Hansen 9 - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Bakin Ryoma

Wto 4 Lip - 22:33
First topic message reminder :

Apartament nr 93




Trudno szukać tutaj większych podziałów. Mieszkanie to jedna, w większości niepodzielona ścianami przestrzeń, której wysokość pnie się na cztery, w niektórych miejscach pięć metrów wzwyż. Tuż przy suficie rozgałęziają się ogromnej średnicy rury, nigdyś służące przesyłaniu prądu, dzisiaj będące jedynie elementem wizualnym. Długość samego pomieszczenia to kilkadziesiąt metrów, gdzie całość rozpoczyna się wbitą w strukturę budynku, nieco prowizoryczną kuchnią. Utrzymana w stalowych odcieniach uzupełnia szarość pustych, niepomalowanych ścian. Lewa strona przecinana jest wysokimi oknami ze szprosami, które ciągną się pod sam sufit, a ich szyby wychodzą wprost na niższe, równie post-fabryczne budynki. Poza słabo urządzoną kuchnią, w przestrzeni, bo słowo “pokój” bądź “pomieszczenie” zdecydowanie jest tutaj nietrafionym, poukładane są przypadkowe przedmioty. Para foteli, sofa, szklany, niski stolik. Kilka puf zapadających się pod ciężarami siedzących, sztuki gazet i magazynów pozostawionych w strategicznych miejscach. Pojedyncze kubki po niegdyś wypitych kawach. Gdzieś w połowie pomieszczenia a po prawej stronie drzwi do równie obszernej i równie mało zagospodarowanej łazienki, zarówno z wanną (wmontowaną w podłogę), jak i prysznicem. Dalej, na samym końcu a w momencie, w którym stopy zaczynają piec przebytymi w przestrzeni kilometrami, sypialnia, gdzie prócz dużego łóżka i wysokiej szafy, ku ziemi zawsze ciążą szerokie, metalowe rolety.





Ostatnio zmieniony przez Bakin Ryoma dnia Sro 5 Lip - 0:28, w całości zmieniany 5 razy
Bakin Ryoma

Bakin Ryoma

Sob 9 Gru - 21:57
Spogląda na swoje dłonie, gdzie w jednej kubek z kawą, druga nieopatrznie ułożona na tamtej przegubie. Przechyla głowę to do prawego, to do lewego ramienia, zastanawia się, by zaraz biodrem mocniej zaprzeć się na framudze drzwi do łazienki. Kawa stygnie. Każdy jej kolejny haust jakby chłodniejszy. (Haust, bo nie piją jej łykami a mocnym przechyleniem ceramiki do wnętrza ust. Jakby się spieszył. Nie spieszy się jednak nigdzie). Czasami ucieknie wzrokiem ponad naczynko; ślizgnie się spojrzeniem po kafelkach, ku prysznicowi. Bez większych emocji, bez seksualnej zaślepki na białkach. Jest przyzwyczajony. Do jej rozluźniającej się wewnątrz mieszkania sylwetki, to jest do ramion niżej opadających (a wraz z nimi koszulek, marynarek, cienkich ramiączek letnich sukienek). Z początku jeszcze obserwował. Uważnie. Liczył każdy z napinających się mięśni, które jak u łani dygoczą w przestrachu. Teraz, jednak kiedy już zarysował pod czaszką dziewczęce ciało, nie szuka dalej. Czasami tylko opuszek niesfornego palca osiądzie na gołym biodrze, muśnie szyję, usta, szarpnie delikatnie włosy. Jak nastoletnie zaloty, chociaż o podżegającym zabarwieniu.
  Widzi, jak wielokrotnie ucieka. Wpierw ciałem, potem myślą, bo to skóra jest nośnikiem pamięci. Patrzy na dziewczynę, która przed chwilą będąc blisko, zaraz potem uskakuje w bok, w kąt, z dala, do innej przestrzeni. Boi się, myśli, ale nie wie, czego a zapytać nie tyle nie wypada, ile nie chce. Jeszcze nie teraz, bo odkrywanie bolączek Shey jest jak dobra zabawa. Łączenie luźno rzuconych sygnałów z dzisiaj ze wspominkami z kiedyś. Coraz mniej wraca do śmierci tamtego, pije więcej kawy, za dużo, sypiać zaczęła w miarę normalnie — raz na kanapie, raz w jego łóżku. Czasami jak dziecko bądź kundel przydrepce w nocy. (Niby bez zastanowienia, ale czuje, jak jej ciało spina się po wpełznięciu pod kołdrę, by po dwóch większych oddechach — raz, dwa — rozluźnić się. Sprawdza, czy śpi. On sypia lekko. Czasami pozostaje nieruchomym, by w innych momentach odwrócić się ku jej jeszcze przytomnemu ciału, przylgnąć doń plecami, palcami odszukać fragment uda, pośladka, brzucha, musnąć tenże i bez słowa spróbować usnąć na nowo. Zastanawia się, jak dalece nie wypada wtedy, kiedy w bezruchu nie tyle śpi, ile sypia w snach Setsurō, budzić się ze wzwodem na jej ciele. Rozbawione parsknięcie kończy rozmyślania).
  Spogląda więc na swoje dłonie raz jeszcze, kiedy już odłoży kubek pod gołe stopy, i w zamyśleniu nadgryzie naderwaną skórę. O tutaj, prawa ręka, tuż nad kciukiem. Syk bólu przerwie równy oddech mężczyzny, na moment przeszyje ciało nitką nieprzyjemnego ugryzienia, ale zaraz sam on wyrwie spojrzenie ponownie ku dziewczynie. Zastąp go. Dobij resztę lub wskrześ. Kręci głową, by śmiechem polizać podgardle, chropowatością głosu usiąść w przerwie jej słów. Patetyczna, ale w tej patetyczności bardzo swojska (bo jego). Nie odpowiada, ale z podbródkiem wbitym niemalże w obojczyk, oczyma lisimi, bo ujętymi ramą czarnych brwi, kręci z niedowierzaniem, ale wciąż rozbawieniem głową.
  — Ta. Moim. Ale łazi, gdzie chce — szepce do siebie, kiedy jej ciało znika za matowym szkłem prysznica. Później już milczy. Analizuje szorstkość dłoni i wciąż te pierdolone skórki, nawet zaklnie pod nosem, bo napierdalają i krwawią przy mocniejszym naruszeniu ich zębami. Nie dłonie dorosłego a dzieciaka, który na podwórku bije słabszych. Parska, by wzrok już unieść ku niej w złości. Szyba przemiana, ale jaka przyjemna. Prostuje kark, bosą stopą przesuwa kubek w róg łazienki, by zaraz skrzyżować ręce na piersi. Spina mięśnie, by kręgi kręgosłupa raz po raz chrupnęły przy wyproście. Cmoka trzykrotnie, zanim z jego twarzy zejdzie uśmiech. (Spełznie jak u gada, ku wnętrzu, kiedy mokrym językiem przesunie po dolnej wardze). A gdy dziewczę zrówna się z jego sylwetką, pozwoli oczom zajść obojętnością o zimnym, w porównaniu do zaparowanego pomieszczenia, zabarwieniu. 
  — Udało ci się przypadkowo czy umyślnie? 
  Zanim odpowie, ułoży rękę na jej szczęce, znajdzie napiętość mięśni, by zaraz wnętrze dłoni powędrowało na jej kark, tamże zacisnęło się i pozwoliło kciukowi zatoczyć koło za dziewczęcym uchem. Nie uśmiecha się, nie tym razem, a i pozwala myślom uformować się w konkretną, oschłą odpowiedź. (Nie do końca jej odpowiada, raczej kontynuuje temat).
  — Zaproponowałem jej spotkanie. Tutaj. Chcesz dołączyć?


Maybe god loves you,
but the devil
takes an interest.
Bakin Ryoma

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Amakasu Shey

Nie 10 Gru - 16:41
- Może smycz jest za długa? - Rzuciła ciszej, może bardziej do siebie, odkręcając kurek z gorącą wodą, bo chyba miała nie usłyszeć jego szeptu. Pozwalając, żeby znaczenie z pozoru pustych, a tak naprawdę kurewsko prawdziwych, słów zniknęło pod naporem spadających kropel. Niby była wolna. Decydowała i robiła co chciała. Tak jak sam zauważył łaziła, gdzie jej się podobało. Może właśnie w taki sposób próbowała zdobyć jego zainteresowanie, podświadomie pragnąc żeby ją ustawił. Podporządkował pod siebie. Żeby mogła pozornie się mu przeciwstawić, przeklinać, rzucać się i z nim walczyć, by w końcu móc się poddać i zdać na jego wolę. Oddać w jego ciepłe, duże dłonie odpowiedzialność, które czasami owijały we śnie jej ciało niczym sidła dając upragnione uczucie przynależności.

Gorąca woda była zbawienna, w akompaniamencie przyjemnego zapachu szamponu i płynu do mycia. Czuła się świeża, bardziej żywa. Była w końcu sobą, próbując pozbyć się natrętnych myśli ostatnich godzin, ostatnich tygodni. I wtedy wypowiedział kilka słów doskonale zdając sobie sprawę, jak ją tym wkurwi.

Stała przed nim wyprostowana jak struna, o zaciśniętych dłoniach w pięści, aż pobielały jej knykcie. Szare tęczówki, w dwóch odcieniach, wpatrywały się w niego czujnie, z tak ogromnym pokładem gniewu. Wystarczyło kilka słów, żeby wyzbył się tej obojętności, którą zazwyczaj się otaczała. Wpatrywała się w niego z chorą fascynacją, zastanawiając się czy mogła mu po prostu zrobić teraz krzywdę, gdy się prostował, gdy ten prześmiewczy uśmieszek opuszczał jego wargi. Uniosła lekko brodę, gdy zbliżył smukłe palce do jej szczęki. Nie ruszyła się ani o milimetr niczym rozjuszone zwierze na skraju cierpliwości.

Jego dotyk parzył odsłoniętą skórę. Był rzadki, ale zawsze wyjątkowy. Pobudzał te uśpione części jej wyobraźni. Mieszał ze sobą pożądanie z traumą. Pokazywał jak bardzo była popsuta. Osadzał się obrzydzeniem w żołądku, a zarazem pobudzeniem na podbrzuszu. Była tak okropnie popieprzona. Ciało pragnęło więcej. Znacznie więcej. Pragnęło wszystkiego co mógł jej zaoferować. Zdradzieckie, działające na własną rękę. W porównaniu z umysłem, który nienawidził yurei. Pamiątkami lśniącymi cienką pajęczyną zabliźnionej skóry w bladym łazienkowym świetle. Nie oszczędził ani skrawka.

Nie wiedziała, kiedy Ryo zasiał w niej ziarenko niepewności, które kiełkowało przez te wszystkie dni ich popapranej relacji. Powoli wypuszczając korzenie i liście, że Bakin Ryoma był inny; że nie był dla niej zagrożeniem. Nie ufała mu do końca, nie była aż tak głupia. Ale mogła na nim polegać. Pozwoliła sobie zrobić z niego nową najważniejszą osobę, bo rozumiał jej chory umysł; bo znał ją lepiej niż reszta; bo nie miała nikogo innego; bo pasował do roli tego opiekuna. Tego właściciela. Kogoś, kto akceptował jej charakter. Kto mógł sobie z nią poradzić. Przyjąć ją jaka była i może nawet, kiedyś naprawić. Ciężko było jej się przyzwyczaić. Przy nim jednak zaczynała się powoli oswajać. Szukała tych drobnych gestów, którymi czasami ją zaszczycał. A jednak wciąż samolubnie chciała więcej.

- Nie. I ona też nie przyjdzie - warknęła, gdy jego palce leniwie wędrowały po jej skórze. Nie zamierzała narażać Carei niepotrzebnie. Oddychała ciężko przez zaciśnięte zęby. Wpatrywała się w niego ze złością, bo nie podobało jej się jak zignorował jej pytanie. Tak cholernie pewny siebie. Gęsia skórka ozdabiała jej nagi kark, a delikatność kciuka spłynęła dreszczem wzdłuż kręgosłupa. Lubiła jak ją dotykał, ale nie przyznała się nawet przed samą sobą. Wszystko było tak okrutnie skomplikowane. Jeszcze dłuższą chwilę walczyła ze sobą, żeby w końcu jej głowa opadła w przód opierając się czołem o jego obojczyk. Mocząc koszulkę długimi, mokrymi włosami przyklejonymi do miękkiego materiału. W geście rezygnacji, geście jebanego oddania, które gotowało krew w jej żyłach. Wciąż spięta i wciąż zła, bo prowokował ją z premedytacją. Tylko po co?

- Kurwa mówiłam ci, żebyś trzymał się od niej z daleka, do cholery! - Jadowite słowa wyszły z pozoru spokojnie, chociaż na skraju wybuchu. Jeśli się nie odsunął zamiast czoła wtuliła w materiał jego ubrania nos, wdychając jego znany zapach, którym próbowała ukoić swoje zszargane nerwy. Rzadko kiedy tak się przed nim odsłaniała. - Nie chodzi tutaj o ciebie. Przyciągamy uwagę niebezpiecznych osób. Po chuj ją narażać - tłumaczyła nieskładnie wkurwiając się jeszcze bardziej, bo przecież Ryoma doskonale zdawał sobie sprawę do czego było zdolne Shingetsu. Do czego zdolni byli ich przeciwnicy. A specjalnie chciał, żeby musiała powiedzieć wszystko na głos. Cholerny kretyn! Mimo, że sama była twarda, że nie zasługiwała na pomoc, poległa w walce cztery na jedną. Była słabsza, drobniejsza. Co stałoby się, gdyby to Carei znalazła się na jej miejscu? Sama myśl wzbierała się furią za czaszką.

- Co mam zrobić, żebyś odpuścił? - wysyczała przez zaciśnięte zęby cudem nie krusząc sobie przy tym jedynek. Stała na krawędzi zdana na łaskę jego odpowiedzi. Mógł ją zatrzymać, albo zepchnąć.
Amakasu Shey

Ejiri Carei and Bakin Ryoma szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku