Sala szpitalna
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

08.07.23 20:58
Sala szpitalna


Wieloosobowa sala szpitalna – jedna z wielu na oddziale. Przeznaczona jest dla pacjentów, którzy nie mogą pozwolić sobie na luksus w postaci prywatnego pokoju. Każde z pomieszczeń wydaje się być dokładną kopią poprzedniego. Wszystkie utrzymane są we właściwej dla szpitala czystości, w każdym znajdują się po cztery łóżka wyposażone w regulowane wezgłowie, telewizor oraz wydzielona łazienka. Pomimo sterylności, miłej obsługi pielęgniarek i okien, które wpuszczają do wnętrza dużo światła, nadając mu całkiem przytulną atmosferę, nie jest to miejsce, do którego ma się ochotę trafić. Nigdy nie wiadomo, z jakim współlokatorem będzie miało się okazję przebywać. Poza cienkimi kotarami, którymi odseparowywane są łóżka, nie można liczyć tu na prywatność podczas rozmów, jeśli akurat nie jest się szczęściarzem, który jakimś cudem znalazł się w sali sam.

Haraedo
Mae Haneul

11.07.23 2:45
20/05/2037
16:31


   Sala 237
  Krótkie, nieprzemyślane i karkołomne szarpnięcia ciężką maszyną, nerwowe wślizgi w wąskie gardła asfaltowych korytarzy miasta, kiedy opony grubym bieżnikiem wgryzają się zaciekle i bezlitośnie w szorstką fakturę asfaltu. Dławiący się w przeciążeniu silnik, kiedy w jego tłoki wpada kolejny kop energii. Ryk wibracją układa się na dłoniach, brnąc przez spięte mięśnie, grając na kościach. Przez zlane zimnym potem plecy. W fakturę bladej skóry, która pod czarną koszulką (na zbyt krótki jak na połowę wiosny rękaw) targaną impetem wiatru odkrywa lędźwie, wspina się trzepoczącą fałdą tkaniny wyżej. W pośpiech zazwyczaj wpisana jest namiętność; jednak teraz, w tę konkretną, wrysowuje się upiorny szkielet lęku. Lęk, którego Mae zazwyczaj nie odczuwa, odpychał od siebie, jeżeli ten nieposłusznie kąsa w całej gamie nieprzyjemności naskórek, próbując przegryźć się do nerwów, między fioletowe meandry żył, między ludzką, wiotką wrażliwość. Zbyt delikatną, zbyt kruchą, zbyt łagodną, bo dotyczącą Yuushina.
  Echo, które rozbija się w przestrzeni podziemnego parkingu, jedynie na moment przynosi ukojenie. W porywczości ruchu nie istnieje już pojęcie cierpliwości. W czerwieni spojrzenia nie da się odnaleźć spokoju, który lizałby krągłe obsydianowe źrenice. Te teraz rozszerzone, przez moment zakryte kosmykami niedbale rozrzuconych włosów, próbują odnaleźć punkt zaczepienia — windę, przejście, klatkę schodową, cokolwiek. Serce pod mostkiem łomocze. Wariuje w urwanym rytmie, jakby organ nagle podziurawiony, ledwo trzymając się swojej konstrukcji, walczył o kolejny takt, o kolejny łomot w klatce żeber, świstem zaciągniętego w płuca powietrza, oświadczając, że nadal jest. Nadal istnieje. Nadal trwa.
   Sala 237
   Winda stoi.
   Czerwone cyfrowe liczby przeskakują zbyt wolno, gdy dłoń w kieszeni czarnych dresowych spodni wciska w ich miękkość pęk kluczy.
   Uderzenia podeszwy sportowych butów rozbijają się stłumionym echem na sterylnej klatce piersiowej.
   I oddział. Sale 1 - 90
  Zęby łapią za dolną wargę, gdy szeroka dłoń sięga wyżej po metalową poręcz, ciągnąc ciało w szumie uderzającej do głowy krwi przez kolejne stopnie.
  II oddział. Sale 91 - 140
  Mrowienie na przedramionach niesie się przez stawy barków, spięciem osiadając w rdzeń kręgowy.
  III oddział. Sale 141 - 190
  Spojrzenie przeskakuje przez tłusty druk cyfr na laminowanych metalowych tabliczkach wbitych srebrnymi nitami w jasną gładź ściany, w szamotaninie myśli zamazując ich krągłości. Detale, głupie szczegóły, jak ten połysk srebra rzucanego iskrą w tęczówkę, bo szpitalne żarówki nawet tutaj bielą się jarzeniówkami, nadając wszystkiemu trupiego, opalizującego pozoru.
  IV oddział. Sale 191 - 240
   Pauza. W zastaniu ciała, które w nagłym szarpnięciu sięga po klamkę przeszklonych dwuskrzydłowych drzwi. Mężczyzna przebija się przez świergot pielęgniarek, rzucając krótkie "przepraszam", niewyraźnym głosem układającym się w bełkocie na linii ust; słowa, które jedynie zabarwieniem gorącej śliny na języku zarysowują spierzchnięte wargi.
  Lęk. Ten potęguje się, gdy w przestrzeni sali nie jest w stanie od razu wyłapać znajomej sylwetki. Potrzebuje momentu; kolejnego głębokiego, szarpanego przez zadyszkę oddechu, który unosi tors, bólem tysiąca szpilek wżynając się w żołądek i przeponę. Powieki, te opadają na moment do połowy spojrzenia, kiedy czoło przecina lwia zmarszczka, gdy brwi zbliżają się ku sobie, smolistymi paciorkami starając się przebić przez każdą sterylnie białą kotarę zawieszoną między metalowymi łóżkami. Ruch.
  — Yuu — szept, gdy gorące dłonie układają się pod plecami Hyeona, a rozgrzany oddech odnajduje ujście długą smugą na linii jego karku. Zagarnąć go bliżej siebie; powoli, pomimo pędu własnego ciała. Bliżej. Uchronić. Chociaż raz. Chociaż ten jeden pieprzony raz.  — Przepraszam — ścieli się na języku ledwie słyszalnie, paliczkami lewej dłoni delikatnie, czule zagłębiając się w fale kosmyków, pozwalając własnemu ciału przysiąść na brzegu sztywnego łóżka. Skrzypnięcie, pisk starych kółek pod metalową ramą nie otrzeźwia go. Zbyt silnie wbity w wyrzuty sumienia, zbyt silnie stęskniony i przerażony myślą, że mógł go stracić. Nie siebie, nie to życie, które znów musiał przeżywać; nie. Yuu.
  Krótki pocałunek, jawiący się we wdzięczności, na miękkości rozpalonych warg wpisuje się w kącik ust mężczyzny. Łagodnie. Jak najdelikatniej. Powoli. Cierpliwie. Bo wejrzenie pożera rozgoryczenie rozdzierające karmazyn tarcz tęczówek, mgląc je gęstym zmęczeniem. W zarysie napiętych mięśni, w sztywnej linii ramion, które z każdym kolejnym oddechem odpuszczają i miękną, drga ukojenie. Potrzebuje go. Rozumie to podświadomie, emocjonalnie, chociaż racjonalnie nie potrafiąc nazwać rodzącego się gwałtownie uczucia. Nie potrafi się odsunąć. Nie potrafi odpuścić. Chociaż ofiarowuje sobą oparcie; jest w nim nawarstwiająca się niepewność, tryliard pytań, odłamków niedomówień, które sam przecież wciska we własne podniebienie. Kciuk podąża ospałym ruchem ku zbiegowi warg mężczyzny, rozcierając nieznacznie punkt, który ucałował sekundę temu, odsuwając się od niego na długość oddechu, czoło na moment zapierając na tym jego, neonowym połyskiem wzroku tonąc w złotej łunie tafli wejrzenia Yuushina, próbując wyczytać z płynności miodnych barw jakiekolwiek emocje, choćby ich okruch; cokolwiek, co pozwoliłoby mu uziemić się w zakrzywionej rzeczywistości.



Sala szpitalna Tt6MuH5
Mae Haneul

Hyeon Yuushin and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Hyeon Yuushin

20.07.23 0:12
  Obudził się dopiero w szpitalu. To znaczy gdyby ktoś go pytał, bo według lekarza podczas jazdy karetką na zmianę tracił i odzyskiwał przytomność, dopóki nie stracił jej na dłuższą chwilę będąc już pod samym szpitalem. Tego nie pamiętał. Pamiętał za to bardzo wyraźnie pulsujący, tępy ból, który rozsadzał mu głowę po przebudzeniu, nieznacznie przyćmiewający ten, który płynął z całego ciała, z każdego miejsca, które obrali sobie na cel jego oprawcy.
  Przyjęcie na oddział i wszystko, co miało po nim miejsce, zlało mu się w jeden nieskładny strumień wydarzeń, który jego umęczony umysł ledwo był w stanie rozdzielić. Pytania lekarzy, krzątanie się pielęgniarek, badania, przybycie Reimi, wizyta policjantów i ból, zalewający jego ciało ból, mieszający mu w głowie i osłabiający mięśnie. To było dla niego za dużo, nie był w stanie aktywnie brać udziału w tym, co działo się wokoło, bo wszystko zdawało się prześlizgiwać obok, niby na wyciągnięcie ręki, ale jednak poza zasięgiem. Czuł się trochę tak, jakby znalazł się pod wodą i wszystko dochodziło do niego ze sporym opóźnieniem, choć teoretycznie ból powinien przywrócić mu trzeźwość myślenia – w tym przypadku zaliczał się jednak do czynników obciążających umysł Yuu.
  Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Obudziła go jedna z pielęgniarek z oddziału, na który go przeniesiono, bo najwyraźniej nie wolno mu było spać za długo. Zalecenia lekarza. Podobno miało to coś wspólnego ze wstrząśnieniem mózgu, które najpewniej miał. To znaczy, na pewno miał, odczuwał wszystkie jego skutki, jak chociażby gwałtowne wyrzucenie z siebie treści żołądka, krótko po tym, jak odważył podnieść się nieco z łóżka i sięgnąć po telefon, bo jak tylko otworzył oczy, w głowie dźwięczała mu tylko jedna myśl: nie odpisał Hanowi. Musiał odpisać Hanowi. Szczególnie po tym, jak telefon zaatakował go powiadomieniami, które wcześniej zwyczajnie przegapił.
  – Przepraszam – wymamrotał ze skruchą słabym głosem, ale pani Shoji, pielęgniarka, która wyrwała go ze snu, jedynie pokiwała głową, jakby czyjeś wymiociny nie były najgorszą rzeczą, z jaką miała do czynienia. I wierzył, że tak było. Niezadowolona zmarszczka przecięła jej czoło dopiero wtedy, gdy zauważyła w jego dłoni telefon.
  – Panie Hyeon, zalecenia lekarza są jasne: żadnych ekranów, tylko odpoczynek – cierpki głos pielęgniarki ostro przeciął spokojną ciszę, jaka panowała w jego osłoniętym kotarami wycinku sali.
  – Zero ekranów, najmilsza pani Shoji, obiecuję, tylko muszę nagrać wiadomość dla przyjaciela, bo bardzo się o mnie martwi – nawet w swoim obecnym mało reprezentatywnym stanie starał się posłać jej możliwie jak najbardziej czarujący uśmiech, który chyba musiał w jakimś stopniu zadziałać, bo pani Shoji rzuciła jedynie “tylko krótko”, podając mu szklankę z wodą, żeby mógł przepłukać usta.

  Choć Han zapowiedział, że pojawi się szybko, Yuu tak naprawdę nie spodziewał się, że faktycznie będzie gnał na złamanie karku. A dokładnie tak wyglądał, kiedy znienacka wyłonił się zza kotary, podchodząc do łóżka szybciej niż Hyeon zdołał zarejestrować. W jednej chwili widział rozczochranego Hana, w drugiej już znajdował się w jego ramionach.
  I nagle Mae by był wszędzie.
  Ciężki zapach jego perfum co prawda mocno uderzył go po nozdrzach, ale Yuu zaciągnął się nim jeszcze bardziej, wciągając w płuca tak dużo, na ile pozwalało mu pęknięte żebro. Był on tak różny od otaczającej go woni środków czystości, mocnych detergentów czy sporadycznie różnych wydzielin ludzkiego ciała, tak przyjemny, tak kojący, że Yuu nawet nie kontrował przeciągłęgo pomruku zadowolenia, który wydobył się z jego gardła. Przymknął oczy, rozkoszując się tą chwilą, niespodziewanym wytchnieniem, które ułożyło się na jego klatce piersiowej przyjemnym ciężarem. Nie wiedział, czemu zareagował w ten sposób na samą obecność mężczyzny, czemu tak mocno z jakiegoś powodu odczuł ulgę i radość, ale na razie nie chciał się nad tym zastanawiać, nie miał siły. Pewnie dlatego też zupełnie nie zareagował na miękki pocałunek, na ostrożne ułożenie warg w kącikach jego ust – to też wcale nie wydawało się dziwne, wręcz przeciwnie, wydawało się być na miejscu, choć przecież wcale nie tak witają się partnerzy biznesowi. Czy przyjaciele.
  – Haneul – przywitał go słabym głosem i równie słabym uśmiechem, którego prawdziwa moc odbijała się dopiero w oczach: złote oczy Yuu pojaśniały, silne emocje wprawiły je w ruch, zdawał się nie odczuwać nic oprócz czystej radości. I chwilowo faktycznie tak było. Chyba nigdy nie zwrócił się do Mae jego pełnym imieniem, ale teraz miał na to ochotę, chciał usłyszeć jego miękką dźwięczność, teoretycznie obce, bo koreańskie brzmienie, ale było to brzmienie tak bliskie jego sercu, że wydawało się być jednym odpowiednim w tej sytuacji. – Gnałeś na złamanie karku – zarzucił mu na wpół oskarżycielsko, ciągnąc ospale zdrową, lewa dłoń po ramieniu mężczyzny. Chciał odgarnąć niesforne kosmyki z jego twarzy, ale w obecnej sytuacji, kiedy Han trzymał czoło przyciśnięte do jego, jedynie wplótł palce we włosy u podstawy czaszki, krótko przeciągając po nich palcami w drobnej pieszczocie. – Nie masz za co przepraszać, to był prawie środek nocy, to raczej normalne, że wtedy spałeś – wymamrotał miękko. – To raczej moja wina za wpakowanie się w kłopoty po raz enty. Podobno miałem szczęście, bo tych typów stosunkowo szybko przepłoszyli pracownicy magazynów. To oni wezwali karetkę. I jestem tutaj, z obitą mordą, wstrząśnieniem mózgu, pękniętym żebrem, mocnym urazem nadgarstka i siniakami prawie na całej powierzchni ciała – westchnął głęboko, wyliczając swoje obrażenia. Dłoń przeniósł z karku Hana na jego udo, bo choć nie miał siły zbyt długo trzymać w ten sposób wyciągniętą rękę, tak nie chciał rezygnował z kontaktu fizycznego, bo obecność mężczyzny uziemiła go na tyle, że w końcu uzyskał bardziej stabilną łączność z rzeczywistością. – Mają mnie wypisać za parę dni, bo mój stan nie jest jakiś tragiczny. Rekonwalescencja w domu. Zdrowo się odżywiać, unikać wysiłku umysłowego, dużo spać, blablabla – wywrócił oczami, wyraźnie pokazując, jak nowe wytyczne jego życia na powrót do zdrowia bardzo mu się nie podobają. Ale z drugiej strony, kiedy będzie u siebie, nikt nie zauważy małych odstępstw od zaleceń. Inaczej przecież umrze z nudów. – Jeśli nie wykończyła mnie grupka tych skurwysynów, to pewnie sam wykorkuję z nudów – dodał jeszcze, uzewnętrzniając swoje myśli.


@Mae Haneul
Hyeon Yuushin

Munehira Aoi and Mae Haneul szaleją za tym postem.

Mae Haneul

20.07.23 2:33

   Subtelny uśmiech połączony z głuchym, przyciszonym śmiechem rozbił się w klatce piersiowej, kiedy usłyszał miękką reprymendę. — Może  — ton delikatny, łagodnie rolujący się na języku, układając się w kąciku ust powoli rozpływającym się po ciele spokojem. Zdawkowość odpowiedzi mogła uwierać, ale nie teraz; przecież Yuu doskonale wiedział, jaka była prawda. Nie trzeba było być wnikliwym obserwatorem, aby zauważyć wymemłane ubrania, te, które Mae przecież zawsze nosił na sobie wyprasowane i idealnie dopasowane; rozczochrane włosy, które w gładkości swoich kosmyków, zazwyczaj zaczesane w tył, teraz rozgonione na twarzy, smagały zaróżowione od wysiłku policzki. Nie był sobą, będąc w pełni sobą. Pierwszy raz od bardzo dawna. Pierwszy raz od nigdy.
  Pomruk, ten bardziej podobny do mruczenia kota, zawirował subtelnie w krtani, kiedy mężczyzna poruszył czołem, ocierając się nim nieznacznie o czoło Yuushina. Potrzebował go. Potrzebował go tak bardzo. Choćby namiastki jego ciepła i obecności. Tego dotyku na ramieniu, palców biegnących przez kark, opuszek kreślących nieznacznymi ruchami pieszczotę na skalpie. Głęboki oddech. Ten już po chwili rozciągnął płuca, wyślizgując się przez nos razem z najczarniejszymi myślami, jakimi karmił go jego umysł przez ostatnie kilka godzin.
  Kiedy dłoń Hyeona opadła na udo Mae, ten delikatnie oderwał się od niego, palcami zagarniając te jego, gładząc kciukiem jej wierzch, przeciągając opuszką przez wystające knykcie i linię ścięgien. Każde słowo, jakie wypadało spomiędzy warg Yuushina zagnieżdżało się w umyśle yurei, wtapiało się czerwień tęczówek pod przymrużonymi powiekami. Słuchał uważnie w milczeniu, bez drgania na linii brwi, bez zmarszczki, która przecięłaby czoło. Cisza. Chłodna kalkulacja tego, co się wydarzyło, jak wielka była w tym jego wina. Szczególnie to drugie. Jak dużo z tego, co opowiadał mu mężczyzna, ciążyło u szyi yurei niczym głaz ściągając go w odmęty poczucia winy. Sińce, złamania, zwichnięcia. Usta zwęziły się w prostą linię, zanim koniuszek języka otarł się o wargi, ściągając z nich gorzki posmak niemego przewinienia. Uniósłszy ponownie swoje wejrzenie w miodne tęczówki Yuu, dostrzegając tę promienną iskrę, pewna łagodność okaliła jego rozedrgane wnętrze. To wibrowało w sposób konwulsyjny, nie mogąc pogodzić się z jego stanem. Każde uderzenie, jakie przyjął na siebie, powinno spotkać się z ciałem Hana. Po to był. Po to miał być. Dla niego.
   — Na czas rekonwalescencji będziesz u mnie — odpowiedział spokojnie, układając dłoń na jego policzku, delikatnie przeciągając przez posiniałą skórę kciukiem; subtelność wpisująca się w ruch szerokiej dłoni, zdawać by się mogła abstrakcyjna. Była jednak niczym muślinowy materiał, smugą jedynie czułości, spowijającą krwisty wypiek, który w ciągu kolejnych kilku godzin zacznie zmieniać barwę, zatonie w purpurze, żeby na koniec, już za kilka dni, zgnić w żółtawej zieleni.  — To nie jest propozycja, już postanowiłem — wiedział jednak, że tego typu stwierdzenie wybudzi w mężczyźnie jedynie chęć postawienia się, nawet jeżeli doskonale zdawał sobie sprawę, ze swojego fizycznego, opłakanego swoją drogą, stanu. Dlatego czuły uśmiech zadrgał w kąciku warg, kiedy Mae ponownie zagarnął go do siebie, ramionami okalając jego barki i łopatki, pozwalając skroni Yuu zaprzeć się na obojczyku. — Spędzisz ze mną kilka dni, nic więcej. Nie będę Cię do niczego zmuszał, możesz robić, co chcesz w granicach zdrowego rozsądkumojego zdrowego rozsądku; brodę zaparł na czubku głowy Hyeona, zawieszając spojrzenie za zakratowanym widokiem rozciągającym się za oknem. — Chce po prostu, żebyś przy mnie był — wyznanie wypuścił na linii oddechu, czując jego wagę, która w nieznacznym zakłopotaniu wspięła się przez tchawicę, umościł wargi w splotach fal włosów mężczyzny, powoli wdychając jego zapach. Ten, nadal wyłącznie jego, zdawał się nie mieszać ze stęchłą wonią szpitalną. Ukojenie. Teraz wszystko będzie już dobrze. Był przy nim i tak miało pozostać. Czy właśnie tak rodzą się uczucia? W zagmatwaniu, w nerwowości i lęku? W tych ciemnych i kolczastych odczuciach, które zmieniały się w miękkie i przyjemne, kiedy na ramiona opadał znajomy ciężar bliskiej osoby?



Sala szpitalna Tt6MuH5
Mae Haneul

Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.

Naiya Kō

10.03.24 20:48

Szpital.
Gdy powoli otwierał oczy, wtedy jeszcze niczego nie pamiętał. Jakby to był dzień jak co dzień i właśnie obudził się we własnym łóżku. Błogi spokój imałby się go jeszcze może przez milisekundę dłużej, gdyby nie ta oślepiająca biel, która przemknęła niczym brzytwa i boleśnie uderzyła do jego oczu.
Chyba jakaś pielęgniarka próbowała zetrzeć z jego twarzy zaschnięte czerwone strugi, zmieszane z resztkami maskary. Chyba, bo natychmiastowo podniósł się z miejsca, nerwowo rozglądając po otoczeniu, gdy przebłyski poprzednich wydarzeń zaczęły bombardować obolałą głowę. No tak, ból. Ten niesłychanie przeżerał się przez mięśnie, wszystkie nowo nabyte siniaki, nos i czaszkę, o czym sam zainteresowany dopiero zaczynał się orientować. Gwałtowne pulsowanie wróciło do niego jakby wszystko stało się zupełnie przed chwilą, a nie miał nawet pojęcia, ile czasu minęło. Musieli dopiero go tu przywieść.
- Proszę Pana... Pani? Proszę się położyć. Proszę się nie ruszać! -
Nie reagował. Kłucie w stawach nie powstrzymywało go, podniósł się, rozejrzał i pobladł jak trup. Poczuł na sobie dotyk pielęgniarskiej ręki, który automatycznie wręcz odrącił. Jak zwierzę zapędzone w kąt.
- Proszę zachować spokój... -
Spokój?
Logiczne myślenie nie wracało do niego równie szybko co panika, być może nawet silniejsza niż przed pojawieniem się w białej sali. Zakrył twarz dłonią, wciąż nerwowo wodząc szeroko otwartymi ślepiami po wszystkim i po niczym, dając wrażenie, jakby tak naprawdę nie widział i nie słyszał nic. Nic nie mówił. Nie odpowiadał na pytania. Prośby i groźby też zdawał się mieć gdzieś głęboko. A on po prostu czuł, jak od brzucha po serce znów rozpływa się nad wyraz kłująca i dusząca trucizna; wyprodukowany przez mózg kortyzol sięgał zenitu, niczym pasożyt wyniszczał swojego właściciela, odbierając mu nad sobą wszelką władzę.
Ból. Strach. Panika. Ludzie. Hałasy z zewnątrz. Nieświadomość, co sie stało. Przebodźcowanie. Brak kontroli. Brak jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa. Nagle powracające stare wspomnienia.
Wszystko w tym samym momencie zbiło się w czarną dziurę, pochłaniającą wszystkie podstawowe funkcje układu nerwowego... i rozsądek.
Tylko raz w życiu był w szpitalu. Albo tylko ten raz mu się właśnie przypomniał, nieistotne. Stanął w obronie matki, on, niedożywiony kolos na glinianych nogach. Chyba tylko dlatego zreflektowała się na tyle, by ten jeden raz pominąć dawkę narkotycznej substacji i zorganizować mu jakąś pomoc po tym incydencie. Pamiętał jej wzrok. Nie mówiła nic. Jej twarz była pusta. Za to mina lekarza, który próbował udawać że im wierzy, że wątły, nieostrożny dzieciak tylko spadł ze schodów i stąd to złamanie, wyrażała więcej niż tysiąc słów.
Już wtedy doskonale potrafił kłamać. W imię lęku udawać, że wszystko okej.
Wówczas szło mu to chyba nawet lepiej... bo cały ten nagromadzony strach z wiekiem stał się o wiele silniejszy, od czasu do czasu nie pozwalając mu dłużej nie dawać go po sobie poznać. A wtedy...
Hiperwentylacja.
Nagle coś zakłuło go mocniej. Przyłożył dłoń na wysokość obojczyków, czując, że coraz bardziej nie może złapać powietrza. Odparł kolejną desperacką próbę dotknięcia go, po czym jak poparzony odepchnął się obolałymi nogami na sam koniec łóżka, jak najdalej od kogokolwiek i czegokolwiek.
Skulił się. Przyciągnął kolana do siebie, opierając na nich głowę, po czym schował ją we własnych rękach. Ograniczył sobie tym samym jeszcze bardziej możliwości dostarczania tlenu; jego płuca zaczęły cicho świszczeć, gdy dławił się własnymi zbyt szybkimi oddechami. Zakrył twarz dłonią. Chciał tylko się ukryć, tylko zniknąć i pozbyć napierającej wciąz myśli, że każdy dookoła na niego patrzy.

Oczy których nie powstydziłby się wściekły wilk. Szał w głosie i każdym charkliwym oddechu. Zimna pustka, cisza którą rozrywał niby kawałek starego materiału tylko dźwięk zamachnięć i cichy szloch.
Nie można płakać. Nie można uciec.
Można tylko trwać w tym koszmarze. Czuć, jak stoi tuż za plecami i ściska, dusi z całej siły, przytula jak matka dziecko. Zapiera dech w piersiach.
Jego serce rozpływało się w lęku jak wiśnia w spirytusie, trując cały organizm i odbierając siłę w mięśniach. Przerażająca duszność odbierała zmysły, a zaciśnięte gardło jakby próbowało wycisnąć z niego łzy. On za to uparcie powstrzymywał się przed tym do ostatniej chwili, samemu sobie dokładając tylko kolejną pętlę duszącego, niewyrażonego napięcia. Miał wrażenie jakby jego mostek łamał się pod ciężarem tego uścisku; uścisku paniki, która znowu próbowała go uśpić, upić swoją obecnością, odebrać świadomość i zabrać tam, gdzie nie będzie już musiał cierpieć.
Ale on się bronił. Sam nie wiedział po co, ale bał się znowu odpłynąć i to na oczach tych wszystkich ludzi wokół, których sylwetki były dla niego tylko zmazami widocznymi gdzieś w rażąco białej przestrzeni, co pozornie tylko wzmagało jego trudności. Świadomość uciekała mu przez palce jak ostatnie krople wody przenoszone w dłoniach na pustyni, jedyny życiodajny ratunek, który znikał w oschłej przestrzeni kawałek po kawałku i nie było od tego ratunku.
Jego myśli były jak chińska elektronika. Niby do wszystkiego, ale tak naprawdę do niczego. Kłęby które pojawiały się w wirującym umyśle to strzępki wspomnień nie tylko z baru, ale i z całego życia, które przeciążały wszelkie możliwości obliczeniowe jego procesora. Co najgorsze, to że nawet nie ci dwaj mężczyźni doprowadzili go do tego stanu. To nawet nie ochroniarze i nie uderzenie Jiro które pozostawiło mu wciąż bolący, rozkrawiony nos, przy którym zaschnięte strugi nadal trwały na swoim miejscu. Nie czarne smugi rozmytego makijażu, o tym już prawie w ogóle zapomniał.
Te wszystkie rzeczy obudziły jego największy skryty lęk, który był dlań tak straszny, że ukrywał go nawet przed samym sobą.
Wiecznie przed nim uciekał. Gdy tylko widział jego błyszczące ślepia we własnym odbiciu, odwracał wzrok. Udawał że go nie ma choć chodzi za nim dzień w dzień, krok w krok. W tej chwili już nie mógł udawać. Dotykał go niemal fizycznie, wkłuwał ten jad w miejsce każdego siniaka i zranienia, nie wystarczyło zamknąć oczu i udawać odważnego żeby od tego uciec. Lęk złapał go w swoje szpony i tak trzymał, przypominając przeszłość której się wyparł, której dogłębnie nie chciał pamiętać. A największą wadą tej przeszłości był fakt, że głównym jej składnikiem była bezsilność.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Satō Kisara, Yōzei-Genji Setsurō, Itou Alaesha, Yakushimaru Sanari and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku