Wygoda to przywilej nielicznych, jednak to od standardów danych osób zależy jej próg. Dla Jiro kanapa na której leżał była rajem. Stara i ujebana w czterdziestu różnych plamach, ale własna i nic poza nim oraz Karmelkiem się w niej nie zalęgło. Skubaniec własną dziurę wygryzł. Znowu leżałeś w mieszkaniu zupełnie jakby powódź nigdy nie nastała i była jedynie paskudnym snem. Mimo wszystko cokolwiek poprzedniej nocy wypiłeś, musiało być na tyle mocne że położyłeś się w mieszkaniu a nie na dachu czy w piwnicy. Muliło Cię i szczerze to jebnąłbyś się jeszcze na drugi boczek. Wtem nadszedł... Brzuch zasygnalizował głód burczeniem, które zapewne usłyszałby nawet pewien Minamoto bez aparatów słuchowych. Coś Ci z tyłu głowy mówiło że Tosia ogarnęła od znajomego kubełek kurczaczków, a ty w Kaeru zrobiłeś mały podbój. Trzeba żreć póki jest! Jeśli odchyliłeś głowę na bok, widziałeś lodówkę. Ponętną i nęcącą swoją zawartością. Jej drzwiczki były lekko uchylone, a z niej samej wydobywało się delikatne złociste światło. Zupełnie jakby krzyczała "Ach weź mnie, całą, bejba!"
Nie była daleko. Wystarczyło do niej wstać i złapać pierwszą lepszą rzecz do wszamania, bądź... Wszystko jak leci.
O dziwo twojego snu nie zakłóciły dziś żadne koszmary. Można by wręcz rzecz że spałeś jak ululane przez mamuśkę niemowlę. Co innego że obudziłeś się - jak z resztą mogłeś się domyślić detektywie - w środku nocy, ponieważ... Było ciemno. Niepokojący mógł być dla ciebie fakt, że lampka przy której zawsze się kładłeś była zgaszona i pomimo jakichkolwiek prób zapalenia, nie dało się tego faktu zmienić. Telefon również rył rozładowany, więc jedyne światło jakie dochodziło do twojego mieszkania, to te rzucane przez księżyc, który usilnie starał się przebić przez chmury, które delikatnie przysłaniały nocne niebo. Samo miasto wydawało się za oknem nie żyć. Brak świateł i cisza jak makiem zasiał. Mimo wszystko byłeś jednak silnym Senkensha. Zdolnym do wyczucia że coś jest nie tak. Do wyczucia obecności w swoim mieszkaniu. I tym razem zdecydowanie nie była to siostra z Happy Mealem bądź składnikami na śniadanie. Chociaż... Możliwe że była, ale to raczej nie był ten typ aury. Ten był mniej złowrogi.
Tak czy inaczej jego obecność w sypialni była słaba. Smród nieproszonego gościa dobiegał z salonu.
Twój dzień od samego poranka zapowiadał się świetnie i zdecydowanie na nic złego się nie zapowiadało. Piękne czyste niebo, słoneczna pogoda i cudowny widok z okna. Obecnie siedziałaś przed szkicownikiem i przelewałaś ten piękny widok na niego. Każdy szczegół, każdy liść, każdy kwiat... Nawet pszczoły i motylki, które na tych drugich ochoczo przysiadały. Tak detaliczny rysunek zajął ci niemal całe południe, przez co powoli ogarniało cię zmęczenie. Zaczęło się od pojedynczego ziewnięcia. Potem dopiero poczułaś opór na całym ciele. Zupełnie jakby to stało się znacznie słabsze. Czy była to najwyższa pora aby położyć się do spania? Chociaż na dziesięć minut? Zanim jednak cokolwiek zrobiłaś poczułaś dłoń na swoim ramieniu i głos nadchodzący z tego samego kierunku. - Panienko Ejiri. Panienko Ejiri.. - Sam głos był Ci bliski i znajomy. Brzmiał jak nie kto inny, tylko Jiro. Z tą różnicą że brzmiał grzecznie, spokojnie, delikatnie... Jak dobrze wychowany chłopak z dobrego domu. Jednak kiedy spojrzałaś w jego kierunku, nikogo nie dostrzegłaś. W pokoju byłaś sama, a uczucie dłoni na ramieniu nie znikało.
Kac. To pierwsza rzecz jaka uderza cię jeszcze przed otworzeniem oczu. Po ich otworzeniu możesz dostrzec sufit własnego mieszkania oraz wyczuć unoszącą się w powietrzu ostrą woń alkoholu. Nie pamiętasz nic co się wydarzyło poprzedniego dnia, co wskazywało jednogłośnie na to że zabawa musiała być przednia. Kiedy się w łóżku obracasz na boczek drugi, dostrzegasz Yelonka w koronkowej bieliźnie oraz kilka butelek po różnych akloholach na stoliczku. Gdybyś siebie nie znał pomyślałbyś że obrabowaliście monopolowy.
Jeśli skusiło cię wstać i spojrzeć przez okna bądź by chociaż założyć jakiekolwiek ubrania, mogłeś dostrzec że nadal była noc, którą rozświetlał jedynie księżyc. Wszystko też wskazywało na to że nie było prądu w całej dzielnicy, a twój telefon nie działał. Do tego był zbity. Chyba nie naprułeś się do tego stopnia by włączać tryb samolotowy i rzucać nim z dachu krzycząc "Transformacja, dziwko"? Nie, raczej nie. W końcu nie byłeś z Hasegawów.
Sen był przyjemny i zdecydowanie jeden z lepszych. Śniło Ci się że ochoczo lejesz Bakina po ryju za to co zrobił. Prawdopdoobnie by się na tym nie skończyło i sen leciałby dalej w najlepsze gdyby nie twój własny cholerny telefon. Dzwonił przez kilka chwil, a kiedy w końcu nie odebrałeś... Nieznany numer zostawił wiadomość głosową. - Dzień dobry. Sakuya wdał się w jakąś bójkę i szybko kazał mi zadzwonić pod ten numer. - Wiadomość nagrlał jakiś nieznany Ci, ale widocznie zestresowany chłopaczyna mniej więcej w wieku twojego młodszego brata. Głos miał nieco ochrypły i oddychał szybko. Jeśli spojrzałeś na zegarek, mogłeś łatwo dostrzec że jeszcze kilka minut i wybije szesnasta. Wtedy nie było już wielu lekcji, a uczniowie głównie zajmowali się obowiązkami, bądź uczęszczali na spotkania kół zainteresowań. Nie było też wielu nauczycieli na miejscu, więc dla łobuzów była to okazja idealna by dorwać jakiś słaby cel. Daleko do szkoły Sakuyi nie było. Kilka minut metrem bądź autobusem i będziesz na miejscu.
Twoja pobudka zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Jeszcze zanim otworzyłaś oczy mogłaś z łatwością stwierdzić kilka faktów. Po pierwsze do twoich nozdrzy docierał nieprzyjemny, metaliczny zapach krwi. Po drugie, leżałaś w nienaturalnej pozycji i coś mocno uwierało twoje kostki i nadgarstek prawej ręki. Po trzecie i najgorze, wszędzie poniżej twojej szyi czułaś wilgoć. W twojej podświadomości więc zrodziło się pytanie. Czy na pewno chcę otwierać oczy? Jeśli w końcu się na to zdecydowałaś, mogłaś dostrzec że leżałaś w wannie. Wannie pełnej krwi. Przykuta do rur kajdanami na łańcuchach. Ruszając nogami i wolną ręką mogłaś stwierdzić że na jej dnie z pewnością znajdują się jakieś bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Jeśli zaś rozejrzałaś się po pomieszczeniu w którym Cię zamknięto, to mogłaś stwierdzić że przypominało ono piwnicę bądź kotłownię. Nie było wielkie. Mniej więcej pięć na pięć metrów. Drzwi do niego zdecydowanie były zakluczone i wykonane z grubej stali. Ściany za to już nieco mniej mogły się pochwalić. W wielu miejscach powstały zacieki i rozwijał się grzyb. Masz zdecydowane szczęście że nie jesteś ranna, bo zarazki czaiły się tu na każdym kroku. W prawej części pomieszczenia znajdował się stół a nad nim szyb wentylacyjny, jednak nie byłaś obecnie w stanie przyjrzeć się co się na nim znajduje.
Niezbyt kojarzysz czyje to auto ani co w ogóle w nim robisz. Twoja siędząca na siedzeniu obok przyjaciółka cytrynówka za to może wiedzieć na ten temat nieco więcej. Rozglądając się po aucie dostrzegasz kilka drobiazgów. Jak na przykład rozwalone miejsce na kluczyk z którego dyndały kable oraz otwarty schowek w którym było kilka klamotów. Zapalniczka, fajki, dezodorant... Bibeloty. A skoro o nich mowa, to pod lusterkiem zwisały dwie pluszowe różowe kostki. Kac był odczuwalny i nieco bolał cię łeb. Nie pomagał też zbytnio ten dziwny, oddalony szum, którego głośność powoli narastała.
Łóżko na którym spałaś wydawało się być wyjątkowo twarde, a wręcz wykonane z drewna. Poduszka zaś była jak worek wypchany słomą. Kiedy otworzyłaś piękne oczęta spostrzegłaś że chyba nie jesteś już w Kinigami. Byłaś zamknięta w celi, a leżałaś na drewnianej pryczce. Poduszką faktycznie zaś był worek siana. Jednak cela do współczesności miała jeszcze dalej niż Nanashi do statusu porządnej dzielnicy. Kraty były stalowe, ale domek sam w sobie drewniany i zdecydowanie staroświecki. Po elektryczności nie było nawet śladu. Kinkiety zamiast elektrycznych lamp oraz gdzie nie gdzie rozpalone świece. Nie miałaś na sobie swoich standardowych ciuchów, a więzienne łachmany będące tak naprawdę niczym więcej jak zbiorem pozszywanych ze sobą zużytych szmat.
Przy twojej pryczce rodem z siedemnastego wieku stał czysty nocnik i talerz z gotowanym pasternakiem oraz czerstwym chlebem. Jeśli zechciałaś, mogłaś się na spokojnie rozejrzeć co jest poza celą i jeśli się na to zdecydowałaś to poza stolikiem na którym leżały jakieś papiery i książka. Zdecydowanie ciekawszy był obiekt ulokowany przy drzwiach wyjściowych. Malutki piesek, a na jego szyi wisiał klucz. Drzemał sobie słodko ignorując krzyki podjudzonych ludzi jakie rozlegały się na zewnątrz.
Budzący się w nietypowym miejscu Hasegawa. Ktoś zaskoczony? Jeszcze zanim otworzyłeś oczy do twoich uszu docierają niezliczone rozmowy wielu ludzi. O pierdołach takich jak sytuacja w pracy bądź film który chciałeś obejrzeć, a ktoś ochoczo go opowiada nie pomijając spoilerów i szczegółów. Kiedy już oczęta misiaczku otworzyłeś, to spostrzegłeś że jesteś w metrze zajmując miejsce obok jakiejś staruchy która spała oparta o ciebie śliniąc się potwornie. Na domiar złego cały wagon był wypełniony okropnym zapachem zgniłego sera i gotowanych skarpet. Co tu robiłeś? Prawdopodobnie łyknąłeś nie tę tabletkę zanim jeszcze wsiadłeś do metra i cię ścięło. Teraz metro zatrzymało się na kolejnym przystanku i drzwi do wolności przed metrowymi świrami stały otworem. Zwłaszcza że zaczynała cię boleć głowa oraz poznasz całą fabułę kolejnego już filmu. Twoja podświadomość - bądź piguła - praktycznie sama cię nosiła skłaniając do wstania i ruszenia w stronę wyjścia z pojazdu.
Ding dong. To zegar z kukułką - prezent od jednego z pacjentów - wybił kolejną godzinę w twoim gabinecie. Tym razem skutecznie cię obudził. Obyła równo druga w nocy. Trochę późno gołąbeczku zważywszy na to że nadal siedzisz w swoim miejscu pracy. W szpitalu. Odziany w kitel. Kiedy podniosłeś głowę z biurka, początkowo nic nie widziałeś. Ale to tylko dlatego że jakaś kartka przykleiła Ci się do czoła. Po jej odgarnięciu z czoła i okazjonalnemu wyjrzeniu przez okno mogłeś dostrzec że prawdopodobnie w mieście nie ma prądu. Poza szpitalem który pracował na zapasowych generatorach właśnie na takie wypadki. Praktycznie nic cię nie trzymało w tym miejscu o tej porze. Wystarczyło zabrać rzeczy, wyjść, zamknąć gabinet i ruszyć do domu.
Jeśli tak uczyniłeś, mogłeś zauważyć nienaturalną pustkę na korytarzach i jeszcze dziwniejszą ciszę. Poza tym światło na korytarzach szwankuje, a w powietrzu unosiła się nietypowa dla tego miejsca woń słodkiej wanilii, ostrego chili i... rozkładu?
Budzisz się... W sumie to sam nie masz pojęcia gdzie. Tupiąc nóżkami po ziemi z całą pewnością możesz stwierdzić że podłoże jest z kostki, a ty siedzisz na ławce do której najwyraźniej jesteś przykuty łancuchem. Niestety w poszukiwaniu patyczka który Ci służył za przewodnika na pełen etat od czasu pamiętnej rozłąki z pieskiem, nie trafiłeś na nic. Patyczka albo nie było, albo znajdował się poza twoim zasięgiem. Całkiem niedaleko słyszałeś szum płynącej wody, a w twojej kieszeni wściekle zawibrował telefon. - Masz nieodsłuchaną wiadomość od: Vance - I jak na zawołanie twój telefon zaczął ją odtwarzać. -Myślałem o tym i to nie wyjdzie. Jednak jestem Hetero. - To to tyle. Można by powiedzieć że to koniec, ale kiedy tylko odtwarzanie dobiegło końca, telefon kontynuował. -Masz nowe powiadomienia od: Bank Współdzielczy i Zakład Ubezpieczeń Społecznych. - Już wiesz... Że twój koszmar się zaczął.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w wydarzeniu. Każdy z was zaczyna osobno i w miarę postępów zaczniecie się łączyć w coraz większe grupki.
Liczę że każdy będzie się dobrze bawić
Czas na odpis 26.09.2023, 22:00
● Shibi[/size]
@Hasegawa Jirō @Seiwa-Genji Enma @Ejiri Carei @Warui Shin'ya @Yakushimaru Seiya @Itou Alaesha @Amakasu Shey @Hecate Shirshu Black @Hasegawa Izaya @Satō Kisara @Yakushimaru Sakuya @Munehira Aoi
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Satō Kisara and szaleją za tym postem.
Słowa docierają z opóźnieniem, jak zza grubej ściany, do której choć przykłada ucho, dźwięki są jedynie urwanym, niespokojnym pomrukiem. Emocje mieszają się ze sobą, lejąca się breja, bagno, zgnilizna już wiotka i lepka, a nie kojąca stałość. Nerwowe warknięcia, jego własny śmiech, którego przecież nie potrafi kontrolować, a który cicho już szemrze na linii warg.
Jego świat się skończył, jego życie skończyło się już dawno, ale przecież wokół niego niemal nikt tego nie zauważył. Wszyscy przegapili koniec świata... Jak mogli? Może po prostu zbyt wiele było tych końców świata ostatnimi czasy? Może ten jego nie był tak istotny? Może ludzie się uodpornili? Albo zdali sobie sprawę, że cały czas gdzieś kończy się jakiś świat, jakieś życie dobiega kresu i trzeba się z tym pogodzić. Nie ma innego wyboru. Bo i w Rajce huczy teraz coś, czego się po niej nie spodziewał, ale przecież nie spodziewa się czegokolwiek po innych. Tak było łatwiej — przestać oczekiwać, przestać chcieć i przestać mieć pragnienia w stosunku do ludzi. Kłuje go to jednak i gryzie boleśnie, wżyna się pod skórę i rani głęboko. Śmiech, ten porusza ramionami, jakie spinają się i twardnieją w zwartej sylwetce, a ta nadal trwa w przykucnięciu nisko przy ziemi.
" ...osierocony, samolubny, przeżuty, przewrażliwiony..."
Cios za ciosem, które przyjmuje w przyzwyczajeniu. Radości można by nawet rzec, bo znów trwa w czymś znajomym i pomimo swojej niebezpiecznej formy i rysu — bezpiecznym dla wykrzywionej psychiki. Znów ma pretekst, znów ma powód, aby być tym, czym stał się po śmierci.
Racjonalność zaczęła się rozpadać i przestawała istnieć. Rzeczywistość wokół była jak papier; jak cienki, kruchy papier. Wystarczyło wyciągnąć rękę, spróbować go dotknąć i zaraz wszystko się rwie i obraca w proch. Nie było już tego, co przed chwilą zdawało się mu wieczne, co było twarde i nieusuwalne. Wszystko się sypie, wszystko niknie.
Nagły żal; żal mu samego siebie, bo przecież wcale nie chciał żyć ponownie. Nie chciał tego życia, które mu ofiarowano, tym pognębieniem i załamaniem wszechświata. Nie chciał, nienawidzi tego życia, jakie teraz musi żyć, a którego sam nie potrafi się przecież wyzbyć. Boi się też przecież tego, bo rozumie, jak działa ten popieprzony los, że nie ma niczego lepszego, że w ogóle niczego innego nie ma, a to, co wszystkich otacza, to mizeria i dykta, a poza nim są tylko ciemność i chłód, niebycie i za byciem tęsknienie. Wieczne, niekończące się tęsknienie za tym, co już nigdy nie wróci.
Ostrożnie trzyma w dłoniach gumową kłódkę, gdy w żołądku formuje się kołtunem przytłaczająca fala niepokoju. Opuszki palców niepewnie przesuwają się przez powierzchnię, desperacko poszukując jakichkolwiek wskazówek, które mogłyby dać mu wgląd w działanie mechanizmu, który trzymał go na uwięzi. Gumowe przyciski, pozornie pozbawione jedynie cech... ale wszystko, detale i wszelkie szczegóły wymykały się w zniecierpliwionych ruchach. Panika przepływała przez żyły, rażąc nerwy prądem. Pierwsze wciśnięcie jednego z guzików, byle którego, gdzieś pośrodku, na samym środku gumowej kłódki. Nasłuchiwanie czy cokolwiek się zmienia, kolejne kliknięcie, już przy brzegu mechanizmu, potem kolejne, te już całkowicie bezsensowne, byle jakie, byleby wciskać i słuchać i próbować wyczuć, czy łańcuch odpuszcza.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya, Itou Alaesha and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Przykucnął masując palcami lewej dłoni skronie, próbując zebrać myśli. Sama woda go aż tak nie przerażała. Przynajmniej był to otwarty teren, a nie zamknięty jak wanny czy inne balie. Problemem jednak był brak umiejętności pływania. No i nie ma co się oszukiwać - przebywanie w wodzie dla Enmy było... nieprzyjemne.
Patrząc po poziomie cieszy łatwo można było wywnioskować, że nie miał najmniejszej szansy dostania się gdziekolwiek na piechotę. Z ciężkim sercem musiał przyznać, ale jego wzrost w tym momencie stanowił spory minus. Prędzej pierwsza lepsza fala go zmiecie aniżeli zrobi chociaż krok.
Oderwał wzrok od ciemnej, poruszającej się tafli i znów przesunął go w stronę Asakury. Nagła powódź, burza, brak prądu i obecność yokai - to nie mógł być przypadek. Miał nadzieję, że zarówno Tsunami, jak i Minamoto zaczęli już działać. Szkody i niebezpieczeństwo było na zbyt dużą skalę, aby zostało zignorowane. Najlepszym wyjściem byłoby dostanie się do jego rodzinnej dzielnicy.
Wreszcie podniósł się i odetchnął przez nos. Siedzeniem nic nie zdziała. Ale potrzebował też planu. Nie mógł rzucić się w bezmyślny wir pogoni za yokai.
Tracił zimną krew, a to nie zwiastowało nic dobrego. Palce świerzbiły, a całe ciało drżało, gotowe do działania. Wdech. Wydech. Wdech.
Odbił się od schodka, na którym do tej pory stał, lądując biodrem na śliskim od wody dachu najbliższego samochodu. Serce zabiło mocniej, gdy pojazd zadrżał ostrzegawczo od uderzenia. Perspektywa poruszania się w ten sposób nie była zadowalająca, ale wolał to, aniżeli pewne zmiecenie przez wodę. Choć wciąż istniało ekstremalnie wysokie prawdopodobieństwo, że straci balans albo się poślizgnie, zaryje głupim ryjem o auto i runie w otchłań wody.
Ale jak to mawiają - kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.
Podniósł się i ponownie skoczył, na kolejne auto. A potem na następne, powoli, wręcz mozolnie w jego mniemaniu przesuwając się do przodu.
Ale nie kierował się w stronę Asakury.
Wiedział, że do tej walki nie mógł stanąć w pojedynkę. Nie tym razem. Na jego ciele widniały znaki układające się w imię nie bez powodu.
Potrzebował pomocy.
Dlatego obrał inny kierunek. Miał tylko nadzieję, że Shin'ya był w domu.
Warui Shin'ya, Hecate Black, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and szaleją za tym postem.
A jednak kiedy Shin wreszcie wbiegł do mieszkania, gdy ze świstem wciągnął powietrze w płuca i wbił wzrok w nieruchome ciało mężczyzny, coś w nim drgnęło. Nie mógł wiedzieć, że działa jak marionetka, kierowana intencjami lalkarza, bo tu i teraz wszystko zdawało się prawdziwe, podobnie jak prawdziwe było załamanie głosu, gdy bezsensownie rzucił w eter słabe: nie wygłupiaj się, choć dobrze wiedział, że w tej mikroskopijnej kawalerce ledwo mieściły się trzy meble na krzyż, co tu mówić o żartach takiej wagi.
Nie było przestrzeni na dowcipy.
Jak w amoku dopadł do bladej sylwetki, padając na kolana jak w ostatnim ukłonie przed pokonanym królem. Dłoń odnalazła zimną skórę, pod opuszkami wyczuł nienaturalną kanciastość kręgów połamanego karku, a mimo tego obsesyjnie szukał pulsu, wciskając palce tuż pod żuchwą. Robiło mu się niedobrze nie tylko od strucia alkoholem, ale od widoku martwej źrenicy. Zawsze sądził, że wzrok Ye Liana był pusty, ale dopiero teraz pojął jak bardzo się mylił.
- Wstawaj - warkot przetaczający się przez gardło ranił krtań. W skroni dudniło od otępienia; może z szoku chwycił go jeszcze za ramię i szarpnął lekko, ale jedynie obrócił go bardziej na plecy. Własne ręce odmówiły posłuszeństwa, opadając luźno po bokach, knykciami uderzając w stare deski podłogi. Gdzieś przez pijackie opary (cholera, choleracholera, przecież nigdy nie pił, co mu strzeliło do łba?) przebijało się jakieś zatęchłe wspomnienie, podobnie jak przebija się słoneczny promień przez mglistość poranka. Z odległości wielu lat słyszał głos starszego mężczyzny; tubalny i gromki.
Odnajdując martwe ciało w ich mniemaniu niewinnego mężczyzny - dobrego sąsiada, perfekcyjnego pisarza, spokojnego, ułożonego przechodnia i ulubieńca ekspedientek w okolicznych sklepach - też by mu nie uwierzyli, że nie on stał za tą tragedią; że nie miałby nawet tyle siły, aby doprowadzić do tak rozległych ran, bo obrażenia Ye Liana były nienormalne, ale tego też by nie słuchali. Tym razem skończyłaby się cierpliwość. Strzyk zapinanych kajdanek niczym dźwięk nożyczek odcinających dobre zakończenie powieści - tyle tylko by go czekało.
Zadziałał automatycznie, ostatni raz sięgając w kierunku sinej cery. Złapał wtedy za uwieszony szyi łańcuszek i szarpnął, dźwigając się nieporadnie na nogi. Nieśmiertelnik Ichiru obił mu się o nadgarstek, gdy raz jeszcze, postępując dwa beznadziejnie chwiejne kroki, uderzył w blat niskiego stolika. Posypały się nowe butelki, spadło kilka zapisanych po brzegi zeszytów; i urządzenie, które wylądowało mu pod nogami. Bez pomyślunku wcisnął blaszkę brata w kieszeń bluzy, by sekundę później unieść uszkodzoną komórkę. Nie należał do osób przesadnie dbających o swoje rzeczy, ale teraz widok tego cholernego telefonu wydawał mu się kolejną katastrofą.
Cztery mrugnięcia lamp; cztery wypadki.
Nagle drgnął. Miał wrażenie, że kątem oka dostrzega jak pokój zasnuwa jakiś cień, ale nic nie przygotowało go na to, co ujrzał. Gęsta czerń wpływała do mieszkania, kryjąc w swoich kłębach wszystkie detale. Dopiero teraz Shina uderzyło jak ciemno było wokół; jak brakowało pojedynczych odcieni szarości i granatów. Spiął się jednak wyraźnie, kiedy w mętnej plamie mroku dostrzegł pierwszą z twarzy. Zdusił wrzask tylko dzięki zwartym szczękom. Zęby zagryzły się do bólu, a on wycofał o kolejne pół kroku, ale gdy uderzył piętą w kolano Ye Liana, zatrzymał się, nie do końca wiedząc, co zrobić.
Paradoksalnie jedyna osoba, do której mógł zadzwonić, leżała właśnie w tym pokoju.
Martwa.
I nie była to pierwsza z ofiar...
W złotych oczach Waru coś błysnęło, gdy zdał sobie sprawę z tego, co ma przed sobą. Tak długo próbował go dorwać, więc czemu nie był przygotowany, by podjąć się walki? Za dużo się jednak działo. Wolał się wycofać; zregenerować siły, jak bezpańskie psisko otrzepać futro z bitewnego kurzu. Dezorientacja, wpływ alkoholu, śmierci - ciężarnej kobiety, kierowcy, wreszcie Ye Liana, w dodatku odgłos dobiegający z dołu; dźwięk nadchodzącej, żywiołowej klęski.
Nie wydawało mu się dyshonorem, gdy rzucił się znów do drzwi wyjściowych, z zamiarem wydostania z budynku. Mając wybór, wolał stoczyć bój z powodzią niż z Podszywaczem. Jeżeli to rzeczywiście był O n, to jedynym, kto mógł jakkolwiek pomóc był...
- Seiwa.
Musiał się do niego dostać.
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Vance Whitelaw and szaleją za tym postem.
Kilka ze szturmujących warzywek udało mu się zrzucić, ale te w sekundę na powrót obłaziły go jak mrówki kostkę cukru. Czuł na skórze ich ugryzienia, nie mogąc opędzić się od ich małych mordek. Może i wyglądały niegroźnie, ale Jiro miał przeczucie, że byłyby w stanie pożreć go żywcem. Syknął z bólu, gdy zielony, skisły kalafior użarł go znacznie mocniej niż jego pobratymcy. Już wiedział, że po tej abominacji już na pewno będzie miał zakażenie.
Jedyny sposób jaki przyszedł mu na myśl, by pozbyć się z siebie większej ilości małych demonów, zwyciężył z instynktem samozachowawczym. Cofnął się gwałtownie, by przywalić plecami w ścianę, mając nadzieję, że swoim ciężarem zmiażdży większość z atakujących. Jak wściekły kot w marcu przetarzał się po ścianie, docierając w końcu w pobliże drzwi od łazienki.
W horrorach był to niemal oczywisty kierunek ucieczki przed każdym możliwym złem czającym się w domu - i zdaniem Jiro, najgłupszy. Po co zamykać się w najmniejszym pomieszczeniu, które w dodatku nie posiada innej drogi ucieczki, kiedy to w kuchni jest najwięcej broni? Tym razem musiał jednak przyjąć na siebie rolę filmowej blondynki. Tuszkot pozabija te małe parchy, jego nie próbowały ugryźć. Zgarnął ze sobą tylko Karmelka.
– Liczę do trzech i wchodzę.
Odliczył w myślach, uchylił drzwi tylko na tyle, by móc się przecisnąć, bez wpuszczania za sobą większej ilości małych terrorystów. Od razu ruszył do lustra, by zobaczyć czy któryś z agresorów nadal na nim nie wisi i ocenić w odbiciu ewentualne rany, przynajmniej te widoczne na pierwszy rzut oka.
– Tosia, ostatni raz bierzemy warzywa z promocji.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Vance Whitelaw, Shiba Ookami and szaleją za tym postem.
Nie miała czasu do stracenia, więc od razu zaczęła wychodzić z wanny. Ubranie nasiąknięte krwią było potwornie ciężkie i szczelnie otulało jej figurę, niczym lateksowy strój. Jej piżama w kaczuszki była kompletnie zrujnowana i nie do odratowania. Niezależnie ile wody utlenionej wylałaby na materiał, on już nigdy nie powróci do czystej bieli. - Zabije gnoja za to... - Przygryzła od wewnątrz policzek ze złości i mruknęła do siebie pod nosem z rezygnacją.
Krew była dosłownie wszędzie, a na dekolcie, ramionach i twarzy – zaczęła wysychać i powodować nieprzyjemne poczucie ściągnięcia. Stawiając stopy na podłodze, skutecznie zalała większość posadzki. Stojąc wyprostowana na własnych nogach, spostrzegła, że piwnica wcale nie była dużym pomieszczeniem. Stąd lekka łuna bijąca spod wanny szybko przyciągnęła jej wzrok. Nie myliła się, wanna była podgrzewana. Dosłownie stała na wielkich podgrzewaczach. Ale to, że jej porywacz był pierdolnięty, wiedziała już wcześniej. Z tego powodu szybko odwróciła się w stronę stołu i szybu wentylacyjnego.
Nie chciała tego zobaczyć, o nie. Na chwilę zamarła w przerażeniu, a w jej oczach stanęły łzy. Jak mogła tego nie zauważyć wcześniej? Na stole leżały poćwiartowane ciała. Jedno kobiece, a drugie dziecięce. Podeszła do nich z wyciągniętymi dłońmi i z wielką czułością. Jedyne, co mogła ofiarować im w tym momencie, to swoje współczucia – nie powinno im się to przydarzyć. Dziecko miało około 2-latek i nie miało oka, a kobieta była pozbawiona dłoni... wszystko jasne.
W tym momencie zdała sobie sprawę, że wcześniejsze dudnienie z korytarza jest szybsze. Będzie miała szansę pomścić tę dwójkę jedynie, gdy się stąd wydostanie. Na stole leżało kilka przedmiotów. Łom, kolejny śrubokręt, młotek, wszystkie ubabrane we krwi. Miała też do wykorzystania piłę z wanny, jednak teraz potrzebowała sposobu na otwarcie szybu.
Dźwięk kroków był coraz głośniejszy i wwiercał się w czaszkę Alaeshy. Otwarcie tych wielkich metalowych drzwi zajmie chwilę nawet wielkiemu potworowi, ale niewielką. Na drzwiach była jednak gruba zasuwa. Mało to praktyczne, aby więzień miał możliwość zabarykadowania się w celi, choć pewnie porywacz nie oczekiwał, że ktokolwiek wyjdzie stąd żywy. Niemniej natychmiast doskoczyła do drzwi, zamykając je od swojej strony. To da jej trochę czasu. Zrobiła krok w stronę stołu i o mało się nie przewróciła. Krew obficie kapiąca z jej ubrania sprawiła, że podłoga stała się niezwykle śliska. W zasadzie, przy odrobinie szczęścia, wielki stwór też się poślizgnie i sobie głupi ryj rozwali. Była to pocieszająca i satysfakcjonująca wizja.
Wróciła do stołu i chcąc nie chcąc zaczęła się na niego wdrapywać, starając się omijać poćwiartowane ludzkie ciała – musiała dostać się do szybu wentylacyjnego. Szyb był zakryty metalową kratą przytwierdzoną na zardzewiałe śruby. Postanowiła, że najpierw spróbuje z nią po dobroci, zostawiając brutalną siłę na ewentualne później. Energia jeszcze jej się może przydać. Chwyciła śrubokręt i zaczęła odkręcać. Dwie śruby jakoś poszły, jednak trzecia była tak stara, że jej główka się pokruszyła i dalsze odkręcanie było niemożliwe. W tym momencie usłyszała głośne dyszenie tuż za drzwiami.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Vance Whitelaw, Satō Kisara, Yakushimaru Sakuya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Znowu to samo
Wielokrotnie upierałaś się że widzisz martwych ludzi.
To przynajmniej moja diagnoza.
Echo wyrazów rozbijało się o czaszkę, wybijając rytm, którego nie mogła zatrzymać. Przełknęła ślinę, obracając głowę i czując jak ciężkość mięśni usztywnia kark, boleśnie wczepiając się w skórę, jak warczący wściekle pies. Na bogów. Naprawdę była tak uparta? Naprawdę pozwoliła się zamknąć w imię... czego? głoszenia niewygodnej prawdy? Nie wystarczyły jej obrazy?... Te, których śmiertelną formie przelewała na papier, pozbywając się ciężaru liżącej ją winy, którą spijał granat atramentu, farb i grafitów?
- Jak wielu macie takich ...przypadków? - wydusiła w końcu, chociaż głos miała ściśnięty, wciąż gotowy do całkowitego wyciszenia. Zwinięte w pięść palce, zdawały się jednak przeczyć poddaństwu, o które silił się pełznący wzdłuż kręgosłupa dreszcz - I co zaważyło na tym, że Shey wyszła? Zostawiła jakiś kontakt? - dopytywała uparcie, na nowo rozwiązujące supeł języka, niby w grzecznej kontrze do przeraźliwie słodkich wyrazów mówiących głosem który znała i tonem, który ją przerażał.
Sztywno poruszyła się, gdy wepchnął ją do sali, a głuchy zgrzyt zamykanych drzwi, pozostawił ją osłupiałą i roztrzęsioną. Nawet nie próbowała hamować łez, toczących się słonym grochem po policzkach. To co uderzało ją najmocniej, to przeraźliwa bezsilność, żałosna słabość, wyrywająca się echem szyderstwa, które przecież kiedyś słyszała. Nim rozkleiła się na dobre, gniewnie przetarła płynącą wilgoć. Złapała za upięte i zaczesane dziwnie włosy. Frotka na niewiele się mogła zdać, ale zgarnęła pasma niżej, po swojemu. Nic tutaj nie było po jej myśli i nawet taki szczegół, nadawał znaczenie postanowieniu. Jiro, miał wrócić za chwilę. Ale chwila się przeciągała. Zdążyła nerwowo zapleć warkocz na włosach i ściągnąć grube skarpety. Czemu nie miała butów? Podkupiła stopy pod siebie, a zwinięty materiał odłożyła obok. Gdyby znaleźć co0ś cięższego... mgła wrzucić i potraktować tym... pielęgniarza?
Wysoko osadzone okno, tylko niknącym blaskiem zachodzącego słońca podpowiadało o wskazówkach mijanego czasu. A im cień stawał się dłuższy, tym większy niepokój czuła, rozlewając się z krwią po całym ciele. Drżała, gdy szarpnęła się z pryczy, w jakimś pospiechu ściągając schludnie nakrochmalone sterylną bielą prześcieradło, czy koc. I niemal podskoczyła , hamując pisk, który wyrwał się z gardła, gdy ciemność zbliżającej się nocy zalała wszystko. Nie było prądu?
Serce uderzyło łomotem równym niemal echom, które niosły się po korytarzu. Rozpoznawała ich wrzaskliwą melodię, znała przecież nuty przerażania, które szarpało się najgłośniej, gdy jego źródło - było w pobliżu. Palce wczepiły się w zwinięty materiał, niby tarczy, za którą chciałaby się zasłonić i niemal w zamarła w bezruchu, nasłuchując przeraźliwy szum narastającej tragedii w tle. Zdrętwiałe w bezruchu ciało nie poruszyło się nawet wtedy, gdy przez drzwi przeniknął znajomy? jej duch - A kiedykolwiek było tu bezpiecznie? - zapytała cicho, głosem tak zduszonym, że nie poznawała siebie. Chłód wpełzł pod skórę, mdłość targnęła się na żołądek, gdy zrozumienie tłoczonych ku niej słów osiadło na duszy. Mrugała zaskoczona, otępiała, niemal kołysząc się na piętach, podczas gdy kobieta... co robiła? Zaskoczenie, zmieniło się ruch, gdy podbiegła do wcześniej zakluczonych drzwi - D-dziękuję - wychrypiała. Miała wrażenie że wszystko drży - Tobie... Tobie nie zrobią krzywdy? Jest tu ktoś... - zaczęła, ale tupot na zewnątrz wypchnął ją do przodu. Cokolwiek by nie mówić, zamknięta w sali była bezbronna i zdana na łaskę każdego, kto pokonałby wejście. Nie mogła na to pozwolić. Nie mogła dopuścić, by ktokolwiek... zrobił jej krzywdę, jak kiedyś.
Nie miała pojęcia, gdzie właściwie miała biec, ale - potrzebowała.... jakiejkolwiek ochrony i kogoś, kogo znała. Czy była szansa, ze znajdzie Jiro? Nieumiejętnie i nie tak cicho jakby chciała, pobiegła korytarzem. Jeśli najgroźniejsi pacjenci uwolnili się, znajdowali się gdzieś... indziej. Czy udałoby jej się dotrzeć do sali lekarzy, albo pielęgniarzy? ochrony? I jeśli tylko się dało - spróbować raz jeszcze nieumiejętnie ukryć, przynajmniej - na chwilę.
| Cichość (brak umiejki) - rzut = 68, Kamuflaż (brak umiejki) - rzut i przerzut = 59
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Vance Whitelaw, Satō Kisara, Itou Alaesha, Yakushimaru Sakuya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Zamek odezwał się wdzięcznie, gdy tylko Black przekręciła klucz w odpowiednią stronę. Od razu podeszła do jedynego — nie licząc tego umieszonego w cieli — stolika, zamierzając przyjrzeć się z bliska pozostawionym bez nadzoru dokumentom. Problem w tym, że gdy tylko ślepia oblepiły zlepek słów, od razu pożałowała brania kartek w dłonie. Gdy tylko wzrok wyłapał wykalkowaną atramentem datę, a później wyrok zrzucony na obie sąsiadujące ze sobą i zaprzyjaźnione rodziny wiedziała, że albo musiała trwać w naprawdę długiej i bardzo rzeczywistej śpiączce przez te wszystkie lata, albo właśnie teraz tkwiła w głębokim śnie. Zgniotła je więc nieznacznie w dłoniach, lecz zamiast wyrzucić zatrzymała przy sobie.
Kilka chwil później łapała już za płaszcz zawieszony przy bocznym wyjściu, szczelnie się nim owijając, chowając długie włosy pod ciemny materiał. Na głowie wylądował kapelusz a dokumenty wrzuciła w boczna kieszeń odzienia, mogły jej się jeszcze przydać.
Wyjście na zewnątrz okazało się zbawienne — bose stopy tonące w połach miękkiej trawy i nocny chłód uderzający w nozdrza otrzeźwiły kobietę na tyle, by w miarę na trzeźwo przemyślała kolejne ruchy. I gdy już była pewna co do podjęcia kolejnych kroków, rozbrzmiewający w uszach krzyk zatrzymał ją skutecznie w miejscu. Obejrzała się wpierw przez ramię, ale ruchy miała wymuszone, sztuczne i zmrożone nieludzkim chłodem; niemal słyszała jak kości skrzypią w stawach podczas obracania całej reszty ciała.
Spojrzała wpierw na psa, który postanowił wyjść tuż za nią, dopiero teraz tak naprawdę sprawdzając jak duży był, próbując rozpoznać czy należał do jakiejkolwiek rasy, czy może był kundelkiem. Szukała w jego ciemnych ślepiach odpowiedzi, lecz prócz ślepego oddania nie znalazła w nich nic. Podeszła więc do skraju budynku, niezauważenie i możliwie jak najciszej wychylając skryty pod ciemnym kapeluszem łeb, coby skonfrontować oczy z tym, co miało miejsce wśród tłumu ludzi. Nie zamierzała zostawać tam długo, planowała pomknąć w kierunku drzew gdy tylko zrobiłoby się zbyt ryzykownie.
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
- To ty - syknęła w stronę Annabele, której odbicie widziała w aucie. Słuchała ich słów ze ściśniętymi brwiami, coraz bardziej czując ogarniającą ją złość. Zaciskając kurczowo dłonie w pięści.
Tato
- Chyba sobie kurwa żartujesz - wysyczała przez zaciśniętą z całej siły szczękę cudem nie krusząc sobie przy tym jedynek. I już miała ruszyć przed siebie. Siłą wymazać słowa rzucone przez demoniczne osób, jednak stało się coś co dotychczas odgrywało się tylko w jej wspomnieniach. Zachłysnęła się powietrzem czując znajomy zapach. Ciężka i dusząca woda kolońska, której smród potrafiła wyobrazić sobie w każdej chwili. Na jawie czy nie. Następnie przyszło znajome ukłucie. Mocne, stanowcze ugryzienie zębów, które bezproblemowo, jak zawsze, wbiły się w jej bladą skórę raniąc aż do krwi. Pociemniało jej przed oczami, bo nieświadomie wciąż wstrzymywała oddech. Ból promieniował wzdłuż kręgosłupa i lewej ręki, ale to on w tym wszystkim był najbardziej kojący. Cichy, stłumiony jęk opuścił jej uchylone wargi, a ciało zwiotczało lekko tracąc grunt pod stopami. Rodzinne wspomnienia, które tak doszczętnie wypierała na codzień, zalały ją jednocześnie odbierając wszystkie zmysły. Znów miała zaledwie kilka lat. Znów była w brudnym jednopokojowym mieszkaniu w Nanashi przeżywając swoje najgorsze koszmary na nowo.
Słyszała skowyt i tupot nadbiegających Yurei. Widziała ich blade twarze, które jak w zwolnionym tempie się do niej zbliżały. Musiała zacząć walczyć. Musiała się bronić, ale nie potrafiła ruszyć nawet palcem. Była słaba. Za słaba. Ciemność przed oczami zwiastowała upadek w nicość, jedyne ukojenie, jedyną obronę jaką znała. Czy naprawdę musiała się bronić? Gdzieś w oddali kątem oka dostrzegła balkon, ale był za daleko a ona nie mogła walczyć. Nie z nim. I może był to tylko wytwór jej wyobraźni, ale na dworze dostrzegła ledwo widoczną poświatę. Ledwo zauważalne promienie słońca. Miał nastać poranek, a ona musiała wtedy się obudzić. Stanąć u boku Hayato jak zawsze. Hayato. Gdzie był? Czy coś mu groziło? Musiała się przekonać, bo wyprany przez emocje mózg chwycił się go jako ostatniej deski ratunku wypierając fakt, że jej brata nie było już na tym świecie.
Na oślep zaczęła się szamotać i szarpać. Zacisnęła dłonie w pięści z całej siły uderzając nimi w kogokolwiek, kto się do niej zbliżył. Próbowała się wyrwać i uciekać.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Strach że młodszy brat pójdzie w ślady nie tego starszego co trzeba był zrozumiały. Zwłaszcza gdy tymi śladami było szaleństwo, oderwanie od rzeczywistości i przede wszystkim mordercze skłonności. Skłonności do rozpętania w szkole strzelaniny jakiej ta dekada jeszcze nie widziała. Saku zaś jak z resztą zauważyłeś nie był sobą oczy miał obłąkane, a uśmiech obnażający zęby nie schodził mu z twarzy. Kiedy tylko rzuciłeś ławką na bok, jego ręka natychmiast zmieniła pozycję sprawiając że jego gnat był już wycelowany w kierunku drzwi. Z korytarza było słychać bieg. Coraz bliżej.
- Sei-chan... Zluzuj, w końcu nie ma znaczenia co się stanie. - Chichot przeszywał powietrze i mroził krew w żyłach. Kroki były bardzo wyraźne i szybkie. Ktoś miał zaraz przebiegać obok. A może miał wbiec właśnie tu? Czas jakby zwolnił w momencie w którym byłeś już twarzą w twarz z młodszym bratem. Niewinną duszyczką wypaczoną przez wpływ plugawego brata o którym prawdopodobnie wolałbyś zapomnieć. Na dobre i na zawsze. Plan wyrwania broni był dobry, ale w momencie w którym to zrobiłeś, palec Saku wcisnął spust. Pocisk smagnął jedynie twój policzek zostawiając po sobie pieczenie, dudnienie w uszach i zapach przypalonego mięsa. Zaraz po tym Saku dostał w ryj, ale niestety nie zamknął go. Śmiał się. Śmiał i śmiał, kiedy leżał na ziemi a ty zacząłeś go okładać. Cios pierwszy, drugi, trzeci... Nadszedł czas by ukarać piekielne dzieci. Saku niemalże tracił dech, a z jego jednego oka ciekła łza. Jakby coś z starego jego się wyrwało szaleństwu. Czas znowu przyśpieszył i dosłyszałeś to. Odgłos upadającego ciała i dławiącej się osoby. Kobiety, młodej. Jeśli obróciłeś się chociaż na moment, czas zamarł podobnie. Shizuka. Siostra, która była na kolanach z przestrzelonym gardłem. Musiała wbiec do sali w najgorszym możliwym momencie. Rezultatem była obficie tryskająca krew i tworząca się pod wami coraz większa plama krwi. W końcu po prostu padła, a jej oczy traciły blask. To była naprawdę obfita ilość krwi. Jeśli chociaż na moment wróciłeś do brata wzrokiem, usłyszałeś coś czego zdecydowanie się nie spodziewałeś. -Zabij. Zabij. Zabij! ZABIJ! - Niosący się z tyłu głowy szept. Bezkształtny, jednak miałeś wrażenie jakby ktoś ci go puszczał w słuchawkach. Początkowo twoje ciało zastał paraliż. Następnie ręka sama zaczęła wędrować do odbiezpieczonego pistoletu. Nawet jeśli wytężałeś całą swoją wolę, szept rósł w siłę, a twoje ciało było jak laleczka w dłoniach marionetkarza. Chwyciłeś go, a lufę przystawiłeś do braterskiego serca. Strzał. Śmiech ustał natychmiast, a łzy zaczęły płynąć. Sznurki nad Sakuyą zostały przecięte. W oczach już nie było szaleństwa, a strach i rozpacz. Chciał coś powiedzieć. Ale jego życie zgasło zanim był w stanie wydobyć głos. Jedynie poruszył ustami. Muzyka ucichła, a ty odzyskałeś władzę nad ciałem.
Nie było Ci dane jednak opłakiwać rodzeństwa, bądź rzucać przekleństwami na prawo i lewo. Nastąpiła eksplozja tak silna że budynek zadrżał. Podłoga zaczęła się walić, a w oddali było słychać kolejne eksplozje i smród spalenizny. Podłoga pod tobą również zaczęła się zapadać, coraz bardziej i bardziej. Zleciałeś praktycznie na parter ledwie pozostając całym. Jednakże klasa chemiczna do której spadłeś stała w ogniu. Było duszno i nie szło tu oddychać. Jedyne wyjście nie objęte żywiołem doprowadziło cię do kotłowni, gdzie natrafiłeś na otwartą studzienkę kanalizacyjną. Lepiej było się przejść ściekiem niż spłonąć żywcem prawda? Kiedy tylko zszedłeś do tunelu, w sali z której wyszedłeś nastąpiła eksplozja. Prawdopodobnie kotłowni też się oberwało. Tunel i strumień szczyn i gówna był długi i niesamowicie cuchnący. Dało się tu jednak oddychać. Zaletą było też oświetlenie na ścianach. Żółte i budzące mieszane uczucia. Poszułeś coś jednak. Mały powiew. Gdzieś tam daleo było wyjście. Prawdopodobnie go miasta. Idąc w końcu końcówką zasięgu wyłapałeś niepokojący odgłos. Bieg bosych, drobnych, mokrych stóp i jeszcze bardziej oddalony nieludzki ryk i łomot.
Strach? Nie... Koszmar mógł mieć wiele form. Mógł budzić strach, prawda, ale to nie było jego jedyne narzędzie. Rozpacz, poczucie winy, gniew... Wszystko czego chcieliśmy w życiu uniknąć. Wszelkie obawy i mroczne myśli. To właśnie one koszmarami. Wszystkim czego świadomość się obawiała, a podświadomość jej to udowadniała. Mgła sunęła w twoim kierunku. Zapach śmierci w powietrzu był tak gęsty, że wręcz namacalny. Ściany gniły od jej dotyku, chociaż sama nie należała do szybkich. Kafelki pękały, a mrygające lampy pękały z hukiem. Cokolwiek to było, zdecydowanie nie było natularne. Czyżby Śmierć we własnej osobie przybyła po osobę, która utrudnia jej pracę z każdym wyleczonym pacjentem?
Biegłaś co sił w nogach, a adrenalina sprawiała że robiłaś to szybciej niż zazwyczaj. W końcu jednak ciało nie nadążyło w porównaniu do twojego umysłu. Wystający kafelek sprawił że poleciałaś jak Małysz. Tuż przed schodami i prosto w... okno.
Jebane okno. Trzask szyby nastąpił w momencie w którym się przez nie przebiłaś, a ty spadłaś prosto w krzaki rosnące pod szpitalem. Cóż. Było to zdecydowanie lepsze lądowanie niż betonowa bądź mozaikowa posadzka na których byś się połamał.
Mgła chciała polecieć za tobą, ale uderzyła w niewidzialną ścianę. Widocznie nie mogła opuścić tego domu śmierci, gdzie wielu pacjentów odeszło nie będąc na to gotowymi. Nie mogłaś wrócić do szpitala, a nocne zmiany zdecydowanie sobie odpuścisz na najbliższy rok.
To co cię mogło zaniepokoić, to stan miasta. Było gorzej niż myślałaś. Ulicami płynęła woda. Wysoka niczym rzeki. Po prądzie nie było śladu, a księżyc ledwie przebijał się przez chmury. Grzmot... Gdzieś nad Asakurą rozpętana była potężna burza, której fioletowe błyski byłe widoczne aż sprzed szpitala w centrum.
Zaciekawić Cię mogła za to siedząca w oddali na ławeczce osoba wciśnięta w obskurny dres. Jednak zdecydowanie dziwniejsze było to że była przykuta za nogę do siedzenia. I chyba się z tym łańcuchem szarpała. Jak dzikie zwierzę.
Tak... Istnienie zombie miało sens. W końcu brnąc na siłę dało się wyjaśnić je naukowo. Między innymi jakimś wyjątkowo paskudnym rodzajem grzyba. Teke teke była miejską legendą i ponoć potrafiła się pojawić znikąd. Zombie za to tak nie potrafiły. Twój telefon za to zaczął coraz bardziej szwankować. Nie dało się niczego włączyć lub wyłączyć. Ekran też zamroziło. Na szczęście latarka sama w sobie nadal działała. Jednak zamrugała kilka razy kiedy rozległ się kolejny klekot. Do tego dochodziły uderzenia podobne do kroków przerośniętego robala. W końcu jednak natrafiłeś na zwłoki gigantycznego pająka. Większego niż trójka stojących na sobie dorosłych Sumo. Na szczęście ten miał też wyrwaną głowę i kilka kończyn, więc miałeś pewność że nie wstanie cię zabić. Część pajęczyn była spalona, jednak to co Cię mogło przerazić to gigantyczne kolony przypominające kształtem ludzi oraz jaja. Gigantyczne jaja pająków. Wyklute. Wkrótce oprócz klekotu rozległ się pisk, a kroki stworzenia skrytego w mroku przyśpieszyły. Ponadto echo w oddali niosło ten cholerny dźwięk teke teke. Jakim cudem znalazła się tu tak szybko? I to z innego kierunku?
Uciekając przez korytarz w końcu dostrzegasz 3 jeszcze większe pająki niż tamte zwłoki. Były zajęte, a żeby opuścić to miejsce musiałeś je ominąć. Dźwięk nadchodzącej Onryo nie pozostawiał Ci wiele opcji. Walka o życie, pożarcie przez pająki, bądź rozcięcie na pół.
Iza, rzuć na modlitwę jeśli chcesz. Czysty rzut k100. Bez plusów i minusów do rzutu. Zawszyj imię boga do którego się modlisz.
Rzuć też na cichość próbując się przekraść. Nieudany rzut oznacza że pająki zaczynają Cię gonić.
To nie była jedna czy dwie złe wieści. Tylko cała pieprzona lawina, która niemalże Cię zasypała. Co to miało w tobie wywołać? Wściekłość? Stres? Poczucie odrzucenia? Żałość? A skoro już o Żałości mowa... Poruszając się chujowy zamek chińskiej podróbki pierdzielnął, a z kieszonki coś wypadło wprost na twoją dłoń. Nic wielkiego. Płucienna chusta. Problemem był jedynie jej zapach. Miyazaki. Kobieta która zniknęła bez śladu i bez słowa. Czy to ona Cię tu skułą? Czy miała z tym coś wspólnego? A może właśnie absolutnie nic i ktoś po prostu bawił się tobą jak laleczką chcąc jak najbardziej Cię udręczyć. Wciskając jeden przycisk usłyszałeś coś czego się nie spodziewałeś. - CZEŚĆ! JESTEM ELMO! By otworzyć skarb, podaj hasło. Hał hał, re re kum kum, re re kum kum, muu, muu, miał , ćwir, miał! - Zabawka dla dzieci. Trzymała cię tu zabawka dla dzieci. Przyciski nie miały napisu w brail. Prawdopodobnie miały na sobie obrazki zwierzątek, które głos wykrzyczał. A może nawet i paru innych? Kłódka miała 10 guziczków. Elmo podał jedynie 5 różnych odgłosów.
Od tej farsy odciągnęły cię jedynie dwie rzeczy. Głośny jak cholera grzmot pioruna całkiem niedaleko oraz dźwięk rozbijanego szkła, któremu wkrótce towarzyszył dźwięk łamanych gałęzi i upadku. Zaraz po nim kroki. Powoli zbliżające się w twoim kierunku. Już nie byłeś sam. Ale skąd pewność czy ta osoba nie porzuci Cię i nie pozostawi własnemu losowi? Jak każdy inny?
Udało Ci się przebić przez strach i skupić na drodze którą przemierzałeś. Najważniejszym jednak było odnaleźć właściwą drogę do miasta i nie zgubić się w mrocznej gęstwinie w której czekały wilki. A propo nich... Nie odpuściły ani na sekundę. Zupełnie jakbyś był swojego rodzaju smakowitym kąskiem. Zanętą którą zostały zwabione. Nie to jednak było niepokojące. Kiedy jeden wilk zanurzał się w mroku, inny wyskakiwał z innego cienia. Zupełnie jakby się między nimi poruszały. Ta teoria okazała się prawdziwa kiedy z podłoża przed tobą wyskoczył gigantyczny zwierz, który nie trafił cię jedynie za pośrednictwem boskiej ręki. Widziałeś jednak te wściekle czerwone oczy oraz kły wielkości twojej dłoni. Adrenalina robiła swoje, a nogi niosły Cię dalej. Widziałeś już cień miasta oraz burzę unoszącą się centralnie nad rezydencją Minamoto w Asakurze. Miasto jednak było pozbawione prądu, co było widać na pierwszy rzut oka.
Wilki za to nie odpuszczają. Płyną w cieniu niczym rekiny w wodzie. Czy dało się w ogóle nazwać je jeszcze zwierzętami? Były jak potwory, które jedyne co chciały zrobić to cię dorwać. Miasto było na wyciągnięcie ręki. Tylko czy dożyjesz ucieczki?
Saku, rzut na zręczność bądź parkur na prędkość ucieczki. Jeśli Ci się nie uda, rzuć ponownie na uniki przed atakami wilków.
Sierota i gnom, dwie marudy. Jeden głuchy, drugi rudy.
Rzeczywiście nieumiejętność pływania w takich okolicznościach nie była niczym przyjemnym. Jeden fałszywy krok oznaczał dla ciebie przemoczenie i lodowate objęcia cieczy, która kiedyś odebrała Ci życie. Nawet jeśli tylko na moment. Nie byłeś jednak sam. W wodzie coś pływało i jeśli się przyjrzałeś, nie było to nic pozytywnego. Ludzkie zwłoki. Osób, które prawdopodobnie nie zdołały uciec przed nagłym atakiem żywiołu. Cywile, policjanci, medycy... Nawet paru członków tsunami. Próżno było raczej szukać u nich ich specjalnej broni. Nie dość że dryfowali bezwładnie pod powierzchnią wody co wymagałoby wejścia do niej, to broń w zwyczaju miała że była czymś raczej ciężkim co łatwo opadało na dno. Nie było opcji na wyłowienie jej. Zwłaszcza że poza zwłokami w wodzie mogły czaić się wodne Yokai dla których obecne wydarzenia były konkretną okazją. Poruszałeś się skacząc z dachu na dach. Nie było to łatwe w żadnym stopniu. Kilkukrotnie poślizgnąłeś się niemalże spadając z dachu wozu. Przy ostatnim razie było o tyle niebezpiecznie, że noga wpadła Ci w wodę. Na szczęście zablokowałeś się na lusterku dzięki czemu mogłeś się wspiąćz powrotem.
Droga do Shina była daleka, jednak musiałeś ją pokonać. Cokolwiek wywołało taki Kataklizm, nie było czymś pokroju Teke teke. Tego czegoś nie usolowałbyś kataną i zdecydowanie zdawałeś sobie z tego sprawę. Od ciągłego skakania złapała cię lekka zadyszka. Stanąłeś idealnie na busie zaraz przed szpitalem psychiatrycznym. Podczas tego krótkiego odpoczynku dostrzegłeś w oknie przebiegającą Eji. Pytanie tylko czy ona widziała Ciebie? Chwilę potem coś w tym samym miejscu pomknęło w jej kierunku. Był to ułamek sekundy, ale zdecydowanie mogłeś poczuć złą obecność w tym miejscu. Na schody prowadzące do szpitala mogłeś wskoczyć. Pytanie tylko czy chciałeś zbaczać z drogi do Shina? Z drugiej strony jeśli to była prawdziwa Eji, to coś jej groziło.
Ye Lian nie odpowiadał. Nie ważne jak bardzo tego chciałeś. Zgon nastąpił na miejscu i natychmiast po uderzeniu. Zaletą było to że nie był w stanie przeszkodzić CI w zerwaniu jego nieśmiertelnika. Mrok jednak nie czekał, kiedy postanowiłeś wziąć nogi za pas? Mgła. To coś. Ruszyło za tobą w pogoń po klatce schodowej. Ściany gniły w kontakcie z nią. Pękały i wilgotniały. Drewno pruchniało, a twarze składające się na ten nienaturalny mrok wołały cię. Pytały dlaczego uciekasz skoro tak bardzo chciał się spotkać. Stanąć twarzą w twarz. A raczej twarzami w twarze. W końcu sam potrafiłeś zmieniać wygląd, prawda? Coś was łączyło. Umiejętność naśladowania innej osoby. Ty dopiero się pod tym względem rozwijałeś, a twój prześladowca... Widocznie opanował tę sztukę do mistrzostwa. W końcu udało Ci się wybiec z klatki, a nienaturalny mrok minął Cię o włos. Udało Ci się uciec wpadając w wartki potok, który porwał cię głębiej w kierunku Nanashi. W kierunku dzielnicy w której pomieszkiwał Hasegawa. Nie był może Seiwą, ale lepszy jeden psychol niż żaden. No i może uda Ci się gdzieś zatrzymać zanim bezkresna otchłań wody Cię pochłonie albo zmyje do ścieka. Chociaż już w nim byłeś. W południowej dzielnicy. Po jakimś czasie zaczepiłeś się o jakąś blachę. Dokładnie twoje spodnie. Rezultat był taki że cię podtapiało. Chcąc czy nie miałeś tylko jeden wybór. Zdjąć je. Zaczepiły się zbyt porządnie by odczepienie wchodziło w grę nie topiąc się przy tym. No i też nie były by już takie piękne po tym fakcie. Po uwolnieniu się i dalszej podróży w samych gaciach i odzieży górnej...
"Płynąc" w końcu dostrzegłeś... Drewnianą wannę zachowującą się jak łódź. I miała kapitana. Chociaż bardziej niepokojąca była armia żywych warzyw na kawałkach drewna, która go goniła i ewidentnie czymś rzucała. Do tego wydawały okrzyk - Viva la révolution! Capturez et dévorez l'oppresseur! - Krzyczał ziemniak. Wiedziałeś że to Francuski. Co to znaczyło? Mogłeś się domyślać że nic dobrego, a kapitan wanny był w niebezpieczeństwie. Oczywiście był nim Jiro.
No zdecydowanie przydałby się ktoś kto by te warzywka wszystkie poszatkował i ustawił do pionu. Nie było jednak żadnego Okrasy, który by to zrobił. No może poza tuszkotem, który zajął się sporą częścią tych warzywnych rewolucjonistów. Nie rozumiałeś co warzywa krzyczą ani nawet języka w jakim to robiły. Jednak zdecydowanie nie był to japoński ani filmowy angielski. Ruszyłeś do łazienki, kiedy część sytuacji była opanowana. Tosia leżała pod prysznicem nieprzytomna. Wyglądało na to że zgniotła pomidora, ale się na nim poślizgnęła. Próby budzenia jej spełzały na niczym, ale w końcu stało się coś, czego raczej się nie spodziewałeś i nie chciałeś się spodziewać. Jej włosy zaczęły rosnąć i cię oplatać. Zwłaszcza twoją szyję. Zaciskały się coraz bardziej i bardziej. Zaczynało ci brakować tchu, ponieważ te nie chciały ustąpić. Włosy Tośki żyły i chciały cię udusić. Niezbyt przyjemna wizja, co? Chwilę później za drzwiami coś pierdolneło tak mocno, że aż zatrzęsło budynkiem, a ty wpadłeś do drewnianej wanny. Włosy się poluzowały, a ściana budynku odpadła. Te popierdolone warzywka wysadziły kuchnię w powietrze. W końcu podłoga w łazience też pierdzielnęła i zaczynałęś się zsuwać w drewnianej wannie aż w końcu wpadłeś w... potok. Tosia tam została, ale nie miałeś jak się wrócić. Miasto było pozbawione prądu, a ulica była praktycznie rzeką. Warzywa jednak nie odpuszczały. Surfowały na patyczkach po lodachi próbowały cię dogonić rzucając przy tym wykałaczkami i innymi śmieciami. Czasem nawet był to zardzewiały gwóźdź. Płynąc jak i walcząc o życie, z na przeciwka zobaczyłeś pewien rudy punkt płynący w twoim kierunku. Był to Waru, Zmierzaliście w jeden zakręt. Prawdopodobnie przy tym się zderzycie. Może nawet zdołasz go ściągnąć na swoją łódź. Która była wanną.
Tak, widok był wstrząsający, ale nie był to czas na opłakiwanie, prawda? Trzeba było się stąd wydostać zanim znowu skończysz w zupie, prawda? Szyb był spory, więc czekało Cię sporo, ale to naprawdę sporo majsterkowania. Większość śrub poszła bez problemu. Ostatnia za to sprawiała trudnosci jak to jedno konkretne dziecko w klasie z którym nikt nie chciał się bawić, bo normalnie w świecie było dziwaczne. Na dyszeniu za drzwiami się nie skończyło. Nastąpiło uderzenie w nie tak potężne, że huk poczułaś w piersi. Zupełnie jakby ktoś cię uderzył. Część zasuwy pękła. Szybkie obliczenia pozwoliły ci stwierdzić że miałaś tylko kilka sekund zanim monstrum po drugiej stronie wyważy drzwi. Śrub normalnie odkrecić się nie dało. Jendak konkretnie poluzowałaś właz i mogłaś wydostać się przy użyciu łoma. W tym wypadku poszło szybko i kiedy tylko schowałaś już nogi, coś uderzyło drzwi z taką siłą, że te wyleciały z zawiasów uderzając w wannę niszcząc ją. Chwilę potem nastąpiło uderzenie we właz. Oglądając głowę za sobą dostrzegłaś potężnego Oni. Czerwonego i jak zawsze wkurwionego. Próbował złapać cię za kostkę, jednak jego łapsko było większe niż obwód szybu. Utykał już w przedramieniu. Wpadł w szał zaczął demolować. Nawet po przejściu kilku dobrych metrów dalej słyszałaś harmider. W pewnym momencie dużo dużo głośniej. Jakby był dosłownie zaraz pod tobą. Po chwili milczenia, oddalił się. Po kolejnych kilkunastu metrach, szyb się pod tobą zarwał. Znajdowałaś się w hali, a po jej drugiej stronie był nie kto inny jak twój porywacz. Oni wielki na trzy jeśli nie na cztery czy pięć metrów. Zaczął szarżę w twym kierunku, a twoim jedynym ratunkiem... Była otwarta studzienka obok. Po wskoczeniu do niej, wpadłaś do szybku. Zaraz obok płynęły ścieki. Smród był nie do wytrzymania, ale lepsze to niż zostać obiadem demona, prawda? Podczas podróży przez tunel oświetlany jedynie przez żółte światła żarówek, z oddali nadal słyszałaś wściekłego Oni. A z drugiego kierunki huk wybuchu, a kilka chwil później kroki. Ludzkie kroki.
Nigdy wcześniej nie widziałaś ducha, który otworzył Ci drzwi. No może poza tym jednym razem gdy wędrowała po korytarzu. - Ja... Nie wiem. To dziwne, ale obudziłam się tu dziś i... Nie wiem jak długo tu jestem. - Yurei wydawała się być niepewna swojego celu pobytu w tym miejscu. Na szczęście nie zmieniła się w szalonego ducha, a to o czymś świadczyło. - Ja już swoje życie przeżyłam i mam go dość. Odwrócę uwagę czego się da, a ty wiej. Schodami na dół i na lewo powinno być wyjście z budynku.
Yurei zaczęła zawodzić biegnąc przed ściany. Jeśli jacyś chorzy mordercy widzieli duchy, to skutecznie mogła je od ciebie odciągać. Gorzej mogło być z całą resztą, która moga skupić się w całości na tobie. Skradanie nie wychodziło ci po mistrzowsku. Przemieżając korytarz potrąciłaś wózek, który odjeżdząjąc uderzył w jakieś drzwi. Wtem rozległ się krzyk? - Kto tu jest? PRZEKLĘTE MÓZGOWE ŁASICE! UKRADŁY MI MÓJ SOK Z GRZYBKÓW! - Coś małego i wściekłego wyskoczyło zza drzwi z nożem w ręce. Zakrwawionym. Był to karzeł z brodą i obłąkanym spojrzeniem, który pierwsze co zrobił, to rozejrzał się po okolicy. W końcu jego wzrok napotkał twój. Zaczął biec w twoim kierunku śmiejąc się jak obłąkany. - Kolaja! - Widocznie ukrywanie sie też niezbyt Ci poszło, skoro tak szybko cię zauważył. Na szczęście schody były tuż obok. Wystarczyło do nich dobiec. Przebiegając przy oknie przez ułamek sekundy mogłaś dostrzec krajobraz miasta. Zatopionego i pozbawionego prądu. Za to przyjemną niespodzianką był widok Enmy na dachu samochodu, który wyglądał jakby dostał zadyszki. Był zaraz przed budynkiem. Wystarczyło tylko pokonać tę resztkę dystansu i umknąć psycholowi. Ewentualnie się przed nim ukryć, zanim postanowi cię pożreć żywcem.
Eji, masz poniekąd wolną rękę. Jeśli chcesz możesz też się schować. Rzuć wtedy ponownie na cichość i kamuflarz.
Koszmar. Rodzina na stosach. To właśnie widziałaś, gdy postanowiłaś wyjrzeć zza budynku. Spellmanowie już płonęli, a ich krzyk rozdzierał nocne niebo. Dziś była pełnia krwawego księżyca, która całości sytuacji nadawała jeszcze mroczniejszego charakteru. Purytański kapłan głośno odczytywał zarzuty stawiane rodzinie Black. WIedźmy. Słudzy Szatana. Nic czego byś nie przeczytała w zapiskach zostawionych przez tamtego młodego mężczyznę. Najgorszym widokiem był jednak ten, który dostrzegłaś na nierozpalonych stosach. Twoja Ciotka i brat. Przywiązani do pali, a pod ich stopami ułożone było wiele drewienek. Pies usiadł przy tobie i wpatrywał się tymi nie skalanymi rozumem ślepiami. Był średniego rozmiaru. Młody, a twoja zoologiczna wiedza z łatwością pomogła Ci stwierdzić że to nie był po prostu piesek. Prawdopodobnie w połowie bądź ćwiartce był wilkiem. Nieco przypominał wilka, ale nim nie był. Zdecydowanie za to spotkał się ze złym traktowaniem od strony ludzi i był spragniony uwagi i miłości. Obecnie w tej podłej sytuacji był twoim jedynym pokrzepieniem.
Chwilę później zapłonęły stosy, a twoi krewniacy wydali z siebie krzyk który mroził krew w żyłach. Coś jednak było nie tak. Sully zaczął coś wrzeszczeć. Była to łacina, ale nie normalna. Z każdym słowem złowroga obecność zaczynała narastać, a twój psiowilczy towarzysz zaczął skomleć. Coś się szykowało. Między stosami w ziemi zaczęły otwierać się szczeliny, a z nich buchać ognie piekielne. Chochliki zaczęły z nich wylatywać i rzucać się na cywili Salem. Za nimi coraz to większe diabliki. Po niecałej minucie rozpętała się rzeź jaką najwyżej można było do tej pory dostrzec jedynie w horrorze. Nie widzieli cię, to był plus. W całej tej mrocznej aurze wyczułaś znajomą. Twoim oczom całkiem niedaleko od ciebie ukazał się Chōchinbi. Nie był natywnym bytem dla Ameryki, ale to co przykuwało uwagę bardziej, to jego aura. Pachniał Kinigami. Tańczył chcąc być przez ciebie zauważonym. Prawdopodobnie chciał cię gdzieś zaprowadzić.
Dorwał cię. Znowu i bez pytania. Wystarczyło że zęby zatopiły się w twoim ciele, a ty zaczęłaś opadać z sił. Czymkowiek było to miejsce. Czymkowiek była Matrona o któej mówił Yurei, to dawali Ci solidnie w kość wyciągając z brudów najgorsze rzeczy jakie tylko mogli Ci wcisnąć do rąk. Tonęłaś w mroku, a obce duchy... A raczej demony były tuż przed tobą. Ich zęby przekształcone były w demonicznie długie i ostre. Takie by mogły wbić się cholernie głęboko. Oblazły cię i już miały gryźć, ale siedzący w fotelu staruszek widocznie włączył się do starcia. - NIe przejdziecie dalej. - błysnęło światło, a duchy włącznie z twoim ojcem wyleciały w ściany zupełnie jak po wybuchu bomby. Tobie jednak się nic nie stało. Wręcz przeciwnie rany oraz kac zdawały się znikać. Zaraz po tym staruszek zaczął zanikać bardziej niż Yurei mają to w zwyczaju. Odchodził z tego świata? Możliwe. Nie wiedziałaś o duchach tyle żeby znać dokładny powód bądź chociaż się go domyślać. Kiedy już nie byłaś obleziona sprzedanie każdemu z nich solidnej lepy w mordę nie stanowiło wyzwania. Ogłuszyłaś część, a inną zmusiłaś do wycofania się. Każde z nich zmieniło się w czarną mgłę i uciekło przez otwory w mieszkaniu. Nic nie stanowiło już na przeszkodzie by uciec pontonem. Problem był taki, że woda była bierząca. Miałaś pewność że zaciągnie cię gdzieś do centrum. Nawet wiosłując nie będzie łatwe wykręcić gdziekolwiek indziej.
Ponton na szczęście okazał się stabilny, ale twoim oczom okazał się smutny widok. W wodzie były ciała ludzi którzy nie zdołali się przed powodzią uchronić, a gdzieś po drugiej stronie miasta... Szalała burza tak silna że błyskawice i grzmoty widziałaś aż stąd.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ogłoszenia Parafialne:
-Niektórzy z was wpadli już na innych. Raczej domyślicie się kto na kogo wpada. Możecie swobodnie ze sobą konwersować dając nawet więcej niż jeden post na turę. W takim wypadku proszę mi tylko podkreślić akcje które
-Termin do środy(11.10) do końca doby, ale nie mam problemu z przedłużeniem jeśli będzie taka potrzeba. Uderzać wtedy na pw albo dc.
-Wru nie ma spodni
~ Shibi
@Amakasu Shey @Hecate Shirshu Black @Ejiri Carei @Itou Alaesha @Hasegawa Jirō @Warui Shin'ya @Seiwa-Genji Enma @Yakushimaru Sakuya @Munehira Aoi @Hasegawa Izaya @Satō Kisara @Yakushimaru Seiya @Yōzei-Genji Madhuvathi
Warui Shin'ya, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and szaleją za tym postem.
|
|