Dziedziniec - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pią 2 Wrz - 22:34
First topic message reminder :

Dziedziniec


Przestronny plac ulokowany przed głównym wejściem do budynku Uniwersytetu, odgrodzony od drogi bezpiecznym pasem zieleni i niskim, białym murem wyznaczającym granice kampusu. W roku szkolnym dziedziniec przepełniony jest studentami, którzy spędzają swoje przerwy na świeżym powietrzu, otoczeni ozdobnymi drzewami. W zacienionym miejscu przy budynku znajduje się parking rowerowy z zadaszeniem, a tuż za nim tablica informacyjna obklejona starymi, wyblakłymi plakatami promującymi różne formy aktywności oferujące przez placówkę. Centralnym elementem brukowanego placu jest wysoki zegar ładowany energią słoneczną, dzięki czemu działa on bez przerwy przez okrągły rok. Zamontowany tuż za nim niewielki głośnik odtwarza co godzinę sygnały dźwiękowe, które przypominają wszystkim o nieuchronnym upływie czasu.

Haraedo

Raikatsuji Shiimaura

Sro 6 Mar - 14:12
- I co kurwa twoim zdaniem wygrałem?

Nie miała siły przebicia, aby wtrącić trzy grosze. Gdyby jednak było inaczej, powiedziałaby mu wprost. Że wygrał swoim szczeniackim zachowaniem przynajmniej tyle, że umniejszył jej skrycie pielęgnowanym ambicjom. Zrobił z niej ryzykancką idiotkę. Podkreślił ile bezsensu miał plan, który od początku nie był zbudowany na fundamentach racjonalności. Bo przecież zdawała sobie sprawę z tego jak głupie i przede wszystkim niepotrzebne to wszystko było, ale chciała osiągnąć akurat ten cel bez względu na wszystko. Fakt, że już samo to kłóciło się potężnie z jej charakterem, tylko dobijało rosnące wyrzuty sumienia.

Scenariusz miał wiele luk i część kwestii gryzła się ze sobą, nie pasując do temperamentu danej postaci. Mimo tego nie rezygnowała ze spektaklu, bo wrzucenie rysopisu do szuflady wydawało jej się jednoznacznym z rzuceniem kartek w palenisko. To jak zniszczyć pamiętnik z podstawówki - pełen trywialności, gryzmołów i krzywo zapisanych znaków, ale sentymentalny, z umieszczonym na krańcu listem do samej siebie. Czy dorosła ja jest dokładnie taka, by młodsza ja była z niej dumna? Wątpiła.

Przegryzając dolną wargę poczuła wreszcie metaliczny posmak krwi. Z pewnością niewiele się teraz różnił od gęstej cieczy zalewającej knykcie Yakushimaru. Tym dla siebie byli. On ranił atakiem, pięścią. Uderzał brutalnie - czasami celnie, czasami na oślep, zawsze jednak trafiając, choćby jedynie otarciem twardych kości. Plamił sobie ręce szkarłatem jakby zanurzał je po nadgarstki w farbie. Posoka była lepka i gorąca. Raikatsuji zmywała ją niezliczoną ilość razy. Gołymi dłońmi albo mokrymi od wody wacikami. Dla niego głównie nauczyła się podstaw pierwszej pomocy, zdobyła informacje, dzięki którym nie babrała ran, jakie z niewiadomych powodów pozwalał jej oglądać i którymi mogła się zająć na własnych zasadach. Okazywał się w swoim furiackim oślepieniu kompletnie zamroczony, jakby ta sama jucha zbryzgała mu też oczy, kąpiąc całe otoczenie w takich samych odcieniach karminu. I kiedy łamał drugiego człowieka, Shiimaura jedynie się temu przyglądała. Teraz uświadomiła sobie, że być może również potrafiła zadać celne uderzenie; mową, bo krew miała na wargach.

- Skrytykowałem jedną, jebaną...

Mięśnie na jej karku się napięły.

- rzecz w twoim życiu. Jedną.

- Z najważniejszych - wtrąciła z sykiem. - Zawierzyłam ci, że uszanujesz moją perspektywę.

Nie była tylko przygotowana na jego. Złość wszystko zagłuszała. Dudniła galopującym rytmem w drobnym ciele, uderzała w opuszkach zamkniętych palców, w poczerwieniałej skroni, w ciemieniu, w gardle, przez które przeciskała się stale przełykana nerwowo ślina. Chciała, jak zwykle on, coś rozwalić. Zadać czemuś obrażenia, żeby na moment zapomnieć o swoich - choćby ofiarą miał okazać się przedmiot, mebel, spróchniała deska. Musiały ich tu być dziesiątki. Specyficzny zapach zmurszałego drzewa tylko to potwierdzał. Zamiast tego słuchała ciemnowłosego, stojąc niemal nieruchomo i będąc pewną tego, że gdyby działało tu oświetlenie, spojrzenie Yakushimaru robiłoby odwiert w jej twarzy, przebiłoby się przez kość czaszki i wyryło wyrwę w samokontroli.

A była tego uczona od lat. Musiała zamykać usta. Nie marszczyć brwi. Nie garbić się. Nie podnosić głosu. Chłodno analizować. Nie oceniać. Nie generować problemów. Koniec końców doszło do tego, że żelazne zasady trzymały się ciężkimi okowami na jej nadgarstkach i kostkach. Unieruchomiły ją, chociaż powinna uciekać poza pole rażenia, bo to, co wyrażał rozmówca, było jak ciągłe ciosy. Wpierw lekkie tapnięcia palcem, później popchnięcia otwartą dłonią, wreszcie uderzenia, od których miało pełne prawo się cofnąć, by utrzymać równowagę, ale przecież nie mogła zrobić ani jednego kroku. Metaforycznie dawno sięgnęła dna. Co jeszcze było do stracenia?

Gwałtownie wciągnęła powietrze.

Wrzask skumulował się w gardle, ale utknął tam w formie miękkiej kluchy. Usłyszała szelest ocierających się o ścianę ubrań. Szurnięcie, po którym pojęła, że Yakushimaru osunął się na podłoże. Alarm wytoczył pierwszy bój, błyskając ostrzegawczo u granicy podświadomości, że pobrudzi sobie ubrania. To nie było ważne, ale sama już nie potrafiła określić co było.

Ten nieoczekiwany akt załamania nie ugasił jej złości. Gniew dalej szalał po pogorzeliskach, trawił to, co jeszcze tam było, buchając ostatnimi płomieniami w chmurzące się niebo. Tlił się złotą iskrą dookoła pożartej przez żywioł gleby, ale choć zniszczenia przykrywały kłęby siwego dymu, poprzez puszyste opary przebijały się błękitne mignięcia. Może współczucie zawsze wychodziło przed szereg zjawiając się wbrew jej woli. Może tak naprawdę była zbyt naiwna i słaba, aby umieć walczyć o swoje do końca, a on to, może, właśnie perfidnie wykorzystywał.

Z głośnym westchnieniem wypuściła tlen z ust. Przemknął przez zwarte szczęki niskim syknięciem. Dał jej kilka sekund na to, aby pozbierać rozpierzchnięte myśli, ale dalej czuła się niegotowa. Zależało jej na tym, aby utrzymać mur, który zbudowała. Za wszelką cenę zamierzała bronić tej cholernej wrażliwej części siebie, którą odsłoniła. Zależało jej jednak również na tym, aby Yakushimaru nie cedził słów przez kły, aby nie siedział na zapylonej podłodze w piwnicy uniwersytetu i aby nie musiał walczyć jednocześnie z nią i ze sobą samym.

Podeszła więc o krok, niemal natychmiast uderzając czubkiem buta o jego obuwie. Musieli znajdować się w gruncie rzeczy bardzo blisko siebie. Egipskie ciemności skutecznie niwelowały pojęcie jakiejkolwiek przestrzeni i chociaż dało się mniej więcej określić kto gdzie się znajduje Raikatsuji i tak była zaskoczona tym niepotrzebnie małym dystansem. Prawie oddychała jego zapachem.

(Nic mi kurwa nie jest.)

Wyciągnęła palce przed siebie. Skostniałe w stawach nabrały ciężkości, były jak pordzewiałe zastawki w niesprawnej maszynie. Czuła się źle. Niesprawnie. Burzliwa krew wciąż napędzała ciśnienie jej żył, ale postanowiła już, że nic się nie zmieni. Zapomnijmy o całej sprawie i po prostu stąd wyjdźmy. Prawą dłonią natrafiła na miękkość jego włosów; zaskakiwało zresztą jak przyjemne były w fakturze. Rzadko ich dotykała. Może tak na serio nigdy. Muskała je przypadkiem nadgarstkiem, gdy leżał na kanapie, a ona wstawała po następną butelkę ze szczękiem obijającą się na półce otwieranej lodówki. Tknęła gdzieś podczas zawieruchy, gdy schylał się przed nią, upuściwszy klucze do akademika. Jeżeli tak było - nie rejestrowała tego wtedy. Wielu rzeczy zapewne nie wychwytywała tak skrupulatnie jak powinna. Działała przy nim automatycznie. Wchodziła w schemat. Przywoływała do porządku, gdy przeklinał. Najpierw stawiała szklankę po jego stronie blatu, dopiero później po swojej. Bo był dla niej na pierwszym miejscu, ale nigdy nie wyraziła tego inaczej niż gestami.

Teraz również, wiedziona naturalnym dla siebie odruchem, przeciągnęła lodowatymi opuszkami w konkretnym kierunku. Yakushimaru zwykle nad nią górował. Był wysoki i nieosiągalny. Wymuszał, by dodawała sobie paru centymetrów stając na palcach, wchodząc na kolejny stopień schodów lub wybierając murek zamiast chodnika. Tym razem kulił się tuż pod nią, zamknięty w klatce wściekłości i przytłoczenia, i dziwnie jej było z tą wiedzą. Ze statyczną niezłomnością zatrzymała się na punkcie, którego szukała. Zimno spoczęło na skroni chłopaka, wsuwając się na nie niepasującą do jej robotycznej aury delikatnością. Pod liniami papilarnymi wyczuwała szaleńczy bieg jego zdenerwowania. Zwarła usta, przez chwilę się jeszcze wahając. Miała znów ulec? Znów być tą, która wygładzi konflikt, bo "on po prostu taki był"? Wypowiedziała jego nazwisko. Początek rozległ się z góry (Yaku...), ale ostatnie głoski wymówiła już na równi (...shimaru). Przykucnęła. - Nic nie myślę na temat twoich powodów - wyrzuciła z siebie wreszcie, siląc się na ton, który wszył się już w jej struny jak przyklejana w szkole łatka prymuski. - Nie mam podstaw, aby założyć cokolwiek, ale coś jednak muszę, aby nie zwariować i aby ta relacja nie była płytka, więc koniec końców zakładam to, co wydaje mi się najsensowniejsze. Wiedziałam więc, że się martwisz, ale jak miałabym się domyślić dlaczego? - Nic mi nie mówisz, zawisło między nimi, choć nie wypowiedziała już tego na głos. Rzeczywiście nigdy się nie odzywał w takich kategoriach. Pisał setki tysięcy wiadomości o każdej porze doby, ale żadnej zahaczającej o przeszłość. Słał dziesiątki nieistotnych memów i ani jednego zdjęcia, które cokolwiek wyjaśniało. - Doceniam twoją protekcję, wiesz o tym. Ale ona mnie nie powstrzyma. Jesteś uparty w swoich postanowieniach, tyle tylko, że ja również. Nie odsuniesz mnie od pomysłu, choć możesz dołożyć starań, by zwiększyć szansę sukcesu. - Przerwa; sekundowa. Jakby się jednak zawahała, nim przeszła do dalszej części. - Już i tak mnie znają. - Palce ze skroni przesunęły się niżej. Sięgnęły kości jarzmowej, jakby chciała go ująć za policzek, ostatecznie się wycofując. Dłoń drgnęła, odrywając od ciepłej skóry. Nie potrafiła przełamać takich barier. - Tamten mężczyzna wypowiedział moje imię. Sprawdził również gdzie mieszkam. Sporo wie jak na kogoś kto byłby skory łatwo odpuścić. Może czasami nie ma innej opcji jak stanąć do kretyńskiej burdy. Jeżeli jej nie wygram, będę mieć czyste sumienie, że przynajmniej nie pozwoliłam się skatować jak tchórz. - Kolano przypadkiem otarło się o bok jego nogi, gdy klękała na ziemi, siadając w tradycyjnym stylu. Jeszcze nim zdążyła ugryźć się w język, usłyszała jak wypowiada: daj mi swój scyzoryk. Wystarczająco walk stoczyłeś. Nie musisz prowadzić kolejnej ze mną. - Możesz opowiedzieć o bitewnym pyle, z którego się wreszcie wyrwałeś i który doprowadził cię na cmentarz.
Po to jest to miejsce.
W bunkrach wszystko jest chronione.




She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Hecate Shirshu Black and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Nie 24 Mar - 23:38
Często wypuszczał powietrze z sykiem przez zaciśnięte zęby i teraz nie było inaczej. Wydawany wówczas odgłos był na tyle charakterystyczny, że nieodłącznie do przywarł do osoby Yakushimaru. Brzmiał, jak nieudolna próba spuszczenia z siebie pary i chociaż uwalniał tym z siebie jakąś cząstkę irytacji, była ona niczym w porównaniu z uczuciem, które nieustannie pęczniało mu w żyłach. W takich momentach było wręcz pewnym, że wychodzenie z jakimikolwiek argumentami było zbędne, bo w dość oczywisty sposób sygnalizował, że nie miał zamiaru słuchać, choć doskonale wiedział, jakie to uczucie nie być słuchanym. Nie miało dla niego znaczenia to, że krytykował „jedną z najważniejszych” spraw w jej życiu – była dla niego zła tak długo, jak mogła zaszkodzić Shiimaurze. Nie był w stanie pomieścić w głowie absurdu uganiania się za niebezpieczeństwem, choć i to powinien rozumieć lepiej, bo sam nie dbał o to, że mógł wyrządzić sobie krzywdę, jakby wprawne pięści czyniły go nietykalnym, choć przecież nikt taki nie był.
  Było w tym wszystkim coś jeszcze – przeświadczenie o tym, że jego ryzykanctwo nikomu nie szkodziło. Nie w sposób, w jaki ryzykanctwo Raikatsuji szkodziło jemu, gdy zwyczajnie robiło mu źle w głowę, napędzając ten chory, agresywny mechanizm. Nie było to przejmowanie się w najczystszej postaci, ale była to jedyna forma, w jakiej potrafił je wyrazić.
  — No i kurwa co z tego? — rzucił warkliwie. Gdyby nie rozpalony gniewem ton, zabrzmiałby prawie bezdusznie wobec czarnowłosej, która liczyła na jego szacunek. Był w stanie uszanować każdą inną perspektywę – przynajmniej z przekonaniem to sobie wmawiał, gdy stwierdził, że przedstawiła mu tę najgorszą, licząc na to, że grzecznie jej przytaknie. Nie zaprzeczył, że tego nie szanował. Nie próbował się wzbraniać i szukać argumentów, ograniczając się do wyplutego z ust pytania, jakby było doskonałym podsumowaniem wszystkiego, nawet jeśli miało uczynić z niego niegodnego zaufania dupka. Był w stanie pogodzić się z tą perspektywą bardziej niż z perspektywą tego, że ktoś może ją sprzątnąć. Cholera. Był nawet w stanie znieść świadomość, że po tym wszystkim już nigdy się do niego nie odezwie, skoro to miało oznaczać, że usiądzie na dupie i zajmie się czymś bezpieczniejszym. Dawał jej przecież ku temu mnóstwo powodów.
  Nie słuchał. Krytykował. Warczał. Robił wyrzuty, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, bo zwykle milczał na ten temat. I teraz, gdy wywrzeszczał z siebie wszystko i siedział na ziemi, wypełniając korytarz brzmieniem rozdrganego oddechu, wściekał się, że powiedział o kilka słów za dużo; że już wręczył jej do ręki broń i nie było odwrotu. Chciał wierzyć, że to nie obróci się przeciwko niemu, ale podświadomie wiedział, że ludzie byli tylko ludźmi. O Shiimaurze wiedział niewiele więcej niż ona o nim i właśnie boleśnie dźgnął ją metaforycznym nożem w plecy, mogąc spodziewać się tylko jednego – odwetu. Zasłużonego, ale i tak myśl o nim wywoływała palące uczucie w zaciskającym się z wściekłości gardle.
  Yakushimaru.
  Chłodny dotyk na rozpalonej skroni przeczył jego nieomylnej teorii. Nie uspokoił go, ale nie próbował odtrącić jej ręki, jakby zamknięty w swoim własnym świecie przestał reagować na bodźce z zewnątrz. Wiedział, że była obok, ale on mimowolnie się oddalał, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła go gdzieś w głąb niego samego, bo potrzebował teraz tego znajomego uczucia dystansu, ku któremu zwracał się, gdy coś szło nie po jego myśli. Gdy – może niesłusznie – czuł się w jakiś sposób oszukany, choć przecież czarnowłosa grała dziś w otwarte karty. Jasno dała mu do zrozumienia, co zamierza – nie miała żadnego powodu, by liczyć się z tym, jak Seiya się z tym poczuje. To też docierało do niego bardzo powoli i wzbudzało w nim tylko więcej goryczy. Do niej. Do samego siebie. Do tamtego głupiego kutasa, który był powodem tego jebanego zamieszania. Może byłoby prościej, gdyby żył albo magicznie wrócił pod jej drzwi. Dalej budowaliby sobie swoje cholerne sielankowe wspomnienia.
  To też było do zniesienia.
  Jej dotyk był dla niego kompletnie obcy, choć przecież często ujmowała jego ręce, by, mimo jego oporów, opatrzyć je bandażami. Gdy wreszcie się poruszył, obrócił głowę w bok, jakby próbował przed nim uciec, ale chwilę wcześniej oderwała rękę od jego twarzy i nie miała okazji spotkać się z jego niemym sprzeciwem. Kiedy na nowo zwracał twarz w jej stronę, oparł tył głowy o ścianę, przysłuchując się jej z tym samym niezadowoleniem, co wcześniej. Czuł każdy napięty mięsień na swojej twarzy, gdy uparcie milczał, by znów nie powiedzieć czegoś, czego w kolejnej sekundzie miałby pożałować. Kosztowało go to naprawdę wiele, bo słowa pęczniały mu w gardle, a kiedy je przełykał, miał wrażenie, że były jak ciężki kamień, który osiadał na dnie jego żołądka. Impulsywnie przygryzał wnętrze policzka, jakby tylko to powstrzymywało go od wylania kolejnej fali frustracji, która i tak malała, gdy widoczne tylko dla niego wstęgi w kolorze niezapominajek otulały gniewny umysł i raz po raz zaciskały się na nim mocniej, jakby chciały stłumić ten wewnętrzny chaos. Trudno było być wściekłym bez końca w obliczu spokojnego tonu, ale chciał być wściekły, bo nie rozumiał, dlaczego Raikatsuji tak szybko odzyskała rezon, choć wcale nie atakował jej, by wydusić z niej jakąkolwiek reakcję. Atakował, żeby przemówić jej do rozumu, a teraz role odwróciły się i znowu to ona próbowała dobić się do niego.
  „Tamten mężczyzna wypowiedział moje imię. Sprawdził również gdzie mieszkam.”
  I wcale nie czuł się lepiej, ale chyba nie miał już siły. Chyba było mu za dużo. Chyba powoli nie wiedział, co robić i uświadamiał sobie tę wkurwiającą bezsilność. Do głowy przychodziły mu tylko najbardziej banalne rozwiązania, a przecież wiedział, że nie mógł pilnować jej przez dwadzieścia cztery godziny siedem dni w tygodniu, byleby tylko dorwać skurwysyna, który wiedział gdzie mieszka.
  Kurwa. Kurwa. Kurwa.
  Zacisnął powieki i bezboleśnie uderzył potylicą o ścianę, jakby to miało pomóc mu w poukładaniu sobie tego wszystkiego. Nie panował nad tym głupim odruchem.
  — Nie dam — odezwał się po dłużącym się milczeniu. Nie mogła mieć mu za złe, że potrzebował chwili, choć nie brzmiał, jak ktoś, komu udało się w pełni wyciszyć. — Nie teraz. I nie musisz się kurwa za bardzo domyślać dlaczego. — Wciąż rozmigotanym z wściekłości spojrzeniem wpatrywał się w osnuty ciemnością sufit. Dopiero wraz z kolejnymi słowami opuścił wzrok, celując go w Shiimaurę: — Wygrałaś. Wcale mi się to kurwa nie podoba, ale wolę pokazać ci, co masz robić, gdy ten skurwiel się pojawi. — Przełknął ślinę, by pozbyć się niesmaku w ustach. Oczywiście, że wolałby, żeby nigdy się nie pojawił. I żeby leżał w jakimś zaszczanym rowie z kulką wpakowaną w łeb, bo tylko to mu się należało. — Skręca mnie kurwa z zażenowania na samą myśl, że muszę to powiedzieć, ale niech ten jebany scyzoryk będzie twoją motywacją. Może chujową, ale dostaniesz go, gdy się kurwa skutecznie uporasz ze swoim problemem. Bo nie mam kurwa żadnego innego pomysłu, skoro nie jestem w stanie wybić ci tego z głowy.
  Bokiem nogi trącił jej kolano. Może robił to, by jakkolwiek rozluźnić sytuację, która w jego odczuciu nadal była napięta, a może po prostu chciał zachęcić ją do podniesienia się. Miał wrażenie, że spędzili tu całą wieczność i nie dziwił się, że w tunelach kompletnie traciła poczucie czasu. Yakushimaru nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kiedy już stąd wyjdą, zaskoczy ich zmrok, choć było to raczej niemożliwe.

Yakushimaru Seiya

Raikatsuji Shiimaura and Orville Lacenaire szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Czw 4 Kwi - 13:09
Wbrew konsekwencjom nie znosiła tego.

Swojej napiętej, wymuszonej postawy przywodzącej na myśl spokojną, kulturalną personę - osobowość tak szablonowo poważną i regulaminową, że nudną. Pozbawiona ryzykanckiej omylności trwała w zawieszeniu jak utknięta w ocieplonym wosku osa; im więcej chłodu otoczenia na nią wpływało, tym ciężej się było poruszać. Świat kamieniał, unieruchamiając ją, wciskając w sztywną ramę o konkretnym konturze. Już nie dało się tego zmienić, nie bez płomieni, których piekąca skórę temperatura dałaby tak samo opcję na odżycie, co na permanentne zakończenie tego samego istnienia. Pod grubym, nieprzemakalnym płaszczem stonowania kryło się jednak coś irracjonalnego do powłoki. O ile z zewnątrz przywodziła na myśl spokojny szum górskiego strumienia, reprezentując symbolikę zimnej krystaliczności, szansy na życiodajną ulgę po paru zaczerpnięciach żywiołu, jakim była, tak w środku szalała burza, szarpała za jej wnętrzności, przeszywała bolącymi piorunami psychikę, grzmiąc wściekłe na granicy słuchu.

W ustach wciąż zalegał niesmak wcześniej wywarczanych przekleństw; był mdły i niemal zatęchły, jakby nałykała się bagiennego mułu. Siedząc naprzeciwko niego podświadomie ściskała fałdę dresowych spodni, mięła ją w palcach, co chwila lekko rozprostowując na pobliźnionym udzie, to znów zbierając warstwę tkaniny i gniotąc ją w tłumionej niecierpliwości. Ponieważ mylił się, jeżeli sądził, że odbierała wszystko z pasywizmem; mylił, jeżeli zakładał w swojej egoistycznie protekcjonalnej naturze, że tylko jemu przyszło stoczyć wojnę z wewnętrznymi kataklizmami.

Z jednej (jedynej?) strony cieszyła się, że zabrała go tutaj, że w ciemnościach bunkra zwierzyła się, przynajmniej częściowo, z utrapień ostatnich miesięcy. Lat. Bo w tym zapomnianym przez szkolny personel miejscu nie dostrzegała oblicza Yakushimaru. Potrafiła je sobie dobrze wyobrazić, miała nawet wrażenie, że mrużąc powieki, przebija się przez egipskie czernie, ale to nie było oczywiście możliwe i jedynie fantazja podsuwała konkretne obrazy. Brakowało natomiast potwierdzenia - i to było najbardziej w porządku, bo cały czas dawała radę się oszukiwać, że to znajome szurnięcie to nie włosy ocierające się o ścianę, że wcale nie próbował się od niej odsunąć, że nie zaciskał zębów aż do zgrzytnięcia, nie wypuszczał oddechu przez nos jak furiackie zwierzę zagonione w zaułek. Nie znajdowała innych pocieszeń, takie musiało jej wystarczyć, podobnie jak musiała pogodzić się z faktem, że nie pociągnął zaczętego tematu.

W krtani osadziły się pytania. Miliardy. Stadem rozsierdzonych owadów brzęczały w ściśniętym przełyku. Dlaczego nic nie mówisz. Dlaczego stale mnie odtrącasz. Dlaczego się zamykasz jak tchórz, skoro w tępej głupocie szarżujesz na wrogów silniejszych i liczniejszych jakbyś był najodważniejszy i najpotężniejszy. Dlaczego zachowujesz się jak ostatni dupek, ciskasz bluzgami, odgrażasz się i obrażasz, ale nic nie dajesz od siebie. Płytka to była relacja. Zakrapiana alkoholem, paroma żartami, spędzaniem długich godzin na kanapie w towarzystwie przekąsek, telewizora i pary szklanek wypełnionych Jackiem Danielsem.

Wiedział do jakich klubów chodziła, ale aż do dzisiaj nie miał pojęcia o krętych labiryntach piwnic, pozbawionych tłumów rozgrzanych, przepoconych, przeładowanych zapachem dezodorantów ciał błyskających we fleszach kolorowych lamp zawieszonych nad parkietem. Znał jej ulubiony trunek, ale nie to, co próbowała stłumić nadmiarem wlewanych w siebie procentów. Wiele codziennych dylematów pozostawało poza jego zasięgiem. I działało to w drugą stronę w równie rozczarowujący sposób. Dotykała go wielokrotnie, ale zwykle wtedy, gdy było już za późno, łapała więc w palce gorącą od krwi męską dłoń, nie pojmując nawet powodu, dla którego awanturował się do skonania. W stłoczonej masie wyczułaby woń jego perfum, znała każdy atom tego aromatu, otumaniającego równie mocno co uspokajającego; to było wrażenie zmysłowe, które uwielbiała, któremu była w stanie się poddać, gdy siedział blisko w akademickim pokoju, nie zdając sobie sprawy, że przechylając głowę w jego kierunku, przede wszystkim pragnęła zapamiętać zapach, który z nim kojarzyła, a który osiadał później na pościeli i podetkniętej pod plecy poduszce. Skąd miałaby jednak wiedzieć jaki odpowiednik podobał się jemu samemu i czy w ogóle zwracał na to uwagę? Szczerze wątpiła, że ustalał sobie jakieś priorytety w tym zakresie, a mimo tego, gdy czekała na jakąkolwiek słowną odpowiedź z jego strony, dalej bawiąc się pochwyconym skrawkiem spodni, ze wzrokiem wbitym gdzieś w dół (w podłoże, w swoje kolana, w jego kolana?) i zesztywniałymi nerwowo barkami, przez potylicę dobijało się zastanowienie, czy kiedykolwiek również docenił w niej jakiś szczegół.

To również nie było prawdopodobne i może faktycznie największym błędem okazała się próba naruszenia tej niestabilnej w fundamentach relacji. Było dobrze tak, jak prezentowało się to dotychczas. Kiedy wysyłał jej wiadomość, a ona na nią odpisywała. Kiedy podjeżdżała po niego pod uniwersytet, bo w trakcie trywialnej wymiany zdań palnął, że zdycha z głodu, więc przechodząc przez ogromne jak w stodole wrota gmachu czekało już na niego, na miejscu pasażera, zawinięte w papier żarcie na wynos - i ona na siedzisku kierowcy, wduszająca klakson. Kiedy pokazywał jej wyniki swoich egzaminów, licząc się z docinkami, za których brzmieniem kryła respekt.

Nagle, pomimo swojej bezdusznej nieugiętości, poczuła ścisk, od którego tkanki automatycznie naprężyły całą sylwetkę, każdy skrawek, mięśnie oplatające paliczki, szczęki zamknięte do bólu, nawet skóra stała się za ciasna, niedostosowana do jej prawdziwych gabarytów.

- Nie dam.

Oczywiście, że nie. Wypuściła powietrze przez zęby; z niemym sykiem. Wcale nie było jej po tym lepiej, nie czuła, że napływające na policzki gorąco choć odrobinę zelżało. Nie miała zresztą pojęcia skąd ten ośli opór, skoro dopiero co zapewniła, że nie ma potrzeby robienia rabanu. Wystarczy wstać. I wyjść. Zapomnieć. Nie to robili za każdym razem, gdy znikali sobie z oczu? Gdy on zakręcał się wokół kolejnej nienazwanej osoby, a ona zakładała słuchawki, by rozpocząć ten sam mozolny proces odtwarzania nagrań znanych słowo w słowo na pamięć?

Wcale nie wygrała, choć nacisnął na to dobitnie. Jeżeli jednak go pokonała to skąd to zmęczone napięcie w całym organizmie, szczypanie w kącikach oczu, marszczenie brwi? Gromadziły się w niej następne pretensje i gdyby nie zamknięte w pięści dłonie, być może ponownie przekroczyłaby między nimi granicę. Tym razem po to, aby złapać za ramiona i nim potrząsnąć - czy raczej spróbować w komicznym zrywie. Nie pomogły w opanowaniu się nawet kolejne zdania.

Dostała czego od niego wymagała, więc czemu musiała, przed przytaknięciem, wziąć głęboki wdech, przeczekać moment, w którym nie była pewna, czy nie zabrzmi dziwnie?

- Jak chcesz - sucho jak zwykle; lakonicznie; żadnej pretensjonalności, żadnego entuzjazmu. Tak jak powinno być, tak jak zawsze to było, kiedy cofali się do wytyczonych sobie linii bezpieczeństwa. Zgodziła się na jego propozycję, nieważne jak pokręcona i niepotrzebna była, bo i tak nie chciała ciągnąć dyskusji. Nieoczekiwany gest z jego strony - dotyk kolana szturchającego bez siły jej nogę - odczytała jako ponaglenie. Przyjęła to z jakimś rodzajem ulgi, że wydostaną się stąd, znów zaatakowani feerią barw, hałasów, drażniących nos środków czystości stosowanych przez woźne.

Podniosła się zbyt szybko, postąpiła chwiejny krok do tyłu, dłonie machinalnie otrzepały - z pewnością cholernie zakurzone - ubranie. Dopiero zdała sobie sprawę z tego jak była wykończona samą bezsilnością, tym, ile ostrych brzmień wryło się w tkliwość tej miękkiej części jej osobowości, która przeznaczona była dla Yakushimaru.

Myślisz, że czemu jestem taki pokurwiony na tym punkcie? Wydaje ci się, że tego nie przerabiałem? Może nie mam ochoty po raz kolejny zapierdalać na cmentarz, bo jakiś popierdoleniec dostał do ręki niewłaściwą zabawkę?

Ścianki gardła wciąż drapały te same wątpliwości, ale w obecnej sytuacji żaden wariant nie wydawał się słuszny. Mogła spróbować odkopać to przemycone w gniewie wyznanie, ale jaka była pewność, że znów nie wytrąci go z równowagi? Mogła też udawać, że nie pamięta tej wstawki, bo przecież się żarli, w grę weszły emocje, a one tłumią racjonalność, zaburzają odbieranie informacji, nawet jeżeli tak istotnych, ale na to nie byłaby gotowa się zdobyć, ponieważ odkrył przed nią wadliwy, ranny punkt i nawet za cenę nieprzychylności, nie zrezygnowałaby z próby objęcia tego obrażenia kompresem.

Nagle poprawiła fryzurę.

Było ciemno, włosy i tak miała z pewnością w nieładzie, a mimo tego ujęła jakiś kosmyk, odgarnęła go z piekącej od rumieńca kości jarzmowej, zaciągnęła pasmo za ucho, tylko znów nie wiedziała

po co

po co

PO CO

skoro nie miała przed kim się dobrze prezentować, bo między nimi był mur nie do przebicia, nie widział jej więc i tak. Usłyszała jednak, że się podnosi i odruchowo wyzwoliło to w niej mus, aby coś ze sobą zrobić. Cokolwiek, byle nie stać w milczeniu, nie prezentować się jak nieciekawy relikt przeszłości, oglądany w muzeum wyłącznie pod przymusem szkolnej wycieczki, czasami uważany za całkiem ładny, zwykle jednak ignorowany, bo kogo obchodzą martwe przedmioty ogrodzone hartowanym szkłem?

- Yakushimaru - nienaturalnie było mówić po kolejnej scenie ciszy; własny głos wydawał się o wiele bardziej zagłuszać spokój otoczenia. - Jeżeli... - zatrzymała się, westchnieniem irytacji komentując niepowodzenie. Czy to zawsze musiało być tak upierdliwie trudne? W myślach brzmiało sensownie, ale puszczone do cudzych rejestrów nabierało ckliwości i infantylności, przede wszystkim natomiast głupoty, od której zaczynała się wkurzać, jakby coś w niej pękało, krusząc tłumiącą emocje otulinę. Przez nawierzchnię obronnej bariery przebiła się raptem cienka jak nitka wiązka światła, kiedy rozległy się szurnięcia dwóch kroków.

Tyle wystarczyłoby, aby przemierzyła odcinek jaki ich dzielił, dotykiem trafiła wpierw na jego brzuch, otarła się o pasek, ale mogłaby przeciągnąć od razu rękę na biodro i wyżej, już poznając kształt jego sylwetki i sięgając pleców. Czoło opadłoby na wyrobioną pierś, prosto w nagromadzoną przy koszulce mgłę zapachu, drugie ramię uniosło, aby objąć go szczelniej, obydwiema dłońmi sięgając materiał odzienia, marszcząc go przy ruchu wbitych w tkaninę opuszek ślizgających się pod linią łopatek. Rozgrzana skroń przesunęłaby się po torsie, kiedy obracałaby głowę na bok, chwyt się wzmocnił, jakby w gotowości na odepchnięcie. Zresztą co by go miało powstrzymać?

Raikatsuji wystawiła dłoń, ale nie po to, aby odnaleźć chłopaka. Sięgnęła płaskiej, ziemistej faktury ściany, ruszając w drogę powrotną. - Jeżeli zostaniesz w tyle, nie będę na ciebie czekać. - Dokończyła wreszcie jak rozjuszona kotka. Pewnie wystarczyłoby znacznie mniej, aby coś zmienić, ale dalej była oszołomiona reakcją na wcześniejszą próbę i już to ją zblokowało, wlewając w stawy szybkoschnący cement. Słowa niosły się jednak tutaj dobitnie; i nie nawiązywała wcale do samego poruszania się po bunkrach.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku