Park centralny - Page 11
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 16:58
First topic message reminder :

Park centralny


Park oblegany jest zwłaszcza na przełomie marca i kwietnia, kiedy zakwitają wszechobecne sakury. Wokół tworzą się wtedy ścieżki o liliowo-różowym kolorze, w powietrzu czuć słodki zapach wiśni, a sceneria nabiera romantycznej atmosfery. Bez względu jednak na porę roku, miejsce to stanowi doskonałe pole do odpoczynku od miejskiego zgiełku. Park wprawdzie został ulokowany w centralnej części Fukkatsu, jednak jego rozległość sprzyja wyciszeniu, a zadbane trawniki, czyste, zawsze wyremontowane ławki i regularnie opróżniane śmietniki cieszą oko nawet najbardziej zaawansowanych pedantów. Terenami zielonymi pieczołowicie zajmują się ogrodnicy, których zadaniem jest dbanie o przejrzystość sadzawek, odpowiednio przystrzyżoną trawę czy odpowiednią ilość barwnych kwiatów. W parku znajdzie się również kilka niewielkich budek z lodami lub napojami.

Haraedo

Saga-Genji Shizuru

Sro 9 Sie - 17:04
 Doceniał jej wspaniałomyślność względem pracy Shizuru, lecz kiedyś prawdopodobnie cieszyłby się z niej bardziej. Ostatnio jednak, wraz z faktem, że istotnie bywała częściej, zaczął dostrzegać, że woli nie wracać do pozbawionego drugiej osoby mieszkania. Kiedy jeszcze trzymał swoje wewnętrzne mury nienaruszone, nie przeszkadzało mu osamotnienie — wręcz pożądał azylu, jakim było jego mieszkanie w centrum miasta, praktycznie wśród chmur, bo na ostatnim piętrze ogromnego budynku, i do którego zabierał najczęściej jedynie Jinse. Teraz było mu trudniej we własnej izolacji. Obecność Naksu nie była ciężarem.
 — Nie przeszkadzasz mi — powiedział, spoglądając na nią z ukosa. — Lubię, jak wracam do domu, a ty już tam jesteś. — W końcu mogła tam wejść, kiedy chciała; portier wpuściły ją nawet gdyby nie miała ze sobą kluczy. Wystarczyła dosłownie jej twarz i miała zapewniony wstęp. Nie korzystała jednak często z tej opcji, zapewne obawiając się jego reakcji. Cóż, zasłużył sobie na to, przez tak długi czas kontrolując czas i miejsce ich spotkań, szczególnie w tym mieszkaniu, o którego spokój tak zawzięcie zabiegał.
 Pocałował ją w usta, gdy pokazała mu język, i jeszcze zdążył ugryźć ją lekko w sam koniuszek; za karę. Oczy miał pogodne, choć zdziwił się nieco, że spytała o zaręczyny. Nie dlatego, że nie wierzył, że było jej to obojętne, ale… przez tyle lat nie padło to pytanie. Czyżby dopiero teraz ją to faktycznie zaciekawiło? Pojawiła się okazja? Nabrała odwagi? A może to dopiero śmierć spowodowała, że wszystko jej już było jedno? Przeciągłe hmm wydobyło się z jego gardła, gdy zbierał myśli.
 — Wtedy też nie miałem jeszcze tak wiele do gadania. Nie miałem takiego wpływu na decyzje jak teraz. Ale to nie jedyny powód. — Przycisnął jej rękę do swojego boku. — Myślę, że gdybym się uparł i nie zgodził na ten układ, moi rodzice by się wycofali ze względu na mnie. - Niemal zawsze zgadzali się na jego zachcianki, szczodrzy przynajmniej w tym aspekcie. Nawet jeśli jego decyzja od początku była spisana na straty — pozwalali mu na doświadczenie konsekwencji swoich złych wyborów; wychowywali lidera. — No dobrze. Chcesz szczerze, tak? Twoja matka to największa idiotka, jaką znam — rzekł bez ogródek. — Przy rozmowach na temat zaręczyn przedstawiała twoją sprawę jak typowa, stara arystokratka, która uważa, że wystarczy mieć penisa, żeby każdy się ciebie słuchał. Mimo że sama jest przecież kobietą. To było… osobliwe przeżycie. — Zaśmiał się. — Chciałem udowodnić je dosadnie, ale z wdziękiem jak bezużyteczny tak naprawdę była. Brzmiało, jakby z zawiści musiała koniecznie sprawić, żeby życie jej córki było tak samo beznadziejne jak jej. — Wyjątkowo nieprzyjemny człowiek. Zgodnie z planem, uwielbiała Shizuru, co tylko czyniło z całej sprawy coś jeszcze lepszego i potwierdzało skrajną głupotę kobiety. Spojrzał na Naksu, mrużąc delikatnie oczy. — Zresztą… moja narzeczona okazała się nie dość, że śliczna, to jeszcze taka, która dobrze wie, czego chce. Jak można przepuścić taką okazję? Twoja buntowniczość im bardziej nie podobała się twojej matce, tym mnie bardziej urzekała.
 Również próbował podpatrzeć jej życzenie z czystej ciekawości, ale była równie szybka, co on. Zawiesił swoją gwiazdę obok karteczki Naksu, obserwując chwilę, jak obraca się wolno, poruszona ciepłym powiewem wiatru. Być może kiedyś wypyta ją o to, co na niej napisała.
 Obrócił się do niej przodem i przekrzywił głowę w bok. Nie umiał odpowiedzieć jej jednoznacznie.
 — To skomplikowana relacja — odparł. Zdaje się, że jak jego każda, w którą angażował się emocjonalnie. Gdy myślał o Setsu, zawsze uczucia z nim związane były powikłane. — Ufam mu na tyle, że powierzyłbym mu swoje życie. Właściwie już to robię. To chyba całkiem blisko? — Zgarnął za jej ucho różowy kosmyk, który uciekł na wolność. — Było tak trochę od zawsze. — Westchnął. — Wiesz, czym się… zajmuje Setsu, prawda? Może bylibyśmy bliżej, gdybym to nie ja dawał mu zlecenia. — Skierował wejrzenie z powrotem na jej oczy. — Czemu pytasz?



Park centralny - Page 11 ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru

Yōzei-Genji Naksu ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Naksu

Czw 10 Sie - 16:20
Ich nowe podejście, próba zbudowania nowej relacji nie były proste. Wciąż dzieliło ich wiele niedopowiedzeń. Od podstaw. I chociaż obdarzali się zdecydowanie więcej bezinteresowną szczerością, wciąż wiele kwestii pozostało niewyjaśnionych. Łączył ich pierścionek, zapewnienia rodzin, uprzejme uśmiechy rodziców i oczywiście seks; ale pod względem emocjonalnym pozostawali niczym dwójka względnie obcych ludzi. Wiedziała, że odruchowo trzymał ją na dystans, przynajmniej przedtem. Nie dziwiła mu się. Ktoś tak chaotyczny, niereformowalny nie pasował do obrazu przyszłego lidera. Nie była tą dobrą żonką gotującą pyszne obiadki. Przykładnie ubraną ze sztucznym uśmiechem na ustach odwiedzająca kochającego męża w pracy. Nie była swoją matką.

Potrzebowała swojego mieszkania na te noce jak wczorajsza. Nie potrafiła całkiem zrezygnować z tej dawki adrenaliny jaką dawało jej robienie czegoś wbrew woli Shizuru. Potrzebowała się niszczyć, żeby móc jakoś dalej żyć. Nigdy głośno jej nie zabronił, więc była to jedna z tych szarych stref, o których zazwyczaj po prostu nie rozmawiali.

- Będę cię częściej odwiedzać - zdecydowała idąc na kompromis. Słowa zostawiały dziwny posmak na koniuszku języka. Kiedyś błagała go, żeby zabrał ją do siebie, a teraz sam proponował. Może i była pesymistką, ale od razu przyszło jej na myśl, że robił to po prostu z litości.

Nie pytała o zaręczyny, bo niewiedza była zdecydowanie łatwiejsza. Nie chciała znowu czegoś popsuć. Nie chciała, żeby zmienił zdanie. Trochę samolubnie, bo fakt wracania do rodziców nie wchodził w grę. Gdyby Shizuru ją zostawił zwaliłaby się na głowę Sorze. I tak przesiadywała u niego po każdej ich kłótni. Czuła się tam bezpieczna, a zarazem podświadomie i perfidnie chciała tym zranić Shizuru. Udowodnić mu, że nie był jedyną opcją. Nawet jeśli ta „druga” nie należała do właściwych. Była okrutna i okropna, a jednak wciąż nie cierpiała z powodu wyrzutów sumienia. Fakt, że chciał kogoś takiego jak ona był sam w sobie wystarczająco zaskakujący. Nierealny. Może lubił utrudniać sobie życie? Zdecydowanie łatwiej było jej oddawać się w lepkie dłonie obcych. Bez zobowiązań, bez oczekiwań. Bez konsekwencji.

Wysłuchała go ze śmiechem, bo im mniej miała z matką do czynienia tym łatwiej było jej o niej rozmawiać. Nigdy nie potrafiły się dogadać. Nigdy nie były do siebie podobne z charakteru. Kwestia zaręczyn pozostawała jednak daleko poza jej zasięgiem. Decyzja została podjęta odgórnie, a ona dowiedziała się o wszystkim przy jednej z tak kurewsko znienawidzonych rodzinnych kolacji. Jej buntownicza natura od zawsze oddalała ją od rodziny. Nic więc dziwnego, że pozbyli się jej z ulgą. Shizuru został wybrany przede wszystkim po nazwisku i żadne nie miało co do tego wątpliwości. Cała reszta nie miała większego znaczenia.

- Lubisz jak robię ci na przekór tak? - Zażartowała unosząc brwi ku górze. Obydwoje jednak wiedzieli jak kończyło się, kiedy robiła coś specjalnie wbrew jego woli. - Kto by pomyślał. Taki control freak - droczyła się dalej.

Jeszcze kilka dłuższych chwil wpatrywała się w zawieszone na drzewie karteczki.
- Tak, wiem czym zajmuje się nasza rodzina, kochanie - odparła patrząc na niego jak na idiotę. Oczywiście zaraz się roześmiała, bo chociaż przez maskę mocniejszego makijażu przedzierało się zmęczenie i drażliwość nieprzespanej nocy, była w całkiem dobrym humorze. To jak Setsuro na niego patrzył. Jak ślepo wykonywał jego rozkazy. Nigdy się nie sprzeciwiał było wyjątkowe i godne pożałowania. Chociaż Naksu nie podążyła tą samą ścieżką co jej kuzyn wciąż po części zachowywała się podobnie. Słuchała Shizuru tak samo mocno, chociaż pod innymi względami. Miała nadzieje, że zapomniał tamto niefortunne spotkanie między nią a Setsu. - Byłam po prostu ciekawa. Nie wspominasz o nim często, chociaż praktycznie zawsze masz go przy sobie.

@Saga-Genji Shizuru
Yōzei-Genji Naksu

Saga-Genji Shizuru ubóstwia ten post.

Saga-Genji Shizuru

Sob 28 Paź - 21:29
 — Trzymam cię za słowo — odparł na jej zapewnienie, uśmiechając się kątem ust. Wyglądał na prawdziwie zadowolonego; humor mu dopisywał. Festiwal był również szansą dla niego, by trochę się rozluźnić, nawet jeśli tylko na chwilę. Zamknął na chwilę oczy, poddając się chwili, skupiając na letnim wietrze głaszczącym łagodnie policzki.
 Ciekaw był jednocześnie, kiedy pojawi się — regularnie już mu składane — zaproszenie na wspólny obiad z rodziną Naksu. Podczas takiego spotkania, jak można sobie wyobrazić, matka dziewczyny mniej lub bardziej subtelnie próbowała wypytywać ich o wszystkie te kwestie, których ona była śmiertelnie ciekawa, a które powinny zostać już jedynie w gestii samych zainteresowanych. A kiedy wreszcie ślub? Kiedy dziecko? Naksune robi się coraz starsza, Shizuru, a i tobie lat nie ubywa… Zupełnie jakby Naksu nie miała zaledwie dwudziestu trzech lat. Cóż, po przeliczeniu wieku jej i jej dzieci, pani Yōzei prawdopodobnie swoje pierwsze potomstwo miała jeszcze jako nastolatka. W pewnym sensie to wyjaśniało jej natarczywość, z drugiej jednak nie usprawiedliwiało jej wcale. Shizuru, chociaż niezupełnie był w stanie uciec od wszystkich konwenansów rodziny Minamoto, był zdegustowany tak zamierzchłymi zwyczajami, zupełnie przestarzalymi i nieprzystosowanymi do współczesnego świata. A szczególnie przykro było patrzeć, gdy to matka, i jednocześnie po prostu kobieta, tak chce zniszczyć życie innej kobiecie.
 — Hmmm, może i lubię — odpowiedział. Inaczej byłoby za prosto, prawda? Gdyby Naksu była mu zupełnie uległa, strach by pomyśleć, czym więcej by się względem niej stał. To dopiero była niebezpieczna myśl. Ujął kosmyk różowych włosów między palce i wsunął za jej ucho. — Też potrzebuję czasem pstryczka w nos. — Ściszył nieco głos. — Przez poczucie władzy… tracę rozsądek, trochę. Wiesz zresztą. — Przekonywała się o tym raz po raz na własnej skórze.
 Uniósł brwi na jej następne słowa, po czym prychnął lekko.
 — Naprawdę? Starasz trzymać się jak najdalej to tylko możliwe od Yōzei. To nie wyrzut, żeby było jasne… Poza tym, cóż, niebawem i tak będziesz Sagą — rzekł nisko i posłał jej szarmanckie oczko. — Nie będziesz musiała się kłopotać tym, czym zajmuje się twoja rodzina, już nigdy więcej. Chyba że tak sobie zażyczysz, oczywiście.
 Zastanowił się moment nad tym, co powiedzieć więcej na temat Setsurō, ale doszedł do wniosku, że… nie wiedział już, co dodać. Czy tak… powinno między nimi być?`
 — A co ty o nim sądzisz? Zbliżyliście się ostatnio do siebie? — Oczywiście, że nie zapomniał o ich niefortunnym spotkaniu. Nawet jeśli by chciał, Shizuru miał za dobrą pamięć. Nadal czuł pewne zimno w sercu na to wspomnienie; to była zdrada, której spodziewał się najmniej, o ile wcale. Minęło jednak trochę czasu od tego zdarzenia i dzięki temu nie robiło już na Shizuru takiego wrażenia. Niemniej… zabolało. I jako że miał w tej chwili nieco opuszczoną gardę, prawdopodobnie było po nim widać, co dokładnie przyszło mu na myśl i że był z tego powodu zraniony.
 Rzucił wzrokiem po raz ostatni na papierowe gwiazdki z życzeniami.
 — Co chciałabyś teraz porobić? Wrócić jeszcze do straganów?



Park centralny - Page 11 ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru

Yōzei-Genji Naksu ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Naksu

Nie 10 Gru - 19:28
Zachichotała cicho spoglądając na niego z ukosa. Oczywiście, że nigdy nie mogło być za prosto. I chociaż często przysparzała mu kłopotów tak naprawdę pozwalała sobie na wiele tylko dlatego, że on jej dawał tyle swobody. Często go tym raniła. Zbyt często widziała zawód odbijający się w jego spokojnym spojrzeniu. A jednak nigdy nie odważył się jej czegoś kompletnie zakazać. Prosił, ale nie kazał. Nie słuchała wszystkich jego próśb, chociaż w kontraście zawsze podporządkowywała się nakazom. Nie rozumiała dlaczego na tyle jej pozwalał. W końcu ranił sam siebie swobodą, z której korzystała w pełno niszcząc przy tym siebie. Cholera, przecież umyślnie.

Uśmiechnęła się delikatnie, gdy jeden z różowych pukli wylądował za jej uchem. Była to jedna z tych niezapomnianych chwil, które powinny były trwać wiecznie. Spokój i radość. Naksu jednak doskonale widziała, że po górze przychodził dół. Po szczęściu przychodził smutek.

Poczuła ciężar jego słów niczym ołowiane odzienie osiągające na jej szczupłych ramionach.
Saga.
Saga-Genji Naksu.
Naksune.
Ciepło rozlało się po jej sercu, chociaż było tak intensywne, że praktycznie parzyło. Wciąż się uśmiechała, chociaż odrobinę bardziej sztucznie. Samolubne pragnienie, żeby oficjalnie oznaczył ją jako swoją własność, szybko zostało zażegnane. W końcu była trupem. Przecież wiedział lepiej. Mogł wybrać inaczej. Nie musiał się z nią dusić. Bo tym właśnie była. Trującym razem o tak mdłe słodkim zapachu.

- Nigdy nie byłam w tym dobra. A raczej od początku udawałam. Specjalnie byłam beztalenciem, żeby mi odpuścili i z czasem podziałało - wyznała wzruszając lekko ramionami. Była rozczarowaniem z wyboru. Nie brakowało jej talentu. Ale rzeczywiście była zbyt niezdarna, zbyt słaba, zbyt łatwo się poddawała, zbyt niestabilna, zbyt miękka. - Kiedyś ojciec zabrał nas na strzelnicę. Specjalnie przestrzeliłam mu stopę. Więcej mnie wziął - dodała dumna sama z siebie. Obydwoje wiedzieli, że akurat strzelanie wychodziło jej bezbłędnie.

Temat Setsuro był ciężki. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Shizuru nie wymazał z pamięci tamtego incydentu. Było jej wstyd, a jednak wciąż nie żałowała. Nigdy nie potrafiła niczego żałować, jak by stępiony wówczas alkoholem umysł nie potrafił za nic przepraszać. Zbyła odpowiedź wzruszeniem ramion.
- Jest okey. Nic nowego.  

Festiwal był w tym roku wyjątkowo czadowy, bo mogła spędzić go w swoim ulubionym towarzystwie. Wiedziała, że zapamięta go do końca życia. W końcu mógł być tym ostatnim, który przyjdzie im spędzić wspólnie.
- Chodźmy do domu. - zdecydowała ściskając lekko jego dłoń. Posłała mu jeden z tych rozbrajająco szczerych uśmiechów. - Chcę spędzić z tobą czas. Tylko z tobą. Już wystarczy mi tłumów.

Zt 2x
Yōzei-Genji Naksu

Saga-Genji Shizuru and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Toda Kohaku

Pon 8 Kwi - 0:27
??/??/2038, godz. 23:01


  Wyczuwał
  k r e w.
  Wyobrażał sobie — na tyle na ile było to możliwe w ciasnocie jego umysłu zdominowanego właśnie przez zezwierzęcone instynkty drapieżnika podążającego śladem zranionej, może nawet mozolnie dogorywającej ofiary krztuszącej się własnym szkarłatem zalewającym niepozornie płuca, w których wkrótce zbierze się wystarczająco życiodajnego płynu, by nabierane oddechy były charczące, płytsze i boleśnie duszące — jak zatapia połyskujące w ciemnościach ostrze w delikatności mlecznobiałych powłok gardła, wyjątkowo zmuszony odgórnym rozkazem do prostoty zbrodni i, jak na kundla przystało, nie kwestionował zasłyszanych słów. Wyuczony był ślepego posłuszeństwa nakładanego na twarz wraz z neonową maską jarzącą się pośród mrocznych oraz nieprzyjemnych zaułków świata, w którym funkcjonowanie zaskakiwało łatwością poruszania się pomiędzy poszczególnymi kondygnacjami, wystarczyło jedynie zapamiętać, jaką dawkę pewności siebie okręconą wokoło chłopięcej sylwetki powinien był przywdziać; w rzeczywistości zawsze narzucał na ramiona o jeden gram za dużo, może
  na wszelki wypadek,
  na niespodziewaną okoliczność,
  ze starannością człowieka, który ponownie zaplatał stary, zmechacony krawat o kolorach coraz bardziej spranych, układał we własnym spojrzeniu warstwami wielobarwny kontenans, bowiem jeśli czegokolwiek nauczył się o śmiałości, nieważne czy tej dobrej, czy złowrogiej, to niewątpliwie przyswoił gamę kolorów, jakimi operowała w codzienności. Nawet nie potrafił powiedzieć, gdzie dokładnie tę wiedzę posiadł, jeszcze przed wstąpieniem w szeregi Shingetsu, czy już po drodze, w kierunku do całkowitego zatracenia oraz zduszenia ostatnich kropelek człowieczeństwa skapujących z nieboskłonu na pysk o wyszczerzonych zębach, a jeśli to pierwsze — to czy pamiętał w ogóle życie
  p r z e d
  przywdzianiem wystylizowanej na Kabuki martwej twarzy, chociaż na kryjąca się pod nią wcale nie przypominała żywej? Potrząśnięcie głową dla odepchnięcia myśli następuje mimowolnie w geście zapisanym w mięśniowej pamięci, która jest zazębiona we wnętrzu Kohaku wraz ze wszystkimi lękami wsztukowanymi metalowymi blaszkami w membranę poszczególnych narządów, chociaż błony niektórych charakteryzowała większa wrażliwość na bodźce zmuszające do bolesnych, machinalnych napięć i choćby wielokrotnie próbował, wciąż nie zdołał zapanować nad tymi irytująco niekontrolowanymi słabościami, dlatego żołądek wykręcało na drugą stronę przy nachalnym dotyku, wzdłuż kręgosłupa przebiegał dreszcz na samą woń duszących, męskich perfum cuchnących taniością i ojcem, za to dłonie formowały pięści przy byle reminiscencji dotykającej czułego punktu w postaci siostry, o której wiedział tylko tyle, że z(a)ginęła.
  Rozpoznał twarz natychmiast.
  Rozgoryczenie rozlało się na niemal całej długości języka i przeklął widmo rozkazu wiszące nad głową niczym katowskie ostrze bądź gilotyna, w których osobiście odnajdywał coś fascynującego. Na początku jedynie obserwował mężczyznę, chociaż temu bliżej było do określenia kogoś przekraczającego granicę pomiędzy drugą młodością a starością, sądząc po pierwszych zmarszczkach okraszających spracowaną twarz wykrzywioną dodatkowo w grymasie niekomfortowości. Kohaku wiedział, czym ten grymas jest oraz co spowodowało, że w ogóle pojawił się pomiędzy zaciśniętymi w wąską linię ustami naznaczonymi spierzchniętą fakturą, a bruzdami rozrysowanymi dość wyraźnie na czole, i coś we wnętrzu chłopaka zaśmiało się z lubością, obserwując starucha z dystansu.
  Niemniej prawdziwa satysfakcja jeszcze się nie przebudziła, ona dopiero wyrwie się spod jarzma przydługiego snu we właściwym momencie, do którego niewątpliwie wszystko zmierzało, jednak pozwolił sobie na jeszcze kilka ulotnych sekund bycia cieniem, na obejmowanie śmiercionośnym spojrzeniem niczego nieświadomego człowieka o konturach imienia nakreślonego czerwonym flamastrem na śnieżnobiałej liście zatytułowanej „zabić”. Na przywdzianie maski skrzącej nieznośnie irytującą jaskrawością neonowych odcieni, które nijak miały się do charakteru właściciela — chłopaka najlepiej oddawała tylko jedna barwa.
  C z e r ń.
  Albo i dwie.
  S z k a r ł a t.
  Pierwsza kolorowała całe wnętrze spopielonego ciała, gdzie próżno doszukiwać czegokolwiek ludzkiego; druga z niepokojącą regularnością plamiła dłonie, osiadała rdzawymi ochłapami pod paznokciami, zachłystywała materiały ubrań lądujących na śmietniku, gdzie polewane benzyną, ostatecznie kończyły pożarte żarłocznymi płomieniami zrodzonymi przez zapalniczkę. Wyczuwał w kieszeni jej delikatność nawet teraz, kiedy wreszcie oderwał plecy od chłodnej ściany budynku, który zdecydował się podeprzeć na długość trzech głębszych oddechów wtłaczających w płuca wystarczająco chłodnego powietrza, by nieznacznie zadrzeć.
  A może to była ekscytacja?
  Albo i złość?
  Niebezpieczna, niemożliwa ciężka do kontrolowania furia?
  Cokolwiek opanowało jego szkielet, przejmując zdecydowanie kontrolę nad każdym milimetrem skóry naciągniętej na gęstość mięśni splecionych z nerwami, rozpanoszyło się bez wyraźnego trudu i poprowadziło zniecierpliwione palce wprost do rękojeści noża pogrążonego we śnie, dopóki ostrze nie wyrwano z ciepłego uścisku skórzanej pochwy. Chłodna powierzchnia stali lśniła bezlitosnością wyroku przybliżającego się do mężczyzny i podczas bezgłośnego pokonywania kilkumetrowej odległości pomiędzy ofiarą, a drapieżnikiem, coś w chłopaku drgnęło wbrew rozsądkowi.
  Narzędzie, które powinno błyskawicznie zabić (najlepiej przez poderżnięcie gardła, przecież tyle potrafiłby każdy…), zanurkowało w miękkości podbrzusza na tyle głęboko, by przeciągnęło przez umysł mężczyzny iluzoryczne szpony naznaczające cierpieniem delikatność tkanek, lecz wciąż nie dość głęboko, by odebrać życie.
  Zapragnął się
  z a b a w i ć.
  Jakby słownikową definicją zabawy było wyrywanie z ludzkich płuc ostatniego oddechu bądź gwałtowne rozrywanie krwionośnych naczyń tam, gdzie skóra uchodziła za najcieńszą, a korytarze żył za zaskakująco szerokie, dlatego wylewająca się zza ich kontuaru czerwień rwącego potoku przynosiła szybszą śmierć, nawet jeśli wciąż bolesną — wykrwawianie zawsze jawiło się Kohaku jako okrutna gehenna, jednak obserwowanie spektaklu serwowanego przez umysł i ciało kogoś, kogo poddawano powolnemu umieraniu, nosiło zarazem znamiona czegoś fascynującego. I w kolejnej sekundzie, kiedy bezpardonowo i z niemałą siłą pchnął mężczyznę na kolana, przez twarz przetoczyła się karykatura uśmiechu, bowiem pozwolił sobie na nieznaczne rozciągnięcie w czasie tego, co powinno być krótkie.
  Podeszwą buta nastąpił na najmniejszy palec, wsłuchując się ze szczerą radością w dźwięk pękających kosteczek, łamiących się pod ciężarem młodzieńczego gniewu pozwalającego przejmować na krótkotrwałe przebłyski kontrolę nad sytuacją, której prawdopodobnie jedynie szaleniec odważyłby się przerwać, wystarczyło jedno spojrzenie na maskę zbyt charakterystyczną, by ktokolwiek mógł nie opieczętować jej przynależnością do Shingetsu. Może ta świadomość sprawiła, iż poczuł się bezpieczniejszy i jednocześnie bardziej bezkarny we wszystkim, co zamierzał zrobić, pochylając nad pojękującym mężczyzną, którego podbrzusze wypluło pierwsze hausty posoki ze zranionych trzewi.
  C z e r w i e ń
  omamiła zmysł wzroku.
  — Powiedz mi — odezwał się wreszcie, chwytając tamtego za podbródek zimnymi palcami zmuszającymi do uniesienia przez starucha wzroku, który skrzyżował ze skamieniałym obliczem przerażającej własnym brakiem ekspresji maski. — Wciąż krępujesz dziewczynkom nadgarstki, zanim je zerżniesz? — wypowiedziana treść zakrawała o absurdalną w tej sytuacji.
  Niczym kiepska sentencja oderwana od dłuższego rozdziału nieszczególnie wciągającej historii kryminalnej albo treść recytowana przez teatralnego aktora przypadkowo dorzucona do teraźniejszości ze wszechświata dziejącego się gdzieś dalej, jednak Kohaku wiedział doskonale,
  c o
  skrywało się po drugiej stronie owych słów, i wiedział to również klęczący na chropowatym asfalcie mężczyzna posyłający gówniarzowi rozwścieczonej spojrzenie; mógł nie pamiętać jego siostry — czy oni kiedykolwiek pamiętali?, usłyszał syknięcie w głowie — ale niewątpliwie pamiętał o obrzydliwych praktykach, o których prawdopodobnie żadna z prostytutek nikomu nie opowiadała, przemawiały jedynie boleśnie głośne zasinienia oraz krwawiące rany nadgarstków. Prawdopodobnie pozwolił sobie naiwnie uwierzyć, że ma jakąkolwiek szansę z atakującym dzieckiem, że posiada wystarczająco fizycznych sił na pokonanie kundla szczerzącego nań zęby i spróbował, nieszczęśliwie dla siebie, poderwać się do pionu, co napotkało wyraźną reakcję ze strony naprężonych mięśni wyprowadzających kolejny atak.
  Tym razem w twarz.
  I nie samą pięścią; przywdział kastet kilka sekund wcześniej, układając palce w zakolach idealnie wyważonych do jego skóry oszronionej teraz ekscytacją rozrastającą się o centymetr przy zetknięciu chłodnego metalu z policzkiem mężczyzny, którego usta wypuściły wraz z okruchami krwawych kropli echo niedokończonego przekleństwa, może instynktowne stęknięcie na gwałtowność ciosu i ból, jaki nadszedł później. Tego nie wiedział, bo i nieszczególnie się zastanawiał.
  — Co ty na to, byśmy się zabawili? — Śmiech nasiąknięty niezdrową ekscytacją wymyka się spod maski, wgryzając się czystym dźwiękiem w milczenie rozlane dookoła, a Kohaku na potwierdzenie własnych słów wymierza kopniaka wprost w naznaczoną krwawiącym przerysowaniem szczękę, po którym mężczyzna wypluwa jednego siekacza; przy kolejnym zetknięciu buta z twarzą coś przyjemnie pęka, za to rozbawienie nabiera ostrości.
  Parsknięcie szaleństwa wyślizguje się z gardzieli jasnowłosego chłopca splatającego właśnie wyblakłe sylwetki wspomnień z wyraźnymi konturami teraźniejszości.


@Itou Alaesha


...
Toda Kohaku

Arihyoshi Hotaru and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Itou Alaesha

Sob 20 Kwi - 15:36
Wszystko prysło.

Ożywienie, zachwyt i fascynacja życiem. Podniecenie i obsesyjna wręcz ekscytacja, która towarzyszyła Itou przez ostatnie tygodnie, zniknęła bezpowrotnie i nagle. Choć mogłoby się wydawać to stanem dobrym, wyrównującym wcześniejsze szaleństwo, to wcale nie odczuła spokoju. Tak jak gdyby, wartka jeszcze przed chwilą, jasnoczerwona krew trysnęła z tętnicy szyi, nie mogąc już wytrzymać tego ognia w niej. Z kolei spływające strużki zamieniły się w tym momencie w lepką i brunatną maź okalającą kobiece ciało. Było to uczucie wyjątkowe i nietypowe — nieprzystające do Alaeshy, a z pewnością nie w takiej dozie intensywności.

Próbowała wytłumaczyć sobie ten stan rzeczy tym, że przecież po górce zawsze jest dołek, a po słonecznych dniach musi kiedyś spaść deszcz. Jednak to nie był ani dołek, ani deszcz. Każda komórka jej ciała wciąż była pobudzona i nadwyraz żywa — jedynie jakby obierając skrajnie odmienny kierunek. Itou czuła pod skórą jakieś niewyjaśnione rozdrażnienie. Uporczywe drapanie od wewnątrz, niby tysiące palców próbowało od środka przebić sobie drogę na wolność. Uczucie, którego kobieta nie mogła ujarzmić, ani przebłagać. To było w niej, to było nią i żadne środki zewnętrzne nie potrafiły tego załagodzić. 
Alaesha czuła, że powoli traci kontrolę, jednak w tym najgorszym wydaniu. Nie było w tym, przynajmniej na razie, niczego przyjemnego. Zamiast zostawiać w ekstazie miłosne znaki na ciele kochanka, co chętnie robiłaby jeszcze chwilę temu, wydawało jej się, że dzisiaj byłaby gotowa wydrapać oczy komukolwiek, kto by jej stanął na drodze. Nie miała powodu, żeby się tak czuć. Dosłownie nic w jej życiu nie uległo zmianie, a jednak wściekłość kipiała z jej ciała. 

Aczkolwiek coś nie uległo zmianie — oba stany miały ze sobą wspólny mianownik. Choć zdawałoby się, że diametralnie się od siebie różnią, to łączyła je cienka, niemal przezroczysta, jednak nadwyraz lepka i wyraźna nić. Szalejące w niej od kilku tygodni odczucia skutecznie nie pozwalały jej się skupić ani wyciszyć umysłu i ciała choćby na chwilę. Nie wysypiała się już od dawna, co nie przeszkadzało jej, gdy czuła się na fali emocji, nurzając się w upojeniu. Oczekując, że już wkrótce minie, a ona odpocznie. Tymczasem myśli wciąż wrzały w kobiecej głowie — wcześniej świeże i gorące, a teraz dymne i gorejące, jak trawiony przez ogień kawałek drewna. Nie chciała dać się połknąć temu wrażeniu, wciąż mu zaprzeczając i próbując trzymać się w ryzach. Z tego powodu leżała w odrętwieniu na kanapie, co niestety wcale nie przynosiło ulgi. Zewnętrzny obserwator mógłby pomyśleć, że jest spokojna, niemniej leżące w bezruchu ciało malarki w żaden sposób nie odzwierciedlało gonitwy jej myśli.

Wiedziała, że nie może liczyć na sen. 
Spacer. Spacer pomagał zawsze. 

Wstała i zaczęła się zbierać do wyjścia. Do uszu wcisnęła słuchawki, a do torebki, jak nigdy, wrzuciła nunczako — może pod przykrywką nocy uda jej się chwilę potrenować i zrzucić przy tym trochę emocji? Wyjątkowo jak na siebie, nie odczuła najmniejszego strachu związanego z wyjściem po zmroku. Choć często to robiła — lubiła przechadzać się po pustym mieście — to zawsze też starała się mieć na baczności. Tym razem po prostu włączyła głośno muzykę, do granicy bólu uszu, nawet nie sprawdzając kieszeni kurtki. Były w nich natomiast, tak jak zwykle, gaz pieprzowy i klucze, do których doczepiony był niewielki scyzoryk. Służył on Alaeshy przeważnie do otwierania butelek, czy odcięcia irytującej, sprutej nitki przy bluzce. Aczkolwiek zawsze dawał odrobinę komfortu, gdyby kiedyś rzeczywiście przyszło jej się przed kimś bronić. 

Szła szybko i w rytm rozbrzmiewającej muzyki. Marsz pozwalał rozlokować część energii, ale w rzeczywistości nie przynosił większego efektu. Po prostu mogła się czymś zająć, co wciąż było lepszą opcją niż wpadanie w odrętwienie. Skoro wzburzenie nie ustawało, parła dalej do przodu, idąc już chyba z dobrą godzinę i dawno mijając granice dzielnicy Asakura. Dotarła w końcu do Parku Centralnego, który pomimo oświetlonych głównych uliczek, wyglądał dosyć ponuro. Nie przeszkadzało to jednak Itou, ponieważ klimat szumiących drzew i ciemnych pobocznych dróżek zdecydowanie lepiej rezonował z jej wnętrzem niż słoneczny poranek, który zapewne przywita artystkę już za kilka godzin. Idąc przez park, zwolniła kroku, próbując uspokoić oddech i pochwycić dla siebie choć trochę równowagi od panoszącej się wokoło natury. Zawsze miała na nią kojący wpływ, ale jakoś nie dzisiaj... 

Szła główną parkową ścieżką, dostrzegając w oddali dwóch mężczyzn na bocznej dróżce. Nie widziała dokładnie co się między nimi działo, ponieważ asfaltową drogę częściowo przykrywał cień. Zauważyła, że jeden z nich jest na kolanach — pierwszym więc skojarzeniem wolnej, artystycznej duszy było słowo „kochankowie”. Mając już obrać inną ścieżkę, aby im nie przeszkadzać, zobaczyła, że coś wszakże nie było w porządku. Mężczyzna próbował wstać z kolan, a ten drugi wbił pięść w jego policzek, ponownie sprowadzając na ziemię. Alaesha nie zmieniła więc początkowo obranego kierunku, zbliżając się ostrożnie do niecodziennej sceny. Wciąż nie słyszała niczego poza mocnymi nutami sączącymi się do uszu. Sięgnęła jednak do torebki, czując pod palcami chłód narzędzia i zdecydowanie bardziej wyobrażając sobie, niż słysząc, metaliczny szczęk łańcucha łączącego dwa perfekcyjnie wyszlifowane i polakierowane kawałki twardego drewna. 

Kopniak wycelowany prosto w szczękę mężczyzny szurającego kolanami o asfalt pozbawił ją wszelkich wątpliwości. Facet zdecydowanie znęcał się nad tym drugim. Nie wyglądało to na równą walkę czy chociaż „męskie obijanie sobie mord”, po którym zazwyczaj następowała zgoda. Wyszarpnęła słuchawki z małżowin i wrzuciła do torebki, wyciągając z niej jednocześnie dłoń zaciśniętą od dłuższej chwili na nunczako. W zasięgu wzroku nie było absolutnie nikogo, a dookoła panowała cisza, którą rozdarł przesączony gniewem głos. — Co ty na to, byśmy się zabawili? Chłopak najwyraźniej w swojej zabawie nie zauważył idącej kobiety. Mogłaby się wycofać, odejść, zadzwonić tylko z oddali na policję. Alaesha nie była jednak w stanie ominąć ich i pójść swoją drogą. Nie dziś. Nie wtedy, gdy jej krew wrzała, gdy umysł bezustannie podpowiadał jej coś złego. Gdy czuła się tak wściekła. Buchający do głowy gniew gwałtownie przysłonił jej zmysły. Tym razem to szum krwi i miarowe dudnienie serca trafiło do jej uszu, a nogi same poniosły ją do dwójki mężczyzn. 

Ten drugi, wyglądający na starszego, słaniał się już nie tylko na kolanach, ale i przedramionach, przytrzymując się to za twarz, to za brzuch i patrząc z przerażeniem, niesamowicie ogromnymi oczami na swojego oprawcę. Nie mogła tego tak zostawić.
Co ty, kurwa, robisz? — Warknęła głośno i donośnie, stając kilka metrów za plecami jasnowłosego mężczyzny, który przygotowywał się do oddania kolejnego ciosu. Na dźwięk słów Itou odwrócił się i dopiero wtedy dostrzegła, że na dłoni miał kastet, a leżący na ziemi pobity człowiek zdawał się krwawić. 

O kurwa. Nie było już odwrotu.

Stanęła mocno na obu nogach i wyciągnęła przed siebie nunczako, prezentując gotowość do ewentualnego ataku. Jej broń była dystansowa, więc miała nad nim cień przewagi. 
Spierdalaj stąd. — Syknęła kolejne zdanie przez odsłonięte i zaciśnięte zęby. Zaskoczyło ją, jak w rzeczywistości młody był stojący przed nią chłopak i jak, wbrew pozorom, niewinne wyglądała jego twarz. Musiała się jednak mieć na baczności. Widziała, na co go stać.

@Toda Kohaku
Itou Alaesha

Seiwa-Genji Enma, Naiya Kō, Toda Kohaku and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Toda Kohaku

Pon 13 Maj - 2:14
  Ciemność rozkładała skrzydła coraz bardziej, pochłaniając jeszcze większe fragmenty opustoszałej przestrzeni wybebeszonej ze wszelkiego życia kulącego się przed wzbierającym mrokiem gdzieś w jaskrawym kącie względnego bezpieczeństwa, w kanciastych zakamarkach ciepłych mieszkań czy gwarnych restauracji niemuskanych zimnym, bezlitosnym spojrzeniem ponurej nocy omijającej takie miejsca szerokim łukiem, bowiem zawsze rozpraszanej sztucznym światłem, za którym stworzenia skonstruowane czernią i krwią nie przepadały. Pozwalał instynktom dyrygować każdym kolejnym krokiem, jakby wygrywał najpiękniejszą melodię perłowymi klawiszami fortepianu wystruganymi ze skrajnie drogiego, ciężko dostępnego kruszcu, któremu zawdzięczano czystą barwę dźwięku, chociaż nic tutaj nie było piękne.
  Ani On — chłopiec nienależący do nikogo, a jednocześnie boleśnie zniewolony mdławą wonią przedzierającą się przez eter do nozdrzy, pochwycony zatrutym uściskiem pamiętania i sentymentów, którymi przecież powinien był pogardzać.
  Ani on — mężczyzna kulący się ze strachu, którego genezy jeszcze nie rozumiał, bowiem wciąż nikt nie przytoczył przewinień, nie wyrecytował zbrodni spisanych koślawym pismem na poszarpanym papierze ociekającym czarną, smolistą trucizną umierania wtłaczanej głębiej przy każdym ciosie.
  Ani nawet świat zatrzymany dookoła, dziwnie milczący.
  Starzec nie był dla Kohaku żadnym przeciwnikiem, wystarczyłyby sekundy na wykonanie rozkazu wkomponowanego w neonowe odcienie zdobiące maskę, sekundy na wybranie najszybszego sposobu wydarcia ostatniego oddechu płucom przed jakąkolwiek reakcją wiotczejącego bezsilnością ciała, sekundy na pozbycie się mężczyzny wyznaczonego przez Shingetsu do zlikwidowania, jednak kundel zdecydował inaczej, pozwalając nieuleczalnie chorej cząstce nadgnitego serca przyspieszyć rytmu i ze śmiechem wymykającym się krawędzi lekko rozchylonych warg czerpał radość ze spektaklu, na który nikogo więcej nie zamierzał zapraszać.
  Sekwencja wyprowadzanych ciosów była śmiesznie prosta, jedna z pierwszych jakich został nauczony przed wkroczeniem na ring, jednak zachowała nieprzejednaną skuteczność we wszystkich uderzeniach; odłamane fragmenty odkształconych wraz ze starszym wiekiem kości wydawały charakterystyczny chrobot, kiedy zmieniały położenie, odgłos pękających paliczków napędzał nieugaszone pragnienie wychylenia kielicha życiodajności pulsującej korytarzami nabrzmiałych żył, za to strach przed tym co dopiero nadejdzie obejmował coraz większe terytorium w zlęknionych tęczówkach, którym przyglądał się przez fasadę maski drapieżnymi ślepiami myśliwego, w którego przemianował każdą cząsteczkę siebie,
  S h i n g e t s u.
  R o z k a z.
  S h i n g e t s u.
  R o z k a z.
  S h i n…
  Ro..
  S…
  …
  Słowa niepewnie zachybotały pod sklepieniem czaszki, załopotały niczym chorągiew wywieszona przez okiennicę przed rozpętaniem huraganu, jednak odwrotu nie było, a nawet jeśli istniał i wciąż uchodziłby za potencjalny wybór, awaryjność sytuacji, w której się znalazł, to brnąłby właśnie w ciemność, nienauczony wycofywania się, nieoswojony z poddawaniem, wytrenowany przemocą do popełniania okrutniejszej przemocy, do zadawania bólu, do nieoglądania się przez ramiona na kogokolwiek, kogo ofiarował śmierci. Kohaku jak zawsze tkwił w nietkniętym zadrapaniem kole, w doskonałej spirali zbrodni następujących po sobie, skropionych półprzezroczystymi rozkazami występującymi w roli szarej eminencji, nieświadomy poniekąd własnego wyłamania, a może celowo ignorujący pragnienie rozdzierające od wewnątrz, wydrapujące sobie drogę na powierzchnię, dlatego zdecydował obnażyć młodzieńcze oblicze przed mężczyzną; lepkimi od krwi palcami pochwycił bezemocjonalną maskę, wsuwając w bezdenną kieszeń kurtki narzuconej z wyjątkową starannością na ramiona.
  Sztywne i napięte.
  — Teraz… — zaczął, by urwać gwałtownie.
  Odgłos kroków okazał się dźwiękiem przykuwającym niezauważalnie milimetry jego uwagi, kiedy policzek został obrócony wprost do zmierzającej tutaj kobiety, której pojawienie się (chociaż wcześniej umknęło pozostałym zmysłom) nabrało interesującego wydźwięku w otulających zewsząd atłasowych kurtynach ciemności, mógłby zażartować z niej jako bohaterce wciągającej powieści, dobrej duszy wkraczającej na scenę przed krwawym finałem celem uratowania nieznaczącej ofiary, jednak wstrzymał słowa. Pozwalał jej zbliżać się niebezpiecznie szybko i z gwałtownością wyzierającą z każdego pokonanego milimetra, pragnął przyciągnąć tak blisko, jak tylko było to możliwe, przeciągnąć przez iluzoryczną granicę, po której powrót do bezpieczeństwa dłużej nie byłby możliwy, postanowił zamknąć ciemnowłosą w paskudnie surowej klatce ozdobionej wewnątrz kolcami, gdzie byle muśnięcie naostrzonej główki wystarczyłoby do odebrania życia, bo — czego nie przemyślała, tchnięta niepohamowanym zrywem serca goniącym do tego, co definiowano jako słuszne — właśnie zdecydowała własnoręcznie domalować dodatkową atrakcję do nieco opustoszałego, zarazem niedokończonego obrazu.
  Samą siebie.
  Może rzeczywiście powinien zawsze spodziewać się niespodziewanego, wybiegać do przodu o potencjalne komplikacje czy konsekwencje, jednak przesadne planowanie przychodziło z trudem, nienawidził życia z wyprzedzeniem, wielokrotnie ocierając się o śmierć przy powierzanych misjach, których wypełnienie cenił ponad własną, nędzną egzystencję, dlatego doceniał niezaplanowane spotkania i przeszkody, nieważne jakie oraz czy możliwe do pokonania. Miasto pochwycone milczeniem momentalnie skurczyło się do tego momentu, gdzie nieznajoma wreszcie mogła ujrzeć jasnowłosego chłopca
  p r a w d z i w i e.
  Oddychającego ze spokojem, o nieruchomym spojrzeniu wżerającym się w porcelanową twarz z intensywnością człowieka umiejącego czytać innych w tajemnicy przed nimi samymi, szczególnie kiedy omamiały emocje, uczucia, człowiecze odruchy zapisane w ludzkiej genetyce od niepamiętnych czasów. Ostatecznie, po wtargnięciu do wyznaczonego wcześniej kręgu imitującego gladiatorską arenę, dostrzegła chłopca oddalonego o śmieszną odległość, którą mógłby pokonać doskonale szybkim krokiem zabójcy i poderżnąć jej gardło, nie pozwalając na skuteczną samoobronę, i może nawet pochwyciła własną bezmyślność w głowie. Może zapragnęła się cofnąć, chociaż teraz nie miało to większego znaczenia, ucieczka przestała być wyborem; teraz obowiązywała tylko jedna waluta — taka, której nikt dobrowolnie nie wybierał, kurczowo trzymając się życia.
  — Och? — Jego brew powędrowała ku górze, tak samo kącik ust rozciągających się teraz w kpiącym, nieco niebezpiecznym uśmiechu malującym na twarzy kompilację nieodgadnionych myśli oraz emocji buzujących zachłannie w młodym ciele. Powoli, krokiem wręcz rozleniwionym obszedł mężczyznę przyciskającego twarz do chodnika prawdopodobnie kojącego chłodem szarej tekstury obite policzki, nie spuszczając przenikliwego spojrzenia z nieznajomej kobiety i prawdopodobnie, gdyby tylko posiadał taką umiejętność, intensywnością złotych ślepi przemieniłby jej ciało w krwistą mozaikę rozsmarowaną w scenerii parku niczym artystyczny kolaż złożony ze szkarłatnych kałuży, pobielałych kości oraz wciąż parujących ciepłem organów wyrwanych z wnętrza podbrzusza czy klatki piersiowej, którą unosiły przyspieszone oddechy; widział
  w s z y s t k o;
  nerwowość,
  niepewność,
  determinację
  (by bronić tego śmiecia?);
  dostrzegał ją naprawdę, jednocześnie nie ofiarowując niczego w zamian, zachowując własne emocje, te prawdziwe, we wgłębieniu trumiennego drewna, gdzie przechowywał rozkruszone cząstki roztrzaskanego człowieczeństwa i mimowolnie pogłębił zacisk palców oplatających kastet siłą kochanka próbującego zatrzymać ukochaną w ramionach, najlepiej na zawsze, wciąż wyczuwając lepkość szkarłatnych kropli oblepiających mu skórę. Pokonał orbitę rozciągniętą dookoła człowieka, którego krew przyozdabiała chłopięce pięści, po czym bezpardonowo, ewidentnie z dorzuconą brutalnością usiadł na jego plecach, pozwalając ciężarowi młodzieńczego ciała zaprawionego treningami docisnąć jeszcze bardziej do podłoża, jakby chciał dożywotnio złączyć starca z brukowaną kostką, przetopić niczym wadliwą mieszankę wybrakowanych ze szczególnych właściwości metali i pozostawić pod stopami, które spokojnie wystukiwały melodię zasłyszaną wcześniej w jakimś miejscu, i przy każdym odgłosie podeszwy uderzającej niedelikatnie chodnik podrzucał w powietrze nóż, wciąż obecny w drugiej dłoni, by finalnie — co podkreślone zostało lekkim przekrzywieniem głowy — poświęcić calutką uwagę nieznajomej kobiecie.
  — Co robię?
  Słowa pozornie subtelne, w rzeczywistości wyjałowione ze wszelkiego ciepła popłynęły spokojnie do przodu, bez trudu pokonały oddzielającą odległość, z łatwością pozwoliły sobie częściowo przeniknąć przez jej sylwetkę, a częściowo wspiąć przez wyprostowany kręgosłup wprost do małżowiny usznej, by wreszcie wedrzeć w przewód słuchowy z delikatnością tysięcy szpilek pchniętych precyzją nożownika w najbardziej unerwioną powłokę skórną bądź organ otoczony błoniastą membraną. Szaleństwo wymalowane w złotawych okręgach kłamliwie złagodniało, osłabło zduszone ciekawością, skurczyło się do zalegającego w kącikach oczu okruchu drażniącego ze zdolnościami rzęsy niedającej się wydłubać spod powieki, chociaż rozgrzane opiłki gniewu dalej skrzyły w ciemnościach, trochę jak piegi rozsypane na porcelanowych policzkach albo gwiazdozbiory rozrzucone na nieboskłonie.
  — A jeśli nie odpowiem? — pytanie okraszone zostało prześmiewczym uśmiechem, wyraźnie wypowiedzianą w uniesionych kącikach ust drwiną, której namiastkę zdecydował się podarować nieznajomej wraz z bezgłośnym wyzwaniem; co zamierzasz zrobić, jeśli nie dam ci odpowiedzi? zamajaczyło groźbą w ostrzu ponownie podrzuconym w ciemność, złapanym w doskonałym momencie i teraz wycelowanym w bezimienną bohaterkę zwieńczeniem noża niedawno zatopionego w trzewiach skamlącego boleśnie mężczyzny, kraniec zdradzał brzydką prawdę szkarłatem rozsmarowanym przez stal niemal po rękojeść. — Zaryzykujesz życiem? — dorzucił kilka sekund później.
  Powaga zakradła się w wypowiedziane wyzwanie.
  Prawda była taka, że niekoniecznie rozumiał gwałtowne zrywy szybko wygasającego bohaterstwa zakradającego się niekiedy do ludzkich serc, czy czymkolwiek się wówczas kierowali i nikt wcześniej, bo przecież zdarzały się sytuacje wymykające spod kontroli, gdzie przyłapywano Kohaku w różnorodnych stadiach popełnianych zbrodni, nie odważył się realnie chłopakowi zagrozić i coś we wnętrzu wypełnionym drażniącym spokojem podpowiadało, iż dzisiaj będzie podobnie. Cokolwiek postanowiłaby zrobić w natchnieniu niesienia pomocy, zginęłaby w mniej lub bardziej wyszukany sposób w zależności od nastroju chłopca pozbawionego współczucia, jednak postanowił ofiarować jej namiastkę czasu na podjęcie decyzji. Nie zamierzał zabijać kogoś przypadkowego, to zawsze rodziło zbyt wiele problemów, kiedy tożsamość człowieka pozostawała nieznana, jednak zranienie jej migotało pomiędzy potencjalnie bezpiecznymi wyborami odłożonymi właśnie na kobiece ramiona wraz z ciężarem tego, co dopiero nadejdzie w konsekwencji kolejnego kroku.

Z a r y z y k u j e s z
własnym
życiem?

  — Skoro nie możesz oderwać ode mnie wzroku, może powinienem ponownie ją włożyć?
  Maska, zbyt charakterystyczna by pomylić z jakąkolwiek inną, dołączyła do rozgrywanego aktu i wyraźnie zarysowała ostateczny, najbardziej intymny ze wszystkich piekielnych kręgów zarezerwowany jedynie dla trójki — kata, ofiary oraz śmierci przybyłej po uśmiercaną duszę, i tylko od kobiety zależało, czy postanowi zaburzyć ową harmonię.

@Itou Alaesha


...
Toda Kohaku

Warui Shin'ya, Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku