Stara fabryka puszkowanej zupy pomidorowej zyskała nowe życie, kiedy para młodych ludzi zainwestowała wszystkie swoje oszczędności w wykupienie i odnowienie wnętrza. Z pustej, nudnej przestrzeni wykreowali oni największą w dzielnicy Karafurana Chiku dyskotekownię. Wystrój wnętrza może nie prezentuje się elegancki, jednak to tłumy ściągające tu w każdy weekend w celu zabawy sprawiły, że da się tu poczuć jak w domu – każdy dodał coś od siebie, dzięki czemu powstał wielki, artystyczny projekt pod nazwą Collision Space. Wysokie sufity i otwarta przestrzeń byłej hali fabrycznej sprawiają, że nagłośnienie daje tu niesamowity efekt wielokrotnie powtórzonego echa, charakterystyczny już dla klubu, który szybko zaskarbił sobie sympatię tłumów.
Raz w tygodniu odbywają się tu również koncerty, podczas których można oglądać gwiazdę wieczoru z loży VIP-owskiej na balkonie ponad sceną. Dla klientów, którzy sypną trochę kasą czekają również stosy jedzenia w stylu fast-food oraz proste, acz bogate w alkohol drinki.
- Hah, możesz mieć ich więcej jeżeli będę obok - Poliki miał zarumienione od chłodu lub też na szybko wypitego drinka. Trudno było osądzić - Zastanawiam się w jakich innych klubach bym cię jeszcze wtedy spotkał - dodał po chwili żartobliwie odejmując głębi kontekstu wypowiedzianych wcześniej słów. Można było odnieść wrażenie, że droczył się w firmowy dla siebie sposób.
- Nie masz za co. Ciągle mi wisisz jeszcze hot-doga - uniósł wyżej brwi przypominając, że zamierza być w tej kwestii dość natrętnym windykatorem. Po chwili zmrużył lekko oczy czując jak jej ruch nie tylko szczypał kurtkę, lecz także łaskotał serce - Nie problem. Właściwie możemy przejść się do nocnego po hotdoga i kawę, a potem wsiądziemy w metro. Jest niedaleko jeden sklep niedaleko stacji. Powinien być jeszcze otwarty. - zapowiedział entuzjastycznie, jednocześnie szturchając przyjaciółkę lekko łokciem.
- To zależy co rozumiesz przez często. Na pewno nie codziennie ale nie zdążyło mi się rzadziej niż co najmniej dwa razy w tygodniu - zamyślił się na moment na poważnie kalkulując pewne mniej lub bardziej chwalebne statystyki - Nie zawsze odwiedzam jednak bary. Nie jest ze mnie aż takie zwierzę, a i mimo wszystko to kosztuje. Przeważnie jeżeli nikt mnie nie zaprosi to nie korzystam. Czasami się tylko włóczę, skaczę po jakimś dachu czy balkonie. Jest tu kolorowo i czasem można trafić na fajne widoki - potrzeba pogoni za adrenaliną była mu podobnie bliską jak za pieniędzmi czy jedzeniem - Ah, no i Haru mieszka w okolicy. Pisałam chyba na czacie raz, że czasem mnie nocuje. Nie mieszkam w akademiku, a do domu nie do końca mi po drodze więc tak, można powiedzieć że znam okolicę jak własną kieszeń. Napewno tu nie zginiesz jak jestem obok. W zasadzie jakbyś planowała kolejną chwilę słabości to mógłbym cię zabrać do jakiegoś bardziej akuratnego miejsca. Nie każdy bar czy klub wygląda jak Collision - wzruszył pocieszająco ramionami.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
- Deali, czy okazji do targowania? - odbiła słowa i przypominała sobie, z jaką łatwością pociągał ją w stronę inną, niż skumulowane w głowie myśli. Pociągał w stronę teraźniejszości. Tak, zdecydowanie za dużo miała w głowie, próbując niepotrzebnie dociec ich źródeł - W żadnych - ucięła - Nic dwa razy się nie zdarza - zmrużyła ślepia, tym razem samej czujniej przyglądając się chłopakowi - i nie popełnia tych samych błędów - a co najmniej mocno chciała w to wierzyć. Zdążyła zauważyć, że czasem, pod wpływem natchnienia, potrafiła działać nieprzewidywalnie do siebie samej. Szczególnie, gdy chodziło o artystyczne klimaty. I być może to ta kategoria przesądzała o jej obecności na koncercie?
Wyrwanie się z dusznych objęć lokalu, dało kolejną szansę na oczyszczenie rozbieganych myśli. I oczywiście, ze miała za co dziękować, ale nie upierała się w powtarzaniu, szanując słowa - Pamiętam. Może nawet sama się skuszę - kiwnęła głową ze zgodą - dla mnie jednak już bez kawy o tej porze. Nie zasnęłabym do jutra - a wiedziała, że nie zawsze jej sny były spokojne, nawiedzane tak przez koszmary, jak i pół-świadomie sprowokowaną, duszną obecność. O tym co widziała, do tej pory nie dzieliła się z przyjacielem. Wystarczyło, że miał dość zastanawiającą minę, przyglądając się niektórym z jej rysunków, na których - malowała spotkane lub dostrzeżone yokai, czy yurei.
Drgnęła na szturchniecie, ale bez paniki, a łaskotania - Jak kiedyś ci oddam, uznaj to też za...chwilę słabości - wydęła wargi, raźniej stawiając kroki w przemierzanej ścieżce - właściwie... - zawahała się, zerkając na Kaia - ostatnio kogoś spoliczkowałam - tym razem zwarła wargi, czując jak nieprzyjemny skurcz atakuje żołądek.
Pokręciła głową - Byłam po prostu ciekawa, jak to wygląda... znajomi z uczelni, zazwyczaj chodzą na karaoke, ale śpiewanie nigdy mnie nie fascynowało - pociągnęła nosem - oh, rzeczywiście, pamiętam, że wspominałeś - na języku zakołysała się cisza - chodziło mi po głowie, nauczyć się tańczyć - i jeszcze raz zapadło z jej strony krótkie milczenie.
@Asami Kai
godzina 00:02
____________
— Zos...zostaw... — rwie się w charczeniu, rzęzi niespokojnie, ulewając się z sinych ust razem z krwistym skrzepem. Ten odrywając się od tchawicy, ląduje na betonie, znacząc jego szarość plugawą zawiesiną.
— Och, zdecydowanie. Jeszcze dwie minuty. Spokojnie. Mamy czas.
Czas wyznaczany w brzdęku metalowego ostrza, które stuka jedno o drugie. W ciemności, jaka przegryzana jest w jednym, jałowym snopem światła, opadającym na rozciągnięty korpus. Ten, który nie sięga stopami ziemi, a drga raz po raz spazmatycznie na przerdzewiałych łańcuchach. Lear może sobie tylko wyobrażać, jak zimno ściany szarpie za rozgrzane plecy, kiedy ciało nie ma już siły się bronić i walczyć. Łechce to go, liże powoli każdy zakamarek rozedrganego w podnieceniu i rozbawieniu wnętrza; bo chce go widzieć w jeszcze żałośniejszej formie. Chce spijać z tej chwili łomot przerażonego serca, które w swoich uderzeniach silnie pompuje krew, która za chwilę, już za krótki moment tryśnie uwolniona, wyzwolona z formy nędznego ciała.
— N...ni...nie
Zaskakuje go to, nieznacznie, lecz nadal — że pomimo przemęczenia, struny głosowe próbują drgać i wybrzmiewać w słowach, które rolują się na spuchłym języku. Figura utkana zdawać by się mogło z ciężkiego mroku i tylko i wyłącznie z niego, z dwoma rozognionymi w krwistej czerwieni punktach, dwóch szafirach błyszczących z oczodołów zmusiła się do ruchu. Zmusiła, bo już czekała w delikatnym napięciu, kiedy minie ta jedna jeszcze minuta, jedna jedyna minuta, która pozwoli mu poczuć ulgę.
— Psujesz nam zabawę.
Jest cierpliwy. Zawsze. Nawet wtedy, kiedy kciuk pod napiętą skórzaną rękawiczką, opada w zagłębienie tchawicy, drąc sztywnym palcem wyżej, przez grdykę, unieruchamiając giętką szyję w splocie długich palców. Nie mruga. Czerwona poświata opiera się na tkaninie zakrywającej twarz, rozpraszając światło w jego molekularnych drobinkach. Do nozdrzy uderza smród; stary pot zalegający grubą warstwą na skórze, brud przyklejony szarymi łatami do brzucha, lepkością wypełniając każdy najdrobniejszy por. — Ścierwo... — wymyka się spomiędzy warg w zwierzęcym, niskim warkocie, kiedy z precyzją wbija się w bok grdyki, otwierając ją szeroko, ze świstem na wpół martwego mężczyzny wypuszczając gorąc powietrza, który już nie oprze się nigdy na słowach.
godzina 01:32
____________
Róż. Rozwodniona czerwień wężowymi smugami układała się na porcelanie śnieżnobiałej umywalki, uciekając bez pośpiechu z powierzchni skóry, kiedy to lodowata woda opływała męskie dłonie. Szum, bo tylko on przedzierał się przez ciszę, siąknął w spokojny umysł, przyklejając się do powierzchni łazienkowych kafli. Oddech zdawał się łagodniejszy, choć nadal unoszący tors w głębokich haustach. Będzie myślał później; później będzie zastanawiał się nad tym, dlaczego znów stracił kilka godzin, jakby te nigdy nie istniały i nigdy nienadeszły. Jakby nigdy nie istniały... Każde wspomnienie wracało po czasie, jak kot, wyginając swój grzbiet pod ręką, pragnąc uwagi i pieszczoty; bycia zauważonym i dostrzeżonym.
Przegryzione do gładkich kości zimnem palce odkładają ostatni nóż na białe płótno, zanim rubinowa tęczówka zawiesi się na odbiciu w lustrze. Wszystko niknie. Zdaje się nadal istnieć w napiętych mięśniach, ale wrażenie to; rozochoconej satysfakcji, ledwo już dotyka kącików ust. Pnie się ku czarnym jak ziarna pieprzu źrenic, ale bardziej do głębi wpada, między czarne sploty umysłu, do drugiego istnienia, które odpoczywa teraz i mruczy cicho. Bestia. Żarłoczna, wygłodzona bestia.
Kiedy chłód nocy, łagodniejszy niż krystaliczność wody, która jeszcze piecze wspomnieniem na skórze dłoni, opada na twarz — Haneul już pierwsze, świadome swoje kroki kieruje w nicość. Byleby iść i byleby rozciągnąć się w neonach Karafuruny, aortach wiecznie żywej dzielnicy, między opitymi mordami i w spojrzeniach niewidzących, choć nadal tnących w pijackim animuszu przestrzeń. Brzydzi go to, ta ludzka niestabilność; ale tylko między nimi, między bezmyślną tuszą, może rozmyć się i karmić. W ich wulgarnych głosach, spoconych włosach przyklejających się do zgiętych karków, w ich marności i bezwartościowości, która bawi, tak cholernie go bawi.
Rubiny nadal w przymrużeniu powiek przeskakiwałyby między budynkami, między zbitą hołotą lejącą się przez bruk chodników, gdyby nie wrzask, wbijający się gwałtem w bębenek ucha.
— Co Ty sobie kurwa myślałeś?!
Męski głos drga wysoko, uderzając w nutę wkurwienia, które wydziera się z jego trzewi, rozgryza gardło i razem z kropelkami śliny znaczy narastającą wokół nich z przejęcia ciszę. Bo chociaż Mae nie zna krępej sylwetki agresora, doskonale kojarzy smukłość ramion, za jakie tamten szarpie. Nienawidzi bawić się w wybawcę, bo wybawcą nigdy nie chce być, nie marzy o tym, nie zależy mu; ale teraz powiązany jest z innym istnieniem, a jeżeli te zgaśnie to i on rozmyje się znów i zacznie niknąć w szaleństwie.
Przykłada do ust filtr papierosa, kiedy ogień drga na jego końcu, muskając suchy, wonny tytoń. Zaciąga się głęboko i stanowczym, chociaż powolnym i rozwleczonym krokiem podchodząc bliżej frontu Collision Space. Dopiero teraz dostrzega, gdzie jest, gdzie tak naprawdę zawędrował i nie potrafi uwolnić się od myśli, że nie jest to tylko przypadek.
Lewa dłoń odnajduje kieszeń spodni, jak i usta ponownie okalają filtr papierosa. Dym w swojej szarości opiera się na twarzy, zakręca w kosmyki czerwoności włosów, jakby sam starał się teraz pierzchnąć w obawie przed tym, co może nastąpić dalej. Bo w klatce piersiowej wyje już kolejny demon, ten, który należy tylko i wyłącznie do niego, którego nie dzieli z Learem. Wie jednak, w klarownej prostocie, że nie może go spuścić z łańcuchów. Jeszcze nie teraz.
Kciuk podkłada się pod biel peta, wystrzeliwując go w ramię zmachanego wieprza, iskrą, resztką rozpalonego tytoniu trafiając w ucho. Tyle wystarczy, tylko poczucie żaru na skórze, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Tyle też wystarczy Haneulowi, aby twarde spojrzenie utkwić w twarzy Yuushina, obejmując je na pozór obojętnie, z wierzchu jedynie, bo szafir włókien tęczówek nigdy nie jest w pełni spokojny. Drga, żyje, pulsuje jak dzikie zwierze.
@Hyeon Yuushin
Chaisiri Ajzel and Hyeon Yuushin szaleją za tym postem.
Nic dwa razy się nie zdarza.
Z pewną dozą żartobliwego politowania zaraz potem pokręcił głową - Pamiętaj, ty to powiedziałaś - on bowiem zapamięta i wspomni, gdy się zdarzy bo doskonale wiedział, ze było inaczej. Cóż, pomyłki... - To tylko kwestia odpowiedniego towarzystwa - tak uważał. Tak przy okazji dobrze się składało bo był najlepszym możliwym. Zresztą nie słowa, a czyny ukazą przyszłość.
Kiwal głową słuchając jej z uwagą i podtrzymując lekką rozmowę maszerując do przodu. Podniósł wyżej brwi słysząc o policzkowaniu. Nie potrafił sobie tego za bardzo wyobrazić - Spoliczkowałaś? Na pewno masz na myśli spoliczkowanie a nie szczypanie? - podobne do tego babcinego, kiedy to ofiara objadła się do syta i stała się pucołowata - Nie wiedziałem, że w tym ciele tkwi tak wiele agresji. Może jednak powinienem bardziej się przy tobie strzęś. Głupio byłoby się narazić - powiedział z powagą, która w jego ustach groteskowo się zniekształcała. Ale chętnie posłucha więcej. Więc nastawił uszu oczekując wyjaśnień.
Szli sobie do sklepu gawędząc, a potem dojadając niezdrowe, nocne zakąski na opuszczonym nocą placu zabaw nim rozeszli się pod blokiem Ejiri.
/zt x2 (kai & Carei)
Akurat.
Twarz mężczyzny płynnie przeszła z koloru czerwonego w wręcz purpurowy, co mógł powiedzieć nawet pomimo niezbyt dobrego światła. Pulsująca żyłka na skroni podpowiadała Yuu, że nie był to najlepszy moment, żeby zapytać go, czy się przypadkiem czymś nie udławił albo nie dostał zaparcia, bo dokładnie tak wyglądał. Czuł, że wystarczająco sobie nagrabił i kiedy miał do wyboru mieć złamany nos albo zostać rozsmarowanym na ścianie, zdecydowanie wolał to pierwsze.
Wcale jednak nie powstrzymało go to przed pozwoleniem sobie na szeroki uśmiech, który powoli rozlał się na jego twarzy, prawdopodobnie ani trochę nie pomagając sytuacji, w jakiej się znalazł. Och, no nie pomógł, nieznajomy jedynie zmarszczył brwi, a pragnienie przelania krwi zaczęło się bardzo szybko zmierzać w stronę rozsmarowania na ścianie, czego przecież chciał uniknąć.
– Och no daj spokój – westchnął w końcu Yuu, choć jego ramiona zatrzęsły się od tłumionego śmiechu, od którego po prostu nie mógł się powstrzymać.
– Zamknij mordę.
– To nie tak, że kogokolwiek do czegokolwiek zmuszałem, wiesz?
– Wychodzimy na zewnątrz.
– Jesteś strasznie przewrażliwiony.
– Rusz, kurwa, dupę, bo ci połamię szczękę tu i teraz! – Podniesiony głos mężczyzny i kropelki śliny, jakie rozbryzgiwał przy mówieniu jasno wskazywały, że był on już na granicy utraty kontroli i prawdopodobnie tylko czujne spojrzenia ochrony powstrzymywały go od tego, żeby rzucić się na Hyeona z gołymi rękami. Nieznajomy nie czekał, aż Yuu faktycznie sam się ruszy, tylko chwycił go ciężką ręką za ramię i mocno szarpnął, kierując ich kroki w stronę wyjścia z klubu.
– Co ty sobie kurwa myślałeś?! – ryknął, gdy znaleźli się na parkingu przed klubem, popychając Hyeona do przodu na tyle mocno, że ledwo utrzymał równowagę. Nie zostawił go jednak samego na długo – kilka sekund później już stał przy nim, zaciskając palce na koszuli Yuu i mocno nim szarpiąc, tylko po to, żeby za moment znów go od siebie odepchnąć, głębiej na parking.
Cóż, myślał sobie, że miło spędzi dzisiaj czas, znajdując jakiegoś kochanka lub kochankę – nie robiło mu to różnicy kogo. Dziewczyna, którą poznał, wydawała się naprawdę chcieć spędzić z nim tę noc: ich wspólny taniec, elektryzujący dotyk na skórze, zmysłowe ruchy, które budziły w nim nowe pokłady energii, zapach jej perfum i psotny błysk w oku, identyczny jak ten zawsze obecny pod jego tęczówką. Nic, absolutnie nic nie zapowiadało tego, że kiedy w końcu ich usta po raz pierwszy się złączyły, zostanie od niej odciągnięty z siłą, która niemal zwaliła go z nóg. Na szczęście szybciej natrafił na ścianę niż to nastąpiło. Być może partner, jak się okazało, tej dziewczyny nie byłby tak kosmicznie wkurwiony, gdyby Yuu w swoim trochę pijackim rozbawieniu nie zaproponował, że w sumie to mógłby się do nich przyłączyć. Choć nie był najwyższy, jego sylwetka świadczyła o rozbudowanej masie mięśniowej, z twarzy również przedstawiał się nie najgorzej, więc właściwie czemu nie? Teoretycznie nic nie ryzykował z propozycją, ale źle trafił czasowo i teraz musiał się mierzyć ze wszystkimi konsekwencjami.
Eh, to miała być przyjemna noc.
Wyprostował się, krótkim, analitycznym spojrzeniem omiatając swojego niestety-przeciwnika i próbując z mowy jego ciała wyczytać, jakiego rodzaju ruchów mógłby się po nim spodziewać. Sądząc po tym, jak głośno dyszał i jak rozszerzały mu się nozdrza – bardzo mocnych. Yuu westchnął głęboko, cierpiętniczo, postanawiając postawić na szybkość, podczas gdy mężczyzna postawi pewnie na siłę – przy takim balansie powinien się szybciej zmęczyć.
Nadciągającą zza nieznajomego sylwetkę zauważył dopiero w ostatnim momencie, kiedy papieros odbił się od ucha jego przeciwnika. Brwi Hyeona uniosły się ze zdziwienia, gdy zobaczył, że osobą, która postanowiła zainterweniować, okazał się Haneul. Yurei, z którym zawiązał kontrakt. Partner biznesowy. Choć był jedną z tych osób, które w niewymuszony sposób zagarniały uwagę otoczenia, z miejsca uzyskując nad nim władzę, najwyraźniej nie działało to na chłopaka niedoszłej kochanki Yuu.
– Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą – zakomunikował mu, szczerząc zęby, beztroski, jakby niepomny powagi sytuacji.
– Chuja masz – wycedził przez zaciśnięte zęby mężczyzna, zaciskając dłonie w pięści.
– Mogłem mieć twojego w ustach, ale nie chciałeś.
– … ty mały jebany…
– Niestety nie tej nocy – przerwał mu ze wzruszeniem ramion i trudno było powiedzieć, czy słowa Hyeona to celowa prowokacja czy już czysta głupota. Niezależnie od intencji, efekt mógł być tylko jeden i Yuu nie musiał długo czekać na reakcję – mężczyzna wyprowadził jeden krótki, bardzo szybki cios pięścią, który trafiłby go prosto w nos, gdyby nie fakt, że w ostatniej chwili się przed nim uchylił. Nie zrobił tego jednak dostatecznie szybko i poczuł jak knykcie mężczyzny suną po jego policzku – niewystarczająco mocno, żeby go zamroczyło, ale wystarczająco, by momentalnie odczuł ból i mógł się spodziewać wykwitu siniaka później. Nieznajomy nie marnował czasu, bo jego następne uderzenie nastąpiło błyskawicznie i było zbyt mocne i celne, żeby zakładać, że mężczyzna wyprowadza losowe ciosy – jego pięść wylądowała tuż pod splotem słonecznym Hyeona, pozbawiając go tchu i sprawiając, że wylądował na kolanach.
– O kurwa – wycharczał po kilku długich sekundach, uświadamiając sobie, że nieważne, co zrobi, to na pewno nie był przeciwnik dla niego. Yuu uniósł załzawione spojrzenie na stojącego z boku tej sceny Hana, ale nie odezwał się słowem. Okej, chyba faktycznie nie mam tego pod kontrolą, zdawały się mówić jego oczy i wykrzywione w grymasie bólu usta.
@Mae Haneul
Mae Haneul ubóstwia ten post.
"Mogłem mieć twojego w ustach, ale nie chciałeś."
Trwał nieruchomo, kiedy pięść sunęła przez twarz. I w takim samym bezruchu przyglądał się knykciom zderzającym się z torsem Hyeona. Stagnacja w oczekiwaniu na prośbę, która nigdy nie padłaby bezpośrednio, bo jedyne, o co potrafił szczeniak poprosić, to o odpierdolenie się; a nawet to formując w jakiś idiotyczny, jego zdaniem przezabawny sposób. Szczekał. Za dużo. Łapiąc się słów, jakby te miały go uchronić, a każdorazowo, cokolwiek wypadało spomiędzy jego warg, zagęszczało jedynie atmosferę do tego stopnia, że człowiek albo tracił język w gębie, bo uderzało go niedowierzanie, jak bardzo można być bezmyślnym — lub konsternacja wypychała z eteru tlen.
Może to właśnie była jego obrona. Ta pierwsza linia frontu. Kolczaste zasieki. Póki miał szczęście, głupie szczęście, wszystko wyglądało dobrze. Wykręcał się. Wił między ludzkimi dłońmi jak śliski wąż. Przemykał pośród kolejnych linijek obcych historii, bawiąc się w heroicznego chojraka; czy naprawdę wierząc w to, że coś zmieni — Hanuela to nie interesowało. Leara też nie. Byleby żył. Jego egzystencja równała się z ICH obecnością wśród żywych, między tym kłębowiskiem ścięgien, żył i buzujących zwierzęcą zapalczywością ciał. Potrzebowali go, tak jak on potrzebował ich, och, ale wciąż żyjąc w zaprzeczeniu, odrzucając tę myśl, odganiając ją, jakby ta była natarczywą, paskudną, tłustą muchą.
Skroń nieznacznie, milimetrem zdawać by się mogło, skłoniła się nad ramieniem, kiedy czerwień spojrzenia trwała bez mrugnięcia na linii płynącego w tęczówkach Yuushina złota. Dałby mu jeszcze kilka sekund, aby przemyślał każde pojedyncze brzmienie, jakie szarpało się wcześniej przez struny głosowe. Powinien pożałować. Nauczyć się. Ale przecież Han wiedział, doskonale zdawał sobie sprawę, że to nic nie da. Pomimo sporadyczności spotkań, energia bijąca od jego, pożalcie się Bogowie, kontraktora, mówiła jedno — krzyczała wręcz pełną piersią w młodzieńczym wigorze — że nic nie jest w stanie go pokonać, póki idzie pod ramię z zuchwałością, a nie rozsądkiem.
Krok wydłużył się; Mae nie przyśpieszył, a jedynie w szerokim stąpnięciu ustawił ciało przy tym szarpiącym się w ciosach. Długie palce zanurzyły się w materiał spoconej koszulki na szerokim barku, wykręcając splot tkaniny w pięść. Beznamiętność spływająca przez twarz zdawała się kostnieć, chociaż na brzegu żuchwy, pnąc się przez ścięgno i żwacze ku szczytowi czaszki, niebezpiecznie drgało zafascynowanie. Ciemna, mroczna energia budziła się na nowo, karmiąc się resztkami adrenaliny, która jeszcze szumiała w uszach, bucząc jak rój rozwścieczonych szerszeni.
Han...; przebija się, powoli, spokojnie, jak czarny dym pożogi, wnosząc się pod sklepienie umysłu. Powinien paść na ziemię i zakryć usta wraz z nosem szeroką dłonią. Zacisnąć oczy, aby smród nie wkradł się w kąciki oczu. Ale nie potrafi. Nie chce.
Nie... Zrobię to sam; w stanowczości myśli gasi syk, odpycha go od siebie, kiedy źrenica rozszerza się gwałtownie, a serce wpompowuje namiętnym uderzeniem, zdawać by się mogło, hektolitry krwi w napinające się ciało. Wie, że głos jeszcze szumi w rozkosznym „popatrzę", nim rozsiądzie się prymarna, utkana z lepkiego mroku początku istnienia światów zjawa, jak przed starym elektryzującym włosy kineskopem, swoje bestialstwo, trucizną, rozkosznym koktajlem podniecenia i tak tłocząc się w żyły ich ciała. Wspólnego naczynia. Gniazda, siedliska jadowitych skolopendr.
— W dwóch na jednego ha?
Szarpie się pod uściskiem, celując spojrzeniem nieznacznie wyżej, spod byka i żył napinających się przy czole. Pięć może sześć centymetrów różnicy. Nieznaczna przepaść. Niewielka. Westchnienie opuszcza nos, a brew tak jak i wcześniej unosi się nieznacznie w górę, marszcząc blade czoło Haneula. Kącik warg drga. Subtelnie. Niezauważalnie wręcz. Czeka na prowokację. Na to jedno słowo. Jeden więcej ruch. Jeden. Gest.
Świst drący przez jedynki słyszy jako pierwszy. Bo ten, który wcześniej rył pięścią w twarzy Yuu, szybki cios kieruje ku jego podbródkowi. I może gdyby nie ten pseudobokserski wymach, to napięcie się, pretensjonalne, zbyt teatralne, Mae może by i się nabił na twardą pięść. Może; bo teraz zaciska palce na nadgarstku, zanim poczuje gorąc lejący się do wnętrza ust i przytłumiony w zaskoczeniu ból. Dolna warga rozrywa się na linii siekaczy, bo czoło mężczyzny w napięciu żylastej szyi zderza się z jego brodą.
Splunięcie na asfalt.
Krótki uśmiech, kiedy wolna dłoń zgarnia posokę na swój wierzch. Nie kieruje jednak ku smudze oczu. Nie może. Wie, że to zbyt niebezpieczne.
Jeszcze nie teraz...; rozpycha się w kościanym więzieniu myśli.
Teraz, Han. Teraz. Teraz. Teraz. Teraz. Han. Teraz..
— Zbieraj się stąd. — Komenda. Cierpka. Ciężka i gęsta jak spływająca przez gardziel jucha. W chrypie głosu, basie, który dobiega z głębi torsu, spod samego serca, spomiędzy splotów trzewi, zastygnięte w lodzie gniewu wejrzenie penetruje obsydian źrenicy Hyeona, kiedy zza pleców już pobrzmiewa śmiech, awanturniczo podniesiony pijacko głos; nie jeden a trzy, może cztery męskie skrzeki. I korpus spod dłoni i ten cholerny nadgarstek też się znów szarpie, bo rozpoznaje w nadchodzących ciałach swoich pierdolonych wybawców. Ale Lear już wyciąga swoje ramiona, niczym paskudna bestia przeciąga się i strzela zastanymi kośćmi, nakładając się drżeniem brutalnej żądzy, sadystyczną manią na świadomość Haneula.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
Bardziej go jednak zastanawiało, czy Han, widząc, co się dzieje, zdecyduje się jakoś zainterweniować albo chociaż odwrócić uwagę jego przeciwnika, żeby mógł się zebrać w sobie i wstać z ziemi. Nie musiał co prawda podejmować żadnych działań, być może byłoby to nawet bardziej wskazane, bo branie udziału w bójce pod dyskoteką zwykle prosiło się o większą burdę, a przecież chyba byłoby lepiej, gdyby nie pchał się w łapy policji krótko po swoim magicznym zmartwychwstaniu. Yuu nie był pewien, czy w tak krótkim czasie zdołał sobie załatwić jakieś papiery na to. Będzie musiał go potem o to zapytać. Na razie jednak utrzymywał nieruchome spojrzenie mężczyzny, próbując wyczytać z twarzy, z drgnięcia chociaż jednego mięśnia, jaką decyzję podejmie. Na próżno, twarz mężczyzny pozostała niewzruszona, niemal wyniośle obojętna, zupełnie jakby chciał mu coś przekazać, jakby Yuu powinien jednak dostrzec jakąś wiadomość w jego oczach… ale nie dostrzegł niczego.
Wyraźna ulga złagodziła napięte rysy twarzy Hyeona już chwilę później, kiedy Mae postanowił jednak podjąć jakieś działanie i wspomóc go w tej nierównej walce, o którą sam się prosił. Pozwoliło to Yuu na zapanowanie nad bólem i uspokojenie oddechu, mógł też rozejrzeć się nieco wokoło i zorientować w otoczeniu. Plusem było to, że miał w zasięgu ręki jakąś butelkę po alkoholu, minusem, że z dyskoteki właśnie wyszła grupka mężczyzn, która widząc ich, od razu ruszyła w tę stronę. Czyżby kumple…? Ich twarze z zaskoczonych niemal natychmiast zmieniły się we wrogie i wściekłe… zły znak. Dwóch na jednego to dobry dla nich bilans, ale czterech na dwóch… powinni się stąd zmywać. I to jak najszybciej.
Yuu podniósł się na nogi, w ręce ściskając butelkę. Krótkie spojrzenie na twarz Hana wystarczyło, żeby utwierdzić go w przekonaniu, że musiał zrobić coś, cokolwiek, co dałoby im przewagę i pozwoliło wycofać się z parkingu bez większych strat na zdrowiu. Pierwsza krew w tym starciu należała więc do Mae… a tak nie powinno być. Yuu poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku, a chwilę później coś ciężkiego opadło na jego klatkę piersiową. Każdy jeden znajomy niedoszłego kochanka Hyeona był postawny, wyraźnie umięśniony, aż zaczął się zastanawiać, czy to ma jakiś wspólny mianownik… czy są grupką koleżków z sąsiedztwa…? Nie, ataki mężczyzny były zbyt szybkie, zbyt dobrze przemyślane, żeby mógł go zaliczyć do napakowanego osiedlowego bezmózga.
Dobra, nie miał czasu do stracenia.
Yuu w jednej chwili wystrzelił gwałtownie do przodu, zamachnął się butelką i bardzo celnie rozbił ja w drobny mak na czubku głowy przeciwnika. Ten, zgodnie z oczekiwaniami, osunął się na ziemię. Kumple, tak jak się spodziewał, rzucili się do biegu.
– ZbieraMY się stąd. Chyba zgłupiałeś, że Cię tu zostawię – wydyszał, łapiąc Hana jedną ręką za nadgarstek, a palce drugiej zaciskając na jego przedramieniu. Zaparł się nogami o ziemię i z całej siły pociągnął Mae do przodu – jeśli nie chciał się zatoczyć, musiał ruszyć za nim. Już chwilę później Hyeon w pełnym biegu podążał wzdłuż budynku, ciągnąc Hana za sobą tylko przez krótki moment, żeby po prostu wiedział, co ma robić. Sprint nie trwał jednak długo, Yuu zdążył jedynie dobiec do końca budynku dyskoteki, bo tam jakaś postać wyskoczyła zza rogu i wymierzyła mu cios pięścią w sam nos. Ból i zaskoczenie na moment sparaliżowały mu ciało, przez co dość miękko wpadł na ścianę, po której szybko osunął się na ziemię. Ostre pieczenie z prawej strony czoła mówiło mu, że właśnie nabawił się bolesnego otarcia o chropowatą jak papier ścierny ścianę i już nie wiedział, czy bardziej boli go ta rana czy pulsujący tępo nos.
– A dokąd to? Spieszycie się gdzieś? Zabawa dopiero się zaczyna…
Kurwa.
To kolejny znajomy tego nieprzytomnego gościa, czy może ktoś, kto lubi podobne rozróby? Ciężko było powiedzieć, a Yuu nie miał teraz czasu zadawać pytania.
Zbieraj się, zbieraj się. Zbierajzbierajzbieraj. Gorączkowe rozkazy do samego siebie pomogły mu odzyskać władzę nad ciałem w ciągu kilku kolejnych sekund. Podniósł się z ziemi, ciężko, z jedną ręką pod nosem i rzucił stojącemu przed nim mężczyźnie gniewne spojrzenie. Krótkie zerknięcie na dłoń przy twarzy pozwoliło mu ocenić, że jest cała mokra od juchy… jego następny krok odbył się niemal na granicy świadomości – Hyeon nie zaatakował mężczyzny w dosłownym tego słowa znaczeniu, nie wyprowadził ciosu pięścią, tylko postanowił zrobić coś, co pozostawi go zaskoczonego na dłużej niż gdyby miał dostać prawym sierpowym: rozsmarował swoją krew na jego twarzy, po czym dźgnął go palcem w kącik oczu.
– Nie zatrzymuj się – wymamrotał do Hana, zupełnie jakby sam właśnie nie spędził trochę czasu na ponownym podniesieniu się z ziemi. Ale jednak wstał. Sam, bez niczyjej pomocy. Czuł, jak krew ścieka mu już po szyi, ale nic nie mógł z tym na razie zrobić, nie miał nawet na sobie swojej kurtki, która została w szatni dyskoteki. Wrócił więc do biegu, na początku trochę chwiejnie, ale z każdym krokiem nabierał większej pewności, aż w końcu rozmył gdzieś w mroku nocy. On pierwszy, Han za nim, a daleko w tyle goniący ich mężczyźni.
@Mae Haneul
Mae Haneul ubóstwia ten post.
03:30
Noc była wyjątkowo ciepła; lepkie, wilgotne powietrze lgnęło do skóry i powodowało na niej iście nieprzyjemny film. Wydawać by się mogło, że tego typu pogoda nie nadejdzie jeszcze przez długi czas i w zasadzie nie powinna, zważywszy na to, że wciąż trwał przecież maj. Wysiadł z auta, manewrując swoim środkiem ciężkości tak, aby jak najmniejszy ucisk nałożyć na protezę ukrytą pod materiałem spodni. Choć po tylu latach zdążył przywyknąć jako tako do swojego… mankamentu, nadal pewne czynności sprawiały mu więcej trudności niż inne, a jedną z takich okazało się właśnie wstawanie. Szczególnie z nisko osadzonego fotelu samochodu. Zanim odszedł, pochylił się jeszcze na chwilę nad drzwiami nowoczesnej maszyny, aby zwrócić się do swojego szofera.
— Kazuhiro — zaczął. Ciemne oczy w moment skupiły swoją uwagę na twarzy Sagi. — Najlepiej będzie, jak tu zostaniesz. — Nie spodziewał się, że Naksu jeszcze długo pobaluje, rozszalałe dziewczę. Mógłby zaproponować, by mężczyzna się przespał w tym czasie, ale ostatecznie nie obchodziło go, co zrobi, dopóki będzie zdolny i od razu gotowy do prowadzenia samochodu w momencie, w którym do niego wrócą. W końcu nie płacił mu takich pieniędzy, by dostać w zamian cokolwiek innego niż najlepszą możliwą usługę — a czekanie na nich także się do niej zaliczało, naturalnie. Kierowca kiwnął głową bez marudzenia, już z pewnością przyzwyczajony do chłodnego obycia Shizuru, więc ten tylko powtórzył jego gest i zamknął za sobą drzwi.
Wyciągnął z kieszeni spodni telefon, by jeszcze raz sprawdzić, czy Naksu nie odpisała. Znał lokal, do którego właśnie go zaciągnęła, więc być może byłby w stanie się w nim dość sprawnie poruszać, ale Collision Space zwyczajnie było ogromne i tym samym mieściło w sobie taki sam ogrom ludzi przeróżnej maści. Przeczesywanie takiego miejsca w poszukiwaniu jednej osoby brzmiało jak największe cierpienie.
13/05/2037 03:37
Cisza. Nie mógł się powstrzymać: wywrócił oczami. Stwierdził też, że nie było już sensu dłużej czekać na wiadomość od dziewczyny, która prawdopodobnie dała pochłonąć się zabawie na tyle, że zapomniała o istnieniu reszty świata tak, jak już się to nieraz zdarzało. Shizuru musiał przyznać, że miał do niej pewną słabość, a to dlatego, iż Naksu była… niegroźna, przynajmniej względem tych spraw rodzinnych, na których mogło mu zależeć. Jej brak zainteresowania w tym aspekcie czynił ją także „bezpieczną” w takim znaczeniu, że Shizuru mógł trochę opuścić przy niej gardę, faktycznie zaczerpnąć odrobinę zabawy, którą ona tak kochała. Jedynym obszarem, w którym mogła poczynić jakieś szkody, było jej własne zdrowie.
Była również niesamowicie łatwa do zmanipulowania. Działała na ogół tak, jak sobie tego życzył. Kuszącym było, by sterować każdym aspektem jej życia, jednak to mogłoby być już podejrzane. I, prawdopodobnie, dość okrutne.
W każdym razie, kawałek czułości, jaką względem niej miał, powodował, że nie dość, iż się zjawił tu na jej życzenie po ciężkim, długim, okropnym dniu, to ponadto był w stanie poświęcić odrobinę swojego spokoju, by faktycznie znaleźć ją w tłumie tańczących, przepoconych ciał i dostarczyć do domu w jednym, choć zapewne trochę potarganym kawałku. Wkrótce wszedł zatem do środka, gdzie muzyka swoimi głośnymi, głębokimi basami od razu zadrżała mu w klatce piersiowej i czaszce. Duchota, podobna do tej, co na zewnątrz, ale jeszcze gorsza, spowodowała, że w momencie podwinął rękawy swojej czarnej, idealnie dopasowanej koszuli do zgięcia łokcia, co… niewiele dało, ale przynajmniej podarowało mu chwilę poczucia chłodu na przedramionach. Za to mentalnie pogratulował sobie za wspaniałomyślne upięcie jasnych włosów w wysoki kucyk, i to jeszcze w domu.
Znając Naksu i jej silną potrzebę bycia w centrum uwagi, znajdowała się teraz dokładnie tam — w samym axis mundi tego miejsca. Miała też, niestety, może jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu, co wcale a wcale nie ułatwiało szukania jej w takim tłumie, jednakże nie rozczulając się dłużej nad sobą, wszedł w ocean ludzi, który pod siłą jego, cóż, łokci — bo kto tutaj przejmował się siłą czyjejś osobowości — rozstępował się posłusznie, aż Shizuru nie znalazł się u celu.
Miał rację, jak to często bywało, i wreszcie na środku parkietu dostrzegł wpierw połyskującą się milionami brokatowych drobinek sukienkę, którą łatwo było mu rozpoznać na podstawie zdjęcia zachowanego w pamięci jego mózgu, a następnie włosy koloru truskawkowej gumy balonowej, wirujące wraz z poruszającym się szczupłym ciałem młodej kobiety.
Gdy do niej dotarł w pełni, najpierw położył dłoń na jej ramieniu, aby dać znać o swojej obecności, a następnie złapał ją za dłoń i zbliżył się trochę, by mogła go usłyszeć, jednocześnie ignorując każdą inną, nieistotną osobę, z którą tu przyszła.
— Naksu, chyba o mnie zapomniałaś — powiedział, udając urażoną minę. — Albo znowu zgubiłaś telefon…
Długo z pewnością nie potańczy, czego Naksune również raczej była świadoma, ale był w stanie ofiarować jej te kilka, może kilkadziesiąt minut na parkiecie, specjalnie w jej urodziny.
Amakasu Shey, Raikatsuji Shiimaura, Arihyoshi Hotaru and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.
Ciężar dłoni na ramieniu nie różnił się niczym specjalnym od pary czyichś rąk jeszcze przed chwilą oplatających jej wystające biodra. Chłopak, z którym chyba tańczyła posłał Shizuru zdecydowanie wkurwione spojrzenie, ale szybko dał za wygraną widocznie nie szukając kłopotów przez jakąś randomową dupę w klubie. T e n dotyk dłoni był jednak inny. Stanowczy i pewny siebie, a jednak tak złudnie delikatny. Należał do wprawionego kłamcy, bezwstydnego manipulatora, którego sztuczki dobrze znała, a jednak poddawała się jego woli za każdym razem. Jak gdyby konsekwencje nie istniały. Może robiła to umyślnie, a może decydowała się zwyczajnie ignorować jego prawdziwą naturę, którą tak doszczętnie chował pod iskierką łagodności w niskim, drażniącym głosie. Przyciągał i wabił do siebie. Elektryzował swoją obecnością. Był jadowitą żmiją, a ona wydawała się odporna na jego truciznę. Fakt, że Shizuru perfidnie owijał ją sobie wokół długiego palca niczym nic nie znaczącą zabawkę, bez własnej woli, nigdy jej nie przeszkadzał. W końcu tak naprawę nie zasługiwała na nic innego. Nie znała niczego lepszego, niczego więcej. Przyszedł tak jak sobie tego zażyczyła. Ta krótka chwila, w której robił wedle jej widzimisię była niczym największa nagroda; najdroższy prezent urodzinowy.
Odwróciła się unosząc głowę ku górze, żeby w końcu móc zblokować z nim wielkie, czarne źrenice, które pochłonęły cały orzech obecnie nie istniejących tęczówek. Przypominała pustą laleczkę z idealnym makijażem i pięknie dobranymi cieniami do powiek, które zaledwie podkreślały czarną otchłań dziur spowodowaną białym proszkiem wciągniętym cztery piosenki wcześniej. W końcu chciała wytrzeźwieć chociaż odrobinę, żeby nie słaniać się na nogach. Jej pełne usta wygięły się w zadowolonym uśmiechu, kiedy od razu uniosła dłonie ku górze dosłownie rzucając się w jego ramiona. Kobiece ciało owiane jedynie zwiewną sukienką błyszczącą się milionami srebrnych odłamów przylgnęło szczelnie do twardego, męskiego torsu. Powolnie poruszane w niepasujący rytm kontrastujący z szybką, klubową muzyką. Pomimo wysokich szpilek wciąż była od niego niższa. Stając na palcach specjalnie przytknęła zimne szkło z resztą drinka do jego karku, tym samym przyciągając go do siebie. Jej gorący, urywany zmęczeniem i tańcem, oddech omiótł jego ucho, kiedy jej ciało wibrowało od nuty śmiechu w cichym pytaniu:
- Jaki telefon, Shizuru?
@Saga-Genji Shizuru
Raikatsuji Shiimaura and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Jej ciężar miękko opadł na ciało Shizuru; jako że był niewielki, mężczyzna nawet nie drgnął od impetu, jaki spowodował. Objął ją w pasie obiema rękami; pod palcami poczuł w momencie jej rozgrzaną, lekko wilgotną skórę, całą na widoku przez dobór sukienki odkrywającej w zupełności jej plecy. Kołysał się z wolna w rytmie, który im nadała i za który był wdzięczny, bo nie musiał zbytnio nadwyrężać swoich mięśni. Aby zwinnie tańczyć, już w normalnych warunkach należało zaangażować całe swoje ciało, a co dopiero, gdy równowagę miało się zaburzoną przez brak nogi.
Ciarki przebiegły przez jego kręgosłup od karku w dół, gdy krystaliczne zimno szklanki zetknęło się z jego potylicą. Jeśli był jeszcze choć trochę śpiący, gest ten tylko pomógł skutecznie wypędzić z jego umysłu resztki snu. Jego dłonie prawdopodobnie również były chłodne — dopiero co wszedł tutaj z zewnątrz, a choć noc sama w sobie była dość ciepła, nie równało się to z duchotą, jaka panowała w klubie. Shizuru musiał jeszcze emanować zimnem dworu i pachnieć wiosennym wiatrem. I tak też pozostanie, dopóki nie przesiąknie tutejszymi… aromatami.
Jaki telefon, Shizuru?
W trakcie ich uścisku przycisnął usta do jej skroni, a teraz, dzięki rozbawieniu, rozciągnęły się one w lekkim uśmiechu, co Naksu mogła z łatwością wyczuć na swojej skórze. Jednocześnie też wywrócił oczami, bo rzeczywiście spowodowała mu trochę kłopotów, których można było uniknąć, gdyby tylko odpisała.
— Chyba teraz już żaden, w takim razie — odparł tak, by usłyszała go tylko ona, choć przecież nie mówił jej żadnych sekretów. Chciał, by poczuła się wyjątkowa w swoje urodziny, a doskonale wiedział, że z pomocą samej swojej obecności mógł sprawić, by to stało się prawdą. — Mam nadzieję, że zdążyłaś pożegnać się z istotnymi informacjami, jeżeli jakieś na nim były, bo raczej po takiej imprezie już go nie znajdziesz.
Pocałował ją jeszcze przelotnie w skroń, po czym odsunął się na paręnaście centymetrów, żeby złapać ją za dłoń i zawirować dziewczyną w pełnym obrocie. Świadomy jej stanu, nie chciał zwiększać zapewne już męczących ją zawrotów głowy, więc już po pierwszym znów ułożył prawą dłoń w zagłębieniu talii Naksune, lewą nadal ściskając jej drugą rękę, tym samym układając ich ciała do tradycyjnej pozycji, w jakiej tańczy się klasyczne style tańca towarzyskiego. Gdy spojrzał ponownie w jej oczy, uśmiechnął się szarmancko, zupełnie nie przejmując się, że mogą wyglądać teraz w niepasujący do reszty sposób.
— Naksu — mruknął ciepło. Mógł powiedzieć to odrobinę za cicho, ale po ułożeniu warg, jak i wibracjach spowodowanych głosem w miejscach, w których się stykali, musiała domyślić się, że wypowiada dokładnie jej imię. — Wszystkiego najlepszego, mała. Żebyś zawsze dostawała wszystko, czego zapragniesz.
Raikatsuji Shiimaura and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.
|
|