Jedno z niewielu miejsc w Yūreigai, które mimo wyłączenia z użytku sprawia jeszcze pozory normalności. Zupełnie jakby za jego plecami wcale nie rozciągało się miasto widmo, a pociąg mógł przyjechać w każdej chwili. Stacyjka jest niewielka, posiada zaledwie dwa perony. Rolę dworca i jedynej osłony przed warunkami atmosferycznymi stanowi stara, choć solidna wiata z rozkładem jazdy i dawno nieaktualną tablicą ogłoszeń. Miejsce jest nad wyraz spokojne i daje specyficzne poczucie odosobnienia, a najczęstszym towarzyszem jest wiatr kołyszący koronami drzew otaczających stację. Często zdarza się, że stację jako miejsce spotkań upatruje sobie głodna wrażeń młodzież, spragniona nawiedzonego miasta, ale niechcąca ładować się tam, gdzie może być faktycznie niebezpiecznie. Teren oznaczony jest nie tylko przez pozostawione po nich butelki, kartki z zeszytów czy resztki świeczek, ale głównie przez liczne podpisy znajdujące się chyba na każdej możliwej powierzchni.
Haraedo ubóstwia ten post.
Coś się jednak działo. Podczas gdy dwójka mężczyzn rozpoczynała konwersację, szare ziemie Yuregai w stosunkowo wolnym tempie pokrywała cieniutka warstwa czegoś jasnego. Białe jak mleko pokrycie wyglądało jakby chmura spadła z nieba i rozproszyła się po stacji kolejowej; puszysta konsystencja waty cukrowej płynęła leniwie naprzód, nie znajdując na drodze żadnej przeszkody. Nawet gdy napotkała dwie pary nóg, oplotła się jedynie wokół kostek niczym ciecz i pomknęła dalej. W miejscach, w których dotykała otulone ubraniami kostki odbijał się delikatny chłód, całkiem jakby oboje brodzili w morskiej wodzie. Próba postawienia kroku kończyła się zresztą podobnie – but napotykał drobny opór. Czy naprawdę te ziemie oprócz dziwnej bieli zalała również woda? Beton stacji po tknięciu palcami był jednak suchy, może delikatnie wilgotny od porastającego go gdzieniegdzie mchu, lecz poza tym? Jedyna ciecz o jakiej można było mówić była tak, która powoli acz skrupulatnie oblepiała nogawki spodni.
Gdyby rozejrzeć się za źródłem jasności pokrywającej podłoże ciężko było wskazać konkretne miejsce – zdawała się wypływać z każdego możliwego zakamarka i tylko szukać połaci, których jeszcze nie przykryła. A jednak... Tory prowadzące w głąb miasta wydawały się mieścić jej więcej, całkiem, jakby z każdym metrem niezauważalnie gęstniała.
- Hecate ●
Nie rozmawiajmy o tym...
@Warui Shin'ya @Saga-Genji Hayate
Warui Shin'ya and Saga-Genji Hayate szaleją za tym postem.
Yūreigai zawsze napełniało go swoistym niepokojem. Nigdy w nim nie był, za życia odstraszany historiami, jakoby miasto było nawiedzone, po śmierci z obawy przed tym, co mógłby spotkać na miejscu. Podejrzewał, że mieszkańcy mogli nie być przyjaźnie nastawieni nawet w stosunku do innych dusz, a bez wątpienia po okolicy mogło błąkać się coś więcej niż zwyczajne yūrei. Teraz jednak zaintrygowała go zagadka. Plotki, które urywały się, kiedy tylko ktoś próbował dowiedzieć się z nich odrobinę więcej. Kiedy rozsądek wręcz błagał o pozostawienie sprawy w spokoju i zajęcie się sobą, ciekawość i poniekąd brak sensowniejszego zajęcia pchał go do przodu, w kierunku opustoszałych terenów. Cóż jednak można by rzec – posiadanie instynktu samozachowawczego raczej go nie obowiązywało.
Początkowo zbliżał się w swojej niematerialnej formie, krocząc przez Kakuriyo, łudząc się, że to da mu chociaż minimalną ochronę przed czymkolwiek. Na pewno przed zmęczeniem i wszelkimi czynnikami pogodowymi, ale na nie był z grubsza przygotowany. Dopiero gdy zatrzymał się przy stacji, chyba ostatniej ostoi normalności i granicy z terenami, na które wstęp groził utratą zapewne czegoś więcej niż wyłącznie poczytalności, pozwolił sobie na całkowite zmaterializowanie. Od razu rzucał się w oczy, jak bardzo niepasujący element układanki. W kontraście z porzuconymi przez śmiałków śmieciami stał teraz on, odwalony jak na jakiś muzyczny festiwal, a nie badanie tajemnic. Długi, kremowy płaszcz z głębokim kapturem chronił go przed zimnem, z kolei czarne, dodające mu kilku centymetrów buty delikatnie stukały o kamienne podłoże peronu. Okrycie zawirowało lekko, kiedy Hayate wykonał dość nieoczekiwany półobrót i spojrzał w innym kierunku, zastanawiając się, od czego zacząć. Zaczął więc od poprawienia włosów, odrzucając długą, wysoko spiętą kitę z ramienia na plecy. Ozdabiała je złota, wysadzana fioletowymi kamieniami szpilka, na czubku której znajdował się wizerunek smoka. Na lewej dłoni, przytrzymywane na końcach palców przypominającymi delikatne pierścienie obręczami oraz paroma cienkimi łańcuszkami znajdowały się ażurowe pazury z tego samego metalu, jak ten wetknięty między białe pasma na głowie.
Martwa cisza była niepokojąca. Podążenie w nieznane mogło przynieść najróżniejsze efekty, a on raczej nie za dobrze radził sobie z negatywnie nastawionymi przeciwnościami losu – ostatnia próba zakończyła się byciem zmacanym przez macki i to raczej nie w sposób, który by mu się podobał. Jednocześnie z rozważaniem czy na pewno chce się teraz narażać, przypominał sobie, że nie można całe (nie)życie być bezużytecznym. Na razie więc skupił się na nasłuchiwaniu, jakby próbując wybadać czy coś nie czai się za rogiem. Branie nóg za pas byłoby wtedy raczej rozsądniejszą opcją.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Westchnął tak ciężko, że gdyby podłożyć go pod postać z kreskówki, sufit z pewnością wklęsłby do granic logiki, a potem wybrzuszył się o trzy metry w górę przy pełnym beznadziei wydechu. Była - ta cholerna - czwarta nad ranem, gdy odebrał telefon. Oślepione zbyt jasnym pulpitem oczy łzawiły jeszcze długo po tym, jak wreszcie rozłączył rozmowę, ale już wtedy wiedział, że mimo zmęczenia nie zaśnie. Półślepy przechadzał się po klaustrofobicznym mieszkaniu, zbierając z podłogi i oparć mebli losowe ubrania. Na tors naciągnął ciemny t-shirt, niedługo potem przykryty - jeszcze rozpiętą - kurtką. Spodnie podtrzymał paskiem; w wyniku ostatnich wydarzeń jego fizyczne ciało wyraźnie schudło, co ciągle wywoływało w nim słuszną frustrację. Cmoknął z dezaprobatą, mocniej ściągając przytrzymujący odzież na swoim miejscu kawałek skóry, a potem podszedł do drzwi, by móc wcisnąć stopy w buty. Zasznurował je stanowczym, agresywnym ruchem, jakby tylko to miało opcję go uspokoić. Pragnął się wyżyć, ale nawet spacer po opuszczonych o tej godzinie ulicach Karafuruny nie ostudził nadgorliwego temperamentu. Robota trafiała się zawsze i na nią nie narzekał.
Ale ta kurewska godzina...
Chociaż nie miał obowiązku się spieszyć, dotarcie do granic Yureigai zajęło mu to zdecydowanie za długo. Słońce dawno wisiało na szarawym nieboskłonie rażąc, ale nie dając żadnego ocieplenia. Wiatr przy tym targał ciuchami jak lekką tkaniną i Warui musiał zapiąć kurtkę pod samą brodę, szczelniej się nią otulając. Za życia wściekał się na chłód; był dla niego zbyt kąśliwy i nieprzyjemny, ale po śmierci doceniał każdy bodziec z zewnątrz. Dowód na to, że dalej żył.
Ale biorąc się za podobne zlecenia taki stan rzeczy szybko mógł się zmienić. Skrzywił się na samą myśl. Może dostał cynk, że legendy na temat Miasta Widmo to tylko głupie szeptanki, ale za często okazywało się, że byle plotka może doprowadzić do tragedii. Kroki stawiał więc metodycznie, ale cicho, starając się nie szurać podeszwami i nie nadeptywać na wywołujące hałas elementy podłoża. Odruchowo, co jakiś czas, sięgał też do uda. Pas ciasno przytwierdzał do jego nogi pokrowiec na myśliwski nóż, ale wolał być przezorny. Palce muskały więc twardą rękojeść, a on sam uspokajał się. Nie potrafił posługiwać się bronią, ale sama świadomość tego, że miał narzędzie do obrony, dodawała mu pewności.
Trzymał się też cienia. Nawet w dzień jego ubranie dodawało przynajmniej minimum do dodatkowego kamuflażu - ale wtedy zobaczył jego.
Stał na samym środku, długimi palcami poprawiając pasma jasnych włosów.
Shin, oparty czubkami palców o chropowatą ścianę budynku, przyglądał się nieznajomemu z mieszaniną zaintrygowania i zrezygnowania, jakby nie mógł zdecydować się na to, czy jest bardziej zaciekawiony, czy jednak zaniepokojony. Historie może były zmyślone; może nie miały w sobie nawet ziarna prawdy. Może były tylko efektem nudy zblazowanych nastolatków. Może został wyciągnięty z łóżka na darmo. Może niepotrzebnie przemierzył tyle kilometrów.
Ale może było tak jak w centralnym parku, gdzie opowieści o zasłyszanym płaczu przemieniły się w walkę o życie. I godność - pomyślał bezwiednie, nagle otwierając szerzej oczy. Im dłużej przyglądał się mężczyźnie, tym bardziej...
- Cholera... - szept prawie całkowicie stłumiła maska, ale już nie krył się ze swoją obecnością. Wyszedł z cienia wartkim krokiem; przebył ledwie metr, po którym raz jeszcze musnął nóż, a potem zwolnił, dalej przyglądając się... tak, na pewno go znał. Z parku właśnie. - Co ty tu robisz, na litość boską? - dopadł do niego, ale nie podszedł aż tak blisko. Nawet z takiej odległości beżowy płaszcz wydawał mu się wręcz oślepiająco biały. - To... - zawahał się, tracąc rezon. To co? Niebezpieczne? To miejsce nie jest dla ciebie? Co on właściwie o nim wiedział? Kim był, żeby się wtrącać, zaczepiać, dawać jakiekolwiek reprymendy? Odetchnął nerwowo, rozkładając ręce. - To niecodzienny wybór na spędzenie czasu wolnego.
Saga-Genji Hayate ubóstwia ten post.
Coś się jednak działo. Podczas gdy dwójka mężczyzn rozpoczynała konwersację, szare ziemie Yuregai w stosunkowo wolnym tempie pokrywała cieniutka warstwa czegoś jasnego. Białe jak mleko pokrycie wyglądało jakby chmura spadła z nieba i rozproszyła się po stacji kolejowej; puszysta konsystencja waty cukrowej płynęła leniwie naprzód, nie znajdując na drodze żadnej przeszkody. Nawet gdy napotkała dwie pary nóg, oplotła się jedynie wokół kostek niczym ciecz i pomknęła dalej. W miejscach, w których dotykała otulone ubraniami kostki odbijał się delikatny chłód, całkiem jakby oboje brodzili w morskiej wodzie. Próba postawienia kroku kończyła się zresztą podobnie – but napotykał drobny opór. Czy naprawdę te ziemie oprócz dziwnej bieli zalała również woda? Beton stacji po tknięciu palcami był jednak suchy, może delikatnie wilgotny od porastającego go gdzieniegdzie mchu, lecz poza tym? Jedyna ciecz o jakiej można było mówić była tak, która powoli acz skrupulatnie oblepiała nogawki spodni.
Gdyby rozejrzeć się za źródłem jasności pokrywającej podłoże ciężko było wskazać konkretne miejsce – zdawała się wypływać z każdego możliwego zakamarka i tylko szukać połaci, których jeszcze nie przykryła. A jednak... Tory prowadzące w głąb miasta wydawały się mieścić jej więcej, całkiem, jakby z każdym metrem niezauważalnie gęstniała.
| termin: 07.03.2023, 14:00, chyba że odpiszecie szybciej, to wtedy i ja się zepnę, misiaczki. .w.
| - wysoki próg bólu 0/3
- percepcja: węch 0/3
- percepcja: słuch 0/3
- zręczność 0/3
- Hecate ●
@Warui Shin'ya @Saga-Genji Hayate
Warui Shin'ya and Saga-Genji Hayate szaleją za tym postem.
W tym wszystkim nie było tak ciężko dosłyszeć czyichś kroków, po których nastąpiło pytanie. Uzbrojony co najwyżej w urok osobisty nawet nie pomyślał o tym, że przydałoby się mieć przy sobie coś bardziej użytecznego w ewentualnej walce o swoje istnienie. Chociaż może lepiej nie, bo jeszcze siebie by tym poranił przy próbie jakiejkolwiek obrony. Zostawało zakrzyczenie oponenta na śmierć albo branie nóg za pas i taktyczny odwrót w bezpieczniejszy rejon. Na szczęście właściciel ognistej czupryny nie został zidentyfikowany jako potencjalne zagrożenie – kojarzył go. Słabo, bo słabo, ale jednak.
– Bogów w to nie mieszaj – rzucił chowając dłonie w kieszeniach. Żaden z tych „na górze” nie miał chyba zbyt dużej dozy litości, sądząc po tym, co ich ostatnio spotykało. I patrząc na to, że pozwalali ludziom tak młodo umierać, a potem nie ciągnęli ich za nogę do krainy wiecznej szczęśliwości tylko patrzyli jak nierozgarnięte duszki próbują przetrwać i nie dać się zjeść pierwszemu z brzegu yōkai. – Przygotowania do roli wymagają różnych poświęceń – zaczął, ale wtedy jego uwagę przykuła biel sunąca w sobie znanym kierunku. Na początku skojarzył ją z dymem, po chwili pomyślał o mgle – to ona zazwyczaj trzymała się tak blisko ziemi. Skąd jednak wzięłaby się tu teraz i dlaczego pełzła tak szybko, omiatając ich nogi dziwnym jak dla zwykłej mgły chłodem? Pochylił się, zanurzając palce w osobliwej chmurce, zaledwie na chwilę.
– Właściwie mógłbym zadać podobne pytanie, ale mamy tu chyba lepszą tajemnicę do rozwiązania. – Bladą twarz rozświetlił uśmiech, fiolet tęczówek przemknął od zamaskowanego mężczyzny aż do torów, nad którymi zagęściło się więcej niewiadomego pochodzenia substancji. Saga podszedł do miejsca, w którym jeszcze nie tak dawno widoczna była krawędź peronu i zeskoczył w nieznane, chyba tylko cudem nie lądując na żadnej nierówności i nie padając na ten głupi ryj. A może to jakieś dziwne i chwilowe szczęście, żeby nie zrobić z siebie idioty na czyichś oczach? Szurnął lekko stopą, starając się wykryć pod butem ścieżkę, którą można bezpiecznie podążyć. Wejście w mgłę zapewne nie było najrozsądniejszym wyjściem, ale myślenie nie należało do mocnych stron Hayate. Częściej po prostu działał pod wpływem impulsu, czas na żałowanie zostawiając sobie na potem. Teraz w planach miał po prostu podążenie torami w kierunku miasta.
Może nieznajomy miał rację, że bogowie nie byli w to zamieszani, ale kiedy tylko padły te słowa, Warui wyprostował się machinalnie, by zaraz potem bezradnie wzruszyć barkami; sam, choć nie przyznałby się przed nikim, nie wykluczył z plotek jakiegoś kami. Zbyt często słyszał o ich złośliwości - rzadko mieli w sobie coś z historyjek o dobroci i łaskawości, pojawiając się w najmniej spodziewanych miejscach i chwilach tylko po to, by zamieszać. Z kaprysu.
I może miał przed sobą jedną z takich nieziemskich istot. Kapryśność pasowała.
- Do roli? - powtórzył echem, znów unosząc dłonie w jakimś bezsilnym geście - ale wtedy ujrzał, jak stojąca przed nim sylwetka się pochyla, jak znikają fiołkowe oczy, a całe skupienie rozmówcy ulatuje niczym (Warui rozejrzał się w milczeniu) mgła. Mleczna, półprzeźroczysta powłoka oplotła jego nogi; cofnął się automatycznie, ale nawet to nie sprawiło, że umknął smugom. Wciągnął powietrze - przez nos, jakby spodziewał się, że poczuje charakterystyczną woń gazu.
Nie panikował, jeszcze nie było potrzeby. Jego towarzysz zachowywał się, jakby nic wielkiego się nie działo i może jemu też ten nienaturalny spokój się udzielił. Przytaknął jego stwierdzeniu, a gdy ujrzał uśmiech, sam uśmiechnął się pod maską. Kącik ust uniósł się nieco krzywo; rozbawienie było jednak to samo. Gadali tu tak sobie jakby nigdy nic, ale nie zapominał, że zamierzał zwinąć się od razu, gdy tylko zacznie robić się gorąco. Jego zlecenie obejmowało wyłącznie przebadanie sprawy i nic ponad to szef od niego nie uświadczy. Przybywając do Yureigai powtarzał sobie jak mantrę, że kiedy tylko intuicja podpowie ucieczkę, z najwyższą przyjemnością się jej posłucha.
Czemu więc od razu ruszył za jasnowłosym?
Kiedy ten zaskoczył na tory, Warui ostatni raz powiódł spojrzeniem po stacji. Nieprzyjemne uczucie wilgoci, jakie stale czuł na ubraniu, przez chwilę zatrzymywało go jeszcze w miejscu. Czego właściwie miał szukać? Przede wszystkim jednak: po co? Już samo zjawisko wydawało się nienaturalne. Starczyło wybrać numer, przedzwonić albo wyklikać wiadomość, że coś rzeczywiście dzieje się w tym opuszczonym przez błogosławieństwa mieście - i zamknąć sprawę. Wrócić do domu. Wyciągnąć na kanapie.
Srapie, warknął, zeskakując z platformy. Źle jednak stanął i kiedy gruba podeszwa buta otarła się o kamień, dla równowagi zrobił chwiejny, pozbawiony gracji krok do przodu. Nie pomogła przy tym mgła, która normalnie nie powinna przecież stanowić przeszkody, ale ta tutaj wiązała się z lekkim, ale widocznie wystarczającym dla upośledzenia, naporem. Wpadł więc na stojącego obok mężczyznę, łapiąc się ręką o jego szczupłe ramię i zapewne tylko dzięki temu nie zapoznał twarzy z metalową szyną. Z gardła wyrwało mu się głuche westchnięcie rozdrażnienia; to się nie zaczyna dobrze. Choć pewnie nie było niczym gorszym od tego, co mogło go spotkać bliżej Yureigai - miasta, w stronę którego postanowił udać się wraz z gwiazdą.
- I lepiej uważaj - rzucił jeszcze ostrzegawczo; kierując głowę do Hayate - bo jak się wywalisz, nie będę cię zbierał z podłogi. To nie przedszkole.
Jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że coś, co nawiedziło Yuregai postanowiło zatrzymać ich w obrębach miasta na dłużej niż 10 minutowy skan otoczenia.
Im dalej prowadziły tory, tym gęstszej objętości nabierała "mgła". Po kilkunastu minutach wędrówki nie była już tylko ledwo zauważalnym puchem, tylko gęstymi, ruchomymi kłębami mlecznej bieli. Patrząc nań z góry miało się wrażenie, że gdyby zanurzyć w niej, dałoby się urwać kawałek tego puchu i unieść tuż pod oczy.
Wraz z pierwszymi zmianami pojawiła się również szczypiąca w nos woń.
| termin: 09.03.2023, 18:00
| - wysoki próg bólu 0/3
- percepcja: węch 1/3
- percepcja: słuch 0/3
- zręczność 0/3
- Hecate ●
@Warui Shin'ya @Saga-Genji Hayate
– Kto wie, może wrócę do aktorstwa – pociągnął temat dalej, zataczając nadgarstkiem kształt ósemki, przedzierając się palcami przez tajemniczą substancję. Po wynurzeniu ręki z białego puchu przejechał kciukiem po opuszkach, jakby sprawdzał czy zjawisko nie zostawia jakichś śladów. Właściwie i tak był cały na biało (z kremowym elementem okrycia wierzchniego), ale świadomość jakiegokolwiek zabrudzenia nie dawałaby mu spokoju. – Śmierć mnie nie powstrzyma przed robieniem tego, co kocham – dodał, powracając spojrzeniem do nieznajomego. Na pierwszy rzut oka byli chyba w całkiem podobnym wieku, ale ciężko było ocenić to w pełni. Hayate momentami przypominał bardziej nastolatka niż dwudziestoparolatka, a jeśli drugi mężczyzna też był yūrei, mogło się okazać równie dobrze, że był od niego znacznie starszy. Teraz dla jasnowłosego wiek stawał się naprawdę pojęciem względnym, a czas zdawał się upływać zupełnie inaczej.
Mleczna mgła za bardzo wzmogła jego ciekawość, żeby teraz odwracać się i uciekać w popłochu. Nie wyglądała groźnie, a poza uczuciem oblepiającego chłodu nie robiła nic specjalnego – płynęła po prostu w sobie znanym kierunku. Być może miała ich gdzieś poprowadzić? Nie zignorowałby wołania o pomoc, nawet tak dyskretnego. Zapewne właśnie przez tą naiwną dobroć serca mógł się teraz równie dobrze pakować prosto w pułapkę.
– Hej, jak na razie to ty lecisz na mnie – odparł pomrukiem i wyszczerzył się zaczepnie. Poczekał aż odzyska równowagę i znajdzie pod stopami stabilny grunt, z doświadczenia wiedział jak wątpliwą przyjemnością jest łupnięcie ciałem o podłoże. Robienie z siebie naleśnika na torach było o tyle gorsze od parkowej alejki, że groziło uszczerbkiem na zdrowiu. – Ja z kolei nie zamierzam zbierać twoich zębów. Postaraj się, żeby zostały na właściwym miejscu.
Podkłady kolejowe rozmieszczone były w równych odległościach, dzięki czemu łatwiej było się poruszać bez patrzenia co jakiś czas w dół. Mimowolnie zerkał jednak w tym kierunku, obserwując jak kłębowisko gęstnieje, zupełnie jakby ktoś włączył kilka maszyn do sztucznej mgły i ustawił je na maksimum możliwości.
– Czujesz to? – spytał nagle, kiedy do jego nozdrzy dotarł zapach. Odruchowo chwycił brzeg płaszcza nieopodal kołnierza i przysłonił nim nos, woląc zaciągnąć się przyjemną wonią własnych perfum niż wdychać te szczypiące nuty.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
- W czyimś gardle? - podsunął łagodnie, niemal rozbawiony, ale coś w jego tonie kazało sądzić - może ta zbyt prostolinijna potulność - że był do tego zdolny; zęby zresztą błyskały między szczelinami w masce za każdym razem, gdy tylko się uśmiechał. Mimo słów nie był jednak żadnym zagrożeniem dla jasnowłosego. Z gardła wyrwało się zaraz parsknięcie, burzące dopiero co stworzony motyw bezwzględnego popaprańca. - Będę uważał.
Z ramienia mężczyzny zniknęła ciężka dłoń - zsunęła się powoli, jakby w obawie, że stopa raz jeszcze zahaczy o chamsko wystający element, burząc całą równowagę, którą Shin ledwo co zdobył. Ostrożność, o jaką się nie podejrzewał, przejęła jego chód; stąpał z o wiele większą czujnością niż wcześniej. Myśli kłębiły się tymczasem gdzieś w okolicy zdań wypowiedzianych przez towarzysza, ale szybko umknęły w kierunku mgły. Krok za krokiem zdawał sobie sprawę, że obłoki gęstnieją, znika ich pierwotna przeźroczystość. Sam poruszył dłonią, testując dokładnie konsystencję dziwnego zjawiska - bo od samego początku nie ulegało wątpliwościom, że to jakaś anomalia. Co dokładnie? Yokai? Poruszył palcami, jakby dodawał szczypty soli do wrzącej wody. Wilgoć na opuszkach była niecodzienna; gdy rozkładał dłoń, nie było po niej śladu. Żadnych mokrych refleksów łapanych przez pierwsze lepsze światło. Ale czy zwykłe yokai mogłaby mieć tyle siły, by opanować teren do tego stopnia?
Więc może kami? - usłyszał pytanie w obrębie świadomości. Jeżeli miał do czynienia z bóstwem - tym gorzej. Zbyt często słuchał od Seiwy, aby trzymać się z daleka od wszystkiego, co nadnaturalne, bo odruchów i nawyków takich istot nie można było przewidzieć.
Wchodząc w ścianę bieli przymrużył nieco ślepia, choć w pierwszym momencie nie rozumiał dlaczego. Może to jednak demon, jakiś wyjątkowo silny i kapryśny?
- Czujesz to?
Gryząca woń... szczypanie, które raniło nawet ślepia. Warui skrzywił się lekko, ale zamiast zakryć nos, podobnie jak zrobił to idący obok kompan, nabrał głębszego wdechu.
- Pachnie morzem... - Psia maska poruszyła się, jakby rzeczywiście węszył; morda wpierw się pochyliła, a potem przekierowała w stronę, z której wyłapał woń; podobnie jak myśliwskie rasowce, gdy pochwycą trop. Esencja była nieprzyjemna, ale przyspieszyła go o pół kroku. - Jak zmurszałe drewno... i ryby... - Zmarszczył nieco nos, przystając raptownie z butem na metalowej szynie i obracając się, aby raz jeszcze spróbować wybrać kierunek. - Zgnilizna... - Spojrzał za siebie, wyławiając z mlecznych oparów zarys sylwetki. - Czujesz to tak intensywnie jak ja? - Wątpliwe, skoro do twarzy gwiazdeczki przyciskany był rękaw płaszcza, ale pytanie było bardziej retoryczne, więc nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Ciało Waruiego nabrało zresztą sprężystości; nagle z potykającego się o własne nogi, zamarudzonego dzieciaka przeobraził się w łowcę, który dostrzegł ślady zwierzyny. Nie zapominał jednak o swoich wcześniejszych obawach - ale gdzieś podskórnie musiał przyznać, że zaczęło go to interesować. I to zaciekawienie powoli, ale nieubłaganie, niwelowało poprzednie odczucia. - Chyba tędy. Zapach przybiera na sile.
Saga-Genji Hayate ubóstwia ten post.
Otoczenie niewiele się zmieniało. Po lewej drzewa, po prawej jakieś krzaki – wszystko przyozdobione jasnymi kłębami u nasady. Horyzont rzeczywiście wyglądał jak ten, na który patrzyło się w parny poranek nad morzem – przesnuty bielą nie zdradzał nadchodzącego sztormu.
Idący przodem, podekscytowany chłopak o rudych kosmykach stawiając kolejny krok mógł poczuć jak coś – coś tak paskudnie śliskiego, że aż wyczuwalnego mimo ciasno oplecionej wokół nogi cholewki buta – przemyka tuż obok jego kostki, jak ociera się o ubranie lepiącym dotykiem... I znika nim wzrok opadnie w dół. Pośród mglistych obłoków nie było absolutnie nic. Gdyby rzeczywiście skupić wzrok, dało się dostrzec zarys idących naprzód torów, kilku wystających gałęzi czy porzuconą wieki temu butelkę. Lecz poza tym? Absolutne pustki.
A jednak nie minęła głupia minuta, gdy równie lepkie uczucie tknęło również kończynę Hayate. I on – szukając źródła – nie dostrzegł nic. Nie mogli jednak postradać zmysłów, prawda? Coś wyraźnie plusnęło. P l u s n ę ł o? Ale skąd, ale co, ale jak?
| termin: 11.03.2023, 19:00
| - wysoki próg bólu 0/3
- percepcja: węch 1/3
- percepcja: słuch 1/3
- zręczność 0/3
- Hecate ●
@Warui Shin'ya @Saga-Genji Hayate
Nie miał wielu negatywnych skojarzeń z jakimikolwiek istotami z zaświatów. W dzieciństwie słuchał i czytał opowieści o kami oraz yōkai, wychowany w tradycyjnej wierze nigdy nawet nie próbował zaprzeczać ich istnieniu. Choć dopiero przed dwoma laty po raz pierwszy doświadczył na własnej skórze faktycznego podziału rzeczywistości na kilka różnych płaszczyzn, dalej starał się nie działać na nerwy żadnej z tych istot. Co prawda czasem natrafiał na jakieś wyjątkowo wrogo nastawione demony, ale winę zrzucał raczej na ich naturę. Niektóre po prostu zostały stworzone tak, by być złośliwymi albo morderczymi i na to nie dało się nic poradzić. Pewnie poza egzorcyzmami, ale na tych kompletnie się nie znał i było wątpliwe, że kiedykolwiek spróbowałby się z nimi zaznajamiać. Chyba tylko po to, żeby wiedzieć, jak się bronić przed wygnaniem.
– Do oceanu jest kawałek… – zauważył mruknięciem, nadal starając się zakrywać nos. Mieszanka aromatów nie była dla niego przyjemna. Gdyby kończyła się tylko na morskiej bryzie to wdychałby ją ze spokojem, ale jednak w połączeniu ze zgnilizną, rozpadającym się drewnem i przede wszystkim rybami, które same w sobie miały często odpychający zapach, aktor nie zamierzał pozwalać, żeby woń została mu w pamięci na dłużej. Próbował uciec od wdychania przesyconego niemiłymi nutami powietrza, zaciągając się nikłymi smugami własnych perfum wplecionych między włókna płaszcza.
Pokręcił przecząco głową. Nie umiał odróżnić poszczególnych składników zapachowych unoszących się wokół nich, a niespecjalnie też chciał. Obawiał się, że nadmierne węszenie w jego przypadku skończy się niczym innym niż mdłościami, do których jednak wolał nie dopuścić. Wciąż przyciskając materiał do twarzy, ruszył w kierunku wskazanym przez towarzysza. Nadstawiał uszu i wytężał wzrok, próbując dostrzec kolejne elementy, które nie pasowałyby do okolicy. I albo mu się wydawało, albo rzeczywiście coś wychwycił.
– Mówisz zmurszałe drewno… – zaczął i zamilkł, skupiając się na miarowych pluśnięciach i znajomo brzmiącym szumieniu. – Coś jakby stara łódka zostawiona przy brzegu na kilka lat? – dodał, próbując teraz obrócić głowę mniej więcej w kierunku, z którego dobiegały odgłosy. Czy oni właśnie brodzili w widmowym morzu i czekali na równie widmowy statek sunący sobie przez miasto, jak gdyby nigdy nic? Jeśli tak, to marynarz-widmo mógłby ich podrzucić do Fukkatsu, skracając im trochę drogi powrotnej.
– Ktoś albo coś tu chyba płynie – dodał po chwili, nie do końca pewien, czego właściwie się spodziewać. Miał tylko nadzieję, że cokolwiek tu płynęło, to nie jego wybujała wyobraźnia w stronę szaleństwa. W pewnym momencie nawet głośniej zaczerpnął powietrza i uniósł nagle nogę, kiedy poczuł, jakby coś się o nią ocierało. Po sprawcy nie było jednak śladu. Mieli tu też widmowe rekiny?
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Tym razem skupił się na dźwięku. Jasne ślepia błyszczały z wąskich otworów maski, gdy przypatrywał się zwiewnej postaci swojego towarzysza; ale nie na wzroku się teraz koncentrował. W pełni wchłaniał morską melodię, której nuty powodowały mimowolną gęsią skórkę.
- Coś jakby stara łódka...
Nie.
To nie do końca coś takiego; Warui pokręcił głową w zaprzeczeniu, zbyt nerwowo, by utrzymać postawę wyluzowanego rozbawienia.
- Jakby wiosła - stwierdził po chwili, dalej próbując określić to, co wychwytywały uszy. Zdjął spojrzenie z aktora, przetoczył nim po okolicy. Zahaczył o butelkę; coś, co z jakiegoś powodu znalazło się zaraz w jego rękach. Bo mu się skojarzyło - z listami umieszczanymi w takich naczyniach przez rozbitków, z błaganiem o pomoc. To było jak chwycenie skrawka opowieści o szantach, piratach i potworach z głębin... Prawie namacalnie docierało do niego to charakterystyczne pluskanie wody obijającej się o brzeg. - Jakby coś płynęło. Tak. - Tym razem zgodził się z jasnowłosym, nagle wyrwany z letargu. Nieznana forma musnęła go jak oślizgły wąż. Przemknęła ledwie wzdłuż kostki opiętej twardym materiałem butów, ale tym jednym ruchem scentralizowała na sobie wszystkie zmysły yūrei. Shin rozejrzał się po torach; po mlecznych oparach poruszanych jak woda z każdym postawionym w nieładzie krokiem.
Zagryzł wargi, przez chwilę po prostu studiując najbliższe metry; próbując jakkolwiek wytłumaczyć to, czego doświadczył. Czy Seiwa kiedykolwiek opowiadał mu o yokai zdolnym do czegoś podobnego? Czy wśród klanowych spisów pojawił się taki, który mógłby go teraz wesprzeć?
- Nie podoba mi się tu. - Może panikował; może niepotrzebnie tę "rzecz" - demona? bóstwo? - zaszufladkował jako niebezpieczeństwo, nawet nie znając faktycznej natury ani zastosowań. Ale ramiona miał spięte do granic możliwości, gdy wyciągał rękę w stronę Hayate. Bez pomyślunku złapał go za nadgarstek wciąż przywarty do nosa. Silny chwyt palców wzmocnił się, gdy Warui obrócił głowę, strzelając wzrokiem wzdłuż trasy, za cel obierając pierwszy wyłowiony z okolicy budynek. - Szybko.
Saga-Genji Hayate ubóstwia ten post.
Nagle coś się zmieniło. Kolejny paskudny dreszcze przemknął milionem spiczastych nóżek w dół kręgosłupa, pozostawiając po sobie nie tylko dyskomfort, ale i uczucie chłodu. Gdyby rozejrzeć się dookoła, dotychczas płynąca leniwie mgła stanęła w miejscu. Jak za pstryknięciem palców magika zatrzymała się w jednym punkcie i znieruchomiała całkowicie. Miało to miejsce chwilę po tym, jak paskudna śliskość otarła się o kostki obu mężczyzn. Całkiem jakby otoczenie dopiero teraz stało się świadome obecności ich dwójki i aż zaniemogło z wrażenia.
– Nie podoba mi się tu – brzmiał glos Shina, powodując nagłe poruszenie wśród białych obłoków. Wydawały się słyszeć przejęcie w gardle yurei, wyłapywać je na tle wszechobecnej ciszy. Mgliste fale niespodziewanie się wzburzyły; te same obłoki, które jeszcze przed momentem trwały w bezruchu niczym żywe posągi, teraz ruszyły pędem naprzód, obijając się z wyraźnym trzaskiem wody o każdy wystający kamień, o każdy konar, o brodzące nogawki obu duchów. Martwą ciszę dookoła wypełnił szum morza i nadciągającego huraganu.
– Szybko.
Rzeczywiście, musieli się pospieszyć; Kilkanaście metrów za nimi znów coś chlupnęło. Gdyby odwrócili wzrok, z początku nic tam nie było - biel kłębiła się niespokojnie, lecz nie było to nic, czego już wcześniej nie dostrzegli. A jednak wystarczyła chwila zwłoki, by wściekły trzepot cieczy rozbrzmiał ponownie, a później kolejny raz i znowu, całkiem jak płetwa gnającego naprzód drapieżnika. Wystarczyła kilkanaście sekund, by w mgle powstało wybrzuszenie gnające w ich kierunku – nie miało żadnego konkretnego kształtu, wyglądało po prostu jak coś, co nie zdążyło jeszcze przebić bariery wody przed wynurzeniem. Nie pozostawiało jednak wątpliwości co do tego, że płynęło w ich kierunku.
Budynek wyłapany wzrokiem w oddali wyglądał na główną siedzibę dworca – droga do niego nie była daleka, lecz wymagała walki z napierającymi z naprzeciwka falami mgły, a nadciągający zza pleców plusk nie znikał ani na moment.
| termin: 15.03.2023, 23:59
| - wysoki próg bólu 0/3
- percepcja: węch 1/3
- percepcja: słuch 1/3
- zręczność 1/3
- Hecate ●
@Warui Shin'ya @Saga-Genji Hayate
– Chyba obraziłeś gospodarza – zdążył zauważyć, nadal jeszcze starając się zachować spokój w wypowiedzi. Obserwował dziwnie zastygłą substancję, w myślach próbował sięgnąć po jakiekolwiek informacje, które mógł kiedyś zasłyszeć, może czytał o takim yōkai. Ostatnie, czego teraz by chciał, to znowu zostać czyimś posiłkiem. Bez wątpienia był świetny na deser, ale jednak, mimo wszystko, nie spieszyło mu się tak po prostu oddawać swoją energię. Był za młody, żeby umierać drugi raz.
Nie sprzeciwiał się temu, że trzymany był za nadgarstek, ani temu, że teraz prowadzony był w taktycznym odwrocie w kierunku, jak przypuszczał, bezpieczniejszego miejsca. O ile jednak spokojny spacer przez morze mgły nie był tak problematyczny, to teraz bieg utrudniał im zadanie. Powstrzymujące ich kłęby czegoś zachowującego się jak ciecz i dym jednocześnie wydawały się tarasować im przejście, jednak Hayate miał na szczęście przed sobą taran w postaci wyższego nieznajomego. W pewnym momencie poczuł jednak, jakby coś było nie tak z równowagą towarzysza. Zmysł tancerza uaktywnił się, wymusił na jasnowłosym wspomnienia prosto ze sceny, na której wielokrotnie przebywał w gęstym sztucznym dymie. Trzeba było uważać na kable, przedmioty, inne osoby występujące wraz z nim.
– Uważaj! – odezwał się znacznie głośniej i spróbował zrobić cokolwiek, żeby uchronić nie tylko siebie, ale też rudego przed wylądowaniem na ziemi. Wykonał ruch jak w jednym ze swoich układów tanecznych. Trzymana ręka powędrowała w górę, a on puścił się w obrót tak, żeby znaleźć się przed drugim uciekinierem, jednocześnie unosząc wolną dłoń, którą chciał położyć na klatce piersiowej mężczyzny i tym samym zaasekurować jego równowagę, jeśli miałby ochotę znowu polecieć w przód. Nie miał szans wyrwać nadgarstka z żelaznego uścisku i to z kolei wykorzystał na upewnienie się, że typ poleci w jego kierunku, a nie do tyłu jak na skórce banana. Przez chwilę jego oczy zatrzymały się na złocistych tęczówkach zamaskowanego, ale prześliznął spojrzenie za niego, na goniący ich obiekt. Wykrakał te widmowe rekiny, a może zjawisko czytało ich myśli? Kolejny lodowaty dreszcz przeszył jego kręgosłup.
– Musimy znaleźć się gdzieś wyżej. – Zapewne stwierdził w tym momencie oczywistość, bo na pewno nie odkrył ani Ameryki, ani nieznanej wyspy na oceanie. Bieg w kierunku budynku nie był złym pomysłem, ale byłoby idealnie, gdyby dało się tam wejść na coś znajdującego się powyżej białej tafli. Chociaż co wtedy? Znaleźliby się w potrzasku, znając naturę rekinów – okrążani powoli i wytrwale. – Jak się nazywasz? Jeśli mi wpadniesz pod te chmury, to przecież nie będę cię wołał „ej typie”.
|
|