Strona 1 z 2 • 1, 2
I nie istniała na świecie siła, która byłaby w stanie go powstrzymać przed wsunięciem swoich palców w czyjś sen. Nie istniał żaden szept, nawet najsłodszy i najdelikatniejszy, najbardziej kuszący, któremu udałoby się zmienić jego zdanie. Potrzebował ich — myśli i wspomnień, strzępków informacji, za którymi mógł podążać dalej. Potrzebował ich lęku i strachu, aby budować się na nowo. Potrzebował. Tak wiele potrzebował... Tak wiele pragnął, tak bardzo chciał, a nadal tkwił w zawieszeniu, które paliło nawet niematerialną formę, rozrywając ją wręcz namacalnie, rozwlekając paskudne ciało po chodnikach.
Pachniesz tak, jak smakują czereśnie. Kwaśnym miąższem i cierpką pestką, na której zagryzają się zęby...
Nie wiedział, w której części miasta rozpoczął wędrówkę, w której się ocknął z zawieszenia, w jakim trwał. Nie wiedział, kiedy powieka na wyblakłej gałce ocznej zatrzepotała kilkukrotnie, dając mu znać, że wrócił, że wyrwał się z gęstego bagna, wyszarpał swoją świadomość i ponownie przywitał kolejną noc. Tak łagodną, jak każda inna, tak beznamiętną i tak rozszalałą w zwierzęcych instynktach jednocześnie. Wiedział jednak, że to, co poczuł, było cudowne i chciał za tym iść dalej. Wędrować w przeczuciu, że dzisiejsze polowanie ofiaruje mu coś więcej niż tylko spocone czoło i gardłowe pomruki bezsilności.
Czyim sennym paraliżem będzie dzisiaj? Kto podziękuje mu za przyśpieszone bicie serca i bielejące knykcie, zaciskających się na pościeli palców? Kto wyjęczy przez zaciśnięte gardło kilka przekleństw i próśb o pomoc, która nigdy nie nadejdzie? Głos rozbijający się w sapliwym powietrzu, kropelki śliny zbierające się w kącikach warg, które można zebrać palcem i ponownie złożyć na języku. Dlaczego nadal pozostawał parą... dlaczego nie mógł po prostu, namacalnie, od teraz, już, znów sięgać dłońmi ciał, których pożądał...
Twoje włosy pachną tanim szamponem, sztucznym barwnikiem, smogiem zbieranym z ulic... Ale gdzieś pod tą warstwą smrodu znajduje się miodowy przebłysk, ciepło bijące od skóry.
Podążał. Łagodnie przesuwając się przez noc, korzystając ze zgiełku i hałasu, ukrywając się pod nim, gdyby jego przeczucia co do śledzonej kobiety, że ta jest senkeshą, okazały się prawdą. Chciał jeszcze poczekać, nim go zobaczy. Chciał nadejść z zaskoczenia, zaatakować niczym zdrajca, wbijając nóż między łopatki. Nie był idiotą i zdawał sobie sprawę, że jeżeli najpierw ukaże się przed jej oczami w formie yurei, a nie nocnego koszmaru, zatraci szansę wyciągnięcia z niej informacji. Nie będzie tak skora do współpracy, odwróci się i zniknie. Zniknie jak wszyscy.
Nasłuchując kroków — najpierw stuknięć przez bruk, kolejno szurania przez gładką powierzchnię asfaltu i przyśpieszony trucht na wysokich schodach ciągnących się w nieskończoność; podążał. Niestrudzenie. Zatrzymując na moment oddech, kiedy zdawało mu się, że przestrzeń rozbija się zbyt dużą ciszą. Oddech, którego już nie potrzebował, ale tęskne resztki człowieczeństwa, jeszcze wierzyły, że płuca potrzebują tlenu.
I tak jak wytrwale węszył za jej śladem, będąc jej cieniem przez całą drogę, niczym opiekuńczy omen pilnując jej kroków — czekał, aż krzątając się jeszcze w mieszkaniu, uśnie w końcu zmożona trudami dnia, przytłoczona obowiązkami, zostawiając dla niego otwarte drzwi w sam środek rozedrganych myśli.
@Amakasu Shey
Pachniesz tak, jak smakują czereśnie. Kwaśnym miąższem i cierpką pestką, na której zagryzają się zęby...
Nie wiedział, w której części miasta rozpoczął wędrówkę, w której się ocknął z zawieszenia, w jakim trwał. Nie wiedział, kiedy powieka na wyblakłej gałce ocznej zatrzepotała kilkukrotnie, dając mu znać, że wrócił, że wyrwał się z gęstego bagna, wyszarpał swoją świadomość i ponownie przywitał kolejną noc. Tak łagodną, jak każda inna, tak beznamiętną i tak rozszalałą w zwierzęcych instynktach jednocześnie. Wiedział jednak, że to, co poczuł, było cudowne i chciał za tym iść dalej. Wędrować w przeczuciu, że dzisiejsze polowanie ofiaruje mu coś więcej niż tylko spocone czoło i gardłowe pomruki bezsilności.
Czyim sennym paraliżem będzie dzisiaj? Kto podziękuje mu za przyśpieszone bicie serca i bielejące knykcie, zaciskających się na pościeli palców? Kto wyjęczy przez zaciśnięte gardło kilka przekleństw i próśb o pomoc, która nigdy nie nadejdzie? Głos rozbijający się w sapliwym powietrzu, kropelki śliny zbierające się w kącikach warg, które można zebrać palcem i ponownie złożyć na języku. Dlaczego nadal pozostawał parą... dlaczego nie mógł po prostu, namacalnie, od teraz, już, znów sięgać dłońmi ciał, których pożądał...
Twoje włosy pachną tanim szamponem, sztucznym barwnikiem, smogiem zbieranym z ulic... Ale gdzieś pod tą warstwą smrodu znajduje się miodowy przebłysk, ciepło bijące od skóry.
Podążał. Łagodnie przesuwając się przez noc, korzystając ze zgiełku i hałasu, ukrywając się pod nim, gdyby jego przeczucia co do śledzonej kobiety, że ta jest senkeshą, okazały się prawdą. Chciał jeszcze poczekać, nim go zobaczy. Chciał nadejść z zaskoczenia, zaatakować niczym zdrajca, wbijając nóż między łopatki. Nie był idiotą i zdawał sobie sprawę, że jeżeli najpierw ukaże się przed jej oczami w formie yurei, a nie nocnego koszmaru, zatraci szansę wyciągnięcia z niej informacji. Nie będzie tak skora do współpracy, odwróci się i zniknie. Zniknie jak wszyscy.
Nasłuchując kroków — najpierw stuknięć przez bruk, kolejno szurania przez gładką powierzchnię asfaltu i przyśpieszony trucht na wysokich schodach ciągnących się w nieskończoność; podążał. Niestrudzenie. Zatrzymując na moment oddech, kiedy zdawało mu się, że przestrzeń rozbija się zbyt dużą ciszą. Oddech, którego już nie potrzebował, ale tęskne resztki człowieczeństwa, jeszcze wierzyły, że płuca potrzebują tlenu.
I tak jak wytrwale węszył za jej śladem, będąc jej cieniem przez całą drogę, niczym opiekuńczy omen pilnując jej kroków — czekał, aż krzątając się jeszcze w mieszkaniu, uśnie w końcu zmożona trudami dnia, przytłoczona obowiązkami, zostawiając dla niego otwarte drzwi w sam środek rozedrganych myśli.
@Amakasu Shey
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
Shey już dawno nauczyła się ignorować niechciane części otoczenia. Umarła szesnaście lat temu, miała wiele doświadczenia w tym co działo się po odratowaniu. Yūrei istniały, a ona wykazywała się nieugiętą ignorancją. Ze wszelkich sił starała się udawać, że były niczym więcej niż ładnymi obrazami na ścianach albo ponurymi smugami w deszczu. Zwyczajnie nie chciała się nimi interesować. Budziły nieprzyjemne wspomnienia z dzieciństwa, których piętno nosiła ze sobą po dziś dzień. Nie mogła ich zmienić, a tak bardzo pragnęła zapomnieć. Na zawsze rozdarta. I chociaż grała nieustraszoną, silną i pewną siebie. Była to jedynie twarda maska, którą stworzyła dla samoobrony.
Był to kolejny wieczór jak każdy inny. Wracała z centrum w stronę domu. Zmęczona kolejnym morderczym treningiem. Ociężałe nogi, zmęczone mięśnie. Nie marudziła, była to część jej rutyny, którą szczerze uwielbiała. Bez niej pewnie już dawno skończyłaby martwa. Była zbyt zaślepiona gniewem i złością, żeby odpuścić sobie upust emocji jakimi były walki.
Zatrzymała się tylko raz, kiedy niewielkich rozmiarów kudłaty piesek otarł się o jej nogi. Niewielki uśmiech, prawdziwa rzadkość, zawitał na jej ustach. Pogłaskała zwierzaka po głowie i poszła dalej.
Miała na sobie jak zwykle niezniszczalne trapery, których ciężkie obuwie uderzało rytmicznie o chodnik przy każdym jej kolejnym kroku. Szła przed siebie nie oglądając się na boki. Drobna postać ukryta pod warstwami materiału czarnej bluzy. Kaptur naciągnięty na głowę, spojrzenie skierowane przed siebie. Nie chciała się wyróżniać. Wyglądała tak inaczej, a zarazem tak zwyczajnie. Była tak pięknie nieświadoma, że już od dwóch ulic nie szła sama. Ktoś za nią podążał niczym pasożyt przyklejony do jej pleców.
W końcu doszła do niewielkiego mieszkanka. Nie było wyjątkowe. Jedno z wielu w tej okolicy. Czyste, ale puste. Garstka najpotrzebniejszych mebli, nic więcej. Od razu zaczęła zrzucać z siebie ubrania w drodze do łazienki. Jedno po drugim lądowało na panelach zostawiajac niepoukładaną ścieżkę. Mówiła sobie, że posprząta później. Może jutro? Już po chwili stała pod prysznicem a strumień gorącej wody otulał jej zmęczone mięśnie. Umyła się, dłońmi przejeżdżając po nierównej powierzchni starych blizn po ugryzieniach szpecących całe jej ciało. Wyszła i powycierała niedokładnie. Chwilę potem ubrała na siebie za dużą koszulkę Hayato z napisem Fuck no, odszukała w kieszeni bluzy leżącej na ziemi paczkę fajek z zapalniczką i wyszła na balkon.
Od razu uderzyło ją zimne, nocne powietrze. Zadrżała, ale nie wróciła się po bluzę. Oparta biodrem o framugę drzwi odpaliła fajkę spoglądając na ostrzeżenie o paleniu, które doszczętnie okrywało paczkę. Krople wody kapały z jej pobieżnie wytartych włosów. Była bałaganem i doskonale o tym wiedziała. Nie robiła jednak nic, żeby to zmienić.
Z balkonu od razu przeszła do sypialni. Cała trzęsła się z zimna. Jedno krótkie spojrzenie na stolik z kanapką przygotowaną dla niej przez Hayato wywołał falę niepotrzebnych mdłości.
Gdzie był Hayato?
Zastanawiała się kładąc do łóżka. Opatuliła się szczelnie pościelą zamykając zmęczone powieki. Miała okropne wrażenie, że o czymś zapomniała. Odpłynęła do krainy snów szukając odpoczynku i ukojenia. Nie wiedziała jednak, że te miały dzisiaj nie nadejść.
@Munehira Aoi
Był to kolejny wieczór jak każdy inny. Wracała z centrum w stronę domu. Zmęczona kolejnym morderczym treningiem. Ociężałe nogi, zmęczone mięśnie. Nie marudziła, była to część jej rutyny, którą szczerze uwielbiała. Bez niej pewnie już dawno skończyłaby martwa. Była zbyt zaślepiona gniewem i złością, żeby odpuścić sobie upust emocji jakimi były walki.
Zatrzymała się tylko raz, kiedy niewielkich rozmiarów kudłaty piesek otarł się o jej nogi. Niewielki uśmiech, prawdziwa rzadkość, zawitał na jej ustach. Pogłaskała zwierzaka po głowie i poszła dalej.
Miała na sobie jak zwykle niezniszczalne trapery, których ciężkie obuwie uderzało rytmicznie o chodnik przy każdym jej kolejnym kroku. Szła przed siebie nie oglądając się na boki. Drobna postać ukryta pod warstwami materiału czarnej bluzy. Kaptur naciągnięty na głowę, spojrzenie skierowane przed siebie. Nie chciała się wyróżniać. Wyglądała tak inaczej, a zarazem tak zwyczajnie. Była tak pięknie nieświadoma, że już od dwóch ulic nie szła sama. Ktoś za nią podążał niczym pasożyt przyklejony do jej pleców.
W końcu doszła do niewielkiego mieszkanka. Nie było wyjątkowe. Jedno z wielu w tej okolicy. Czyste, ale puste. Garstka najpotrzebniejszych mebli, nic więcej. Od razu zaczęła zrzucać z siebie ubrania w drodze do łazienki. Jedno po drugim lądowało na panelach zostawiajac niepoukładaną ścieżkę. Mówiła sobie, że posprząta później. Może jutro? Już po chwili stała pod prysznicem a strumień gorącej wody otulał jej zmęczone mięśnie. Umyła się, dłońmi przejeżdżając po nierównej powierzchni starych blizn po ugryzieniach szpecących całe jej ciało. Wyszła i powycierała niedokładnie. Chwilę potem ubrała na siebie za dużą koszulkę Hayato z napisem Fuck no, odszukała w kieszeni bluzy leżącej na ziemi paczkę fajek z zapalniczką i wyszła na balkon.
Od razu uderzyło ją zimne, nocne powietrze. Zadrżała, ale nie wróciła się po bluzę. Oparta biodrem o framugę drzwi odpaliła fajkę spoglądając na ostrzeżenie o paleniu, które doszczętnie okrywało paczkę. Krople wody kapały z jej pobieżnie wytartych włosów. Była bałaganem i doskonale o tym wiedziała. Nie robiła jednak nic, żeby to zmienić.
Z balkonu od razu przeszła do sypialni. Cała trzęsła się z zimna. Jedno krótkie spojrzenie na stolik z kanapką przygotowaną dla niej przez Hayato wywołał falę niepotrzebnych mdłości.
Gdzie był Hayato?
Zastanawiała się kładąc do łóżka. Opatuliła się szczelnie pościelą zamykając zmęczone powieki. Miała okropne wrażenie, że o czymś zapomniała. Odpłynęła do krainy snów szukając odpoczynku i ukojenia. Nie wiedziała jednak, że te miały dzisiaj nie nadejść.
@Munehira Aoi
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Dym papierosowy niósł ze sobą gorycz, nie tylko przez swój specyficzny, chemiczno-tytoniowy swąd, który Aoi na pokraczny sposób potrafił docenić; ale była w nim nostalgia i tęsknota, której nie potrafił w sobie zlokalizować, ani wyjaśnić. Wspomnienie, migawka z życia, która go dotyczyła, została nadszarpnięta szponem nieubłaganego czasu, przegryziona pod zardzewiałym zębem przesuwających się mozolnie dni i nocy, miesięcy i lat w formie yurei. Osadzający się na skórze palców, kwaśno-goryczkowy zapach papierosa był „kimś ważnym”, nie tylko wrażeniem mijanym na ulicy. Jednak nawet zaciśnięcie powieki i wytężenie umysłu nie rozjaśniało mroku, jaki okalał wątłe doznanie ramion pod własnymi dłońmi. Czy to jedynie mglista kreacja narastającej frustracji, imaginacja dojmującej samotności, którą odczuwał?
Nie powinnaś palić... To upośledza węch. Odbiera Ci go.
Czy Aoi bywał wyrozumiały w kontaktach z osobami, którym zakradał się do snów? Nigdy. Przywykł do zawłaszczania całej przestrzeni ich umysłów, znakowania nowego terytorium jako swoje, pozostawiania po sobie rozszarpanych emocji. Jednak dzisiaj, coś w kobiecie tknęło go na tyle mocno, że kiedy w swojej jałowej formie usadowił się na brzegu łóżka... odetchnął ciężko. Ze współczuciem? Raczej z litością, dozą pożałowania, która mościła się ciepłem w klatce piersiowej. A gdyby spróbował dzisiaj inaczej, nieco spokojniej?
Jeżeli będziesz dzisiaj dostatecznie grzeczna, może pomogę Ci się tego oduczyć...
Chciał ją poczuć; na koniuszkach palców, czubku języka i sklepieniu żebrowego podniebienia. Rozlewającą się w gardle, wsiąkającą przez śliską tkankę mięśni, wprost do kości. Chciał się nią karmić, pożywiać w sposób łagodny, wręcz pieszczotliwy, dopóki nie wyczuje, że jest jego. Tylko i wyłącznie jego; na ten krótki moment skąpany w zimnym pocie przerażenia, kiedy uczucia wywołane koszmarem, staną się niemożliwymi do udźwignięcia. Zbyt duszne i zbyt przytłaczające, aby zwykły śmiertelnik mógł je wstępnie przegryźć i wypluć, jak zbyt twardy kawałek skóry. Teraz jednak kontrolował się, na tyle jak dalece pozwalał mu jałowy stan ekscytacji.
I nieważne jak bardzo będziesz próbowała mnie od siebie odpędzić; zostanę przy Tobie.
Nie mógł zaoferować jej obrazów, kolorowych wizualizacji, pięknych pejzaży i kojących wizerunków uśmiechniętych twarzy. Pojawił się w jej śnie najpierw smugą światła, którą pamiętał, kiedy jako dziecko był jeszcze w stanie dojrzeć łagodne pobłyski, gdy uporczywie wpatrywał się w rażące słońce szeroko otwartymi oczyma, wmawiając sobie, że może w ten sposób zobaczy lub poczuje — cokolwiek. Migające, podłużne punkty, podobne do tych, które człowiek dostrzega po zbyt silnym zaciskaniu powiek lub od zbyt gwałtownie uderzającego do głowy ciśnienia. Uporczywe, migające, białe jasności, rozrywające tragicznie czarną przestrzeń; i to poczucie palącej skóry na czole, biegnące przez grzbiet nosa, opierając się na spękanych od pragnienia wargach. Rosnący dyskomfort i ból w karku od uniesionego zbyt długo podbródka. Pocące się dłonie, słabnące kolana, tak bliska omdleniu, tak na skraju wycieńczenia...
Przejdę przez to jeszcze raz, dla Ciebie. Razem z Tobą.
I dopiero wtedy, przez kołataninę w klatce piersiowej, walkę serca, które pośpiesznie rozbija się między żebrami, przez szum krwi w żyłach, przedarł się pierwszy, obcy dźwięk. Nie jej ciała, a obecności kogoś innego. Śmiech. Dźwięczny, ale kpiący. Kobiecy. Tnący boleśnie, wgryzający się bestialsko w duszę. Ten słodki, kadzidłowy zapach białej szałwii i owczego mleka. Ciepło matczynych dłoni, które nie sięgają w jej kierunku. Jedynie ten śmiech. Trwający jednostajnie, powtarzalny. Pusty.
@Amakasu Shey
Nie powinnaś palić... To upośledza węch. Odbiera Ci go.
Czy Aoi bywał wyrozumiały w kontaktach z osobami, którym zakradał się do snów? Nigdy. Przywykł do zawłaszczania całej przestrzeni ich umysłów, znakowania nowego terytorium jako swoje, pozostawiania po sobie rozszarpanych emocji. Jednak dzisiaj, coś w kobiecie tknęło go na tyle mocno, że kiedy w swojej jałowej formie usadowił się na brzegu łóżka... odetchnął ciężko. Ze współczuciem? Raczej z litością, dozą pożałowania, która mościła się ciepłem w klatce piersiowej. A gdyby spróbował dzisiaj inaczej, nieco spokojniej?
Jeżeli będziesz dzisiaj dostatecznie grzeczna, może pomogę Ci się tego oduczyć...
Chciał ją poczuć; na koniuszkach palców, czubku języka i sklepieniu żebrowego podniebienia. Rozlewającą się w gardle, wsiąkającą przez śliską tkankę mięśni, wprost do kości. Chciał się nią karmić, pożywiać w sposób łagodny, wręcz pieszczotliwy, dopóki nie wyczuje, że jest jego. Tylko i wyłącznie jego; na ten krótki moment skąpany w zimnym pocie przerażenia, kiedy uczucia wywołane koszmarem, staną się niemożliwymi do udźwignięcia. Zbyt duszne i zbyt przytłaczające, aby zwykły śmiertelnik mógł je wstępnie przegryźć i wypluć, jak zbyt twardy kawałek skóry. Teraz jednak kontrolował się, na tyle jak dalece pozwalał mu jałowy stan ekscytacji.
I nieważne jak bardzo będziesz próbowała mnie od siebie odpędzić; zostanę przy Tobie.
Nie mógł zaoferować jej obrazów, kolorowych wizualizacji, pięknych pejzaży i kojących wizerunków uśmiechniętych twarzy. Pojawił się w jej śnie najpierw smugą światła, którą pamiętał, kiedy jako dziecko był jeszcze w stanie dojrzeć łagodne pobłyski, gdy uporczywie wpatrywał się w rażące słońce szeroko otwartymi oczyma, wmawiając sobie, że może w ten sposób zobaczy lub poczuje — cokolwiek. Migające, podłużne punkty, podobne do tych, które człowiek dostrzega po zbyt silnym zaciskaniu powiek lub od zbyt gwałtownie uderzającego do głowy ciśnienia. Uporczywe, migające, białe jasności, rozrywające tragicznie czarną przestrzeń; i to poczucie palącej skóry na czole, biegnące przez grzbiet nosa, opierając się na spękanych od pragnienia wargach. Rosnący dyskomfort i ból w karku od uniesionego zbyt długo podbródka. Pocące się dłonie, słabnące kolana, tak bliska omdleniu, tak na skraju wycieńczenia...
Przejdę przez to jeszcze raz, dla Ciebie. Razem z Tobą.
I dopiero wtedy, przez kołataninę w klatce piersiowej, walkę serca, które pośpiesznie rozbija się między żebrami, przez szum krwi w żyłach, przedarł się pierwszy, obcy dźwięk. Nie jej ciała, a obecności kogoś innego. Śmiech. Dźwięczny, ale kpiący. Kobiecy. Tnący boleśnie, wgryzający się bestialsko w duszę. Ten słodki, kadzidłowy zapach białej szałwii i owczego mleka. Ciepło matczynych dłoni, które nie sięgają w jej kierunku. Jedynie ten śmiech. Trwający jednostajnie, powtarzalny. Pusty.
@Amakasu Shey
Z początku odpłynęła w ciemność. Nie bała się ciemności. Wręcz przeciwnie. Kojarzyła jej się z odpoczynkiem, z ukojeniem, z nocą. Chciała jedynie się odprężyć. Odnaleźć tą malutką dozę spokoju, ziarenko wytchnienia od problemów i trudów dnia codziennego. Odrobinę zapomnienia o zimnej pustej przestrzeni przy swoim boku. Nie marzyła o niczym innym. Miała wrażenie, że o czymś zapomniała. O czymś bardzo ważnym, ale nie wiedziała o czym.
I chociaż wciąż była samotna, poczuła się odrobinę raźniej. Jak gdyby ktoś trwał w samotności razem z nią. Nie była świadoma obecności kogoś przy swoim śpiącym ciele. Oddychała miarowo, jeszcze. Zazwyczaj spała płytko, jak gdyby najmniejszy hałas mógł ją obudzić. Wyjątkiem były noce wypełnione koszmarami. Te, których od dziecka się bała.
Początek był niewinny. Znane mroki przed oczami, kiedy podczas walki oberwała zbyt mocno. Szumienie w uszach, nagłe zawroty w głowie, zmęczenie i uczucie upadku, omdlenia. Wszystko to było jej doskonale znane. Znajome i przez to bezpieczne. Nie należało do przyjemnych, jednak było nieodłączną częścią jej życia. Walki bywały brutalne, a Shey zawsze biła się do upadłego. Często zdażyło jej się utracić pole widzenia z powodu silnego ciosu. Ciemność nie była zła. Oznaczała zakończenie problemów. Przerwę, której tak bardzo pragnęła.
- Mamo?
Chciała powiedzieć, ale nawet nie wiedziała czy jej słowa miały jakikolwiek dźwięk. Mówiła do siebie, a może do kogoś innego. Śmiech wydawał jej się tak bardzo znajomy. Jak gdyby słyszała go już gdzieś wielokrotnie. Była tego praktycznie pewna. Z drugiej strony był czymś zupełnie obcym. Napawał ją niepokojem. Czuła ja niepewność wlewa się falami do jej umysłu. Gdyby mogła objęłaby się teraz szczelnie ramionami próbując zatrzymać przy sobie jak najwięcej ciepła, które powoli z niej ulatywało.
Kadzidłowy zapach był duszący tak samo jak kpiąca nuta w kobiecym głosie. I chociaż z początku poczuła się znowu niczym mała, bezbronna, brudna dziewczynka. Zmarznięta i zagubiona gdzieś w czeluściach Nanashi. Teraz coraz bardziej chłodne powietrze zamieniało się w gorącą bryzę, kiedy niepokój powoli ustępował miejsce odczuciu, z którym Shey czuła się lepiej; które znała; z którym było jej do twarzy. Tam gdzie przed chwilą tliła się niepewność teraz powoli wzrastał gniew.
Zamknij się. Cisnęło jej się na usta. Zostało niewypowiedziane, ale odbijało się echem.
Dlaczego gniew? Shey zawsze na wszystko reagowała gniewem. Niczym mechanizm obronny. Wyuczony gdzieś przed laty. Już dawno temu zapomniała powody do złości, teraz pozostawała już ona tylko rozwiązaniem. A w jej wykonaniu oznaczało to czyste wkurwienie.
Wkurwienie na pusty śmiech.
Wkurwienie na kobietę, która była jej matką a zarazem nią nie była.
Wkurwienie na zapach owczego mleka, który wyzwalał w niej malutką iskierkę tęsknoty.
Tęsknoty już dawno zakurzonej i ukrytej pod grubymi warstwami umysłu. Tęsknoty za kobietą, która wymieniła swoje dziecko za miskę ryżu. Jeden ciepły posiłek.
Z całych sił próbowała zatkać sobie uszy. Ale przecież nic nie widziała. Nie widziała siebie, nie widziała świata.
Pozostała tylko ona i pusty śmiech.
@Munehira Aoi
I chociaż wciąż była samotna, poczuła się odrobinę raźniej. Jak gdyby ktoś trwał w samotności razem z nią. Nie była świadoma obecności kogoś przy swoim śpiącym ciele. Oddychała miarowo, jeszcze. Zazwyczaj spała płytko, jak gdyby najmniejszy hałas mógł ją obudzić. Wyjątkiem były noce wypełnione koszmarami. Te, których od dziecka się bała.
Początek był niewinny. Znane mroki przed oczami, kiedy podczas walki oberwała zbyt mocno. Szumienie w uszach, nagłe zawroty w głowie, zmęczenie i uczucie upadku, omdlenia. Wszystko to było jej doskonale znane. Znajome i przez to bezpieczne. Nie należało do przyjemnych, jednak było nieodłączną częścią jej życia. Walki bywały brutalne, a Shey zawsze biła się do upadłego. Często zdażyło jej się utracić pole widzenia z powodu silnego ciosu. Ciemność nie była zła. Oznaczała zakończenie problemów. Przerwę, której tak bardzo pragnęła.
- Mamo?
Chciała powiedzieć, ale nawet nie wiedziała czy jej słowa miały jakikolwiek dźwięk. Mówiła do siebie, a może do kogoś innego. Śmiech wydawał jej się tak bardzo znajomy. Jak gdyby słyszała go już gdzieś wielokrotnie. Była tego praktycznie pewna. Z drugiej strony był czymś zupełnie obcym. Napawał ją niepokojem. Czuła ja niepewność wlewa się falami do jej umysłu. Gdyby mogła objęłaby się teraz szczelnie ramionami próbując zatrzymać przy sobie jak najwięcej ciepła, które powoli z niej ulatywało.
Kadzidłowy zapach był duszący tak samo jak kpiąca nuta w kobiecym głosie. I chociaż z początku poczuła się znowu niczym mała, bezbronna, brudna dziewczynka. Zmarznięta i zagubiona gdzieś w czeluściach Nanashi. Teraz coraz bardziej chłodne powietrze zamieniało się w gorącą bryzę, kiedy niepokój powoli ustępował miejsce odczuciu, z którym Shey czuła się lepiej; które znała; z którym było jej do twarzy. Tam gdzie przed chwilą tliła się niepewność teraz powoli wzrastał gniew.
Zamknij się. Cisnęło jej się na usta. Zostało niewypowiedziane, ale odbijało się echem.
Dlaczego gniew? Shey zawsze na wszystko reagowała gniewem. Niczym mechanizm obronny. Wyuczony gdzieś przed laty. Już dawno temu zapomniała powody do złości, teraz pozostawała już ona tylko rozwiązaniem. A w jej wykonaniu oznaczało to czyste wkurwienie.
Wkurwienie na pusty śmiech.
Wkurwienie na kobietę, która była jej matką a zarazem nią nie była.
Wkurwienie na zapach owczego mleka, który wyzwalał w niej malutką iskierkę tęsknoty.
Tęsknoty już dawno zakurzonej i ukrytej pod grubymi warstwami umysłu. Tęsknoty za kobietą, która wymieniła swoje dziecko za miskę ryżu. Jeden ciepły posiłek.
Z całych sił próbowała zatkać sobie uszy. Ale przecież nic nie widziała. Nie widziała siebie, nie widziała świata.
Pozostała tylko ona i pusty śmiech.
@Munehira Aoi
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Wsłuchiwał się w nią, z precyzją zegarmistrza oddzielając każdą z emocji, jaka okalała umysł kobiety. Czyżby byli do siebie bardziej podobni, niźli zakładał na początku? Z cichej ekscytacji koniuszki palców przyjemnie zdrętwiały, jakby włożył je do lodowatej wody; na krótki moment świadomość spotkania kogoś z podobnie rozszarpaną przeszłością poprawiła ten jakże naturalnie wisielczy nastrój, który się do niego przykleił i trwał w nim od lat. Oznaczało to tylko jedno — będzie mu jeszcze łatwiej wgryźć się w jej przeszłość i wyrwać z niej to, co przyprawi ją o torsje, a jemu przyniesie najczystszą przyjemność.
Zostawiła Cię. Tak jak mnie. Biedne, porzucone dziecko. Niechciane. Teraz masz mnie. Naciesz się tym.
Pomimo odczuć, jakie sprawiały, że owszem, byli sobie podobnymi, w Aoi nie narodziło się współczucie. Był od tego daleki. Bardzo daleki, jakby szybował w całkowicie innej galaktyce. Chciał wcisnąć swoje długie palce jeszcze głębiej i rozbebeszyć każde wspomnienie, które sprawiało śpiącej kobiecie ból. Byleby osiągnąć swój cel. Powoli. Spokojnie. Najpierw musiał ją zmęczyć, a w tej kwestii, Munehira był wirtuozem wysysania z ludzi energii i niszczenia ich chęci do dalszej walki. Do życia.
Dam Ci teraz słodką, obłudną nadzieję... zakleszcz na niej mocno palce skarbie, żebym mógł ją wyszarpać razem z nimi.
W świecie sennej wizji tuż przy szyi kobiety rozścieliło się przyjemne wrażenie, przylegającego do skóry ciepła, okalanego przez gęste, miękkie futro. Psi kark, szeroki i chociaż silny, poruszał się delikatnie, jakby zwierze bało się, że wyrządzi śpiącej krzywdę, jeżeli poruszy się gwałtowniej, znając możliwości swojego ciała. Potrącając mokrym nosem policzek, wtulając długą kufę pod brodę, skomlało cicho, dopraszając się o jakąkolwiek reakcję ze strony człowieka. Śmiech, który unosił się w ciemności, zamilkł całkowicie, będąc już jedynie bolesnym wspomnieniem, nagle urwanym, oddzielonym od mamiącego poczucia bezpieczeństwa. Sam Aoi starał się nie przelewać swoich emocji bezpośrednio na śpiącą, walcząc z napływającym rozgoryczeniem, wrażeniem przeciskającej się przez wąskie kanaliki łzowe solnej zawiesiny. Nie było to jednak łatwe, przez co powietrze zagęściło się o wrażenie wiecznie trwającej żałoby, opłakiwania kogoś bliskiego szalonemu sercu.
- Nie bój się mnie... - odezwał się łagodnie, jakby przemawiał do wystraszonego dziecka; pozwalając swojemu głosowi nieść się melodyjnie, skrząc się perliście, ścieląc się wręcz niczym łasy na pieszczoty kot, artykułując każde słowo z dozą czułości.
... jeszcze nie teraz, nie póki pachniesz jak czereśnie. Zapłaczę nad Tobą, dopiero kiedy wydasz z siebie pierwszy krzyk.
@Amakasu Shey
Zostawiła Cię. Tak jak mnie. Biedne, porzucone dziecko. Niechciane. Teraz masz mnie. Naciesz się tym.
Pomimo odczuć, jakie sprawiały, że owszem, byli sobie podobnymi, w Aoi nie narodziło się współczucie. Był od tego daleki. Bardzo daleki, jakby szybował w całkowicie innej galaktyce. Chciał wcisnąć swoje długie palce jeszcze głębiej i rozbebeszyć każde wspomnienie, które sprawiało śpiącej kobiecie ból. Byleby osiągnąć swój cel. Powoli. Spokojnie. Najpierw musiał ją zmęczyć, a w tej kwestii, Munehira był wirtuozem wysysania z ludzi energii i niszczenia ich chęci do dalszej walki. Do życia.
Dam Ci teraz słodką, obłudną nadzieję... zakleszcz na niej mocno palce skarbie, żebym mógł ją wyszarpać razem z nimi.
W świecie sennej wizji tuż przy szyi kobiety rozścieliło się przyjemne wrażenie, przylegającego do skóry ciepła, okalanego przez gęste, miękkie futro. Psi kark, szeroki i chociaż silny, poruszał się delikatnie, jakby zwierze bało się, że wyrządzi śpiącej krzywdę, jeżeli poruszy się gwałtowniej, znając możliwości swojego ciała. Potrącając mokrym nosem policzek, wtulając długą kufę pod brodę, skomlało cicho, dopraszając się o jakąkolwiek reakcję ze strony człowieka. Śmiech, który unosił się w ciemności, zamilkł całkowicie, będąc już jedynie bolesnym wspomnieniem, nagle urwanym, oddzielonym od mamiącego poczucia bezpieczeństwa. Sam Aoi starał się nie przelewać swoich emocji bezpośrednio na śpiącą, walcząc z napływającym rozgoryczeniem, wrażeniem przeciskającej się przez wąskie kanaliki łzowe solnej zawiesiny. Nie było to jednak łatwe, przez co powietrze zagęściło się o wrażenie wiecznie trwającej żałoby, opłakiwania kogoś bliskiego szalonemu sercu.
- Nie bój się mnie... - odezwał się łagodnie, jakby przemawiał do wystraszonego dziecka; pozwalając swojemu głosowi nieść się melodyjnie, skrząc się perliście, ścieląc się wręcz niczym łasy na pieszczoty kot, artykułując każde słowo z dozą czułości.
... jeszcze nie teraz, nie póki pachniesz jak czereśnie. Zapłaczę nad Tobą, dopiero kiedy wydasz z siebie pierwszy krzyk.
@Amakasu Shey
Shey była bardziej prosta w obsłudze, niż mogło się z zewnątrz wydawać. Jej reakcje były przede wszystkim instynktowne. Podświadomie bazowała na zdarzeniach i doświadczeniach z przeszłości. Chociaż wypierała się ich całą sobą, one i tak pozostały gdzieś daleko w czeluściach jej umysłu. Kurczowo trzymała się teraźniejszości zapominając jak wielki wpływ miała na nią przeszłość. Traumatyczna i niechciana. Tak bardzo podobna do tej, którą przeżył Aoi. Czy był rozczarowany? A może wręcz przeciwnie?
Teraz masz mnie.
Delikatne uczucie ulgi otuliło jej zziębnięte ciało. Porzucona i niechciana, ale jednak nie całkiem sama. Czyżby Hayato przyszedł do domu i położył się obok niej? Nie. A mimo wszystko pierwszy raz od dawna poczuła, że ktoś ją rozumiał. Nie było to jedynie współczucie. Miała wrażenie, że dotarły do niej strzępki niezrozumiałej ekscytacji. Nie zdawała sobie sprawy, że nieznana obecność miała być powodem jej cierpienia; nie ukojenia. A może jedno z drugim zwyczajnie się nie wykluczało?
Potem wszystko się zmieniło. Odszedł niepokój, zastąpiony czystą formą ciepła. Była miękka i puszysta o mokrym nosku i milusim futerku. Shey nigdy nie posiadała zwierząt, jednak zawsze je uwielbiała. Nie nadawała się na opiekuna czy rodzica, dlatego nigdy nie rozważała nawet przygarnięcie takiego. Nie potrafiła zaopiekować się sobą, a co dopiero czymś lub kimś innym. Teraz jednak skupiała się na przyjemności jaką czerpała z dotyku delikatnej sierści. Jak wielkie ukojenie przyniosło ciche skomlenie proszące o więcej pieszczot. Sprawiło, że prawie wszsytkie problemy i troski zniknęły, a dziewczyna zapomniała o tym co działo się przedtem. Została tylko ona, ciepło i miękkość oraz dziwne uczucie smutku. Jak gdyby coś zostało utracone. Czyj był to smutek?
Nie bój się mnie.
Miała wrażenie, że zapomniała co to strach. Głos również działał kojąco. Był miły i łagodny. Przyjemny dla ucha tak samo jak ciepłe zwierzątko u jej boku.
- Nie boję - zgodziła się bezwiednie próbując wtulić nos w grube futro pieska na jego szyi.
Kim jesteś?
Nie wypowiedziała na głos, jednak słowa były doskonale słyszalne.
@Munehira Aoi
Teraz masz mnie.
Delikatne uczucie ulgi otuliło jej zziębnięte ciało. Porzucona i niechciana, ale jednak nie całkiem sama. Czyżby Hayato przyszedł do domu i położył się obok niej? Nie. A mimo wszystko pierwszy raz od dawna poczuła, że ktoś ją rozumiał. Nie było to jedynie współczucie. Miała wrażenie, że dotarły do niej strzępki niezrozumiałej ekscytacji. Nie zdawała sobie sprawy, że nieznana obecność miała być powodem jej cierpienia; nie ukojenia. A może jedno z drugim zwyczajnie się nie wykluczało?
Potem wszystko się zmieniło. Odszedł niepokój, zastąpiony czystą formą ciepła. Była miękka i puszysta o mokrym nosku i milusim futerku. Shey nigdy nie posiadała zwierząt, jednak zawsze je uwielbiała. Nie nadawała się na opiekuna czy rodzica, dlatego nigdy nie rozważała nawet przygarnięcie takiego. Nie potrafiła zaopiekować się sobą, a co dopiero czymś lub kimś innym. Teraz jednak skupiała się na przyjemności jaką czerpała z dotyku delikatnej sierści. Jak wielkie ukojenie przyniosło ciche skomlenie proszące o więcej pieszczot. Sprawiło, że prawie wszsytkie problemy i troski zniknęły, a dziewczyna zapomniała o tym co działo się przedtem. Została tylko ona, ciepło i miękkość oraz dziwne uczucie smutku. Jak gdyby coś zostało utracone. Czyj był to smutek?
Nie bój się mnie.
Miała wrażenie, że zapomniała co to strach. Głos również działał kojąco. Był miły i łagodny. Przyjemny dla ucha tak samo jak ciepłe zwierzątko u jej boku.
- Nie boję - zgodziła się bezwiednie próbując wtulić nos w grube futro pieska na jego szyi.
Kim jesteś?
Nie wypowiedziała na głos, jednak słowa były doskonale słyszalne.
@Munehira Aoi
Czuł ją. Tak wyraźnie, a zarazem ze świadomością, że ten moment jest ich tylko i wyłącznie na chwilę. Ulotną, która wkrótce spróbuje pierzchnąć w popłochu. Miał całą przestrzeń snu dla siebie — będąc zarazem nią samą, każdą częścią ciała kobiety, wsiąkając w każdą jedną, drobną rankę na skórze, sącząc się jak trucizna pod naskórek i rozlewając pod nim swoją lepkością, sięgając głębiej, do nerwów, przez mięśnie i ścięgna docierając do gładkich kości. Potrzebował ciała... tak bardzo go potrzebował, ale nie tego, które posiadała kobieta. Było kuszące, ale niewystarczające. Nie tyle słabe, tego nie mógł jej zarzucić, czując wijące się nerwowe rozedrganie, silną wolę walki; Aoi przeszkadzało coś innego. Forma nadziei, spolegliwość, którą się wykazała, ta ufność, która przebiła się po krótkim momencie wspólnego śnienia. Była cudowna — zapewne lepsza niż większość sennych marzeń, w które wsuwał się co noc. Jednak nadal nieodpowiednia.
Munehira układając dłonie w kieszeniach spodni, przemierzył wolnym krokiem pustą przestrzeń za jej plecami, pozwalając podeszwą obuwia odbijać się stukotem twardego podbicia, jakby przechadzał się przez gładki marmur w wielkiej sali, która odbijała echem każdy dźwięk, wysyłając go w górę swojej strzelistości, ku sklepieniu, które zdawało się tak odległym, że ludzkie oko nie byłoby w stanie go dojrzeć. Jeden krok, miarowy, spokojny... za nim kolejny; spacerowy, z rozmysłem stawiając stopy przed siebie. Krok, krok, krok... krok.
Nie. Strach nie był jej teraz potrzebny. Odpowiedź, jaką uzyskał, opadła łagodnie w świadomości, tamując rosnące podniecenie, że już za chwilę to wszystko się zmieni, ten starannie pleciony warkocz z niestabilnego i młodego zaufania, zostanie roztargany z brutalną siłą. Jeszcze nie teraz... spokojnie, jeszcze nie teraz.
Mógł ją dotknąć, zbliżyć się na odległość oddechu kochanków, zmuszając ją do bezruchu. Mógł ponownie poczuć czyjeś dłonie na swojej twarzy i palce zatapiające się we włosach. Nie zrobił tego jednak — przystając w miejscu, będąc i tak jedynie dźwiękiem i własnym poczuciem, a nie wizualną formą. Nie widział siebie; zbierał jedynie opowieści tych, którzy posiadali oczy warte zaufania. Znał swoją twarz i ciało wyłącznie z dotyku dłoni, które należały do niego, pokazując obraz, którego nie był pewien. Powątpiewając w to, czy kiedykolwiek istniał.
Mogę być kimkolwiek zechcesz...; głos przerywany białym szumem, jakby puszczony ze starego telewizora, zawirował w pustce - Kim tylko zechcesz. Kogo teraz najbardziej potrzebujesz? Każde ze słów brzmiało inaczej, wybrzmiewając innym tonem, inną barwą, wahając się od żeńskiego wysokiego, wręcz dziewczęcego głosiku, po głos starego mężczyzny, który układał już swoją skroń na ramieniu kostuchy.
Krok. Kolejny. Następny. Tak samo zdecydowany, chociaż spokojny. Aoi miał jeszcze czas, chociaż pragnął już przejść do sedna. Zbyt długie oczekiwanie wcale nie rozbudzało zmysłów, a pogłębiało jedynie poirytowanie.
Zwaliste, puchate psie ciało, które łasiło się pod dłońmi kobiety, nerwowym ruchem zaczęło układać się na jej korpusie, przykrywając ją sobą, osiadając piersią na ramionach, napinając się i przechodząc w stan czuwania.
Krok. Wybijające się w przestrzeń echo płaskiego obcasa. Lekki, jednostajny, okrążający spacer, niczym wygłodniałe zwierze czekające, aż ofiara opadnie z sił, straci czujność, by móc wypuścić swoje ciało do przodu w gwałtownym ataku.
Z oddali, dalekiego wnętrza nicości, zaczęły przedzierać się mrukliwe warkoty, zapowiedź zbliżającej się zabawy — wyśmienitej rozrywki, ale wcale nie przeznaczonej dla niej, a dla sennej mary. Pięć par, szerokich psich łap, sunęły w truchcie, odrywając się od zimnej posadzki, która z każdą chwilą zdawała się stawać bardziej chropowatą, przemieniając się w nagrzany beton, usmolony brudem, usłany drobnymi kamyczkami, paprochami i mikro śmieciami niosącymi się za każdym przechodniem, jaki kiedykolwiek po nim stąpał.
Jak się czujesz? Ponownie ten głos; szarpany, jakby ktoś wyginał antenę, starając się odnaleźć odpowiednią stację. Powietrze zdawało się tężeć, a wcześniej ogromna przestrzeń gwałtownie kurczyć. Psi trucht z każdą mijającą sekundą, coraz wyraźniejszy, głośniejszy, przepełniony narastającym kłapaniem pysków, długimi językami oblizującymi oślinione wargi.
@Amakasu Shey
Munehira układając dłonie w kieszeniach spodni, przemierzył wolnym krokiem pustą przestrzeń za jej plecami, pozwalając podeszwą obuwia odbijać się stukotem twardego podbicia, jakby przechadzał się przez gładki marmur w wielkiej sali, która odbijała echem każdy dźwięk, wysyłając go w górę swojej strzelistości, ku sklepieniu, które zdawało się tak odległym, że ludzkie oko nie byłoby w stanie go dojrzeć. Jeden krok, miarowy, spokojny... za nim kolejny; spacerowy, z rozmysłem stawiając stopy przed siebie. Krok, krok, krok... krok.
Nie. Strach nie był jej teraz potrzebny. Odpowiedź, jaką uzyskał, opadła łagodnie w świadomości, tamując rosnące podniecenie, że już za chwilę to wszystko się zmieni, ten starannie pleciony warkocz z niestabilnego i młodego zaufania, zostanie roztargany z brutalną siłą. Jeszcze nie teraz... spokojnie, jeszcze nie teraz.
Mógł ją dotknąć, zbliżyć się na odległość oddechu kochanków, zmuszając ją do bezruchu. Mógł ponownie poczuć czyjeś dłonie na swojej twarzy i palce zatapiające się we włosach. Nie zrobił tego jednak — przystając w miejscu, będąc i tak jedynie dźwiękiem i własnym poczuciem, a nie wizualną formą. Nie widział siebie; zbierał jedynie opowieści tych, którzy posiadali oczy warte zaufania. Znał swoją twarz i ciało wyłącznie z dotyku dłoni, które należały do niego, pokazując obraz, którego nie był pewien. Powątpiewając w to, czy kiedykolwiek istniał.
Mogę być kimkolwiek zechcesz...; głos przerywany białym szumem, jakby puszczony ze starego telewizora, zawirował w pustce - Kim tylko zechcesz. Kogo teraz najbardziej potrzebujesz? Każde ze słów brzmiało inaczej, wybrzmiewając innym tonem, inną barwą, wahając się od żeńskiego wysokiego, wręcz dziewczęcego głosiku, po głos starego mężczyzny, który układał już swoją skroń na ramieniu kostuchy.
Krok. Kolejny. Następny. Tak samo zdecydowany, chociaż spokojny. Aoi miał jeszcze czas, chociaż pragnął już przejść do sedna. Zbyt długie oczekiwanie wcale nie rozbudzało zmysłów, a pogłębiało jedynie poirytowanie.
Zwaliste, puchate psie ciało, które łasiło się pod dłońmi kobiety, nerwowym ruchem zaczęło układać się na jej korpusie, przykrywając ją sobą, osiadając piersią na ramionach, napinając się i przechodząc w stan czuwania.
Krok. Wybijające się w przestrzeń echo płaskiego obcasa. Lekki, jednostajny, okrążający spacer, niczym wygłodniałe zwierze czekające, aż ofiara opadnie z sił, straci czujność, by móc wypuścić swoje ciało do przodu w gwałtownym ataku.
Z oddali, dalekiego wnętrza nicości, zaczęły przedzierać się mrukliwe warkoty, zapowiedź zbliżającej się zabawy — wyśmienitej rozrywki, ale wcale nie przeznaczonej dla niej, a dla sennej mary. Pięć par, szerokich psich łap, sunęły w truchcie, odrywając się od zimnej posadzki, która z każdą chwilą zdawała się stawać bardziej chropowatą, przemieniając się w nagrzany beton, usmolony brudem, usłany drobnymi kamyczkami, paprochami i mikro śmieciami niosącymi się za każdym przechodniem, jaki kiedykolwiek po nim stąpał.
Jak się czujesz? Ponownie ten głos; szarpany, jakby ktoś wyginał antenę, starając się odnaleźć odpowiednią stację. Powietrze zdawało się tężeć, a wcześniej ogromna przestrzeń gwałtownie kurczyć. Psi trucht z każdą mijającą sekundą, coraz wyraźniejszy, głośniejszy, przepełniony narastającym kłapaniem pysków, długimi językami oblizującymi oślinione wargi.
@Amakasu Shey
Chociaż wszystkie sny były do siebie podobne, dlaczego ten wydał jej się inny? Wyjątkowy. Jak gdyby śniła po raz pierwszy. Uczyła się wszystkiego na nowo. Była przyzwyczajona, że nie miała wpływu na to co jej się śniło. Teraz jednak całkowity brak kontroli był obezwładniający. Jak gdyby ktoś specjalnie nim kierował, wedle własnego widzimisię.
Krok, krok, krok. Czyje były to kroki? Czy komuś się spieszyło? Wydawały siętak odległe, a jednak dochodziły przecież z bliska. Może Hayato w końcu wrócił do domu? Czekała na jego ciężar kładący się na łóżku, typowy mocny zapach perfum i rozgrzaną szyję, w którą mogłaby zagłębić swój nos. Odgonić cały niepokój i spać kamiennie. Ukojenie jednak nie nadeszło. Wciąż była sama ze sobą, chociaż nie doskwierała jej samotność.
Mogę być kimkolwiek zechcesz...
Hayato? Pierwsza myśl po raz kolejny uderzyła ją delikatnie. Było to jednak jedynie przyzwyczajenie. Bezpieczna przystań. Ktoś, kogo znała. Nie było to jej najskytsze pragnienie. Ktokolwiek chciała. Cokolwiek chciała.
- Zostań moim końcem - wyszeptała niemal bezgłośnie, bo słowa ugrzęzły jej w nagle zaschniętym gardle. Chciała zniszczenia. Potrzebowała końca. Tak. Tego najbardziej pragnęła. Zakończenia cierpienia, pozbycia się ciężaru jakim okazało się bycie Amakasu Shey.
Wciąż czuła pod palcami miękkość psiej sierści. Nie protestowała, kiedy została okryta. Czuła ciężar, ale także ciepło. Nie widziała w tym nic złego. W końcu chciała tak naprawdę zniknąć.
Warkoty były dla niej najpierw jedynie dodatkiem do otoczenia. Nic nie znaczącym dźwiękiem, który dobiegał z oddali. Z każdą chwilą jednak stawały się coraz bardziej wyraźne. Jak gdyby miały mieć spore znaczenie. Dołączyły do nich kolejne niepokojące dźwięki. Miała ochotę odwrócić głowę. Zobaczyć źródło tych dźwięków, ale czy była w stanie?
Jak się czujesz?
Czuła jak atmosfera coraz bardziej gęstniała. Jak gdyby powietrze stawało się coraz cięższe. Mniej przystępne dla krótkiego, urywanego oddechu, który momentami stawał się trudniejszy. Warczenie, trucht, stukot, kłapanie i opadające pojedyncze, lśniące krople śliny. Próbowała wygramolić się spod ciepłego i ciężkiego cielska. Próbowała stanąć do walki. Przybrać odpowiednią, tak dobrze jej znaną pozę. Tą, którą zawsze wykorzystywała wychodząc na ring. Czuła się...
Odpowiedź była banalnie prosta.
Osaczona.
Kim jesteś?Kim jesteś?Kim jesteś?
Ponowiła nieświadomie.
@Munehira Aoi
Krok, krok, krok. Czyje były to kroki? Czy komuś się spieszyło? Wydawały siętak odległe, a jednak dochodziły przecież z bliska. Może Hayato w końcu wrócił do domu? Czekała na jego ciężar kładący się na łóżku, typowy mocny zapach perfum i rozgrzaną szyję, w którą mogłaby zagłębić swój nos. Odgonić cały niepokój i spać kamiennie. Ukojenie jednak nie nadeszło. Wciąż była sama ze sobą, chociaż nie doskwierała jej samotność.
Mogę być kimkolwiek zechcesz...
Hayato? Pierwsza myśl po raz kolejny uderzyła ją delikatnie. Było to jednak jedynie przyzwyczajenie. Bezpieczna przystań. Ktoś, kogo znała. Nie było to jej najskytsze pragnienie. Ktokolwiek chciała. Cokolwiek chciała.
- Zostań moim końcem - wyszeptała niemal bezgłośnie, bo słowa ugrzęzły jej w nagle zaschniętym gardle. Chciała zniszczenia. Potrzebowała końca. Tak. Tego najbardziej pragnęła. Zakończenia cierpienia, pozbycia się ciężaru jakim okazało się bycie Amakasu Shey.
Wciąż czuła pod palcami miękkość psiej sierści. Nie protestowała, kiedy została okryta. Czuła ciężar, ale także ciepło. Nie widziała w tym nic złego. W końcu chciała tak naprawdę zniknąć.
Warkoty były dla niej najpierw jedynie dodatkiem do otoczenia. Nic nie znaczącym dźwiękiem, który dobiegał z oddali. Z każdą chwilą jednak stawały się coraz bardziej wyraźne. Jak gdyby miały mieć spore znaczenie. Dołączyły do nich kolejne niepokojące dźwięki. Miała ochotę odwrócić głowę. Zobaczyć źródło tych dźwięków, ale czy była w stanie?
Jak się czujesz?
Czuła jak atmosfera coraz bardziej gęstniała. Jak gdyby powietrze stawało się coraz cięższe. Mniej przystępne dla krótkiego, urywanego oddechu, który momentami stawał się trudniejszy. Warczenie, trucht, stukot, kłapanie i opadające pojedyncze, lśniące krople śliny. Próbowała wygramolić się spod ciepłego i ciężkiego cielska. Próbowała stanąć do walki. Przybrać odpowiednią, tak dobrze jej znaną pozę. Tą, którą zawsze wykorzystywała wychodząc na ring. Czuła się...
Odpowiedź była banalnie prosta.
Osaczona.
Kim jesteś?Kim jesteś?Kim jesteś?
Ponowiła nieświadomie.
@Munehira Aoi
Uśmiech; jałowy, drążący kpinę na niewidzialnej twarzy. Uśmiech, który rozciągnął się w jego świadomości, pozwalając ją odczuwać we wręcz fizyczny sposób, jak muśnięcie wspomnienia, które było tak silne, tak wyraźne, aby nadal rozrywać ciało. Zostań moim końcem.
Był nim. Od samego początku. Jak dobrze się rozumieli. Jak cudownie się dopasowali. Jakby czytała mu w myślach — jakby się nimi stał. Toksyczna breja.
Aoi nie potrzebował dodatkowego zaproszenia, kolejnego zapewnienia, że robi rzecz dobrą i miłą; nie tylko dla siebie, ale również dla niej. Chociaż nadal chciała się bronić, przyjmowała go, nie kłamiąc. Zrobiłby wszystko, aby spełnić jej życzenie — jednak teraz nie było to możliwe, przez ograniczoną formę, jaką posiadał. Chciał ją poprosić o cierpliwość, że jeszcze kilka tygodni, może miesięcy i będzie mógł wrócić. Otulić ją swoimi ramionami, przyciągnąć do siebie i wyswobodzić z tego parszywego obowiązku życia. Powinna odpocząć. Oddać mu siebie.
Palce mężczyzny zatopiły się w kosmykach włosów, zagarniając je w pięść, przywierając zimnymi paliczkami do skóry przy samej nasadzie jej czaszki.
— Twoim końcem — głos, który zdawał się niesiony pomrukiem zadowolenia, musnął wargi, uwalniając się w eter tuż nad uchem śniącej, kiedy równomierne pociągnięcie odchyliło jej głowę w tył, obnażając linię szyi. Wrażenie psich ciał napierało z każdą mijającą chwilą coraz mocniej, zamykając ich w okręgu sapliwego zwierzęcego jęku. Intymność. Brutalna, pierwotna intymność.
— Twoje oczy... Twoje wspomnienia, są mi bardzo potrzebne. Zadam Ci tylko kilka pytań. Jeżeli będziesz wystarczająco grzeczna, kto wie, może już nigdy nie wrócę — wiedział, że kłamie. Uwielbiał to. Nasączone cierpkością słowa niby pestki jabłek wypełnione gorzką amigdaliną. — Mogę też przy Tobie zostać. Już na zawsze.
Pierwsze muśnięcie psiego nosa i mokrych warg, drżących w gardłowym warczeniu, przesunęło się przez delikatną linię krtani kobiety, wyznaczając gęstą śliną lepką ścieżkę; niczym łagodna groźba, zapowiedź wgryzających się w tchawicę kłów. — Mogę być delikatniejszy, jeżeli tego chcesz, ale nie obiecuję, że mi się to uda — wrażenie ust mężczyzny zawisło nad krzywizną ucha kobiety, sącząc do niego słodkim, zmysłowym głosem kolejne słowa, pozwalając wrażeniu psiej mordy wędrować przez brodę paskudnym smrodem gnijącego mięsa w kwaśnym pysk.
@Amakasu Shey
Był nim. Od samego początku. Jak dobrze się rozumieli. Jak cudownie się dopasowali. Jakby czytała mu w myślach — jakby się nimi stał. Toksyczna breja.
Aoi nie potrzebował dodatkowego zaproszenia, kolejnego zapewnienia, że robi rzecz dobrą i miłą; nie tylko dla siebie, ale również dla niej. Chociaż nadal chciała się bronić, przyjmowała go, nie kłamiąc. Zrobiłby wszystko, aby spełnić jej życzenie — jednak teraz nie było to możliwe, przez ograniczoną formę, jaką posiadał. Chciał ją poprosić o cierpliwość, że jeszcze kilka tygodni, może miesięcy i będzie mógł wrócić. Otulić ją swoimi ramionami, przyciągnąć do siebie i wyswobodzić z tego parszywego obowiązku życia. Powinna odpocząć. Oddać mu siebie.
Palce mężczyzny zatopiły się w kosmykach włosów, zagarniając je w pięść, przywierając zimnymi paliczkami do skóry przy samej nasadzie jej czaszki.
— Twoim końcem — głos, który zdawał się niesiony pomrukiem zadowolenia, musnął wargi, uwalniając się w eter tuż nad uchem śniącej, kiedy równomierne pociągnięcie odchyliło jej głowę w tył, obnażając linię szyi. Wrażenie psich ciał napierało z każdą mijającą chwilą coraz mocniej, zamykając ich w okręgu sapliwego zwierzęcego jęku. Intymność. Brutalna, pierwotna intymność.
— Twoje oczy... Twoje wspomnienia, są mi bardzo potrzebne. Zadam Ci tylko kilka pytań. Jeżeli będziesz wystarczająco grzeczna, kto wie, może już nigdy nie wrócę — wiedział, że kłamie. Uwielbiał to. Nasączone cierpkością słowa niby pestki jabłek wypełnione gorzką amigdaliną. — Mogę też przy Tobie zostać. Już na zawsze.
Pierwsze muśnięcie psiego nosa i mokrych warg, drżących w gardłowym warczeniu, przesunęło się przez delikatną linię krtani kobiety, wyznaczając gęstą śliną lepką ścieżkę; niczym łagodna groźba, zapowiedź wgryzających się w tchawicę kłów. — Mogę być delikatniejszy, jeżeli tego chcesz, ale nie obiecuję, że mi się to uda — wrażenie ust mężczyzny zawisło nad krzywizną ucha kobiety, sącząc do niego słodkim, zmysłowym głosem kolejne słowa, pozwalając wrażeniu psiej mordy wędrować przez brodę paskudnym smrodem gnijącego mięsa w kwaśnym pysk.
@Amakasu Shey
Miała wrażenie, że się znali. Czy był tym nieodgadnionym uczuciem niepokoju, który nigdy jej nie opuszczał? Jej mroczna częścią, z którą walczyła, ale tak samo mocno jej pragnęła. Rzeczywiście był toksyczny. Niczym cicha trucizna zabijająca śpiących nocami. Był jej końcem, a może dopiero początkiem?
Powoli zaczynała czuć jego bliskość. Chociaż wciąż nie miał formy ani kształtu. Był tam. Gdzieś głęboko w czeluściach jej snu. Cały czas drażnił szponami jej zziębniętą, bladą skórę. Muskał opuszkami palców zepsutą i martwą duszę. Nie była już sama. Miała przy sobie nowego ale starego sojusznika. Tylko ona i jej koniec.
Jego głos wzbudzał w niej falę obrzydzenia, niepokoju i ekscytacji. Przytłaczający nacisk, który mimowolnie wzbudzał odruch odsunięcia się, ale tak samo mocno elektryzował i przyciągał sobą. Walczyła, ale czy tak naprawdę chciała walczyć? Popadała ze skrajności w skrajność, bo przecież nie potrafiła zdefiniować siebie. Niby wiedziała czego chciała, ale jej potrzeby mówiły odwrotnie. Chciała, żeby przestał tak samo mocno pragnąc, żeby już nigdy jej nie puszczał. Miała wrażenie, że jego słowa były dotykiem; że delikatna skóra na odsłoniętej szyi omiatała się gęsią skórką pod wpływem jego nieistniejącego oddechu. Był koszmarem. Był ukojeniem.
Mówił do niej, a ona mogła jedynie skupić się na przytłaczającej obecności. Nie odpowiedziała, ale wiedziała, że i tak odpowie na jego pytania. Czy pozostało jej cokolwiek innego niż poddanie się jego woli? Oczywiście. Mogła walczyć, szarpać się, kopać i gryźć. Zamierzała, ale i tak obydwoje znali już zakończenie tego starcia. Zwycięzca i przegrany zostali już wybrani przed jego rozpoczęciem.
Mokre lepkie krople przypominające czystą formę zagrożenia. Dlaczego tak cholernie mocno uwielbiała zagrożenie?
- Nie - pierwsze słowo przedzierające ciszę i niemy krzyk, który przecież cały czas rozbrzmiewał wokół. jedno krótkie słowo, które szybko doprowadziło ich na krawędź. Głębia snu stała się płytka, zahaczając o świat żywych. Była bliska pobudki, a jednak wciąż trzymała się jego głosu. Pięknego i przerażającego. - Chcę cierpieć - dodała podpisując swój los wielkimi literami. Niewidzialnymi dłońmi próbując dotrzeć do miękkiego, milusiego futerka, jak gdyby szukała jakiejś formy zapewnienia. Ukojenia i kontrastu do ostrych słów i oddechu cudownie męczącego jej odsłoniętą szyję.
Wisiała na krawędzi. Między snem a jawą. Ich wspólny czas dobiegał końca. A może rzeczywiście był dopiero początkiem.
@Munehira Aoi
Powoli zaczynała czuć jego bliskość. Chociaż wciąż nie miał formy ani kształtu. Był tam. Gdzieś głęboko w czeluściach jej snu. Cały czas drażnił szponami jej zziębniętą, bladą skórę. Muskał opuszkami palców zepsutą i martwą duszę. Nie była już sama. Miała przy sobie nowego ale starego sojusznika. Tylko ona i jej koniec.
Jego głos wzbudzał w niej falę obrzydzenia, niepokoju i ekscytacji. Przytłaczający nacisk, który mimowolnie wzbudzał odruch odsunięcia się, ale tak samo mocno elektryzował i przyciągał sobą. Walczyła, ale czy tak naprawdę chciała walczyć? Popadała ze skrajności w skrajność, bo przecież nie potrafiła zdefiniować siebie. Niby wiedziała czego chciała, ale jej potrzeby mówiły odwrotnie. Chciała, żeby przestał tak samo mocno pragnąc, żeby już nigdy jej nie puszczał. Miała wrażenie, że jego słowa były dotykiem; że delikatna skóra na odsłoniętej szyi omiatała się gęsią skórką pod wpływem jego nieistniejącego oddechu. Był koszmarem. Był ukojeniem.
Mówił do niej, a ona mogła jedynie skupić się na przytłaczającej obecności. Nie odpowiedziała, ale wiedziała, że i tak odpowie na jego pytania. Czy pozostało jej cokolwiek innego niż poddanie się jego woli? Oczywiście. Mogła walczyć, szarpać się, kopać i gryźć. Zamierzała, ale i tak obydwoje znali już zakończenie tego starcia. Zwycięzca i przegrany zostali już wybrani przed jego rozpoczęciem.
Mokre lepkie krople przypominające czystą formę zagrożenia. Dlaczego tak cholernie mocno uwielbiała zagrożenie?
- Nie - pierwsze słowo przedzierające ciszę i niemy krzyk, który przecież cały czas rozbrzmiewał wokół. jedno krótkie słowo, które szybko doprowadziło ich na krawędź. Głębia snu stała się płytka, zahaczając o świat żywych. Była bliska pobudki, a jednak wciąż trzymała się jego głosu. Pięknego i przerażającego. - Chcę cierpieć - dodała podpisując swój los wielkimi literami. Niewidzialnymi dłońmi próbując dotrzeć do miękkiego, milusiego futerka, jak gdyby szukała jakiejś formy zapewnienia. Ukojenia i kontrastu do ostrych słów i oddechu cudownie męczącego jej odsłoniętą szyję.
Wisiała na krawędzi. Między snem a jawą. Ich wspólny czas dobiegał końca. A może rzeczywiście był dopiero początkiem.
@Munehira Aoi
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Strona 1 z 2 • 1, 2
|
|
maj 2038 roku