Brama torii na ścieżce do świątyni Jizō
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 26 Lis - 19:24
Brama torii na ścieżce do świątyni Jizō


Położona na granicy Asakury, bliżej prawie niezamieszkanej części Fukkatsu. Pierwsza, najmniejsza z kilku symbolicznych bram na ścieżce do świątyni jednego z bóstw, chroniących przed niebezpieczeństwem. Konstrukcja ma charakterystyczny motyw myōjin-torii, której podstawowy kształt tworzy para słupów złączonych u góry dwiema wygiętymi końcami, poprzecznymi belkami. Ścieżka nie jest zbyt często używana, przez co cała jej długość jest obrośnięta mchem, bluszczem i krzewami. Im wyżej i głębiej ku świątyni, tym większe zalesienie. Pierwsza z bram wyróżnia się jednak na tle pozostałych. Chociaż w teorii obleczona jest najmniejszą dozą "świetności", jako początek drogi, jest miejscem najbardziej obleganym przez rozmaite ptaki, które licznie zajmują pobliskie, wiśniowe drzewa i skalne schowki. Miejsce budzi się do życia tylko podczas wiosennego kwitnienia, stanowiąc przepiękny punkt widokowy, kusząc śmiałków śniegiem płatków sakury. Plotki głoszą, że są to łzy bóstwa Jizō, a każdy taki płatek stanowi potencjalny talizman chroniący przed nieszczęściem, szczególnie młode matki i małe dzieci.

Haraedo
Ejiri Carei

Nie 27 Lis - 15:29
| 14 listopada

Pokonywała ścieżkę w dół w nieskrojonych skokach po dwa - trzy stopnie na raz. Warkocz splecionych włosów rozsypał się częściowo, tworząc wokół jej głowy równie niespokojną aureolę czerni. Mogła przewidzieć, że wizyta w świątyni, do której kiedyś tak często prowadzała ją babcia, może ją pochłonąć, zakrzywiając niemal postrzeganie upływającego czasu. Sama modlitwa nie trwała długo, a cichość, tak ciepło oplatająca barki dawała jej lekkie poczucie bezpieczeństwa. Ulotne co prawda, ale wciąż dostrzegalne, jakby przypominające o sobie. Carei nie była jednak pewna, czy była to zasługa wspomnień i towarzystwa babci, czy cichej świadomości, że gdzieś tutaj, rzeczywiście mogło ją obserwować bóstwo.
Z artystyczną ciekawością za to zatrzymała się przy pierwszej bramie, tuż przed wejściem, dostrzegając krzątającego się mnicha...?  Nie mogła się powstrzymać, by wyjąć szkicownik, którym zaścieliły czarne kreski węgielka. W widoku, jaki dostrzegła, chociaż pozbawiony wiosennej aury, było coś szalenie urzekającego. A ścigające się po placu w centrum liście, przypominały tańczące ze sobą cienie. Tych jednak - próżno było szukać na świątynnym miejscu. Przynajmniej, w samym jej sercu.
Chłód, który tak nagle szarpnął ciałem, wzbudzając dreszcze, wyrwał ją z natchnienia. W niejakim pośpiechu zerwała się z ławki, zbierając ołówki i węgielek do torby, lądujące tuż obok samego szkicownika i kilku podłużnych zeszytów z porannych zajęć na uczelni.  Grafitowe smugi bardzo wyraźnie znaczyły smukłe palce i nadgarstek, którym kilkukrotnie przecierała jasne plamy na pergaminie. Dzień zdecydowanie chylił się ku zachodowi, a słoneczne plamy czerwieni powoli przekształcały się w mrok. Nie chciała wracać po ciemku, chociaż już zakładała, że zamiast wracać do centrum, do mieszkania, szybciej znajdzie się u babci. Poprawiła płaszczyk w ciemnym odcieniu burgundu, chroniący ją przed jesiennym zimnem i palcami zmroku.
Zwolniła odrobinę, gdy dostrzegła jedną z ostatnich u wylotu ścieżki bram. Powietrze wokół rozchylonych w szybkim oddechu warg, stało się mgiełką. Nie lubiła tego efektu, niezmiennie, kojarzący się z lękiem, gdy po raz pierwszy dostrzegała mgliste kształty duchów. Gdzieś na granicy słyszalności, słyszała drażniący zmysły dźwięk, coś na kształt... płaczu? Zadrżała, przymykając powieki, a gdy je otworzyła, w ostatnim stopniu zejścia, niemal krzyknęła, tłumiąc  go w ostatniej chwili, dostrzegając bardziej wyraźny cień, kształtujący się w wysoką sylwetkę. Szczęśliwie dla niej - znajomą.
Zatrzymała się w pół kroku, wciągając gwałtownie powietrze, pochylając się lekko i opierając na udach, drżące jak osikowe drzewo - dłonie - Nakajima - ...szepnęła z wyraźną ulgą w głosie, tym samym zaznaczając i swoją obecność. Chociaż biorąc pod uwagę jej lotny bieg z góry, musiała być widziana z daleka. Prawdopodobnie. Przełknęła powietrze, czując w gardle ustępujący zacisk. Podniosła spojrzenie, jakby dla pewności, że jej percepcja nie płata jej brzydkiego żartu i właściwie oceniła tożsamość towarzystwa. Cichy, płaczliwy jęk powtórzył się. Drgnęła poruszona, prostując się.

@Nakajima Haru
Ejiri Carei

Nakajima Haru ubóstwia ten post.

Kitamuro Amaya

Sob 17 Gru - 1:28
1 grudnia

Spędziła blisko sześć godziny ukrywając się w krzakach. Wiedziała, że to głupi pomysł ale klientka upierała się, że na pewno jej mąż weźmie "tę zdzirę" na randkę w miejsce gdzie się po raz pierwszy poznali. Amaya nie miała pojęcia dlaczego kobieta była tego tak pewna, że to będzie miało miejsce akurat dziś. Nie wiedziała też skąd wzięła tak dokładną godzinne jak czterdzieści pięć minut po osiemnastej. Próby dojścia do prawy mijały się z celem. Prawdopodobnie nie tyle co potrzebowała detektywa do udowodnienia własnych manii, a psychologa. Klient jednak nasz Pan. Pani detektyw nie zamierzała się kłócić - przedsiębiorczo wzruszyła ramionami. W grę wchodziła w końcu stawka godzinowa.
Przyszła półtorej godziny wcześniej. Znalazła odpowiednie miejsce ułożone nieco na wzniesieniu tak by było widać dobrze samo wejście i drogę wyżej, w stronę świątyni. Sprawdziła, czy będzie wstanie zrobić dobre zdjęcie do dowodu. Rozłożyła matę na glebę by odizolować się od zimnej powierzchni. Ustawiła statyw na niskiej wysokości, tak, że leżąc na brzuchu mogła obserwować wygodnie świat przez lustrzankę. Otworzyła paczkę suszonych sardynek oraz małe pszeniczne. Wyjęła czasopismo z krzyżówkami i sięgnęła po ołówek trzymający w ciasnym koku jej półdługie włosy.
Po pięciu godzinach nos miała już zaczerwieniony od chłodu. Był grudzień, ok. Wokół niej prócz pustej paczuszki suszonych, rybnych zakąsek były dojedzone chipsy krewetkowe. Czasopismo z krzyżówkami było pokreślone, pomazane i w zasadzie bliżej mu już było do ekspresyjnego dzieła sztuki niż umysłowej łamigłówki. Wokół były już trzy puszki przypominające małe pepsi, lecz będące resztkami po piwie. Beknęła tłumiąc dźwięk zaciśniętą pięścią przyciśniętą do ust.
- Kurde...Ugh... - sięgnęła po sezamowego paluszka wyglądając przez obiektyw aparatu. Dalej nikogo nie widziała - Jeżeli serio to było miejsce ich pierwszej randki to nie wiem co mieli w głowie myśląc, że się uda...
Kitamuro Amaya

Nakao Yori ubóstwia ten post.

Nakao Yori

Sob 17 Gru - 14:49
Gdyby tylko mógł jeszcze oddychać, pewnie westchnąłby zmęczony tą dobijającą ciszą dookoła... ale nie mógł. Był martwy...cóż, tak już czasami bywa. Nie sam jednak fakt, że świat pozbawił go życia irytował go najbardziej, o nie! Czemu. Duchy. Tak. Mało. Mogą?! Leniwie błąkał się ulicami miasta, aż w końcu i nawet miasto prawie opuścił. Pustki dookoła. Nie żeby tłum miałby jakoś rozwiązać jego problem, ludzie raczej nie odpowiadali na zawołania. Może powinien znowu kogoś ponawiedzać, to wszystko, co mu teraz pozostało. Prychnął zirytowany na samego siebie. Żałosne, czy naprawdę do tego upadł? Nawiedzania snów z nudów?

Skazany złodziejaszek przystanął przy czerwonej bramie, za którą rozchodziła się już tylko chmara zieleni. W tej jednak ciszy wydawało mu się, że usłyszał szelest w krzakach. Dobrze, że te wszystkie lata nie stłumiły jeszcze jego zmysłów całkowicie. Cóż, może nie jego sprawa, ale z zaciekawieniem i lekko żwawszym krokiem ruszył w tamtą stronę, w końcu ktoś tutaj bawił się w chowanego... z niezrozumiałego dla niego powodu. Zaraz jednak wyczaił aparat a potem faktycznie schowaną w krzakach osobę-

Już dawno przyzwyczaił się do swojej niewidoczności więc przestał się przejmować wpatrywaniem się w ludzi bez żadnych pohamowań. No proszę, ktoś tu się rozłożył. Przysiadł przed aparatem, zasłaniając obraz, ale nie żeby się na jakimś zdjęciu odbił... zaraz podążył wzrokiem za obiektywem i dojrzał tylko pustkę. -Nic tam nie ma. - Powiedział zawiedziony. Była tylko ciemność, przełamywania nielicznymi latarniami i czerwień ładnej bramy. To było dokłądnie to miejsce, z którego przed chwilą się ruszył. -A już myślałem, że coś ciekawego. - Jakoś tak przez lata zaczął głównie mówić do siebie.

@Kitamuro Amaya


Brama torii na ścieżce do świątyni Jizō MDYeKPl
[ALL I WANT FOR CHRISTMAS IS YOUUUUU <33]
POSZUKIWANIA | THIEF OUTFIT
Nakao Yori
Kitamuro Amaya

Sob 17 Gru - 21:43
Nocą ciężko było o przyzwoitą widoczność. Nie zaskoczył ją więc specjalnie nagły mrok w obiektywie. Nie od razu - kiedy przypomniała sobie, że przecież korzysta z noktowizji. Wtedy też usłyszała głos. W pierwszej chwili zjeżyła się cała wewnętrznie bo ktokolwiek to był nie powinien być wstanie zbliżyć się do niej niepostrzeżenie. To był instynkt. Już nie leżała - momentalnie siedziała, jedną rękę miała podpartą o ziemię za plecami, a drugą chwyciła to co jej się napatoczyło pod palce. Wycelowała w stronę chłopca pusty termos walcząc przy tym z nadciśnieniem tętniczym. Była zażenowana tym, że jakiś małolat robi sobie z niej kawał. Strach został w jednej chwili zastąpiony przez złość.
- Czy ty jesteś normalny...?! - Rzuciła w jego kierunku termicznym kubkiem, który...przez niego przeleciał na wskroś. Adrenalina szumiała i poganiała za chmielone zmysły do łączenia faktów. Pierwsze co myślała, że spotkała niewydarzonego prankera, potem jakiegoś zbiega z zakładu albo dla upośledzonych, albo zamkniętego. W trzeciej chwili zrozumiała, że ma przed sobą trupa. Nie chodziło o samą butelkę - nie umiała inaczej wyjaśnić zabójczej ciszy poruszania się, poczucia braku obecności, na wpół rozmywającej się sylwetki w niepasującym do krajobrazu stroju. Rozszerzone ze strachu, złości źrenice wracały do pierwotnego stanu z powodu pewnego zirytowania. Zaczęła w ciszy pakować swoje rzeczy do sportowej torby udając, że istota do której mówiła nigdy nie istniała. Tak o, tak po prostu.

@Nakao Yori
Kitamuro Amaya
Nakao Yori

Sob 17 Gru - 23:12
Nie spodziewał się żadnej, ostrej reakcji. Był tak odzwyczajony, że aż wzdrygnął się w pierwszym momencie, po czym zerwał na równe nogi. Zaraz rzucony przez nieznajomą przedmiot przeleciał przez niego na wskroś i z lekka zdezorientowany młodzieniec podążył za nim wzrokiem. Kubek zaczął się turlać po pochyłej powierzchni i zaraz był już daleko. - Ah.... - Przez chwilkę stał w zastanowieniu, jakby potrzebował paru sekund aby przetrawić tak nagły atak....

Jednakże zaraz szeroki uśmieszek przyozdobił jego twarz. -Normalny, a jakże! Przyjazny duch z osiedla. - W jego głosie było słychać szczere rozbawienie, tak dawno nie wymienił z nikim nawet paru takich prostych słów, czy nie został zaatakowany (Tak będzie oficjalnie nazywał rzucenie kubkiem termicznym, a jak), zadziwiająco był przeszczęśliwy nawet przy takim przejawie jasnej agresji. Widząc jednak, że zaczął być ignorowany, zmrużył oczy w lekkim zirytowaniu, choć już i tak było za późno.

Już wiedział.

-Moja droga, gdzie to tak, już się zbierasz? Najpierw mnie atakujesz a teraz co? Tak nie przystoi, łamiesz mi serce. - Zaczął tonem zdecydowanie przesadnie przedramatyzowanym, gdy to przystanął blisko, pochylając się lekko. Miał zamiar odbyć jakąkolwiek konwersację, choćby za cenę..................uh, już oddał wszystko szczerze, nie miał nic do stracenia. Może to i lepiej. Zaraz uśmiechnął się rozbawiony. -Jak już się spotkaliśmy tak pięknego wieczoru, to czemuby nie skorzystać!

@Kitamuro Amaya


Brama torii na ścieżce do świątyni Jizō MDYeKPl
[ALL I WANT FOR CHRISTMAS IS YOUUUUU <33]
POSZUKIWANIA | THIEF OUTFIT
Nakao Yori
Kitamuro Amaya

Nie 18 Gru - 0:37
Nie, nie, nie... Ganiła siebie w myślach za tę beztroskę, za te rozkojarzenie alkoholem, za przesadzoną reakcję. Już kilkakrotnie doznała na swojej skórze natrętności zbłąkanych dusz do tego stopnia, że skończyła na kontrakcie z jedną z nich. Na samą retrospekcję poczuła się zmęczona - Idź sobie - syknęła z pomiędzy zaciśniętych zębów nie odrywając się od pakowania. Mata zadziwiająco sprawnie zwinęła się w rulon, aparat ze statywem został niedbale rzucony na wierzch, tak jak kilka innych pierdół. Podciągnęła się sztywno do pionu traperem wgniatając jedną ze zbłąkanych, pustych puszek w glebę. Zarzucając sobie torbę na ramię ewidentnie wyciągnęła jeszcze coś z jej wnętrza. Owy przedmiot skierowała w stronę ducha, który mógł mieć dejavu . Był to ręczny spryskiwacz. Tak, dokładnie taki sam jakiego używa się do ganienia niesfornych kotów lub zwilżając liście roślin. Wewnątrz chlupotała nawet bezbarwna ciecz.
- Słuchaj, powiem to raz - nie będzie żadnego korzystania. Nie jestem tu dla twojej rozrywki, nie interesuje mnie twoja historia, a tym bardziej nie bijące serce. Będziesz za mną szedł to jednym pryśnięciem zrobię z tobą to samo co brief robi ze smrodem w kiblach, czaisz...? - zagroziła ostrożnie się wycofując się i nie spuszczając chłopaka w pasiakach z muszki. Oczywiście blefowała - Ani lewitującego kroku dalej...ani słowa

@NAKAO YORI
Kitamuro Amaya
Nakao Yori

Pon 19 Gru - 22:00
-Nie pójdę. - To była jego natychmiastowa odpowiedź. Pewności siebie zdecydowanie mu nie brakowało. Ale cóż, przecież nie pójdzie grzecznie, jak ktoś go tylko poprosi. Jednakże nieznajoma wydawała się zdeterminowana aby uciec. Niestety, czy by stanął przed nią i próbował zatrzymać, tylko przeszłaby przez niego, jak wszystkie inne przedmioty, co za nieszczęśliwy los ducha.

Przykucnął, przyglądając się wszystkim pakowanym do torby przedmiotom z zaciekawieniem, jednakże wstał równie szybko, widząc, że jego jedyny rozmówca ucieka! -Hej tam, spokojnie, nikt ci nie karze słuchać mojej historii, za długa aby opowiadać i tak. - Mruknął, niezbyt przejęty dosyć nieumiejętnymi groźbami. Już jakiś czas chodził po tej ziemi jako duch, sama woda nic mu nie mogła zrobić. Przynajmniej nie w takiej sytuacji. Tylko go to bardziej rozbawiło... co mogło być skutkiem wręcz przeciwnym do zamierzonego celu. Zaśmiał się krótko. -Ależ ja nie szukam zwady, dawno nikt nie wymieniał ze mną słowa, tym z niebijącym sercem też się nudzi, wiesz? Zupełnie brak ci manier, żeby tak od razu uciekać, też coś. - Niby stał na drodze nieznajomej ale wiedział, że nic to nie dawało. Jak nie o nim mają mówić, to chociaż z zaciekawieniem zapytał o co innego. -W co tam aparatem celowałaś? Bo chyba nie we mnie, co? Choć wiesz, ja bym się nie obraził, w końcu jestem gwiazdą. - Dumnie przyłożył rękę do własnej piersi. Oczywiście przesadzał, w wiadomościach nie wspominano o nim odkąd umarł i to go niezwykle bolało. Ah, a takim wspaniałym był złodziejem...

@Kitamuro Amaya


Brama torii na ścieżce do świątyni Jizō MDYeKPl
[ALL I WANT FOR CHRISTMAS IS YOUUUUU <33]
POSZUKIWANIA | THIEF OUTFIT
Nakao Yori
Kitamuro Amaya

Pią 23 Gru - 3:16

Nie pójdę.
Kurde.
Zrobiła kwaśną minę, a w myślach panicznie zapiszczała mając ochotę rzucić się przed siebie w akcie desperackiej ucieczki. To nie tak, że przez te lata nie spotykała duchów, nie nawiązywała z nimi kontaktów... Nauczyła się jednak, że to nie zawsze dobrze się kończy. Najlepiej pozostać głuchym i ślepym - chyba, że ma się własny interes do martwego. W innym wypadku można było bezsensownie narazić się na zostanie emocjonalną gąbką dla niespokojnej duszy.
Amaya więc dość ostentacyjnie wyrażała swoją niechęć odtrącając towarzystwo ducha. Było w tym trochę dziecinnego, pijackiego oburzenia podsyconego myślą, że się go w pierwszej chwili wystraszyła.
Jej groźby ewidentnie nic nie dawały. Przez chwilę miała nadzieję, że to jakiś "świeży" duch i łatwo będzie go omamić. Ostatecznie puściła dwa pryśnięcia z atomizera bardziej po to by wyładować swoją frustrację niż zrobić krzywdę. Wilgotna mgiełka naturalnie przefrunęła przez chłopaka. Opuściła bezradnie broń wzdłuż ciała.
- Kto wie, może gdybyś przekładał ucieczkę ponad maniery to nie byłbyś teraz nudzącym się z niebijącym sercem...? - zauważyła zaczynając mimo wszystko chodzenie ze wzniesienia w stronę chodnika. Ze wzdrygnięciem przeszła przez stojącą przed nią duszę zostawiając ją za plecami. W pewnym momencie potknęła się i wyciągnęła komórkę, którą zaczęła oświetlać sobie drogę.
- Masz tupet jak na martwego - skwitowała młodzieńczą pewność siebie kompletnie nie rozpoznając tożsamości swojego towarzysza. Zganiła siebie zaraz w myślach, że nie tak wygląda ignorowanie problemów i właściwie już miała się więcej nie odzywać, kiedy to przetrawiła skrupulatniej to co usłyszała uzmysławiając sobie coś - mógł być użyteczny. Zerknęła na niego i połyskujące od upojenia spojrzenie wydało się na krótką chwilę ostrzejsze. Zaraz jednak wróciła do patrzenia pod nogi.
- Poluję na faceta i jego kochankę. Metr osiemdziesiąt, koło czterdziestki, brunet o ciemnych oczach i okularach. Lekko przygarbiony, typowy znudzony korposzczur. Chodzi z brązową aktówką przewieszoną przez ramię - zwisa z niej zielony breloczek. Dziewczyna młodsza, blondynka, długie włosy za pas, głośna. Dziś mieli mieć tu randkę, lecz nie mieli...Widziałeś kogoś takiego? - było w niej nieco mniej niechęci, lecz wyraźnie dało się ciągle odczuć rezon. Kiedy doszła do brukowanego chodnika otrzepała dres. Czy usłyszała za plecami płacz...?
Kitamuro Amaya
Haraedo

Czw 1 Cze - 22:18
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Raikatsuji Shiimaura

Czw 3 Sie - 20:39
13/07/2037, popołudnie

- To piękny materiał.
Smukła dłoń dotknęła zdobionych rękawów; lazurowe paznokcie przemknęły wzdłuż bieli i czerni jak łzy, wygładziły powstałe zmarszczki z czułością i uznaniem. Spoczęły na gładkiej, choć wciąż nie do końca wyczyszczonej ze smaru ręce. Ciotka ujęła ją lekko, w prymitywnie matczynej ostrożności, gładząc zaczerwienione knykcie, przytykając nasączoną chustkę do grzbietu, ścierając jeszcze odrobinę śladów ciężkiej pracy.
- Powinnaś przemyśleć... - przerwała, gdy trzymana dłoń wymknęła się spomiędzy palców. Uniosła wtedy spojrzenie, przemknęła nim po dobrze założonej yukacie, po smukłej szyi z niezdjętym łańcuszkiem. Dotarła do smagniętych wiśnią warg - intensywnych w barwie mimo braku jakiegokolwiek makijażu. Wreszcie zatrzymała się na oczach. Ogromnych, szarych kamieniach z rozszerzonymi źrenicami. Otoczone naturalnie długimi rzęsami, gęstymi tak, że wyglądały na sztuczne, przyciągały uwagę w pierwszej kolejności.
- To tylko drobna sugestia, Shiimaura.
- Wiem.
Dziewczyna naciągnęła tkaninę na plamy, których próbowała pozbyć się cały poranek, a które wciąż, choć wyblaknięte, brudziły jasność dłoni.
- Pójdę po męża.
- Dobrze.
- Pamiętasz, co mi obiecałaś?
- Tak.
- Najwyżej jak sięgniesz.
Zacisnęła wargi, krótko przytakując.
- Żeby zobaczyła.
- Postaram się.

Dwie godziny później stary Kajahara dalej narzekał na ból korzonek, schylony w pół jęczał i postękiwał. Opierał wynędzniałe ramię na podstawionych rękach Shiimaury, kalecząc przekleństwa w każdym znanym sobie języku. Co dwa kroki wystrzeliwał następną wiązanką, stale naciskając sobie na plecy, przewracając oczami i krytykując mijanych, zdrowych, witalnych nastolatków.
- Psia was mać - warczał, odprowadzany do jednej z ławek, utykając jak pozbawiony ostatnich sił konający. Na drewniane deski zwalił się potęgą upuszczonego wora ziemniaków - choć jego wychudła sylwetka była z pewnością o wiele lżejsza.
- Pójdę po butelkę wody.
Raikatsuji nie zdążyła postąpić kroku, gdy w pół ruchu zatrzymało ją obojętne machnięcie dłoni.
- Do cholery z wodą, młoda, do cholery z takimi rzeczami. Czy ta wredna, nieokiełznana sadystka nie jest w stanie dać mi spokoju choć raz?
- Chce dobrze.
To były puste słowa; nie znała tak naprawdę intencji pani Kajahary, nie była w żaden sposób blisko z żoną własnego przełożonego. Próżno tu szukać prawdziwej zażyłości, choć sędziwy maruda niejednokrotnie udowodnił, że mimo szorstkiego charakteru, martwi się o przyszłość i samopoczucie właściwie jedynej stałej pracownicy. Nie łączyły ich prawdziwe więzy krwi, ale ich rodziny pozostawały w tak ścisłych kontaktach, że znający Shiimaurę od maleńkości Kajahara nie potrafił patrzeć na dziewczynę inaczej niż jak na bratanicę. Nawet teraz, choć twarz ściągał mu gniew, oczy, ilekroć spotykały się ze srebrnym, młodym odpowiednikiem, gwałtownie łagodniały.
- Posiedzę tu - zawyrokował wreszcie.
Nie dało się tego dostrzec na pierwszy rzut. Ci, którzy go nie znali, pomyśleliby z pewnością, że jest uparty jak muł. Że woli polenić się na ustawionej w cieniu drzewa ławce, niż odhaczać kolejne punkty z listy. Shiimaura znała go jednak wystarczająco, aby zrozumieć, że to pewien rodzaj uległości. Przykryty wierzchnią, brutalną narzutą, by nie uzewnętrznić miękkiego środka - ale równie dobrze, gdyby miał w sobie więcej ogłady, a mniej zrzędliwej natury, mógłby powiedzieć: posiedzę tu, bo oszaleję z bólu pleców. Ale ty spróbuj zrobić to, o co poprosiła. To dla niej ważne. Inaczej bym tu nie przyjeżdżał rok w rok tylko dlatego, że ona już nie może.
- Wrócę najszybciej jak się da.
Komunikat był zbędny. Odpowiedzią okazało się byle jakie machnięcie nadgarstkiem, nakazujące jej już zjeżdżać. Bez dalszych dyskusji obróciła się i - stukając drewnianymi obcasami - udała się w tłum ludzi.
Miejsca nie wybrano bez powodu. Choć żona Kajahary ubóstwiała huczne imprezy, festyny, barwne ubrania tematyczne i błysk fajerwerków rozjaśniających niebo nocą, poszła na ugodę wobec introwertyzmu męża. Natsukashii Matsuri zawsze spędzali więc niemal na granicy tolerancji; tam, gdzie stawiano ostatnie, coraz rzadziej napotykane stoiska, gdzie gęstwina obcych nie była tak dusząca. W pewien sposób Raikatsuji cieszyła się z tego powodu - nie wymuszało to na niej przedzierania się przez zbyt wielu uczestników, głowa nie pękała od wrzasków i ujadania zestresowanych psów. Docierał tu nawet nieco chłodniejszy wiatr, muskający policzki i targający za z dbałością upięte włosy.
"Oh" - echo głosu pani Kajahary pojawiło się niespodziewanie, gdy tylko w tle zamajaczała drewniana, tymczasowa budowla. "I niech ustrzeli mi wreszcie główną nagrodę. Kiedyś był dobry. Miał cela. Uwierzyłabyś?"
Ledwo dawała radę wyobrazić sobie młodszą, mniej kapryśną wersję starego mechanika. Jego zgarbioną posturę, nagle wyprostowaną i silną. Jego zwiotczałe ramiona napięte od dobrze wyrobionych mięśni, od tkanek przepracowanych w warsztacie.
A jednak miło było zestawić ze sobą tak odległe obrazy. Dać wiarę, że może faktycznie, pół wieku temu, nosząc te same niezbyt gustowne czapki z daszkiem dawno nieistniejących sportowych drużyn, pochylając się nad blatem, celował do puszek, by ustrzelić dla ukochanej jednego z pluszaków, jakiś drobiazg, breloczek.
- Poproszę jedną kolej- - usłyszała własny głos, nagle urwany, gdy z impetem wpadła na coś twardego - i miękkiego jednocześnie w paradoksalny, niewytłumaczalny sposób. Odbiła się, utrzymując równowagę tylko dzięki chwiejnemu przesunięciu stopy w tył.
- Przepraszam. - Wysunięty z klamry kosmyk odgarnęła za ucho, wznosząc rozkojarzony wzrok na twarz nieznajomego mężczyzny, dukając słowa jak wydarta z amoku ofiara hipnozy. Słońce błysnęło zza burzy włosów stojącej naprzeciwko sylwetki, topiąc jego oblicze w jasności, mrużąc tym samym powieki oślepionej dziewczyny. - Powinnam bardziej uważać.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Vance Whitelaw ubóstwia ten post.

Vance Whitelaw

Sob 5 Sie - 21:40
Wygodne, ale całkowicie nieporęczne — zauważył, gdy jeszcze niecałą godzinę temu jedna z pracownic hotelu starannie przewiązywała pas na tułowiu mężczyzny, by stabilnie trzymał poły luźnego materiału. Uniósł nadgarstek na wysokość oczu, wiodąc wzrokiem po ciągnącym się w dół rękawie. Już wcześniej sceptycznie podchodził do założenia na siebie tradycyjnego stroju, ale organizatorzy imprezy, dla których Whitelaw okazał się niemałym wsparciem finansowym, nalegali, by w pełni zasmakował uroku Natsukashii Matsuri, nawet jeśli nie każdy równie ochoczo podchodził do widoku obcokrajowców czerpiących z japońskiej kultury. Zwykli mieszkańcy biorący udział w festiwalu nie mieli dla niego aż tak dużego znaczenia, jak przynoszący korzyści partnerzy biznesowi – tylko to przeważyło o podjęciu przez niego tej decyzji. Poza tym, gdy jasne tęczówki skierowały się w stronę stojącego lustra, uznał, że wcale nie wygląda tak źle, nawet jeśli nie przywykł do noszenia yukaty odświętnie. Bliższa była mu podczas korzystania z gorących źródeł i pomimo złotych wyszyć na białym materiale, trudno było mu porzucić skojarzenie z domowym szlafrokiem.
  Spojrzenie Vance’a przesunęło się w bok, gdy w odbiciu dostrzegł jakiś ruch. Ponad swoim własnym ramieniem zauważył wiecznie niezadowoloną twarz mężczyzny. Teraz wydawał mu się jeszcze bardziej zmarkotniały, ale niezrażony tym jasnowłosy wygiął wargi w na wpół rozbawionym, na wpół usatysfakcjonowanym uśmiechu, gdy pod szyją ochroniarza dostrzegł krzyżujące się ze sobą poły materiału. Blondyn nawet nie krył się z tym, że zmusił go do tego jedynie ku własnej uciesze. Nie krępowałoby go, gdyby był jedynym obcokrajowcem, który zdecydował się na tak odważny krok, ale czemu miał być jedyną osobą, która „w pełni zasmakuje uroku festiwalu”?
  — Dobrze wyglądasz, Zane.

Rozerwij się — polecił ciemnowłosemu, gdy znaleźli się już na miejscu i mieli za sobą formalny uścisk dłoni z organizatorem spotkania. Wierzchem ręki zastukał dwukrotnie o jego klatkę piersiową, ściągając jego uwagę w dół. Pomiędzy palcem wskazującym i środkowym trzymał cienki plik banknotów, które przekazał mu w dość oczywistej intencji. Byli tu na jego koszt, ale nie potrzebował Zane’a w roli cienia, który snułby się za nim w grobowym milczeniu przez większość imprezy. Nie miał zresztą wątpliwości co do tego, że przez cały ten czas będzie miał go na oku, zachowując przy tym czujność dobrze wytresowanego psa obronnego. Nie patrzył już w stronę Walkera, gdy ten – jak Whitelaw sądził – niechętnie wysunął pieniądze z jego ręki. Poświęciłby mu więcej uwagi, gdyby się zapierał, ale ciemnowłosy wiedział, że tylko straciłby czas. Blondyn pokręcił jedynie głową na boki, gdy do jego uszu dobiegł dźwięk głębszego oddechu otulonego subtelnym zrezygnowaniem. Przyzwyczaił się już – Vance był tego pewien.
  Nie zamierzał zostać tu na długo. Chwila przechadzania się pomiędzy stoiskami uświadamiała mu, jak bardzo tu nie pasował, choć wyprostowana postawa i pewny siebie sposób poruszania się bynajmniej nie dały odczuć, że było mu źle w towarzystwie prostych ludzi. Jak zawsze zachowywał się tak, jakby był u siebie – robił to zawsze i wszędzie, jakby to cały świat należał do niego albo już wkrótce miał należeć. Fakt, że tu był świadczył tylko o tym, że jedynie dokonywał oględzin miejsca, które już niebawem miał przejąć. Asortymentowi stoisk rzucał jedynie zdawkowe spojrzenia, nie odnajdując na nich niczego cennego. Pamiątkowe bibeloty nie były mu potrzebne. Nic dziwnego, że to właśnie urzeczeni festiwalem ludzie wydawali mu się znacznie ciekawsi. Niepozornie skakał spojrzeniem od jednej twarzy do kolejnej; w błyszczących oczach tliło się coś lisiego. Bo może był właśnie lisem samym w sobie. Takim, który właśnie wkradł się do kurnika i szukał dla siebie najbardziej apetycznego celu.
  „Poproszę jedną kolej-”
  Zatrzymał się gwałtownie, gdy wyrwano go ze skupionego poszukiwania. Ciało zareagowało samoistnie i niezależnie od tego, czy dziewczyna, która przypadkiem na niego wpadła, radziła sobie z szybkim odzyskiwaniem równowagi, ręka blondyna już spoczywała na jej ramieniu. Dotyk był nienachalny, mimo że była w stanie poczuć ciężar, który ze zdecydowaniem uziemił ją w miejscu. Palce bez większego trudu ujęły wątły bark, zanim jeszcze dokładniej przyjrzał się czarnowłosej. Całkowicie ignorując padające z jej ust przeprosiny, przechylił głowę na bok z lekko przymrużonymi powiekami, choć w odróżnieniu od dziewczyny wcale nie musiał chronić źrenic przed słońcem. Wyglądała dziwnie znajomo, ale potrzebował chwili, by dopasować jej ładną buzię do konkretnej historii z jego życia. W swojej głowie miał specjalne miejsce dla osób, które w taki czy inny sposób przyciągały uwagę, dlatego skojarzenie przyszło mu, jak na pstryknięcie palcami.
  — O proszę. Czy to nie moja ulubiona pani mechanik? — odezwał się, podnosząc rękę znad dziewczęcego ramienia. Choć cień uśmiechu na ustach nadal mógł być poza zasięgiem wzroku Shiimaury, zalążek entuzjazmu był słyszalny w samym głosie jasnowłosego. — Nic się nie stało. Powiedziałbym nawet, że to miły zbieg okoliczności. Nie spodziewałem się znajomych twarzy tu, w Asakurze.
  — To jak z tym biletem?
  Lekko zniecierpliwiony głos zza lady stoiska przyciągnął jego uwagę. Z uniesioną brwią najpierw ocenił atrakcję, którą oferowało, dopiero później poświęcił uwagę samemu sprzedawcy, który bezgłośnie uderzał palcem o blat, jakby gdzieś mu się spieszyło. Pewnie po kilku dniach przyglądania się ludziom, którzy nieumiejętnie strzelali do celu, był już zmęczony swoją pracą.
  — Poproszę dwa — zakomunikował, już w wyuczonym geście wyciągając z kieszeni niewyliczoną kwotę. Gdy wydawało się, że perfidnie wcisnął się dziewczynie w kolejkę, chwyciwszy za podaną mu zabawkową broń, wystawił ją w jej kierunku. — Zagrajmy. — Nie sposób było nie dosłyszeć ścielącego się na języku wyzwania. Nawet jeśli same nagrody nieszczególnie go interesowały, rywalizacja sama w sobie zawsze dodawała rozgrywkom większego smaku. — Nie wiem jeszcze, o co gramy, ale jestem otarty na propozycje.

Vance Whitelaw
Raikatsuji Shiimaura

Sob 12 Sie - 12:51
Formalność - to i nic poza wplotło się w melodię głosu; dźwięczała automatycznie, jak szturchnięte przypadkiem dzwonki, jak lekka muzyka puszczona przez palec, który przypadkiem omsknął się na klawisz włącznika. Nie miała w sobie wystarczająco dużo skruchy, aby rzeczywiście giąć kark w przeprosinach, choć wielu uważało takie zachowanie za widoczny nietakt. "Jeżeli nie żałujesz, nie proś o wybaczenie" - charkot; szept. Przewrócenie oczami towarzyszące do znudzenia dyktowaną mantrą od matki. Ile razy słyszała podobne kazania? "Bełkotanie czegoś, co zakrawa o żal, gdy wcale nie jest ci szkoda, mija się z celem - to wręcz niegrzeczne".
Poprawiając wysunięty z klamry kosmyk przez głowę przeszło jej, że każda z opcji na starcie stawiała ją przecież w złym świetle. Jeżeli przemilczałaby sytuację, obróciła się na pięcie i - wymijając nieznajomego - przemknęła pod jego ramieniem, zostałoby to odebrane jako jawna zniewaga, arogancja. Gdy jednak, tak jak postanowiła, wyrzuciła z siebie obojętne "przepraszam", adresat mógłby uznać to za nieszczere odklepanie uprzejmości.
Ludzie trafiali się różni.
- O proszę.
Na tafli źrenic zamigotała wilgotna błona; z zadartą brodą, lekko osłaniając wzrok od słońca, przypatrywała się wciąż temu, którego staranowała. Czekała na werdykt, znużone: "uważaj następnym razem" lub serdeczne "nic się nie stało, ja również nie uważałem". Spod ciemnej linii rzęs szkliło się srebro - czysty, wypolerowany kryształ z miliardami sproszkowanego diamentu wewnątrz, reagujący na najmniejszy ruch gałek, jakby wewnątrz umieszczono płynną masę z proszkiem odbijającym od siebie każdy odcień tęczy.
W milczeniu oglądała go jak powoli nabierającą szczegółów fatamorganę.
Głos zestawiła z nazwiskiem chwilę po tym jak obraz wreszcie się wyostrzył, jak po kolejnym mrugnięciu rozgoniła łzy, których szczypiące krople zaokrąglały kontury, zniekształcały całość w serię nałożonych na siebie plam. Linia szczęki, wąskie, wykrzywione w płytkim uśmiechu wargi, przymrużone powieki - ślepia polującego lisa.
Ulubiona pani mechanik.
Drgnęła ciemna brew, ledwie mikroreakcja na powitanie. Nie ze złości albo oburzenia, prędzej z niechęci powstałej na skutek spotkania kogoś znajomego. Sekundy tykały jej natrętnie nad uchem, odciągały uwagę od powodu, dla którego się zatrzymała. Były jak natarczywe postukiwanie w bark, doprowadzające umysł do szaleństwa.
- Pan Whitelaw - odpowiedziała jednak, odsuwając ramię od jego ręki. - To dla mnie równe zaskoczenie. - W miejscu, które dotknął, czuła pulsowanie niemające nic wspólnego z fizycznym bólem. W krtani drapało ostrzeżenie, że niepotrzebnie ją przytrzymał. Złapała przecież równowagę, nie potrzebowała do tego dodatkowej asysty, wsparcia obcej siły wtłoczonej w mięśnie dobrze wyrobionych dłoni. Przestrzeń osobista wydawała się dla niej szczególnie istotna, choć niezbyt głośno - nie w mowie - zarysowywana. Pokazywała to w inny sposób, mniej hałaśliwy, a bardziej nawykowy, gdy postąpiła pół kroku do tyłu, aby wyznaczyć mu granicę. Odwróciła też twarz w kierunku stoiska shateki, przemykając oszczędną koncentracją wzdłuż półek wysadzanych tandetnymi nagrodami. Jak wiele innych komentarzy przełknęła i ten dotyczący niechcianego kontaktu. Dobijała się do niej wprawdzie świadomość, że zrobił to nawykowo, z dobrego, męskiego wychowania. Jego odpowiedź na zachwianie była podszyta pewnym rodzajem dżentelmeństwa albo zwykłej, ludzkiej protekcji. Gdy ktoś omal nie traci gruntu, dobrze mu podsunąć ramię.
Umysł Raikatsuji to mimo wszystko blokował. Charakter zbyt potężnie wypełniała samodzielność, silna potrzeba popełniania błędów i rozwiązywania ich bez niczyjej pomocy. Mechanicznie wygładziła więc zmarszczony na ramieniu materiał, zbyt ostentacyjnie, niemal na złość w wolnym, wymownym geście. Były raptem dwie osoby, po których nie targałoby nią mimowolne obrzydzenie i żadna z nich nie znajdowała się w okolicy.
- To jak z tym biletem?
Wsunęła palce do przytroczonej do pasa małej torebeczki - bardziej woreczka, ściąganego białym sznurkiem udekorowanym na krańcach smoczymi łuskami. Wyciągała już luzem wrzucone pieniądze, gdy...
- Zagrajmy.
Widok podawanej broni tym razem wywołał widoczny na twarzy skutek. Pomiędzy brwiami pojawiła się zmarszczka, usta lekko zacisnęły.
- Zapłacę za siebie. - Wyjęty, skąpy pliczek banknotów wydawał się żałośnie szczupły przy naturalnie spasłych, ledwo domykających się, złożonych wpół wersjach znanych Whitelawowi. Nieugiętość z jaką położyła rozprostowane papiery, a następnie podsunęła je organizatorowi stoiska, nie ulegała jednak żadnym dyskusjom. - Dwa razy.
- Mamy dwa poziomy trudności - ciągnął gdzieś w tle właściciel zabawy, ręką machając w kierunku poustawianych w trójkątne konstrukcje puszek i kubków. - Nagroda główna występuje w momencie...
Dziewczyna właściwie go nie słuchała. Dotykała jedynie otrzymaną broń. Fałszywą, a mimo tego zaskakująco ciężką. Wzdłuż plastikowych boków ciągnęły się długie, japońskie węże o pyskach rozwartych tuż przy wylocie.
- O darmowy przegląd - rzuciła, obracając strzelbę w kierunku pięciu napełnionych powietrzem baloników. - Jeżeli pan wygra, zapraszam do warsztatu. Z jednym autem. - Pochyliła się, opierając dla stabilności łokcie na wypolerowanym blacie. Rękawy założonej yukaty rozlały się śnieżno-mglistym motywem na powierzchni drewna jak mleczne, wieczorne opary między pniami ciemniejącego lasu. - Jeżeli ja wygram, pójdzie pan ze mną.
Przymknęła jedno z oczu, przechyliła nieco głowę. Oparła palec na cynglu.
I szarpnęła za spust.

rzut na shateki (4/5);
wyniki: 92, 93, 84, 100, 32;
łączny wynik: 401;

@Vance Whitelaw


She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Vance Whitelaw ubóstwia ten post.

Vance Whitelaw

Nie 13 Sie - 16:17
Ludzkie odruchy były w stanie wiele powiedzieć o człowieku, dlatego zawsze uważnie obserwował – drgnięcia, skrzywienia, ostentacyjne wycofywanie się. Nawet teraz poddawał swojej ocenie czarnowłosą, choć jego wzrok często w naturalny dla zwyczajnej konwersacji, uciekał gdzieś z bok, bo nie wypadało, by nachalnie się komuś przyglądać. Gdy jednak to robił, wyłuskiwał te drobne informacje, przypisując im znaczenia, które zdążył zebrać przez lata swojego doświadczenia. Psychologiem był żadnym, ale niektóre sprawy nie wymagały specjalnego certyfikatu. Zresztą o ile prościej było sprawiać wrażenie kogoś, kto nie ma zielonego pojęcia o tym, co działo się dookoła. Gdyby Whitelaw nie był sobą faktycznie mógłby poczuć się urażony lekko niezadowolonym na jego widok drgnięciem brwi, krokiem postawionym do tyłu, by zwiększyć odległość i tym charakterystycznym poprawieniem materiału na ramieniu; dokładnie w tym miejscu, które przed momentem dotknął. Prezentowana przez Raikatsuji niechęć nie ujmowała mu pewności siebie; całkiem łatwo przyszło mu zaprezentowanie postawy kogoś, kto był ślepy na te sygnały. Aż za dobrze rozumiał różnice pomiędzy ludźmi, a fakt, że w jego świecie dzielili się na bardziej i mniej skomplikowanych lub całkowicie nieskomplikowanych, sprawiał, że przy każdym indywiduum starał się szukać właściwego podejścia. Nazywał to swoją osobistą grą. Przypominała detonowanie bomby, w której wystarczyło jedynie przeciąć odpowiedni kabelek. Najpierw jednak trzeba było dostać się do środka całego mechanizmu.
  „Zapłacę za siebie.”
  Przechylił głowę na bok, jakby nie rozumiał, co stało na przeszkodzie w przyjęciu darmowego losu. Nie był to drastycznie duży wydatek; blondyn nawet nie poczuł, że jego portfel jakkolwiek się skurczył. Po chwili przytaknął krótko, zgadzając się na ten układ, bo nie było sensu sprzeczać się z kimś, kto nie chciał wsparcia.
  — Darmowy przegląd? — powtórzył po niej, zaraz zanosząc się krótkim, niskim śmiechem na granicy pomruku. Poruszył ledwo widocznie głową na boki w wyrazie niedowierzania, a w jasnych, dużo bardziej intensywnych tęczówkach, zatliło się widoczne rozbawienie. To nie było konieczne, ale z drugiej strony nie miał lepszego pomysłu, a perspektywa przegranej – Jeżeli ja wygram, pójdzie pan ze mną – nagle stała się bardziej kusząca. — Jednym. Naturalnie. Nie przyszłoby mi do głowy, by naciągnąć warsztat na więcej niepłatnych usług, pani Raikatsuji — zapewnił cierpliwie, opuszczając spojrzenie ku smukłym dłoniom, które ujmowały broń. Nie spodziewał się takiego wyczucia ani specjalnych umiejętności w mierzeniu do celu, a jednak – choć nie okazywał jego wylewnie – był zdumiony, że nie bez powodu wybrała akurat tę rozgrywkę. Gdy wcześniej przyglądał się mieszkańcom na festiwalu, większość dziewcząt wolała polegać na umiejętnościach swoich towarzyszy w ustrzeliwaniu nagród. Gdy ujmował palcami brzeg długiego rękawa własnej yukaty, mimowolnie zerknął poza sylwetkę brunetki, u boku której nie było nikogo, kogo mogłaby poprosić o pomoc, choć zakładał, że nawet nie chciałaby tego robić.
  — Gdzie pójdziemy, jeśli przegram? — To całkiem naturalne, że wolał upewnić się, czy nie zagrożono mu porwaniem. Jasnowłosy wydawał się jednak dość rozluźniony, pomimo całej tej niewiedzy. Podwinął starannie rękawy pod same łokcie, gdy szykował się na swoją kolej. Spojrzenie skierowało się za ladę stoiska wraz z pierwszym głuchym hukiem wystrzału, który poprzedził strącenie pierwszego celu z półki. — Bo chyba powinienem zacząć się obawiać — dodał zaraz, unosząc brwi na widok kolejnego stosu rozpadających się puszek. Żartobliwość tonu nie pozostawiała wątpliwości, że nie chodziło mu o perspektywę samej przegranej, a o samą celność, której póki co ciężko było cokolwiek zarzucić.
  — Niełatwo będzie do przebić — stwierdził, mimo wszystko wyciągając rękę po broń, gdy Shiimaura wykorzystała już wszystkie dostępne strzały. Przejął zabawkową strzelbę, by w pierwszym odruchu zważyć ją w rękach. Nie pochylił się nad blatem, bo przy jego sylwetce ta pozycja nie wydawała mu się szczególnie wygodna. — Dawniej szczególną popularnością cieszyły się pojedynki na broń — zaczął słyszalnie zamyślony, gdy opierał kolbę strzelby o własne ramię, kierując czarne oko lufy w punkt za ladą. Jeszcze nie pociągnął za spust, czekając aż właściciel stoiska na nowo ułoży stosy z puszek i kubków. — Nazywano je pojedynkami honorowymi, ale – jak zapewne się domyślasz – w obronie honoru ludzie byli bardziej skłonni strzelać do siebie nawzajem niż sprawdzać, kto z nich odznacza się lepszą celnością. Formy pojedynków były różne, ale po rozpowszechnieniu się broni palnej, ludzie szczególnie upodobali sobie właśnie tę metodę — kontynuował, przechylając nieznacznie głowę na bok, by przymknąć jedno z oczu i nakierować broń ku pierwszej wieżyczce. Pociągnąwszy za spust, posłał pocisk ku dolnemu rzędowi. Pierwszy strzał okazał się celny. — Osobiście wolę tę zabawniejszą formę rozrywki. W tamtych czasach arystokraci mieli szczególnie wysokie mniemanie o sobie. Potrafiła urazić ich byle zniewaga, ale splamienie tego, co uważali za „dobre imię”, było wystarczającym powodem do legalnego wyzwania kogoś do walki – choć to w sumie za dużo powiedziane – na śmierć i życie. Absurdalne, nie sądzisz? — Kolejny strzał. Cmoknął pod nosem z rezygnacją, gdy tym razem pocisk poszybował za wysoko i strącił jedynie pojedynczy kubek. Gdy przez chwilę trwał w milczeniu, oddał jeszcze trzy następne strzały. Tylko dwa z nich okazały się sukcesem.
  Z ciężkim westchnieniem opuścił broń, prostując głowę. Mimo wszystko, gdy zwrócił spojrzenie ku czarnowłosej, uśmiech niezmiennie wykrzywiał jego usta.
  — Podsumowując – wygląda na to, że gdybyśmy stanęli ze sobą do walki, podzieliłbym los Hamiltona.

rzut na shateki (3/5)
wyniki: 61, 91, 88, 62, 87

@Raikatsuji Shiimaura
Vance Whitelaw

Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Czw 17 Sie - 23:47
W porównaniu do Whitelawa nie analizowała nikogo. Być może nie potrafiła tego w znośny sposób, a może wcale nie czuła takiej potrzeby, traktując nieznajomych jak obiekty nieciekawe, na które próżno tracić cenną energię. Sztywna postawa dziewczyny nie dawała wątpliwości, że najchętniej opuściłaby już obszar poddany festiwalowemu rauszowi, zamykając się w czterech ścianach warsztatu, wślizgując pod zderzak jednego ze zmasakrowanych aut bądź, ulokowana na niewygodnym dla innych, ale absolutnie ulubionym dla siebie, krześle majstrowała coś przy jednym z zapomnianych urządzeń. Była tu jednak, odziana w dobrą jakościowo yukatę, ze spiętymi zmyślnie włosami, ułożonymi z całą pewnością przez cudze dłonie. Oczy, zazwyczaj szczycące się swoją naturalnością, dziś okalały smagnięte tuszem rzęsy, nadające bardziej dziewczęcy, delikatny wygląd. Nie pasowało to do niej - nie do wersji widzianej podczas pracy, gdy z brudną ścierką podchodziła do klienta, zszarzałym od ciągłego prania materiałem próbując zebrać z dłoni najgęstsze warstwy smaru. W tamtych chwilach ma w sobie coś płynnego, automatycznego, jak ustawiona na konkretne odruchy dobrze wymodelowana maszyna. Wie co i kiedy zrobić, nie waha się, nie cofa i nie wzdryga.
- Zobaczy pan, gdy przegra.
Gdy.
Teraz ta bariera wydaje się pęknięta; dostrzega się tłumione niezadowolenie, trzymane w ryzach dzięki niewątpliwie dobremu wychowaniu. Raikatsuji staje się więc, właśnie za sprawą manier, prędko odpowiednią słuchaczką, ale wciąż nie stara się w żaden sposób oceniać mężczyzny.
Oddając własne strzały czuła pod palcami ciężką broń - nie tak, jak prawdziwy egzemplarz, ale wystarczającą, by mniej obeznane osoby wyobraziły sobie, że tak to jest dzierżyć śmiertelne narzędzie. Huk całkiem niezłych strzałów wciąż odbijał się echem po wnętrzu niewielkiej budki, kiedy organizator ustawiał na nowo strącone kubki i puszki. Na słowa swojego przeciwnika jedynie pokiwała głową; nie miało to ani arogancji, ani skromności. Potwierdziła fakt w lakoniczny sposób, jednocześnie tocząc spojrzeniem wzdłuż półek, jakby już zastanawiała się, która nagroda może jej przypaść. Słuchała go jednak uważnie; miał jej pełną uwagę. Nie potrzeba do tego spojrzenia szarych tęczówek, ani zaciśniętych warg, świadczących o niepodważalnej atencji. Wiąże się to z jej nieruchomością, z tym, jak zamiera przy stoisku, z dłonią opartą o kant blatu, ze źrenicami utkwionymi w wieżyczki obrane za cele.
Nie zna powodu, dla którego sądziła, że Whatelaw będzie mniej gadatliwy; prywatnie nigdy go przecież nie poznała i myśl zakorzeniona w głowie zdawała się teraz ciężka do wyplenienia. Choć na ogół działała neutralnie wobec każdego, kto przekraczał terytorium warsztatu, przy tym jednym wyjątku zwykle marszczyła brwi. Przypatrywała się mu ostrożniej, z pewną wyczuwalną rezerwą. Uprzejmości wkładane w ton towarzyszyły każdemu spotkaniu, ale przy nim? Przy nim cierpła skóra, język mrowił. W naturalnym dla siebie odruchu spinała mięśnie, gotowa do ucieczki albo ataku - jak zwierzę osaczone przez aurę silnego drapieżnika. Może właśnie to, co wokół siebie roztaczał, dało jej mylne pierwsze wrażenie. Nie potrafiła jednak odgonić własnej intuicji. Odpychała ją ilekroć ścierała się spojrzeniem z roziskrzonym odpowiednikiem mężczyzny, bo jego postawa zdawała się przyjazna. Pozornie. Właśnie tych szeptów nie dało się w pełni uciszyć.
- Podsumowując...
Obdarzyła go już koncentracją w dosadnym znaczeniu - obróciła się ku niemu, zdjęła rękę z drewnianego, polerowanego drewna. Palce zacisnęła przed sobą, wchodząc w - zdecydowanie improwizowaną - rolę pospolitej dziewczyny.
- Obawiam się, że różni się pan znacząco od Hamiltona - głos ma chłodny, ale słychać w nim drgnięcia rozbawienia. Nawet jeżeli Whitelaw jawi się jej w nie najlepszych walorach, nie powinna mieć przesadnych obaw co do jego intencji. Przypuszczalnie nawet te złe nie znalazłyby żyznej gleby wśród tłumów jakie ich otaczały. Tłumów przerzedzonych wprawdzie przez lokację oddaloną od głównego punktu festiwalu, ale to wciąż miejsce, gdzie stale ktoś był w rejestrze. Nawet w tej chwili nie dało się zignorować czyjejś obecności. Właściciel shateki schodził ze stołka z gracją dwutonowej bryły, uprzednio ściągając zawieszonego pod sufitem pluszaka.
- Proszę bardzo, laleczko. Nagroda.
Laleczko - to określenie spowodowało cień grymasu na twarzy, ale czarnowłosa podziękowała, odbierając miękką zabawkę. Ściskany w palcach plusz wydawał jej się dziwnie wiotki, słaby tak jak jej kolana, gdy ruszyła przed siebie.
- Zapraszam.
Nie zamierzała odpuścić; wygrywając odczuła zresztą mimowolnie napływającą satysfakcję. Pojedynkowali się w grze, dziecinnej rywalizacji, ale wymagała ona czegoś ponad opowiedzeniem przedszkolnego wierszyka. Wymagała celności, której Raikatsuji sama po sobie się nie spodziewała; zakładała, że pomógł jej spokój z jakim wykonywała praktycznie wszystkie czynności i wprawne oko, którego używała do dłubania w maleńkich mechanizmach. Nie zamierzała się pławić efektem, ale niewątpliwie jeszcze tego wieczoru jej opuszki prześlizgną się po ekranie telefonu, odblokowując pulpit, aby zaraz wystukać wiadomość.
Yakushimaru, gdybyś jeszcze wątpił, że sięgnę celu, widzimy się z rana w centrum przy stoisku z shateki. Przekonasz się na własne oczy..
Takie drobne rzeczy dodawały pewności siebie; pozwoliło jej to na wzięcie głębszego wdechu.
- Hamilton - wróciła do kwestii, przemknąwszy między rozchichotaną parą nastolatków. Ich śmiech wydawał się świeży; prawie melodyjny. Od takich dźwięków mrużyły się w nostalgii oczy.  - Nawet nie oddał strzału. Brzydził się pojedynkami. Odnoszę wrażenie, że panu rywalizacja z kolei nie przeszkadza.
Pod drewnianym obuwiem zachrzęściła ziemia; zeszli z chodnika na usypaną żwirem ścieżkę, z każdym krokiem zdradzając swoją obecność. Powoli pochłaniała ich zieleń otaczająca drogę. Liczba drzew się zwiększała, zalesienie gęstniało. Na niektórych gałęziach prócz liści szeleściło coś jeszcze. Otoczenie przez kilka następnych dni będzie wyjątkowo barwne; nawet tutaj, w okolicy, którą próbowała zdominować natura.
- Ludzie potrafią walczyć o najgłupszą sprawę i zignorować najistotniejszą. - Palce zamknęły się na fałdzie yukaty, gdy podnosiła wyżej nogę, aby przestąpić nad jednym z nierównych stopni. Wspinali się po niedługich schodkach, prosto na wyrobioną drogę. Nad ich głowami, co jakiś czas, rozpościerały się ramiona bram torii. Czerwone łuki odmierzające odległości.
- Ciężko mi się jednak wypowiedzieć na temat honoru, panie Whitelaw. To osobista sprawa. Wszystko i tak zależy od człowieka i chociaż niektórzy mogą przesadzać, zbyt skrajnie podchodząc do czegoś, co spokojnie dałoby się wziąć z większym dystansem, koniec końców nie nam oceniać. Są oczy, które widziały tragedie, jakich my nigdy nie ujrzymy i uszy, które poznały słodki utwór, którego żadne instrumenty i nucenie nie powieli w tak doskonałej wersji. Skąd mamy wiedzieć co chodzi innym po głowie, jeżeli jedyne, na czym możemy bazować, to nasze przypuszczenia?
Przystanęła raptownie, obracając się w stronę jasnowłosego. Lekki wiatr poruszał wstęgami czarnych włosów jakby nic nie ważyły; nawet spojrzenie dziewczyny zdawało się cięższe, gdy kierowała je ku górze, wspinając się wzdłuż tradycyjnego stroju opinającego tors mężczyzny, wślizgując się po linii szyi, po brodzie i uśmiechu zaczajonym w kącikach warg. Wreszcie, docierając do jego ślepi, sama się uśmiechnęła.
- Pańska kara. - Spod materiału rękawa wysunęła się dłoń. Szczupłe palce zaciskały się na wąskim pasku tanzaku. Ozdobny papier lśnił w ornamentach przy każdym wyłapaniu słonecznych promieni, gromadząc subtelne refleksy na wyprostowanej powierzchni. - Proszę to zawiesić na najwyższej gałęzi drzewa za mną do jakiej tylko pan dosięgnie, tak, aby zwiększyć szansę na dostrzeżenie życzenia przez gwiazdę.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Vance Whitelaw ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku