Kingyobachi
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pon 2 Sty - 18:00
Kingyobachi


Za dnia miejsce sprawia wrażenie sennego, opustoszałego. Wszystko się jednak zmienia, gdy tylko zapada zmrok. Nieciekawe papierowe lampiony zaczynają rozjaśniać nieśmiało ciemność grzeszną czerwienią. Wesoły trel wietrznych dzwonków miesza się z perlistym śmiechem, kochliwym szeptem. W powietrzu unosi się zapach kwiatowego pudru oraz kadzideł. Z pięter lokali wyglądają na ulice piękności przystrojone w tradycyjne stroje. Niczym żywe szyldy przyciągają spojrzenia i zapraszają tajemniczym uśmiechem do środka budynków o klasycznym wystroju minionej epoki. Ich wnętrza przypominają zmysłowe drogie restauracje i faktycznie - można tu zjeść i się napić.
Do każdego pokoju przydzielona jest też kobieta przywodząca na myśl gejszę, której zadaniem jest zabawianie rozmową, tańcem i śpiewem gości. Wystarczy jednak poprosić hasłem o "towarzystwo złotej rybki", a można doświadczyć bardziej niemoralnej i przede wszystkim droższej rozrywki. Ci, którzy chcą, by ich życzenia zostały spełnione, prowadzeni są na piętro, gdzie panuje bardziej intymna atmosfera. Tu nie dochodzą już dźwięki śmiechów i zabaw z parteru, tak jak z piętra nie dochodzą do biesiadujących niżej odgłosy uciech.
Każdy budynek jest jak inne kuliste akwarium skrywające mieniącą się złotem rybkę i stąd też znaczenie dzielnicy - kingyobachi.

Haraedo
Kurō Satō

Pią 7 Kwi - 6:08
12.04.2037

   Co zaprowadziło go po śmierci do miejsca, w którym za życia nie zrobiłby ani jednego kroku? Trop. Zapach krwi, za którym podążał jak drapieżnik za swoją ofiarą. Wiedział, że się do niej zbliża; smak, który czuł w powietrzu, nie mógł oznaczać niczego innego. Dzięki temu miał również świadomość, że nie mogła być w pełni sił – a więc był to odpowiedni moment, żeby ją zaatakować. Być może dla większości ludzi atakowanie kogoś, kto nie mógł się bronić, byłoby niemoralne, lecz nie dla niego. Cóż – zostanie zamordowanym znacząco zmieniło to, w jaki sposób postrzegał zarówno moralność, jak i jej brak. Nie robił tego już z perspektywy żywego człowieka. Postępowanie zgodnie z zasadami było teraz dla niego domeną tych, którzy zwyczajnie nie potrafili ich łamać. Satō został zaś osobą, która zawsze była w stanie wykorzystać możliwości, jakie dostawała od losu – łącznie z . Tym razem to on miał zamiar być łowcą w tym polowaniu; wcześniej czy później będzie mógł wyjść z ciemności, żeby sięgnąć kłami gardła zwierzyny, na którym z lubością zaciśnie szczęki. Satysfakcja z dźwięku łamanych kości wynagrodzi mu wówczas całe zmęczenie. Potrzebował do tego tylko cierpliwości, której wcale mu nie brakowało. W końcu mógł czekać całą wieczność.
   Miał więc również czas na zastanawianie się nad tym, dlaczego nie pamięta twarzy swojego mordercy. Potrzebował aż miesiąca, zanim odpowiedź na to pytanie pojawiła się w jego głowie, ale wreszcie to zrobiła; bo nie pochodził z jego świata. Nie w takim znaczeniu, w jakim przekonał się, że jest to możliwe, lecz w takim, że znajdował się poza rządzącym nim prawami. Jak Satō w swojej obecnej postaci, tylko że nie tak… dosłownie. Takiemu człowiekowi do tego stopnia zależało na anonimowości, że sam – w pewnym stopniu – był dla normalnych ludzi jak duch. Kurō nie miał niczego wspólnego z osobami tego rodzaju, a przecież by o tym nie zapomniał, więc musiał stanąć im na drodze w wyniku… zbiegu okoliczności. A to, że wiedział, gdzie szukać ich śladów? To było przecież oczywiste dla każdego. Jeśli tylko miałeś pieniądze i brak skrupułów – dwie rzeczy, w posiadaniu których oni z całą pewnością byli – to była dzielnica właśnie dla ciebie.
   Tłum, który zebrał się nocą w kuszącym światłami Kingyobachi, uniemożliwił mu jednak zlokalizowanie swojego celu. Postanowił więc na niego czekać, co wydało mu się naturalne; podjął decyzję, żeby w pełni zdać się na swoją intuicję, która mówiła mu, że tego dnia będzie mieć szczęście. Oparł się plecami o ścianę, odruchowo sięgając do kieszeni płaszcza, z której chciał wyciągnąć paczkę papierosów, jakiej w niej nie było. Westchnął. Poza nikotyną, brakowało mu samej czynności palenia, paradoksalnie oczyszczającej w tym, jak zanieczyszczała płuca. Jak już będzie mieć ciało z powrotem, to zadba o to, żeby niszczyć je regularnie, z jeszcze większą częstotliwością. Bo kto mógł wiedzieć lepiej od niego, że nie było niczego gorszego od odmawiania sobie przyjemności w tym i tak za krótkim życiu?
   Spiął mięśnie w reakcji na idącego ulicą psa. Nie widział w pobliżu żadnego właściciela, więc musiał się zgubić albo w ogóle go nie mieć, co nie było szczególnie dziwne w tych okolicach. Zwierzę zwolniło krok naprzeciwko niego, na co Kurō fuknął jak kot.
   – Idź sobie – rzucił w jego stronę.
   To nie tak, że bał się psów – po prostu unikał kontaktu z nimi, kiedy tylko mógł.
   Jego uwagę chwilę później odwróciła jednak sylwetka mężczyzny, który stanął za kundlem – wysokiego, o brązowych włosach i oczach. Pomijając wzrost, wyglądał na typowego mieszkańca tego kraju. To i… tatuaże, na których zatrzymał wzrok. Czy to na niego tu czekał? Twarz wydała mu się znajoma, mimo jednoczesnego wrażenia, że jeszcze jej nie widział; być może dzieliła coś, czego nie umiał określić słowami, z obliczami tych ludzi. Serce uderzyło mu gwałtownie w klatce piersiowej, ale od razu uspokoił swój puls, wiedząc, że adrenalina nie będzie mu do niczego potrzebna. Nie miał żadnego powodu, żeby iść za nim… żadnego poza przeczuciem, że powinien to zrobić. Mimo tego, że nie spodziewał się spotkać tu medium, szukał wzrokiem znaku, że mężczyzna też go zobaczył – zmian zarówno w jego wyglądzie, jak i zachowaniu. Prowokował go wręcz do odpowiedzenia na spojrzenie, jakim zdawał się określać dla siebie jego wartość. Jeżeli go nie widzi, będzie mieć o jeden problem mniej. W tym stanie nie mógł mu niczego zrobić – niczego poza śledzeniem go tak, żeby właśnie nie mógł go zobaczyć, co na tę chwilę było dla niego wystarczające. Właściwie to dobrze, że brak ciała tak go ograniczał; i tak nie miał szans w fizycznej walce z nim. Jeśli rzeczywistość nie da mu tyle, ile od niej chciał, będzie mógł jeszcze wyciągnąć z niego informacje siłą, we śnie, licząc na to, że uda mu się go zdominować chociaż psychicznie. Stopniowo zaczynał poruszać się w tym świecie jak w poprzednim, o ile nie z większym wdziękiem. Brakowało mu jeszcze doświadczenia, ale zdobywał go coraz więcej wraz z każdym takim eksperymentem jak on.



Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Minoru Yoshida and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Minoru Yoshida
Pon 10 Kwi - 18:53
    Dzielnica Kingyobachi — od zawsze przyciągała jego uwagę. Kiedy robił się późny wieczór, który pochłaniał go w swoim świetlanym mroku, od czasu do czasu odwiedzał to miejsce, by pławić się w tradycyjnym wiralu, karmiąc wygłodniałe spojrzenie od przepięknego widoku kobiet. Bardzo lubił ten moment, gdzie ulice zalewały świetliste kolory, cofając się czasami o dobrą dekadę, nawet i więcej. Urokliwe gejsze paradowały w swoich zachwycających strojach, niejednemu zamierając dech w piersi. Większość dam była tu stosunkowo młoda, przez co i buźki wydawały się bardziej czarujące. Nie brakowało również te, które weryfikował powoli czas — choć i one posiadały tuzin wdzięku jaka niejedna, dojrzała kobieta mogłaby pozazdrościć. To wszystko miał swój niecodzienny urok i nawet świadomość tego, że mógłby natknąć się tu na członka któregoś z klanu, zawsze podejmował ryzyko, by zasmakować delikatnego ciepła, cichego szeptu i przesłodkiego chichotu pań, które wokół niego skakały. Spijając całą tą śmietankę, wiedział, że niebawem przyjdzie czas deseru, który zje do ostatniego okruszka.  
    Jednak nie zapomniał również o słowie, który złożył tuż przed swoim wyjściem. Obietnica. Słodka i wiążąca, obdarowana z dozą czułości i zapewnienia, że nie zrobi nic głupiego. Nie miał tendencji do ich dotrzymywania, raczej łatwiej było mu kłamać niczym z nut, w gorzkim uśmiechu fałszując linijkę o obietnicy. Potrzebował tego wyjścia, ponieważ nie jest osobą, która potrafiłaby wysiedzieć na miejscu nawet z ranną noga. Nie sądził, że ciążący na nim odór śmierci przyciągnie uwagę nie tyle co ludzi, a istot nadludzkich, z którymi obecnie nie miał chęci na większą interakcję. Choć powinien spodziewać się tego. Był tu, ponieważ chciał skorzystać z ukrytych usług, zasmakować kobiecego ciała i odprężyć się, by trochę oczyścić swoją głowę z różnorakich myśli. Niechęć jednak w jego przypadku była nieistotna, bo choć mógł ignorować te stworzenia, tak nie był w stanie pozbyć się ich obecności ze swojego życia. Czasami dar, którym został obdarowany lata temu, był niezwykle irytujący, wywołujący o ból głowy. Kiedy jeden pociągnął za strunę autoagresywną, a drugi grał na nerwach, pojawiał się impuls; chęć rozpierdolenia wszystkiego dookoła, łącznie z tymi, którzy nie dawali mu spokoju. Wtedy nie mógł pozwolić sobie na szczyptę przyjemności, która krążyła mu w żyłach. Nie chciał rozkoszy, kryjącą się w innej postaci; zabawy, w której dziś nie mógł odnaleźć upojenia. Czasami nawet on musiał powiedzieć sobie stop, by wizją zabijania nie znudzić się za szybko.
    Dlatego to nie on dziś grał łowcę. Nie zamierzał brać, ani tym bardziej polować na plączące się w okolicy zwierzyny. Czuł ich odór, czuł bijącą od nich bezbronność, która w ostatnich dniach stała się dla niego bliższą przyjaciółką. Mimo to wciąż był wilkiem, chociaż teraz przykryty owczą skórą, balansując na cienkiej granicy między tym, co chciał, a czego nie mógł zrobić. Choć do mordercy jest mu stosunkowo blisko, ba, w zasadzie to nim jest, dziś nie chciał być w taki sposób spostrzegany. Na wiele liczył względem swojej wątpliwej reputacji.
    Kiedy wszedł jedną z uliczek, które prowadziły w stronę lubianego przez niego miejsca, nie umknęła mu sytuacja, na którą zwrócił większą uwagę. Z początku przyglądał się z boku dostrzegając psa, który w nijaki sposób reagował na przechodniów. Wymęczone spojrzenie sunęło się po nikłej sylwetce, chłopięcej wręcz, a przynajmniej ciemny ubiór na to wskazywał. Drugi mężczyzna, nieco bardziej rosły, gabarytowo większy od samego Minoru, przechodził obok chłopaka, nie dostrzegając jego istnienia. Za to pies, który stał mu na drodze został kopnięty z brutalną siłą, warcząc ciche pod nosem "spierdalaj, kundlu". Kundel za to wziął do serca sobie te słowa, które mężczyzna po sobie pozostawił, bo już niewiele później zwierzak zaczął warczeć i ujadać na osobę, która znajdowała się za plecami Kurō. Był to Minoru.
    — Ducha spotkałeś, że tak ugrzęzł Ci wzrok? — odezwał się do niego, mimo świadomości tego, że pomimo jego istnienia, tak naprawdę do życia samego w sobie było mu daleko.
    Składane obietnice nigdy nie szły mu najlepiej, nawet w obliczu swojej pospolitej rany, która wodziła takich jak on za nos. Najwyraźniej czasami nieprzyjemny fetor śmierci potrafił mylić takie istnienia jak te, otulając bezlitosnym spojrzeniem jednostki, które na to nie zasługiwały. To brunet powinien być w centrum zainteresowania widma, które ciążyło na uliczce, nie goryl, który nie potrafił myśleć rozumem. Czy czuł zazdrość, że to nie on uświadczył niepowtarzalnej ikry w oczach tego, którego dziś przyrzekł ignorować?

@Kurō Satō


Kingyobachi EHjauEm
Minoru Yoshida

Kurō Satō and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Kurō Satō

Sob 15 Kwi - 6:21
   Żadna osoba nie była w stanie odciągnąć spojrzenia Kurō od jego celu, chociaż ulica pełna była ludzi, którzy powinni przyciągać je o wiele bardziej od niego; kobiece piękno nie było dziś w stanie zwrócić na siebie jego uwagi, mimo że na ogół mu ulegał. Teraz jednak był na polowaniu – a polując, nie widział nikogo poza swoją potencjalną ofiarą. Tak też było… dopóki nie uciekła mu, znikając w tłumie. Szedł już za nią, kiedy musiał się zatrzymać, bo na drodze stanął mu ten pies; Satō, w całym swoim braku szacunku dla niego, nie mógł potraktować go w taki sam sposób, w jaki zrobił to obiekt jego zainteresowania, który właśnie zgubił. Podniósł rękę, licząc na to, że nie będzie musiał robić niczego więcej, żeby pies go puścił – bądź co bądź, z całą pewnością miał już świadomość tego, jak wygląda uderzenie – ale w odpowiedzi na swój ruch usłyszał szczekanie, i to wcale nie za osobą, która rzeczywiście zrobiła mu krzywdę, lecz na niego. Przewrócił oczami, opuszczając dłoń. Nie miał zamiaru go bić.
   – Jesteś taki głupi.
   A co jeśli wcale nie chodziło mu o niego?
   Nie chodziło.
   To było ostrzeżenie; ostrzeżenie, jakie dotarło do niego dopiero po tym, jak odwrócił się, żeby zobaczyć za sobą postać, której widok odebrał mu – zawsze przecież wiedzącemu, co powiedzieć – słowa. Uniósł głowę, żeby móc spojrzeć na jego twarz. Ty… – chciał się odezwać, lecz nie zrobił tego, nie mogąc wybrać odpowiedniego dla niego epitetu. Otworzył usta tylko po to, żeby za chwilę je zamknąć. Nie mów nic. Wściekłość, widoczna w odbiciu jego oczu w źrenicach Kurō, po mrugnięciu powiekami przeszła bez problemu w spokój. Co z tego, że to polowanie nie zakończyło się sukcesem, kiedy mógł od razu zacząć następne? Nie przeszkodził mu wcale; wręcz przeciwnie. Problemem było jednak to, że, w przeciwieństwie do poprzedniego, zdawał sobie sprawę z obecności duchów, co do czego uświadomił go od razu. Nie mógł pójść za nim, ukrywając się w cieniu innego świata. A skoro już zwrócił na siebie jego uwagę, to teraz będzie musiał ją utrzymać, co nie było zgodne ze sposobem, w jaki wolał działać. To oczywiście nie znaczyło, że nie miał niczego przygotowanego na wypadek konfrontacji z drugim człowiekiem; właściwie to żeby w pełni wykorzystać swoje umiejętności, powinien właśnie grać przed publicznością. Bez względu na to jednak nie lubił wchodzenia z ludźmi w interakcję, kiedy nie musiał tego robić. Czy teraz musiał? Cóż, wzrok Minoru nie pozostawiał mu co do tego wątpliwości. To nie była osoba, którą można było zignorować. A więc uśmiechnął się do niego, co było zupełnym przeciwieństwem wyrazu, jaki jeszcze przed momentem znajdował się na jego twarzy. Spojrzenie spod linii rzęs, czerwonej jak krew, przeszyło głowę stojącego przed nim człowieka jak strzał z pistoletu. Brakowało w jego oczach właściwego ludziom wstydu wobec osób, których jeszcze nie znali. Ich intensywność doprowadzała już do tego, że rozmówca przestawał czuć się komfortowo – wiedział jednak, że w tym przypadku może sobie na nią pozwolić, chociaż przejmował się efektem, jaki wywoła. Była ona w końcu jak rzucenie przez niego wyzwania, a czy powinien je rzucać komuś, kto z całą pewnością nie wyglądał na przeciętnego pracownika korporacji? Tacy ludzie jak on nie musieli się zresztą w ogóle ukrywać w społeczeństwie tego kraju; japońska policja pozwalała na ich istnienie, zadowolona z faktu, że zajmą się za nich mniej cywilizowanymi przestępcami. Tylko czy mógł mu w ogóle cokolwiek zrobić? Jeśli nie był egzorcystą, i jeśli nie miał przy sobie broni, której ostrze było w stanie przeciąć się przez granicę światów… to nie. Nie znajduje jej jednak, chociaż szuka wzrokiem miejsc, w jakich mógłby schować ją pod ubraniem, zanim śmieje się – oszczędnie. Bogactwo mieniących się w Kingyobachi świateł lśni w jego źrenicach, kiedy znowu łapie jego spojrzenie. Jak w pułapkę.
   – Bardzo zabawne – rzucił do niego, odnosząc się do faktu, że przecież to on był tu duchem. Czy powinien postawić wszystko na jedną kartę? Nie wiedział jeszcze, czy taka gra będzie dla niego bezpieczna, ale… Kąt ust demona drgnął, odsłaniając długość jego kłów. – Zapytałbym w czym problem, ale zdaje się, że już wiem. – Przechylił głowę w bok, przesuwając językiem – dzielącym się u jego końca na dwa – w przeciwne strony, ruchem, który mówił nieznajomemu, że wcale nie robi tego przypadkowo. – Już patrzę na ciebie. O to chodzi? Tylko nie wiem, co takiego miałem zobaczyć. – Kłamstwo gładko przechodzi mu przez gardło. Mówieniem prawdy nie sprawdzi wszakże tego, jak daleko sięgną negatywne reakcje Minoru, a to one mogły stanowić dla niego zagrożenie.

Rzut na urok: 78.

@Minoru Yoshida


Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Minoru Yoshida and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Minoru Yoshida
Czw 20 Kwi - 16:36
    Zwróciwszy na siebie uwagę dzięki głupiemu kundlowi, po raz pierwszy spojrzenia tej dwójki mogły się ściąć ze sobą. Swymi myślami i marzeniami zatopił się w aksamitny błękit postaci, która odwróciła się do niego, rzucając mu wręcz nienawistne spojrzenie. Lubił je, wzrok, który ogarniał Minoru ciało od płomiennej nienawiści — chęci mordu. Niezależnie od tego, czy te oczy kierowały tę subtelną emocję do niego samego, a może do ogółu świata, zawsze przyjemnie patrzyło mu się na budujący ogień w roziskrzonym wejrzeniu. W takich chwilach jak ta w Yoshidzie budziła się chęć zaciekawienie się jednostką, z którą miał do czynienia, niezależnie od tego, czy była to istotna nadludzka czy zapchlony człowiek, z którego mógł wydobyć prawdziwą naturę jego istnienia. Obudzić drzemiącą bestię i wytresować ją według własnych zasad, własnego pragnienia. Własnego widzimisię.
    Oczy te, niezależnie od aury jakie ich otaczała, wydawały mu się względnie znajome. Może jednak to nie subtelny błysk w oku spowodował, że zwrócił na nie większą uwagę, a znajomość koloru czy spojrzenie, którym został obdarowany chwilę później. Spokój. Ten sam, znajomy spokój, którego nie tak dawno miał przyjemność doświadczyć w innych, równie namiętnym, błękitnym wzroku. Zbyt podobny i zbyt znajomy. Czy to możliwe, że... właśnie trafił na więzy krwi? Nie mógł wykluczyć żadnej możliwości w szczególności, że podobne nie były wyłącznie oczy, a subtelna uroda, która przykuwała jego łase, brązowe spojrzenie, dając się omamić wydobywającemu się urokowi. Nawet jeżeli był wilkiem, a polowania tak naprawdę dokonał on, nie mógł powstrzymać się od spoglądania na wdzięki, z którymi miał do czynienia. Zaatakowany zwiewną ponętnością, zaakcentowana łagodnym uśmiechem powodowała, że Yoshida dla takiej kokieterii tracił głowę. Lubił zabawę, właściwie po to dziś tu przyszedł; aby móc zabawić się do białego rana, by również całą noc zwracano uwagę wyłącznie na niego. On płacił, on wymagał. Nic więc dziwnego, że zagrywki nieznajomego ducha działały na Minoru z nieco słabszą wolą na tego typu zachowanie. Gdyby mógł poczuć jeszcze jego ciepło, smak zaróżowiałych ust, z których ściekała stróżka tuszu... Nagle ciekawość jego śmiercią obległa umysł z nieco większym zainteresowaniem, pytając samego siebie; w jakich okolicznościach musiał umrzeć? Szkarłatna krew wymieszana z płatkami kwiatów i ten tusz, którego tak pragnął skosztować, a nie mógł.
    Mimo wszystko Minoru będąc omamiony urokiem mężczyzny, nie czuł lęku czy przerażenia. Ani skrępowania lub chociażby wstydu, którego niejednokrotnie Kurō mógł doświadczyć, onieśmielając sobą jednostki, które obierał sobie za cel. Również zadziałało to w drugą stronę; z uwagi na to, że Yoshida był w całkiem niezłym nastroju, nie odczuwał wkurwienia czy nachalności w związku z zachowaniem nieznajomego. Widać było, że ten stan rzeczy jak najbardziej podobał mu się i odczuwał z tego tytułu przyjemność. W końcu kto nie lubi, gdy na Tobie jest skupiona czyjaś uwaga?
    I znowu to poczuł. Pajęcze sieci subtelnie oplatały jego ciało, zamykając go w małej pułapce, z której czuł, że zawsze mógł uwolnić się, gdyby użył resztki swych sił. Ale nie chciał. Pozwalał więc na to, by pajęcza sieć przylgnęła do niego ciasno, zamykając jedną z wielu dróg. On był wilkiem, który nigdy nie uciekał; wolał konfrontację bezpośrednią, nawet w chwilach gdyby miał z tego powodu stracić swoje życie. Co prawda wiele osób mogło być przeciwnym działaniom Yoshidy, ale nikt, ani nic nie będzie ograniczało jego wyborów.
    — Wiem — odpowiedział z pewnością siebie, zaciągając się papierosem, który trzymał między palcami. Mężczyzna mógł dostrzec, że ciemnowłosy był ubrany stosunkowo luźno, aczkolwiek zgrabnej elegancji mu nie brakowało. Broń, którą mógł ewentualnie mieć był z pewnością nóż motylkowy, który skrywał się w kieszeni spodni i nie był on widoczny, ani tym bardziej zagrażające życiu yurei. W takiej sytuacji nie musiał się o nic martwić, ponieważ z pewnością nie zagadał do niego z zamiarem zrobienia mu krzywdy. Jeszcze, choć podświadomie wątpił, że taka konieczność będzie musiała mieć miejsce. Cenił sobie moc duchów, którą dysponowali. Były to potężne istoty, mile widziane w jego szeregach oraz bardzo doceniane nie tylko w samej grupie, do której należy, ale ogólnie od najmłodszych lat interesował się nie tyle co wierzeniami, ale demonologią. Może właśnie dzięki temu za swojego pierwszego życia miał okazję nawiązać kontrakt ze swoim pierwszą istotną po nadprzyrodzoną.
    — Naprawdę? — spytał ironicznie, wypuszczając smugę dymu w stronę przeźroczystej postaci, który przez niego przeniknął. Obserwował go uważnie, jego mimikę i zachowanie, karmiąc się przyjemnym widokiem i przede wszystkim staraniami ze strony bezimiennej istoty. Tym samym zwrócił większą uwagę na jego język, a na swoją, przebiegającą myśl w głowie uśmiechnął się kącikiem ust.
    — A myślałem, że będzie z Ciebie bystrzejszy duszek skoro wykazujesz się taką gracją — odparł kąśliwie, choć cień uśmiechu nie schodził mu z ust. Końcem języka zwilżył dolną wargę w krótkim zamyśleniu, by tuż po tym włożyć filtr do ust i zaciągnąć się ten ostatni raz, wypalonego papierosa wyrzucając pod but, by go w ten sposób zgasić.
    — Co Cię tu sprowadza? Widziałem, że szukasz... kogoś. Po co? — spytał, zakładając ręce na piersi. Brakowało mu jedynie oparcia się o jakąkolwiek ścianę. Mimo wszystko przenoszenie ciężaru wyłącznie na jedną nogę powodowała, że szybciej się ona męczyła. Wiedział, że powinien siedzieć, nie stać; taki był pierwotny zamysł, gdy kierował się do swojego ulubionego miejsca uciech. Los jednak chciał inaczej. Pragnął, by spotkał tę oto istotę na swojej drodze i zwrócił na niego uwagę. Zasłaniając siebie pojęciem losu, nie przyzna się przed sobą samym, że po prostu to on zainteresował się duchem czy też pieszczotliwie demonem, który wyraźnie kogoś poszukiwał.

@KURŌ SATŌ


Kingyobachi EHjauEm
Minoru Yoshida

Kurō Satō and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Kurō Satō

Sro 26 Kwi - 18:17

   Mężczyzna mógł nie mieć żadnych intencji za posłaniem w jego kierunku smugi dymu – a przynajmniej nie od razu wrogich – ale Satō nie widział w tym również niczego przyjaznego. Zmarszczył nos – w bardzo ludzkim odruchu, bo przecież niczego nie czuł – w reakcji na to zachowanie, dając mu tym samym znać, co o nim myśli. Dym, tak jak można się było tego spodziewać, przeniknął przez jego ciało, rozpływając się w ciemnościach; tam, gdzie nie sięgało światło latarni, w blasku którego jeszcze przez chwilę oczarowywał oko swoim ulotnym pięknem. Kurō jednak nie poświęcał mu uwagi, całą oddając w zamian nieznajomemu, na którego patrzył wciąż spod na wpół przymkniętych powiek. Leniwie, chociaż w rzeczywistości pracował przecież stale na utrzymanie jego wzroku na sobie.
   W każdym ruchu Minoru była ta duma, którą znał już z interakcji z innymi senkenshami. Czy była ich cechą charakterystyczną tylko przez to, że udało im się – dzięki łasce losu – oszukać śmierć? Nie mógł się przyzwyczaić do takiego traktowania, mimo że było tak powszechne – również wśród tych z nich darzących Kakuriyo i jego mieszkańców iluzorycznym “szacunkiem”, który okazywali demonom… zniewalając je więzami kontraktu. Również to, co zrobił teraz, było w oczach Satō niczym innym jak prowokacją, na którą nie do końca wbrew sobie dał się złapać. Mimo tego, spojrzenie Kurō złagodniało równie szybko, jak stało się bezczelnie wręcz agresywne, biorąc pod uwagę jego położenie. Jeśli chciał zobaczyć koniec tej sztuki, to musiał – przynajmniej na początku – zagrać daną mu przez życie rolę. Być może w odpowiednim momencie będzie mógł ją zamienić na inną. Ale jeszcze nie teraz. Nie teraz.
   Ironia wcale go nie odrzuciła; wręcz przeciwnie, Kurō, zgodnie ze swoją kocią naturą, spojrzał na mężczyznę z zainteresowaniem, którego jeszcze chwilę temu nie było; nie w takiej ilości. Zabawa nie była niczego warta, dopóki druga osoba nie potrafiła jej tej wartości nadać, ale zdaje się, że z tym jego rozmówca nie miał żadnego problemu. Z łatwością rzucał mu wyzwania, których podjęcia było mu tak trudno się oprzeć. Udało mu się to jednak zrobić; zdusił w sobie tę chęć prychnięciem, odwracając na chwilę głowę, żeby móc skupić spojrzenie – i myśli, przede wszystkim myśli – na kimś innym niż Yoshida. Śmiejące się do nich zza swoich wachlarzy kobiety miały wręcz zbawiennie dekoncentrujące działanie. Miał szczęście – albo strasznego pecha, to się jeszcze okaże – że pośród takiego uroku, to on właśnie zwrócił na siebie uwagę Minoru, chociaż właściwie to wyszedł przecież naprzeciw temu, czego tu szukał. Widział kątem oka, jak jego wzrok podąża za ściekającą mu z ust strużką tuszu. Fakt, że to właśnie to go tak zaciekawiło, miał w sobie coś alarmującego; w pełni to oczywiście lekceważąc, demon zlizał ją ze swoich warg językiem, nie krzywiąc się już na smak, do którego zdążył przywyknąć.
   – Na wszystko chciałbyś mieć odpowiedź, co? – skonfrontował go, nie przejmując się już zajmowaną przez siebie pozycją. Czuł, że może sobie na to przy nim pozwolić – póki co – i było to uczucie, któremu nie potrafił odmówić nazwania go przyjemnym. W kwestii rozmów z ludźmi nie było niczego, co wywoływało u niego większe zmęczenie, niż ciągła konieczność zwracania uwagi na to, co mówi, a w głównej mierze – jak to mówi. Większość z nich była delikatna jak papier, który przecinał ostrością swojego języka, nie mając wcale takiego zamiaru. Dlatego też na ogół utrzymywał swój temperament na wodzy. – Co jeśli powiem, że ciebie? – Przecież nie kłamał, czyż nie? Zabrzmiało to więc i szczerze. Wręcz niepokojąco szczerze, bo przecież nie mógł się spodziewać jego obecności tutaj. To tylko taka przenośnia. Chodziło o to, że spełniał jego oczekiwania względem zamiarów, jakie wobec niego miał, tak? Uśmiechnął się, znowu w ogóle nie ukrywając przy tym kłów. – Po co? – powtórzył, udając, że sam jeszcze tego nie wie, chociaż nie było to szczególnie przekonujące po jego poprzednich słowach. Zbliżył się powoli do nieznajomego, dając mu czas na przygotowanie się na kontakt, który nie mógł nastąpić. Zatrzymał się i wyciągnął do niego dłoń, żeby przesunąć paznokciami od jego szyi aż do momentu, w którym ciało zasłonięte było przez ubranie, zanim ją cofnął. Znowu poczuł to samo, co przy ostatnim kontakcie z senkenshą. Nic stałego, a jednak jakiś opór, jak włożenie ręki w wodę czy ogień. Zimno, które równie dobrze mogło być gorącem. Medium było – w jakiś sposób – częścią jego świata, ale nic w tym dziwnego; w końcu raz przeszło przez jego granicę, a z niej się nie wracało. Albo w ogóle, jak w jego przypadku, albo nie jako ta sama osoba, jak w przypadku Minoru. – Bo myślę, że masz jak mi pomóc. – Aluzja skryła się w cieniu jednej, przeciągniętej przez niego zaczepnie sylaby. Wszystko musiało pójść zgodnie z jego wolą, nawet jeżeli trafił na bardzo podobną pod tym względem do siebie jednostkę. Zawsze istniała jeszcze możliwość, że ich cele na dziś również za bardzo się od siebie nie różniły. Nie musieli od razu ze sobą walczyć, jeśli mogli znaleźć kompromis.
   Wciąż zdawało mu się, że widział go już przed swoją śmiercią – a jednocześnie, że gdyby nie zobaczył go tu i teraz, nie byłby w stanie sobie wyobrazić nie tylko jego twarzy, ale nawet i samej sylwetki; czy więc mógł w ogóle ufać temu instynktowi? A może zobaczył go, mimochodem, w latach wyjętych mu z życia przez amnezję? Mężczyzna zachowywał się, jakby się w ogóle nie znali; poza tą zbijającą z tropu sentymentalnością, której błysk zauważył na moment daleko w głębi jego źrenic.


Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Minoru Yoshida and Morrigan Sherwood szaleją za tym postem.

Minoru Yoshida
Nie 14 Maj - 17:19
    Raczej nie uważał, że miał do czynienia z delikatną istotą, pomimo jawnych starań w oczarowaniu Yoshidę należytą zgrabnością. Ledwo wyczuwalny smak gracji czuł na wypalonym języku, choć to nie ona tak naprawdę dominowała. Domyślał się, że jest to element uprzyjemniający ich grę. Sposób na komunikację, by zrozumieć wzajemnie swoje intencji. Bez udawania, bez zbędnego naśmiewania się względem siebie. A jednak Minoru zdecydował się puścić kłębek dymu, który przez niego przeleciał. To nie było nic osobistego, po prostu chciał zobaczyć jego reakcje. Jak bardzo skrywał swoją prawdziwą naturę. Wiedział, że nie wyciągnie to za pomocą jednego, marnego dymu, niemniej obserwując jego spojrzenie, chwilowo przepełnione pogardą, by w ostatniej chwili pozbyć się go, uprzyjemniając mu wymianę wejrzeń.
    Duma. Duma. Tak, zdecydowanie triumfalizm najbardziej charakteryzował Minoru. To jednak nie przyszło wraz z senkenshą, którym stał się, jego nową rolą w tym świecie, wiele ułatwiająca w obecnym życiu. Dająca nowe możliwości. Pycha istniała w nim od zawsze, wiecznie głodna i niedokarmiona. Nie oceniał innych swoją miarą, bo zawsze uważał siebie za lepszego od innych. Czasem zdarzały się jednostki, które respektował. Stawiał je na równi z sobą. Byli to wrogowie lub przychylne znajomości, czasem znacznie ważniejsze. Najczęściej jednak oceniał innych jako zdatnych lub niezdatnych do użytku. Z yurei było inaczej, ponieważ oni stanowili cel. Niektórzy chcieli się ich pozbyć, on natomiast pragnął ich istnienia pośród ludzi. Użycia przydatnych zdolności, doceniając te istoty za obdarowanie ich darem, którego oni nie mieli okazję doznać. Żeby stanowili potęgę, nie praktycznie końcówkę swojego łańcucha pokarmowego. Aby coś znaczyli w tym świecie. Coś wielkiego. Więc nawet jak nie dobrnie do końca tej sztuki, chciałby, aby przynajmniej oni mieli szansę obejrzeć ją do samego końca.  
    Nutka zainteresowania przebrnęło przez ciało Cayenne, przez co doznał na ciele przyjemnych dreszczy. Cichy pomruk spoczął na gardle mężczyzny, usatysfakcjonowany, że duch postanowił spojrzenie skupić wyłącznie na nim. Tylko na nim. Mimo że dźwięczne śmiechy i chichoty nieznacznie dekoncertowały stuprocentowe skupienie, nie uległ im tak jak uległ urokowi nieżyjącego. Uśmiech, cwany i dumny, przebrnął przez usta, gdy dojrzał jak chłopak zdejmował koniuszkiem języka uciekającą kroplę. Jak miał oderwać czekoladowy wzrok od takiego widoku, gdy Kurō ośmielił się przyjąć łakome i przede wszystkim cholernie ostrzegawcze zachowanie mężczyzny na przysłowiową klatę. Zabawa właśnie miała się zacząć.
    — Lubię dużo wiedzieć po prostu. Dlatego pytam. A bez pytania nigdy nie uzyska się odpowiedzi — stwierdził ze słyszalną oczywistością, choć prawdą było, że nie zawsze pytał. Jednak po kimś takim jak on widać było, że nie zawsze dotyczyło skrajnych sytuacji, gdzie nie pyta się o cokolwiek, a przede wszystkim o zgodę. Nie musiał martwić  się o delikatność osoby, ponieważ do delikatności zawsze było mu daleko — Powiem, że spodziewałem się takiej odpowiedzi — odpowiedział zbyt pewny swego, a jednak to on zwrócił pierwszy na niego swoją uwagę. Ciekawe, czy dojrzałby go gdyby minął jego ciało, tą negatywną aurę, która wisiała w powietrzu. Przez co warkot kundla był w pełni uzasadniony. Dlaczego więc yurei nie mogą warczeć tak samo jak robią to psy? Znał jednego, który potrafił, ale tylko we śnie. Chociaż miał jeden, jedyny koszmar z nim, zapamięta go do usranej śmierci.
    Uniósł brwi w górę w oczekiwaniu na jego "po co' (poco? to się nogi nocą....). Wiedział, że grał dlatego chwilę tę przeciągał w długie sekundy, każąc mu czekać na krążące mu myśli koło głowy, chociaż tak naprawdę doskonale wiedział, czego od niego chciał. Jednakże nie mówił nic w związku z sytuacją, dając mu posmakować tej subtelnej ciszy między nimi, którą wypełniania gęsta aura. Pies dawno uciekł stąd dalej, a kobiety przestały się śmiać. Doczekał się również, nie tego co chciał, ale częściową odpowiedź już otrzymał po przez nienamacalny dotyk. Poczuł lekki dreszcz przebiegający przez ciało, gdy nieżyjąca istota przebrnęła niemą drogę od jego szyi w dół, zostawiając po sobie jedynie chłód. Oblizując spierzchnięte wargi, kątem oka doglądając go uważnie, a uśmiech frywolnie tańczył mu na mimice, doskonale wiedząc czego chciał. Pragnął jego, rzecz jasna. A kogo innego? Nie wiedział jeszcze w jakiej formie, żywej czy martwej, ale miał przerzucie, że mogło chodzić po prostu o niego.
    — Ah tak? Zamieniam się w słuch — odpowiedział, robiąc subtelny krok w tył, a dłonie z piersi schował do kieszeni. Spojrzał się zza jego plecy, dostrzegając ludzi, którzy dziwnie patrzyli się na niego, najwyraźniej tylko po części widząc prawdę ukrywającą się w oczach Minoru — Chodź, przejdziemy się. Znam spokojniejsze uliczki w tej okolicy — zaoferował, zmieniając tor swojej drogi, zbaczając z głównej ścieżki. Zdąży na nią wrócić, ale jak na razie utykając na jedną nogę, niezbyt szybko podążał w kierunku iście ciemniejszej, dużo skromniejszej ulicy, gdzie nikt im nie będzie w niczym przeszkadzał. Miał się dziś do takich nie zapuszczać, ale jebać własne zasady.
    — Tu nikt nie będzie nam przeszkadzał — podkreślił, tym samym oferując mu swój czas i przede wszystkim osobę — Streszczaj się, chciałbym pójść już na dziwki i sobie trochę użyć — odparł mocno bezpośrednio, nie pierdoląc się zbytnio w słowach. To, że go w jakiś sposób interesował, nie znaczy, że przeznaczy mu całą noc na zapoznawaniu się jego tajemnic. Każdy jakieś miał, on nie pierdolił mu mistycznymi słowami o tym jakie miał chujowe życie. Dlatego liczył na konkretny, podane z należytą gracją, którą w nim polubił, ale powiedziane w odpowiedni sposób.

@KURŌ SATŌ


Kingyobachi EHjauEm
Minoru Yoshida

Kurō Satō and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Kurō Satō

Wto 23 Maj - 21:58

   Nie mógł się powstrzymać od śmiechu; była w nim żartobliwa nuta, ale brzmiała tak, jak gdyby Kurō żartował z mężczyzną, nie z niego. Przynajmniej na razie.
   – Nie wyglądasz na takiego – odpowiedział tajemniczo, pozostawiając bez odpowiedzi zawieszone w powietrzu między nimi pytanie, co ma przez to na myśli. Dopiero uśmiech, w który ułożył wargi, uświadomił jego rozmówcę w pełni co do tego, czego miała dotyczyć ta sugestia. Musiała odnosić się do pierwszej części jego wypowiedzi – a ściślej rzecz ujmując faktu, że lubi dużo wiedzieć. Nie zamierzał jednak przeciągać i tak napiętej do granic możliwości struny. Przestał się uśmiechać, kiedy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem mężczyzny. Opuścił wzrok – a wraz z nim swoją głowę – dając mu w ten sposób znać, że nie chciał go tym obrazić; że to tylko taki żart. – Na takiego, który kogokolwiek o cokolwiek pyta – wyjaśnił już neutralnym tonem, który tak bardzo kontrastował brakiem emocji z poprzednim, że zdawał się brzmieć w uszach człowieka nie tyle co beznamiętnie, a już mechanicznie, jak zaprogramowana robotowi kwestia. – Wyglądasz na osobę, która oczekuje odpowiedzi bez zadawania pytań. – Czuł, że kąciki ust drżą mu, chcąc się znowu uśmiechnąć, ale nie pozwolił im na to. – Jestem zaszczycony, że mnie jednak zapytałeś. Czym sobie zasłużyłem na tak łaskawe traktowanie? – Ironia dominowała w jego głosie do tego stopnia, że jeśli były w nim jakieś inne uczucia, to zostały zmuszone do podporządkowania się jej, przez co nie było ich w ogóle słychać. Może ich echo.
   Roześmiał się – znowu – ale tym razem już z innego powodu. To jego pewność siebie wydała mu się zabawna; nie dlatego, że nie powinien jej mieć, bo jeśli nie on, z jego postawą, to kto? – lecz dlatego, że sama myśl o próbie zachwiania jej powodowała wydzielenie się w mózgu uzależniającej dawki serotoniny. Oczywiście. Niczego innego się po nim nie spodziewał. Ta przewidywalność go jednak w ogóle nie zmęczyła; wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że dzięki znajomości jego kroków może z nim prowadzić ten taniec bardziej swobodnie, bez przejmowania się, że wejdą sobie nawzajem w drogę.
   – Mhm – odparł z rozbawieniem. Wynagrodził mu fakt, że zadowoliła go jego odpowiedź, ponownym objęciem go w całości spojrzeniem. Nie uszło bowiem jego uwadze, że podoba się to Minoru. Nie miał zamiaru szczędzić mu tych nagród, jakie mógł mu dać, zwłaszcza że w jego obecnej postaci nie było ich wiele.
   Nie mógł zaprzeczyć następnemu zdaniu. Mimowolnie podążył wzrokiem za jego spojrzeniem, zauważając patrzących na nich, a właściwie to tylko na Yoshidę, ludzi. Musiał zgodzić się z tym, że rozmawiając z nim tu, wśród tłumu, ściąga na siebie uwagę, bo wyglądał przecież z ich perspektywy jak osoba, która mówi sama do siebie. Będąc martwym już od pół roku, Kurō zdążył przestać zwracać uwagę na tak przyziemną rzecz, jaką była dla niego uwaga żyjących. Skinął więc tylko głową, odpowiadając „nie wątpię” na wiadomość o tym, że Minoru zna to miejsce bardzo dokładnie. Idąc za nim, Satō spojrzał z zaciekawieniem na jego nogę, która musiała zostać niedawno zraniona. Szedł z nieobecnym wyrazem twarzy, jak gdyby się nad czymś zastanawiał. Po chwili jednak potrząsnął głową, zdaje się, że pozbywając się tej myśli z głowy.
   – Ach? – odpowiedział ze zdziwieniem w głosie, chociaż trudno było powiedzieć, czy jest prawdziwe. Sposób, w jaki przechylił przy tym głowę, wyglądem przypominając przez sekundę kota, temu przeczył. Teatralność tego gestu miała w sobie coś z fałszu grającego na scenie aktora, który wcale nie stara się przekonać sobą widowni. – Cóż za bezpośredniość. – Szkoda, że on nie mógł być wobec niego tak samo bezpośredni. Instynktu nie dało się wytłumaczyć na logikę, słowami, a w nagłe emocjonalne przywiązanie do jego osoby mężczyzna raczej mu nie uwierzy. To nie był też typ relacji, w której mógł po prostu skłamać, że chce się o nim dowiedzieć czegoś więcej. To znaczy – chciał, ale w sposób, na jaki Yoshida w życiu by się nie zgodził. Westchnął więc, a w tym westchnieniu objawiła się frustracja spowodowana tym, że nie może w pełni polegać tylko na swoim uroku. – Oczywiście, nie miałbym serca pozbawiać cię tej przyjemności dłużej, niż to absolutnie konieczne – zamruczał wręcz, całkowicie świadomie robiąc coś dokładnie przeciwnego. – Chociaż mam wątpliwości co do tego, czy dziwki są w stanie pomóc na twoją obecną przypadłość. – Uśmiechnął się, pozostawiając aluzję w bezpiecznej odległości względem swojego rozmówcy, zbliżając ją do niego tylko na moment, kiedy znów zwilżył językiem usta, które nie były wcale suche. – Szukam kontraktu. – Zwrócił się do niego nagle poważniej, co znalazło też odzwierciedlenie w wyrazie jego twarzy. Zniknęło z niego to stale obecne lekceważenie. – A ty podobno wiesz, gdzie szukać – dodał, oczywiście w tym momencie kłamiąc. Niczego – od nikogo – o mężczyźnie nie słyszał. Ba, nie wiedział nawet, jak ma na imię, ale może to nie był odpowiedni czas na to, żeby o nie samemu zapytać. Kłamał jednak tylko połowicznie, bo rzeczywiście szukał kontraktu, przez co, mimo zalegających się w sercu wątpliwości, całość wypadła szczerze. Tętno mu wprawdzie przy tym lekko przyspieszyło, bo nie znał konsekwencji trafienia źle w jego przypadku, a coś powiedzieć musiał.


Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Minoru Yoshida and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku