Opuszczony parking podziemny - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 12 Lut - 21:35
First topic message reminder :

Opuszczony parking podziemny


Ogromny, opuszczony parking, wjazd do którego dawno temu został zamurowany. Wejść do niego da się jednymi, bocznymi drzwiami, do których to przedostać się można za pomocą jednej z brudnych, wąskich uliczek, jakich to i milion w Karafurunie. Co jakiś czas, nieregularnie, organizowane są tam nielegalne spotkania, na których to do walki stanąć można z każdym, a i każdy ruch jest dozwolony. Istnieje pojedyncza zasada - jedyną bronią, której można użyć, są własne pięści. Wydarzenia te są utajnione, wiedzą o nich zaledwie Ci, którzy wiedzą, gdzie szukać; w wybranych miejscach, barach, klubach Karafuruny odnaleźć można niewielkie wlepy z kodem QR, po zeskanowaniu którego pokazywana jest lokalizacja.
Samo to miejsce, jak nazwa wskazuje, nagryzione jest zębem czasu, pomazane artystycznymi wymysłami stałych bywalców; stare ściany pokryte są wielobarwnymi graffiti, w kątach zniesione, bezpańskie meble. Przy wejściu odnaleźć można zawsze jednego ochroniarza, niezbyt wysokiego, podobnego umięśnionemu Rottweilerowi mężczyznę o takim samym przezwisku.

Haraedo

Sugiyama Nobuo

Sob 25 Mar - 19:44
Czuł jak palce oplatające rękojeść jednego ze sztyletów zaczynają mu drętwieć. Zaciskał je na uchwycie broni naprawdę silnie, jakby nie chciał pozwolić by w jakikolwiek sposób mogła mu wypaść z rąk. Albo żeby nie można mu było jej wyrwać, bo taki scenariusz również nieco wcześniej zarysował się w jego umyśle. Nawet podczas tych kilku naprawdę szybkich sekund potrafił wziąć pod uwagę pewne ewentualności, by przygotować się na kilka możliwych scenariuszy. Prawie jak zabójca z jednego z amerykańskich slasherów, będący zawsze krok przed grupką lekkomyślnych nastolatków.
   Ale przecież nie był mordercą; odhaczyć można było jednak obecność nastolatka. Idealny materiał na scenę otwierającą tani horror – przecież pojawiło się już ostrze, ciemny zaułek, pierwsza krew tryskająca z rozerwanej kończyny. Scenarzyści na pewno byliby zadowoleni.
   Możliwe, że poszłoby szybciej i sprawniej, gdyby użył drugiej ręki, ale ta stanowiła amortyzację – trzymał ją blisko siebie, niemalże przyciskając metal sztyletu do swojego uda. Lewą dłonią nie podjął jakiejkolwiek akcji – chciał być gotowy na odparcie ewentualnego ataku zwrotnego, dlatego utrzymywał ją w pełni gotowości, ale nie dołączyła do poprzedniczki próbującej przeżreć ciało demona.
   Wycofał się, pozwalając sobie na kilka większych kroków.
   Sam nie wiedział czy próbuje utrzymać bezpieczną odległość w razie gdyby okazało się, że może nadejść jakiś kontratak, czy daje sobie miejsce, by móc jak wziąć rozbieg i jeszcze raz zatopić ostry ząb w duchowej materii.
   Jego twarz nie zdradzała zbyt wiele – tylko oczy miał zmrużone, a wokół nich pełno było drobnych zmarszczek. Materiał ciemnej maski poruszył się w momencie, w którym mocniej zacisnął szczękę. Nie starał się wyglądać groźnie – gdyby przyjrzeć mu się dokładniej, to można by było nawet uznać, że pokazuje sprzeczne, gryzące się emocje. Przeważała złość, ale gdzieś między nią skrywał się też ból, niezrozumienie, a może nawet żal. Ale koncentrował się jedynie na gniewie, który przykrywał wszystko to, co zdążyło się wcześniej w nim zatlić. Usilnie tłamsił pozostałe odczucia, nie pozwalając sobie nawet na chwilę słabości. W tym momencie nie mógł.
   „Ty skurwysynie.”
   Nie prychnął mimo ogromnych chęci. Ale jego spojrzenie stało się bardziej przenikliwe, przeszywające wręcz, świdrujące każdy, nawet najmniejszy detal sylwetki. Zwłaszcza zranioną rękę. Wiedział, że następnym razem trafi w bebechy, przekręcając ostrze w ten sposób, by zdewastować jak najwięcej. Może miał bogate wnętrze.
   Po cholerę?
   Zakryte usta wygięły się w tak szerokim uśmiechu, że zmiana mimiki była widoczna nawet przez tkaninę. Wiedział, że nie musi się tłumaczyć i nawet nie miał zamiaru tego robić. Cisza miała mówić za niego i jednocześnie pozostawić miejsce na masę domysłów, których prawdopodobnie w głowie nieznajomego nie brakowało. Sytuacja, którą udało im się stworzyć na pewno nie należała do takich, z którym przychodzi mierzyć się na co dzień. Ale życie potrafi zaskakiwać. Nawet te po śmierci.
   — Mógłbyś się chociaż próbować bronić — wyjaśnił najprościej jak się dało. Nawet zwierzęta zarzynane przez rzeźników decydowały się na zebranie całych pokładów sił, by spróbować ostatni raz wyswobodzić się i uciec. A on? Stał jak słup soli, zupełnie jakby brakowało mu całkowicie podstawowych, ludzkich odruchów. Kolejny, bardzo dobry powód, by nie uznawać go za człowieka. Nie miał ciała, to myślał sobie, że jest już nie wiadomo kim, że nic nie będzie w stanie mu zaszkodzić.
   Niespodzianka, kurwa.
   — Taka czerń nie jest ludzką barwą — skomentował tylko, nie nawiązując nawet do tego, że może powinien go dziabnąć jeszcze kilka razy. Wszystko w swoim czasie. Chociaż ta niecierpliwość była doprawy ujmująca. Nie spotkał się z czymś takim wcześniej, co czyniło to niecodzienne spotkanie jeszcze bardziej wyjątkowym. Może nawet specjalnym – bo w tym przypadku nie bałby się użyć tego słowa.
   Wyciągnął jedną rękę przed siebie – palce wciąż miał ciasno zaciśnięte na rękojeści. Zamachał sztyletem w powietrzu, kreśląc w powietrzu szpikulcem niezrozumiały symbol. Może po prostu chciał jeszcze raz wyeksponować swoją broń. Nie pokwapił się nawet żeby wytrzeć metal – na gładkiej strukturze wciąż widoczna było czerwone zabarwienie. Może w ten sposób chciał pokazać swoją wyższość.
   Albo chciał przekonać się czy krwawi w ten sam sposób co ludzie.
   — Czy jest jakikolwiek logiczny powód, który mógłby powstrzymać mnie przed zrobieniem tego ponownie?
   Broń przybliżył do swojej twarzy, jakby badał jej stan. Sunął spojrzeniem do samego czubka, chwilowo tracąc zainteresowanie swoim rozmówcą. Aż w końcu skierował dziób w jego stronę. Mięśnie miał napięte – gotowe, by w każdej chwili dokończyć to, co zaczął.
   Przechylił łeb.
   Czekał cierpliwie, zastygając na chwilę jak ofiara gorgony.
   Ale nie był ofiarą w tym zestawieniu.

Sugiyama Nobuo

Warui Shin'ya and Kurō Satō szaleją za tym postem.

Kurō Satō

Wto 28 Mar - 1:10
   Być może już był w szpitalu psychiatrycznym – a ściślej rzecz ujmując, w życiu nie przestał w nim być – tylko że w końcu udało mu się wziąć te wszystkie leki, które dzień za dniem, z cierpliwością właściwą organizującemu sobie drogę ucieczki więźnia, ukrywał pod językiem. Pamiętał ich smak na podniebieniu; ślina rozpuszczała cukrową otoczkę, zanim zdążył wypluć je na złożone dłonie. Jeszcze kilka dni. Jeszcze kilka tabletek. Musiał mieć pewność, że tyle wystarczy. Bo jeśli nie… “To tylko środek na uspokojenie, Sora” – szum krwi w głowie zagłusza jej słowa, kiedy mężczyzna przytrzymuje go siłą, żeby mogła podać mu lekarstwa do gardła. Jak zwierzęciu. Zmusza go do przełknięcia tego koktajlu psychotropów, po którym zawsze miał wrażenie, że jego mózg topi się jak rdzeń reaktora. Że rzeczywistość rozszczepia się przed nim na atomy, których nie potrafi już złożyć z powrotem w nic, co ma jakiekolwiek znaczenie.
   Dopóki nie przeszył bronią jego ciała, miał jeszcze wątpliwości.
   Wątpliwości, które wyciągnął z niego wraz z jej ostrzem.
   …przecież nie popełniłeś samobójstwa. To było lata temu.
   Zacisnął dłoń na ranie, powstrzymując się – nie bez problemu – od wyrażenia bólu, jaki przy tym poczuł, na głos. Nie przy nim, nie przy nim, nie przy nim… Uczucie zaczęło obejmować coraz większą część ręki, w miarę jak razem z krwią z tkanek uchodziła adrenalina. Chciał w ten sposób zatamować krwawienie, ale czerwień przeciekała mu przez palce, kapiąc wciąż na ziemię przed nogami nieznajomego. Dla przeciętnego widza horrorów w tej scenie nie było wystarczająco dużo gore, żeby przyciągnąć go przed ekran w kinie, ale po wieczorze spędzonym z egzorcystą nie był już fanem tego gatunku. Czuł się tak… cliché. Jak w motywie z dziewczyną, uzupełniającą braki w inteligencji swoim wyglądem, która jest w filmie tylko po to, żeby zginąć najbardziej groteskową śmiercią. Oczywiście dopiero po scenie seksu, bo aktorka musi obowiązkowo pokazać piersi.  
   Skoro o rozbieraniu się mowa…
   Spojrzał na przeciwnika, upewniając się, że nie ma – póki co – zamiaru ruszyć się w jego kierunku, i sięgnął dłonią do swojej koszuli. Drugą przytrzymał ją przy ciele. Ale tkanina nie porwała się. Poruszył ramionami, zrzucając z nich płaszcz, tak żeby odsłonić zranioną rękę. Nie mógł zawiązać materiału dookoła niej, bo przecież… Westchnął, nie spuszczając przy tym wzroku z sylwetki mężczyzny, która na tle światła latarni wyglądała jak cień. Jak jeden z nich.
   Mógłbyś się chociaż próbować bronić.
   Bardzo zabawne, przeszło mu przez myśl, ale już się nie śmiał.
   – Po tym, jak powiedziałeś mi, że nie mogę?
   W przeciwieństwie do zwierzęcia wiedział, że nie warto było rzucać się po rzeźni z tasakiem, który odciął mu łeb dopiero w połowie. Nie chciał, żeby zrobił to do końca. Panował nad swoimi odruchami bardziej od przeciętnego człowieka, być może w tym przypadku aż za bardzo – dlatego teraz stał bez ruchu, wodząc tylko oczami za bronią, której posiadanie eksponował przed nim mężczyzna. Oczywiście, że nie wytarł jej z jego krwi. O to mu chodziło; o to cholerne “patrz na mnie”. Kochał znajdować się w centrum uwagi, co? Nie mogąc odwrócić od niego wzroku – bo przecież mu na to nie pozwoli – patrzył na niego tak, jak gdyby mógł zobaczyć jego twarz przez maskę. Nie musiał jej jednak znać; miał pewność, że byłby w stanie rozpoznać go w tłumie ludzi po samych oczach.
   Czuł się jak lew w cyrku, w którego treser strzelał z bicza, każąc mu robić jakieś sztuczki. Inaczej nie mógł określić zachowania nieznajomego, który przed zaatakowaniem go mówił mu jeszcze, jak ma zrobić unik. A przecież był tak blisko – na wyciągnięcie kłów…
   Nie. Musiał zachować spokój, mimo że dawno już nikomu nie zdarzyło się wywołać w nim aż takiej frustracji. Czemu nie zostawił go tu samego ze swoimi myślami? Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, żeby zmienić całość jego wyrabianego latami życia światopoglądu? Przecież nie mógł na niego wpłynąć – a gdyby mógł, to po co by w ogóle chciał to robić? Chociaż… Może jednak mógł. Fakt, że nie trafił w niego z broni, którą zdawał się władać bardzo dobrze, co teraz z taką dumą pokazywał… Nie, nie, nie. Takie stwierdzenie było łatwe, a ludzie zmieniają się z trudem. W bólach. Prawda była taka, że Nobuo po prostu spierdolił. Nie wiedział jeszcze tylko jak bardzo.
   – Logiczny dla mnie, czy dla ciebie? Bo to, co uważamy za logiczne, diametralnie się u nas różni – odparł, nie siląc się na ogrzanie swojego naturalnego, zimnego tonu głosu.
   Właściwie to cud, że stanął na jego drodze. Wydawał się być idealnym naczyniem na przelanie w niego wszelkich negatywnych emocji, których po śmierci miał w sobie po brzegi.
   – Nie ma żadnego powodu – odpowiedział tak wolno, że wręcz sylabizując. Logicznego nie było, a do jego emocji nie będzie się przecież odwoływać, bo, przepraszam, do czego?
   Rzucił mu ostatnie, przeciągłe spojrzenie, zanim urwał je, znikając w ścianie, która na moment stała się jakże głęboką metaforą granicy między materialnym i duchowym światem, zanim wróciła do bycia zupełnie zwyczajną elewacją z cegieł.



Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Warui Shin'ya and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.

Sugiyama Nobuo

Sob 1 Kwi - 22:08
Nigdy wcześniej nie zastanawiał się jak to u nich (duchów) jest – jak czują emocje i ból. Jak się goją ich rany. Jakie to uczucie zetknąć się w końcu z czymś materialnym, z czymś, co potrafi rozniecić najbardziej dotkliwy i przeszywający ból.
   Dlaczego teraz zaczął się nad tym zastanawiać?
   Przez niego. Wszystko było jego winą. Prowodyr całego wewnętrznego zamętu Sugiyamy. Nękające głowę myśli stawały się coraz bardziej nieznośne – w każdej sekundzie pojawiały się nowe, by stale zakłócać każdą podejmowaną próbę zachowania spokoju. I choć jego twarz zdawała się nie zdradzać zbyt wiele (częściowo też przez maskę), to wnętrze drżało. Jakby każda pojedyncza komórka ciała próbowała wydostać się na zewnątrz naczynia, zwanego organizmem.
   Nieznajomemu udało się nieumyślnie tknąć wcześniej nieznane nikomu rejony psychiki medyka. Te najdalsze, niezbadane tereny, skrywane w najgłębszych czeluściach specjalnie po to, by nikt nie miał do nich łatwego dostępu. Ale jemu udało się przedrzeć przez wszystkie fasady. To był celny strzał, którego nie powstydziłby się żaden wyborowy strzelec. Jakaś cząstka Nobuo została ruszona do tego stopnia, że tylko przyćmienie tego naruszenia kilkukrotnie wyrecytowanymi w głowie zasadami Tsunami pozwało mu zachować względną trzeźwość umysłu. Właściwie to nadal nie był do końca pewny, czy ten nagły atak nie był po prostu impulsem, który wytworzył się w momencie natarcia na siebie wszystkich sprzecznych sygnałów i myśli. Takiej eksplozji nie dało się zatrzymać.
   Ale nie żałował, przecież tak trzeba było. Potrafił wmówić sobie naprawdę wiele, zwłaszcza w momencie, w którym pojawiały się największe wątpliwości. Żeby pozbyć się ewentualnych wyrzutów sumienia lub zagłuszyć je na tyle, by w końcu stały się ledwo słyszalne.
   „Po tym, jak powiedziałeś mi, że nie mogę?”
   Wykrzywił się – nie lubił, gdy w taki sposób łapało się go za słówka. Nie lubił się też tłumaczyć z takich oczywistości, dlatego po prostu nie skomentował tej kwestii jakimikolwiek słowami, nawet jeśli sprawiła, że na skroni wyszła mu żyłka, ukazująca poirytowanie.
   No jakoś tam bronić się mógł – w grę zawsze wchodziło złapanie za broń, próba wyrwania jej albo przeniknięcie przez pobliski przedmiot w ramach uniknięcia nadchodzącego uderzenia. Ale możliwości duchów w świecie ludzkim były ograniczone, o czym nieznajomy dotkliwie przekonywał się z każdą, mijającą chwilą. Im dłużej przebywał pośród śmiertelników, tym większą bezradność mógł odczuwać. Mógł jedynie bezczynnie przyglądać się wszystkim tym, których zostawił na świecie po swoim odejściu.
   Wycelowana w demona broń nie wyglądała jak śmiertelna broń, ale obaj się przekonali, że potrafiła spełniać swoje zadanie należycie. Całe szczęście, że miał ją przy sobie – tylko dzięki temu narzędziu mógł się z nim rozprawić. Bo musiał tak postąpić, zrobić to co należy.
   Zdusił w zarodku coraz bardziej wybrzmiewającą wątpliwość, zaciskając przy tym zęby, jakby mierzył się z ogromnym wewnętrznym bólem i próbował go za wszelką cenę zwalczyć. I może było w tym ziarno prawdy, ale nigdy otwarcie by się do tego nie przyznał. Nie potwierdziłby, że cała ta sytuacja w jakimś stopniu mu ciążyła.
   Na kolejne słowa skinął łbem.
   Słuszna uwaga, ich myślenie diametralnie się różniło – i całe szczęście, tylko by ktoś spróbował go porównać do tych kroczących po ludzkim padole poczwar. Na samą myśl nim wzdrygnęło. Ale nie ma też co się dziwić, bo gdyby umarł, a jego dusza utknęłaby między światami, to może cały światopogląd by mu runął.
   „Nie ma żadnego powodu.”
   Prychnął niezbyt głośno.
   — Tak myślałem.
   To był moment, w którym miał się odbić od podłoża i rzucić w jego stronę ze ślepą furią w oczach. I z wysuniętymi przed siebie sztyletami, tym razem dwoma. Odniósł jednak wrażenie, że czas na chwilę się zatrzymał. Potrafili wymienić ze sobą ostatnie, pożegnalne spojrzenia. Nieme pożegnanie – w jego oczach widział, że mogą się już nigdy nie spotkać, że odchodzi tak jak mu nakazano. To był też chwila, w której całe to spotkanie zdawało się nabrać więcej sensu. Myśli znowu zaczęły swój bieg. Każda z nich jak ostrze brzytwy zostawiała po sobie ślad. Każda nawiązywała pośrednio lub bezpośrednio do niego.
   Rzucił się w stronę, gdzie kilka sekund wcześniej rysowała się sylwetka. Ostry czub prawie napotkał ceglaną ścianę – z trudem udało mu się cofnąć rękę i zatrzymać tuż przed przeszkodą. Czyli jednak – pozwolił mu uciec. Nie zaatakował na samym początku. Sugerował ucieczkę. Najlepsze wyjścia z sytuacji wskazywał niemal palcem, jak dziecku.
   Wtedy poczuł też pustkę, taką, której nigdy wcześniej nie czuł.
   — Żałosny — skomentował sam siebie. Gdyby tylko mógł, to uderzyłby siebie znienacka w twarz, tak na otrzeźwienie. — Jesteś pierdoloną, sprzecznością.
   Ale przynajmniej uznał, że jesteś warty tego ostatniego spojrzenia.

z tematu oboje.

Sugiyama Nobuo

Kurō Satō ubóstwia ten post.

Gotō Keita

Sro 5 Kwi - 11:29
Jeszcze miesiąc temu nie przyznałby, ale teraz już tak, że na świecie brakuje czułości. Prostej, bardzo naturalnej czułości wobec drugiego człowieka. Tej, która mości w dłoniach bolączki spod serca i pozwala je ugładzać. Nie wobec wszystkich miał podobne uczucia. Stał się wybredny po latach spędzonych tuż pod pieczą Kyōken i w otoczeniu przygarniętych przez nich szczeniąt. Płochliwych, ugiętych ku ziemi sylwetek, które, jasne, oferowały pomoc, ale wsparcie wydarte było z innych. Z niego też. Dlatego wie, że jego serce jest nadszarpnięte; jak drewno powygryzane przez korniki. Emocje, w tym zrozumienie, ludzką empatię, ma więc nad wyraz spłaszczone. Istnieją, to jest pewne, ale w swojej skarłowaciałej wersji. Nie wobec każdego może więc wyciągnąć tę dłoń z bruzdami weń trzymającymi całą złość. Bo jest zły. Zwyczajnie, bardzo dziecinnie zły. Tak, gdy dziecku nakazuje się robić rzeczy niedziecinne. Tak, gdy temu samemu dziecku nikt nie położy gazy na obdarte kolana. Dlatego cały jest zabrudzony i nijaki, choć nijaki tylko w Nanashi, bo już poza będący ciekawostką z tej gorszej dzielnicy. Keita kręci głową i niemal z wyrzutem patrzy w te oczy nasiąknięte smutkiem i powagą jednocześnie. Wydaje mu się kobieta nad wyraz dzielną, chociaż wie o niej tyle co nic. Wie, kiedy ukrywa prawdę w kącikach ust zbyt wesoło biegnących do oczu. Wie, że przy wspomnieniach jej oczy zachodzą mgłą. Nie tyle łzawą a podobną transparentności celuloidowej kliszy filmowej. Tej, która cofa źrenica hen w tył, daleko do wydarzeń na co dzień przymkniętych ciężkim wiekiem wyparcia.
  Smak piwa nie jest przyjemnym. Od tamtego dnia, w którym za pocałunkiem spisał swą duszę na działania ziemskich diabląt — Shingetsu, stara się pozostawać trzeźwym. W każdym możliwym aspekcie. Narkotycznym, alkoholowym, ale przede wszystkim emocjonalnym. Oderwać ostatnie linki wiążące go z ludźmi, szczególnie tymi istotnymi. Nie pamięta, kiedy ostatnio widział Blotkę. W grudniu? Zapewne. Bał się przyznać do podjętych działań. Bał się Abueli wprost spojrzeć w oczy a te choć ślepe — już wiedziały. Kobieta ma teorię, którą od małego powtarzała każdemu z kociąt: wszystko byleby dla ludzi. Jego nowego ugrupowanie jest tego zaprzeczeniem. Jest machinalnym zwróceniem się w drugą stronę. Ku zaświatom. Ku temu, czego obawiał się najbardziej. I jebać rzeczywiście dusze postludzkie, ale najbardziej przerażały duchy przeszłości.
  Dzień, kiedy ją poznał — tak dawno — rozmywa się pod grudniowym śniegiem nietrzeźwości. Przysypało go wtedy jak nigdy. Wie, że raz na jakiś czas wpada w cugi nieżycia, gdzie Śmierć goni go z jęzorem przez ramię przewieszonym, ale tym razem było dziwniej. Nierealniej. Przysiągłby, że wtedy umarł i urodził się gdzieś obok. W rzeczywistości na wskroś podobnej, ale na marginesach posiadającej dodatkowe uwagi.
  Dlaczego. Mierzi go związka zmartwienia, która drga tuż pod źrenicą jak ta klisza właśnie. Smutek wyciągnięty głęboko z trzewi, ale wstrzymywany przez jej stoicką postawę. Mężczyzna oblizuje dolną wargę i raz jeszcze zalewa ją łykiem piwa, gdy tuż obok jego ramię trąca wysoka, muskularna kobieta o oczach żłobionych przegraną walką. Puszcza ją wolno, bo każdy tutaj łazi jak chce i to jest potrzebne. Wraca ku rozmówczyni z ramieniem opadającym na sąsiadującą ścianę. Nogę podwija pod drugą i koniuszkiem języka sięga prawego kła.
  — Znaleźli mnieZnalazł mnie. — w odpowiednim momencie. Poza tym potrzebuję hajsu, mieszkania, zajęcia. Mam dość wygrzebywania z siebie ostatnich gram zrozumienia dla szczeniaków z Kyōken. Myślę, że Karafurunie nazwaliby to wypaleniem zawodowym. — Śmieje się cicho, gardłowo, bo i tutaj wspomnienie bogatszych kast zdaje się trafionym żartem. — Nie robię nic szczególnego. Na ten moment. Przynieś, wynieś, pozamiataj, ale to zawsze coś. Głowę mam zajętą, ręce też. — Wzrusza ramionami, bo i nie znajduje lepszego wytłumaczenia dla podjętej decyzji. Jak przez sitko pamięta tamtejsze powody wpojenia się w struktury Shingetsu, a nawet jeśli, to ich tutaj i zapewnie nigdzie indziej, nie wyłoży. — Było to łatwiejsze niż myślałem, jeśli mam być szczery. Wystarczy zrobić komuś loda na uboczu. — Ponownie ten śmiech zbierający absurd, jak właśnie się orientuje, z dziesiątego grudnia. A jednak, nie zapomniał dokładnej daty. Zabawne. — Chciałem, żebyś wiedziała.
  Rozkojarzony czymś przypadkowym, sam nie wie czym, spogląda za prawe ramię.
  — Chyba zaczyna się kolejna runda.



Opuszczony parking podziemny - Page 2 AjTOsbT
Gotō Keita
Yōzei-Genji Madhuvathi

Sro 5 Kwi - 20:04
  Blizna znacząca jej policzek, która wiła się od grzbietu brwi, aż po skraj szczęki, zagojona była od miesięcy. Mówi się czasem o fantomowych bólach, ta reaguje, gdy ciśnienie w czaszce rośnie, gdy na dworze hyc i znaczy się mrowieniem aż w głąb gałki ocznej; zdarzało się. Ale ta poczęła pękać, zdaje się jej coraz mocniej, wtedy we wrześniu się to zaczęło, gdy i ją, i fioletowe niebo rozdarł dziecięcy krzyk, na wskroś przeszył tkanki i zalążkiem swym ostał się w neuronach. Skacze po nich, płynie z przekaźnikami, odbija się echem. Szczelina, którą po sobie pozostawił wżynała się w ciało coraz to zacieklej, a każdy kolejny dzień rozszerzał ją i pogłębiał, gdy z niewielkiej tej czeluści zionąć poczęły emocje które wcześniej, jak w szklanej butelce, upychane były i zapominane. Pożerały ją dusze, których nie chciała rozumieć, jej własna wyrwana była z wewnątrz, a cielesność jej pogwałcona obecnością czegoś, co również było dla niej niepojęte - wszystko to, jak wygięte pazurska dzikiego psa wpajało się w miękkie tkanki i szarpało, z psykiem zwróconym ku górze, a skowyt jego nie pozwalał zmrużyć oka.
  Nagminność tych wydarzeń, to jak intensywne były w swojej barwie, uwagę jej zwracało ku szarości Nanashi, ku temu, jak ten chłopiec tu przed nią stojący, mdły w swych kolorach, w sercu jej funkcjonować począł jako ostoja. Stąd właśnie w oczach jej skrzy się coś, co do zmartwienie podobne jest z pozoru, uczucie, które mieszanką jest części innych i sama nie byłaby ich w stanie nakreślić; ale martwi się, niechże to określenie się przyjmie, bo Keita począł nasiąkać czerwienią, krwią wcale własną, pogłosem tej, która znaleźć się może na jego rękach. I choć zmyłaby z jego skóry juchę, gęstą, to tylko wtedy, gdyby i jej paliczki lepiłby się jej gorącem.
  Spojrzeniem sięga dłoni jego właśnie, choć słucha, to na twarz nie spogląda. Przytakuje tylko, wysuwając szyjkę butelki z jego ujęcia, ją jak i własną odstawiając na bok. Wpierw pierwszą dłoń rozkłada przed sobą, rozczapierza palce, z delikatnie przechyloną głową z kieszeni spodni wyciągając dwa motki jasnego bandaża. Wpierw dookoła kciuka, a potem miękkim ruchem sunie nim przez nadgarstek, zwija do kości śródręcza a potem na zmianę od niego, ku każdemu z paliczków. Powoli i skrupulatnie opatula materiałem dłoń, skupiona na tym myślała nad odpowiedzą.
  — Rozumiem — odpowiada. Bo rozumie, choć nie chce. Wie, że zachowałaby się tak samo, bo pamięta, że bliska była rzucenia się ku szaleństwu, za każdym razem skrajem ręki łapiąc się klifu, tylko po to, by wdrapać się nań i za kilka miesięcy znów zwisać. Na razie spogląda jeszcze, obserwuje fale rozbijające się o wyżłobione w skałach wyrwy i gdzieś pomiędzy nimi wypatruje dwóch szarych kamyczków. Nie powie mu, by uważał, z ust jej nie uciekną żadne moralizatorskie zdania, bo rozpłyną się w duchocie podziemia, nim do niego trafią. Chce, ale usta znów zaciśnięte są w cienką linię, kącik ich drga tylko za koniuszkiem krzywego nosa, gdy z pochyloną głową sięga przeciwległej dłoni. I tę, jak poprzednią, z tą samą uwagą zabezpiecza.
  — Myśl o sobie — bandaż ponownie objął nadgarstek i przy nim zawinięty został tak, by nie wysupłał się przypadkiem — Tylko o to proszę.
  Nie może prosić. Nie powinna, a robi to, może niekontrolowanie usta znów rozchylają się pod drżeniem strun głosowych, może z wyrwy umykają kolejne demony. Nie wie, ale prosi, krótkim spojrzeniem na twarz, gdy na jej własnej przez sekundę maluje się coś więcej niż podobne Nanashi zobojętnienie. Ściska dłoń, nim puści ją całkowicie, twarz odchylając ku obcym ludziom; bo ich miałkość uspokajała jak nic innego, nawet jeśli źrenice jej nienaturalnie już rozszerzone, a mięśnie spięte.
 — Możemy iść kolejni, jeśli nadal chcesz.

@Gotō Keita



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Gotō Keita

Pon 1 Maj - 18:47
Panuje w podziemiach swoisty dla osiadłych w gruncie budynków chłód. Ten sam, który obrasta ściany i jego domu. Ciężko powiedzieć “mieszkania”, gdzie pokój współdzielony z kuchnią i mała, zrośnięta w jedno z szeroką rurą wodociągową łazienka, tworzą przestrzeń do życia. Mimo wszystko bywa tam. Bywa tam częściej niż w warsztacie, choć rzadziej niż na powietrzu. Bywa, bo w domach bywa się nieczęsto, ale intensywnie. Dlatego może tutejsza przestrzeń, którą skutecznie rozgraniczono z żyjącym światem zewnętrznym, wydaje się przyjazną, znajomą. Nawet te twarze, zgromadzone w skupiska ślepia o przekrwionych białkach, niosą na barkach nie groźbę a obietnicę. Coś, co zapewni jemu i jej — górnolotnie określane, ale w rzeczywistości błahe i codzienne — wyzwolenie. Po ludziach gromadzących się w przestrzeni, a szczególnie ich barkach opadłych o te dwa centymetry za nisko, widać, że są tu dla celu. Już na wejściu miotają piąstkami jak te dzieci, których życie porywa do niedobrego. A tutaj niedobre miesza się z potrzebnym acz mało kontrolowanym.
  Powietrze przecinane jest uderzeniami, głębszymi westchnięciami a przede wszystkim tupotem ukrytym w wielu uniesionych ku górze głosach. Niby to wiwatują, ale nie do końca. Niby to obierają strony, ale też nie. Pomiędzy zgromadzonymi zawiązuje się pakt a nim potrzeba zwyczajnego odpuszczenia. Keita spogląda w te oczy umiejscowione na równi jego spojrzenia i kładzie na płucach głębokie, ciężkie westchnięcie. Wystarczył jeden błysk, jedno zajrzenie w jego wzrok i wiedział, że ta dziewczyna o wypowiedziach ograniczonych do krótkich, niby to urwanych w połowie zdań, potrzebuje podobnego. Podobnych jemu doświadczeń. Najlepiej tych graniczących ze zdrowym rozsądkiem.
  Pozwala więc jej jak matce ująć pociachane czasem, zmęczeniem, zwykłym zapomnieniem dłonie i przygotować je do walki. Uśmiecha się ku tej myśli, bo zaplanowane potyczki nijak się mają do tych ulicznych, prawdziwych. Jasne, łamią kości i szarpią mięśnie, ale za obopólną zgodą przegranych. Bo, jeśli by na sytuację spojrzeć szerzej, każdy tutaj znajduje się w swym życiowym dole. Nie chcą się w podziemiach bić przedstawiciele wyższych klanów. Nie spotka się w mdłym, przesiąkniętym wilgocią szkielecie parkingu członków Minamoto, bogatszych mieszkańców Asakury. A jeśli już to ich twarze, członków tejże rodziny, to poobijane niechęcią, smutkiem, wkurwieniem. Spojrzenie mężczyzny spływa na kobiecy kark. Raz jeszcze gładzi ramię Rajki łagodnym wzrokiem, raz jeszcze chwyta płynne zaokrąglenia obcego tatuażu. Parska. Cicho, z wyrzutem, by wyrzucić z siebie chwilową, nagle wezbraną w gardle niechęć. Nic z nią nie zrobi. Z przeszłością. Może jej tylko wpierdolić.
  Przestępuje z nogi na nogę, uciska palce do wnętrza dłoni i przytakuje jej nie wiedzieć, czy do prośby, czy propozycji zarezerwowania kolejki. Dla pewności dodaje po chwili:
  — Możemy. — I z tym możemy już całkiem gubi poszerzające się jej źrenice, na które nic a zareagować może jedynie niechcianą troską. Chwilę później emocja zmieni w coś gorszego. Gorszego? Jednak nie. Z pewnością brutalniejszego.
  Stają naprzeciwko siebie z pewnością charakterystyczną wszystkim tutejszym. Tą, która z przyjaciół tworzy automatycznych wrogów, rywali. Gnąc plecy acz napinając mięśnie, spogląda ku kobiecie, ku twarzy nie tylko złamanej w nosie, ale w spojrzeniu teraz zbyt pobudzonym. Uśmiecha się. Jest to uśmiech porywczy, dziecięcy, głupio nastoletni. Taki, który w żyły pompuje nagłą adrenalinę.
  — No to hop.



Opuszczony parking podziemny - Page 2 AjTOsbT
Gotō Keita
Haraedo

Czw 1 Cze - 22:23
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku