Stary plac zabaw
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 14 Mar 2023 - 20:13
Stary plac zabaw


Stosunkowo skromny plac zabaw ulokowany za osiedlami mieszkalnymi Karafuruny, który postawiono na początku lat dwutysięcznych w niewielkim, osiedlowym parku. Zainwestowano wówczas w nową zjeżdżalnię, kilka huśtawek, karuzelę, piaskownicę i specjalne drabinki. Na początku plac zabaw cieszył się znacznie większym zainteresowaniem niż obecnie, stąd miasto nie wkłada większego wysiłku w jego renowację. Od rurek drabinek do wspinania czy huśtawek stale odchodzą kawałki farby, a odsłonięty metal zdążył już porządnie zardzewieć. W czasach, gdy technologia kompletnie zawładnęła światem, a dzieci częściej spotyka się pochylone nad nowiutkimi tabletami, rzadko kiedy za dnia spotyka się tutaj matki z dziećmi. Mimo wszystko zdarzają się te nieliczne przypadki, którym jeszcze zależy na tym, by ci najmłodsi zażywali trochę ruchu na świeżym powietrzu. Znacznie częściej widuje się tu nastolatków, którzy późnymi wieczorami celowo zwlekają z powrotem do domu. Plac ukryty pomiędzy drzewami jest dość dyskretnym miejscem, które pozwala na swobodne popalanie papierosów, picie alkoholu i zażywanie wszystkiego, co niedozwolone. To im zawdzięcza się niezbyt ładne dekoracje w postaci graffiti na zjeżdżalni czy drewnianych podestach do wspinaczki, a także wyżłobione ostrymi przedmiotami napisy w ławkach w korze pobliskich drzew – te wulgarne i te, którymi koniecznie trzeba było zakomunikować mieszkańcom, że Jun czy inny Haku „tu był”.

Haraedo
Hattori Heizō

Sro 15 Mar 2023 - 22:44
15 marca 2037 | przed drugą w nocy.

Noc była przyjemna – w chłodnym powietrzu już dało się wyczuć namiastkę nadchodzącej wiosny. Było jeszcze za wcześnie, by zrezygnować z kurtki, ale nie na tyle zimno, by mieć ochotę znaleźć się w ciepłym mieszkaniu. Powiedziałby, że było rześko, gdy wraz z kolejnymi oddechami wdychał ten charakterystyczny, ziemisty zapach. Później zostawi otwarte okno na noc. Później, bo chociaż był już prawie środek nocy, nie wrócił jeszcze do mieszkania. Zamiast tego siedział na jednym z drewnianych podestów, na który dzieciaki za dnia wdrapywały się z trudem – dobrze, że nie miały okazji zobaczyć, że dla innych dostanie się do ich fortecy było zerowym wysiłkiem. Czubki butów zwisały tuż nad ziemią; wystarczyło lekko się osunąć, by dosięgnęły piaszczystego podłoża. Blade, słabe światło okolicznej lampy z trudem obejmowało cały plac zabaw, ale nie wybrał sobie miejsce, do którego jeszcze docierał mdły blask; trzymał się w cieniu, jak niedopasowany do tego nostalgicznego obrazka element. Jednocześnie, gdy tak siedział tu sam, wpatrując się w ustawioną na środku piaskownicę, z której wystawała szyjka porzuconej butelki, wydawało się, że gdyby nagle stąd zniknął, porwałby ze sobą całą tę nostalgię. Plac znów byłby tylko placem, a Hattori znów byłby tylko Hattorim – nie władcą przejętej fortecy, nawet jeśli nie myślał o sobie w tych kategoriach. Myślami był gdzieś daleko i chociaż zdawał sobie sprawę z dość smętnej, opustoszałej scenerii dookoła, w głowie snuł inne scenariusze, a miał wystarczająco dużo spokoju, by nic go nie rozpraszało. Wokół panowała cisza, którą jedynie co jakiś czas przerywał stłumiony dźwięk przejeżdżających samochodów. Bardzo sporadyczny, bo miasto już przymierzało się do głębokiego snu. Heizo powinien brać z niego przykład.
  Położona tuż obok, szeleszcząca cicho na lekkim wietrze siatka z zakupami i dwa kubki z tanią kawą – jeden w jego ręce, a drugi postawiony tuż obok – świadczyły o tym, że nie znalazł się tutaj przez przypadek. Wystarczyło zwrócić uwagę na ten drobny detal, by w całej tej sytuacji doszukać się pewnej celowości. I może powinien czuć się źle, że wciągał kogokolwiek – zwłaszcza Rainera – w swoje spontaniczne plany zarwania nocy, choć nigdy wcześniej nie robił tego tak nagle. Powinien czuć się jeszcze gorzej, że w tak niejasny sposób zakomunikował mu, co tu właściwie robi. Nie mogę spać – tak jakby stało się coś złego; a potem już tylko wiadomość z lokalizacją, zamiast krótkiego „przyjdź”, bo i tak nie zastałby go w mieszkaniu. To nie tak że skłamał, bo faktycznie nie odczuwał zmęczenia, gdy zupełnie nowa myśl pojawiła się w jego głowie i rozrosła się tam do poziomu, w którym nie był w stanie jej zignorować. Zabawne, że dawniej to jemu spędzano sen z powiek i nigdy nie przypuszczał, że któregoś dnia zrobi dokładnie to samo, bo wreszcie znalazł się ktoś, kto był w stanie zerwać się z łóżka o każdej porze, choćby dla największej pierdoły. Choćby dla samego faktu zarwania nocy na jakimś rdzewiejącym placu zabaw. Choćby dla niego. Domyślał się, że mogło mu się nie spodobać to, że nie poczekał z tym – czymkolwiek to było – do bardziej przyzwoitej pory, ale był w stanie znieść tę chwilową niewygodę, wiedziony tym uporczywym przekonaniem, że chciał go tutaj już teraz. Teraz, bo niektóre sprawy nie mogły czekać na lepszą porę, jakby upływ czasu odbierał im znaczenie. Już teraz im dłużej czekał, tym bardziej idiotyczne wydawało mu się to, że w ogóle przyszło mu do głowy, by targać go tu po nocach, ale na razie jeszcze uśmiechał się do tej myśli – to dobrze, że jeszcze go to bawi – nawet jeśli wybór miejsca spotkania był dość nieoczekiwany. W końcu nie byli już dziećmi, by szlajać się po piaskownicach, ale nocą nie obowiązywały ich żadne reguły. Tak przynajmniej sądził.
  Ale może się przeliczył?
  Nad tym nie zastanawiał się zbyt długo. Nie dostał powodów, by jakiekolwiek ziarenko zwątpienia siało spustoszenie w jego głowie, choć pojedyncza myśl zawieruszyła się pośród morza jego planów, na chwilę chwiejąc ich fundamentami. Bo może to jednak głupie; może powinien odwołać to wszystko, żeby stwarzać pozory, że była to jego decyzja. Zapomnieć. Ale nie sięgnął po telefon, zamiast tego upił kolejny łyk kawy, jakby te śladowe ilości kofeiny miały nie tylko przyspieszyć jego tętno, ale i wpłynąć na czas oczekiwania; przyspieszyć go. A przecież wiedział, że dotarcie tu z Asakury – czy nawet z centrum – musiało mu zająć chwilę. Więc czekał. Jeszcze cierpliwie i jeszcze pełen naiwnej wiary, z której tylko on sam zdawał sobie sprawę. Przyjdzie.

Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

Pią 24 Mar 2023 - 20:05
Noce jak długa smuga, która kreślona piórem matki roztapia się przy dłużących się godzinach dnia. Znowu nie sypia, ale to niesypianie jest inne. Lekkie, przyjemne, jakby go ktoś w delikatnym ujęciu wznosił ku niebu i szeptał “leć”. Ale zamiast lotu wita jego ciało przyjemne opadanie, kiedy wciąż zawinięty w cienką pościel budzi się na nowo. Powieki drgają lekkim snem, który ni jawą, ni majakami w podświadomości. Jest, ale go nie ma a gdy całkiem już się budzi, gdy nitki realności dotykają odpoczywających synaps, czuje przyjemne ciepło. Rzęsy sięgają czarnych brwi a przetkane rozleniwieniem źrenice wtapiają się w ciemność pokoju.
  W rezydencji bywa cicho. Za cicho, kiedy marcowe cienie wlepiają się w najczarniejsze kąty domu. Bo ciemność jest ciężka. Na świat spuszczona zostaje powoli jak kurtyna zasłaniająca teatralne przedstawienie. Tuż za nią aktorzy z opadającymi z twarzy maskami a on wśród nich, kiedy rozbawiony dołeczek wsiąka w skórę i wraz ze znikającym uśmiechem ulatnia się. Ale nie narzeka, bo dnie wypełnia przyjemna, rozleniwiająca obecność drugiego, który nie tylko ramieniem, ale obejmuje go i każdym westchnięciem. Ciepłym powietrzem wydychanym pomiędzy leniwie wyszeptanymi sylabami. Tak spędził ostatnie miesiące. Ciało swoje wtapiając w inne i wraz z rodzącą się wiosną samemu stając się lgnącym do słońca krzewem. Gdyby mógł, gdyby życie tamtego rządziło się podobnym trybem do jego funkcjonowania, już na zawsze wlepiłby się w cienką skórę chłopca. Jak wampir potrzebujący jego krwi do funkcjonowania, bo i nie widzi innego sposobu poza skropleniem całego siebie i wniknięciem w krwinki Hattoriego.
  Wiosna jest przyjemna. Ma urok wczesnych miłości, które nieporadne kuleją w pochowanych niedopowiedzeniach. Tych, gdzie każdy żart poprzedzony jest zbyt długim spojrzeniem; tych, gdzie cisza wypełniona jest czymś więcej niż tylko obecnością drugiej osoby. Chciałby to dookreślić. Nazwać. Nie potrafi. Nie potrafi uchwycić definicji targających sercem niepewności, ale i ciepła, która tę niepewność tuli w ramionach. Bo boi się jak dzieciak o swojego pierwszego pupila. Że mu pod jego nieuwagę stanie się krzywda; że życie dopadnie Heizō poza jego wzrokiem i zemści się z charakterystyczną dla siebie okrutnością. Przecież to już się stało. Nie raz i nie dwa, gdy mu sprzed oczu ludzie jak zimowe lody roztapiały się przy delikatnym trzeszczeniu. Krach. Ale na to nie pora, gdy oddech na nowo rozpycha płuca. Szerzej niż zawsze, bo teraz ma dla kogo oddychać i dla kogo wysypiać się w odpowiednich porach.
  Nawet nie wie, kiedy taksówka z cichym piskiem zatrzymuje się pod wrotami do rezydencji. Jest jak zahipnotyzowany, bo i oczy rwą do snu, ale ciągnie do życia siła wyższa, ważniejsza. Po witkach rozprowadzająca się przyjemnym ciepłem, bo skóra nagle chłodna jak ostatnie zimowe noce. Po karku przebiega dreszcz, kiedy wciąż w dresie i kurtce — ubraniom tak jemu niepasującym — przekracza próg samochodu. Ku kobiecie za kierownicą wydukuje o jedno słowo za mało, więc powtarza się raz jeszcze, dokładniej, ale obcesowo. Ona, chyba, wywraca oczyma jak nastolatka o urażonej duszy, ale nie pora by na ramionach jej kłaść więcej niż przelotne spojrzenie. Nie mogę spać. Wiedział, że nie odpisze, bo ta kropka kończąca zdanie zdaje się przeczyć własnej funkcji. Jest jak zbyt długi oddech we wstrzymywanej odpowiedzi, jak niedopowiedziane zdanie. Brwi Seiwy marszczą się, gdy twarz jego oświetlona zostaje niebieskawą poświatą ekranu. Krótki komunikat jest jak przywołanie psa do nogi, jak komenda wydana od niechcenia, ale z dobitnym przekazem. Przyjdź. Kim byłby, gdyby z oczyma wciąż śniętymi odmówił wykonania polecenia. Szczególnie teraz, gdy pod klatką gotuje się zdenerwowanie a knykcie w nieświadomym chwycie bieleją złością. Ciało przygotowuje się do ataku, gdyby ktoś, coś zagroziło tej jednej, jedynej osobie, dla której i dzięki której teraz funkcjonuje. Oddycha i rozmawia, śmieje się i odhacza każdą kolejną czynność, która winna go utrzymać przy życiu. Zaczął jeść regularnie i utrzymywać stały tryb dnia. Zaczął ćwiczyć intensywniej i udzielać się więcej. Wszystko po to, by przy końcu odbębniania całej listy, przy końcu dni powszednich i nudnych, zmęczonym mięśniom pozwolić wtopić się w te drugie. Pod niego przecież skonstruowane. Bo nie mogło być inaczej. Nie jest.
  Miasto pachnie nagrzanym jeziorem a budynki pokrywa cienka warstwa wilgoci. Majaczy ona w ciemności lepką obietnicą ciepłego poranka. Ale teraz ku kościom bije chłód w nocy. Rozjarzony w samochodzie ekran telefonu sugeruje drugą. Powiedziałby, że jest później, ale ciężko śledzić ułożenie księżyca, gdy mijane dzielnice rozmazują się wraz z nieboskłonem. Taksówka zwalnia, gdy gęstość budynków zmniejsza się. To albo ciemność zdążyła pożreć nadprogramowe mieszkania i w zamian wlepiła pomrokę gęstą jak smoła.
  — Hei — Słowo ciche niczym koci pomruk wydobywa się spomiędzy rozchylonych ust, gdy nogi przynoszą go w odpowiednią od chłopca odległość. Jedna żywsza sylwetka na tle niszczejących zabawek. Kto wie, może i sam Hattori rdzewiał razem z nimi, gdy uważne spojrzenie Rainera raz tylko i na krótką chwilę umknęło ku innym sprawom. Seiwa kręci głową, gdy powolny krok prowadzi go wprost pod nogi drugiego z chłopców. Źrenice wciąż czarne jak węgiel zerkają ku górze, ku twarzy przykrytej połowicznym mrokiem. Tak dobrze znanej. Zbadanej przez opuszki na wiele sposobów, ale to wciąż za mało. Dłonie w automacie opierają się o drewniany podest a ciało unosi się ku drugiemu, by zaraz nieporadnie w nie opaść. Nie przemyślał, bo ląduje w sylwetce wciąż śnięty. Ślamazarnie niczym uczący się chodzić źrebak.
  — Co się stało? — pyta chwytając nozdrzami zapach zapewne letniej już kawy. To i plątającą się pod woń drugiego z chłopców, która wciąż nitkami podniecenia ciągnie się przez ciało. Bo gdyby mógł cały ten zapach zamknąłby w fiolce i opuszkiem oszczędnie rozprowadzał na własnym łuku kupidyna. Bo jest jego a to co jego winno być chronionym grubym szkłem. Na tyle wytrwałym, że odpornym największym sztormom. Stopy odbijają się od podłoża, gdy nogi już sprawniej oplatają drugiego z chłopców w biodrach a usta zatrzymują się tuż pod żuchwą, by wciąż śnięte oczy przykryte zostały powiekami. — Zabiję każdego. Powiedz tylko kogo.



Stary plac zabaw Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō, Yōzei-Genji Madhuvathi, Hime Hayami, Ejiri Carei, Murayama Hanaa, Vance Whitelaw, Rimura Sean and szaleją za tym postem.

Hattori Heizō

Sob 25 Mar 2023 - 19:44
Ile czasu minęło? Dziesięć? Dwadzieścia minut? Przestał liczyć, gdy pogrążył się w tej przyjemnej ciszy uśpionego miasta. Dopiero po czasie zaczął zdawać sobie sprawę z jeszcze drobniejszych dźwięków, które na co dzień umykały uszom tonąc w ulicznym zgiełku. Późnozimowy wiatr zawiewał lekko, poruszając jeszcze łysymi gałęziami drzew. Szumiało, a ten jednolity szum wyciszał; cofał go gdzieś ku własnej podświadomości, więc i ciemny obraz nocy rozmywał mu się przed oczami. Telefon milczał – może to lepiej, bo nic nie wyrywało go z własnej głowy. A może gorzej, bo trudno powiedzieć, czy to bezpieczne, żeby tak długo w niej siedzieć. To zależy. Nieobecne spojrzenie nie zdradzało niczego, a spokój wymalowany na twarzy zgrywał się ze spokojem opustoszałego placu zabaw, który teraz niewiele miał wspólnego z beztroską, choć niebawem jej skromny przebłysk miał ożywić to zaniedbane miejsce. Była wątłym ognikiem, który zawieruszył się w srebrnych tęczówkach, gdy nieopodal żwir na ścieżce zachrzęścił, towarzysząc czyimś krokom, a on, ledwo dosięgnąwszy wzrokiem jeszcze niewyraźnej sylwetki – ale przecież rozpoznałby ją wszędzie – już cieszył się na jej widok. Wciąż oswajał się z tym mimowolnym entuzjazmem, bo wydawało mu się, że to absurdalne, by po kilku miesiącach wciąż cieszyć się na widok kogoś, kogo spotykał prawie każdego dnia. Tak, jak absurdalne było to, że wszystkie myśli, które snuł jeszcze chwilę wcześniej, nagle uleciały mu z głowy, bo nagle wydawały mu się zupełnie nieważne, gdy całą swoją uwagę poświęcił zbliżającemu się Rainerowi. I cieszył się, że miał rację. I z tej wpełzającej do głowy świadomości, że to przyjemne, gdy jest cię czegoś pewnym, gdy przez większość czasu karmiło się jedynie wątpliwościami. A przecież to nie był test, którym chciał się ich pozbywać. Zrozumiałby, gdyby o tej nieludzkiej porze Seiwa wybrałby spokojny sen.
  — Obudziłem cię — zauważył równie ściszonym głosem, jakby nie chciał zakłócać tej przyjemnie sennej chwili. Czuł się winny, gdy uchwycił wzrokiem zmęczenie na chłopięcej twarzy, bo teraz nie było jedynie jednym z przewidzianych scenariuszy – było realne. Realnie odebrał mu szansę na odpoczynek; realnie zawracał mu głowę nieistniejącym problemem. I realnie ani myślał, żeby odsyłać go teraz do domu, bo z tym rozespanym wyrazem na twarzy chciał go tu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Głupia zachłanność, bo i za każdym razem chciał bardziej. I jemu wiecznie było za mało, więc żeby zapełnić tę chwilową pustkę potrzebował go też tutaj – o cholernej drugiej w nocy – nie podając nawet powodu, dla którego go tutaj sprowadził. To nie na nim powinien mścić się za swoje nieprzespane noce.
  Odstawił na bok opróżniony w większości kubek – nawet nie zarejestrował, kiedy pozbył się trzech czwartych napoju – by odruchowo pomóc mu wgramolić się na podest. Wsunąwszy rękę pod jego ramię, bardziej asekurował niż faktycznie wkładał w to jakąkolwiek siłę, czując, że nie ma takiej potrzeby. Upuszczone przez nos, rozbawione parsknięcie, rozdmuchało czarne kosmyki na Rainerowej skroni, gdy chłopak opadł na niego ociężale. Było coś zabawnego w tej nieporadności, jakby faktycznie cofnęli się w czasie do lat, gdy takie wspinaczki kosztowały wiele wysiłku.
  „Co się stało?”
  Źle to rozegrał. Bo teraz, chociaż zmartwienie wydawało mu się mało prawdopodobne, to i ono było realne. Powinien wcześniej wyjaśnić, dlaczego chce, żeby tu przyszedł, a teraz przypominał sobie, że nie było to nic naglącego. Milczał przez chwilę – może o kilka sekund za dużo – gdy szukał wiarygodnego argumentu. Ciszę tę zrekompensował jedynie ramionami, którymi luźno objął go w pasie, ale był gotów wzmocnić uścisk, gdyby Rainer chciał mu się wyrwać. I za każdym razem, gdy znajdował się tak blisko, nie wypuszczał go zbyt szybko, jakby wciąż nie wierzył, że któregoś dnia po prostu nie zniknie na dobre. Tylko tak mógł dokładnie zapamiętać ten znajomy zapach, fakturę i ciepło skóry, kształty sylwetki – wszystko, co przypominało właśnie jego.
  — Nic — odpowiedział bez choćby najdrobniejszej nuty wstydu, choć wstyd było przyznać, że ściągał go tu po nic; że nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Ale było to zupełnie szczere nic; nie było w nim tego pretensjonalnego tonu, którym czasem zabarwiano to krótkie słowo, gdy jednak coś się działo. — W tym stanie prędzej sam zrobisz sobie krzywdę — wymruczał rozbawiony, ale z niemą wdzięcznością musnął wargami chłopięcą skroń. To miłe, że zakładał, że był w stanie zaatakować każdego, przez kogo nie mógłby zasnąć. I głupie, że gdyby faktycznie coś się wydarzyło, Hattori resztę nocy spędziłby tu sam. Myśl po myśli składałby wszystko w jedną całość, a później zamknął to za szczelnymi drzwiami. Nie informowałby, że nie może zasnąć, a następnego dnia jedynie cienie pod oczami zdradzałyby, że miał ciężką noc – nie pierwszą i nie ostatnią. Rozwiązałby to po swojemu – bez niepotrzebnych ofiar.
  — Gdybyś zadzwonił, oszczędziłbym ci przychodzenia tutaj — stwierdził, odchylając głowę do tyłu, by w miarę możliwości dosięgnąć wzrokiem jego twarzy. W przeciwieństwie do Rainera, Heizo trzymał się dobrze – nic nie wskazywało na to, że stało się coś złego. Błyszczące spojrzenie, choć kryło w sobie widoczne przejęcie jego marnym stanem, teraz w większej mierze tliło się zadowoleniem. — Potrzebowałem towarzystwa. Twojego. Poza tym przypomniałem sobie, że obiecałem ci słynną kawę. Za to nie obiecuję, że postawi cię na nogi.
  Wymownym gestem głowy wskazał na jeden z kubków postawionych obok. Trudno było uwierzyć, że wyciągał go nocą z domu dla taniej kawy z automatu, ale dla Hattoriego nie istniały złe powody, jeśli tylko miał szansę przyciągnąć go do siebie. Nie było też złej pory ani złego miejsca, ale Seiwa wcale nie musiał podzielać tego zdania, dlatego przez ten cały czas uważnie badał reakcje chłopaka, nawet jeśli półmrok stał mu na przeszkodzie. Ale przecież go słyszał, a już sam ton głosu mówił wiele, a obejmujące talię ramiona były w stanie wyczuć niespokojne ruchy ciała. Gdyby coś mu się nie spodobało, Hattori w porę wyczułby, że powinien odpuścić.
  — Najwyżej uznasz to za najgorszą randkę w życiu — dodał, wzruszeniem ramion dając mu do zrozumienia, że był gotów to przełknąć. Bo może tylko on widział coś specjalnego w tym, że byli tu sami, jakby ten skrawek terenu na jakiś czas odcięto od reszty Fukkatsu i od teraz – przynajmniej na chwilę – należał tylko do nich. — Niedawno odkryłem to miejsce. Wiem, nic specjalnego, ale uznałem, że cię tu zabiorę. Nie wiem tylko, czy dasz radę usiedzieć tu jeszcze pół godziny? — ton celowo przeciągnął w formę zapytania. Dawał mu wybór, choć palce na przekór temu zacisnęły się na materiale kurtki, jakby tym gestem chciał nakierować go na właściwą odpowiedź.

Hattori Heizō
Seiwa-Genji Rainer

Wto 28 Mar 2023 - 22:47
Gałki suche niewyspaniem a na nich warstewka piasku tak drobna, że niemożliwa do usunięcia opuszkami. Pomimo tego palce trą cienkie powieki, parę razy, niewiele, kiedy wzdycha cicho niezaczętym snem i wpija się w drugie ciało mocniej i chciwiej. Przez mięśnie pełźnie rozleniwienie pupila. Takiego, który z rozkoszą wpaja się w ramiona właściciela, wyciąga łapy i mruczy na poziomie niemal niedosłyszalnym. Słodkie kocię. Jego pazury więc pochowane i zęby mniej ciągnące do ludzkich tętnic a schowane za zwilżonymi wargami. Usnąłby, gdyby nie zimno wkradające się pod bluzę i kurtkę. Igiełki marcowej nocy pląsające po skórze i grające w berka za lewym uchem. Nieznośne drgnięcia chłodu, bo nie sposób je wymazać skromnym pociągnięciem dłoni. Wpija się więc mocniej. Na drugiej sylwetce jak na krawędzi pomiędzy jawą a snem pozostawia ostatnie dechy. Ciepłe, krótkie, szybko urywane. Jeszcze chwila, bo ciemność pozwala na nowo rozleniwić się sylwetce i poudawać, że sen jest bliskim. Czai się tuż za rogiem. Zerka ślepiami zza barku, w który wtula się nosem i uchylonymi wargami. Kawa kładzie na scenie aromat wczesnych poranków, ale to złudne. Obudziłem cię. Miękki, cichy śmiech porusza struny głosowe i bawi się z narzuconym w rozmowę szeptem. Jakby noce nie pozwalały na wyższe tony, jakby kochanków już na zawsze spisywano na marginesach, po cichu. Na karku Heizo odbity zostaje uśmiech ciągnący kąciki ust do góry, żłobiący w policzku ten sam, odwieczny dołeczek. Dawno nie był drylowanym od środka, bo wraz z nadejściem spokoju dni, kły niby to zapomniały jak nadgryzać wnętrze policzków. Rozbawienie mości się w zagłębieniu pomiędzy szyją a barkami a Rainer wolno, ale już mniej ślamazarnie poprawia ułożenie ciała. Palce jak cyrkle wyrysowują na chłopięcym barku powolne okręgi, gdy zaraz z flegmatyczną, ale wciąż zaborczą siłą wsunąć się w czarne jak ta noc pukle włosów. Nie liczy się nic. Niepotrzebne mu senne marzenia, gdy rzeczywistość — chyba po raz pierwszy w życiu — unaocznia jedno z nich. Głupi był, że nie dostrzegł Hattoriego wcześniej. Już wtedy, na balu, winien go objąć w pasie i przyciągnąć, wgryźć w delikatną skórę i posiąść. Szkoda, że posiadanie to nie mogło być dobitniejsze. Trwalsze. Takie, że i go sekundy nie dzieliły od kolejnego spotkania i tonu drugiego głosu. Rainer kręci głową w niemym zaprzeczeniu, że nie obudził. A nawet jeśli to i by zwlókł się z najprzyjemniejszej drzemki, dał się ponieść szybkim krokom, truchtowi, aż w końcu i tak zaległby w tym samym miejscu. Na zawołanie, bo po to został stworzonym, by się pokładać w obcych ciałach a dokładniej w tym jednym, szukanym przez całe, krótkie bo krótkie, ale dotychczasowe życie.
  — W tym stanie prędzej sam zrobisz sobie krzywdę.
  — Nie przesadzaj. Jak trzeba to potrafię obudzić się w parę sekund — odpowiada teatralnie urażony; głos ma gładki, niepasujący snu, melodyjny. Taki, który w rozmowę wplatał z wcześniejszym przemyśleniem, ale teraz aromat wieczoru sam nałożył na tony słów przyjemne rozleniwienie. Tutaj byli sami. Pozornie, ale wciąż cisza kładzie się płatami wkoło, mości pomiędzy śpiącymi budynkami i tylko to zimno, przejmujące kości i myśli zimno, przeszkadza. Stara skupiać się na drugiej z sylwetek, od której bucha ciepło pompowanej przez serce krwi. To płynie szybciej, bo pobudzone kofeiną i powieki unosi wyżej, i w chwyty wciska więcej siły. I dobrze. Bo potrzebuje być teraz podtrzymywanym. Ciało wciąż jeszcze nie do życia. Skulone w półśnie, choć z nitką ożywienia już teraz idącą od mózgu. Uspokojony hasłem, że nic się nie stało a i zarazem rozbudzony dopiero kiełkująca rozmową, odsuwa twarz od zagłębienia przy chłopięcym obojczyku.
  — Gdybyś napisał, żebym zadzwonił to bym zadzwonił. Chciałeś czegoś innego — mówi niby to rozbawiony, ale w drgającym na słowach śmiechu czai się i perełka niezrozumienia. Nie miał nic przeciwko byciu tutaj, z nim. Nie miał ni słowa zastrzeżenia, co do przerwanego półsnu. Zdziwiona brew drga więc niepokojąco, by zaraz uspokoić się przy wzroku spływającym ku papierowemu kubkowi z kawą. No tak, automaty. Cień skonfundowania maluje się tuż nad brwiami a on niechętnie, ale uważnie odrywa dłoń od chłopięcego karku i sięga kawy. Chwilę później ta rozlewa się na ustach. Jest dziwnie słodka, lepka, na wargach pozostawiająca posmak mokrego pergaminu. Nie krzywi się, bo i w życiu próbował gorszych rzeczy. Nie wypluwa i komplementu, bo kawa plasuje się poza granicami rozsądnej opinii. Jest bo jest. Przy drugim łyku, znacznie śmielszym, łapie szpakowate spojrzenie partnera a więc i uśmiecha się w plastikowe wieczko.
  — Smakuje jak kawa z automatu — komentuje, gdy ostatnia z kropel spływa przez gardło a on wzrusza ramionami w bezwiednym geście. Zaraz jednak po białkach przelatuje lisi błysk. Cwaniactwo nastolatka, na którego spłynęła kolejna fala energii. W tym przypadku kolejna to jedynie zaczątek zabawy a ta winna być nieustającą na – spojrzenie ucieka na sąsiadującą z chłopcami zjeżdżalnię – placu zabaw. — Ale smak zawsze można poprawić.
  To powiedziawszy palce jego lewej dłoni wyłaniają się z ciemności nocy i pędzą ku podbródkowi Heizo, by ująć go delikatnie, wciąż sennie. Na ustach chłopca pozostawia krótki, niesforny pocałunek, który przez niepewność nie znajduje przedłużenia w języku muskającym wargi. Jedynie oddech owiewa zwilżone miejsce.
  — Będę siedział tak długo, jak tylko będzie trzeba — Dopowiada już głośniej, acz wciąż utrzymując monotonny ton głosu. Lubi rozleniwienie nocy. Lubi i zimno delikatnie nadgryzające odsłonięte fragmenty skóry. Głównie szyję. Kolejny łyk kawy. — No dobrze, a teraz mi powiedz dlaczego nie śpisz. Ładne miejsca ładnymi miejscami. Chcesz mnie zaskoczyć kolejnym sentymentem schowanym w zardzewiałych huśtawkach?
  Pomimo rozbawienia pałęta się i nuta w słowach czułości. Dziwnej, nieprzystającej zawężonym oczom czułości. Kubek ląduje koło prawego uda a on po raz pierwszy rozgląda się po otoczeniu. Uważniej. Z twarzy znika śmiech a w źrenice wpisuje się charakterystyczne dla chłopca skupienie. Jakby studiował. Układał wiedzę do wiedzy i zbierał ją w całość. Z tą różnicą, że brakuje mu w rozpisywanym wkoło zdaniu podmiotu.
  — Ktoś tu w ogóle jeszcze przychodzi?



Stary plac zabaw Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Nie 2 Kwi 2023 - 21:26
Rozczulał go w tym sennym wydaniu. Gdyby mógł, zabrałby z powiek Rainera cały ciężar, który ciągnął je w dół i sprawiał, że znalezienie się tutaj musiało być niemałym utrapieniem. Cieszył się, że miał go obok – to się nie zmieniało – ale potrzebował go bardziej obecnego, a zdawało się, że tym razem i zapach kawy niesiony przez lekkie podmuchy wiatru, nie porywał ze sobą zmęczenia, by przenieść nie dalej – może ku murom budynków, w których gdzieś tam jakaś staruszka wciąż siedziała przed telewizorem, czekając na nadchodzący sen. Oni mieli jeszcze czas, by się wyspać i z myślą, że wykorzystuje każdą możliwą sekundę, by spędzić ten czas razem z nim, czuł się minimalnie lepiej. Na chwilę cofał się do przeszłości i umieścił Seiwę ze sobą w czasie, gdy jeszcze nie doceniało się odpoczynku, bo to w nocy przychodziły do głowy najgłupsze pomysły i to po nocach miało się ochotę na długie rozmowy o wszystkim i niczym. I na chwilę – może za sprawą wiosny, a może tego rodzącego się wewnątrz uczucia – był jak jeden z tych nastolatków, któremu zebrało się na nocne konwersacje i który nie baczył na niewyspanie następnego dnia. W końcu miał teraz źródło energii, którego nie była w stanie zastąpić kawa czy nawet długi sen. Przy uśmiechu rozciągającym wargi, gdy chłonął ciepło drugiego ciała, palcami jednej ręki wspiął się po wyczuwalnym pod ubraniami kręgosłupie, by zaraz znów zjechać nimi w dół, jak w niemym zapewnieniu, że cały czas go trzymał.
  — No to inaczej. Wolę opcje, które nie uwzględniają odwiedzania cię za kratkami — sprecyzował, wypuszczając przez usta równie teatralne westchnienie. Choć głos Hattoriego był na wpół zadowolony, z drugiej strony w kontraście dało się wychwycić szczerość płynącą z przekazu. Bo nie chciał, żeby czarnowłosy pakował się w kłopoty, a już tym bardziej nie z jego powodu. Nie, kiedy – jak Heizo zdążył zauważyć – już musiał zmagać się z niezadowolonymi spojrzeniami ludzi na ulicach.
  — Mogę oddać ci kurtkę — zaoferował, nie pamiętając już, jak ostatnim razem skończyło się jego paradowanie na zimnym powietrzu. Teraz jednak, gdy senność nie przytłaczała jego ciała, miał wrażenie, że na zewnątrz było znośnie. I być może już po chwili od podzielenia się z nim tą ofertą, dotarło do niego, że Rainer odmówi. Dlatego ramiona przesunął wyżej, by w odpowiedzi na mocniejszy uścisk odwdzięczyć się tym samym. Wystarczyło jednak, by poczuł, że Seiwa jest gotów odsunąć się na tę niewielką odległość, by ręce wróciły na poprzednie miejsce, układając się luźno na jego lędźwiach.
  — Jest po drugiej w nocy — zauważył w odpowiedzi na uwagę, jakby to miało wyjaśnić wszystko. Przechylił głowę z malującym się na twarzy niezrozumieniem, choć gdzieś w kącikach oczu tliła się wesołość, bo i trudno nie docenić tego, że ktoś zrobił coś, co chciałeś. — Nikt nie powiedział, że musisz spełniać każdą moją zachciankę. Nie żebym nie cieszył się, że tu jesteś — zawiesił na chwilę głos, na moment dosięgając wzrokiem papierowego kubka, po który wreszcie sięgnął. — A ta kawa to raczej marna rekompensata za nocną pobudkę.
  Chociaż nie oczekiwał, że wychłodzony już napój mu zasmakuje, w skupieniu czekał na reakcję, choć doszukiwał się jej już w chwili, gdy pierwszy łyk poruszył Rainerową grdyką. Jeśli zamierzał skłamać, przynajmniej w porę by to zauważył, a gdyby to zauważył, przynajmniej już nigdy więcej nie zmusiłby go do picia tego taniego paskudztwa. Nie brał pod uwagę, że ludzie z wyższych sfer we krwi mieli udawanie, że coś im smakuje. Ale w tym wypadku nie było miejsca na aktorskie popisy z tej prostej przyczyny, że to nie Heizo przyrządzał tę kawę, dlatego nie wziął do siebie tego oczywistego komentarza.
  — Kto by się spodziewał? — rzucił zgryźliwie, wyginając kącik ust w półuśmiechu. Grymas zniknął jednak, ustępując miejsca niewerbalnemu zapytaniu, gdy wyłapał nagłą zmianę w zachowaniu Seiwy, choć dobrze było widzieć, że żegnał się ze zmęczeniem. Przynajmniej na razie. Heizo za to nie czekał długo na odpowiedź na niewypowiedziane pytanie. Nie protestował, gdy palce ujęły jego podbródek, bo i już jakiś czas temu dał Rainerowi przyzwolenie na robienie z nim wszystkiego. Nie bez powodu, gdy sam postanowił ukraść ten przywilej dla siebie samego. Leniwy, ale zadowolony pomruk wślizgnął się pomiędzy przysunięte do ust wargi i znów chciał więcej, choć nie gonił za pocałunkiem, gdy chłopak się odsunął, choć łaskoczący oddech kusi swoim ciepłem. Nie gonił, bo wiedział, że zapomniałby, po co w ogóle go tu ściągnął. Choć wiedział już, że brunet przyszedłby tu i dla najdurniejszej zachcianki, jak pocałunek o drugiej w nocy na placu zabaw.
  — Dzięki — powinien był powiedzieć to już wcześniej, ale przynajmniej nie wyleciało mu to z głowy całkowicie. — To nic nowego. Często nie mogę zasnąć — odparł przy wzruszeniu ramion, które tylko przypieczętowało wiarygodność tego stwierdzenia. Ale przecież Seiwa mógł o tym nie wiedzieć – po części dlatego, że przy nim zasypiało mu się dużo łatwiej. — Co ma znaczyć „kolejnym sentymentem”? Czym cię jeszcze zaskoczyłem? — Ściągnął brwi, jakby usiłował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej postawił go w podobnej sytuacji. Nie sądził, bo wydawało mu się, że był to pierwszy raz, kiedy faktycznie był gotów podzielić się z nim czymś na kształt sentymentu. W końcu była noc, a w nocy rozmawiało się o pierdołach.
  „Ktoś tu w ogóle jeszcze przychodzi?”
  — Tak. My — rzucił z pałętającą się w tonie nutą rozbawienia; był w pełni świadomy tego, że siłą wciągnął Rainera w pobyt tutaj. Zaraz pokręcił głową – z początku nie wiadomo, czy w geście zaprzeczenia, niewiedzy czy może dezaprobaty wobec samego siebie, bo przecież nie był to żaden wybitny żart. Wreszcie oderwawszy wzrok od czarnowłosego, ulokował go gdzieś ponad jego ramieniem, obejmując już nie jeden konkretny punkt, a całą scenerię, którą miał przed sobą i której nie przysłaniał mu widok siedzącego na nim Rainera. Nie przeszkadzał mu, bo ramiona wciąż luźno obejmowały chłopaka w pasie. — Mam nadzieję, że nie — dodał po chwili. Gdyby poza nimi pojawił się tu jeszcze ktoś inny, cała magia otaczającego ich spokoju wyparowałaby bezpowrotnie. Potrzebował zresztą tego poczucia odizolowania; tego, żeby byli tu sami, choć to głupie, gdy równie dobrze mogli zamknąć się w jego mieszkaniu – tam nikt inny nie miał wstępu.
  Ale dzisiaj to tu było lepiej. To tu ożywała wyobraźnia, której nie odnajdywał w znajomych czterech ścianach.
  — Poza tym martwiłbym się, gdyby o tej porze szlajało się tu jakieś dziecko — przyznał, ale tym razem głos miał spokojny, bo w pobliżu nie było żadnego przedszkolaka, więc nie było potrzeby się martwić. — Bo wiesz — zaczął, zniżając głos, gdy wraz z tymi słowami przylgnął do niego mocniej, wspierając podbródek o Rainerowe ramię. Nie było potrzeby, by mówić głośniej, gdy usta wypowiadające słowa, były na tyle blisko cudzego ucha, a chłodny policzek przylgnął do tego drugiego. Już się nie uśmiechał, ale jakikolwiek wyraz twarzy przybrał, ten był już poza zasięgiem wzroku Seiwy. — Znałem kiedyś jednego dzieciaka. Większość dnia spędzał poza domem, bo na zewnątrz było bezpieczniej niż tam, a przecież nie powinno tak być. Nie mówił wiele, właściwie przyzwyczaił się do tego, że do późna przesiadywał na świeżym powietrzu. Zazwyczaj koniec dnia spędzał na pobliskim placu zabaw. Siedział tam nawet wtedy, gdy zdążyło się już ściemnić, ale cokolwiek czaiło się w ciemnościach, nie miało wstępu tam, gdzie padało światło latarni, więc czuł się nietykalny. Myślę, że to głupie, bo nie duchy są największym zagrożeniem, ale dziecięca wyobraźnia potrafi zdziałać cuda. Wiesz, wydaje ci się, że możesz być każdym albo przenosić przedmioty siłą woli — parsknął krótko. — Może też tak miałeś? — spytał luźno, ale było to zaledwie wtrącenie, by podtrzymać jego uwagę w całym tym monologu. Pauza trwała zaledwie dwie sekundy. Kontynuował: — Może siedząc tam i wmawiając sobie, że jest odważniejszy niż przeciętny siedmiolatek, liczył na to, że stawi czoła największej zmorze – tej zamkniętej w mieszkaniu. Ale wyobraźnia nie działała na ludzi, dlatego ich nie lubił. Wolał trzymać się z dala, ale to niczego nie zmieniało. Najpóźniej o jedenastej w nocy przychodziła po niego mama. Musiał jej obiecać, że zawsze będzie czekał w tym miejscu. Rozumiał, że to przynajmniej o jedno zmartwienie mniej. Czasem wracali od razu. Czasem jeszcze jakiś czas siedzieli w milczeniu. Tak było lepiej, bo gdyby rozmawiali, nie znosiłby ludzi jeszcze bardziej. Zresztą wiedział, że nie ma mu nic do powiedzenia poza tym, że „tak już było”. Tak już było, że w domu zdarzały się wypadki. Tak już było, że następnego dnia siniaki tuszowało się toną pudru, by przekonać samą siebie, że wszystko jest w porządku. I to normalne, gdy przez mieszkanie przewijały się obce osoby i spały w twojej sypialni. Mógł nie rozumieć, czemu jeszcze nie dała sobie spokoju, ale rozumiał, że to nie tak, że tak po prostu było. Dlatego nic nie mówił. Był tak samo cicho, jak wtedy, gdy nocą wślizgiwali się do mieszkania i starali się nie obudzić potwora, choć po wychyleniu kilku butelek spał jak zabity. Chłopiec czasem wyobrażał sobie, że już się nie budzi, ale później nie znosił też siebie, bo miał wrażenie, że któregoś dnia będzie jeszcze gorszy. Krew z krwi. Trzymał się z daleka, żeby nie widzieć wszystkiego i tym nie przesiąkać. W każdym razie dlatego mam nadzieję, że dzieciaki przychodzą tutaj – i właściwie gdziekolwiek indziej – tylko za dnia.
  Choć ucichł, po spokojnym tonie pozostawiając już jedynie ostatni ciepły oddech upuszczony na chłopięcą szyję, nie odsunął się, wciąż opierając ciężar głowy – teraz nieco lżejszy o wyrzucone z niej myśli – na ramieniu bruneta. Potrzebował jeszcze chwili, by w tym błogim bezruchu uniknąć oceniającego spojrzenia czarnych tęczówek, jakby przeczuwał, że – gdy już się wyprostuje – dostrzeże jedynie niezrozumienie. A kiedy je wychwyci, oczywistym stanie się to, że wyciągał go z domu dla jakiejś kompletnej głupoty. Dlatego już po chwili niski, krótki śmiech wprawił w wyczuwalny ruch jego barki; jak na ironię, bo w historii nie było nic żartobliwego. Żartem było to, że nie poczekał z tym do rana.
  Obróciwszy lekko głowę, musnął ustami odsłonięty skrawek szyi. Pocałunek był lekki; dziwnie przepraszający. Trudno. W końcu był już gotów wyprostować się i skonfrontować spojrzenie srebrnych tęczówek z tymi czarnymi. Wypuścił go z objęć, ale tylko dlatego, by wesprzeć się rękami o podest za sobą i odchylić się nieznacznie, by przyjrzeć mu się dokładniej, choć w ciemności wiele rzeczy mogło umknąć i najuważniejszemu spojrzeniu.
  — Uznałem, że chcę ci o tym opowiedzieć. Gdybyś kiedyś zastanawiał się, dlaczego niektórzy ludzie są wzorem samokontroli.

Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

Sob 8 Kwi 2023 - 14:57
Zastanawiasz się, czy by nie zniknąć, ale pomysł — tak w danej chwili prawdziwy, tak po sekundzie głupi — przeszywa coś realniejszego. Chęć, by nie tyle roztopić się w rzeczywistości, ale by to właśnie w niej zostać znalezionym. Płochość sytuacji jest dotykalną. Pomiędzy paliczkami, choć zakleszczającymi się na cudzej kurtce, kuli się miękkość powietrza. Przeszywa Rainera wrażenie, że w końcu doszło do tak potrzebnej synestezji świata z uczuciami. Przysiągłby, że paliczki jak miękkimi lianami oplecione zostają czułością wespół z intymnością. Są one ciepłe i obłe tak, jak obła jest moszcząca się w sercu i pod gardłem przyjemność. W klatce bowiem pulsuje dopiero co wykwitłe źródło rozczulenia, zapewne powstałe jeszcze w łóżku, w półśnie, gdzie na strunach głosowych drgała przyjemna chrypa. Ta niska, przyzwyczajona do wykwitania zaraz po zmierzchu. Bo głos się zmienia. Wraz z nadejściem nocy nabiera głębokich, kordialnych, ale wciąż cichych tonów. W jednym słowie, tym towarzyszącym ledwie zauważalnym gestom, kryje się więcej niźli za dnia podczas godzinnej rozmowy. Lubi to uczucie. Rozwałkowaną na długie minuty ciszę, gdzie nie trzeba nawet szeptu, by zostać wysłuchanym. Wzdycha więc szepcząc, ciężko, ale to tęsknota ciała za tym drugim chciałaby wraz z oddechem osiąść bliżej. Okropna, drylująca czaszkę chęć wsiąknięcia w drugą osobę. Zachcianka jednocześnie piękna, ale w swej piękności i tragiczna, bo niemożliwa do spełnienia. Rainer rusza się gwałtowniej, choć wciąż obiektywnie wolno, by poprawić ułożenie prawej stopy.
  Ile już go ma? Zdaje się, że od pierwszego spotkania minęły lata a wcześniej nic a pustka przeplatana codziennymi czynnościami. Tak nieistotna, błaha, głupia. Nie wie teraz, jak mógł wtedy — bez niego — wdychać choćby krztynę powietrza bez świadomości, że to samo cyrkuluje w płucach chłopca o oczach jak małe, srebrne monety. Nie chce mu się spać, już nie teraz, bo gdyby pozwolił świadomości odpłynąć, straciłby minutę, dwie, trzydzieści. Więc choć suche zmęczeniem gałki oczne parzą, choć przykrywa je przekrwiona warstwa powiek, nie śpi. Nawet nie czuwa, bo czuwanie podobne jest medytacji, choć na linii słuchu rozgrywają się największe detale. Jest więc zwyczajnie czujnym. Na najdrobniejszą zmianę tętna, na zawieszenie głosu, na niepotrzebną przerwę między sylabami.
  Nie może być przecież tak, że wezwał go na kawę. Wezwał. Rainer rozciąga usta w uśmiechu a śmieje się do tego smoka skulonego na prawej części torsu. Ten też dziwnie ospały. Nie tak jak zawsze szastający ogonem i nim też informujący o niewygodach ciała. Aktualnie bucha jedynie ciepłotą więzionego w gadzim gardle powietrza i z nozdrzy upuszcza zawiązki tlącego się w klatce ognia. Nic więcej. Żadnych gwałtownych ruchów a jedynie oddech rytmicznie podążający za tym chłopięcym. Czy to nazywają spokojem? Być może.
  Wraca do kawy mechanicznym gestem. By nie uwiesić się na tamtego barkach na zbyt długo; by ręce powstrzymać przed nachalnym badaniem chłopięcego ciała. Wie, że przesadza. Matka niejednokrotnie powtarzała, że dłonie powinien trzymać bliżej ciała swojego niż innych. Ale jak, gdy te drgają zniecierpliwieniem i lgną ku fakturom jak spragnione zwierzę do wodopoju? Kawa rozlewa na podniebieniu słodkawo-kwaśny posmak a częściowo ciepły jeszcze pergamin małego, niebieskiego kubka przesyła ku skórze namiastkę rozgrzania. Paradoksalnie kark wraz z pierwszymi kręgami kręgosłupa przeszywa zimny dreszcz, ale zaraz jak kule solne w kąpieli rozpuszcza się pomiędzy mięśniami przyjemną tkliwością.
  Kto by się spodziewał?
  Zawiązka śmiechu krzy się w gardłowym charkocie, ale zeń nie wywiązuje się nic więcej. Jedynie powieki sięgają ciemnych brwi, by na linii wodnej popłynąć mogła wilgoć rozbawienia. Zbyt długo przymknięte powieki kształtują na gałkach warstewkę rozespanych łez, ale te wciera w kąciki szybkim ruchem prawej dłoni. Nie jest mu przecież źle, by choć jedna kropla spłynęła po którymś z policzków. Mimo to czeka, bo gdzieś ponad nimi, a sięgnąć ku tej wiedzy może jedynie Heizō, panoszy się niewygoda. Dawna, zapomniana, ale kotłująca się tuż pod niebiem jak chmura zwiastująca nagłe opady. Nie widzi jej, bo to nie jego wspomnienia, ale czuje zbliżający się grad. Powietrze zdaje się z miejsca cięższym i uwierającym. Wsuwającym w kości nagłe spięcie a pod język potrzebną wstrzemięźliwość. Nie chce go zmuszać. Nie do tego, by na siłę wytargać słowa z głębi pamięci, gdy wie, że te już prawie na wierzchu. Dryfują łagodnie, ale niebezpiecznie a choć martwe, bo zabite przez czas, to wciąż promieniujące fantomowym bólem. Jak te zabliźnione rany, pod którymi kotłuje się haust pamięci. Jak jego smok, choć wizualnie pozostający w bezruchu, to posiadający co najmniej cechy zwierzęce, jeśli nie ludzkie. Czeka. Jest dobry w czekaniu, bo przecież robi to całe życie. Do tej pory oglądał się z tą jedną, jedyną osobą, która by go wyrwała z dotychczasowego życia i wkleiła w swoje. Nie do końca czuje się jeszcze częścią życia Hattoriego, ale ma w nie potrzebny wgląd. Potrzebny, bo dający poczucie stabilności.
  Mijają sekundy a uścisk Heizō nabiera na sile. To już? Jeszcze nie. Fantomowe niebo przeszywa błyskawica, ale nie dochodzi do grzmotu. Za moment. Rozświetlonemu błyskiem niebu towarzyszy wzmianka o sentymentach. Rainer wzdryga się a jest to ruch na tyle niespodziewany, że widoczny.  Mimo że wciąż lgnie sylwetką do drugiej to mięśnie spinają się, acz w krótkim zrywie znowu łagodnieją. Kręci głową i przełyka ślinę, by wezbrać w głowie pałętające się wspomnienia. Jego wspomnienia. Niewygodne i na pewno nie na ten moment. Nie na dzisiaj. To na kiedy? Język przeczesuje górną linię zębów, kończy na lewym kle a on krzyżuje się wzrokiem z tym drugim. W nocy białka oczu błyszczą nadzwyczaj nieprzyjaźnie, wrogo albo to już jego filmowa nakładka. Milczy nie tak długo, jak mu się będzie zdawać kilka godzin później. Zapomina o oddychaniu, więc płuca przepełniają krótkie, urwane wdechy. Te, które na siłę podtrzymują pracę serca.
  — Wciąż mnie zaskakują ludzkie sentymenty. Nie tylko twoje. Generalnie. Są dla mnie dziwnie… obce. — Przed ostatnim słowem pada wstrzymująca pauza, bo słowa jak dzieci rozpierzchły się po różnych kątach pokoju. Nie potrafi znaleźć tego odpowiedniego, ale też nie szuka zbyt długo. To, co jest tak obcym — w przypadku chłopca tęsknota za przeszłością, dawne przywiązania, sentyment jako uczucie płoche, kruche, ciężkie —  ciężko zdefiniować. Kończy więc wypowiedź niepewnością, ale też twardym spojrzeniem kładącym na rozmowie widoczną kropkę. I czuje tę igłę złości, cienką jak ludzki włos, która wpija się w szyjną aortę. Nie spodziewał się, że rozmowa spadnie w tony aż tak jemu niepasujące, więc i wcześniej opadnięta garda unosi się wraz z ramionami.
  Język wcześniej wbijający się w ostre kły, teraz przeczesuje dolną wargę i raz jeszcze nawilża ją pod naporem nocnego chłodu. Tak. My. Dopiwszy kawę na nowo zalega na chłopięcym ramieniu. Opada jak kwiat chylący się ku ziemi; zamykający się tuż nad gruntem. Lubi ciszę. Lubi być bez ludzi a gdy mieszka się wraz z własną rodziną o ten przywilej trudno. Dlatego chłonie z martwoty porzuconego placu zabaw każdy pierwiastek osiadłego nań spokoju. Ukryta ona głównie w szeleście wiatru przeczesującym stary metal, haczącym o zardzewiałe elementy zabawek. Zapisana w pamięci błyskawica wraca na nowo, ale tym razem w postaci dotykającego serce grzmotu. Więc to już. Porusza się niespokojnie, gdy naprzeciwko ciało drugiego z chłopców wpija się w niego mocniej. Asekuracyjnie. I dobrze. W tym był najlepszy — opiece. Może czasami zbyt ingerującej w życie, ale wciąż było to troskliwe trzymanie najważniejszych chłopcu osób od wykuratorowaną, własną egidą.
  Dziwne, gdy emocje zawężają się do jednego, chłodnego pasma. Wpierw ono przewodzi ciału, które spina się w postawie ni to ofensywnej, ni defensywnej. Czymś pomiędzy. Jakby chciał Hattoriego chronić przed przeszłością a i knykciami wbić złość w teraźniejszość. Wraz z naprostowaniem się linii skrajnych emocji, gdy tak słucha — tak przecież delikatnych, łamiących się pod naporem niepotrzebnej traumy — dziecięcych wspomnień, czuje jak w ciasny splot łączą się gorejąca niczym lawa nienawiść, ale też skupienie i pewność siebie. Zlepek nagłych odczuć tworzących jedną, niebezpieczną mieszankę, która już teraz planuje przyszłe kroki. Ale to plany a plany, choć rozpisywane w detalicznych szczegółach, zostaną rozegrane za moment. Teraz pozostaje jedynie mocniej spleść ręce na tamtego plecach i ustami na wpół rozchylonymi zamknąć oddech w zagłębieniu pomiędzy chłopięcą szyją a obojczykami. Słucha będąc nieobecnym, jakby to obejmował nie dwudziestoparolatka a tego dzieciaka, którego wiek zliczyć można było na palcach obu rąk. Widzi oczyma zawężonymi do wspomnień, jak opisywanemu oprawcy — potworowi wijącemu się jak gad gorszy niż ten wpleciony w żebra samego Seiwy — za każdy rok życia syna wyłamuje palce. Zacząłby od kciuka a później piął się wyżej, przez palec wskazujący i serdeczny. Mimo to jest spokojny. Każde kolejne słowo owiewające szyję Rainera wprowadza w wyobrażenie kolejny puzzel stoicyzmu. Jak zawsze, gdy plany formowały się w konkretny a konkrety w realizację.
  Dlatego aż wzdryga się, gdy ocucony skromnym pocałunkiem w szyję, zaraz odsunięciem się drugiego z ciał, zostaje wyrwanym z mroczniejszych fantazji. Głowę przekrzywia na ku lewemu barkowi, a przy tym i włosy lgną do rozgrzanego ciepłem drugiej sylwetki policzka. Krótki wydech upuszcza wywietrzałą złość. Jego spojrzenie wpada w to drugie, tak głupio jak zawsze spokojne, kontrolowane. W milczeniu kryje się zastanowienie, ale i szybkie przepracowywanie ukrytej w trzeciej osobie historii. Nadgryzienie wargi, złagodzenie bólu szybkim jej oblizaniem. Wraca do niego z dłonią na nowo lądującą w pasie, drugą na szyi, gdzie kciuk nieopatrznie muska grdykę a usta wpierw te drugie, by przy uniesieniu ciała złożyć i krótki pocałunek na chłopięcym czole. W tle mruga latarniana poświata, przy której kontury twarzy chłopców to rysują się mocniej, to gasną.
  — Będę dla niego światłem. Może czuć się nietykalny — mówi, gdy dłoń z szyi wędruje za ucho Heizō, by tam też musnąć opadłe przy skórze kosmyki czarnych włosów. W końcu i nachyla się ku czujnemu spojrzeniu jasnych tęczówek, gdzie dotyk — w przeciwieństwie do pożerających ciało emocji — jest skromny, delikatny. Finalnie odsuwa się od chłopca o parę zbyt dalekich centymetrów, by spytać: — Żyje jeszcze?
  Ojciec.



Stary plac zabaw Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Pon 10 Kwi 2023 - 21:46
Był blisko. Na tyle, by wyczuwać całym sobą i najlichsze ruchy drugiego ciała. Niepokojące drżenie niepokoiło i jego, jakby przez ten moment byli połączeni na znacznie głębszym poziomie. Ale nie znał jego myśli, nie wiedział skąd brały się Rainerowe obawy – mógł jedynie być i swoją obecnością jakkolwiek dawać chłopakowi jakieś poczucie bezpieczeństwa. Bo przecież to, że sięgał pamięcią ku przeszłości, w której jeszcze go nie było, nie oznaczało, że oddalał się choćby i na centymetr. Miał nadzieję, że Seiwa to rozumie. Powinien. Chyba. Czasem wciąż miewał wątpliwości, ale te skierowane były ku niemu samemu, gdy klisze wspomnień znów nakładały się na siebie w jego głowie. Gdy analizował popełnione przez siebie błędy. Wiedział, że to z myśli o tych błędach po części zaproponował dzisiejsze spotkanie. Bo może tym razem trzeba było zrobić coś inaczej; dać więcej i opowiedzieć więcej, choć nie oczekiwał zrozumienia. Nawet jeśli byli razem – po części i do siebie należeli – skóry mieli osobne, a oczy parzyły na świat z dwóch odrębnych perspektyw. Nie mógł oczekiwać, że ktokolwiek był w stanie jeden do jednego poczuć się tak samo. Ale czy chciałby dzielić się z Seiwą każdym najbardziej szczegółowym detalem?
  „Wciąż mnie zaskakują ludzkie sentymenty.”
  — Też jesteś człowiekiem, Rai — wtrącił z plączącą się w tonie nutą rozbawienia. Przechylił głowę na bok, przez chwilę przyglądając mu się podejrzliwie spod lekko przymrużonych powiek, jakby już teraz szukał na jego twarzy wyrazu zaprzeczenia. Bo może się mylił? — To nie zawsze sentymenty. W sensie… te rzeczy z przeszłości, do których się wraca. Potrafisz od tak zostawić wszystko za sobą? — spytał ze szczerą ciekawością, jakby dosadna kropka postawiona przez czarnowłosego na końcu zdania, nie podziałała jak zakręcie zawiązujące usta. Może przy bardziej bezpośrednim komunikacie, Hattori uszanowałby to, że wolał nie kontynuować tej rozmowy lub zostawić ją na później. Tylko że teraz rozmawiali, a dzisiaj zdał sobie sprawę z tego, jak niewiele jeszcze wie i może stąd brała się ledwo przebłyskująca w spojrzeniu niepewność. Chciał się jej pozbyć.
  To dlatego mówił. Chciałby powiedzieć więcej, ale dzisiaj tylko to przyszło mu do głowy, choć w jego odczuciu aż to. Kroki, które stawiał, były niewielkie, bo historii w zanadrzu miał wiele – na szczęście nie każda odcisnęła na nim swoje piętno. Całe szczęście – przyszło mu na myśl, gdy w trakcie tej niedługiej retrospekcji poczuł, jak ciało oplecione jego ramionami zaczęło się spinać. Nie wiedział, czy Seiwa szykował się do ucieczki, więc trzymał go nadal palcami mimowolnie przesuwając po plecach, jakby chciał ugładzić i rozluźnić mięśnie, bo to, co było kiedyś, nie działo się teraz. Nie musiał się złościć; nie było też żadnej wojny – oprócz tej wewnętrznej – na którą musiał szykować się do ataku. Nie mówił mu tego, bo chciał, żeby robił cokolwiek i stanął do walki z cieniami przeszłości w jego imieniu. Idiotycznym byłoby oczekiwać, że Rainer zmieni bieg wydarzeń, bo wykraczało to ponad jego możliwości. Chciał tylko tego, by się dowiedział. Po co? Bo wtedy – w czasach, które spędzał na huśtawce – los stawiał pierwszą cegiełkę. Czarnowłosy mógł wyrzekać się sentymentów i ich nie rozumieć, ale przeszłość w taki czy inny sposób kształtowała. To dlatego, gdy spoglądał w srebrne tęczówki widział ten wyuczony spokój, a nie beztroską radość z życia, która w alternatywnej rzeczywistości byłaby powodem, dla którego nigdy by się nie spotkali.
  To dopiero byłoby dziwne.
  Czuł przyjemne mrowienie na skórze, gdy chłopięce palce z utęsknioną czułością przesuwały się po jego skórze. Wcześniejsza niepewność rozmyła się bezpowrotnie, bo każde muśnięcie tylko upewniało go w przekonaniu, że Rainer nie tylko tu był, ale chciał zostać. Może do czasu, może na zawsze – tego nie mógł przewidzieć. Zadowolony pomruk wyrwał się z jego ust, mieszając się w wszechobecnym szumem otoczenia, gdy jego czoła dosięgnął opiekuńczy pocałunek. Przymknął powieki, ale te zaraz uniosły się odsłaniając rozbawione spojrzenie, które uczepiło się widoku czarnowłosego, choć w tym momencie wolałby widzieć go wyraźniej.
  — Dlatego nie musimy siedzieć pod latarnią — rzucił w odpowiedzi, jakby już wcześniej miał tego świadomość. Tylko on sam wiedział, że w rzeczywistości musiał być przygotowany na wszystko. Nie mógł zmusić nikogo do życia z jego traumami, które – choć trzymane na solidnym łańcuchu wykuwanym przez lata – mogły w jakiś sposób odbić się na ich relacji. Dlatego uprzedzał; dawał jeszcze wybór, chociaż już teraz z trudem poradziłby sobie z jego zniknięciem. Już teraz z trudem wyobrażał sobie, jakby to było.
  „Żyje jeszcze?”
  Wzruszeniem ramion chciałby podsumować wszystko, gdy ciepłe, ale teraz i nieco oddalone spojrzenie wpatrywało się w dwie mieniące się w mroku tęczówki. Bo i gest ten równie dobrze mógł znaczyć wszystko – niewiedzę, obojętność, zapomnienie; mógł ujmować wcześniejszą wagę przeszłych zdarzeń albo po prostu dać Rainerowi do zrozumienia, że to już nieważne. Bo czy ojciec żył czy nie – nie zajmował już miejsca w jego życiu. Nie było go fizycznie, jakby któregoś dnia przestał istnieć na tym świecie. Spoczywał tylko gdzieś na dnie jego głowy, gdzie czasem zapuszczał się, przywołując sentymentalne wspomnienia. Jak dzisiaj, gdy widok rdzewiejących konstrukcji na placu zabaw, otworzył drzwi do zatrzaśniętej tam wcześniej przeszłości.
  — Nie wiem. Przez jedenaście lat mogło wydarzyć się dosłownie wszystko — stwierdził jedynie, odrywając wzrok od chłopięcych oczu, gdy uniósł go nieco wyżej. Chwilę później chłodne opuszki palców musnęły czoło Seiwy, gdy delikatnym ruchem zgarnął na bok zawinięty kosmyk czarnych włosów, jakby w tym momencie to właśnie to było ważniejsze niż wszystko, czym przed chwilą się z nim podzielił. I dla Heizo tak właśnie było, bo był pewien, że kiedyś będzie pamiętał dzisiejszego siebie znacznie lepiej niż tego, który sam wpatrywał się w ciemności nocy, przekonany o tym, że tak już było; nic się nie zmieni. A przecież dużo się zmieniło. Na ten moment to, że tu siedzieli mogło wydawać się czymś zupełnie błahym. Dookoła panował spokój, wszystko wydawało się spowolnione, senne i spokojne. Może byli jeszcze zbyt nieświadomi i nieuważni – zbyt młodzi – by zdawać sobie sprawę, że czasami to te małe rzeczy zajmowały najwięcej miejsca.
  — Pewnego dnia po prostu nie wrócił do domu. Nie zastanawiałem się nad tym, gdzie zniknął. Jak teraz o tym myślę, to chyba nigdy o niego nie spytałem — kontynuował, a spojrzenie powędrowało ku niebu, gdy w głowie próbował przywołać moment, w którym mógł zainteresować się zniknięciem mężczyzny. — Wydaje mi się, że wolałem tego nie robić, żeby nie pomyśleli, że się tym przejmuję. Wiesz, może „dla mojego dobra” próbowaliby go szukać. Ale to nieważne. Już jest dobrze. — Dobrze, bo nie musieli już oddychać tym samym powietrzem. Dobrze, bo chyba całkiem nieźle radził sobie z tym, by nie obierać wydeptanych traumami ścieżek. Dobrze, bo wydawało mu się, że zrzucił z barków ten niepotrzebnie trzymany ciężar. O jeden mniej. Dobrze, bo nie siedział tu sam. — Wiem, że to nie jest idealna pora na cudowne oświecenie, ale wydaje mi się, że wiele dawnych nieporozumień wynikało z tego, że wolałem nie mówić za wiele. A kto wie? Może rano zmieniłbym zdanie.
  Chwycił za swój kubek i zakręcił nim, przypominając sobie, że zostawił tam resztkę kawy; niewiele, ostatni łyk. Wystarczył, żeby zwilżyć zmęczone monologiem gardło i dać Hattoriemu jeszcze chwilę na namysł. Chwila musiała być wystarczająco długa, by zrodził się z niej kolejny pomysł. Kiedy odstawił puste, papierowe naczynie na bok, kąciki odsłoniętych już ust unosiły się wyżej, współgrając z zawadiackim błyskiem, jaśniejącym w srebrnych tęczówkach.
  — A teraz chodź.
  Ale nie stąd. Krótka komenda przybrała niemalże tę samą barwę, jak ta, którą rzucił wtedy – w akademiku. Ale gdy miał go na wyciągnięcie ręki, nie musiał czekać aż zdecyduje się podejść. Tym razem sam ułożył ręce na jego udach, pochylając się do przodu, by uporczywe centymetry odległości zniknęły. Wcześniej był przy nim za krótko; uciekł za szybko, by w zaczątku pocałunku poprawić smak kawy. Najpierw dosięgnął chłopięcego podbródka, zanim zębami zaczepnie zahaczył o dolną wargę chłopaka. Wreszcie przylgnął ustami do jego ust, upuszczając na nie powiew gorącego powietrza, tak kontrastującego się z zawiewającym, późnozimowym wiatrem. Palce wczepiły się mocniej w nogi, gdy naparł na nie, usiłując przyciągnąć go bliżej. To też była mała rzecz, którą chciał zapełnić karty historii.

Hattori Heizō

Jarema Enatsu ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

Pon 1 Maj 2023 - 18:45
Sentymenty. Może dlatego woli być obserwatorem przeszłości a nie jej czynnym współuczestnikiem. Przecież lubi opowieści. Historie. Ale tylko wtedy, gdy są one zaplecione w języku, spisane na kartach opasłych bądź nie stron. Markotnieje. Powieki z mimowolną ciężkością przykrywają rozleniwione gałki oczne i na moment stają się szarawe. Tuż pod źrenicami głowa maluje przypadkowe wspomnienia a po chłopięcym karku biegnie dreszcz. Małe, zdenerwowane żabki skaczą po kręgosłupie, po kręgach, bawią się w berka pod jednym z żeber. On szybkim potrząśnięciem sylwetki zrzuca z ramion niewygodę. Jak kroplom deszczu pozwala im upaść ku ziemi. A potem wzrok wraca do jaśniejszego. Z białek zdjęty zostaje filtr przeszłości. Ten sam, który wspomnienia maluje czasami to barwami kolorowszymi, czasami pozostawionymi w czerniach i bielach.
  — Nie jest tak, że potrafię czy nie. Myślę, że dzieje się to samoistnie. — Nigdy się przecież nad tym nie zastanawiał. Było jak było i jest jak jest, a on trwa w przeświadczeniu, że… — Czuję, że sentymenty zrobiłyby wiele złego. Sprawiły dużo, za dużo bólu. — Milknie. — Poza tym i tak mało pamiętam.
  Wzruszyłby ramionami, gdyby te nie przygniecione były drugim ciałem. Wypuszcza więc głośniej powietrze. Tak jest dobrze.
  W nocy (jak za dnia światło) po ciałach pląsają cienie. Wpadają w pagórki ramion i zagłębienia tuż pod oczyma. Rysują nienaturalne dla obłości mięśni krawędzie i szorstkim niczym grafit rysikiem dopowiadają ułożenia ścięgien. W nocy bywa przyjemniej, bo świat jakby cichszy, z wiadomych powodów zaspany niczym kocie, które wygnąwszy kręgosłup ziewa ku granacie nieboskłonu. Nie dziwi więc, że to i księżycowi powierza się najodleglejsze sekrety. Te zaległe w murach przeszłości, we wspomnieniach płynących pod zasklepioną skórą blizn. Czujne oczęta chłopca, tak teraz podobne źrenicom dzieciąt za dnia przejmujących okalający ich plac zabaw, wlepiają się w drugie tęczówki. Tamże wpadają jednak na chwilę; krótkie mrugnięcie, by zaraz zapaść się głębiej, rozleniwić tuż pod pląsająca na wierzchu niepewnością.
  Chciałby mu go zabrać. Ten przeistoczony w lękliwość strach z kiedyś; z czasów, gdzie życie tkało się samo albo tkali nam je inni. Z czasów, gdy było się przecież dzieckiem. On jednak niemalże oderwany od tamtych wydarzeń. Zdają się być rysowanymi przez obce przeżycie, obce dłonie pełznące po czerpanym pergaminie. Swoje życie — bo jest jego, prawda? — ogląda jak przez rozcapierzone palce. Jak podglądacz, któremu nie wypada. Nie powinien. Odrywa się od siebie dziecka, od siebie w ogóle i najprawdziwszym Rainerem jest tylko teraz. Teraz, kiedy na miękką skórę jego policzka opadają obce sekrety. A on ujmuje je w ciepłym, opiekuńczym oddechu. Przytula gładkim ramieniem i mlecznym spojrzeniem. Tym samym, które w chwilach zawahania potrafi przejąć się trwogą bądź wręcz przeciwnie — najostrzejszą ze złości.
  Przepada za momentami, gdzie w samogłoskach tamtego zdań drgają rozbawienie, czułość, erotyzm. Wszystko to, co świadczy o doświadczaniu przyjemności. Tej delikatnej jak przelotny śmiech, ale i głębszej, mięśnie rozpuszczającej w błogiej intymności. Z drugiej strony niczym warujący przy nodze pies unosi uszy przy zdaniach kiełkujących ze smutku, złości, zawodu. Kręci głową przy zagryzieniu dolnej wargi. Nie tym filmowym i długim a jedynie liźnięciu kłami spierzchniętych zimnem warg. (Po raz kolejny zwilża je językiem). Przy zawahaniu pozwala rozbawieniu wykwitnąć w reakcji na jego kolejne zdanie: dlatego nie musimy siedzieć pod latarnią. W charakterystycznym nastolatkom rozbawieniu komentuje podsumowanie krótkiej ich rozmowy, po czym z mruknięciem na nowo wpija nos na wysokość tamtego szczęki.
  Bliżej.
  Jedenaście lat to długo, myśli. Przez jedenaście lat zdarzyć się mogło wszystko. Wszystko, bo w przypadku dorastania, każde jedno zdarzenie może być wszystkim. Najdrobniejsze zacięcie ogromną tragedią. Krótkie wymienienie spojrzeń romansem wspominanym do końca życia. Przygląda się chłopcu tak, jakby samym wzrokiem mógł wyłowić z nieswojej przeszłości wizję ojca. Miał podobnie zapadnięte, ciche oczy? Kosmyki leniwie kręcące się tuż nad potylicą? Równie fikuśnie kąciki ust sięgające zaostrzonych krawędzi policzków? A być może nie. Być może są to cechy matki, która ze swych najlepszych cech wybrała fizjonomię, którą na koślawych dłoniach przekazała synowi.
  Po czole Rainera sunie palce Heizō a wraz z nimi, z tym śladem namalowanym przez opuszkę, ale i przez niewyczuwalny ruch nocnego powietrza, zgarnięta zostaje chwilowe zamyślenie. Opadającą dłoń śledzi więc wzrokiem dużo uważniejszym, ale i przy tym wyraźnie bardziej zaciętym. Takim, które nieczęsto gotowało się na linii wodnej skupionych oczu. W lewym policzku rysik tego samego ołówka żłobi poddenerwowany dołeczek. To linie zębów zaciskają się we wnętrzu ust a wraz z językiem wędrującym po podniebieniu, i słowa ustawiają się w swoistym szeregu. Zaraz jednak rozbiegają się we wszystkie strony, kotłują tuż przy jedynkach, by zostać połkniętymi wraz z kolejnym haustem śliny. Zanim więc zdenerwowanie, to kierowane ku generalnej wizji ojców, w tym i jego własnego, uleci spomiędzy uchylonych warg, Hattori przetnie nić zdenerwowania kontynuacją skromnej odpowiedzi.
  Już jest dobrze. Spięte nagle ciało chciałoby skoczyć ku przeszłości i w jednej piąstce zacisnąć wszystkie jej konsekwencje. Jest zły. Nie na historię per se, chociaż też, ale generalnie na życie, jak banalnie by to nie zabrzmiało. Na to, że ludzie, Ludzie, są jak plastelina, która poddana innym dotykom potrafi w całości zmienić swój kształt. Wzdycha w celu rozluźnienia ciała a z powietrzem ulatuje pierwsze rozeźlenie. Ma to po ojcu, który w nagłych zastojach sylwetki próbuje znaleźć ugruntowanie dla szalejących emocji. Nawet tych niewinnych.
  Mija chwila zanim powróci do rozmowy, bo powroty bywają dłuższe. Trzeba je naznaczyć głębszymi wdechami i ramionami na nowo znajdującymi wyuczony spokój. Oddala się. Nie tak daleko, bo na parę centymetrów od drugiej twarzy osadza własny nos i usta zatrzymane na początku nigdy niewypowiedzianego słowa. Zapomnianą kroplę kawy, tę jeszcze niezgarniętą przez język, sam spija z tamtego warg; krótkim pocałunkiem, nawet nie — całusem, w którego intymności przemyca własne rozedrganie. Zanim jednak skomentuje cokolwiek dosadniej, bo ma zamiar, posłyszy upuszczoną komendę. I w normalnej sytuacji przypieczętowałby tę zawadiackim uśmiechem. Podobnym temu drugiemu, który gnie usta Hattoriego. Jednak nie tym razem. Tym razem pozostaje poważnym.
  Przejmuje jego pocałunek jakby oddawał całego siebie. Spolegliwie. Niczym pupil ulegający dotykowi właściciela. Nie może inaczej, kiedy przygnieciony krótkim wyznaniem czuje, że poza wspomnieniem podarowano mu coś jeszcze — zaufanie. W końcu. Pozwala więc chłopcu i ugryźć dolną wargę, i językiem zabrnąć na linię górnych zębów. Wraz z wilgocią bliskości zabiera ze sobą ostatnie westchnienia przeszłości, by przysłonić je dłońmi wciskanymi w chłopięcą talię; by to, co roztrzaskanym wspomnieniem sklejone zostało się leczącą fizycznością. A gdy w końcu odrywa się od drugiego ciała podbródek opuszcza ku dekoltowi i pyta:
  — Chcesz spać u mnie?



Stary plac zabaw Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Sob 6 Maj 2023 - 17:09
Przez nos Heizo uleciało krótkie parsknięcie. Nie było prześmiewcze – raczej ciepłe i pełne zrozumienia, jakby w tej chwili wyczuł, że nie powinien drążyć tematu. Robił to na przekór sobie, bo Seiwa uruchomił w nim potrzebę zadawania kolejnych pytań; takich, na które być może wcale nie chciał znać odpowiedzi, choć może w przyszłości byłby lepiej przygotowany. Trochę dziwnie było wyobrażać sobie, że któregoś dnia ktoś, z kim spędzało się długie godziny, był w stanie wymazać tę przeszłość i bez pojedynczego spojrzenia za siebie ruszyć naprzód. Ale chyba rozumiał, bo przecież Rainer – świadomie lub nie – dobrze mu to wytłumaczył i prawdopodobnie tak już po prostu było, że świat dzielił się na tych, którzy z czystą kartą tworzyli dla siebie nową rzeczywistość i na tych, którzy na cienkich nitkach ciągnęli za sobą jeszcze kilka wspomnień. Kiedyś – nie chciał wybiegać w odległą przyszłość, ale nie sposób było się powstrzymać, gdy myśl jak trucizna wniknęła w jego umysł – gdyby coś poszło nie tak, chciałby znaleźć się na końcu takiej nitki. Może byłby pierwszym zwitkiem wspomnień, które uczepiłyby się do Rainerowych pleców. Takim, który nie wyrządzałby niczego złego – może chłopak zmieniłby zdanie co do tego, że dało się żyć z sentymentami. Usta jednak nie ośmieliły się go prosić, by o nim nie zapomniał, bo wiedział, że nie mógł zagwarantować mu, że w tej kwestii się nie myli; że będzie bezboleśnie. Za to nie mylił się co do tego, że do zapomnienia można było się przyzwyczaić.
  — W porządku — rzucił z tym samym zrozumieniem, które wcześniej wkradło się w ulatujące przez nos powietrze. Nie mógł go winić za to, że dbał o swój własny spokój. Nie mógł też domagać się, by wziął odpowiedzialność za jego spokój. Nie musiał. — Może kiedyś opowiesz mi o tym, co pamiętasz — dodał niezobowiązująco. Może to zrobi, bo to tylko jego wybór. Heizo jak zawsze nie naciskał. Niektórym to przeszkadzało, bo mylili natrętną krzykliwość i domaganie się z zaangażowaniem. Jego zaangażowanie było bardziej cierpliwe; dawało dużo przestrzeni, nawet jeśli ciałem znajdował się blisko. Gdy – tak jak teraz – ułożone na chłopięcych plecach palce wczepiły się mocniej w okrywające ciało materiały, choć gest ten był na tyle subtelny, że nie utrzymałby go w miejscu, gdyby próbował się podnieść.
  Sekunda, dwie. Srebrne tęczówki w połowie przykryły powieki, gdy spojrzenie na moment umknęło gdzieś w bok, jakby nie wytrzymało uwagi czujnych oczu czarnowłosego. Wydawało mu się, że na dzisiaj powiedział już wystarczająco dużo – zbyt wiele, by przez głupi przypadek puścić w świat coś, co rozścielało się pomiędzy wierszami. Na wszystko inne jeszcze miała przyjść pora, choć i przy tej drobnej ucieczce ku widokowi nieruchomych huśtawek gubi po drodze jakąś część siebie. To takie oczywiste, że jeszcze wiele spraw zostało przemilczanych. To oczywiste, że był wycofany; przyzwyczajony do nieskarżenia się, które nigdy niczego nie zmieniało. I trwało to kolejną sekundę, zanim na nowo przeskoczył wzrokiem ku czarnym tęczówkom, bo wystarczyła chwila, by odzyskać znajomy, stonowany spokój.
  — Nie myśl o tym za dużo — odezwał się, chcąc zagłuszyć tę niepokojącą ciszę. Łatwo było powiedzieć, gdy to nie jego ciało spinało się od nerwów; przynajmniej już nie. Łatwo powiedzieć, choć znał te znajome wibracje ciężkiego westchnienia. Po co o tym wszystkim mówił? Chyba po drodze zgubił puentę, ale wydawało mu się, że Rainer znalazł ją sam. Czuł to tak samo, jak czuł wiele innych rzeczy, których nie chciał czuć. To to dziwne, gdy wiesz kiedy wybuchnie emocjonalna bomba, ale nie jesteś pewien, który kabel powinieneś przeciąć, bo nikt cię tego nie nauczył. Przeciąłeś własne kable, bo to jedyna rzecz, na którą miałeś jakiś wpływ.
  I to głupie, że teraz próbował mieć wpływ i na Seiwę, gdy w tej niewinnej cielesności, chciał utopić ostatnie umierające już wspomnienie o ojcu. Że pocałunkiem kończył temat, chociaż naiwnie mógł twierdzić, że ten będzie lekarstwem dla ich obojgu. A przecież była to tylko jego choroba – nie miała dosięgnąć Rainera, choć przez moment miał wrażenie, że tak było. Nie przekonywały go uśmiechy spowite milczeniem, choć może tylko mu się wydawało, że chłopak rozkłada jego życiorys na czynniki pierwsze. Część życiorysu. Ale to nieważne, bo gdy zaczął, znów nie może przestać. Pomruk wdarł się  pomiędzy rozchylone językiem, chłopięce usta, gdy jeszcze przez chwilę trzymał Rainera przy sobie, wciskając palce w mięśnie jego ud. Płuca wypełnił głębszy oddech – jego własne westchnięcie, bardziej zrezygnowane – gdy brunet odsunął się na te kilka irytujących centymetrów, ale zawód nie trwał długo.
  Z placu zabaw bliżej było im do jego mieszkania i z początku po tym wszystkim planował zabrać Rainera ze sobą. Tak było prościej, ale po wyciśniętym z siebie monologu nowa opcja wydała mu się dużo lepsza. Nie dlatego, że źle czuł się w swoich czterech ścianach, ale dlatego, że w przestrzeni pomiędzy nimi wciąż przewijały się niewidzialne duchy przeszłości. Mieszkały w ułamanej doniczce, w przypalonym śladzie na blacie, w pękniętym, łazienkowym kafelku czy w niepomalowanym jeszcze suficie, na którym wykwitła pożółkła plama. Na co dzień nie zwracał już na nie uwagi, ale przecież tam były, a Hattori nie potrzebował dziś starych sentymentów – chciał sięgnąć po nowe. Stworzyć je sam gdzieś indziej; w bardziej sterylnej przestrzeni. Jak to kiedyś ujął?
Widziałeś mój pokój. Pusta kartka. Pozwolę ci ją dowolnie zapisać.
  Nie pytał, czy oferta jest aktualna, bo chyba tak robiło się, gdy w relację wkradały się pierwsze oznaki swobody. Swobody, za sprawą której nie zastanawiasz się, czy coś ci wypada, bo wydaje ci się, że otrzymałeś niewyobrażalne przywileje, by gościć się w cudzym życiu jak u samego siebie. Chociaż daleko było mu do dziecka hulającego na placu zabaw, w wygiętych w łagodnym uśmiechu ustach pojawiła się beztroska, która wcześniej zapodziała się gdzieś po drodze.
  — Co to za pytanie? Chcę. Z tobą, a nie tylko u ciebie — doprecyzował z pląsającym na języku rozbawieniem. Ułożone na chłopięcych udach dłonie niechętnie zsunęły się na boki, by opaść na drewniany podest. Był zimny i chropowaty, więc nic dziwnego, że wolał wcześniejsze oparcie dla rąk. Był gotów zebrać się stąd od razu, chociaż na dobrą sprawę nigdzie mu się nie spieszyło, zwłaszcza że w środku nocy, gdy nic nie zakłócało ciszy, można było odnieść wrażenie, że byli jedynymi mieszkańcami na Ziemi. O tym, że kiedykolwiek był tu ktoś jeszcze przypominały jedynie wyżłobione w drewnie inicjały i kilka rozrzuconych butelek.
  Nie miałby nic przeciwko.

Wątek zakończony.

Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Naiya Kō

Pią 22 Wrz 2023 - 13:28
Ah. Piątek wieczór, blaski neonów i pina colada. Klimat porwał dzisiaj biednego Naiyę tak szybko, że zupełnie nie miał czasu się przebierać i tak jak go pan bóg stworzył (nie dosłownie) wyszedł na miasto, w swoich klasycznych ubraniach, bez peruki i w jedynie wyszykowanej twarzy. Sam już zapewne nie był pewien, z jakiego klubu wyszedł, aby zaczerpnąć "świeżego powietrza". Tak naprawdę czuł już rosnące napięcie układu nerwowego po siedmiu kawach, które dziś wypił, mimo zaleceń, by ograniczyć kofeinę do zera absolutnego. Cisza i spokój na zewnątrz w jego lekko zaszumionej głowie, przebodźcowanej od nadmiaru hałasów z których właśnie uciekł, zdawały się kusić wizją ukojenia napiętych zmysłów.
Tak zupełnym przypadkiem znalazł się tutaj. Opustoszały, słabo oświetlony, stary plac zabaw pobudzał odległe, zamglone wspomnienia. W podobnych miejscach pił pierwsze piwo, spędzając szaloną noc ucieknąwszy z domu, choć całe szczęście nie pamiętał już, co się działo wcześniej czy później i nie chciał do tego wracać. Przerywając tą falę nostalgii złapał głęboki oddech, po czym lekkim krokiem ruszył w stronę opdrapanej huśtawki, obierając sobie za cel jedno z dwóch dostępnych miejsc. Zanim usiadł, nauczony przykrym doświadczeniem sprawdził kilka razy, czy huśtawka się pod nim przypadkiem nie zarwie. Nieufnie oparł część swojego ciężaru na długich nogach, gdy łańcuch zatrzeszczał kilka razy, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i sporą metalową zapalniczkę z grafiką z grzybkiem.
Gdy dym beztrosko wypełniał jego płuca, pomagając mu w utrzymaniu spokoju, trwał tak, rozmyślając, co robić dalej tego wieczora.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō
Hasegawa Izaya

Pią 22 Wrz 2023 - 14:27
18 września
  Okularnik był w drodze do domu, dzierżąc dumnie plastikową siatkę z mrożonym kurczakiem, sosem sojowym i piwem bezalkoholowym. Miał w planach przygotować sobie teriyaki, a piwo to tak dla smaku. Przez ramię miał przeciągnięty futerał z aparatem. W uszy miał wetknięte słuchawki bezprzewodowe, słuchając sobie Freaks. Choć to stary utwór, to ciągle biegał mu po głowie ostatnimi czasy. Zwyczajnie wszedł i wyjść z głowy nie chce.
  Dziś nie był szczególnie udany dzień. Nic ciekawego nie znalazł, a tylko szkód narobił. Prawie ktoś na niego motorem wjechał, a w reakcji odskoczył do tyłu i wpadł na jakąś babcię. Ta, z kolei poleciała na grunt i złamała rękę. Trochę głupio wyszło. Izaya zauważył, że ostatnio jakiś pech go prześladuje. Raz aparat mu się zwiesza i nie chce działać, co go irytuje. Teraz wypadek powoduje. Co będzie następne? Dostanie kosę między żebra?
  Chcąc skrócić sobie drogę do domu zdecydował przejść przez stary plac zabaw. Spodziewał się, że akurat tutaj może na kogoś trafić. Wiedział w końcu, czego może się spodziewać po "Kolorowej Dzielnicy" miasta. Może to jest ta kolejna sytuacja, kiedy świat na niego napluje, wprowadzając go w niefortunny zbieg wydarzeń? Oby nie.
  Mógł się uspokoić, gdy nie zauważył, ani nie usłyszał żadnej dziko wydzierającej się pijanej duszy. Przynajmniej tyle dobrego. Jedyne co mu się rzuciło w oczy, to jakiś chłopczyna. Po jego nogach, mógł stwierdzić, że to gigant jakiś. Oczy Izayi zaświeciły z ekscytacji, gdy zobaczył, że ów osobnik papierosy ma. Sam ze złości i z zirytowania dzisiejszym dniem mógłby sobie zakurzyć.
  Szybka ocena sytuacji, chłopak wysoki, ale chudy. Niewyglądający na kogoś niebezpiecznego. Ma makijaż, chyba? Mniejsza o to. Wystarczy podejść i grzecznie spytać o papieroska, a następnie udać się w swoją stronę. Tak więc też zrobił.
  Wyciągnął jedną słuchawkę z ucha. Podszedł zachowując bezpieczny dystans, choć sam nie był pewien, jaką długość ramienia ma ten wielkolud i czy przypadkiem go nie złapie, aby dać mu w pysk. Zawsze jest jakieś ryzyko.
  - Uh, cześć. Masz może jak papierosem poczęstować? - Uśmiechnął się głupawo, robiąc z siebie roztrzepanego jegomościa zapominającego o swoich fajkach. Oczywiście, liczył na to, że dostanie papierosa z góry. W końcu, mało kto odmawia osobnikowi, który niczym pijaczka nie przypomina i nie capi jak obora, chyba, że jest kompletną sknerą. Sam za młodu częstował szlugami, głównie młode osoby, albo te w swoim wieku. Te młodsze tylko dlatego, gdy miał na kim zawiesić oko. Może tego nie przyzna, ale niektórzy młodzi są ładni i nadający się do uwiecznienia na zdjęciach. W końcu, nie będą wiecznie młodzi.

@Naiya Kō
Hasegawa Izaya
Naiya Kō

Pią 22 Wrz 2023 - 16:44
Naiya zdążył ledwie na sekundę zmrużyć oczy, unosząc głowę i wczuwając się z pełną pasją w wydychany dym, gdy powoli otwierając szereg wytuszowanych rzęs ujrzał drobną postać, która z chwili na chwile stawała się dla niego coraz wyraźniejsza.  
Nim pojawił się dostatecznie blisko, by było to dziwne, zmierzył go wzrokiem od góry do dołu. Huh... oczy Nayi również zabłyszczały, zauważając, że jegomość o miłym dla jego oczu outficie zbliża się w jego kierunku, ale zabił ten odruch momentalnie, nie chcąc wyglądać na jakiegoś psychopatę. Już wystarczająco przerażał obcych ludzi swoimi rozmiarami, których sam sobie nie wybierał. Nie da się jednak powiedzieć, że go nie kusiło, patrząc na drobnego chlopaka. W dzielnicy, w której działy się różne nieprzewidywalne rzeczy niejednokrotnie miał ochotę przyprawić kogoś o mikrozawał dla czystej satysfakcji, jednak dziś miał wyjątkowo dobry humor. Choć może i nie miał planów, by sprzedać dziś komuś kosę, to szczerze powiedziawszy być może zdrowsza byłaby dla nieznajomego kosa w żebra niż zdobycie zainteresowania Naiyi.
Biorąc kolejnego bucha przyłożył całą chudą dłoń eksponując długie, ciemnoczerwony manicure do twarzy, spod której posłał mu lekki, przyjazny uśmiech.
   - Nie rozmawiam z nieznajomymi. - powiedział błyskawicznie wyjmując otwartą paczkę mentolowych papierosów. - Naiya Kō. - Zaśmiał się niewinnie, dając do zrozumienia że od teraz bez zbędnych konwenansów mogą być już znajomymi i wycelował paczką prosto w przybyłego chłopaka. Gdzieś wewnętrznie zakłuła Kō obawa, że ów obcy zorientuje się, że chciał wyludzić jego personalia w ten sposób. Nie miał złych zamiarów, ale mogłoby to być dziwne, bo kto wie czego jeszcze mógł chcieć absurdalnie wysoki nieznajomy nocą na jakimś opuszczonym placu zabaw w Karafuruna Chiku? Imię matki? Grupę krwi? Liczbę nerek?
- Hejka, usiądziesz? - Zagaił skiniając głową w stronę huśtawki obok. - Może nie wyglądam, ale nie gryzę. - Chyba. Zależy. Tak też z resztą powiedziawszy założył nogę na nogę, dalej się uśmiechając. Z jakiegoś powodu jego lęk jak na razie nie eksalował, ale było to dość typowe dla Naiyi że mimo możliwego ryzyka, rzadko bał się nieznajomych bardziej od ludzi, którzy byli wystarczająco blisko jego serca, żeby mieli je na wyciągnięcie ręki, gdy zachce im się mu zaszkodzić. Nieraz był blisko ściągnięcia na siebie w ten sposób kłopotów, lecz w swym nieświadomym dążeniu do autodestrukcji niczego się nie nauczył. Teraz umiał obwiniać już tylko retrogradację marsa czy merkurego.
   - Jesteś fotografem? - Zapytał zerkając na jego aparat.
@Hasegawa Izaya


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Hasegawa Izaya ubóstwia ten post.

Hasegawa Izaya

Pią 22 Wrz 2023 - 18:17
Odetchnął z ulgą. Dobrze, dostał papieroska, po którego zaraz sięgnął i w ramach podziękowania skinął głową z uśmiechem. Wydało mu się tylko z lekka dziwne, że tak szybko zmienił zdanie z "nie rozmawiam z nieznajomymi" do przedstawienia się, ale uznał to za żarcik. Odszukał w kieszeni zapalniczki. To jest jedyna rzecz, którą posiadał przy sobie. W końcu, zapalniczki są całkiem uniwersalne. Piwo można nią otworzyć, chociażby. Nie żeby właśnie przyznał się do picia podczas pracy, bo takie sytuacje nie mają miejsca.
  - Hasegawa Izaya. - Nie widział w tym nic złego, aby się przedstawić. Skoro już dostał papierosa, to czemu miałby być niemiły dla swojego rozmówcy? W końcu, Izaya nie jest taką paskudą, aby być opryskliwym zaraz po tym, gdy dostanie tego co chce. Ujął filtr wargami i odpalił fajkę. Może na początku zapalniczka nie chciała współpracować, ale w końcu się udało.
  Zerknął momentalnie na wskazaną huśtawkę. Wzruszył lekko ramionami. Czemu by nie? Najwyżej wróci do domu nieco później, co skończy się mniejszą ilością godzin snu. A trudno, i tak się najprawdopodobniej dziś nie wyśpi. Dzień jak co dzień, a leki tylko i wyłącznie utrudniają normalne funkcjonowanie.
  Wszak wieczór był piękny i przekonujący, aby zatrzymać się na dłużej. Trudno, że chłodniej jest przez, w końcu wrzesień taki jest. Za moment będzie zima, znów wiosna, lato. Ach, ta monotonia jest czasem taka nudna. Mógłby jakiś wulkan wybuchnąć, to byłoby nieco ciekawiej, nie tylko w samej Japonii ale i na świecie.
  Położył plastikową siatkę zaraz przy metalowym stelażu, aby zaraz po chwili usiąść na wolnej huśtawce. Uniósł głowę do góry i zaciągnął się papierosem. To jest dopiero wspaniały smak. Niby obrzydliwy, ale jednak potrafi perfekcyjnie ukoić nerwy. Cała otoczka tej dzielnicy nadawała tej wspaniałej chwili lepszej atmosfery. Neony, część miasta przeznaczona do zabaw. W oddali można usłyszeć wydzierających się ludzi w akompaniamencie hucznej muzyki. A plac zabaw? Stary taki, kawałek dalej od centrum zabaw, a jednak co nieco można usłyszeć.
  Spojrzał na Naiye i podniósł brwi. Nie na co dzień się go pytają o zawód, tak więc też na buźce okularnika wymalowało się zaskoczenie. Zazwyczaj myślał, że inni postrzegają go jako turystę, biegającego z aparatem, robiącego zdjęcia wszystkiemu co popadnie, a tu miła odmiana.
  - Poniekąd tak. - Kiwnął głową, wypuszczając dym z ust. - Jestem dziennikarzem i robię zdjęcia do gazet, do artykułów internetowych. Oczywiście, gdy tylko natrafię na coś intrygującego. - Uśmiechnął się. Jednym uderzeniem palca o filtr strącił kiep z papierosa.
  - Powiedzmy, że robienie zdjęć to moje małe hobby, ale nie jestem profesjonalistą. - Ale niesamowicie by chciał. Cóż, los taki jest, że nie zawsze daje to, czego się chce i Izaya dobrze o tym wiedział. W tym przypadku jednak ten paskudny los nakierował go tutaj i dostał to, czego wyjątkowo potrzebował. Taką prozaiczną rzecz, ale jednak zawsze coś satysfakcjonującego.
  - A może Ty wiesz czy coś tutaj się ciekawego zadziało ostatnio? - W końcu odważył się sam zadać pytanie swojemu rozmówcy. - Oczywiście, jeśli tutaj mieszkasz. Choć, nawet jeśli jesteś z poza Karafuruny Chiku, to może znasz inne smaczki z drugiego końca miasta? - Tylko uroczym uśmiechem mógł mu zapłacić za wszelakie informacje. Fizycznej gotówki przy sobie nie miał, a w siatce leżał jedynie kurczak, sos sojowy i bezalkoholowe piwo. To raczej byłaby marna zapłata, chyba, że Kō jest kolejnym bezdomnym, na którego Hasegawa się natyka. Jakby to był kolejny taki jegomość, to w pewnym sensie uznałby, że jest jakimś magnesem na takowe jednostki.

@Naiya Kō
Hasegawa Izaya
Naiya Kō

Pią 22 Wrz 2023 - 20:57
Cóż. Dla nieco spaczonej logiki Kō nie było takiej zasady, dla której ktoś miałby być dla niego miły lub nie. Miał te swoje dziwactwo, którego skutków nie do końca zauważał. Paranoiczne myśli zawsze wpływały gdzieś tam na jego umysł, a że rzadko o nich z kimś rozmawiał, nie miał w zwyczaju przyłapywać się na swoich własnych błędnych domysłach, jakby wychodził z założenia, że każdy może mieć obawy podobne do niego, tylko nie mówić o nich głośno, conajmniej jakby było to jakieś powszechne tabu. Tego się bał, choć nie dawał po sobie poznać.
- Izaya... - Wyrwało mu się, gdy próbował uzmysłowić sobie, czy na pewno zapamięta. - Ładnie. - Dodał, być może nie do końca na miejscu, ale nie przejmował się tym zbytnio, próbując załagodzić to uprzejmym uśmiechem.
Nie był świadomy, że właśnie mógł przeszkodzić koledze w harmonogramie snu czy dnia. Tym bardziej nie pomyślał o tym, żeby o to zapytać, gdy zaczęła kiełkować w nim dziecinna wręcz ekscytacja. A może Kō po prostu był trochę ignorantem, tak bardzo żył chwilą, że zapomniał, że inni ludzie mają jakieś życie i problemy? Zapewne oba. Doprawdy, ten wieczór był bardzo przyjemny, jakby niezbyt bezpieczne środowisko tej okolicy odeszło na ten moment w zapomnienie. Nie chodzi nawet o to, że był do niego już w większości przyzwyczajony. Noce wczesnej jesieni po prostu mają w sobie to coś, coś z lekka mrocznego ale i magicznego, przywracającego miłe wspomnienia które dawały takie uczucia, które rzadko pojawiały się w innej sytuacji na jawie. Niby zwykły plac zabaw otoczony przez ciemność zabarwioną kolorowymi światłami, ale wart wszelkiego ryzyka, wart wszystkiego, by znajdować się tu i teraz, z dymiącym papierkiem w ręku.
Pociągając z owego papierka, otworzył oczy szerzej, gdy ze stanu wyczkiewania wyrwała go odpowiedź Hasegawy.
- N-Naprawdę?! - Był szczerze zdziwiony i jego ciekawskość zaczęła rosnąć w siłę. Musiał wyładować jakoś część tej energii i zupełnie zapominając, że swoimi gabarytami mógłby przeważyć huśtawkę, zmienił pozycję zakładając kostkę jednej nogi na kolano drugiej i wsparł się na nich rękami, obracając się trochę bardziej w stronę Izayi. Przyrdzewiały łańcuch znowu mocno zaskrzypiał. - To możliwe, że skądś cię znam? To znaczy... twoje artykuły? - Tym razem nie opanował błysku w oczach, w końcu sam nie był znany poza jakąś tam niszą, rzadko zdarzało mu się spotykać ludzi o tak oryginalnych zawodach.
- Hmm. W sumie, czemu nie? Coś cię zatrzymuje? - Spojrzał mu w oczy, być może nieco zbyt nahalnie, jakby próbował wyczytać coś z jego potencjalnej reakcji. Zaraz potem, dla lekkiego rozładowania, odezwał się znowu, poł żartem, poł serio. - Jakbyś szukał modeli... - cmoknął i zadzierając delikatnie głowę w górę, przystawił dloń do ucha, robiąc z niej symbol telefonu.
Na pytanie Izayi już całkowicie jednak go odkleiło. W końcu Naiya był największym plotkarzem i drama queen, jakiego znał. - Oh my godd, kocham takie pytania! ... Um... - Podniósł głos z podekscytowania, brzmiąc bardziej gejowo niż dotychczas, jednocześnie podnosząc nieco ręce i zaciskając je w pięści. Po chwili jednak emocje nieco opadły i zdał sobie sprawę, że w zasadzie to ostatnie dwa tygodnie był na zwolnieniu chorobowym pod groźbą odesłania do szpitala psychiatrycznego, podczas którego nie wyściubił aż do dziś nosa z mieszkania. Puścił dłonie i niezręcznie zaśmiał się przewracając niesforny kosmyk zielonych włosów w palcach lewej ręki, zdając sobie sprawę, że nie do końca ma co odpowiedzieć. Tak to by chociaż miał może jakieś plotki z pracy... praca, tak! To jest plan, w końcu kontynuował w tym czasie swoją pracę internetową, w której dowiadywał się czasem różnych rzeczy od osób, od których dostawał o wiele szersze opisy grzechów, niż klecha od bogobojnych wiernych na spowiedzi.
- Taaak, mieszkam tu od paru lat. - Całe szczęście nie był bezdomny i choć pewnie mało do tego brakowało w jego życiu, to gdyby usłyszał o takim podejrzeniu, pewnie wstałby jak na hejnał i popędził do pierwszego lepszego sklepu drogeryjnego, żeby zmienić perfumy. - Wiesz co... Próbuję sobie przypomnieć... Aha, wiem - Zabłysnęło mu w głowie zielone światełko, choć nie był do końca pewny, czy jest to informacja, o której chce usłyszeć dziennikarz, ale zawsze było to dla niego widowiskowe wyjście z sytuacji. - Zgłosił się do mnie jakiś dziwny klient. Pewna uczennica z centrum. Prosiła o rozkład partnerski, taki ogólny ogląd na relację, plany i zamiary drugiej strony. Coś mi się nie zgadzało, później prosiła o rytuał odcięcia. Zrobiłem jej go, ale z ciekawości napisałem jej, że potrzebuję zdjęć ich obu. - Przyłożył palec do dolnej powieki, żartobliwie podkreślając fakt, że niczego takiego nie potrzebował i zrobił to celowo. W trakcie zupełnie zapomniał, że być może robi słabe pierwsze wrażenie przyznając się, że robi jakieś dziwne czary, ale to nie to było teraz dla niego ważne. Później na chwilę ucichł, gdy intensywnie zaczął szukać czegoś w telefonie. Po chwili berceremonialnie wystawił ekran w stronę Izayi, wskazując palcem na dwa zdjęcia, które się tam znajdowały. - Znalazłem ich w internecie... Czaisz, że ten dziadek jest jej nauczycielem?? -

@Hasegawa Izaya


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Hasegawa Izaya ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku