Niewielki plac Shirahaty
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 8 Kwi - 17:17
Niewielki plac Shirahaty


Shirahata był niegroźnym, milczącym mężczyzną u kresu fizycznych sił - pewną ikoną Fukkatsu w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Od rychłych poranków po najmroczniejsze wieczorne godziny przebywał na całodobowo przydeptywanym przez tłumy placu, owinięty w koc bądź ochładzany trzymanym w dłoni podręcznym wachlarzem. Przysiadywał on w cieniu tutejszych drzew i malował zawsze ten sam punkt otoczenia - środek placu. Ubarwiał go każdorazowo o drobne elementy - dostrzeżoną kobietę ciągnącą we frustracji rozpłakane dziecko, postawnego mężczyznę stawiającego milowe kroki w eskorcie drepczącego, nie wyższego niż jego but pieska nieznanej rasy. Malował zimowe, bezlistne korony klonów przykryte ciężką pościelą ze śnieżnego puchu i ostre, złote promienie słońca przebijające soczystą zieleń liści, której przyglądanie się niemalże aktywowało w umyśle dźwięk przyjemnego szumu letniego wietrzyku.

Plac formalnie nie posiada nazwy, jednak stary pan Shirahata wżarł się w tę lokację jak trawiący organizm rak. Mężczyzna, w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, zginął podczas napadu bezimiennego oprycha, pobity na śmierć wśród gęsto rozlanych farb, a naprzeciwko utrzymanej w pionie sztalugi. Jego ostatni obraz przedstawiał identyczny co zawsze kadr - tym razem uchwycony późną nocą, oświetlony pojedynczą, słabą latarnią. Przytłumione odcienie, jakich użył, wielu interpretuje na swój własny sposób. Część uparcie utrzymuje, że szarości, brązy i matowe czernie, po które sięgnął Shirahata, tworzą tak makabrycznie ciemny kadr, ponieważ sam autor znajdował się w niemożliwie mrocznej scenerii - nie był zatem w stanie dostrzec tylu detali co podczas dnia, kontury w naturalny sposób stawały się rozmyte, brakowało również wzroku, jakim szczycić mogą się wyłącznie młode pokolenia. Są jednak i tacy, którzy uważają, że obraz Shirahaty przedstawia moment przygasania lampy w ostatnim mrugnięciu żarówki - to sekunda przed całkowitym pogrążeniem pleneru w czerni. Wersja ta powoduje nieprzyjemne dreszcze, gdy przypomnieć sobie, że mrugające światło to oznaka zbliżającej się śmierci.

Tragedia stała się tym dotkliwsza, że znaczny procent okolicznych mieszkańców uważał Shirahatę nie tyle za nieśmiertelnego, co nietykalnego. Każe to sądzić, że sprawcą była osoba spoza Fukkatsu. Przeobraziło się to w pewną formę załagodzenia wyrzutów sumienia oraz odepchnięcie od siebie niewygodnej wersji, która jak drzazga kuła ludzi mijających Shirahatę właściwie dzień w dzień. Bo choć mężczyzna uprzejmie witał przechodniów i zawsze chętnie wdawał się w rozmowy, nie posiadał żadnej bliższej duszy, jakby większość z góry uznała, że podstarzały, schorowany malarz nie potrzebuje nikogo na stałe u swego boku. Zmarł zatem sam, ściskając w palcach nie dłoń wiernego przyjaciela, a pędzle, które już po wsze czasy symbolizowały jego codzienność.

Obecnie plac przesiąknął historią o Shirahacie wystarczająco mocno, aby myśl, że ten niewielki, ulokowany w centrum miasta odcineczek, był dosłownie jego własnością. Mówiło się zresztą zawsze, że jeżeli człowiek nie wie, gdzie powinien się spotkać, niech spotka się z kimś na placu Shirahaty - ponieważ z tego punktu dotrzeć można wszędzie. Jeżeli zaś zgubiło się wśród nieznajomych przyjaciela bądź członka rodziny, należało udać się do Shirahaty. Jeszcze za życia określano go legendą, traktowano jako kogoś, kto czujnym okiem wyhaczał każdą personę z niesamowitą wręcz precyzją (w śmiechu twierdzili co poniektórzy, że posiadał wiele par oczu). Gdyby opisać mu zaginionego, z pewnością wiedziałby, w którą stronę udał się cel spanikowanych poszukiwaczy, jeżeli cel rzeczywiście przeciął plac.

Haraedo
Tōji Natsuo

Pon 10 Kwi - 12:37
02/04/2037

W zasadzie sam nie wiedział dlaczego tak się szwędał po Fukkatsu, powinien trzymać się Nanashi i sierocińca, miejsc, które znał i wiedział, że tam jego twarz nie jest rozpoznawalna. Nie chciał w końcu mieć na sobie wianuszka ludzi, którzy powiązaliby go z wieloma aktami terrorystycznymi, chociaż nie raz jego twarz widniała w telewizji, rząd starał się wszystko tuszować, dla niego tym lepiej. Chciał by go pamiętano i to się udało. Nawet jeśli jedną  śmierć miał już za sobą. Ledwo się wykaraskał, musieli mu przeszczepić serce, ale dalej żył. Ciekawiło go tylko, jaki nieszczęśnik mu je oddał, Dłonią pogładził się po piersi, gdzie pod bluzką widniała bardzo paskudna blizna. Dało się jednak z nią żyć. Brązwłosy rozejrzał się dookoła. Na placu nie działo się nic szczególnego. Dzień był ciepły i zbliżało się Hanami. Okres kwitnienia wielu pięknych drzew wiśni i śliw. Właśnie stał przy automacie z piciem i wrzucił jedną z monet by wykupić lemoniadę.  Otworzył   ją od razu gdy tylko wyleciała ze środka. Zauważył też jedną rzecz więc oparł się jak gdyby nigdy nic, delikatnie naciskając nogą w jednym miejscu automatu. To skutkowało tym, że ten wydał jeszcze jedno picie, tym razem coś z płatkami wiśni. Spojrzał na puszkę i ją obejrzał zadowolony. - Yoshi~- Mała oszczędność bardzo go ucieszyła zwłaszcza, że groszem nie śmierdział. Znał się jednak co nieco na inżynierii więc takie automaty to była dla niego pesteczka. Niestety zobaczył, pewną dziewczynę. Ta spoglądała w jego kierunku. Powiązał więc szybko fakty i uśmiechnął się w swój anielski sposób przykładając palec do ust by nie wszczynała alarmu. To tylko mały cheat, przecież nie opróżnił całej maszyny. Patrząc cały czas w jej kierunku wyminął kilku ludzi i podszedł bliżej  przyglądając się jej. Wyglądała uroczo, pomimo jednego faktu, na który zrobiło mu się nieco smutno, nic jednak nie wspominał. - Hej.. Trzymaj - Podał jej nadprogramową puszkę z piciem, dosyć popularny smak podczas Hanami, gdzie kwitną wiśnie. Do herbat dodaje się ich płatki. W pewien sposób chciał ją uciszyć, więc był bardzo miły, nawet  przywdział swój anielski uśmiech na twarz. Liczył, że to wszystko zadziała, w końcu uroku miał w sobie nie mało i nawet umiał z niego korzystać.

Ubranko:Klik

@Chishiya Yue




" That day I saw the warmer smile I could ever seen and then eyes colder than ice."
Niewielki plac Shirahaty Preconcieved+notion
-1-

"Behind this angelic smile is soul full of lies."
Tōji Natsuo
Chishiya Yue

Pon 10 Kwi - 21:34
Wiosna.
Mówi się, że to niezwykle szczególna pora roku. Miłości. Odrodzenia. Szczęścia.
Zwierzęta dopiero się w pary, by spłodzić potomstwo, drzewa zaczynają pączkować, rośliny kwitnąć. Cały świat staje się tak jakby bardziej kolorowy i żywy, a w powietrzu unosi się charakterystyczny zapach, który na myśl przywodzi słońce.
Szkoda, że nie dotyczyło to wszystkich. Bo Yue daleko było do szczęścia. Zwłaszcza, kiedy spoglądała na ludzi dookoła. Radośni, uśmiechnięci, poruszający się o w ł a s n y c h nogach.
Na samą myśl o ich szczęściu poczuła niewidzialną gulę w gardle. Nie powinna tu przyjeżdżać. Mogła zostać w domu, zamknięta, sama ze sobą. Tak, jak to było do tej pory. Mogła zignorować zalecenie doktora, ojca i całego tego otoczenia, które fałszywie udawało, że w jakikolwiek sposób martwi się o nią i jej zdrowie.
Kłamstwa. Same kłamstwa.
Spojrzenie błękitnych źrenic w końcu spoczęło na drobnej sylwetce młodego chłopaka, który oszukując system, choć w tym przypadku bardziej pasowało określenie maszyny, zdobył dwie puszki zamiast jednej. Kolejny kłamca, choć ten przynajmniej potrafił sobie radzić w życiu. Nie zamierzała dłużej skupiać na nim swojej uwagi i już miała odwrócić wzrok, kiedy ten niespodziewanie ruszył w jej stronę.
Usta zacisnęła w wąską linię mając nadzieję, że to jedynie ułudne wrażenie i że tak naprawdę planował ją minąć i iść dalej. Tak, tak było na pewno-
"Hej".
No i niech to szlag.
Zadarła głowę do góry, by spojrzeć na jego twarz a potem na wyciągniętą w jej stronę dłoń z puszką. Gdyby miała poczucie humoru to być może i zaśmiałaby się. Ale jej poczucie humoru było martwe tak samo jak nogi.
- Nie chcę. - odpowiedziała i odwróciła głowę w bok z cichym prychnięciem. Jedynie kątem oka wciąż na niego spoglądała ze ściągniętymi brwiami.
- Przekupstwo to bardzo brzydka cecha, zwłaszcza u kogoś tak młodego jak ty. Nie powinieneś być o tej porze w szkole?

@Tōji Natsuo


Niewielki plac Shirahaty Tumblr_nhjxhjQvpV1txt22yo1_500
Chishiya Yue

Tōji Natsuo ubóstwia ten post.

Tōji Natsuo

Pon 10 Kwi - 22:07
Nie rozumiał,  trybiki w jego  głowie przeskoczyły  niezrozumiale.
Dziewczyna wcale nie była zadowolona, mało tego, jej spojrzenie na nim było dziełem przypadku. Zwykle nie miał problemu, praktycznie od razu jednak sobie ludzi. Jego uśmiech i postura mu w tym pomagały. Co tym razem wyszło nie tak. Przez krótki moment miał zamiar odejść, zostawić ją samą, jak tego chciała. W końcu kijem biegu rzeki nie odwróci, prawda? Skoro nie chciała nie naciskał, chciał być po prostu miły.
Źle się czuła z powodu braku nóg? Co mieli powiedzieć ci co stracili życia z rąk jego i reszty paczki. Grzywka zakrywała jego spojrzenie jednak usta dalej były obleczone uśmiechem lecz nieco bardziej tajemniczym. Szybko się jednak zrehabilitował i przesunął tak by spojrzała na niego, oczywiście  nie dał za wygraną, nie jego natura. Skoro nie chciała puszki z piciem wetknął ją w tylną kieszeń spodni, będzie miał na potem.
Mówiła mu co ma robić? Serio? Powoli budziły się w nim stare nawyki, przez, które był kim był. Jedną nogę oparł na jej wózku między jej nogami, nie zważając czy ubrudzi jej ciuchy czy też nie. Dziewczyna potrzebowała prostego sierpowego, albo z otwartej zwał jak zwał. Zmrużył spojrzenie czekoladowych oczu. Spojrzenie umiejscowił na jej poziomie po czym nieco chamsko wymruczał.- Tak samo jak takie panienki nie powinny użalać się nad sobą, bo co, jesteś na wózku? - Niewiele o niej wiedział, miała rodzinę, może nie ale żyła i to się liczyło. - Nie ty jedna, nie ostatnia, jeśli tak Cię to boli wstań z niego i bądź jak inni! - Syknął otwierając puszkę zpiciem, akurat swoją. Chciało mu się pić a przy okazji mój zobaczyć jej wyraz twarzy. Aniołek z wilczym charakterkiem? Taki już był,  nawet jeśli starał się zmienić. Całe życie coś mu zabierano, kawałek po kawałku. Mógłby oddać nogi jeśli tylko oddało by to życie dziewiątce, lub chociażby za spotkanie z piątką, mimo iż tak blisko siebie nie byli. Widząc osoby tak jak Yue, tracił wiarę w ten świat.- Mimo wszystko szkoda mi.. Każdy zasługuje na dozę miłości i uczucia, nawet ktoś taki co tylko się użala. - Tutaj o dziwo wrócił jego anielski uśmiech i nie miał zamiaru się tak łatwo poddać, dziewczyna jeszcze się uśmiechnie  a on tego dokona.
Szybko zabrał nogę i oczyścił zabrudzone miejsce. Wiedział, że dziewczyna może być zszokowana czy coś. Dlatego też zaczął mówić spokojnie. - Nie żałuję Cię ani trochę, w dalszym ciągu jednak możesz żyć i być szczęśliwą nawet jeśli straciłaś nogi, wciąż masz życie i tego się trzymaj. -  Bo w zasadzie fakt, że nie była w stanie chodzić było jak utrata samych nóg, prawda?  Westchnął patrząc jej prosto w oczy i czekał na ten grymas, wściekłość bądź łzy, do tego była skora, tak mu się co najmniej zdawało. Może nawet da mu w twarz, każda z tych opcji byłą co najmniej ciekawa. Odruchowo też chwycił się za miejsce na piersi, gdzie pod bluzką widniała paskudna blizna.

@Chishiya Yue




" That day I saw the warmer smile I could ever seen and then eyes colder than ice."
Niewielki plac Shirahaty Preconcieved+notion
-1-

"Behind this angelic smile is soul full of lies."
Tōji Natsuo

Chishiya Yue ubóstwia ten post.

Chishiya Yue

Pią 14 Kwi - 1:10
Przemilczała fakt, że nieznajomy dzieciak nie posiadał za grosz dobrego wychowania oraz kultury osobistej. Przemilczała również to, że bezczelnie złamał jej świętą przestrzeń osobistą w najbardziej wulgarny sposób. To, czego z pewnością nie mogła przemilczeć to fakt, że bezczelnie ubrudził jej jasną sukienkę. Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę ile ona kosztowała? Z pewnością nie.
Kiedy wreszcie zamilkł - nie płakała. Ani też nie krzyczała. Nie wyrażała żadnej emocji, jakiej zapewne po niej oczekiwał. Zamiast tego na jego twarzy pojawiło się znużenie, jakby słowa, które właśnie padły były jej chlebem powszednim.
Westchnęła cicho, a gdy odsunął się sięgnęła do małej torebki, którą miała przewieszoną przez swoje ciało. Wyciągnęła paczkę mokrych chusteczek i zaczęła przecierać delikatny materiał, ale efekt był jeszcze gorszy.
- Skończyłeś? - zapytała zaskakująco spokojnym tonem, jednakże nawet nie zaszczyciła go swoim spojrzeniem.
- Jeżeli już skończyłeś, to z łaski swojej zachowaj dystans. Już i tak zepsułeś moją sukienkę, kto wie co jeszcze możesz zepsuć. - mruknęła pod nosem, wreszcie podnosząc błękitne spojrzenie na niego, jednocześnie marszcząc ledwo zauważalnie brwi.
- Jaki masz problem? To ty do mnie podszedłeś w obawie, że cię wydam. - prychnęła, wciąż nie rozumiejąc czego tak właściwie chciał od niej. W niczym mu nie zawadzała, po prostu sobie była. To, że rzygała szczęściem innych było tylko i wyłącznie jej indywidualną sprawą. Nikogo innego, a już na pewno nie jakiegoś nieznajomego chłopaka, którego widziała pierwszy, i zapewne również ostatni, raz w życiu.
Ludzie zawsze zakładali różne rzeczy z góry. To, co inni odczuwają czy też myślą, jednocześnie próbując zgrywać ekspertów w dziedzinie życia. Jakby ich talk no jutsu miało rzeczywiście zbawienną moc i po paru zdaniach świat miałby się nagle zmienić.
Ale życie tak nie działało.
A on nic nie widział o niej.
- Szczęście to indywidualna sprawa. Każdy widzi je inaczej i w innych kolorach. Nie możesz komuś narzucać swojego własnego szczęścia, bo tak naprawdę nie wiesz co daną osobę może uszczęśliwić. - skarciła go ze stoickim spokojem.  
Wiedziała, że nie powinna opuszczać mieszkania. Zawsze coś szło nie po jej myśli.

@Tōji Natsuo
Chishiya Yue
Tōji Natsuo

Sob 15 Kwi - 10:57
Obserwując ją nie wiedział co począć, w zasadzie nie miał dobrych kontaktów międzyludzkich, pomijając ludzi podobnych do siebie. Takich, którzy myśleli nieco inaczej, bardziej pokrętnie. Mimo wszystko starał się być pozytywnie nastawiony.  Nie mógł kogoś winić, że nie jest miły dla niego. Z jego ust wydobyło się westchnięcie gdy usłyszał jej słowa, te nieco zabolały, bo w sumie tylko zareagował na to, że była nieprzyjemna względem niego. Akcja, reakcja a teraz zbierali oboje konsekwencje, prawda? - Haaa w zasadzie to mógłby być dopiero początek, gdybym miał zły humor.- A raczej stare przyzwyczajenia. Dodał już w myślach i delikatnie westchnął po prostu kucając sobie, tak by mieć dobry wgląd na dziewczynę. Gdyby tak naprawdę nie chciała jego obecności to by odjechała? Jednak była tutaj i wdawała się z nim w dyskusje. Podrapał się po głowie mierzwiąc swoją brąz czuprynę, gdzie każdy włos sterczał w inną stronę. Nigdy mu ten fakt nie przeszkadzał. W odpowiedzi na jej pytanie. - Co mógłbym zniszczyć?  Od miasta po czyjeś życie i specjalnie nie miałbym skrupułów. - Wzruszył ramionami  przekręcając puszkę by wypić cały napój z jej środka, potem zaś zaczął ją przekręcać w dłoni, jakby nad czymś dumał. Czy miał problem?  Tutaj powinien się zastanowić, jednak nie za długo bo skutek będzie odwrotny, Paznokciem podrapał nos by spojrzeć dziewczynie w oczy i odpowiedzieć. - W zasadzie mogłaś i nadal możesz mnie wydać, żaden problem, jednak...- Wyciągnął z kieszeni spodni mały breloczek po czym rzucił go za siebie. Dało się słyszeć huk, taki jak od petardy a w miejscu gdzie upadł ziała maleńka dziura. - Nie tylko ja bym miał problemy lecz Ty także. Oni nie przebierają w środkach likwidują wszystko co jest im nie na rękę.- Czy on zakładał coś z góry, chyba tak, na tym to polega, to się nazywa chyba myślenie, prawda? Czasem myślał za dużo, taka  była już jego natura. Nieważne ile razy się sparzył na czymkolwiek, próbował dalej. Może dlatego wygrali swoją małą wojenkę z rządem, ceną jednak była śmierć i to dosłownie, był w stanie ją zapłacić. Słuchając jej, jego czekoladowe oczy sunęły po jej twarzy, dokładnie rejestrując każdą zmianę ekspresji, przy każdym  wypowiadanym słowie. To było dosyć zabawne, że mówiła o szczęściu. - Szczęście? To tylko nasze własne przekonanie, że nim jest rzeczywiście, każdy je widzi inaczej. Prawda jednak jest taka, że ono w normalnym świecie nie mam racji bytu. Nie istnieje. Ludzie niepotrzebnie nadają pewne znaczenia, niektórym słowom, dla własnego komfortu. My nie jesteśmy wyjątkiem. A skoro już rozmawiamy przedstawię się, jestem Twelve, a Ciebie jak zwą księżniczko? Zostaw mi namiary a oddam sukienkę do pralni, nie miałem w zamiarze jej zniszczyć.- Posłał jej delikatny i spokojny uśmiechem by potem wzrokiem ogarnąć plac, jak dużo gapiów mieli?




" That day I saw the warmer smile I could ever seen and then eyes colder than ice."
Niewielki plac Shirahaty Preconcieved+notion
-1-

"Behind this angelic smile is soul full of lies."
Tōji Natsuo
Chishiya Yue

Wto 18 Kwi - 21:08
Ostatni raz przesunęła drobnymi dłońmi po materiale sukienki strzepując już niewidzialne drobinki piachu. Słysząc jego słowa, nie mogła oprzeć się na uniesieniu wzroku na niego. Trudno było cokolwiek wyczytać z jej twarz, gdyż mimika zdawała się zastygnąć w czasie i przypominała teraz bardziej porcelanę aniżeli prawdziwego, żywego człowieka. Ramiona lekko opadły, a kilka jasnych kosmyków włosów niczym kaskada wodospadu zsunęła się po plecach.
- Brzmi jak groźba. Nie powinieneś rzucać nimi na prawo i na lewo, bo każda groźba niesie ze sobą konsekwencje. - odparła na jego słowa, niespiesznie kładąc dłonie na ramie od kół, jakby chciała mieć poczucie bezpieczeństwa i możliwości "ucieczki" w każdej chwili, choć oboje już wiedzieli, że na wózku nie zdołałaby uciec od niego, gdyby nie chciał na to pozwolić.
Irytujące, kiedy twoje ciało cię zdradza i odmawia posłuszeństwa.
Uśmiechnęła się lekko, choć gest ten był pozbawiony radości, a oznaczał jedynie politowanie. Problemy? Kłopoty? Ona? Och, dziecię moje, nawet nie wiesz z kim rozmawiasz. Nie masz najdrobniejszego pojęcia jak duże plecy miała Yue. Bez znaczenia czy tego chciała, czy też nie. Już wiele razy była wyciągana z poważnych problemów, tuszowano wszelakie jej wybryki, kłamano w jej imieniu. Na tym etapie głęboko wierzyła, że cokolwiek nie zrobi - i tak nie poniesie konsekwencji. A przynajmniej nie tych prawnych.
- Nie sądzę, wiesz? Problemy jakoś nieszczególnie chcą mnie trzymać w swoich szponach. - wzruszyła lekko ramionami, bo przecież mówiła samą prawdę. Nie kłamała, ona nie.
- Mylisz się. Dla tego dziecka- - wskazała na małego chłopca, który właśnie zajadał się lodowym przysmakiem
- Ten lód stanowi kwintesencję szczęścia dla niego. Dla tamtej pary - ich miłość. I nic więcej się nie liczy. Zwykłe, proste gesty potrafią uszczęśliwić. Oczywiście, niektóre osoby nie są w stanie tego odczuwać albo zabrano im własne szczęście, co nie zmienia faktu, że mieli je na wyciągnięcie ręki i po prostu stracili. Takie jest życie. Bywa okrutne, ale też może być piękne. Nie neguj cudzego szczęścia mówiąc, że ono nie istnieje w prawdziwym życiu. Bo istnieje. - zmarszczyła lekko cienkie brwi nie rozumiejąc jego toku myślenia. Zresztą, czasami warto było po prostu odpuścić.
- Twelve to nie jest twoje prawdziwe imię. Dlaczego mam przedstawić się komuś, kto nie podaje mi swoich prawdziwych personali?

@Tōji Natsuo
Chishiya Yue
Tōji Natsuo

Sro 19 Kwi - 13:32
Przechylił głowę w jedną stronę a jego usta zdobił  anielski uśmiech.  Zawsze taki był, niezależnie od tego jakie sam chłopak miał intencje względem innych i nie zawsze były one złe, jakby mogło się wydawać, tak? Co do słów, to miała rację, najprawdziwszą rację, lecz sam Touji się tych konsekwencji nie obawiał, jakie mogą one być. Znowu go zabiją lub zamkną gdzieś w ośrodku bądź w więzieniu. To nic czego nie byłby w stanie przetrwać a potem dalej jakoś żyć, jak to robi w tym momencie. - Oczywiście, ale te konsekwencje niespecjalnie mnie przerażają.
Odpowiedział szczerze i wsunął dłonie w kieszenie uprzednio wywalając puszkę po piciu do pobliskiego śmietnika, chwilę potem z powrotem spojrzeniem wrócił na dziewczynę. Tak swobodnie o tym wszystkim mówiła, no i mimo tego, że była opryskliwa, jakoś dało się z nią porozmawiać. Też by tak chciał by problemy się go nie trzymały, w zasadzie miał podobnie, ale w innej kwestii. Też tuszowano wszystkie jego wybryki. Ciekawe kto były silniejszy w tuszowaniu, zaścianek Yue czy cały japoński rząd. Lepiej jednak tego nie sprawdzać.
Gdy tak się zastanawiał jak mówiła o szczęściu, jego twarz pokrył delikatny cień smutku. Jeżeli miała rację, znaczyłoby to, że utracił większość swojego szczęście. Wróć, on o tym bardzo dobrze wiedział. Długie nieco okraszone bólem westchnięcie wydobyło się z jego ust. Bezwiednie przeniósł wzrok na dzieciaka z lodem. Miał je, loda, rodzinę, szczęśliwe życie.
Twelve to nie jest twoje prawdziwe imię.
Słysząc te słowa zdębiał, nieprzyjemny prąd przeszedł mu przez plecy a usta zacisnęły gdy spojrzał jej prosto w oczy.  Twierdziła, że kłamie. to było jego imię, jedyne prawdziwe jakie uznawał i jakim posługiwał się całe życie, pomijając papierkową robotę.  Tę zwykle załatwiali patałachy z rządu. Nagle wybuchł perlistym śmiechem, jakby ktoś opowiedział mu niesamowitą bajeczkę na dobranoc.- Widzisz... To jest moje prawdziwe imię..  Nie dano nam tej przyjemności posiadania takiego imienia jak reszta. Od bajtla jestem Twelve. Więc nie kpij, że to nie jest moje imię. - Oparł się dłońmi o rączki jej wózka, zbliżając twarz do jej. - W porównaniu do Ciebie, nie dostałem tego gestu ze strony "rodziców". Imię to wyraz miłości tych, którzy sprowadzili na świat.  Ale  jak tak bardzo chcesz znać.. Dostałem ostatnio świstek papieru. Twierdzący, że  to imię brzmi Shun. Nigdy go jednak nie zaakceptuję, nie mam po co.. - Jego spojrzenie było chłodne i nieco nieobecne, ten "Radosny" chłopak sprzed chwili znikł.- Jestem i pozostanę Twelve na zawsze. - Nie chciała się przedstawić w tym momencie nie chciał już naciskać. Skoro nie chciała zaakceptować jego imienia, tak samo będzie z jego całą osobą.- I jakkolwiek nie oczekuję, że to zrozumiesz.


@Chishiya Yue




" That day I saw the warmer smile I could ever seen and then eyes colder than ice."
Niewielki plac Shirahaty Preconcieved+notion
-1-

"Behind this angelic smile is soul full of lies."
Tōji Natsuo
Chishiya Yue

Czw 27 Kwi - 0:44
- Mylisz się. Znowu. - jej głos pozostawał opanowany, choć wewnętrznie chciała krzyczeć. Nie potrafiła zrozumieć skąd w tym chłopaku taka potrzeba przekraczania jej cennej przestrzeni osobistej. Bo znowu to zrobił, znów się do niej zbliżył, a ona nie odnalazła w sobie odwagi aby go odepchnąć. Nigdy nie była silna. Jej drobne, wręcz rachityczne ciało przypominało bardziej małe gałęzie, które pod wpływem silniejszego wiatru mogą się złamać.
Nie bała się go jako osoby samego w sobie, tylko niechcianego dotyku. Większość ludzi miało tendencje do poszukiwania dotyku drugiej osoby, Yue z kolei wychodziła z założenia, że tego nie potrzebuje. Stroniła od bliskości innych osób, od lat z dumą utrzymując status królowej lodu.
- W porównaniu do mnie.... a skąd niby to wiesz? Zakładasz coś z góry, jednocześnie próbując za wszelką cenę zrobić z siebie ofiarę. Każdy ma imię, ale nie każdy otrzymał je z serca i miłości. Nawet nie wiesz ile osób posiada je tylko dlatego, że taka jest konieczność i wymagania w urzędzie. Nie masz pewności z jakiej rodziny pochodzę. Może jestem od urodzenia sierotą? Bezimienną sierotą porzuconą pod przytułkiem? Takim osobom też powiesz, że dostali imię pełne miłości? Nie bądź śmieszny. - prychnęła i pokręciła lekko głową wprawiając jasne włosy ponownie w ruch. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chłopak miał wewnętrzną tendencję do zakładania czegoś z góry i oceny ludzi, z którymi rozmawiał w ten najbardziej powierzchowny sposób. To, co oczy widziały, to uważały to za prawdę absolutną.
- I musisz tak bardzo się do mnie zbliżać? Jeszcze pomyślę, że się zakochałeś. - dodała z nutą ironią mając szczerą nadzieję, że w ten sposób przestraszy młodzieńca i zmusi go do zwrócenia jej upragnionej przestrzeni osobistej. I przede wszystkim na przyszłość sprawi, że zastanowi się dwa razy nim ponownie postanowi zbliżyć się do niej bez jej wyraźnej zgody.

@Tōji Natsuo
Chishiya Yue
Warui Shin'ya

Wto 18 Lip - 20:02
09|07|2037, ok. 18:00

Nie trzeba tu zażyłych relacji, żeby zorientować się, że tradycyjne stroje nieszczególnie mu pasowały. Gdyby nie służba klanu Minamoto, co rusz przewracając oczami albo chichocząc pod nosem i odtrącając jego nieudolne dłonie, nie postanowiła pomóc w odpowiednim przywdzianiu starej yukaty, z całą pewnością niespełna godzinę później leżałby gdzieś pomiędzy kramami, potknąwszy się o setny raz odwiązane obi. Jedna ze służek szczególnie nalegała, aby nie rezygnował z tego elementu - bądź co bądź liczył się powrót do korzeni. Tradycyjność wywoływała u niego jednak wyłącznie skwaszenie miny; starał się zachować odpowiednią pogodę ducha, ale ilekroć spoglądał w kierunku Seiwy, wargi same zaciskały się w wąską linię. Ostatecznie więc kobieta uległa, pozwalając mu (jakby cokolwiek miała do powiedzenia) pozostać przy zwykłych paskach ściągających materiał w okolicy bioder. Wygrał prawdopodobnie tylko dzięki argumentowi z wierzchnim nakryciem, które w znaczący sposób zakryłoby to wizualne uchybienie. Nie wspomniał przy tym, że nie zamierzał paradować w dodatkowej warstwie ubrania, choć ozdobne motywami yokai rękawy nawet w nim naradzały przyjemną satysfakcję.
Przepełniało go znajome uczucie, podobne do lekkości i nierealności towarzyszące podczas szczególnych świat. Jakby czekał na pierwszą gwiazdkę albo fajerwerki noworoczne. Choć burza rozwichrzonych włosów, swoją rudością nakładająca się na przekrzywioną czarno-krwistą maskę inugami, nadawała mu chaotyczny wygląd, prezentował się lepiej niż można sądzić. Bez wątpienia była to zasługa cichego personelu rodziny Seiwy - jeszcze na odchodnym czarnowłosa kobieta, która wcześniej tak pieczołowicie poprawiała mu szaty, nadając mu wreszcie konkretną sylwetkę, poklepała go po dłoni, lekko kiwając głową.
To jej obraz - starszej, stoickiej postaci - miał pod powiekami za każdym razem, gdy mrugał; kroczyła tuż obok niego, jako cień, zwykła projekcja umysłu starającego się skupić na wszystkim poza Enmą. Ale przecież nie mógł stale ignorować napięcia wytworzonego między nimi. Choć się kontaktowali, od pewnego czasu zaczęło to przypominać suchą wymianę zdań.
Na języku trzymał masę pytań - ciążyły mu jak kolczasta masa, rozpychająca się w krtani, drażniąca przy byle przełknięciu śliny. Co się, na litość boską, dzieje? Niezrozumienie nagromadzone w organizmie doprowadzało do sztywności mięśni. Czuł twardość zbitych tkanek nawet wtedy, gdy obracał głowę, gdy kark niemo trzeszczał od wkładanej w ruch siły.
- Shateki. Chcę wygrać coś tej miłej pani, która mnie ubrała. Jak się nazywa? - rzucił bez wstępu, gdy w tle narastała huczna muzyka, rósł dźwięk krzyków, śmiechu i rozmów. Złoty blask nadawał okolicy ciepła, ale prawdziwy urok pojawi się po zmroku. Ognista łuna odbijała się w lisich ślepiach Shina, gdy lustrował profil towarzysza. - Tobie zestrzelę nagrodę główną. Przestaniesz się wtedy na mnie dąsać?

ubiór;
maska inugami (podsunięta wyżej,
by odsłaniać twarz);
@Seiwa-Genji Enma


従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Pon 24 Lip - 1:08
Mówi się, że milczenie jest potrzebne tylko wtedy, kiedy nie ma się nic ważnego do powiedzenia. Milczenie sprawia, że nawet głupcy przez chwilę stają się mędrcami. Ale Enma nawet na moment nie poczuł się mądrzejszy. A milczenie, jakie panowało między nimi dusiło i otumaniało. Jakby nawdychał się trującego gazu, który wypełniał jego umysł, płuca i krtań, na której dodatkowo zaciskały się lodowate palce.
Tak wiele cisnęło się na jego usta, jednocześnie, jakże abstrakcyjnie, nie był w stanie niczego sensownego wydusić z siebie. Wiedział, że rozmowa między nimi jest nieunikniona. Prędzej czy później będą musieli spojrzeć na siebie i porozmawiać.
Nie wiedział jednak jak zacząć. Przede wszystkim od czego.
Miał wrażenie, że od czasu tamtej styczniowej rozmowy zaszły nieodwracalne zmiany między nimi. Kiedy Enma wpuścił Shin'a do siebie, ten paradoksalnie odwrócił się od niego, samemu budując między nimi dystans. Dlaczego? Co poszło nie tak?
Co zrobił nie tak?
Nie wiedział. A niewiedza bywała bolesna.
Seiwa.
Dźwięk cichego, zdystansowanego głosu brzmiał w jego głowie jak donośny dzwon uderzający o ściany czaszki.
Wydarzenia z tunelu były jak za mgłą, ale wciąż świeże jak dopiero pomalowana ławka. Wystarczyło wyciągnięcie dłoni, by pozostawiła po sobie mokry i lepki ślad na skórze.
Kiedy to wszystko zaczęło gnić od środka? Po tunelach? W tunelach? A może wcześniej? Nie potrafił tego określić. Ale ciężar w jego żołądku narastał za każdym razem, kiedy słyszał szelest materiału czerwonej yukaty. Jednak spojrzenie wściekłego złota wciąż się nie pojawiło.
Seiwa.
Jego myśli były jak rozszalały wulkan ukryty pod spokojną taflą wody. Niebezpieczne. Napięte. Mdlące.
Uniósł niepewne spojrzenie, zahaczając o jego sylwetkę. Szedł pół kroku za nim, dzięki czemu mógł pozwolić sobie na ukradkowe spojrzenia w jego stronę. Tradycyjny strój zaskakująco pasował do niego, choć przecież nie miał typowej, japońskiej urody. A mimo to wydawało się, że urodził się o kilka epok za późno i jedynie brakowało katany u jego boku. Sam Enma ubrany był w tradycyjną yukatę o kilku warstwach, choć zdecydowanie cieńszą aniżeli normalne kimono. Zapewne w przeciwieństwie do yurei, Enma był o wiele bardziej przyzwyczajony do tradycyjności. Każde większe rodzinne spotkanie - kimono. Ważne spotkanie biznesowe - kimono. Taniec oczyszczenia - nie uwierzycie, ale... kimono.
Zawsze. Wszędzie. Do porzygu.
Seiwa.
Kiedy przestał zwracać się do niego po imieniu? Kiedy nastąpił ten punkt zwrotny, że zamiast Enma było teraz suche Seiwa? Jego głos z tunelów wciąż rozbrzmiewał echem w jego głowie.
Coraz więcej ludzi zaczęło ich mijać, co oznaczało, że zbliżali się do samego serca festynu. A w takich skupiskach przeróżnych osobistości, najgorsze co człowiek może zrobić, to dać się ponieść myślom. Dlatego też w chwili, kiedy grupa młodych chłopaków dosłownie przecięła drogę Enmie, odcinając go od jego towarzysza, ciemnowłosy instynktownie wyciągnął dłoń w stronę oddalających się pleców Shin'a. Palce jednak nawet nie musnęły materiału jego yukaty, co jedynie wywołało narastające uczucie irytacji. Dłoń Seiwy zacisnęła się na ramieniu nieznajomego przed nim i pchnęła go lekko w bok, tym samym torując sobie drogę. Przyspieszył, tak jak jego serce.
"Kiedyś odejdę.""Zniknę.""A kiedy będę gotowy, chcę-"
Słowa huczały w głowie, tak jak krew buzowała w żyłach. Zatrzymał się w ostatniej chwili, niemal nie wpadając na plecy rudowłosego.
"Shateki"
- Co? - jedno słowo siłą wyrwało się z jego gardła, zdławione, stłamszone, wręcz nienaturalne. Powędrował wzrokiem tam, gdzie patrzył drugi chłopak i dopiero wtedy zrozumiał.
- Aaa. - a więc to jest to całe... Shateki? Nie miał pojęcia. Zresztą, nie wiedział o wielu rzeczach, jakie można było spotkać na festynie. W końcu...
- Dobra. - podszedł bliżej, unosząc dwa palce w stronę mężczyzny po drugiej stronie, tym samym dając do zrozumienia, że chce kupić dwie kolejki. Dla niego i dla yurei.
- Nie dąsam się. - odparł spokojnie, biorąc plastikową broń w swoje dłonie. Bo nie dąsał się. Przecież nie miał o co.
A więc o co chodzi, Enma?
- Ale dobra. Niech będzie. W zamian jak ja coś wygram, to ty wreszcie spojrzysz mi w oczy. I przestaniesz mnie ignorować. - dodał po chwili, celując i strzelając.
Niestety, pomimo wielu prób, wielu kolejek, frustracji, złości i niezadowolenia, w końcu odpuścił. Ostatecznie niczego nie wygrał. Niczego konkretnego, oprócz papierowej gównoróży i jakiegoś przeklętego, kolorowego boa.
Spojrzał na swoje zdobycze w pełni pokonany i zrezygnowany. I co on ma niby z tym zrobić?
Przynajmniej Waru szło lepiej.
Chyba. Prawda?
- Swoją drogą, ta kobieta nazywa się Shirahoshi Maria. Lubi kolor niebieski. I króliki. Ucieszy się z każdego drobnego podarunku.


@Warui Shin'ya


Niewielki plac Shirahaty Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Pią 28 Lip - 3:06
Co kryło się za całunem milczenia - nie wiedział. Mógł domyślać się powodów, dla których Seiwa zachowywał się zdystansowanie, ale ilekroć próbował znaleźć na to rzeczywistą przyczynę, opcje rozpierzchały mu się sprzed nosa. W ławicę wariantów wpływał rekin symbolizujący irracjonalność. Albo może niedowierzanie, że ktokolwiek, dziedzic Minamoto zwłaszcza, byłby zdolny odciąć się przez coś tak błahego.
Choć może tylko jemu samemu wydawało się to błahe? Poznał już przecież przedsmak życia jako następca klanu. Żmudne treningi, wczesne nauki, zachowanie norm, których złamanie oznaczało surową karę. Częściowo wyjaśniało to, dlaczego idący krok za nim chłopak tak dobrze prezentował się w yukacie. We własnym, wysłużonym, egzemplarzu Shin czuł się przy nim jak obdartus; zdawał sobie oczywiście sprawę, że Enma nie próbuje wychwalić korzeni za pomocą noszonych ubrań, jednak naturalność z jaką poruszał się mimo przywdzianych warstw i za długich rękawów, ozdobność wzorów wymyślnie ubarwiających ciemną tkaninę, wreszcie sama jego postawa kazały większości przechodniów złazić im z drogi. Rozstępowali się jak fale pod dziobem statku, kompletnie automatycznie. Świat od zawsze rządził się swoimi prawami.
Minamoto również.
Pod ich naporem tłamszono najzagorzalsze bunty. Mógł się więc dziwić, że Seiwa nie rozumiał tego, co się wokół dzieje? Że coś, co dla niego samego stanowiło ogromną wartość, inni komentowali machnięciem ręki, co zresztą działało i na odwrót, bo rzeczy dla pozostałych, dla Shina również, zaszufladkowane jako zwykłe i szare, dla nieznającego podstaw normalności Enmy okazywało się absurdalne. I nowe.
- Co?
Już samo to pytanie zastopowało yurei. Dźwięk podeszwy ocierającej się o podłoże, gdy hamował, był przez ułamek sekundy jedynym, który wychwyciły zmysły. Dopiero po tym buchnęły dźwięki strzelania z plastikowych pukawek, odgłos smażenia przekąsek, rozmów bez konkretnych słów, bo dyskusje na festynach to zawsze kłęby mamrotów i świstów. Złote spojrzenie przeciągnęło po obcych twarzach, by ostatecznie zatrzymać się na towarzyszu, krążąc po bladym, nieskazitelnym obliczu, nim to nie przemknęło tuż obok; zawsze o pół chwili za szybko, by mógł zareagować.
Ruszył więc za Seiwą, depcząc mu po piętach i wyciągając kolejne dwa palce, jakby podbijał stawkę - stojący za ladą mężczyzna z długą, szpiczastą, diablą kozią bródką pokiwał głową. Sam właśnie ustrzelił dobry łup.
- Nie dąsam się.
- Nie?
Pytanie rozległo się tuż nad uchem Enmy; zaraz obok skroni wyciągnęło się ramię otoczone fałdami czerwonego stroju. Gradientem przechodząca w złoto tkanina otarła się o stół oddzielający organizatora od uczestników, gdy chłopak odbierał własną broń. Zważył ją w palcach.
W ogólnym gwarze ledwo dało się wychwycić ciche:
- Przecież cały czas szukam twojego spojrzenia.
Huk wystrzeliwanych korków wypełnił mu umysł zaraz po tym. W pewien idiotyczny sposób było to nawet przyjemne; mógł na kilka kolejek niefortunnych prób przestać zadręczać się powodem, dla którego w ogóle tutaj byli.
Nauczysz mnie? - echo przeszłości, szept rozbity trzaskiem wyprutego z lufy fałszywego pocisku.
Tych trywialnych rzeczy. Brzdęk jak po trafieniu w szkło.
Znasz odpowiedź na to pytanie.
- Może następnym razem bardziej się poszczęści?
- Może - wyrwany z otępienia sięgnął po papierową różę, której owiniętą serpentyną zielonej bibuły łodyżkę wetknął Enmie za ucho.
- Więcej nie wygrałem.
Informacja na ten temat była zbędna, patrząc po beznadziejnej celności, jaką się poszczycił. Wyglądało jednak na to, że poza kiepskim okiem był przede wszystkim rozkojarzony. Wzrok co rusz, po byle pociągnięciu za spust, kierował w stronę pochylonego tuż obok Seiwy. Kilkakrotnie po prostu spudłował, zdjęty jakimś chorym przeczuciem; marszczył wtedy nieco brwi i mrużył powieki, przypatrując się profilowi czarnowłosego, ale pozornie wszystko było w porządku. Może chodziło o wyrazy frustracji i złości, gdy kolejny i następny, i jeszcze jeden raz prowizoryczny nabój nie trafił punktu?
- Jeżeli będziesz mieć ochotę, wrócimy tu później. - Propozycję przypieczętował dłonią na barku dziedzica, lekko obracając go od shateki, a nakierowując na gęstą masę stłoczonych ludzi. - O. - Ponad głowami płynnej, falującej zupy uczestników dostrzegł coś, co rozchyliło wargi w zaskoczeniu. Jeszcze nim zdążył się zastanowić, wsunął palce głębiej pod ramię Enmy i pociągnął go wprost w tabun nieznajomych.
- Kingyo-sukui - zawyrokował, gdy wypadli spomiędzy rozchichotanych nastolatków. W stosunkowo płytkim, szerokim naczyniu pod taflą przeźroczystej wody śmigały ryby. - Masz trzy szanse. - Nie potrzebował widocznie aprobaty, aby podjąć następną grę. Dokonany wybór zwyczajnie zapadł i kiedy Shin kucnął, w dłoni trzymał już papierowy łapacz. - Musisz nabrać rybkę na wachlarz, uważając przy tym, żeby się nie rozerwał. Jeżeli wygrasz, rybka jest twoja. - Nagły uśmiech na jego ustach miał w sobie coś figlarnego, gdy przekrzywił głowę i wznosił spojrzenie na górującego chwilowo kompana. - Jeżeli nie - ucieknie. Trochę jak z nami, nie?



従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

Pon 31 Lip - 1:17
Pycha, jedna z najstarszych cech każdego człowieka. U niektórych widoczna od razu, wręcz namacalna, u innych z kolei głęboko skryta pod kłębami kurzu. Ale była tam, uśpiona, czekająca na odpowiedni moment, w którym będzie mogła zalśnić niczym najjaśniejsza z gwiazd. A następnie zacząć konsumować swoją ofiarę, aż ta popadnie w obłęd. Jeden z siedmiu głównych grzechów według chrześcijańskiej wiary. Pycha była matką próżności, hipokryzji, arogancji i przede wszystkim agresji.
Każdy człowiek chciał się wykazać. Bez znaczenia czy przed samym sobą czy innymi. Chciał wygrać, nawet w tak idiotycznych rzeczach jak gry i zabawy dla dzieci. Czy pycha Enmy była w tym momencie przodująca? Być może. Być może właśnie teraz wyciągała swoje lepkie paluchy po jego umysł, kiedy czuł gorzki posmak przegranej a irytacja lizała jego skórę. Stłamsił w sobie chęć rzucenia tym, co miał w dłoniach w mężczyznę odpowiedzialnego za grę, w geście jakże dojrzałego buntu. Ostatecznie nic nie zrobił, choć nie potrafił ukryć rozczarowania.
Gorzkie myśli zostały rozproszone niczym dmuchawiec, który uległ pod naporem wiatru, kiedy dotyk rudowłosego ledwie musnął jego skórę wsuwając papierowy kwiat za płatek ucha. Pierwsze sekundy minęły zbyt szybko, aby zarejestrował co właściwie się stało, ale już w kolejnym momencie opuszki palca dotykały papieru, by ostatecznie pochwycić za sztuczną łodygę w celu wyciągnięcia go.
- Nie jestem babą. - mruknął pod nosem, lecz choć słowa były szorstkie, to ton jakim je wypowiedział, z pewnością taki nie był. Wręcz przeciwnie. A dłoń zamarła w zastanowieniu, jakby do końca nie potrafił podjąć decyzji. Wreszcie ręka opadła wzdłuż ciała, ale bez kwiatka. "Podarunek" pozostał za uchem, tam, gdzie Warui pierwotnie go wsunął. Spojrzał na to, co trzymał w dłoni, i już uniósł swoje małe trofeum, aby oddać je rudowłosemu, lecz nim zdołał cokolwiek zrobić, jego ciało już wędrowało przez tłum w inną stronę, ciągnięte przez wyższego towarzysza. Instynktownie chciał się opierać i uparcie protestować, jak to miał w zwyczaju, ale jakaś niewytłumaczona siła sprawiła, że posłusznie podążał za nim.
- Co- Czek- nie ciągnij mnie - wymamrotał pod nosem, jednakże jego słowa utonęły w krzykach i śmiechach ludzi, którzy ich otaczali.
A jego spojrzenie i tak było utkwione w rudych kosmykach, które teraz wyglądały jakby płonęły najprawdziwszym ogniem.
- Kingyo-sukui? - powtórzył za nim niemal bezwiednie, przenosząc z ociągnięciem wzrok z włosów chłopaka na płytkie miski z wodą. Nie zastanawiając się zbyt długo, przykucnął, wyłapując wzrokiem kilka złotych rybek. Ach, więc tak to się nazywało? Słyszał o tym. O łapaniu rybek. Czasami, kiedy siedział z rodziną, widział uradowane dzieciaki biegające z plastikowym woreczkiem wypełnionym wodą i małym zwierzęciem w środku. Sięgnął po wachlarz i spróbował swoich sił.
"Musisz nabrać rybkę na wachlarz"
Pierwsza próba się nie udała, bo wachlarz zbyt szybko namókł, przez co powstała w środku ogromna dziura. Wyciągnął dłoń po kolejny. Drugie podejście.
" Jeżeli wygrasz, rybka jest twoja"
I za drugim razem się nie udało, bo zwierzę jakimś cudem wyślizgnęło się w ostatniej chwili. Ostatnia próba.
"Trochę jak z nami, nie?"
Rybka skakała na wachlarzu, kiedy udało mu się ją złapać, ale jego uwagę pochłonęło zupełnie coś innego. Na ostatnie słowa, jak na zawołanie bądź gwizdek, uniósł głowę i wreszcie spojrzał w oczy Shin'a. Wpatrywał się w chłodne złoto dłuższą chwilę, zdając sobie sprawę, że minęły miesiące, od kiedy po raz ostatni je widział. Tak naprawdę, a nie ulotnie. Słowa odbijały się echem w jego głowie. Nie do końca rozumiał ich sens, potrzebował kilka dni na ich przetrawienie. Wiele pozornych rzeczy wydawała mu się inna, niezrozumiała. Rzeczy, słowa nawet gesty. Często je potem analizował, starał się rozłożyć w głowie na czynniki pierwsze i drugie. A przecież wystarczyło zapytać: Dlaczego?
Może czas najwyższy to zrobić? Zapytać, zamiast kisić w sobie, analizować a potem karmić się błędnymi odpowiedziami jak trucizną?
Dlaczego?
Jedn, proste słowo. Słowo, które już prawie padło, gdy rozległo się ciche plum. Enma spojrzał w dół, na pusty wachlarz.
- Uciekła. - stwierdził, ale tym razem, sam nie wiedział czemu, ale nie czuł irytacji przegraną. Tym razem pycha została stłamszona.
Podniósł się z kucek i gdy jego towarzyszy zrobił to samo, ruszyli przed siebie, bez celu. Lecz tym razem Enma szedł obok niego, jakby w obawie, że w którymś momencie zniknie wśród gawiedzi.
- To mój pierwszy raz. Na festynie. No, przynajmniej w takim znaczeniu, że mogę swobodnie chodzić między ludźmi. - odezwał się nagle, wpatrując przed siebie. - Jako dziecko, mam mgliste wspomnienia z tego okresu, ale wiem, że zazwyczaj byłem zamknięty w rezydencji. Słyszałem śpiewy, krzyki, śmiechy. Czułem zapachy, jakie docierały zza muru. Widziałem ukradkiem fajerwerki. Myślę, że dziadek chciał mnie chronić w ten sposób. Z jednej strony nie dziwię mu się, przecież stracił dwóch następców, ale z drugiej strony do tej pory nie jestem w stanie mu tego wybaczyć. Że tak mnie odciął od wszystkiego. Potem, jak byłem starszy, oglądałem festiwal z desek sceny, gdzie wykonywałem taniec oczyszczenia. Nie wiem czy się orientujesz, ale Minamoto każdego roku organizuje wielkie oczyszczanie od złych duchów. Na całe szczęście nie muszę już tego robić od jakiś trzech lat. Może czterech. Kiedy wyszarpałem swoją wolność... nie brałem udziału w festiwalach. Straciłem zainteresowanie. - zamilkł niespodziewanie, kiedy dostrzegł w oddali majestatyczne drzewo przyozdobione kolorowymi kartkami.
- Tam. - wyciągnął dłoń w jego stronę i dotknął palcami jego nadgarstka. Delikatnie ujął go, choć palce zsunęły się niżej, w zagłębienie wnętrza szorstkiej dłoni Shin'a, po czym pociągnął go za sobą. Starał się wymijać ludzi, jednocześnie nie szarpiąc zbyt mocno chłopaka za sobą.
Wypuścił jego dłoń z uchwytu dopiero w chwili, kiedy znaleźli się u celu. Zrobił dwa kroki do przodu i sięgnął po dwie kartki i dwa ołówki. Jeden zestaw podał Waru, mając nadzieję, że i on zawiesi życzenia na drzewie.
- Słyszałem, że można tu zawiesić życzenia, które gwiazda spełni. Akurat o legendzie słyszałem. - odparł, kładąc kartkę na prawej dłoni po czym lewą zaczął spisywać życzenia. Zbyt długo nie musiał się zastanawiać. Nie wiedział czemu, ale... w chwili, gdy ujrzał drzewo od razu wiedział, czego sobie chciał życzyć. Kiedy skończył, odłożył ołówek na miejscu i zgiął kartkę na dwie części, a następnie zawiesił na jednej z niższych gałęzi.
Gdy i jego towarzysz skończył, Enma odsunął się na kilka kroków i spojrzał jeszcze raz na drzewo, które mieniło się przeróżnymi kolorami, jakby tysiące świetlików o różnych barwach pokryło gałęzie. Musiał przyznać, że widok był niezwykły.
- W klanie krąży inna wersja legendy. Bardziej mroczna i okrutna. Hiyoki wcale nie był dobrym człowiekiem. Nigdy nie wypuścił gwiazdy na wolność. Zamknął ją w ciemnej piwnicy, gdzie zmuszał ją, aby spełniała jego życzenia. Pozwalał jej raz do roku ujrzeć nocne niebo. Wtedy też przywiązywał ją do drzewa i zostawiał na całą noc, by mogła obserwować swoje siostry z dołu. Mówi się, że co roku odgrażała się i rzucała klątwy na niego i wszystkich jego potomków. Jako mieszkańcy Fukkatsu jest naszym przodkiem, dlatego też taniec oczyszczenia jest tak naprawdę tańcem, który ma za zadanie rzucić chroniące zaklęcia na mieszkańców miasta przed gniewem gwiazdy. Ta lepsza wersja legendy jest po to, aby mieszkańcy tego dnia wykazywali w większości pozytywne emocje, bo przecież negatywność przyciąga złe duchy. Jest pożywką dla klątw. Gdyby jednak druga wersja ujrzała światło dzienne, to nikt nie chciałby tego celebrować, prawda? - uśmiechnął się lekko, powoli odwracając przodem do Shin'a.
- Ciekawe, która wersja jest prawdziwa. Może żadna? Albo obie? - pytanie, które padło, miało raczej pozostać bez odpowiedzi. Rzucone w cichy eter. Enma przeniósł wzrok na różę, którą wygrał w strzelance. Przyglądał jej się przez krótszy moment, po czym wyciągnął wolną dłoń do paska, który oplatał biodra rudowłosego i wsunął łodygę kwiatu za niego.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. - uniósł głowę, by spojrzeć mu w oczy i uśmiechnął się.
Nie padło pytanie: Dlaczego? Choć czuł, że jest tak wiele spraw do obgadania, że chce poznać tak wiele odpowiedzi na to jedno słowo. Ale nie teraz. Nie dziś. Nie tego wieczoru.

@Warui Shin'ya


Niewielki plac Shirahaty Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Amaya Tsuru szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Czw 3 Sie - 15:50
- Nie jestem babą.
Przez twarz Shina przemknął cień - skrzywił lekko kącik odsłoniętych ust, zakręcił i dotarł w źrenice ślepi. Całą swoją postawą, dłonią jeszcze knykciami dotykającą miejsca tuż pod okiem dziedzica, wyprostowanymi ramionami i lekko pochyloną w uwadze głową przeczył świadomości na ten temat. Jakby zapomniał z kim ma do czynienia. Stracił gardę i potraktował go tak, jak potraktowałby zabraną na festiwal dziewczynę - wygrał jej nagrodę, obojętnie czy pierwszą z tabeli, czy kompletnie podrzędną, ciągnął od stoiska do stoiska z pewnością kogoś, kto ma cały dzień zaplanowany od przekroczenia progu po nocny wybuch fajerwerków, ubrał się w sposób sugerujący zaangażowanie niepodobne do zaangażowania przyjmowanego tak po prostu, dla kumpelskiego wypadu.
Może powinno to zapalić czerwoną lampkę, dać do myślenia wystarczająco, aby w porę poddać plan korekcie. Nie byłby wtedy jednak zbyt sztywniacki? Hamując naturalne odruchy przez rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze, analizowaniu ich i przesiewaniu, przemieniłby normalność w to, co Seiwie jest zbyt znane - kompletny nadzór, wytyczoną spisanym na samym początku scenariuszem ścieżkę. Miał trasę do przejścia. Miał obowiązki do spełnienia. Warui w pierwszym odruchu się zawahał - drgnęły mu palce z chęci naprawienia swojego błędu i wysunięcia tekturowej łodyżki zza ucha. Chciał przez krótki ułamek pozbyć się rozkwitniętego pęku sztucznej róży o płatkach koloru spranej czerwieni - ale ostatecznie odsunął rękę nie robiąc nic. Przytrzymał się myśli, że przecież nie przybyli tu po to, aby uważać na każdy odruch. Nawyki wżarte w mięśnie wciąż były nawykami, które nadawały gestom niepodrobionych kształtów - a tu, jak raz, mieli być niepodrobieni. Sięgnął więc jego nadgarstka, dziwnie szczupłego, choć zdawał sobie sprawę, ile siły potrafiły kryć teraz nienapędzane energią mięśnie, i pociągnął za sobą.
Festyn, jak wszystkie ogromne imprezy, rządził się własnymi prawami. Stawał się szumem wody wpływającej do umysłu, pluszczącej i zagłuszającej natłok myśli. Jak po zbyt wielu łykach pociągniętych z butelki wypełnionej alkoholem - człowiek dawał się ponieść fali nadciągających zewsząd dźwięków, tropił interesujące zapachy pełne niezdrowego oleju i masowości. Zdawało się nawet, że na krótki moment przestawał panować nad samym sobą, pozwalając, by euforia kierowała żyłkami uczepionymi kończyn. Warui tak się prawie czuł, kiedy wsparty łokciem o kolano, przytrzymywał żuchwę dłonią, oczami przyglądając się próbom Seiwy. Wachlarz trzykrotnie się rozpruł - w ostatnim z razów tuż przed celem. Rybka o śliskich, lśniących znad wody łuskach rozbiła taflę, marszcząc ją galaretowatym ruchem i zaburzając tym samym obraz pozostałych, nagle spłoszonych zwierzątek.
- Uciekła.
- Będą inne szanse.
Kiedy szli między tłumem, Shin co jakiś czas, na zaś, spoglądał w bok. Enma nie należał do najniższych przedstawicieli japońskiej krwi, znajdował się raczej na równi z większością przebiegających i stukających drewnianym obuwiem uczestników, jednak do pewnych rzeczy nie dało się przyzwyczaić z dnia na dzień. Może w ogóle nie było na to szansy. Warui przywykł do tego, że często wystaje nieco ponad głowami i ciemnymi pasmami rodowitych mieszkańców Kakure; zdaje się wtedy nieco zbyt wysoki, nawet jeżeli standardy jego wzrostu pozostawiały wiele do życzenia w innych zakątkach świata. Nie był olbrzymi, nie wyróżniałby się w Ameryce albo na afrykańskich równinach, jednak tutaj, gdzie średnia wynosiła metr siedemdziesiąt, stale lekko giął kark, by patrzeć rozmówcom w oczy.
Wzrok raz jeszcze przemknął znad ciemnych chmur kosmyków i osiadł na profilu Seiwy - akurat, gdy ten się odezwał. Słuchał go, prawą dłonią co jakiś czas dotykając pasa opinającego biodra; dla samego dotyku, tylko po to, by nadać sobie rytm, pozwolić tym samym wsłuchać się w opowieść z dzieciństwa. Odkrywane przez chłopaka skrawki przeszłości za każdym niemal razem dotyczyły tego samego.
Wspólnym mianownikiem był klan Minamoto; był dziadek, którego Warui nigdy nie poznał osobiście, ale który zdążył wykreować się w jego pamięci. Nabrał formy surowej i bezwzględnej, zimnej jak nocny marmur w najchłodniejszą noc. Stał się synonimem dyscypliny, ale despotycznej, zbyt marginalnej, aby uznać ją za zdrową. Choć domyślał się, że Enma darzy przywódcę rodu należytym szacunkiem, sam nie czuł się do tego zobowiązany. Mógł, przynajmniej w milczeniu, gardzić postępowaniem Seiwy Masashiego; mógł skrzywieniem warg komentować wybory, z którymi się nie zgadzał. Ten obcy mężczyzna był łańcuchem i silną dłonią ściągającą złączone żelazne ogniwa. Tresura nałożona na Enmę ważyła tonę i choć lata temu pozbył się okowy ściskającej gardło, na szyi wciąż nosił sińce i blizny - efekt za małej obroży. Ku nim stale sięgała uwaga Shina, to tam ciągle krążył, niemo pytając, jak się z tym czuje. Gdzie chce dotrzeć teraz, gdy nie ogranicza go długość puszczonej smyczy.
- Tam.
Głos wdarł się w czaszkę cienkim szpikulcem, naparł na nerwy, spinając kark Shina. Rudowłosy obrócił głowę, chcąc zlokalizować rzeczone "tam", jakby naprawdę wierzył, że to cel towarzysza - nie chwilowy, podlegający po prostu zabawie, ale ogólny, życiowy; taki metaforyczny.
Zanim jednak zdążył wychwycić to, o co mogło chodzić, nieśmiały dotyk zamknął się na jego nadgarstku, ciągnąc przez zbitą papkę ludzkich ciał. Ruszył za senkenshą w automatycznym odruchu. Ignorował napór ze strony obcych, choć stale ocierał się ramieniem o czyjeś ramię, lekko prześlizgiwał wśród rozchichotanych nastolatek, przylgniętych do siebie jak para zakochanych, ale odstępujących, gdy dwójka zaaferowanych chłopaków wtargnęła między nie. Nie pytał dokąd zmierzają, nie próbował się też wyrwać ani zwolnić. Podbiegł tylko jeden krok, aby zrównać się bardziej z czarnowłosym, dać luzu ich złączonym rękom, których splot rzucał na ziemię cień grubej nici, wcześniej przerwanej czymś ostrym, teraz na powrót związanej supłem.
Z nimi było tak samo.
Nagły szum gałęzi wypchnął z czaszki natłok innych dźwięków. Był jak ostry podmuch wyrzucający zaschłe liście i odsłaniający skrytą pod nimi, zdobioną podłogę. Shin odebrał od Enmy wąski pasek kolorowego papieru i pisak, przez chwilę nie do końca wiedząc co z nim zrobić.
- Dorīmutsurī - przytaknął, przypatrując się wzorom u brzegu ściętej karteczki. Esy-floresy w barwach fioletu i ciemnej pomarańczy wiły się w rogach, na środku pozostawiając jednak przestrzeń dla życzenia.
Czego mógł tak naprawdę chcieć?
Spotkania oko w oko z mordercą, którego nieprzerwanie od tylu lat śledził? Czy głupi skrawek tektury i trzy znaki na krzyż byłyby w stanie doprowadzić do czegoś tak spektakularnego? Kusiło, aby przychylić się do tej wersji. Była prosta. Stanowiła podstawę jego obecnego życia. Była powodem istnienia jego własnych wędzideł, werżniętych w szczęki, zmuszających, by kierował się tam, gdzie musi, nie tam, gdzie ma ochotę. Pocierał szorstki w dotyku materiał trzymanego tanzaku zastanawiając się.
Jeżeli by to spisał i - jakimś cudem, zrządzeniem losu, w który wątpił, ale który mógł okazać się po prostu złośliwy - spełniłoby się zawieszone na cedrze życzenie, musiałby odejść.
Obiecaj.
Odetchnął powoli przez nos. Wypuszczone z płuc powietrze zmniejszyło pierś; klatka zapadła się, podobnie jak on zapadał się w sobie na dźwięk odległego fragmentu pamięci.
Odeślę cię.
Obiecuję.
Kiedy będziesz gotowy.
Poruszył się gwałtowniej; drgnęły mu mięśnie, gdy wyrwany z kadrów wspomnień poczuł przyciąganie rzeczywistości. Powieki przymrużyły się mocniej, spomiędzy nich błysnęły ślepia. Żółty kolor wyróżnił się ruchem na tle ciemnej yukaty Seiwy - to tę barwę śledziły oczy, podążając za trasą bibuły spiętej w prowizoryczny kwiat.
Shin odchylił nieco ramię, odsłonił swoje biodro i brzuch, aby szczupłe palce dały radę wsunąć za pas kijek obwiązany zieloną krepą.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.
Odwzajemnił uśmiech.
- Dzięki, że nie rozwaliłeś stoiska z shateki.
Nagrody nie miały tak naprawdę znaczenia - wciąż były wyłącznie symbolem. Shin wskazał trzymanym pisakiem na wetkniętą za ucho różę - miała barwę czerwieni, pasowała więc do stroju założonego przez niego samego, zaś tworzywo, z którego zrobiono odpowiednik wygrany przez Seiwę, zgrywał się z odcieniem zdobiącym rękawy medium. W jakiś pokrętny sposób wymienili się nawzajem elementami siebie.
- W Nanashi nie mieliśmy takich festiwali. Raczej oglądaliśmy wszystko ze swoich perspektyw, nadrabialiśmy ubytki jak się dało lichą prowizorką. Matka wchodziła ze mną po żelaznych drabinach ewakuacyjnych aż na dach opuszczonego hotelu. Bo był cholernie wysoki. - Wiesz którego. - Raczej rzadko używaliśmy tanzaku. Kojarzę, że niektórzy wieszali życzenia na najniższych gałęziach Na mo naki ki, tego ogromnego drzewa rosnącego w samym centrum slumsów. Jest dziwne, w sensie, drzewo. Trwa tam, jakby w ogóle go nie obchodziło, że nie pasuje. Ale w chwilach takich jak święta, dobrze, że było. Nagle robiło się całkiem kolorowo, ludzie wynajdowali nie wiadomo skąd miliardy pstrokatych pocztówek, wyrywali strony z książek, zapisywali zdjęcia, chociaż pewnie nie stawało się barwnie w tak bogaty sposób jak tutaj. - Opuścił wzrok na trzymany papier, obrócił go, zaglądając na zdobiony całościowo tył. - Nie lubiła tłumów. - W ogóle mało co lubiła. - Festyn spędzaliśmy sami, na szczycie zapomnianego budynku, ona z nogami zwieszonymi z krańca dachu, ja tuż obok, bez końca cofany jej asekuracyjnym ramieniem, drący wzięte z domu kartki w skupieniu typowym dla dzieciaków. Zwykle wcześniej maściłem je różnymi... - wzruszenie ramion - wiesz. Nacierałem ziemią, żeby były brązowe albo tarłem o sok jakichś wybitnie upartych owoców, które rosły nawet na obrzeżach Nanashi. Z szarawych arkuszy robiły się blado-czerwone i trochę fioletowawe, żółte i tak dalej. Potem to się rozrywało i wreszcie w nocy rzucało w niebo. Nie było efektów prawdziwych fajerwerków, ale wasze były za daleko, a nasze to wszystko, co mogliśmy mieć. Fajne to było. Wtedy.
Oderwał wzrok od linii biegnących po tanzaku i spojrzał na Enmę.
- Nie składaliśmy życzeń żadnej gwieździe, nieważne czy dobrej czy więzionej, bo matka niezbyt potrafiła pisać znaki. Sam sporo się nauczyłem po wyrwaniu z tego chorego getta, ale wiesz jak jest. - Podał mu świstek, na którym, może gdzieś w trakcie opowieści Seiwy, zdążył zapisać jedynie początek prośby - 閻魔の. - Nie pamiętam do końca znaków na "egao". Drugi jest strasznie zryty. - Skrzyżował ramiona na piersi, barkiem opierając się o belkę ustawionego obok stoiska. Zaglądał wyczekująco w dłonie Enmy, z błąkającym się na wargach grymasem rozbawienia. - Zapiszesz mi? - Przekrzywiona głowa przyparła skronią do drewna konstrukcji, gdy unosił wzrok, łowiąc jego spojrzenie. - I spełnisz?



従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Nie 13 Sie - 2:47
Kolorowe fale ludzi wylewały się z każdego możliwego zakamarka, zalewając swoją masą ulice, wpadając na siebie wzajemnie bądź spychając na boki. A mimo to oczy Enmy widziały tylko i wyłącznie jedną sylwetkę. Tylko jedna osoba była wyraźna i jaskrawa, swoim zarysowaniem wyróżniająca się na tle rozmytej, bezkształtnej, ludzkiej brei.
Tym razem nie uciekał wzrokiem, a zamiast tego uparcie wpatrywał się w niego, chłonąc każde wypowiadane zdanie, jakby w obawie, że gdy chociaż na moment odwróci spojrzenie, to słowa okażą się tylko iluzją rozmytą na wietrze, a on nie będzie w stanie ich uchwycić w desperackim chwycie.
Shin'ya wciąż był nieosiągalną zagadką o której Enma tak mało wiedział. Pełen tajemnic, sekretów i niewiadomych. Od stycznia minęło pół roku, a on wciąż miał wrażenie, że błądzi we mgle, próbując odnaleźć i zebrać poukrywane fragmenty puzzli.
Chcę cię poznać, Shin'ya.
Trochę tak, jakby Warui specjalnie nie chciał mu podać gotowych odpowiedzi. Stał po drugiej stronie przepaści i czekał.  Czekał i sprawdzał Enmę. Ile kroków jest w stanie sam zrobić. Jak daleko może sięgnąć ręką po to, czego chciał. Na ile jest w stanie poświęcić kawałki samego siebie.
Nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że jego osiągnięcie wymaga czasu.
Etap poznawania drugiego chłopaka był mozolny, ale też satysfakcjonujący. Nawet nie wiedział w którym momencie zaczął dostrzegać, z pozoru mogło się wydawać, błahe rzeczy, jednak dla niego były cennymi fragmentami wiedzy. Pomocny, gotowy rzucić wszystko, kiedy sytuacja tego wymagała, ale jednocześnie łatwo go zirytować. Często masował skronie, kiedy coś go drażniło. Albo drapał się po policzku, kiedy myśli wypełniały jego umysł. Nie należy do pedantów, ale na swój sposób dba o porządek.
Ale to wciąż za mało, prawda?
Tak.
Czy był zachłanny? Możliwe. Możliwe, że tak było.  
Oczami wyobraźni widział małego, rudowłosego chłopaka, na dachu obskurnego budynku, kiedy kolejne fragmenty historii wypełniały jego głowę. Enma nigdy nie uważał siebie za ofiarę klanu, choć niewątpliwie czuł, że jest przeklęty. Ale nie szukał współczucia u innych. Nigdy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że są tysiące osób w podobnej do jego sytuacji. Albo w o wiele gorszej. Z ogromnymi i mrocznymi bagażami, które są zmuszeni nieść przez całe swoje życie.
Ale świadomość to jedno, a wiedza i namacalne dowody w postaci historii to drugie. Zwłaszcza, kiedy płynęły od osoby, którą się znało. Która stała przed tobą. Której można było dotknąć.
Pochodzili z dwóch, różnych światów. Tak cholernie innych. A jednak, o ironio, poniekąd byli podobni. Podobne doświadczenia izolacji. Wręcz klaustrofobiczne.
To trochę tak, jakby właśnie przeżywali wspólnie pierwszy wypad na festiwal. Taki prawdziwy festiwal, jak z historii i książek. Filmów. Seriali. Dlatego czuł, że to wspomnienie będzie szczególnie wyjątkowe, które skryje głęboko w pamięci i do którego będzie chciał wracać.
- Wiesz, że nie powinieneś pokazywać mi swojego ży- - zamilkł, kiedy jego spojrzenie przemknęło po znakach na kartce papieru. To była sekunda, może nawet i mniej, kiedy jego twarz momentalnie zrobiła się czerwona i bynajmniej nie ze złości. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale momentalnie je zamknął. I ponownie je otworzył, robiąc tym razem krok do tyłu, niemal wpadając na przechodzącą za nim kobietę. Ale ona nie była ważna w tym momencie. Właściwie nic nie było. Tylko zaskoczenie tak dziwną, a zarazem niespodziewaną prośbą.
Twój uśmiech.
- C-c-c-co ty- - wyjąkał, odwracając głowę w bok przy jednoczesnym uniesieniu dłoni do ust, by skryć się choć trochę za fragmentem materiału szerokiego rękawa.
Nie rozumiał. Dlaczego Shin'ya prosił o coś tak idiotycznego. Głupiego. Prostego. Przecież się uśmiechał. Często-
A może nie? A może wcale tego nie robił. Może nieświadomie w jego obecności zamykał szczelnie wargi w kąśliwym grymasie, nie pozwalając pozytywnym emocjom na ujrzenie światła dziennego. Aż tak było to widać?
Kolejne uderzenia serca mijały, a jego twarz wcale a wcale nie wracała do pierwotnych kolorytów. Warui czekał na jego odpowiedź, wiedział to. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale jeszcze nie potrafił na niego spojrzeć ani tym bardziej odezwać się, aby nie brzmieć jak piskliwa dziewica, która nie potrafiła poradzić sobie z komplementem.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Spojrzał na niego, choć nadal nie odwrócił głowy.
Wydech.
Żartował sobie. Na pewno.
- Nie napiszę ci tego. - w końcu odezwał się, czując, jak krew pobudzona zaskoczeniem przestaje buzować w jego organizmie.
- Chodź. Sam napiszesz. - złapał go za dłoń, tym razem o dziwo bardziej swobodniej, wręcz naturalniej. Być może pewności siebie dodało mu nagłe olśnienie na pewien pomysł, który zamierzał jak najszybciej zrealizować. Pociągnął chłopaka za sobą zaledwie parę metrów dalej, do jednego z niższych murków, odnajdując fragment zbawiennej, wolnej przestrzeni. Wskazał miejsce rudowłosemu, aby usiadł. Sam zrobił to samo, po jego prawej stronie, przywierając bardzo blisko swoją klatką piersiową do jego ramienia, kiedy ułożył na jego kolanie fragment papierowej wstążki, drugą dłonią opierając się za nim o chłodną strukturę betonu.
- Weź ten długopis. Wiesz, wbrew pozorom nigdy nie byłem dobry z języka japońskiego. Nie wspominając o tym, że znaki naprawdę ciężko wchodziły mi do głowy. Nawet nie wiesz ile nerwów przysporzyłem nauczycielce. - powiedział cicho, miękko, niemal szeptem. Ułożył swoją dłoń na jego i zacisnął opuszki na palcach Shin'a, powoli nią kierując, choć bardziej starał się go nakierować.
- Metoda ta... może wydać ci się dziecinna, wręcz infantylna, ale nauczyła jej mnie właśnie Shirahoshi. I powiem ci, mimo wszystko, działa. A przynajmniej mnie pomogła. Otóż, jeżeli są znaki, z którymi mam problem, to staram się je z czymś kojarzyć. Układam w głowie historyjki do nich. I chcąc czy też nie, zostają mi w głowie. Popatrz na to. Znak "egao" piszemy tak. Widzisz? - powoli, kierując dłonią Shin'a, na papierze zaczął powstawać odpowiedni znak - 笑顏.
- Pierwszy znak wygląda jak rozkraczony człowiek. Tu na górze są oczy, niżej ręce i nogi. Drugi przypomina trochę klatkę żebrową. Znak oznacza uśmiech, więc... nasz człowiek jest radosny i uśmiechnięty, bo złamał komuś klatkę żebrową i wygrał walkę. Widzisz? - kiedy nanieśli ostatnią kreskę, Enma wreszcie wypuścił dłoń Shin'a ze swojego uścisku, ale nie odsunął się. Jeszcze nie. Zrobił to dopiero w chwili, gdy dostrzegł dwie dziewczyny w oddali, które były wyraźnie nimi zaintrygowane i dwuznaczną pozycją w jakiej się znaleźli. A przecież nie robili nic złego.
Jednak skąd mogły wiedzieć?
Enma odkaszlnął i podniósł się z murku, przez moment wpatrując się w drzewo obwiązane kolorowymi, papierowymi wstążkami. Powinien coś powiedzieć. Prawda? Może coś pompatycznego? Wyniosłego? Albo zabawnego. Cokolwiek.
- C-chcesz coś zjeść?
Zapytał cicho, bo przecież to było jedyne, co przyszło mu do głowy.
Uśmiechnij się.
Nie potrafił. Nie teraz. Za bardzo...
...
... się wstydził?

@Warui Shin'ya


Niewielki plac Shirahaty Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku