Ariwara
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 8 Kwi 2023 - 17:48
Ariwara


Ariwara jest stosunkowo krótką ulicą umiejscowioną w rzadko uczęszczanym rewirze Asakury - jej długość przebyć można w niecałe trzydzieści minut, stanowi zatem niewielki fragment zawiłych dróg. Podobnie jak reszta dzielnicy zachwyca starojapońską architekturą, ciesząc oczy spadzistością dachów i złotymi oraz krwiście czerwonymi wstawkami. Prawdziwą atrakcją okazała się całkiem niedawno, gdy odbiła się echem historia młodego, nieszczęśliwie zakochanego Okato. Chłopiec przez lata darzył uczuciem mieszkającą naprzeciwko nieznajomą - lęk krył jednak wszelkie ambicje, nie udawało mu się więc ani porozmawiać, ani w inny sposób zwrócić na siebie uwagi ukochanej. Normalnie opowieść tego pokroju nie wzbudzałaby zainteresowania - nie byłaby pierwszą ani ostatnią miłosną tragedią.

Okato uwierzył jednak, że jego modlitwy i błagania, słane co noc każdemu bóstwu, zostały wysłuchane - na parapecie okna, z którego w każde południe mógł przypatrywać się dziewczynie z naprzeciwka, znalazł kłębek czerwonej nici. Miała to być, jak utrzymywał, wola niebios - jeżeli dane mu będzie ulokować drugi kraniec wełnianego sznurka w dłoniach ukochanej, będzie mógł ją wkrótce pojąć za żonę.

Finalne zakończenie historii okazuje się nie mieć znaczenia. Na uwagę zasługuje wyłącznie chwila, w której młody, szaleńczo zakochany chłopiec przywiązuje początek nici do gwoździa swojej okiennicy, zaś sam kłębek ciśnięty zostaje w stronę uchylonych zasłon, kryjących wnętrze dziewczęcego mieszkania.

Ariwara nabyła po tym pewnej symboliki. Mówi się o niej "Unmei no michi" (Droga Przeznaczenia) i wiele młodych, jeszcze niewinnie spotykających się ze sobą par, przychodzi tu, aby pooglądać splątane sieci nici malujących się cienkimi, napiętymi liniami na tle jasnego nieba. Narodziła się również subtelna wiara w to, że otrzymanie od przyjaciela kwiatu gardenii jest wyznaniem o wcześniej skrywanym, miłosnym uczuciu. Dało to początek tradycji, w której sekretnie zauroczeni przekazują prawdę bez użycia słów.

Haraedo
Mae Haneul

Sob 15 Kwi 2023 - 8:39
01/04/2037
20:44

    Palec przesuwa się przez ekran telefonu. Jedno smużenie, aby przełączyć piosenkę, która zbyt nerwowo trwa na linii słuchu. Zbyt skoczna, zbyt radosna, zbyt intensywna, niewplatająca się w odpowiedni sposób między szeregiem nici zawieszonymi pod ociężałym niebem. To tylko ścieżka; nic więcej. Trasa do pokonania. Ale jeśli przebywana w nieodpowiedni sposób, bez nut, które idealnie wgryzą się w linie nastroju; wszystko będzie stracone. Tak, jak i wieczorne światła, które tlą się w kloszach latarni jałowo, bo noc dopiero zaczyna zaglądać ku niemu nieśmiało, muskając czerwień kosmyków zaczesanych w tył, układających się kaskadą ku karkowi, ścieląc się nad linią miękkiego, bawełnianego golfu, który swoją smolistością odcina się od alabastru skóry. Pobłysk ten, tafli ciała nad linią czerni, razem z czerwonością spojrzenia, usadawia się gdzieś hen, daleko, w horyzont między odsadzonymi od budynków balkonami. Ruch nikły, zdawkowy, zapisujący się rozwagą w linii ramion, przecina pochód zakochanych, którzy na tragedii jednego z nich, umacnia własne uczucie. Śmieszy go to. Jego, jak i Leara. Ale ani jeden, ani drugi, nie waży się zaśmiać. Nawet drobna kpina nie opuszcza ust. Bo między korowodem tych żywo zakochanych, dostrzega półprzezroczystą formę tych, którzy nie tylko przeciągnęli swoją czerwoną nić między dachami budynków, ale zakończyli na niej swoje życie.
    "Widzisz mnie?"
    "Widzisz mnie?"
    "Widzisz mnie?"
    "Wiem, że mnie widzisz..."; rozbrzmiewa w ciasnocie między szkieletem konstrukcji budynków, kiedy Haneul udając, że słucha płynącej w słuchawkach muzyki, przymruża wejrzenie, zacinając się na oczodołach już teraz pustych, cieknących nie tylko krwią, ale i cieczą wodnistą, która wypłynęła z wybrzuszonych do granic możliwości gałek ocznych. Nawet nie ich krystaliczności, a obsydian szpilki źrenicy sadząc w tym, co po nich pozostało. Balon przebity igłą. Widzi, ale udaje, że jest obojętny, że karmazyn tlący się niepohamowaną dzikością, przeplatając się między włóknami tęczówek, przebija się przez czaszkę, jakby ta nigdy nie istniała. Boli go to, bo przecież są tacy sami. Dzieli ich tylko zmaza krwi na ciele.
     — Pieprzeni turyści... — Syczy pod nosem z cicha, smugą tylko niskiego głosu, który przesuwa się między bielą zębów; tak, jakby sam należał do tej społeczności, tak, jakby sam był Japończykiem, tak, jakby sam nie odstawał od zarysu ramion drgających w rozpaczy za utraconą miłością. Brzydzi go to jakoś wyjątkowo, dzisiaj szczególnie. Lear też drga na krawędzi świadomości, nabrzmiewając kpiną. Bo w odróżnieniu od Han'a, Lear nie odczuwa miłości, nawet jeżeli ta podetknięta zostałaby mu pod pysk w pozłacanej misce. Mae natomiast myli ją z kontrolą, stając się opiekuńczym omenem, który swoje ramiona rozpościera nad egzystencją tych, którzy zbłąkani szukają w nim ukojenia.
    Nawarstwiający się mrok zbliżającej się nocy nakłada się na połyskliwość yurei, które z każdego krańca zaglądają nieufnie i w rozpaczaniu. Są między nimi yokai, a może nie są. Ciężko mu to stwierdzić, bo główki źrenic, niby to szpilek czerniejących w cynobrze tarcz wejrzenia, przecinają stanowczo otoczenie.
    Ciało gnie się naturalnie, płynnie przecinając linię egzystencji pobratymców, z niechęcią malując się na linii skroni, która odznacza się pulsującą żyłą na skroni. Piosenka nie istnieje, nie brnie przez membranę w słuchawkach, które bielą się w zagłębieniu ciosanych łagodnie małżowin, które okalają falujące frywolnie pasma bordowych włosów. Te miękkie, delikatne by się zdało, wchłaniają w siebie żółć latarni, poświatę żarówek dodając do swojej barwy, ogrzewając ją płomieniem.
    Kilka szerokich kroków na skraju cienia, który pada rzutem pod budynkiem. Stukot obicia obuwia niesie się od niechcenia, między skomleniem yurei, które rzęzi słowa o widzeniu jak zdarta płyta. Przylgnął do niego nieborak, swoją żałosnością, próbując w ciele nieznajomego odszukać wspomnienie dawnego kochanka. Cisza. Bo w ciszy trwa Han. Niezmiennie. Nadal. Nawet wtedy, kiedy zbacza z trasy, przystaje w gardle wąskiej uliczki i odpalając papierosa, zaciągając się nim, kiedy plecy obite w skórę kurtki, zapierają się na linii masywnego budynku, naprężając na piersi czerwieniące się konopne liny. Ucisk ich, tak przyjemny, kotwiczący w rzeczywistości, znów zmusza wzrok do zabłądzenia nad czuprynę chłopca. 20 lat? Nie więcej. Czerń włosów, lepkich od potu oplata twarz, kiedy język w wisielczym grymasie wypada poza linię jego siniejących warg.
    "Widzisz mnie?"
    Chce odpowiedzieć, że widzi, ale słowa grzęzną w gardle razem z szarym dymem. Zostałby z nim, na tę jedną noc dając poczucie, że jest tym, za którym wygląda w swojej rozpaczy. Wydech; smuga dymu obrysowuje kość jarzmową, niknąc w wypuszczonym luźno kosmykiem borda nad szczęką.

Rzuty:
Percepcja /dostrzeżenie Enmy/ = -11 (niepowodzenie)
Kłamstwo /przekonanie yūrei, że go nie widzi/ = 70 (powodzenie)
Orientacja przestrzenna /odnalezienie wygodnej drogi ucieczki/ = 71 (powodzenie)


[ubiór: czarny, obcisły półgolf z długim rękawem, czarna skórzana kurtka al'a ramoneska, czerwone shibari owiązane na torsie, proste skórzane, matowe, czarne spodnie przylegające do nóg, wojskowe, wysokie, luźne buty za kotkę. Na palcach liczne srebrne pierścienie. Wokół szyi srebrny, gruby łańcuch.]


@Seiwa-Genji Enma


Ariwara Tt6MuH5
Mae Haneul

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

Wto 18 Kwi 2023 - 1:03
Uderzenie
Nie był wielkim fanem przemocy. A przynajmniej tak wmawiał własnej podświadomości, która zmieniała się w dziką bestię, kiedy tylko zwęszyła słodki zapach metalicznej krwi. Ogólnie starał trzymać się z dala od konfliktów, akurat, nikt i tak ci nie uwierzy, jednakże kiedy ktoś go prowokował i próbował pokazać dominację nad nim - w środku coś pękało. Niczym lustro zbite jednym, zamaszystym ruchem dłoni.
Kolejne uderzenie
Czasami odpuszczał, woląc oddalić się z miejsca i nie szukać dodatkowy problemów ani wrażeń. Ale czasami wystarczyło jedno szturchnięcie w ramię, kilka gorzkich słów i krzywe spojrzenie, aby ciemne i skołtunione myśli przysłoniły logiczne myślenie. Tak jak dziś. Tak jak teraz, kiedy ten zapijaczony pajac-
Ponownie padło uderzenie
Krew w głowie szumiała, przypominając o słodkim upojeniu wysoką adrenaliną. Serce biło nierówno, towarzysząc przerywanemu oddechowi, choć nie było to wynikiem strachu i przerażenia. Czysta ekscytacja, wypełniała jego żyły, kiedy kolejne ciosy padały na twarz nieszczęśnika. Knykcie piekły od zdartej skóry, a ciepła krew leniwie spływała po nadgarstku ukrywając się w rękawie koszuli.
Ach~, kiedy ostatnio guzik w jego mózgu przeskoczył? Kiedy ostatni raz czuł się tak... wspaniale? Wolno? Kiedy wszystkie hamulce puściły a on mógł robić to, co chciał? Kaganiec opadł, i choć obroża wciąż opinała delikatną szyję, to smycz już dawno swobodnie sunęła po ziemi.
Nieznajomy wydał z siebie cichy charkot, zapewne żałując, że znalazł się dzisiejszego wieczoru w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Tak samo, że wpadł na niższego chłopaka i go sprowokował. Och losie, pewnie przeklinał niebiosa, że to właśnie dzisiaj wolał przepić pieniądze z wypłaty, zamiast niczym przykładny mąż zapewnić swej rodzinie wyżywienie i dach nad głową.
Życie bywało okrutne.
- Ha? - ciemnowłosy uniósł głowę a jego roziskrzone spojrzenie nagle przygasło, przypominając kolorem brudne złoto, kiedy dostrzegł nową osobę w ciasnej i ciemnej alejce. Spomiędzy palców materiał ubrania pijaczka wyślizgnął się niczym obślizgły wąż, a jego ciało runęło głucho o ziemię, co wyrwało z jego klatki piersiowej kolejne chrypnięcie.
Enma wyprostował się, oceniając gabaryty czerwonowłosego. Był wielką kupą mięsa, która zapewne jednym ruchem mogłaby spokojnie przywrzeć Seiwę do ściany i zmiażdżyć jego gardło. W bezpośrednim starciu raczej nie miałby szans, ale z tak wielkimi osobami był jeden problem: zazwyczaj były wolne, o wiele za wolne dla Enmy.
Zrobił pewnie kilka kroków w jego stronę, zatrzymując się w odległości niecałych dwóch metrów i zadarł głowę, bo przecież nieznajomy musiał za młodu wpierdalać kilogram szpinaku na śniadanie, i uśmiechnął się krzywo. Uniósł dłoń, która jeszcze parę chwil wcześniej miała bliskie spotkanie z twarzą nieznajomego i odgarnął ciemne włosy, zostawiając szkarłatną smugę na bladym policzku.
- Piękny wieczór, czyż nie? - zapytał mrużąc przy tym niebezpiecznie oczy, niczym ciekawski kot, który czekał na reakcję napotkanego, nieznajomego zwierzęcia.
- Zapewne nie posiadasz przy sobie żadnej chusteczki?

@Mae Haneul


Ariwara Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Mae Haneul

Czw 27 Kwi 2023 - 5:55
Wabi go zapewne w sposób skrajnie podświadomy, ta atmosfera uniesienia w walce, szamotanina zdawać by się mogło zwierzęca, pierwotna w swoim gniewie, opierająca rozszalałe zmysły w syku uciekającego spomiędzy warg rozgrzanego oddechu, tym który wydobywa się z ciała przy kolejnym uderzeniu — nierównej, od początku skazującej żałosnego przeciwnika na porażkę. Tylko dlaczego tutaj, gdzie przeznaczenie powinno jednoczyć się w miłości, a ta z zasady nachyla się mocniej ku spolegliwości niż agresji rozsadzającej napięte na skroni żyły. Charkot umęczonej tchawicy, który zna zbyt dobrze, wdziera się w bębenki uszu w chłodnym, elektryzującym uderzeniu wraz z powiewem wiatru, jaki wnika w materiał koszulki uniesieniem, zapierając się na skórze gęsią skórką i pieszcząc ją w nerwowym rozedrganiu. Dusi to jednak w sobie jeszcze na moment, zbliżając filtr papierosa ku wargom. Wdech. Głęboki. Ciągnący pasmo dymu w płuca, rozpalając żar tytoniu, jaki zaraz to maluje za sobą ognisty ogon, gdy dłoń opada w łagodnym spowolnieniu bliżej uda.
        Han... Han, czego chcesz, Han? Czego teraz chcemy, Han?; sunie przez umysł pośpiesznie, rozbijając się w pustce echem, niby to w bezdennej studni rozsadzając zamszone, wilgotne kamienie niskim, basowym tonem istoty na wskroś złej i demonicznej, której smolistość rozciąga swoje wici wokół jestestwa Mae. Czego chcemy? Kiedy oczy, krwiste ich tęczówki, tarcze przelewające rozżarzony karmazyn wędrują znad pukli spoconych, skrzących się wilgocią włosów yurei ku przyciemnionemu gardłu alejki; nieruchomość zmrożonego w zastanowieniu obsydianu źrenic zapiera się na ramionach Enmy, pozwalając smudze dymu pierzchnąć w odpowiedzi na jego niepewność. Nie spodziewał się. Ani młody Seiwa-Genji, ani Mae, że natkną się na siebie, że losy ich splotą się ze sobą tak silnie w gwałtowności, jak te, które opinające się na torsie Haneula, pod wydechem trące przez bawełnę smolistej tkaniny, czy te smukłe czerwieniące się linie na zaciemnionym tchnieniem nocy nieboskłonie. Żyły, bo to właśnie tętnice, jako pierwsze przychodzą na myśl mężczyźnie, kiedy myśli o niciach plecionych między budynkami Ariwary.
       Czego teraz chcemy?; powiela się w myśli znajomym echem już jego własnego głosu, kiedy dłoń yurei obcego, zagubionego w przepastności realności żywych, wyciąga się do przodu, przez zawiłość omamionych myśli próbuje sięgnąć fizyczności Mae, przedzierając się przez nią, siąknąc paliczkami na wysokości żołądka. On jednak trwa w nieruchomości. Widzi, ale ignoruje. Ma już nowy cel. O wiele słodszy, o wiele bardziej rozkoszny, bo rozciągający się rozwodnioną w pocie smugą eliksiru życia na pobladłym czole. Kącik ust wędruje więc ku górze w niebezpiecznym uśmiechu, kiedy plecy odrywają się od ściany, a długi krok skraca dystans między nim, a Enmą. Z dwóch metrów nagle pozostaje jedynie metr. Z metra nagle rodzi się pół. Nadgarstek ponownie sunie przez gęstniejący mrok ku wargom, pozwalając filtrowi zaprzeć się na ich miękkości. Ciepło żaru rozgrzewa delikatną skórę, zanim Han odrzuci pet od niechcenia pod podeszwę buta, rozluźniając jedynie palce, równie niechętnie przygniatając go podeszwą. Każdy ruch wydaje się efemeryczny, zawieszony jakby w senności powidoku śnienia, chociaż mięśnie napinające się na długości ramienia, niknące pod twardą skórą kurtki, bardziej są niż fizyczne, bo narodzone na nowo.
       — Chusteczki?  — Całkowicie omija pierwsze nijakie zdanie, które ginie w braku znaczenia. Rozmywa je, przemiela między zębami, ale nie nadaje mu żadnego znaczenia, bo czerwień wejrzenia niknie w ciemności spojrzenia mężczyzny. Potrzebuje go. Nie tylko jego gwałtowności, ale zapalczywości zamkniętej w młodym ciele. Długie paliczki lewej dłoni nikną pod krawędzią rękawa kurtki przy prawym nadgarstku, naciągając go mocniej na dłoń okutą w srebrzące się pierścienie.  — Nie mam — bas tonu, jego mrukliwość, na wskroś wilcza, zwierzęca, pierwotna, szarpie za struny głosowe, przedzierając się przez gardziel, liżąc lubieżnie podniebienie, kiedy szpilki czerniejących główek źrenic presuwają się przez krwawą smugę. Walczy ze sobą jak zwierze obijające się o kraty. Zdziczała natura Leara sięga pazurami na metal prętów, próbując wygiąć je za wszelką cenę. Pragnie go. Jak cholernie go teraz pragnie przez tę zmazę, przez tę pierwotność, której sam jeszcze nie jest w stanie dojrzeć, ale którą chce mu pokazać, o której pragnie mu opowiedzieć.
      Łagodnym ruchem, Han przeciąga brzegiem dłoni przez czoło mężczyzny, zbierając na czerń materiału szkarłatną zawiesinę. Ta jednak smuży się różem na paliczku, na jasności alabastru skóry. Próbuje wygrać. Próbuje być ponad własne żądze, jakie puchną i rozrastają się korzeniami w ciele. Jest zbyt słaby, zbyt podatny na słodycz metalicznego tonu, który tka się w kroplach krwi. Zbliżając dłoń ku wargom, a język oczyszcza fakturę skóry, rozprowadzając na swojej śliskości miedzianą nutę, która w gwałtowności rozpiera nocny odmęt źrenicy. Więcej.
       — Zostawisz go tak? — Niski głos na nowo przecina zatęchły eter, który obija się między bliskimi, zbyt klaustrofobicznymi liniami starodawnych budynków. Czerwoność, ta przenikliwa barwa nie umyka, trwa jednak nadal, w zaciemnieniu spojrzenia Enmy, bez mrugnięcia, bez nawet drgnięcia pergaminowej powieki, przyglądając się delikatnym rysom, mlecznej fakturze skóry, która ginie pod ciemnymi kosmykami.




Ariwara Tt6MuH5
Mae Haneul

Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Pon 1 Maj 2023 - 0:19
Nie drgnął, ani też nie odsunął się, choć ukrócenie dystansu przez nieznajomego zaburzyło ewentualną drogę ucieczki dla młodego Seiwy. Enma mógł być wytrenowany do walki i morderstwa, nie zmieniało to jednak faktu, że nie był głupi. Potrafił ocenić realne szanse podczas pojedynku a w bezpośrednim starciu z tym czerwonowłosym czołgiem... no cóż. Wolał nawet nie myśleć o konsekwencjach.
Ale nie odczuwał trwogi. Ciało nie drżało ani nie rwało do ucieczki. Wręcz przeciwnie. Odczuwał narastającą ekscytację, choć źródła jej nie potrafił określić. Czy to z powodu faktu, że ktoś go nakrył, kiedy ten zabawiał się z pijaczkiem? A może perspektywa starcia z większym od siebie facetem? A może jeszcze coś innego, coś, co było o wiele mroczniejsze, głęboko skryte i tylko podjudzało warczącą bestię schowaną w odmętach błotnistej duszy, szarpiącej za trzewia i czekającej na dźwięk odpinanego paska kagańca.
Podążał wzrokiem za ruchem jego dłoni, niczym czujny, bezpański kot obserwujący człowieka, który pragnie go dotknąć. Każde nieostrożne poruszenie mogło spowodować nagłe wysunięcie ostrych pazurów, gotowych zatopić się w skórze śmiałka, których w tak swawolny sposób postanowił przekroczyć umowną, choć niewidzialną barierę pomiędzy nimi.
Lewy kącik mimowolnie drgnął, gdy chłód skórzanego materiału przemknął po jego policzku niczym muśnięcie motylich skrzydeł. Tyle łagodności i delikatności w tak wielkiej dłoni, jakby ciemnowłosy był kruchą, porcelanową lalką, która pod większym naciskiem miałaby rozpaść się na milion drobnych kawałków.
Nie odepchnął go, choć powinien. Wszakże gest ten, choć ledwo wyczuwalny, miał w sobie kroplę intymności zarezerwowaną dla spragnionych bliskości kochanków. O ironio.
Iskrzące ciemnym złotem tęczówki przyglądały się językowi, który nieśmiało wysuwa się spomiędzy cienkich i bladych warg, aby po chwili zgarnąć krew z czarnego materiału. Widok tek wywołał niekontrolowany impuls w ciele niskiego mężczyzny, jakby niewidzialna dłoń zatopiła swe lodowate pazury w jego ciele i pociągnęła na nerwy.
Oi, oi, oi, poważnie?
Usta ugięły się pod ciężarem dziwnego, trochę słodko-gorzkiego uśmiechu, kiedy prawa dłoń, ta sama która jeszcze parę chwil wcześniej zmieniała uzębienie innego mężczyzny, wystrzeliła do przodu. Chłodne palce objęły nadgarstek czerwonowłosego, a następnie zmusiły go do odsunięcia się od ust na zaledwie parę centymetrów.
- Moja krew jest bardzo cenna, wiesz? - tym razem to on sam zrobił pół kroku do przodu, tym samym zbliżając się do niego tak blisko, że ich ciała niemal stykały się ze sobą. Palce poluzowały się, a potem leniwie opadły, wypuszczając go ze swego uścisku.
- Wystarczyło poprosić. Być może podzieliłbym się z tobą. - uśmiechnął się szerzej, kiedy przysunął poranioną dłoń do swoich ust, po czym samemu przesunął językiem po knykciach, zbierając krew.
Prowokował. W najbardziej bezczelnie możliwy sposób. I dobrze się bawił przy tym. Któż mógł przypuszczać, że dzisiejszy wieczór przyniesie ze sobą taką niespodziankę?
- Hm? - spojrzał przez ramię na pobitego mężczyznę, który oddychał ciężko, od czasu do czasu odkaszlując.
- A co? Chcesz go? - ponownie spojrzał na swojego rozmówcę i przechylił lekko głowę. - Chcesz go zjeść?

@Mae Haneul


Ostatnio zmieniony przez Seiwa-Genji Enma dnia Sro 13 Wrz 2023 - 23:19, w całości zmieniany 1 raz


Ariwara Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Ejiri Carei and Mae Haneul szaleją za tym postem.

Mae Haneul

Sro 14 Cze 2023 - 3:47

     Kącik warg zadrgał w zadziornym uśmiechu, gdy zimne palce objęły nadgarstek. Impuls uwolniony przy dotyku skóry niczym wystrzał adrenaliny wpuszczonej w organizm przy gwałtownym uderzeniu serca przesunął się przez kręgosłup, siąknąc w jego kościec, przedzierając się do rdzenia, a razem z nim wbijając się bolesną jasnością w umysł. Impuls⁣, który musiał pohamować, który musiał w sobie zdusić, pozwolić mu nadal dojrzewać, potęgować się, narastać... Han... To prowokacja, dobrze o tym wiesz... Wiemy o tym przecież, prawda Han?; układa się między myślami, liżąc wnętrze czaszki ciężkim szeptem. Źrenica osadzona w krwistej tafli tęczówek rozszerza się, wciąga w siebie większą ilość światła jałowo rozbijającego się w ciemnym gardle uliczki, karmiąc się obrazem, jaki gwałtownie maluje się tuż przed nim. Chociaż za plecami obcego rzęzi rozłożone na ziemi ciało, chociaż posapywanie nieprzytomnego przez łunę krwi rozlaną na twarzy powinno przyciągać jego uwagę silniej, nie potrafi się na nim skupić. Nie chce. Ma ciekawsze zajęcie. Bardziej rozkoszne. Bardziej upragnione. Wyczekane.
      — Teraz tak  — odpowiada z jałowym westchnieniem, prostując się automatycznie, skroń subtelnie nachylając ku obłości ramienia, nie odrywając przymrużonego spojrzenia od twarzy nieznajomego. Jest w posturze Hana zaklęty dziwny, napięty spokój. Ten, który początkowo narzuca sobie sztucznie, aby po kilku sekundach poddać się i mimowolnie odpuścić. Zna siebie i Leara zbyt dobrze, wyuczył się schematów działania, nauczył się oszukiwać własny, a zarazem ich wspólny umysł. Zimna, względnie obojętna fasada.  Dłonie sadowią się w kieszeniach kurtki, kiedy prawy kciuk zapiera się na jednym z pierścieni, mknąc po śliskiej, gładkiej metalicznej tafli opuszką. — Być może? — Krótkie żachnięcie się prostuje głowę, nieznacznie zadzierając podbródek.  — W takim razie być może zapamiętam — emfaza zapiera się ciężko na zaokrąglonych słowach, smakując je z rozmysłem, rozciągając je przyjemnie, nisko sadowiąc ton głosu na dnie gardła.
     Karmazyn kosmyków włosów porusza się nagle delikatnie, kiedy głową przekręca w rozbawionym zaprzeczeniu.  — Nie. Bynajmniej — zdawkowo osiada na rozchylonych w lisim uśmiechu wargach, traktując zawieszone w eterze pytanie, jako jedynie zaczepną głupotkę, błahostkę zmieniającą tor rozmowy z poważnej na trywialną. Bawi go to, bo sam jest jedynie chwilowym, epizodycznym aktorem sceny, w której główna rola osiada ciężko na ramionach obcego czarnowłosego mężczyzny, który jeszcze chwilę temu językiem zlizywał własną posokę. Mógł to zrobić za niego... gdyby mu tylko pozwolił. Jedna z brwi układa się w łagodny łuk, nim prawa dłoń wydobędzie z kieszeni skórzanej kurtki paczkę papierosów, filtr jednego z nich zapierając na dolnej wardze, dodając w uporządkowany nader racjonalnym przemyśleniu, nim podpali wonny tytoń:  — Bardziej chodzi mi o to, że jeżeli ktoś się tutaj zakręci, może wezwać policję — zgrzyt kamiennego krzesiwa rozrywa zdanie, aby głęboki wdech mógł wypełnić płuca dymem.  — A my stoimy tutaj, prosząc się o przesłuchanie na komisariacie — wieńczy, wypuszczając puszystość szarego oddechu kłębem przed twarz, kwitując własne słowa delikatnym wzruszeniem ramion, których ruch napina czerwień shibari starannie opasującego szeroki tors, gładko przylegającego do mięśni i faktury czerni półgolfu, dociskając jego materiał do rozgrzanej skóry. Potrzebuję go.
     W swobodzie ruchu, płynności tak niepodobnej masywnej posturze, Han spokojnym krokiem wycofał się o dwa kroki, zwracając się plecami ku Enmie. Oddech. Znów głęboki. Zaciągnięcie się papierosem, którego esencja suchością pieściła krtań, nieznacznie rozszarpując miękkość głosu, zaburzając jego miodną barwę, podkreślając szorstkie, ostre tony, które niczym rozsypane szkło, pierzchło razem z kolejnymi słowami:  — Masz zamiar tu zostać, czy gdzieś Cię podwieźć? — Pada przez ramię, chociaż wzrok nie kieruje się ku twarzy mężczyzny, a wbija się w przeciwległą ścianę, skrząc się czerwienią tęczówek spod wpół opuszczonych powiek.



Ariwara Tt6MuH5
Mae Haneul

Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Sro 21 Cze 2023 - 0:42
Asakura rządziła się swoimi własnymi prawami.
Enma nie obawiał się policji. Nie tutaj, nie w tym miejscu. Być może miałby zupełnie odmienne podejście w innych częściach miasta, ale Asakura... należała do niego. Nie, jeszcze nie. Prawie. Była na wyciągnięcie dłoni, muskał ją swymi opuszkami, smakując niespiesznie i cierpliwie czekając.
Nie powiedział jednak tego na głos. Nie odsłonił przed nieznajomym tego małego sekretu, który postanowił schować bardzo głęboko. Nie ze strachu, a z możliwości użycia tej wiedzy później, w znacznie bardziej odpowiednim momencie. Emocje, które towarzyszyły mu zaledwie kilka, nic nie znaczących na linii czasu chwil temu, zaczęły opadać, wpuszczając na swoje miejsce spokój i wyciszenie, choć wciąż czuł w skroniach echo szumu adrenaliny, która tak wartko wypełniała jego żyły.
- Masz coś do skrycia, że chcesz uniknąć konfrontacji z policją? - zapytał cicho, niespiesznie ruszając za nim, choć trzymając wystarczający dystans dwóch, być może nawet i trzech kroków. Dwubarwne tęczówki omiotły sylwetkę nieznajomego, muskając spojrzeniem czerwone jak krew włosy, dobrze zbudowane plecy, ramiona, dłonie. Trenował. Nie wiedział co, ale jego ciało niemal krzyczało, że ma do czynienia z osobą, która narzucając własnej naturze dyscyplinę wstawała z samego rana i hartowała ciało.
- Podwieźć... - wymruczał to słowo, jakby było odległe i niezrozumiałe. Jakby zalegało mu na języku niczym lepka ślina, której nie mógł się pozbyć.
- Czemu uważasz, że zgodzę się zabrać komuś, czyjego imienia nawet nie znam? - zapytał zatrzymując się przed maszyną, najwidoczniej należącą do nieznajomego. Wyciągnął dłoń i dotknął palcami chłodnego metalu, jakby chciał coś sprawdzić, poczuć prawdziwość tego, co miał przed sobą.
- Może jesteś mordercą. Albo gwałcicielem. Albo i jednym i drugim. Może drzemie w tobie demon, którego trzymasz za pysk do chwili, aż zostaniemy sami. - przechylił delikatnie głowę, by móc spojrzenie na swego rozmówcę. W jego oczach coś błysnęło, coś dzikiego i nieokiełznanego, czego nie można było uchwycić.
- Albo... - zrobił krok, łamiąc wcześniej narzucony dystans między nimi. Wyciągnął dłoń w jego stronę, po czym zabrał papierosa, który do tej pory opierał się o jego usta. Przysunął filtr do swoich, by zaciągnąć się nikotynową trucizną.
- To ja mogę okazać się potworem, który wykorzysta twoją chwilę nieuwagi, aby poderżnąć ci gardło. - wypuścił dym, a następnie oddał mu papierosa - wsuwając pomiędzy jego usta. Dłoń jednak nie opadła swobodnie wzdłuż ciała, a zamiast tego chłodne, wręcz lodowate i blade palce, jak u najgorszej zmory, musnęły ciepłej skóry szyi czerwonowłosego. Tam, gdzie był puls, który teraz w rytm serca wybijał pieśń.
- Nie boisz się?

@Mae Haneul


Ariwara Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Ejiri Carei, Mae Haneul and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Mae Haneul

Czw 29 Cze 2023 - 2:47

  Rozbawienie atakuje subtelnie, wprawiając ramiona w delikatne drżenie. Cichnie jednak, zanim głos ponownie rozetnie chłód wczesnowiosennego wieczora. — Chciałbym, ale raczej nie mieliby ze mnie zbyt dużej uciechy na komisariacie — czerwień kosmyków przelewa się płynnie, gdy spojrzenie wyrzuca za ramię, wbijając krwiste tęczówki w idącego za nim mężczyznę. Wybijany równy rytm kroków, spokojny takt, brzęczy między budynkami, gdy Han obleczony w swój statyczny i niewzruszony spokój, unosi jedną brew nieco wyżej, wpisując ją w łagodny łuk. W jego głosie rodzi się miękkie pytanie, które przeciąga w stawiane zaraz to zgłoski:  — Nie mogę się po prostu martwić o to, z czym ty skończysz w papierach? — Daleko było mu do martwienia się, daleko było mu do odczuwania delikatnych emocji o kogoś, kto był odległy niczym pobłysk gwiazdy na niebie. Zimny, choć nęcący swoim pulsującym blaskiem. Przyjemny do oka, ale zapewne, gdyby tylko dłoń mogła sięgnąć rozgrzanej, umierającej przecież gwieździe, ból rozszarpałby mięśnie. Ambiwalentność; ta kiełkuje między żebrami, ciekawością, jej gwałtowną iskrą przebijając gęsty w smolistej czerni kształt źrenic.
  Czujne spojrzenie śledzi ruch dłoni opadającej na czerń karoserii. Papieros ćmi się leniwie między wargami, wijąc wstęgę gęstego, szaro mętnego dymu przed twarzą, gdy po zaciągnięciu się, ostra pomarańcz spalanego tytoniu gaśnie ponownie w oczekiwaniu na kolejne rozniecenie pożaru. I tak też czuje się Han. Jakby coś zaczynało zjadać go od środka, spalać powoli, jak ognisty język osiadający na brzegu kartki; sennie ją spopielając. Ruch, ten, któremu poddaje się ciało nieznajomego, zamazując granicę między obcymi a znajomymi sobie istnieniami, wpada ostrym odłamkiem szkła w umysł, ożywieniem przeplatając się między tęczówkami, na które spuszcza do połowy powieki. Obserwuje. Jak spokojne zwierze wyciągnięte w łunie ciepłego światła, rozleniwione, bo z jednej strony syte, kiedy z drugiej instynkt nadal nakazuje polować. Obsydianowe paciorki zatopione w szklistym karmazynie, nieruchomo uwiesiły się w złotym spojrzeniu mężczyzny. Nie drgną nawet, nie ukryją się w nanosekundach mrugnięcia. Bo też palce, które sięgnęły po trwającego między wargami papierosa, nie są tak istotne, jak spojrzenie, które teraz spija z lubością. Słucha, bardzo uważnie, każdą zgłoskę zapamiętując, pozwalając słowom igrać na linii wewnętrznego rozbawienia; satysfakcjonuje go to, przyjemnie roznieca. Gdy filtr odrywa się od faktury ust, język zlizuje koniuszkiem smak cierpkiego tytoniu, kiedy to uśmiech wygina ich kąciki w lisim grymasie, zadziornie siąknąc w spojrzenie. Nie jest pewien czy nieznajomy umyślnie sprawdza, jak daleko może przesunąć granicę, czy przez zuchwałość i uniesienie w adrenalinie pozwala sobie na zbyt dużo. Gardłowy śmiech, niski, znajdujący swoje ujście z dna trzewi wita ponownie nikotynę w płucach. Zaciągnąwszy się na nowo, nieznacznie uniesie brodę ku górze, ostrzejszym spojrzeniem zapierając się na twarzy rozmówcy. Nie sięgnie ku jego dłoni, a jedynie przechyli skroń, mocniej eksponując linię szyi, nie zapraszając, nie zachęcając wyrazem twarzy; a jedynie we własnej arogancji zaznaczając, jak bardzo ten gest jest mu obojętnym. Pokusa, aby zmusić drugą osobę do jeszcze mocniejszego nagięcia własnej moralności, do kolejnego wybuchu, do poddania się zwierzęcej naturze.
  Rzucając pet pod buta, miażdży go przez trzy długie sekundy milczenia. Te przerwie jednak po chwili, ściszając ton głosu, zapierając się tyłem ud o siodełko motoru, nieznacznie zniżając się postawą ciała o kilka centymetrów w dół. Długie ramiona splotły się na piersi, kiedy usta ponownie się otworzyły w rytmicznej wypowiedzi: — Nie uważam. Zadaję wyłącznie pytanie. Odpowiedzi są tylko dwie: tak lub nie. To prostsze niż się wydaje. Dodatkowo, czy się boję? Nie. Czy czuję respekt? Tak. Szacunek to odpowiednie słowo. Nie mam zamiaru zadawać Ci tego pytania, ponieważ po tym, co zobaczyłem w zaułku, wątpię, czy strach byłby w stanie zmusić Cię do takiego ataku, prawda? — Zadając pytanie, odrywa się od maszyny, prawą dłonią ściągając z kierownicy czarny kask. Nie zakłada go jeszcze jednak, a jedynie przekładając nogę nad siedziskiem, sadowi się  na nim wygodniej. — Aczkolwiek odczuwasz lęk w stosunku do mnie, to możesz go nazwać, podobno to pomaga w jego racjonalizowaniu — płynnym ruchem wyciąga z kieszeni brzęczące kluczyki, jeden, układając w stacyjce, nie rozbudzając warkotu silnika, a jedynie powoli, mozolnie przygotowując się do odjazdu. — Haneul.



Ariwara Tt6MuH5
Mae Haneul

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

Pon 10 Lip 2023 - 0:35
Ciemne, burzowe chmury leniwie przysłaniały do tej pory gwieździste niebo, otulając swym mrokiem coraz to większą część miasta. To była kwestia uciekających minut nim pierwsze, ciężkie krople zaczną spadać z nieba, mocząc wszystko i wszystkich dookoła. Gdzieś w tle dało się słyszeć pierwsze grzmoty, jakby sam Raijin turlał beczką po niebie. Pierwszy sygnał ostrzegawczy, aby rozpocząć poszukiwania bezpiecznego schronienia. Pierwsze błyski oślepiających błyskawic rozcinających nocne niebo działały niczym czerwone światło, krzycząc niemo: Uciekaj!
Ale Enma się nie ruszył.
Nie ruszył się nawet wtedy, kiedy wreszcie mokra kropla kapnęła na jego skroń, a potem mozolnie zsunęła się wzdłuż bladego policzka. W milczeniu przyglądał się mężczyźnie, jego mocno zarysowanej szczęce, słowom, które padały z jego ust. Jakby je chłonął całym sobą. Skórą, oddechem, spojrzeniem.
A gdy zapadła cisza, westchnął, a ramiona nieco opadły, pozwalając niewidzialnemu ciężarowi zsunąć się i zniknąć w odmętach nicości. Adrenalina powoli odpuszczała, słodki rausz walki malał. Pozostawało jedynie dudnienie serca w uszach. I zdarta skóra z knykci.
- Nie boję się ciebie. - w końcu przemówił, pozwalając, by powaga zdominowała tonację jego głosu. - Na tym świecie jest naprawdę mało rzeczy, których się obawiam i uwierz mi, póki co nie znajdujesz się na liście, Haneul. Tu chodzi bardziej o zaufanie. W tym przypadku - jego brak. - wargi drgnęły, pozwoliły sobie na uśmiech, zawadiacki, nieco krzywy.
- Mama cię nie nauczyła, że nie powinno się ufać nieznajomym? Zwłaszcza takim, którzy chcą cię zabrać na przejażdżkę w nieznane? - parsknął, czując na języku posmak sarkazmu.
- Seiwa-Genji Enma. - w końcu i on się przedstawił, jednocześnie odsłaniając pełne karty zarówno nazwiska, jak i imienia. Tak, jak tradycja tego wymagała.
A przecież Enma był tradycjonalistą, czyż nie?
Bullshit.
- Jesteśmy w Asakurze. Tutaj niektóre rzeczy rządzą się swoim własnym prawem. Nie musisz się o mnie martwić i o moje papiery. - dodał, w końcu odsuwając się od pojazdu mężczyzny i sprawiając wrażenie kogoś, kto zamierza udać się w swoją własną drogę, pozostawiając nową znajomość w ulotnych wspomnieniach, które zostaną zdmuchnięte przy pierwszym oddechu wiatru.
Zatrzymał się jednak, w tym samym momencie, w którym kolejny jasny błysk rozdarł nocny nieboskłon a chmury zaryły złowrogo. Spojrzał w stronę krwistowłosego kiedy kolejne krople, tym razem bardziej obfite i ciężkie, zaczęły znaczyć sobą miasto.
Lubił deszcz.
Choć jednocześnie nienawidził.
- Chcę cię poznać. Bliżej. Jeżeli jest to obustronne - chodź ze mną. Tuż obok za rogiem serwują naprawdę dobre donburi. Na mój koszt. - nie czekał na jego zgodę, bądź odmowę. Zamiast tego wsunął dłonie głęboko do kieszeni bluzy, garbiąc się nieco od narastającego deszczu, jakby ta iluzja miała mu pomóc w uniknięciu najgorszego, po czym szybkim krokiem skierował się w stronę wcześniej wspomnianej małej restauracji.

@Mae Haneul


Ariwara Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Mae Haneul ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku