Shuryōba
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 28 Maj - 22:48
Shuryōba


Jeden z mniej popularnych barów, który swoją nieinwazyjność zawdzięcza przede wszystkim lokalizacji. Obiekt znajduje się na dachach dwóch przylegających do siebie budynków i trzeciego oddalonego od pozostałych o dystans dziesięciu metrów. Do jednej z platform prowadzi zatem wąski, metalowy, nieznający stabilności pomost łączący zdystansowane zaułkiem konstrukcje. Panorama dzielnicy wydaje się jednak odpowiednią rekompensatą dla tych, którzy odważą się wspiąć na szczyt dziesięciopiętrowych kolosów.

Shuryōba funkcjonuje już od przeszło piętnastu lat i przez ten czas zyskała charakterystyczną renomę. Sam bar ma sporo do zaoferowania - zgromadzone alkohole sięgają niższych i wyższych półek, zakres przekąsek i podstawowych dań dla lepszego wchłonięcia procentów jest również odpowiednio szeroki - a mimo tego klientela, jaka zwykła się tu gromadzić, u niektórych wywołuje niesmak, a nierzadko agresję. Nie ma wprawdzie żadnego dowodu, a niejednokrotnie sytuacje, które miały na celu potwierdzenie bądź obalenie plotek, doprowadzały co najwyżej do niejednoznacznych wyników, przez które ciężko było uznać, czy Shuryōba zasłużyło na komunikaty przekazywane z ust do uszu w formie ostrzegawczych szepnięć. Mówi się w końcu, że gdy neutralny, błękitny poblask neonu wiszącego nad głównym barem zmienia się na wściekły róż, jest to sygnał dla mniejszości orientacyjnej do podjęcia prób pokazania się gdzieś publicznie bez żadnego powodu do krępacji. Pomóc w tym miał nawet sam personel, którego obowiązkiem automatycznie stawała się protekcja przybywających gości. Wielu zgodnie twierdzi, że starczyło mignięcie jaskrawej, przypominającej truskawkową landrynkę barwy, aby wokół zaroiło się od pełnych kokieteryjnych i prowokacyjnych spojrzeń mężczyzn, których zainteresowanie rzadko osiadało na obiektach przeciwnej płci, zaś na szczupłych barkach roześmianych kobiet spoczywały wyłącznie ramiona ich rzekomych koleżanek. Na ile ma to odwzorowanie w rzeczywistości, a na ile są to paranoicznie powielane kłamstwa - ciężko stwierdzić. Nie ulega natomiast wątpliwościom, że lokal reprezentuje stosunkowo dobry poziom. Muzyka nie odznacza się skrajnością, posiłki są przyjemnie doprawione, a stoliki przecierane przez przemykające w pracowniczym chaosie kelnerki.

Haraedo
Hasegawa Jirō

Pią 2 Cze - 2:21
20 maja 2037, około godziny dwudziestej trzeciej

  To był impuls. Początkowo plany były zupełnie inne, choć też związane z alkoholem i sponiewieraniem się do odcięcia. Na dobry sen oczywiście. Jiro nie znalazł jednak w żadnej z domowych kryjówek schowanej na czarną godzinę (która ostatnio zaczynała nastawać coraz częściej) ani jednej butelki. Nawet w Tosinkowej kuchni nie było nic zawierającego satysfakcjonującą ilość procentów. Pogodzony z myślą ruszenia zadu dwa bloki dalej, by w tamtejszej melinie dorwać wątpliwej jakości berbeluchę, uznał, że skoro już wychodzi to mógłby do bardziej cywilizowanego miejsca.
  Właśnie to doprowadziło go do radosnego marszu u boku rudzielca, wyciągniętego z domu w tą zapomnianą przez wszelkie kami noc. Prawdę powiedziawszy Hasegawa nawet nie był pewny, czy dzieciak jest pełnoletni, ale to właśnie on pierwszy przyszedł mu na myśl, gdy postanowił plan eskapady wcielić w życie.
  – Miło zobaczyć, że nie jest z ciebie już taki pies roztrzęsion jak ostatnio.
  Zamaskowany uśmiech, ukryty za czarną maseczką, szczery, aż do zmrużenia oczu rzucony rudzielcowi żeby chwilę później niemal go staranować gwałtownym skręceniem w jego stronę. Nie specjalnie. Jiro prowadził ich uliczkami Karafuruny dość szybkim, choć chaotycznym krokiem. Uparty na ten jeden, konkretny bar, nie do końca pamiętając do niego drogę.
  – Kurwa, to nie tutaj – padły chyba najgorsze słowa jakie paść mogły, gdy jego zmysł przewodnika zmusił ich do wspięcia się schodami na dach dziesięciopiętrowego budynku.
  Jiro już był gotowy odwrócić się na pięcie, by zawrócić i znowu gnać Shina jak górską kozicę jakimiś schodami w poszukiwaniu swojego eldorado, gdy jego spojrzenie wyłapało jedną z kelnerek. Różowe włosy w odcieniu gumy malinowej, mimo padającej na nie poświaty równie różowego neonu sprawiły, że jednak rozpoznał to miejsce.
  Potarł nos przez maseczkę, nieco zdezorientowany. Nie potrafił przeczytać nazwy, kierując się wyłącznie szczegółami, na które inni pewnie nie zwróciliby większej uwagi.
  – Wydawało mi się, że ostatnio było tu mniej różowo – mruknął, prowadząc towarzysza prosto do barowej lady, gdzie bez większego przejmowania się jakimikolwiek zasadami życia w społeczeństwie wyłapał dwa puste miejsca i odsunął na bok pozostawione drinki, by ostatecznie zaanektować ten teren – Plan jest bardzo prosty i bardzo sprytny. Bierzemy dwa razy nomihodai.
  Kolejne słowa skierował zarówno do dzieciaka jak i do barmanki, którą ku jego niepocieszeniu nie okazała się dziewczyna w różowych włosach. Płatność kartą przez podsunięty mu terminal przeszła bez żadnych problemów, a wysępiona od Carei kasa zasiliła barowe konto.
  – Mamy osiemdziesiąt minut picia ile chcemy – wyjaśnił rudemu, automatycznie podsuwając mu niewielką kartkę robiącą za menu, której sam i tak nie byłby w stanie przeczytać.
  – Za zaśnięcie na barze lub rzyganie jest dopłata – poinformowała ich od razu barmanka, przez co Jiro nieco zrzedła mina, burząc mu idealny obraz końca tego wieczoru.
  Podane mu jednak wybrane chwilę wcześniej zimne piwo od razu przywróciło mu humor. Ściągnął maskę z twarzy, chyba pierwszy raz od dawna bez większych oporów, by wlać w siebie kilka pierwszych łyków alkoholu jakby właśnie przemierzył pustynię i dorwał się do studni z wodą.
  – Żeby nie było, młody. Nie mam na tą dopłatę, więc się pilnuj.





Hasegawa Jirō

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pią 16 Cze - 21:57
Miał jeszcze dobry humor po dzisiejszym dniu. Żołądek dalej nie dopraszał się kolacji po obfitej wieczerzy, w płucach najwidoczniej zalegało czystsze powietrze, a wzrok był roziskrzony od wspominek. Może to wszystko przełożyło się na działanie, bo gdy dostrzegł wyłaniającego się spomiędzy lichowieskąd Hasegawę znad ciemnej maski ślepia ukazały nienagannie szczerą odpowiedź na jego widok - uśmiech został zasłonięty materiałem, ale kąciki oczu mocniej się przymrużyły, świadcząc o radości. Ustąpiła jednak zaraz po tym, gdy zdał sobie sprawę, że może to być wyolbrzymione. Odchrząknięciem starał się więc zbyć ewentualne pytania, a już tym bardziej tekstowe szturchańce, ale nic nie mógł poradzić na brak konkretnie obranej trajektorii ruchu swojego towarzysza. W pewnym momencie po prostu poczuł jak coś twardego wbija mu się w ramię, jednocześnie rzucając nim w tylny bok. Gdyby nie szybka reakcja nóg, pewnie odbiłby się i upadł, ale podeszwy znalazły stabilne oparcie, plecy zachowały pion i tylko ręka sięgnęła w stronę kompana, chcąc znaleźć pomoc w podtrzymaniu równowagi. Palce musnęły jednak strefę tuż nad barkiem Jiro, gwałtownie cofnięte, bo do mózgu zdążyło dotrzeć, że nie trzeba interwencji osób drugich, a poza tym to kurwa, nie tutaj.
Kolana mu się rozpadały po dziesięciopiętrowej wspinaczce. Protest wciągał już wraz z tlenem; bunt urósł w płucach, razem z jego piersią, ale zaraz potem, zamiast przekonwertować się na słowa, z głośnym westchnieniem opuścił krtań. Jednak dotarli. Warui nie sądził, że kiedykolwiek tak bardzo ucieszy się z wejścia do jakiegoś baru, choć im dalej, tym entuzjazm malał, opuszczając go jak powietrze z naciętego balona.
- Różowe są nawet podkładki pod piwa - zauważył z tłumionym przerażeniem. Niby mamrotał pod nosem, ale podnosząc jeden z tekturowych kwadratów o zaokrąglonych rogach i tak brzmiał jakby wpadł w jakiś panikarski amok. Obejrzał to jednak bez większych szczegółów, odłożył na bok, na stertę odgarniętą przez Hasegawę, i usiadł na hokerze po prawej, splatając nerwowo palce na blacie. Ciężko było stwierdzić czy się modli, czy tylko próbuje pokazać, że lepiej by wyglądał z czymś między rękoma, ale na szczęście szybko trafiła mu się karta. Prawie na nią nie spojrzał. Na czarnym tle neonowo-różowe napisy gryzły w oczy, więc prędko wskazał przypadkowy punkt z listy i dwie minuty później miał to już przed nosem. Smukły drink z buchającymi wewnątrz bąbelkami kompletnie nie pasował do obitej mordy ukazanej chwilę po tym, jak cienkie szkło stuknęło o ladę.
Ale jakoś pić musiał.
Zdjął maseczkę i wcisnął ją gdzieś w sam środek kieszeni, jak najgłębiej, jakby upychał nie tylko materiał, ale też napływające z podświadomości obawy.
Nie mam na dopłatę, więc się pilnuj.
- Dobra. Wiem przecież. - Obrócił niezgrabnie naczynie jedną dłonią, podczas gdy drugą wyjmował z brzegu mini-parasolkę w całuski i serię powtykanych, zbyt spasłych truskawek. Odkładał wszystko gdzieś na długość ramienia, byle jak najdalej. - Nie będę rzygał. Najwyżej mnie w porę wyniesiesz, nie? - Nie patrzył na niego, bo jeżeli miałby usłyszeć odmowę, to przynajmniej nie zobaczy jej jeszcze w jego oczach. - Poza tym, bądźmy szczerzy, nigdy się jeszcze nie uwaliłem w sztok.
Nigdy nie piłem takiej ilości alkoholu, aby nawalić się w sztok - chciał dodać, ale w porę ugryzł się w język i by zamknąć gębę wziął pierwszego łyka przesadnie przecukrzonego drinka. Wystrzał słodyczy rozlał się po podniebieniu, ale przełknął bez większych problemów, w swojej naiwności nie zdając sobie sprawy, ile uznania mógłby doświadczyć, gdyby pochwalił się tym na głos.
Zamiast tego obrócił się nieco bardziej do Hasegawy, wbijając w niego wreszcie czujne spojrzenie. Nad przymrużonymi oczami ściągały się brwi.
- Oczywiście nie wziąłeś mnie tu, żeby pogadać o sprawie? O ostatnim razie? - Przechylona o pół kąta głowa sprawiła, że w źrenicach odbiły się różowe poblaski szyldu. - Miałeś w sumie rację. Nic się nie wydarzyło od tamtego czasu. Nic złego - uściślił, znów zaczynając obracać nóżkę szkła w palcach. - Dobrze zrobiłeś, że zaprowadziłeś mnie wtedy do łóżka. Spanikowałem, bo nie wiedziałem co się dzieje i ta informacja, że Shibasawa odszedł... - Naczynie zatrzymało się gwałtownie, rozlewając kilka kropli na blat. W tiku nerwowym paznokieć zaczął przesuwać po wyszlifowanej nawierzchni kieliszka; bezgłośnie, na samej granicy dotyku. - Jakoś nie umiałem sobie z tym poradzić. A ten co się tak na ciebie kurwa gapi?
Ostatnie słowa wypowiedział już mniej konspiracyjnie; choć i tak wszystkie gadał stosunkowo głośno. Wyprostował się jednocześnie, by ponad ramieniem Hasegawy sięgnąć wzrokiem do gościa siedzącego trzy miejsca dalej. Mężczyzna wpatrywał się w nich znacząco, wsparty łokciem o blat, z piwnym wąsem nad górną wargą, kretyńskim uśmiechem i kompletnym brakiem krycia się z tym, że się nimi interesuje.
- Chce się bić? - Wrócił wzrokiem do Jiro, pochylając się do niego na tyle, by go usłyszał mimo muzyki.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian, Hasegawa Jirō and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Hasegawa Jirō

Czw 3 Sie - 23:56
  Spojrzenie na moment zawisło na zamówionym przez kompana drinku, jakby w zastanowieniu, czystych obliczeniach, czy po wyciągnięciu tych wszystkich napchanych do napoju dodatków poziom cieczy nie obniży się na tyle, że zostanie tam tylko jakiś łyk. Dopiero gdy wzrok powędrował wyżej, na samego Waru, na ustach Jiro pojawił się uśmiech, który próbował od razu ukryć kolejnym łykiem piwa.
  Niezbyt mądry pomysł, ale jakimś cudem udało mu się ani nie udławić, ani nie przeczyścić sobie zatok nagłym parsknięciem na widok takiego zdeterminowania.
  – Może po prostu zrzucę cię wtedy z dachu, co? Będzie znacznie szybciej – zaproponował przymilnie, nie łącząc w ogóle faktów, że alkohol i spora wysokość z pewnością wymusiły na właścicielach jakiekolwiek środki ostrożności i jego groźba nie miała prawa zabrzmieć poważnie.
  Kolejny łyk, niby pierwsze piwo, chłodne, a więc dobra wymówka po tej niełatwej wspinaczce na dach, ale już teraz rozpoczęły się przymiarki do narzucenia takiego tempa, by ilość wypitego alkoholu miała zwrócić się z nawiązką za cenę, którą zapłacili.
  – Jak zamawiasz zawsze takie gówna to nic dziwnego, że się nigdy nie nawaliłeś. Szybciej można cukrzycy dostać niż się upić – wymamrotał prosto w kufel, odstawiając go dopiero po chwili, nieco za głośno.
  Może po prostu nie trafiając w podkładkę, którą najpewniej nieznany nikomu z imienia rudy jegomość zutylizował z ich otoczenia, by nie raziła go różem po oczach, a może by uciąć kolejny temat, który młodszy zaczął.
  Tak jak i poprzednio Hasegawa nie wydawał się skory do wchodzenia w pewne rejony rozmów.
  – O ostatnim razie? O wysłaniu mi w środku nocy lokalizacji hotelu na godziny żebym tam jak najszybciej zapierdalał? Do tej pory się z tego muszę tłumaczyć.
  Niedługo będzie musiał zafundować Toshiko przeszczep brwi, bo te naturalne jej odpadną od poruszania nimi w wymownym geście, gdy tylko odzywał się dźwięk przychodzącej wiadomości. W końcu to ona, wyrwana ze snu, musiała staremu odpalić tą lokalizację na mapie tak, żeby ten nie przepadł nie wiadomo gdzie.
  – Dziś też będę miał zasmarkane purchlę odprowadzić do legowiska? Luli luli, kto Waruszki dziś utuli?
  Parsknął śmiechem, całkiem zadowolony z odpłacenia się złośliwością za ponowne wspomnienie o Shibasawie. Sprawie, która wbrew pozorom wcale nie chciała zejść na dalszy plan, co rusz przypominając o sobie, podsuwając coraz gorszy to łańcuch myśli. Wolał jednak się upić zamiast to rozgrzebywać. Nie tylko ze względu na siebie, ale i na Shina. Czuł się trochę jak przyparty do muru. Milczenie ze względu na jedyną osobą, z którą mógł o tym porozmawiać stawiało go w patowej sytuacji.
  – Nie, wziąłem cię tutaj z jednego powodu... – zaczął, mimowolnie od razu odwracając się we wskazanym kierunku, również nic sobie nie robiąc z jakiejkolwiek konspiracji.
  Jeżeli spodziewał się znajomej twarzy, to musiał się rozczarować. Wpatrujący się w nich typ nie był nawet podobny do nikogo, kogo znał. Jiro odruchowo starł kciukiem ewentualną pianę z piwa z nad swoich ust, widząc imponujący piwny wąs u nieznajomego. Ten, jak na złość, zrobił dokładnie to samo, rozwiewając wszelkie wątpliwości. Nie gapił się na nich. Gapił się na Hasegawę.
  W jednej chwili pomyślał, że zdjęcie maseczki było złym pomysłem. Przyzwyczajenie ochoczo podpowiedziało mu, że mężczyzna gapi się na jego blizny. Ponowne zasłonięcie twarzy nie wchodziło w grę, jeżeli chciał dalej pić. Gwałtownym ruchem sięgnął do kaptura, by naciągnąć go na łeb i dodatkowo ostentacyjnie odwrócić się bardziej do rudego, odcinając się tym samym od wzroku mężczyzny.
  Z kaptura powoli spłynęła wstęga ciemnoszarego dymu, by powoli przybrać zaspany koci kształt na kolanach właściciela. Duszkowi nie przeszkadzała ani głośna muzyka, ani nagłe pozbawienie go ulubionego miejsca.
  – Nie mogę mu wjebać, bo mnie wyrzucą przed czasem – mruknął, niepocieszony, dopijając szybko resztę piwa i podsuwając przechodzącej barmance puste szkło, które od razu napełniła tym samym.
  Ustawił sobie priorytety na ten wieczór, choć los najwyraźniej miał zamiar powystawiać go na kilka prób.
  – Jak ty to w ogóle zauważyłeś? Nie mów, że dorobiłem się własnego psa stróżującego.





Hasegawa Jirō

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Sob 26 Sie - 0:08
Na tle takiej beztroski wypadał jak paranoik. Wszystkie tematy jak owieczki sprowadzał do jednego punktu. Zaganiał i mówił: no, tu się skłębcie wszystkie razem i beczcie Hasegawie nad uchem. W końcu usłyszy, nie?
Nie słyszał.
Po plecach Shina przebiegł dreszcz na samą myśl, że miałby rozbić się na fresk jedenaście pięter niżej. Ledwie jedno szturchnięcie by wystarczyło.
- Nie mów tak - głos ugrzązł w gardle. Wątpił, by Jiro był do tego zdolny, ale kiedyś wątpił też w klątwy i aż tak paskudny wpływ alkoholu - jedno i drugie istniało bez względu na to, czy w to wierzył. Może więc wizja najprostszego rozwiązania miała rację bytu i choć wolał tego nie sprawdzać, z tyłu głowy zakodował, aby nie przesadzić z procentami, a jeśli tak się stanie: żeby trzymać się dwa krok w bok od towarzysza.
Na jego kolejne słowa pokręcił zresztą gwałtownie głową, a w jasnym spojrzeniu błysnął uraz.
- Widziałeś w ogóle kartę? - żachnął się na wytyk co do zamówienia. Było faktycznie słodkie, wykrzywiało usta i skręcało żołądek w wyżymaną ścierę. Ciężko było zaczerpnąć łyka bez jednoczesnego wybierana kontaktu po nakład insuliny. Mimo tego... - To co wziąłeś jest podpisane jako "piwny wąs, niejednym trząsł" - brew wywindowała ku górze, gdy przesuwał paznokciem niżej. - Moje to: "jak wypić to truskawkę, jak złapać to brzoskwinkę". Cokolwiek to znaczy. - Wsunął nieoczekiwanie łokcie na blat, na splątanych palcach opierając brodę, by raz jeszcze przyjrzeć się nazwom. Większość była strasznie długa, na czarnym tle wyróżniała się rażącym różem. Dopiero teraz dostrzegł po nimi zapisane malutką czcionką składniki. Mięta, blue curacao, grenadyna, gin, tonic, sok z limonki, biały rum... Toczył wzrokiem po opcjach, ostatecznie wzdychając poddańczo i - przechyliwszy ostatni raz (na dwóch się skończyło) naczynie z pierwszym drinkiem - uniósł dłoń i skapitulował, prosząc o wąsa.
Huk jaki zaraz potem przeciął muzykę, wyprostował mu szybko ramiona. Opuszczony nad menu łeb uniósł się, podobnie jak pytające spojrzenie, od razu odnajdujące twarz Hasegawy.
- To było skrzyżowanie - uściślił bez siły, wypierając się z zarzutów. - Był tam też bar, do którego chciałem cię zabrać, i stara pralnia. Do niej nie chciałem cię zabierać, ale tam była. I ty oczywiście zobaczyłeś akurat hotel. Poza tym - raptownie wciągnął powietrze -komu się znowu tłumaczysz? - Odetchnął głębiej, prawie nie zauważając, że barman w tym czasie zdążył sprzątnąć z blatu pusty kieliszek po drinku, zmyć mokre okręgi pozostawione przez smukłą nóżkę naczynia, a na tym miejscu postawić kufel pełen pieniącego się piwa. - Im bardziej to robisz, tym gorzej to wypad... - Zamarł z lekko rozchylonymi wargami, jakby dopiero teraz przez dudnienie muzyki dotarła do niego pozostała część.
Dziś też będę miał zasmarkane purchlę odprowadzić do legowiska?
Spiął się, przekrzywiając nieco w kierunku Jiro, patrząc na niego z niedowierzaniem zranionego kpiną dzieciaka.
Luli luli, kto Waruszki dziś utuli?
- NO CZY TY MOŻESZ? - jęknął ponad jazgotem basów, opadając w barkach, jakby waga całego świata go przygniotła. Sam już nie wiedział co jest gorsze; to jak prześmiewczo i trywialnie traktował go Hasegawa, to, że nie chciał z nim porozmawiać o głównym temacie jaki ich łączył czy jednak fakt, że wgapiał się w niego obcy mężczyzna. To ostatnie było natarczywe i przerażające do stopnia, w którym rudy zacisnął szczęki, blokując napływające na język przekleństwa. Nieswojo się czuł, gdy mieli wokół siebie tyle nieznanych osób, tyle nienazwanych twarzy, zapachów, odgłosów, tyle rozmów nadających właściwie tuż nad uchem, choć w najbliższym otoczeniu prawie nikogo nie było. Ludzie tańczyli na parkiecie, kłębili się przy swoich stołach. Oprócz ich trójki przy barze nikt na stałe nie usiadł, a jednak obecność akurat tej jednej dodatkowej persony mierzwiła Waru jak dłoń głaszcząca pod włos.
Poza tym po pytaniu był zaskoczony, że podejrzanego typa dało się nie zauważyć. Nawet jeżeli Hasegawa siedział do niego bardziej tyłem niż przodem, wzrok tego mężczyzny miał moc młota pneumatycznego. Ale może tak naprawdę do siebie pasowali; wydawali się mieć tę samą subtelność
Shin pokręcił gwałtownie głową, wprawiając ogniste kosmyki w ruch. Do licha. Kurde.
Czy był osobistym psem stróżującym?
- Przyznaj, że jest dziwny - nacisk pewnie niewiele da. Nie zamierzał zresztą ciągnąć tematu w nieskończoność, choć mimowolnie zerkał ponad ramieniem przygarbionego kompana w obranym na stałe kierunku. Nadzorował postawę i ten durny uśmieszek, nieschodzący z gęby. Facet wydawał się niezrażony nawet po tym, jak Jiro złapał za kaptur i naciągnął go na głowę.
Jakby już to nie było wystarczającą aluzją.
- Ale wracając - ostatecznie scentralizował wzrok na pełnej blizn twarzy naprzeciwko. - Z jakiego powodu mnie tu wziąłeś?
Choć wrócił do poprzedniej kwestii, nie uszła jego uwadze dodatkowa obecność. Siwa mgła otaczała kark drugiego yūrei jak papierosowy dym. Uformowana w kształt kota wywołała u Shina naturalną reakcję; błysk w przymrużonych ślepiach, uśmiech czający się w kąciku ust.
- Który to?
Jak się w ogóle nazywały?



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.

Hasegawa Jirō

Sro 20 Wrz - 22:01
  Oczywiście, że widział kartę. Nie był przecież ślepy. To, że nie umiał nic z niej przeczytać było zupełnie osobną sprawą. Zmarszczył brwi słuchając wymienionych nazw, nie biorąc nawet pod uwagę, że Warui może zwyczajnie ściemniać - a zdrowy rozsądek przecież powinien mu podpowiedzieć, że tak właśnie było.
  – Czemu trząsł? – spytał, raczej domyślając się dlaczego wąs; próbując znowu wyrzucić z pamięci widok gapiącego się na niego faceta – Że niby mocne? Przecież czuć, że rozwodnione. Cienkie jak siki węża.
  Wzrok Jiro przepełniało całkowite i szczere niezrozumienie co do artystycznego zamysłu tego, kto miał za zadanie tą kartę stworzyć. Sam nawet nie zaszczycił wypisanych propozycji dłuższym spojrzeniem.
  – Jak jest tu coś sensownego poza piwem to możesz mi wybrać – zgodził się łaskawie, czując, że pożałuje.
  Nie zakładał, że Shin'ya w ogóle wie czym jest sensowny alkohol, a poza tym przecież widział jaki był jego pierwszy wybór. Pewnie skończy z arbuzem postawionym na szklance i wbitym w niego miniaturowym parasolem.
  – Toshiko, bo komu innemu znowu mogę się tłumaczyć – kolejny łyk piwa, mający ukryć dziwną nutę w głosie.
  Inni ludzie zdecydowanie zbyt szybko ewakuowali się z jego życia, by kogokolwiek mógł obdarować jakąkolwiek pochodną słowa znowu. Zresztą Warui mógł poznać tego namiastkę, gdy z całej ich dawnej ekipy, została już tylko dwójka.
  – Do baru, no jasne. Dlatego w środku nocy wyskoczyłeś mnie przywitać na tym swoim skrzyżowaniu w samej piżamce, piszcząc o Shibasawie i wlepiając te swoje załzawione ślepia we mnie. Dobrze, że nie mdlałeś teatralnie, czekając aż cię złapię. Tak się totalnie wychodzi do baru. Baru przypadkiem mieszczącego się tuż przy hotelu na godziny – pokiwał głową, całkowicie zadowolony ze swojej podkoloryzowanej historyjki – Każdy z nas tak robi, Warui, normalność i codzienność, można by rzec.
  Szkoda, że nie miał widowni. Mógłby się odwrócić i zerknąć czy chociaż ich osobisty typ docenił opowieść, ale ciarki przechodzące po plecach podpowiadały mu, że raczej był zajęty docenianiem czegoś innego. Kręgosłupa Jiro - i obawiał się, że wcale nie odcinka na wysokości łopatek.
  Sekundy dzieliły go od pokazania mu środkowego palca, ale na szczęście rudy przypomniał o sobie.
  – Otóż z powodu mojej siostry. Okazała się na tyle dobrym stworzeniem, że dała trochę hajsu żebym kupił sobie coś fajnego i był szczęśliwy, a że twoje szczęście to i moje szczęście, więc cię zabrałem ze sobą.
  Chwila dramatycznej pauzy i krótkie westchnięcie.
  – No bo żyjesz jak zwierzę pod kamieniem odkąd się wyniosłeś z Nanashi. Trzeba cię uspołecznić i socjalizować ze światem. A że panikujesz, że ktoś nas wkrótce pozabija, to tym bardziej.
  Nie wyglądał na przejętego, podobnie jak nie przejął się kotem. Zresztą kot sam się nie przejął niczym, co działo się dookoła.
  – Kokos. Ale nawet nie myśl o pogłaskaniu go – ostrzegł od razu, poważniejąc na sekundę – Znaczy myśleć możesz, ale tego nie rób.





Hasegawa Jirō

Warui Shin'ya, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Nie 24 Wrz - 4:52
Trzeba przyznać, że trochę się zmęczył. Nie łatwa to sztuka wejść dziesięć pięter na wysokich butach, odjebanym jak szczur na otwarcie kanału tak, żeby przy okazji nie zniszczyć szpachli wartej więcej niż jego godność, albo nie złamać paznokcia, dłuższego niż jego życie, jeżeli zmierzając w stronę klubu natrafiłby na grupę jakiś troglodytów. Co z tego, że prawdopodobnie byłby od nich wszystkich wyższy, jeżeli i tak zgięliby go w pół jak harmonijkę. Co z tego, że jego pokazowe nogi pozwalały na pokonywanie trzech stopni na raz, skoro mial na sobie opinający i tak niepoporcjonalnie cienkie ciało gorset, skoro w szale ekscytacji i ataku paniki którego doświadczył w drodze do budynku biegł na łeb na szyję po tych cholernych schodach. Naprawdę nikt dotychczas nie wymyślił tutaj windy? Przecież jak będzie wracał, już napewno nietrzeźwy, to szybciej niż by się spodziewał znajdzie drogę powrotną na czterech. Tak nie może być, bo inaczej może nawet więcej go tu nie zobaczą. (Conajmniej, jakby ktoś pytał.) Co to to nie, skarbie.
W zasadzie, czy można by go nazwać drobnym? Zapewne brzmi to jak jakiś nieśmieszny żart. Bezpłciowo wyglądający, w różowej peruczy, pozbawiony mięśni sodomita nie mieścił się w niemal każdych drzwiach. Raczej dzięki temu miał mniej niechcianej uwagi niż jego mniejsi koledzy. Była dużo większa szansa, że jeżeli w swojej paranoicznej głowie poczułby się czymś zagrożony, to ruszając w stronę wyjścia spacyfikowałby się sam uderzając głową o próg. Drzwi jeden, Naiya zero.
To, co mógł teraz czuć, to już nie był ten sam Kō. Przechodząc pod różowym neonem dostawał buziaczka od uderzającej do głowy energii, jakby tam była jakaś pieprzona różowa jemioła.
Może nie było mądre wybierać się sam. Może nie było równie mądre, by zamówić te pełne piany piwo, siadając przy barze nieopodal jakiś dwóch całkowicie obcych typów. Może Kō nie był mądry, ale... Ah! Zawiesił na jednym z nich oko. Dłuższą chwilę wodził swoim niespokojnym wzrokiem, dodatkowo wzmocnionym niemal białymi soczewkami, po jego bliznach. Doprowady wzbudzały jego ciekawość, czego nie krępował się okazywać. Wgapiał się wręcz bezczelnie, a gdy ten w końcu ledwie spojrzał w jego stronę i zasłonił je kapturem, Kō przez chwilę zamurowało, by po tej chwili oprzeć chudą dlonią brodę. Zaśmiał się niesłyszalnie pod nosem, pod którym też piwny wąs trząs się z rozbawienia, które już później nie schodziło z twarzy Kō.
Ow, chłopaki może potrzebują się trochę otworzyć. W końcu chyba wszyscy zgromadzeni wiedzą, jaki to typ miejscówki o tej porze, co nie? Co nie...?
Jednak... bawiło go ich zachowanie do tego stopnia, że postanowił poczekać. Jeden z nich ukrył się pod kapturem jak mysz pod miotłą, no komedia. Nie da się ukryć, ta myśl, że Kō może niechcący wywiera na nich jakąś presję dawała chore poczucie władzy, toteż nie musiał tego procederu tak od razu przerywać. Dla Kō będącego aktualnie w skórze klubowej s budowanie napięcia sprawiało więcej satysfakcji niż normalnie. No sorki, ale co poradzić, taki już był. W tle nieco ogłuszającej muzyki nie za bardzo rozumiał, o czym gadają, więc też ciężko się było się przyłączyć, ale wyłapał kilka przelotnych spojrzeń od rudego gościa, gdyż nadal mierzył ich wzrokiem wzdłuż i wszerz. Wpadła mu do głowy myśl, że może go obgadują. Naprawdę mogli poczuć się niezręcznie? Dziwne, on tam się dobrze bawił.
Historyjkę Hasegawy akurat zdołał zarejestrować i tym razem parsknął głośno, nieco podchmielony opierając tym razem całe czolo na dłoni, dławiąc się własnym śmiechem. Naprawdę tak było? Wyobraził sobie tą sytuację i w jego spaczonej wyobraźni była zapewne jeszcze bardziej kuriozalna. Nie dawał jednak żadnych oznak, żeby to znaczyło, że się od nich odwali. Teraz to nie ma szans, gratulacje, wygraliście ten dzień.
Koniec tego. Szybko podniósł jednak głowę i dalej prowokacyjnie się uśmiechając, próbował nieco bardziej złapać stały kontakt wzrokowy z którymkolwiek z nich. Wtedy też wystawił język, powoli oblizując górną wargę z piwnego wąsa, wciąż mając ten sam, intensywny wzrok, skierowany prościutko w stronę tej dwójki, wyczekując jakiejś reakcji. No dalej, co ma jeszcze zrobić, by zwrócić na siebie uwagę? Zatańczyć Rasputina?


@Warui Shin'ya  @Hasegawa Jirō


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya, Ye Lian, Hasegawa Jirō and Shiba Ookami szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Nie 8 Paź - 18:26
Czemu trząsł?
- Nie wiem - burknął, jeszcze raz zaglądając do karty, obejmując dłonią swój własny kufel piwa. - Może ze strachu przed twoimi tekstami. Nigdy nie wiadomo, kiedy żartujesz.
Czasami zastanawiał się, czy Hasegawa poczuciem humoru tuszował jakieś swoje naturalne reakcje; strach na przykład. Albo niepewność. Przecież niemożliwe, żeby nie przejmował się sytuacją z budowy, zapomniał o Chizuru i tym cholernym błysku w oczach pracodawcy, gdy podawał im wytyczne. Nie chciał słuchać o Shibasawie, ale ta rozmowa nie mogła się za nimi ciągnąć w nieskończoność, nawet jeżeli Jiro za każdym razem coraz bardziej umniejszał rangę klątwy.
Warui z kolei, tak absurdalnie dla swojej gówniarskiej natury, pozostawał aż zbyt poważny. Przytyki i prześmiewcze historyjki zbywał westchnięciami albo ostrym spojrzeniem, jednym z serii pt. "możesz być CHOĆ RAZ POWAŻNY?", jakby to cokolwiek kiedykolwiek dało. Teraz też, choć lekki ton rozmówcy powinien pokrzepić tłukące w piersi serce, bardziej je ściskało niż wprawiało w dalszy galop.
Przestał natrętnie obracać kufel (znów to robił, tak jak wcześniej kieliszkiem od drinka) i zerknął w kierunku zabliźnionej twarzy. Sam już nie wiedział, czy gorąco, które uderzyło go w policzki, było efektem szyderstw Hasegawy, czy jednak upitych procentów. Głupie to było; mieli się rozluźnić i zabawić, a cały czas myślał tylko o tym, co zrobić, aby zatrzymać zbliżające się do nich fatum. Za szybko zdał sobie jednak sprawę, że choć często irytuje go obecność tego typa, jednocześnie chce go uchronić od losu Shibasawy; i wszystkich pozostałych, z którymi mieli kontakt, a którzy pozostali jedynie coraz mocniej ścieraną smugą gdzieś na samym brzegu pamięciowej tablicy.
Może było prawdą, że raz na jakiś czas można zwyczajnie odpuścić i trochę wyluzować. Głaskanie paniki w niczym nie pomagało; stawała się tylko coraz bardziej oswojona, więc coraz częściej krążyła gdzieś w pobliżu. Shin sam zdążył ogarnąć, że im bardziej nakręcał się na przeszłość i na konsekwencje, jakie ze sobą niosła, tym mniej racjonalnie potrafił myśleć. Plany, które tworzył, rozsypywały się jak pochwycone w pięści wieże w piasku. Traciły kształt im bardziej starał się je złapać, a potem tygodniami męczarni zbierał ziarnko za ziarnkiem.
Kto wie czy nie brakowało mu bardziej alkoholu niż rozwiązań.
Z obrażoną miną wziął więc łyka piwa, a potem, ignorując zadowolenie Hasegawy, wybrał mu whisky sour z listy.
- Podwójne niech pan da - rzucił za barmanem, prawie zagłuszony szczękiem obijających się o siebie butelek, które pracownik zaczął przetrącać w poszukiwaniu odpowiedniej. - Albo potrójne.
Rude pasma zniknęły z piegowatego czoła, gdy Shin poprawił włosy. Upił kolejną część swojego zamówienia; raz i drugi. Obrócił się zaraz bardziej przodem do Jiro i już miał zamiar mu powiedzieć, że wcale nie chce dotykać jego Kokosa, po prostu był ciekaw, tak samo jak zainteresowało go, że miał siostrę, kiedy znów dostrzegł ruch. Doczepił do tego tłumiony śmiech; nawet jeżeli trochę ich dzieliło, a wolną przestrzeń wypełniało dudnienie muzyki, ciężko było nie rozpoznać ubawu w tych rozdrganych ramionach. Barki nieznajomego przestały mieć jednak jakiekolwiek znaczenie, gdy pojawiła się twarz.
Przez usta Shina przemknął grymas; może chciał się skrzywić, ale nie zdążył. W zaskoczeniu graniczącym z szokiem przypatrywał się jak język przemyka nad górną wargą, zlizując stamtąd ostatnie ślady po pianie.
- Nie no - sapnął, kiedy wreszcie coś w jego przełyku przestało zawadzać. Zmarszczył brwi, niespodziewanie zrywając z miejsca na równe nogi; poczuł jak kolana w pierwszej sekundzie miękną, ale szybko przywrócił im energiczność, kiedy spiął ciało i zrobił pierwszy krok. Tego, że dla zachowania równowagi musiał oprzeć się o Hasegawę, już nie zarejestrował. O blat baru obił się wtedy gruby spód tumblera, w ścianki uderzyła ta jedna jedyna kostka lodu, ale równie dramatycznie Shin zgrzytnął zębami. - Się pałka przegła, szuka guza i go znajdzie, idę go wyjaśnić, pilnuj mojego piwa i swojego Kokosa, zaraz wracam, EJ TY!
Ostatnie rzucił już ponad wrzawą roztańczonej na parkiecie klienteli, ponad rytmicznym pulsowaniem utworu w każdym zakątku lokalu, ponad asekuracyjnym: co znowu? barmana, który najwidoczniej postanowił się tym zainteresować i nawet ponad swoimi własnymi ostrzegawczymi myślami.
Szumiało mu już trochę w czaszce.
I chyba mówił niewyraźnie.
Ale mówił. Nerwowym gestem otarł kącik zabliźnionych warg, choć nawet to nie dało rady zmyć durnego uśmiechu prowokacji.
- Jakiś problem, typie? Pozasłaniałeś mi całego kumpla. Lampisz się na niego od dwudziestu minut praktycznie bez mrugania, sam muszę gadać bardziej do jego bluzy niż do niego, straszne, serio, o co ci do licha chodzi? Tynk zasechł, że powieki zblokowało na amen? Pomóc? - prawie wszystko na jednym wydechu, ciągiem. Strząsnął z ramion niewidzialny ciężar, jakby tylko dzięki temu przestanie mu się kręcić we łbie. Jedna z dłoni zdążyła stulić się w pięść, ze strzykiem wyłamywanych kostek objęta drugą ręką.
Był dobrym chłopcem całe życie.
Wolał dawać niż otrzymywać.
- Wyskakuj z tych babskich bamboszy, pogadamy jak mężczyźni i po sprawie.
Z ciosami włącznie.

@Naiya Kō, @Hasegawa Jirō

Spoiler:


従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian, Hasegawa Jirō, Shiba Ookami and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Hasegawa Jirō

Czw 12 Paź - 8:22
  – Najbezpieczniej przyjąć, że zawsze żartuje. Wtedy, nawet gdy powiem niewygodną prawdę, będzie można to łatwiej zignorować – prychnął rozbawiony, choć w jego głos wkradł się jakiś gorzki ton.
  Może przez wlaną w siebie końcówkę piwa, by wyzerować kufel i móc oczekiwać kolejnej dolewki, tym razem wybranej przez Shina. Gdzieś na dnie ciemnych oczu czaiła się ekscytacja na samą myśl o niespodziance, połączona z nieznającą cierpliwości ciekawością. Wbijał to spojrzenie w barmana, skubiąc wyżłobienia na kuflu, któremu nie mógł na szczęście jakkolwiek zaszkodzić.
  Nie wiedział czym było whisky sour. Prawdę mówiąc nawet nigdy nie pił zwykłej whisky, a tu nie dość, że sour to jeszcze potrójne. Prawdziwe szaleństwo.
  – Ale ty wiesz, że jak mówię nie, to znaczy nie i upicie mnie nie zmieni mojego zdania? – spytał, nie zdając sobie sprawy jak w tym miejscu jego słowa zmieniały swoje znaczenie.
  Nawet jeżeli chodziło tylko o Kokosa. Może zwłaszcza jeżeli chodziło o Kokosa.
  Czując dłoń opartą na swoim ramieniu, spojrzał na Shina pytająco, nie rejestrując w pierwszej chwili o kim Warui w ogóle mówi. Dopiero gdy powiódł za nim wzrokiem, obracając się powoli na swoim siedzisku, pojął cały zarys sytuacji.
  Zamrugał zaskoczony, mając nadzieję, że źle odczytał zamiary młodego. W przeciwnym razie wyszłoby na to, że jego pies obronny miał zamiar się bić. O niego. I to z innym typem. Hasegawa podrapał się po nosie, od razu naciągając na pysk maseczkę, gdy tylko zorientował się, że jej nie ma. Całe życie był święcie przekonany, że bić się o niego będą jedynie bezdomni, gdy umrze w jakimś rowie za osiedlem, a jego zwłoki nie zdążą jeszcze wystygnąć.
  Zerknął na barmana, jakby próbując znaleźć w nim odpowiedź, co powinien zrobić. Jeżeli jeszcze przed chwilą nie wiedział, to teraz już zyskał pewność. Czająca się w ruchach pracownika chęć interwencji jasno mówiła mu, co Jiro powinien.
  Powinien ratować rudego.
  – Zajmę się tym, spokojnie – rzucił do barmana, potwierdzając swoje słowa uspokajającym gestem dłonią, który w rzeczywistości był odłożeniem kociego ducha na blat, by ten pilnował ich zamówień.
  Kot od razu zainteresował się szklanką i próbował zapuścić do niej jęzor.
  Wcale nie chciał podchodzić do nieznajomego, nie po tym wszystkim. Nie dość, że czuł się nieswojo, to jeszcze wiedział, że im mniejsza odległość, tym konflikt będzie bardziej eskalował. W kapturze naciągniętym na łeb i czarnej maseczce na twarzy i tak pozakrywał blizny na tyle ile tylko mógł, ale to nie pomogło. Ciągle czuł na sobie ten wzrok, nawet gdy widział, że ten przypadł teraz w zaszczycie rudemu.
  – Warui... – zaczął zrezygnowany, gdy odgrodził rudego od jego potencjalnej ofiary, podnosząc wzrok na młodego i nagle wybuchając śmiechem – Czy ty się najebałeś w trzy dupy jednym drinkiem?
  Nigdy nikogo nie powstrzymywał przed bójką. Wręcz przeciwnie, zawsze był tym, który zachęcał - albo sam zaczynał. Jak mantrę powtarzał sobie, że ich wyrzucą, jakby to było jedynym argumentem.
  – Lepiej susz ząbki do barmana, różowy wypłoszu, póki je jeszcze masz, i udawaj, że wszystko okay, bo jak mój kumpel stąd wyleci, to uwierz, że będziesz na dole szybciej od niego.
  Wzrok Hasegawy dość zwinnie uniknął kolejnego natarczywego spojrzenia, tym razem całkiem przypadkowo, błądząc po twarzy wymalowanej barwami wojennymi w poszukiwaniu sensu ich istnienia z miną - choć ukrytą za maską - wyrażającą jedynie brak zrozumienia.






Hasegawa Jirō

Warui Shin'ya, Ye Lian and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Pon 16 Paź - 22:02
Gdy rudy chłopak zszedł z siedzenia, w pierwszej chwili do Kou nie dotarły żadne sygnały od zagłuszonego instynktu samozachowawczego, który zapewne zaczął mu szwankować jeszcze zanim wyszedł z domu w tych ubrankach. Znowu zapatrzył się na Jiro, aż dotarł do niego dźwięk krzyku i slów wypowiadanych w tonie conajmniej nieprzyjaznym, przez które momentalnie niemal cały się zjeżył. Obrócił się na siedzeniu w stronę zirytowanego nieznajomego, dając sobie w ten sposób pełniejszy obraz sytuacji. Zanim jego mózg zdążył to wszystko przetrawić, rozlał w jego wnętrznościach wiadro tego śliskiego, przebrzydłego kortyzolu, powodując tym samym, że wzrok Naiyi wlepiony w zbliżającego się typa stał się jeszcze bardziej intensywny, jeszcze bardziej rozechwiany, choć wyraz twarzy pozostawał bez zmian. Lekki, głupowaty uśmieszek, przeplatany ironicznym poczuciem wyższości, a jednocześnie odruchową paniką. Zmierzył go od góry do dołu, a potem znowu chamsko spojrzał mu w twarz, po czym wymownie pokręcił głową na boki. Podniósł ręce i ramiona, spoglądając to na niego, to na barmana, pokazując, że chyba czegoś tu nie rozumie i też by chciał wiedzieć, co znowu... i wtedy dopiero dotarło do niego, co znaczy ta jakaś dziwna atmosfera, która narastała tym bardziej, im bliżej rudy znajdował się Kou.
Potem zorientował się, że łzy strachu napłynęły mu do oczu. Cholera, a co jeśli się pomylił? Co jeśli ta dwójka jest zupełnie nie z tej bajki, co reszta towarzystwa? Nie jest dobrze. Naprawdę nie jest. Ten drugi też zaczął się zbliżać.
Przełknął ciężej ślinę, jakby chciał samemu sobie przekazać, że musi wypić to piwo, którego sobie naważył. Wdech, wydech i gramy chojraka. Uznał, że i tak nie ma szczególnie dobrego wyjścia z tej sytuacji, że jak spróbuje się pokojowo wywinać to jeszcze pogonią go jak psy i okradną z pieniędzy i godności, której już i tak sobie odmówił tak bardzo ryzykując. A już to widział, bić się z dwoma typami zbudowanymi o wiele lepiej od niego, co jeszcze. Przecież ślepy by to zauważył, że tak w sumie to Kou nie był mężczyzną, tylko influencerką, okej? Chyba będzie musiał grać na zwłokę, zanim wymyśli, jak uchronić swój influencerski tyłek przed czymś innym niż jakiś ciepły brunet z gejbaru. Wtedy też lęk zaczął powoli ustępywać coraz większej irytacji.
- Ah, tak?! Super skarbie, ale weź, poczekaj, coś wpadło mi w oko, ale tym razem to nie ten zakapturzony kolega, tylko twoja upadająca godność. Trochę mindfullness by się przydało. - Powiedział, strategicznie wycierając palcami łezki z oczu, dość delikatnie, by nie uszkodzić sobie makijażu lub oczu paznokciami. Asekuracyjnie odsunął się tułowiem możliwie jak najdalej w przeciwną stronę do tych dwóch typów, aż wreszcie poczuł na plecach blokadę z wpijającego się brzegu baru. Udawał całkowicie wyluzowanego, ale z tym wzrokiem mógł wyglądać najwyżej, jakby był czymś naćpany.
- Coś do mnie mówiłeś? - Zapytał celowo w aroganckim tonie, lecz tak naprawdę slyszał, co mówił, choć zdecydowanie nie chciał. - No piękne masz te rączki, nie musisz się z tym obnosić. Chyba, że umiesz je jakoś wykorzystać. - Wtedy zrzucając słuchawki sobie na szyję poprawił wlosy na peruce i próbował zmierzyć rudego kolejnym spojrzeniem z góry, ale przed oczami wyrósł mu ten drugi, zakryty facet.
"Czy ty się najebałeś w trzy dupy jednym drinkiem?"
Oh, serio? Zaśmiał się, bo widział od początku, że Warui musi być już mocno wstawiony, ale wcześniej po prostu zakładał, że musial przyjść do klubu już pijany, żeby zaoszczędzić na alkoholu. Sam kiedyś tak robił. A tu takie zaskoczenie. - Awwwww, ale słodko. - Skomentował krótko, zasłaniając lekko usta dłonią.
Zaraz jednak odnotował groźbę Hasegawy i mina mu zrzedła. Sam zerknął w stronę barmana, orientując się, o co chodzi. Bez zastanowiena oblewający go zimny pot zmusił do wyciągnięcia kolejnych zapasów swoich umiejętności aktorskich, by uśmiechnąć się do barmana promiennie i mu pomachać, uspokajającym gestem dłoni odwołując jego uwagę z miejsca zdarzenia. Ten spojrzał się nań bardzo dziwnie, wracając do swoich obowiązków, lecz przez chwilę zdawał się nie być do końca przekonany. Nie wiadomo, co mógł pomyśleć o tej dziwnej sytuacji. Naiyi to nie pocieszało, bo był świadomy, że właśnie wyzbył się swojej jedynej deski ratunku. Ale co miał w sumie innego zrobić? Jeżeli groźba byla prawdziwa, mógł od razu zrzucić na siebie kolejne ryzyko jeżeli Warui i Hasegawa zostaliby wyproszeni. Chyba musiałby umrzeć z głodu, nie mając odwagi wyjść z baru. Albo, co gorsza, mógłby sam zostać uznany za uczestnika tej szemranej sytuacji i zostać wyrzuconym razem z nimi, a wtedy... tego to już nie chciał nawet sobie wyobrażać, jak to wszystko mogłoby się skończyć. Ciągle napływało do niego tysiące myśli, a im więcej myśli, tym silniej czuł się jak zwierze zapędzone w kąt i nie mógł opanować własnej agresji. Tym bardziej bał się zarówno ich, jak i siebie i swojej idiotycznej brawury i tendencji do autosabotażu.
Zaczął powoli ześlizgiwać się z krzesła. Kto by pomyślał, był od nich obu wyższy. 10-centymetrowe koturny dodatkowo sprawiały, że choćby wbiegł w kolejkę do promocji na karpia w Lidlu, to nie dałby rady się schować. Sytuacja patowa, ale i przeczucia miał nie za ciekawe. Miał wrażenie, że z każdą chwilą tylko bardziej się wkopuje, a co gorsza, to dopiero początek.
I wtedy jego najczarniejsze przeczucia stały się prawdą. Chciał tylko powoli i niepostrzeżenie się wycofać z tego miejsca... A on DOSŁOWNIE ześliznął się z krzesła, gdy próbując namierzyć połżenie podłogi nieświadomie nadepnął jedną nogą na zdradziecką nitkę wystającą z podkolanówki drugiej nogi. Podniósł ręce w powietrze próbując złapać równowagę, ale było już o milisekundę za późno. Z hukiem łapiąc się nabliższej możliwej rzeczy, wymalowany wieżowiec wpadł... prosto na Jirō.
Nie wiedział, co się dzieje. Silnie zaszumiło mu w głowie. Serio, mając ponad dwa metry mógłby nawet w ten sposób dostać wstrząsu mózgu. Wtedy nagle dotarło do niego, skąd wziął się ten nagły ból w dolnych kończynach, wrażenie, że ziemia jest ciepła i głośny oddech zagłuszany maską. Spojrzał w bok i wtedy...
Serce mu stanęło.
Leżał na podlodze. Albo raczej, NA HASEGAWIE.
Jiro miał chociaż rację, Kou był na dole szybciej od Shina, ale nie przewidział, że sam będzie numerem jeden w tym zestawieniu.
Nie patrzył już nawet na niego. Bał się nawet poruszyć. Spojrzenie, które nie było już roztrzęsione, tylko skrajnie przerażone, wbił w podłogę. Z całej sily próbował wesprzeć się na lewym łokciu, z marnym skutkiem, bo trząsł się bardziej niż jakikolwiek piwny wąs...
Chyba czas wykupić miejsce na cmentarzu.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya, Ye Lian, Hasegawa Jirō and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pon 30 Paź - 3:16
Nie zdawał sobie sprawy, że robi problem - sobie, Hasegawie, personelowi lokalu, nieznajomemu, którego intencje odbiegały na dystans trzech przecznic od tego, co kłębiło się w przetrąconej alkoholem głowie. Racjonalne myślenie dobiły procenty, więc logika leżała gdzieś skulona, dogorywając na samej krawędzi świadomości i błagając najwyraźniej o resuscytację nim będzie za późno. Jej cichy, szemrany głosik zagłuszał mobilizujący doping rozdrażnienia.
Shin nie zastanawiał się więc nad ewentualną pomyłką, czuł jedynie ścisk pięści i wżynające się we wnętrze rąk paznokcie, mrowienie w karku, napięcie przesuwające lodowatym palcem wzdłuż kręgosłupa. Narastało w nim pragnienie, aby sprać natręta, zedrzeć mu z ust ten tępy uśmieszek, sprowadzić do poziomu podłogi, zresztą tam gdzie jego miejsce, wreszcie splunąć w centymetr od maźniętego makijażem policzka. Ta bezsensowna burda zamroczyła i zniekształciła obraz i gdyby nie pojawienie się interwencji, pewnie uległby instynktowi.
Był o krok od wymierzenia ciosu.
Przyhamował zresztą nie ze względu na samą fizyczną obecność Jiro, ale raczej na to, co od niego usłyszał. Nagły śmiech zadziałał jak implozja; wybuchła bariera szczelnie odgradzająca poczytalność od amoku, a Warui cofnął się gwałtownie, przenosząc wzrok z umalowanej twarzy na Hasegawę. Nie dowierzał w to co słyszy; jak mógłby najebać się w trzy dupy jednym drinkiem? Jak w ogóle można było założyć coś tak żałośnie niedorzecznego?
- Tam było jeszcze piwo - wtrącił równie zły, co zaskoczony, nadal targany dreszczami adrenaliny, chętny, by wznowić (a w ogóle zacząć) walkę, ale jednocześnie kompletnie ogłupiony faktem, że wszystko mu przerwano. Wydawało się, że nie pojmuje ogromu powagi. Że nie dostrzega neonowych świateł wokół, nie słyszy dudnienia muzyki, nie jest świadomy obecności gapiów ani niesłabnącej uwagi barmana. Nosiło go szalenie - widać to było po rozbieganym spojrzeniu, po zaciskanych i rozluźnianych na przemian szczękach i po dłoniach, z którymi teraz nie wiedział co zrobić, więc splótł je ciasno na klatce piersiowej na poły obrażony, na poły zrezygnowany. Nie miał zresztą powodów, aby tak się zmitygować; nie rozumiał nawet, dlaczego Jiro powstrzymał go przed pierwszym ciosem, bo choć nie znali się szczególnie dobrze, nie wydawał się przy tym ułożonym dżentelmenem.
Z drugiej strony czy ułożeni dżentelmeni nie amortyzują upadków?
Shin głośno wciągnął powietrze - z sykiem. Zamknięta postawa od razu mu się otworzyła, podobnie jak oczy, przybierające wyraz roztargnionego zszokowania. W jednej chwili Hasegawa go jeszcze ugłaskiwał, w drugiej leżał przygnieciony masą różu i zniewieściałości, wszystko w trakcie pojedynczego, półsekundowego mrugnięcia. Shin chyba próbował go jeszcze złapać, w jakiś bezsensowny, bezładny sposób, ale tylko wystawił palce i oberwał ciężarem po łapach, absolutnie nic nie wnosząc do sprawy ratunkowej.
Chciał zapytać co tu się stało, ale wszystkie słowa utknęły w gardle miękką kluchą. Nie pracował mózg w odpowiednim tempie czy rzeczywiście wszystko zdarzyło się tak prędko? Sunąc wzrokiem wzdłuż pleców smukłej, rozciągniętej na Jiro postaci, trwał na granicy - wesprzeć towarzysza czy nie robić nic? Zaczął już wychodzić z założenia, że brak reakcji sam w sobie stanowi pomoc, ale potem i tak sięgnął do ramienia nieznajomego, nie mogąc znieść myśli, że gdzieś tam, pod zwałami dwóch metrów finezyjnych podrywów, znajduje się Hasegawa.
Mieli jedynie wyjść na piwo; trochę się rozluźnić, rozerwać, zapomnieć o dyszących w kark konsekwencjach z przeszłości. Trunki rzeczywiście przyspieszyły nurt krwi, ale Shin miał wrażenie, że pierwsze skrzypce grała jednak adrenalina. W najśmielszych scenariuszach nie zakładał, że w porządnym barze natrafią na kogoś, kto nie spuści oka ze swojego celu, na nieszczęście obierając sobie za niego Jiro. Może było w tym za dużo irracjonalnych decyzji, ale szum w ciemieniu i błoga lekkość powodowana (do diaska) dwoma kolejkami alkoholu zdejmowały jakiekolwiek blokady. Warui zwarł palce tuż nad roztrzęsionym łokciem prowokatora i, zanim zdążył to przemyśleć, szarpnął go ku górze z użyciem niepotrzebnej siły. - Przestań się do niego kleić, do cholery. - Nie miał w sobie tyle słownej agresji, chociaż impulsywny wkład brutalności świadczył o ciągłym zniecierpliwieniu. - Już nawet nie umiem określić czy robisz to specjalnie, czy jesteś taką ciapą - mamrotowi towarzyszyło zmarszczenie brwi, ale bruzda na czole powiększyła się dwukrotnie, gdy dostrzegł odkopanego spod ciała Jiro. - Wyglądasz na przybitego - komentarz okraszony napiętym emocjonalnie parsknięciem padł chwilę przed tym, jak Shin obrócił się ku stojącemu w tle barmanowi, wystawiając ponad głowę palce wolnej ręki (drugą dalej asekurował zmianę pozycji dwumetrowego łamagi). Zamówił kolejkę i nawet nie zorientował się, że pracownik odczytał to nie jako trzecią turę, a jako trzy następne piwa, najwidoczniej dochodząc do wniosku, że dwóch splątanych ze sobą typów i jeden stawiający ich na nogi to naturalny, a wręcz pożądany stan rzeczy w przybytku. Efekt nieoczekiwanie zawiązanej przyjaźni i pragnienia, by umocnić stworzoną relację. Tym samym nie słyszał albo nie chciał słyszeć pretensjonalnego, bełkotliwego: tobie nawet nie trzeba łamać nosa. Sam sobie z tym świetnie poradzisz.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian, Hasegawa Jirō, Satō Kisara and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Hasegawa Jirō

Nie 5 Lis - 13:32
  Nie zamierzał zostawać w towarzystwie nieznajomego dłużej niż było to konieczne, by zabrać stąd swojego psa zaczepno-obronnego. Warui najwyraźniej wczuł się w swoją rolę, bo zaczepiał obcych i trzeba go było później bronić. Wypłosz przyjął postawę wycofującego się kota, co Jiro powitał z satysfakcją. Przyzwyczaił się do faktu, że czasem wystarczała sama jego obecność, by pozbyć się z drogi innych przeszkód, niezależnie czy żywych, martwych czy tych, które wkrótce będą martwe. Chwilowa obawa, że na tego aroganckiego typa może to nie podziałać, rozwiała się w momencie, gdy ten zaczął zsuwać się z krzesła.
  Już miał skinąć głową na rudego, by przywołać go na swoje miejsce i zagonić do powrotu. Brew drgnęła mu w nerwowym tiku, gdy zirytowany zdołał zarejestrować wzrost chcącego uciec od nich gościa. Oni wszyscy poza Nanashi żarli hormony wzrostu zamiast płatków śniadaniowych czy co?
  Sekundę później Jiro stracił równowagę, nie wychwytując tego, co mogło być powodem. Nie był przecież pijany. Jeszcze. W ostatniej chwili i pod wpływem obcego ciężaru zdołał tylko przyblokować przedramieniem klatkę piersiową napastnika, by zostawić sobie choć trochę pola do manewru. Nie liczyło się asekurowanie upadku, próba sprawienia by nie przywalił głową w barową podłogę czy nie padł plecami na jakieś nieupilnowane szkło. Ważne było wyłącznie zminimalizowanie niechcianego kontaktu z kimś innym.
  Hasegawa mrugnął z zaskoczeniem ślepiami patrząc wprost na rozwalonego na nim Kou. Nie wiedział ile ten już na nim leżał, nawet gdyby to było tylko pięć sekund to i tak dla Jiro było o dziesięć za długo. Zgrzytnięcie zębami normalnie zagłuszyłaby wszechobecna muzyka, jednak z takiej odległości było ono doskonale słyszalne.
  Nie docierało do niego, że te pokraczne, roztrzęsione próby podniesienia się były faktycznie próbami, choć nieco nieudanymi i opieszałymi. W jego oczach ta łamaga po prostu nie chciała się podnieść. Wziął głęboki wdech i zrzucił z siebie intruza, odpychając go w bok. Zdołał jedynie podnieść się do siadu, gdy nagła myśl przeszyła go mocniej niż ból w plecach po uderzeniu w ziemię.
  On. Nie. Chciał. Się. Podnieść.
  – Korzystasz z okazji, jebany pedale? – warknął, ledwo cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
  Zawahał się tylko przez chwilę, choć wcale nie dlatego, że jakkolwiek było mu żal różowego wypłosza. Po prostu nie widział czy ma go szarpnąć za koszulkę czy obrożę. Obie wyglądały równie licho. W końcu jednak zdecydował się na pierwszą opcję, nie chcąc jeszcze bardziej wpaść w jego gusta, gdyby wybrał drugą.
  Pięść zacisnęła się na koszulce podstępnej glizdy, uniemożliwiając mu, jeszcze przed chwilą tak bardzo pożądaną, ucieczkę, a Jiro spacyfikował Kou niczym rozjuszony byk, uderzając łbem w nasadę jego nosa. Znieczulony przez alkohol nawet nie poczuł bólu, nie zastawiając się czy aby na pewno dobrze trafił. Nie puszczając jego koszulki, docisnął młodszego do ziemi i pochylił się nad nim.
  – Teraz kurwa odwracasz wzrok? Już nie jest aww, ale słodko?
  Uspokojenie sytuacji trochę mu nie wyszło.






Hasegawa Jirō

Warui Shin'ya, Ye Lian, Satō Kisara and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Pią 10 Lis - 23:40
Każda sekunda trwała za długo.
Czuł, jak wszystkie wnętrzności skręcają mu się w warkocz, gdy do jego uszu dotarło zgrzytnięcie, bynajmniej niepodobne do odgłosów na codzień spotykanych w barze. Niesforne serce podeszło do gardła i tam stanęło niczym zaśnione, nie pozwalając spanikowanemu Kou złapać głębszego oddechu. Zupełnie, jakby zapomniało, jak bardzo do życia potrzebuje powietrza. Głebokie poczucie duszności sprawiło, że zrobiło mu się słabo. Przy częściowej świadomości trzymała go tylko i wyłącznie walka. Walka o uniesienie rozdygotanych kończyn, które marzyły wprost by jakaś tajemnicza siła je stąd zabrała, choćby to oznaczało wyrzucenie za nie przez balkon.
I wtedy ta siła magicznie się zmaterializowała w postaci Warui. Poczuł szarpnięcie i wiążace się z nim ukłucie bólu. Syknął. Może nie było to nic przyjemnego, ale był nawet temu zjawisku na ironię wdzięczny i nijak mu się nie opierał.
Zdążył narobić sobie nadziei. Korzystając z siły Shin'a sam też zaczął się niezgrabnie podnosić, obracając głowę w jego stronę, z miną skarconego psa. Gdyby miał psie uszy, zapewne skulił by je patrząc z dołu to na niego, to w bok, by tylko więcej nie spojrzeć mu w oczy. Nie pozostało w ślepoach kolorowego już nic z tej obsesyjnej natarczywości, co wcześniej. Na słowa człowieka-podnośnika nawet tylko bardziej zwiesił wzrok, z wyrazem twarzy pełnym ogromnego zażenowania sobą. Nie dość, że nie mógł się z tym nie zgodzić, to był już zbyt mocno skruszony przerażającymi wizjami tego, co mogło się zaraz wydarzyć, by znowu zacząć aktorzyć.
Być może widział w Warui w tej chwili nawet jakiegoś rodzaju światełko w tunelu, w który wpadł przez niczyją inną a jedynie własną niezdarność. Szkoda, że trwało to tak krótko, gdyż jedna z tych wizji postanowiła złapać go za pomalowany pysk, mówiąc spokojnie "już jestem".
Gwałtowane odepchnięcie znów wyprowadziło go z równowagi. Wylądował biodrem na podłodze obok, splatając ze sobą nogi i nieumyślnie wyrywając się z uścisku ręki Warui. Głowa skierowana w dół podniosła się powoli, słysząc ton, który nie brzmiał jak zaproszenie na piwo czy herbatkę.
- Z okazji...? - Zaledwie tyle wyrwało się z ust zdezorientowanego i przerażonego Kou. Nic nie rozumiał. Z jakiej okazji, przecież naprawdę próbował się podnieść. Z jakiej okazji mógł niby teraz korzystać, przecież był przerażony. Nie był teraz w stanie tego zrozumieć, bo chęć ucieczki to wszystko, o czym myślał. Nie za bardzo mógł zmienić się w tej chwili w psychologa, który zapyta "Co sprawiło, że poczułeś się w ten sposób?". A na tego jebanego pedała jednak się trochę nadął.
Chwilę później mocno pożałował, że mając tą sekundę wolności, masował obolałe ramię skulony jak pies patrząc to na jednego, to na drugiego, to na ziemię nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie miał wysokiej tolerancji na ból, więc i tak czuł się już wystarczająco poobijany. Jak bardzo był w błędzie.
Nie wiedział już co zabolało mocniej. Serce rozjuszone jak po wiadrze, czy pulsowanie rozchodzące się wzdłuż czaszki.
Był zupełnie zdezorientowany, nie zdążył zrobić nic poza zamknięciem oczu. A później już wyraźnie otumaniony uderzeniem cofnął się tułowiem na tyle na ile pozwalał siwy materiał, a urażone miejsce na twarzy schował odruchowo w dłoniach. Pod peruką niesamowicie mu się tam kręciło, jakby oprócz strzalu z bańki dostał w gratisie jebany helikopter. Ledwie dał radę otworzyć oczy, z których łzy okazały się płynąć już dawno, niosąc ze sobą przez całą długość twarzy czarno-czerwone zmazy. Potrójny, latający obraz, który zobaczył jako pierwszy, były to jego własne dłonie całe umazane we krwi. Głośno wciągnął powietrze wydając dźwięk przerażenia. Krew z uderzonego nosa ciekła, jakby jutra miało nie być.
Już tak dawno tego nie widział, tym bardziej wzbudziło w nim to flashbacki z przeszłości, którą pamiętał jak przez mgłę. Tym bardziej mógł się tylko domyślać, skąd te wszystkie zgromadzone obmierzłe uczucia się brały. W jego odczuciu, tam, gdzie pojawiał się ból, tam nie było już więcej miejsca na rozmowę. Czas na strach się skończył, a w końcu najlepszą obroną jest atak. Podobno. Nawet jeżeli to pewne, że nie ma tyle siły co napastnik, jego dłoń ściskała ubranie w swoich objęciach stwarzając przytłaczające poczucie osaczenia. Naprawdę stał się zwierzęciem zapędzonym w kąt, którego ostatnią bronią pozostaly pazury.
Ostre. Wykonane z pełnym profesjonalizmem, długie paznokcie z akrylożelu zabłyszczały w kolorowym świetle. Gotowe by drapać, choć zwykle w nieco przyjemniejszych sytuacjach... nevermind.
Ciężka sytuacja będąca jednym wielkim niedopowiedzeniem. Owe słowo wbrew czyjejkolwiek woli jednak się rzekło. Przecież nie chciał się bić, a tymbardziej nie jak mężczyzna. Bał się. Cholernie się bał. Mimo tego faktu, powrót ten odbierał mu wszelkie zmysły. Uderzenie wydobyło z wnętrza Kou głęboko nieprzepracowany cień, sączącą się plamę na nieskazitelnie delikatnym sercu. Był słaby. Nie umiał opanować tego intensywnego impulsu, czując w sobie potop zimnej nienawiści targającej sporawym ciałem. Nie widział tam już tego samego mężczyzny, którego chwilę temu nahalnie obserwował próbując nawiązać kontakt, który zwrócił jego uwagę. W ogóle nie widział w nich ludzi, których miał w zwyczaju traktować przyjaźnie. Krew sączyła się zabierając ze sobą resztki zdrowego rozumu z szumiącej głowy. Powinien był siedzieć cicho. Wziąć pod uwagę, że nie ma szans. Kou był dobrym, wrażliwym pedalątkiem, ale gdy ktoś stosował przy nim przemoc, zaczynał trochę bardziej przypominać plugastwo ojca. Głupi, głupi, głupi... głupi skurwiel, którym się gardzi, którego trzeba spacyfikować i usunąć ze społeczeństwa. Może właśnie dlatego podświadomość pchała Kou na drogę ryzyka? Może to jakaś częsć niego, tak nieświadoma i autodestrukcyjna, bardzo chciała się go pozbyć? Może to te wszystkie chwile, gdy marzył o zabiciu rodziciela, przeprojektowały się w chęć zniszczenia samego siebie zamiast niego, skoro prawdziwy cel nie był osiągalny do zdobycia?
A może nie ma sensu o tym myśleć. Może po prostu był baranem.
Wszystkie te sprawy pozostawały w sferze domysłów, bo jedyne co mógł o sobie wiedzieć teraz szarpany jebany pedał, to siła narastającego gniewu.
Chwilę jeszcze trwał zapatrzony w nicość, w której przysiągłby, że widział przelatujące nad nimi gwiazdy. Uśmiechnął się złośliwie, by choć trochę zamaskować fakt, jak bardzo przeciążony był wciąż i wciąż narastającym napięciem.
- Agh, a skąd... Jesteś bardzo słodki, wiesz? Wisisz tak nade mną, że czuję się zawstydzony. - Wysyczał zachrypniętym tonem nie wskazującym, że to co mówi to wstęp do yaoi. Był to głos pełen aroganckiej, agresywnej premedytacji.
Nagle wyraz na rozmazanej twarzy zmienił się zupełnie. Z wrogim spojrzeniem nie było mu w tych długich, szcztucznych rzęsach do twarzy.
Z krwią z resztą też. Jak Jirō mógł zniszczyć mu efekt tak długotrwałej pracy przy lustrze?!
Targany nagłym impulsem zaskoczył sam siebie, łapiąc rękę agresora w dłonie i z całą siłą, jaka mu pozostała, zaczął ciągnąć po niej ostro zakończonym manicure'm. Gotów, by przy pierwszej lepszej okazji dobrać mu się do facjaty.
- Oh, no co się tak gapisz? Ile można czekać? TAK BARDZO MNIE CHCESZ, CO? TO SOBIE, KURWA, BIERZ, PATUSIE. -

To jest... Serio to powiedziałem?

@Warui Shin'ya @Hasegawa Jirō


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pon 4 Gru - 15:13
Zaczynał powoli dochodzić do wniosku, że brak pomocy jednak sam w sobie stanowił pomoc. Z palcami zamkniętymi na ramieniu nieznajomego miał wrażenie, że równie dobrze można próbować podnieść wór cementu o konsystencji kisielu. Nie dość, że był ciężki, to nieważne jak łapał gość mu się dosłownie upłynniał. Szarpany ku górze nagle przekrzywiał się dziwnie na bok i przygniatał Hasegawę pod innym kątem, generując kolejne problemy i podtrzymując poprzednie. Wydawał się pozbawiony stawów w kończynach i ogólnie kręgosłupa - nie tylko moralnego. Shin za zwartymi zębami czuł stały napór przekleństw; wykrzywiony na gębie prezentował się pewnie w swojej bezradności, zdenerwowaniu i frustracji nie lepiej niż ofiara zajścia.
Bo zaczynał dostrzegać w tym prowokacyjnym wielkoludzie właśnie ofiarę. Jasne, wyrwał się, aby mu nakopać i jasne, że chętnie by to zrobił, ale widok szczenięcych oczu ruszył nawet jego podchmielone serce. Przynajmniej na tyle, że przystopował agresję na rzecz profilaktycznego, niegroźnego sklepania i puszczenia zwierzyny wolno. Był jak zaszczuty kundel, któremu nagle pomachano ciepłym mięsem tuż przed pyskiem; automatycznie przeciągnął wajchę na spokojniejszy bieg.
Ale zaraz potem głośne chrupnięcie wyprostowało mu plecy i przez chwilę jeszcze nie ogarniał czy to jemu coś strzeliło w gnatach, czy jednak rozchodziło się o cudzy nos. Nieznajomy wyślizgnął mu się z uchwytu w ciągu wybełkotanego "co się...?", zostawiając w dłoni tylko chłodną pustkę. Gniew Hasegawy popchnął go o pół kroku do tyłu; zdawało się, że bardziej obawiał się jego nieoczekiwanej zmiany nastawienia niż rozlewu krwi. Spodziewał się różnego rozwoju sytuacji, ale tego, że role przeskoczą o jedną osobę jak w jakimś ustalonym mechanizmie po poruszeniu obręczy - tego się nie spodziewał. Nagle z najgorszego ogniwa plującego pianą stał się pacyfikatorem. W podniesionych dłoniach czaiło się coś bezbronnego, kiedy obydwaj szarpali mu się pod butami. - Te, kurwa, spokojnie... - Niepewność jaką włożył w rozkaz już sama w sobie ten rozkaz zniszczyła. Brakowało jedynie zająknięcia się i nerwowego śmiechu, ale najwidoczniej obydwie te rzeczy splątały mu się w gardle tworząc miękki kłębek. W dodatku dudnienie w czaszce uderzało w takt muzyki wokół i na języku dalej czuł cierpki posmak piwa. Na ogół nie pijał alkoholu i widać to było po lekko pokraśniałej twarzy i wzroku próbującym złapać ostrość. - Coś tu się pomieszało - warknął wreszcie, sięgając do Jiro. - Jakim cudem to ty go obija... - urwał gwałtownie, nim w ogóle dotknął czubkami palców ramienia Hasegawy.
Coś go szarpnęło do tyłu, jakby nieoczekiwanie na pełnym gazie przywalił w niego samochód osobowy. Poczuł jedynie jak traci równowagę, uderzając w pierś kogoś kto zmaterializował się za plecami bogowie wiedzą kiedy i jak. Jeszcze obracając głowę dorwało go niejasne wrażenie, że wpadł (wpadli) z jednego kłopotu w drugi, ale dopiero dostrzegając naprężoną w bezmyślności twarz ochroniarza miał pewność, że się nie pomylił.
- Zabieraj parchate łapska - syknięciu towarzyszył gwałtowny ruch, ale zakleszczona ręka ani drgnęła, prawie jakby zakleszczył się w kamiennym posągu. Chwyt jedynie się wzmocnił, powodując promienisty ból w okolicy miażdżonego bicepsa. Gdzieś tam z daleka słyszał recytację wybrzmiewającą w okolicy lewego ucha; coś o tym, aby opuścili lokal i więcej się tu nie pokazywali, coś o zakłócaniu porządku. - Spieprzaj, wszystko jest okej - wybełkotał, potykając się o potężny but bramkarza.
Gość miał dobre dwa metry wszerz i wzwyż, wyglądał jak komoda z nieprzystępną miną, o którą zawsze człowiek uderzy małym palcem idąc po ciemku do łazienki. Między głową a barkami ledwo dało się dostrzec szyję - jej szerokość zlewała się z całą sylwetką tworząc barczystość lodowego rożka. Shin machnął dłonią, jakby odganiał namolny rój i wycedził raz jeszcze, by się od niego odczepiono, ale te żywe zwały tkanek z grymasem furiackiego gniewu tylko nim potrząsnęły. Jakby był szmacianą lalką - w jednej chwili stał tuż obok Hasegawy, w drugiej robił pokracznie chwiejne kroki, ciągnięty przez sękate ramię ochroniarza. Przedszkolak prowadzony do kąta - mniej więcej tak się czuł, w połowie zaskoczony, w połowie zbulwersowany. Zdążył potrącić jeszcze hoker przy barze, nim nie zaparł się nogami. Podeszwa śliznęła się po posadzce, ale naruszył równowagę drogowego tarana. Ochroniarz sapnął, pociągnięty nagle do tyłu. Obrócił się zaskakująco płynnie, ale starczyło tyle, aby przekrzywił głowę. Rozległ się głuchy huk pięści uderzającej w szczękę; pękła skóra knykci, plamiąc kilkoma tłustymi kroplami parkiet, ale Shin uzyskał, czego chciał. Wymknął pulsujące od miażdżenia przedramię i odskoczył gwałtownie, byle poza zasięg oprawcy. Łokciem zahaczył o blat, na którym od jakiegoś czasu czekały trzy pieniące się wciąż piwa i tylko dzięki temu się nie wywalił.
Rozlewając połowę alkoholu złapał jeden z kufli. Gdzieś ponad muzyką przebiło się: TAK BARDZO MNIE CHCESZ, CO?
Z przeciwległej strony sali, poprzez tłum wciąż pląsających ciał, Warui wychwycił dwójkę braci bliźniaków Komody.
- Brać to trzeba nogi za pas - rzucił do tyłu, nie spuszczając asekuracyjnego spojrzenia z Goryla#1, który najwidoczniej nastawił już żuchwę i szykował się do ponownej interwencji. W źrenicach lśniła mu potrzeba mordu i Shin dobrze wiedział na kim tę potrzebę pragnął zrealizować. - Odwal się ode, na litość boską! - Między palcami ściekała gorąca krew i zimna piana, mieszkanka tego, co w sumie pompowało mu teraz serce do mózgu. Sam już nie wiedział czy dało się tę sytuację rozwiązać lepiej, czy byli z góry skazani na porażkę w chwili, w której wyszarpał się do bitki.
- Hase... - wtrącił, kiedy łapsko gargantuicznych rozmiarów przeciwnika zamknęło się w pięść wielkości pewnie wszystkich jego nadziei na przeżycie tego wieczoru. - Nie pospieszam, ale kończą mi się manewry. - Jakby na zawołanie podskakujący tłum rozstąpił się na boki ruchem otwierającego się wachlarza, przepuszczając drugiego z kolosów. Dryblas podciągał rękaw koszuli demonstrując narzędzie mordu w postaci stulającej się w palcach ręki, od którego Shin jęknął bezradnie. Z naczyniem pełnym piwa przestąpił kilka kroków na bok, stając pomiędzy dwoma osiłkami a dwoma skłębionymi na podłodze awanturnikami, samemu pasując pewnie do obydwu grup po trochu. - Panowie, to nieporozumienie, przyszliśmy tu, by pić, a nie bi- - Trzask rozbijanego szkła i huk od którego zęby kłapnęły ze zgrzytem urwał resztę próby. Nawet jeżeli chciał ich jeszcze zapewnić, że to tylko niegroźna pomyłka, cios wyprowadzony przez bramkarza, którego niedawno sam obił, wytrącił mu z ręki piwo, a z głowy wszelkie pomysły na załagodzenie sporu.
Wciągnął powietrze z sykiem. Pod podeszwami chrzęściły rozbite kawałki kufla i pękały bąbelki gazu, podobnie jak jemu pękła warga.

@Hasegawa Jirō @Naiya Kō
walka wręcz (66) - sukces;


従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Sro 21 Lut - 21:34

W czasie, kiedy Shin zaczął pełnić rolę żywego muru w obronie przed napierającymi w ich stronę szafami trzydrzwiowym typu Komandor, dwójka osiłków na ziemi wciąż zdawała się znajdować w innym zupełnie wymiarze; atak z brokatem w rękach, czy raczej wątłych dłoniach Kou niespodziewanie zakończył się pomyślnie, ale raczej nie dla niego. Próbując zrobić unik przed kolejnym, bardziej konkretnym ciosem Jirō w tej szarpaninie, padł znowu na ziemię, urywając kawałek materiału koszulki który chwilę wcześniej odbierał mu wszelkie możliwości ruchu. Mogli dłuższą chwilę wyglądać jak naparzające się zdziczałe koty, których nic nie było w stanie wyciągnąć z tego stanu; z łomoczącej aż do kości muzyki, skrajnego zirytowania widocznego na obu twarzach, szumu w obitej głowie. A za tym wszystkim może dwa metry dalej stojący biedny Shin, którego słowa mimo dobrej woli nie dotarły do nich wystarczająco na czas.
Kou znowu upadając z początku czuł powracający gniew, który szybko ustąpił gdy w rozszerzających się z przerażenia jasnych zwierciadłach odbił się wzrok godny wilczura wytresowanego do polowań, rządnego mordu, pędzący z masą kilkuset ton prosto na nich.
Nim zdążył zbić się z glebą i jakkolwiek zareagować usłyszał tylko ostre, soczyste "O kurwa..." ze swojej prawej strony, nim został lekko staranowany. Ledwie kaszlnął czując uderzenie końcówki buta o swój bok, nad którym przebiegł Jiro wyszarpujący Warui za kaptur. Mimo bólu i skrajnego poziomu paniki, który utrudniał jakiekolwiek myślenie, tym razem Naiya też się nie ślamzał. Czuł się, jakby już umierał; to skrajnie złe uczucie tonięcia w gęstym bagnie rozlało się po całym ciele i zmusiło go do autonomicznej próby powstania, zapominając zupełnie o złapaniu powietrza. Buty utrudniały wszystko, ale nie miał czasu ich teraz zdejmować. O ile wcześniej był przerażony, to teraz miał wzrok jak królik uciekający przed całym stadem wilków, jakby nie tyle walczył o życie, co był już jedną nogą w grobie. Próby podnoszenia się w ułamku sekundy na dodatkowych dziesięciu centymetrach podstawy mając nogi jak szczudła były niezwykle trudne, dlatego najpierw wzbił się na kolana, przez chwilę niemal na czworaka łapiąc się najbliższego krzesła w kierunku drzwi wyjściowych. Gdy te pod jego ciężarem spróbowało się przewrócić już miał się poddać. Spaść na ziemię i będzie co ma być, gdyż mroczki zaczynające zasłaniać widok znad głęboko zakrojonego ataku paniki odbierały mu powoli chęć walki.
Wtedy wyraźniej zobaczył resztki stłuczonego szkła.
- U-UCIEKAJ. - Rozeszło się gdzieś w przestrzeni, jakby za ścianą, gdy znowu postanowił zawalczyć o życie. A może tylko mu się wydawało? Nie... Moment. To on sam to powiedział.
- NOSZ CHOLERA! - Niemal zapiszczał, widząc opór podchmielonej ściany z czerwonej cegły, która z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie znalazła się w drodźe do drzwi razem z Jiro. Nie miał czasu na bardziej wyrafinowane komentarze, a cała sytuacja wyglądała mu jak następujące po sobie migawki z miejsca zdarzenia. Odniósł wrażenie, że kolejny nadchodzący dźwig który zamachnął się w tą stronę zaraz strąci z powierzchni ziemi zarowno ten mur, jak i słup wysokiego napięcia, za którego Kou odwalał czarną robotę.
Mimo tego całego rozgardiaszu nie szwankowała jego barania duma, za którą mógłby przypłacić nawet zdrowiem lub życiem - jednak stan odbijającej się od ścian pustki w głowie był mu już tak dobrze znany, że umiał pozostać dalej sobą, najszczerzej pragnąc chronić tych, którzy zrobili dla niego cokolwiek dobrego. A Warui, choć rzeczywiście chciał mu wcześniej nakopać, pojawił się dziś na tej liście.
Rzucił się na niego wręcz odruchowo, popychając do przodu i resztą siły jaką zapewniał mu odkręcony na maxa korek adrenaliny, podtrzymał go pod ramię w biegu, samemu uderzając o próg i słysząc tylko za sobą wrzask niemałego wkurwienia ochroniarza, który właśnie doświadczył nieprzyjemnego spotkania trzeciego stopnia ze ścianą.
Rytm muzyki wręcz przyjemnie ustępował echu obijanych schodów, które wydawały się nie mieć końca. Biegł mimo tego nadal jak obłakany, ciągnąc rudego jak worek kartofli; wpadł w wystarczającą paranoję, by cały czas myśleć, że słyszy kroki tuż za sobą. Shin też mu z resztą nie pomagał, plącząc sobie nogi jak słuchawki w kieszeni. Stał się cud, że już w połowie oboje nie poskręcali sobie kostek.
Świadomość że zostało im kilka ostatnich stopni do pokonania sprawiła, że organizm uznał sytuację za bezpieczną, skoro po tych dziesięciu koszmarnych piętrach byli jeszcze żywi. Naiya nie wiedział, czy towarzysza dotknęło to samo, czy to on sam momentalnie stracił resztki swoich marnych sił, ale ostatnie, irytująco trudne do opanowania potknięcie Shina zamieniło ich obu w lawinę żałości. Spadł na niego, po czym straumatyzowany dzisiejszym doświadczeniem z Hasegawą, ostatkiem swoich możliwości odepchnął Warui (bądź co bądź siebie od niego), opierając się o ścianę tuż przy wyjściu.
- Cze-mu... - Wyrzucił z siebie, dysząc bardzo ciężko i czując jak jego zbyt intensywnie bijące serce zionie ducha od ciśnienia godnego morskich głębin, a w żołądku kręci się jakaś łaskocząco-mdlący łańcuch. Nigdy nie był asem na W-F'ie. Zwłaszcza nie po takich przeżyciach.
- Czemu... Taki... Jesteś... Taki, kurwa, nieuważny...- Dokończył pretensjonalnie marszcząc nos, niczym matka do dziecka które spadło ze schodów, wciąż zipiąc z miną wyrażającą ogólnoustrojowe zmarnowanie. W tym stanie świadomości nie zwracał już ani odrobiny uwagi na swoją hipokryzję, gdyż może z pół godziny wcześniej sam nie był ani trochę lepszy.
- Byłem uważny... Do pewnego stopnia. -
Ten żart to ostatnie słowa, które pamięta. Zamrugał jeszcze raz, drugi, gdy mroczki całkowicie zamgliły jego powieki, a resztę ciała pochłonęła obezwładniająca bezsilność.
Dłoń z klatki piersiowej spadła apatycznie na ziemię. Później już dłużej się nie bał.
Stracił przytomność.
Nie miał pojęcia, kto wezwał pomoc ani co się stało z tamtą dwójką.
Obudził się. Już w innym miejscu.

Koniec wątku.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku