the world has always labeled me a nihilist because i find the beauty in the violence. [Kōji x Vance]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Vance Whitelaw

Sob 17 Cze - 21:21
Czas snu: 4 kwietnia 2037.

Ciemność. Nie jesteś w stanie powiedzieć, czy ktoś zgasił światło, czy to ty nie jesteś w stanie otworzyć oczu. Straciłeś wzrok? Z bardzo daleka do twoich uszu docierają powolne, regularne piknięcia, ale ich dźwięk staje się coraz bardziej wyraźny; znajomy. Mogłeś mieć okazję poznać go osobiście, w przeciwnym razie nie możesz oprzeć się wrażeniu, że przewinął ci się już w niejednym oglądanym filmie. Aparatura. Dużo łatwiej było wsłuchiwać się w nią po lepszej stronie ekranu ze świadomością, że to wszystko jest na niby. Teraz wysokie brzmienia rozlegały się tuż przy twoim uchu, a każde z nich wbijało się w nie ze zbyt dużą, bolesną wręcz, intensywnością. Pik, pik, pik. Może za dużo czasu spędziłeś w tej błogiej, nieświadomej ciszy, dlatego teraz, gdy zaczynałeś być bardziej świadomy swojego otoczenia, przerastał cię każdy bodziec. Wciąż było ciemno, ale rozumiałeś już, że leżysz; że miejsce, w którym się znajdowałeś, było ciepłe. Nieprzyjemnie ciepłe, bo być może dla twojego dobra – dobra pacjenta – ktoś przesadził z ogrzewaniem. Chciałeś zrzucić z siebie okrycie, które teraz ciążyło na twojej klatce piersiowej, ale chociaż twój umysł zdążył się już obudzić, ciało pozostawało w spoczynku. Nie w sennym, bo wydawało ci się, że to nawet nie było śnienie. Coś paraliżowało cię od środka; tępy ból przenikał nie tylko ciężkie, nieruchome mięśnie, ale i kości. Kawałek po kawałku pożerał każdy skrawek twojego istnienia.
Dziwne, gdy jesteś aż tak świadomy umierania. Chciałeś wyprzeć tę myśl, ale przecież już to wiedziałeś. Trudno ignorować oczywistości, ale dla ciebie było jeszcze za wcześnie, żeby się z nimi pogodzić. Krzyk narastał w gardle, rozpychał się w nim i dusił – w sposób, w jaki tylko strach mógł zapierać dech. Ale oddychałeś, nawet jeśli już tylko wepchnięta do gardła rurka intubacyjna podtrzymywała cię przy życiu.
Nie byłeś sam. Ktoś właśnie poprawiał poduszkę pod twoją głową, ale powieki wciąż odmawiały posłuszeństwa.
Minęły już trzy dni — kobiecy głos zespolił się z uporczywym pikaniem, które odmierzało czas do twojego końca. Nie znałeś jej. Nie mogłeś też sprawdzić, czy mówiła do kogoś, czy to tobie chciała zakomunikować, jak długo leżysz w szpitalu. — Wciąż nikt się nie odezwał?
Ojciec nie jest na to gotowy i nie sądzę, że dotrze tu, zanim-
Laboratorium nadal milczy?
Szukają. Nikt jeszcze nie słyszał o takim pająku.
Trzeba mieć naprawdę strasznego pecha.
Zaczynałeś przypominać sobie, co działo się, zanim się obudziłeś, ale zanim myśli zdołały ułożyć się w wyraźniejsze wspomnienie, ból i dźwięki dookoła zniknęły. Nastała cisza. Umarłeś? Zasnąłeś?



Nocą w budynku panował spokój. Szpitalna aparatura wciąż wygrywała swoją monotonną melodię, ale ta zespoliła się z otoczeniem na tyle, że nie przykuwała uwagi tak, jak robiła to wcześniej. Jedynie od czasu do czasu z korytarza dobiegał przytłumiony gwar rozmów szpitalnej załogi. Zmęczone pielęgniarki i wyczerpani lekarze mieli dość nocnego dyżuru; czasem w innej sali jakiś pacjent wydał z siebie zbolały jęk. Do nosa wdzierał się zapach charakterystyczny dla sterylnych pomieszczeń, a chwilę później, gdy jasnowłosy wreszcie uchylił powieki, przed oczami ukazał mu się widok skąpanej w półmroku sali, w której jedyne źródło światła docierało obecnie z korytarza przez lekko uchylone drzwi. Ciało wciąż miał jak z kamienia, ale wbrew temu, co – mu się śniło? – usłyszał, gdy nie był w stanie otworzyć choć jednego oka, wyglądało na to, że nadal żył. Żył, ale nie miał się dobrze, bo wszystko to, co odczuwał w półśnie, stawało się coraz bardziej realne.
  — Kōji — znajomy głos ciągnął jego spojrzenie ku wielkim oknom. Whitelaw, jak gdyby nigdy nic, stał wsparty luźno o parapet w dziwnie wyuczonej pozie. Bo jakim cudem duch był w stanie oprzeć się o cokolwiek? Chociaż z zewnątrz wyglądał jeszcze gorzej niż unieruchomiony Nagai, nie brakowało mu tej samej pewności siebie, z którą obnosił się, będąc w żywym ciele. Było oczywistym, że tylko w ten sposób mógł zjawić się w szpitalu – godziny odwiedzin skończyły się już szmat czasu temu, a żaden szanujący prywatność pacjenta lekarz, nie sprzedałby o nim informacji komuś obcemu. Sylwetka, choć półprzezroczysta, mieniła się w miejscach, z których sączyła się już wiecznie świeża krew. Spoglądające ku jasnowłosemu oczy zdawały się chwytać każdy najlichszy promień światła, który wpadał do pomieszczenia, bo i ich kolor z nienaturalną intensywnością wyróżniał się na zacienionej twarzy. Znał te oczy – należały do kogoś innego; kogoś ważnego* i chociaż nie pasowało, że obecnie stanowiły element twarzy mężczyzny, z jakiegoś powodu ich obecność była teraz całkowicie na miejscu. Uspokajała. Bo jakaś jego część wiedziała, że były tam od zawsze.
  — Martwiłem się o ciebie. Naprawdę sądziłeś, że to dobry pomysł szukać morderców w tunelach? Życie to nie horror, w którym bohaterowie ochoczo podążają za śladami krwi, bo zakładają, że na pewno nie spotka ich ten sam los. Miałeś szczęście, że nie byłeś tam sam. Podobno, gdy straciłeś przytomność, jeden z twoich przyjaciół rzucił się na ratunek. Przykra sprawa, ale dzięki niemu zostało ci jeszcze trochę czasu — zatroskanie jedynie subtelnymi nutami kładło się na wypowiadanych słowach. Jako ktoś, kogo ta śmierć nie dotyczyła, nie był w stanie zdobyć się na nic więcej. — Wyciągniesz? Porozmawiajmy — rzucił, obrzucając blondyna znaczącym spojrzeniem, które zsunęło się ku wystającej z ust intubacji. Każdy wiedział, że to nierozsądne radzić sobie z tym samemu, ale nawet nie sam Kōji, a jego ręce nie były w stanie odmówić ani tym uderzająco znajomym oczom, ani tembrowi głosu, który wżerał się głębiej w czaszkę. Musiał pociągać za niewidzialne sznurki, bo dłonie – wcześniej sparaliżowane – posłusznie uniosły się, jakby już nie należały do niego. Opór był bezcelowy, bo palce całkiem szybko dobyły swojego celu, zaciskając się kurczowo. Potylica zagłębiła się mocniej w poduszce, gdy mimowolnie odchylił głowę, zanim szybkim szarpnięciem pozbył się wepchniętego w gardło tworzywa sztucznego. Świadomość, że nie powinien tego robić narosła wraz z rwącym bólem wewnątrz; nie było też wątpliwości, że gwałtowny ruch uszkodził tkanki, gdy na samym końcu wyciągniętej rurki pozostał ciemny, krwawy ślad, a na języku już zbierał się znajomy, metaliczny posmak.
  — Lepiej?


 @Nagai Blotka Kōji  


*tutaj dowolnie wybierasz, czyje oczy widzisz lub w jakim są kolorze.


Vance Whitelaw
marzec-kwiecień 2038 roku