W czasie prób odbudowy Terajimy ten kawałek ziemi był zapewne zwykłym parkiem. Wśród rozrzuconych tu licznych drzew, nadal można dostrzec nikły zarys dawnych ścieżek. Mimo aktualnej nazwy nie znajduje się tu żadna świątynia, a zamiast niej niemal każda wolna przestrzeń pozajmowana jest przez kamienne posągi, bezimienne nagrobki czy elementy dekoracyjne innych budynków; wszystko to, co tymczasowo miało znaleźć się w bezpiecznym miejscu, by po odnowieniu móc wrócić na swój prawowity teren. Powrotu się jednak nie doczekało, tkwiąc tu latami, powoli kruszejąc i porastając mchem. Miejsce samo w sobie stanowi malowniczy element krajobrazu, mimo niemożliwego do pozbycia się uczucia bycia obserwowanym. Mówi się, że bóstwa opiekuńcze dwóch świątyń, których elementy tu zwieziono, nie mogą znieść dzielenia jednego terenu z kimś innym, próbując wszelkimi sposobami pozbyć się tego drugiego, nawet posuwając się do prób opętania tu przebywających, by ich rękoma zniszczyć rzeczy należące do konkurenta. Teren jest oficjalnie uznawany za niebezpieczny ze względu na możliwość nagłego zawalenia się większych elementów.
Nazwa yokai: Koma Inu.
Krótki opis: Kamienne lwy, strzegące wcześniej dwóch osobnych świątyń są w stanie zarówno opętać znajdujących się w pobliżu ludzi, jak i zaatakować za pomocą kamiennych kłów i pazurów wszystkich, którzy niszczą ich własność. Opętany przez jednego Koma Inu nieszczęśnik kończy zwykle jako cel drugiego lwa.
Ale nie mógł.
has claw marks on it.
Satō Kisara ubóstwia ten post.
- Ładna pogoda, prawda? Nie za ciepło, ale też nie za zimno - rzucił tylko w stronę kogoś, kto najwyraźniej wybrał się na przechadzkę w te strony. Czy mógł ocenić jak miała się marcowa pogoda? Niekoniecznie. W końcu nie miał zbytnio czucia w zaświatach, jednak z pewnością widział to, że nie padało.
Kurō Satō ubóstwia ten post.
Pogoda?
Roześmiał się, lecz ciepło, bez właściwego dla niego zimna ukrytego między wibracjami strun głosowych. Rzeczywiście udało mu się go rozbawić. O tym chciał rozmawiać z pierwszą zapewne od dawna osobą, która była w stanie go zobaczyć? Jak za życia.
– Nie wiem – powiedział, szukając wzrokiem na jego twarzy odpowiedzi na pytanie, którego mu jeszcze nie zadał. – Nie czuję. – Czy on czuł? Czy mówił o tym z przyzwyczajenia, ponieważ tak rozmawiali ze sobą ludzie? A może mu się to wszystko wydawało, tak jak ciało Satō oszukiwało go co do faktu, że wciąż bije mu serce? A jeśli jednak… to co z nim, Kurō, było nie tak? Czy chodziło o długość przebywania po danej stronie? – A powinienem?
has claw marks on it.
- Jeśli chcesz - rzucił tylko, przyglądając się temu, jak jego rozmówca właściwie zareagował na zwyczajny zwrot mający jakoś zacząć pogawędkę. Zupełnie tak, jakby wygooglował go na poczekaniu. - Myślisz, że ma to znaczenie? Znaczy to, że tego nie czujesz - dodał tylko, spoglądając w stronę drzew i dotykając podniszczonej świątyni, która z pewnością widziała lepsze czasy. Nie nadawał się na jakiegoś nauczyciela, jak Kyou, ani nie należał też do nader przystępnych ludzi, jak inne z duchów, które przyszło mu poznać. Mimo to, nie sądził, żeby zatracenie się w "niebycie" było najlepszym rozwiązaniem. W końcu punkt widzenia, zależał od punktu siedzenia. - Jak o tym zapomnisz, to trudniej będzie ci wrócić do życia potem, nie? - dopowiedział tylko, opierając się o nieprzegniły kawałek drewna, który nawet jakby posiadał materialną formę, to powinien raczej utrzymać jego masę. Tylko, czy rzeczywiście na ich miejscu powinni nawet rozważać swoje "zmartwychwstanie"?
– Oczywiście, że ma – powiedział w końcu; w jego głosie była już pewność siebie, która jednak – przez tę chwilę wahania – nie brzmiała wcale… prawdziwie. I to nie tylko według nieznajomego, ale też i samego Kurō. Kłamał. W głębi siebie czuł, że jego dusza nie szuka ani życia, ani śmierci. Granica, na jakiej miał się zatrzymać tylko na moment, przekraczając ją, okazała się być linią, wzdłuż której chciał chodzić już zawsze; utrzymywać na niej równowagę jak artysta na linie w cyrku, śmiejąc się jednocześnie w twarz otchłani, która nie mogła go dosięgnąć. – I chcę. Tylko nie wiem – jak.
W milczeniu słuchał następnego wypowiedzianego przez niego zdania, na które również nie odpowiedział od razu. Dla niego – jako ducha – czas zwolnił do tego stopnia, że nie był już w stanie się do niego odnosić w sposób, w jaki robił to człowiek. Nie miał powodu, żeby się spieszyć. Od Ren przecież nie dzieliły go wcale wskazówki zegara, a coś zupełnie innego.
Jak o tym zapomnisz…
Przecież pamiętam. Dlatego czuję jeszcze różnicę.
Zaatakował go spojrzeniem kontrastujących ze sobą kolorystycznie oczu; brązowe patrzyło na niego, paląc gorącem, błękitne – przeszywając na wskroś zimnem. Co on mógł o tym wiedzieć. Tak sprzeczne ze sobą uczucia nie mogły jednak długo istnieć w tej względnej harmonii. Krótko po tym lód stopniał, jak pod wpływem tlącego się płomienia, płomień zaś zgasnął od lodu. Więcej od ciebie. Jak miał okazać komukolwiek pokorę po swoim morderstwie? Zamiast poczuć po nim w końcu wstyd, że dał się po prostu zabić, zaparł się jeszcze bardziej we własnej dumie.
Wrócić do życia… Podświadomie wiedział, że jest taka możliwość, chociaż nie miał pojęcia, skąd ma taką informację; to, że może mieć swoje ciało z powrotem. Nie miał jeszcze tylko pewności, w jaki sposób. Czy w takim razie jego rozmówca i na ten temat wiedział więcej od niego? Ale czy zadawanie mu o to pytań nie zdradzi go z tym, jak niewiele ma doświadczenia jako demon? Nie wiedział, jakie chłopak ma rzeczywiście nastawienie. Teraz wydawało mu się pozytywne, ale… różnie to z ludźmi – a zwłaszcza takimi o innym stanie skupienia – bywało. Mogło się zmienić w negatywne w mgnieniu oka.
…ciekawość wzięła jednak górę.
– Wrócić? – powtórzył, nie kryjąc oczekiwania, że powie mu o tym coś więcej.
has claw marks on it.
Satō Kisara ubóstwia ten post.
- Wyobraź to sobie. Przypomnij i tyle. Jak zapomnisz, to tylko bardziej zatracisz się w tym wszystkim - powiedział po chwili ciszy, przerywanej podmuchami wiatru i szelestem liści. Mimo to, sam ciemnowłosy zdawał się zaciekawiony tym wszystkim. Przynajmniej kontynuował te rozmowę, co mogło przynajmniej jakoś to sygnalizować. - Jak nie będziesz pamiętać, to nie dasz rady zawrzeć kontraktu, czy coś. Wiesz, jak zatracisz siebie, czy swój cel - dodał tylko, jakby mówił rozmawiał z kimś na popołudniowej herbatce o nowej torebce Grażyny spod piątki.
– To brzmi bardzo łatwo… kiedy ty o tym mówisz.
Dla niego było to przecież trudne, chociaż nie bardzo wiedział dlaczego; wszakże nie umarł w pełni dla Ren, a czy istniało cokolwiek – czy właściwie ktokolwiek – kto mógłby go trzymać w objęciach życia z taką siłą co ona? A jednak jego więź z ludzką egzystencją musiała być słabsza od tej, którą miał Ruuka; przynajmniej w tej kwestii. Poczuł się winien tego, że jakaś część niego – część, która była na tyle istotna, by sama, wbrew niemu, być zdolna do skazania go na wyrok nieistnienia – była właśnie w trakcie porzucania celu, który obrał. Nie było ważniejszego powodu od tego, dla którego został na Ziemi.
Nie było.
Przechylił głowę – odruchowo, słysząc nowe dla siebie słowo, czy, ściślej rzecz ujmując, stare oczywiście, ale w kontekście, którego nie znał. Kontrakt. Zawrzeć kontrakt. Z kim? Człowiekiem? Po co? Czy właśnie po to, żeby odzyskać utracone ciało? Co miał dać mu w zamian? Przecież niczego nie miał. Niczego o czym wiedział.
– Możesz mi powiedzieć coś o tym kontrakcie? – Nie sposób było stwierdzić, czy była to z jego strony prośba, bo choć zawarł ją w tonie, z jakim się do niego zwrócił, to wyraz jego twarzy sugerował coś przeciwnego; wręcz żądanie. Patrzył na nieznajomego z uwagą godną wpatrzonego w swojego człowieka kota, który czeka tylko, aż ten w końcu napełni jego miskę jedzeniem.
has claw marks on it.
- Pomyśl o tym jak o jakiejś sekcie, czy innym perwersyjnym czymś. Tniecie się, wymieniacie krwią i takie tam - zacząłby tylko zastanawiając się przez dłuższy moment, jak opisać dalsze elementy całego przedsięwzięcia. Mógłby niby skończyć na tym, że w sumie dostaje ciało w zamian za jakieś posłuszeństwo. Mógłby też dodać, że trwa to do śmierci medium, czy człowieka. Czy byłoby to wystarczająco interesujące? Niekoniecznie. - Wracasz do życia, ale jak źle wybierzesz to skończysz jako czyjś niewolnik, czy w lepszym wypadku - chłopiec na posyłki. No chyba, że będziesz silniejszy od drugiej osoby, ale tak to i tak związek aż do śmierci. Nawet rozwód niekoniecznie by tu pomógł... chyba - ostatnie słowo dodałby tylko po dłuższej przerwie, przerywając tym samym nieco poważniejszy, wymuszony ton. W końcu sam nie miał do czynienia z takim kontraktem, a większość raczej ostrzegała przed lekkomyślnym zawieraniem go. Zawsze zamiast na poczciwą dusze można było trafić na Tsunami, które niekompetentnie wyegzorcyzmuje tylko połowę ciebie lub skończy jako obiad pobliskiego yokai.
Sekcie?
Słuchał go w milczeniu; jedynym, co potwierdzało fakt, że wypowiadane przez niego zdania są w jakiś sposób przez niego rejestrowane, były rozszerzające się coraz bardziej źrenice jego oczu. W końcu zamknął na moment powieki. Kiedy je otworzył, źrenice były już z powrotem zwężone do ich normalnego stanu, a kącik jego ust unosił się w uśmiechu. Dopiero teraz dotarło do niego bowiem, że słowa nieznajomego nie mogą być poważne; że sobie z niego żartuje. Nie czuł jednak z tego powodu złości, wręcz przeciwnie – jeśli już czuł w związku z tym cokolwiek, to tylko rozbawienie. Poza tym… nie istniało zbyt wielu ludzi, którzy umieli aż tak kłamać; w tym, co powiedział mu mężczyzna, była więc pewnie jakaś prawda. Jak duża, tego nie wiedział.
– I to do czegoś takiego powinienem według ciebie dążyć? – zapytał, unosząc brwi. Czy odzyskanie ciała było warte stracenia w zamian całego siebie? Jak by na to nie patrzył, nie widział w tym równej wymiany pomiędzy dwiema stronami. Ale może potrzebował jeszcze czasu do tego, żeby zobaczyć to w innym świetle; może musiał zaczekać na to, aż stale rosnąca desperacja osiągnie odpowiedni rozmiar. – A ty – chcesz zostać czyimś niewolnikiem? Czy już nim jesteś? Pozwalają ci tak wychodzić samemu na spacer? – dodał już ironicznie.
Pokręcił głową; miał świadomość tego, że nie wyciągnie od mężczyzny żadnych informacji, których nie musiałby odfiltrować z głupot, a na to nie miał teraz czasu. Dlatego po spojrzeniu na niego po raz ostatni – z gasnącym błyskiem zainteresowania, który być może zapali się jeszcze, jeśli kiedykolwiek dane będzie im spotkać się ponownie – poszedł po prostu szukać dalej.
KONIEC WĄTKU.
has claw marks on it.