Herbaciarnia "Yōkina ha"
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 28 Paź - 22:44
Herbaciarnia "Yōkina ha"


Po przekroczeniu progu tej leżącej w sercu jednego z parków Asakury herbaciarni, odwiedzający może poczuć się jakby cofnął się w czasie o kilka stuleci. Lokal założony został w XVIII wieku i przechodził liczne odbudowy po tsunami, trzęsieniach ziemi czy pożarach, zawsze jednak zachowując oryginalny kształt architektoniczny. Piętrowy budynek oferuje nie tylko ogromny wybór herbat parzonych w tradycyjnym stylu. W środku można wypożyczać różnorakie gry planszowe, a także zrelaksować się w ogrodzie zen czy obserwować staw pełny kolorowych karpi koi. Legendy głoszą, że czasem w okolicy spotkać można duchy przodków właścicieli, jako że biznes wciąż pozostaje w rękach tej samej rodziny od pokoleń.

Haraedo
Nakashima Yosuke

Nie 29 Paź - 18:29
07.08.2037r.

 Nie był zachwycony wizją kolejnego spotkania z przedstawicielem świata polityki. Te biurokratyczne piekło pełne stosów papierów i niewątpliwie czających się na każdym rogu łapówek nie było stworzone dla niego. Gdyby mógł, wysłałby kogoś innego. Kogoś z oddziału, kto ostatnio mu podpadł, może kogoś z cywilnego wsparcia, żeby sam mierzył się z tym jebnikiem zamiast niego. Niestety to Yosuke składał Byakko obietnicę, której nie wiadomo czy w ogóle był w stanie dotrzymać, to on znał cały temat oraz kontekst i niestety jako dowódca oddziału, on powinien reprezentować interesy… no właśnie. Kogo? Tsunami? Leśnych duchów, które się teraz buntowały? A może mieszkańców miasta, żeby znowu mogli bezpiecznie chodzić po Kinigami bez obaw o swoje życie?
 Czasu było coraz mniej, ziarenka w klepsydrze powoli się kończyły, a nie można było jej obrócić po raz kolejny. Od marca zmagał się z szukaniem kogoś, kto będzie w stanie zrozumieć pełnię problemu, składał wnioski, oświadczenia, wyjaśnienia. Całe szczęście to nie on musiał biegać z podpisami pod petycją, ale i tak siedział jak na szpilkach za każdym razem, kiedy musiał „poczekać”. Odnosił wrażenie, że wszystko będzie się ciągnęło latami, spychane na margines, a na koniec i tak nic z tego nie wyjdzie. I co mieliby robić przez ten czas? Powbijać na granicy lasu tabliczki z zakazem wstępu? Jesienią by się dało zwalić winę na zrzucenie szczepionek dla zwierząt, ale do niej jeszcze trochę czasu zostało, a problem istniał już niemal pół roku. Pojawiały się pytania, na które coraz trudniej było unikać odpowiedzi, konieczność regularnych interwencji, kiedy ktoś zignorował zalecenie wrócenia do miasta przed zapadnięciem zmierzchu. Najbardziej bolały chyba oskarżenia rzucane w kierunku kobiety, która nie była niczemu winna.
 Dotarł na miejsce spotkania sporo przed czasem, motocykl zostawił zaparkowany na granicy parku. Po wejściu między drzewa objął go chłodzący cień, tak przyjemny w upalny dzień. Zamówił chłodną herbatę z płatkami hibiskusa, a następnie usiadł sobie na zewnątrz, na jednym z kamieni przy stawie. Nie rzucał się jakoś wyjątkowo w oczy, nie paradował jak zwykle w pełnym mundurze, nie miał przy sobie nawet broni. Bez Umehary czy chociaż pistoletu odczuwał jakąś pustkę, niepokój, jakby lada chwila ktoś miał na niego wyskoczyć, uzbrojony po same zęby. Wciąż jeszcze odczuwał echo zmęczenia, które towarzyszyło mu od dziwnego, grupowego snu pełnego trupów. Nawet zamykając oczy nie był bezpieczny. To już chyba podpadało pod początki paranoi.

@Saga-Genji Shizuru
Nakashima Yosuke

Warui Shin'ya, Satō Kisara and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Saga-Genji Shizuru

Nie 29 Paź - 23:55
 Poprawił mankiety eleganckiej białej koszuli zaraz po tym, jak wyszedł z auta. Krótkim ruchem dłoni odprawił szofera, by odjechał zaparkować w bardziej stosowne miejsce, ale też by nie oddalał się za bardzo. Nie spodziewał się, że spotkanie z Nakashimą będzie się przeciągało; już wystarczająco sprawa została odkładana na później. Choć Shizuru z początku sam planował nieco przetestować cierpliwość wojskowego, okazało się to… zupełnie niekonieczne. Sprawa sama w sobie była wyjątkowo — i zaskakująco — problematyczna. Trudno było zyskać w jej przypadku poparcie na tyle duże, by przepchnąć ją bez większego wysiłku. Z drugiej strony czy było to aż takie dziwne? Z perspektywy zwykłych ludzi, którzy nie mieli świadomości istnienia złowrogich duchów, sytuacja rezerwatu mogła wydawać się zupełnie nieznacząca. Zwrócenie się akurat do Minamoto było zatem dobrym posunięciem ze strony dowódcy oddziału, jako że polityk bynajmniej nie uznał go za szalonego podczas przedstawiania problemu. Shizuru był jednak w stanie nagiąć rzeczywistość tylko do pewnego stopnia. Ponadto, konieczne okazało się przypomnienie paru osobom o ich niezużytych jeszcze przysługach dla Sagi, nawet jeśli nie byli zachwyceni z takiego przebiegu zdarzeń.
 Zegarek wskazywał dokładnie dwunastą pięćdziesiąt pięć — idealnie pięć minut przed ich umówionym terminem spotkania. Nie chcąc się spóźnić, ruszył do wejścia herbaciarni bez zwłoki. Można wiele było powiedzieć o Shizuru, lecz na pewno nie to, że zachowywał się nieprofesjonalnie.  
 Wszedł do budynku, w którym już na progu powitała go intensywna, aczkolwiek nadal bardzo przyjemna woń mieszanki serwowanych tu herbat. Nie był tu po raz pierwszy. Lokal słynął ze swojej bogatej historii i tradycji, więc był całkiem popularny w Asakurze czy może ogólnie w tej części Fukkatsu. Jedna z kobiet, która pełniła akurat rolę hostessy, zauważyła go zatem od razu i wykonała lekki ukłon w jego kierunku.
 — Panie Saga.
 — Dzień dobry — odparł, uśmiechając się uprzejmie i odpowiadając tym samym kulturalnym gestem. Rozejrzał się krótko po wnętrzu, jednak nie dostrzegł swojego przyszłego rozmówcy. — Czy pan Nakashima już się pojawił?
 — Tak, wybrał miejsce na zewnątrz — odpowiedziała, a następnie spytała: — Podać to, co zwykle?
 — Poproszę. Dziękuję. — I po kolejnym jej dygnięciu skierował się ku Yosuke.
 Tam już znalezienie go nie było wcale trudne.
 — Witam — odezwał się wpierw do odwróconego do niego tyłem mężczyzny, aby dać znać o swojej obecności, i wtedy dopiero usiadł nieopodal, również na kamieniu. — Przynoszę całkiem dobre wieści.



Herbaciarnia "Yōkina ha" ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru

Warui Shin'ya and Nakashima Yosuke szaleją za tym postem.

Nakashima Yosuke

Sro 1 Lis - 21:23
 Wpatrzony w leniwe ruchy pokrytego plamami karpia odłączył pozostałe zmysły. Rdzawo-biała ryba, w jego oczach nudno szara i wcale nie tak interesująca, przepływała właśnie przy dużym liściu wodnej lilii unoszącym się na powierzchni stawu. Dla kogoś o normalnym wzroku ruchy te mogłyby być wręcz hipnotyczne, ale Nakashimę pochłonęły myśli dalekie od relaksującego plusku i szmeru spływającej po kamykach cieczy wprawianej w ruch jakimś fontannowym mechanizmem.
 Wspomnienia przywołały rozbryzg krwi, która plasnęła na ścianę za jego celem. Para oczu, z których nagle zniknął blask życia, złowieszcze lśnienie egzorcystycznych znaków pokrywających bok lufy karabinu snajperskiego. Dziura ziejąca z klatki piersiowej osoby, którą tyle lat nazywał bratem, efekt wyjątkowo bliskiego spotkania z bronią takiego kalibru. Huk wystrzału dźwięczący jeszcze w uszach, mieszający się z fajerwerkami iskrzącymi się wysoko nad głową. Przez tyle lat służby nigdy nie zastanawiał się nad kwestią co by było, gdyby ktoś z jego rodziny okazał się być duchem. Popełnił błąd oddając strzał? Oddzielił duszę od świata śmiertelników, wysłał ją w eter, pomijając „krainę pomiędzy”. Wcześniej za każdym razem był spokojny i tłumaczył sobie, że uwolnił yūrei od trosk, pozwalając mu odejść. Teraz przechodził istny kryzys egzystencjalny, uświadamiając sobie, że może wcale nie odsyłał ich w zaświaty, a wymazywał całe ich istnienie.
 Nie mógł sobie pozwolić na wahanie. Jedna sekunda mogła decydować o jego życiu.
 Otrząsnął się z zamyślenia, kiedy gdzieś na granicy jego świadomości zamajaczyła siadająca obok sylwetka. Dotarło do niego powitanie i to, że wyjątkowo mocno ściska obiema dłońmi kubek z przyjemnie chłodną herbatą.
 – Dzień dobry – odparł z typowym sobie spokojem, choć od środka zżerały go wyrzuty sumienia na spółkę z niepewnością. – Oh? Czyżby Byakko musiała się obejść smakiem i nie wydrapie mi oczu przy najbliższej okazji za niespełnienie obietnicy?
 Jakkolwiek sarkastycznie to nie brzmiało, Yosuke naprawdę miał w głowie wizję spakowania manatek i przeprowadzenia się na inną wyspę, preferencyjnie jak najdalszą od Kakure, żeby tylko nie dorwała go ani Lisica, ani wściekłe tanuki.
Nakashima Yosuke

Warui Shin'ya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Saga-Genji Shizuru

Wto 14 Lis - 10:40
 Ułożył się wygodnie, rozprostowując wolno złą nogę. Zauważając, gdzie wcześniej spoglądał mężczyzna, sam zerknął na żywo pierzchające w wodzie karpie koi. Widok był wyjątkowo malowniczy - i uspokajający. Shizuru naprawdę lubił tę herbaciarnię za jej wyjątkową atmosferę, nawet jeżeli głównie służyła mu do spotkań takich jak dzisiejsze, a więc raczej o charakterze zawodowym. Chociaż Nakashima wydawał mu się jak dopiero co wyrwany z zamyślenia, Shizuru nie sądził, że - biorąc pod uwagę ich niezbyt zażyłą relację - byłoby na miejscu dociekać, co zaprzątało jego głowę. Nie zmieniało to jednak faktu, że Saga zauważył, że coś wpływało na zachowanie rozmówcy; coś mogło wyprowadzać go z równowagi, a tym samym istniała opcja, że wpłynie również na przebieg rozmowy. Taka bezwzględna analiza przychodziła mu ją automatycznie - nigdy nie zaszkodziło wiedzieć, w jakiej kondycji jest twój interesariusz, nawet kiedy uchodzi za sojusznika.
 Zaśmiał się lekko. - Cóż, z pewnością nie z powodu złamanego słowa. Rezerwat powstanie. - Oparł dłonie na kamiennej powierzchni i odchylił się delikatnie. Zauważywszy, że w ich stronę zbliżał się kelner z napojem zamówionym przez Shizuru, mężczyzna na razie nie kontynuował. Młody pracownik w tym czasie z ostrożnością postawił tacę na niskim stoliku, a na niej można było wkrótce dostrzec elementy potrzebne do ceremonialnego parzenia herbaty - chanoyu. Choć i tak proces, zwykle trwający nawet kilka godzin, tutaj został skrócony jedynie do samego momentu przygotowania naparu, nadal wykonywany był przez pracowników tego miejsca z niezwykłą dokładnością.
 Przygotowujący nalał do porcelanowej miseczki nieco wrzątku, by za moment zanurzyć w niej specjalny - szeroki i dość sztywny - pędzel, aby ten namoknął. Do kolejnej czarki wsypał z kolei najpierw proszek z liści zielonej herbaty, by i jego wkrótce zalać gorącą wodą. Teraz pozostało wymieszanie dokładnie proszku przygotowanym pędzlem tak, by na wierzchu utworzyła się charakterystyczna piana. Mimo że podanie naparu takim sposobem trwało dłużej niż zwykłe przyniesienie gotowego do klienta, Shizuru czerpał przyjemność z łagodności i spokoju całego procesu.
 Kelner podał mu czarkę w obu rękach. Ciepło rozgrzanej porcelany w momencie przetransferowało się na jego dłonie - lecz niewiele czuł różnicy, jako że otoczenie było niemal tak samo upalne.
 - Rezerwat powstanie - powtórzył, gdy chłopak wstał i odszedł z tacą. - Nie było to jednak łatwe zadanie. Musiałem wyciągnąć kartę Tsunami - to znaczy, powołać się na waszą instytucję. Prośba jednego człowieka miała tak niewielkie znaczenie, nawet jeśli ważna dla środowiska nie tylko naturalnego, ale i ludzi. Wnioskowanie z udziałem elitarnej jednostki po prostu miało większą moc sprawczą. - Wziął małego łyka, rozkoszując się wybornym smakiem naparu. - Nie mogłem, rzecz jasna, przedstawić innego wymiaru tego przedsięwzięcia z oczywistych powodów… - Kolejny łyk, po którym odstawił czarkę na stolik. - Poza tym okazało się dość kosztowne. Nie każdy zamieszkujący tamte rejony lub po prostu posiadający tam swoje ziemie chciał je tak po prostu oddać, jak się pewnie domyślasz. Konieczne było ich wykupienie.
 Zmierzył go uważnym złotym spojrzeniem.
 - Pozostaje zatem kwestia, w jaki sposób będzie teraz sprawowana opieka nad tym miejscem. Czy uważasz, że Tsunami jakkolwiek może w tym pomóc?
 Jeśli nie… Shizuru czekały kolejne żmudne negocjacje.



Herbaciarnia "Yōkina ha" ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru

Warui Shin'ya and Nakashima Yosuke szaleją za tym postem.

Nakashima Yosuke

Wto 14 Lis - 20:38
 Trzeba było być czujnym obserwatorem, żeby zauważyć jakiekolwiek oznaki udręczającego się wewnętrznie Nakashimy. Rzadko się uzewnętrzniał, uznając nadmierne otwarcie się za odkrycie jakiejś słabości, w którą można uderzyć, przez to jednak zbyt wiele dusił w sobie, pozwalając się temu nawarstwiać, a w efekcie tracił skupienie. Było to coś, na co nie mógł sobie pozwalać – zwłaszcza w trakcie służby, gdzie chwila zawahania mogła skończyć się wyjątkowo źle, nie tylko dla niego. Był odpowiedzialny zarówno za swój oddział, jak i bezpieczeństwo wszystkich mieszkańców Kakure. Dla niektórych już to byłoby zbyt wielkim brzemieniem obciążającym psychikę.
 Uśmiechnął się, niestety tylko w myślach; twarz dowódcy pozostała niezmiennie kamienna, jakby zamierzał zaraz ubiegać się o stanowisko pomnika w ogrodzie. Gdzieś jednak pojawiła się obawa, że kolejnym słowem będzie „ale”, los pod nogi rzuci mu kłodę, żeby się o nią z gracją wyłożył i obił ten głupi pysk, który w ogóle zapoczątkował całą akcję. Mógł przecież zacząć strzelać do wszystkiego, co wtedy się poruszyło, łącznie z boginią. Zanim cała reszta leśnego towarzystwa rozniosłaby go na strzępy, przetrzebiłby nieco ich szeregi. Gorzej, że nikt nie zaniósłby miastu ostrzeżenia, żeby ludzie szykowali się na wojnę. Wiedział, że Fukkatsu nie wyszłoby zwycięsko z tej batalii – w starciu z siłami natury, człowiek zawsze był na przegranej pozycji. I dlatego jeśli chodziło o działania wobec yōkai, Yosuke starał się przyjmować podejście neutralne. Przynajmniej tak długo, jak dało się z daną istotą porozmawiać i nie zaliczała się do tych, które wybierają przemoc zaraz po otwarciu oczu z rana.
 W milczeniu upił kolejny łyk swojej herbaty, przyglądając się czynnościom kelnera. Ludzie żyli w takim pośpiechu, że nawet tak kojącą rzecz skrócili do zalania liści czy proszku wrzątkiem, żeby tylko poświęcić czemuś mniej czasu. W Sāwie jeszcze w dzieciństwie zdarzało mu się natrafić na starowinki, które przelewały napar z czajniczka w czajniczek, z czarki do czarki, najpierw przepłukując susz, a potem dopiero robiąc napój właściwy. Te dwadzieścia parę lat później nawet w tej zatrzymanej w czasie wiosce takie rzeczy zaczęły zanikać. A skoro zanikały czynności przyziemne, to nic dziwnego, że ludzie zapominali też o istotach z mitów oraz odpowiednim traktowaniu tychże. One z kolei nie zapominały o tym, co im się należy.
 – Dobrze, że trafiłem na profesjonalistę – podsumował, zwłaszcza kwestię powołania się na jednostkę i fakt, że Saga musiał nieźle się narzeźbić, żeby pociągnąć sprawę w odpowiednim kierunku, a jednocześnie nie dotykając tematu istnienia wymiaru duchowego. Opuścił wzrok na naczynie, swoje odbicie w tafli naparu. Ciekawe czy pozbawił właśnie Tsunami finansowania na najbliższą dekadę, ale był gotów wziąć to na siebie i ponieść ewentualne konsekwencje. Najwyżej będą strzelać żołędziami, a zamiast spisywania raportów na kartkach, będą je wydrapywać własnymi paznokciami w glinianych tabliczkach.
 – Z czterech oddziałów jeden zawsze jest w mieście, a pozostałe w Yakkari. Nie będzie problemu, by ustanowić patrole w konkretnych rejonach. Sam dość regularnie jeżdżę do Sāwy i stamtąd w góry, siłą rzeczy bywam często w Kinigami. I jest też jedna kobieta, która mieszka w pobliżu bagien, senkensha uważająca las za swój dom. Yōkai, które tam żyją, powinny odpuścić ludziom, jeśli będą się zachowywać jak goście. A jeśli nie odpuszczą… – Uniósł naczynie z napitkiem, dopijając herbatę. – Po to właśnie istnieje Tsunami.
 Umknął wzrokiem gdzieś w bok, w kierunku drzew. Asahura najwyżej ukręci mu łeb za to, że się rządzi za jego plecami i organizuje zajęcia oddziałom innym niż swój. Dowódca Białych Mundurów był jednak dobry w szybkich akcjach egzorcystycznych i jak będzie trzeba, to Nakashima wraz ze swoimi podkomendnymi przejmie wszystkie patrole, które miałyby spaść na nich. I tak wolał siedzieć w lesie zamiast w mieście.
 – Umehara. – Podjął nagle po chwili milczenia, wciąż wpatrując się w dal, jakby było tam coś ciekawego. – Dziewczyna, która wpadła we wnyki zastawione przez kłusowników poza terenami łowieckimi. Niewiele młodsza od mojej siostry. Wykrwawiła się, bo nie byłem w stanie jej pomóc. – Na moment zmrużył oczy, ale po chwili powrócił spojrzeniem do Shizuru. – Nikt nie przejmuje się jednostkami, zwłaszcza tak przypadkowymi. Jedna osoba, zwykły przecinek w statystykach, w mieście przecież codziennie ktoś ginie. A gdyby nie ona, w ogóle nie zawracałbym sobie głowy jakimś rezerwatem. Takim miejscom często przypisuje się patrona, daje imię. To moja propozycja. Umehara. Ofiara ludzkiej chciwości wobec natury.
 Marne szanse, że się w ogóle przyjmie. Nie była nikim znanym, cesarską rodziną, celebrytką, ważną postacią historyczną. Rezerwat im. Umehary nawet nie brzmiał dobrze, poza tym co napisać na plakietce informacyjnej? Mimo to podzielił się tym. I historią jednostki, która nie powinna zginąć, której poza przyjaciółmi zapewne nikt nie będzie pamiętał i której losu nie powinien podzielić nikt więcej.

@Saga-Genji Shizuru
Nakashima Yosuke

Saga-Genji Shizuru and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Saga-Genji Shizuru

Sro 15 Lis - 21:43
 Przesunął z wolna opuszkiem wokół krawędzi rozgrzanej porcelanowej czarki. Z poprzednich ich spotkań i rozmów dowiedział się z grubsza co wydarzyło się w Kinigami i jakie mogłyby być konsekwencje tych zdarzeń dla miasta. Jako że ich natura była przede wszystkim związana z duchowością tego miejsca, dość skomplikowane wydawało się wymyślenie innych - brzmiących na równie istotne - powodów dla tworzenia tam rezerwatu. Jego naturalnymi sprzymierzeńcami byli, oczywiście, inni członkowie klanu Minamoto związani z polityką jak i sprawami administracyjnymi miasta, którym mógł zdradzić zdecydowanie więcej bez krążenia wokół istoty sprawy. Shizuru był jednak świadomy, jak delikatnie trzeba było prowadzić wszelkie negocjacje zahaczające o istnienie Kakuriyo - ludzie słysząc o duchowym świecie mieli tendencje natychmiastowego wręcz odrzucenia nawet możliwości istnienia takich stworzeń, więc jedyną opcją zdawało się być powoływanie się na religię, jeśli nie chciało się zbytnio odchodzić od prawdy. Z drugiej zaś strony częste wspominanie o religii w rządzie zawsze ostatecznie kończyło się źle, szczególnie gdy jej temat poruszało właśnie Minamoto, znane - i niejednokrotnie wyśmiewane - ze swojego tradycjonalizmu. W tym przypadku, z punktu widzenia Shizuru, było zatem lepiej poruszyć kwestie dotyczące bardziej przyziemnych spraw, takich jak ekologia, ochrona środowiska, chęć zachowania wyjątkowego krajobrazu Kinigami. Co było w tym wyjątkowe, i co zainteresowało Sagę w pierwszej kolejności, był fakt, że to domyślnie stosunkowo wrogo nastawieni do yurei członkowie Tsunami zwracali się z taką prośbą. Choć może słuszniej byłoby powiedzieć… jeden członek.
 Z gracją skinął głową na krótkie pochlebstwo. Cóż, istotnie na takiego też trafił, lecz gdyby Nakashima był w pełni świadom, że w dużym stopniu nie tylko konieczne kłamstwo było siłą napędową jego sprawy, a także pociąganie za mniej… moralnie akceptowalne sznurki, mógłby mieć inne zdanie na jego temat. Na szczęście nie miało to znaczenia i mieć nie będzie. Shizuru nie zdradzał swoich sekretów, a tajemnice innych miały niesamowicie wysoką cenę.
 - To brzmi obiecująco - podsumował, chwytając raz jeszcze za czarkę i biorąc łyk ciepłej herbaty. - Lecz nie mogę polegać tylko na pięknych obietnicach, a tym bardziej, gdy brzmią tak dobrze. Mimo że zajmujesz wysoką pozycję, to nie najwyższą. W końcu konieczne będzie ustalenie szczegółów z Kojiro Asahurą… I lepiej, by był dobrze poinformowany - rzekł, spoglądając na mężczyznę znacząco. Następnie zniżył głos tak, by usłyszał go tylko Yosuke, a dla reszty gości jego słowa utonęły w szumie wody. - Na tym etapie nie możemy pozwolić sobie na niedopowiedzenia. Obawiam się, że jak pieczę nad rezerwatem obejmie organizacja zwykłych ludzi, to problem prędzej czy później powróci, a tak może obecność wojska zniechęci innych. - Mimo że wojsko było potrzebne i długo można by dyskutować, czemu strzeżone przez nie miejsca były raczej bardziej bezpieczne - jego widok powodowało także niepokój. Bo czy jest tak źle, że jest potrzebne wojsko?
 Dopił swój napar i powędrował wzrokiem tam, gdzie akurat spoglądał też Yosuke. Gdy powiał lekki wiatr, Shizuru uświadomił sobie, jak ciepło mu jest. Odgarnął długie blond włosy na jedno ramię i poczuł natychmiastową ulgę, gdy powietrze musnęło jego kark. Od razu powrócił spojrzeniem na Nakashimę, kiedy ten zaczął ponownie mówić.
 - Przykro mi, że się nie udało - rzekł po chwili łagodnie, choć w większości umiejętnie kłamał. Tak jak sam Yosuke określił, nikt nie przejmuje się jednostkami, a Shizuru z natury nie był bardzo współczującą osobą. Jego praca była jednak przepełniona takimi pustymi słowami wypowiadanymi z pełnią uczuć; miał wprawę. - Nie widzę większych przeszkód, żeby tak go nazwać. Na pewno mogę spróbować taką nazwę przepchnąć.
 Splótł dłonie na swoich udach. - Dobrze… Czy jeszcze jest coś, co musimy omówić?



Herbaciarnia "Yōkina ha" ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru
Nakashima Yosuke

Czw 23 Lis - 19:09
 Był beznadziejnym aktorem i na całe szczęście nie musiał odgrywać szalonego eko-aktywisty chroniącego wymierający gatunek żuczka wielkości paznokcia najmniejszego palca stopy. Zarządcy okolicznych terenów raczej by na to nie poszli, albo wcześniej musiałby wziąć jakiś przyspieszony kurs odgrywania takiego pajaca. Ani nie miał na to ochoty, ani tym bardziej czasu. Na załatwienie sprawy miał kilka miesięcy, a im krócej, tym lepiej. W końcu mieszkańcy lasu nie zamierzali zaprzestawać swoich ataków na ludzi tylko dlatego, że im coś obiecał. Najpierw chcieli zobaczyć efekty.
 – Asahura zna sprawę, o ile czyta moje raporty zamiast zbierać je na podpałkę do kominka. Zresztą, na pewno podzieliłby moje zdanie, że walka na dwa fronty w obecnej chwili byłaby Tsunami wyjątkowo nie na rękę. – Rosła aktywność yōkai w mieście, duchy były wyjątkowo negatywnie nastawione do żyjących. W dodatku członkowie jednostki znikali bez śladu, niezależnie od tego czy byli porządnie wyszkoleni, czy prezentowali sobą raczej marny poziom, jak niektórzy, których miał okazję widzieć w akcji. Zwalczanie przeciwnika w Fukkatsu i jednocześnie robienie sobie wrogów poza jego granicami mogło pogrążyć nie tylko wojskowych, ale i cywili w kompletnym chaosie. Mieli po prostu za mało ludzi na bycie wrogo nastawionymi do każdej nieludzkiej istoty. – Jest rozsądny, da się z nim dogadać. Jeśli będzie trzeba, to go przekonam. Jak dotąd jednak nie zgłaszał sprzeciwu w kwestii rezerwatu ani nie wylądowałem na dywaniku żeby zgarnąć wiązankę nieprzyjemności pod swoim adresem. – Czy zasługiwał? Czasami na pewno, choćby zajmując się doniesieniami o atakach w pojedynkę zamiast zabierać ze sobą wsparcie. Niektóre rzeczy mógł też robić znacznie lepiej, ale nadrabiał podejściem zakrawającym o pracoholizm i wysokimi ambicjami.
 – Nie bez powodu mamy czteroosobowe oddziały. Gdybym nie poszedł sam, dalibyśmy radę zająć się tanuki, która wyskoczyła na mnie z pazurami i odgrodziła od tej dziewczyny. – Obwiniał się częściowo za śmierć Umehary. Mógł zareagować jak zawsze w takiej sytuacji – pozbyć się problemu, który go zaatakował, choćby obezwładnić. – Nie przewidywałem tylko, że sama Byakko będzie zamieszana w to, co się dzieje w Kinigami.
 Początkowo myślał, że to po prostu jedno złośliwe yōkai chcące wymusić poświęcenie mu trochę uwagi, albo yūrei napadający na turystów, chcący dokonać swojej pośmiertnej zemsty, szukający konkretnego celu. Zweryfikował też plotkę o wiedźmie z lasu, choć nie wierzył w nią od początku. Chciałby uwierzyć, bo wtedy sprawa może nie byłaby aż tak problematyczna. Z żywymi szło się dogadać znacznie łatwiej. Tym bardziej, kiedy można było zagrozić ich żywości, jeśli nie chcieli rozmawiać po dobroci.
 – To raczej wszystko. Czeka mnie jeszcze ponowna rozmowa z reprezentacją Kinigami, a oni nie zapraszają na przyjemne pogawędki przy herbacie. – Potrzebował chwili na zebranie myśli, jak im to wszystko przekazać, a najpierw wypadałoby jeszcze wiedzieć czy w ostatniej chwili ktoś „na górze” się nie wycofał. Pozostawała jeszcze kwestia nadzoru nad rezerwatem, którą zamierzał poruszyć z Kojiro. Efekt rozmowy mógł jednak zreferować Shizuru innym kanałem komunikacji niż przez osobiste spotkanie. Podniósł się z ciepłego kamienia, jeszcze na moment zatrzymując wzrok na przepływającym obok ciapatym karpiu. – Dziękuję za poświęcony czas. – Obrócił się twarzą do Sagi-Genji i skłonił w wyrazie szacunku.

@Saga-Genji Shizuru
Nakashima Yosuke

Satō Kisara ubóstwia ten post.

Saga-Genji Shizuru

Sob 25 Lis - 0:32
 Kiwnął głową na znak zrozumienia. Zdecydowanym plusem w załatwianiu spraw z wojskowymi - przynajmniej z jego doświadczenia - był właśnie ich konkretyzm, zwięzłość, najczęściej idące w parze ze stałością słowa i poglądów. Choć naturalnie nie ufał mu na słowo, tak był w stanie się tymi słowami póki co zadowolić.
 - Z pewnością znasz go lepiej. Miejmy nadzieję, że się nie mylisz - podsumował. Całe szczęście, że na tym etapie negocjacji sprawy się tylko dopinało, a nie wymyślano sobie nowe. Na ogół.
 Przekrzywił lekko głowę, zaciekawiony. Miał wrażenie, że wcześniej albo umknął mu ten szczegół, albo Yosuke wcześniej nie powiedział mu tej informacji, że był tam sam i to właśnie było powodem dalszych wydarzeń. Cóż, odnosił też wrażenie, że skoro temat był delikatny, Nakashima nie dzieli się z nim łatwo i powszechnie. Szczególnie że był to poniekąd jego błąd - i to o takich tragicznych skutkach, kiedy ktoś niewinny zginął z powodu jego decyzji.
 - Błędy zdarzają się każdemu - rzekł, czując samemu ciężar tych słów. - Nawet te poważne. Jedyny ich plus jest taki, że w następstwie za wszelką cenę staramy się ich nie popełnić kolejny raz. - Nie sądził, że powinien go bardzo pocieszać; nie uważał, że to było jego miejsce - w końcu ich relacja pozostawała niemal całkowicie biznesowa.
 Uśmiechnął się lekko na następne słowa, po czym także wstał ze swojego kamienia. Ukłonił się w odpowiedzi. Sporo ich to kosztowało, ale ich współpraca miała wreszcie przynieść owoce. - Ja również - odparł. Gdy się wyprostował, poczęstował go bystrym spojrzeniem. - Zgodziłem ci się pomóc bez żadnego wynagrodzenia. Mam jednak nadzieję, że gdy przydarzy się coś, w czym twoje wsparcie byłoby nieocenione… nie zawahasz się.
Odbiorę swoją przysługę.
 - Jesteśmy w kontakcie. Do usłyszenia - rzucił jeszcze, uśmiechając się. W następnej kolejności raz jeszcze skinął lekko głową, po czym skierował swoje kroki w stronę wyjścia.

@Nakashima Yosuke

Wątek zakończony.


Herbaciarnia "Yōkina ha" ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Nie 31 Mar - 16:42
21/03/2038, chwila przed południem

Nie pasował tutaj. Nie pasowała jego rozciągnięta, stara bluza o włóknach dawno wyblakniętych. Sportowa, skórzana kurtka. Nie pasowały buty, których podeszwy kładł na nagich, drewnianych panelach, stawiając je obok kroków drobnych, dziewczęcych stóp postukujących tradycyjnymi, japońskimi sandałami. Nie pasowała ruda grzywa - rozwichrzona, potargana, wpierw traktowana machinalnymi ruchami dłoni, wkrótce zostawiana sama sobie, jak zawsze. Nie pasowała czarna maseczka okrywająca wargi i nie pasowały tu też oczy w kolorze gryczanego miodu nie wiedzące gdzie zogniskować swoją uwagę. Na barwionych, papierowych ścianach? Na niskim suficie? Na kimonie, którego pstrokate, pięknie zdobione tkaniny oplatały wąską talię prowadzącej go do pokoju pracownicy? Kierował się posłusznie według instrukcji; trochę zauroczony aurą bijącą od tego przybytku, trochę szczerze zrezygnowany. Nigdy by tutaj nie wszedł z osobistej inicjatywy. Nieswojo się czuł. Peszyły go te oszczędne, ale niesamowicie solidne kulturowo akcenty. Każdy zostawiony za plecami detal jeszcze moment zatrzymywał się u krańca pamięci, bo nie dało się nie docenić trudu włożonego w utrzymanie nieskazitelnej czystości czy zignorować pracy tych, którzy zajmowali się żywą roślinnością.

- Proszę.

Wszedł do pomieszczenia mijając lekki ukłon. Nawet nie zauważył, w którym momencie kazano mu zdjąć adidasy i pozwolono zostawić bagaż (torbę, którą brał albo na trening, albo do pracy, ładując w jej zdecydowanie wysłużone odmęty zapasową odzież, butelkę wody, drugie śniadanie, ręcznik) w zamykanym schowku. Przypomniał sobie, że rzeczywiście odkładał wszystko do szafki dopiero wtedy, gdy zasunęły się za nim drzwi, bo w palcach wyczuł gorący metal, spojrzał na niego i ujrzał kluczyk. Nie wiedział co z nim zrobić, stojąc jak ostatni idiota tuż przed matą, niskim stoliczkiem i subtelnym menu, otoczony przytłaczającym zapachem naparów i świeżych kwiatów. Był jak czarny, krzywy szew na białym obrusie - psuł go, paskudził. Wydawało mu się, że jest za brudny na to pomieszczenie, za dziki, może po prostu za młody, zbyt niecierpliwy? W pomieszczeniu wszystko spowolniło. Brakowało choć jednego zegara, dźwięku systematycznych tyknięć. W tylnej kieszeni ciążyła komórka, ale jeszcze jakiś czas miał jej nie wyciągać; bo ona też w jakiś pokrętny sposób bezcześciła to miejsce i musiała minąć wystarczająco uciążliwa chwila, aby się nieco rozluźnił, przejrzał ofertę, skubnął kilka listków z gałązek tak niskich, że szturchających mu ramię. Później podobało mu się już coraz bardziej; zapominał o tym, że ma na lewej dłoni bandaż, a pod jego śnieżnobiałą szorstkością kryje się nazwisko dziedzica klanu Minamoto - że ten znak zapulsował ostrym, gorącym bólem akurat podczas przenoszenia jednej z belek, zaburzając mu równowagę i prawie przygniatając palce. Zapomniał, że nie potrafi ułożyć swojej fryzury, aby choć trochę przypominać brata i że nie ma wystarczających funduszy, by odwiedzać lokale takie jak Yōkina ha.

Zatracił się w staromodnym nastroju, już nawet wygodnie było siedzieć na poduszkach i upijać herbatę łyk za łykiem z drobnych, kruchych naczyń, które wyglądały na jeszcze delikatniejsze w jego męskich, zdaje się, że zbyt mało ostrożnych, dłoniach. Telefon koniec końców zmaterializował się na samym brzegu stolika, raz po razie rozświetlany tapnięciem palca w ekran. Ale Ye Lian wpierw nie odpisywał, a potem i tak przyznał, że nie przybędzie prędzej, co było oczywiste, więc po co w ogóle się łudził, że nagnie żelazne zasady? Z biegiem czasu zniknęła z jego ramion kurtka, leżała wpierw obok, a później została zabrana przez tę samą szczupłą piękność, która go tutaj przyprowadziła. Dziewczyna pojawiła się trzykrotnie przynosząc malutką, drewnianą tacę, na której nie zachybotała się żadna filiżanka i nie szczęknął ani jeden talerzyk. Shin'ya był pod wrażeniem, więc w końcu jej to powiedział, a ona się uśmiechnęła i przyniosła album z upiększonymi stronami, pędzelek i czarny atrament w kałamarzu. Wytłumaczyła o tym drobnym urozmaiceniu, podsunęła kilka pomysłów.

- Dziś dzień poezji - oznajmiła, po zaproszeniu siadając obok niego.

Wiedział już o tym święcie, ale teraz przynajmniej wiedział też jak nazywa się pracownica i jak męczy ją powolne wykonywanie obowiązków. Lokal był utrzymany na należytym poziomie i najwidoczniej już samo to sprawiało, że gości miewali stosunkowo niewielu, zawsze zresztą wymuskanych, staromodnych, zwykle w podeszłym wieku.

- Bywa tutaj sama głowa klanu Minamoto - szepnęła w pewnym momencie, pochylając się w stronę odsłoniętego policzka Waruiego. I zrobiła to bez zawahania, bo materiał maseczki spoczął tuż obok komórki, ale u brzegu lewego kącika nie odznaczała się szpetna blizna. Skóra była normalna, pigmentowana cynamonowymi, bladymi plamkami. Chłopak uśmiechnął się z uznaniem, kiwając głową. Głównie jej słuchał, a ona opowiadała - powoli i nienachalnie, bawiąc się krańcem swojego rękawa, oglądając tworzone przez niego znaki, raz jeden dotykając palcem drewnianego uchwytu pędzla, bo wyciągnąłby go za szybko i na pewno ubrudził papier szkaradnym kleksem. Wyszła jeszcze dwa razy - za pierwszym przywołana przez przełożoną, później z własnej inicjatywy, tłumacząc się obowiązkowym obchodem. Zakładał, że musiała sprawdzić, czy jej zniknięcie, nawet jeżeli trwające godzinę, a wydające się kwadransem, bo prawa rządzące upływem chwil tutaj przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, nie przysporzy kłopotów.

- Wszystko w porządku - zadeklarowała, przynosząc zamówienie i stawiając napar w tym samym co poprzednio miejscu. Herbata nie smakowała mu jakoś szczególnie; nie był jej wielkim fanem, ale prędko się zorientował, że nikogo to tutaj nie obchodziło, więc tak czy siak prosił o następną porcję, byle móc się czymś zająć. Czymś pomiędzy studiowaniem historii ładnej Idane a próbą wymyślenia treści listu.

- Oh.

Rozległ się dźwięk rozsuwanych shōji, a zaraz po nim to krótkie, szeptliwe zaskoczenie. Idane unosiła wzrok gdzieś w stronę wejścia, ale nie wydawała się naprawdę zszokowana. To raczej wyrobiony nawyk kogoś, kto pragnie podkreślić, że zamierza się zreflektować, naprostowując swój nietakt.

Shin zdążył kątem oka dostrzec zarys sylwetki i z żadną inną by jej nie pomylił. Więc wybiło południe. Jedną z rąk miał zajętą - leżała obok odwróconej zdobieniami do góry kartki, na jej grzbiecie palce trzymała Idane, lekko, jak więdnący kwiat, opadający płatkami na kamienną skałę. Drugą chciał już sięgnąć po maseczkę, ale dziewczyna nagle podniosła się, skłoniła i bez słowa wyszła, wymijając Ye Liana i rozwiązując problem. Kiedy Shin'ya zwrócił się twarzą do mężczyzny, lewy policzek marszczyła na powrót ohydna szrama.

Poczekał aż się przybliży.

Usiądzie.

Przyglądał się mu uważnie, powoli dostrzegając zmiany, o których powód chciał zahaczyć. Trzymał te pytania na krańcu języka, ale wpierw, jakby nie mogąc wypaść ze swojej naturalnej roli, skrzyżował ramiona na piersi.

- Witaj, śpiący książę, który woli wyrywać kartki z kalendarza zamiast mnie. Czym zasłużyłem na twój cenny czas?



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

Nie 31 Mar - 21:22
Kiedy odłączył kabel suszarki, odłożył urządzenie na blat. Szeleszcząca nad głową mężczyzny wentylacja już dawno przeczyściła rozgrzaną łazienkę z pary, więc kiedy Ye Lian przyjrzał się sobie w lustrze, nie musiał doszukiwać się grafitowych oków w osiadłej mgle. Czystość zwierciadła pozwalała mu wręcz na wnikliwe dostrzeżenie zmizerniałego lica, zdecydowanie bardziej szarej cery, purpurowych cieni podkreślających zmęczony wzrok będącymi dowodem o serii nieprzespanych nocy. Pisarz próbował zatuszować opuchliznę kremem, nakładać na wysokie, szczupłe kości aksamitny koncentrat, a chwile później wmasowywać masę w oczyszczone pory. Czego jednak nie postanowił zastosować, ile pracy nie włożył w ułożenie włosów, to przez całe te wydłużone w minuty starania przebijała się jedynie prawda — spoglądała na niego z niepokojącą rezerwą. Poprawił w odbiciu czarną kamizelkę — dostrzegł jeden niezapięty guzik. I kiedy tak w zamyśleniu przewlekał go przez dziurkę, spoglądnął na leżący na blacie telefon komórkowy. Ekran zalewała czerń. Nieświadomie powrócił do ostatnich wysłanych Shin'yi wiadomości; do jego odpowiedzi okraszonej charakterystyczną obrazą i nie wiedzieć, w którym momencie poczuł jak jego kąciki ust delikatnie się unoszą.

* * *

Poszczęściło mu się. Pozostawił samochód na ostatnim wolnym płatnym miejscu i podszedł po bilet do najbliżej stojącego automatu. Do herbaciarni miał z niecałe trzy minuty pieszo. Kiedy spoglądnął na tarczę zegarka, okazało się, że jest piętnaście minut przed czasem. Domyślał się, że z pewnością nie o takie przyspieszenie chodziło Shin'yi, jednak ściśle zaplanowany harmonogram (jakiego na co dzień się trzymał), nigdy nie wymykał się mu spod żadnych ram; w tych okolicznościach naprawdę się spieszył, nawet jeśli skracał czas szorowania zębów o minutę, czy rezygnował z kilku dodatkowych psiknięć perfumą albo kiedy wybierał mniej obleganą miejską drogę. Nikt nie dostrzegał poświęcenia. Sam nigdy by również o nim nie wspomniał.

Południe przekładało się na ilość zatłoczonych ulic. Sylwetka Ye Liana przemykała w tłumie ludzi, niemal zlewając się z padającym ciepłym promieniem słońca — tak kontrastującym z podmuchem mroźnego powietrza. Przed wejściem do herbaciarni chciał ostatni raz sprawdzić telefon komórkowy, ale gdy uświadomił sobie, że zrobiłby to drugi raz z ciągu całej trzyminutowej trasy, zdążył się rozmyślić. Lekko otrzepał wypastowane buty i wtargnął do środka. Odwiesił płaszcz i pozbył się butów. W końcu złapał za rozsuwane shōji.

Ośrodek orgazmu zwykł uczulony na specjalnie bodźce rytmiczne. Przerywane. Może właśnie dlatego obezwładnił go przyjemny aromat ziół, rosnących doniczkowych roślin i rozpalonych kadzideł. Półmrok okraszony unoszącym się śladem białego dymu zachęcał do relaksu — dlatego też zwrócił uwagę na rozstawione puste stoliki, na rozłożone maty, po których poruszano się boso, na zawieszone papierowe lampiony, na bibeloty rozłożone na niskich półkach i w końcu też na jedynych znajdujących się w tym przedsionku osobach. Nie można było zresztą zaprzeczyć, ażeby ruda czupryna nie wyróżniała się w obejmującej przestrzeni piaskowych aranżacji. W pierwszej chwili mężczyzna, iż podświadomie pewny, że spogląda na Shin'ye, wcale go za niego nie brał — wszystko za sprawą obecności kobiety, która z jakiegoś powodu zaburzała mu całe postrzeganie; z powodu tych ciemnych okrągłych oczu, które uniosły się znad blatu i ust, które przyjęły kształt niewielkiej litery „o”; dłoni, która w subtelnym tknięciu musnęła zabandażowane knykcie, jakby obchodziła się z wrażliwymi strunami guqinu. Wszystko trwało o jedną chwilę zbyt długo. Ye Lian nie potrafił skupić się już ani na malowniczym tle, ani na rękodziełach ozdabiających ściany. Jego wzrok w dziwnym wstrząsie spoczywał tylko na tych dłoniach, na powoli unoszącej się smukłej sylwetce o kobiecych krągłościach.

Sytuacji nie poprawił kulturalny ukłon, nie pomógł pęd powietrza, kiedy przemknęła obok skamieniałej, męskiej sylwetki; nie pomógł nawet wyraz miodowych ślepi wyglądających ponad oszpecony kącik ust. Miał wrażenie, że stał się świadkiem czegoś, czego nie powinien nigdy zobaczyć, ale nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego wywołało w nim to tak wielkie otępienie. Nic nie wskazywało, jakoby się przed nim ukrywali. Świadczyła o tym przede wszystkim postawa pracownicy, na której twarzy srebrny wzrok nie dostrzegł cienia wstydu, żadnej emocji, która mogłaby naruszyć tę fasadę pewności i poczucia, iż została się na czymś nakryta. Ye Lian w porównaniu do niej odczuł zakłopotanie. Pozostawiony na tle zasuniętych shōji, czuł, jak zarzucony na ramiona sweter staje się dwa raz cięższy, jak guziki w czarnej kamizelce wrzynają się w mostek; nie zdradził się jednak niczym ponad niezręcznym odwróceniem wzorku, nie wiedział, gdzie powinien go zawiesić; błądził więc przeskokami po ręcznie malowanych obrazach, a stojącym na ciemnej tacy czajniczku, potem podłodze — wszędzie byle nie zatrzymał się na wpatrującym się w niego swobodnym spojrzeniu.

Pokonując w końcu ten upierdliwy ciężar, przesunął się w kierunku zajętego stolika (który faktycznie usytuowany był przy okazałej Pseudosasie). Bose stopy mężczyzny dotknęły maty, wydając pod jego ciężarem przyjemny szelest — współgrał z dźwiękami instrumentów grających gdzieś w tle.

Ye Lian zszedł na poziom kolan, uklęknął i przysiadł na piętach, prostując plecy. Cała jego postawa mogła szybko przypomnieć Shin'yi wszystkie te momenty, w których poruszał się jak manekin z wystawy, jakby bał się włożyć w krok odrobinę luzu, jakiejś wrodzonej swobody. Teraz pomimo dbałości o ubiór, fryzurę, a nawet łagodny aromat perfum dochodzących zza uszu, wyglądał słabo. Miernie. Chłopak z pewnością mógł pomyśleć, że to "niby niecelowe" unikanie spojrzenia ma za zadanie jak najdłużej zatuszować chorowity stan kryty pod nałożonymi kosmetykami.

— Witaj, śpiący książę, który woli wyrywać kartki z kalendarza zamiast mnie. Czym zasłużyłem na twój cenny czas?

Nie powinieneś brzmieć, jak osoba, której tego brakuje.

Spoglądnął na chłopaka dyskretnie spod kurtyny czarnych rzęs. Nie wiedzieć czemu, nie mógł się powstrzymać przed skomentowaniem zaczepki w ten sposób. Głos miał jednak spokojny, tak samo aksamitny, jak sprzed miesięcy. Nie sprawiał wrażenia, jakby naprawdę stracił pewność siebie; zdeterminowany krok, gdy zaszeleściły papierowe drzwi. Nadal jawił się profesjonalnie.

Cisza stała się nieporęczna.

Tencha — Zmęczony wzrok — przypominający ten u niewolnika, któremu w ramach kary nie pozwalano zmrużyć oka — spełzł na  gorące naczynie. Zaczął jak człowiek znajdujący się w niewygodnej przestrzeni; który nie wie, jak powinien zacząć rozmowę, złapać dobry kontakt. Wspomniał o herbacie, pomimo iż unoszący się zapach znad ręcznie malowanej filiżanki, nie pozostawiał w nim żadnych złudzeń. — Który to dzbanek?

Ye Lian wydawał się omijać wzorkiem kałamarz i spoczywający na blacie ozdobny papier, jakby w ogóle obawiał się zahaczyć o ten temat; jakby w jego głowie błąkały się inne pytania, które instynktownie uciszał rozsądny umysł, przez co trudno było mu się na czymkolwiek skupić. Cały scenariusz spotkania, który wałkował wejścia do wanny, znów niespodziewanie zmienił tor. Rozpraszała go nawet ta przeklęta blizna, która uśmiechała się do niego z lewego policzka — na której też ogniskował uważny, analityczny wzrok.

Zazwyczaj nie ściągałeś jej nawet w restauracjach.

Jej.

Maseczki.

Co się zmieniło?

Długo zastanawiał się, co powinien zrobić z rękoma i w wyniku innych porzuconych rozwiązań wsunął je lekko pod stół. Wtarł wilgotne wnętrza w uda.

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Pią 5 Kwi - 3:02
- Nie powinieneś brzmieć jak osoba, której tego brakuje.

Ramiona wstrząśnięte śmiechem drgnęły, w gardle utknęło rozbawienie. Odchrząknięciem przywołał się do porządku; jakby w takim miejscu, niemal sakralnym, utkwionym w melasie z bursztynu czasoprzestrzennego, nawet jemu nie przystawało wybijać się z roli odpowiedniej kultury. Dłonie zsunęły się z przedramion, nakierowały na skrzyżowane w kostkach stopy, opierając na nich ciężar ciała, gdy przechylał się do przodu. Odrobinę, byle przysunąć się o te pół centymetra, zmniejszyć dystans w znaczeniu raczej metaforycznym niż fizycznym, sięgnąć przy okazji po znajomy aromat perfum. W dzikich furiacko ślepiach, wcześniej przysłoniętych częściowo przymrużonymi gniewnie powiekami, na nowo zaczaiła się szczeniackość. Zapomniał o zniewadze, ucięciu rozmowy, o fakcie, że czekał kilka bitych godzin.

- Nudziłem się - przyznał, pozwalając kącikowi ust, prawemu, z drobną tylko, zasklepioną strupem ranką, unieść się we frywolności uśmiechu. - Bez ciebie nie jest tak zabawnie.

Złoto spojrzenia osunęło się niżej, ostentacyjnie przemknęło po bladym policzku, zarejestrowało podbite cieniem oczy, zakręciło się wzdłuż charakterystycznej, ciemnej plamki przyciągającej uwagę na punkt tuż pod dolną wargą (i tam zamarło na ćwierć sekundy dłużej niż gdziekolwiek później). Po tym pozwolił sobie objąć koncentracją dalsze fragmenty męskiej sylwetki. Wyprostowane od poziomnicy barki, smukłą pierś zamkniętą w materiale kamizelki, której z pewnością nigdy na nim nie uświadczył. Zjechał wzdłuż jednego z ramion, aż nie dotarł do granicy blatu, gdzie reszta Ye Liana była już poza zasięgiem. Wrócił się do góry, a wraz z tym jak wspinał się wzrokiem, windowała również jedna z jego brwi.

- Który to dzbanek?

- Nie wiem. Chyba czwarty. - Z małego, porcelanowego, zdobionego czajniczka buchały kłęby pary. - Albo piąty. Zapłacę - uściślił, prostując na powrót plecy. Ich zapachy przestały się ze sobą mieszać. - Jeżeli o to chodzi. - Ale najwidoczniej chodziło o coś innego, bo w grę weszła kwestia leżącej poza sensownym zasięgiem maseczki. Jej materiał, bez żadnego ładu, spoczywał na krańcu blatu, otaksowany przelotnym zerknięciem yurei. - Trudno pić, kiedy ma się ją założoną, wiesz? - Czasami wydawało mu się, że mówi tę kwestię setny raz tej samej osobie; ale może nigdy mu tego nie tłumaczył, może to były inne nazwiska, inne pytania zaplątane pod podniebieniem nienależącym akurat do Ye Liana, inne niedowierzania na obecność szpetnej blizny, którą teraz, jakby w dla sprawdzenia, dotknął opuszką palca. Wciąż tam była; tak samo wypukła, tkliwa, paskudna. - Nie wstydzę się. To ty się jej wstydzisz, dlatego ją zakrywam. - "Ty" było ogółem; nie tylko samym Ye Lianem, nie nawiązywał personalnie do niego, co dało się wyczuć po tonie głosu. Obejmował po prostu ludzi: to wam przeszkadza; dla was jej nie ma, bo gdyby nie te spłoszone spojrzenia, szukające pomocy w ścianach, sufitach i własnych dłoniach, gdyby nie zawahania, po których daje się wyczuć dyskomfort, nie potęgujące się poczucie bycia dziwadłem i niesprawiedliwie skrzywdzonym chłopcem, wrzuconym do wora na równi z inwalidami, wobec których ciężko coś powiedzieć, aby ich nie zranić, tymi samymi kalekami, którzy chcą funkcjonować jak każdy inny, gdyby nie to wszystko - maseczka nie byłaby potrzebna.

Sięgnął jednak po tkaninę, poczuł elastyczną gumkę wpierw za prawym, później za lewym uchem. Przez źrenice przetoczył się jakiś cień, choć równie dobrze mógł to być efekt światła w wyniku poruszenia czerepem. Kiedy ponownie zainteresował się ye Lianem, na nawierzchni tych samych rogówek tliły się już iskry płomiennych emocji. Szczeniacko prymitywnych, nieokiełznanych. Dotknął krańcami poprzecinanych bliznami palców papieru. Kolorowego, w barwach jesieni przechodzącej w zimę. Na górze ogniste klonowe liście sypały się z jednej uchwyconej w granice kartki gałęzi, niżej przemieniały się w płatki śniegu, najróżniejszych kształtów i rozmiarów, mgliły śliski arkusz nieprzebytą mlecznością.

Shin'ya podsunął odwrócony wzorem do góry skrawek ku Ye Lianowi. Zatrzymał się w połowie blatu, zachęcająco mrużąc oczy w ponownym uśmiechu.

- Przeczytaj - polecił, zabierając rękę, znów próbując powrócić do swojej aktorskiej wersji, pochylił się więc, jak przed momentem, do przodu, splótł ramiona, ale zamiast na piersi, oparł je o niski stoliczek. Przygarbiony uniósł brodę, aby wpatrzyć się w oblicze mężczyzny, bez wątpienia wyczekująco, nie spodziewając się, że kiedy odwracał wcześniej papier, tusz nie zdążył wyschnąć do końca i rozmazał się  - częściowo na przydymionej bieli samego listu, częściowo na następnej stronie z albumu, na ornamencie z kwiatów wiśni w barwie pudrowego różu. Kompletnie nie zorientował się, że tuż obok leży ten sam rozwarty zbiór, że tam, gdzie przed chwilą spoczywała zapisana pokracznymi, nieodpowiednio wyuczonymi znakami wiadomość, odbiły się ślady po czarnym atramencie.

Były ważniejsze zadania. Nadzorował cały proces w milczeniu, ale niecierpliwość zdradzały nerwowe tiki. Palce wystukiwały niemy rytm, tłukąc w niemożliwej do sprecyzowania sekwencji o czarną tkaninę bluzy. Lekko drgała pod meblem noga; kolano unosiło się i upadało w milisekundowych odstępach. Coś musiało spożytkować niekończącą się energię, ustabilizowaną dopiero, kiedy miał pewność, że treść została sczytana, bo nie poruszały się już gałki, nie widać było próby zrozumienia treści.

- Dobre? - podchwycił, nie mogąc dłużej czekać na werdykt; nieważne, że to trwało parę tyknięć zegara; że herbata wciąż była gorąca i buchała kłębkami pary z eski wylotu. Że za otwartymi na wewnętrzny ogród drzwiami niosła się ta sama muzyka; niezmieniony jeszcze akompaniament. Pod maseczką zacisnęły się lekko wargi; najwidoczniej musiał przegryźć dolną, z jakiegoś powodu uszkodzoną, choć trudno było uwierzyć, że krępował się w przygotowaniu na komentarz. Na gładkiej powierzchni papieru zapisano krótkie, nieznające podstaw tworzenia tego typu poetyckich dzieł, haiku: niewiara w złamanie zasad // świata ale naprawdę // dzień spotka noc // złączeniem spojrzeń. Były błędy. Krzywizny zapisu. Ale kiedy Ye Lian uniósł wreszcie trupie srebro spojrzenia, powieki Shina przymrużyły się wymownie, pozwalając jaskrawym tęczówkom zaskrzyć się od wpadających z zewnątrz promieni słońca.

- Choć ważniejsze jest to - odetchnął, kręcąc głową jak ktoś, kto zamyka poprzedni temat; choć był ciekaw, dało się to poznać po jego ociągnięciach w ruchu, po tym, jak powoli ściągał łopatki siadając wyprostowanym, odgarniał z zadrapanej cienką linią obrażenia skroni rdzawe pasma - co ci się stało? Wyglądasz fatalnie.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

Wto 9 Kwi - 17:49
Nie w tym rzecz — wtrącił niemalże machinalnie; na słabym wydechu. Jak się okazało, znacznie prościej było mu zaprzeczać, aniżeli potakiwać na prawdę. Przypominało to trochę pozostanie w znanej — starannej i dopieszczanej przez siebie — bańce. Jakby wszystko, co poza nią, co obce miało go zaatakować, pożreć i pozbawić rozumu. A wizja, która za nic nie znikała sprzed oczu — nawet kiedy szczeniak siedział już tak swobodnie pozbawiony kobiecego towarzystwa — wdawała się poruszyć świadomość na tyle intensywnie, że trudno mu było spoglądać na całe spotkanie jak dotychczas. Może to wszystko za sprawką tego, że za bardzo się wczuł; poczuł, jak to jest, gdy sprawy wyjątkowo kręcą się wokół niego; że w jego smutnym życiu pojawił się ktoś, kto chętnie wymieniał z nim wiadomości, pomimo prezentowanego niechętnego tonu, komu otwierał drzwi w wynajętym pokoju hotelowym (bo gdy jeszcze kilkanaście miesięcy temu zarzekał się, że to jednorazowa próba, tych okazało się więcej). Nie chwytał już za kalmkę z niepewnością, z zagryzaną między zębami dolną wargą. Zamiast tego z niecierpliwości krążył po pokoju. Poluźniał podstępnie sprzączkę paska, bawił się guzikami koszuli. Nawet jeśli uważał, że był w stanie oddzielać łączący ich cielesny układ od racjonalności, to w jakiś dziwaczny sposób zadziałał dla siebie całkowicie nieprzeciętnie. Kompletnie niezrozumiale. I choć umiejętność krążenia wokół tych prowokacyjnych zaczepnych spojrzeń opracował do perfekcji, tak trudniej mu było teraz przed nimi umknąć. Co chwilę więc wpadał w to czekające na niego — podkreślone jaskrawością wpadających promieni słońca — złoto tęczówek. Wtedy chłopak odnajdywał w szarych odpowiednikach nie tylko słabość, podobna do tej, którą widział na balu Halloween, ale również lęk przed tym, że byc może zdoła prześwietlić jego myśli. Dostrzec to, co nie chciał mu pokazywać, co potrzebował przetrawić w samotności. Jakby miał zasiąść do starego systemu w laptopie i zwyczajnie odinstalować aplikacje. — Nie wybrałbym tego miejsca, gdybym obawiał się wysokości naszego rachunku, Shin'ya. Nie spodziewałem się, że jest w twoim guście. Bądź co bądź, herbata ma charakterystyczny smak — wyjaśnił spokojnie, nie ujawniając sobą żadnych dodatkowych myśli. Jakby naprawdę działał wyłącznie poprzez praktykę; jakby nie mieściły się w tych zmartwiałych okalających czarną źrenicę szarościach żadne ciepłe emocje.

Wyprostowana smukła sylwetka Ye Liana prężyła się za stołem, bystre, acz zmęczone oczy śledziły każdy następujący po drugiej stronie stołu ruch. Zwłaszcza skupiły się na zabandażowanej dłoni łapiącej za gumki leżącej nieopodal maski; słowa chłopaka przypomniały mu brutalną przeszłość, gdy ścisk żołądka wywrócił trzewia na widok tej młodej oszpeconej twarzy. Mimo iż kamienne lico nie wykazało wówczas obrzydzenia, rezerwy ani strachu, pierwszy widok zmroził krew w żyłach. Shin'ya od lat się do niego uśmiechał, jakby nabijał się z każdego zbyt sztywnego kroku, każdego potknięcia, każdego smutku gnijącego w fałszywym wnętrzu. Uśmiechał się nawet, teraz gdy usta ginęły za materiałem — oskarżycielsko wskazywał go palcem: "TY tego nie akceptujesz, TOBIE to przeszkadza", nawet jeśli przemawiał do ogółu.

Blizna nie jest problemem Shin'ya — szept ledwie pokonał dźwięk dzielącej ich odległości. — To ty decydujesz się zakładać maskę. Sam selekcjonujesz ludzi na tych, którzy mogą ją ujrzeć i na tych, którym wolisz jej widoku oszczędzić. Zwyczajnie nie pamiętam, abyś kiedykolwiek ściągał ją publicznie. Tak ochoczo. Pozwalał zbliżyć się osobie, którą ledwo znasz, a tym samym ocenić się przez jej pryzmat. — czyżby w końcu wydobył z niego to felerne ukłucie, które samym przypomnieniem — jakby celowo — wymusiło szczerość myśli? — Czemu ktoś taki jak ty, wychodzący na przekór wszelkim ram, dostosowuje się do społeczeństwa i pozwala rodzić w ich głowie wyobrażenie tego, co może znajdować się pod materiałem? Osoba, która nie tak dawno sama kazała mi pozbyć się mojej osłony.

Gdyby nie podsunięta na połowę blatu ozdobna kartka długo odganiałby od siebie myśli o tamtej rozmowie; o słowach, które usłyszał w hotelu Hakuchō; o tym, że powinien być sobą niezależnie od oczekiwania innych; że nie powinien bać się własnej orientacji, bo jest przecież czymś więcej niż preferencja seksualną. Chciał mu to wszystko przypomnieć, ale obawiał się, że zdradzi się swoją wylewnością; tym, że czuł niepasujące do niego rozdrażnienie.

Dlatego, nie mówiąc już nic więcej, uniósł spojrzenie znad kartki, zderzają się z prześwietlającymi go ślepiami Shin'yi, z tym zachęceniem, które odbijało się w zaintrygowanym, niemogącym czekać na werdykt zwierciadle. Wiedział o tym nie tylko za sprawką tej iskry przewalającej się w oku. Zapytał go o opinie, gdy ledwie szczupłe palce sięgnęły papieru, nim zdążył przyciągnąć pięknie zdobiony świstek do siebie, unieść go jak szeleszczący na wietrze liść i w końcu spoglądnąć na krzywe znaki. Rozpoznał jego pism. Nie umknął jego uwadze rozmywany paluchem ślad, na którym odcisnął się nawet fragment linii papilarnych.

Długo milczał, jakby przez cały ten czas próbował rozczytać znaki. W rzeczywistości zastanawiał się, czy powinien zwrócić mu uwagę nabłędy, na schludność przedstawionych linii, na to, że przez decyzję o zmianie linijki zaburzył odbiór rozpoczynającego zdania. Każdy wiersz posiadał swoją interpretację. Autor zawsze kierował się przy tworzeniu jakimiś myślami, jakimś pojęciem, a odgadywanie myśli pisarza od wieków należało do wyzwań najbardziej intrygujących. Ile ludzi, tyle w ostatecznie było interpretacji; ile osób, tyle dostrzeżonych w tekście własnych smutków, życia i nadziei.

...bo za zamkniętymi wrotami marzeń, tylko zmyślność sprawić może, iż cień sięgnie słońca, sparzy się, rozbłyśnie, spopieli, ale przynajmniej prawdziwie obejmie  — dokończył miękko, unosząc wzrok; spotykając się z przesyconym miodem, tak innym od martwego srebra. Spoglądnął ponownie na kartkę, przypominając swoimi odruchami nauczyciela siedzącego za szkolnym biurkiem, który zastanawia się jaką ocenę powinien mu wystawić. Po chwili odłożył kartkę na blat. Paliczki dotknęły subtelnie wzoru. — Wierzysz, że można zmienić narzucony cykl? Że może go zaburzyć byle zachcianka?

Uwielbiał wiersze nie tylko przez fakt, że granica między nietypową interpretacją, a nadinterpretacja była niezwykle cienka, a ponieważ nigdy nie miało się stuprocentowej pewności o powodzie ich powstania.

Postarałeś się — odchrząknął, przykładając zwiniętą pięść do ust, jakby chciał zachować przy nim ten luksusowy zwyczaj dobrego wychowania i oszczędności. — Mam wrażenie, że twoja nauczycielka z japońskiego nie tyle kazała wam wkuwać cytaty, co zasypywać biurko stosikiem poezji. — Uniósł brew; dopiero w tym momencie się zrelaksował i zapomniał o niewygodzie sprzed przyjścia. Nie chciał przyznać, że to za sprawką tej uwagi, której mu poświęcał; wzorku, który nie umykał nigdzie indziej. Jakby wszystko, co się między nimi działo, mogło być szczere.

Skinął z grzeczności i ściągnął wargi, aż usta uwypukliło wyraźne znamię. Jawił się tak subtelnie, tak łagodnie, jakby w tych dobrych jakościowych ubraniach nie znajdowała się krzta ludzkiego ciała, a jakaś wydmuszka, złożona z samych kości stworzonych z napalmu, gotowych rozsypać się w popiół. Nie podważył jego obserwacji. Wiedział, jak wyglądał, bo spędził dobre kilkanaście minut przed lustrem. I to nie tylko dzisiaj.

Poniekąd z tego powodu chciałem się z tobą spotkać. Bo podejrzewam, że to coś poważniejszego niż zwykłe przeziębienie, mówił podbity, zaczerwieniony wzrok. — Chciałem porozmawiać o kimś, kogo obaj — zdaje się — znamy. O kimś, kto mógłby mi pomóc. — Krótka pauza. — O Seiwa-Genji.


Ye Lian

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Sob 13 Kwi - 1:40
Od kiedy to jest nasz rachunek? — Wywindowana w górę brew zdradzała zaczepność pytania. Przyłapał go na gorącym uczynku — to właśnie mówiły astrowate powieki, które lekko się przymrużyły. Już zakładasz, że jednak łączy nas coś więcej niż system dwóch oddzielnych jednostek raz na ruski rok pukających albo do drzwi, albo od razu siebie? Niesforność objawiała się nie tylko w źrenicy, ale nawet włosy zdawały się dopełniać obraz chaosu. Choć ledwo co odgarnął pasma ze skroni, na powrót opadły w dawne miejsce, złotą pomarańczą przysłaniając świeże otarcie szpecące czoło swoją naturalną nieokiełznaną falą. Mógł być obrażony albo przynajmniej na takiego się stylizować, mógł wcześniej krzyżować ramiona na smagłej piersi, zamykając buntowniczo postawę. Mógł marszczyć mięśnie twarzy w marsowości i pretensjonalności, ale prędzej czy później przebijała się przez maskę wiązka wewnętrznego światła — zawsze jasnego, symbolizującego wieczne rozbawienie, jakby świat stwarzał pozór ciągłego dowcipu. Opozycyjnie więc do Ye Liana nie emanował sztywnością. Brakowało mu więc również reprezentowanej przez blondyna elegancji, oszczędności w gestach i aury poważnego inteligenta. Z całą pewnością stali po przeciwnych stronach barykady w jakimkolwiek rozkładzie charakterów, a fakt, że różniło ich wszystko, tylko potęgował niekryte gówniarskie rozweselenie. — W każdym razie herbata nie jest jakaś szczególna, ale ciężko wypić coś innego w herbaciarni.

Nie powinno dziwić, że wolał intensywniejsze, bardziej wyczuwalne posmaki. Nawet wyglądał na kogoś, kto ładuje dużo konkretnych składników, nie pozwalając na jałowość, byle tylko wybić danie przyprawami. Niekoniecznie ostrymi, bo dalej uważał, że przesadna pikantność to właśnie zabijanie, a nie podkreślanie zmysłowych doznań, jednak granica była tutaj wyjątkowo cienka. Herbaty, praktycznie wszystkie poza czarną, były ledwie namiastką czegoś, co można wyczuć na języku. Ich delikatność i aromat wydawał mu się ledwo wyczuwalny, przez to zwyczajnie nieatrakcyjny. Potrafił jednak przełknąć kilka łyków, zwłaszcza wtedy, gdy dało się podkreślić zawartość cytrusem czy truskawką.

I jakby obydwa te owoce osiadły mu teraz na języku, bo jednocześnie wykrzywił wargi jak ktoś, kto zaciągnął się kwaśnym sokiem, a przy tym poczuł, jakby skóra blizny czerwieniała do barwy poziomki. Wiedział dobrze, że to niemożliwe — przed laty zjaśniała i wyblakła, ale dalej, kiedy odwracał wzrok od lustra, wydawała mu się krwawa, czerwona jak ostrzegawczy znak. Pulsowała nieprzemożonym bólem, irytowała jak rwanie zęba nieleczonego marginalnie długo.

Stulił palce w pięści, pod bluzą napięły się ramiona. Dalej wpatrywał się w ładną, choć dzisiaj wymęczoną, twarz Ye Liana, utrzymywał na nim skupione, lśniące spojrzenie. Ale pojawiło się coś jeszcze — ten charakterystyczny ślad mgły na samym krańcu obramowania złotej tęczówki. Jakby coś próbowało dostać się do jego spojrzenia, oszronić je od wewnątrz, sprawiając, by stało się zimne jak szare odpowiedniki rozmówcy.

Skąd myśl, że zrobiłem to ochoczo? — Jak gdyby właśnie to było najważniejsze; ten daleko idący wniosek kogoś, kogo nie było od początku zdarzenia. Sięgał po argumenty, choć mógł być świadkiem sceny od samego jej startu — o ile w ogóle by się wydarzyła, gdyby przybył prędzej, tak jak go poproszono. Musiał jednak starannie ułożyć fryzurę, co nie umknęło wyostrzonej percepcji yūrei, musiał postarać się, aby dopiąć schludną kamizelkę, z pewnością kilka razy ją odświeżając do przesadnego, gładkiego ideału. Musiał przeciągnąć każdą sekundę, aby ugłaskać ego, zaprezentować się perfekcyjnie w miejscu, w którym nawet nie jest widoczny.

Przecież nie szykował się tak dla niego.

Przyszła, kiedy piłem herbatę. Przyniosła mi album ze wzorami. — Kiwnął brodą w kierunku podanego listu. — I tak już było za późno, abym ratował sytuację. Poza tym nie uważam, żebym się dostosowywał do społeczeństwa. Nie pomyślałeś, że może moim buntem przeciwko wszelkim ramom jest właśnie selekcja, której dokonuję? — Nie rozumiał skąd u Ye Liana ten nagły zryw moralizacji akurat pod tym kątem. Słuchanie rad kogoś, kto wypachnił się od stóp po czubek głowy, aby sprawiać poprawne wrażenie, wydawało się irracjonalne i niemal uwłaczające, ale Warui wzruszył tylko barkami. — Zdejmując maskę i tak narażam się później na tę samą ocenę, co gdybym jej nie miał. Bywa, że się miło rozczaruję. — Przerwa; pomyślał o Sherwood, o tych jej ciemnych oczach, podszytym prowokacją głosie, o jej kompletnie obojętnym stosunku do szkaradnej blizny, której za tamtych czasów wstydził się jak idiota. Zakrywał uszkodzenie dłonią, odwracał się nieznaczonym szramą profilem; udawał, że się tym nie przejmuje, ale oczywiście, że się przejmował. Za entym razem jednak kiedy przysiadła bliżej, opuszką palca bez obrzydzenia czy zszokowania potrafiąc tknąć larwalną wypukłość poszarpanych skaz, przestawał się już tak stresować. Pozwalał jej na to, by krótkim, zadbanym paznokciem rysowała cały kształt zbliznowacenia, zapamiętywała krzywizny, chłonęła tę niedoskonałość i akceptowała ją na swój zdystansowany sposób.

Bywało więc, że rzeczywiście miło się rozczarowywał.

Ale teraz przeczytaj, naprawdę nie ma o czym mówić — ponaglił go, przeskakując do tematu haiku, ruchem nadgarstka przecinając powietrze nad stołem, jakby naprawdę nie mógł już znieść czekania. Ocena trwała zresztą w nieskończoność; wydawało mu się to aż przesadzone, gdy centralizował uwagę na przesuwających się z jednej linii do drugiej srebrnych rogówkach, gdy te się wreszcie zatrzymały, ale zatrzymał się wtedy też czas, i nie pojmował w ogromie swojego zniecierpliwienia, jak można poddawać te raptem cztery wersy tak rozwleczonej analizie. Dalsze pospieszanie z pewnością traciło sens przy Ye Lianie. Sporo czynności wymagało od niego wstępnego przygotowania, na które przeznaczał każdą potrzebną do tego sekundę. To także ich od siebie oddalało w zestawieniu i może stąd taki emocjonalny wybuch. Sposób bycia mężczyzny dla Shina był dosłownie niemożliwy. Był lalką, o niezrozumiałym programie, dzięki któremu mogła się poruszać. Był obcą rasą z innej rzeczywistości — mówiącą w podobnym języku, ale na zupełnie innym poziomie dobierania słów i definicji. Był przeciwną stroną muru, widzieli więc dwa odcięte od siebie plenery, nie ogarniając, że gdy jeden stał w zgliszczach, drugi doglądał bezbożnej pustki.

— Postarałeś się.

- Nie widać, że zawsze się staram?

Nawet nie skomentował cytatu; pewnie po prostu kwiecistość recytacji rozłączała mu synapsy. Dopiero po tym, jak ich spojrzenia wreszcie się spotkały, wchłonął pytanie; zastanowił się nad nim, lekko marszcząc brwi. Czy narzucony rytm można zaburzyć byle zachcianką? — Czemu nie? — Wszystko jak zwykle było sprowadzone do prostoty, braku uwierających ograniczeń. Nie było gór do przeskoczenia i oceanów do pokonania, nie było zakazów, nie było wrzasku ocen. Jedynie wachlarz niezliczonych opcji, prób, błędów, powielanych raz za razem, aż w końcu będzie lepiej, bo musiało być. - Abraham Lincoln dwukrotnie zbankrutował, stracił żonę i ileś tam razy go nie wybrano w wyborach, a mimo tego był na tyle nachalny, że wreszcie został prezydentem. Można? Można. - W swojej niepojętej ignorancji pokazywał, że akceptuje każdy upadek, bo przecież można po nim wstać. Więc może dlatego, choć spoglądał na wymęczone oblicze mężczyzny, nie wydawał się jego stanem przesadnie zmartwiony. Odzywał się i reagował jak przy ich normalnych spotkaniach. Trochę z żartem, trochę ironicznie. Trochę, gdzieś na dnie zwierzęcych ślepi, z niegasnącą prowokacją.

- Seiwa-Genji - powtórzył więc, zadzierając odrobinę brodę. - Czego od nich potrzebujesz? Nie są zbyt sympatyczni.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

Nie 14 Kwi - 21:31
Zaprosiłem cię — przyznał. — Zdaję sobie sprawę, że lokal nie należy do najtańszych, a zwykła herbata potrafi kosztować tu z kilka tysięcy jenów. Do tego czekałeś na mnie parę godzin. To normalne, że liczyłem, iż coś sobie wybierzesz. Co prawda nie spodziewałem się, że będą to aż trzy imbryczki Tenchy, ale postanowiłem już, że opłacę ten rachunek.

Ton Ye Liana był płynny, miękki jak aksamit, na pewno sprawiający wrażenie nieco wyuczonego; wyniesionego z dobrego domu, być może z podręcznika do savoir-vivre, podsuwanego dzień w dzień przez rodziców; chowanego pod poduszkę przed zaśnięciem. Oczy mężczyzny jaśniały, pomimo że za wilgotną powieką rozciągała się szarość – spopielone zgliszcza emocji, na które tak trudno było go stać. Spoglądając na jego poważną facjatę, wydawało się wręcz niemożliwym, aby wywołać na jego policzkach to samo znane sprzed kilku nocy zarumienienie, w tęczówkach ten błagalny i uległy akcent oderwania graniczący z utratą przytomności. Obrazy wspomnień, pełne nagich fragmentów ciała, ciężkich westchnień i potu spływającego spod roztargnionych włosów. Nie dało się przyrównać tego wyobrażenia do tej sztywnej, pełnej klasy sylwetki, która mimo osłabienia pięła się w górę; jak gdyby na jego ramionach spoczywał cały ciężar świata, a on w jakiś sposób starał się nie ugiąć, nie złamać w pół jak zapałka.

Nie uważał, aby wyjaśnienie Shin'yi usprawiedliwiało jego zachowanie, ale zamiast wdawać się w tę dyskusję, przeciągnął badawczo słabe spojrzenie, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że jego wypowiedź go nie przekonuje. Bo według Ye Liana, nie był to bunt przeciwko obowiązującym ramom. Shin'ya nie chciał być oceniany przez pryzmat strzępka materiału. Zakładając maskę, mógł, zamiast obrzydzenia nadać swojej postaci tajemniczości. Bo czy jest coś bardziej enigmatycznego, niedostępnego i niebezpiecznego od prześwietlających czarnych jak dno studni źrenic otoczonych żółtawą barwą, nakrapianą miodową poświatą? Nie. Patrzał właśnie w te oczy i choć nie powinien — bo znał Shin'ye od lat — to w pochwyconej kontemplacji wciąż przejawiał ten niewytłumaczalny niepokój, jakby dwa błyszczące w zaciemnionym przez klimat lokalu punkty były jedynie Weneckim lustrem. Widział w ich odbiciu własne pragnienia, wszystkie odruchy, ale gdzieś za pierwszym impulsem gnieździło się coś, co z pewnością nigdy nie chciałby odkryć. Może właśnie dlatego kapitulował, stawiał krok w tył, bojąc się prawdy. Życie w ułudzie było prostsze. To, co się odkrywa, to co nagle staje się czymś prawdziwym, niszczy porządek, rutynę, schematyczność. A takie przecież było życie Ye Liana.

Naginanie reguł, prawda Shin'ya? Jak prosto dało się przewidzieć, że dla chłopaka nie istnieją żadne; nie było też dystansów, które dzielą ciało od osiągnięcia celu — jakby mógł przebiec nawet sto mil; ale czy sama wytrwałość ma jakikolwiek sens, czy mają sens marzenia, kiedy istnieją sprawy, których nie da się przeskoczyć mimo stóp? Ludzka determinacja nie nagnie praw, a co dopiero fizyki. Nie mógł mu jednak odmówić jednego. Zawziętości. Wielokrotnie wydawał się stawiać wszystko na jedną szalę. Jakby życie nie miało żadnych krawędzi, z których mógłby spaść, a przecież kiedyś o mało się to nie stało. Czy to zdarzenie naprawdę zmieniło tak wiele? Nie. Zmieniło na pewno. Sam przecież był tą przyczyną.

— Nie widać, że zawsze się staram?

Widać.

Nie bez powodu wrócił wspomnieniami do niedawno wymienianych wiadomości tekstowych, to jak stał pośrodku białej, sterylnej łazienki o wilgotnych włosach, ciele rozgrzanym gorącą kąpielą, w zarzuconym na ramiona beżowym szlafroku i patrzał się w te zapisane znaki, zastanawiając się, co powinien mu odpisać. Zdawał sobie bowiem sprawę, że z reguły nie komplementował nikogo. Nie dlatego, że nie doceniał niczyich starań, ale dlatego, że struny związywało sznurowadło; dziwna trema, przed ujawnieniem własnych odczuć względem obcych działań. Wtedy tracił fasadę — zbudowany mur na surowych fundamentach. Może gdyby chwalono go w dzieciństwie częściej, może gdyby zapewniany był o swoich umiejętnościach w zwykłej codzienności, dzisiaj nie musiałby jawić się jak ta muzealna zamknięta za witryną rzeźba. Mógłby z łatwością mówić to, co myśli; inaczej – żyć.

Jesteś dość ekspresyjny — dodał po chwili; w momencie, gdy wzrok spełzł już z tych lisich obwolut i przemknął po zapełnionym stole. A właściwie po stojącym na niskiej tacy gorącym czajniczku; po jednej zapełnionej herbatą filiżance — jakby jego obecność od samego początku była tajemnicą, jakby okazała się czymś niespodziewanym, jakby chłopak naprawdę miał spędzić to popołudnie w pojedynkę.

(Czego od nich potrzebujesz? Nie są zbyt sympatyczni).

Ye Lian przesunął do siebie ozdobny — zapisany krzywymi znakami — papier i podparł na nim palce, na tym jesiennym akcencie jego płytka paznokciowa sprawiała wrażenie zbudowanej z perły. Usta zwinęły się nieznacznie, jakby przegryzał wnętrze policzka. Jego postawa jednak wydawała się przemyślana. Mimo tej dominującej chorowitości, która zdawała się zaraz posłać go do łóżka, dawał z siebie wszystko byle dobrze się prezentować.

Kiedyś poznałem kogoś o tym nazwisku. Wydawał się sympatyczny — zaoponował. Zaprzestał poszukiwania drugiej filiżanki, teraz musiał skonfrontować się ponownie z roziskrzonym figlarnym spojrzeniem. Szary grafit zawiesił się na osłoniętej maską twarzy. Gdzieś za podkręconymi rdzawymi kosmykami dostrzegł sylwetkę pracownicy, która wcześniej zajmowała miejsce przy Shin'yi. Zbliżała się do nich. Chłopak mógł dostrzec, że uwaga mężczyzny delikatnie się rozjechała; płochliwie szukał zaczepienia na pasemkach opadających na czoło włosów, nosie, piegach stole i w końcu na krótko — w złotych oczach. — Niezależnie, jaki był wytłumaczył mi otaczający świat, dokładnie w momencie, w którym najbardziej tego potrzebowałem, kiedy widzenie tych wszystkich zjaw — ściszył ton — było już nie do zniesienia. — Twarz mężczyzny niespodziewanie zmiękła. Nigdy nie spodziewał się, że będzie odkrywał przed dzieciakiem szczątki prywatnej, przykrej przeszłości. Czuł się z tym trochę niezręcznie. — Czuję się dziwnie, prosząc cię o pomoc. Czuję się dziwnie nawet z tym, że po tylu latach szukam z nim kontaktu. Ale powiedz mi, Shin'ya. Czy znasz Seiwa-Genji Teru-

— Przepraszam, że przeszkadzam. Czy może chcieliby panowie coś domówić?

Po długiej chwili odezwał się pierwszy.

Poproszę drugą filiżankę — głos Ye Liana zaszedł dziwną chrypą. Odchrząknął ją, ale wzrok nawet nie powędrował na stojącą przy ich stoliku kobietę. Nie powędrował nawet na Shin'ye. Skrywały go te długie ciemne enigmatyczne rzęsy.

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku