Klub karaoke Naichingēru - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pią 26 Sie - 23:52
First topic message reminder :

Klub karaoke Naichingēru


Cały urok we wschodniej wersji karaoke tkwi w kameralności i zapewnieniu uczestnikom maksimum prywatności podczas ich własnych koncertów. Klub mieści się na parterze, pierwszym, drugim oraz trzecim piętrze olbrzymiego wieżowca, wystrzelonego w górę z bezbożną pewnością, że "tu leży jego miejsce".

Pokoje różnią się od siebie jedynie wielkością - jest szesnaście mniejszych pomieszczeń, idealnych dla par lub 3-6 osobowych grupek oraz siedem większych, będących w stanie zagwarantować przestrzeń dla sporej liczby zaprawionych w boju wokalistów. Wszystkie miejsca są jednak odpowiednio wygłuszone, by poczuć komfort odcięcia się od reszty świata i móc w pełni oddać muzyce. Maty widoczne na ścianach polepszają akustykę, jednocześnie utrudniając tak stresujące podsłuchiwanie z zewnątrz.

Każdy karaoke box wyposażony jest w kanapę bądź kanapy i stolik. Do dyspozycji klientów pozostaje opasły katalog piosenek, specjalny tablet, na którym wybiera się tekst, jaki pojawi się do odśpiewania na zawieszonym na ścianie telewizorze, mikrofony oraz proste instrumenty (tamburyny, marakasy).

Ważny jest również telefon, umiejscowiony zawsze tuż obok drzwi. Stanowi on główne łącze z recepcją, która dziesięć minut przed upływem czasu przypomina o końcówce zabawy, jednocześnie umożliwiając przedłużenie o następny zapas w postaci godziny. Przez słuchawkę można również zamówić jedzenie i picie (w tym alkohol).

Ten klub karaoke stał się jednym z najpopularniejszych w mieście, głównie ze względu na przystępne ceny oraz samo umiejscowienie. Młodzież często zahacza o lokal w powrotnej drodze ze szkoły do domu, choć nie można zapominać o niejednej pracowniczej imprezie wyprawionej w ramach integracji.

Haraedo

Kitamuro Eri

Nie 18 Gru - 17:00
Nie odmawiała zaproszeniom na wspólną zabawę - a może nawet ich wyczekiwała? Może namawiała na podobne wyjścia innych? Nie była kimś, kto nie potrafił się obyć bez podobnych zabaw, ale jednocześnie nie chciała z nich rezygnować. Wystarczająco miała stresu w życiu i pracy, żeby móc w podobny sposób odreagowywać. Zresztą, koszty nie stały jej na przeszkodzie, więc kiedy tylko nadarzyła się okazja, zjawiła się w klubie karaoke.
Nie była zrażona ani swoim głosem, ani tym jak inni mogliby ją odbierać. Chciała po prostu zjawić się tutaj i dobrze bawić - a że centrum od Karafuruny wcale tak daleko nie leżało, było tylko i wyłącznie plusem. Mogła zjawić się tutaj prędko, mogła odpocząć nieco, napić się drinka i nie martwić tym, jak później wróci do domu. Metrem? Taksówką? A może zdecyduje się na spacer? Chociaż tego ostatniego... chyba wolałaby uniknąć. Kto wie jak mogła skończyć nocą, kiedy jej zmysły były nieco bardziej otępiałe - chociaż to nie ludzi się obawiała, a cieni i yokai, z którymi żyła w swego rodzaju cienkiej linii rozejmu. Przynajmniej dzisiaj, chociaż w jej torebce i tak znajdywała się broń - nie rozstawała się z nią, nie chciała ryzykować, że kiedyś będzie żałować jej braku przy sobie.
Może nauczyła się tego od męża? Może... to właśnie to było powodem, dla którego tak bardzo zawsze naciskała na jej posiadanie przy sobie? Nie mogła ufać, że nigdy się nic nie stanie przecież...
Może to przezorność, a może obudzony w niej samej głód nikotynowy, że kiedy usłyszała, że ktoś wychodzi zapalić, sama podniosła się do ruszenia również w jego kroki. Zajęło to odrobinę dłużej, aby przedostać się do drzwi, ale w końcu to zrobiła, ruszając w ruch za, jak teraz w nieco lepiej doświetlonym korytarzu widziała, blondynem.
Nie śpieszyła się, pozwalając mu przyśpieszyć kroku, wychodząc akurat, kiedy miał drobne problemy z odpaleniem papierosa. Uśmiechnęła się lekko, zaraz po tym opierając się obok niego o ścianę, wyciągając swoją metalową, elegancko zdobioną papierośnicę. Otworzyła ją z łatwością, zaraz wyjmując papierosa i prędko wkładając go do ust. Wszystko robiła jedną ręką, może przytrzymując kikutem nieco pudełko, kiedy wyciągała zapalniczkę. Schowała papierośnicę, zapaliła koniec swojej używki bez większego problemu, odkładając i zapalniczkę wgłąb torebki. Nie przejmowała się za bardzo pytaniami czy krzywymi spojrzeniami - nawet jeśli mężczyzna jej nie znał czy nie spodziewał się jej widoku; a może nawet tego oczekiwała? Uniesionej brwi, pytającego spojrzenia, zmieszania które pytanie było już zbyt dużą ingerencją...
- Już za dużo alkoholu? - zapytała luźno, zaciągając się papierosem i trzymając przez krótką chwilę trujące powietrze, zanim je wypuściła. Posłała zaraz mężczyźnie uśmiech, a już dawno zabliźnione ślady po poparzeniach na jej twarzy nieprzyjemnie się zmarszczyły. - Jak ci się podoba? Jak dobrze pamiętam, Miyasaki, prawda? - rzuciła spokojnie, ściepując kiepa na chodnik. Uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie, że prawdopodobnie Randi by ją za to zganił, że nie paliła przy śmietniku. Ah, gdzie były te czasy, kiedy sama jako służbistka przejmowała się podobnymi drobiazgami?
- Kitamuro Eri - rzuciła, przedstawiając się po prędce jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniała - w końcu mężczyzna mógł albo nie dosłyszeć jej imienia, albo nawet nie zwrócić na nie uwagi w całym zgiełku panującym w wynajętej salce, a do tego jeszcze przy alkoholu. Dla niej, z drugiej strony, był jedną z niewielu osób, których nie znała - naturalnym było, że zapadł jej w pamięć zarówno z zarysu twarzy, jak i nazwiska.
- Nie jesteś stąd? - dopytała, mając na myśli jego kolor włosów - cóż, mógł jeszcze ewentualnie farbować. W końcu niewielu Japończyków posiadało tak jasne włosy naturalnie, jeśli nie posiadali zagranicznych rodziców... albo po prostu urodzili się w Japonii. - Wojsko, całkiem zabawne historyjki jeśli chcesz posłuchać - rzuciła spokojnie, jak gdyby nigdy nic, wskazując lekko papierosem pierw na swoją drugą rękę, której właściwie nie było na miejscu - a później uśmiechnęła się, jakby chcą wskazać na swoje poparzenia. Cóż, nie czuła potrzeby krępowania mężczyzny jego niewiedzą na ten temat - a wiedziała, że ludzi to zawsze interesowało. Pytanie dlaczego wyglądała w taki, a nie inny sposób było jednym z pierwszych, choć często przez wstyd niewypowiadanym, pytaniem.

@Miyasaki Haruo


Klub karaoke Naichingēru - Page 2 P2Y5Skr
Kitamuro Eri

Miyasaki Haruo ubóstwia ten post.

Miyasaki Haruo

Pon 2 Sty - 18:19
Papierosy były naprawdę paskudnym uzależnieniem. Wyniszczały płuca, rujnowały zmysły węchu i smaku, nie mówiąc już o poważniejszych szkodach. Dla Haruo były również wybawieniem w ciężkich chwilach, wartym swej ceny. Odkrył to na studiach, pomiędzy nieprzespanymi nocami pełnymi stresu tuż przed sesją i zatrzaśnięciem się w ciasnej łazience pobliskiej kawiarni. Po wydostaniu się na zewnątrz, jej właściciel zaoferował roztrzęsionemu młodzieńcowi fajkę ‘na nerwy’, co pozostało z nim do tej pory. To w tym nałogu odnajdywał potrzebne mu ukojenie niezależnie od sytuacji. Mogły być to problemy w pracy lub początki obezwładniającej paniki, tak jak teraz. Skupiony wpierw na ucieczce, a następnie wznoszących się powoli ku niebu obłokom szarego dymu, nie zorientował się, że ma towarzystwo. Drgnął i spiął się wyraźnie, obracając gwałtownie w kierunku właścicielki ochrypłego głosu.
Przepraszam?— spytał, zdradzając tym samym własną nieuwagę. Jak długo za nim szła i kim była? Jej charakterystycznej przez blizny twarzy nie kojarzył, więc tak naprawdę były tu dwie opcje. Wysoka kobieta należała do grona imprezowiczów, ściśniętych razem w dusznym, klaustrofobicznym pomieszczeniu i z potrzeby zapalenia postanowiła dołączyć do uciekającego blondyna. Ewentualnie, gościła w innej części klubu a ich spotkanie było czystym zbiegiem okoliczności. Niezależnie od powodu, złapała mężczyznę w momencie słabości, co zawsze godziło go w dumę. Kiepski początek dla potencjalnej znajomości.
Prawda. Miyasaki Haruo — potwierdził, próbując pozbierać się szybko do akceptowalnego stanu. Poprawił palcami jasne włosy które zdążył rozwiać wiatr i zaciągnął się znów papierosem, by kupić sobie nieco czasu na zebranie rozbieganych wciąż myśli. A więc należała do grona z którym tu był. Zapewne została mu już przedstawiona a on zupełnie o tym zapomniał, zbyt przejęty próbami wmówienia sobie, że dzielnie przetrwa ten wieczór. Całe szczęście, los odrobinę się do niego uśmiechnął, ponieważ szatynka postanowiła przedstawić się ponownie, oszczędzając Haruo niezręcznego pytania.
Miło mi poznać— pokłonił się lekko. Wykrzywił też usta w delikatnym uśmiechu w reakcji na zadane pytanie. Nietypowy kolor włosów gwarantował zainteresowanie ze strony nowo poznanych osób, starających się zorientować czy mają do czynienia z obcokrajowcem czy też delikwentem, korzystającym często z rozjaśniacza dla zyskania uwagi. Gdy był młodszy, potrafiło przysporzyć mu to problemów w szkole. Kiedyś, gdy bardziej się tym przejmował, regularnie prosił matkę o pomoc z pofarbowaniem włosów na czarny kolor. Teraz był jej wdzięczny, ze nigdy nie uległa, w zamian zachęcając syna do zaakceptowania siebie.
Mam zagraniczne korzenie, kilka pokoleń wstecz. Głównie ze strony matki, połowa rodzina ma jasne włosy — odpowiedział, podchodząc odrobinę bliżej. Dopiero teraz dostrzegł, że blokował sobą część przejścia. Nie było za tym żadnej ciekawej, wartej rozwinięcia historii. Kitamuro i tak szybko ściągnęła rozmowę na inne tematy, dając tym samym mężczyźnie okazje na zaspokojenie ciekawości jeśli miałby na to ochotę. Miyasaki dopiero teraz przyjrzał się dokładniej swojej rozmówczyni dostrzegając, że poza bliznami, brakowało jej też kończyny. Nie trwało to długo. Zlustrował szybkim spojrzeniem całą jej postać by powrócić wzrokiem do ciemnych, bystrych oczu.
Tylko jeśli ma Pani ochotę o tym rozmawiać — powiedział, osobiście nie czując zbytniej potrzeby by dopytywać się o szczegóły. Dla niego byłaby to nowa ciekawostka ale był aż za bardzo świadom, że dla niej mógł to być częsty temat. Osobiście, pytania o źródło blizn na dłoni i części przedramienia zmęczyły go nim minął pierwszy rok od wypadku. Od kilku lat zasłaniał je też przed światem, minimalizując tym samym okazje do wypytywania o szczegóły wypadku, a i tak niewątpliwie zirytowałby się gdyby było to pierwszym punktem zainteresowania w rozmowie. Tymczasem oszpecona bliznami twarz i brak lewego przedramienia rzucało się w oczy od razu.
Potrafię wyobrazić sobie, że jest to często poruszany temat. Nie chcę Pani męczyć, nie moja sprawa — przyznał, wzruszając nieznacznie ramionami.

@Kitamuro Eri
Miyasaki Haruo
Kitamuro Eri

Pią 20 Sty - 6:51
Całe szczęście, że Eri niewiele miała do wyniszczenia w swoim zmyśle zapachu, który już od dobrych dziesięciu lat ją zawodził. Trudno było jej rozróżnić przyjemne od tych mniej, rozróżnić czym dokładnie coś pachniało. Wszystko zdawało się zlewać w jedną breję, która pachniała mniej lub bardziej... czymś. Ciężko było nawet określić czy te zapachy się jej podobały. Po prostu istniały, a ona nie zwracała na nie większej uwagi. Podobnie do tego jak niektórzy ludzie nie zwracali uwagi na innych dookoła - ale czy mogła ich winić, dziwić się? Po części bycie uważną, było jej pracą, nawet jeśli nie zawsze jej wychodziło. Zresztą, z pewnością Haruo był kimś nowym w grupie, w której wspólnym towarzystwie wyszli do klubu karaoke - a skoro większość osób dookoła znała, naturalnym było, że przyciągnął jej wzrok jako ktoś, kogo zupełnie nie rozpoznała.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała, odwzajemniając również układ z łagodnym uśmiechem. Lubiła w końcu rozmawiać z innymi, lubiła rozmawiać z nowymi osobami. Stanowczo była bardziej towarzyska, zupełnie jakby czasem nie pasowała do wyciszonego społeczeństwa dookoła, które przecież było nauczone, aby nie tylko się nie wyróżniać, ale również i nie naprzykrzać - ale czy sama nie robiła regularnie obydwu tych rzeczy? Nawet teraz, zaczepiając mężczyznę, który przecież wyszedł wyłącznie zapalić...
- Zagraniczne? No no, chciałabym powiedzieć, że to nie częsty widok, ale mam wrażenie, że w ostatnich czasach jest coraz częstszy - stwierdziła, zastanawiając się jak wiele jasnych głów było widocznych na ulicach Fukkatsu. Nie tak dużo, część z pewnością była farbowanych, ale część... na pewno dało się dostrzec obcokrajowców w większych ilościach niż kiedyś, przed laty, kiedy ona dorastała. Ale wszystko się zmieniało...
- W sumie to jest, niemalże za każdym razem pierwsze pytania padają czy o blizny, czy o moją rękę - stwierdziła, wygodnie opierając się o ścianę budynku i zaciągając papierosem. Zatrzymała wzrok na moment przed sobą na czymś, czego nie była nawet pewna czy jej towarzysz mógł dostrzec. Przemykający leniwie cień, nie będąc pewnym dokąd powinien zmierzać. Niegroźny? Zagubiona dusza? Nie wiedziała, musiała sobie przypomnieć również, że to nie był interes. W końcu nie była teraz w pracy, nie należało do niej, aby zajmować się podobnymi przypadkami...
- Wierzysz w straszne historie, którymi straszą babki? - zapytała nagle, jakby zupełnie zapomniała o temacie własnej niepełnosprawności czy blizn - zapatrzona przed siebie, w ścianę sąsiedniego budynku, który zdawał się być wcale nie tak daleko od nich. Uśmiechnęła się zaraz, opuszczając nieco niżej dłoń, w której znajdywał się zapalony papieros. - W yokai i kami? I wszystkie oni? - dopytała znów ze słyszalnym uśmiechem na wargach, jakby samo pytanie było częścią żartu. - Babka powtarzała, że przyjdzie taki kami głodny, który nie lubi gwizdania w nocy, i obetnie mi rękę. A ja oczywiście się nie słuchałam i gwizdałam, a w końcu przyszedł i było po ręce - stwierdziła, przesuwając wzrok na twarz swojego towarzysza, zaraz łagodniej się do niego uśmiechając. - Nah, zamach kilka... naście lat temu na jednej plaży. A po tym na tej samej, drugi. Nic ciekawego w gruncie rzeczy, bo wypadki się zdarzają. Tylko za pierwszym byłam tam jako cywil, a za drugim... no, już w mundurze - zdradziła, zaraz jednak wydając się znacznie weselszą. Nawet pomimo blizn, nawet pomimo otaczającej ich niezbyt pięknej o tej porze ulicy i papierosowego dymu. Skinęła do niego łagodnie głową.
- Długo tutaj jesteś? znaczy w Fukkatsu? Muszę przyznać, że zazwyczaj znam wszystkich znajomych moich znajomych i to grono rzadko się powiększa... więc zgaduję, że albo trafiła mi się ta jedna na milion szansa, że rzeczywiście ktoś kogoś poznał, albo jesteś nowy w mieście? - rzuciła spokojnie, chociaż czasem zastanawiało ją co ludzi skłaniało do przeprowadzki - i to jeszcze do tak podłej metropolii, która miała w sobie tyle brudu i zła. Nie przepadała za tym miastem, za tym miejscem, choć miała wrażenie, że do niego pasowała. Przyzwyczaiła się do śmierdzących ulic Karafuruny?  A może do tego, co widywała kątem oka, do cieni i potworów przemykających się po ulicach? - Pewnie brzmię jak stara próchwa moim gadaniem... - stwierdziła z uśmiechem. - Ale czemu Fukkatsu? Po prostu duże miasto, dobra praca? - zagadnęła, na moment zatrzymując wzrok na dłużej na jego twarzy. - Mam wrażenie, że nie nocne życie, bo inaczej byś się pchał do mikrofonu.

@Miyasaki Haruo


Klub karaoke Naichingēru - Page 2 P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Miyasaki Haruo

Nie 19 Lut - 2:02
Decyzja by opuścić ciasne pomieszczenie a następnie i budynek wynikała z impulsu, napędzanego strachem. Będąc już na zewnątrz, liczył na odrobinę ciszy i spokoju pozwalających na uziemienie rozbieganych myśli. Nie licząc oczywiście zgiełku typowego dla ulicy w centrum jakiegokolwiek miasta. Ludzie zmierzający w tylko sobie znanym kierunku, grupki śmiejących się znajomych i okazjonalne pary bądź rodziny. Świadectwo i przypomnienie, że życie nie zamierzało na nikogo czekać, tocząc się dalej niezależnie od trapiących kogoś problemów. Być może dla wielu sytuacji z jaką mierzył się blondyn byłoby to przybijające. A jednak, on odnajdywał w tym ukojenie.
Podobnie zresztą było i w wypadku towarzystwa nowo poznanej kobiety. Niespodziewana, z początku niezręczna rozmowa zaczęła nabierać lekkiego tonu, za to sposób bycia szatynki przyciągał niemal całą uwagę.
To prawda, co osobiście jest mi na rękę — przyznał z nieznacznym, krzywym uśmiechem. — Coraz mniej spotykam się z zarzutami rzekomego bycia delikwentem.
Niby żart ale… Nasłuchał się już takich tekstów. Choć może była to też kwestia miejsca w jakim się wychował i w innym miejscu, jakimś większym mieście, byłoby inaczej. No ale nie było co gdybać gdy można było skupić się na korzystnych pozytywach.
Więc nie ma co powtarzać nadużywanego tematu. Wiem jakie to męczące — powiedział, skupiając znów wzrok na obłokach szarego dymu. Zupełnie jakby z każdym wydechem ulatywało coraz więcej napięcia. Nie rozwijał tematu ponadto, pozostawiając głębszy sens znaczenia swoich słów dla interpretacji Kitamuro. Całe szczęście ta zmieniła temat, nietypowym pytaniem ściągając znów na siebie spojrzenie brązowych oczu. Ściągnął brwi i przymrużył oczy w wyrazie zdradzającym zdezorientowanie – podjęty temat był niespodziewany, przy czym Miyasaki nie potrafił zrozumieć do czego zmierza. Pokręcił głową w zaprzeczeniu ponieważ od dawna nie wierzył już w tego typu powieści. Dla dziecięcego umysłu brzmiały one straszne ale dla dorosłego, czy nawet nastoletniego? Wymysły bez ani cienia prawdy, mające na celu przekonanie najmłodszych do posłuszeństwa za pomocą obawy przed złośliwymi i mściwymi stworami. Ostatnim czego się po tym spodziewał było wprowadzenie do krótkiego wyjaśnienia.
Ah, może lepiej unikaj plaży. Do dwóch razy to jeszcze przypadek ale… cóż, lepiej nie kusić losu trzecią okazją — rzucił w ramach nieco posępnego żartu i pozostało mieć tylko nadzieję, że dobrze odczytał humor rozmówczyni. Ten wydawał się pogodny, może nawet i wesoły pomimo wspomnienia o nieprzyjemnym wydarzeniu z życia. Zaczynał podziwiać w niej takie podejście, podczas gdy on sam wciąż z niechęcią podchodził do rozmyślania o własnej krzywdzie. A przecież uraz jakiego doznał przy tak rozległych bliznach i utracie kończyny był drobnostką. Zaciągnął się papierosem, zastanawiając czy była to kwestia przeżytych lat i z wiekiem również osiągnie taki stan. Czy może przyczynił się do tego charakter, choć to ciężko było określić tak szybko po poznaniu.
Jakiś miesiąc. To też pierwszy raz jak gdzieś wychodzę, nie licząc pracy — odpowiedział, zdradzając tym, że w tym wypadku z dwóch opcji to ta bardziej prawdopodobna była tą trafną. Odetchnął, zacisnął usta by następnie parsknąć krótko śmiechem. Towarzyska kobieta skojarzyła mu się nagle z kobietami z Saitamy. Starszymi, znającymi wszystkich w okolicy i ciekawych wszystkiego co się działo. — Może trochę — powiedział, posyłając jej lekki uśmiech. — Trafiła mi się tu dobra praca więc stwierdziłem, że czemu nie. Do tego Fukkatsu wydawało mi się ciekawym miejscem choć czy to prawda dopiero się przekonam — skrzywił się zaraz na wspomnienie o mikrofonie i przypomnieniu o powodzie dla którego wypadł na zewnątrz. — Nie przepadam za ciasnymi pomieszczeniami a lepiej dla wszystkich jak nie będę brać się za śpiewanie.

@Kitamuro Eri
Miyasaki Haruo
Haraedo

Czw 1 Cze - 22:33
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Chishiya Yue

Pią 1 Wrz - 23:32
30.08.2037, godz. 01:44


Nocą nadchodząca jesień była już wyczuwalna, choć za dnia słońce wciąż mocno grzało. Każda osoba, która musiała z samego rana udać się albo to do szkoły, albo to do pracy spotykała się z tym samym dylematem: W co się ubrać. Poranki były mroźne a szron pokrywał szyby samochodów, ulice i trawę. Ale za dnia słońce grzało tak mocno, że człowiek od razu czuł krople potu spływające po karku. I wystarczył mocniejszych podmuch wiatru, aby poczuć skutki pierwszego, jesiennego przeziębienia.
- Na pewno nie chcesz zostać dłużej? - cichy, wręcz melodyjny głos wyrwał Yue z zamyślenia. Odwróciła głowę i spojrzała na stojącą obok szczupłą brunetkę. Kiyoko była miła. Dla każdego. Każdym się przejmowała. Była niczym balsam, który kładło się na bolesne rany.  Była taka fałszywa. Stosunek Yue do jej "koleżanki" po fachu zmienił się diametralnie, kiedy jakiś czas temu przypadkiem usłyszała jej rozmowę z inną dziewczyną na temat ludzi z pracy. Tych samych ludzi, do których uśmiechała się każdego dnia. Obrzydliwe.
- Tak. Powoli łapie mnie zmęczenie. A nie chcę psuć wam zabawy, zwłaszcza w urodziny Miny-san. - jasnowłosa posłała ledwo zauważalny uśmiech drugiej kobiecie. Szczerze powiedziawszy od samego początku nie chciała tutaj być, ale musiała pokazać się chociaż na chwilę. A z chwili zrobiło się parę godzin. I za każdym razem, gdy próbowała zrobić angielskie wyjście, jakimś dziwnym zrządzeniem losu ktoś zawsze ją przyuważył. Teraz u większości zamiast krwi w żyłach pływały litry alkoholu, dlatego też było łatwiej uciec. No, a przynajmniej taką miała nadzieję do momentu, kiedy na jej drodze stanęła właśnie Kiyoko.
W sumie może i były podobne do siebie?
Yue również ukrywała swoją prawdziwą naturę przed innymi, zwłaszcza tymi, z którymi nie była jakkolwiek blisko. Ale nie obdarowywała ich fałszywą uprzejmością. Starała się być rzeczowa. Może czasami chłodna, wręcz niedostępna, ale rzeczowa.
- No dobrze, nie będę cię zatrzymywać, Chishiya-san. Ale bardzo się cieszę, że jednak zdecydowałaś się spędzić ten wieczór z nami! - kobieta klasnęła i pochyliła się, aby przytulić na pożegnanie Yue, na co ta niemal od razu zesztywniała, walcząc z wewnętrzną potrzebą odepchnięcia kobiety.
Nienawidziła jak ktoś bezczelnie przekraczał jej własną, osobistą granicę.

* * *

Zerknęła na wyświetlacz telefonu. Dochodziła pierwsza czterdzieści cztery. Powietrze było chłodne, ale z pewnością na zewnątrz było lepiej jak w środku. Tu panowała cisza. I spokój. A i pomieszczenie nie było przesiąknięte potem, tanimi perfumami i dymem z papierosów.
Zamierzała zamówić taksówkę, kiedy usłyszała głośne śmiechy i krzyki. Palec mimowolnie zatrzymał się w powietrzu, zawisając nad wyszukanym numerem. W jej stronę, o zgrozo, zmierzało czterech chłopaków. Na oko mieli około dwudziestu lat. Może trochę mniej, trochę więcej. To, co najbardziej rzucało się w oczy to ich stan upojenia alkoholem.
Tsk.
Zamierzała chwilę odczekać, aż ją miną i dopiero wtedy zadzwonić. Odwróciła głowę, chcąc skupić się na telefonie, ale dzisiejszego wieczoru los wyraźnie postanowił z niej zadrwić.
- Och? A co to? Pani taka sama? W nocy? - jeden z nich wybełkotał siląc się na ton rynsztokowego gentlemana.
Yue nie zareagowała. Wiedziała, że w takich wypadkach najlepiej jest ignorować wszelakie zaczepki. I choć jej twarz zdawała się być niewzruszona, to w środku drżała ze strachu. Jakby nie patrzeć, mieli racje - była zupełnie sama. Przecież nawet nie dałaby rady uciec.
- Jakaś nieśmiała! - prowodyr zajścia stanął przed dziewczyną i kucnął, aby lepiej przyjrzeć się jej twarzy. Wyciągnął dłoń w stronę jej twarzy, ale Yue była szybsza. Odepchnęła ją z wyraźnym obrzydzeniem malującym się na jej ustach.
- Nie dotykaj mnie. - warknęła. Chciała dodać, aby zostawili ją w spokoju ale nim zdołała otworzyć ponownie usta, poczuła jak leci do tyłu. Prawie na zawał zeszła, gdy drugi z mężczyzn złapał za rączki wózka i odchylił ją niebezpiecznie.
- Kolega jest miły, też możesz. Kalectwo nie pozbawia cię dobrych manier! - rzucił wesoło, kiedy pochylił się nad nią, na co pozostała trójka roześmiała się tak głośno, jakby usłyszeli  najwspanialszy kawał w swoim marnym życiu. W końcu postawił wózek, a Yue na powrót stanęła twarzą w twarz z ciemnowłosym, samozwańczym gentlemanem.
- Zostawcie mnie. N-nie jestem sama. Czekam na kogoś. Mój chłopak zaraz po mnie przyjdzie. - powiedziała cicho i choć wciąż próbowała zachować spokój, to głos zaczął jej drżeć a oczy niebezpiecznie pokryła szklana warstwa.
- Chłopak? Ojoj. To bardzo nieodpowiedzialny ten twój chłopak. Jest zimno a on każe na siebie czekać? Tak późno? No, no. Jakiś dupek, nie? - zacmokał, na co jego wierna kampania pokiwała głową.
- My byśmy cię tak nie zostawili. - uśmiechnął się, ponownie wyciągając dłoń w jej stronę, jednak tym razem bezproblemowo dotykając jej podbródka, który uniósł lekko ku górze.
- W sumie, zawsze zastanawiało mnie jedno. Skoro takie osoby jak wy, na wózkach, jesteście sparaliżowane.... To czy coś czujecie tam na dole? No wiesz, kiedy jesteście posuwane?

@Yakushimaru Seiya
Chishiya Yue

Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.

Yakushimaru Seiya

Nie 17 Wrz - 20:57
Chociaż jesień powoli nadchodziła do Fukkatsu, Yakushimaru nie zrażały chłodne wieczory. Nawet nocą, gdy wracał z jednej ze swoich bezcelowych wycieczek, skusił się na lody na patyku w jednym z całodobowych sklepów, które mijał. Korzystał z ostatków lata, choć szczerze mówiąc dużo lepiej czuł się, gdy nie był zmuszony zdychać z gorąca. Chociaż już dawno pochłonął zimną przekąskę, cienki patyczek wciąż wystawał z kącika jego ust, a on w zamyśleniu od czasu do czasu przerzucał go zębami i językiem ku drugiemu kącikowi. Blade światło ekranu telefonu komórkowego oświetlało jego twarz, gdy przesuwał kciukiem po ekranie, co rusz przewijając kolejne filmiki. Gdy tylko coś wywołało uśmiech na jego ustach, który żłobił w policzkach płytkie dołeczki, opuszką palca machinalnie celował w ikonkę w kształcie serca; czasem podawał link dalej, gdy uznał, że ktoś z kręgu jego znajomych także doceni ten sam rodzaj humoru. Od czasu do czasu zerkał na drogę dla zasady, ale o tej porze było już całkiem spokojnie, nie licząc krzyków zapijaczonych nastolatków lub studentów, którzy wracali z imprezy i których czarnowłosy bez trudu ignorował. Mijanie takiego towarzystwa bywało niekomfortowe, ale nie dla niego. Seiya – niezależnie od pory dnia – zawsze poruszał się tak, jakby ulice miasta należały do niego, co często już samo w sobie pozwalało mu uniknąć niepotrzebnych zaczepek. Nawet jeśli się zdarzały, wiedział jak sobie z nimi radzić.
  Poruszył ramieniem, poprawiając przewieszony przez nie pasek plecaka, gdy przystanąwszy na chwilę, rozejrzał się na skrzyżowaniu. Od akademika dzieliło go jeszcze kilka przecznic i wydawało się, że dziś nie spotka go już więcej niespodzianek, nawet jeśli brunet robił się całkiem znany z przyciągania kłopotów. Lekko zaczerwienione knykcie dłoni nie były aż tak widoczne w ciemności, ale było więcej niż pewne, że podczas swojego pobytu w klubie zdążył komuś przyjebać. Chłopak, który niefortunnie go zaczepił, był na tyle pijany, że zobaczył gwiazdy już po pierwszym ciosie. Yakushimaru zdążył jednak zapomnieć o tym incydencie – tak jak zapomniał o wielu innych, jakby wymykały się z jego głowy, gdy następował odpływ chwilowej fali agresji. Większość tych konfliktów i tak nie miała znaczenia, zwłaszcza że dotyczyła drobnostek.
  Te nie drobnostkowe sprawy zapamiętywał na bardzo długo.
  „No, no. Jakiś dupek, nie?”
  Głos, który dobiegł do jego uszu był jeszcze mętny, gdy skręcał w jedną z uliczek, skąd poza śmiechami dobiegało jeszcze dudnienie basów, które dobiegało zza zamkniętych drzwi klubu karaoke. Właściwie uniósł wzrok znad telefonu tylko po to, by niedługo wyminąć rozweselone zbiorowisko, ale gdy spojrzenie chłopaka uchwyciło pełną grupę, mimowolnie zwolnił kroki. Zmrużył oczy, chcąc wyostrzyć obraz, który miał przed sobą. Z początku sylwetki stojących chłopaków nieco przysłaniały mu widok, ale wystarczyło, że jeden z nich przestąpił z nogi na nogę, chichocząc w najlepsze z całego zajścia, by drobniejsza sylwetka mignęła mu przed oczami. Był jeszcze o kilka kroków za daleko, by stwierdzić, że na pewno zobaczył osobę, którą wydawało mu się, że zobaczył. Trudno jednak było mu zignorować całe to zajście, gdy miał dziwne przeczucie, że nie było to tylko towarzyskie spotkanie. Zablokował telefon i wsunął go do kieszeni, gdy cały czas brnął naprzód, coraz uważniej przypatrując się grupce nieznajomych, jak mu się z początku wydawało.
  Reszta była już chwilowym impulsem.
  Yue.
  „To czy coś czujecie tam na dole?”
  Patyczek upadł na ziemię. Cichy dźwięk odbijającego się od bruku drewna był dla niego, jak sygnał do startu, gdy przed oczami zamachano mu czerwoną płachtą. Fala wróciła, ale tym razem uderzyła z większą intensywnością, gdy zdał sobie sprawę, że zaczepki nie były rzucane ku komuś zupełnie przypadkowemu. Nie zastanawiał się nad tym, co jasnowłosa robiła tu o tej porze, bo wszystko działo się zbyt szybko. Ciało znów ulegało emocjom, które szarpały nim, jakby było połączone ze sznurkami. Nie biegł, ale przyspieszył kroku na tyle, że stukot obijających się o beton podeszew nie był w stanie umknąć uwadze, ale dla jednego z chłopaków było już za późno na spojrzenie za siebie, gdy palce Seiyi zacisnęły się kurczowo na kołnierzu jego bluzy. Szarpnął nim do tyłu, robiąc sobie miejsce obok drugiego z nich, na którego bezmyślnie zamachnął się przedramieniem, chcąc wycelować w jego żuchwę. Tamten zdołał jednak zblokować cios, co wyglądało jedynie na zwyczajny fart, pomimo wyraźnego podchmielenia. To jednak nie powstrzymało chłopaka od odepchnięcia go tak, że zatoczył się do tyłu i zatrzymał na ścianie budynku, w zdezorientowaniu spoglądając na niszczyciela dobrej zabawy. Yakushimaru wpatrywał się już jednak w kucającego obok wózka ciemnowłosego spojrzeniem, które wyrażało dosłownie wszystko. Sei nie słynął jednak z trzymania języka za zębami, gdy wkurwienie brało nad nim górę, dlatego jeśli nie przemawiała do niego mowa spojrzeń, słowa z pewnością miały wyjaśnić mu dosłownie wszystko.
  — Co tam pierdoliłeś o posuwaniu? Może zaraz przetrącę ci kurwa kręgosłup i opowiesz nam wszystkim, co czujesz, gdy przeleci cię jeden z twoich kolegów, jebany pedale — syknął, bezpardonowo opierając nogę na jego biodrze, by od razu pchnąć go nogą. Wykorzystał niestabilną pozycję nieznajomego, by przynajmniej częściowo odepchnąć go od dziewczyny. — Nie będziesz się już kurwa musiał nad niczym zastanawiać. Co ty na to?

Walka wręcz: 38.
@Chishiya Yue
Yakushimaru Seiya

Seiwa-Genji Enma and Chishiya Yue szaleją za tym postem.

Chishiya Yue

Nie 8 Paź - 21:31
Strach wypełniał sobą każdą możliwą komórkę jej ciała. Chciała zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu. Wewnętrzna potrzeba ucieczki narastała, jednocześnie paraliżując ją do tego stopnia, że nie była nawet w stanie uciec spojrzeniem. Zresztą, jakie miałaby szanse? W jej stanie?
Od kiedy została przykuta do wózka, w jej sercu na stałe zamieszkała obawa przed brakiem samodzielności. Nie chciała być zależna od nikogo, a już tym bardziej zdana na cudzą łaskę. Zakłamywała sama siebie i rzeczywistość, niejednokrotnie woląc ugryźć się w język aniżeli poprosić kogoś o pomoc. Tak jak i teraz. Z jej ściśniętego gardła, jedno, jakże proste słowo nie było w stanie ujrzeć światła dziennego. A przecież gdyby zaczęła krzyczeć i prosić, aby ktoś jej pomógł to kto wie - może ktoś ją usłyszy? I uratuje?
Zacisnęła mocniej powieki, jakby ten dziecinny gest miałby pomóc jej w ukryciu się przed potworami. Niestety, tym razem zasada "ja ich nie widzę, to oni na pewnie mnie też nie" nie zdała egzaminu. Czuła, że wpada w bezdenną, chłodną otchłań, z której już nigdy się nie podniesie.
Stłamszony huk i jęk jednego z mężczyzn podziałały niczym pociągnięcie magicznym sznurkiem sprawiając, że na powrót uchyliła powieki. Przez pierwsze sekundy nie docierało do niej co tak naprawdę właśnie się dzieje. Kłócili się między sobą...? Nie, to nie-
- Sei... - jęknęła, wciągając powietrze na wdechu, kiedy ujrzała znajomą sylwetkę chłopaka. Emocje, jakie w niej wybuchły były chaotyczne i trudne do ujarzmienia. Odczuwała nieopisaną radość oraz ulgę, tylko po to, by po chwili jej serce zadrżało w obawie o zdrowie znajomego, ale również ze strachu, przerażenia i przede wszystkim poczucia winy, że nieświadomie wciągnęła go w to wszystko. Chciała śmiać się. Krzyczeć. I płakać. Robić wszystko jednocześnie, ale ostatecznie pozostała niemal w bezruchu, kurczowo zaciskając palce na materiale sukienki z taką mocą, że pobielały jej knykcie.
- Ha? - ten, który kucał, wyraźnie zaskoczony nagłym pojawieniem się nieproszonego gościa, i już chciał się podnieść z pozycji kucającej, ale Seiya zdecydowanie był szybszy od niego. Utraciwszy równowagę, wywalił się w bok, w ostatniej chwili podtrzymując ciało łokciem, co pozwoliło mu na zniwelowanie uderzenia głową o równą płytkę chodnika.
- Ty kurwo! - krzyknął jeden z nich i dopadł do Seiyi, próbując złapać go za kołnierz bluzy, jednocześnie próbując się zamachnąć, żeby mu przywalić.
- Trzymajcie go! - dodał ten, któremu zajęło pięć sekund na ogarnięcie, co właściwie się dzieje i dlaczego leży na ziemi. Błyskawicznie podniósł się z ziemi z zamiarem dołączenia do reszty, bo przecież tylko najodważniejsi walczą w grupach. Yue nie myśląc zbyt dużo, chwyciła go za ubranie, chcąc go jakoś powstrzymać albo co gorsza, odwrócić jego uwagę. Niestety, jak można było się tego spodziewać, jej drobne dłonie i ramiona były zbyt słabe, aby zatrzymać rosłego faceta, w efekcie czego zsunęła się z wózka i runęła na ziemię ciągnięta przez jego ciało.
- Zostawcie go! Jest was więcej, nie wstyd wam?! - krzyknęła, mając wrażenie, że wreszcie pod powiekami oczu zaczyna odczuwać szczypanie.
Nie mogła jednak pozwolić sobie na rozklejenie. Nie teraz. Nie w tym miejscu. Nie przy nich. Nie da im tej satysfakcji. Każdemu, ale nie im. Nie tym odpadom społeczeństwa, którzy-
- Odwal się - warknął mężczyzna, posyłając kopnięcie w jej stronę i trafiając w jej twarz. Palce dziewczyny automatycznie wypuściły materiał, który trzymała i skuliła się, zakrywając się dłońmi.
- Trzymajcie tego skurwiela! - dodał, odwracając się w stronę swoich kumpli, wyraźnie mając nadzieję, że udało im się złapać intruza, który zniszczył ich zabawę dzisiejszego wieczoru, samemu wyciągając scyzoryk z kieszeni.
- Ciekawe czy teraz cwel będzie tak cwaniakował - uśmiechnął się szeroko, wyraźnie bardzo dumny z siebie, że nie tylko przywalił się do niepełnosprawnej, potem próbował ilością pokonać innego chłopaka, a teraz zamierzał wymachiwać ostrzem.
- P-policja jest w drodze! - krzyk Yue wdarł się pomiędzy śmiechy mężczyzn. Siedziała na ziemi oparta o wózek z włączonym telefonem uniesionym wysoko ponad jej głowę. Z nosa ciekła jej krew, której barwa wyjątkowo mocno odznaczała się na naturalnie bladej skórze. Ale dziewczyna zdawała się w żaden sposób tym nie przejmować, jakby w ogóle nie tego zauważyła. Jej wystraszony, krystalicznie niebieski wzrok był utkwiony w napastniku ze scyzorykiem.
- Z-zaraz tu będą! - dodała i choć głos jej drżał, brzmiała wyjątkowo przekonywująco.
Kłamstwo prześlizgnęło się przez gardło z wyjątkową łatwością. Czemu jednak się dziwić, skoro robiła to niemal codziennie? W szarym życiu, na spotkaniach z szarymi ludźmi?
Policja nie przyjedzie.
Ale oni nie musieli znać prawdy.

@Yakushimaru Seiya
Chishiya Yue

Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.

Yakushimaru Seiya

Sob 14 Paź - 18:56
Ty kurwo! – im więcej krzyczeli, tym lepiej. Głos dobiegający zza pleców zaalarmował go, jeszcze zanim nieznajomemu udało się go dopaść. Ciało w instynktownej reakcji okręciło się bokiem do napastnika, który zaledwie zaczepił palcami o materiał kaptura, który jednak zdołał umknąć chwytowi. Ten i tak nie zdałby się na wiele, gdy obie ręce Yakushimaru pozostały niczym nieskrępowane. Tyle w zupełności wystarczyło, by jego przedramię błyskawicznie wystrzeliło w górę i naparło na wnętrze przedramienia chłopaka, by odepchnąć je na bok; z dala od swojej twarzy. Skłamałby, gdyby powiedział, że chciał załatwić to pokojowo, bo wyraz jego twarzy świadczył o czymś zupełnie odwrotnym – pierwszy wyprowadzony w jego stronę cios był jedynie jasnym sygnałem, że to już; że się zaczęło. Że wreszcie miał okazję spuścić nagromadzoną wewnątrz parę, której mógł się pozbyć jedynie za sprawą prymitywnej agresji. Mimo tlącego się w dwubarwnych tęczówkach gniewu, jego ruchy zdawały się w pełni przemyślane, jakby mimo wszystko ta racjonalniejsza część – ta, która w walce była przygotowana na każdą ewentualność – wiedziała, że w starciu z czterema osobami, musiał być znacznie ostrożniejszy. Albo przynajmniej wyeliminować wszystkie pionki i zająć się głównym przychlastem. Gdy wyprowadzał cios drugą ręką, nie uderzał pięścią. Rozczapierzone palce przysłoniły całą twarz chłopaka, gdy wnętrze ręki z impetem grzmotnęło o jego nos, którego perspektywa złamania nie robiła na czarnowłosym wrażenia. Łapanie za mordę przestało być jedynie metaforą, bo wcisnąwszy opuszki palców w jego czoło i policzki, faktycznie chciał zatrzymać go na trochę dłużej. Dodatkowy ułamek sekundy, by raz jeszcze okręcić ciało na tyle, by nieprzyjemnym kopnięciem potraktować zgięcie kolana i wytrącić napastnika z równowagi. Rozluźnił palce i cofnął się o dwa kroki, pozwalając mu upaść na beton z krwawiącym nosem.
  „Trzymajcie go!”
  Syknął pod nosem i ściągnął brwi, zwiększając dystans pomiędzy nimi o jeszcze jeden krok. Nie uciekał – potrzebował szerszej perspektywy, by uważnie przyjrzeć się całej trójce, która jeszcze trzymała się na nogach i temu, który najpewniej jeszcze zwijał się na chodniku z obolałą mordą. Pasek plecaka swobodnie zsunął się po jego ramieniu, kończąc w pewnym uścisku palców. Zważył go w ręce i chociaż żal było mu reszty zrobionych zakupów, czteropak piwa ciążący w środku z pewnością miał sprawdzić się doskonale w roli broni obuchowej.
  „Zostawcie go! Jest was więcej, nie wstyd wam?!”
  — Yue, do chuja. Nie wtrącaj się — rzucił odruchowo, zanim zdążył zastanowić się nad odpowiednim doborem słów. Jasne, był wściekły, a gniew zawsze odbijał się rykoszetem we wszystkie strony, zwłaszcza gdy usiłował zaplanować wszystko po swojemu; gdy już ściągnął na siebie całą uwagę, by odwrócić ją od białowłosej. Gdyby przyszło co do czego, był skłonny pobiec gdzieś dalej, ciągnąc za sobą ogon tych głupich kundli. Dałby jej czas, by zebrać się z tego miejsca.
  Ale na upominanie było już za późno.
  Mógł jedynie się przyglądać, jak drobna sylwetka dziewczyny zsuwa się z wózka. Słuchać, jak ten tępy chuj każe jej się odwalić, a potem niespodziewanie wymierza kopniaka prosto w twarz Chishiyi. Rysy jego twarzy stężały, gdy zacisnął zęby. Knykcie zbielały od zaciskania pięści. Rozszalałe wewnątrz fale kruszyły tamę, która i tak zdążyła popękać już wcześniej, a teraz nie była już w stanie zatrzymać nadciągającej furii, która złowrogim błyskiem w oku czarnowłosego przywitała swój nowy cel. Nieważne, że był uzbrojony – w amoku nie interesowało go własne dobro.
  — Teraz kurwa jesteś już martwy. Ciekawe czy bez jebanego noża też będziesz taki cwany — wycedził, podrzucając lekko plecak w ręce, by mocniej owinąć sobie jego pasek dookoła dłoni; czuł, jak szorstki materiał wgryza się w jego skórę i nieprzyjemnie wgniata w palce ozdobne sygnety. Słyszał, że Yue krzyczała, ale nie słuchał, bo nawet jeśli policja była w drodze, to on był na miejscu. A skoro był na miejscu, zamierzał załatwić to szybko i po swojemu. Wyrwał się naprzód, jak sprowokowany do ugryzienia kundel, który już za długo pozwalał sobie na dźganie kijem, i choć wydawało się, że skupi się wyłącznie na uzbrojonym przeciwniku, po drodze zamachnął się swoją prowizoryczną bronią, celując w jednego z dwójki pozostałych chłopaków. Nawet jeśli miał małą szansę na trafienie, zależało mu przynajmniej na tym, by utorować sobie drogę. Wypuścił plecak z ręki, a ten z przytłumionym, ale wciąż głośnym hukiem upadł na bruk. Potrzebował obu rąk i krótkiej chwili do wytrącenia nieznajomemu scyzoryka z ręki. Rzucanie się prosto na niego wydawało się nieodpowiedzialne, zwłaszcza że trzymał broń na wysokości jego brzucha. Jeden błąd oznaczał nieprzyjemną wizytę na oddziale intensywnej terapii, a był to dość optymistyczny scenariusz. Trudno było powiedzieć, czy Seiya zdawał sobie z tego sprawę w tym momencie. Wydawał się inny od wersji, z którą miała do czynienia Chishiya. Nawet jeśli potrafił w jednej chwili się zirytować i rzucać nieprzyjemnymi komentarzami, tamten stan był niczym w porównaniu z gniewem, który wzbudził w nim nieznajomy.
  Czy to działo się, gdy ktoś za mocno nadepnął mu na odcisk?
  Chłopak wystrzelił ręką do przodu, a Yakushimaru płynnie obrócił się w bok, jednocześnie już szykując się do wyprowadzenia kolejnego ciosu. Zdążył trzasnąć go pięścią w nadgarstek z taką siłą, że czuł rozlewające się na dłoni ciepło. Scyzoryk upadł z brzdękiem na ziemię, a on, nie tracąc czasu, posłał go kopnięciem w stronę dziewczyny.
  — Wyjeb t- — głos urwał się, gdy jeden z trójki zaszedł go od tyłu, zarzucając przedramię na jego szyję i usiłował ściągnąć go do swojego poziomu. Nie szarpał się, choć w pierwszym odruchu miał ochotę to zrobić. Na pewno byłoby znacznie prościej, gdyby wcześniej pozbył się całej reszty. Teraz miał za sobą jakiegoś natrętnego słabiaka, a przed sobą wkurwionego śmiecia, który właśnie został pozbawiony swojej zabawki, a zamiast tego zerknął ku dziewczynie, upewniając się, że cisnęła przedmiot gdzieś dalej. W ciemnościach i tak szybko go nie znajdą.

Yakushimaru Seiya

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Chishiya Yue

Wto 17 Paź - 0:25
Jak do tego doszło?
Jeszcze kilkanaście chwil wcześniej była bezpieczna wśród znajomych. Co prawda to nie był jej wymarzony wieczór, ale teraz żałowała, że tak szybko uciekła. Być może gdyby przeczekała te kilka minut dłużej to nie natrafiłaby na grupę kretynów, którzy postanowili zadrwić tego wieczoru z niepełnosprawnej. A wtedy... a wtedy nie naraziłaby Seiyi na to wszystko. Z przerażeniem obserwowała dantejskie sceny, które rozgrywały się przed jej oczami. Nie przywykła do takich widoków a krew widziała jedynie na ekranie telewizora bądź laptopa, kiedy oglądała kolejne odcinki azjatyckich dram.
Blade i długie palce zaciskały się o ramę wózka z taką siłą, że czuła jak paznokcie w niektórych miejscach pękają. Chciała mu pomóc. Zrobić cokolwiek. Przydać się. Perspektywa bycia typową damą w opałach brzydziła ją. Zawsze w nowelach czy innych książkach gardziła takimi postaciami. Nienawidziła ich.
Szkoda, że rzeczywistość brutalnie ją zweryfikowała i okazało się, że Yue wcale nie była taka samodzielna, pewna siebie i silna, na jaką próbowała pozorować. Prawda była o wiele bardziej okrutna. Oto ona, krucha, wystraszona i niezdolna się ruszyć, kuliła się niczym mała dziewczynka z rozwalonym kącikiem ust i smugą krwi znaczącą jaskrawą cerę na twarzy. Z drżącą wargą i oczami pełnymi przerażonych łez.
"Wyjeb t-"
Zadrżała spłoszona, jednocześnie trzeźwiejąc od strachu. Nabrała w płuca haust zbawiennego powietrza, kiedy wyciągnęła dygoczące dłonie i chwyciła chłodny, metalowy przedmiot. Bez większego namysłu przekręciła ciało na tyle, na ile mogła i zamachnęła się odrzucając scyzoryk. Ten uderzył z głośnym brzękiem o asfalt, przesunął się po nawierzchni kilka centymetrów i zatrzymał na metalowej kracie odpływowej. Zadrżał niepewnie niczym liść na wietrze, a potem utraciwszy balans - runął w ciemną otchłań kanalizacji. Mężczyzna widząc, że utracił swoją główną zabawkę, jedyną broń, dzięki której mógł cokolwiek zdziałać przeciwko nieznajomemu, zawył wściekle.
- Ty kurwo! - wysapał, czując, jak adrenalina powoli odbiera mu trzeźwość myślenia. Nie bacząc na otoczenie ponownie doskoczył do Yue, odnajdując w niej najsłabsze ogniwo w tej bezsensownej walce, zapewne wierząc głęboko, że jego towarzysz utrzyma szamotającego się dupka. Nim zajmie się później. A przynajmniej taki miał plan. Brudne, męskie palce wplątały się w gładkie, choć teraz już nieco rozczochrane, białe kosmyki i szarpnął nimi do góry, wywołując przy tym cichy jęk bólu uciekający z kobiecego gardła. Przerażona Yue objęła palcami nadgarstek mężczyzny, drapiąc paznokciami jego skórę w nadziei, że się oswobodzi.
Niestety, nic nie pomogło.
- Coś ty zrobiła! - wybełkotał, pochylając się w jej stronę i szarpiąc nią jeszcze mocniej, kładąc alkoholowy oddech na jej twarzy.
Była bezsilna.
Słaba.
Krucha.
Co mogła zdziałać, będąc w niemal niewolniczej pozycji? Na kolanach? Na wysokości-
Zaszklone tęczówki zsunęły się niżej, a ciało zareagowało samo, kierowane instynktem. Palce wypuściły z desperackiego chwytu nadgarstek mężczyzny, opadły lekko w dół a potem bez słowa ostrzeżenia wystrzeliły do przodu, pomiędzy uda agresora, zaciskając się na zdecydowanie miękkiej części jego ciała. Pech chciał, że dzisiejszego wieczoru postanowił założyć spodnie dresowe. Cienki materiał nie stanowił jakiejkolwiek bariery pomiędzy paznokciami Yue, a gładkością i delikatnością skóry narządu, który używał do myślenia zamiast mózgu.
Chłopak pobladł, by po chwili przybrać kolor wręcz purpurowy na twarzy. Wrzasnął, niczym poparzony, wypuszczając dziewczynę i odskoczył do tyłu, wsuwając dłonie między swoje nogi i schylając się w pół, czując zapewne mało rozkoszny ból targał jego ciałem.
Jego reakcja była zrozumiała. Na tyle, że jego towarzysz, który do tej pory trzymał Seiye, zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością, przyglądając się katuszom przyjaciela, jednocześnie rozluźniając chwyt...

@Yakushimaru Seiya
Chishiya Yue

Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.

Yakushimaru Seiya

Sro 18 Paź - 14:15
Nie miał wątpliwości co do tego, że nieznajomy nie był zbyt kreatywny, gdy chodziło o wyzwiska. Dużo lepiej wypadłby, gdyby trzymał gębę na kłódkę. Nie tylko dlatego, że zaniżał poziom inteligencji w otoczeniu, ale dlatego, że mógł bardziej zastanowić się nad tym, kogo wyzywał od kurew. O ile Seiya był w stanie zignorować barwne określenia wobec samego siebie, tak wobec Yue były nie do przyjęcia – nie mniej niż ponowne rzucenie się w jej stronę. Czarnowłosy mimowolnie szarpnął się mocniej z taką siłą, że chłopak za nim z trudem poradził sobie z utrzymaniem go w miejscu. Jego przewaga opierała się wyłącznie na tym, że siła, z którą napierał na szyję Yakushimaru, zaczynała robić się dusząca. Brunet rozchylił usta, by zachłysnąć się głębszym haustem powietrza, które z trudem przecisnęło się do płuc w niewystarczającej ilości. Mimo tej niewygody, gniewne spojrzenie spoczywało na chłopaku, który właśnie zaciskał palce na dziewczęcych włosach. Chłonął ten widok, jak gąbka, która z każdą sekundą nasączała się jadem, który krążąc w żyłach, napinał wszystkie mięśnie; spływał ku zaciśniętym pięściom, w których wzbierała mrowiąca niecierpliwość.
  Wraz z nagłym wrzaskiem, sam zamachnął się ręką do tyłu, celując w krocze przeciwnika. Nim ten zdążył zgiąć się od gwałtownego uderzenia, Yakushimaru już przekładał jedną nogę za jego, jednocześnie prowadząc rękę pod ramieniem chłopaka, by chwycić nią za jego podbródek i pociągnąć go w tył. Zanim ten wylądował na ziemi, czarnowłosy trzasnął łokciem o jego mostek. Przypieczętowaniem nagromadzonej w nim frustracji okazało się mocne kopnięcie wymierzone w żebra, jakby zasada niekopania leżącego przestała mieć znaczenie od chwili, w której w ogóle postanowili zaczepić Chishiyę.
  Banda jebanych kurwa pedałów – myśli Seiyi mimowolnie formowały się w wiązankę przekleństw, ale zostając wewnątrz niego, jedynie nakręcały go do dalszej walki. Może dlatego trzymał je tam i pozwalał im rozrastać się, jak chwasty, których gąszcz przykrył całą powściągliwość, na którą jeszcze byłby w stanie się zdobyć. Rozmasowując lekko obolałą szyję, odwrócił się w stronę frajera, który zginał się z bólu. Jego znajomy widząc to, próbował zastąpić mu drogę, ale Yakushimaru bez namysłu odepchnął go na bok całym ciałem, byleby tylko dopaść do głównego z nich. Kilkoma szybkimi krokami pokonał dystans w jego stronę, kurczowo zaciskając palce na materiale jego bluzy tuż przy karku. Czując, że chce się wyprostować, przytrzymał go mocniej, wyprowadzając cios kolanem w jego twarz.
  — I co, może teraz kurwa pocwaniakujesz? — Szarpnął nim do tyłu, prostując jego sylwetkę, by wycelować pięścią w jego żuchwę. — Hm? — Kolejne uderzenie; tym razem wymierzone w nos, z nozdrzy którego już sączyła się krew po wcześniejszym spotkaniu z kolanem. Wraz z każdym ciosem zmuszał go do powolnego wycofywania się do tyłu, byleby znaleźć się dalej od Yue. — No dawaj. Kogo jeszcze nazwiesz kurwą? — rzucił ze słyszalną prowokacją, gdy obiema dłońmi szturchnął go barki. Zbyt mocno, by można było nazwać to niewinną zaczepką, bo nieznajomemu prawie poplątały się nogi, gdy walczył o utrzymanie równowagi.
  Choć cięższy oddech Seiyi świadczył o tym, że i jego zaczynała męczyć ta szarpanina, kilka ciosów nie załatwiało sprawy. Wciąż czuł się nabuzowany i to do tego stopnia, że nawet na zewnątrz, na świeżym powietrzu, atmosfera wydawała się tak gęsta, że równie dobrze można by chwytać powietrze w garści, skoro i tak już zaczynało ciążyć w płucach.
  — Hej, wystarczy! — krzyknął jeden z nich, ale głosem rozedrganym niepewnością. Chciał to przerwać, ale jednocześnie nie chciał zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Na szczęście to nie on interesował teraz czarnowłosego, ale ta nieudolna próba przerwania walki była dla niego jedynie potwierdzeniem tego, że nie wystarczyło. Że nadal chciał go tłuc; że chciał zaszczepić w tej tępej pale strach przed zaczepianiem kogokolwiek w przyszłości. Podeszwa buta wgryzła się w bok kolana nieznajomego, którego noga momentalnie zwiotczała, dając Seiowi szansę na powalenie go na chodnik. Może zza jego pleców dobiegały jeszcze jakieś krzyki, ale nie słuchał, bo krew huczała mu w uszach tym bardziej, im bardziej lodowata igła wbijała się w jego czaszkę. Była to bolesna i drażniąca igła świadomości, że niewiele brakowało, a ta banda chorych pojebów wyrządziłaby jasnowłosej krzywdę na resztę życia. Stłuczenie mordy jakiegoś skurwiela było niczym w porównaniu z rysą na psychice, a mimo tego pięści z głuchymi łupnięciami wściekle wymierzały kolejne razy. Błyszczące oczy może i były zwrócone ku twarzy, która coraz mniej zaczynała przypominać twarz, a zamiast tego formowała się w breję krwi i sinej opuchlizny, ale wzrok Yakushimaru był niewidzący, jakby myślami był gdzieś daleko. Knykcie piekły i szczypały od uderzeń, ale nie przestawał, choć wreszcie ciosy zaczynały słabnąć wraz z obolałymi od napięcia mięśniami. Gdy czuł, że ma już dość, zacisnął palce na bluzie pod szyją i podciągnął jego głowę wyżej, jakby chciał się upewnić, że usłyszy go głośno i wyraźnie. Sam nie pokwapił się, żeby pochylić się niżej.
  — Jeśli kurwa jeszcze raz zobaczę, że przystawiasz się do jakiejś laski, to chętnie odświeżę ci pamięć, skurwielu. Zrozumiano? — wydusił z siebie, starając się panować nad urywanym oddechem. Nie udało mu się ani usłyszeć odpowiedzi, ani zobaczyć kiwnięcia głową, gdy dwójka kolegów nieznajomego, niespodziewanie odważyła się pociągnąć go do tyłu i odciągnąć na bezpieczną odległość. Niechętnie oderwał palce od materiału, ale obolałe dłonie nie miały w sobie tyle samo siły, co wcześniej.
  — Pojebało cię?! — warknął jeden, ale zamiast rzucać się w kolejny wir walki, oboje podjęli próbę podniesienia konkretnie zmasakrowanego kumpla z ziemi.
  Seiya siedział na chodniku, przyciskając wierzch ręki do ust, jakby dzięki temu łatwiej mu się oddychało. Choć wszystko wskazywało na to, że nieznajomi zamierzali się wycofać, czujnie ich obserwował. Mógł być osłabiony, mogli zapędzić go w ślepy zaułek, ale nadal – jak ten walczący o życie kundel – był w stanie zaatakować.

Yakushimaru Seiya

Seiwa-Genji Enma and Chishiya Yue szaleją za tym postem.

Chishiya Yue

Sro 18 Paź - 22:55
Mijały długie i lepkie sekundy, a do niej nadal nie docierało, że było już po wszystkim. Że napastnicy w końcu uciekli z podkulonymi ogonami, pobici i upokorzeni przez jednego chłopaka. I że teraz, na ulicy, została tylko ona i Seiya. Oraz ciemność nocy, która ich otaczała. Serce waliło boleśnie, uderzając o klatkę piersiową niczym uwięziony ptak, chcący wydostać się na zewnątrz. Brakowało jej powietrza, a w głowie huczało jak po alkoholowym rauszu. Nie pamiętała, czy pośród tego całego chaosu krzyczała. Ale chyba tak. Wpierw prosiła, aby zostawili chłopaka, potem błagała Seiye, aby przestał. I nie dlatego, że nagle zrobiło jej się żal pobitego, a dlatego, że gdyby padło kilka uderzeń więcej, to być może Seiya miałby na sumieniu jego życie. Martwiła się o przyszłość Seiyi, a nie napastnika.
To już naprawdę koniec.
Ponownie zadrżała, czując się jeszcze bardziej krucha i łamliwa niż zazwyczaj. Chciała ukryć opuchniętą twarz w dłoniach i zanieść się głośnym płaczem. Wyrzucić z siebie tę całą toksyczność dzisiejszego wieczoru. Ale gardło pozostawało wciąż ściśnięte, nie pozwalając jej nawet na pojedyncze słowo. Emocje powoli opadały, a umysł na powrót zaczął jaśniej funkcjonować. Musieli się ruszyć, uciec z tego miejsca. Miejsca, które zapewne przez najbliższe dni będzie nawiedzał ją w koszmarach.
Poruszyła się niepewnie, jakby w obawie, że nawet krótki szelest ubrań może na powrót sprowadzić na nich niebezpieczeństwo. Nic takiego jednak się nie stało i Yue już po kolejnych sekundach podpierając się na dłoniach przesuwała swoje ciało bliżej siedzącego na chodniku chłopaka. Nawet nie wiedziała kiedy znalazła się tuż za nim i pchana wręcz irracjonalnością przylgnęła do jego pleców. Wpierw palce, a potem dłonie, objęły go delikatnie i wręcz niepewnie, jakby w obawie, że zostanie za moment odtrącona, choć gest sam w sobie skrywał jedynie niewinność, a twarz skryła się przy jego karku, mocząc skórę oraz materiał ubrania łzami i krwią. Dopiero teraz, czując jego bliskość i ciepło ciała zaczynała odczuwać przyjemnie rozlewające się po organizmie bezpieczeństwo. Powieki samoistnie opadły, a z gardła wyrwało się ledwo słyszalne westchnięcie ulgi.
-... przepraszam. Przeze mnie- - zamilkła, gdy głos zdawał się być odległy, należący do zupełnie kogoś innego, a nie do niej samej. Czuła się winna, choć nie powinna z oczywistych względów, że chcąc czy też nie, wciągnęła Seiye w to wszystko. Naraziła go na niebezpieczeństwo, to było pewne. Mieli szczęście, że tamci uciekli, jednocześnie grzechem byłoby odmówienie siły i zaciętości chłopakowi. W przeszłości wielokrotnie widywała go posiniaczonego czy też z rozwaloną wargą. Na pytanie co się stało, zazwyczaj zbywał jej słowa albo obracał w typowy dla niego żart. Yue jednak wiedziała, czy może bardziej domyślała się skąd pochodzą. Seiya bywał chaotyczny i agresywny. Na swój pokręcony sposób specyficzny. Ale nigdy nie widziała go... takiego. Wściekłego. Zezwierzęcanego.
Nie bała się go jednak. Nie gardziła. Ani nie czuła obrzydzenia.
Bo jak mogłaby odczuwać tak negatywne odczucia w stosunku do kogoś, kto bez chwili zawahania rzucił wszystko aby stanąć w jej obronie?
Nie była bohaterką książki, która widząc chłopaka w takim stanie dumnie wieściła światu, że go naprawi. Idiotyzm. Jakby Seiya potrzebował naprawy.
-... ale też dziękuję. Gdyby nie ty.... - nie skończyła zdania. Nie potrafiła. Słowy grzęzły w gardle, nie chcąc przeskoczyć bariery. A zamiast tego objęła go jeszcze mocniej, czując jego przyspieszony oddech oraz bicie serca.
Trwała tak dłuższą chwilę (a może tylko kilka sekund, które w jej głowie trwały wieczność?), samej się uspokajając. Wreszcie niechętnie odsunęła się i przemieściła tak, aby znaleźć się teraz bardziej z przodu. Aby móc w końcu na niego spojrzeć. Pociągnęła nosem, odszukując jego spojrzenie.
- Musimy.... iść. Zamówię taksówkę. Pojedziemy do mnie... dobrze?

@Yakushimaru Seiya
Chishiya Yue

Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.

Yakushimaru Seiya

Pią 20 Paź - 13:25
Oprawcy oddalali się, kurwiąc pod nosami na pokrzyżowanie ich planów. Trudno było przetrawić myśl, że wśród całej czwórki nie znalazła się przynajmniej jedna osoba, która dostrzegłaby cokolwiek niewłaściwego w zaczepianiu niepełnosprawnej dziewczyny. Yakushimaru być może nie był najlepszym wyznacznikiem kogoś, kto miał w sobie dużo wiary w ludzkość, ale takie nagromadzenie spierdolenia w jednym miejscu przerastało nawet jego. Nie zareagował, gdy drobna sylwetka przywarła do jego pleców, bo przez cały czas wpatrywał się w punkt, w którym nieznajomi nagle zniknęli mu z oczu. Może spodziewał się, że za moment wrócą, uznając, że sprawa nie została zamknięta, dlatego jeszcze przez co najmniej minutę czuwał, normując nierównomierny oddech. Tylko przez chwilę przyszło mu do głowy, że powinien zabić tego skurwiela, bo wątpił, że zwykłe pobicie sprawi, że nagle przestanie myśleć chujem; że dorobi się kręgosłupa moralnego. Ciche słowa Yue mieszały się z głośnymi, urywanymi oddechami. Słyszał ją, ale najwidoczniej nie zawracał sobie głowy przyjmowaniem do wiadomości, że cokolwiek z tego było jej winą. Nikt też nie zmusił go siłą do tego, by rzucić się w wir walki; by zdzierać sobie dłonie, które teraz pulsowały bolesnym echem silnych uderzeń. Ale ugięte palce drżały lekko nie z bólu, a z nerwów i ślamazarnie ulatującego z niego napięcia. Milczał, bo potrzebował jeszcze chwili, gdy na język pchały mu się najgorsze bluzgi, jakie tylko mógłby z siebie wyrzucić. Zaciskał zęby, które tarły o siebie, jakby pomiędzy nimi miażdżył te niewypowiedziane słowa; rozgryzał je, pozwalając goryczy pozostać w ustach, bo równie dobrze – w tych ostatnich szarpnięciach gniewu – mogło oberwać się też Chishiyi. Nie podniósłby na nią ręki, ale głos to co innego, choć potrafił wyrządzić równie wielką krzywdę.
  Przymknął oczy i wziął głębszy oddech przez nos, gdy dotarło do niego, że było już po wszystkim. Trwał tak przez chwilę, sycąc się nocnym powietrzem, które stopniowo oczyszczało się z wcześniejszego ciężaru napiętej atmosfery. W tym czasie czuł, jak uścisk na jego ciele zelżał, a po chwili zniknęło też ciepło drugiego ciała, które wcześniej przenikało przez bluzę.
  „Musimy.... iść. Zamówię taksówkę.”
  Pokiwał głową, rozmasowując skroń palcami, zanim jeszcze otworzył oczy i zanim padła propozycja pojechania do domu dziewczyny. Gdy wreszcie względnie się uspokoił, widok jasnowłosej, który ujrzał zaraz po uchyleniu powiek, skutecznie przypomniał mu, dlaczego od samego początku był tak wkurwiony. Było ciemno, ale światła lamp ulicznych i sklepowe neony centrum miasta rzucały wystarczająco dużo światła, by wyróżnić wszystkie niepasujące elementy na jej twarzy. Mimowolnie chwycił ją za podbródek, by zmusić ją do przekręcenia twarzy najpierw w jedną, a potem w drugą stronę. Nie były to najlepsze warunki do dokonywania oceny medycznej, ale na pierwszy rzut oka nie wyglądało to na złamanie i – co najważniejsze – nie był to stan krytyczny.
  Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby z charakterystycznym syknięciem.
  — Gdy mówię, że masz się kurwa nie wtrącać, to się nie wtrącasz — upomniał, cofając dłoń, by z siadu podnieść się do kucek. To nie tak, że uważał, że jej pomoc była bezużyteczna – był zły z powodu tego bezsensownego narażania się. — Ja pierdolę — wymruczał pod nosem, posyłając kolejny bluzg w eter, byleby tylko dać upust ostatnim oparom frustracji.
  Nie czekając na pozwolenie, wsunął przedramię pod bezwładne kolana Chishiyi, a drugim objął ją w talii. Czując niemalże przelewający się na jego rękę ciężar nóg, walczył z narastającym obrzydzeniem wobec bandy popierdoleńców, którym w ogóle przyszło do głowy, by wykorzystać sytuację. Podniósł ją z chodnika z taką łatwością, jakby nic nie ważyła, tylko po to, by po paru krokach usadzić ją z powrotem na wózku.
  — Dzwoń — polecił, rozglądając się za swoim plecakiem. Leżał kawałek dalej i Seiya był wręcz przekonany, że część produktów zdążyła połamać się pod ciężarem piwa, na które teraz musiał uważać przy otwieraniu. Złapał za pasek i podniósłszy plecak, wygrzebał z niego butelkę wody, którą podał Yue. — Jak masz chusteczki, to przemyj twarz. Jeszcze kurwa pomyślą, że to ja ci przyjebałem.

@Chishiya Yue
Z TEMATU [+ Yue].
Yakushimaru Seiya

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Nakashima Yosuke

Pią 5 Kwi - 0:26
02.04.2038r.
 Nie lubił takich miejsc. Nie tylko klubów jako takich, lokali z karaoke jako ogółu. Kojarzyły mu się z młodymi dzieciakami, które nie miały co robić po szkole, więc przychodziły wyć jakieś mniej lub bardziej zapomniane hity albo nowe, mało komu znane utwory, okazjonalnie takie, które każde radio katowało od świtu do nocy puszczając kilka razy na godzinę. Ewentualnie z grupami korporacyjnych pracowników, którzy zaraz po skończeniu dnia pracy szli się próbować odstresować, a ostatecznie kończyli upodleni, sponiewierani i ledwo trzymali się na nogach. Nie mógł jednak z ręką na sercu wyznać, że jego przeszłość była bez skazy i sam nigdy w takim miejscu nie był. Był. Dekadę temu, jak nie lepiej, należał do grona tradycyjnie wpadającego do przybytku przeciętnego gustu muzycznego, po służbie łażąc po takich miejscówkach, bo i tak niewiele lepszego miał do roboty. No i w tamtych czasach był o wiele bardziej rozrywkowym człowiekiem. Obecnym znajomym ciężko było wyobrazić sobie, że Nakashima w ogóle jest fizycznie w stanie się jakkolwiek uśmiechnąć w naturalny, nie szyderczy sposób.
 Ten konkretny lokal miał w sobie jeden plus. Podzielony na odpowiednio wygłuszone pomieszczenia zapewniał prywatność, a ta przydałaby im się podczas nadrabiania wielu miesięcy, przez które nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. Było o czym rozmawiać i co oblewać, a że Yosuke cenił sobie swój zewnętrzny wizerunek, wolał uniknąć standardowego baru czy hałaśliwego klubu nocnego. Im mniej świadków tego, że najpewniej nie wyjdzie ze spotkania trzeźwy, tym lepiej. Niby mogli po prostu rozbić się w mieszkaniu Nakashimy, ale tam mogła im przeszkadzać Reina, która też o niektórych rzeczach… cóż, nie powinna wiedzieć. Nigdy nie wiedział czy nie podsłuchuje z pokoju tylko udając zajmowanie się swoimi sprawami. A jak już wyszedł z inicjatywą spotkania to jednak wypadało wyjść gdzieś na miasto, skorzystać z tego, że akurat w nim są, a nie gdzieś głęboko w górach, bez cywilizacji.
 – Od razu zarezerwowałem trzy godziny, żeby nikt nie przeszkadzał – rzucił do Nobuo, z którym spotkał się gdzieś po drodze. Nie było sensu, żeby podjeżdżał pod klub motocyklem, bo i tak czekał go powrót komunikacją miejską. Żaden z nich nie był typem szalonego imprezowicza, ale to wcale nie oznaczało, że nie potrafili się bawić. Po prostu, jak to starzy ludzie, musieli dostosować swoje tempo oraz otoczenie do swoich możliwości.
 – Nie wiem jaki demon mnie do tego podkusił, ale oby już nigdy więcej nie wypełzł z piekła – mruknął, stając przed wejściem i mierząc je typowym dla siebie, obojętnym spojrzeniem. Wyciągnął dłonie z kieszeni płaszcza, tak czarnego jak cała reszta ubioru, a następnie otworzył drzwi, puszczając towarzysza przodem. Stukanie ciężkich, sznurowanych oficerek dość szybko zniknęło wśród szmeru rozmów dobiegających z różnych miejsc. Szybko zerknął na wyświetlacz telefonu.
 – Pierwsze piętro – oznajmił krótko, weryfikując numer pokoju, na który mieli rezerwację. Zaraz byli na miejscu, mogąc rozsiąść się w niewielkim pomieszczeniu przeznaczonym właśnie dla dwóch osób. Zsunął z ramion płaszcz, a po nim lekką kurtkę, rzucając je na kanapę, na której zaraz sam spoczął. Ostatnio tyle pracował, że aż dziwnie czuł się nie będąc w mundurze i na jakimś oficjalnym, służbowym spotkaniu.
@Sugiyama Nobuo
Nakashima Yosuke

Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.

Sugiyama Nobuo

Wto 23 Kwi - 22:57
Nie pytał o nic kiedy Yosuke wyszedł z inicjatywą spotkania – bez jakiegokolwiek zająknięcia czy próby sprzeciwu zgodził z nim zobaczyć. Ostatnio nie miał zbyt wiele czasu na jakiekolwiek przyjemności, bo chwytał się niemal wszystkich dodatkowych dyżurów w szpitalu. Głównie lawirował między placówkami medycznymi, a doglądanie wszystkich pacjentów, którymi się zajmował pochłaniało go całkowicie. We własnym mieszkaniu praktycznie tylko sypiał. Ciągle wpychał w siebie masę śmieciowego żarcia i pochłaniał kawę za kawą, żeby jakoś funkcjonować. I prawdopodobnie przez kilka najbliższych miesięcy właśnie tak wyglądałoby jego życie. Całe szczęście, że w najbardziej odpowiednim momencie pojawił się ktoś, kto zechciał mu pomóc wyjść z tego dołu.
    Żaden z nich nie należał do grona imprezowiczów wspaniale bawiących się na mieście – zdecydowanie bliżej było im do niespełnionych ludzi sukcesu; obaj poświęcali pracy większość swojego czasu. Próbowali spełniać się w zupełnie innych płaszczyznach i mimo dzielących ich różnic zawsze znajdowali wspólny język. Ten nagły wypad do klubu miał być prawdopodobnie przełamaniem codzienności, z którą się zmagali. Wyrwanie się ze szponów powtarzalności o własnych siłach było niekiedy nie lada wyzwaniem. W takich sytuacjach mogli na siebie liczyć.
    Kiedy spotkali się po drodze nie rozmawiali zbyt wiele – Nobuo utrzymywał wokół siebie resztki aury tajemniczości, a na informację o czasie wynajęcia sali odpowiedział zdawkowym mruknięciem. Nie rozmyślał zbyt długo nad tym czy trzy godziny w klubie karaoke to dużo, czy mało. Wiedział tylko tyle, że żaden człowiek nie dałby rady nieprzerwanie drzeć się do mikrofonu przez tyle czasu. A on sam w ogóle nie miał zamiaru nic śpiewać – w tej kwestii liczył raczej na organizatora posiadówki. Co prawda nie wyobrażał go sobie z mikrofonem w ręce, ale... alkohol odkrywał w ludziach najgłębiej skrywane demony. Może jego demon od zawsze chciał zostać gwiazdą rocka?
    — Mam nadzieję, że chociaż piwo mają dobre — wydusił w końcu z siebie całe zdanie, zanim jeszcze weszli do środka. Nie liczył na rozrywkę marzeń, więc pociechy zaczął szukać w tych najprostszych rzeczach. Decydując się na wyjście z Yosuke musiał być gotowy na to, że bez procentowych trunków się nie obejdzie. I wcale nie chodziło o to, że miał go za alkoholika – po prostu wiedział, że dwóch dorosłych facetów będzie musiało bawić się z alkoholem, zwłaszcza, że trafili właśnie w to miejsce. A to właśnie procenty rozwiązywały usta i niejednokrotnie dodawały odwagi, dzięki której sięgało się po mikrofon.
    Skinął łbem w ramach podziękowania i od razu wszedł do środka.
    Dżentelmen.
    Od razu po tym ruszył schodami na górę. Bez problemu udało im się odnaleźć ich pokój, w którym bardzo szybko się rozgościli. Sugiyama zrzucił z siebie odzienie wierzchnie, zajmując miejsce po drugiej stronie kanapy, żeby rozsiąść się wygodnie naprzeciw swojego rozmówcy.
    — Jak w terenie? Dawno nie byłem na żadnym patrolu, prawie cały czas przemieszczam się między szpitalem a naszą jednostką medyczną. Jest dużo roboty, a mało lekarzy — pytanie o pracę było tym najbardziej bezpiecznym, przełamującym lody. Co prawda Yosuke nie był mu obcy, ale nie widzieli się na tyle dawno, że wymienienie spostrzeżeń i informacji odnośnie roboty wydawało się być najsłuszniejszym rozpoczęciem rozmowy.

@Nakashima Yosuke
ubiór + materiałowa maska.
Sugiyama Nobuo

Nakashima Yosuke and Chishiya Yue szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku