Isn't it scary to be ready to die at such a young age?
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Seiwa-Genji Enma

Nie 24 Mar - 19:30
You too... have no soul.

Smoliste dłonie otuliły jego ciało ciasno niczym żywe pnącza. Bezkształtny policzek przywarł do jego skóry, gdy szorstkie usta musnęły płatek ucha. Nie widział jej, ale mógł przysiąc, że się uśmiechała. Szczerzyła i kpiła, wtulając  w sztywne i nieruchome ciało chłopaka. Jego beznamiętne spojrzenie spoczywało jednak na martwym ciele brata; wykrzywionym i zanurzonym w szkarłatnej plamie. Znajomy widok, który nawiedzał go niemal każdej nocy wpełzając głęboko pod tkankę skóry, zakorzeniając się i powoli wyniszczając go swym jadem od środka.

Odpowiedź na pytanie, które cię dręczy od tamtego dnia, jest tylko jedna. I doskonale ją znasz, Enma, prawda? Ale wciąż boisz się przyznać otwarcie, że to twoja wina. A on cię nienawidził.

Wyszeptała cicho, a każde wypowiadane przez nią słowo było jak ostre ostrze wbijające się głęboko w trzewia. Chciał odwrócić wzrok, lecz nie mógł. Miał wrażenie, że nawet tak prosta czynność jak oddychanie została mu odebrana. Ciało Teru powoli, niespiesznie, jakby miało całą nieskończoność dla siebie, zaczęło podnosić się z ziemi, a brunatna krew skapywała z jego bladych dłoni, misternie wyszywanego kimona oraz ciemnych jak heban włosów. Martwe spojrzenie utkwił w młodszym bracie, gdy usta wykrzywił grymas wściekłości i zdegustowania.

Wszystkie wspomnienia, które koją twój umysł zostały wykreowane przez ciebie. Karmisz się fałszywymi obrazami cudownej, braterskiej miłości, ale rzeczywistość jest i zawsze była zakrzywiona. Kiedy w twoich wspomnieniach nosił cię na baranach, w rzeczywistości szedł pięć kroków przed tobą nawet na moment nie zwracając na ciebie uwagi. Widzisz? Wierzysz, że spoglądał wtedy na ciebie z czułością, ale czułość jest jedynie iluzją nienawiści.

Zaśmiała się, odrywając usta od jego ucha, by przywrzeć je po drugiej stronie, gdy przed Enmą pojawiały się kolejno wspomnienia z jego dzieciństwa. A każde z nich było inne od tego, jak je zapamiętał. Zamiast sentymentu i ciepła w klatce piersiowej, mroziło go od środka na samą myśl, jakby połknął ampułkę z płynnym azotem.
Na każdym z nich Teru go nienawidził.
Gdzie była rzeczywistość, a gdzie kłamstwo?

Wiesz dlaczego tak często wyjeżdżał? Bo nie chciał być blisko ciebie. Blisko kogoś, kto hańbił swym wybrakowaniem cesarską krew w waszych żyłach. Jesteś wadliwym produktem, Enma. Wszyscy to wiedzą. On też wiedział. I ty też to wiesz. Zastanawiałeś się może nad tym, kto zapłakałby za tobą, gdybyś zniknął?

Nacisk na jego plecy zniknął; tak samo jak kobieta rozpłynęła się w powietrzu, choć jej obecność wciąż otaczała go jak niewypowiedziane na głos przekleństwo.
- Nikt. - głos Teru był jak świeża bryza o poranku, której zapachu nigdy się nie zapomina. Jednakże jednocześnie niosła ze sobą odór śmierci.
A potem, jak za pstryknięciem palcami, jego brat rozpadł się na drobne, szklane kawałki; tak samo jak i całe otoczenie dookoła nich. Zamiast tego nastała nieprzenikniona ciemność, choć i ta trwała zaledwie kilka uderzeń serca, gdy przed oczami chłopaka pojawiły się znajome sylwetki; wszystkie odwrócone do niego plecami.

Gdybyś zniknął, nie byłoby żałoby w klanie. Twoje miejsce zająłby Rainer. W jego żyłach również płynie krew Masashiego. Rainer jest silniejszy od ciebie. Bardziej szanowany. K o c h a n y.

Ciało kuzyna jak na rozkaz rozmyło się w powietrzu, pozostawiając pod sobie pustkę. Głos kobiety na powrót rozbrzmiał, a jej mglista sylwetka zaczęła krążył dookoła Ejiri, Kamiko oraz Hecate.

Gardziłeś siostrą od zawsze. Odepchnąłeś przyjaciółkę. Drugiej nie traktowałeś na równi. Odwróciły się od ciebie i powoli zapominają o twoim istnieniu.

Trzy kobiece sylwetki podążyły w ślad za Rainerem, pozostawiając przed Enmą ostatnią - tę, która wbiła mu najświeższy sztylet w klatkę piersiową.

Zaufałeś mu. Otworzyłeś się przed nim, oddając cząstkę samego siebie. I co ci to dało? Odrzucił cię. Zadrwił. Zakpił. Ale jako jedyny odczuje konsekwencję twojego zniknięcia. Tylko dlatego, że łączy was kontrakt. Ale i to można zastąpić. Nie jesteś niezastąpiony.

Yurei zaczął się rozpływać, tak samo jak poprzednie sylwetki, ale tym razem Enma zdołał się poruszyć. Wyciągnął dłoń przed siebie, w naiwnej nadziei, że uda mu się... właściwie cokolwiek, nawet musnąć nieobecne ciało swymi opuszkami, ale po yurei nie było już śladu, a cienista postać ujęła delikatnie jego dłoń w fałszywym geście delikatności.

Jesteś nikim. Nie masz talentu do niczego. Rainer walczy od ciebie o wiele lepiej, Hecate posiada ogromną wiedzę, Setsuro włada lepiej mieczem, a Kamiko ma silniejszą wolę. A ty co masz? Nic. Zupełnie nic. Wybrakowany, nieciekawy, szary i niechciany Enma, powiedz mi, czemu....

Przysunęła się bliżej. Jeszcze bliżej i jeszcze....

...w końcu nie umrzesz?

Sceneria znów uległa diametralnej zmianie. Stał teraz na krawędzi wysokiego wieżowca, spoglądając z góry na kolorowe, wręcz neonowo Fukkatsu nocą. Poczuł ścisk w żołądku, gdy jego wzrok opadł niżej, próbując policzyć realną odległość od niego, a od ziemi. Ale droga w dół zdawała się ciągnąć w nieskończoność.

Znasz to miejsce. Jedno z twoich ulubionych, prawda? A przynajmniej sprzed kilku lat. Ile to razy tu przychodziłeś? I spoglądałeś w dół, walcząc sam ze sobą, by zrobić o tej jeden krok za daleko. O jeden krok za dużo. A jednak tego nie zrobiłeś. Dlaczego? Twoje istnienie jest bezwartościowe; jest równie warte co drzazga pod paznokciem. Irytuje, ale ostatecznie zaczyna się ją ignorować, aż ta samoistnie się wypleni. Ty jednak czekasz, prawda? Sam zbyt mocno się boisz, dlatego czekasz, aż ktoś wykona za ciebie ruch. Kogoś, kto pociągnie za spust. Kogoś, kto poda ci alkohol do popicia nadmiaru leków. Kogoś, kto kopnie krzesło spod twoich nóg, byś ty mógł zawisnąć pod sufitem. Szukasz też kogoś, kto... pchnie cię w plecy. Jak teraz.

Poczuł drobną dłoń pomiędzy swoimi łopatkami, a potem pchnięcie wprost w samą czeluść tam na dole.

Drgnął, gdy otworzył powieki i spojrzał na swoje własne ciało leżące tuż pod jego nogami. Powykręcane w agonii i z nienaturalnie wykrzywionymi częściami ciała, w kałuży krwi i białymi kośćmi, które poprzebijały miękką tkankę skóry. Kobieta też tu była, kucnęła przy zwłokach i bladym palcem przesunęła po szkarłacie.
Czuł, jak zbiera się widowisko; wianuszek niechcianych gapiów, ale ich spojrzenia nie były utkwione w denacie, a w nim samym. Czarne, długie sylwetki zdawały się mieć po dwa, może i trzy metry. Górowały nad nim, odcinając źródło światła sennego nieba. Ich blade oczy na wielkość całych twarzy były utkwione w Seiwie. Oceniały. Analizowały. Szeptały i wskazywały palcem.
"To on. To jego wina. Przeklęte dziecko. To on. Twoja wina. Twoja. Twoja. Twoja. Umrzyj. Bezwartościowy. Zdychaj"
Zaczął powoli unosić drżące dłonie i zatkał sobie uszy. Ciepłe, perłowe łzy zaszkliły jego spojrzenie, gdy z gardła wydarł się krzyk rannego i przerażonego zwierzęcia, przytłumiony śmiechem kobiety i oskarżeniami inny ludzi. W głowie rozdarły się obrazy jego samego. Martwego, wiszącego pod sufitem; w morskiej otchłani; powykręcanego na ziemi; z rozciętą skórą na nadgarstkach.
"Twoja wina. Tylko twoja. Zdechnij wreszcie"
Nie przestawał krzyczeć.
A ona nie przestawała się śmiać.
Nawet wtedy, gdy dziesiątki ciemnych dłoni zaczęło oplatać jego ciało i wciągać wprost w mrok otchłani.

Nie było niczego. Tylko on i mrok. On i limbo. Oraz ona, na przeciwko niego. Kucnęła przed nim, spoglądając z politowaniem na chłopaka z twarzą skrytą w ramionach. Wydawał się teraz taki mały, bezbronny. Roztrzaskany.

"Wiem o tobie wszystko. Zawsze wiedziałam. Bo ty i ja, to jedność. Jestem tobą. Jestem wszystkim tym, co zagnieździło się w twoim sercu. Jestem kroplą w bezkształtnej smole pełnej okrucieństwa, tęsknoty i wściekłości. Reprezentuję wszystkie ukryte demony, z którymi walczysz każdego dnia. Och, mój biedny chłopcze...

Wsunęła palce pod jego podbródek i naparła, zmuszając go do spojrzenia na jej twarz. Twarz, która teraz posiadała rysy i kształty. Ta sama, którą oglądał każdego ranka w lustrze. Jego własna twarz.

Chciałeś, żeby cię uratował, prawda? Desperacko pragnąłeś tego. Wierzyłeś, że to jemu uda się wyrwać cię z rąk szaleństwa i mroku. Och, jaka szkoda.

Nachyliła się bliżej, a jej dłoń zsunęła się niżej, na jego klatkę piersiową. Palce niespiesznie zaczęły zanurzać się w jego ciele, jakby tkanka nie stanowiła jakiegokolwiek oporu.

To już koniec. Tam, na tamtym świecie, nie czeka cię nic dobrego. Nikt nie oczekuje twojego powrotu. Czy jest jakikolwiek sens, by się budzić?

Zamknął powieki.
Jego umysł powoli zaczął tonąć we wszechobecnej ciemności.
I marzył, aby nigdy więcej się nie obudzić.


Isn't it scary to be ready to die at such a young age? Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Ejiri Carei, Itou Alaesha, Dango Kyōjurō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

marzec-kwiecień 2038 roku