Biorąc pod uwagę popularność handlu morskiego, w porcie wybudowano ogromny magazyn do przejściowego składowania towarów. Magazyn został specjalnie wyposażony w technologiczne urządzenia, które pozwalają na przyjmowanie towarów ze statków oraz późniejsze wydawanie je na samochody dostawcze. Systemy alarmowe oraz zabezpieczenia przeciw włamaniom czynią to miejsce jednym z najtrudniej dostępnych dla osób nieupoważnionych. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro mamy tu do czynienia z wartymi tysiące towarami, które każdego dnia są importowane z innych krajów lub czekają na eksport w inne strony świata. Wszystkie palety lub mniejsze kontenery do transportu są specjalnie znakowane przez obsługę magazynu, dzięki czemu trudno o pomyłkę w dostawie.
Było grubo po północy. Okolica portu już dawno ucichła. Wszystkie ryby poszły spać oprócz tych zapuszczonych w jednym z pobliskich magazynów usytuowanych na uboczu. Tej sobotniej nocy transportowy teren zamienił się w coś innego. Chociaż budynek z zewnątrz wyglądał jak zawsze, wewnątrz działo się coś ciekawszego. Ledwie migająca żarówka przed wejściem i trzech barczystych ochroniarzy, nie mogło być przecież zwykłym przypadkiem. Tej nocy odbywała się w środku gala. I chociaż z pozoru mogła wydawać się niepozorna, kręciły się na niej grubsze szychy niż te w telewizji. Układy, spotkania i zakłady, a wszystko nakręcał pieniądz.
Nielegalne walki przyciągały spory tłum ludzi. Były niebezpieczne i niespotykane. Wielu chciało zobaczyć je na żywo. Oczywiście władze miasta były przeciwko takim spotkaniom. Pomijając fakt, że co po niektórzy politycy sami chętnie na nie przychodzili. Sami próbowali się na nich wzbogacić. Sport jak każdy inny. Tylko ta nielegalność nadawała mu specyficznego dreszczyku emocji. A policja? Policja wiedziała. W połowie przekupiona, żeby do drugiej w nocy nie zapuszczać się na tereny portu. Nigdy jednak nie było wiadomo, kiedy przyjadą i zrobią najazd. Tak, dreszczyk emocji.
Nie można było ot tak wejść do środka. Trzeba było kogoś znać. Jeden z ochroniarzy zmierzył niepozorną dziewczynę, o wyglądzie porcelanowej lalki, czujnym wzrokiem.
- Ona chyba do Shey - powiedział drugi stojący obok. On także ze sporym zaineresowaniem przyglądał się Eji. Takim oto sposobem stanęła przed wyborem. Wejść czy zawrócić?
Jeśli się pokusiła znalazła się w środku, gdzie panował zaduch palonych papierosów i głośna muzyka dudniąca przez przewieszone przy suficie głośniki. Półmrok rozświetlany jedynie bladym oświetleniem skierowanym na ustawiony po środku magazynu ring. Tłumy ludzi przepychały się próbując zając jak najlepsze miejsce. Każdy chciał widzieć. Ochroniarz wskazał jej kierunek do jednego z niewielkich boksów, okupowanych przez przeróżne jednostki, które pewnie dziewczynka z dobrego domu mogłaby nazwać za kryminalistów. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Ejiri? - Mogła usłyszeć za sobą znajomy głos. Shey stała jak wryta, nie wierząc własnym oczom. Miała na sobie oversizową bluzę z kapturem, a na górę narzuconą czarną, nieśmiertelną, skórzaną kurtkę, którą kiedyś zajebała od Seiya. Oczywiście uważała, kurtka od zawsze należała do niej i nigdy nie przyznałaby się, że było inaczej. Całość dopełniały czarne trapery. Długie, białe włosy, które od jakiegoś czasu zaczęła zapuszczać, związane były w luźnego kucyka.
Shey od razu ruszyła w jej stronę i wcale nie wyglądała na zadowoloną.
- Kurwa, Eji! Co ty tu robisz - zaczęła przyglądając się koleżance co najmniej, jak gdyby ta brała udział w jakimś wypadku samochodowym. - To nie miejsce dla Ciebie.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
O walkach nie słyszała przypadkiem. Wiedziała, czym - przynajmniej względnie - trudniła się Shey. Nieco zgarniętych informacji, lokalizacja. Serce łomotało, gdy wysuwała się z taksówki, dostosowując nawet strój, by nie wyjść na zagubioną. Włosy spięte wyżej, a na szyi czarny choker. Miała na sobie białą, dopasowaną koszulkę i czarną, skórzaną kurtka, którą jakiś czas temu zdążyła kupić. Całości dopełniały ciemne, przetarte jeansy i półdługie martensy. U boku, klasycznie przerzucona torba i komplet zawartości, z którym się nie rozstawała. Łącznie z gazem pieprzowym i błyszczącym metalem klucza francuskiego na samym jej dnie. Tak dla potwierdzenia jej pewności. Od czegoś zacząć musiała. Klatka, nawet złota, jej nie służyła.
Spojrzenie, które ślizgało się po jej sylwetce, gdy stanęła przed trójką ochroniarzy, nie pomagało w opanowaniu drgających emocji, ale uśmiech mimowolnie osiadł na malowanych czerwienią wargach. Wystarczyło, że wzrok odbiła w tych, należących do najwyższego, śledząc długość półdługich, zaczesanych czernią włosów, mocno zarysowaną szczękę i szarpaną linię blizny, która ścigała się aż na skroń. Perspektywa, przeskoczyła na tę bezwstydną, artystyczną, z upodobaniem chwytającą niedoskonałość, jak przyszłe, rysunkowe trofeum. Mężczyzna musiał dostrzec w utkwionych w nim ciemnych źrenic coś więcej, niż początkową niepewności, coś, co z przedstawionym powodem i podkreśleniem celem obecności, jaką - miała być Shey - nadało jej wiarygodności - Czytasz mi w myślach - przechyliła z namysłem głowę, sprawiając, ze puszczone luźno czarne kosmki, wysunięte z upięcia, oparły się leniwie o szczupłe ramię. I o tym, ze w ten nieoczekiwany sposób kusiła, dowiedziała się, gdy odsłonięta została przed nią droga wejścia do środka - Zapamiętam cię - usłyszała, gdy mijała próg. Zwolniła kroku, tylko, by przelotnie spojrzeć na długowłosego - Mam nadzieję - popłynęło za szybko, jakby przekraczając granicę jej pewności. I tylko cień korytarza, w który weszła, słyszał głęboki wydech i klepniecie w zaczerwieniony emocją policzek.
A gdy jasność uderzyła, dając zmysłom rozróżnić tłoczące się wrażenia, ukazał się nowy świat. pełen rozmaitych bodźców. Zapachy, widok, szturchnięcie, na które intuicyjnie reagowała spięciem. Podziemny krąg. Przypomniała sobie, dawkując sercu rozognione początkowo trzepotanie. I dopiero znajomość głosu, szturchnęła ją na tyle, by wyrwała się z chwilowego odrętwienia. I fascynacji - Shey - odwróciła się przez ramię, rozciągając usta w uśmiechu, który... zaraz potem zbladł. Odwróciła się na pięcie, wydymając wargi już w sposób bardziej znajomy dla jej natury - To kurwa, czy Eji? - przyzwyczaiła się do wielokrotnych przecinków między słowami, ale słowa, zapiekły, jak echo jej własnych myśli - A dla kogo? Mam na czole plakietkę z informacją "nie dla mnie"? - kolejne wyrazy, spłynęły już bardziej smutkiem, goryczą, która kiełkowała na języku zbyt długo. Zaplotła ramiona przed sobą - Zostanę niezależnie od tego co powiesz - zakomunikowała, czując , jak kącik ust trąca się wyżej, bo i widok fascynował. Natchnienie, jak niespełniona we krwi adrenalina, kołysała się żywiej, obejmując nowe wrażenia, nowe wizje. Nowe malunki. Chłonęła. I chociaż splecione dłonie wetknęła niemal w rękawy kurtki, palce zadrgały, jakby już trzymała w opuszkach ołówek, gotowa do nowego szkicu.
@Amakasu Shey
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
Wtedy ją zobaczyła. Drobna, śliczna i zagubiona. Chociaż tak bardzo się starała. Udawała, że wie co robi. Wyglądała na taką zafascynowaną nowym światem, którego pewnie nigdy jeszcze nie widziała. Shey doskonale ją rozumiała. To co poza czyimś zasięgiem było pociągające. Ona jednak znała ten świat z tej drugiej strony. Był niebezpieczny i nie chodziło tutaj o ten lekki, przyjemny dreszczyk emocji. Był zepsuty i brutalny.
Od razu wstała totalnie zlewając siedzącego obok typa, który właśnie położył dłoń na jej udzie tam gdzie kończyła się jej oversizowa bluza. Perfidnym ruchem dłoni zrzuciła na niego drinka, którego popijał. Cała zawartość rozzlała się na jego spodniach. Nie zaszczyciła go spojrzeniem, kiedy kurwował za jej plecami.
Nie potrafiła ukryć niezadowolenia widokiem Carei w takim miejscu. Westchnęła jednak biorąc głębszy, uspokajający wdech. Zareagowała przesadnie, jak zawsze zresztą. Nie potrafiła inaczej. Martwiła się na swój własny, chory, sheyowy sposób. Widziała jej upór, jej fascynację. Nie mogła jej tego odebrać. I nim się zorientowała musiała ustąpić, żeby nie zawieść tego ostatniego promyczka słońca w swoim szarym życiu.
- Dobra, tylko trzymaj się blisko - odparła zrezygnowana podchodząc do brunetki. Kąciki jej pełnych ust uniosły się ku górze w delikatnym uśmiechu. Zwyczajnie cieszyła się jej towarzystwem. Nie mogła się na nią gniewać. Nachyliła się i cmoknęła ją w zaróżowiony z ekscytacji policzek. Tak na przywitanie. Kiedy ponownie się odsunęła zlustrowała jej strój dokładniej. - No no, Słońce. Ktoś się odstawił - zażartowała wskazując na bar znajdujący się niedaleko. - Napijmy się zanim zacznie się pierwsza runda.
Nie czekając na reakcję Ejiran ruszyła w stronę baru, do którego kolejka zaczynała się pewnie przy wejściu. Shey oczywiście nie zamierzała czekać. Jeszcze kurwa tego brakowało, żeby obowiązywały ją zasady jak resztę pospolitego społeczeństwa. Machnęła do barmana, który od razu ją dostrzegł, jak gdyby jej metr sześćdziesiąt pięć wystawało wysoko ponad tłum innych ludzi. Była zwyczajnie u siebie i tak też się zachowywała.
- Czemu zdecydowałaś się przyjść?
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
W tłumie zebranych, krzyczących, pijących, mimo wszystko umykała obserwacji zbyt wielu. Zajęci oferowanymi atrakcjami, własnymi sprawami, relacjami... od których sama Carei, spiesznie odciągała uwagę, unikając pełznącego wzdłuż ciała wstydu i emocji, które dudniły wokół ekspresyjnością, z którą wciąż mierzyć się nie potrafiła. Nie tak otwarcie. Zdecydowała jednak sama. Chciała tu być. Chciała poznać, chociaż fragment tego, o czym słyszała. O czym czasem, ulotnie wspominała Shey, o realmie, jaki jej udziałem stawał się głośniejszy. I ten fascynował. Carei nie próbowała nawet udawać, że nie, choć kategorie urzeczenia, mieszały się ściśle z wibrującą natchnieniem, naturą artysty.
- Taki był plan od początku - przyznała i rozplotła ramiona, a z malowanych warg, jak echo, umknęło niezadowolenie i czający się jeszcze w kącikach oczu - bunt. Rozluźniła się pełniej, gdy odbicie uśmiechu, odnalazła na jasnych licach przyjaciółki. Z kolejnym impulsem ulgi przyjęła muśnięcie na policzku. Przymknęła powieki, ale chłonęła ulotny dotyk, jak przypieczętowanie zgody. Dłonie dla odmiany, wsunęła za plecy, splatając je ze sobą i nachylając się lekko, ułatwiając gest, hamując odruch, by wsunąć nos bliżej dziewczęcej skroni, i ułożyć policzek na ramieniu.
- Myślę, że mam dobre wzorce dla odstawiania - zmrużyła oczy i chociaż w tonie kiełkował żart, to w równym stopniu, pełgało w niej zawstydzenie. Nie był to styl, który pojawiał się w jej ubiorze za często. Obserwatorem jednak była dobrym, chwytając piękno, którym otulała się Shey, a kierując się własnym gustem, komponowała perełki, które uznała za pasujące do niej - Prowadź- kiwnęła głową i gdy tylko dziewczyna ruszyła, zdążyła uchwycić bladość dziewczęcych paliczków, by przypadkiem, jak już się znalazły, nie stracić jej z oczu. Podążyła jednak płynnie, nie dając się nawet ciągnąć. Nie chciała być ciężarem. Chciała być towarzyszką.
Pytanie wyrwało ją nieco z chłonącego otoczenie, zamyślenia - Chciałam cię tu zobaczyć - zaczęła, odnajdując jasność odbijającą się w źrenicach dziewczyny - w tym otoczeniu - przechyliła głowę na bok - tak jak ty mnie widziałaś przy malowaniu. Jest się wtedy trochę... innym - nie była pewna, jak doprecyzować kołującą w głowie myśl - poza tym... nigdy nie widziałam takich walk na żywo - uniosła ramiona, spinając nieco ciało. I ani na moment nie rozluźniła zaciśniętych na dłoni Shey palców, ledwie tylko sunąc opuszkami po bladej skórze, jakby chciała zetrzeć smugę, która dla odmiany, to zazwyczaj jej dłonie zdobiła, od malowanych grafitów - a sama być mnie nie zabrała, gdybym poprosiła wprost - wydęła usta, ale to łagodność trzymała się języka wypowiadanych słów i ciepło, które chciała też przynieść.
@Amakasu Shey
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
Prychnęła łapiąc żart, a jej znudzone spojrzenie przelotnie prześlizgnęło się po otaczającym je tłumie. Takie szczegóły jej umykały. Była na tyle uodporniona, że nie widziała ludzi wokół siebie. Mimo ich ilości wciąż stała po środku sama. Teraz dla odmiany miała ze sobą Carei, której towarzystwa nie zamieniłaby na niczyje inne. Bo tym właśnie była młoda dziewczyna o pięknych ciemnych włosach, bladej cerze i artystycznym spojrzeniu wprawionej obserwatorki. Była towarzyszką i Shey nigdy nie widziała w niej nikogo mniej. Dlatego też od razu mocniej pochwyciła delikatną dłoń nie zamierzając jej zgubić. Płynnie lawirowały w tłumie zajętych sobą ludzi i w mgnieniu oka znalazły się przy barze. Ktoś ustąpił im miejsca, żeby mogły zająć miejsce na dwóch bliźniaczych chokerach. Barman w międzyczasie zaczął nalewać whiskey do szkła z lodem spojrzeniem odnajdując brązowe tęczówki Carei i z pytaniem czekając na jej zamówienie.
- Tak, jest tu inaczej - zgodziła się siląc na delikatny uśmiech, kiedy miękka dłoń dziewczyny sunęła po nierównej fakturze pogryzionej dłoni. Carei za pewne wiedziała, że jej blizny były zaledwie pamiątkami po dzieciństwie, bo nie była to żadna tajemnica, a Shey nigdy się z tym nie kryła. Nie drążyła jednak tematu, nie przywracała niechcianych wspomnień.
- Dzisiejsza walka jest dosyć ważna, bo będę mierzyć się z wygranym - zdecydowała się wytłumaczyć i chociaż jej zblazowany ton wypełniała znana obojętność gdzieś w głębi można było doszukać się odrobin entuzjazmu. - Dziesięć rund po dwie minuty. Można wygrać przez nokaut albo na punkty. Nikt się nie poddaje. Będzie ciekawie - dokończyła odbierając od barmana szkło z karmelową cieczą. Oczywiście żadna z nich nie miała płacić. Były tutaj zaledwie gośćmi. Uniesione lekko szkło w stronę Carei zamieniło się kolorami odbijanych świateł. - Za dzisiejszą noc? - Zaproponowała toast kiedy już dziewczyna także odebrała zamówiony napój. Potem standardowo wyeksowała pojedynczego szota whiskey odkładając szklankę na mokry blat baru.
- Carei - zaczęła blokując z nią spojrzenie. - Walki trzymają się względnie powszechnych reguł. Na arenie znajduje się także sędzia. Zazwyczaj przerywa walkę, kiedy kogoś znokautują. Car zazwyczaj, nie zawsze - powiedziała powoli specjalnie akcentując niektóre słowa. - Jak ci powiem, że wychodzimy. To wychodzimy ok?
Zastanawiała się czy artystyczne oko Carei namalowaliby ją jedynie w odcieniach szarości. Czy może znalazłby się tam tez jakiś inny kolor.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Magazyn przeistoczony raz na jakiś czas w miejsce spotkań ludzi lubujących się innym rodzajem rozrywki. Brutalnym i agresywnym. Schodząc do szatni ścieżką ozdobioną ostrym światłem reflektorów nie była sama. Towarzyszący jej ludzie Cayenne, których tutaj oddelegował zlewali się z szarością otoczenia. Oprócz nich w szatni kręciło się sporo innych osób które znała. Wszyscy się cieszyli, co chwile ktoś jej gratulował, klepał po obolałym ramieniu jak by co najmniej została właśnie czyjąś matką. Obcy ludzie, obrzydliwie uważający się za jej znajomych. Nie widziała za wiele, zmęczenie zalewało potem jej czoło i powieki. Łapała nierówny oddech idąc jednak o własnych siłach. Odtrącała wszelkie próby pomocy, bo jak zwykle liczyła tylko na siebie. Niczym obiekt na wystawie zaciskała szczęki ze złości pod wpływem flesha telefonu, kiedy ktoś cykał jej zdjęcia. Kiedy w końcu opuściła sporych rozmiarów hol magazynu spodziewała się błogiej ciszy. Nic takiego jednak się nie stało. W szatni panowała taka sama wrzawa jak na zewnątrz innych członków Shingetsu cieszących się jej wygraną jak własną. Było to jej towarzystwo, a jednak nikt z nich nie był jej bliski. Zwykła trzymać wszystkich na dystans zwłaszcza odkąd rozpoczęła swoją przeprawę przez resztę pustego i bezsensownego życia solo. Siadając na drewnianej ławce nie myślała o niczym konkretnym. W bólu przymykała powieki bo wkurwiające, ostre światło jarzeniówki wwiercało się w jej mózg paląc przy tym białka oczu. Szumiało jej w głowie, a fale mdłości przypisywała pustemu żołądkowi. Pojawiały się przecież tak często, że dawno temu zwykła je ignorować. Cholernie bolała ją głowa, w końcu dostała w nią dzisiejszej nocy wielokrotnie. Ból ramienia, obite żebra i rozcięty łuk brwiowy, prowizorycznie sklejony dwoma cienkimi stripami plastra przeszły na dalszy plan. Chciała coś powiedzieć, ale język jej się plątał, a myśli wirowały. Ktoś wspominał coś o lekkim wstrząsie mózgu, jednak szybko zbyła tę uwagę wiązanką przekleństw. Miała w dupie ich zdanie. Ich wszystkich. Podaną szklankę z przezroczystym płynem przyjęła bez wahania eksując jej zawartość. Dopiero w połowie zdała sobie sprawę, że rozdzierające pieczenie gardła było spowodowane wódką nie wodą, którą obecnie piła, a jednak mino to nie przestała.
- Wody kurwa - warknęła niezadowolona, a ktoś wręczył jej pełną, plastikową butelkę schłodzonego płynu.
Wieczór dopiero się rozkręcał. Ktoś krzyczał, ktoś się śmiał. Muzyka dudniła z kilkumetrowych głośników zamontowanych w głównej części magazynu, a całe towarzystwo zaczynało już oblewać jej zwycięstwo w szatni. Triumfalny uśmiech wykrzywiał jej pełne usta, chociaż oczy pozostały martwe. Jak gdyby nic nigdy nie mogło zrobić na nich większego wrażenia. Walczyła, bo taką pamiątkę pozostawił jej Hayato, a spłacanie wszystkich długów było długoterminową inwestycją. I chociaż nie brała udziału w walkach dla siebie, wygrana cieszyła. Zwłaszcza, że Amakasu Shey nie potrafiła przegrywać.
Siedząc wciąż w tej samej pozycji wyciągnęła telefon z torby treningowej ,spuchniętymi różowymi dłońmi ze zdartymi knykciami, próbując wystukać coś na popękanymi ekranie. Kurwując pod nosem w końcu wcisnęła przycisk wiadomości głosowej nagrywając się. Nie zdała sobie nawet sprawy z entuzjazmu w swoim głosie, dzieląc się z nim kolejnymi informacjami dzisiejszego wieczoru. Chciała, żeby wszystko wiedział właśnie on. Nikt inny. O jej zwycięstwach i porażkach. Mówienie mu było pójściem na łatwiznę, bo wiedziała, że nie będzie jej osądzał. Nie będzie próbował jej uratować czy zmienić. Zwyczajnie ją poskłada, albo bardziej zepsuje wedle własnego widzimisię. Brzydziła się ekscytacją, którą wywoływała na niej każda z dwóch opcji.
Pomiędzy słowami wrzasnęła na tłum osób zbierający właśnie imprezę gdzieś indziej. Przychodzące połączenie odebrała po pierwszym sygnale, bo nawet nie zdając sobie z tego sprawy, siedziała od ponad piętnastu minut wpatrując się w wygaszony ekran telefonu. Odbierając podniosła się niezgrabnie, a wszystkie mięśnie paliły w proteście. Wolnym krokiem ruszyła w stronę prysznica ściągając z siebie spodenki, czarny top i dół bielizny. Była zbyt zmęczona, zbyt oszołomiona, żeby sprawdzić czy rzeczywiście w szatni została sama. Ułożyła telefon na rurce z zimną wodą odkręcając kurek. Dłonie oparła płasko o białe kafelki przed sobą zawieszając głowę i przymykając powieki; pozwalając żeby zimna woda swobodnie obmywała jej rozgrzane ciało. Skupiła się na rozmowie ignorując wirujący świat przed oczami. Parsknęła sucho, kiedy zapytał czy powinien przyjechać. Wstępna odmowa kontrastowała z kurczącymi się mięśniami podbrzusza na wspomnienie ich ostatniego spotkania, więc nim zdążyła się zastanowić wysyłała mu już swoją lokację. Nie zdawała sobie sprawy, że się jąkała; że jej słowom brakowało składu. Umyła się pospiesznie płynem do mycia i wytarła niedbale. Biorąc lekko zamoknięty telefon w dłoń ruszyła z powrotem w stronę ławki. Wyciągnęła ze sportowej torby wielką czarna koszulkę w rozmiarze xxl z napisem go fuck yourself, która kiedyś należała do Hayato, a teraz służyła jej praktycznie jako sukienka sięgając połowy ud. Zakładanie ubrania zajęło jej całą wieczność, kiedy obolałe dłonie próbowały przecisnąć sie przez otwory na ręce. W końcu jednak udało jej sie ubrać koszulkę i świeży dól bielizny, co uznała za wystaczający wyczyn. Spoglądając na czarne spodnie z dresu leżące obok, pokręciła jedynie głowa z rezygnacją, darując sobie. Położyła szczupłe plecy na twardych deskach ławki stukając jeszcze namiętnie kolejne wiadomości do Ryomy, jak gdyby była to sprawa życia i śmierci. W którymś momencie przestał jej odpisywać, więc opuściła zmęczoną dłoń wzdłuż leżącego ciała. Podwinęła jedną nogę w kolanie, bosą stopę opierając o chłód drewna, a drugą zostawiła wyprostowaną. Wolnym ramieniem zasłoniła sobie oczy przed światłem rażącym jej wrażliwy wzrok, rozkoszując się chwilą ciemności. W którymś momencie jej ciało wydało się cięższe drzemiąc spokojnie. Trzask telefonu spadającego na betonową posadzkę nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia, kiedy nie chcący wypuściła go ze swojej dłoni.
@Bakin Ryoma
Seiwa-Genji Rainer, Kurō Satō and Bakin Ryoma szaleją za tym postem.
Nie spodziewał się wiadomości. Nie od niej. Milczała zbyt długo, by powierzył Shey więcej niż zarys myśli. (Ponownie — a jednak). A jednak, jak to kocię ze zwichniętą łapą o właścicielu, tak i dziewczyna przypomniała sobie o jego istnieniu. Kiwa głową ze zrozumieniem. Do siebie, że rysuje ją jako bohaterkę własnych planów. Wciąż była i jest blisko z Shingetsu, z jej aktualnymi władzami. Przyda się. A jeśli nie do tego, to i powinien jej znaleźć inne zajęcie. Byleby miała zajętą czymś, kimś głowę. Byleby nie zaczęła myśleć zbyt intensywnie a jedynie męczyła się będąc. Krzycząc, rwąc do przodu czy, właśnie, bijąc. Pet ląduje pod podeszwą ciężkiego buta. Już drugi. Nikotyna gładko gryzie podgardle, gdy on jak ten pies pozbawiony kagańca, może zacząć działać.
Telefon brzęczy urywanym sygnałem. Wycisza go, by jedynie przelotnym spojrzeniem potraktować zdawkowe wiadomości. Odpisuje sporadycznie, byleby utrzymać ją na linii, swojej, przy sobie, by w sekundę nie zwinęła ogona i przytuliła pyska do innej nogawki. Jest ważna. W sposób czystko praktyczny — istotna. Ale też gdzieś uwił dla niej bardziej czuły, potrzebny kąt, w którym nie złość a mości się uwaga. Nie chce jej zmieniać. Nie chce jej naprostowywać, bo i rolą tresera nie jest podążanie schematem a naginanie reguł podług szczenięcia. Jest butna, porywcza i silna. Fizycznie i głębiej, w środku. Tam, gdzie serce nie bije wolno a napierdala o żebra z uporczywą wręcz natarczywością. W kontraście do jego znacznie spokojniejszej natury, zdaje się przynosić dużo więcej rozrywki. Mimo wszystko tę lubi. Rozrywkę. Generalnie i z definicji pojmowaną zabawę w kto kogo i gdzie.
Koniuszek języka obija się o podniebienie, gdy pomiędzy palcami wiruje wyciągnięty z opakowania plaster, a przed nim rój Cayenne’a. Kręci głową w niemym wkurwieniu, by przecznicę dalej zatrzymać się, oprzeć ramieniem o fasadę budynku i cmoknąć w pobłażliwym niezadowoleniu. Chuj. Już są najebani. Krzyczący jej imię, ale też i nie. Krzyczący drugiej z uczestniczek pseudonim i swoje ksywy. Pierdolony motłoch nie ludzie, którzy finezję depczą każdym kolejnym słowem. Ryoma przechyla głowę do prawego boku i, jak ten książkowy amant w czasach nastoletnich, zakłada fajkę za ucho. Zastanawia się przy rozchylonych wargach i wzroku osiadającym na ulanych twarzach od Cayenne’a, czy warto. Czy warto dla jednej tylko istoty przedzierać się przez ich barki z nadzieją, że pójdzie gładko. Gładko. Dłonie wsuwają się w kieszenie czarnych, zaprasowanych w kant spodni, gdy język sięga prawego kła, własną obłością szukając jego najostrzejszego kąta. Skup się. Zniża się do ziemi, klnie, mocniej zawiązuje sznurowadła ciężkich, wysokich butów. Kręci głową we własnym niezadowoleniu, bo powinien odpuścić, ale nie.
Jedno z okien prowadzące do wnętrza hangaru jest wąskie, usadowione zaraz nad głową, wmontowane tam już pośmiertnie. Pośmiertnie to jest w dniu przekształcenia obiektu z legalnego magazynu w mniej legalną miejscówkę. Tak, by łatwiej było spierdolić. I wejść. Dłonie więc zapierają się na samozwańczym parapecie, któremu bliżej do belki na siłę wpieprzonej w grubą blachę, i ciągną ciało do góry. Rozbawiony parska, gdy stopy znajdują podłoże we wnętrzu magazynu. Czuje się jak dzieciak, czego poczucie przynosi namiastkę sentymentalnej przyjemności; do ucha wpuszcza diabelskie podszepty, które zaraz mierzwią wyobraźnię wybujałymi planami. I wspomnieniami. Te strzepuje celowością. Nie teraz.
Na nosie ciemne okulary — jebany hohsztapler — których filtr wychwytuje mijane sylwetki. Jest ich sporo, ale nie na tyle, by zwróciły uwagę na kolejnego, przeciętnego typa. Bywalec? Niekoniecznie. Zbyt czysty, zbyt mało poobijany, upity, ale jest. Przylazł jak na komendę, czego zapewne będzie żałował. Myśl ta drga pod czaszką wkurwiającą melodię a tę mieli na języku jak cukierka. Wie, że popełnia błąd; że nie powinno się wchodzić w stado, które wcześniej cię odrzuciło. Szkoda tylko, że samo w sobie przeżarte było wirusem. Widzi ich. Dwójkę podległych o mordach kocich, pociągłych, przelanych karminem. To oni mieli jej pilnować? Nic więcej a okruchy śmiechu wypadają po wygięciu szyi. Lewa dłoń ląduje na karku, rozmasowuje go, gdy z każdym krokiem przestrzeń zaczyna pustoszeć.
Odgłosy wychodzących ludzi rzężą dalej, nad nim, a zastępuje je pogłos odbijanych przez wysokie sufity kroków. Nie mówi nic, nie krzyczy; jest przecież jak pies, który jeśli nie okiem, to znajdzie ją po zapachu. A woń ma specyficzną. Przesączoną — wiadomo — potem, zmęczeniem, wytyranym przez bójkę ciałem, ale gdzieś pomiędzy nimi tuli się zapach bezradności. Specyficzny dla tych porzucanych. Miękki, przyjemny, na języku zostawiający posmak jednego — więcej. Zna go. Słodkawą dla niego nutę rezygnacji, która w bezładnym ciele aż prosi się o zlizanie jej ostatnich kropel. On też tak smakuje. Czasami, nie zawsze.
Wymiętolona snem koszulka wywołuje w nim chwilowe, bardzo płytkie rozczulenie. To zamyka w mimowolnym, cichym parsknięciu, gdy hasło — go fuck yourself — raz jeszcze zapętli się w głowie. Na krótki moment siada nieopodal, tuż pod ścianą, gdy podług dziewczęcego oddechu wszystko wkoło zaczyna zwalniać. Sam opiera plecy o ścianę i z dziecięcą ciekawością, jakby na nowo przyszło mu chować się przy podwórkowych zabawach, chwyta zagubione strzępki rozmów. Później ląduje w telefonie. Nie wie, jak długo przesuwa te same wciąż kafelki przerzucanych zdjęć, gdy światła nad ich głowami zaczynają przygasać.
— Okej — mówi do siebie, ciszej, gdy podnosząc się z ziemi, jeden ruch ręki, mocniejsze odbicie podbicia stopy o ziemię. Głośniej dodaje: — Wstawaj, zbieramy się. — I nawet nie szuka jej wzroku, zaspanej świadomości nie dając czasu na rozbudzenie, kiedy na wpół wyprostowaną sylwetkę chwyta pod pachy i z większym niż mniejszym wysiłkiem unosi. Jedną ręką łapie ją ciasno w talii, drugą wsuwa pod uda. — Potrzebujesz tych spodni? — Pyta całkiem poważnie, prosto, gdy wzrokiem jak pędzlem pędzi ku pozostawionym wkoło rzeczom. Nic istotnego. Dłuższe zastanowienie, zanim oczy sięgną pozostawionego, wciąż wilgotnego telefonu. Wzdycha, by zaraz niezgrabnie sięgnąć go dłonią. Tym samym jej ciało na nowo spada niżej, stopy sięgają podłogi, ale wystarczą trzy wydechy, by przy większym wysiłku na nowo podciągnął dziewczynę do siebie. — Do mnie? Do mnie. — Nie pyta, nie jej, bardziej siebie, by kolejne podpunkty wyznaczyły dalszą wycieczkę.
@Amakasu Shey
but the devil
takes an interest.
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
- Wolniej się kurwa nie dało? - wychrypiała zblazowanym tonem zahaczającym o typowe dla niej wkurwienie. I pewnie ktoś obcy pomyślałby, że była zła. Ryoma jednak znał ją zbyt dobrze, żeby przeoczyć tę cichutką nutę ulgi w głosie. Ulg, że przyszedł; że i on jej nie zostawił. Ostre słowa kontrastowały z policzkiem przylgniętym do jego torsu; z dłonią, która wsparta na materiale jego koszuli mięła ją obitymi palcami podsuwając pod własny nos tylko po to, żeby wtulić go w kawałek ubrania i zachłysnąć się znanym, uwielbianym zapachem. Bo pachniał jak ta największa zakazana potrzeba, odbijająca się echem tęsknoty w wygłodniałym jego dotyku ciele. Nie widzieli się długo. Za długo pewnie. Kiedy nie było go w pobliżu wpadła w dziwny stan, stagnacji i wyczekiwania. Niczym psiak zostawiony w domu czekający pod drzwiami wejściowymi na powrót właściciela. Bo właśnie tym dla niej był i chociaż starała się to ukryć doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Bezbłędnie dostrzegał swoją kontrolę i wykorzystywanie jej przychodziło mu naturalnie, jak gdyby został do tego stworzony. Mówiła sobie, że jego władza nie była ani bezwarunkowa, ani absolutna, a jednak nigdy nie potrafiła znaleść żadnego argumentu przeciw.
- Nie. Która godzina? - Odparła powoli się rozbudzając, bo chyba pytał ją o spodnie. Wierzchem dłoni przetarła zaspane powieki przypominając raczej zagubioną dziewczynkę niż waleczną wojowniczkę. Przeciągnęła się niczym zaspane kocie w końcu otwierając szerzej ciężkie powieki. Mruknęła coś na znak zgody nie wiedząc nawet na co się godziła. Z każdą chwilą czuła jak ociężale mięśnie wracały do stanu rozluźnienia. Drzemka dobrze jej zrobiła. Pozwoliła odzyskać część utraconej energii. Pierwszy raz od dawna zdała sobie sprawę, że miała ochotę coś zjeść. Sama myśl jeszcze bardziej ją obudziła w porównaniu do codziennego wybrzydzania i nudności wywołanych chociażby zapachem jedzenia. Teraz było inaczej. Nie wiedziała czy powiązać to z wygraną czy faktem, że o n po nią przyszedł. Bez marudzenia, bez gadania czy komentarzy. I wtedy po raz pierwszy zdała sobie z czegoś sprawę. Cieszyła się właśnie, że to Bakin Ryoma był przy niej po walce, nie Amakasu Hayato. Tak. Zdała sobie sprawę, że była kurewskim samolubnym zdrajcą plującym nawet na swojego zmarłego brata. Zdecydowała się pożegnać wszystkie niewygodne myśli. Zagrzebać je głęboko wraz z całym albumem niechcianych wspomnień przeszłości. Skupić się na tym co tu i teraz, bo skoro już powoli dopuszczając do siebie, że chciała przebywać w jego towarzystwie czemu miałaby udawać inaczej? Pewnie po to, żeby nie dać mu tej cholernej satysfakcji, która z premedytacją wygięłaby jego zaciśnięte usta w uśmiech samozadowolenia. Szare tęczówki uniesione ku gorze chciały wybadać jego oblicze. Był zły czy zadowolony? Jak zwykle nic nie udało jej się z niego wyczytać, bo Ryoma umiejętnie pokazywał innym tylko tyle ile sam sobie zażyczył. Można było w nim dostrzec tylko tyle na ile innym pozwalał. Wtedy parsknęła sucho wciąż mu się przyglądając.
- Po chuj ci te okulary przecież jest ciemno - skomentowała odruchowo oplatając jego szyję rękami kiedy się pochylił, żeby zgarnąć zapomniany telefon z zimnej podłogi. Nie cofnęła rąk nawet po wyprostowaniu. Trzymała się polegając na nim w tym momencie całkowicie. I było to typowe sheyowe podziękowanie, bo na żadne inne nie mógł liczyć. Niespotykanie nie próbowała się wyrywać, tylko pozwoliła mu traktować się niczym jebaną księżniczkę, mówiąc sobie, że był to jeden jedyny raz. Była przy nim zdecydowanie mniej uparta niż przy Seiyi, bo nie próbowała zachować jakichkolwiek pierdolonych pozorów, że nic się nie działo. Ryoma wiedział i nie patrzył na nią z obrzydliwą litością, której nie chciała oglądać w zakrapianych błękitem tęczówkach Yakushimaru. Nie protestowała, kiedy wspomniał o kolejnym punkcie ich wycieczki. Informacja jedynie jeszcze bardziej ją rozbudziła, bo zdradzieckie ciało reagowało samo, a ona zdecydowanie nie chciała wracać do własnego mieszkania, które było najbardziej pustym i obcym miejscem w całym Fukkatsu.
@Bakin Ryoma
zt x2
Bakin Ryoma and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Yakushimaru Seiya gardzi postem aż przykro.
godz: 21:10
Jak te psy uparte z jednego stada, wciąż w tym samym miejscu, kotłujące się przy zamaszystych ruchach ogonów, stoją. Stoją i dzierżą w opasłych obiciami wargach fajki, które na krańcach żarzą się czerwienią. Na tle nocnej czerni ta kreśli zwodnicze półkola. Wraz z gwałtownymi ruchami rąk wyrysowują w powietrzu zapowiadające się emocje, ale i teraz przewidują zakończenia planowanych starć. Pomiędzy paliczkami przemieszczają się kruche, wysuszone przez chciwość banknoty. Kto na kogo i za ile? Parszywe łajzy nie ludzie, które w uczestniczących widzą sakiewki pełne yenów. Sam też trzyma papierosa, drugiego a ten przy dopiero rozpalonej bibułce, tli się jedynie mdłym oranżem. Plecy zaparte o połamaną czasem fasadę magazynu. Noga też. Na twarz opadają czarne włosy, które na moment lgnęły do ziemi, gnane ciągiem grawitacji, ale zaraz — wraz z uniesieniem twarzy — na nowo i gładko opadły wzdłuż ciała. Szybkie zlustrowanie stojących. Wciąż ci sami. Cały czas pilnuje każdego ze zgromadzonych w obawie, przed tamtymi, ale i za sprawą lisiej ciekawości. Dawno nie zastał tutaj nowej twarzy, wszystkie mordy żłobione tymi samymi bliznami i wspólnym, współdzielonym przez stado śmiechem. Cichym, trochę przepitym, ale uważnym, by głosy nie poniosły się dalej — ku światu poza zamkniętym kręgiem bitewnym.
Ryoma uśmiecha się. Pomiędzy palcami majaczy zarys fajki, gdy rozbawiony rozmasowuje fragment skroni. Ten sam, który mieści pod czaszką wszelkie absurdy. Nie wie, czy powinien aż tak wystawiać się na czujne oczy Shingetsu, ale nastoletnia butność jeszcze z niego nie uleciała. Jeszcze myśli, że może. Na dobrą sprawę ostatnim razem nie zdążył zdechnąć a już został przywróconym do życia. Hallelujah.
Słodki smak nikotyny kładzie się na wnętrzu policzków, gdy wzrok na moment pozostaje wklejonym w ekran telefonu. Mają jeszcze chwilę. Dwadzieścia minut plus dziesięć, kwadrans opóźnienia. Fajka schowana zostaje na krawędzi ust, gdy spod jego palców ucieka krótki esemes z przypadkową emotką i jednym, wołającym do boju słowem — “rozjeb”. Brakuje rozwinięcia, co samo w sobie bawi, więc kącik ust unosi policzek, narusza gładkie ułożenie linii wodnej. Niech ma — wsparcie. Po to tutaj jest. Po to jak najgorszy z ojców wyłonił się z piekła własnego mieszkania, cudownie zamkniętych przed innymi zimnych ścian pustawego apartamentu, by być. I będzie.
Pod prawą nogą poruszenie. Spogląda ku niemu a tamże kupa sierści, o której zdaje się, że zapomniał. “No już”, krótkie pocieszenie ucieka spomiędzy rozchylonych ust, gdy wnętrze dłoni zapiera się na łbie dużego psa. Zen rozchyla paszczę, wypuszcza z wnętrza przeciągły jęk. Przyzwyczajony do ludzi, z kagańcem uwieszonym na krańach pyska, stanowi jedynie dodatek do pociągłej sylwetki Bakina. Jest stałym elementem, czasami tylko ruszającym ogonem jak biczem po chropowatej fakturze okolicznego piachu. Raz tylko ożywia się. Nie tylko on. Łeb unosi i on, i Ryoma, który oderwawszy sylwetkę od fasady magazynu, ciekawie spogląda ku zbliżającej się do nich sylwetce. Nie tylko on. Ku niższej, giętej w barkach postaci spojrzenia suną jak szybkie pociągnięcia pędzla po świeżo naciągniętym płótnie. (Niemalże towarzyszy im szelest szorstkiego włosia).
No proszę.
— No proszę, Carei — Wczesny szept unosi się do zdawkowego tembru, gdy ciało dziewczyny przetnie się z jego własnym. Ryoma wykonuje jeden, dwa kroki ku dziewczęciu, by zaraz zanim przysunęło cię cielsko Zena. Pies opada tułowiem przy nodze mężczyzny, gdy ten przekrzywia głowę do prawego barku. — Rozumiem, że dla Shey? — Widząc jej zdziwione, nierozumiejące spojrzenie, dodaje: — Ryoma. Nie wspominała o mnie? — Cmoka z widocznym rozbawieniem i pozwala dłoniom wsunąć się w kieszenie spodni (wraz z telefonem). Niewidoczne dla niej, ale wyczuwalnie ostre dla niego kły wbijają się w dolną wargę, po czym sączy dalej: — Miałem nadzieję, że poznamy się a bardziej przyjemnych warunkach. Dlaczego jeszcze do nas nie wpadłaś?
but the devil
takes an interest.
Warui Shin'ya, Amakasu Shey and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Nienawidziła spojrzeń, które wyczuwała pomiędzy tymi, które z nieprzyjaznym zainteresowaniem lustrowało "nieznajomą". Lepkie, obrzydliwie wręcz śliskie, głodne, wywołując w niej kiełkujące, chociaż wciąż trzymane na uwięzi przerażenie. Domyślała się, że większość była stałą publicznością i rozpoznawali się nawet w warkocie ciężkiego dymu -nie tylko tytoniowego - i zmieszanej z potem woni alkoholu. Było coś jeszcze, dużo podlejszego, instynktownego, co wywoływało podniecenie wśród zebranych, a łączyło się z czystą, zwierzęcą wręcz chęcią mordu. Spijając emocje razem z krwią, która rozbryzgiwała się podczas walk. Zacisnęła malowane czerwienią wargi, pochylając nieco głowę, gdy ciemność włosów, tym razem rozpuszczonych, rozsypała się na ramionach, przysłaniając nieco pobladłe lica.
Już niedaleko. Już niedługo.
Wiedziała jaki ma cel, rezygnować nie miała zamiaru. I jakkolwiek głupio mogło wszystko brzmieć, odnajdowała w swojej obecności irracjonalną przyjemność. Bo Shey - wpuściła ją do swego świata. Nawet, jeśli odsłoniła tylko jego fragment, Carei przyjmowała go w całości, mając świadomość, że znajdzie swoje odbicie później, na bieli płócien, na kartkach, wyrywając i zapisując obrazy, które inaczej, mogły zostać odebrane.
Jej imię wymówione, obcym tembrem, wywołał nieoczekiwany dreszcz, inny do tego, który szczypał niepokojem, popędzał. Uniosła wzrok, niemal zadzierając głowę, z palcami wplecionymi w pasek torby, który zahaczał o czerń krótkiej, skórzanej kurtki. Paliczki drugiej dłoni wbiły się w rękaw równie ciemnego półgolfu. Równie płynnie, uwaga opadła w dół, gdy smukłe, psie cielsko opadło na ziemię, obok nogi nieznajomego. I choćby chciała, nie powstrzymała ulotnego uśmiechu, który zgasł od razu, gdy wróciła do wpatrzonego w nią mahoniu spojrzenia.
- Tak, Shey - powtórzyła dźwięcznie, wiedząc, ze tożsamość walczącej, rzeczywiście mogła ewentualnie powstrzymać niektóre zaczepki. Ale wypowiedziane imię, załaskotało ciekawością. I wspomnieniami, które przechyliły jej głowę na prawo, dokładnie wtedy, gdy zrobił to mężczyzna - Wspominała - potwierdziła wolno, czując, jak przez palce ciągnie znajomy dreszcz, jak opuszki drgają poruszeniem, które - gdyby siedziała na swoim miejscu, odnajdowałyby już cienki rysik grafitu z szaleńcza potrzebą, odbicia obrazu na kartce. Dlatego wargi kołyszą się w uśmiechu, który można było nazwać rozmarzonym. Tym bardziej, dziwne zjawisko w otoczeniu, które nie miało w sobie wiele do takich zabiegów - do zaoferowania.
- Miałeś nadzieję? Dlaczego? - pytanie wyślizgnęło się prędzej, nim zamknęła usta, chowając ciekawość. Co wiedział o niej? - Nie wiem, gdzie mieszkacie - łagodniej, bardziej miękko opadł głos, gdy znowu zerknęła w dół, nie nieruchomi czuwające stworzenie, ze ślepiami - jak jego właściciel, utkwionymi w postać artystki
- Mam nadzieję, że mnie polubisz - uśmiech rozjaśnia się mocniej, bo słowa nieoczekiwane skierowała do psa. Nie warzyła się jednak wyciągnąć ręki. Wystarczająco dobrze pamiętała lekcje Akity, by czekać w tym wypadku na pozwolenie. Nawet, jeśli kusiło ją, by podsunąć pod smukły pysk własną dłoń. Odetchnęła, przekręcając ciało tak, by zwrócić się ku mężczyźnie - jeśli mnie zaprosicie, na pewno się pojawię - dodała ciszej, prostując się i tym razem zerkając w stronę, gdzie siedziała jej dzisiejsza obstawa, by lekkim kiwnięciem głowy zaznaczyć, że wszystko było w porządku i nie potrzebowała wsparcia.
@Bakin Ryoma
Warui Shin'ya, Amakasu Shey and Bakin Ryoma szaleją za tym postem.
Wiruje na twarzy mężczyzny przyjemny, ale też naturalny dla niego uśmiech. Ten sam, który nosi przy każdej rozmowie z pozornie neutralną osobą. Nie jest przecież z natury istotną o chłodzie wpisanym w tęczówki. Wręcz przeciwnie. Buzuje w nim ciepło, które ma na skrajach posmak goryczy. Bawi się podług tylko sobie znanych rytmów, ale te rwą go dalej, niż sam by się spodziewał. Przestępuje z nogi na nogę i milczy, ramię ponownie zapiera na fasadzie budynku. Czuje na sobie wzrok i jej, i jeszcze kogoś; kogoś kawałek dalej, za jego plecami. Wzrok jak śruby na siłę wbijane w twardość ściany. Aż barki bolą, kiedy bardzo ostrożnie sięga lewego przedramienia, to delikatnie rozmasowuje (a wraz z nim wzrok nieznajomego; wcieranego w ciało jak krem na rany).
— Shey waruje przy swoich znajomych bardziej, niż ten kundel przy mnie. — Nie, nie jest to kundel a pies zdecydowanie rasowy. Dog argentyński dla znawców. Dog dla miłośników. Pies z rodowodem dla tych, co rozróżniają jedynie chihuahua’y i husky. Mimo wszystko kundel, ale ten, który zaraz dostaje pod mordę zatoczoną pod nogę mężczyzny piłeczkę. Zwykła, tenisowa, ujebana lokalną ziemią. Jednym ruchem nogi Ryoma puszcza zabawkę ku zwierzęciu a ten z głośnym mlaskiem wgryza się w jej obłość. Zwierzak warczy, Bakin parska rozbawiony i spogląda ku rozmówczyni. — Ma na imię Zen, chociaż o nim mogła wspominać więcej. Całkiem się polubili, ale było to do przewidzenia.
— Miałeś nadzieję? Dlaczego?
Uśmiech. Krótki, lisi, trochę zwodniczy, ale wciąż przyjazny.
— Z czystej ciekawości — odpowiada szczerze, niemalże od razu, pozwalając rozbawieniu zafalować pod każdym ze słów. — Poza tym uważam, że wypadałoby znać ludzi, którymi otaczają się nasi współlokatorzy. Mieszkasz z kimś? — pyta luźno, łapiąc pod stopę piłeczkę, która wytoczyła się spod psa. Jego pysk już nad umykająca zabawką. Zaśliniony, ogon w ruchu oraz warczenie, które zaraz zamieni się w głośniejsze szczęknięcie. — Nie znasz adresu? — Szelmowski uśmiech poprzedzony zostaje potrójnym cmoknięciem oraz pokręceniem głowy. — A chcesz znać? — pyta zaraz przekrzywiając głowę do lewego barku. — I widzisz, tutaj pojawia się ciekawość.
Piłeczka spod jego nogi leci ku dziewczęciu, gdy sam mężczyzna kiwa głową ku psiakowi.
— Daj mi swój numer. Napiszę ci adres, datę, godzinę. Co ty na to, by zrobić Shey niespodziankę? — Brew mężczyzny zarysowuje łuk nad prawym okiem. Zaraz jednak schyla się ku pupilowi, drapie go za prawym uchem. — Znając ją, nie będzie z tego powodu najszczęśliwsza, ale każdy zwierzak lubi, gdy się z nim trochę droczysz. Nie jest tak, Zen?
but the devil
takes an interest.
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Wiedziała, że wystarczył gest, by dać znać o potencjalnym niebezpieczeństwie. Nie chciała nadwyrężać dudniącego napięcia, pozostawiając brata wystarczająco długo samego, by przekuł niecierpliwość w czyn. Mimo to, obecność prawie-nieznajomego działała na nią kusząco. Pozostawała więc w zasięgu roztaczanej przez mężczyznę aury, której złożoność łaskotała osadzoną w artystycznym tchnieniu - ciekawość. W równym stopniu, zdradzała mimowolne zainteresowanie obecnością rasowego psa. Orientowała ledwie po smukłości ułożonego ciała i służnej postawy wobec właściciela, który prostym gestem zachęcał zwierzę do zabawy z tocząca się piłeczką. W wyobraźni, potrafiła sobie nawet scalić obraz, jak ośliniony pysk rozwiera się i zęby wbijają się w mięso, szarpiąc na strzępy, rozchlapując - zamiast śliny, gęsty szkarłat. Z natchnieniową uwagą śledziła więc powarkiwania i wiązanie reakcji, na proste gesty Ryomy.
- Zen - powtarza miękko, przyzwyczajona, by otaczać żywe stworzenia podobną tonowi delikatnością. Gdy wzrok unosi wyżej, dzieląc się emocją z właścicielem psa, usta wciąż ma rozchylone w pozostałości uśmiechu - Nie wspominała - odpowiedziała krótko. Pamiętałaby o takim szczególe, zamiast tego, przyjaciółka zdawała się szczędzić jej informacji, które pokazałyby współlokatora w przychylnym świetle. Zapewne nie chcąc zachęcać do drążenia tematu, którego unikała jak ognia. A jednak - była tu. I rozmawiała z mężczyzną, który musiał wywoływać tak skrajną perspektywę.
- Zakładam, że zna pan... to powiedzenie o ciekawości - mieszały się w niej uczucia. Z jednej strony skrzyła się ta sama, wypomniana właśnie ciekawość, z drugiej, drgał w niej niepokój. Ten głębszy, przysypany stertą gruzu z przeszłości. Strachem dużo bardziej intuicyjnym, alarmującym o niebezpieczeństwie, do jakiego był zdolny rozmówca. Wrażenie rozsypywało się jednak przy próbie wypchnięcia na język szybką odmową - Nie - odpowiedziała w pierwszej kolejności, by zaraz potem nałożyć na nie przeciwność - tak - w końcu, miała w mieszkaniu lokatora. Rudy kocur. A przez ostatni czas, więcej niż często, witał ją i drugi Jiro.
- Pytałam o to Shey - przekręca nieco pytanie - to znaczyło, że znać chciałam - wzrok opada pod nogi. Dłonie splotła przed sobą, rezygnując z chęci wsunięcia paliczków na miejsce między psimi uszami. Zamiast tego, zachęcona podsuniętą zabawką, uniosła nogę, by najpierw przejąć toczącą się kulkę, zatrzymując pod podeszwą buta, potem popychając w stronę czujnie obserwującego jej ruch - zwierzaka.
- W porządku, dam ci swój numer - zgodna przyszła po chwili wahania, warząca się między obserwacją scenerii pod nogami, a czujniejszą próbą uchwycenia męskiej intencji. Otaczał się się siłą. Ta, kryła się nawet pod rozbawieniem, co unosiła raz za razem wąskie wargi Bakina. Zastanawiała się jednak, co chowało się dalej, co zobaczyłaby, gdy uśmiech gasł, a do oczu, zamiast świdrującego żaru, wdzierał się chłód, ciemność rozpuszczała drobiny światła, które zakręcały się wokół dna tęczówek - ale Shey musi wiedzieć. Sama jej powiem - wspięła spojrzenie dokładnie na to należącym do psiego trenera. Przypominał jej bardziej wojskowego. Z miękkości ruchu, z czujności zawieszonej na ciele, z opanowania, jakie trzymało w ryzach coś - czego dostrzec nie miała szansy, a co być może lepiej prezentował pozornie niegroźny zwierzak, pochłonięty prostą czynnością, ogryzania rzucanej mu piłeczki.
@Bakin Ryoma
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
|
|