Tomikoani
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 16:03
Tomikoani


Tomikoani jeszcze dziesięć lat temu należało do Karafuruny Chiku, ale w roku 2021 zostało zakwalifikowane jako ulica Nanashi, ze względu na upadające jeden po drugim sklepy i knajpy. Dawniej dało się tu dostać wszystkie najpotrzebniejsze produkty, a wieczorem zza zamkniętych drzwi dobiegała barowa muzyka. Obecnie mało kto uczęszcza tą trasą, a ci nieliczni, którzy postanowili postawić stopę na brudnej od śmieci ścieżce, napatoczą się co najwyżej na niemal doszczętnie pozbawione asortymentu pomieszczenia handlowe, działające już chyba tylko dzięki ostatniej nadziei ich właścicieli.

Istnieją liczne pogłoski, że gdy noc czerni niebo na ebonit, a sporadycznie działające latarnie próbują rozgonić mrok z zaułków Tomikoani, kątem oka dostrzec można przechadzającą się po ulicy kobietę, wołającą o pomoc. Jej głos przeszywa duszę do szpiku; czuć w nim ton pełen napięcia, błagania i przemożnego smutku, jednak nie należy reagować na jej prośby. Choć nikt nie wierzy w podobne opowiastki, zbywając je lekceważąco ręką, historie tego pokroju to dobry motyw na wieczorne, straszne spotkania. Mówi się, że nieznajomą szlochającą o wsparcie jest Rakatomi Imeko - kobieta, która lata temu zginęła w letnią, bezchmurną noc, podczas porodu, dokładnie tu, na ulicach Tomikoani. Po śmierci stała się ubume i od tego momentu krąży po terenach, w których zginęła, w zakrwawionych szatach i z nieżywym niemowlęciem w ramionach. Ponoć, kiedy tylko zbliża się do niej człowiek, próbuje przekonać go, aby przyjął jej dziecko i zaopiekował się nim. Jeżeli napotkana osoba się zgodzi i pozwoli, aby tobołek z maleństwem spoczął w jej objęciach, Rakatomi znika przy pierwszym mrugnięciu powiek, a zawiniątko staje się coraz cięższe i cięższe, aż pomocny przybysz zostaje zmiażdżony pod jego wagą.

Haraedo
Nakadai Kyoko

Nie 27 Lis - 23:32
Przetarła przekrwione oczy, rozmazując maskarę i ciemne cienie na powiekach. Dyskomfort nie ustępował. Zacisnęła więc kurczowo powieki, chcąc choć na chwilę nieco złagodzić pieczenie przesuszonych śluzówek. Zapach jej perfum wymieszał się z papierosowym dymem, alkoholem i wonią wszystkich, którzy mieli się okazję o nią dzisiejszego wieczora otrzeć. Właśnie skończyła swoją zmianę za barem.
Czuła się paskudnie lepka, przepocona i przeżuta. Kasjer w całodobowym patrzył na nią, jakby była żywym obrazem nędzy i rozpaczy. Przyduża wiatrówka zdecydowanie nieadekwatna do pogody, nogi okryte jedynie przedartymi tu i ówdzie rajstopami, no i ta wełniana czapka z bąblem. Kupiła czteropak Asahi, opakowanie Kopiko i onigiri.
Marzyła o wygodnym łóżku, ciepłej herbacie i niezmąconych dziesięciu godzinach snu. Od ponad 48 godzin nie była jednak w stanie zmrużyć oka. Miała poczucie, że prędko się to nie zmieni. Pozostałości klubowego basu nieprzyjemnie dudniły w uszach. Kilka kieliszków, które wypiła tuż przed opuszczeniem pracy zaczęły dawać o sobie znać.
Było jej źle, tak zwyczajnie ludzko nieprzyjemnie.
Wsiadła do autobusu. Trzy przystanki, a potem dwadzieścia minut spacerem i około cztery zaczepki jakichś paskudnych oblechów. Będą wołać, gwizdać i komentować, ale żaden nie odważy się podejść.
To nie tak, że to była jej świadoma decyzja. Nie to, że miała ochotę, potrzebę czy kaprys. Nie zastanawiała się nad tym, co robi. Mechanicznie wsiadła do autobusu, by potem równie mechanicznie z niego wysiąść. Adoratorom automatycznie odpowiadała środkowym palcem i ze znużoną miną toczyła się przed siebie, odpalając papierosa za papierosem.
Dotarłwszy do celu, kulturalnie dokończyła palenie na zewnątrz, po czym pchnęła duże, metalowe drzwi. Ku jej zaskoczeniu nie były zamknięte. W środku było równie zimno co na zewnątrz. Stary magazyn stał teraz pusty, oprócz dzikiego lokatora, który zadomowił się w jednym z byłych biur. Chyba.
Odpychająca aura i brzydota Nanashi były dla Kyoko kojące. Wszystko stało w tu w miejscu, z nią włącznie. Dawało jej to poczucie ściągnięcia własnego człowieczeństwa z wątłych barków. Dobrze było być w takim odczłowieczonym miejscu, jakkolwiek okrutnie by to nie brzmiało. Bo Kyoko, jak większość mieszkańców Fukkatsu, darzyła dzielnicę wstrętem, pełna uprzedzeń. Dlatego uwielbiała tu przychodzić.
Widok wychudzonej sylwetki bezwładnie leżącej na materacu ułożonym na starych kartonach nie był niczym nowym, mimo wszystko stroszył włosy na całym ciele i przyprawiał o mdłości. Po co właściwie tu przylazła? Kwas żołądkowy podszedł jej do gardła, z pomocą przyszedł kawowy cukierek, którego przerzucała językiem, próbując uspokoić żołądek.
Heeej... — powiedziała wesołym tonem, jak gdyby nigdy nic, gdy wnętrzności wróciły już na swoje miejsce. Brak odpowiedzi. Ignorował ją? — Potrzebuję pomocy. — kolejna próba, może tym razem się uda. Nic.
Podirytowana zmarszczyła brwi i podeszła nieco bliżej pół-truchła. Naprawdę wyglądał jak martwy. Od niechcenia trąciła go stopą. Najpierw raz, potem drugi i trzeci. Nawet nie drgnął.
Zobacz co znalazłam na podłodze w pracy. — pomachała mu przed oczyma samarką z niedużą ilością białego proszku. — Chcesz spróbować? Nie wiem co to.
Czyżby przeszkadzała mu właśnie w zabawie? Miejsce było tak zasyfione strzykawkami, że nie była w stanie powiedzieć, czy właśnie coś wziął, czy nie.
Żyjesz? — sprawdziła mu puls. Bardzo wolny i słaby, ale był.
Mogła go bić, a pewnie i tak by się nie obudził. Było kilka opcji: mogła okraść biedaka albo poczekać aż się obudzi. Lub skona. Może w przypływie empatii nawet by się za niego pomodliła, chociaż miała pewność, że jego duszy i tak już nic nie pomoże.
Odgarniając wszędobylski syf, zrobiła sobie miejsce po drugiej stronie materaca. Stopy bolały ją od kilkunastu godzin pracy. Musiała usiąść. Ściągnęła buty, rozmasowując obolałe kończyny.
Czemu na tej melinie było tak cholernie zimno? Znalazła coś kocopodobnego i zarzuciła na siebie i leżącego obok Norizou. Otworzyła piwo, zarzuciła dwa Kopiko i zaczęła przeglądać telefon.
Co z ciebie za facet, masz t a k ą dupę w "łóżku" i wolisz spać? — gadała do siebie, nie odrywając wzroku od ekranu.
Gdzieś w tle tliło się pytanie, co właściwie zamierza teraz zrobić? Ma zamiar czuwać nad tym przećpanym łbem i marznąć? Czekać, tylko na co? Nie miała siły wracać. Ba, nie miała powodów, żeby wracać. Sama już nie wiedziała. Szybko spychała podobne myśli na najdalszy plan.
Po raz pierwszy zawiesiła spojrzenie na żywym trupie na dłużej. Widziała jego profil. Spierzchnięte i półotwarte wargi, zapadnięte policzki i cienie pod oczami. Okropny typ. Uśmieszek wpełzł jej na twarz.
Dosiadając Norizou okrakiem, jedną dłonią ścisnęła mu policzki, odchylając głowę i otwierając mu nieco usta. Drugą szukała w kieszeni kurtki samarki. Czy jak mu dosypie tego magicznego proszku, to się obudzi? Chyba warto spróbować, co? Zbliżyła woreczek do ust czarnowłosego...


you dangle on the leash of your own longing;
your need grows teeth

Nakadai Kyoko
Higashino Norizou

Pon 28 Lis - 17:18
Ah, wreszcie upragniona samotność. Jak wspaniale czuł się, gdy wyrwany z niewoli szpitalnych aparatur czmychnął na ulice, by na powrót sięgnąć po igłę, odrzucając w niepamięć multum pomocnych dłoni. Przypominał sponiewierane życiem truchło, gdy wlókł się ulicami miasta, które żyło własnym rytmem, jakby zdając się nie zważać na tragedie małych ludzi. Tacy jak on, niemal niewidzialni dla świata, egzystowali w odgrodzonej niematerialnym murem dzielnicy ubóstwa; ale czy mu to przeszkadzało? Czy rzeczywiście czegoś mu tu brakowało? Mhm, choć odrzucał tę koncepcję, okłamując się, że ma tu wszystko, czego pragnie. Niewielu podzielało to zdanie; niewielu cechowało się takim uporem i głupotą, by wzgardzić dobrobytem w imię tak zwanej wolności. Wolności okupionej najwyższą ceną: zdrowiem, majątkiem, nieszczęśliwą miłością. Wolności, która pomimo mechanizmu wyparcia, okazała się nieosiągalną fikcją.
Przecież nawet śmierć nie była w stanie go wyzwolić. Dlaczego więc za namiastkę takowej wolności postrzegał narkotyk, który tak naprawdę doszczętnie go zniewolił?
Przez dragi dawno zatracił poczucie racjonalizmu i wstydu. Przed-przedwczorajsza koszula, ówcześnie wyraz szpitalnej sterylności, teraz — wymięty, ubłocony i podarty materiał, w którym przez warstwę krwawych rzygowin ledwie przebijał się element pierwotnego błękitu. Spodnie do kompletu, wbity w żyłę wenflon, rozedrgane w spazmach ciało. Te cechy nasuwały myśl, że uciekł z objęć terapii — i nie zadał sobie nawet trudu, by w najmniejszym stopniu to ukryć. Pełznął gdzieś po metropolii, błądząc do swej nory i zataczając się niechlujnie, bo nie obchodziło go, co sobie ludzie pomyślą. Cel podróży w hierarchii priorytetów stał nade wszystko: oto bowiem dorwał kolejną dawkę lekarstwa na umęczone ciało i zrozpaczoną duszę, a resztki stłamszonej woli pozwoliły dotrwać do chwili, w której spocznie w bezpiecznym zaciszu.
Substancje dawno przestały stymulować go przyjemnym kopem. Uzależnienie przeobraziło się w obsesję, ostając się wyłącznie strachem i zapotrzebowaniem organizmu, bez którego dostarczenia nie potrafił funkcjonować. Po dwóch tygodniach niekompletnego detoksu, dla targanego syndromem odstawienia ćpuna, morfina była zbawienna. A więc zamknął się na swoim squacie — okupowanym od bodaj trzech miesięcy magazynku po jakimś starym warsztacie samochodowym — i osunął się w toń narkotyzmu, zagryzając batona skradzionego z pobliskiego sklepiku i aplikując dożylnie pierwszą dawkę taniego opium i innych syfiastych prochów.
A później drugą.
Trzecią.
Czwartą.
i czas mijał, aż nastąpił morderczy zjazd, po którym zupełnie utracił świadomość.
Wtedy coś poczuł. Podrażniony wzrok reagował na światło, które wdzierało się do jego oczu z ekranu smartfonu, który stanowił tu jedyne źródło światła. Wytłumiona sensoryka nie odpowiadała na czas, bodźce dochodziły do niego ze sporą dozą opóźnienia, jak gdyby jego umysł bytował w transcendencji, pozbawiony synchronizacji z ciałem. Dźwięki były mgliste i nierozpoznawalne, jak gdyby mówiąca do niego osoba nie posiadała wyrazu, a wypowiadane słowa były zlepkiem głosek zagłuszonych dudnieniem młota o bęben. Wkrótce nadeszła realizacja: to chyba ciśnienie, które grzmociło o bębenki — ale te w uszach, gotowe niemal rozsadzić je od wewnątrz. A później poczuł ciężar. Ciężar kobiety, która przygniatała dolne partie jego ciała — i ciężar egzystencji, nieznośnie dającej mu się we znaki ogromnym bólem. Zmąconym umysłem, który nie nadążał z przetwarzaniem informacji. Suchością w ustach, jak gdyby niczego nie pił od co najmniej kilku dni. A wreszcie — jakieś śmieszne smyranie po języku. Jak gdyby...
...ktoś wcierał mu jakiś proszek? Dotarło w zasadzie po kilku minutach, gdy używka wspomogła proces jego ocucenia, bynajmniej nie bez ingerencji kobiety, która spędziła choć chwilę na powielaniu swoich znudzonych lamentów.
I z początku się udało — spojrzał na jej twarz mętnym wzrokiem i przyglądał się przez chwilę, a potem wybałuszył oczy: wpierw w zdziwieniu - a później przestrachu. Dalszy rezultat był gwałtowny i niespodziewany.
Zostaw mnie kurwa, zostaw! Nie dotykaj! — wydarł się, nieostrożnie zrzucając z siebie ciężar sylwetki, której jeszcze nie rozpoznał. W niemalże panicznym odruchu, jak gdyby walczył na śmierć i życie, niemalże na czworaka pełzał do tyłu plecami do ziemi, próbując zwiększyć dzielący ich dystans. Za prowizoryczną broń posłużyła mu strzykawka z igłą, która walała się gdzieś pod ręką, a którą to rękę wymierzył teraz w stronę dziewczęcia. — Jesteś jedną z nich, musisz być jedną z nich, zostaw mnie — powtarzał w przerażeniu, bredząc chyba o tylko sobie znanych głupotach. Głupotach, które nabrałyby szerszego kontekstu, gdyby kobieta wiedziała, że Higashino Norizou znalazł się po drugiej stronie.
No, ale w tej chwili wyglądało na to, że po prostu się naćpał i potrzebował chwili, by zatrybić, co się właściwie stało. — Kyoko? — spytał, patrząc w nią tępym wzrokiem, jakby w chwili zawieszenia. Trudno powiedzieć, co musiał brać i jak dawno, żeby procesować z takim opóźnieniem. Emocje wreszcie wygasły, a na jego twarzy pojawił się grymas smutku. Wtedy skądś dobiegło miauczenie kota; wpierw jednego, potem drugiego, trzeciego — i wszystkie oblazły go, łasząc się i mrucząc, jakby domagały się atencji, którą oczywiście dostały. — Za mocno weszło, za mocno — spoglądał na Japonkę, ale mówił chyba do siebie, gdyby powziąć uwagę na jego nieobecny wzrok i skupienie na głaskaniu dachowców w trakcie dziwnego bujania do tyłu i w przód. — Przynieś mi szluga. I coś na banię. Czego tu szukasz? Znów przyszłaś się nade mną pastwić? — podjął, a w jego pytaniu jawił się wyraźny cień wyrzutu zmieszany z nutą lęku. Być może miał na to wpływ specyfizm ich relacji, w której obie strony — na pozór tak różne, a tak podobne, zepsute jak zdegradowane bioodpady — pałały do siebie równie wielkim obrzydzeniem... co fascynacją wyrażaną w chorej afekcji. — Też je widzisz? — nadmienił bez wyjaśnień, jak gdyby w jego słowach było coś oczywistego. — Były też w szpitalu. Chyba wszędzie są. Czasem nawet tutaj.

@Nakadai Kyoko
Higashino Norizou
Kitamuro Eri

Czw 5 Sty - 23:32
20 grudnia

Deszcz wcale nie pomagał w widoczności. Wiedziała, że nie to nie mogło uciec daleko, kiedy biegła w kolejną z uliczek - wiedziała, że było osłabione; wiedziała już doskonale, co to cholerstwo tutaj sprowadziło. Znała jego imię. Zdradziło się, wiedziała, że wystarczyła tylko chwila, żeby całkiem się tego pozbyć. Może dlatego biegła ściskając w dłoni swój pistolet.
Włosy były spięte z tyłu w kok, nie zasłaniały jej widoczności - ani nie przysłaniały blizn znajdujących się na jej twarzy. Mundur bez nawet jednej plamy brudu, ciężkie oficerskie buty rozbryzgiwały zbierającą się w kałużach wodę. Serce jej dudniło, nie z przerażenia, a przez adrenalinę, która się wydostawała. Znała to uczucie doskonale, kiedy była skupiona, a jej ciało niczym odruch traktowało każdy stawiany krok.
Zawahała się tylko na moment przez skręceniem w następną uliczkę, od razu celując przed siebie i oddając strzał. Odrzut nie był duży, nie przy tym rodzaju broni, dodatkowo dopasowanym do niej. Elegancki, lekki, doskonale wyprofilowany do jej dłoni niewielki pistolet bardziej był odczuwalny jak przedłużenie jej ramienia niż ciężar, który niósł się za nim. Pistolet był mały i lekki, ale skuteczny na te stworzenia.
Nie dostrzegła, że męski demon chwilę wcześniej spróbował wciągnąć do uliczki chłopaka. Nie dostrzegła, że mogła w niego strzelić - nie widziała tutaj przed chwilą jeszcze żadnego człowieka, więc tego się trzymała. Nanashi, to okolica była z reguły pusta, szczególnie o tej porze. Nie tak wgłąb samych slumsów, ale wciąż nie w Karafurunie. Chociaż czy kiedyś sama tutaj nie przychodziła na zakupy? Napić się?
Uniosła ponownie dłoń, widząc jak stworzenie zaczyna się podnosić.
- Nigdzie nie idziesz - warknęła, oddając kolejny strzał bez zawahania i obserwując jak wydłużone cielsko wściekłej i pełnej zawistnego żalu duszy zaczyna się kulić w bólu. Udawało? A moze było już na tyle osłabione, że nie mogło więcej walczyć?
Ruszyła znów kolejny krok w stronę istoty. Jednak jej biel nie była jedyną, którą dostrzegła teraz zza jednych z drewnianych skrzyń. Nie skupiła się jednak na nim teraz, pozwoliła jej być, trzymając jednak pistolet w pogotowiu. Yokai nie współpracowały z sobie podobnymi, nie Onryo. Tego jednego mogła być w tej chwili bardziej niż pewna.
- Tomone Gin'Ya - powiedziała nieco łagodniejszym tonem, choć jej powaga na twarz świadczyła o surowości, kiedy klękała na jednym kolanie przed wijącym się w agonii yokai. Ten mężczyzna... jak wiele wycierpiał się za życia? Zwodzony, oszukiwany...
Nie. Nie powinna mu współczuć. Nie powinno go tutaj być. Nie powinien walczyć, nawet jeśli widziała tamto zdjęcie, tej rodziny którą próbował stworzyć usilnie, a która za każdym razem ktoś mu ją wydzierał. Czy tym był zupełny upadek człowieka? Patrzyła na jego formę? Zawiść, żal, chęć zemsty, niemożność spoczynku. - Tomone Shinko dzisiaj jest bezpieczna, niosąc twoje nazwisko dzielnie, będąc pod opieką twojej rodziny. Wszystko, czego dopuściła się Mugura Sayono jest godne potępienia, ale nigdy kosztem dziecka, które kochasz. Nie tylko zdradzała, nie tylko wodziła cię za nos, ale doprowadzała do twojej utraty twarzy w miejscu pracy i wśród przyjaciół, nieświadomie i ufnie spijałeś z jej ust każde słowo... Karmiła cię trucizną, karmiła nie tylko jadem w postaci słów, ale również zatruwała twoje jedzenie, aby doprowadzić cię do łoża śmierci, kiedy twoja praca przestała być dochodowa - mówiła, starając się zupełnie odciąć od tych myśli. Zawsze to było trudne. Rozumiała, współczuła, przecież nie była potworem. Ale wiedziała, czego powinna w tej chwili dokonać. Wiedziała, że nie mogła się wycofywać. - Upodliła cię za życia, wyrzuciła z domu, naraziła twoje dziecko bez poniesienia konsekwencji. Nienawidzisz jej, ale to nie jest twoje zadanie. Nie w tym świecie, nie w tej chwili. Świat żywych nie jest już twoim światem - nie powinien tu być, powinien odpuścić. Tylko wtedy miał szansę na coś więcej - na reinkarnację, na zaznanie szczęścia po raz kolejny. - Nie jesteś jak ona, choć chcesz doprowadzić jej życie do ruiny. Nie jesteś nią, Tomone Gin'Ya. Dzisiaj nie patrzę na człowieka, który nosił to imię za życia. Stałeś się potworem... Umarenagara no jigoku ni okurikaeshite yaru... - wypowiadała, uważnie obserwując jak wykrzywione ciało powoli znika w bólach, wije się na wszystkie strony i próbuje jeszcze pochwycić się tego co jest obok - jakby walczył. Odsunęła się intuicyjnie, dopiero teraz kierując wzrok za jedną z wychudzonych dłoni yokai, która sięgała w stronę chłopca.
Jej intuicja była szybsza niż pomyślunek, kiedy znów wycelowała w jego ramię i wypuściła kolejny pocisk, nie chcąc pozwolić, aby onryo dotknął kogokolwiek. Nie tu, nie teraz...
Dopiero po tym podniosła na niego wzrok, na dziecko które stało tutaj przez cały czas. Jasne włosy, duże oczy... Było przerażone? W jego wieku i ona by była, gdyby ktoś strzelał w powietrze przed nim z pistoletu... Chociaż... Może wszystko widział?
Zbliżyła się do niego, zaraz kucając i odkładając broń na swoje miejsce przy pasku.
- Nic ci nie jest? Poza przemoczeniem rzecz jasna... - zapytała, a w jej zachrypniętym głosie wybrzmiewała bardziej przyjemna nuta. Uśmiech, mimo niepokojących blizn, był przyjazny. - Ahhh... przepraszam za te strzały... - dodała znów, zerkając jeszcze na krótko przez ramię, jakby chcąc się upewnić, że stworzenie w pełni zniknęło. Odetchnęła, kiedy nie dostrzegła już po nim śladu, wzrokiem wracając na chłopca. Mógł ją rozpoznać? Czarny mundur, czerwień zdobień działających niczym amulet mający na celu odgonić zło - nie była pewna. Jeśli tak, nie spodziewała się wcale dobrego zdania na temat Tsunami.
- Znajdziemy schronienie przed deszczem? - zaproponowała mu znów, podnosząc się tym razem i podając mu dłoń. Może to jego wzrost? Może cała aparycja? Ile to dziecko mogło mieć lat?

@Inamori Kaoru


Tomikoani P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Inamori Kaoru

Pią 6 Sty - 1:08
O tej porze, po ciasnych uliczkach nie kręciło się zbyt wiele osób. Tym bardziej, że pogoda wcale nie zachęcała do spacerów. Od czasu do czasu ktoś przemknął ukradkiem, kuląc się pod parasolem, biegnąc w tylko sobie znanym kierunku. Uciekali przed deszczem, chłodem, przed problemami i tym, co kryło się w cieniach, rzucanych przez budynki.
 Kaoru już nie uciekał. Deszcz koił jego nerwy, tak samo jak powiew wiatru, dźwięk kropel, uderzających w dachy i popękany chodnik. Jego kroki odbijały się od ciasno stłoczonych ścian echem, kiedy szedł niespiesznie przed siebie, z kapturem naciągniętym na głowę, przykrywający burzę jasnych loków. Wilgoć podkręcała różowe kosmyki, okalającej jego bladą twarz.
 Szeroki płaszcz szeleścił przy każdym mocniejszym powiewie wiatru, a on dalej brnął przed siebie, kierując się w stronę ulicy, przy której wynajął niewielki pokój. Pracował niedaleko, w jednym z klubów, ale dziś skończył nieco wcześniej i nie musiał zostawać do samego rana.
 Dłonie, odziane w czarne, skórzane rękawiczki, wsunął do obszernych kieszeni płaszcza i westchnął ciężko, patrząc spokojnym wzrokiem przed siebie. Był względnie zadowolony z dzisiejszego dnia i w duchu dziękował za spokój, który nie opuszczał go od kilku dni.
 Być może za wcześniej się pokusił o tak pozytywne myśli, bo niedługo po tym, jak wypowiedział w myślach te kilka przyjemnych słów, poczuł przeraźliwy lęk. Taki, który mrozi krew w żyłach. Lęk nie należał jednak do niego. Strach, ból, cierpienie i jęk, który rozszedł się po wnętrzu jego czaszki, zbierając te wszystkie negatywne uczucia w jedną, chaotyczną masę.
 Zatrzymał się nagle, a serce zabiło mu mocniej, gdy rozglądał się zaniepokojony. Przez chwilę zastanawiał się czy sprawdzić, co się wydarzyło czy czmychnąć pospiesznie w stronę miejsca zamieszkania. Nie chciał pakować się w kłopoty, jeśli nie musiał.
 Ciemna sylwetka przemknęła obok niego, o mało nie zwalając go z nóg. Zachwiał się i obrócił na pięcie, wodząc wzrokiem za duchem. Zauważył, że ten zawraca i ponownie pędzi w jego kierunku z zamiarami, których nie potrafił w pierwszym momencie odczytać.
 一 O nie, kurwa. Odczep się, typie 一 mruknął, odrobinę wystraszony i zrobił unik, a potem krok do przodu, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. W tym samym momencie usłyszał strzał i skulił się, zakrywając uszy dłońmi. To tylko bardziej podniosło mu ciśnienie, a w uszach zaczęło mu nieprzyjemnie dzwonić. Zrobił kilka kolejnych kroków, nie bardzo wiedząc co dokładnie się teraz dzieje, co tu robi inny Yurei i skąd padają strzały. Dotarło do niego w końcu, że duch przed kimś uciekał i że on sam chyba też powinien.
 Drugi pocisk drasnął niegroźnie jego ramię, rozdzierając płaszcz i koszulę, ostatecznie trafiając swoją ofiarę.
Przerażony Kaoru wstrzymał powietrze, opadając na mokry chodnik, w który uderzył kolanami. W odruchu zacisnął dłoń na zranionym miejscu i skulił się, zamykając oczy. Kaptur zsunął mu się z głowy, a deszcz zmoczył jego włosy, które przykleiły się do twarzy.
 Usłyszał czyjś głos i skupił się na nim, chcąc zrozumieć cokolwiek, mimo że szum wiatru i deszczu oraz walenie jego własnego serca zagłuszały wypowiadane zdania.
 Kiedy otworzył już oczy i rozejrzał się dyskretnie, zauważył wysoką kobietę, która nie była nim, póki co, zainteresowana. Powiódł wystraszonym spojrzeniem na broń, a potem objął wzrokiem scenę, w której duch rozpłynął się w powietrzu. On też powinien zniknąć, jak najszybciej, może nie do końca w taki sposób, w jaki zniknął właśnie inny Yurei, ale dobrze, gdyby się stąd ulotnił. Podniósł się powoli, drżąc, ale zesztywniał, gdy tylko kobieta do niego podeszła. Patrzył na nią, szeroko otwartymi z przerażenia, oczami, przez chwilę nie wiedząc czy powinien w ogóle się odezwać. Jeszcze palnąłby jakąś głupotę, a ona palnęłaby mu w łeb.
Dopiero, gdy schowała broń, przełknął ślinę i odetchnął nierówno.
 Kolejnym uspokajającym czynnikiem był jej szczery uśmiech. Dopiero wtedy skinął głową, sugerując, że wszystko jest w porządku. Na chwilę zapomniał o draśnięciu, które swoją droga prawie nie bolało.
 一 Czemu strzelałaś? 一 zapytał, nie będąc pewnym czy powinien się zdradzać czy nie. Nie rozumiał jeszcze wszystkiego, był nieufny i ostrożny. Mimo wszystko, po chwili wahania, ujął jej dłoń. Kto wie do czego była zdolna, gdyby odmówił. Posłuszeństwo zawsze było nagradzane, więc tego się trzymał.
 一 Chyba faktycznie przydałaby mi się odrobina ciepła 一 przyznał, posyłając jej badawcze spojrzenie. Z jednej strony zwyczajnie się bał, ale z drugiej poczuł również ciekawość.


@Kitamuro Eri
Inamori Kaoru
Kitamuro Eri

Pią 6 Sty - 3:11
Może łatwiej było przestać jej myśleć o tych, od których pozyskała informacje o tym, co właśnie odpędziła z tego miejsca - o zdjęciach, o historiach. O tym wszystkim, co było potrzebne do poznania historii tego człowieka czy raczej jego zbłąkanej duszy, która nie mogła odpocząć. To wszystko co go spotkało... nie była w stanie tego usprawiedliwiać czy nie współczuć, ale nie była w stanie pozwolić mu również atakować przypadkowych osób i przechodnich, jakimi był chociażby ten chłopiec - a może wciąż jeszcze dziecko - które znalazło się w bardzo niefortunnym miejscu.
Chociaż czy to nie było z jej błędu? Może samo bycie w mieście, sięganie po broń tutaj między uliczkami... Zawsze musieli się liczyć z cywilami, których potrzeba było jak najprędzej eskortować z miejsca zdarzenia.
Prawdopodobnie, gdyby w okolicy znalazł się Nobuo, dałaby go pod jego opiekę. Był medykiem, znał się na tym jak pomóc i uspokoić - ona znacznie mniej. Chociaż i tak próbowała oszacować czy wszystko było w porządku z dzieckiem, które tutaj znalazła.
Mogła się tylko domyślać czy widoczne rozdarcie było jej sprawką, czy czyjąś inną - oberwał rykoszetem? Może pocisk odbił się od ściany? Przesunęła na moment wzrokiem przez jego ramię na trajektorię lotu, jakby chciała się upewnić, że...
- Ah, to... Nie musisz się tym przejmować - zapewnił, machnąwszy luźno lewym przedramieniem, jakby chciała całą sytuację po prostu zbyć. Zaśmiała się chrypliwie, choć z pewnością przyjaźnie. W kilka chwil wydawała się być znacznie bardziej przystępna, niż kiedy wymawiała egzorcyzm na onryo.
Pomogła mu stanąć pewniej na nogach.
- Nie będę cię zanudzać nudnymi wojskowymi procedurami. To moja wina..? Dostałeś? - dopytała, podbródkiem wskazując na jego przedramię. Zerknęła jeszcze za siebie, jakby na moment chciała się upewnić, że demon został odesłany. Nie było już po nim śladu - a ona nabierała na razie pewności, że chłopiec obok go nie widział. A może się bał przyznać, że widział cokolwiek?
Skinęła lekko głową, zaraz lekko przygarniając go ramieniem do siebie i ruszając z samej uliczki.
- Karafuruna jest całkiem niedaleko, możemy tam znaleźć 7 eleven lub inny sklep i coś zjeść, co ty na to? - zaproponowała mu, nie mając nawet zamiaru oferować mu wejścia do baru. Nie był w wieku, który by na to pozwalał - a może szczerze zaczęła w to wierzyć?
Nie zadawała nawet pytania czy mieszkał tutaj w okolicy. Jeśli tak... był ze slumsów? Mieszkał tutaj z wyboru czy z urodzenia? Co tutaj robił i dlaczego o tak późnej porze kręcił się między uliczkami? Tyle pytań się jej kotliło w głowie, na które nie mogła znaleźć jednej odpowiedzi. Nie dlatego, że nie chciała - ale dlatego, że mogłyby być zbyt niekomfortowe.
Sora w końcu też często zbywał ją w niektórych kwestiach. Czasem musiała mu pomagać siłą - dowiadywać się o tym, czego potrzebuje z jego sygnałów, których dawał jej tak niewiele. Wiedział, ze mógłby zamieszkać po prostu z nią w Karafurunie... a jednak decydował się na Nanashi. Nie rozumiała tego, nie potrafiła, ale może to był jakiś syndrom sztokholmski? Czy sama we własnym mieszkaniu tak niedawno nie czuła się niczym więzień? Kiedy wszystko przypominało o nim..?
- Oczywiście na mój koszt, więc się nie martw. Powinnam przeprosić za taki nocny zawał - rzuciła z uśmiechem. - A ciepła herbata, posiedzenie w środku, zawsze może pomóc, prawda? - dodała ponownie, kierując kroki w stronę miejsca, które wciąż było na pograniczu - ale które powinno być otwarte. Jeszcze nie Nanashi, ale już nie Karafuruna. Jeszcze nie zupełna bieda, ale trudno było nazwać to dostatkiem. - Ah, prawie zapomniałabym - rzuciła w pewnym momencie, uśmiechając się i cicho śmiejąc znów. - Kitamuro Eri, trzeci oddział jednostki specjalnej wojska. Jeśli potrzebujesz złożyć na mnie zażalenie do garnizonu, jednak warto mówić na kogo - rzuciła wesoło, znów przyjaźnie, jakby chcąc, aby chłopiec poczuł się choć odrobinę komfortowiej przy niej.
Chociaż broń, mundur - mógł się domyślić, że była z wojska. Mógł się domyślić, że coś nie do końca było w porządku... Specjalnie ominęła słowo, z którym tak wiele osób mogło mieć mieszane odczucia. Jeśli się domyśli, że była członkiem Tsuanami - że to o tej specjalnej jednostce wspominała, przyzna się. Nie musiała tego już tak ukrywać, nie od czasu w którym informacja o ich jednostce wyszła do opinii publicznej. Chociaż odrobinę tęskniła za tym, kiedy inni nie patrzyli na nich po prostu jak na dziwaków...
Kilka dalszych kroków, jeszcze odrobina i kolejny skręt, kiedy im oczom rzeczywiście ukazał się sklepik - podobny do sieci convienant storów, a jednak odrobinę inny, o znacznie mniejszym wyborze asortymentu, i z pewnością tańszy. Brak tam było szukać najpopularniejszych marek czy świeżych produktów, ale na półkach znajdywało się na pewno coś. I były tam stoliki, przy których można było usiąść.

@Inamori Kaoru


Tomikoani P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Inamori Kaoru

Sob 7 Sty - 2:43
Miał zaledwie osiemnaście wiosen, a przeżył w swoim krótkim życiu więcej, niż niejeden dorosły. Jego wygląd był mylący, bo faktycznie wyglądał bardzo młodo i czasami nawet taki się czuł. Dalej był wrażliwym chłopcem, szukającym w życiu pozytywów. Traumatyczne wydarzenia nie zabiły w nim całej jego niewinności i całego dobra, które nosił w sercu. Zmieniło się tylko to, że teraz oprócz tego wezbrał w nim gniew, który momentami potrafił przejmować kontrolę, tak jak wtedy, gdy nawiedzał sny swojego mordercy.
 Widział ten gniew za każdym razem, kiedy zdejmował z dłoni rękawiczki i patrzył na poczerniałe końcówki smukłych palców.
 Za każdym razem, gdy dostrzegł w swoim odbiciu coś nowego. Coś, czego czasami sam się bał.
 Tak, jak bał się huku wystrzałów i słów, które wypowiadała kobieta, gdy dopadła przerażonego ducha. Kaoru nie rozumiał do końca całej sytuacji, ale w najprostszy sposób zdawał sobie sprawę, że właśnie był świadkiem odesłania innego Yurei w ciemność. Może w nicość? Może jeszcze gdzie indziej? To wszystko było dla niego nowe i przerażające.
 Jedyne, co uratowało go od obłędu, to sny, które dzielił ze swoim medium. Pozytywne uczucia, które temu towarzyszyły, ciepło i delikatność odgoniły mrok, dając mu chwilę spokoju i wytchnienia. Złapał równowagę, stojąc pewnie na nogach odzyskanego ciała. Nie chciał i nie miał zamiaru z tego rezygnować. Dlatego, gdy Eri do niego podeszła, zgodził się na wszystko. Dlatego odwzajemnił jej uśmiech i chwycił kobiecą dłoń, wcześniej dyskretnie przesuwając jej wierzchem o swój mokry płaszcz, by zetrzeć odrobinę krwi, którą zebrał z ramienia.
 Draśnięcie było powierzchowne i krew wsiąkała w rozciętą koszulę i płaszcz, nie będąc widoczną przez niewielkie rozcięcia na ubraniu. Bolało, ale nie był to ból, który by go martwił. Często musiał znosić gorszy, a i wtedy nie narzekał. Wyrobił sobie pewną odporność na ból fizyczny.
 Zdawał sobie sprawę, że to jednak nie o niego chodziło i być może, póki co, wcale nie musi się przejmować. Uznał, że dla bezpieczeństwa dopilnuje, aby tak pozostało. Dlatego musiał posunąć się do drobnego kłamstwa.
Na pewno? Myślałem, że strzelasz do mnie 一 powiedział lekko drżącym głosem, wpatrując się w nią z dozą ufności, chociaż głębiej w jego niebieskich  oczach kryła się również ciekawość, ale i podejrzliwość.
 Gdy zapytała o jego ramię, powędrował spojrzeniem za jej gestem. 一 Ah, to. Nie, Chyba zahaczyłem o coś, jak upadałem. To nic takiego 一 odparł, z jakiegoś powodu nie chcąc, by dalej się tym zajmowała. Być może padłyby jakieś niewygodne pytania, a im mniej takich, tym lepiej dla niego.
 Kiedy wspomniała o wojskowej procedurze, dotarło do niego, że nieznajoma jest naprawdę interesującą postacią, a strach powoli oddalał się od niego, zastępowany przez coraz większą ciekawość.
 Pozwolił się prowadzić, tym bardziej, że perspektywa wypicia czegoś ciepłego była naprawdę kusząca.
 一 Tak, chętnie 一 odparł z lekkim uśmiechem. Nie przywykł do tego, że ktoś bezinteresownie chciał się o niego troszczyć. To ciekawe, że dopiero po śmierci spotkał osoby, które były skłonne się na to zdecydować. Co prawda miał kiedyś nauczyciela, który oferował mu pomóc, ale to było naprawdę dawno temu i wtedy miał jeszcze matkę, cały czas naiwnie się łudząc, że może w końcu zajmie się nim tak, jak powinna. Dlatego nie przyjmował pomocy i jak widać nie wyszedł na tym najlepiej, nawet jeżeli w tej konkretnej chwili niczego nie żałował.
 一 To imponujące i ciekawe 一 przyznał, dostrzegając w oddali sklepik. 一 Masz na pewno dużo zajęć... Oprócz biegania w nocy z bronią po uliczkach Nanashi.
 Zaśmiał się krótko, kierując na nią przelotnie rozbawione spojrzenie. Jak widać zdążył się odrobinę rozluźnić i chociaż był jeszcze podejrzliwy, to na wierzch wyszła jego zwyczajna natura. 一 Ja jestem Inka 一 przedstawił się ksywką, której używał głównie w pracy. Nie chciał zdradzać innym swojej przeszłości, a tym bardziej wojskowym z bronią za paskiem.
 Kiedy weszli do środka lokalu, chłopak odgarnął z twarzy mokre kosmyki włosów i pociągnął krótko nosem, rozglądając się ukradkiem. Prawie nigdy nie bywał w takich miejscach, bo zwyczajnie nie było go stać.  
 一 Nie mam zamiaru zgłaszać skargi, Pani Eri 一 powiedział w końcu, odchylając głowę, żeby znowu na nią spojrzeć. Była od niego dużo wyższa, ale przyzwyczaił się do tego. W końcu sam był niski, co było zarówno zaletą, jak i wadą. Cały czas brano go za dziecko i prawdopodobnie tak już zostanie. W razie czego miał przy sobie dokument z datą urodzenia, ale w tym przypadku nie musiał go używać.
 W tej sytuacji jego dziecięca aparycja była zdecydowanie plusem, chociaż gdyby Erin zrobiła się bardziej dociekliwa w tej kwestii, to będzie musiał jakoś to wyjaśnić.
 Poprosił jedynie o herbatę, mówiąc że nie jest głodny, co nie było do końca prawdą. Był głodny, ale nie miał na nic ochoty. Napój pewnie ukoi jego pusty żołądek i jakoś wytrzyma, dopóki nie dojdzie do domu i nie w sunie kilku sucharów.
 一 Bardzo tu ładnie 一 przyznał ciszej, aby nikt inny go nie usłyszał.

@Kitamuro Eri
Inamori Kaoru
Kitamuro Eri

Sob 7 Sty - 12:14
Spojrzała na niego nieco zaskoczona. Chociaż prawdziwym pytaniem było jak długo znajdywał się w tym zaułku... i jak dużo słyszał z jej egzorcyzmów. Nie bez powodu członkowie Tsunami byli uznawani za szaleńców, za bandę wariatów - zarówno wśród innych wojskowych, ale i przez opinię publiczną. Najgorsi z najlepszych, a może najlepsi z najgorszych?
- Oh nie, kruszynko - zaprzeczyła od razu, a w jakiś sposób słowa chodź dziwnie nie pasowały do jej stroju, z pewnością pasowały do jej osoby. - Nie miałbym powodów, żeby do ciebie strzelać, prawda? - powiedziała, chociaż robiła się nieco bardziej podejrzliwa. Nie odnosił się do jej słów w uliczce? Odnosił się wyłącznie do strzałów...
- Można powiedzieć... Że to pewnego zabobony. Nic czym byś się musiał przejmować. Strzały miały... Odgonić coś innego. Tak to ujmijmy. Coś, co mogło być zagrożeniem. Powiedz, często chodzisz do świątyń? - zapytała zupełnie spokojnie, choć wcale nie spodziewała się pozytywnej odpowiedzi po kimś, kogo spotkała w samym Nanashi - nawet jeśli na obrzeżach. A może tym bardziej, jeśli spotkała go na obrzeżach?
Z drugiej strony czy wywodzenie się z samego Nanashi miało wpływać na wiarę? Na modły kierowane do bóstw? Mogły nawet je wzmacniać. Może jej młodzieńczy cynizm wynikał właśnie z faktu, że zawsze miała wszystko, czego potrzebowała w życiu? Że sama torowała swoje ścieżki, a później pomagała w podobnym siostrze?
- Na pewno? Możemy na to zerknąć jeśli w sklepie będą mieli jakąś apteczkę - zaoferowała, chociaż w rzeczywistości nie miała podobnych umiejętności. Ale jak trudne było naklejenie plastra na ranę? Albo próba zadzwonienia do Nobuo, aby pokierował ją, co i jak ma działać. Choć pewnie i tak połowę kroków by pominęła ku jego niezadowoleniu.
- Och, mnóstwo. Wysłuchiwanie narzekań przełożonych, albo bieganie z bronią po lesie też można do tych zajęć wliczyć. Albo uzupełnianie nudnych dokumentów. Praca jak praca, niektóre po prostu mają wokół siebie otoczkę tajemnicy, bo nie mogę ci powiedzieć, jakie dokumenty uzupełniam - odpowiedziała w podobnym, lekkim tonie. Nie było powodów do strofowania dziecka. Powinna się upewnić, że nie widział niczego, czego nie powinien - nie widział jej zabijającej coś, a jedynie strzelającą. Była niemalże pewna, że chłopiec nie był nikim spokrewnionym z mężczyzną, którego egzorcyzmowała...
Skinęła delikatnie głową, puszczając chłopca w sklepie, aby wszystko spokojnie obejrzał czy czegoś by nie chciał. Sama w tym czasie wyciągnęła telefon, pisząc prostą informacje o tym, że cel został wyeliminowany, ale na miejscu zjawił się jeden świadek i teraz się nim zajmuje. Wciąż musiała być w pogotowiu...
Sięgnęła po tym po koszyk, który zamiast oprzeć na przedramieniu, ułożyła między ramieniem, a biodrem. Przeszła powolnie przez to, co widziała na regałach, wrzucając do koszyka kilka zupek chińskich, cztery onigiri i trochę słodyczy, jak i słonych przekąsek czy kilku butelek z napojem.
- Jesteś pewny? - dopytała się, widząc że chłopiec rzeczywiście nie chciał nic poza herbatą. Cóż, nie miała zamiaru go zmuszać, samej po chwili decydując się na kawę, ale kupując również i papierosy.
Sprzedawca jednak ostrożnie ją obserwował, możliwe że przez wzgląd na mundur, w którym się znajdywała. A może przez jej ogólną aparycję.
Kiedy jej zakupy zostały zapakowane w siatkę, przysiadła spokojnie przy stoliku, wyjmując z niej jedynie jedną paczkę z mochi oraz jedno z onigiri, jak i swoje papierosy. Resztę podsunęła chłopcu.
- Nie przyjmuję sprzeciwu, jeśli nie jesteś głodny teraz, później zgłodniejesz - powiedziała spokojnie, specjalnie starając się wybrać też coś, co mogło choć trochę czasu wytrzymać w szafce. Coś, co mogło być po prostu przydatne...
Szczerze widziała dużo lepsze lokale. Sama własne urodziny w końcu spędziła w ekskluzywnej restauracji serwującej europejskie jedzenie, gdzieś w jednym z wieżowców w centrum miasta. A jednak to uśmiechnęła się lekko, kiwając głową.
- Całkiem przyjemnie. I można się nieco osuszyć. Daleko masz do domu? Mogę ci wziąć jeszcze parasol, widziałam na półce, jeśli do tego czasu nie przestanie padać - zaoferowała się, chociaż inne pytania cofnęły się jej na usta. Gdzie byli jego rodzice? Co robił po nocy sam na ulicy? Dlaczego był zadrapany..?
Otworzyła paczkę mochi - akurat opcję z czerwoną pastą, zaraz kładąc opakowanie na stoliku między nimi i samej się częstując jedną z kulek, po tym popijając swoją kawą.
- Nie krępuj się, śmiało się częstuj - zachęciła.

@Inamori Kaoru


Tomikoani P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Inamori Kaoru

Wto 10 Sty - 22:18
Nie wspomniał o słowach, które wypowiedziała podczas egzorcyzmu Eri, bo zwyczajnie nie miał pojęcia, jak powinien się wobec tego zachować. Pierwszy raz widział, i słyszał, coś takiego i ani trochę mu się to nie podobało. Czuł napięcie i bezpiecznie było udawać, że po prostu tego nie słyszał lub nie zrozumiał, za bardzo przejęty odgłosami wystrzałów i ogólnie kobietą z bronią, biegnącą w jego kierunku. Kto by się nie wystraszył? W momentach paniki różnie ludzie reagują.
 一 Prawda 一 przyznał, może zbyt ochoczo, ale co innego miał zrobić? Nawet nie był pewien, czemu strzelała do tamtego ducha i czy w ogóle miała jakiś konkretny powód.
 一 Odgonić inne zagrożenie? 一 spytał w zamyśleniu, marszcząc lekko brwi. Myślał intensywnie nad słowami, których użyła. Ciekawe gdzie go odgoniła i jakie zagrożenie stwarzał. Kaoru wydawało się, że duch był przerażony, spanikowany, tak jak on na początku. Też nie chciałby być odgoniony. Przypomniał sobie coś jeszcze, odnośnie do zagrożenia, ale szybko odgonił tę myśl, bo zaczął się przez to tylko bardziej denerwować.
 Odetchnął głęboko, nierówno i odgarnął powoli wilgotne włosy z czoła.
 一 Do świątyń? Nie, moja matka nie była zbyt religijna, nikt nie był 一 mruknął, przypominając sobie dom publiczny, w którym kiedyś pracował i mieszkał. To wcale nie było tak dawno, a migawki wspomnień zdawały się mgliste, wyblakłe, dźwięki za to zniekształcone. Na moment znieruchomiał, spoglądając przed siebie nieobecnym wzrokiem. Przez chwilę usiłował przypomnieć sobie coś więcej, ale nie był w stanie. Ostatecznie zamrugał kilkakrotnie i wrócił spojrzeniem do kobiety. 一 Czemu pytasz?
Może to miało coś wspólnego z całą sytuacją? Byłoby lepiej, gdyby miał większą wiedzę na tego typu tematy.
 Gdy zwróciła uwagę na ranę, machnął niedbale dłonią i wzruszył ramionami z delikatnym uśmiechem, który znowu pojawił się na jego bladej twarzy.
 一 Jestem pewien. To nic takiego 一 zapewnił, chociaż sam nie wiedział, jak głęboko drasnęła go kula. Przez ostatnie lata musiał zajmować się głównie sam sobą i nauczył się opatrywać nawet poważniejsze rany, więc jak wróci do domu, to pewnie jakoś sobie poradzi. Obawiał się, że gdyby rana okazała się, na oko Eri, zbyt poważna, to uparłaby się, żeby wezwać jakieś służby albo zabrać go do szpitala, a to ostatnie czego w tej chwili chciał.
 Słuchał o innych zajęciach nowej znajomej z lekkim rozbawieniem — gdy wspominała o narzekaniu przełożonych — oraz wyraźnym zaciekawieniem — kiedy przyznała, że po lesie również biega z bronią. Najbardziej spodobało mu się jednak to, że za jej pracą kryła się jakaś tajemnica. Sam miał dużo tajemnic, a poza tym był dosyć ciekawskim stworzeniem, więc nie mógł pozostać na to obojętny.
 一 Nawet troszkę nie możesz zdradzić? 一 spytał z nutą nadziei w głosie. Miał przeczucie, że te dokumenty może wcale nie były takie nudne, jak twierdziła Kitamuro.
 W sklepie rozglądał się jakiś czas, ale nauczony minimalizmu, skupił się jedynie na herbacie, która miała za zadanie go rozgrzać i chociaż odrobinę wypełnić żołądek. To była jedna z rzeczy, którą nauczyło go życie — im mniej masz, tym mniej potrzebujesz. Kolejną zasadą było coś za coś, dlatego, gdy kupiła mu torebkę przekąsek, spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem, zastanawiając się, czy jednak nie będzie czegoś od niego chciała w zamian, nawet jeżeli nie pieniędzy, co powiedziała już wcześniej.
 Zerknął na mochi i przyglądał się przekąsce przez dłuższy czas.
Jadłem niedawno 一 skłamał, obejmując dłońmi kubek z herbatą i powoli unosząc go do swoich ust. Przez chwilę dmuchał na parę, która unosiła się znad gorącego napoju, po czym upił odrobinę i oblizał wargi. Nie przepadał za jedzeniem, czuł się nieswojo, kiedy miał pełny żołądek. Poza tym potrawy z dużą ilością przypraw, bardzo słodkie, tłuste lub ogólnie wiele różnych produktów naraz sprawiały, że robiło mu się źle. Jadał zazwyczaj suchary lub chrupki kukurydziane, bo nie miały smaku, ewentualnie łagodne zupy.
 Odszukał wzrokiem parasole, o których mówiła i znowu naszło go to natarczywe wrażenie, że Eri czegoś od niego chciała.
 一 Naprawdę bardzo ci dziękuję za troskę i towarzystwo, to bardzo miłe. Nie wiem, czy robisz to bezinteresownie, czy to faktycznie tylko przeprosiny, ale jeśli nie, to ja już jestem po godzinach pracy i właściwie powinien niedługo się zbierać, żeby się wyspać po nocy 一 powiedział trochę niepewny, jakby bał się czegokolwiek odmówić, gdyby o coś zapytała.
 Pospiesznie upił kolejnego łyka, a potem opuścił wzrok, przypominając sobie o broni, którą kobieta wcześniej schowała.
 一 Mogę zobaczyć ten pistolet jeszcze raz? 一 zapytał zaraz, jakby była to nagła, impulsywna myśl, której nie dał rady się oprzeć, nawet jeżeli chciał.

@Kitamuro Eri
Inamori Kaoru
Kitamuro Eri

Pią 20 Sty - 22:22
- Zwierzęta, złe duchy, ludzi którzy mogliby chcieć wyrządzić nieco krzywdy, a którzy chowają się w cieniu - odpowiedziała lekko i beztrosko, nieco bagatelizując własne słowa. Mimo munduru, starała się zachować bardziej jak kiedy była w cywilu - z uśmiechem, z łagodnością, ze wszystkim tym z czym zwracała się do ludzi w życiu prywatnym, uznając że już wystarczająco nastraszyła chłopca.
- Pytam z ciekawości - odpowiedziała z uśmiechem. - Sama rzadko chodzę, nie jestem zbyt religijna... - przyznała, jakby miało to jednocześnie zapewnić chłopaka, że rozumiała. Nie musiała nigdy być religijna czy specyficznie wierzyć w coś, tym bardziej kiedy los sprawił, że wszystko widziała tak dokładnie. Pierwsze zderzenie ze światem po drugiej stronie było... dziwne. I nietypowe. Przerażające? Na pewno. I nie była pewna jak wszystko działało czy funkcjonowało, jak ma się zachowywać w stosunku do każdego kształtu, który dostrzegała. - Ale czasem wizyta w świątyni również pomaga odgonić zło. Nawet jeśli nie do końca się wierzy w to wszystko - stwierdziła z uśmiechem, jakby chcąc dać mu dobrą radę - nie znała w końcu powodu, dla którego demon mógł spróbować zagonić, a może nawet zaatakować chłopca. Było kilka, jak nie kilkanaście różnych scenariuszy - niektóre mniej, inne bardziej prawdopodobne.
Może to była już starość, może instynkty macierzyńskie, a może robiła się po prostu słaba i nie potrafiła odmawiać na prośby dzieci? Może naprawdę powinna popracować nad sobą w tych kwestiach - robiła się zbyt rozlazła, zbyt uległa. Przecież jeszcze kilka lat temu byłaby w stanie stanowczo powiedzieć nie, a nie spróbować wymyślać bajkę o tym, co jeszcze mogło być w jej dokumentach z pracy.
- Oh... no nie wiem. Mogę ci na pewno zdradzić coś, co nie należy do końca do mojej pracy... ale zdarza mi się na to natknąć. Lubisz historie o duchach? Sporo jest ich poza miastem. Sawa, puszcza... Góry również - powiedziała z łagodnym uśmiechem, mogąc przecież ubrać wszystko w ładną bajkę, która niewiele miała związku z rzeczywistością. Przynajmniej dla tych, którzy niekoniecznie wiedzieli o istnieniu tego drugiego świata...
Tak było łatwiej. I lepiej dla nich. Jeśli nie wiedzieli, jeśli nie słyszeli i nie domyślali się o wszystkim, co miało miejsce. Mogli łatwiej i lepiej spać, w przeciwieństwie do niej, która była zawsze w stanie gotowości, jakby w obawie, że coś złego mogło się wydarzyć, a ona nie zdołałaby znaleźć się na czas w danym miejscu.
Nie naciskała na to, aby zjadł. W gruncie rzeczy uznała, że i tak go nakarmiła - siatką z zakupami, której ciężko było nie ufać, skoro wszystko kupiła kilka chwil wcześniej w sklepie.
- Och, nie zatrzymuję cię, spokojnie... - chciała zacząć, zaraz marszcząc brwi jakby coś nie pasowało jej w jego słowach. Jeśli nie robiła tego bezinteresownie to był już po godzinach pracy? Westchnęła zaraz, chyba nie chcąc nawet zagłębiać się w myśl na temat słów chłopca. Może po prostu był zmęczony? Wystraszony jej osobą? W gruncie rzeczy, nie mogłaby się mu dziwić, jeśli by się obawiał.
- Nie oczekuję niczego w zamian. Mieszkasz w Nanashi, prawda? - dopytała dość nagle, nie widząc za bardzo innego powodu, dla którego miałaby spotkać chłopca w tym miejscu. Zaraz jednak znów się do niego uśmiechnęła. Chociaż jej głos był ochrypły, mimika i oczy zdradzały, że nie miała złych zamiarów. Wręcz przeciwnie - była raczej pogodna i przyjaźnie nastawiona. - Zresztą, nie mój interes, nie musisz mi mówić. Masz swoje powody, żeby się tutaj kręcić pewnie, nawet jeśli to dla kolegów... czy czegokolwiek takiego. Mniejsza - powiedziała, odkładając swój kubek z herbatą. Wskazała zaraz na reklamówkę z zakupami. - Jedzenie zawsze się przyda, a powiedzmy, że jestem w sytuacji, gdzie jedne czy drugie drobne zakupy mnie nie nadwyrężą, okej? Nie myśl nad tym, może uznaję to za dobry uczynek i sama sobie poprawiam humor tym? - rzuciła, chociaż na pytanie o pistolet, przez moment się zawahała.
Z drugiej strony, ich bronie były ich dumą. Personalizowane, wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Trudno było szukać drugiej podobnej, a tym bardziej o identycznym przeznaczeniu.
Sięgnęła ręką do pistoletu. Obróciła rękę, układając ją tak aby mogła wygodnie leżeć na stole, kiedy ściskała wciąż pistolet, ale żeby jednocześnie chłopiec miał dobry widok na przedmiot. Nie była głupia, aby dawać dzieciom broń - tym bardziej nieznajomym dzieciom. Ale Kaoru mógł jasno dostrzec wygrawerowane imię jak i przynależność do oddziału Eri. Ale jeszcze i jedno słowo - Tsunami.
Zawsze miała mieszane uczucia co do tej nazwy - a ludzie mieli mieszane uczucia do nich samych. Banda wariatów niewpisujących się w społeczeństwo. To robiła z nimi wszystkimi śmierć? A może coś jeszcze innego?
- Fascynat broni? Strzelałeś kiedyś? - zapytała spokojnie, z ciekawością, choć nie spodziewała się raczej pozytywnej odpowiedzi, choć kto wiedział? Młodzi w tych czasach potrafili być zaskakujący.

@Inamori Kaoru


Tomikoani P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Yakushimaru Seiga

Pią 10 Mar - 2:46
02/03/2037
godzina.: 05:10

   Czarny plecak wyjątkowo ciążył; o te cztery puszkowe piwa, które obijały się o łopatki, chłodem kładąc się na kręgosłupie, kiedy ciało Seigi opuściło pośpiesznie akademik, kolejno kierując się w coraz to bardziej rozrzedzoną ciemność. I tak nie poszedłby jeszcze spać, ledwo się rozbudzał, ledwo zyskiwał jasność umysłu. Szum autobusu, który jako jedyny odważył się o tej godzinie zajeżdżać z centrum w obręb Nanashi, wypełniony był już pojedynczymi jednostkami, które wracały z nocnych zmian z innych części miasta do tej zapadłej dziury. Znał to zbyt dobrze — bo czy właśnie nie taki żywot pędzili teraz jego rodzice? Czy nie tak wyglądało ich życie, odkąd opuścili Tamurę? Ciężka klucha zawiesiła się w gardzieli, na moment spowalniając oddech. Nie chciał tego pamiętać; ale jako jedne z poszarpanych wspomnień, to wybijało się najmocniej. Poczucie biedy. Gęstej, przeszywającej szkielet biedy, która kłami ryła tunele w wapiennej kości. Chciał się oszukiwać, że nie tylko to kuło w pierś, tłukąc agresywnie w splot słoneczny. Jeszcze coś, bardziej ciemnego, bardziej lepkiego i paskudnego, osadzało się na zastanym spojrzeniu, które świdrowało szybę bujającego się pojazdu. Tamura śmierdziała śmiercią. Jego śmiercią. Tak jak dusza rzężąca za jego plecami, której rozpłatane gardło nadal sączyło się krwistym wodospadem, mocząc niewygodne siedzenie autobusu. Przywykł. Widział gorsze rzeczy. Byleby go nie sięgało, byleby nie zauważyło, że wie o obecności duchowego bytu. To tylko glitch... to tylko glitch, Yaku. Nawet jeżeli kobiecy profil odbijał się w tafli szkła, znacząc jego gładką ścianę sinym obrazem.
   Jak w transie pokonywał trasę spod przystanku do Tomikoani. Słuchawki huczały, muzyką rozrywając bębenki, nadając nowego rytmu sercu oraz energicznemu krokowi smukłego ciała, które owinięte w czarny płaszcz, istniało przyklejone do tego świata na przymus, który starało się przetkać w „na przekór".
   Pierwszy dźwięk, jaki przywitał go po wyłączeniu muzyki, to zgrzyt metalowej rampy, na którą ułożył plecak. Cisza. Gęsta, ciężka, przyjemna cisza. Czasami zapominał, że Nanashi potrafiło się wygłuszyć, umrzeć nie tylko na niby, ale naprawdę zagrzebać się pod brunatną ziemią i stracić oddech. Pierwszy haust powietrza w akompaniamencie pustki potrafił być przytłaczający, jednak wszelka niepewność ginęła w wężowym spojrzeniu krojącym każdy milimetr przestrzeni. Głęboki wdech napinający grzbiet, pozwalający czarnemu kapturowi bluzy opaść, odsłaniając opalizującą bladość twarzy i wijące się w nieładzie smoliste kosmyki włosów. Niby żywy, niby martwy, dziwny, inny, wybijający się na tle norm, które i tak od lat były naciągane, jak guma do żucia, w każdą możliwą stronę.
   Zębami ująwszy koniuszek rękawiczki na czubku wskazującego palca prawej dłoni, Sei pozbył się materiału okalającego ciasno skórę. Szybka wiadomość. Ponaglenie. Tak dla czystej zasady, bo czas przelewał mu się między palcami i nie miał znaczenia. Czy cokolwiek jeszcze miało znaczenie? Kiedy obijał się co chwilę o anomalie i zakrzywienia w materii, siąknąc w molekularne cząsteczki, które dziwnie szybko puchły; albo to świat zaczął się po prostu szybciej renderować? Świst rozbawienia, syk powietrza mnący przez zęby przebił się przez wargi, między którymi ułożył filtr papierosa. To tylko glitche...
    — No kogo ja widzę... — mknęło razem z dymem w szum odległego samochodu i wibrację wczesnego poranku. Źrenice zaparły się na niskiej sylwetce, kiedy płomień rudości rozbił się żywym kolorem w szarości betonowych reliktów dawnego gwaru tomikoani. Skórzana rękawiczka z plaskiem opadła na metalową rampę, na którą powędrował też prawy łokieć, wychylając nad nią pajęcze ciało.  — Wyciągnij sobie. — Łagodniej, spokojniej, a może po prostu w zmęczeniu, zakręca się na języku, muskając chłodną stal kolczyka. Przygląda mu się, jak wszystkim; uważnie, długo i bez większej emocji, która mogłaby obgryzać źrenicę.
    — Seiga, masz potwierdzenie wydania przesyłki. Na kiedy umówić spotkanie? — Zabrzęczało w głębi ucha, płynąc białą słuchawką, wibrując na jej cienkich membranach. Ten syntezatorowy głos... musiał go jak najszybciej zmienić. Znaleźć kogoś odpowiedniego. Kogoś, kto mógł stać się częścią Sally. Częścią niego samego.  — Sally, ustaw datę na jutro na 02:30, tam, gdzie zawsze, proszę... I wyłącz teraz nawigację. — Kończy spokojnie, układając płynnie język w każde kolejne słowo, na moment zawieszając obsydianowe źrenice na siatce metalowych splotów rampy. Przesyłka oznacza tylko jedno — pieniądze. Więc i kącik warg wygina się subtelnie ku górze, ciągnąc za sobą bliznę naznaczającą usta, tonąc w zagłębieniu dwukolorowego spojrzenia.  — Specjalnie się stroiłeś na spotkanie ze mną, że tyle Ci to zajęło? — Kpina iskrą osadzającą się w spojrzeniu pada na twarz Ajzela, ponownie ściągając całą uwagę na niego. Tylko na niego, kiedy papieros ląduje w ustach, żarząc się gorącem czerwieni w głębokim zaciągnięciu.



Tomikoani OwkcE97
Yakushimaru Seiga

Seiwa-Genji Rainer and Chaisiri Ajzel szaleją za tym postem.

Chaisiri Ajzel

Pią 10 Mar - 22:03
Słyszałeś, skarbie? Zapowiadają deszcz, musisz uważać jak na tej całej swojej deskorolce jeździszpomarszczona, plamiona od ostrego słońca dłoń, smukła jeszcze w czasach swej świetności, sięga piegowatego policzka, by pogłaskać rumieniec, a potem palce wpleść pod szalik i podsunąć go wyżej. Chłopak burzy się, choć niepoważnie. Odwraca od kobiety twarz, niższej jeszcze niż on sam, choć wydawało mu się, że ta z roku na rok, wbrew logice, zmniejsza się, zamiast rosnąć. Coraz to niższy punkt widzenia, gdy plecy chylą się ku ziemi; patrzy na niego wciąż tak samo. Oczy przecież nie mogą się zestarzeć i to w nich właśnie ma swój punkt zaczepny. Jaśniejszych, nich jego własne, choć babcia zarzekała się latami, że muszą być wynikiem przypadku, bo nikt z jej rodziny, a ta zakorzeniona była na skraju Tajlandii, nie miał tak intensywnie zielonych oczu. Wszyscy, jak i Ajzel, na świat spoglądali zza ciemnych tęczówek. Mówi, że takie są jej ulubione. Ciepłe, otulające, mienią się w słońcu, odkrywając ile tak naprawdę się w nich skrywa.
Nie zwracał na to sam uwagi.
Sunie ciemną ulicą, niosąc za sobą cichy zgrzyt plastikowych kółek wbijających się w asfalt. Nie przygląda się drodze, bo dobrze pamięta już gdzie pochowane są wyrwy. Wpadł w nie za dziecka zbyt wiele razy, by zapomnieć płacz każdego rozwalonego kolana. Na głowie stare, wysłużone już dawno słuchawki, ale zgrzyt basu nie przeszkadza; zagłusza to, na co nie chce zwracać uwagi. Krzyki odbijające się od poobdzieranych ścian budynków, kłótnie, z których to wiązanek sam bałby się użyć. Zsuwa je z ucha zaledwie na moment, gdy mija nisko osadzone okno, okratowane, z którego zza zasłony wyłania się światło starej lampki.
Zapierdolę Cię, słyszysz mnie? Jeszcze raz zobaczę Cię z tym kurwiszczem, to-
Nie słucha. Odbija się od powierzchni, by tylko nabrać tempa, pominąć to, co znał za dobrze. Na co uwagi nie chciał zwracać, zamykając się w kolorowej bańce, byleby nie dać jej przebić, byleby budowany latami pozór pozostał takim, w jakim żyło mu się najwygodniej. Skupia się na muzyce, na piosence, której tekst bezwiednie mruczy pod nosem.
Za wygrzebane z dna kieszeni drobne kupuje piwo, równe 88 yenów. Wie dobrze, że z piwem ma to niewiele wspólnego, nie z tym, które zdarzało się pić w centrum, za cenę kompletnie kolosalną. Nie narzeka jednak, bo nie wypada. Pięć procent alkoholu przy tej cenie? Za to dołożyłby nawet do równej setki.
Kontynuuje drogę, w dłoni niewielka puszka, w kącik ust wsadzony kiep ciągnie za nim smugę gęstego dymu, osiadającego rytmicznie na świetle każdej z mijanych lamp. Pod każdą z nich rude kosmyki rozpalają się nowym życiem, by po chwili zniknąć, jak lisi ogon w gęstwinie liści, mknie niezauważony. Tak myśli; nawet jeśli, jakie ma to znaczenie?
Na horyzoncie, zza skraju budynków okalających to, co od dziecka nazywał domem, coraz więcej światła. Było ledwo po piątej, moment, w którym Nanashi udawało, że śpi spokojnie. Na tle szarzejącego nieba postać, wysoka, jak rozciągnięta plama smoły, Seiga. Wzdycha ostatni raz, ciężko, jakby przygotowywał się na starcie ze swoim największym wrogiem. A sam przecież się na to spotkanie zgodził. Głupi, ale uparty jak nikt inny.
Zatrzymuje się kilka metrów przed nim, w pędzie porywając deskę w wolną rękę, by do chłopca podejść już wolnym krokiem; niewzruszonym, niby. Usta rozciągają się w uśmiechu.
—  Musiałem, żebyś na uczelni nie napierdalał, że wiecznie w powyciąganym dresie latam —  wzrusza ramionami. Sięga plecaka, choć resztkę swojego piwa jeszcze ma. Wypija ją haustem, otwiera kolejne. Nie mógł się ociągać, jeszcze by niepotrzebnie zwietrzało.
—  Oohhh, Sally, to twoje AI, nie? Musiałeś sobie laskę zrobić, skoro żadna nie chcę z tobą gadać? —  spalonym petem strzela przed siebie, gdzieś w ciemny kąt. Twarz nadal miał rozbawioną, jeszcze przez moment, bo po chwili wpływa na nią coś, co inni mogliby nazwać spójną myślą. Zdarzało mu się.
A, właśnie! Babcia wieczorem wcisnęła mi pohpia, powiedziała, że mam zjeść wszystkie, albo się jej na oczy nie pokazywać — puszkę balansuje na metalowej barierce, by sięgnąć wiszącego z tyłu plecaka, a z czeluści jego, pełnej przedmiotów kompletnie przypadkowych, wyłania się niewielkie pudełko, z ułożonymi skrupulatnie w jego wnętrzu przekąskami —  Więc musisz zjeść ze mną, albo zabierasz do domu.
____
Wygląd: Neonowozielona bluza, czarna puchowa kurtka, luźne jeansy, trampki, szyja opatulona grubym szalikiem.


Tomikoani Hb8ReEJ
Chaisiri Ajzel

Seiwa-Genji Rainer and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

Nie 12 Mar - 14:39
W Asakurze siąpił deszcz, kiedy jego sylwetka okalana w ciasno przylegające materiały, wypełzła z ramienia rezydencji. Usta schowane za ciasno przylegającą do twarzy chustką, na nogach legginsy, które w połowie ud przysłonięte zostały szerokimi, czarnymi spodenkami. Czarna, opinająca tors koszulka, nań bluza o cienkich, jaśniejących przy sztucznym świetle paskach. No I buty. Sportowe, wyprofilowane, skutecznie odbijające się od podłoża. Wychodząc w głowie nic więcej a uciekające w biegu myśli, bo którędy dzisiaj zgubić głowę; którędy myśl jak drzazgę wcisnąć i tam też zostać na długość parogodzinnego biegu. Wiedział już, że nogi poprowadzą go dalej. Poza dzielnice splamionej historią Asakury, gdzie przeszłość wspinała się na barki i ciążyła niczym nieproszony bagaż. Chce mu się rzygać. Na samą myśl o pozostaniu w tymże miejscu, gdzie ojcowskie oczy śledzą każdy ruch dziedzica, gdzie matka palcem wiotkim i słabym rozrysowuje otaczające ją drzewa; jakby wśród nich szukała tego jedynego, które masywną, dobrze ciosaną gałęzią zaprosi kobietę do uwieszenia nań pętli. Przysiągłby, że ją słyszy. Nogę kładąc poza granicę domu — jeśli domem nazwać można pustkę wielkich przestrzeni a weń moszczącą się jak kot a przyjemną ciszę — szept matki lulającej do snu zmarłą córkę. Wiotkie jej ciałko schowane w cieniach rezydencji Minamoto acz zeń zerkająca oczyma jak ojcowskie. Spojrzeniem pewne siebie, uważne, śledzące świat niczym matka przyglądająca się życiu. Rainer kręci głową. Dał się myślom ponieść w rejony czarniejsze niż wstający poranek. Widzi jak na horyzoncie mijanych domostw rysuje się cienki pasek żółci. Jak jajko upadłe na ziemię, bo tam, gdzie zaraz zerknie słońce, kładzie się skromna plama żółci. Czym dalej na północ i południe, kanarkowy kolor rozpuszcza się ku bieli. Nie wie, kiedy wsiadł do autobusu.
  Nanashi już od dłuższego czasu jest jego stacją docelową, bo tam, gdzie ludzie zamknięci w własnych tragediach, nie ma miejsca na nieszczęścia innych. Jest więc anonimowym. Z zaciągniętą na usta i nos chustą zdaje się być tutejszym. Co czujniejsze oko wychwyci na butach podłużny acz zachlapany symbol rozpoznawalnej, sportowej marki. Kto by jednak tutaj, gdzie we framugach świergotają zimne wiatry, przejmował się nową podeszwą. A może jednak? Rainer wysiada z autobusu a na jego głowę jak fala spada chłodna ulewa. Potrzebuje chwili, by ta zelżała, coby ruszył w dalszą drogę.
  Bieganie w deszczu jest jak poruszanie się na przekór napierającej na ciało fali. Zabawne. Postanawia więc zmienić kierunek i zamiast pod, okręca się na pięcie i biegnie wespół ze spadającymi kroplami. Kręgosłup przeszywa zimno a on dyszy ciężko, bo gorąc ciała nigdy nie służy opadom. Mimo to biegnie. Biegnie, bo tego potrzebuje każdego ranka, jakby wraz z palącymi łydkami łagodniał ból wewnętrza. Emocje dopalają się z każdą kolejną kroplą z sykiem stykającą się z ciałem.
  Nie wie, gdzie biegnie. Każdy kolejny krok jest przypadkowym, byleby deszcz i wiatr nie zacinały za mocno w twarz. Ulewa to się wzmaga, to delikatnie ustaje a on brnie przez nią uparcie i z przekonaniem, że nic go nie złamie. Gardziel pali płytko nabieranym powietrzem a włosy kładą się na czole w koślawych wzorach. Nie wie, kiedy przekracza granice Tomikoani, chociaż pogłoski o pląsającej w zaułkach ubume dotarły i do jego uszu. W Nanashi pląta się ich najwięcej a on je mija niewzruszony, gdy wypalonymi gałkami, pourywanymi kończynami, wyrwanymi gardzielami migają w kątach oczu. Jak plamy po życiu — na dobre wsiąknięte w materiał dzielnicy, wypalone jak u bydląt stadne znaki. Myśli, by nie zdradzić swojego widzenia niepotrzebnym spojrzeniem. Zerknięciem ku zmarłemu, złapaniem martwego spojrzenia. Czasami jednak, gdy przypadki zdają się być granicznymi, wzrok omsknie się na kadłubek a nie człowieka szorującego po ziemi połową cielska. To głosy ich są najgorsze. Charczące, gorzkie, zaplute krwią. Ale taka jest część świata, w której od dzieciaka go chowano; której on, jak tresowany szczeniak, powinien być uważny. Ulewa jest więc przyjazna. W odgłosach upadającego deszczu giną wskrzeszone pomruki zmarłych a ich gęsta, kleista krew zmywana jest wraz z opadającą wodą.
  Nie wie, kiedy orientuje się, iż stłoczone przed nim dwie postacie są realnymi. Majaczące przed oczyma w sporej odległości mruczą pod nosami niezrozumiałe dla niego słowa. W świetle wstającego poranka maluje się rudość włosów, gdzie druga z postaci plamą czarnego tuszu. W głowie jak zdanie podkreślone flamastrem wybijają się znajome imiona. Ale może się myli. Może to wzrok, przy deszczu jeszcze bardziej ułomny, płata chłopcu figle. Mimo to biegnie w tamtym kierunku z ciekawością ściągająca myśli ku rzeczywistości.
  Skupiony już w pełni wyrwany zostaje innym szelestem. Na lewo od barku toczącą się, a schyloną ku ziemi sylwetką ni to ludzką, ni trupią. Jej witki długie jak rzucona w niebo włóczka, która zespoliła się z kolorem innym – czernią jej włosów. Za postacią dziecko, dużo zdrowsze, o półprzymkniętych powiekach i śpiącym grymasie. Seiwa zatrzymuje się, by językiem przejechać po górnej linii zębów.
  — Hej, ty — mówi głośniej dziwiąc się, że głos jego zachrypły. No tak, nie powiedział dzisiaj ni pół słowa.

@Mistrz Gry
oraz jeśli chcą dołączyć
@Yakushimaru Seiga @Ajzel



Tomikoani Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Yakushimaru Seiga and Chaisiri Ajzel szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiga

Sob 18 Mar - 6:52
      Na krótki moment przez ciało Seigii przedarło się to dziwne uczucie, które pamiętał „niechętnie" sprzed sześciu miesięcy, kiedy jego dłoń pierwszy raz zabłądziła w ognisko rudych pukli. Szybko jednak wewnętrzne rozedrganie zmieniło tor, opierając się w obsydianowej źrenicy zrezygnowaniem, które zawsze smakowało chłodem i nieobecnością. Szum kółek deskorolki rozbijał się echem wręcz nieznośnym, niszcząc łagodną, bo martwą absolutnie ciszę, w którą na krótki moment mógł zawinąć się jak w gruby koc i odetchnąć od szorstkości rzeczywistości, która tarła o skórę niczym rozgrzany piach. To odbicie w szybkie, nie jego, nadal wisiało w głowie, zbyt przeciążonej i zbyt zmęczonej, aby mógł z łatwością wymazać niepewność własnego istnienia. Kolec, niby to odłamany od łodygi róży, wbijał się w splot słoneczny, rezonując falą bólu ku łopatkom, zaciskając płuca przy głębszym oddechu. Nierealność każdego dnia wypływała na powierzchnię mocniej, sadząc się na krystalicznej tafli niczym plama ropy. Wystarczyła zapałka przetarta o brąz draski. Jedna iskra, aby skołowana i rozchwiana chłopięca świadomość zaczęła gryźć ponownie, uświadamiając go, że jest nieomylny, że jego myśli są prawdziwe i ten moment jest tak samo sztuczny, jak każdy inny.
      — No kurwa, nie skłamałbym. — Zacięte spojrzenie opiera się na tamtego ruchach i na puszce w jego dłoni. No tak, czego się spodziewał? Kącik ust subtelnie drgnął, na moment ścieląc się w krzywym uśmiechu. Czekał na dalszy potok słów, bo wie, że Ajzel na jednym zdaniu nie poprzestanie. I wcale się nie myli. Seiga rzadko się myli i już sam do tego przywykł. Krótkie prychnięcie najpierw pojawia się ciężkością na języku.  — To niesamowite, że serio masz tylko dupy w głowie. Ale nie wszyscy są tak zjebani, jak ty. — Za spokojnymi zgłoskami, które buczą w chrapliwości głosu, przesuwa się dłoń w głąb plecaka, razem z kroplami, które nagle zaczyna cedzić niebo. Zdążył tyle, co pochwycić srebrny chłód puszki, a jutrzenka już rżnęła ścianą wody. Czarne włosy w chwile siąkną gwałtowną wilgoć, w huku deszczu Yakushimaru ukrywa kilka paskudnych przekleństw, kiedy smukłe ciało wsuwa się na rampę pod metalowy daszek. — Dobra, dobra, ale najpierw weź się kurwa schowaj, bo z żarcia zrobi się breja. — Sapliwe, bo musi jednak wybić się z ziemi i wsunąć pod rdzę balustrady, aby znów się wyprostować i otrzepać włosy jak zwierze. Bo przecież doskonale wie, że kryje się w nim Czarny Pies. Jest przy nim ciągle. Zaczyna się nim stawać, zespalać się z jego duszą, zagarniając ją dla siebie. Metalowy łańcuch, w dwóch splotach owinięty wokół szyi zabrzęczał wdzięcznie, zaraz to zapraszając w fale dźwięku zgrzyt zawleczki puszki, która upuściła ciśnienie w syku i białej pianie. Zaczerwienione od chłodu wargi od razu przylgnęły ciasno do metalu, spijając gorycz piwa, pozwalając ramionom zaprzeć się na odrapanej z farby poręczy. I ten moment właśnie przesądził o wszystkim. Bo najpierw dotarł do niego znajomy-nieznajomy głos, który wygrał walkę z kroplami, które przepuściły go aż ku niemu. Prędkie wejrzenie, wręcz gwałtowne, w linii naznaczonych purpurowymi naczynkami powiek, zaparło się na sylwetce biegacza. Co jest kurwa?
      — Rainer? W Nanashi? — Struny głosowe wibrują na tyle na ile potrafią, gdy Seiga nie odrywając wejrzenia od rozmazanego obrazu chłopca, słowa kieruje ku Ajzelowi. Słowa, które mają w sobie i zapytanie i kpinę. Bo ujrzenie Seiwy-Genji w tym zakątku Fukkatsu budzi w nim odrazę. Nie pasuje tutaj. To nie jego miejsce. Wchodzi na ziemię, do której nie należy. Gniew osadza się nalotem pleśni na sercu i płucach, bo jest święcie przekonany, że dla tamtego Nanashi to tylko rozrywka. Przemarsz królewskiego pochodu między plebsem. Trzonowce zagryzają się na miękkiej tkance policzka, kiedy Yakushimaru mieli kołataninę. Wie, że Ci są blisko, więc może brązowe tęczówki będą w stanie szybciej rozpoznać linię ramion, która marze się i drga nerwowo w odbiciu kropel. Seiga zaczyna czuć, że żołądek się zaciska i osiada w nim kamień, bo coś „nie gra". I chociaż tym razem nie chce; znów ma rację. Rainer, nie jest sam, chociaż ta, do której się zwraca, nie jest z nim. Ani ona, ani dziecko. Kurwa...
     Pod płaszczem, pod czarną bluzą i podkoszulkiem, skóra nabiera faktury szorstkiej, guzkowatej; gęsia skórka nakłada się na każdy milimetr ramion. Nie da po sobie tego poznać, bo nie wie, jak głęboko w tym gównie siedzi Ajzel, a nie ma zamiaru ściągać na siebie kolejnych krzywych spojrzeń, jakby tych miał i tak już teraz za mało w swoim życiu.



Tomikoani OwkcE97
Yakushimaru Seiga
Mistrz Gry

Wto 21 Mar - 20:17
Choć widok biegnącego chłopaka powinien ją zaniepokoić, brnęła przed siebie brudnym chodnikiem, o który gwałtownie roztrzaskiwały się ciężkie krople deszczu. Zarówno dziecko, jak i ona sama, poruszali się spokojnie, a woda prawie że wcale nie pluskotała przy stawianych naprzód krokach. Zachowywali się, jak zwyczajni przechodnie, którzy przechodzili tędy każdego dnia. Możliwe też, że podczas tych wielu przepraw nikt nigdy nie postanowił ich zaczepić – może dlatego nieznajoma nie obdarzyła Rainera choćby pojedynczym spojrzeniem z ukosa. I przynajmniej na ten jeden moment wszystkie jego przekonania o Nanashi całkowicie się potwierdziły – był zupełnie anonimowy, a czyste ubrania oznakowane symbolami marek z górnej półki nie robiły nikomu różnicy. Pewnie i tak były kradzione, a najważniejsze, że miałeś co na siebie założyć.
  Raz. Dwa. Trzy. Nie liczyła swoich kroków, ale chłopięcy głos dobiegający zza jej pleców, zatrzymał ją przy piątym. Dostawiła nogę do nogi i zastygła w bezruchu, zwrócona plecami do czarnowłosego i do dwójki chłopaków, na których też wcześniej nie zwróciła uwagi. Nie musiała – była przecież na swoim miejscu. W oficjalnej wersji wydarzeń przechodziła tędy zawsze, nie przyciągając spojrzeń – ani tych zaniepokojonych, ani tych współczujących, bo z tym wychudzonym, zmarzniętym ciałem wyglądała nie lepiej niż siedem nieszczęść. To, że ktoś w ogóle zdecydował się do niej odezwać, było dla niej zupełnie nowe. Potrzebowała chwili. Niedługiej, bo nie mogła tu przecież tak stać. Kościste palce drgnęły, zaciskając się mocniej na drobnym nadgarstku chłopca, który wcześniej – w jakiejś niewyjaśnionej synchronizacji – zatrzymał się razem z nią.
  — Hej, ty — rzuciła, jakby parodiowała chłopięcy głos, choć ta dziecinna zagrywka nie sprawiała jej żadnej przyjemności. Brzmiała raczej jak ktoś, komu nie spodobała się zaczepka; ktoś, kto przywiązywał ogromną wagę do kwestii bycia na „ty”. Ale może to tylko deszcz zniekształcał ton jej głosu. Gotowa do konfrontacji twarzą w twarz, wyprostowała się, jedynie cudem nie chrupiąc kręgami, które wyraźnie rysowały się pod przylegającym do ciała, mokrym materiałem. — Coś nie tak, chłopcze?
  Odwróciła się.


Rainer i Seiga oboje wykonajcie rzut na siłę woli. Będzie miał wpływ na to, w jaki sposób postrzegacie teraz kobietę. Ajzel widzi jedynie dziecko (skoro już obiło mi się o uszy, że jest człowiekiem).

Rzuty kością:
1 – 50: porażka. Przy dokładniejszym przyjrzeniu się kobieta sprawia wrażenie zwykłej mieszkanki Nanashi – biednej i wychudzonej. Niepokojące jest jedynie to, że w tym ulewnym deszczu włóczy się w dość skąpym ubraniu. Z twarzy wygląda dość staro, mimo że czarne włosy nie zostały tknięte siwizną. Zaczynasz wierzyć, że wcześniejsze wrażenie o jej trupim wyglądzie było jedynie twoim przywidzeniem przez ulewny deszcz, bo osoba przed tobą nie wygląda na kogoś, kto ma złe intencje. Tylko dziecko wciąż wydaje się senne.
51 – 100: sukces. Nie ulegasz stworzonej iluzji. Kobieta zaledwie przypomina człowieka, ale teraz jesteś w stanie wychwycić więcej nieludzkich cech. Czarne oczy pozbawione są białek, skóra jest niezdrowo pomarszczona i blada, jak u chodzącego trupa. Pożółkłe paznokcie u bosych stóp i u rąk przypominają bardziej zwierzęce szpony. Mimo wychudzenia i dość drobnej sylwetki, towarzyszy jej przytłaczająca aura.

Termin odpisu: 28 marca, 23:59
Mistrz Gry
Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku