Tomikoani - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 16:03
First topic message reminder :

Tomikoani


Tomikoani jeszcze dziesięć lat temu należało do Karafuruny Chiku, ale w roku 2021 zostało zakwalifikowane jako ulica Nanashi, ze względu na upadające jeden po drugim sklepy i knajpy. Dawniej dało się tu dostać wszystkie najpotrzebniejsze produkty, a wieczorem zza zamkniętych drzwi dobiegała barowa muzyka. Obecnie mało kto uczęszcza tą trasą, a ci nieliczni, którzy postanowili postawić stopę na brudnej od śmieci ścieżce, napatoczą się co najwyżej na niemal doszczętnie pozbawione asortymentu pomieszczenia handlowe, działające już chyba tylko dzięki ostatniej nadziei ich właścicieli.

Istnieją liczne pogłoski, że gdy noc czerni niebo na ebonit, a sporadycznie działające latarnie próbują rozgonić mrok z zaułków Tomikoani, kątem oka dostrzec można przechadzającą się po ulicy kobietę, wołającą o pomoc. Jej głos przeszywa duszę do szpiku; czuć w nim ton pełen napięcia, błagania i przemożnego smutku, jednak nie należy reagować na jej prośby. Choć nikt nie wierzy w podobne opowiastki, zbywając je lekceważąco ręką, historie tego pokroju to dobry motyw na wieczorne, straszne spotkania. Mówi się, że nieznajomą szlochającą o wsparcie jest Rakatomi Imeko - kobieta, która lata temu zginęła w letnią, bezchmurną noc, podczas porodu, dokładnie tu, na ulicach Tomikoani. Po śmierci stała się ubume i od tego momentu krąży po terenach, w których zginęła, w zakrwawionych szatach i z nieżywym niemowlęciem w ramionach. Ponoć, kiedy tylko zbliża się do niej człowiek, próbuje przekonać go, aby przyjął jej dziecko i zaopiekował się nim. Jeżeli napotkana osoba się zgodzi i pozwoli, aby tobołek z maleństwem spoczął w jej objęciach, Rakatomi znika przy pierwszym mrugnięciu powiek, a zawiniątko staje się coraz cięższe i cięższe, aż pomocny przybysz zostaje zmiażdżony pod jego wagą.

Haraedo

Chaisiri Ajzel

Czw 23 Mar - 21:50
  — Nie dupy, Seiga, piękne panie. Bo uwielbiam kobiety — kiwa z przekonaniem głową, gdy zimny metal przykłada do ust z kolejnym łykiem. Alkohol w stężeniu cztery i pół procenta zalewa gardziel, rozchodzi się ciepłem po tkankach miękkich i goryczą swoją migocze jeszcze na końcu języka; spływa z nim chyba resztka zdrowego rozsądku, bo i dla tego smaku zaprzepaścił tak kuszącą wizję snu. Wtulenia się w ciepłą pościel i odpłynięcia w objęcia Morfeusza. W zamian pakuje się w ramiona, które oblepiają jak smoła, zostawiają tłuste ślady, wpakować próbują się przez usta i udusić to, co jeszcze tli się w piersi. Jak benzyna, mieni się pięknym kolorami, a tak łatwopalna.
Zamyślony jest przez sekundę, nie na tyle długą, by dało się to wyłapać; wyrywa go z niego pierwsza kropla deszczu, rozbijająca się na zmarszczonym czole, na pół i spływa niżej, z końca nosa po ustach. Unosi spojrzenie ku niebu, na szczycie którego kłębią się ciemne chmury. Nie było ich tam wcześniej, tak myśli. Babcia znowu miała rację. Nosem ucieka ciężkie westchnięcie, palce mocniej zaciska na pudełku, gdy nogą odsuwa deskę pod dach, sam cofając się tuż za nią. Trwa to sekundę, ale rude pukle już nasączone wodą, przyklejone są do czoła, zanim nie odgarnie ich dłonią. Co za syf.
  —  Ja pierdole — klnie pod nosem, strzepując głową jak bezpański pies, rękawem bluzy obciera twarz. Nie ma jednak szansy ponarzekać, co dziwne, bo między kroplami deszczu coraz to agresywniej rozbijającymi się na popękanym betonie, w szparach których już ułożyły się kałuże, słyszy coś jeszcze. Kroki, prędkie, bieg rozbijający powierzchnię wody. A chciał powiedzieć co jeszcze, głowę odwracając ku równie przemoczonemu Seidze, ale widzi, że i jego wzrok skupiony jest na czymś innym. Podąża za nim brązem własnych tęczówek, do punktu do punktu, aż te nie osiądą na smukłej sylwetce, której nie idzie z początku rozpoznać. Nie ma okularów.
Głos jego jednak, słyszy doskonale i choć tak niepasujący do okoliczności, tak rozpoznaje go od razu, choć myśli tej do siebie nie dopuszcza. Seiga utwierdza go jednak w przekonaniu, że wcale się nie myli. Wychyla się, stając na palcach, oczy przysłaniając dłonią.
  — Rainer? —  pyta, głośniej, bo chce, by i jego głos przebił się przez szum, trafił i do niego. Nawet jeśli skupiony jest jeszcze na czymś odmiennym, czymś, czego z początku nie sposób było zauważyć. Bo punkt ten, malutki jest na planie ciemnej uliczki, oderwany od niej jeszcze mocniej, niż syn najważniejszego rodu w mieście. Nie o tej godzinie, nie w samotności, choć Nanashi przyzwyczaiło go do wielu rzeczy. Głos jednak grzęźnie w gardle, nie jest w stanie przepuścić go głębszy oddech, gdy duchotę wciąga nosem, a ta wilgocią osadza się w płucach. I nie rozumie, skąd ta reakcja, bo widział tak wiele, tak wiele niesprawiedliwości i bólu; nie może się odezwać. Trwa to zaledwie chwilę, bo zdrowy rozsądek jest dla niego kwestia tylko i wyłącznie wyuczoną. I choć kark jeży się jak u przestraszonego kocięcia, odbija się od ściany, znów pozwala twarz zalać wodą, gdy szybkim krokiem przemyka pod balustradą i podchodzi do drugiego chłopca.
  — Hej, wszystko okej? —  pyta, w pół drogi między nim, a Seigą, gotów jednak do dalszego kroku. Spojrzenie skacze między smukłą sylwetką, a dzieckiem, które w ciszy, wpatrzone jest w coś innego.


Tomikoani - Page 2 Hb8ReEJ
Chaisiri Ajzel

Seiwa-Genji Rainer and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiga

Sob 1 Kwi - 16:05
  Nie; jest pierwszą i jedyną myślą. Klarowną i ciętą ostro, jak roztłuczone lustro — bo nagle czuje się, jakby znajdował się po jego drugiej stronie. Ulewa wzmaga tylko poczucie izolacji, bo między nim, a Ajzelem pojawia się ściana kropel. Pojawia się też Rainer, który jak osikowy kołek wżyna się w ich kruchą relację, teraz kiedy Seiga chce odetchnąć i wrócić do tego, co było wcześniej. Nie chce o tym myśleć, ale kiedy płomienna czupryna ciemnieje w wilgoci i rozmywa się o kilka kroków dalej, czuje, że chłopiec odchodzi, wyślizguje mu się. Jakby nie był tutaj z nim, nie był tutaj dla niego. Szczęka Seigi na krótki moment zaciska się mocniej, obie dłonie zmuszając do schowania się w kieszeniach płaszcza. Czuje w swojej młodzieńczej zuchwałości, że powinien należeć do niego, że jeżeli już umykał, powinien złapać go i zabrać razem z sobą. Grzbiet cierpnie jednak, bo oddech jest cięższy, bardziej z przymusu i wyprostowanych sztywno pleców. Uspokój się; jest drugą myślą, cierpką, mozolnie rozciągającą się w umyśle, kiedy twarz znowu zaczyna zbierać chłód deszczu, bo kroki stawia ponownie po bruku.
  Nie wie co tak naprawdę widzi Ajzel z Rainerem. Ten drugi zdaje się bardziej świadom, ale jakim cudem ma być świadom jego świata — tego prawdziwego, który tylko do niego wyciąga ramiona, który go męczy i katuje obrazami, które dawniej fascynowały, teraz już tylko męczą monotonnością i powtarzalnością, jakiej się po nich nie spodziewał. Czy widzi tylko dziecko? Czy tylko ono przyciąga jego uwagę?
  Przyśpiesza, wyciągając dłonie z kieszeni, stanowczo stawiając każdy kolejny krok. — Ajzel — wymyka mu się najpierw, kiedy lewą dłoń kładzie na jego ramię, zaciskając na nim palce, nieco mocniej niż powinien. Martwi się, nie tylko o niego, ale również o siebie. Nie o to, że fizycznie zostanie zraniony, ale że zaczyna się zatracać zbyt mocno i zbyt silnie odczuwać swoją odmienność. Swoje ciało stawia między nim a Seiwą, kierując ku niemu stanowcze spojrzenie. Jedno z tych, które pytają w swojej twardości, jakby w ciemnych jego źrenicach próbował odnaleźć odbicie szkaradztwa, które w trupiej dłoni zamyka rączkę dziecięcą, jeszcze pulchną, jeszcze ciepłą od życia.
   — Hej, młody — wypływa spomiędzy warg głośniej, byleby przebić się przez ulewę, kiedy ślinę przełyka po ostatnim słowie mocniej — nie patrzy na kobietę, udaje, że jej tam nie ma, jakby nie istniała, bo przecież nie powinna tutaj istnieć. Nie dla pozostałej dwójki. Odwraca wzrok od Rainera i zawiesza go na chłopcu, zbliża się o krok, kuca i uśmiecha się łagodnie. Jak do brata, jak do dziecka, które zna, z którym spędził lata. — Nie widziałem Cię przypadkiem z Shichirou ostatnio? — Kłamie z niesamowitą płynnością, bo nie kojarzy gówniarza ani trochę, chociaż czort jeden wie, czy szczeniak nie zna jego najmłodszego brata. Nanashi jest plugawe, ale jednoczy dzieci, zbijając je w półdzikie watahy.  — Taaaak — wzdycha, jakby nagle go olśniło, jakby wspomnienie nagle stało się wyraźniejsze  — przecież odprowadzałem Cię do domu, pamiętasz? Jak nie to nic nie szkodzi, bo ja tak — Seiga zapiera łokieć na kolanie, umożliwiając dłoni luźne zwieszenie, zaciskając ją w pięść, nie pozwalając ciału drgnąć, poddać się lękowi; nie może dać się zdradzić. Nie, kiedy zmora, parszywa smuga pożółkłego wspomnienia życia jednym spojrzeniem rozbudza zwątpienie we własną realność.  — Taka trochę średnia pogoda na wychodzenie z domu... Nie jest Ci zimno? — Głos mięknie, opada o oktawę, a głowa subtelnie przekrzywia się, kiedy na usta wślizguje się ciepło uśmiechu, a druga dłoń sięga ku chłopcu, zatrzymując się jednak, sprawdzając, czy sam ku niemu sięgnie.  — Wracamy?





Tomikoani - Page 2 OwkcE97
Yakushimaru Seiga

Seiwa-Genji Rainer and Chaisiri Ajzel szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

Nie 2 Kwi - 12:11
Uporczywe krople jak jedna, ale wciąż cienka ściana stanowią granicę pomiędzy nim a wszystkim wkoło. Na policzkach osiada złośliwe spojrzenie nieznajomej, jak i już mniej świdrujący wzrok dziecka. Wzdryga się. Łydki wciąż rwą do biegu, gdy ciało w dziwnym, niepasującym poprzedniej godzinie zastoju. Ciepły dreszcz jak letnia fala rozgrzanego światłem jeziora pędzi od kolana, po udzie, przez podbrzusze. Dobija do serca, które gładzi rozgrzanym językiem a on przestępuje z nogi na nogę. I trwa to wszystko nie więcej niż dwie urwane sekundy, ale w pomiędzy nim a kroplą upadającą najbliżej twarzy tworzy się niewytłumaczalna linia czasu. Zawsze ta sama, gdy do czynienia ma z Czymś. Czymś, co fizjonomią choć udaje człowieka, to zbliża się do kreatury. Czymś, co kiedyś i być może żyło, sercem prawdziwym i tętnem równomiernym, ale teraz stacza się ku otchłani niewiadomego. Spogląda więc ku istocie o włosach czarnych jak najgęstsza smoła, knykciach jej wygiętych o milimetr za bardzo, by mogłyby być ludzkimi. I wraz z tą iskrą rozpoznania zaczyna pląsać się po twarzy chłopca uśmiech nie tyle zadziorny, co zwycięski. Jakby o jedną kartę wygrał ze śmiercią; jakby mu ta śmierć sprzed kilkunastu lat w końcu się na coś przydała. Czuje więc jak pomiędzy żebrami szeleści powietrze, bo to wpycha do gardła nachalnie i z pewną dozą perwersyjnej przyjemności, by w końcu klatkę rozsierdzić jednym z pewniejszych wdechów. Kręci głową i cmoka kilkakrotnie zawiedziony, że biednej istocie nie wyszła nawet tak prosta sprawa jak iluzja.
  Łydka lewej nogi napina się, gdy przez krople spadającego deszczu przebijają się dwa głosy. Z pozoru ciche, bo wygłuszone ulewą, ale nachalne. Na tyle, że mu linia czasowa spina się do chwili obecnej i przy kolejnej sekundzie nakazuje zadziałać za dwie ostatnie. Oczy jak u jastrzębia pędzą ku szeleszczącym krzykom. Brwi zawężają się ni to w zastanowieniu, ni realnym zdziwieniu.
  — Ajzel? — I mogliby tak długo przekrzykiwać się na imiona, wymieniać zaaferowane sylaby, ale miszmasz sytuacji naprostowuje myśli ku jednemu. Dziecko stópkami brodzi w głębokiej kałuży a na policzkach zapiera się wczesna choroba. Policzki ma malowane głęboką czerwienią. Podobnie jak oczy, które zaszłe skromnymi rzekami żył pędzą ku każdej kolejnej postaci. I choć patrzy ku nim spokojnie, to usta dygoczą wiosennym zimnem a spomiędzy nich wysuwają się jedynie westchnięcia. Zapewne ubrałoby je w słowa, ale omamione zakleszczającą się na ramieniu ręką skamieniało.
  Gdy rudość włosów wybija się na tle zbrylowanego w głęboką szarość nieba, czerń kosmyków drugiego z chłopców zdaje się być uzupełnieniem plumkających na horyzoncie popieli.  Jest wyższy, ostrzejszy w rysach a być może to nie rysy a agresywna, o dziwo, obłość wciśniętych w ciało kolczyków. Ich spojrzenia spotykają się na długość dwóch krótkich wdechów. I jak to bywa przy grupach dopiero powstających, rodzi się pomiędzy wszystkimi dziwne spięcie celów. Dziwne, bo dłonie każdego pędzą ku innej jednostce, innej rzeczy a w zdania wplata się agresywna nuta.
  Czy oni wiedzą? Jeśli wiedzą to w półmroku ulewy i tak nie dostrzega błysków zrozumienia, które w normalnych warunkach mościłyby się w kącikach oczu. Wraca więc spięcie lewej łydki i ponownie, z podwójną przyjemnością, przez ciało pędzi przyjemne ciepło. Mięśnie na nowo rozgrzewają się budzącą się pod sercem adrenaliną a na strunach głosowych osiada ciepły śmiech. Cichy, niedosłyszalny zapewne dla nikogo, ale… być może?
  — Myślicie, że można uderzyć ducha? — To wypluwszy przy rosnącej ekscytacji, w przerwie pomiędzy sekundami skacze do przodu z chęcią pochwycenia ducha i pozostawienia na którejkolwiek z jego części ciała żłobienia w kształcie chłopięcych knykci.



Tomikoani - Page 2 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Munehira Aoi and Chaisiri Ajzel szaleją za tym postem.

Mistrz Gry

Wto 4 Kwi - 18:21
Spokojna maska na twarzy nagle zadrżała, gdy Seiga zbliżył się do chłopca. Nie spodobało jej się to. Nie spodobało się, bo niezależnie od tego, w jaki sposób próbowałaby się ukryć, nie mogła oszukać kogoś, kto znał chłopaka. Nie mogła też oszukać kogoś, kto jej nie widział. Słowa Yakushimaru, choć wyraźne, zdawały się nie docierać do dzieciaka, mimo że jego wzrok spoczywał na twarzy czarnowłosego, gdy ten ukucnął tuż obok. Gdyby tylko go słyszał, być może dałby się przekonać – ciepłymi słowami, uśmiechem – ale teraz, kiedy palce kobiety jeszcze dotkliwiej ściskały wiotki nadgarstek, chłopiec stał nieruchomo. Sprawiał wrażenie nie tylko głuchoniemego, ale też kogoś, na kim dopuszczono się lobotomii. Może wewnątrz tego drobnego ciałka nie było już nikogo żywego?
  — Zostawcie to biedne dzie-
  Nie dokończyła, bo pozostałe słowa uwięzły jej w gardle wraz z atakiem Rainera. Powinna wcześniej zareagować na kotłujące się napięcie. Na to niepokojące milczenie, ale była zbyt zajęta sztyletowaniem Seigi wzrokiem. Uderzenie było celne, ale pod naporem pięści Rainer nie poczuł nic poza kroplami deszczu, które cięły o jego skórę. Filigranowe ciało kobiety rozpadło się, ale nie na miliony wyczuwalnych kawałków – jakby była ze szkła lub z porcelany – ale na miliardy kropel, które wraz z deszczem spłynęły ku spękanemu, zaśmieconemu chodnikowi. Trzymany przez nią wcześniej nadgarstek dziecka opadł bezwiednie i gdyby nie rękaw przemoczonej bluzy, każdy z nich dostrzegłby widoczne pręgi siniaków, które patykowate palce odcisnęły na chłopięcej skórze.
  Przez moment wydawało się, że wszystko wróciło do normy – dziecko było wolne, ale ciemne oczy nadal sprawiały wrażenie zasnutych mgłą nieświadomości. Chłopiec stał nieruchomo, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z obecności trójki chłopaków; był gdzieś daleko. A deszcz nie ustawał – wciąż wypełniał szumem całą okolicę i dudnił wściekle o metalowe kosze i blaszane zadaszenia. Wtem oddech, głośny i sapliwy dobiegł zza ich pleców, mimo że dookoła było za głośno, by mógł być słyszalny – zwłaszcza że postać, którą jeszcze przed momentem mieli przed sobą, znajdowała się obecnie jakieś dwa metry dalej, wwiercając puste spojrzenie w Rainerowe plecy. Do tej pory była przekonana, że tylko on był w stanie ją zobaczyć. Coś się zmieniło. Może atmosfera – teraz wydawała się napięta, jak struna. Choć znajdowali się na otwartej przestrzeni, zaczynało robić się tu dziwnie ciasno. Zza rogu budynku wychyliło się dziecko, choć najpierw z cienia wypełzła drobna rączka, która wsunęła się na róg muru. Mimo że padało, roztrzepane włosy nie lepiły się do jego czoła, jakby deszcz przenikał drobne ciałko. Obserwował ich. Nie tylko on. Parę metrów dalej blondwłosa dziewczynka zatrzymała się, by też zawiesić mętny wzrok na chłopakach. Pluszowy miś, którego trzymała, zwisał smętnie kilka centymetrów nad ziemią. W końcu małych obserwatorów było znacznie więcej. Nie pojawiali się znikąd – każdy z nich wychodził spomiędzy budynków, by zebrać się dookoła tego dziwnego zbiorowiska, jakby w ogóle było na co patrzeć. Jakby to właśnie trójka chłopaków była źródłem całego zamieszania. Jakby to była ich wina. Niektóre z pucołowatych, dziecięcych twarzy mogły wydawać wam się dziwnie znajome. Szczególnie Seidze, który na ulicach Nanashi mógł natknąć się na kilka kiepskiej jakości plakatów. Było ich niewiele, jakby tylko niektórych interesował los zaginionych dzieci. A może o większości z nich jeszcze nie wiedziano?
  Gdzieś z zacienionego zaułka dobiegł przeraźliwy, niemowlęcy płacz. Taki, na który skrzywiłaby się niejedna osoba, gdyby rozległ się podczas zakupów w markecie. Teraz nie pasował do całości; do milczenia obserwujących ich dzieciaków. Co dziwne, płacz dotarł też do uszu Ajzela, ale dla rudowłosego był zaledwie pogłosem; echem docierającym gdzieś z daleka.
  — Jest mój. One wszystkie idą ze mną. Zawsze idą ze mną — wyrzuciła z siebie, a potwierdzeniem tych słów z pewnością była dzieciarnia zgromadzona dookoła. Jak na zawołanie drobne usta dzieci wykrzywiły się w uśmiechach – przekonujących i zadowolonych, bo przecież nie działa im się żadna krzywda. Już nie. — Myślisz, że tu będzie mu lepiej?


Rzuty kością:
Rainer – siła woli
1 – 50: porażka. Kontakt z kobietą – nawet jeśli odniosłeś wrażenie, że wcale jej nie dotknąłeś – odsłonił przed nią jakąś cząstkę ciebie. Masz wrażenie, że zasłyszany płacz nie jest płaczem przypadkowego dziecka. W związku z czym czujesz się zdezorientowany. Nawet jeśli Seiga i Ajzel wciąż słyszą płacz, dla ciebie ten powoli zaczyna przeradzać się w śmiech. Jest coraz bliżej; dobiega z dołu. Noworodek leży u twoich stóp – wciąż paskudne pooblepiany płynami, z pępowiną wykręconą na wysokości wydętego brzucha, jakby ledwo odciętą od matki, która wydawszy na świat nowe życie, porzuciła je na pastwę losu Nanashi. Ale oczy dziecka są już otwarte i rozumnie wpatrują się w twoje własne. Przez tę turę jesteś, jak zahipnotyzowany, a słowa kobiety docierają do ciebie z większą mocą (Ajzel lub Seiga mogą podjąć próbę wyrwania cię z transu – jak przedziały sukcesu i porażki są takie same; brak punktów minusowych i dodatnich za umiejętności).
51 – 100: sukces. Brak powyższego wpływu, wciąż słyszysz płacz. Możesz uczestniczyć w dalszej interakcji z kobietą i twoimi towarzyszami.

Seiga — możesz wykonać rzut na ocucenie dziecka (nie jest wymagana żadna umiejętność, więc szansa pozostaje 50/50)
1 – 50: porażka. Mimo że chłopiec został uwolniony z uścisku, wciąż ignoruje wyciągniętą ku niemu rękę. Jak marionetka sterowana niewidzialnymi sznurkami, wycofuje się. Wygląda na to, że zamierza wrócić do kobiety.
51 – 100: sukces. Wzrok dziecka staje się bardziej klarowny. Z początku jest zdezorientowany i nieco wystraszony waszą obecnością – w końcu prawdopodobnie nie pamięta, jak znalazł się na środku ulicy w taką ulewę. Po chwili dociera do ciebie, że poza waszą trójką nie widzi w otoczeniu nikogo innego.

Termin odpisu: 11 kwietnia, 23:59.
Mistrz Gry

Seiwa-Genji Rainer and Chaisiri Ajzel szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiga

Nie 9 Kwi - 21:35
  Jest nagle tak pieruńsko zimno... Ten cichy skowyt wiatru, który chyba sam sobie imaginuje, bo świszczy o bębenki o wiele zbyt mocno, do tego siekający deszcz lejący się za kołnierz płaszcza lodowatą strugą, która nie chce jak na złość od razu wsiąknąć w materiał ubrań. Nie może przestać o nim myśleć. O dziecku, które nadal zamroczone, nadal stykające się swoją malutką duszą z oschłością lunatyzmu, trwa. A on przecież teraz też trwa, ale jak kołek, posążek czarny osadzony na ziemi, z oczyma niedowierzającymi. Wszystko jest nie tak. Mógł sobie odpuścić, mógł „to zrobić” kiedy indziej, to spotkanie, tak potrzebne i niepotrzebne zarazem. Od kilku minut zadaje sobie chłopiec to samo pytanie: po co? Po co to wszystko? A mimo to trwa nadal zaciekle. Nie cofa się. Seiga potrzebuje uspokojenia, kotwicy, która na nowo i na staro zarazem przyciągnie go ku stałemu gruntowi. Byleby ktoś zaczął klepać uspokajająco w znajomym rytmie. Potrzeba mu tej właśnie inkantacji, tego pierwotnego rytmu, który poczuje całą swoją istotą. Nie od uszu, lecz od stóp poczuje tę melodię, od ziemi idącą w górę do głowy. Od ziemi, bo z ziemi biorą się te brzmienia, są stare jak ona i równie splątane z człowiekiem. Dobre są to melodie w słowach silniejszego, starszego niż jego własny, głosu; kojące i uniwersalne. Na próżno mu jednak czekać. Nie pojawią się tutaj. Nie sięgną Nanashi. Musi przecież działać, jak maszyna, jak bezmyślna maszyna, która zbita jest z ochłapów mięsa, ścięgien paru i żył opuchłych. Powinien zachować się jak Rainer, pójść za ciosem, który ten wyprowadził, być przedłużeniem jego przedramienia — czy byłoby to bezmyślne? Teraz już sam nie wie. Biłby się najchętniej z własnym rozgoryczeniem, że nie jest w stanie sobie poradzić sam, że musi znowu polegać na innych, że przed innymi będzie się spowiadał z czegoś, co mu nie wyszło, a przecież miało. Dolna warga zakleszcza się między zębami w uścisku napiętych żwaczy, kiedy źrenica drży niespokojnie, w nerwowości i w gniewie, który rozpycha się w żyłach i napuszcza je jadem, który dzieli ze swoimi braćmi i siostrami, a który ofiarowali im w prezencie rodzice, a im ich rodzice... i wyżej, coraz wyżej przez te spróchniałe gałęziska rodzinnego drzewa, a im wyżej, ku posępnej, nagiej koronie, tym tylko gorzej. Dlatego Yakushimaru nie spogląda na kobietę, nie zauważa nawet, że ta znika nagle. Chociaż widzi, że rozpierzcha się na krople, ale udaje, że nie widzi, bo co mu zostało? Peryferyjnie tylko łypie. Tylko kącikiem oczu nuży się w dynamikę Rainera i jego walkę. Sam jest wpatrzony w chłopca jak w zdobycz, jak w cholerne, małe zwierzątko, które mu ucieka. Nie chce przecież dla niego źle, nie chce dla niego żadnej krzywdy. Kurwa mać, przecież chce tylko dobrze. Znowu.
    Pogłos płaczu, dziecięcy szmer. To wszystko działa na chłopca zbyt mocno. Wyniósł z domu przeświadczenie, że dzieciom pomaga się zawsze — bo dzieci są niewinne i bezbronne w swojej naturze. Są kruche, są cenne i w nich kryje się cała nadzieja. W nich zaklęte jest lepsze jutro, które w dorosłych kiśnie jak mleko. Zsiada się i śmierdzi, kwaśnieje posmakiem w ustach i rwie trzewiami w torsjach. Boi się. Bo to ludzkie, prawda? Boi się, bo to wszystko jest zbyt realne, zbyt intensywnie wciska paskudne łapska w jego rzeczywistość, w jego przeżycia i w jego osobiste traumy. Odrzuca na kilka chwil świadomość, że nie jest tutaj sam. Jeżeli skupi się na innych, na tych, którzy wbijają wzrok w naciągnięte czarnym płaszczem, wygięte w zrezygnowaniu plecy, to pęknie. Szkło zdaje się jego ciałem, a nie zziębnięty nerw i różowa tkanka. — Hej, ej, ej, ej... Przeziębisz się młody, wiesz, jak potem w domu Twoja matka krzywo na mnie patrzy, jak umorusany wracasz. A co dopiero, jak będziesz wyglądał jak zmokła kura. —  Cedzi, chociaż to wszystko już jakby nie ma sensu, bo głos zjawy, zmory, kobiety, imaginacji, iluzji, czy czym do jasnej cholery była rwie go od środka na strzępy i trawi, zanim zdąży zetknąć się nawet z jej śliną. 
     Myślisz, że tu będzie mu lepiej?
  Nie będzie. Jemu też nie było. Zasada była jednak banalnie prosta — dzieci mają żyć do momentu, w którym same nie podejmą decyzji, że tym życiem, tym plugastwem, są już zmęczone. Odejść na własnych warunkach. Więc ciało szarpie się z przykucnięcia do przodu, pomimo płaczu niemowlęcia, pomimo świadomości, że wszystko, co robi pójdzie na marne; w piach jego starania. Bo już w połowie zrywu Seiga czuje, jak udo cierpnie, kolanem ryjąc boleśnie w beton. Grzmot rzepki o twardość cuci go, bo obie dłonie w zachwianiu lądują w kałuży. Żałosne.
  Żałosne, bo znów jest świadom; znów jest poza rodzinnym przekleństwem. Srebro zapierające się w owalu jednej z tęczówek rzuca najpierw w postać Rainera, przygląda mu się, starając się nie przekląć z bólu, który uderza w zęby wkurwionym językiem i metalem kolczyka. Ten jednak bardziej już przypomina chłopca, niż siebie, niż jebanego Seiwę, którego nagle potrzebuje, a którego pojawienie się chwilę temu, wywoływało zdenerwowanie.



Tomikoani - Page 2 OwkcE97
Yakushimaru Seiga

Bakin Ryoma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

Pon 10 Kwi - 20:06
Czuje jak ta jedna kropla snuje się po policzku. Bezwiednie, wolno i na przekór sytuacji. W swoistym, filmowym zwolnieniu, gdzie wilgoć deszczu znaczy całe ciała, ale ona jedna jedyna skrupulatnie, dokładnie zarysowuje kształt sparaliżowanych nagle kości. Te z nienawiścią przyjmują kolejny ciężar spiętych mięśni. Wcześniej gnały przed siebie, teraz ku celu, ku obcej sylwetce, która roztrzaskując się niczym najdroższa porcelana, tłucze coś jeszcze — chłopięcą pewność siebie. Oczy rozwierają się w szoku i na białkach kładą przerażenie. Wpierw jest ono gładkie. Przybierające formę jedynie powabnej warstwy strachu, które człowiekowi towarzyszy od samego początku. Dopiero po czasie w ten sposób rozpalona iskra staje się ogniskiem pierwotnej bojaźni. Pędzi ona od samych trzewi do góry, wpełza na język i gdyby mogła, zamknęłaby się w krótkim krzyku. Ale nie krzyczy. Koniuszek mięśnia zapiera na gładkim szkliwie zębów i wraz z mową traci możliwość oddechu. Albo tak mu się wydaje. W gardziel wepchnięte zostaje przerażenie, które teraz ulepione z deszczu. Dusi się niemal, bo haust pochłoniętego powietrza jest zbyt wielki. Odchrząka w zaciśniętą pięść, kiedy po sylwetce kobiety ni zawiązki ścięgna. Jedynie kałuża zlewającą się z pozostałymi, w podobny sposób nijaka, odbijająca zniekształconą formę stojącego przed nimi budynku.
  — Co… — Nie pytanie a jego zaczątek grzęźnie w płucach, gdy w charakterystycznym nastolatkom zdezorientowaniu — wciąż jest to rozsierdzenie dziecka, ale już z namiastkami zblazowanej dorosłości — zamknie usta. Raz jeszcze spróbuje przełknąć haust grzęznącego w płucach powietrza, ale choć grdyka rusza się posłusznie, to chłopak dusi się bardziej. Spogląda do góry. Szybkie maźnięcie spojrzeniem nieba, które w swych kolorach przypomina nic więcej a czerń jeziora. Tamtego jeziora. Przepasanego śliskimi, wodnymi chwastami, które jak ludzkie kończyny chwytały opadające na dno ciało. Przez serce przebija się nuta wspomnienia. Jedna jedyna a skutecznie przez pamięć blokowana. Pod czaszką błyska chromowany klucz, który powstały z przerażenia, zbyt mocno bijącego serca, wsuwa swój kształt w kłódkę ku śmierci. Zakląłby, gdyby pozwoliło na to sparaliżowane, ale dziwnie w tym paraliżu spokojne, ciało.
  Chłód niczym ostrza małych mieczy rozrysowuje na ciele dokładną mapę. Sięga każdego zadrapania, pieprzyka, każdego znamiona i malinki skrytej na podudziu. Palce drgają zniecierpliwieniem, bo chciałby z siebie skórę jak płaszcz ściągnąć, rozejść z życiem na dobre, pozostawić sylwetkę samą sobie. Za dużo w bruzdach zapisało się wspomnień a choćby je nożem jak dłutem wyłamał, to przeszłość jest zielskiem; dużo głębiej zapuściło korzenie. A teraz ją słyszy. Historię. W krzyku dziecka, które zabiera go do dnia narodzin. Nie. To niemożliwe. A może? Pod nogami jak larwa wije się noworodek a oczy jego dziwnie znajome. Źrenice ma czarne i głębokie. Jak studzienki, mówiła matka. Wspominała też, że włosy miała gęstsze i dłonie delikatniejsze. Ciało gładkie jak płatki maku i nawet w krzyku niosła śpiew pięknego życia. Nie. Ojciec natomiast trzymał ją wierzgającą w umieraniu, kulił w ramionach i śpiewał kołysankę. A może to matka śpiewała. Historie jak cienki papier nakładają się na siebie i mieszają a w krzyku dziecka nie słyszy ni płaczu, ni tragedii a przejmujący serce śmiech. Jej serce. Bo wie, że małe piąstki wyciąga ku niczemu innemu a jego klatce piersiowej. Pragnie jego życia, tak bardzo nijakiego, ale wciąż życia i gdyby mogła, chłopięcą krew przelałaby w siebie. Ale to przecież noworodek. Nie potrafi.
  Mięśnie palą zastojem, głowa ciąży życiem nie jego a zmarłej siostry. Chciałby uciec. Pobiec. Daleko już za granicę dzielnicy i miasta. Nie do domu a nigdzie. Biec albo jakby powiedziała matka — uciekać. Wszystko kurwa jedno, byleby wykluć się na nowo.
  Jednak to nie kropla deszczu a łza. Jedna z paru, które nie wiedzieć kiedy popłynęły liniami wodnymi przestraszonych oczu.



Tomikoani - Page 2 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Chaisiri Ajzel

Pon 10 Kwi - 22:08
  Ciało napięte, nogi jak z waty, a czas zwalnia, na kilka chwil, gdy spojrzenie ciągnie od Seigi, Seigi przy dziecku, kuca, mówi coś do niego, ale nie słucha. Bo Rainer rzuca się z pięściami na powietrze, a może na coś, czego Ajzel jeszcze nie zauważył - nie wziął przecież okularów, i tego tak uparcie pod jego dłońmi wypatruje. A nie ma tam nic, tak naprawdę, bo nie jemu dane dojrzeć jest kobietę, nie jemu dane zrozumieć co się dzieje, bo wszystko dzieje się przecież tak szybko. Tak jak prędko Rainer staje w miejscu, tak Seiga zrywa się z dzieckiem, niezwracającym uwagi na nich wszystkich tak samo jak wcześniej. I między tym wszystkim, między młotem a kowadłem wije się ruda czupryna, nerwowo zerkając co rusz w przeciwne sobie strony. Tak jak rozerwany między nimi jest na co dzień, tak i teraz, w zapchlonym zaułku, do którego to żaden z nich nie pasuje, nic się nie zmienia. Decydować musi ku komu pierwszemu się ruszy, gdy serce dudni coraz to mocniej, coraz to zacieklej dźwiękiem swoim zagłusza ciężki oddech, ten tak nerwowy, choć niepotrzebny. Ale mózg jest jednym, gdy ciało, choć nim kontrolowane, zdolność tę posiada, by decydować szybciej, logiczniej, gdy umysł przyćmiony emocjami. Instynkt, tego słowa szukał.
  Instynkt więc ciągnie go pierw ku Rainerowi, który nie ruszył się od swojego zamachnięcia ani o centymetr. Palce obejmują nadgarstek chłopca, ciągną raz, drugi, nie rusza się, kurwa, nie rusza, myśli krzyczą, zanim usta w końcu się otworzą.
  — Rainer, chodź — kolejne szarpnięcie, może głos nie jest w stanie przedrzeć się przez szum wody. Mówi więc głośniej, znów go woła, ciągnie za dłoń mocniej, aż ta nie ustąpi pod naporem — Chodź, błagam, bo pierdolca dostanę zaraz — wtedy nogi jego, dwie smukle linie, robią pierwszy rok, a panika w tonie Ajzela spływa i rozluźnia gardło. Bo po pierwszym ruchu jest już łatwiej, jak przy śnieżnej lawinie, śnieg kumuluje się i ku dolinie spada coraz to prędzej, tak i oni nabierają tempa, gdy odciąga go w drugą stronę, ku drugiemu chłopcu, drugiej czarnej plamie na tle pociemniałego nieba. Nie wie kogo pierwszego łapać, Seigę, dziecko, czy Rainera puścić w cholerę, dzieciaka na ręce, a Ci dwaj, dorośli, niech zajmują się sobą sami. Nie ma pojęcia. Nie zatrzymuje się, bo czasu jest niewiele, bo choć płacz dziecka słyszy gdzieś z oddali, tak uwaga jego na tyle prostolinijna, że podzielić jej aż na tyle części nie potrafi.
  Nie potrafi też dlatego, że Nanashi usłane jest dziurami, a te teraz, wypełnione po brzegi wodą, niewidoczne w ciemnościach, jak pułapki, miny, które choć nie wybuchają, tak wodę rozbryzgują na boki. Noga jego wpada w jedną z nich, nim zdąży sięgnąć kogokolwiek, nim dłoń jego puści tę Rainera, gdzieś w międzyczasie splecione ze sobą. Place tylko mocniej zaciskają się na skórze, odruch bezwarunkowy, gdy leci do przodu i chłopca ciągnie za sobą. Tyle z tego, że rude kosmyki niżej, a on sam mniej miejsca zajmuje, modli się więc, że utrzyma ich w pionie razem, że nie padną jak te dwie ostatnie ofiary losu nieopodal tej trzeciej. Wtedy już nic im więcej nie pozostanie, jak przysiąść na ziemi i czekać na cud.

@Seiwa-Genji Rainer @Yakushimaru Seiga

Obudzenie Rainera - 61
Zręczność - 14


Tomikoani - Page 2 Hb8ReEJ
Chaisiri Ajzel

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Mistrz Gry

Czw 11 Maj - 20:26
Chłopiec był już blisko, bo żadna próba zatrzymania go nie zdała egzaminu. Był gdzieś daleko – może już nawet nie na granicy snu, a samej śmierci, w której objęcia przecież właśnie zmierzał. Chude, blade palce powyginane jak gałęzie próchniejącego drzewa czekały rozczapierzone, by w swoje objęcia przyjąć drobną rączkę, choć czarne węgle osadzone w oczodołach uważnie obserwowały trójkę chłopaków. Na wszelki wypadek, gdyby któryś jeszcze próbował sztuczek.
  — Tak jak myślałam — rzuciła, a jej głos jak żyletka ciął krople deszczu, by niezmącony szumem trafić do uszu Rainera i Seigi, jakby sprzeciwił się wszelkim prawom fizyki. A może już nie mówiła do ich uszu, ale do głów i to tam rzężący ton rozścielał się wygodnie na ściankach ich czaszek. — Słabi ludzie. Za długo pławiliście się w słońcu, ale niedługo się to zmieni. Może to zrozumiecie. Może będzie dla was za późno. Może to dobrze, że to biedne dziecko nie musi patrzeć, jak jego wybawcy potykają się o własne nogi. — Z zaskakującą delikatnością ujęła wyciągniętą ku niej rączkę. — Dobrze się nim zajmę. Lepiej niż ludzie, którzy skazali go na taki los. Powiedzieli, że mogę brać stąd, co tylko zechcę, ale nie musicie zawracać sobie tym głowy. To tylko przestroga, gdybyście kiedyś postanowili szukać mnie w deszczu.
  Mówiła w liczbie mnogiej, bo przecież byli tu wszyscy, ale na koniec spoglądała jedynie ku plecom wciąż sparaliżowanego Rainera, jakby to on miał być jej posłańcem i przekazać to dalej. Mówiła niejasno lub po prostu wyrzucała z siebie zdania na szybko. Czas uciekał.
  — Nie chcecie chyba większych problemów? — rzucone w przestrzeń pytanie było już cichsze, gdy kobieta odwróciła się bokiem do trójki chłopców i ruszyła dalej, prowadząc za sobą posłuszne dziecko. Stado duszków wciąż wpatrywało się w nich swoimi błyszczącymi oczami, ale uśmiechy zniknęły z pucołowatych buziek, ustępując miejsca nienaturalnie oziębłym wyrazom twarzy. Wyglądało to tak, jakby tym razem to one były oczami dla oddalającej się czarnowłosej kobiety. Były jak klatka, która zagradzała im ucieczkę, choć było to dość absurdalne, gdy żadne z nich nie posiadało materialnej formy.
  Rozmyły się zupełnie nagle, tak samo jak czarnowłosa z chłopcem, choć gdy ostatni dreszcz przebiegał po plecach, piorunującym impulsem ciągnąc się przez cały kręgosłup, wydawało się, że od ostatnich słów kobiety minęło kilka sekund. Zbyt mało, by od tak stracić ją z oczu. Co im umknęło?


Rzuty kością już na zakończenie:
Rainer – siła woli
1 – 50: porażka. Chociaż Ajzelowi udało się wyrwać cię z letargu, przez kolejne 2 posty wciąż odczuwasz skutki halucynacji. Wydaje ci się, że wciąż słyszysz śmiech siostry i masz wrażenie, że jest gdzieś blisko – wciąż jednak masz pełen kontakt ze światem zewnętrznym.
51 – 100: sukces. Brak powyższego wpływu.

Seiga – siła woli
1 – 50: porażka. Przez kolejne 2 posty odnosisz wrażenie, że nie wszystkie dzieci zniknęły. Masz silne poczucie bycia obserwowanym i tego, że coś ci zagraża.
51 – 100: sukces. Brak powyższych skutków.

Ajzel – brak rzutów. Czego oczy nie widzą…


PODSUMOWANIE:
Seiga i Ajzel: 50 PF + 20 PF w ramach zadośćuczynienia za mój późny odpis. Razem 70 PF.
Rainer 50 PF + 20 PF zadośćuczynienia. Razem 70 PF. Dodatkowo: 1 wątek do siły woli (możliwość wykupienia umiejętności) – oczywiście po kolejnym poście.
Seiga w kwestii siły woli po kolejnym poście będzie miał już 2 rzuty, więc w dalszej części wątku może dobić jeszcze jeden z pomocą Rainera i Ajzela. Ale to pozostawiam już waszej woli.

To niezupełny koniec wydarzenia. Problem nadal istnieje, niemniej jednak wkrótce pojawi się więcej informacji na ten temat. Prawdopodobnie zostaniecie oznaczeni w specjalnym temacie i dalej już od was będzie zależało, czy podejmiecie się zadań. Przepraszam za taką zwłokę. Mam nadzieję, że drobny bonus wam to wynagrodzi.

Wydarzenie zakończone
Mistrz Gry

Yakushimaru Seiga ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

Wto 30 Maj - 12:21
Z ciała jak rozgałęzieniem jednej rzeki odpływa rozgrzana biegiem ciepłota mięśni. Te nienaturalnie spięte, niemalże obce, narzucone na duszę niczym kamienie przykrywające dawne grobowce. Przekleństwo zapiera się na migdałkach, ale nie pełznie dalej, a znowu opada w gardziel i tamże mości się jak gładki, wilgotny płaz. Jego faktura przypomina oleistą zawiesinę; ciecz, za której sprawą traci oddech. W sparaliżowanym ciele nic więcej z możliwość ustąpienia w tył. Jeden krok, drugi. Zagryza wnętrze lewego policzka. Jak zawsze, gdy nie same ciało, a i myśli przeżera nieopisywalny strach; na tyle, że nie sposób wyrazi go w słowach, krótkich krzykach. Na szkliwie rozlewa się metaliczny posmak krwi. Do tej pory zawsze przywracający do do realnego świata, prawdziwszych (bo nie prawdziwych) wydarzeń. A gdy to nie pomaga, zapiera stopy w ziemi i patrzy za znikającą postacią jak matką, której kroki zawsze kładzione były od niego; nie — ku niemu. Kręci głową, by rozbieganym spojrzeniem, przed chwilą jeszcze statycznym i skupionym na jednym punkcie, sięgnąć nerki przewieszonej przez talię. Palce chwytają telefon komórkowy a  usta rozchylają się w celu przystosowania oddechu do zaistniałej sytuacji. Jeszcze chwila, jeszcze   Za ramieniem niczym wieczorna melodia pobrzmiewa jej śmiech. Jej. Zabawne. Jednocześnie jest pewnym, że ciche tony przynależą do siostry, ale i przysiągłby, że ciepłota głosy wyrwana została z matczynych trzewi. Ta sama barwa, to samo zanikanie głosu tuż przed zaczerpnięciem kolejnego haustu powietrza. A o ten trudno, kiedy deszcz zacina gorzej niż zwykle, choć teraz, nie wiedzieć kiedy, przez jego krople przedarły się zawiązki poranka.
  Aplikacja z poruszającymi się nań miniaturami samochodów zacina się pod naporem wilgoci, ale jest wytrwały. Względnie spokojny, jak na ciało, które drży fizycznym zmęczeniem. Najbardziej widoczne jest to w palcach skutecznie, ale pokracznie sięgających niewielkich ikon na rozświetlonym ekranie.
  Nie patrzy ku nim. Jedno i drugie spojrzenie omija potrzebną ciszą i nadzieją, że nie widzą. Naiwnie wierzy, że umiejętność chowania emocji opanował do perfekcji, chociaż gdzieś tam za ścianą deszczu, siostra twierdzi inaczej. Przysiągłby, że jej śmiech nabrał konkretniejszych rys i bardziej jest monologiem — monotonnym, dla niej z pewnością zabawnym, jego jaźń wbijająca głębiej w ciało. Uciec. Nogi chciałyby biec, ale jeszcze moment, zanim uda mu się podnieść głowę i wzrokiem ewidentnie wycofanym, na chwilę tylko liżącym spojrzenia dwójki pozostałych chłopców. Drży, kiedy otwiera usta, bo chciałby wycedzić krótkie “do zobaczenia w szkole”, ale rezygnuje. W niezrozumieniu kręci jedynie głową i koncentrując się wpierw na Seidze, później Ajzelu, wykrztusza:
  — Dzięki. Taksówka na mnie czeka — I odchodzi wolno, by zaraz nabrać tempa. Szybciej i szybciej, z łydkami tnącymi świat bardziej niż agresywnie upadające krople.
  W samochodzie mokry, skulony, spojrzy na okno z nadzieją, że opuszczając Nanashi, opuści i ją.
  — Się rozpadało.
  — Co?
  — Mówię, że się rozpadało. Asakura, tak?
  — Tak.

Z/T



Tomikoani - Page 2 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Yakushimaru Seiga

Wto 6 Cze - 3:26

  Dobrze się nim zajmę. 
    Dobrze.
    Kiedy jemu jest tak cholernie niedobrze. Żwirowy osad zapada na dno żołądka, wywlekając kwaśny nalot na język, który wypluwa w taflę wzburzonej kałuży. Między własne blade dłonie.
    Pod paznokcie wdziera się brud ulicy, ten, który w płytkiej wodzie unoszą się skrawkami asfaltu, kamyczkami, które spoczywają na jej dnie; ale nawet i one teraz zdają się z niego śmiać, chociaż w swojej naturze mają jedynie martwe skostnienie. Popłuczyna życia. Paliczki zaciskają się w pięści, ryjąc w miękkość ich wnętrza boleśnie.
     Kurwa, kurwa, kurwa, KURWA! Myśl krzyczy, kiedy zdrętwiały język przylega do podniebienia.
    Skurwiała suka. Skurwiały Seiwa. Skurwiałe cierpienie. Pierdolone omamy. Pierdolone dzieci. Szum; ten, który wybrzusza się w napięciu rozszalałych myśli. Jak zgniła bulwa pęcznieje w czaszce. Ślina zaczyna smakować ołowiem, a stare rany zachodzą gęstą, zżółkłą ropą. Znów. Bliżej mu do dzieci, których rybie spojrzenia opierają się na grzbiecie, do sylwetki, która niknie niż do tych, które w stuporze trwają gdzieś obok.
     Dzięki. Taksówka na mnie czeka.
     Dzięki...
     DZIĘKI.
    Czuje, jak uchodzi z niego powietrze, te kształtujące się na granicy śmiechu. Bawi go to w najgorszy sposób — rozgoryczony i nienawistny. Gdyby tylko mógł, głowę Seiwy zanurzyłby w pomyje ulicy. Podtopiłby go w marazmie, smrodzie stęchlizny, w czymś, czego nigdy nie zaznał. W jadowitość niepewności kolejnego dnia. W rozpacz za ciepłem, które tylko majakiem muska skroń, imaginacją wyciągniętą spomiędzy stronic książek, ale nie ramion tych najbliższych. Bo dla niego to przecież nic nie znaczy. Odejdzie, rozmyje się tak jak i mara. Przywrze do swojego życia niczym tłusta, najedzona pijawka, kiedy podeszwa buta ponownie ustawi się na chodnikach drogiego osiedla, a ramion siąkną w miękkość chłodnej pościeli. Pierdolony Seiwa.
    Głowa chyli się ku odbiciu w wodzie. Nieobecne spojrzenie kroi własny obraz. Dwa oddechy. Krótkie. Zwierzęce. Bo płuca wypełnia już zbierający się płacz. Znów to samo.    
    — Ajzel — imię oczyszcza gardło z ciężaru przeżyć. Wzrok jednak zaciśnięty i skupiony na wnętrzu, a nie otoczeniu. Kiedy smukła sylwetka prostuje się, cięższa o wodę, jaką spiły tkaniny, chłopiec swoje dłonie wyciera powoli i metodycznie o uda. Oddech. Tym razem pełen. Rozpychający żal w kąty słabego ciała. — Wracaj do domu. Szybko — w głowie wiruje zamieć, osadzając się w obsydianie czarną chmurą, nalotem spleśniałym, nadgryzającym kąciki ust w powadze wybrzmiewających słów. Nie wie, nawet kiedy mechaniczność ruchów decyduje o jego kolejnych poczynaniach. Szmer plecaka zarzucanego na ramiona, między wyciem deszczu. Słuchawki moszczące się w kanałach uszu. Zostawi go tutaj. Tak jak i kawałek siebie. Jak cząstkę własnego życia, które splunięciem oderwało się wcześniej od płuca. Nie jest już sobą, bo to, co dawniej było „nim” rozkradziono. Ostatni uśmiech. Wymuszony, gdy tęczówki opierają się na zmokłym płomieniu, który powinien przecież zgasnąć już dawno, dawno temu pod ciężarem wodnej kotary.
    Nigdy nie byłem i nie będę z wami... Czy czujesz... czy czujesz to, co ja? Ten chłód jest nie do opisania.

/ZT


Tomikoani - Page 2 OwkcE97
Yakushimaru Seiga
Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku