Dyskoteka Collision Space - Page 4
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 22:26
First topic message reminder :

Dyskoteka Collision Space


Stara fabryka puszkowanej zupy pomidorowej zyskała nowe życie, kiedy para młodych ludzi zainwestowała wszystkie swoje oszczędności w wykupienie i odnowienie wnętrza. Z pustej, nudnej przestrzeni wykreowali oni największą w dzielnicy Karafurana Chiku dyskotekownię. Wystrój wnętrza może nie prezentuje się elegancki, jednak to tłumy ściągające tu w każdy weekend w celu zabawy sprawiły, że da się tu poczuć jak w domu – każdy dodał coś od siebie, dzięki czemu powstał wielki, artystyczny projekt pod nazwą Collision Space. Wysokie sufity i otwarta przestrzeń byłej hali fabrycznej sprawiają, że nagłośnienie daje tu niesamowity efekt wielokrotnie powtórzonego echa, charakterystyczny już dla klubu, który szybko zaskarbił sobie sympatię tłumów.

Raz w tygodniu odbywają się tu również koncerty, podczas których można oglądać gwiazdę wieczoru z loży VIP-owskiej na balkonie ponad sceną. Dla klientów, którzy sypną trochę kasą czekają również stosy jedzenia w stylu fast-food oraz proste, acz bogate w alkohol drinki.

Haraedo

Yakushimaru Seiya

Wto 9 Sty - 22:21
To, że Yakushimaru nie podzielał jego rozbawienia, nie było żadną nowością. W gruncie rzeczy trudno było z uśmiechem przyjąć to, że ktoś z premedytacją wytrącał cię z równowagi, choć może zmiana nastawienia i przyjęcie lustrzanej postawy wytrąciłyby Yuushina rytmu. Czarnowłosy przez ten cały czas zdążył odzwyczaić go od uśmiechów, które z początku bez specjalnego wysiłku pojawiały się na jego twarzy. Później – uderzony rzeczywistością, która nie przypadła mu do gustu – za wszelką cenę starał się zatrzeć ślady po niefortunnym zbiegu wydarzeń. Nie brał pod uwagę, że momentami to on był tym, który na siłę sięgał po nieprzyjemne komentarze (choć przywykł do rzucania nimi na tyle, że gładko przechodziły mu przez gardło) i tym, który na siłę zatrzaskiwał drzwi przed nosem, bo nikt nie był w stanie zafundować mu większego chaosu niż on sam sobie. Dużo prościej było wściekać się na to, co znajdowało się na zewnątrz, zwłaszcza kiedy krzywy uśmiech, niczym czerwona płachta, prowokował do ataku.
  „(…) mój uśmiech ma taką moc.”
  Zależy jaki.
  „Chyba nie zaprzeczysz?”
  — Nie — przyznał odruchowo. Nie było powodu, by temu zaprzeczać, skoro jego widok faktycznie potrafił być skutecznym zapalnikiem. To, że do tej pory rozmawiali, było sporym wyczynem, ale podobno noce sprzyjały rozmowom. W dodatku błyszczące tęczówki, które odznaczały się na tle ciemnych plam dookoła oczu, dość jasno wskazywały na to, że alkohol prawdopodobnie przytępił jego naturalne reakcje. Nie zdołał jednak poradzić sobie z jego ciętym językiem i resztkami czegoś, co uważał za zdrowy rozsądek – czegoś, co nadal pozwalało mu na trzymanie się w bezpiecznej odległości kilku kroków, nawet jeśli była to czysto metaforyczna odległość. — Wkurwianie innych samym widokiem to raczej chujowa rozrywka, skoro nie musisz się specjalnie wysilać. Zaraz kurwa pomyślę, że pomyliłeś mnie z jakimś jebanym introwertykiem do adopcji. — Kąciki ust bruneta na krótką chwilę ściągnęły się, nadając jego twarzy wyraz wymownego powątpiewania, choć trudno było uwierzyć, że to jedno skrzywienie wybije Hyeonowi z głowy jego głupie przeświadczenia.
  Za to wystawienie go z pewnością wyrażałoby więcej niż tysiąc słów, ale już nie zastanawiał się nad tym, gdy Yuushin uśmiechnięty od ucha do ucha szedł w jego stronę z plecakiem przewieszonym przez ramię (ale nie mógł obejść się bez powtórzenia sobie w głowie, jak bardzo go wkurwiał) i wtedy, gdy szli przez pusty korytarz, którego atmosfera pozwalała na dość przyjemne rozluźnienie, gdy wreszcie oderwał się od tłumów, wcześniej nie zdając sobie sprawy, że na dzisiaj miał ich zwyczajnie dość.
  — Nie widzę kurwa problemu. Jak tu wparują, z chęcią opowiem im o tym, że zostałem uprowadzony i zarzekałeś się, że można tu siedzieć na legalu. — Wzruszył ramionami. Wypowiedź utrzymana w poważnym tonie skutecznie tuszowała ewentualność, że była to jedynie czysta zgryźliwość. Mimo wszystko trudno było wyobrazić sobie Yakushimaru, który próbowałby zgrywać niewinnego przed ochroniarzami – zresztą w kontaktach międzyludzkich ciemnowłosy z pewnością wypadał dużo bardziej przekonująco, a obecność Seia w tym miejscu wcale nie przeczyła tej teorii. W końcu co tu robił, skoro na widok Hyeona bluzgi same cisnęły mu się na język? Trudno było uwierzyć, że po kilku szklankach całkiem niezłego whisky marzył o tanim winie.
  Musiałby być ślepy i głuchy, by nie zdawać sobie sprawy z jawnej prowokacji. Mimo tego była wystarczająco mocnym dźgnięciem, by przez tęczówki chłopaka przetoczył się wyzywający błysk, podobny do tego, którego Yuu uświadczył już przy barze, ale teraz dużo bardziej wyraźniejszy. Oczywiście, że powinien machnąć ręką na tak idiotyczną zaczepkę, a mimo tego było coś wyjątkowo drażniącego w tym, że przez ten krótki moment, gdy zarzucał mu tchórzostwo, patrzył na niego z góry.
  — Nie? No to kurwa może czas zaktualizować bazę danych — rzucił, wcześniej zadarłszy podbródek wyżej. Odebrał od niego butelkę, z dziwną porywczością niemalże wyrywając mu ją z ręki, jakby był wręcz przekonany, że został niesłusznie niedoceniony. Przez zęby przecisnął się krótki syk, w którym zawarła się cała jego dezaprobata. Stchórzyć. No kurwa na pewno – przemknęło mu przez myśl, gdy obserwując Hyeona, upił kolejną porcję alkoholu, który w tym momencie był doskonałym lekiem na podburzone ego. A przecież mógł się domyślać, jakie konkretne wyzwania chodziły po głowie ciemnowłosemu i może miał co do nich rację. I zdrowy rozsądek bez wątpienia nakazywałby mu przyjąć ten fakt do wiadomości, ale na ten moment zatapiał się w kojącym poczuciu tego, że było mu wszystko jedno.
  Może zawsze było.
  Spód butelki stuknął o blat biurka, gdy odstawił ją na bok. Gdy zauważył, że Yuushin zrobił się dziwnie nadpobudliwy, uznał, że tam będzie bezpieczniejsza. Zacisnął palce obu rąk na brzegu biurka i wyciągnął nogi przed siebie, krzyżując je w kostkach. Ciężko było powstrzymać się od wymownego wywrócenia oczami, gdy chłopak dzielił się z nim swoim idiotycznym pomysłem.
  — Taa. Już zapierdalam — skomentował sarkastycznie, dając mu do zrozumienia, że kompletnie nie widział się w tej roli. Nie pierwszy raz stanowili swoje absolutne przeciwieństwo i aż trudno było w tej chwili uwierzyć, że to Seiya był tym młodszym. — Jak się kurwa dobrze zamaskujesz, to może wezmą cię za gówniarza i dostaniesz darmowe cukierki bez straszenia prawdziwych gówniarzy. Pozowanie na trzynastolatka idzie ci zajebiście — tym razem zgryźliwość tonu już dobitnie dała się we znaki, gdy dla podkreślenia swojej oceny, mimowolnie przesunął wzrokiem po chłopięcej sylwetce, na koniec konfrontując spojrzenie ze złotymi tęczówkami.
  Przez krótką chwilę żałował, że podzielił się z nim tak mało znaczącą informacją, ale nie sądził, że w tym stanie w Yuushin podejmie próbę dogłębniejszej analizy jego miejsca pobytu, które zdążył już zostawić za sobą.
  „Ładna?”
  — A co, chcesz kurwa jej numer? — Tym razem to on odruchowo odbił piłeczkę. Zjadliwie rzucone pytanie nie potwierdzało ani nie przeczyło jego teorii. Może był z koleżanką, może nie. Może faktycznie został zmuszony do pojechania tam, a może była to jego inicjatywa. Cokolwiek skłoniło go do zaliczenia kolejnej imprezy, najwidoczniej było kolejną rzeczą, którą postanowił zachować dla siebie. Gdyby miał się nad tym zastanowić, cała ta historia niewiele różniła się od obecnej, choć tym razem pozwalał na to, by czas prześlizgiwał mu się przez palce w towarzystwie kogoś, kto lubił go wkurwiać.
  I kto ewidentnie przesadził już z alkoholem.
  Yakushimaru opuścił wzrok na swoje kolano i już wtedy przyszło mu na myśl, że wolał, by Hyeon usiadł wreszcie na dupie. Nagły ciężar na ramieniu i kolejny podmuch rozgrzanego powietrza na policzku uświadomił mu jednak, że szturchnięcie było niczym w porównaniu z obecną bliskością. Pomimo tego, że na twarzy ciemnowłosego szybko dostrzegł zastanowienie, nie powstrzymał na wpół niezadowolonego grymasu, w którym nie sposób było nie dostrzec cienia wyrzutu i wymowności, której wcale nie chciał dawać ujścia, bo jej język był banalny, gdy już raz przekroczyło się tę konkretną granicę.
  Robisz to kurwa specjalnie?
  Ciężki, powolny oddech oprócz zaczerpywanej z otoczenia cierpliwości, przyciągnął ze sobą znajomy zapach perfum. Mimo drażniącego uczucia, postanowił skupić się na historii, o którą sam się prosił, choć może nie był to fragment życia Hyeona, o którym chciał słyszeć. Na pytanie o to, czy pamiętał tamtą sytuację, wzruszył barkami; nie w niewiedzy, a w niemym podkreśleniu tego, że raczej ciężko było wymazać to z pamięci, biorąc pod uwagę, na ile min nastąpił w ciągu jednej nocy. Nawet nie zauważył w którym momencie zaczął wpatrywać się w drugi koniec korytarza, nieświadomy zębów zaciskających się na wardze od wewnątrz. To nie tak, że dogłębnie to wszystko analizował. Nie musiał. Wystarczyło mu to, że był kolejną osobą, która debilnie pakowała się w kłopoty i lądowała w szpitalu z powodu jebanego trupa. Jakiś pierdolony absurd.
  Chwycił za butelkę i pociągnął kolejny łyk, wraz z nim przełykając gorzki komentarz, bo nie było żadnego powodu, dla którego miałby tłumaczyć mu, że jego sposoby na niesienie pomocy – no jebana Matka Teresa – były raczej chujowe. Tak chujowe, jak to, że nie wiedział, czy bardziej nie podobała mu się bezmyślność czy koncepcja tego, że „lubił pomagać”, gdy chciał za wszelką cenę przykleić do niego wizerunek złośliwego gnoja i znaleźć w końcu coś, co sprawiłoby, że uznałby, że zasłużył na przetrącenie mu szczęki.
  — I kto pomaga tobie? Ludzie, do których wpierdalasz się przez okno, gdy już pokroją cię nożem i zapamiętają twoją gębę? Pielęgniarki w szpitalu, gdy kończysz na ulicy z rozjebaną głową, bo tym razem nie udało ci się spierdolić? — Choć jego twarz przybrała pytający wyraz, wciąż wpatrywał się w skąpany w półmroku korytarz. Ton wybrzmiewał szorstkością, którą prawie sam mógł poczuć w swoim gardle i której dźwięk nie podobał się nawet jemu samemu, bo w gruncie rzeczy to nie była jego sprawa. — Najwidoczniej lubisz też kurwa życie na krawędzi — dodał zaraz, raz jeszcze wzruszając barkami. Tylko po to, by zagłuszyć ciąg niepotrzebnie nasuwających się wniosków. — Rewanż? — powtórzył za nim, wydając z siebie krótkie parsknięcie. Nawet jeśli rozbrzmiewało w nim rozbawienie, jego tony znacznie bardziej chyliły się ku zaskoczeniu. Wyglądało na to, że nie zakładał, że ustalone zasady będą dotyczyły też jego – zresztą wcale nie musiały, bo z ich dwójki to on był tym, który wiedział mniej. — Pamiętasz, jak tej samej nocy grzebałeś w moich rzeczach? Dowiedziałeś się wtedy aż dwóch rzeczy, którymi raczej się kurwa specjalnie nie chwalę. Właściwie wcale o nich nie mówię. Rysowanie to jedno, kwestia duchów była tylko jakimś pojebanym zbiegiem okoliczności. Gdyby nie kilka znajomych twarzy, żyłbyś w przekonaniu, że taki mam kurwa styl. Jasne, nadal byłbym wkurwiony, że pchasz się z łapami tam, gdzie nie powinieneś, ale chociaż nie przyszłoby mi do głowy, że powinienem je wszystkie – no nie wiem kurwa – spalić, zanim zobaczy je ktoś jeszcze i okaże się, że trzyma sztamę z rozjebanym typem ze strony piątej. — Odkładając butelkę na bok, odchylił głowę do tyłu, rozmasowując palcami napięty kark. Gdy zwrócił twarz w stronę Yuushina, nie sposób było stwierdzić, czy przypadkiem już nie puścił z dymem miesięcy swojej pracy. W swojej porywczości był skłonny do wielu nieprzemyślanych rzeczy, ale na przekór niej był teraz aż nazbyt świadomy tego, że na końcu języka już miał kolejne zdania, które jeszcze mógłby z siebie wyrzucić; zrewanżować się. Gdy jednak myśl o tym, że powiedziałby za dużo wbiła się w jego umysł, jak lodowata i wyjątkowo otrzeźwiająca igła, uwieńczył swój krótki monolog zdecydowanym przypomnieniem: — Powiedziałem, że wolę wyzwania.

Yakushimaru Seiya

Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.

Hyeon Yuushin

Nie 14 Sty - 16:35
  — Seiya, przecież Ci tłumaczyłem — głos cierpliwego rodzica brzmiałby w ustach Yuu dość dziwnie, gdyby nie był podszyty wyraźnie przebijającym się rozbawieniem. — To tylko naciągnięcie struny. Cała symfonia zaczyna się później — bezczelnie wyszczerzył do niego zęby — I każdy ma inne pojęcie rozrywki. Niektórzy, na przykład, lubią grać w szachy — wzruszył lekko ramionami, nie przestając się szczerzyć, bo nic, absolutnie nic, co powiedziałby Seiya, nie zdołałoby go przekonać do zmiany zdania. Przecież zabawa zawsze była przednia. Na wzmiankę o introwertyku do adopcji parsknął śmiechem, aż mu się zatrzęsły ramiona. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale kiedy by tak nad tym pomyśleć… — No nie wiem, Seiya, czasami odnoszę wrażenie, że taka adopcja dobrze by Ci zrobiła. Może nawet by Ci się spodobało, kto wie — puścił mu przyjazne oczko. Chociaż Yakushimaru brylujący w towarzystwie to trochę abstrakcyjna myśl, Yuu pomyślał, że po prostu bardzo chętnie zobaczyłby rozluźnionego, śmiejącego się Seiyę, po którego niemal wiecznie wykrzywionej w jakimś grymasie twarzy zostanie tylko niewielka mimiczna zmarszczka na czole. Ładny widok.
  Słysząc wypowiedź Seiyi o ochroniarzach aż odwrócił się w jego kierunku i wesoło się zaśmiał.
  — Wiesz co, teraz to trochę chcę, żeby ochrona tutaj przyszła tylko po to, żeby zobaczyć, jak to mówisz — zachichotał, bo z tym poważnym wyrazem twarzy, makijażem i strojem efekt z pewnością byłby taki, że Yuu miałby się z czego śmiać przez tydzień. — Ale spoko, mogę zrobić groźną minę, może dzięki temu wypadłbyś bardziej wiarygodnie — ciągnął ten temat bardziej dla absurdu swoich wyobrażeń i po prostu dlatego, że był w dobrym humorze. I może też dlatego, że chciał, żeby Seiya uśmiechnął się chociaż na moment, bo przecież o to chodziło w tej nocy: żeby się rozluźnić i dobrze bawić.
  Yuu z całych sił powstrzymywał się, żeby jego ust nie rozciągnął uśmiech kota z Cheshire, kiedy Yakushimaru zareagował dokładnie tak, jak on tego oczekiwał: automatycznym zaprzeczeniem i buntem. Podatny teraz na jakiekolwiek wyzwanie, jakie rzuci mu Hyeon. To było nawet zbyt proste, ale trzeba Seiyi oddać, że był pod wpływem alkoholu (podobnie zresztą, jak i on), więc ciężko oczekiwać od niego racjonalnych decyzji. Yuu był zadowolony z efektu, jaki wywołały jego słowa, ale nie chciał korzystać z niego tak od razu, preferując zostawić sobie pole do manewru na później, na lepszy efekt i bardziej odpowiednią sytuację. A był pewny, że taka nadejdzie. Na razie skupił się na samym wyglądzie obruszonego Seiyi, który prezentował się po prostu uroczo. Jak pyzaty, naburmuszony berbeć. Yuu aż westchnął z uśmiechem na ten widok, przekrzywiając lekko głowę w jedną stronę i wyglądał dokładnie tak, jak ktoś, kto patrzy na małego, puszystego kotka — z czystym rozczuleniem w oczach.
  Dopiero stukot butelki kładzionej na blat wyrwał go z tego stanu i sprawił, że wrócił do swojej wędrówki wzdłuż biurka — tylko w ten sposób mógł zapanować nad swoją potrzebą ruchu bez ciągłego wiercenia się czy nerwowego ruszania nogą.
  — Oh, no weź — jęknął z rozczarowaniem, kiedy Yakushimaru nie chciał się zgodzić, że straszenie dzieci to genialny pomysł na następne Halloween. Po raz kolejny też wydawał się być zupełnie niewzruszony na kolejny przytyk chłopaka, znów puścił go mimo uszu, koncentrując się na czymś zupełnie innym — Seiya, to jest Halloween, tu chodzi o straszenie, to część zabawy. Łatwo zdobyte słodycze nie smakowałyby tak dobrze — zakończył wzruszeniem ramion, ale też lekkim uśmiechem, jakby myślał o czymś jeszcze, ale zostawił to w domyśle.
  Słysząc pytanie Yakushimaru na jego małe dochodzenie zmrużył lekko oczy, po czym uniósł jeden kącik ust w cwanym uśmiechu.
  — A wiesz co, poproszę. Skoro zdecydowałeś się z nią pójść, musi być wyjątkową kobietą. Chętnie ją poznam — powiedział lekko, podchodząc do biurka i podnosząc z niego butelkę wina. — Chyba, że boisz się konkurencji — dodał po upiciu sporego łyka i odstawieniu naczynia niedaleko ręki chłopaka.
  Niedługo po tym stracił na moment równowagę, prawie zwalając się na Seiyę całym ciężarem ciała, przez co przemknęło mu przez myśl, że może powinien przestać wlewać w siebie kolejne porcje alkoholu. Ta myśl szybko jednak się rozwiała w obliczu poważnego problemu, jakim była decyzja, co takiego mógłby opowiedzieć o sobie.
Reakcja Seiyi na jego słowa była ciekawa. Jego już chyba zwyczajowe poirytowanie było normalne, ale jakaś przytomna część umysłu Yuu nieśmiało szeptała mu, że gdyby miał na niego tak wyjebane, jak deklarował, to z pewnością użyłby mniejszej ilości słów.
  — Nie jestem samobójcą, Seiya — odpowiedział mu tonem pełnym znużonej cierpliwości, jakby powtarzał te słowa wielokrotnie w przeszłości. — Wiem, że wszystkim nie pomogę. Ale staram się jak mogę, wybierając te przypadki, które nie przyniosą mi pewnej śmierci — to nie była do końca prawda, ale wiązała się z innym aspektem działalności Yuu, działalności deathwisha, o której nie chciał wspominać — Po prostu pewne rzeczy wychodzą przypadkiem, nie da się wszystkiego przewidzieć. Jeśli ja im nie pomogę, to mają nikłą szansę na pomoc od kogoś innego… ci ludzie nie zasługują, żeby wisieć tak pomiędzy dwoma światami, nie zasługują, żeby powoli tracić zdrowe zmysły i stać się totalnym zaprzeczeniem siebie za życia. Więc jeśli mogę, to chcę pomóc, nawet jeśli to oznacza, że muszę czasami trochę zaryzykować. Warto — zakończył swoją wypowiedź zaskakująco poważnym tonem i spojrzeniem prosto w oczy Seiyi. Mógł sobie mówić co chciał, krzywić się i wyzywać od idiotów, ale nie zmieni to nic w podejściu Yuu.
  Dla odmiany ruszył w stronę ściany naprzeciwko biurka i przeszedł kilka kroków wzdłuż niej, sunąc palcami po odpadającym tynku. Wzrokiem śledził Seia i pokręcił tylko głową, słysząc jak brzmiał jego rewanż.
  — Seiya, to już wiem, to się nie liczy — powiedział mu cierpliwie, kiedy już przestał się śmiać z “rozjebanego typa ze strony piątej”. — Byłoby miło usłyszeć coś nowego — bo to, co mu teraz powiedział, to wiedza, którą Yuu sam wyszarpnął z trudnem, jako że Seiya był niemal gotowy kłamać, że to wcale nie jego szkicownik. — I nie pal swoich szkicowników — dodał po chwili tak na wszelki wypadek. — Każdy jeden to pewnie wielomiesięczna praca. Szkoda byłoby ją tracić — westchnął ciężko. Właściwie był skłonny uwierzyć, że gdyby Yakushimaru porządnie się wkurwił, byłby w stanie to zrobić. Tylko akurat wątpił, że to on, Yuu, miałby być źródłem podobnego wkurwienia.
  Zatrzymał się w końcu jednym miejscu, dokładnie naprzeciwko Seiyi. Oparł się plecami o ścianę, z nijaką przyjemnością zauważając, że cała drżała od basów muzyki, która grała w pomieszczeniu za nim. Twarz miał skrytą w półmroku, ale resztę ciała nieznacznie rozświetlały promienie księżycowego światła, które nieśmiało wpadało przez okno. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, jakby rozważając słowa chłopaka.
  “Powiedziałem, że wolę wyzwania.”
  — Wiesz, wydaje mi się, że potrzeba większej odwagi do prawdy niż do wyzwań. Wyzwania są łatwe. Nie narażają na odsłonięcie się, na pokazanie innej, być może tej bardziej wrażliwej strony — głos Hyeona niósł się spokojnie, naznaczony zamyśleniem, zdawał się unikać oceniającej nuty. Bo wcale nie odnosił się teraz do ogólnej gry w prawda czy wyzwanie, jaka czasami urozmaicała rozrywkę na imprezach. Tam prawda w większości ograniczała się do głupich pytań o to, z iloma osobami się przespało albo komu wolałoby się obciągnąć. Wypowiedź Yuu zdawała się odnosić personalnie do Seiyi.
  Znów zamilkł na dłuższą chwilę, tym razem przekrzywiając głowę na jedna stronę, jakby nad czymś się zastanawiał, coś rozważał.
  — Doskonale wiesz, jakie wyzwanie Ci dam — odezwał się w końcu, wwierając się spojrzeniem w tęczówki chłopaka. — Mimo to nalegasz właśnie na nie. To sprawia, że zastanawiam się, czy nie taki był Twój cel od początku. A może podświadomie do tego dążysz? — oczy Yuu zalśniły w półmroku przekorą i ciekawością — Chciałeś wyzwanie, to je dostaniesz. — Wyprostował się nieznacznie, ale nie oderwał pleców od ściany, przylegając do niej właśnie jeszcze bardziej. Uniósł lekko brew, a wygięte ku górze kąciki ust świadczyły o tym, że Hyeon kontynuował tę grę, którą zaczął wcześniej, szturchając ego Yakushimaru. — Pocałuj mnie.


@Yakushimaru Seiya
Hyeon Yuushin

Hattori Heizō, Vance Whitelaw and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Pon 15 Sty - 23:46
Seiya, przecież ci tłumaczyłem. Seiya to, Seiya tamto. Teraz już nie sam uśmiech i nie pobłażliwy ton głosu chłopaka sprawiał, że siedzenie tu wydawało mu się jeszcze gorszym pomysłem. Drażniła go lekkość, z jaką zwracał się do niego, choć nie przypominał sobie, żeby dawał mu na to przyzwolenie, a jednocześnie był przecież świadom tego, że ta lekkość zwykle przychodziła sama i nie potrzebowała żadnego zezwolenia. Można było jedynie świadomie tłamsić ją w sobie, co Seiya właśnie robił, usiłując zabić ten cały niepotrzebny entuzjazm Hyeona.
  — To się kurwa kompozytor znalazł — sarknął na widok szerokiego uśmiechu. Ich gust muzyczny ewidentnie się od siebie różnił – to, co dla Yuushina było symfonią, dla czarnowłosego przypominało zgrzyt paznokci szurających o tablicę. Było tak dlatego, że sam był nienastrojoną struną. Nie przywykł do nachalności ciemnowłosego i nie sądził, że miał ochotę, żeby w ogóle dostrajać się do jego potrzeb, bo przecież tego mógł właśnie oczekiwać. Nic dziwnego, że kiedy uznał, że adopcja dobrze by mu zrobiła, zderzył się z dość wymownym uniesieniem brwi przez Yakushimaru, który wbrew pozorom nie miał problemów ze znajdowaniem sobie znajomych.
  Problem leżał raczej w zatrzymywaniu ich na dłużej.
  — Obawiam się, że z twoją groźną miną wypadnę kurwa jeszcze mniej wiarygodnie — skomentował, przekrzywiając głowę na bok. Wzrok czarnowłosego oceniająco przesunął się po całej długości twarzy Yuu, jakby naprawdę poświęcił tę chwilę na próbie wyobrażenia sobie go w agresywniejszym wydaniu. — Wkurwiona chihuahua lepiej sprawdziłaby się w tej roli. Zresztą ma dużą przewagę – jest bliżej piekła — dodał po chwili i tym razem dało się w nim wyczuć większą pobłażliwość, co nie znaczyło, że nie uważał swoich słów za fakt.
  Powinien uznać, że brak komentarza był alarmujący. Tak samo niepokojące było to dziwnie maślane spojrzenie, na które brunet zareagował ściągnięciem brwi. Dopóki nie mógł zajrzeć Hyeonowi do głowy, miał przynajmniej o jedno zmartwienie mniej, a tymczasem to rozmigotane spojrzenie tłumaczył sobie tym, że wypił już o kilka głębszych za dużo, choć im dłużej rozmawiali, tym bardziej przekonywał się, że nastawienie chłopaka nie zmieniało się niezależnie od tego, czy był trzeźwy czy pijany. Musiał być po prostu jebnięty.
  — I co trudnego jest w przestraszeniu gówniarza? Skoro potrzebujesz wyzwań, to może kurwa od razu rzucisz się na 7-Eleven i zajebiesz stamtąd batona. — Wykonał wymowny gest ręką, jakby chciał przekazać mu, że wielki świat wyzwań stoi przed nim otworem. I chociaż był to jedynie uszczypliwy komentarz, Sei był całkiem ciekawy, czy zdobyłby się na coś podobnego – okradanie sklepu wydawało się mniej niemoralne niż okradanie bachorów.
  Dość łatwo było się domyślić, że nie była to odpowiedź, której się spodziewał. Brwi chłopaka raz jeszcze ściągnęły się, choć po chwili nie był już pewien, czy bardziej dziwiło go to, że skusił się na propozycję (i że w ogóle wziął ją na poważnie ), czy może to, że naprawdę sądził, że wychodził tylko z wyjątkowymi ludźmi. A może to, że uważał, że mógł widzieć w nim jakąś konkurencję. Odetchnąwszy głęboko, rozmasował czoło palcami, jakby chciał uświadomić mu, że właśnie przytłoczył go ciężarem totalnego kretynizmu, choć w praktyce za uniesioną ręką, pod której cieniem skrzyła się jego twarz, łatwiej było ukryć usta, które na ułamek sekundy ściągnęły się w wąską linię.
  Prychnął pod nosem, przerywając nagle chwilową ciszę. Gdy opuścił rękę, zdawało się, że miał już gotowe wszystkie argumenty, nawet jeśli gryzły się z poczuciem, że może i miałby konkurencję; że może faktycznie nie wybrałby się do Sawy z kimś, kto nie stał przynajmniej o stopień wyżej od ledwo poznanej na imprezie osoby.
  — Zapomniałem, że chujowo radzisz sobie z językiem ironii. Z drugiej strony może to nie taki najgorszy pomysł? Z chęcią popatrzyłbym, jak zrównuje cię kurwa z ziemią — przyznał, choć ani drgnął, by sięgnąć po ciążący w kieszeni telefon. Wątpił zresztą, by kiedykolwiek miał poznać przebieg całej tej konwersacji, ale mógł domyślić się, że Shiimaura nie byłaby zachwycona spamem nieskładnych wiadomości, których rozszyfrowanie czasem zajmowało mu dłuższą chwilę. — Ale nie będę szastał numerem znajomej. — Wzruszył barkami, z zaskakującą łatwością używając mało zobowiązującego określenia, które jeszcze godzinę temu pozostawiałoby niesmak na jego języku, ale teraz jego ostre końce stępiły się i traciły ten nieodpowiadający mu kształt. Może wypił już wystarczająco dużo, a może było mu już wszystko jedno. — Miała urodziny, więc wyjątkowo się na nie wybrałem. No kurwa niesamowite, co?
  Na języku zbierało się jeszcze wiele innych gorzkich słów, ale gdy kolejny fakt wyszedł na jaw, zdecydował się zachować je dla siebie. Choć jak na kogoś, kto jeszcze niedawno widział go w dwuznacznej sytuacji w obcą osobą, Hyeon miał co do Seiyi wielkie nadzieje. Zabawne.
  Tyle że nawet jemu nie było do śmiechu.
  „Nie jestem samobójcą, Seiya.”
  Powietrze ze słyszalnym sykiem przecisnęło się przez jego zęby, gdy ledwo widocznie pokręcił głową na boki. Jakby faktycznie już raz to słyszał i nie potrzebował powielania czegoś, co uważał za oczywiste – na wpół dlatego, że każdy na miejscu Yuushina zarzekałby się, że wszystko z nim w porządku, a na wpół dlatego, że ciemnowłosy widocznie uwzględniał asystowaną utratę życia. Yakushimaru nie był w stanie podejść do jego wolontariatu bez wyraźnego sceptycyzmu wypisanego i na twarzy, i w oczach, w których zawsze tkwiła jakaś namiastka ciężaru, który miał sprowadzić innych na ziemię. Ktoś inny na jego miejscu być może podszedłby do tego z podziwem, ale Seiya był ścianą, od której odbijały się – może nawet po części sensowne – argumenty. W rozumowaniu Hyeona widział wiele luk, ale największa luka tkwiła w nim samym, bo w częściowo wyciszonym alkoholem umyśle nagle zaczęła pojawiać się świadomość, że bardziej niż na to pierdolenie, zaczynał wściekać się na samego siebie. Na to, że się na to łapał. Na to, że spod ciężkiej płachty niechęci na chwilę wyłoniła się myśl, że może nie był do końca chujowy.
  Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wytrzymując zaskakująco poważne spojrzenie, które nijak pasowało do wcześniejszych uśmieszków. Żal było nie przyjrzeć się uważniej przekonaniu, z jakim bronił swoich racji, bo być może była to jedyna rzecz, którą traktował na serio.
  — Warto? — spytał z dźwięczącym w głosie zaskoczeniem. Nie mógł wiedzieć, co sprawiało, że było warto nieść pomoc ludziom, którzy trzymali się tego świata z powodu swoich niedokończonych spraw. — Czas wyleczyć syndrom głównego bohatera, bo nie jesteśmy w jebanym anime. Ale może faktycznie większość ma w nich wyjebane, skoro nigdy nie wiesz, na kogo trafisz. To w końcu nadal ludzie – niektórych z nich nawet śmierć nie powstrzyma od zrobienia cię w chuja. No ale nie będę wpierdalał się w twoje ideały, bo przecież – jak to ująłeś? – wiesz jak spadać — ostatnie słowa niosły ze sobą dosadną wymowność. Była to zaledwie mała igiełka, bo Yakushimaru miał świadomość tego, że był ostatnią osobą, która powinna wytykać palcem cudzą nieszczerość. Zdarzało się, że w tej konkurencji bił wszystkich na głowę.
  Ręce zsunęły się z jego klatki piersiowej i wylądowały z powrotem na brzegu biurka, gdy podążył wzrokiem za Yuushinem, który znów postanowił znaleźć dla siebie nowe miejsce. Uszy znów drażnił głośny śmiech, bo nie sądził, że wydzieraniu siłą informacji na jego temat było coś zabawnego. Niby bez zaskoczenia przyjmował widok złotych smug, które płynnie ześlizgiwały się po chłopięcej sylwetce, ale nie podążał za nimi spojrzeniem, jakby miał świadomość tego, że w trakcie tej jednej chwili już nagromadziły się dookoła jego nóg i ścieliły się pod nimi, jak ruchome piaski.
  — Liczy się w perspektywie tego, że teraz jesteśmy kurwa na czysto — odbił piłeczkę, jakby w tym wszystkim chodziło tylko o to, by każde z nich miało na siebie jakiegoś haka. Ale przecież nie chodziło. Chodziło tylko o to, by nie mówić nic więcej, gdy czuł, że na ten moment nie widzi w tym żadnych przeszkód. Na oślep chwycił za stojącą obok butelkę, którą na początku niebezpiecznie trącił ręką i tylko jakimś cudem udało mu się w porę zareagować, nie rozbijając naczynia. — A może to po prostu wszystkie tajemnice, które kryję? Poza tym, że mój ulubiony kolor to czarny – bo pewnie nikt tego kurwa nie zauważył – a martwi ludzie to nie jedyna rzecz, którą widzę — znów nie darował sobie zgryźliwości, tym razem podsyconej spojrzeniem w bok, jakby to miało zachęcić chłopaka do spojrzenia na jakiś punkt na ścianie, pod którą stał. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że ten niczego nie zobaczy i zupełnie świadomie pozwolił mu zinterpretować ten fakt po swojemu. Może tylko żartował. A może miał jebane urojenia. Cokolwiek to było – czarnowłosy nie dokończył myśli, bo uciszył ją pociąganym z butelki łykiem, wcześniej potrząsając ją lekko, jakby upewniał się, że wewnątrz zostało wystarczająco dużo wina.
  Wystarczająco dużo, by nie zastanawiać się nad tym, po co tu był i czemu nawet nie zaprzeczył tej dogłębnej analizie unikania prawdy. Jedynie zmrużył lekko oczy, jakby w całej widocznej w tęczówkach podejrzliwości chciał przekazać mu, że tym razem nie zamierzał ulegać prowokacji. Palce luźno ujmowały szyjkę butelki, pozwalając mu na zataczanie nią swobodnych okręgów nad podłogą, jakby zamierzał względnie cierpliwie przeczekać cały ten wywód, nawet jeśli z wnętrza źrenic ku Hyeonowi wyglądało znajome już niezadowolenie. Zdecydowanie powinien się zamknąć.
  — Właśnie — przyznał z zaskakującą łatwością, raz jeszcze podkreślając swoje słowa wzruszeniem ramion. Nie uważał skrytości za brak odwagi. — Dostajesz kurwa plusa za nazywanie rzeczy po imieniu. Minusa za to, że pomimo tego próbujesz narażać mnie i siebie. Za chuja tego nie rozumiem. — Nie chodziło już przecież o samo mówienie prawdy, a o wszystkie jej dużo bardziej nieprzyjemne wypadkowe, ale to, co kryło się między wierszami, dało się wyczytać już z samych oczu. Były gry, w które nie chciał grać.
  Były też takie, w które nie powinien grać, a jednak to robił.
  Zacisnął palce na trzymanym w ręce szkle; ruch butelki momentalnie ustał, ale nadal trzymał ją zawieszoną smętnie nad ziemią. Cały ten obraz wydał mu się całkiem zabawny – zza ściany dobiegało dudnienie dynamicznej muzyki i nietrudno było mu przywołać wizję pełnego parkietu, którego niedawno był częścią, a teraz siedział w ukryciu, z tanim winem w ręce i angażował się w poważną rozmowę, której nie przewidywał na tę noc, jakby byli w jakimś jebanym liceum. I tak, doskonale wiedział, bo przecież nie dał mu zbyt dużego pola do manewru, ale przekrzywił głowę w ślad za ciemnowłosym, jakby nie rozumiał, o co mu chodzi. Tyle że w spojrzeniu Yakushimaru wciąż za wiele było trzeźwej przytomności, choć nietrzeźwo dał się sprowokować już wcześniej. Nie chodziło jednak o samą prowokację, bo oprócz niej od środka podgryzała go ciekawość, jakby miał zderzyć się z czymś zupełnie nowym, choć przecież nie był jakimś jebanym szczeniakiem.
  — Skoro wiesz, że wiem, to chyba nie zmarnujesz tak zajebistej okazji, żeby mnie zaskoczyć? — Zanim odłożył butelkę na biurko, uderzając jej spodem o blat z dziwnie decydującym stuknięciem, pociągnął jeszcze jeden łyk, spoglądając na ciemnowłosego z ukosa. Choć ton głosu kąsał, widok uśmiechu wykrzywiającego usta Yuushina wystarczył, by utwierdzić go w przekonaniu, że tym razem zaskakiwanie nie wchodziło w grę. Wierzchem kciuka starł resztkę wina z dolnej wargi, upuszczając przez nos krótkie parsknięcie, od którego barki czarnowłosego nieznacznie drgnęły. Wciąż brakowało jednak uśmiechu; trudno było też mówić o faktycznym rozbawieniu. W zderzeniu z wypowiadanymi na głos możliwościami nieświadomie musiał jakoś odreagować, bo przecież od początku do niczego nie dążył. A później… później co? — A może za dużo się nad tym kurwa zastanawiasz? Może to był twój cel? A może po prostu wkurwia mnie, że wydaje ci się, że masz nade mną przewagę?A może do tego dążę? A może jestem kurwa znudzony? A może muszę upewnić się, czy wtedy było warto?
  Resztę przypuszczeń zachował już tylko dla siebie, gdy rzucone wyzwanie zawisło w powietrzu, rozbijając się wśród fal stłumionych basów. Nie był zaskoczony, a jednak gdzieś w środku liczył na to, że swoją wcześniejszą prowokacją przekona go do zmiany zdania, byleby darować sobie oczywistości. Lśniące tęczówki z pozornym powątpiewaniem wpatrywały się w Hyeona, ale zaglądanie w nie zawsze przypominało wpatrywanie się w sam środek pieca, w którym – gdy nie buchał z niego ogień – zawsze żarzyły się drobne węgle złości. Tyle że teraz dręczyła go myśl inna od tych, które faktycznie powinny go dręczyć. Myśl, że znacznie trudniej byłoby mu przyjebać.
  — I to ma być wyzwanie? — spytał po chwili milczenia, podnosząc się na równe nogi. To ten pierwszy ruch wydawał się najtrudniejszy, ale wystarczyło go zrobić, by zerwać niewidzialne łańcuchy, które wcześniej trzymały go w jednym miejscu, by nie ulec tej niedopuszczanej do świadomości sile przyciągania, która narastała wraz z każdym przypadkowym (i nie) gestem i tym idiotycznym śmiechem z byle czego. To żadne wyzwanie, gdy w działaniach kryje się przynajmniej szczypta dobrowolności, ale potrzebował go, bo łatwiej było przyswoić mu to, że staje w obronie własnego ego, a nie poddaje się debilnej zachciance.
  Był już na tyle blisko, że nawet wyprostowana sylwetka Yuushina nie uchroniła go przed spojrzeniem rzucanym z góry. Spowijający twarze półmrok dawał tylko częściowe poczucie komfortu, bo nawet w tak słabym świetle mógł dokładniej przyjrzeć się piegom rozsypanym na chłopięcych policzkach.
  — Zmarnowałeś okazję, a to sprawia, że teraz zastanawiam się czy to kurwa nie jest życzenie — ostatnie słowo balansowało już na granicy pomruku, niosąc ze sobą powiew rozgrzanego oddechu, który osiadł na ustach ciemnowłosego. Nędzne milimetry dzieliły go od rozpieprzenia na kawałki jego przekonania, że mógłby stchórzyć; nos muskał policzek przy okazji łaskocząc skórę płytkimi oddechami. Lewa dłoń znalazła dla siebie oparcie na nagim boku chłopaka, choć nieprzypadkowo palce wcześniej pięły się po talii, pozostawiając na skórze niewidzialne szlaki ulotnego ciepła dotyku. Prawa wsparła się o pulsującą od basów ścianę. A przecież chodziło tylko o głupi pocałunek – nie musiał być wszędzie. Nie musiał też specjalnie się starać. Nie ustalili żadnych zasad. Może wystarczyła chwila? Może powinien zrobić to szybko? Nie mógł jednak wyprzeć z tych myśli poczucia przegranej. Więc po prostu musiał zrobić to po swojemu, choć głupio byłoby sądzić, że grali na jego zasadach, bo tak, jak Yakushimaru wiedział, co będzie wyzwaniem, tak Hyeon musiał zdawać sobie sprawę z tego, że się go podejmie. Ale to, że zdążył to zauważyć, nie miało już większego znaczenia, gdy usta najpierw w niemalże ospałym i drażniącym muśnięciu otarły się o te drugie i ten jeden jedyny raz rozciągnęły się w usatysfakcjonowanym uśmiechu, który dawał o sobie znać jedynie poprzez subtelny dotyk, bo skutecznie skrył się przed wzrokiem dzięki bliskości. Nawet jeśli ta sama satysfakcja dosięgnęła oczu czarnowłosego, ukrył ją pod półprzymkniętymi powiekami, gdy zaczepnym ugryzieniem zgniótł złudne wrażenie ostrożności, zanim przylgnął do niego mocniej, językiem zakradając się pomiędzy wargi, na których wyczuwał ten sam posmak wina. I chociaż był tak samo beznadziejny, tym razem smakował go z większym zaangażowaniem.

Yakushimaru Seiya

Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.

Hyeon Yuushin

Pią 19 Sty - 21:31
A czy wiedziałeś, że chihuahuy to właściwie bardzo towarzyskie i przyjazne psy? — zapytał znienacka, nagle jakby zupełnie zapominając o wypowiedzi Seiyi. Yuu jednak, po swojemu, uczepił się jej zupełnie innego aspektu. — Jeśli są agresywne, to znaczy, że właściciel źle poprowadził psa — dodał, siląc się na minę mędrka, ale kiedy oczywiste skojarzenie przyszło mu na myśl, spojrzał na Seia, a jego usta powoli wygiął znaczący uśmieszek. Nie odezwał się ani słowem, nietrudno było jednak się domyślić, co chodziło mu po głowie.
  Przez to wszystko w głowie utkwił mu wizerunek Yakushimaru jako chihuahuy, co, choć zabawne, nijak mu do niego nie pasowało. Bardziej nadawał się jako… Yuu zmarszczył na moment brwi, przyglądając się chłopakowi w głębokim zastanowieniu. Bardziej nadawał się na dobermana. Zadowolony ze swojego dopasowania, skinął głową z ukontentowaniem, a oczy rozbłysnęły mu wesołością.
  Skojarzenie z dobermanem nasunęło mu się na myśl również wtedy, kiedy Seiya wzbraniał się przed podaniem numeru swojej tajemniczej koleżanki.
  — Bardzo dobrze, Seiya — powiedział, przez swoje skojarzenia brzmiąc trochę tak, jakby mówił do psa. — Gdybyś mi go podał, musiałbym mieć o Tobie nieco gorsze zdanie — puścił mu oczko, wcale niezrażony kwiecistą odmową, bo najwyraźniej to właśnie jej oczekiwał. I niewinnie sugerował, że niezależnie od tego, ile Seiya się naprodukuje w trakcie licznych prób okazania niechęci, nie wpływało to wcale negatywnie na to, jak Yuu postrzegał chłopaka. — Skoro spełniasz jej zachcianki, to zdecydowanie musi być dobra znajoma — skomentował tylko z uśmiechem, tym podsumowaniem kończąc swoje dociekania na ten temat. I tak się więcej teraz nie dowie, a pewne fakty pewnie wyjdą na jaw z czasem.
  Na dalsze słowa Yakushimaru, krytykujące chęć pomocy duchom, jedynie wywrócił oczami i machnął lekceważąco ręką, dobitnie pokazując, ile go obchodziły. Kompletnie nie miał racji, ale Yuu nie chciało mu się z nim kłócić, skoro nie był w stanie zrozumieć jego pobudek.
  — Jak tak się o mnie boisz, to następnym razem wybierz się ze mną — rzucił z westchnięciem, ale nie bez zaczepnego tonu. Właściwie sama ta sugestia mogła sprawić, że Seiya zaniecha dalszego ciągnięcia tematu – i Yuu miał nadzieję, że tak się właśnie stanie. Nie spodziewał się, że chciałby do niego dołączyć, raczej zakładał, że to go odstraszy.
  Defensywność Yakushimaru w zdradzeniu właściwie jakichkolwiek faktów na swój temat powodowała, że Hyeon chciał pokręcić głową. I właściwie tylko nadludzkim wysiłkiem tego nie zrobił. Zdawał sobie sprawę z tego, że sam w pewnych kwestiach pozostawał skryty, ale  Seiya zdawał się traktować zdradzanie czegokolwiek o sobie jak przegraną bitwę i bronił każdej informacji jak niepodległości.
  — Może kiedyś stwierdzisz, że pozwolenie, żeby druga osoba Cię poznała, potrafi przynieść komfort. Nie wszystko musisz też dźwigać tylko na swoich barkach, wiesz? — zapytał, wcale nie spodziewając się odpowiedzi. Nie chciał mówić więcej, bo pewnie wyszedłby na hipokrytę, więc na razie postanowił zostawić ten temat. Ale z pewnością do niego wróci.
  Od momentu w którym usłyszał stukot butelki (głośny, ostateczny), wiedział, że go ma. Wiedział, że Seiya się nie oprze; obojętnie już czy konkretnie jemu, czy po prostu wyzwaniu, rezultat i tak będzie ten sam — przyjdzie, podejmie się. W końcu mówił. Za dużo mówił, zbyt agresywnie i za bardzo starał się odwrócić kota ogonem — już samo to podpowiadało Yuu, że coś jest na rzeczy i pociągnął za odpowiednią strunę. Nie odezwał się jednak na żadną z wypowiedzi, które skierował do niego Yakushimaru. Pozwolił mu się wygadać, tak samo jak pozwolił jego słowom po prostu po nim spłynąć. W tej kwestii nie oczekiwał od niego żadnej odpowiedzi. To znaczy mógł mówić, jak najbardziej, tylko to zwyczajnie niczego nie zmieniało, chyba, że Seiya chciał zagrać na czas.
  Przekrzywił lekko głowę, patrząc na niego, a w spojrzeniu miał coś pobłażliwego, pełnego politowania i wyzwania jednocześnie, co dziwnie dobrze współgrało z cwanym uśmieszkiem, błąkającym się na ustach. Słuchał i patrzył, tylko. Powiedział, co miał do powiedzenia i dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że niczego konkretnego od chłopaka nie usłyszy, a już z całą pewnością nie usłyszy prawdy. Ale to nie szkodzi, w ostatecznym rozrachunku niekoniecznie o to mu chodziło, liczyło się natomiast to, że jego słowa zostaną na jakiś czas z Seiyą, mimowolnie sprawią, że zacznie się zastanawiać.
  Z każdym krokiem, jaki Yakushimaru robił w jego stronę, cwany uśmieszek Yuu tylko się pogłębiał. Nie spuszczał z niego spojrzenia, choć pozwolił sobie na powolne zlustrowanie całej sylwetki chłopaka. Błysk w złotych oczach Hyeona podpowiadał, że podobało mu się to, co widział.
  Wziął głęboki oddech, kiedy Seiya znalazł się tuż przed nim, by dodatkowo otoczyć się jego zapachem. Stał blisko, czuł ciepło jego ciała. Napięcie rosło, a wraz z nim przeobrażał się uśmiech Hyeona: już nie cwany, tylko zmysłowy, lekki, a uniesienie jednej brwi nadało mu wyzywającego charakteru.
  Przyjemnie ciepłe ręce Yakushimaru na swoim ciele powitał aprobującym pomrukiem, który jednak w chwili obecnej bardziej był wycelowany w zbadanie reakcji chłopaka niż faktyczną przyjemnością z kontaktu; ten był jeszcze zbyt ulotny, zbyt mało wyczuwalny, by wywołać większą reakcję, ale stanowił dobry początek. Patrząc na to, że miał do czynienia z Yakushimaru, to nawet bardzo dobry.
  Gdy ich usta w końcu się zetknęły, ręce Hyeona automatycznie znalazły się na ciele Seiyi. Najpierw na klatce piersiowej, skąd lewa wspięła się wyżej, by musnąć palcami szyję chłopaka, a następnie wpleść je we włosy u podstawy jego czaszki i tam się zacisnąć, jakby musiał się upewnić, że na pewno nigdzie mu nie ucieknie. Prawa z kolei zsunąła się nieco w dół i na wysokości żeber przeniosła na plecy Yakushimaru, a jej nacisk sugerował, że Yuushin chciał, by chłopak znalazł się bliżej niego. By mógł poczuć całe jego ciało przy sobie, by jego obecność oddziaływała na wszystkie zmysły.
  Choć Yakushimaru teoretycznie mógł poddać się uczuciu zwycięstwa, bo w końcu (pewnie w jego mniemaniu) udało mu się utrzeć nosa Yuu, pokazać mu, że nie jest tchórzem, to czy na końcu tak naprawdę w ogóle chodziło o wyzwanie? Seiya musiał się domyślać, że wcale nie.
  Czując ugryzienie na wardze, Hyeon zareagował kolejnym pomrukiem, tym razem niższym, głębszym, naznaczonym zadowoleniem. Oddał pocałunek z równym zaangażowaniem, choć znacznie zwolnił jego tempo, nadając mu zmysłowości równej uśmiechowi, jaki nie znikał z jego twarzy. W przeciwieństwie do Seiyi oczy miał zamknięte, w pełni skupiając się na odczuwaniu. A powoli, z każdą sekundą coraz wyraźniej, czuł, jak znajomy ogień zaczyna wypełniać jego żyły, spływając leniwie do lędźwi.
  Ugryzł dolną wargę Yakushimaru dość boleśnie, zaraz jednak delikatnie ją zassał, żeby zniwelować ból, zanim pociągnął nieco za trzymane w zaciśniętej dłoni włosy i przerwał pocałunek. Patrzył na niego przez chwilę z głębokim, nieznacznie przyspieszonym oddechem i lekko zamglonym spojrzeniem. Przez moment mogło się wydawać, że coś powie, ale zamiast tego zacisnął dłonie na ramionach chłopaka i odbił się jedna nogą od ściany tak, że po chwili sam przyciskał do niej Seiyę. Przylgnął do niego całym ciałem, tak że nie został między nimi nawet milimetr odległości i zasunął ręce na żebra chłopaka, w które mocno wcisnął palce, zaznaczając tym swoją obecność, jakby próbował wyryć swój dotyk na jego skórze. Nosem otarł się o szyję chłopaka, by za chwilę złożyć na niej pocałunek.
  — Być może to jest życzenie — odezwał się mrukliwym szeptem, zakradajac się wargami na tętnicę szyjną Yakushimaru, którą skubnął zębami raz, drugi, trzeci, będąc już tylko o krok od pozostawienia na skórze wyraźnego śladu. Po chwili zostawił jednak to miejsce, by wyszeptać gorącym oddechem wprost do ucha chłopaka: — Pytanie tylko czyje? — zakończył swoją wypowiedź przygryzieniem płatka ucha. Nie chciał jednak czekać na odpowiedź, nie była dla niego istotna, nie, kiedy dotyczyła sytuacji, z której obaj czerpali na równi i w której nie było przegranych, bo przecież każda strona brała coś dla siebie — wpił się więc w usta Seiyi, mocno, zdecydowanie bardziej agresywnie niż poprzednim razem, zupełnie jakby aspirował do dominacji w pocałunku.
  Nie trwało to jednak długo, bo po krótkiej chwili skubnął Yakushimaru tak mocno, że poczuł metaliczny posmak w ustach. Tak na otrzeźwienie. Zdecydował się odsunąć całkowicie (jako ostatnie kontakt z ciałem Seiyi straciły palce jego prawej, które do tej pory gładziły skórę przy tętnicy), robiąc dwa kroki w tył. Nie odezwał się więcej, robiąc jeszcze jeden krok, a potem kolejny, nie uwalniając jednak chłopaka spod ciężaru swojego spojrzenia. A to było ciężkie, tak jak ciężki był jego oddech; złote oczy Hyeona płonęły ogniem, który odzwierciedlał ten, jaki lizał jego skórę, powodując, że chciał więcej i więcej od Seiyi. Więcej bliskości, więcej dotyku, więcej przyjemności. Etap wyzwania już się skończył i obecnie stali przed wyborem, czy chcieli pociągnąć to dalej. Czy Seiya chciał.
  To musiał być jego wybór.
  Dlatego Yuu się odsunął i szedł do tyłu tak długo, dopóki nogi nie natrafiły na biurko. Przysiadł na jego krawędzi i przekręcił lekko głowę na bok, trochę w zapytaniu, trochę wyzywająco i trochę jako oferta: odsłaniał szyję. Czekał, aż Yakushimaru sam podejmie decyzję, sam rozważy wszystkie za i przeciw i w końcu sam do niego przyjdzie. Nie chciał być potem oskarżany o upicie go i wykorzystanie sytuacji, dlatego postarał się otrzeźwić go bólem i odsunął się na taką odległość, której pokonanie nie będzie przypadkiem. Mogło wydarzyć się wszystko, ale mogli też wrócić do picia i pogawędek — zostawił wszystko w rękach Seiyi.


@Yakushimaru Seiya
Hyeon Yuushin

Hattori Heizō, Vance Whitelaw, Rimura Sean and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Sob 20 Sty - 23:08
Psy kurwa z reguły są towarzyskie i przyjazne — odpowiedział odruchowo i dało się w tym słyszeć lekkie znużenie, jakby pośrednio chciał dać mu do zrozumienia, że uważał to za oczywiste. Bo może takie właśnie było, a może po prostu lubił psy i miał do nich więcej wyrozumiałości niż w stosunku do ludzi, choć na ten temat nie odezwał się ani słowem. Z kolei to, w jaki sposób zaczynał wyłapywać upchane między słowami konteksty, bynajmniej mu się nie podobało. I teraz, gdy chłopak wspomniał o agresywnych zainteresowaniach, czarnowłosy mimowolnie spojrzał na niego z ukosa – nie potrzebował nawet widoku wymownego uśmiechu, by już w pierwszej sekundzie dać mu do zrozumienia, by nawet nie próbował. Tym tnącym spojrzeniem tym bardziej jednak upodobnił się do psa, który na razie tylko ostrzegał, że drażnienie go kijem mogło wydawać się zabawne tylko do czasu. Dla Seiyi nie było zabawne wcale, bo aż do tej pory nie uraczył Hyeona uśmiechem, który – wbrew wszelkim podejrzeniom – na co dzień pojawiał się na jego ustach bez specjalnego wysiłku. To, że równie szybko potrafił stamtąd zniknąć, było już inną kwestią. Kwestią tego, że do tej pory nie udało mu się znaleźć dla siebie odpowiednio skutecznego uspokajacza. Czuł też, że gdyby nie wewnętrzna blokada, być może nic nie stałoby na przeszkodzie tego, by i w towarzystwie ciemnowłosego zachowywał się normalnie, ale za dużo było w nim świadomości tego, że chłopak na każdym kroku usiłował nastąpić mu na odcisk i za dużo kompletnie sprzecznego z tym przekonania, że mimo wszystko Yuushin nie był do końca złośliwy (w co przecież Yakushimaru uparcie chciał wierzyć). Ta ambiwalencja pojawiała się w nim szczególnie wtedy, gdy – tak jak teraz – zgryźliwość mieszała się ze szczerą wesołością, a on nie znosił tych wszystkich sprzeczności, które jak fale targały nim to w jedną, to w drugą stronę; tych wszystkich paradoksów.
  Jakby nie był już wystarczająco rozpierdolony wewnętrznie.
  — Nieco gorsze? — rzucił i choć ledwo co powtórzył fragment jego wypowiedzi, sarkazm już rozgościł się na jego języku. — No to kurwa umknął mi nowy trend spędzania czasu w towarzystwie osób, o których ma się złe zdanie — dodał po chwili, interpretując słowa chłopaka po swojemu. Nie były dla niego w żaden sposób zaskakujące, biorąc pod uwagę, że skrupulatnie dbał o to, by Hyeon nie czuł się dobrze w jego towarzystwie. W praktyce to Seiya obrywał bardziej i przekonał się o tym, gdy wraz z kolejnymi słowami jego twarz znów napięła się i gdzieś z tyłu jego głowy wybrzmiał odgłos pękającego szkła. W oczach czarnowłosego znów pojawiło się ostrzeżenie, ale intensywniejsze od tego wcześniejszego i – co dziwne – dużo bardziej chłodne niż zwykle palący go gniew.
  Jaki masz kurwa problem? Nie sposób było nie odnieść wrażenia, że miał na ten temat do powiedzenia zaskakująco wiele, a mimo tego uciął temat pod niemą groźbą przyjebania mu, jeśli zaraz się nie zamknie. Nie spełniał żadnych jebanych zachcianek, a wychodzenie z założenia, że właśnie to robił, tylko uświadomiło mu, że Yuushin słabo znał się na ludziach – przynajmniej w to właśnie chciał wierzyć. Dobra znajomość nie istniała. Nie była ani bliska, ani prywatna, ani kurwa żadna i oczywiście tego zamierzał się uparcie trzymać, gdy pęczniejące w gardle słowa przełknął wraz z kolejnym łykiem wina, pozwalając im spłynąć do żołądka, by mógł spokojnie puścić je w niepamięć.
  „Jak tak się o mnie boisz, to następnym razem wybierz się ze mną.”
  Ściągnął brwi, bo wszystkie wcześniejsze odczucia nagle ustąpiły miejsca niedowierzaniu. Tak odważne stwierdzenie brzmiało, jak zimny prysznic i w szybkiej obronnej kalkulacji był w stanie przyjąć do siebie, że jeśli czegoś się bał, to jedynie rozprzestrzeniającej się bezmyślności, która coraz intensywniej rozprzestrzeniała się na świecie. A jednak zatrzymał się na chwilę, bo choć korciło go, by zaoponować wymownym „chyba śnisz”, było coś, co sprawiało, że postanowił rozważyć tę propozycję, nawet jeśli z zewnątrz nic nie wskazywało na to, że się nad tym zastanawiał i nawet jeśli sam wyraz jego twarzy przemawiał wystarczająco głośno – jak za każdym razem, gdy jego zdaniem ciemnowłosy wpadał na jakiś idiotyczny pomysł.
  — W porządku. Chętnie postoję z boku i popatrzę, jak dostajesz wpierdol. Chyba że kurwa lepiej wykazujesz się pod presją — oznajmił, przechylając nieznacznie głowę na bok. Tym razem to Yakushimaru postanowił wbić w niego podjudzającą igiełkę, bo skoro już wyszedł z taką ofertą, nie wypadało jej wycofywać. Jego myśli były na tyle zdominowane przez ciekawość i chęć przekonania się o tym, że miał rację, że nie zwrócił uwagi, że nie dorzucił swoich trzech groszy na temat tego, że nie martwił się o niego nawet w najmniejszym stopniu. Musiał zdążyć to już zrozumieć.
  Pokiwał głową na kolejne słowa, ale na próżno było w tym geście doszukiwać się potwierdzenia tego, że może kiedyś faktycznie tak stwierdzi. Wyginające się w dół kąciki ust – choć był to jedynie ułamek sekundy – sprawiały, że jego twarz wyrażała raczej zwątpienie przemieszane z czymś, co najwyraźniej miało dać Yuushinowi do zrozumienia, jak bardzo nietrafione były jego wnioski. Było w tym wszystkim też coś lekceważącego, bo z punktu, w którym obecnie się znajdował, perspektywa polegania na kimś wydawała mu się idiotyczna i w jakimś stopniu faktycznie przypominała przegraną bitwę, a nawet całą wojnę. W końcu nie po to nauczył się trzymać język za zębami, by po latach jakiś uśmiechnięty frajer próbował mu wmówić, że nie musiał dźwigać wszystkiego sam, jakby przemawiała przez niego jakaś jebana mądrość wszechświata. Nie bądź śmieszny – zdawały się mówić lekko przymrużone oczy, jakby był to jakiś kiepski żart. Dla Seiyi był – zwłaszcza, że o komforcie słyszał z ust kogoś, wobec kogo miał złe przeczucia. I nie chodziło tu o to, że to z Hyeonem było coś nie tak. To z nim samym było coś nie tak, gdy przebywał w jego towarzystwie.
  Uświadomił sobie, że wcale sobie nie pomagał już przy drugim dobrowolnie stawianym w jego stronę kroku, ale ta światła myśl zgasła równie szybko, co zdmuchnięta świeca. Niezależnie od tego, ile razy powtórzyłby w myślach, że chodziło tylko o wyzwanie, echo jego własnego głosu słabło i wreszcie ucichło bezpowrotnie, jakby wraz palcami zaciskającymi się na jego włosach i pomrukiem subtelnie zakradającym się do ucha, było mu już wszystko jedno. Zgodnie z niewypowiedzianym życzeniem poddał się naciskowi dłoni na plecach, przywierając do niego mocniej. Torsem chłonął ciepło drugiego ciała, które zbyt słabo przenikało przez materiały koszuli i kamizelki. Wiedział to, bo pod dłonią czuł rozgrzaną skórę, którą musnął kciukiem raz i jeszcze jeden, jakby upewniał się, że ten dotyk to faktycznie za mało. Nie zwrócił uwagi na to, że niemalże odruchowo dostosował się do powolnego tempa pocałunku, jakby w całej tej synchronizacji było coś naturalnego. Jakby robili to wiele razy (bo może tamtej nocy faktycznie tak było). Powoli zacierała się granica pomiędzy wyzwaniem a czystą przyjemnością, która narastała w nim z każdą kolejną sekundą i czuł, że tych wszystkich sekund robiło się za wiele, a on nadal nie walczył z objęciami, z których przecież mógł wyszarpnąć się w każdej chwili i powinien, gdy znajomy dreszcz rozszedł się po jego ciele. Ale był blisko nadal, zapraszał go każdym kolejnym poruszeniem ust i językiem, który drażnił ten drugi, gdy celowo napierał na niego srebrnym, kulistym kolczykiem.
  Ciepły dotyk dłoni spłynął w dół nagim bokiem aż do samego biodra, na którym zacisnął mocniej palce, znacząc chłopięcą skórę łukowatymi śladami paznokci. Gest ten wyrażał nie tylko zachłanność, ale i kończącą się powoli cierpliwość. Nie panował nad tym, gdy chwyt bezwolnie przybrał na sile, gdy Yuushin przerwał pocałunek, jakby na przekór tej decyzji Yakushimaru uznał, że to nie jest najodpowiedniejszy moment, choć przecież każdy moment był odpowiedni, zwłaszcza że doskonale wiedział, że nie powinno go tu być. Nie powinien być tak blisko, by teraz dla zasady kraść cudzy oddech, gdy musiał unormować własny. Nie powinien unosić wzroku i konfrontować swojego spojrzenia ze złotymi tęczówkami, które teraz, z tak niewielkiej odległości, mogły bez trudu wychwycić słabe przebłyski zadowolenia, nawet jeśli po wcześniejszym uśmiechu nie było już śladu. Po chwili zdążył zaledwie unieść brwi w niemym zaskoczeniu, zanim jego plecy zderzyły się z chłodem ściany, który uderzająco kontrastował się obecnością chłopaka obok. Nie było najmniejszej szansy, by Hyeon nie poczuł, jak jego klatka piersiowa unosi się wraz z głębszym oddechem, który mimowolnie zatrzymał w płucach, gdy drażniący dotyk przemknął wzdłuż jego szyi. Odchylił nieznacznie głowę, chcąc umknąć ciemnym włosom łaskoczącym jego policzek, choć w praktyce tylko tym bardziej się przed nim odsłonił.
  „Być może to jest życzenie.”
  — Wiem — przyznał na granicy ledwo słyszalnego pomruku. Dziwnie było tak po prostu przyznać to na głos. To, że wiedział od samego początku, a mimo tego podszedł bliżej, jakby faktycznie wierzył jedynie w to, że zaprzeczy tchórzostwu. Uderzony nagłym pytaniem był nawet skłonny zaprzeczyć, że było to jego życzenie, ale głos płynnym złotem wlewał się do ucha i z tej niewielkiej odległości od razu znalazł sposób, by mimo cichego tonu huczeć mu w głowie swoim echem jeszcze przez kilka kolejnych chwil. Wtedy, gdy tym razem to on z przytłumionym pomrukiem przyjmował na usta kolejny pocałunek i gdy oderwawszy głowę od ściany, wyszedł mu naprzeciw, jakby to, by być jeszcze bliżej było w ogóle możliwe. I wtedy, gdy dłoń dotychczas spoczywająca na biodrze przesunęła się na plecy ciemnowłosego, zakradając się pod luźny materiał przysłaniający połowę jego torsu. Pod opuszkami palców wyczuł zgrubienie blizny, przez której zarys sunął, gdy w niekontrolowanym odruchu próbował objąć go przedramieniem i zatrzymać na dłużej.
  Widocznie niewystarczająco mocno.
  Syknął, gdy nieznośny gorąc rozlał się po jego dolnej wardze, a wbijające się w nią zęby pozostawiły po sobie znajome, pulsujące uczucie. Niczym mnie różniło się od tego, które towarzyszyło przyjmowanym na twarz uderzeniom – poza tym, że tym razem to nie wściekłość znajdowała swoje odbicie w ciemnych tęczówkach upstrzonych błękitem. Bez poruszenia przesunął opuszkiem kciuka po ustach, jakby usiłował załagodzić tępy ból. Gdy metaliczny posmak rozlał się na jego języku, mimowolnie opuścił wzrok i roztarł między palcami niewielką smużkę, której widok najwidoczniej nie zrobił na nim większego wrażenia.
  I co ja mam kurwa z tobą zrobić? – nie spodziewał się, że właśnie to pytanie pojawi się w jego głowie, gdy na nowo uniesie wzrok ku chłopakowi. Sunął nim ku chłopięcej twarzy w niemalże sennym spowolnieniu, wcześniej zahaczając o kawałek odsłoniętego torsu, rysujący się pod wyeksponowaną szyją obojczyk i usta, które pozostawiły na jego wargach mrowiące wspomnienie. Dopiero na koniec zmierzył się z głodnym spojrzeniem, które powinien zignorować, ale przecież zdawał sobie sprawę, że w ten sposób nie zmiażdży jego przekonania o tchórzostwie. Jednocześnie wiedział, że posunięcie się o krok dalej też nie zetrze z jego ust tych wszystkich uśmiechów. Ale czy cokolwiek miało je zetrzeć? Gdy tak przyglądał mu się w tym chwilowym zawieszeniu – z bezpiecznej odległości – doszedł do wniosku, że Hyeon był poważnym problemem.
  A z problemami najlepiej się przespać.
  Co za idiotyzm. Już na samą myśl barki Yakushimaru zadrżały w niemym śmiechu. Nie sposób było dostrzec wyrazu jego twarzy, gdy pochylił nieznacznie podbródek, kręcąc głową na boki, jakby do ostatniej chwili ciężko było mu uwierzyć, że w ogóle przyszło mu to do głowy. Powinien odczekać sekundę, dwie – być może jeszcze zmieniłby zdanie; być może wygięte w bezsensownym rozbawieniu kąciki ust zdążyłyby na powrót uformować się w zazwyczaj prezentowany Yuushinowi wyraz twarzy, zanim odbił się od ściany i ruszył naprzód, wyłaniając się z tego bezpiecznego półmroku, który ciął na pół jego sylwetkę. Było wiele rzeczy, które powinien był zrobić, ale ciężko było zmienić zdanie, gdy pożądanie, jak trucizna zakiełkowało w jego głowie i zapuściło korzenie głęboko w jego mięśniach, które teraz zgodnie robiły wszystko, by znów zetknąć się z przynoszącym ukojenie ciepłem drugiego ciała, choć przecież palący od wewnątrz gorąc sprawiał, że schło mu w ustach. I może dlatego zbliżając się do niego i pokonując tę nieprzypadkową odległość, już całkiem rozplótł wcześniej poluzowany krawat, który teraz trwał przewieszony przez jego kark, jak u kogoś, kto jeszcze nie zdążył przyszykować się do wyjścia. I być może było to całkiem słuszne porównanie, skoro Seiya też nie był gotowy, by wycofać się i wyjść.
  Ostatni raz.
  Tyle że tamten też miał być ostatni. Pierwszy i ostatni. Jego złe przeczucia były słuszne, ale to przed niczym go nie powstrzymało. Tak samo, jak perspektywa tego, że już wkrótce – najpewniej jutro – miał tego pożałować. Teraz jednak, gdy znalazł się obok, pozwolił sobie na to by wyrazistym dotykiem naznaczyć naprężony bok szyi, sunąc palcami od miejsca za uchem aż po obojczyk, zanim jego dłoń wygodnie dopasowała się do jej obłego kształtu. Kciukiem naparł na pulsujące pod skórą tętno, nie przejmując się tym, że cień uśmiechu – teraz już bardziej prowokacyjnego – widoczny był nie tylko w uniesionych kącikach ust, ale i w płytkich dołeczkach, które tylko częściowo skrywały ciemne plamy upiornego makijażu.
  — To bolało — brzmiał raczej tak, jakby stwierdzał fakt niż robił mu wyrzut, ale gdy wymusił na nim zadarcie podbródka, a nacisk kciuka na chłopięcej szyi zelżał, wydawało się, że za moment odpłaci mu się tym samym. Bo znowu był blisko, gdy nachylił się nad biurkiem, drugą dłonią wspierając się o blat, a oddech – teraz już znacznie cięższy – muskał podrażnione wcześniejszym pocałunkiem usta. I dlatego subtelne muśnięcie kącika ust nijak pasowało do wcześniejszej zachłanności. Tak samo, jak powolne sunięcie nosem przez piegowaty policzek czy lekkie skubnięcie zębami jego żuchwy. Zsuwając rękę z jego szyi, zrobił dla siebie miejsce, znacząc jego skórę wilgocią pocałunku, gdy palce już chwytały skrawek przewieszonej przez ramię szaty, którą zsunął z jego ramienia, zaraz szukając dla ręki oparcia w udzie, które przycisnął mocniej do biurka, kurczowo zaciskając na nim palce. I gdy materiał gładko sunął w dół, gładząc jego skórę, czarnowłosy na przekór tej delikatności zacisnął zęby na zagłębieniu szyi Hyeona, naznaczając to miejsce śladem po bolesnym ugryzieniu, które tylko dla zasady załagodził muśnięciem języka.
  — Poza tym — zaczął, w parze z mrukliwymi słowami owiewając gorącym oddechem obolały ślad, zanim wyprostował się nieznacznie, układając usta na wargach ciemnowłosego; jeszcze nie w pocałunku. — Więcej mi kurwa nie przerywaj — uprzedził, pozwalając na to, by każde słowo trafiało do niego nie tylko za sprawą samego głosu, ale i osobnych muśnięć, którymi najwidoczniej katował też samego siebie. Ale przecież musiał udowodnić nie tylko jemu, ale i samemu sobie, że wcale nie potrzebował go na już.
  Choć przecież to tylko kolejna nieprawda.

Yakushimaru Seiya

Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku