Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

1/12/2022, 22:42
Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto


Rozległe ogrody klanu Minamoto słyną z gorących źródeł na otwartym powietrzu. W Japonii takie miejsca noszą nazwę roten-butro. Na terenie rezydencji znajdują się dwa większe zbiorniki, które zostały umiejscowione bliżej centralnej części ogrodów; są najczęściej uczęszczane i ogólnodostępne dla członków klanu. Wysoka temperatura wody sprawia, że można z nich korzystać o każdej porze roku. Już samo znalezienie się w pobliżu nieustannie parującej wody sprawia, że żaden chłód nie jest straszny.
Mniejszy zbiornik wodny umiejscowiony jest tuż obok budynku, przez co został częściowo zadaszony. Ma on bardziej kameralny charakter. Dostęp do niego jest możliwy jedynie poprzez bezpośrednie przejście z rezydencji. Zbiornik otoczony jest drewnianym podestem po stronie budynku, zaś od zewnątrz częściowo przysłonięty wysokim skalniakiem, który utrudnia życie ciekawskim gapiom.

Haraedo
Hattori Heizō

2/12/2022, 22:05
Nie nazwałbym tego większym doświadczeniem, ale ciągle się uczę. Jakiś rok temu poznałem kogoś, kto ma na ten temat większą wiedzę. Właściwie dzięki temu mogłem je nieco udoskonalić — wyjaśnił, przesuwając ręką po jednym z pokrytych tatuażami przedramion, choć wciąż przysłaniały je rękawy koszuli. — Dlatego, jeśli coś może jakoś pomóc, zwykle daję temu szansę. Jeśli nie zadziała, przynajmniej będę mógł potraktować to jako całkiem przyjemny masaż — stwierdził, rozkładając ręce w geście, który świadczył o tym, że nie miał zamiaru jakkolwiek oceniać jego umiejętności. Nie znał się na tego typu rytuałach, a dla niektórych skuteczność czarów była w głównej mierze kwestią wiary. — I tak, jestem praworęczny.
    Co złego mogło się wydarzyć?
    „Mam nadzieję, że nie rozważasz większej ilości osób.”
    — Nie. Myślałem, że gra ma ograniczoną liczbę miejsc — stwierdził, nie powstrzymując przy tym rozbawienia, które znalazło swoje odbicie w srebrnych tęczówkach; ton za to zadźwięczał lekkim brzmieniem zgryźliwości. Nie potrzebowali dodatkowych myszy do kolekcji, ani kotów. Nie potrzebowali też innych gryzoni i drapieżników.
    Podniósł się z maty, oznajmiając, że na razie zostawi tu swoje rzeczy. Nie sądził, żeby były potrzebne do rytuału. Wątpił też, by o tej porze ktokolwiek miał jeszcze odwiedzić dōjō. Ruszył za Rainerem bez oporu, był to pierwszy raz, kiedy miał okazję odwiedzić rezydencję Minamoto. Mógł też spodziewać się tego, że w budynku przebywało więcej osób niż mógłby się tego spodziewać, ale wierzył, że byli odpowiednio zajęci uskutecznianiem własnych rytuałów.
    W odpowiedzi na nagłe pytanie, w pierwszym odruchu pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu.
    — Niekoniecznie — odpowiedział. Nie przypominał sobie, żeby gustował w konkretnych zapachach albo rozróżniał je na tyle, by nadać im ich konkretną nazwę. Gdy korzystał z kadzideł, sięgał po te, które ładnie pachniały, nie przywiązując szczególnej wagi do etykiet. To samo tyczyło się kosmetyków; ważne, by nie drażniły. Było to do niego całkiem podobne, by gustować w subtelniejszych woniach, które mimo wszystko pozostawiały po sobie dobre wrażenie i miały w sobie jakąś dozę tajemnicy. Trzeba było znaleźć się wystarczająco blisko, by móc cieszyć się ich pełnym wydaniem i wychwycić nuty, które wcześniej umykały nozdrzom.
    Wraz z niewerbalnym zaproszeniem przesunął spojrzeniem po gładkiej skórze. I czuł, jak od wewnątrz pociągano za zastane struny, które rozbrzmiewały w tych rejonach wyobraźni, których bynajmniej nie chciał budzić, gdy zjawił się tu, by spełnić swoją rolę nauczyciela. Mimo tego, nie poświęcając uwagi kłującym wewnątrz uprzedzeniom, nachylił się, by niemalże dosięgnąć nosem chłopięcej szyi. Zaledwie milimetry dzieliły ich od fizycznego dotyku, choć z tak niewielkiej odległości ciepło drugiego ciała już wydawało się niemalże namacalne. Tylko w ten sposób był w stanie wychwycić odpowiednią woń pośród gamy różnych zapachów, które unosiły się w pomieszczeniu. Bezgłośnie wciągnął powietrze nosem, jakby ta chwila wymagała dokładnie takiej finezji. Powoli wydychane, rozgrzane już powietrze było z jego strony potwierdzeniem, że zrobił to, o co czarnowłosy go poprosił. Oddech miękko prześlizgnął się po jego skórze, łaskocząc ją jak niedoszły pocałunek.
    Jeśli to nie był przypadek, tym Hattori nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek był zdolny do nieczystych zagrywek. Neutralność, z jaką podszedł do dwuznacznej sytuacji, mogła być zarówno naturalnymi odczuciami, które nie miały w sobie za grosz emocjonalnego zabarwienia, jak i efektem przemyślanych działań; strategii wypracowanej podczas gry.
    — Podoba mi się. Nie musisz nic zmieniać — rzucił, niby to niezobowiązująco, ale słowa miały swoją własną moc, nawet jeśli sam ton nie zdradzał wiele. W jego głowie eteryczny zapach już przylgnął na stałe do Rainera i dla znawców, owszem, był zapachem drzewa sandałowego, ale Heizo był zapachem lisich spojrzeń, zawadiackich uśmiechów i wszystkiego niebezpieczne, gdy zdajesz sobie sprawę, że chce namieszać ci w głowie. A jednak, zamiast bezpiecznie się wycofać, brniesz dalej w te nieznane rejony, bo – jeśli nos go nie mylił – wyczuwał tę łagodnie przebijającą się nutę zapomnienia.
    Nie miał nic przeciwko, by wynieść ten zapach ze sobą. Mógł mu się bliżej przyjrzeć.
    — Dziwne, że nie rozwieszacie map w pokojach — stwierdził mimowolnie, przesuwając wzrokiem po wnętrzu, gdy droga do pokoju Rainera zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Zrobił to tylko raz, nie chcąc nachalnie oceniać warunków mieszkalnych, ale z pewnością był jedną z wielu osób, które na co dzień żyły w znacznie skromniejszych warunkach. Nie czuł się z tego powodu źle. Większe domostwa przeważnie kojarzyły mu się z chłodem – domownicy, gdy tylko mieli okazję ukryć się z dala od reszty, zaczynali robić z tego nawyk. Tego tematu nie zamierzał jednak poruszać, uznając go za nieswoją sprawę.
    — To twój pokój? — spytał orientacyjnie, gdy Rainer niespodziewanie rozsunął drzwi do jednego z pomieszczeń. Przystanął tuż obok, nie będąc pewnym, czy już znaleźli się na miejscu, czy był to jeden z pięciu salonów, które zostały połączone z jeszcze innymi pokojami. Imponujące.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Yōzei-Genji Madhuvathi, Hime Hayami, Seiwa-Genji Rainer and Himura Akira szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

3/12/2022, 00:15
Kiwa głową w niemym potwierdzeniu, bo rzeczywiście przekraczają próg jego pokoju. Jego, chciałoby się powiedzieć, oazy, ale nie tyle ściany gwarantują spokój a raczej obiecują coś odwrotnego. Dziwne, bo w powietrzu, prócz intensywniejszego zapachu drzewa sandałowego, unosi się coś jeszcze. Coś, co zapachem wcale nie jest, nie jest i domowym ciepłem, którego upatruje się małych pomieszczeniach i luźno rozrzuconych, prywatnych rzeczach. W pokoju czuć pewną obcość, której źródłem może być niewielka ilość przedmiotów wewnątrz zgromadzonych. Jest duża, zdobiona floralnymi wzorami drewniana szafa. Niski stół z ułożonymi wkoło poduszkami oraz łóżko przylgnięte do ziemi a pokryte pościelą w kolorze zsiadłego mleka. Znajduje się wewnątrz i pare zapomnianych elementów. Okrągły przedmiot nawilżający powietrze, na niewielkiej komódce zbiór olejków o różnych zapachach oraz czyste, nietknięte kurzem czarki. W jednym kącie trzy książki o branżowych tytułach zahaczających o tematykę biologii, a tuż obok nich wielkie, sięgające chłopięcych bioder akwarium. Weń przeszywana tunelikami ziemia na przemian ze sporymi fragmentami drewna, w której jak w kotle kręcą się malusieńkie przecinki. A gdy podejdzie się do szkła bliżej, nos tak jak do jego skóry blisko przyłoży, oczy dostrzegą kłębiące się stado mrówek o czerwonawych czółkach.
Harpegnathos venatori, w dość niezgrabnym tłumaczeniu “łowca z sierpowatą szczęką”.
  Słowa są przez chłopca niemal wyszeptane, gdy dłońmi zmęczonymi, wciąż drgającymi jak cięciwa puszczająca strzałę, dzierży małą, barwioną w szkle fiolkę. W niej schowany zapach, którym wcześniej przeciągnął skórę za uchem, skroplony w postaci przyjemnego w dotyku i ciepłego w kontakcie ze skórą olejku. Kropla wielkości ziarnka grochu ląduje na palcu wskazującym chłopca, by po przyłożeniu jej tuż pod czubek nosa, rozsmarowana została na sąsiadującym kciuku.
Mniej — mówi cicho, niemal niedosłyszalnie, gdy jego dłoń sięga jednej z pozostawionych na kredensie miseczek; weń słona woda nazywana ensui, którą dzisiejszego ranka dostał każdy przedstawiciel klanu. — Uklęknij, proszę. Tam. Tyłek na piętach.
  Rainer unosi wzrok znad małej jak naparstek porcelany i spojrzeniem stanowczym, acz mało dominującym, mającym w sobie namiastkę uwagi ludzi uduchowionych, wskazuje na prostokąty, mały dywanik ułożony tuż przed rozsuwanymi shōji. Wypowiedziawszy polecenie wraca do swojej czynności, która na nowo staje się czułą, a w czułości swobodną. Gesty chłopca i do jego ciała pasują, i nie. Z pewnością zaprzeczają zawziętości zaobserwowanej podczas treningu, ale teraz, gdy pomiędzy palcami zaczątek rytuału, jego sylwetka mięknie a przez to wydaje się bardziej… ludzką?
Zaraz wracam.
I rzeczywiście znika w innym, ledwie zauważalnym przejściu, którego wąskość prowadzi ku obszernej łazience. W wyuczonej rutynie obmywa twarz i dłonie, sięga ramion. Powieki, wciąż przecież zmęczone wieczorem, przemywa zimną wodą. Dostrzeżone w lustrze spojrzenie jest nijakie. Prócz oczywistych efektów dnia, jak znużenie widoczne w opadłych barkach, nie idzie dostrzec nic więcej.
  Wracając patrzy, jak olej rozwarstwił się na tafli wody. Słonawy zapach ensui miesza się z wonią drzewa sandałowego a on bierze czarkę w dłonie i na dolną wargę upada słowo, które nie powinno być słyszalne przez żadne inne uszy. I nie jest. Kiedy więc kuca naprzeciwko Heizō ciało jest gotowe. Jeszcze tylko myśli pozbierać, by w pełnej świadomości zachować czystość rytuału, do którego, czy to z przyzwyczajenia, czy rzeczywistej wiary, należałoby podejść z powagą i dokładnością.
Możesz zamknąć oczy, nie musisz — mówi cicho, gdy raz jeszcze wstaje i otwiera drzwi za nimi, które do środka wpuszczają chłód wieczora, ale i pomruk położonych niedaleko ciepłych źródeł. — Zaczniemy od dłoni i tym razem spytam o zgodę.
  Nikły uśmiech towarzyszy wyciągniętej ku chłopcu lewej ręce, której rozcapierzone palce zapraszają do dotyku. A gdy dłoń tamtego znajdzie się w jego objęciu, podwinie rękawy jego koszulki, by dokładniej przyjrzeć się tatuażom. Z ciekawością przemyka wzrokiem po rozrysowanych symbolach, ale z ust nie ucieka niepotrzebne słowo, bo rozpoczętej ceremonii nie należy przerywać inną. Gładkie palce lewej dłoni zacisną się na podarowanym nadgarstku, gdy opuszki drugiej zanurzą się w przygotowanej wodzie i wpierw delikatnie, acz co parę centymetrów z mocniejszym naciskiem, zaczną wędrówkę po obcej skórze. Jak małe zwierzątka, jak te szeleszczące w tle mrówki, palce Rainera zarysowują linię na jego przedramieniu, hacza o wnętrze nadgarstka, by z miejsca cofnąć się, okrążyć mięsień i musnąć ukryty na zewnętrzu nerw promieniowy. Zakleszczające się na ciele Hattoriego palce rozluźnią uścisk a oba kciuki Seiwy spoczną na wnętrzu dłoni, by tam delikatnie jak muśnięcie wiatru przejechać ku nasadom palców.
Jeśli coś cię zaboli, powiedz — mówi cicho, kiedy mocniejszy napór ląduje przy nerwach pośrodkowym i łokciowym; by kolejny, zdecydowanie bardziej agresywny ucisk zagłuszyć, dodaje: — Mówi się, że każdy z palców odpowiada żywiołom. — Wędrówka chłopięcej uwagi zaczyna się od linii serca i pnie wyżej, na skórze tamtego zostawiając pełną gamę dotyków, od tych ledwie zauważalnych, po te haczące o agresję. Gwałtowniejsze ruchy ugładza zaraz muśnięciem, raz po raz szukając w twarzy Heizō oznak bólu. Gdy dostrzeże najmniejszy grymas, danemu zapomnianemu fragmentowi ciała poświęca więcej czasu, jakby przez ból trafiał głębiej, do serca i głowy; mówił, że wszystko jest przecież dobrze. — Kciuk to żywioł ziemi, czyli zmartwienia. Wskazujący metalu. Odpowiada za depresję i żałobę. Środkowy jest ogniem, niecierpliwością i pośpiechem. Serdeczny to drewno twarde jak gniew. A mały płynie jak woda ciągnąć za nami lęki i obawę.
  Kończy nagle i bez zapowiedzi, dotyk przerywając w połowie. Przez twarz przemknie uciekający z wewnątrz uśmiech, którego nie zdąży w porę zahamować, zamknąć jak ptaka w klatce. Palce na nowo zanurzają się w ensui. Z pozycji półsiedzącej podnosi klatkę do góry tak, by nad nim zagórować a w tej przewadze zbliżyć się na potrzebne centymetry. Dalsze gesty są już pewniejsze, nie wymagają zaproszenia do dotyku a wręcz w delikatnej, ale wciąż napastliwości prawa dłoń ujmuje jego podbródek i ciągnie ku górze, ku niebu, ku…
Na mnie — Twarde polecenie wyrywa się z ust Rainera. Dla równowagi palec wskazujący, w samoistnym, przepraszającym za słowa geście, gładzi skórę nad grdyką Heizō. Przy masażu twarzy skupia się na rozluźnieniu szczęki, redukcji napięć w szyi i karku, a także przekazaniu ulgi oczom. Dłuższe, acz delikatne ułożenie palców nad policzkami, ciężar osiadły na kości jarzmowej mają przynieść mu lepszą widoczność na to, co za rogiem, ale i świeższe, logiczniejsze spojrzenie na sprawy zaszłe, acz wciąż jeszcze nieumarłe; takie, które serce drylują niczym mrówki tuneliki. Skóra za uszami delikatniejsza, więc okrężne ruchy opuszków są tam skromniejsze. W harmonii do tak zaoferowanej subtelności kciuki z większym naciskiem zsuwają się pod szczękę. Później wraca na przestrzeń pod ustami, dla własnej przyjemności olejek zostawiając i na dolnej wardze, którą przy nikłym uśmiechu rozchyla, acz zaraz wraca do podbródka i ciągnąc go na nowo wyżej, bo zrelaksowanemu ciału bliżej ziemi niż niebiosom, drugą z dłoni zarysowuję linię nosa. A nos ma ładny, to już wie. Zatrzymuje kciuk pośrodku czoła i nachylając się nad nim, wilgotny oddech uciekający zza uśmiechniętych ust zostawiając na tych drugich, które oddalone nie o centymetr a o długość jednego krótkiego pocałunku, mówi:
Owari. Powtórz.

@Hattori Heizō


Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō, Yōzei-Genji Madhuvathi, Hime Hayami and Himura Akira szaleją za tym postem.

Hattori Heizō

4/12/2022, 01:11
Wszedł do pokoju zaraz za Rainerem, gdy miał całkowitą pewność, że może tu  być i nie narusza żadnych niepisanych zasad. Inne reguły, które właśnie łamał, na pewno były warte przemyślenia, ale od momentu, w którym zgodził się na wzięcie udziału w nieznanej mu ceremonii, nie było już odwrotu. Jak na potwierdzenie, zasunął za sobą drzwi, odcinając widok pokoju od reszty rezydencji; po skróconym wyjaśnieniu, na czym to wszystko będzie polegało, nie potrzebowali świadków. Zamiast skupić wzrok na chłopaku, dokładniej omiótł spojrzeniem przestrzenny pokój, ale nie zadziwił go ten minimalizm, nawet jeśli osobiście lubił trzymać w swoim mieszkaniu rzeczy, które nadawały mu bardziej indywidualny charakter i świadczyły o tym, że to miejsce należało do niego.
    Gdyby nie akwarium z niecodziennym wyposażeniem – nieczęsto spotykało się wielbicieli stawonogów – całe pomieszczenie wydawałoby się wręcz wycięte z katalogu poświęconego dekoratorstwu wnętrz. Przez moment przesuwał wzrokiem wzdłuż tuneli, najwidoczniej niezniesmaczony lokatorami za szkłem.
    „Uklęknij, proszę. Tam.”
    Srebrne oczy podążyły za gestem dłoni, by dosięgnąć wyznaczonego miejsca. Nie kwestionował wskazówek chłopaka i od razu skierował swoje kroki, siadając w sposób charakterystyczny dla Japończyków. Pozycja ta już sama w sobie wydawała się być odpowiednia dla tego typu rytuałów, choć z perspektywy czasu wydawało mu się dziwne to, że już bez sceptycyzmu podchodził do duchowych zagadnień. Gdyby mieli okazję poznać się jeszcze trzy lata temu, całkiem możliwe, że Rainer musiałby spędzić ten uświęcony czas z własną rodziną.
    Kiwnięciem głowy oznajmił, że nie ma problemu z tym, by zostać na chwilę sam. Już po chwili wsłuchiwał się w przytłumiony szum wody, ale jego wzrok już nie błądził po pokoju, jakby Hattori uznał, że przyjrzał się już wszystkiemu. Nie korciło go, by zajrzeć do szafek albo z bliska przyjrzeć się mrówkom, które pracowicie drążyły tunele. Gdy chłopak wrócił, zastał Heizo w dokładnie tej samej pozycji, w jakiej pozostawił go na ten krótki czas.
    — Tym razem — powtórzył za nim, a kąciki jego ust drgnęły, unosząc się nieznacznie na ułamek sekundy. Oczy miał już zamknięte, ale uniósł rękę znad swojego kolana, dając czarnowłosemu nieme przyzwolenie na zabranie się za rytuał. Gdy nadgarstek znalazł oparcie w chłopięcych palcach, Hattori rozluźnił swoje mięśnie, zrzucając na jego dłoń cały ciężar kończyny.
    Zrezygnowanie z patrzenia na jego ruchy sprawiło, że bardziej skupił się na wrażeniach dotykowych. Nie czuł się bezbronny, bo w każdej chwili miał szansę otworzyć oczy. Nie chciał psuć sobie zabawy, jego uwaga skierowała się ku wewnętrznym wrażeniom, a ruch, choć agresywne, nie wywoływały w nim bolesnych odczuć, które byłby nie do zniesienia. Oddychał wolno i spokojnie, jak ktoś, kto stopniowo szykował się do ucieczki w głęboki sen. Wyraz jego twarzy był odprężony, jakby wkładana w ruchy siła całkiem mu odpowiadała. A może to głos? Gdy Rainer znów z cierpliwością dzielił się z nim nowymi informacjami, choć teraz brzmiał, jakby nie chciał do końca konkurować z ciszą mąconą jedynie ledwo przebijającymi się dźwiękami źródeł na zewnątrz. Ta chęć dzielenia się wiedzą była na swój sposób urocza, ale powstrzymał rozweselony grymas, który cisnął mu się na usta; nie był też pewien, czy przemożna chęć uśmiechu była wywołana naglą myślą, czy ucisk na odpowiednim palcu odepchnął od niego ewentualne zmartwienia, które przecież nadal ciągnęły się za nim jak fatum, które za nic nie chce odejść.
    Szelest materiału, lekki ruch powietrza, dłoń wsuwająca się ostrożnie pod jego podbródek – to wszystko sprawia, że bez patrzenia widział, że Rainer zmienił pozycję. Gdy pokój wypełnił się obcym tonem polecenia, z początku, jak na przekór, nie otworzył oczu. To łaskoczący dotyk sprawił, że uchylił powieki i choć jego oczy, które wpatrywały się teraz w czarne tęczówki, wydawały się senne, samo spojrzenie miał opanowane i klarowne; nie mąciły go żadne niepotrzebne emocje, choć bliskość w niestosowny sposób chciała pobudzić jego wyobraźnię. I ten zapach. Rozmasowywany na twarzy olejek był już jedynym zapachem, który w tej chwili wyczuwał. Mięśnie rozluźniały się pod wpływem umiejętnych ruchów i czuł, jak jego głowa stawała się cięższa, bardziej podatna na wymuszone podążanie za zachciankami cudzych rąk. A może w pierwszej chwili to on sam nie miał nic przeciwko, gdy wyczuł, że Seiwa zakończył rytuał. Wcześniej nie wspominał nic o obietnicach pocałunku i było przyjemnie czuć go tak blisko. Wyślizgujący się spomiędzy warg oddech pozostawił po sobie przyjemne ciepło, rozgrzewając roztarty na ustach olejek. Gdy wypowiadał kolejne polecenie, czuł te lekkie, zapraszające do zabawy ruchy. I naprawdę podobała mu się gra, w którą grali, ale teraz, gdy miał okazję zasmakować jej w pełni, to wszystko wydawało się jakieś za proste. Srebro oczu lśniło spod leniwie półprzymkniętych powiek, wpatrując się w zdradliwą czerń tęczówek, jakby na chwilę zatrzymali się w czasie. I milczał, bo gdyby teraz wydał z siebie jakikolwiek pomruk, ruchem własnych ust zaprosiłby go do kontynuowania pocałunku. I to byłby koniec gry, bo pod skórą czuł pulsujące silniej tętno, a jego bieg spróbował uspokoić ciężkim, jakby trochę zmęczonym, oddechem. Mógłby bez żalu oddać się młodzieńczym popędom i cieszyć się chwilą zatracenia, ale nie potrzebował tylko chwili. Lubił te figlarne uśmiechy i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że właśnie czuł jeden z nich na własnych wargach, ale umysł wepchnął do jego głowy niechciane wspomnienie, bo przecież dużo łatwiej byłoby po prostu zachłannie sięgnąć po to, co miał w zasięgu ręki; nie po majaczący obraz niedawnego zdarzenia.
    Bezinteresownie wręczony prezent.
    Delikatny, niewinny uśmiech.
    Cały wysiłek po to, by zaciągnąć go do łóżka?
    To takie proste.
    W mięśnie jego karku wróciła wolna wola, ale nie był gwałtowny, gdy przerwał ten pełen napięcia kontakt. Ich usta dzieliły teraz zaledwie milimetry i wciąż czuł przyjemne ciepło.
    — Owari — wypowiedziane mrukliwie słowo, posłało ku niemu powiew rozgrzanego oddechu. Dla czystej formalności zakończył rytuał, ale w powietrzu unosiło się widmo innych niedokończonych spraw – stąd jego spojrzenie ze spokojnego zmieniło charakter na taki, który nakazywał pozostać na miejscu. Bo przecież nie uciekał daleko; nie próbował go odpychać. — I to tyle? — spytał ściszonym głosem, ale przecież nie chodziło już o ceremonię.
    Powoli uniósł rękę, tę prawą, w którą wmasowano pachnący olejek, by z delikatnością wsunąć ją na policzek Rainera. Kciuk miękko otarł się o gładką skórę, a Heizo pozwolił sobie cofnąć twarz na odległość, która pozwoliła mu przyglądać się nie tylko chłopięcym oczom, ale i reszcie jego twarzy.
   — Nie sądziłem, że zasady gry są takie łatwe. I z jednej strony wcale mi to nie przeszkadza, ale z drugiej najwyraźniej sam po ludzku czuję do ciebie sympatię, więc chcę być fair — zaczął spokojnie, jakby ważył każde słowo. — Nie sądzę też, żeby po tym wszystkim zależało ci tylko na przespaniu się ze mną. Chyba że…? — zawiesił głos, unosząc brew w pytającym wyrazie. Pokręcił zaraz głową, jakby taka opcja była zwyczajnie niedorzeczna. — Wątpię, że ktokolwiek ci odmawia. Też wcale nie muszę tego robić, ale to tylko korzystanie z okazji. A ty, Rainer, mam nadzieję, że nie chcesz być tylko okazją.
    Zsunął rękę z jego policzka; ta, otarłszy się lekko o jego szyję, znalazła oparcie w jego ramieniu.
    — To duże wyzwanie.
    Wolał go uprzedzić, bo przecież wcale nie musiał go przyjmować. Miał wybór, ale sam życzył sobie, żeby nie było nudno.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

4/12/2022, 13:17
Z twarzy jak za pstryknięciem dwóch palców znika uśmiech, z oczu ulatuje zgromadzone weń rozbawienie i niemal fizycznie czuje, jak z ciała odrywa się zbroja, która ciężkością, ale i obietnicą bezpieczeństwa, chroniła przed takimi właśnie scenariuszami. Rainer zamiera w niewinnej bezradności, gdy w mięśniach rozpuszcza się pewność siebie, a on, ten dzieciak przecież o  skrupulatnym planie, o wymaganiach wobec siebie wyższych niż szczyt Fuji, mięknie jak pluszak pod dotykiem. Linie zębów zagryzają wnętrze lewego policzka. Mocno, jak miał w zwyczaju zawsze, gdy próbował, a próbował teraz z całych sił, pozostać tu i teraz, i nie ulec ostrym jak grot słowom. Jeśli nie ciało, to co? Jeśli nie on cały, to jaka inna rzecz, inny prezent? Cisza ciągnie się za słowami Heizō, a on ją mieli jak zbawienny lek na własne myśli, które teraz tylko pytaniami. Fala zaprzeczeń, niedowierzania, ale i smutku, który na moment, na chwilę tylko wpierdala go tam, gdzie był jeszcze jakiś czas temu, bezbronny jak ślepe kocię, porzucony jak bezpański pies, nikogo i dla nikogo, i taki właśnie jest też teraz. Choć dłoń na policzku ciepła, to skontrastowana z chłodem nagle przestraszonego ciała zdaje się rozgrzanym metalem pieczętującym ciało tak, jak znakuje się bydlęce skóry. Powieki unoszą się do góry i odbierają twarzy zarozumiałość; arogancję wyszytą jak najbardziej detaliczny gobelin, która pomimo skóry gładkiej jak jedwab wydawała się być czymś naturalnym. Duma, ta parszywa duma Minamoto rozpuszcza się w palcach, w ensui zmieszanej z pachnącym olejkiem. I drażni go ten zapach, tak teraz bardzo wyczuwalny, gdy ciało nieopancerzone, bezradne jak źrebaka, który dopiero uczy się chodzić. Ciszę przerywa cicha niepewność otwieranych ust, ale za tym nie idzie nic więcej, bo słowa, tak ukochane przez niego słowa, nie są w stanie zebrać się w jedno i uchwycić ni cienia emocji; ni szczypty chaosu, który zasiany w głowie, w sercu, w dłoniach delikatnie drżących, roztrzaskującego wszystko to, co do tej pory budował. To nie fair. To nie fair, ta cała gra, której ktoś, nie ktoś — Heizō, zmienia zasady a nie powinien. To nie jego gra, rozdeptana jak śnieguliczki zimią, której zasady jak kości łamią się przy cichym pstryknięciu. Trzask, poszło jedno żebro. I przez jego szkielet przechodzi prąd niewygody, cholernej niewygody, która z dłonią na policzku wdrapie się pod szpik i weń szuka schowanych emocji. Ale one gdzieś indziej, bo wraz ze słowami tamtego przemieściły się pod język i walczą z głową, z rozumem, z rozjebaną w drobny mak logiką, i chcą przedostać się na zewnątrz i wyjaśnić, wszystko wyjaśnić, ale broni je przestrach przed rzeczywistą nagością. Wie, do jasnej cholery, wie to, że nie został, jeszcze, w całości odtrącony, ale znikąd wyrastający mur, jak wtedy, na drzewie, przeraża.
  Przeszkadza ci to, że korzystam z okazji?
  To zależy.

  Najzwyczajniej w świecie, po ludzku, w bardzo dziecięcym odruchu, opada na ziemię, uda sklejają się z łydkami i już nawet nie próbuje, bo wyrzucono go poza ring, grać dalej. Patrzy na niego w niezrozumieniu, trochę i smutku, ale przy poddańczym opuszczeniu ramion zdaje się być mało groźny, mało lisi.
Masz rację, nie chcę.
Ale nie wie, czego chce dokładnie, bo z jednej strony ciepło na policzku, choć wyhodowane przez niepoznaną go czułość, to pali jak uderzenie, którego nie rozumie, które chciałby zedrzeć za sprawą przeszywającego chłodu. A przecież lubił, jak ciało czuło. Dlaczego więc teraz, jak czuje za bardzo, chciałby je odrzucić jak niepotrzebne odzienie? I przy zwyczajnej okazji uśmiechnąłby się do tej myśli i wydukał o duchach, którym bez ciała pewnie łatwiej. Kręci głową w zaprzeczeniu i wstaje z miejsca, zbierając siebie kawałek po kawałku. Oddycha głębiej, bo choć oczy zaszłe mgłą, to przełknie ją tak, jak robił to wiele razy. Podchodzi do akwarium z mrówkami i raz jeszcze spojrzy na ich szybkie ruchy, by myśli oddalić, emocje pozostawić na rozdrożu.
Dam ci jakąś bieliznę. Nie będę dalej prowokował — I uśmiecha się do chłopca znad ramienia, ale w tym wejrzeniu brak jest wcześniejszej przewrotności a przoduje zwykła kurtuazja, zrozumienie i, być może, najzwyklejsza sympatia. Samorealizacja przychodzi w momencie, gdy od wybudowanego muru postanawia zawrócić i raz jeszcze do niego podejść, ale w sposób… jaki? Nie ma na to pomysłu, bo wydrylowany jest z najmniejszej rywalizacyjnej iskierki. Poddaje się więc i przesuwa ruchomy ekran, za którym skrywa się mniejsza od pokoju, ale równie pokaźna garderoba.
Mamy gdzieś rzeczy dla gości, ale nie będę już robił zamieszania. Wszyscy dzisiaj celebrują, nie wypada — mówi do niego głośniej, z wewnątrz, gdzie w gestach spokojnych sięga szafki z bielizną i spodenkami, by w dłoniach znaleźć dwie pary tych samych, krótkich spodenek tkankach w naturalnym, cienkim lnie. Kiwa ku nim głową, jakby wydawały się odpowiednimi i choć podąża za pierwszymi myślami, to gdzieś dalej pluskają wciąż niewygoda i dziwna, niesmaczna gorycz. Mimo wszystko pozwala utonąć im w zmęczeniu, które i głos, i ruchy ciągnie do ziemi. Naprawdę potrzebuje tych źródeł. Decyduje się przebrać już teraz, bo przejście z pokoju ku źródłom orzeźwi ciało, wydryluje z wnętrza przykry gorąc. Wychodzi więc do niego na pozór rozluźniony, gotowy do zanurzenia ciała w wodzie. Rzuca mu spodenki, gdy na chwilę jeszcze stanie przed lustrem, poprawi opadający na prawą powiekę kosmyk, obróci się raz, drugi, poszuka na ciele skaz, które musiałby zlikwidować w najbliższych dniach. Jedno zadrapanie, tył lewego uda. Zdobyte zapewne w pierwszej fazie treningu.
Możesz skorzystać z łazienki, przebieralni. Na miejscu też są jakieś, dla gości właśnie. — Dodaje odchodząc od lustrzanej tafli, by ciało włożyć do innej, bardziej miękkiej. — Nie wiem jednak, czy kogoś tam nie będzie. Wiesz jak jest, Harae pewnie ściągnęło ludzi, ale o tej godzinie? Zobaczymy. Weź pod uwagę, że musimy przejść przez otwarty korytarz a jest na minusie.
  Słowa składa bardziej ku sobie, myśli w końcu upuszczając z języka dalej, ku zimnemu powietrzu uchodzącemu zza rozsuwanego na zewnątrz ekranu. Z pokojem graniczy fragment ogrodu. Teraz drzewa zieją pustką po opadniętych na jesień liściach, ale w swoim dekadentyzmie posiadają pewien urok. I w tej atmosferze by pozostały, gdyby nie ciche, słyszalne na poziomie ludzkiego szeptu gdakanie. Rainer unosi głowę znad biodra, któremu przyglądał się z uwagą, bo zdaje mu się, że w jednym fragmencie wytatuowanego smoka rozlał się tusz. Musi poprawić.
Och, a to Kiki. Wiesz, jak z "Podniebnej poczty Kiki". — To wnętrza pokoju wtłacza się mała, wielkości piłeczki golfowej kaczuszka o kanarkowym kolorze. — Mieszka w ogrodach, ale jako jedyna jest oswojona. Lubimy się. Szkolę ją na małego mordercę. Poza tym też miała swoje urodziny niedawno. Dosłownie, zobacz jaka jest mała.

@Hattori Heizō


Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō and Hime Hayami szaleją za tym postem.

Hattori Heizō

4/12/2022, 19:54
Nie uważał, by powiedział coś nie tak, ale kiedy z twarzy Rainera w momencie zniknęły wszelkie oznaki wcześniejszej wesołości czy rozochocenia, jak maska zdjęta gwałtownie i rzucona w kąt, wewnątrz zaczęły rodzić się wątpliwości. Obserwował go bardzo dokładnie, by nic nie umknęło jego uwadze, jakby już od teraz kierował się nowymi zasadami gry, a te wymagały więcej niż tylko bezmyślnej wymiany przyspieszonych oddechów. W tym czasie wyraz twarzy Hattoriego pozostał jednak niezmienny, bo nigdy nie cofał wypowiedzianych słów, a teraz tylko ten spokój stanowił dla nich ostoję, bo przecież wcale nie chciał dla czarnowłosego źle i miał nadzieję, że chłopak szybko to zrozumiał. Chyba tak, bo pomimo tego niekomfortowego położenia, nie uciekł przed jego dotykiem, ale Heizo nie do końca rozumiał zagubienie dostrzegalne na chłopięcej twarzy. I gdy jego usta rozchyliły się nieznacznie, w srebrnych tęczówkach mignęło nieme wyczekiwanie, a pod skórą czuł zniecierpliwione mrowienie, bo milczenie trwało już zbyt długo, a on chciał wiedzieć, na czym stał i czy nowe zasady były do przyjęcia. Jasne – nie wytłumaczył mu wszystkiego i może to, czego jeszcze nie wytłumaczył było ważne, ale jeszcze nie teraz. Teraz chciał tylko zaprezentować mu możliwą opcję i przecież jeszcze jakiś czas temu sam poprosił, żeby nie był nudny. Byłby, gdyby w porę się nie pohamował i zaraziłby Rainera dokładnie tą samą nudą, bo wydawałoby im się, że w tym momencie mieliby już wszystko. A kiedy coś tylko się wydaje, najczęściej jest tylko złudzeniem.
  „Masz rację, nie chcę.”
  — Tak myślałem — rzucił, kiwając lekko głową i zsuwając na moment wzrok ku swojej wyciągniętej dłoni. Kciuk znajdował się niebezpiecznie blisko odsłoniętej szyi, ale tym razem skutecznie zwalczył w sobie chęć muśnięcia jego skóry w przepraszającym geście. — Też nie odpowiada mi ta rola — dodał. I Hattori nie miał zamiaru spełniać się jako jego okazja. Jeśli się nad tym zastanowić, w tych słowach kryła się obietnica – w końcu nowe zasady dotyczyły ich obojgu i był ciekaw tego, jak dalej potoczy się rozgrywka.
  Palce jeszcze przez chwilę ciążyły na jego ramieniu, zanim zsunęły się z niego, uwalniając go od niewielkiego naporu, gdy Heizo wyczuł, że chłopak zapragnął podnieść się na równe nogi. Nie zatrzymywał go; nie wiedział też, skąd dokładnie brało się uczucie ulgi, którą odczuł. Dlaczego podświadomie uznał ten wybór za dobry?
  Ręką wsparł się o podłogę za sobą, gdy z tradycyjnego siadu przeszedł do tego tureckiego. Zmiana pozycji sprawiła, że poczuł się nieco swobodniej i przetarłszy usmarowany olejkiem policzek wierzchem drugiej ręki, powiódł wzrokiem ku chłopakowi. Przyglądał się jego wargom wykrzywionym w dużo subtelniejszym uśmiechu; próbował wyciągnąć jak najwięcej z tego grymasu. Zdążył zauważyć, że Rainer umiejętnie zmieniał swoje maski; dostosowywał się do sytuacji, jakby nie chciał pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Mógł się mylić, ale zdawał sobie sprawę, że często robił to samo, w nieco innej formie, ale wciąż było to jak gra w chowanego. Nie trzeba było chować się za grubą zasłoną czy za kanapą, by pozostać w ukryciu.
  Czekała ich trudna gra.
  — Też przestanę — przyznał, ale lekko rozchylone usta zdawały się mieć do powiedzenia coś jeszcze. Pokręciwszy głową, uznał, że na tym jednak zakończy ten temat. Wystarczyło, że przyznał się, że wcześniej dołączył do zabawy, w której nie było miejsca na zdrowy rozsądek. A jednak ten pojawił się zupełnie niespodziewanie, zaś obecna reakcja Seiwy jedynie uświadczyła go w przekonaniu, że postąpił słusznie. Byłoby tylko gorzej, a ludzie zawodzili zbyt często, by Hattori chciał dołączyć do ich grona.
  Odruchowo pokiwał głową na słowa dobiegające z garderoby, choć dobrze wiedział, że Rainer nie miał szansy tego zobaczyć. Szare tęczówki drążyły teraz niewidzialną dziurę w panelach na podłodze, ale wzrok bruneta sprawiał wrażenie nieobecnego, jakby nad czymś się zastanawiał. Dopiero ruch dostrzegalny kątem oka i spodenki lądujące tuż obok, zmusiły go do pierwszego od kilkudziesięciu sekund mrugnięcia, odrywającego go od myśli krążących po głowie. Chwytając za bieliznę, zwrócił twarz ku chłopakowi, przesuwając wzrokiem po jego sylwetce. I choć nie było nikogo, kto nie lubiłby ładnych widoków, jego twarz pozostała neutralna, choć z nikłym błyskiem zaciekawienia w oczach przyjrzał się odsłoniętemu tatuażowi, jakby stanowił jakąś ujawnioną tajemnicę. Była to nowa informacja – może nie kluczowa – ale stawiała Rainera w bardziej indywidualnym świetle, bo to bez wątpienia cecha charakterystyczna, dzięki której wyróżniał się spośród tłumu.
  — Jestem twoim gościem, przebiorę się tutaj — oznajmił, podnosząc się z podłogi. Może „tutaj” nie było właściwym określeniem, bo z pewnością zamierzał skorzystać z łazienki. Wychodzenie na zewnątrz w niemalże pełnym negliżu bynajmniej go nie przerażało. I już miał udać się do odpowiedniego pomieszczenia, gdy w połowie kroku został zatrzymany przez głos Rainera, który właśnie chciał zapoznać go z niespodziewanym gościem.
  Gdy oglądał się za siebie przez ramię, z początku jego brwi były lekko ściągnięte, bo był pewien, że nie słyszał żadnego dźwięku, który świadczyłby o jakiejś innej obecności. Duch? Nie. Coś małego przemknęło po podłodze, a gdy w niewielkim kształcie rozpoznał kacze pisklę, mimowolnie parsknął krótkim i niskim śmiechem, tak rzadko słyszanym do tej pory.
  — Mordercę? Więc to stąd ta przerażająca aura — przyznał, umiejętnie przybierając poważny ton, jakby rzeczywiście dawał temu wiarę. — Też podarowałeś jej strzały? Powinienem uważać. Od jakiegoś czasu zwierzęta za mną nie przepadają. Może przykleiło się do mnie coś złego? — zamilkł na chwilę, w zastanowieniu unosząc wzrok. — Wiesz, gdy znalazłem się po drugiej stronie — wyjaśnił. Nigdy wcześniej o tym nie wspominał, ale wydawało mu się całkiem oczywiste, że jego styczność ze światem umarłych miała jakieś podstawy. Wiedział jednak, że niektórzy byli tacy już od dnia narodzin, ale on miał szansę przez jakiś czas wieść spokojniejsze życie i nienawidził tej nagłej zmiany. — Daj mi chwilę.
  Unosząc rękę, w której trzyma pożyczoną bieliznę, przypomniał, że wciąż musi się przebrać. Ruszył do pobliskiej łazienki, w której bez większego ociągania zrzucił z siebie wszystko, co miał na sobie, by na koniec naciągnąć na biodra krótkie spodenki. Ubrania poskładał w niezbyt staranne kostki, zostawiając razem z nimi telefon komórkowy, którego migająca dioda oznajmiała, że czekają na niego nieprzeczytane wiadomości – zapewne z kolejnymi życzeniami. Mogły poczekać.
  Wrócił i teraz, gdy już nie miał na sobie ani jednej warstwy grubszego materiału, wyraźniej czuł na skórze chłód, który zdążył wślizgnąć się do pokoju. Mimo tego ruszył ku rozsuniętym drzwiom, rozmasowując dłonią jedno z pokrytych tatuażami przedramion. Dało się zauważyć, że oprócz kilku kolczyków w uszach, były to jedyne zdobienia na jego ciele. Na zewnątrz para unosząca się znad wody sprawiała, że mróz wydawał się bardziej znośny, choć już mógłby sobie wyobrazić moment wyjścia z rozgrzanej wody.
  — Przyjemnie tu — stwierdził, przystając obok chłopaka. Przesunął wzrokiem po najbliższej okolicy. Nawet jeśli dzień rytuału trwał w najlepsze, z tego miejsca rezydencja wydawała się opustoszała. — Na czym polega część z wodą?
  No tak. Rytuał.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

4/12/2022, 21:45
Schyla się nad pisklęciem z wyuczoną już czujnością, bo choć zwierzę oswojone to wciąż płoche niczym podlotek. Nogi gną się w spokojnym rytmie, kiedy kojący głos chłopaka dociera jego uszu. I Rainer uśmiecha się uśmiechem czułym, ale zarezerwowanym dla istot. Dawniej, kiedy świat barwiony był kolorami weselszymi, przed drugą stroną, o której za moment wspomni tamten, podobną delikatność serwował i ludziom. Oczywiście, był wtedy młodszy, dużo młodszy, człowiecze pisklę niemal — uśmiecha się do wspomnień — i relacje zdawały się przystępniejszymi. Obecnie, kiedy go niejeden zostawił, ckliwość przeznaczał rzeczom martwym i, właśnie, zwierzętom. Może dlatego każdemu z nich ta nuta uwagi, to imię przyznawane z racji samego istnienia, tak łatwo przychodziło na język. Kiki, Yūka, Yanone… Chłopięcy świat składał się z rzeczy i żyć, które winny posiadać duszę. Przynajmniej tak twierdził. Odnajdując stałość w ich lojalności czuł się pewniej. Taka istota na przykład, to głupie, małe stworzenie, które zgładzić mógłby jednym silniejszym uściskiem, oswojone zdawało się tylko jego, na własność. Jak widać po wnętrzu pokoju nie przepadał za posiadaniem, ale jeśli już ku niemu się skłaniał, było przemyślane, nazwane i czułe. Kaczuszka wchodzi na jego rękę a on unosi ją delikatnie, ciut tylko nad podłogę, by nie spadła, by małego skrzydła nie potłukła, i przy tym uśmiechu tak do niego, do całej nieprzystępnej osnowy szczelnie zbudowanej przez członków klanu, niepasującym, zerka ku Heizō.
Strzały? Nie, zbyt duże. Ale nóż już tak. — Podziela ten śmiech dziwnie naturalny, z trzewi wyciągnięty, niepasujący do ich relacji. Przynajmniej tej, w której tkwią w tym momencie, ale przecież Rainer nie do końca wie, na czym ona polega, jakimi zasadami powinien się kierować. Może żadnymi i w tym cały szkopuł, bo on bez reguł bezradny, pozostawiony sam sobie jak pionek poza szachownicą. Delikatnie, coby nie zrzucić pisklęcia zbyt gwałtownie, odstawia je na ziemię i z malutkiego regału, schowanego tuż przy szafie, wyciąga zbite w kształt małego noża ziarna. Sklejone lepkim masłem orzechowym jak psi przysmak czy chomicza słodycz, zostawia pokarm na zewnątrz, tuż za rozsuwanymi drzwiami.
Smacznego — mówi cicho, szepcząc sylaby szybko i bez większego zaangażowania, na łebku pisklęcia zostawiając zaczątek większego głasku, który w pełni swej okazałości zgniótłby jej kości jak papier mâché. I wtem jego uszu dociera wspomnienie śmierci Hattoriego, niebezpośrednie, skryte pod luźno rzuconą wzmianką, na którą poważnieje i dłonie krzyżuje na piersi. Nie komentuje, nie teraz, bo chłopak zaraz znika za drzwiami. Może i dobrze, zostawiony na moment sam pozwala sobie wyjść na chłód podwórza, wzrokiem prześledzić dziwnie pusty ogród. Gdzie podziały się wszystkie dusze? Raz jeszcze wraca do wydarzenia sprzed chwili, które wciąż mierzi w podbrzuszu. Z jednej strony to niedogaszone podniecenie, które przez ciepły oddech, skory do dalszej gry język wkradło się głębiej i powoli zaczęło pałaszować ciało, kawałek po kawałku, ale nim dotarło dalej, na wstępie moszcząc się tam, gdzie zwilżone olejkiem usta, padło martwe. Z drugiej miesza się otępienie, wynikłe ze zmęczenia i chwilowego speszenia oraz całkowite i paraliżujące niezrozumienie. Rainer pozwala na ciele osiąść listopadowemu zimnu a i łakomie je wdycha, głęboko do płuc, jak wtedy gdy biega, gdy ćwiczy, gdy ciało próbuje wprawić w odpowiedni jemu rytm. W kontraście do poszukiwanego spokoju klnie cicho, kiedy oczy wędrują ku ciemnemu niebu a na ciało wstępują ciarki. Nagły dreszcz przeszywa kręgosłup, kiedy w głowie jedno, zasadnicze pytanie. Dlaczego? Skoro Heizō od początku grał w tę grę, jawną, tak myśli, z jego strony, dlaczego w ostatniej chwili zrezygnował. Czy to właśnie ten moment, w którym się wycofa? Jak wszyscy schowa za czymś, co nazwie za bardzo skomplikowanym? To ten moment, prawda? Od zawsze słyszy, że jest za bardzo. Za bardzo nachalny, za bardzo tutaj, za bardzo dla kogoś. Za-kurwa-bardzo. I jakaś naturalna złość wlewa się w ciało, która w nieprzemyślanym geście ciągnie oddech przez usta, gdzie ten uwalnia się w pełnej irytacji.
Trudno — mówi do siebie, jakby przypieczętowując kolejny kontrakt i poddając się złagodzeniu rozdrażnienia. Nie może mieć wiecznie pretensji do ludzi o to, że mu przelatują przez palce jak roztapiający się lód. Nie może przez resztę życia…
  Szelest za plecami sprowadza go na ziemię, gdy gość niemal materializuje się koło jego prawego boku. Wnet odrywa się od desek i długą, lśniącą w nocnym świetle engawą prowadzi ich do budynku z ciepłymi źródłami. Niespełna parę minut, ale w chłopięcych kościach zdąży zasiedzieć się mróz opadłego na ziemię śniegu. Choć ten wygląda zadziwiająco czysto, bo światło księżyca na niczym innym nie leży tak pięknie, jak na bieli nowo narodzonego puchu, to urokowi zbliżającego się grudnia przeszkadzają minusowe temperatury. Szczególnie tym, którzy w półnegliżu brną po bambusowe powierzchni. W nowoczesnej architekturze japońskiej engawy wykończone są cienkim szkłem, ale nie tutaj, gdzie tradycja za nic ma praktyczność współczesnego świata.
  Rainer śmieje się. Jest to rozbawienie na wpół pobłażliwie, na wpół sympatyczne, ale wciąż posiadające znamiona przewagi. I przełyka złośliwy komentarz, że część z wodą już miał, a drugą zaprzepaścił, więc to to wszystko. Spogląda na niego zza ramienia i kręci głową przy wciąż szerokim uśmiechu, gdy z gracją, ale i uwagą, by ciała nie zszokować nagłym gorącem, wsuwa się do ciepłej tafli. Nie powstrzymuje zmęczonego, ale i wdzięcznego za ten moment westchnięcia, gdy rozpalony kamień, który stanowi część potężnego ogrodu skalnego, ociera się o kark a następnie kręgi kręgosłupa.
Po prostu tu właź i posiedź. Zmyj też ten nadmiar olejku, bo płynie ci po szyi — wskazuje na skórę za prawym uchem i po raz drugi uśmiecha się ku niemu z nutą pobłażliwości, acz i czystej sympatii. — Przy Harae w rzece zrobiłbym pierwszy etap, tyle że zanurzony w wodzie do pasa i bez olejku. Ten pomaga jedynie w gładkich ruchach i jest czymś urozmaicającym... doznania? Najwidoczniej niedostatecznie. — Trafia też w nozdrza, jeśli mam być konkretny.
Wygina kark na tym samym kamieniu i syczy, gdy rozgrzany wodą łokieć styka się z grudką lodu, który nie zdążył stopnieć w kontakcie z parą.
Heizō — pyta, gdy po sekundzie milczenia, i w zwyczajowym już zerkaniu ku niebu wraca do słów przed chwili: — Jak było u ciebie? Tam, po drugiej stronie?
Oczy ma już poważne, gdy podbródek na nowo zbliża się do obojczyków a głowa w ciekawskim geście przekrzywia ku prawemu barkowi.

@Hattori Heizō


Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō and Hime Hayami szaleją za tym postem.

Hattori Heizō

5/12/2022, 09:37
Łagodny uśmiech na ustach, delikatność, z jaką obchodził się wobec pisklęcia – wszystko to uświadamiało mu, że nie mógł tak po prostu go psuć. Wiedział, że był na niego zły. Trudno, żeby tak nie było, gdy atmosfera wypełniła się innymi elektryzującymi emocjami. Przez cały wieczór niby to bezkarnie podkręcał napięcie, ale takie decyzje zawsze niosły ze sobą jakieś konsekwencje. Heizo zamierzał sobie z nimi poradzić, na razie jedynie narzucając na siebie obowiązek zachowywania się naturalnie. Na tyle, na ile można było się tak zachowywać w obecności kogoś, kto przecież też całkiem skutecznie kusił go perspektywą miłego spędzenia wieczoru.
  Gdyby tylko nie poświęcał tyle uwagi własnym myślom…
  „Strzały? Nie, zbyt duże. Ale nóż już tak.”
  Wyrwany z chwilowego zastanowienia, pokręcił głową częściowo z rozbawieniem, po części z niedowierzaniem, bo to wszystko było jakieś sprzeczne z Rainerem. Gdy zwracał się w stronę półmroku krótkiego korytarza, przygryzł dolną wargę, zupełnie przypadkiem smakując olejku, który pomimo swojego przyjemnego zapachu, pozostawiał na języku gorzki posmak. Tak samo gorzki, jak sama konieczność obejścia się smakiem. Chociaż konieczność nie była właściwym słowem; bardziej chodziło tu o decyzję. Wybór „mniejszego zła”, gdy przecież to większe przynosiło korzyści, na które nie trzeba było czekać, o które nie trzeba było się specjalnie starać. Może gdyby nie był sobą, łatwiej byłoby mu popełniać takie głupie błędy.
  Może byłby s z c z ę ś l i w s z y. Na chwilę.
  Później ruszył za chłopakiem, w tym ruchu z większym natężeniem odczuwając zewnętrzny chłód, zwłaszcza na wilgotnej od olejku twarzy i na karku. To nijak umniejszało porze roku, która zadomowiła się w mieście – wciąż lubił zimę i spacery na mrozie. Może niekoniecznie tak skąpo ubrany, ale liczył, że to jakkolwiek go zahartuje. Tak jak i zimnem, nie zraził się też nagłym śmiechem w odpowiedzi na pytanie, choć nie do końca rozumiał, co zabawnego było w tym dociekaniu. Seiwa na szczęście nie kazał czekać mu długo i pytający wyraz, który przez chwilę trzymał się na jego twarzy, został zastąpiony krótkotrwałym zrezygnowaniem.
  — Jak sobie życzysz, książę — odpowiedział z dozą zgryźliwości, która kryła się także w wywróceniu oczami. Nie był zrażony tym rozkazującym tonem i przyjął go z niejakim rozbawieniem, bo trudno było brać mu to wszystko na poważnie, gdy usta chłopaka zdobił niegroźny uśmiech. — W takim razie nie żałuję wyboru — przyznał zaraz, bo opcja z rzeką faktycznie wydawała się teraz jeszcze mniej kusząca. Niezależnie od finału tego, co między nimi zaszło, cały proces wciąż uważał za przyjemny.
  Proces zanurzenia się w wodzie był powolny, bo sam musiał przyzwyczaić ciało do drastycznie różnej temperatury. Gdy zanurzył się na tyle, by móc usiąść w źródle, oparł się wygodnie plecami o kamień i nabrał w dłoń trochę wody, którą obmył szyję i końce włosów przy karku, które też pokryte były olejkiem.
  Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, które zostało przywołane za sprawą nagłego pytania. Nie minęło dużo czasu, ale wzmianka o śmierci była rzucona przez niego mimochodem i nie sądził, że jakkolwiek przyciągnęła jego uwagę. Zaskoczenie zaraz ustąpiło miejsca zamyśleniu, gdy  wbił wzrok w lekko wzburzoną taflę wody; to ich obecność była powodem tych ruchów. Musiał zastanowić się chwilę, by przywołać uczucie, które towarzyszyło mu ponad dwa lata temu, choć w gruncie rzeczy pamiętał je bardzo dobrze. Przerwa, którą sobie dał, sprawiając wrażenie kogoś, kto chce udzielić rozmówcy jak najbardziej złożonej odpowiedzi, była w gruncie rzeczy chłodną kalkulacją tego, czym powinien i czym chciał się podzielić.
  — Dziwnie. Nie tak, jak można by to sobie wyobrażać. Nie sądziłem, że cokolwiek może przynieść aż taki spokój — wyjaśnił, celowo akcentując ostatnie słowo, bo najlepiej opisywało to, co czuł, gdy na chwilę jego ciało nie wykazywało żadnych oznak życia. Pokiwał głową, jakby na dodatkowe potwierdzenie tych słów i wrócił spojrzeniem do chłopięcej twarzy. — Wiem, to mało precyzyjne. To trochę tak, jakbyś zawisł w próżni, ale też był jej częścią? Bo nie ma już ciała, a wszystkie myśli zostały razem z nim, więc właściwie nic nie czujesz, nic cię nie ogranicza i nie ma w tobie żadnej potrzeby, żeby w ogóle wracać — słowa opuszczały jego usta obleczone w należyty spokój, ale wiedział, że żadne z nich nie było właściwe dla tego, jak wyglądał świat po drugiej stronie. — Wydaje mi się, że byłem tam bardzo długo, ale podobno odcięło mnie na niecałą minutę. I wyobraź sobie, że po czymś takim nagle wracasz i przypierdala w ciebie fala bodźców z zewnątrz i myśli, które wcześniej porzuciłeś. Trochę nad tym myślałem, zwłaszcza po tym jak zacząłem ich widzieć. Nie sądzę, że gdy umierają, trafiają w to samo miejsce. Raczej tu zostają i, jeśli ktoś w porę nie przyciągnie ich z powrotem, przez ten czas po prostu patrzą na to wszystko z boku.
  Wzruszył barkami, co było uwieńczeniem całej historii. Gest zdradzał też jego niepewność co do wysnutej teorii, bo właściwie nigdy nikogo nie spytał, jak to było, gdy umierał albo jak to było od samego początku dzielić świat ze zmarłymi. Ale przecież jedną z odpowiedzi miał na wyciągnięcie ręki – tej samej, którą nabrał trochę wody, by zmyć ze swojego policzka resztki olejku eterycznego.
  — A u ciebie? Opowiedz mi — polecił, ale bez większego nacisku. Uważał to raczej za ewentualną wymianę informacji, choć postawił samego siebie na przegranej pozycji, gdy dopiero teraz upominał się o zapłatę, zamiast wcześniej ustalić cenę. Liczył jednak na to, że Rainer zrozumiał, na czym polegały nowe zasady. Jeśli nie, w każdej chwili był skłonny je doprecyzować.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō
Seiwa-Genji Rainer

6/12/2022, 01:36
Wkoło ciała powłoka z natury idealna, bo w swym stanie skupienia obła, zakręty ciała doskonale omijająca, wbijająca się w każdy mięsień, w każde najczulsze zagłębienie, które pieści własną wilgocią. Woda łagodnie spija zmęczenie. Do wnętrza ciała dociera z cichym pluskiem, przy cieple źródeł rozgrzewając i zziębnięte dworem kości. I w końcu czuje, ten chłopiec wiecznie nabuzowany emocjami, jak uchodzą z niego dnia dzisiejszego zmartwienia, tak przecież błahe, jak wieczór — która jest godzina? Przed północą, tuż po? — jak wieczór utula go najpiękniejszą swą formą. Niebo czyste jest od chmur, usiane pojedynczymi gwiazdami, które wyblakłe światłem miasta to i tak ujmujące. Śmieje się i księżyc, który pełnię osiągając niespełna pięć dni temu, teraz przypomina niewyrośniętego rogala bądź szeroki właśnie uśmiech. Kiedy więc słucha o śmierci, twarz mając oświetlaną z jednej strony, gdzie oranż lamp, kolor charakterystyczny dla całej rezydencji klanu, podkreśla prostą linię nosa i łuk kupidyna, twarz jego jest zadziwiająco statyczna. Jak to niebo, które w najczystszej swej formie, bo barwione jak ciemnym atramentem, jest i spokojne, zapowiadające noc zrównoważoną, wyzbytą ciężkich grzechów. Przynajmniej tutaj, gdzie Seiwa na nowo odnajduje siebie w sobie, w nowo rysującej się relacji, której formy dopiero się uczy, ale to nie szkodzi. Jest przecież improwizującym tancerzem, najwyższej klasy aktorem, który przybierze każdy uniform, zagra każdą rolę, a i we wszystkich fantazjach odnajdzie zainteresowanie. Przynajmniej dla tego drugiego — chłopca o oczach koloru górującego nad nimi księżyca, który zdaje się, że z zadziwiającą łatwością, ale i kurtuazją, zamknął przed nim jeden z szlabanów. Ręką gładką jak mleko odepchnął od ust, spiłował zamiary jednym tylko spojrzeniem. I gdyby nie do tego chłopca słabość, której Rainer w sercu przeznaczył specjalny kąt, pożegnałby się z nim jednym, acz dosadnym słowem. Świat go znowu zadziwia, bo podkłada pod nos kolejną istotę, która przez nieoczywistość zaskakuje a w tym wszystkim i pociąga. Koniuszek języka szuka ostrego na górnej linii zębów kła. O ten haczy, by wtem znaleźć się w potrzasku pomiędzy zębami a w rezultacie szybko zeń wycofać. Seiwa uśmiecha się, ale jest to uśmiech ciekawski, znaczony i zawężeniem powiek.
Spokój. Dobrze wie, że śmierć niesie za sobą emocje, które uciekają znanemu im językowi i ta przerwa, to milczenie na moment pomiędzy nimi zapadłe, służyć ma znalezieniu słów, które choć w swym ułamku oddadzą poczucie umierania. Chłopiec waży zdania. Dobrze, myśli Rainer, bo język ma straszliwą moc i nieodpowiednio użyty może przynieść nieopisywalne konsekwencje.
Skoro nie miałeś potrzeby, by wracać, dlaczego to zrobiłeś? — pyta, bo w jego przypadku było inaczej, ale to zaraz, bo aktualne myśli wwiercają się w wypowiedź Heizō. Nie ciągnie innych kwestii, choć w głowie szereg kolejnych zagadek, ale mimo wszystko martwi go coś innego. Coś, czego sam w sobie nie widzi i na co złości się mimowolnie.
Heizō, wydajesz się strasznie bierny — mówi z charakterystyczną dla siebie złośliwością, ale ta nie w tonie głosu a ukryta w oczach; niemniej nie sili się na drwinę, celową cierpkość. Tłumaczono go, że tak już ma. Tak już ma, gdy bezpośredniość bierze w dyby myśli i nie martwi się ubraniem ich w odpowiednie kolory. Seiwa milczy dłuższą chwilę, statycznie jak rzeźba przedramiona opierając na kamieniach tuż za nim, po czym w nowej energii, jakby ta woda, ta noc, były dla niego naturalnym środowiskiem, nachyla się do chłopięcego profilu i przy uszczypliwym uśmiechu dodaje: — Mało w tobie złości. Albo jest gdzieś głęboko zakopana. Tak jak wtedy, na balu. Choć ciało zareagowało to nie upuściłeś ani jednego słowa gniewu.
Wraca do swojej wcześniejszej pozycji, jakby przez tę krótką chwilę obserwował mikrostworzenie, za akwarium ciężko pracujące mróweczki. Twarz jego łagodnieje i nabiera rys charakterystycznych dla członków klanu. W pociągłości jest delikatna, niezgrywająca się z buńczuczną naturą chłopca. Tylko te oczy, znaczone wieczną wkoło czerwienią wybijają go na tle pozostałych członków rodziny.
Nie jesteś zły, że cię tutaj na nowo sprowadzili? — Jedno jedyne pytanie, na które jeszcze sobie pozwala.
Jego śmierć? Na samo wspomnienie nikły uśmiech rozpościera usta a dołeczek w lewym policzku, delikatnie tylko podświetlony, zdaje się nadawać chłopcu szelmowskiego wyglądu.
Pamiętam ciężar i panikę. Na samym początku. Wtedy, kiedy dotarło, że rzeczywiście za moment umrę. I to na własne życzenie. — Cichy śmiech łagodzi niewygodę wypowiadanych słów. — Może gdzieś jest ta drobina wspólnego doświadczenia, bo w głowie mam i ciemność, i to cholernie dziwne poczucie zawieszenia wszędzie i nigdzie. Oraz brak ciała. To chyba wtedy zdałem sobie sprawę, że całkiem je lubię. — Wzrok po raz pierwszy od początku wypowiedzi spada na kości policzkowe Hattoriego; zdania są ciche, delikatne, przerywane krótkimi cmoknięciami, w których zastanawia się nad odpowiednim doborem słów. — Chciałem wrócić, taki był plan, ale też będąc tam nie wiedziałem, czym jest plan, jaki plan. Kiedy ojciec uciskał moją klatkę i kiedy serce zaczynało na nowo pompować krew, to wróciło i czucie. Wraz z nim ból, strach, ale i… ekscytacja? Że się udało.
Przygryza wnętrze lewego policzka tym samym kłem, który wcześniej nadgryzł czubek języka. Mniej więcej, mniej więcej tak było. Chyba. Lata rozmazały wspomnienie sytuacji, ale nie jedną, paraliżującą myśl, która teraz, jak i każdego dnia, ale w różnych momentach, wraca uderzając na tyle mocno, że zagłuszone zostają wszelkie bodźce z realnego świata.
Pamiętam też paskudną bezbronność, jakby ciało było jednym, co chroni duszę, emocje, jakkolwiek na to spojrzeć, przed drugim człowiekiem. — To mówiąc spaja linię swojego wzroku z tą jego a z oczu siąpi niepewność, jakby opinia nie do końca była potwierdzoną. — W każdym razie było to tak dawno, że mogę nadpisywać wiele rzeczy.
Wzrusza ramionami i wnet zanurza głowę pod wodę, by zaraz na nowo przerwać taflę i mokre włosy zaczesać za uszy.

@Hattori Heizō


Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

6/12/2022, 21:44
Dlaczego wracał? Przechylił głowę na bok, co zdawało się sugerować, że nie rozumiał, skąd wzięło się to pytanie. Nie zakładał, że miał jakikolwiek wybór, gdy nieznana siła wyrwała go z tego błogiego staniu nieistnienia. Wrócił i tak po prostu się stało; cała droga powrotna była jedną wielką luką w jego pamięci, więc równie dobrze mógł ją zapełnić masą różnych powodów, które teraz nadałyby sens temu, że jednak nie odszedł. I teraz przez chwilę się nad tym zastanawiał, znów spoglądając na wodę, którą zagarnął ręką, wzburzając jej taflę i wywołując pluskoczący dźwięk, który zagłuszył ciszę wywołaną kolejnym trudnym pytaniem. Obmył nos i usta, jakby tym gestem usprawiedliwiał to, że nadal trzymał Rainera w niepewności, ale przecież cały czas był obecny. Tylko oczy wskazywały na to, że na chwilę udał się w niedostępne dla chłopaka rejony, nie pozwalając mu nawet rozpoznać, jakie uczucia wiązały się z obecnością tam, bo na twarzy czarnowłosego – jak przez większość czasu – malował się spokój, teraz podsycany przyjemnie gorącą wodą, za sprawą której czuł się wyjątkowo rozluźniony.
  Wreszcie jednak w jego tęczówkach pojawił się błysk; jak widok zapalonej lampki w oknie wcześniej osnutego ciemnością domu. Mógł spędzić jeszcze długi czas na wymyślaniu odpowiedniej wersji zdarzeń i wmówić samemu sobie, że jego podróż po zaświatach właśnie tak wyglądała, bo w takiej formie byłaby do przyjęcia, ale Rainera nie interesowały półprawdy. Być może to widok tej autentycznej, nieco dziecinnej, ciekawości sprawiał, że Heizo – pomimo zdawkowości w dzieleniu się informacjami – był jak najbardziej wiarygodny.
  — Mówiłem ci już przecież — zaczął, jakby była to jakaś oczywistość. I znów celowo przez kolejne ułamki sekund trzymał go w niepewności, bo tym razem nabrał wody w obie ręce i przemył nią już całą twarz, która na moment została wyłączona z zasięgu wzroku Seiwy. Może właśnie teraz, przez ten ułamek sekundy, ukrywał coś więcej. — Nie jestem egoistą. Mama i siostra już z trudem znosiły mój widok szpitalu — chociaż to wspomnienie nie było najprzyjemniejsze, gorycz nie zmąciła tonu jego głosu. Pamiętał, że sprawiały, że czuł się źle, gdy jeszcze świeża tęsknota za spokojem, wzbudzała w nim chęć powrotu do tej doskonałej nicości. Rzeczywistość pierwszy raz była dla niego aż tak przytłaczająca.
  „ Heizō, wydajesz się strasznie bierny.”
  — Bierny? Mam się bardziej narzucać? — spytał z rozbawieniem; złośliwość spływała po nim, jak krople wody po obmytych policzkach. Przyglądał się nachylonemu bliżej Rainerowi, jakby chłopak rzucił mu właśnie wyzwanie i próbował wydobyć na wierzch to, z czego wcześniej dobrowolnie zrezygnował, bo przecież męska duma nie powinna pozwolić mu na znoszenie takich komentarzy.
  Raz jeszcze został zaskoczony. Ludzie rzadko obserwowali innych z uwagą. Przeważnie to Hattori piastował rolę obserwatora, bo dostrzeganie tych mikroskopijnych potknięć najczęściej było niewyczerpalnym źródłem przewagi. Nie próbował wygrywać, ale zawsze wolał mieć coś w zanadrzu, stąd dziwnie było znajdować się pod ostrzałem równie bacznego wzroku, który – jak przystało na profesjonalistę – musiał wytrzymać i otoczone nienaturalnie ciemnym kręgiem tęczówki faktycznie wywalczyły miano godnego przeciwnika w starciu spojrzeń.
  — Wolisz, gdy ludzie się złoszczą? — na wpół zauważył, na wpół wolał dopytać. Domyślał się, że dla wielu opuszczenie gardy i zerwanie się ze smyczy opanowania było po prostu czymś ludzkim. Rozumiał, dlaczego jego spokój mylony był z brakiem zaangażowania czy zainteresowania i dlaczego tak często uważano, że nie poświęcał nikomu należytej uwagi. Rainer wyciągał na światło dzienne coś, co Heizo już wiedział, ale robił to bez niepotrzebnej otoczki zniesmaczenia czy pretensji.
  Hattori wydał z siebie ciężkie westchnienie, bo miał wrażenie, że przyszło mu wytłumaczyć coś bardzo oczywistego.
  — Nie możesz gasić ognia ogniem. Gdybym zareagował wściekłością, pogorszyłbym sytuację, która i tak była zła. Jeśli pytasz, czy kiedykolwiek bywam wkurwiony, odpowiem, że tak. To raczej oczywiste. — Wzruszył ramionami i wsparł jeden z łokci o kamień za sobą, luźno zwieszając dłoń ku wodzie. — Ale staram się temu nie ulegać, bo gniew niczego nie zmienia. W większości przypadków to strata cennej energii, a ja szanuję swoją energię.
  Oderwał wzrok od chłopaka, wznosząc go ku nocnemu niebu. Mógł rozwodzić się nad tym tematem znacznie dłużej, ale to nie tak, że chciał go do czegokolwiek przekonywać. Wiązanie sobie pyska ciasnym kagańcem, gdy miało się ochotę wrzeszczeć, było trudnym wyborem, na który nie było stać każdego i Hattori to akceptował. Ale z gniewem obcował wystarczająco długo, by chciał mieć z nim cokolwiek wspólnego. Znał jego obrzydliwy posmak i paskudny wygląd.
  — Byłem zły. Na początku — przyznał, przymykając oczy z twarzą wciąż zwróconą ku nocnemu niebu. — W każdym razie nigdy nie powiedziałem, że życie mi się jakoś szczególnie nie podoba. Jasne, nie jestem wielbicielem wszystkiego, ale gdyby nie powrót, ominęłyby mnie te wszystkie lepsze rzeczy. Wiesz, nocne spacery, moja ulubiona kawa z automatu, którego inni nienawidzą, ludzie wręczający mi bezinteresowne prezenty i zabierający mnie do gorących źródeł. Tam tego nie mieli — kończąc zdanie znaczącym tonem, mimowolnie uniósł kącik ust. Opuścił za to nieco zadarty podbródek i rozchyliwszy powieki, spojrzał na chłopaka z ukosa. Choć Hattori często sprawiał wrażenie niezadowolonego czy zgorzkniałego, jak niegdyś ujął to czarnowłosy, nie było wątpliwości, że przynajmniej szczerze doceniał te gesty. Tak po prostu – na swój sposób.
  Powaga szybko na powrót zagościła na jego twarzy. Poprawił siad, jakby jego opowieść wymagała wyprostowania się z uwagą, którą już całkiem poświęcił historii opowiadanej przez Rainera. Miało to swoje dobre i złe strony. Dobra była taka, że idealnie spełniał się w roli słuchacza – nie przerywał, nie wydawał z siebie rozpraszających dźwięków, nie robił niepotrzebnych min. Problem tkwił w tym skrupulatnym wyłuskiwaniu rzucanych mu subtelnie informacji. Mógł coś opacznie zrozumieć, ale chyba każdy prędzej czy później zrozumiałby, że jego śmierć nie była przypadkowa. Sam to sobie zrobił, bo dobrze wiedział, czym kończy się postawienie nogi po drugiej stronie. To jasne, że miał tego świadomość – w końcu był z Minamoto.
  Nie mógł mierzyć go swoją miarą.
  Jego spojrzenie zsunęło się w dół w ślad za Rainerem; nurkowało razem z nim. W ślad za nim wynurzyło się z wody i zatrzymało się nieruchomo na czarnych oczach.
  — I było warto? — spytał, uznając, że też ma prawo dociekać. Był ciekaw, czy z perspektywy kogoś innego świat był lepszy, gdy był bardziej tłoczny.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Gotō Keita and Seiwa-Genji Rainer szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

7/12/2022, 11:25
Wtem ogród ożywa flarą fauny, której głosy wzniesione ku nocnemu niebu zdają się przygrywać odbywanym rytuałom. Nawet Rainer, przyzwyczajony do ekspresyjności otaczających ich owadów, ptactwa, pełznących po kamieniach gadów, zamiera na moment i oczy swoje jak piach z czarnych plaż kieruje ku bliżej nieokreślonej lokalizacji na horyzoncie. Wrzawa wśród zwierząt oznacza, że wkrótce podobne nieszczęścia spotkają gatunek ludzki, ale człowiek jako ssak od nich głupszy zorientuje się o tym za chwilę, za późno. Ciemne brwi Rainera zarysowują na krawędzi nosa zastanawiającą zmarszczkę, gdy usta spinają się w cienką linię. Ufał im. Tym zwierzakom pochowanym w kątach ogrodu, ich głosikom cienkim i gubiącym się w ferworze miasta. Mimo to nic nie mówi, a nagłe uniesienie wśród ćwierków, szelestów, piszczeń gaśnie, jak zgasłby każdy, kogo niewysłuchano.
  I słowa gościa na nowo stają się pierwszoplanowe, a że Heizō lubi się zastanawiać, co przez wielu odebrane byłoby jako nawyk irytujący, u Rainera zaś staje się jego uroczą cechą charakterystyczną. Do tembru głosu wciąż się przyzwyczaja, bo zdania układają się w dłuższe wypowiedzi a te przy każdym człowieku posiadają inną rytmikę. U Hattoriego zdaje się, że wpisują w ciszę otoczenia, jakby z szacunku do miejsca nastrajał głos podług otaczającej chłopca muzyki. Pośród cienkich ścian klanu jej wiele. Prócz nagłych wzniesień pośród fauny, szeleści i flora, szczególnie wiosną, gdy rozrasta się i rodzi nowe, ale i zimą nie pozostaje obojętną. W ciepłych źródłach, gdy rozmowa spada do potrzebnej ciszy, a słuch przebrnie przez plusk wody, usłyszeć można i topniejący wkoło śnieg a dalej, tuż za nimi, ciche śmiechy. To Asakura żyje swoim życiem, dużo trzeźwiejszym, albo nie, teraźniejszym, niż to prowadzone wewnątrz Minamoto.
— Mówiłem ci już przecież. Nie jestem egoistą.
Rainer wywraca oczyma, jak miał w zwyczaju czynić wielokrotnie, gdy w potężnych salach wykładowych zwracano mu uwagę na nieobecne oczy i postawę świadczącą o małym w wykład zaangażowaniu. Ale to nie to. On słuchał jak słucha się pierwszych szeptów dziecka, tych jeszcze wymamlanych, by pomiędzy nimi odkryć słowa zaszyfrowane, w gestach rozpisać to, co przed nim drugi człowiek odkrywa. Nieprawda. Każdy na swój sposób egoistą jest, a jeśli nie na pierwszy rzut oka, to wystarczy kilka zwinnych zabiegów, by dźgnąć głębiej schowany egocentryzm.
Nie ma nic złego w byciu egoistą — mówi cicho Rainer, myśli skraplając do zdania, które wydawać się może paskudne, bo wypowiedziane przy ostrym spojrzeniu i podbródku niemal wbijającym się w skórę ponad obojczykami; wrogo rysuje się ten chłopiec, ale w krótkich tylko momentach, gdy wybija się jego prawdziwsze, z trzewi zdenerwowanie. Mokre włosy opadają na skronie, wilgotnymi śladami znaczą białą jak gwiazdy skórę a pośród tej delikatności, nad taflą wody pysk smoka pożerający ciało kawałek po kawału, choć pod wodą tracący na detaliczności konturów. Dodaje pewniej, jakby słowa wcześniejsze broniły jego samego, ale drugie miały za zadanie dotrzeć już do rozmówcy: — Nie twierdzę, że nie znosiły. To, że się martwisz, martwiłeś o osoby wokół, matkę i siostrę, że cię zżerały wyrzuty sumienia nie znaczy, że tęsknota za tamtym spokojem jest czymś złym. Egoistycznym, tak. Przynoszącym innym smutek, jasne. Ale miałeś i masz do tego prawo, bo żyjąc masz sięgać po to, co chcesz. Nie po to, czego inni od ciebie oczekują. Każde dziecko jest dzieckiem wiatru[1].
Milknie na moment a w kącikach ust zamiast uśmiechu skacze złość. Ale nie jest to złość ku niemu a ku wszystkiemu wokół, co ogranicza. Ku tradycji, ku hierarchii, ku oczekiwaniom.
Dlatego myślę, że jesteś bierny — podsumowuje łagodniej, w rozluźnieniu ciała sugerując spasowanie z tematu oraz niewerbalne za ten krótki monolog przeprosiny. Zaraz potem uśmiecha się z cichym, rozbawionym parsknięciem, bo słowo “narzucać” liże destrukcyjne, ale też właśnie egoistyczne chłopca zapędy. Z ciałem ku niemu nachylonym i w typowej dla Seiwy wolnej gwałtowności sięga pod wodą jego biodra. Przy zamiarze dużo śmielszym, acz w ostatniej chwili stłumionym, jedynie opuszki drażnią lewe biodro Heizō, przy samym końcu hacząc o krawędź jego spodenek. W trakcie dodaje: — Robisz to specjalnie. Przestań.
Wycofanie sylwetki ma w sobie śmiałość sprzed chwili, ale dużo jednak delikatniejszą, która na szybko wchłonięta zostaje przez ciało. Z zuchwałości pozostaje jedynie ciche wspomnienie.
— Wolisz, gdy ludzie się złoszczą? — Nie odpowiada, jeszcze nie teraz, bo widzi, że na końcu tej wypowiedzi pojawia się iskra nowej, przetrzymanej w typowym dla chłopcu milczeniu. Czeka na nią, by nie popełnić kolejnej głupoty, kolejnych nieprzemyślanych zdań rozpuścić w unoszącej się nad termami parze.
Czy w takim razie nie za wiele jej tracisz, tej energii, aby stłumić złość? — mówi ciszej z wyzywająca w słowach nutą; sam nie odpowiada na zadane pytanie. To naturalne i Hattori z pewnością o tym wiedział, jak każdy, kto choć kojarzył pojedynczych członków Minamoto, że Rainer nie cieszy się pozytywną wśród mieszkańców miasta sławą. Kojarzono chłopca z nieprzemyślanych wyskoków. Nie tyle wymyślnych wyzwisk, ale knykci wbijanych w cudze żebra, palców przyduszających ofiary. Czasami legendy i samego Seiwę przerastały. W nich malowany był jak szaleniec o socjopatycznym spojrzeniu na świat. Nie przepadał za tym, ale też nie starał się opowieści prostować. Markotnieje. Ze spojrzenia ulatuje wojownicza nuta a on opada ku cieple wody. Zanurza się w niej po szyję a gdy chłód na dobre wsiąknie w cienką skórę na twarzy, obmywa zziębnięte miejsca.
— Byłem zły. Na początku.
Seiwa uśmiecha się i te mało zawoalowane w dyskrecję komplementy przyjmuje z rozbawionym pokręceniem głowy. Jasne, przecież nie twierdzi, że życie samo w sobie jest czymś niepotrzebnym. Ba, w przeciwieństwie do Heizō, jemu nieśpieszno było i do pośmiertnego spokoju. Jak można się i domyślić, Rainer za takowym nieszczególnie przepada. Preferuje chaos, ale nie ten pierwotny, wszechobecny i potężny, a burzę ledwie wyczuwalną, trzęsącą podwalinami czyjegoś bycia, nie nim samym. Może właśnie dlatego przyjemność czerpie w bezpośredniości; wydawałoby się, że nieprzystających pytaniach.
Kawa z automatu? — wybija się nagle, ramiona wyciągając ponad taflę wody i na nowo nachylając się ku chłopcu, ale w geście tym jest bardziej nieprzemyślany, porywczy i szybki. — Nie piliśmy kawy z automatu. Mylisz mnie z kimś.
Twarz rozluźnia się, ale w rozluźnieniu pozostaje dziwnie odległą. Policzek lgnie do prawego ramienia:
Nie lubię być mylony, Heizō.
Wpatruje się w niego dłużej. W zastanowieniu i przy oczach odbijających błyski wody zdaje się wkradać na oblicze chłopca rozdrażnienie, skaczące gdzieniegdzie złość, która chciałaby w zdanie rozmówcy wejść, rozłupać jego powierzchnię a z głębi wyciągnąć wspomnienie zeń powiązane. Nie ma takiej mocy. Przy westchnięciu więc nurkuje.
— I było warto? 
Było — odpowiada krótko, ale bez zastanowienia, gdy mróz na nowo wsiąka w ciepłe ciało. Plecami powraca do głazu za nim i dopiero teraz zaczyna zastanawiać się nad sensem pytania. Nim jednak skoryguje krótkie słowo, nada mu głębię, shōji prowadzące do ciepłych źródeł rozsuną się.
— Rainer, tu jesteś. — Pomruk jak wiatr, jak szelest gniecionego papierka dotrze ich uszu, gdy do środka wsunie się postać nienaturalnie wysoka acz szczupła niczym wierzba. Jej włosy hebanowe, oczy czarne jak węgielki, ale mniejsze niż te chłopięce. Kobieta o nieobecnym spojrzeniu, ustach maźniętych krwistą czerwienią i palcach długich jak gałęzie drzew. Opuszki brudne od grafitu a ten i na malarskim fartuchu, który zapleciony wokół talii przykrywa długą, szarawą suknię. Rainer nie rusza się z miejsca, jedynie słowa stają się dziwne. Ni to szorstkie, ni czułe, z pewnością zaś pobłażliwe.
Heizō, poznaj moją matkę, Takeo. Mamo, to Heizō. Wspominałem ci.
— Tak, łucznictwo — Kobieta stoi w miejscu a jej ciało nieobecne, jak te duchy poukrywane w ogrodzie. Kark nachylony ku ziemi, palce ze sobą splecione. W ruchach jest ostrożna, więc w tym spokoju kiwa ku Hattoriemu głową, ale uwagę ponownie przekierowuje ku synowi. — Rainer, czy mogę cię na chwilę prosić?
Chłopiec milczy, bo wie, że milczenie kobietę przeraża, więc milczy w niemym wyzwaniu, by ta poddała się i przy westchnięciu kontynuowała:
— W Asakurze pojawiły się dziwne ślady. Boimy się, że to sprawka… Czy mógłbyś przejść się po dzielnicy i zobaczyć?
Teraz?
— Teraz.

[1] Każde dziecko jest dzieckiem wiatru (jap. Kodomo wa Kaze no Ko) — japońskie przysłowie bez polskiego odpowiednika. W wolnym tłumaczeniu: dziecku nie przeszkadza zimno i wiatr. Biega i bawi się, nie powinno siedzieć w domu, tylko przebywać na świeżym powietrzu. Nie istnieją dla niego żadne ograniczenia.


@Hattori Heizō


Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

8/12/2022, 00:35
Z ust czarnowłosego wydobył się niski i krótki śmiech; wystarczająco cichy, by stać się jedynie słabą nutą pośród całej symfonii otoczenia. Heizo przywykł już do tych dźwięków na tyle, że nie zwracał na nie większej uwagi, bo w tym momencie towarzyszył mu spokój porównywalny do tego, który czuł, gdy opuścił swoje ciało. Tym razem jednak nie miał przed sobą pustki – dookoła rozciągał się zimowy krajobraz, dodatkowo zabielany przez unoszącą się przed oczami parę, a bliżej miał Rainera, który w ostatnim czasie stał się dla niego wyjątkowo ciekawym obiektem obserwacji. Dla Hattoriego i on był na wpół odpowiedzialny za tę harmonijną atmosferę, mimo swojej buntowniczej natury; mimo tych szczeniackich młynków wykręcanych oczami. Przyglądał mu się teraz z dziwną pobłażliwością, ale w tej pobłażliwości nie było niczego niewłaściwego, ale jej obecność w jego jasnych oczach pozostawała zagadką, dopóki po lekkim przechyleniu głowy na bok, jakby to miało pomóc mu spojrzeć na Seiwę pod innym kątem, nie udzielił mu odpowiedzi.
  — Nie ma. To prawda — przyznał, przytakując krótko głową. Nie bronił zaciekle braku egoizmu, bo sam egoizm rządził światem i pomagał stwarzać granice. Sztuką natomiast było tworzyć te granice, które uchodziły za zdrowe. — Każdy w jakimś stopniu nim jest — dodał, jakby czytał mu w myślach, ale przecież była to uniwersalna prawda. — I każdy w jakimś stopniu z niego rezygnuje. Ja zrezygnowałem z niego dla rodziny i nie było to duże wyrzeczenie, bo na spokój jeszcze przyjdzie pora. To mnie nie ominie. Jeśli martwi cię, że daję sobie wejść na głowę, zapewniam cię, że wiem, kiedy powinienem myśleć o sobie. A ty? — rzucił z zastanowieniem, mrużąc lekko oczy. Wzrok bruneta stał się wówczas bardziej badawczy, nawet jeśli jego pytanie wydawało się niedorzeczne w perspektywie obrony egoistów. To oczywiste, że Rainer uważał się za jednego z nich, ale przecież obserwował jego maski. Nie miał jeszcze wystarczająco dużo czasu, by prześwietlić każdą z nich, ale te czasem spadały. — Wydajesz się najmniej egoistyczną osobą, jaką znam.
Odważne stwierdzenie, ale na twarzy Heizo wymalowała się niezbita pewność. Rzecz jasna, w swoich czynach Rainer mógł skrywać egoistyczne pobudki, które napędzały go do działania, ale klucz tkwił w tym, że chciało mu się fatygować, posuwając się do nieegoistycznych czynów. I w tym, że gdyby sam nie złożył mu oferty, by jakoś odwdzięczyć się, choćby za ten cholerny prezent, nie pisnąłby słowem, że chce czegoś w zamian. Bo nie chciał – został przecież zmuszony, by przyjąć jego warunki.
  Gdzie tu egoizm?
  — Uznaj to za pierwszą fazę gry — odpowiedział, gdy raz jeszcze nazwał go biernym. Mimo że za wszelką cenę usiłował nie spuścić wzroku z chłopięcej twarzy, dotyk na biodrze ściągnął jego spojrzenie w dół – ku tafli, pod którą dłoń Rainera rozmywała się i zmieniała swój kształt. Gdyby nie uczucie na skórze, miałby wątpliwości czy w ogóle doszło do jakiegokolwiek kontaktu. Palce jednej z jego dłoni drgnęły, ale zacisnął je w luźną pięść, tłumiąc w sobie chęć przyciągnięcia go z powrotem. Tak jak obiecał. — Co robię? Ręce mam przy sobie — rzucił pozornie nierozumiejącym tonem, unosząc wzrok ku czarnym oczom. I chociaż eksponuje otwarte dłonie, w oczach tlą się dziwnie zawadiackie kurwiki, świadczące o tym, że dobrze wie, co robi. — Poza tym — do jego oczu powraca powaga, a wcześniejszy błysk wydaje się już tylko złudzeniem — nie powiedziałem, że masz się do mnie nie zbliżać. Skąd ten dystans? Bez niego sobie nie poradzisz? — spytał bez choćby jednej nuty prowokacji; w jego głosie pobrzmiewała jedynie dociekliwość. Był to już kolejny raz, gdy Rainer zachowywał się, jakby został siłą odepchnięty, gdy Hattori nie czuł, że powiedział coś nie tak.
  Tak mu się wydawało.
  Kolejne pytania. Heizo pokręcił głową z widocznym rozbawieniem, choć nie było ono adekwatne do powagi zagadnienia. Ta ciekawość na swój sposób go urzekała, bo ludzie rzadko przejawiali zdolność słuchania ze zrozumieniem. Rzadko też zadawali sensowne pytania, a jeszcze rzadziej mieli ochotę wyłuskiwać informacje, które pomogłyby w tymże zrozumieniu. Owszem, drążenie potrafiło męczyć, bo skłaniało do myślenia; czasem pozwalało zauważyć pewne niedociągnięcia we własnych przekonaniach. Tak jak teraz – nie mógł odmówić Seiwie, że miał trochę racji. Tłumienie emocji potrafiło być cholernie męczące, czasem fizycznie bolesne, ale ta umiejętność była efektem wieloletniej pracy. Z czasem – przynajmniej w większości sytuacji – stała się naturalnym odruchem.
  — Może — zaczął, przesuwając palcami po wilgotnym policzku. — Czasami tak to wygląda. W większości przypadków tracę jej mniej niż straciłbym na rozdmuchiwaniu konfliktów. Innym razem to kwestia uświadomienia sobie, że lepiej po prostu odpuścić, bo rzeczy magicznie nie pójdą po twojej myśli, gdy pierdolniesz ręką w ścianę — podsumował, a jego spojrzenie przesunęło się w bok, znów sprawiając wrażenie nieobecnego. Blask, który wcześniej ożywiał pozbawione żywego koloru tęczówki, nieco przygasł. Wrócił dopiero, gdy Rainer poruszył się gwałtownie, wzburzając wodę otulającą ich ciała.
  Hattori mrugnął, unosząc brwi. Na szczęście ciało pozostało statyczne, bo w tym nagłym poruszeniu Rainera nie dostrzegł realnego zagrożenia. I słusznie, bo reakcji chłopaka bliżej było do komedii, która wymusiła na czarnowłosym kolejne parsknięcie. Zadziwiał go.
  — Mówisz, że często cię z kimś mylą? — spytał zgryźliwie, bo przecież ta antypatia musiała z czegoś wynikać. Zamoczywszy palce w wodzie, uniósł dłoń i posłał w jego stronę strząśnięte krople wody. — Ja piłem. W pobliżu osiedla mamy automat z kawą. Wracając do domu, często z niego korzystam. To nic specjalnego, robię to już z przyzwyczajenia, ale oczywiście zapraszam.
  Propozycja wydawała mu się niezobowiązująca i mało kusząca. Może stąd wziął się ten luźny ton, bo mieszkaniec tak ogromnej rezydencji miał do wyboru szerszą gamę gorących napojów, a spacery mógł odbywać w ciekawszym otoczeniu.
  „Było.”
  Odpowiedź nie umknęła jego uwadze, bo była ważna i na pewno zrodziła wiele pytań w jego głowie. Był gotów zadać jedno z nich, gdy jego wargi rozchyliły się, ale dźwięk rozsuwanych drzwi zmusił słowa do zatrzymania się na języku. Heizo obrócił głowę, by przyjrzeć się osobie, która postanowiła przerwać ich rozmowę. Nie chciał na własną rękę wysnuwać wniosków, ale niektóre podobieństwa były uderzające. I chociaż nie przypuszczał, że Rainer rozwieje jego wątpliwości, na słowo „matka”, mimowolnie pokiwał głową, jakby bez zaskoczenia przyjął tę informację.
  — Miło mi panią poznać — chociaż jego słowa były zdawkowe, nieobleczone w wymuszony uśmiech, pojawiło się w nich brzmienie naturalnej uprzejmości. Nie sądził, że wymagano od niego czegokolwiek więcej – szybko zauważył, że kobieta była całkowicie skupiona na swoim synu. I chociaż nie chciał brać udziału w tej rodzinnej wymianie zdań – tak różnej od rozmów, które pojawiały się w jego własnym domu – chłonął każde słowo. Wspomnienie dziwnych śladów od razu zmusiło go do sięgnięcia wzrokiem ku chłopięcemu profilowi, jakby wyraz jego twarzy miał okazać się drogowskazem wiodącym ku właściwej odpowiedzi. Mógł się jedynie domyślać, że chodziło o ducha – konkretnego czy nie, jego matka mogła ważyć słowa przez brak pewności co do jego obycia w temacie. Nie wtrącał się jednak, dopóki w powietrzu nie zawisło wymowne „Teraz”. Dosadne, wymowne, ponaglające do wyjścia.
  — Wygląda na to, że częściowo mnie odprowadzisz.
  Albo po prostu pójdę z tobą – przemknęło przez jego myśl, ale nie wypowiedział tych słów na głos. Nie, kiedy obok wciąż znajdowała się matka, której mogło się to najzwyczajniej nie spodobać. A nie od dzisiaj było wiadomo, że czego oczy nie widzą…

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

8/12/2022, 13:03
— A ty? Wydajesz się najmniej egoistyczną osobą, jaką znam.
Nawet tafla wody zamiera, kiedy ciało nieruchomieje a zbite w tło emocje nie poruszą ni mięśniem, ni paluszkiem nie zmącą rzuconego od tak przecież pytania. Niby ono zwykłe, bo przecież mające na celu odbicie jego ataku, wciąż mało prowokującego, ale najwidoczniej szarpiącego struny, których tamten nie mógł pozostawić samych sobie. Rainer milknie z twarzą nieco wysuniętą do przodu acz opadłą ku ciału. Z ukosa patrzy na Heizō oczyma przesiąkniętymi niezrozumieniem, ale i strapieniem. Coś go gryzie od środka a ma małe, ostre paluszki, które wpierw skrobią serce by później mocniej zarysować bijący szybciej organ. To nieprawda. Nie potrafi mu zaufać, choćby chciał, bo chłopak jeszcze nie wie, że to wszystko — prezenty, spotkanie, nawet najgłupsza przecież rozmowa — spełniają się ku jego, Rainera, uciesze. Zaaferowanie i zaangażowanie Hattoriego łechtało ego, ale i po ciele rozprowadzało przyjemne ciepło. Jedno z tych, które tak rzadko udawało mu się wywołać. Ale może coś w tym jest, w tym komplemencie rzuconym od niechcenia. Być może ich rodząca się relacja ma charakter symbiozy. Ja tobie, ty mi, myśli. Mimo finalnego przytaknięcia, które rozmywa strapienie rysujące się w smutnym spojrzeniu, nie kontynuuje tematu. Nie przywykł a przez to nie ma zamiaru rozmawiać o tej wersji siebie, która utkana z niekontrolowanych i nieprzemyślanych emocji. Chciałby postanowić, że przyjrzy się temu po spotkaniu, ale wie, że myśli będą omijać wspomnienia jak ognia, coby nie zauważyć kolejnej Seiwy słabości a altruizm, przeciwieństwo egoizmu, takim się wydaje.
  Może dlatego z taką łatwością i przyjemnością odwraca się od zadanego pytania, które przykrywa kolejną dawką śmiałości. Z drugiej strony, będąc niemal uzależnionym od dotyku, nagle za nim zatęsknił. I nie musi być to drugie, żywe ciało. Badać lubi każdą strukturę, każdy materiał; wszystko to, co wkoło materialne. Póki miał czas, póki mógł to zrobić. I sam Heizō nie wie, nie jest w stanie domyślić się, jak wielką siłę mają na Seiwę słowa klucze. Kiedy Hattori wspomina o grze, o której sam na moment przecież zapomniał, w oczach chłopca na nowo zaczynają gościć rozweselone ogniki. Podobne tym, które skrywały się w spojrzeniach podekscytowanych dzieciaków. Przez ułamek sekundy zderza się więc jego doroślejsza powaga i szczeniackie zaaferowanie a w ich miszmaszu powraca prowokacyjny uśmiech, który i brwi unosi do góry, i w głos wpuszcza niebezpiecznie rozbawioną nutę.
— Skąd ten dystans?
Ach, tak? — Pobłażliwy śmiech szeleści pod słowami, gdy tamten rozcapierza palce i wzrokiem jak czerwoną płachtą spogląda ku przedstawicielowi klanu Minamoto. W oddechu między sekundami, ciało Rainera jak liną pociągnięte jest dalej, ponownie ku drugiej sylwetce, a że Seiwa od dzieciaka działa wespół z mięśniami, to jego ruchy są płynne, szybkie, ale w tej taneczności też stanowcze i przemyślane. Jedna z dłoni twardo ląduje na udzie chłopca, na którym zakleszcza się jak drapieżnik na krtani swojej ofiary, by druga chwyciła uniesiony nadgarstek. W tym ciężar ciała przenosi na to drugie, oparcia szukając nie tylko w drugiej postaci, ale i wodzie, która jak jego sprzymierzeniec porywa go wyżej, gdy oprószoną kroplami klatką piersiową nachyla się ku niemu. Świadomie jednak mija usta, ucisk i na udzie, i na nadgarstku rozluźniając. Kciuk odnajduje puls w schwytanej ręce a on w paradoksalnie głośnej ciszy szepce do jego ucha. — Wiesz, jak to jest… — Puszcza jego dłoń, by dla ciała znaleźć oparcie na chropowatym głazie tuż nad ramieniem łucznika. Palce drugiej, już swobodniejsze, bo i działające w rytm otaczającej je wody, swobodniej przenoszą się po zewnętrznu uda, wdrapują pod materiał lnianych spodenek. — Dostajesz do ust całkiem dobry deser, by w połowie usłyszeć, że nie możesz wziąć kolejnego gryza. W efekcie wolałbym go w ogóle nie dostać. — Rozgrzane jak te źródła powietrze umyka z ust, by płatek ucha Heizō znaczony został wilgotnym językiem. Zanim posunie się dalej — bo dłoń działająca już samoistnie, bez jego świadomości, ale podług chęci ciała, całkiem wciska się pod len i ciągnąć materiał za sobą odnajduje muśnięte wcześniej biodro, na którym w czystej porywczości zaciska opuszki palców wraz z wąską linią paznokci — zanim posunie się dalej, zamarznie jak krople wody tego poranka skraplające ziemię.
  Daleko już jest poza granicą własnej cierpliwości, która i tak położona blisko na linii wstrzemięźliwość a jej całkowity brak. Więc kiedy unosząc spojrzenie znad jego ucha dalej, ku wnętrzu rezydencji, słyszy ten charakterystyczny stukot matczynych stóp, wzdycha zirytowany. Przestrzenie te zna, jak, przysłowiową, własną kieszeń, więc wie, że jeszcze tylko sąsiadujący pokój sprawdzi — raz — i będzie tutaj. Zirytowane westchnięcie towarzyszy wolnemu wycofaniu się. I powiedziałby jedno zdanie za dużo, ale widoczna złość odbiera chęci nawet na słowa — dwa. Cichy kaszel, chrobot grubych na ciele materiałów — trzy — i już jest między nimi.
  Obca jak zawsze, wycofana, ale wciąż kulturalna, gościa traktującego jak każdego, kto pojawiał się na nie jej zaproszenie. Z szacunkiem, ale i brakiem szczególnie intensywnych interakcji. Szczególnie teraz, gdy widocznie kobietę coś trapi a to coś ślepia ma poza synem, poza obcym dla niej chłopcem. Kręci głową ku sobie, jakby jeszcze coś chciała dodać, wcisnąć pomiędzy słowa matczyne pocieszenie, ale przecież nie potrafi. Nigdy nie opływała w rodzinne ciepło, ale to nie szkodzi. Nie ma jej tego za złe, bo i sam preferuje wycofanie, tak jak teraz. I widzi jak kobieta stoi jeszcze dłuższą chwilę w zastanowieniu szukając rozwiązania dla tej konwersacji, ale gdy to nie nadchodzi, bo z trzewi miłości przecież nie wyrwie, pociera dłonie o siebie i kłania się jak każda kobieta męskiemu przedstawicielowi klanu.
— Dziękuję — mówi do syna głosem suchym jak papier, po czym prostując się dodaje: — W kuchni zostawili dla ciebie… dla was, najwidoczniej, cynamonki. Enma je ostatnio uwielbia a przepis z jednej z lepszych piekarni w Szwecji. Weźcie na drogę.
I wychodzi. Rainer nie rusza się z miejsca przez długie, dwie sekundy, by wtem spojrzeniem obdartym z wcześniejszego rozluźnienia, teraz kąpiącym się w zaangażowaniu, mówi:
Weźmiesz łuk, okej? — Mokre i parujące na zimnie dłonie opiera o bambusową podłogę, gdy podciągając się wychodzi poza obręb ciepłych źródeł. — Ale najpierw się wysuszmy, bo to gwarancja choroby. Mam nadzieję, że masz dobrą odporność.
Słowa rzucone są mimochodem, ale kryje się w nich namiastka dziwnej czułości. Dziwnej, bo niewymuszonej, a i takiej, z której Rainer całkiem nie zdaje sobie sprawy.
  Teraz zimno uderza mocniej.

@Hattori Heizō


Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō, Yōzei-Genji Madhuvathi, Hime Hayami, Himura Akira and Vance Whitelaw szaleją za tym postem.

Hattori Heizō

9/12/2022, 09:59
Nagła cisza okazała się dziwnie alarmująca. Tym razem to nie on reprezentował tę statyczną wręcz ostoję spokoju; nie on tracił kolejne cenne sekundy, by zastanowić się nad właściwym doborem słów. Nie odezwał się od razu, ale pochylił głowę do przodu i uniósłszy brwi w braku zrozumienia malującym się na twarzy, próbował zinterpretować spojrzenie Rainera. Chłopięce oczy przez chwilę wydawały się inne – może przez kąt, pod którym czarnowłosy mu się przyglądał, może nie zauważył, że coś w oświetleniu tego miejsca uległo zmianie – i nieco obce, ale nie nieprzyjemne. Uraził go? Miałoby to sens, jeśli bardzo zależało mu na łatce egoisty. Wyciągnął na wierzch coś, co powinno zostać ukryte? W tym przypadku Hattori już dla samego siebie chciał wierzyć, że się nie mylił. Egoizm, owszem, był wygodny, ale to bezinteresowność koniec końców okazywała się towarem luksusowym. W ludziach albo było jej bardzo mało, albo nie było jej wcale.
  Ruch głową stłumił cisnące się na usta pytanie o to, czy wszystko w porządku. Gest uświadomił mu, że brunet nie wycofał się zupełnie, gdy pochłonęły go nieznane Heizō przemyślenia. Odpowiedział tym samym – równie krótkim – skinieniem głowy, jakby pomiędzy nimi doszło do wymiany zdań, która odbyła się gdzieś na poziomie podświadomości. A przecież nie był w stanie zajrzeć mu do głowy, rozumiał jedynie tyle, że Seiwa nie chciał mówić nic więcej.
  W porządku – pomyślał sobie, a z jego spojrzenia ulotnił się wcześniejszy ciężar nie tyle ciekawości, co zaniepokojenia. Zresztą wystarczyła chwila, by jedna z Rainerowych masek spadła i została zastąpiona inną, bardziej przystępną.
  Dużo bardziej przystępną.
  Prowokacja nie była jego celem, ale efekty tego nieświadomego podjudzania przyjął już z pełną odpowiedzialnością. Szczerze nie sądził, że tym samym w momencie przetnie smycz, na której Rainer próbował się uwiązać, ale bez zaskoczenia wsłuchiwał się w jego śmiech, tak jak bez zaskoczenia potraktował tę nagłą bliskość. Odchylił lekko głowę, chroniąc twarz przed nagłym chluśnięciem wody, choć niewielka fala wywołana nagłym poruszeniem Rainera dosięgnęła zaledwie jego obojczyków. Nie uciekał, bo to byłoby niekonsekwentne z jego strony, nawet jeśli w tej chwili nie taką formę zbliżania się miał na myśli. W duchu jednak czerpał z tego niemałą satysfakcję, która ożywiła srebrne tęczówki, gdy spoglądał na czarnowłosego; gdy wiedział, że jest w stanie wytrzymać to wszystko, nadal trzymając się ustalonych przez siebie zasad gry. Uwięzione w uścisku przedramię nie stawiło żadnego oporu, a udo, w które bezwstydnie wbijał swoje palce, nie napięło się nawet w najmniejszym stopniu i tylko on wiedział, jak wielkiego samozaparcia wymagało utrzymanie kontroli – tego spokojnego oddechu, gdy puls wyczuwalny pod kciukiem bruneta subtelnie zwiększył swoje tempo.
  „Wiesz, jak to jest…”
  Pozostawiona bez oparcia dłoń opadła luźno ku wodzie. Tym razem to on spoglądał na Rainera z ukosa, nie chcąc odbierać sobie przyjemności słyszenia go z tak niewielkiej odległości. Głos miał przyjemny, więc Heizō skupiał się na nich i na rozgrzanym oddechu, który łaskotał go w ucho, mimo że niżej, tuż pod wodą, działy się rzeczy, które uznano by za ciekawsze. Wciągnął powietrze nosem, jakby cierpliwość, którą w sobie wykrzesał podczas silnego uścisku na biodrze i języka perfidnie przesuwającego się po jego uchu, była teraz składnikiem powietrza. Przekręcił głowę, by z premedytacją doprowadzić do zetknięcia się ich policzków. Odpowiedział mu niskim śmiechem, który swoim brzmieniem też trafił prosto do ucha Rainera, bo mimo kroków narastających w tle nie pozostał dłużnym.
  — Mówisz? A może po prostu nie przywykłeś do niezjadania wszystkiego od razu? — zarzucił pytaniem, unosząc wcześniej pozostawioną przez niego dłoń, która nawet nie zdążyła zbliżyć się wystarczająco blisko jego twarzy, zanim ten bezpowrotnie się odsunął. Łokieć opadł z powrotem na kamień, jakby nigdy do niczego nie doszło. Temat urwał się mimo woli, a Hattori stłumił znaczące odchrząknięcie, bo nie chciał w tak ostentacyjny sposób dać komuś do zrozumienia, że zjawił się w niewłaściwym momencie. I słusznie, że tym razem też nad sobą zapanował, bo nie chciałby okazać braku szacunku czyjejś bliskiej rodzinie.
  Jego ciało jeszcze przez chwilę pamiętało dotyk chłopaka, choć winę za to mogły ponosić pozostawione na biodrze ślady po paznokciach. Sięgnął pod wodę, rozmasowując miejsce, z którego promieniowało cielesne wspomnienie. Z wolna zaczynał nabierać przekonania, że może nagłe pojawienie się kobiety nie było niczym złym. Dotarło do niego, że nie był w stanie przez cały czas tak po prostu go unikać, a nie chciał pozwolić sobie na grę na innych zasadach. I „nie chciał” było tu właściwym określeniem, bo przecież to nie tak, że nie mógł na to pozwolić.
  Mokrą dłonią dosięgnął karku i rozmasował go, jakby chciał zdjąć z niego cały ciężar, który narzucił na siebie, gdy uznał, że pozostanie jak najbardziej bierny. I prawie uśmiechnął się pod nosem, bo bawiło go to słowo, gdy to nie bierność była tym, co nim kierowało. Na szczęście zachował ten dobrze znany dla samego siebie spokój, choć tym razem uśmiech byłby wskazany, bo oferowano mu poczęstunek, ale ulatniająca się w momencie kobieta nie pozwoliła nawet na to, by podziękował.
  „Weźmiesz łuk, okej?”
  Jakby czytał mu w myślach.
  — Myślisz, że się przyda? — spytał, odchylając głowę do tyłu, by zerknąć na Rainera. Perspektywa opuszczania źródła wcale mu się nie uśmiechała, ale była to tylko wina mrozu. Nie mógł jednak spędzić tu całej nocy, więc w końcu obraca się w stronę podestu i wychodzi z wody, już na wstępie rozmasowując dłonią przedramię. — Rzadko choruję.
Był nieświadomy ewentualnych konsekwencji, bo z jego odpornością może i było wszystko w porządku, ale był to pierwszy raz, kiedy zderzał się z mrozem tuż po wyjściu z gorących źródeł. Po tak intensywnym dniu był już nieco zmęczony, nawet jeśli w dobrym towarzystwie w ogóle tego nie odczuwał. Jego głos wyrażał więc przekonanie, bo zamiast skupić się na sobie, zwrócił uwagę na ten łagodny, troskliwy ton.
  — I dlatego właśnie nie mogę pozwolić, żebyś spieszył się z deserem — podjął, starając się ukryć rozbawienie, ale jego drobna nuta i tak wkradła się w spokojny ton głosu. Na boso zdołał bezgłośnie zbliżyć się do chłopaka, ale nie na tyle, by uznać tę bliskość za akt prowokacji. Miękki, łaskoczący dotyk samych opuszek palców prześlizgnął się wzdłuż jego przedramienia; nie zatrzymał się dłużej na jego nadgarstku, nie sprawdził pulsu, zanim wsunął swoje palce pomiędzy jego własne, zamykając je w luźnym i dziwnie przyjemnym splocie. Nie stawiałby oporu, gdyby Rainer próbował się wyrywać, ale nie dając mu chwili na zastanowienie, uniósł jego rękę bez większej gwałtowności i przyjrzał się w zamyśleniu temu pozornie niewinnemu gestowi. Ostrożnym ruchem obrócił nieznacznie jego rękę, a na jego twarzy znów pojawił się wyraz skupienia.
Nie za wszystkim musisz gonić, nawet jeśli lubisz biegać. Odważne z twojej strony, że myślisz, że zdążyłeś zjeść już połowę — zauważył, ale bez zgryźliwości, raczej z pobłażliwą łagodnością. — Czasami musisz zwolnić, by zauważyć, co tak naprawdę aż tak ci zasmakowało. I będzie wkurwiało cię, że za pierwszym razem nie będziesz mógł zjeść więcej, ale nie tylko dlatego. Najbardziej irytujące będzie uczucie, że ten mało dostępny deser staje się twoim ulubionym, bo w niczym nie przypomina bezmyślnie pożeranych ciastek, które możesz dostać w sklepie, byleby tylko chwilowo zaspokoić potrzebę na coś słodkiego. Myśl o nim drąży ci dziurę w głowie. O to właśnie chodzi, Rainer. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że jeśli chcesz więcej, musisz sam rozpracować wszystkie składniki. — Wypuścił jego dłoń, unosząc wzrok, w którym tlił się zadziorny błysk, ale usta tym razem powstrzymały się od uśmiechu o podobnym zabarwieniu. — Też niczego mi nie ułatwiasz i nie musisz. Nie chciałeś nudy, więc baw się dobrze, mieszając mi w głowie.
  Wydawało mu się, że nie mógł być już bardziej bezpośredni. Nie czekał jednak na reakcję chłopaka, a zamiast tego ponaglająco kiwnął głową w stronę budynku. Zimno zdawało się coraz głębiej przenikać jego ciało.
  — Zamarzam.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

10/12/2022, 01:20
Jej ciało jak ten kłos na wietrze dygocze, gdy zasuwa za sobą przejście, gdy wypełniwszy rolę opiekunki, wchodzi w rolę matki. I rzeczywiście, już poza spojrzeniem chłopców, uśmiecha się do siebie a jest to uśmiech ciepły, który zaraz, jeszcze chwila, jeszcze dwa głębsze wdechy, przeleje na papier. Nie miał racji Enma mówiąc, że jej szkice były tymi wyzbytymi emocji. To właśnie one trzymają wewnątrz to, czego sama nie jest w stanie z siebie wykrzesać. A oczy… Oczy ma czarne jak te syna i jak Rainer też jest uważna, zbyt uważna. Dlatego jej twarz zdobi uśmiech, to rozbawienie, gdy pod oczyma chłopca zobaczyła zaczątki pąsowego koloru, które wykwitły nie wiedzieć kiedy i nie wiedzieć dlaczego. Może to para wodna, której ciepło skraplając się na skórze jak akwarela rozlało po policzkach gamę cieplejszych barw; może to obecność drugiej postaci, jeszcze przez niej niepoznanej, ale wyczutej, bo w palcach biegały jego rysy i ciało, które z łatwością przelałaby na pergamin, stało się źródłem tej iskry żarliwości w oczach syna. Znała to spojrzenie, te czarne węgielki, które i kiedyś u niej iskrzyły podobną ekscytacją. Mimo to zioną teraz pustką, od dawna martwe, jak gwiazda, która świecąc zbyt intensywnie — zgasła.
  Złamany łakomym gryzem księżyc ciąży nad ich głowami, kiedy ciepło palców wsuwa się w jego mokre wciąż dłonie. I dygocze ciało chłopca pod mrozem, ale i dreszcz przechodzi od przedramienia wzwyż, pnąc się po pagórkach ramion i karku, na szczycie nosa łechcąc go delikatnie, by wolną dłonią sięgnął skóry. Ugładza podrażniony fragment twarzy, acz chwilę później nieruchomieje. Mimo to nie przypomina rzeźby wrytej w czas i pamięć a w zastopowanej sylwetce kuli się zmęczenie, które ciągnie za sobą wyraźne zaskoczenie. Słowa tamtego są łagodne i na warstwie zimowego chłodu kładą coś ciepłego; coś, co zaczyna się pod mięśniami w dłoni, ale pędzi dalej, zabiera ze sobą gwałtowność a gdy przechodzi nagła ochota na kolejny, nieprzemyślany ruch, ucisza ją. Dziwny spokój wpływa na pokryte ciepłymi kroplami ciało Seiwy. Nie wie nawet kiedy zmienił swoje priorytety z trybu czysto zadaniowego na czas wolniejszy, czulszy. Może dlatego to zaskoczenie, widoczne w zmarszczonym czole i lekko uchylonych ustach, wkrada się w odpowiedzi na tę nagłą czułość. Tak teraz… niepotrzebną? Ale to nie złość kłębi się pod językiem a inne uczucie. Jedno z tych, których nie potrafi nazwać, ale — jeśli już o nich mowa — składniki emocji czuje niemal wszystkimi zmysłami. Tam, gdzie dotyk mości się przyjemna bliskość; tam, gdzie wzrok, widok tkliwości, która umyka zrozumieniu. Jednak to na bębenkach kładzie się cichy głos a choćby i ten posiadał nutę pobłażliwości więcej, to i tak uległby mu jak niczemu teraz innemu. Nie spodziewał się po nim takich słów, flirtu ulotnego jak przejścia pomiędzy porami roku.
  Chwyt na drugiej dłoni staje się i jego chwytem, gdzie łagodność oddaje w podobnym chłopcu rytmie. Jednym z opuszek delikatnie zakreśla na zewnętrzu jego ręki symbol, który wpierw nieświadomie, acz przy ostatnich muśnięciach nabiera konkretnego kształtu. Pierwsza litera jego imienia automatycznie wyryta zostaje na tamtego skórze, gdy uwolniony z chwytu, wciąż chłonąc czuły posmak wypowiedzianych przez Heizō słów, zbliża się do niego niepewnie jak łania. Miękkim niczym ciało zbudzone z samego ranka dotykiem sięga jego szyi, gdzie palce kładą się nań gładko a muskając skórę wcześniejszy gest oddają z powrotem. I kończy na dzisiaj. Na  dalszy plan odsuwa grę w zmysłową bliskość. Jak sobie życzy. Ale by symboliczną kropką przypieczętować tamtego prośbę, ostatni raz położy usta na fragmencie chłopięcej skóry, gdzieś pomiędzy obojczykiem a pulsującą w zimnie aortą. Krótkim jak uderzenie skrzydeł motyla pocałunkiem, mocniejszym, ale wciąż subtelnym dotykiem na przeciwstawnej stronie szyi składa ukłon w stronę nowych zasad, przynajmniej tej jednej. Kryje się w tym geście coś nowego. Pewna tradycyjność wpisana w charakterystykę klanu Minamoto, których dygnięcia były dostojne, teatralne i wyuczone, ale i niekojarzona z Rainerem życzliwość, ckliwość niemal.
  Z oczyma wciąż poważnymi spogląda ku jego twarzy. Rozświetla tę uśmiech, który w lewym policzku żłobi wgłębienie a oczy maluje kolorem rozbawienia:
To teraz zapolujmy na duchy.
Odsuwa się żwawiej, spoglądając za ramię ku środkowi rezydencji.
Ale wpierw cię ogrzejemy.
Chwilę później, będąc już w pokoju, wsuwa na niego nie tylko pozostawione przez Hattoriego ciuchy, ale w śmiechu i przez rozbawioną kłótnię daje mu i ocieplaną odzież, którą sam używa do biegania. Własne ciało wciska w podobny, równie ciemny zestaw bluzy i spodni, ciężkich acz wygodnych w ucieczce butów. Cholera wie, ile im zejdzie. Cholera wie, czy mądrym jest zabierać go tam, w szczęki niewiadomego. Zachodzą i do kuchni, gdzie rzeczywiście na stole piętrzą się wypieki oraz wciąż przeżarta gorącem herbata. Tej nalewa podług gościa wytycznych. Tyle starczy? Ale słodzisz? Mamy całkiem niezły miód. Nie wiedzieć kiedy, w Seiwę wstąpiły nowe pokłady energii. Być może, choć sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, to jemu zamieszano w głowie.

@Hattori Heizō


Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku