Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Czw 1 Gru - 22:42
First topic message reminder :

Roten-buro, ogrody wokół rezydencji Minamoto


Rozległe ogrody klanu Minamoto słyną z gorących źródeł na otwartym powietrzu. W Japonii takie miejsca noszą nazwę roten-butro. Na terenie rezydencji znajdują się dwa większe zbiorniki, które zostały umiejscowione bliżej centralnej części ogrodów; są najczęściej uczęszczane i ogólnodostępne dla członków klanu. Wysoka temperatura wody sprawia, że można z nich korzystać o każdej porze roku. Już samo znalezienie się w pobliżu nieustannie parującej wody sprawia, że żaden chłód nie jest straszny.
Mniejszy zbiornik wodny umiejscowiony jest tuż obok budynku, przez co został częściowo zadaszony. Ma on bardziej kameralny charakter. Dostęp do niego jest możliwy jedynie poprzez bezpośrednie przejście z rezydencji. Zbiornik otoczony jest drewnianym podestem po stronie budynku, zaś od zewnątrz częściowo przysłonięty wysokim skalniakiem, który utrudnia życie ciekawskim gapiom.

Haraedo

Hattori Heizō

Nie 11 Gru - 15:13
Cisza. Kolejny raz Rainer uraczył go swoim milczeniem, ale tym razem Heizo nie czekał na odpowiedź, odnajdując odzew w jego gestach, które różniły się od wcześniejszych, bardziej nadpobudliwych. Obserwował z uwagą ostrożność, z jaką zaczął się poruszać, jakby tym samym próbował odnaleźć się na nowej ścieżce, którą wreszcie pokazał mu palcem. To, że chłopak w ogóle zdecydował się postawić te kilka niepewnych kroków naprzód, uznał za całkiem urocze, bo nowa droga była znacznie trudniejsza. I dłuższa, na co nie każdy chciał tracić swoją cenną energię. Nie mógł obiecać mu nawet, że poświęcony tej drodze czas był warty tego, co znajdowało się na samym końcu, ale nie mógł stłumić tej odrobiny egoizmu. Bo spędzanie czasu w obecności chłopaka przynosiło niezrozumiały dla niego spokój, choć sam mógł nadwyrężać jego nerwy, bo Seiwa nie był cierpliwy. I zdziwiło go to, że wystarczyło tak niewiele, by ten sam spokój, który sam odczuwał, nagle zaczął kierować jego ruchami, zmuszając go do większej subtelności. Jakby wreszcie znalazł jakiś cholerny przełącznik. Gdy palce musnęły jego szyję, poczuł przebiegający po skórze dreszcz, ale różny od tego, który piął się po mokrych, zmarzniętych plecach. Mimo nieprzyjemnego zimna, ów niósł ze sobą przyjemne ciepło – tak jak wcześniejsze muśnięcie palcem na dłoni, które do tej pory pozostawiło po sobie łaskoczące uczucie, jak dowód na to, że został naznaczony, chociaż na ten moment nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Gra musiała toczyć się dalej; na ten moment nie w smak było mu się poddawać, bo spędził tu zaledwie kilka godzin i nieustannie był czymś zaskakiwany.
  A to było lepsze niż seks.
  Gdy usta w tak nieprowokacyjny sposób przylgnęły do jego szyi, uznał, że to całkiem miłe uczucie. Nie przypuszczał, że tak ledwo wyczuwalny gest mógł nieść za sobą tyle niewytłumaczalnej przyjemności. Niezauważalny dla czarnowłosego cień uśmiechu, przemknął po jego twarzy, ale nie pozostał tam na długo, bo obiecał, że już dłużej nie będzie go podjudzał. Gdy tylko Rainer się wycofał, przyglądał mu się z tym samym spokojem, co przez większość czasu, ale srebrne tęczówki zdradzały zadowolenie i przeplatającą się z nim wdzięczność. Ten krótki pocałunek w szyję stał się podpisem złożonym na umowie, na której nie sprecyzowano, w jaki sposób można przegrać grę. Przegrywa ten, kto pierwszy się wycofa czy ten kto pierwszy straci głowę?
  Wszystko się okaże.
  „To teraz zapolujemy na duchy.”
  — Może to wcale nie jest duch? — zauważył, ale bez specjalnego przekonania. W ostatnim czasie doświadczył już zbyt wielu dziwnych zjawisk, by wieść o dziwnych śladach połączyć z działalnością jakiegoś człowieka.
  Bez słowa sprzeciwu ruszył za Rainerem do rezydencji. Sprzeciw faktycznie pojawił się wtedy, gdy zaczął nalegać, by przyjął cieplejsze ubrania. Trudno jednak było mu długo wykłócać się z tym bezinteresownym aktem troski, od której się odzwyczaił – nie zrezygnował jednak z teatralnie marudnego tonu i nie bez powodu obiecał, że niedługo odda mu ubrania, jakby to samo w sobie było obietnicą kolejnego spotkania. A Heizo już wiedział, że dzisiejszy wieczór nie będzie tym ostatnim, bo pakt – choć w żaden sposób przez nich niespisany – stał się zobowiązujący. Nie wzbudzał jednak żadnego uczucia przymusu; była tylko czysta, niczym niewymuszona chęć, jakby za sprawą tamtego niewinnego gestu cała niepewność wyparowała. Nawet, gdy znaleźli się w kuchni, bez większego dyskomfortu przyjął poczęstunek, jakby znajdował się po prostu w odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą. Czuł się po prostu dobrze. Z pobłażliwym rozbawieniem przyglądał się Seiwie, który zadawał za dużo pytań o herbatę. Zrób taką, jaką lubisz – polecił, nie mając specjalnych wymogów smakowych. Nie miał też nic przeciwko próbowaniu nowych rzeczy.
  Musieli opuścić rezydencję przez dōjō, gdzie zostawił wcześniej wszystkie swoje rzeczy. Pudełko ze strzałami upchnął do plecaka, a jego część wystawała przez częściowo rozsunięty suwak, wcześniej jednak wyjął trzy strzały, które wrzucił do kołczanu z kilkoma zwykłymi, choć w duchu wciąż miał nadzieję, że yanone do niczego mu się nie przydadzą. Naciągnąwszy rękawiczki na ręce, zgarnął ze sobą łuk bloczkowy.
  — To chyba wszystko — stwierdził, dla pewności rozglądając się jeszcze po sali. Niczego nie zostawił. Polowanie czas zacząć.

zt [+ Rainer].
ciąg dalszy →
Hattori Heizō
marzec-kwiecień 2038 roku