Amaterasu jinja
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Gru - 20:43
Amaterasu jinja


Najwyżej położona świątynia w całym Fukkatsu - choć jej teren nie jest największym, ani nie otaczają go najpiękniej zadbane ogrody, ze wzgórza można dostrzec z łatwością większość dzielnic jak i wieżowców znajdujących się w samym mieście. Istnieją mieszane opinie na temat tego czy świątynia czcząca najważniejszą boginię w shintō powinna przedstawiać się tak skromie - jednak wielu starszych wizytujących uważa, że właśnie bliskość do nieba i wysokość położenia miejsca kultu, idealnie pasuje do bogini panującej na Wysokiej Równinie Niebios.
Spostrzegawczy łatwo się orientują, że dzielnica Nanashi nie jest widoczna ze wzgórza, jakby miał być to sygnał, że bogowie nie spoglądają tak nisko na tych, których życie w tak nowoczesnej metropolii jest dalekie od elegancji i wierzeń.
Przy wejściu można znaleźć zarówno fontannę z zapewnionymi hishaku do nabrania wody i późniejszego obmycia dłoni, oraz ust - a także, choć już nieco głębiej, skrzynie na datki przy których można złożyć swoje krótkie modły.
Świątynia jest głównie popularna wśród starszych mieszkańców Asakury, choć przez wzgląd na jej trudniejszy dostęp, nie cieszy się tłumami. Wielu decyduje się raz w roku wejść po stromych schodach, mijając kilka dawno zapomnianych już kamieni iwakura, jako sposób oczyszczenia i przywitania lub pożegnania się z upływającym, kolejnym rokiem.

Haraedo
Kitamuro Eri

Sob 3 Gru - 22:31
12 listopada

Stała przy ulicy, wpatrując się z lekkim uśmiechem w telefon, w to co odpisał Randi. Cóż, miała zamiar go jeszcze odrobinę dzisiaj podręczyć swoją osobą - chociaż tylko i wyłącznie dla własnego dobra, rzecz jasna.
Zamiast zająć się chociażby przebraniem w domu, wykorzystała czas na wizytę w kawiarni, żeby zaopatrzyć się w dwa kubki na wynos, które teraz znajdywały się na jednym z okolicznych słupków.
Dopalała jeszcze papierosa, zerkając na mijające ją samochody. Stała na uliczce nieopodal głównej ulicy, do której wysłała adres policjantowi. Sama dopiero co wróciła z garnizonu i szczerze cieszyła się, że na ulicy w Karafurunie o tej porze nie było tak wielu ludzi, którzy mogliby ją dostrzec w czarnym mundurze z czerwonymi elementami. Tym bardziej, że sama góra munduru, a dokładniej lewy rękaw, był odpowiednio dopasowany do braku jej przedramienia.
Rzuciła peta na ziemię, zaraz depcząc go pod oficerską podeszwą, chwilę później już wraz z kawami znalazła się w samochodzie Varmusa.
- Jedziemy do Asakury - rzuciła spokojnie, zdejmując z ramienia dużą, sportową torbę i zaraz zajmując miejsce obok mężczyzny.
Sięgnęła do jego telefonu, wstukując po prędce adres, a po tym już wygodnie się rozsiadając i zaczynając rozpinać, a po tym również zdejmować z siebie mundur. Prędko ten znalazł się na tylnym siedzeniu samochodu mężczyzny, a ona złapała za kilka przedmiotów z torby, żeby ta po chwili również mogła się tam znaleźć.
- Patrz jak jedziesz - rzuciła, jakby chcąc go upomnieć, a po chwili znalazła się w fotelu obok już w samym staniku, w kwestii górnego okrycia. Koszulka poleciała niedbale na tył samochodu, a Eri założyła na siebie jasną koszulę, której naturalnie, jak już na nią przystało, nie zapięła do końca. Na to poszła brązowa kurtka skórzana, a po tym już zajęła się rozwiązywaniem oficerskich butów. Te również zostały niedbale rzucone na tył, na jedno z siedzeń, a Eri prędko zastąpiła je około pięciocentymetrowym obcasem w botkach. Nie wydawało się, żeby miała zamiar zmieniać w tym momencie spodnie - i może za to powinien być wdzięczny prowadzący mężczyzna, który nie wiedział jeszcze co miało go czekać.
Szczotka oraz kosmetyczka poszły w ruch. Kitamuro pierw rozpuściła swoje włosy, a po tym przeszła do ich rozczesywania, a po tym ułożenia. Po tym ściereczka, którą przetarła twarz, a ta trafiła jako śmieć już na deskę rozdzielczą - a po tym w ruch poszła już kosmetyczka. Krem nawilżający, korektor, lekki podkład i róż, a po tym jeszcze tylko maskara oraz ciemna szminka. Kiedy mężczyzna parkował, kobieta kosmetyczkę niedbale rzuciła już na deskę rozdzielczą, nie patrząc za bardzo po tym czy coś się z niej rozsypało, czy nie.
Wysiadając z samochodu, jeszcze poprawiła tylko ubranie, ruszając po tym w stronę schodów prowadzących do świątyni. Obróciła się za Randim, rzucając mu spojrzenie.
- Weź kawy - rzuciła spokojnie, a po tym jeszcze go pogoniła:
- Idziesz? - zapytała, a po tym już ruszyła po drewnianych schodkach, które nie zawsze były najbezpieczniejsze. Strome, krzywe, z pewnością były już wiekowym tworem. - Obiecałam cię zabrać do świątyni, a skoro jesteś zmęczony... może ci być łatwiej skupić się na wszystkim - dodała, ruszając pewnie po schodach. Wiedziała, że nie musieli martwić się w tym miejscu tłumami.
Nie spoglądała na oznaczone kamienie, nie spoglądała na tutejszą naturę, znając mniej czy bardziej tę ścieżkę. Szła po prostu do celu, stopień po stopniu, choć rzeczywiście ta niemała wspinaczka zajęła im odrobinę czasu.
Zastanawiała się czy powinna przyprowadzać go tutaj - osoby w żałobie nie powinny zjawiać się w świątyniach, ale w razie wszelkich kłopotów, wciąż miała przy sobie pistolet. Była w końcu w stanie ich obronić...
- Przystań tutaj - nakazała mu, kiedy już oboje znaleźli się przy wejściu do świątyni. Przejęła od niego koszyczek z dwoma kubkami kawy, odstawiając go na bok. Sięgnęła po jedną z bambusowych chochel.
- Podwiń rękawy... Lewa, i prawa ręka - nakazała wręcz, czekając aby móc polać jego dłonie wodą. - Z dala od źródła. Brudna woda nie wraca tam - dodała, polewając jego ręce, instruując spokojnie. Musiał w końcu przyjąć tutejsze zasady. - Dłonie w koszyczek... przepłuczesz nią usta - nakazała ponownie, wylewając mu z chochli wody na dłonie, a po tym wylewając to co pozostało w hishaku na ziemię. Odłożyła jedną chochlę, sięgając po drugą i samej dopełniając rytuału, nawet pomimo posiadania tylko jednej dłoni. Poszło jej to sprawnie, a po tym już złapała za jedną z kaw, kierując się do środka skromnej, i stanowczo jednej z bardziej pustych, świątyni.
- Jak się czujesz? Usiądziemy, później złożymy datek. Masz drobne?

@Randolph Éric Varmus


Amaterasu jinja P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus

Sro 7 Gru - 3:24
Zaciskając palce wokół skórzanej kierownicy do momentu, w którym knykcie zaczęły jaśnieć, starał się skupić na drodze — jednak rozbiegane po głowie myśli, niczym rozwrzeszczane dzieciaki na placu zabaw, nie ułatwiały mu tego. Perspektywa spędzenia czasu w obcej świątyni wprowadziła go w dyskomfort na tyle silny, że przez moment krążył po ulicach, nie rozpoznając żadnej, skręcając nie tam, gdzie powinien, dwukrotnie przejeżdżając prawie na czerwonym świetle, reflektując się ostatniej chwili. Starał się traktować to jako wycieczkę, moment zachwytu nad architekturą, a nie bałwochwalczy występek. Dopóki w sercu nosił Boga, był bezpieczny. Był z nim, był w nim, był wszystkim, co go otaczało; więc był też i tam. Chociaż ciężko było mu w to w pełni uwierzyć, nie mógł się wycofać. Nie robił nic złego, prawda? To tylko spotkanie. To tylko próba zrozumienia tego, co działo się aktualnie w jego życiu. Nie zbaczał ze swojej ścieżki. Nie grzeszył.
   Prawa dłoń na krótką chwilę zaparła się na torsie, odnajdując pod czarnym, cienkim, półgolfem znajomy, delikatny zarys srebrnego krzyżyka. Nie robię nic złego...
   Automatycznie wyłączył szumiące w tle radio, przyglądając się wsiadającej kobiecie. Już chciał skomentować, że dobrze wygląda w mundurze, że w sumie miło ją widzieć i że nawet się cieszy, że zaproponowała to spotkanie. Nie zdążył. Słowa ugrzęzły w gardle i zaczęły rosnąć jak ciasto drożdżowe złożone z samego proszku do pieczenia.
   — Zaczekałbym na Ciebie przecież, mogłaś się normalnie jak człowiek przebrać w domu, albo w pracy. Dodatkowo nie mam przyciemnianych szyb, Eri. A samochód to nie jest kurwa ani szatnia, ani przebieralnia — nie musiała go upominać, żeby patrzył na drogę, bo wbił spojrzenie we wstęgę asfaltu przed sobą tak intensywnie, że prawie był w stanie zwinąć go w rolkę, albo przepalić na wylot. Chociaż słowa były ostre, ton głosu pozostawał złudnie spokojny, lodowato układając się na czubku języka. Nagle poczuł to, jak bardzo jest zmęczony po ostatnich dwudziestu czterech godzinach spędzonych na komendzie. Dziękował zbawiennemu losowi, że w odróżnieniu od Kitamuro, on przed wyjściem poszedł pod prysznic i przebrał się w cywilne ciuchy. Nawet nie z szacunku do niej, ale dla własnego komfortu. Czy dla niej naprawdę nie było problemem... robienie tego wszystkiego? Czy robiła mu na złość? O to jej chodziło? O wkurwienie go i podniesienie ciśnienia już na wstępie?
   — ... ani śmietnik. Samochód to też nie jest jebane wysypisko  — spiętym ruchem ramienia, zesztywniałym z emocji nadgarstkiem, sięgnął ku rozrzuconym chusteczkom, zbierając je w wilgotną kulkę, od razu wrzucając do popielniczki za drążkiem skrzyni biegów. Nie trzasnął plastikową pokrywą, a jedynie zamknął ją mozolnie, skrajnie delikatnie, dociskając do niej opuszki dwóch palców, uspokajając rezonujące emocje; jakby szybszy ruch, gwałtowniejszy, bardziej żywy, mógłby skopać delikatną równowagę, jaką zdążył złapać. Wilgotne od płynu do demakijażu palce, przetarł na boku ciemnych jeansów, tuż pod linią biodra, wiedząc, że kiedy wysiądą, czarny płaszcz zakryje prawdopodobny mokry flek. Ciągła gonitwa myśli; podążanie za wszystkimi możliwościami popełnienia błędu, potknięcia się na tafli perfekcyjności, powierzchownej idealności.
   W trakcie podróży nie spojrzał w kierunku znajomej ani na krótki moment, przesuwając jedynie raz po raz wejrzeniem bursztynów na telefon, jakby upewniając się, że kobiecy głos dobiegający z nawigacji go nie okłamuje i faktycznie jedzie poprawną trasą. Był jednak czujny. Dlatego trzask kosmetyczki nie zrobił na nim wrażenia, przyjął go z obojętnością, pod którą skrywał się rozwścieczony, żądny krwi gremlin. Weź kawy, patrz, jak jedziesz, jedziemy tam, tu, bla, bla, bla kurwa mać chuj by to wszystko strzelił.
   Dzierżąc w dłoni tekturowy koszyczek z dwoma kubkami, zamknął powoli drzwi samochodu, nabierając głęboki wdech. Przejeżdżał przez to miejsce wielokrotnie, nigdy jednak nie skupiając spojrzenia na świątyni, nieświadom jej istnienia. Czerwieniące się na ściemniałym nocnym niebie Torii, zapraszające w ramiona świątynnego ciepła bijącego od świec i lampionów, płomyków drgających w podmuchu ledwo wyczuwalnego wiatru, miały w sobie pewien łagodny mistycyzm, któremu nawet on nie potrafił się oprzeć. Lśniąca, gładka faktura, odgryzająca się tradycyjnym kształtem od przytłaczających kształtów wieżowców, betonowo surowych ścian, które w dziwny sposób, były dla nich idealnym tłem... Dotykały serca w nieznany mu dotychczas sposób. Może to tylko przemęczenie, może zaraz przejdzie.
   Wyrwany z zamyślenia Varmus, skinął jedynie subtelnie głową, pokonując wysokie schody, wbijając źrenicę w ziemię, jakby to miało go w jakiś sposób uchronić przed ugodzeniem przekonań i własnej wiary. Nadszarpnięciem ich.
   Zgodził się na rozstawianie go po „kątach”, zgodził się na obmywanie dłoni, chociaż podświadomie czuł żar na skórze, jakby Eri oblewała je smołą. Jednak kiedy do jego uszu wdarło się słowo usta, Kanadyjczyk zamrugał kilkukrotnie, niczym nadobna dziewica, przekręcając subtelnie głowę, wysilając się na krótki uśmiech.
   — Przepraszam, że co mam zrobić? — bąknął skołowany, kątem oka zerkając na bambusową chochlę, która nieubłaganie wędrowała w jego kierunku z kolejną porcją hishaku. Ran nie był ignorantem, dostosowywał się w sposób praktycznie absolutny tutejszym obyczajom, niesamowicie szybko przyjmując nową kulturę i szanując ją, prawie że na równi z własną. Jednak nie kwestie religijne. Te pozostawały skamieniałe i nieruszone jak obeliskowe głazy. Tak miało pozostać. Gwałtownie złożył dłonie na kształt miseczki, kilkukrotnie wahając się przed opłukaniem ust wodą. Dwa podejścia ze zbliżeniem dłoni do warg i dopiero za trzecim razem udało mu się tego dokonać.
— Szczerze? Co najmniej zdezorientowany. Jakby nie przez to wszystko... — zakreślając dłonią, w której trzymał tekturowy kubek z kawą, nieregularne kształty, rozejrzał się powoli po otoczeniu, zaraz to wracając przymrużonym spojrzeniem na twarz Kitamuro — ale bardziej przez to, że jesteś jak pocisk, który przebije się nawet przez kevlar — niemrawy zarys uśmiechu, uniósł prawy kącik ust mężczyzny, gasnąc jednak szybko, ściągając go do naturalnej, nijakiej, obojętnej mimiki. — Tak, jakieś drobne mam  — westchnąwszy, przysiadł na niskiej i krótkiej drewnianej ławie, która bardziej przypominała ociosany kawałek drewna, niż faktycznie coś, na czy można byłoby wygodnie usiąść. Może właśnie o to chodziło. O brak pełnego komfortu w przebywaniu w takich miejscach; czy też nie to cechowało szerokie, ciężkie ławy w Kościołach, zwaliste meble, które, chociaż pięknie zdobione, były tak kurewsko twarde i niewygodne, że nawet klęczenie na deskach przypominało o każdym kroku Jezusa na Golgotę?
— Przejeżdżałem tędy czasami, ale nigdy nie zwracałem uwagi akurat na tę... świątynię. Ciężko ją dojrzeć zza schodów. Jest nieco ukryta. Poza mniejszymi kaplicami Kościoły raczej mają to do siebie, że wystrzeliwują w niebo i można je dojrzeć z daleka. Są dwa powody, dlaczego tak jest. Pierwszy jest taki, że budynki kościelne często służyły jako wyznacznik na trasie, musiały być dobrze widoczne, aby wędrowcy i pielgrzymi wiedzieli, że podążają w odpowiednim kierunku, a w razie potrzeby, mogą się w sanktuarium schronić  — upił niewielki łyk, przywierając ustami do plastikowego wieczka, puszczając wzrok samopas przed siebie — jednak później ludzie zaczęli dostrzegać, że budowa katedr przypomina dłonie złożone do modlitwy, a sama dzwonnica sięga praktycznie nieba, łącząc w ten sposób wiernych z Bogiem. Dlatego też Kościoły budowane są na planie krzyża... Główna nawa, na samym przodzie Kościoła, składa się z tak zwanego prezbiterium. Za ołtarzem przechowuje się tabernakulum, a w nim hostię, która w trakcie nabożeństwa jest konsekrowana w ciało Chrystusa. Ot, nasza magia. Jest jeszcze kustodia, melchizedek, jakby cała ta materialna otoczka oddzielająca chleb eucharystyczny od świata zewnętrznego... I tego mi tutaj trochę brakuje. Mam na myśli teraz, tutaj, nie w społeczności Kościelnej, która jest w Japonii. Siedzimy pod praktycznie gołym niebem, otoczeni szumem ulicy, wrzaskiem czyjegoś telewizora w budynku za nami. Wszystko jest na wyciągnięcie dłoni, blisko człowieka. Strasznie powszednie. Nie chodzi mi o samą pompę mszy, ale raczej o fakt, że Kościół Katolicki oddziela strefę profanum od sacrum, tej codzienności od uświęconego momentu zjednania z Bogiem... — zakończywszy swój monolog, wyprostował się nieznacznie, obracając kubeczek w dłoniach, zniżając na niego spojrzenie, wpatrując się w białą taflę z mikro dziurką, na której brzegu błyszczała ciemna kropla. Czy powiedział jej, że nie słodzi, czy domyśliła się, że piję kawę gorzką jak jego własne sumienie?

@Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus
Kitamuro Eri

Sro 7 Gru - 15:57
- Zapomniałam torby do garnizonu, miałam nagłe wezwanie - rzuciła spokojnie, jak gdyby nigdy nic. - Przecież nie przyciskam się do szyby, a jak ktoś zobaczy... cóż, jego widok - stwierdziła jakoś nie specjalnie wzruszona. Wątpiła, aby ktokolwiek chciał się im przyglądać - i to przecież nie tak, że była zupełnie naga. Czym się miał różnić stanik bielizny od stanika od stroju kąpielowego? Od głębokiego dekoltu sukienki, która posiadała jeszcze wiele innych ozdobnych wcięć?
Chociaż nie dało się ukryć, że znajdywała odrobinę satysfakcji w drażnieniu Randiego. Na koniec dnia w końcu i tak mu pomagała - nawet jeśli czasem doprowadzała na skraj rozdrażnienia. Zresztą, czy sprowokowała go do przeklinania? I to na trzeźwo?
- Chyba, że chcesz posłuchać o pięknych widokach jakie miałam dzisiaj na wezwaniu? Yakkari jest piękne o tej porze roku, i pełne... wszystkiego. Chociaż może to pozostałości po samym obon... - rzuciła spokojnie, zaraz uśmiechając się nieco bardziej, kiedy kończyła zapinanie koszuli. - Poczekaj do lata, nawet ty powinieneś dostrzec... więcej.
- Och posprzątam później, zrelaksuj się - rzuciła, przewracając oczami, zaraz jednak lekko się śmiejąc, nawet jeśli jej barwa głosu była szorstka i chropowata. To było raczej zasługą jej stanu niż rzeczywistą niechęcią.
Może dlatego wybrała tę świątynie? Wiedząc doskonale, że nie była... tak oficjalna? Tak ogromna? Że będą mieli nieco prywatności w tym miejscu i nie okaże się aż tak przytłaczająca? Chociaż najbardziej niebezpieczna pora już minęła - ciemność była bezpieczniejsza od zmierzchu, kiedy granica była najcieńsza między ich ludzkim światem, a tym po drugiej stronie. Wszystko się przenikało, cienie wydłużały w ostatnich promieniach światła, a śmiechy i zwidy były niepokojąco...
Słysząc jednak jego zaskoczenie, uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową.
- Przepłukać usta - powtórzyła spokojnie. - Nie zawsze trzeba przepłukać usta... dłonie musisz zawsze. Nabierasz wody przy pomocy hishaku, to czysta woda... - powiedziała, jakby prezentując policjantowi lepiej bambusową chochlę. - Polewasz, oczyszczasz, ale tak żeby woda nie wróciła do fontanny. Resztki wylewasz na ziemię, zawsze - dodała, ostentacyjnie właśnie to robiąc. - Nie pijesz z hishaku, jasne? To niehigieniczne, zawsze używaj ręki do przepłukania ust - dodała, nie chcąc mówić na głos, dlaczego poleciła mu również przepłukać usta. Nie musiała, a może nie czuła się wyjątkowo, że ta jedna rzecz była dobra do wypominania? Jego stan... wciąż był w żałobie, wciąż niekoniecznie wrócił do swojego stanu. Nie powinien zjawiać się tutaj w ogóle, ale nawet jeśli coś przyciągnie, miała przy sobie broń, a do tego wierzyła, że kapłani wciąż palili kadzidła po zmierzchu. Powinno być bezpiecznie - powinien móc się odprężyć choć odrobinę.
- Lata praktyki, nie musisz mi tak słodzić - odpowiedziała mu zupełnie spokojnie, posyłając krótki uśmiech. A może też starała się dotrzeć do niego, nie mogąc zapewnić go, że wróci z każdej misji? Zawsze można było założyć, że ma czas, kiedy ktoś przyjdzie poprosić ją o pomoc - ale czy to był fakt? Naprawdę miała? Naprawdę... była w stanie pokonać każde yokai na drodze, z którym się spotykała? Była pewna siebie i zawsze tak stawiała kroki, będąc gotową na niespodziewane - zawsze w gotowości, zawsze przygotowana na to co miało nadejść.
Ale to mogło ją przecież zgubić. Prędzej lub później...
- Świątynia Amaterasu, spodziewałbyś się, że... będzie pokaźniejsza - powiedziała spokojnie, zdradzając również nazwę miejsca, w którym się znaleźli. Przysunęła kubek z ciepłą kawą do ust, upijając nieco z kubka, a po tym wznosząc go do góry. - Najważniejsza bogini w legendach i mitach japońskich, w shinto... to shintoistyczna, nie buddyjska świątynia - dodała, po tym opuszczając dłoń z kubkiem w dół. - Nie, żeby to tak naprawdę miało znacznie - dodała, wiedząc że każdy mógł przyjść do dowolnej świątyni, składając swoje modły. Możliwe, że nawet bardziej chodziło o filozofię - o znalezienie spokoju w naukach z dawnych lat niż o wiarę samą w sobie? Że te istoty, kami czy inne oni istniały? O samą idee, która siedziała gdzieś głębiej?
Słuchała go spokojnie, chociaż dla niej były to w większości puste słowa. Widziała trochę zachodnich kaplic, które wyglądały jak... zamki? Nic jak świątynie, które były na terenach Japonii - i nie mogła sobie przypomnieć czy kiedykolwiek rzeczywiście weszłaby do kościoła. Wydawały się jej... puste? Smutne? Kojarzyły się jej ze zdobieniami i ludzką próżnością, tym mocniej im Randolph je opisywał. Idee, których nie rozumiała - może były przerostem formy nad treścią? Ich świątynie były blisko natury, blisko tego co ich otaczało i co było bezpośrednio połączone z yokai, bo to i stąd wywodziły się wszystkie stworzenia. Ludzie i natura, która zawsze miała nad nimi panowanie...
Przesunęła w końcu na niego wzrok. O to chodziło? Że stworzyli otoczkę zasad, tego co było wolno, a czego nie? Oddzielali dobro od zła? Oddzielali wiarę od życia?
- Nie wierzę - oznajmiła spokojnie, cicho. - Nigdy nie wierzyłam. Czasem przychodziłam z koleżankami z klasy, żeby prosić o dobre wyniki... to taka tradycja, chociaż wiesz co? Chyba bardziej nawyk i pretekst, żeby się spotkać tutaj ze wszystkimi. Wspólne wyjście, po wszystkim szliśmy na taiyaki, a w zimne dni na jakieś okonomiyaki... Ah, czasem mochi, też się zdarzało... - przyznała łagodnie, wręcz szepcząc. Jej głos był chrapliwy, choć może pasujący do ogólnego otoczenia? - Mamy świątynie, które są bardziej... wydają się bardziej... jak to określiłeś? Sacrum od profanum, bardziej to oddzielają... - przyznała, kiwając delikatnie głową. Wbiła wzrok w jego kubek. Nie była pewna jaką pił kawę - może dlatego w papierowy trzymak był wciśnięty cukier, gdyby zechciał? A śmietanka, jak zawsze znajdywała się w jej torebce. Zawsze ją miała, głupi odruch którego nie potrafiła wyplenić. - Wszystko, co jest święcone tutaj, jest naturą. A człowiek powinien być blisko natury, nawet jeśli to ona jest niebezpieczna... - dodała, milknąc na moment. Znów upiła nieco kawy, przymykając oczy.
Pochyliła się nieco, rozstawiając nogi i opierając się na nich oboma łokciami. Westchnęła, kręcąc głową.
- To co widzisz... to wszystko też jest na wyciągnięcie dłoni, nie uważasz, że to pasuje? Do naszych świątyń? - rzuciła spokojnie, wbijając w końcu wzrok w udeptaną ziemię. Kilka kamyczków, może jakaś mrówka gdzieś przechodziła...
- Gdybyś chciał dotknąć jeden z cieni, mógłbyś to zrobić. Mógłbyś spróbować. To co widzisz... to jest obok nas. Dlatego nasze świątynie, są tak blisko i są... otwarte. Do przemyśleń, do odpoczynku - dodała, kiwając głową delikatnie. - Nie musisz wierzyć, żeby poprosić o coś naszych bogów. Nie dbają o to, wiesz? Znaczy... nie wszyscy. Czasem okazanie szacunku im wystarczy. Nie obmywasz dłoni, żeby im się przypodobać. Obmywasz je dla własnego bezpieczeństwa, niczego innego. Tak samo kadzidła. Czujesz? - zapytała, znów zerkając na niego z lekkim uśmiechem, z boku. - Nasi kapłani palili kadzidła o zmierzchu, aby na pewno było tutaj bezpiecznie... zmierzch jest niebezpieczny. I zawsze był. Tak samo obon. Granica między tym co widzisz, a tym co znasz, jest wtedy najcieńsza... Lato w Japonii jest niebezpieczne.

@Randolph Éric Varmus


Amaterasu jinja P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus

Pon 12 Gru - 4:19
    Czarna czupryna zafalowała w rytm potakującej subtelnie głowy na słowa kobiety, kiedy to brzegiem kciuka Varmus starł z plastiku zaległą kroplę kawy, rozcierając chłodną wilgoć między opuszkami. 
    — Tak. Bogini słońca, prawda? Mignęło mi kilka informacji — mignęło w sposób zamierzony, chociaż był daleki od przyznania się do tego. Nawet nie przed Eri ile przed samym sobą i swoim sumieniem. Nie chodziło też o to, że samo czytanie jako takie było czymś zabronionym przez Kościół, ale po prostu stwarzało ryzyko, z którego wszyscy zdawali sobie doskonale sprawę. Zagłębianie się w inne wyznania, czytanie starych tekstów, legend i mitów, otwierało człowieka na coś, czego nie powinien wpuszczać w swoją duszę; potrafiło zaprosić „złego” na próg świadomości, osłabić siłę wiary, namieszać w głowie pełnej wątpliwości i pytań... Odwieźć dziecko boże, łagodną owieczkę, od wiecznego zbawienia. Szatan kuszący jabłkiem pierwszych ludzi, owocem zerwanym z drzewa poznania dobra i zła. Grzech Adama i Ewy, za który nadal pokutowała cała ludzkość. Każde nowe życie naznaczone grzechem pierworodnym.
    Mężczyzna zakleszczył na moment dolną wargę między zębami, opierając bursztynową taflę tęczówek na rozpalonym świecami ołtarzu niewielkiej świątyni. — Słyszałem mit o jej ucieczce do jaskini. O panoszących się w ciemnościach złych duchach. O tym, jak sposobem wywabiono ją z ukrycia, bo ta zapatrzyła się zauroczona swoim odbiciem. To bardzo ludzkie.  Powierzchowność. Mogłoby się wydawać, że to taka cecha, która nie przystoi Bogom — ludzkie i tak niepodobne do jego Boga, tego, którego uważał za jedynego słusznego, będąc o dziwo jeszcze na tyle rozważnym, aby nie potępiać nikogo za decyzje względem wyznawanych zasad i czczonych Bogów. Nie interesowało go życie pośmiertne innych, kluczowe było jego własne. Chociaż, jak zaczęło się okazywać, nie-życie stawało się nieodłączną częścią tego, co jeszcze pozostało z poprzedniego egzystowania przed śmiercią Siergieja; teraz przeplatając się z nim, ingerując w każdy dzień i każdą noc. Był tym zmęczony. Nie samym Rusem, a faktem, że ten nie był żywym człowiekiem, a jedynie jego częścią, resztką, która powróciła z Bóg wie skąd. Z miejsca, które w wierzeniu Rana, nie miało prawa istnieć. 
   Słysząc jej wyznanie, że nie jest osobą wierzącą, zmarszczył brwi, unosząc kubek ku ustom, upijając niewielki łyk. Oczyściwszy gardło z zamyślenia, które uwiło tam sobie wygodne gniazdko, zwrócił źrenicę na oblicze Eri rozpoczynając ze słyszalnym zdziwieniem w głosie:  — Brak wiary nie przeszkadza Ci w walczeniu z tym wszystkim? Czy raczej uważasz, że Bogowie tak jak yokai i yurei są bytnościami, które nijak mają się do... ciężko mi to przełożyć, bo widzisz, wychowałem się na przekonaniu, że kiedy umierasz, stajesz przed Sądem Ostatecznym i podejmowana jest decyzja, w którą stronę pójdziesz dalej. Teraz, odkąd to wszystko się dla mnie zaczęło, odnoszę wrażenie, jakby yurei były porzucone przez Bogów. Bez możliwości odpokutowania, bez możliwości odpoczynku, jeżeli ich sumienia były dostatecznie lekkie. I idąc tym tropem myślenia, moje yurei...  — wykrzywił się nieznacznie, słysząc słowo moje formujące się w powietrzu, a które zabrzmiało tak dziwnie, nienaturalnie, jakby nie chciał przyznać, że Siergiej był teraz bardziej jego niż kiedykolwiek wcześniej  — nie zrobił za życia nic złego... przynajmniej nic, przez co od razu miałby trafić do piekła. Poświęcił się, oddał za mnie życie, więc zasadniczo powinien zapukać w tę lepszą bramę. I nie ważne, jak bardzo chciałby tutaj wrócić. Nikt i nic by mu na to nie pozwoliło. Właśnie dla dobra żyjących, dla jego własnego dobra. A tak... jakby nikogo to nie interesowało, co będzie się z nim dalej działo — nuta goryczy zadrgała w końcowych słowach, kiedy to Randolph przesunął spojrzeniem na dłonie znajomej, pozwalając sobie na krótkie odpłynięcie w zastanowienie. Wewnętrzna walka, jaką odczuwał, zaczynała nabierać na sile i dynamiczności. Nie powinno go tu być.
    — Niebezpieczna... — Varmus powtórzył cicho za Kitamuro w trakcie jej milczenia, wykrzywiając usta w nieznacznym uśmiechu.  — Pasuje. Wydaje mi się, że skupiacie się o wiele bardziej na zewnętrzności, niż my. My każde swoje działanie popieramy lękiem, że nie osiągniemy zbawienia i zawiedziemy Ojca. Dla was, jeżeli mogę taki wniosek wyciągnąć, liczy się też to, co dzieje się dookoła, nie tylko w postaci ludzi, bliskich, potrzebujących pomocy; ale też właśnie w naturze, która ma tak kluczowe znaczenie, bo została wykreowana przez Bogów i jest im bliska. I nie wiem, co jest gorsze. Bóg, który nie chce, aby przynoszono mu ofiary, a pragnie jedynie, aby stosować się do jego zasad, czy Bogowie, których da się przekupić, ale którzy nie dają pewności, że po śmierci odpoczniesz.
    Zaśmiawszy się krótko, wręcz dobrotliwie, kątem oka zahaczył o twarz towarzyszki, pozwalając sobie na delikatne rozluźnienie, które jednak bardzo szybko przemieniło się w spięcie ramion i wyprostowanie sylwetki. — Po pierwsze, uwierz mi, że nie chcę niczego dotykać, mam dostatecznie dużo rewelacji, jak mi śmigają przed oczami smugi i wiją się w głowie dziwne szepty i pomruki. To już i tak za dużo. Po drugie, pierwsze przykazanie Boże, pochodzące z Dekalogu brzmi „nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną". Co w szybkim i bardzo krótkim tłumaczeniu oznacza, że nie mogę prosić o nic nikogo, poza Trójcą świętą, która zasadniczo jest jednym Bogiem, ale właśnie w trzech postaciach. Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Najwyższy żąda wyłączności — westchnięcie uformowało się tuż na linii ust, kiedy przez myśl mężczyzny przemknęła świadomość, bardzo jasna i klarowna, że uważając shinto i yurei, wraz ze wszelkimi yokai za farmazony i dziecięce majaki, sam wierzył w coś, co brzmiało, niczym totalna fantastyka. Zwątpił. I wiedział, co się z tym wiąże. Pokuta. Opierając na moment stopę na pięcie, niskim obcasie wysokiego skórzanego buta, starał się odparować myśli, odgonić je, napinając ciało, w którym kumulowały się złe emocje, którymi później będzie się zatruwał przez kolejne tygodnie, świadom występku.
    — Obon... Słyszałem jeszcze o O-Higan lub Higan... nie jestem teraz pewien. O spisywaniu na papierze imion i nazwisk zmarłych. Z tym że ci którzy odeszli w ciągu ostatnich 12 miesięcy, powinni być opisani na oddzielnej liście. Eri... Czy to odnosi się też do osób, które kogoś straciły? W sensie...  — przyciszywszy głos, poprawił się na siedzisku, wwiercając spojrzenie daleko przed siebie  — jeżeli osoby zmarłe niedawno są traktowane inaczej, czy osoby, które straciły kogoś również całkiem niedawno... też są w jakiś sposób bardziej widoczne dla innych, traktowane w inny sposób? — narastający dyskomfort piął się przez splot słoneczny, osiadając ciężką gulą w krtani.

@Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus
Kitamuro Eri

Pon 12 Gru - 9:49
Może sama podświadomie nigdy nie rozumiała tych wszystkich narzucanych zasad? Może to była kwestia wychowania, a może wszystkich doświadczeń razem wziętych? W końcu dla niej wydawało się to zawsze być logicznym, dlaczego wierzyła w to, a nie w coś innego. Wszystko znajdywało się w harmonii, nic niczemu się nie narzucało - wszystko mogło współistnieć w świecie. I może dlatego właśnie, że wszystko i wszyscy dookoła, nawet bogowie, byli bardziej prawdziwi posiadając wady i będąc nieidealnymi,  łatwiej było jej wszystko zaakceptować?
Nie dzieliła świata na dobro i na zło, dzieliła go na zależności. Może było to czymś oschłym, a może czymś jeszcze innym?
- Wszystko co obce wydaje się lepsze, dopiero poznając coś, rozumiemy jak bardzo jest nieidealne - stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. Co przystoiło bogom? Co przystoi ludziom? - Dlaczego nie? Dlaczego nie mogą być ludzcy? - zapytała spokojnie, zaraz jednak kontynuując. - Odczłowiecza się potwory, obdziera z cech ludzkich... nasze yokai, nasze oni i kami, często posiadają wizerunki ludzkie, często posiadają takie cechy, bo nic co ludzkie nie będzie nam obce, a oni zawsze byli i zawsze będą obok nas - powiedziała zupełnie spokojnie, nie ganiąc go w swoim tonie, nawet jeśli głos brzmiał chropowato i oschle, nad tym nie panowała - bardziej jednak ostatecznie pytała, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego wierzyć w coś, co musiało wymuszać swój autorytet i udawać, że nie miało wad. Dlaczego ktokolwiek miałby się słuchać czegoś, co było tak inne i tak bardzo się różniło w doświadczeniach? Łatwiej było sympatyzować z kimś, kto nas rozumiał - kto rozumiał pozycje, w której się znajdywaliśmy. Może dlatego Tsunami posiadało taką, a nie inną reputację? Nie słuchali się innych dowódców, często odmawiali wykonania rozkazu jakby byli ponad nimi - ale czy każdy z nich uznawał się za lepszego czy bardziej doświadczonego? To zależało od osoby, to zależało od egzorcysty, bo jednak coś pękało w człowieku, kiedy umierał. Trudno było wyjaśnić to innym żołnierzom - na tej płaszczyźnie, kiedy obcowali ze śmiercią i ponosili straty w cywilach czy towarzyszach broni, byli tacy sami. Ale nie przy wielu doświadczeniach, nie w tym co widzieli i jaki ciężar nosili na codzień.
- To brzmi jak ładna bajka, ten cały sąd ostateczny. Coś tam sobie jest i o tobie decyduje, nawet jeśli nie rozumie w ogóle tego, czym jesteś. Jeśli bogowie, czy w twoim wypadku ten cały bóg... jeśli stworzyli ludzi nieidealnymi, dlaczego osądzają ich za bycie nieidealnymi? - zapytała, po tym znów upijając kawę. Ciepłą, już nie wrzącą, i mleczną. Nigdy nie nauczyła się pić zupełnie czarnej kawy, miała dziwny posmak. A może po prostu lubiła towarzystwo w piciu kawy? Całą otoczkę, która się za nią kryła? - Co ma wiara do walki? Widzę to co mam przed oczami, i wiem że nie jestem jedyna...- dodała, marszcząc brwi. Zaraz jednak lekko się uśmiechnęła, odwracając twarz w stronę Randolpha. - Twoje yurei tak ładnie brzmi. Wiesz, że sama się zastanawiałam? Co bym zrobiła, gdyby mój mąż przemienił się w nie... - powiedziała, kręcąc po chwili głową jakby chciała na nowo odgonić tę myśl. Ona wciąż ją nawiedzała - że może jednak był... tam? Nad oceanem gdzieś? Tam w miejscu, w którym się poznali - i w którym się jej oświadczył. W miejscu, w którym zginął. Może dlatego ta myśl o tym miejscu budziła w niej tak wiele mieszanych emocji? Chciała się tam zjawić, ale sama myśl zupełnie ją paraliżowała - jakby zjawienie się na tej plaży miało być dla niej wyrokiem śmierci. Tam wszystko się zaczynało, wszystko się kończyło dla niej... to ocean jej wszystko odbierał. Ale teraz nie miała już do stracenia niczego poza życiem. Może to miało być kiedyś jej spotkanie ze śmiercią? Decyzja, która stała przed nią samą - o tym, aby w końcu się poddać i złożyć broń? Przestać uciekać przed tym co w końcu, prędzej czy później, i tak ją dopadnie? - Miałam szczęście, mając go obok. Kiedy to wszystko zaczęłam widzieć... powiedział mi i wyjaśnił, poprowadził. Chyba najbardziej mi pokazał, że yurei... one po prostu są, wiesz? - rzuciła, odwracając wzrok od Randolpha. Mówił dużo o tym mężczyźnie, o tym duchu, chociaż nie była w stanie zrozumieć do końca, co ich łączyło - ale czy powinna? Czasem łatwiej było pozostawić takie rzeczy niedopowiedzianymi... Czasem łatwiej było nie drążyć, nie wnikać.
- To nie jest piekło. To... oni po prostu są. Kto jest bardziej słaby? - zapytała, wbijając znów wzrok w przestrzeń przed sobą, w glebę. Czasem zastanawiała się nad tym czy sama, czy nie wolałaby żeby jej mąż nie wrócił do niej pod postacią ducha? Może potrzebowała go obok, samej obecności. Chciała wiedzieć, że nie chciał jej zostawić - chciał wiedzieć, że nie mógłby się pogodzić z zostawieniem jej tutaj. Ale jednocześnie czy to nie była kojąca myśl? Że był ponadto? Że zaakceptował swój los? - On, bo walczy i coś go tutaj zatrzymało? Czy ktoś, kto nie miał siły, żeby zatrzymać się przy życiu jeszcze chwilę dłużej? A może ty, bo kwestionujesz coś, co masz przed oczami? A może ja, bo nie robię tego? - rzuciła bardziej neutralnie - nie chciała w końcu zmieniać jego całego światopoglądu. Sama nie znała odpowiedzi na tak wiele pytań, które go dręczyły - zresztą, nie tylko jego. Co miało mieć miejsce po śmierci? Co było dobre, co było złe, co było...
Słuchała jego słów o tym całym najwyższym, o posiadaniu wyłączności i zaraz chrząknęła nieco w rozbawieniu. - Oto i masz lęki swego boga najwyższego. Nie uważasz tego za ludzkie? - zapytała ze szczerym rozbawieniem, zaraz znów spoglądając na twarz towarzysza, ciekawa czy sam zrozumiał co powiedział przed chwilą. - Twój bóg boi się, że cię straci - że nie jest wystarczający. Straszy cię karami i próbuje skusić nagrodami, zupełnie jak jakiś psychopata. Pierw bije, a później mówi, że on już taki nie będzie... a ty go zaczniesz bronić, że to nie tak i inni nie rozumieją... - powiedziała, urywając na moment. W ciszy, przyjrzała się twarzy Varmusa. - Co ci to daje? Ten brak wolności i spis dekalogów? - zapytała znów, ciekawa odpowiedzi. - Jakby trzymał cię w ciemności, nie pozwalając rozejrzeć dookoła...
-Dlaczego wszystko ma być zawsze jakieś? - westchnęła, kręcąc delikatnie głową. Najbliżej jej było do buddyzmu, nawet jeśli nie uważała się za wierzącą, to w końcu była filozofia. Rzeczy były takie jakimi były, nie trzeba było drążyć i szukać, pogrążając się w ciszy i spokoju, doświadczając świata takim jakim był tu i teraz. Niektórzy złośliwi mogli wymyślać na to inwektywy i przymiotniki, określać ją nieczułą na cierpienia i krzywdę, ale dlaczego... dlaczego to ona miała na to wpływać? Sama musiała przeżyć swoją żałobę - ale co z innymi? Co miała doradzić, co dopowiedzieć? Nie była pewna, może dlatego zamilkła na moment, zwracając wzrok gdzieś przed siebie. Dostrzegła kątem oka przechodzącą Miko i początkowo nie zwróciła na nią uwagi, w końcu była zupełnie naturalną osobą w świątyni...
Podała kawę Randolphowi.
- Poczekaj tutaj - powiedziała, wstając i kierując rzeczywiście kroki w stronę kobiety, która dostrzegając to, wcale nie oponowała. Varmus mógł dostrzec coś, co trudno było na co dzień zauważyć w Kitamuro - maniery, szacunek, to z jaką dokładnością, prawdopodobnie jak duża część przykładających do tego wagę Japończyków, zwraca się z odpowiednimi ukłonami w stronę Miko. Chociaż wcale nie trwało to długo, i wydawało się, że kobieta coś jej wręczyła - ta po tym wróciła do mężczyzny.
- Żałoba jest niebezpieczna. Nie jest się wtedy sobą... to coś... coś co cały czas cię nawiedza - powiedziała, kucają zaraz przy nim i bez pytania biorąc jedną z jego rąk. Teraz mógł zauważyć czerwoną wstążkę. - Różne yokai żywią się tym. Emocjami... różnymi emocjami - mówiła, zaraz zaplątując na dwa razy wstążkę wokół nadgarstka mężczyzny. Początkowo mogło się wydawać, że zawiązanie przy pomocy jednej ręki nie będzie takie łatwe - ale jednak Eri wyraźnie miała wprawę. Chociaż supeł wcale nie należał do najmocniejszych.
- Czerwień chroni przed złymi duchami. Dlatego na naszych mundurach są czerwone elementy... - powiedziała spokojnie, wahając się przez moment. - Żałoba to choroba duszy. Możesz o tym myśleć... jak o ranie. Nie na ciele, ale na duszy. Macie to u siebie, w tej całej trójcy, prawda? - rzuciła, po tym podnosząc się i siadając z powrotem na ławce obok mężczyzny, odbierając od niego swoją w pół wypitą kawę. - Co ci da odpowiedź na to czy ktoś traktuje cię inaczej? Czy kami patrzą na ciebie inaczej, jeśli to nie im chcesz podlegać?

@Randolph Éric Varmus


Amaterasu jinja P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus

Pią 16 Gru - 6:21
     Ciało Randolpha poruszyło się nieznacznie, jakby starał się odnaleźć wygodniejszą pozycję dla niewygodnych myśli. Kubek z kawą, chociaż do połowy opróżniony, zdawał się ciążyć w dłoniach. Nagle napój zamienił się w kamienie. Opalizujące wrażenie niepewności narastało z każdą kolejną minutą.
     — Ludzie byli idealni...  — rozpoczął łagodnie i wewnętrznie zdało mu się, że jego głos się załamał, choć tak naprawdę brzmiał... jak zwykle. Pewnie i chłodno, nijak, pusto. Czy zawsze taki był? Varmus nagle odniósł wrażenie, że to nie on przemawia, a jedynie słyszy formujące się słowa, posłyszane gdzieś z boku, wypowiadane przez kogoś innego. Słowa, które nie należały do niego. Chcąc przełknąć dziwny dysonans poznawczy, upił łyk kawy, ostatecznie odstawiając tekturowy kubeczek obok swojego uda na ławie, przez krótką chwilę opukując plastikowe wieczko wskazującym palcem, przyglądając mu się w skupieniu.  — Zostaliśmy stworzeni na obraz Boga, który zakazał nam zrywania owoców z tego jednego drzewa, tylko po to, aby uchronić nas przed złem. Jak to jednak mają do siebie przypowieści, głównie chodzi tutaj o puentę. O to, że chociaż ofiarował nam wszystko, włącznie z życiem wiecznym, skuszeni wybraliśmy zło, nie dobro. Co oznacza, że już w pakiecie startowym ofiarował nam wolną wolę. Więc czy on sam jest podatny na pokuszenia? Czy on sam wybrałby zło, czy może właśnie przez wzgląd na to, co sam przeżył na ziemi, jest w stanie się powstrzymać i stąd zakazy? Przecież zna przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Nie wiem. I tego nie wie nikt poza samym Najwyższym. Nie jest zabronione stawianie pytań i błądzenie. Może z wiekiem coraz bliżej mi do agnostyka, może, nie wiem   — opuszki palców oderwały się od brzegu plastiku, odnajdując od razu drugą dłoń i splatając się z nią w luźnym uścisku. Uczucie własnego ciała dziwnie przenikało się z przestrzenią, jakby powietrze przylegało do skóry o wiele zbyt ciasno, wgniatając się w nią. Wsłuchiwał się w każde słowo, jakie wypowiadała Eri, ale świadomość Rana znajdowała się gdzieś hen w głębi czaszki, przecinana niewygodą miejsca oraz samego tematu. Mógł prowadzić wielogodzinne dysputy teologiczne, często robił to dla czystej przyjemności, lub wmawiając sobie, że jest to dla niego czymś przyjemnym; kiedy tak naprawdę bronił własnej godności. Ale teraz coś się zmieniło. Atmosfera i obecność obcych bóstw, folklorowych wierzeń, odciskające się w wieczornym powietrzu zapachy kadzideł — osłabiały go. Zwierze w zmyślnym potrzasku. Żaba w garnku, pod którym ktoś powoli podkręca ogień, aby ta nie domyśliła się, że ciepła woda wokół niej, zaczyna się gotować. 
     — Bycie ocenionym w sposób bezstronny to dar. Będąc tutaj, na ziemi, dostajemy wiele szans na pokutę i zmianę, Zbawca nas od siebie nie odtrąca. Kwestią jest po prostu przygotowanie się na Sąd Ostateczny, aby ten, który „nie rozumie kim jesteś", chociaż tak naprawdę zna Cię lepiej niż ty sama siebie, będzie mógł podjąć ostateczną decyzję. Tak jak podczas zwykłej sprawy sądowej. Z tym że my ze swoim sędzią możemy rozmawiać i prosić go o rady przed rozprawą. Plus życie, chociaż jest błogosławieństwem, jest jedynie przedsionkiem. To, co ma naprawdę znaczenie, zaczyna się dopiero po nim  — miał suchą skórę, czuł to pod dotykiem palców. Ocierające się o siebie kciuki, ściągały myśli na ziemię, a to było teraz najważniejsze.
     „Co ma wiara do walki?”
      — Nadaje cel  — pasował jej ten uśmiech. Ten, który jemu przychodził z taką trudnością. Starał się nie zastanawiać zbyt długo, czy praca, jaką wykonywał, nie była, tylko próbą zdobycia dodatkowych punktów i wciśnięcia się na przód kolejki, kiedy nadejdzie ten dzień. Chciał wierzyć, że faktycznie odczuwał powołanie, aby pomagać innym, tym, którzy byli bezbronni; kiedy on sam był beznadziejnie bezbronny. — Pewnie sprawdzałaś, czy nie wrócił, prawda?  — pytanie, które nęciło go od dłuższego czasu, ale którego nie zadał, nie wiedząc, czy był osobą, która mogła rozpoczynać ten temat. Bolesny. Przecież wiedział to po samym sobie. Czy gdyby wiedział wcześniej o istnieniu yurei, czy czekałby, aż Siergiej wróci, wyglądając za nim? Czy podchodziłby do tej popieprzonej sytuacji w inny sposób? Może gdyby nie indoktrynacja, może gdyby nie zatwardziałe podejście do własnych wierzeń, inne wychowanie... może gdyby wszystko było inne, byłoby mu łatwiej. Może. Gdyby; ale nie jest tak. Miał go ponownie obok siebie, przerażony faktem, że Rihito nie jest już tym mężczyzną, którego znał. Zasadzka. Pokuszenie. Nic poza tym. A przecież chciał... kochać. Chciał wierzyć, że dostali drugą szansę. Jednak w jakiej formie? Paskudne oszustwo. Obłuda, która bardziej rozrywała serce niż życie w wiecznej żałobie i poczuciu winy. Chciał się im oddać, był gotowy poświęcić swoje życie w sposób absolutny, nie dzieląc go już nigdy z nikim więcej. Udziergał sobie dokładny plan, rozpisując w myślach kolejne kroki, aby przetrwać. Wszystko rozpieprzył... Varmus nie potrafił odczuwać wdzięczności, bo ta smakowała toksyną. Miał odejść, zniknąć, odpocząć. Zostawić go z całym tym cholernym cierpieniem i bólem. Tak byłoby łatwiej. Dla niego.
    Wysilił się na przytaknięcie; smętne pokiwanie głową, kiedy „bo walczył i coś go tutaj zatrzymało”, odbiło się siarczystym policzkiem od jego rozchwianego poczucia stabilności. I chciał się w tym nieco mocniej zagrzebać, ale śmiech, jaki posłyszał, wywołał podobną reakcję i u niego. Zmęczenie. Właśnie wyłaziło zmęczenie i zmniejszona możliwość kontrolowania swoich reakcji. Przecierając przez moment lewy kącik oka, zaśmiał się krótko, prawie że bezgłośnie.  — Sadysta, mamy za Boga sadystę, może dlatego nadal wierzę w jego słowa  — i w tym nagłym subtelnym rozbawieniu sięgnął po swoją kawę i upił łyk, dopiero teraz ściągając brwi i uświadamiając sobie między myślami... coś ty kurwa właśnie powiedział?  — To nie tak, że te wszystkie zasady są oderwane od rzeczywistości. Raczej nie ciężko przestrzegać „nie zabijaj” i „nie zdradzaj”, jakby... bardzo podstawowa moralność. Nie powiem, żeby mnie to jakoś ograniczało  — oczywiście, że starał się pominąć prawdziwy sens jej pytania. Wywijał się, wykręcał, jak śliski węgorz.  — To, co się teraz dzieje... nigdy by mnie nie spotkało. Nie zadawałbym sobie żadnych pytań. Więc teraz, nawet nie jestem w stanie Ci na to odpowiedzieć... — wiłby się dalej, gdyby nie krótka komenda i kubek z kawą, który wylądował w jego dłoni. W pierwszej chwili powędrował spojrzeniem za Eri, ale nagle jego skupienie rozerwało wrażenie, że coś ciągnie go za tył płaszcza. Serce zamarło na moment w klatce piersiowej. Obie dłonie zajęte. Zmęczona głowa od razu wsuwająca myśli, że za krótką chwilę to coś lub ktoś wgryzie mu się w aortę. Wstrzymując oddech, poderwał się do góry, ciągnąc za sobą niewielkiego kota, który uczepił się pazurami materiału, głośnym miaukiem oznajmiając swoje niezadowolenie. Kiedy kobieta wracała, bóg jeden wie skąd, Randolph akurat ponownie siadał na ławce, po wcześniejszym odstawieniu obu kubków na siedzisko, zagarniając prawą dłonią zdezorientowane zwierze, które prawie odesłało go na drugą stronę. Kociak wylądował na kolanie, o dziwo będąc bardziej przyjazną istotą niż zawistnym demonem. Varmus zbyt zaaferowany zamieszaniem, nie zdążył zareagować, kiedy palce kobiety zetknęły się z jego skórą, zawiązując wstążkę. Unosząc subtelnie jedną z brwi ku górze, wysłuchał ją, śledząc jej ruchu, przyglądając się czerwieni materiału. Jak prezent na święta.  — Dziękuję...  — jakby wybrzmiewające w lekkim pytaniu i niepewności.  — Nie wiem, to chyba takie ogólne poczucie, które się do mnie przykleiło, odkąd tutaj jestem  — odparł, przeciągając palcami przez miękkie futerko na grzbiecie kota  — stałem się chyba bardziej przeczulony na to, że po prostu widać po mnie, że coś jest nie tak i zostanie to zauważone przez wszystkich. Dosłownie wszystkich i wszystko — jedna z niewielu, szczerych i prawdziwie wyzierających z jego głębi rzeczy, jakie z siebie wypluł odkąd poznał Kitamuro.

@Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus
Kitamuro Eri

Sob 17 Gru - 4:00
To wszystko brzmiało dla niej jak zwyczajna bajka - ładnie ubrana w słowa, może nawet kreatywna, ale bajka. Widziałaby to w telewizji jako średnie anime sezonu, które pojawiło się, ale po tym jak wyjdzie do końca, nikt za bardzo nie wspomina - a może wspomina, że manga była lepsza? Nie była pewna co miała o tym myśleć, bo dla niej samej brzmiało to... absurdalnie. Wykluczało się samo w sobie.
- Jeśli stworzył nas na swój wzór to nie oznacza tym bardziej, że nie jest doskonały? A jeśli nie dał rady stworzyć nas takimi jakimi chciał, nie oznacza to wciąż, że nie jest doskonały? - zapytała, wzruszając ramionami, chociaż wcale nie brzmiała jakby to był atak - nie w Varmusa, nie w jego wiarę i wierzenia. Nie chciała atakować, chciała się dowiedzieć, kiedy coś jej nie pasowało. Nie miała wiary, nie brała rzeczy za pewnik, których nie miała przed oczami. Może to była jej wada, a może mocna strona? A może to zupełnie zależało od momentu?
- Jeśli zna przyszłość, wiedział co się stanie - stwierdziła spokojnie, chropowato. Może to chłód sprawiał, że jej głos wydawał się nieco ostrzejszy w brzmieniu - momentami tak zupełnie nie pasującym do jej zrelaksowanego i spokojnego, może odrobinę znużonego wyrazu twarzy.
Cel. Czy jakiś miała? Czy po prostu walczyła, bo nie miała już żadnego innego? Bo to było jedyne, co wtedy po wypadku zatrzymało ją przy nim? Zatrzymało przy życiu i zdrowych zmysłach? Walczyła dla walki, dla tej odrobiny adrenaliny i jako pretekst? A jednak nigdy nie przyjęła propozycji protezy - nie chciała stać się w pełni po prostu narzędziem, bronią na yokai. Chociaż czy nie tym była? Ryzykując życie jak na zawołanie, musząc podlegać rozkazom i zasadom, jednocześnie nie musząc się martwić o żadne finansowe kwestie czy zdrowotne. Służba zdrowia? Na życzenie, prywatna. Mieszkanie? Miała jedno, mogła kupić drugie, mogła nawet zupełnie przeprowadzić się do garnizonu.
Ale może dlatego tego nie robiła? Nie chciała tam być, nie tak na stałe - nie żyjąc w tamtym miejscu na stałe...
I może poczuła się tak, jak Randi czuł się z każdym jej trafnym pytaniem. Na moment wymalowane zaskoczenie. Nie spodziewała się tego pytania, nie teraz, może nie tak? Pokręciła delikatnie głową, przecząc... Choć prędko przerwała. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że o tym nie myślała - ale nigdy nie sprawdzała tego osobiście.
- Nie. I tak - powiedziała, wzdychając cicho. Upiła nieco kawy, jakby z nadzieją, że pojawi się tam alkohol, który miałby pomóc jej w wyrzuceniu kolejnych słów, które jej ciążyły. Nie czuła potrzeby, wyrzucania takich rzeczy, nie kiedy Randolph sam miał tyle przytłaczających go rzeczy. A może potrzebował tego? Potrzebował wiedzieć, że taka chęć była normalna? Że szukanie i błądzenie było normalne..?
- Nigdy tam nie wróciłam. Na plażę, gdzie zginął... - rzuciła, zaraz cicho parskając. - Sama tam... - urwała wahając się, przed powiedzeniem zginęłam. Żyła, chociaż wiedziała skąd pojawiło się u niej to przekleństwo widzenia zmarłych. - straciłam rękę. Niezbyt szczęśliwe miejsce, zawsze coś się musi przypałętać - stwierdziła, zaraz po tym zastanawiając się, ile pieniędzy przepuściła na to, żeby zatrudnić informatora i innych, żeby sprawdzili. Nie było to trudne samo w sobie - trudniej było znaleźć osobę, która podjęłaby się tego zadania, która również widziała duchy...
- Czasem... zlecam to duchowi. Niektórzy mają ciała, niektórzy potrzebują zarobić. Sprawdzić tam... wiesz, wiedzą czego szukać. Nie muszę zbyt długo tłumaczyć - stwierdziła, wbijając wzrok w ziemię przed siebie. Cel. Czy on by miał? Nie, nie powinien... wiedział, że była zaradna. Nie chciał też walczyć, to nie walka była jego celem wtedy, kiedy podjął decyzję o dołączeniu do tsunami - wiedziała, że jego celem nie było życie, a właśnie śmierć. Chciał zginąć, ale nie nic nieznaczącą śmiercią. Wtedy, kiedy dołączał...
- Nigdy go tam nikt nie znalazł. Ani moi informatorzy, ani Tsunami... nikt. Może... może gdybym nie zabiła wtedy tamtego yokai, zjawiłby się, żeby to dokończyć? Pomścić siebie? - rzuciła dalej, chociaż sama już nie wiedziała czy na pewni go znała. - Ale zabiłam to wtedy. I jedno mogę ci powiedzieć, zemsta smakuje jak pomyje.
Jakby na to patrzył teraz? Wiedziała, że zmienił pogląd na to, jakie decyzje podejmował za młodu, ale teraz? Czy nie wrócił nigdy, bo czuł się spełniony? Bo wiedział, że dała sobie radę sama bez niego? A ona jak rozkapryszona dwunastolatka chciała krzyczeć, że nie powinien jej zostawiać - że powinien wrócić, że go potrzebowała.
Bo potrzebowała. Nawet jeśli oboje wiedzieli, że była silniejsza niż żeby go potrzebować; nie potrzebowała go fizycznie czy w jakimkolwiek znaczeniu, w którym potrzebowałaby kogokolwiek innego obok, aby pomagał jej w decyzjach, albo opłacał rachunki, czy wykonywał za nią telefony.
Nie potrzebowała nawet tych drobnych gestów, kiedy kupował jej kwiaty, albo zamawiał jedzenie; kiedy przynosił śniadanie do łóżka. Nie, to nie miało znaczenia.
Nie potrzebowała go.
Tak naprawdę c h c i a ł a jego obecności obok. To był kaprys, i zachcianka. Nie cel, nie potrzeba. Po prostu tego chciała.
- Jeśli twoim celem jest walka, czym się różnisz od broni? - zapytała, dalej ze spokojem. Czym oni, mundurowe psy na posyłki rządu, różnili się od broni? Posiadając wszystkie przywileje tego świata tak długo jak byli posłuszni na smyczy, choć kto miał więcej swobody z ich dwójki? Teoretycznie jako wojskowej, nie tylko uchodziło jej więcej, ale i w hierarchii wojska Tsunami plasowało się zupełnie inaczej niż inne jednostki - a jednak, czy nie byli w najgorszej sytuacji? Żołnierze, egzorcyści i dowódcy, byli topieni przed wstąpieniem. Dosłownie ich mordowali, jeśli ci nie posiedli swojego daru w inny sposób...
- Mogłabym z łatwością dostać protezę, prawdopodobnie nawet za darmo, na koszt oddziału - powiedziała z uśmiechem, słysząc wielokrotnie podekscytowanie ich młodego geniusza w tej kwestii - słuchała tych opcji, pozwalała mu mówić i wiedziała, że nigdy nie chciał źle. Ale kiedy zaczynał opowiadać o tym wszystkim w taki sposób, kiedy mówił o zastosowaniu czy funkcjach....
- Ale jaki w tym cel, jeśli wiem, że to będzie... to będzie jeszcze bardziej bronią? - dodała, wzdychając cicho. Chociaż może nie powinna się tym dzielić? W końcu nie miała być tutaj po to, aby dzielić się z nim takimi rzeczami - powinna pomóc jemu, z tym z czym on się mierzył.
A jednak czasem łatwiej było wymienić się własnymi doświadczeniami i wiedzieć, że nie było się przecież samemu w tym, co świat zgotował.
- Mówisz, że jesteś masochistą? To wszystko jasne, czemu jeszcze ze mną wytrzymujesz - rzuciła z lekkim uśmiechem, kręcąc lekko głową. W końcu wiedziała, że często bywała... cóż, trudna w obyciu. Może za sprawą wieku? Może za sprawą, że od młodego wieku walczyła i wykłócała się o swoje? Pamiętała sprzeciw w domu, kiedy oznajmiła, że chce iść do policji - a później podobne kłótnie, kiedy jej siostra zdecydowała się pójść w jej ślady. Ale z wiekiem zrobiła się bardziej gorzka, bardziej opryskliwa - kiedyś trzymały ją jeszcze ramy społeczeństwa; tego co wypadało jej publicznie, a co nie i tego, jak powinna się zachowywać. Oczekiwania, maniery, zasady. Ale teraz? Nie miały przecież znaczenia - do tego musiała dojrzeć, nauczyć się przestrzegać świata we własnych ramach.
Usiadła obok, spoglądając na futrzaka.
- Sporo ich tutaj biega, w Asakurze. Kiedyś to były zwierzęta dla bogaczy, przynajmniej w Japonii. Wyobrażasz sobie eleganckich możnych w tych wszystkich tradycyjnych strojach, którzy na smyczy prowadzą kota, bo się boi, że ucieknie? - rzuciła z lekkim uśmiechem, bo ją samą ten widok bawił. Tym bardziej, widząc teraz kota, który wyraźnie przyjmował z zadowoleniem pieszczoty ze strony Varmusa. - Widać. Nie trzeba być specjalistą czy cię znać, żeby powiedzieć, że coś się dzieje.... - przyznała szczerze, chociaż może to była kwestia, że widziała już takich ludzi? W takim stanie jak Randolph? Wiedziała na co patrzeć. Na delikatną nerwowość, zmęczenie i niewyspanie, zagubienie które się czaiło w oczach. Żal za to, co było, a czego nie ma - za to co powinno być, a czego już nie mogło się naprawić.
- Wyglądasz jak wypruty ze wszystkiego wór po gnoju, Varmus. Ludzie, jeśli chcą to zobaczyć, zobaczą to. Jak nie to nie... ale to w porządku. Nie chciałbyś mnie zobaczyć w żałobie, i tak się dobrze trzymasz - zaśmiała się znów, chcąc rozluźnić nieco atmosferę, zelżyć cały ładunek jaki się nagromadził między nimi - choć bardziej w temacie, o którym mówili. Kiedyś trzeba było zrzucić z siebie cały balast, który się nosiło.
- Świątynie pomagają, nieco odpocząć... Byłeś już na wspinaczce? - zapytała spokojnie, chcąc zmienić nieco temat - dać mu przestrzeń do namysłu i odpoczynku. Nie powinni się przesilać.
- Co prawda nie jest najbardziej bezpiecznie wchodzić na Ryūnoyamy jak zbliża się zima... ale zimy jeszcze nie ma tak oficjalnie. Co powiesz na wycieczkę w góry? - rzuciła spokojnie, przesuwając wzrok z kota na twarz policjanta. - Wycieczka, może z nocowaniem... Niedaleko jest też garnizon, więc jeśli coś się stanie, będziemy mieli szybką pomoc. Oczyścisz trochę myśli, odpoczniesz.

@Randolph Éric Varmus


Amaterasu jinja P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Asami Kai

Czw 11 Maj - 23:36
|7 kwietnia

Gdzie nie spojrzeć płatki sakury upchnięte były w każdym zakątku miasta. Metro, chodniki, parki, klatki schodowe, ganki. Nie tylko to - sezonowe przekąski promowane przepełnionymi różem plakatami wyglądały z witryn każdej kawiarni, marketu, restauracji. Nie wspominając już o tym co działo się w Asakurze. Turyści, jak i mieszkańcy tłoczyli się pod koronami bujnych drzew zachwycając się romantyczną oraz urokliwą scenerią. Wśród ochów, achów i dźwięków wykonywanych zdjęć poniosło się siarczyste przekleństwo po którym nastąpił rzewny płacz. Kiedy Kai wskakiwał na wyższą gałąź nie zauważył jak zapalniczka wyślizgnęła mu się z kieszeni i spadła wprost na obserwującego go od chwili smarka. Szybko pojawiła się matka, która odgrażająco coś wykrzykiwała nim odeszła w dal. Chłopak wywrócił oczami. Ani myślał zejść z wysokości. Wysłuchiwał rozmaitych przymiotników siedząc na gałęzi w kucku jak małpki król. Ściśle przylegające do pnia bose stopy potęgowały wrażenie.
- Skąd w ludziach tyle zawiści... Wiosna to czas miłości! - prychną podnosząc się ostrożnie do pionu - Tsk, tsk... Mam nadzieję, że mi jej nie uszkodził - dodał po chwili ciszy z autentycznym zatroskaniem myśląc o swojej biednej zapalniczce. Nie kwapił się jednak by po nią schodzić. Zamiast tego podskoczył łapiąc się kolejnej gałęzi. Płatki różowego kwiecia mięsistym opadem sypały się gdy się podciągał. Ostatecznie wygodnie usadowił się okrakiem na wyższej kondygnacji. Związane sznurówkami buty miał przewieszone przez szyję. Ramiączka plecaka miał nałożone na opak przez co jego otwarta część opierała się o tors zamiast plecy. Jego wnętrze było usypane do połowy kwiatami wiśni - Ile tego będzie potrzebne? Chciałabyś może potem się gdzieś poszwendać wieczorem skoro jesteśmy już na miejscu? - Zaświergotał wesoło zadzierając głowę. Toshiko powinna być gdzieś wyżej. Po prawej stronie taarzy w okolicach żuchwy ciągle utrzymywało się fioletowe obtłuczenie. Można powiedzieć, że prawie wtapiał się w towarzystwo różowych kwiatków.
Asami Kai
Akiyama Toshiko

Pią 12 Maj - 18:33
 Jeśli do czegoś się przydawały te bezsensownie wielbione przez wszystkich chabazie, które – no kto by się spodziewał?! – wyrastały co roku w więcej niż połowie miasta, to do zrobienia z nich porządnego napitku w laboratorium szalonego naukowca. Mogła tylko wyobrażać sobie, jak dobrze poniewierający alkohol dałaby radę wydestylować, gdyby miała do dyspozycji sprzęt z wyższej półki niż taki znajdowany po śmietnikach albo wynoszony z kantorka klasy chemii, kiedy facetka nie patrzyła. Wiedziała jednak, że o porządnej aparaturze mogła co najwyżej pomarzyć, bo w swoim życiu nie dałaby rady odłożyć na nią wystarczająco dużo, a taty po prostu nie chciała zawracać głowy tak „głupimi” wydatkami. Jeszcze wpadłby na pomysł, żeby mu regularnie coś warzyła i już w ogóle nie miałaby czasu na siebie.
 Wychynęła spomiędzy gałęzi, odgarniając je i zerkając najpierw w kierunku oddalającej się kobiety z gówniakiem zawodzącym jakby mu na głowę spadła co najmniej asteroida, a po chwili wzrok niebieskich ślepi padł na Kaia. Zmarszczyła lekko brwi i pokręciła głową. Odwiesiła swoją torbę wypchaną różowymi kwiatkami na jedną ze stabilniejszych gałęzi, gdzie już wcześniej spoczywały jej trampki, połączone sznurówkami. Sfatygowane obuwie było dla niej pewnie równie cenne co dla jej rówieśników z innych części miasta nowiuśki Ajfonik wyżebrany od starych.
 – Im więcej zbierzemy, tym więcej nanashiańskiej sakuryżówki mi wyjdzie – odparła siadając na gałęzi, na której dopiero co stała uszczuplając drzewo o kolejne kwiatki. Nazwa alkoholu pierwotnie była zlepkiem tymczasowym, a potem jakoś się przyjęła. Z braku lepszego pomysłu na określenie nalewki, jakoś wyszło, że już tego nie zmieniła. – Ale chętnie gdzieś pójdę. Ojebałabym jakieś dango wyżebrane na słodkie oczy i wklęsłe boczki.
 Zwiesiła się głową w dół i rękami chwyciła niższej gałęzi, żeby zaraz się zsunąć, zahuśtać, a kilka chwil dalej za pomocą przełażenia po drzewie w odpowiednich miejscach, zeskoczyć na ziemię. Podniosła wypuszczoną zapalniczkę, wsunęła ją między wargi i jak dzika, niebieska wiewiórka wdrapała się znowu.
 – Może miał na tyle pusty łeb, że zaliczyła miękkie lądowanie. – Podała towarzyszowi zapalniczkę puszczając mu oczko i powróciła do swojego stanowiska zbierackiego.
Akiyama Toshiko
Asami Kai

Pią 12 Maj - 23:18
Nie był już małym chłopcem więc nie stawiał stóp tam, gdzie gałęzie niebezpiecznie się zwężały, nie piął się w górę tak jak zgrabna i giętka towarzyszka. Nie stanowiło dla niej problemu by rączo przemykać z jednej gałęzi na drugą. Miał w sercu cień zazdrości. Nie było w niej grama zawiści czy zgryzoty. Nie mógł nikogo winić, że czas płynął sprawiając, że szybko rodziły się w jego głowie bardziej dorosłe myśli. Tak jak teraz, jak prawdziwy biznesman pomyślał o możliwościach optymalizacji.
- W sumie można byłoby nagonić dzieciaki. Pojutrze będę miał nieco luzu to bym zgarną i zaprzągł do roboty - Zamyślił się przedsiębiorczo. Był w końcu starszym bratem dla nie małej gromadki sierot będących pod opieką Kyoken. Wiedział też, że najlepszy pracownik to taki który jest w końcu za młody by wiedzieć czym jest prawo pracy. Nie miał oczywiście nic złego na myśli. Naprawdę - Miałyby jakąś odskocznię od tej nieustannej ulewy. Pewnie nawet połowa nie wierzy, że mamy Hanami - wzruszył ramionami - Jak ciągle będzie tak padać to słowo daję pozmieniają się w kijanki - cmoknął bezradnie. - Chciałabyś wtedy też się z nami zabrać? - Zawołał patrząc przy tym jak dziewczyna sprężyście odzyskała równowagę po skoku. Różowy deszcz płatków kontrastował z kolorem włosów. Pytanie nie było zobowiązujące. W końcu wiedział, że nie każdy lubił ciągać się po mieście z hałastrą ledwie nastolatków. Jemu osobiście to nie przeszkadzało. Był bardzo cierpliwy w stosunku do dzieci, nie każdy był jednak taki.
- Dzięki - odebrał swoją własność. Uśmiechną się psotnie łapiąc posłane oczko. Łatwo było go wpędzić w dobry nastrój - Może zrobimy więc zawody, co? Po tym, jak skończymy zbierać pójdziemy na miasto i zobaczymy kto w ciągu godziny zgarnie łupów o większej wartości. Przegrany będzie musiał wypowiedzieć Haiku wychwalające zwycięzcę
Asami Kai
Akiyama Toshiko

Sob 13 Maj - 15:44
 Zawsze była drobna, często na istnym skraju niedożywienia. Potrafiła zdobyte albo ciężko zarobione jedzenie oddać komuś w sierocińcu, samej zadowalając się minimalną porcją pozwalającą jej jakoś dotrwać do kolejnego posiłku. Gotowała w domu, gdzie z kolei starała się dzielić z ojcem, ale całe życie spędzone w Nanashi zdążyło się na niej odcisnąć. Drobna postura, raczej chudzielcza sylwetka, wzrost na dolnej granicy średniego. Dzięki temu mogła wchodzić w miejsca niedostępne dla niektórych, zdobywać skarby ukryte poza zasięgiem starszych i stanowić kartę-pułapkę, jeśli trzeba było kogoś złapać na litość.
 - Może ewoluujemy i wyrosną nam skrzela. Przeszłabym się. Mój blok to praktycznie basen, w mieszkaniu cieknie mi po ścianach. Nie wiem jakim cudem nie złapałam jeszcze zapalenia płuc. - pomysł ze zgarnięciem dzieciaków do pomocy bardzo się jej podobał. Nawet, jeśli najmłodsi nie skorzystaliby z opcji alkoholizowania się potem, zawsze dla nich też można było coś zrobić. Na pewno by im się opłaciło, a nie nudziły by się chociaż i nie mokły gdzieś tam na ulicach. Nie ma co, porządne czyszczenie dzielnicy ktoś im załatwił.
 - A więc musiałabym wygrać. - Posłała mu zadziorny uśmieszek spomiędzy kwiatków, które właśnie zaczęła delikatnie odrywać od łodyg. Mohła mieć tylko nadzieję, że Amaterasu się nie zdenerwuje za takie ogałacanie jej drzewa na terenie świątyni. Ale potem i tak jakby były z tego wiśnie to by się pomarnowały. Nikt by tego nie zbierał oprócz łakomych szpaków. - Nie jestem zbyt dobra w poezję. Przyjmuję wyzwanie! - Podałaby mu rękę, żeby to przyklepać porządnie, ale w chwili obecnej była odrobinę za daleko i nie chciała narazić się na upadek. Obita kość ogonowa to nie coś, czego by teraz pragnęła.
 - Gdzieś potem się rozsiadamy, żeby świętować zwycięstwo?
Akiyama Toshiko
Asami Kai

Nie 14 Maj - 1:08
Czuł lekkie wyrzuty sumienia, że częściej można było go znaleźć w Karafunie lub Fukkatsu niż Nanashi. O ile problemów nie miał mniej o tyle letnia przerwa międzysemestralna dawała mu furtkę do tego by wynagrodzić swoje braki innym. Dzięki temu do października wszystkie ziomeczki oraz pchełki z Kyōken powinny go mieć na nowo po dziurki w nosie i będzie mógł z czystym sumieniem wrócić na uczelnię, kiedy zacznie się nowy rok. Uśmiechnął się wesoło.
- Idealnie. Ogarnę zgraję i dam ci znać smskiem jak to w ramy czasowe udało mi się zamknąć. Będziesz mogła dołączyć pod sierocińcem lub znaleźć nas już w Asakurze. Może się zapuścimy bardziej w głąb prywatnych terenów wokół świątyni. Wątpię by za dnia ktokolwiek miał czas pilnować, a będzie drobny dreszczyk adrenaliny i łatwiej będzie przypilnować zgraję jak nie będą się mieszali z turystami - co im mogło grozić, jakby wpadli. Ścigałby ich jakiś zdziadziały monk z miotła strasząc policją? Zapowiadało się całkiem zabawnie. Może będzie to całkiem przyjemne wspomnienie z Hanami warte przywoływania przez jakiś czas - Tylko trzeba byłoby im ogarnąć jakąś zakąskę. Mam pomysł nawet, tylko trzeba byłoby trochę dopomóc by się spięło. Ogarnęłabyś wiadro ryżu lub masz kogoś kto by załatwił? - przeważnie tak to już było, że jak pomyślał o czymś niezobowiązująco to w ciągu kolejnych kilku uderzeń serca miał w głowie cały plan działania. Dokładnie wiedział, jak będzie wyglądał kolejny wypad na Hanami pojutrze. Czuł dziecięce podekscytowanie na samą myśl. Nie mógł się doczekać.
- Chciałaś powiedzieć raczej, że chciałabyś więc wygrać. Ale pochwalam nastawienie - kiwnął głową jak stary mistrz pobłażający ambicji uczniowi, który nie wiele w życiu widział. Żarty żartami ale mimo wszystko był pewny swego. Może nie był słodką, drobną dziewczyną, lecz miał własne techniki przekonywania - Spokojnie dopilnuję byś miała dziś jak ją poćwiczyć - zapewnił dorzucając kilka kępek delikatnych kwiatostanów do wnętrza plecaka. Zamyślił się na krótką chwilę - Myślę, że sam akt wychwalania zwycięzcy możemy rozegrać na dachu teatru kabuki w Asakurze. Nienajgorsza scena by oznajmić tłumowi cudzą wyższość, a i będzie iście poetycko, hah - figlarne rozbawienie zabłysnęło w jasnych tęczówkach. Bardzo mu się podobała wizja - Później zakończyłbym wieczór gdzieś w jakimś klimatycznym miejscu. Ceramiczne dachówki długo trzymają ciepło. Myślę, że nie trudno będzie nam znaleźć jakiś kawałek dachu. Może nawet w towarzystwie kwitnącej wiśni. Dawno nie świętowałem tak pobożemu Hanami więc czemu nie zrobić tego dziś? - wylegiwanie się na ciepłym dachu, z alkoholem i zakąską, z sypiącym się kwiatem wiśni i znajoma dusza obok.
Asami Kai
Akiyama Toshiko

Nie 14 Maj - 17:56
 Odkąd padało, starała się nie siedzieć w Nanashi. Dodatkowe zmiany w knajpce pani Tahibana, jakieś dodatkowe lekcje, pomaganie w szkole, udzielanie korepetycji młodszym dzieciakom z przedmiotów, w których czuła się trochę lepiej. Mimo wszystko wracała jednak codziennie do dzielnicy, owijając się na samej granicy płaszczem przeciwdeszczowym, rozkładając trzymającą się na słowo honoru parasolkę i wkraczając w ten niekończący się prysznic.
 – Dobra, to będę czekać na info. A w kwestii ryżu… Mam sporo skitranego na tę nalewkę, żeby zrobić z niego zacier pod sam alkohol. Mogę się podzielić, a w razie czego wyżebram u cioci więcej. Wiedziałeś, że Jirō ma siostrę? W ogóle nie wyglądają podobnie. W dodatku ona w centrum mieszka. Jak dla mnie to mnie wkręcają… – Zmrużyła podejrzliwie oczy. Co to za rodzina, że dowiaduje się o niej po takim czasie? Nic właściwie do kobiety nie miała, bo była całkiem miła, ale trącało jej to czymś bardzo podejrzanym. Nie podejrzewałaby rodziców swojego ojca o posiadanie jeszcze jakiegoś purchlaka, któremu udałoby się w życiu. Nikomu z Nanashi nie udawało się w życiu.
 – Hmh! Wygram, zobaczysz! – Wypięła dumnie tę swoją płaską klatę, opierając dłonie na bokach. Zarzuciła delikatnie głową, odgarniając jakiś luźny kosmyk włosów, który musiał się wydostać z warkocza i teraz postanowił połaskotać ją po czole, jakby wyśmiewał ostatnie stwierdzenie. Dobrze było mieć marzenia, nawet takie drobne. Ale cóż, najwyżej będzie się uczyła poezji poprzez praktykę.
 – Ale… ale tak publicznie… – zmieszała się lekko i aż przytrzymała bardziej wiśniowego drzewa. Nabrała więcej powietrza przesyconego słodką wonią kwiatów, żeby uspokoić nagły skok nerwów. Nie lubiła publicznych wystąpień, przemów i jak ludzie na nią patrzyli. Tym bardziej dostawała motywacji, żeby jednak podejmując się wyzwania postarać się z nim jak najlepiej i nie skończyć na przegranej pozycji. – Dobra. Jakbym miała się pogrążyć, to już na całego. Ciepłe dachówki mi to wynagrodzą.
 Zapięła torbę i zeszła na ziemię, gdzie wsunęła na stopy buty i poprawiła przewiązaną w pasie jadowicie żółtą bluzę. Uniosła wzrok w kierunku Kai’a, czekając aż ten również opuści kwiatowy posterunek przygotowany do walki.
 – Gotowy? Do podboju za trzy… dwa… jeden… POWODZENIA! – Ze śmiechem puściła się biegiem w obranym przez siebie kierunku, zamierzając zdobyć tyle łupów, ile tylko zdoła unieść, upchnąć po kieszeniach i w torbie.

 | zt x2
Akiyama Toshiko
Shogo Tomomi

Nie 20 Sie - 23:06
| 9 sierpnia

Nie spodziewał się akurat takiego zlecenia. Popołudniem, chociaż wyjątkowo gorące, pociągało amatorów słońca i wycieczek. Starszy jegomość, który bez mrugnięcia opłacił z nadwyżką usługę, ukłonił się w milczeniu, niedaleko przejścia, po których, w raz - zapewne ze służącym, podążył z cierniem uwieszonej nad głową parasolki - w górę stromych schodów.
W zasadzie, Shogo mógł odjechać i pojawić się za dwie godziny w tym samym miejscu, odbierając jegomościa w tradycyjnym stroju i spojrzeniu ostrym, jak katany, które - mógłby przysiąc, musiał nosić przy boku bardzo często. Mimo to, z cichym impulsem, zmienił zdanie, pozostając w zasięgu. W pierwszej kolejności zdecydował znaleźć się miejsce, co najmniej odrobinę osłonięte - tak, przed dojmującym skwarem, jak i krzywymi spojrzeniami, nie tak wyrozumiałych pielgrzymowiczów. Wspiął się wyżej, odnajdując - za siecią karłowatych drzew, ścieżkę, a potem, coś na kształt osłoniętej bluszczem altany, czy też, starej, nadgryzionej przez czas (i być może jakieś drapieżne zwierzaki) acz zapomnianej bramy Torii. Zwolnił kroku przy jednym z szerszych filarów, by obrócić się i oprzeć bark o zmurszałe drewno. Cień, pod którego mizerny chłód się wsunął, oddał mu moment ulgi. Z kieszeni spodni, wyciągnął zmiętą nieco, paczkę papierosów. Wsunął wygięty zwitek między wargi, a drugą dłonią wysunął nagrzaną ciepłem ciała - zapalniczkę. Zaciągnął się, gdy płomyk zajaśniał żarem, a dym objął łaskawie stęsknione nikotyny płuca.
Zsunął przyciemnione, okrągłe jak oko szpilki okulary niżej, na nos, mimowolnie zamierając, słysząc za sobą nierównomierny szmer. A może melodię? Czyjś głos? Zmrużył powieki, a brwi sięgnęły się, gdy odchylił się, bezczelnie bardziej, bez skrupułów, zaglądając za przyprószone próchnem drewno filaru, które odsłoniło mu niemal całkowicie osłoniętą przed gorącem - wnękę. A w niej beztrosko pochyloną nad... nad obrazem? kobietę. Niemożliwe. Odchylił okulary, zaglądając głębiej i w końcu, wsuwając się do środka, pozostając jednak w chwilowej ciszy. I tylko drgające poruszeniem kąciki warg, objawiały zamiar, który zakołysał się w głowie yurei.
Poruszał się cicho. Potrafił. Lata pracy i umiejętność, którą posiadł wraz z przebudzeniem - dawała mu pewność, że zbyt szybko - nie zdradzi swojej obecności. Znajdując się wystarczająco blisko, nachylił się nieco, górując nad czarnowłosą artystką, by z zaciekawieniem spojrzeć na barwną paletę.
- Panienka, często tak w ekstremalnych warunkach pracuje? - zagaił w końcu, nadając tonowi prostej ciekawości, chociaż charakterystyczna chrypa niskiego głosu, nadała rozbawionej ciężkości pytaniu. I chociaż nie chciał brzmieć nachalnie, faktyczne zainteresowanie wypchnęło go głębiej na bezczelności.

@Itou Alaesha


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Itou Alaesha ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku