Inari jinja
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Gru - 20:50
Inari jinja


Jedna z najpiękniejszych świątyń w mieście, w której centrum znajduje się wiekowe drzewo wiśni, pięknie rozkwitające od późnego marca do połowy kwietnia. Poświęcona bóstwu Inari i poprzez swoją obszerność, często staje się głównym miejscem różnorodnych festiwali i wizyt, również na tradycyjne miyamairi, które jest pierwszą wizytą w świątynie przez noworodki i musi zajść między pierwszym miesiącem, a setnym dniem od narodzin dziecka.
W weekendy oraz święta, świątynia jest wręcz oblegana zarówno od wizytujących jak i od odprawianych ceremonii, choć nie można odebrać jej popularności wśród par starających się o potomstwo czy uczniów, którzy stają w życiu przed zdawaniem egzaminów, aby dostać się na uniwersytet Fukkatsu.
Wśród ofiarujących, najbardziej popularnymi datkami na rzecz Inari jest ryż oraz sake - choć świątynia przyjmuje również inne dary.
Przy wejściu można znaleźć zarówno fontannę z zapewnionymi hishaku do nabrania wody i późniejszego obmycia dłoni, oraz ust - a także, choć już nieco głębiej, skrzynie na datki przy których można złożyć swoje krótkie modły.

Haraedo
Hattori Heizō

Nie 11 Gru - 15:14
Zapomniałem spytać — zaczął ze słyszalnym zawahaniem, jakby nie był pewien, czy powinien podejmować ten temat; jego głos był nieco stłumiony przez naciągnięty na usta szalik. Szli już od dobrych kilkunastu minut, grzęznąc butami w śniegu, którego w ostatnim czasie tylko przybywało, Hattori miał więc czas, by zastanowić się nad niecodziennym poleceniem matki Rainera. Był już prawie środek nocy, a oni jak gdyby nigdy nic podążali przez najbliższą okolicę w poszukiwaniu – jak to ujęła – dziwnych śladów. — Twoja matka sprawiała wrażenie, jakby wiedziała, co dokładnie zostawiło te ślady. Domyślam, że chciała to przede mną ukryć, ale skoro już tkwimy w tym razem, to chyba powinienem wiedzieć?
Jeśli miałby przypisać sobie jakiś talent, to z pewnością byłoby to łapanie za słowa lub dopatrywanie się podprogowych przekazów u innych. Wystarczyło subtelne urwanie zdania przez kobietę, by przykuć jego uwagę, nawet jeśli w perspektywie ich całego spotkania odegrała ona niewielką rolę. Rzecz jasna, poza oczywistym przerwaniem im zabawy.
  Zerknął na niego z ukosa z niemym już wyczekiwaniem. Uznał, że lepiej dla nich obojgu byłoby, gdyby wiedział, z czym mają do czynienia. Wciąż był na etapie zaznajamiania się z duchami, a to wydawało mu się cenną informacją. Dziwne, bo przeważnie starał się dobrowolnie nie mieszać w takie sprawy, uznając, że przymykanie na to oczu było lepszym rozwiązaniem – teraz jednak nieco bezmyślnie, ale i bez uczucia niepokoju, pakował się w kłopoty. Może z ciekawości, może ze względu na towarzystwo, a może podświadomie średnio uśmiechało mu się, by Seiwa szedł tam sam. To, że wysyłali go tam bez żadnego wsparcia, tym bardziej wydawało mu się dziwne.
  Okolica, w której się znaleźli, wydawała się dziwnie martwa. Światła lamp ulicznych już jakiś czas temu pozostawili za sobą. Niepełna tarcza księżyca stała się jedynym oświetleniem, a biel śniegu sprawiała, że noc nie wydawała się taka straszna. Gdzieś nieopodal już można było dostrzec kilka tlących się punkcików; były to drobne płomienie niezgaszonych świec. Nieczęsto odwiedzał Asakurę, ale kojarzył świątynię, do której właśnie się zbliżali.
  Poruszył zmarzniętymi palcami, najpierw wzmacniając, a później rozluźniając uścisk na rękojeści łuku. Pod jego butem rozległ się trzask łamanej gałęzi, która ugrzęzła pod śniegiem, ale nie przejął się tym zbytnio – nie polowali na żadne zwierzę, które mogłoby czmychnąć spłoszone, choć z pewnością byłby to przyjemniejszy scenariusz. Ślady, które prowadziły ich ku świątyni, w niczym nie przypominały śladów, które mogłoby zostawić po sobie zwierzę, chyba że mieli do czynienia z jakąś cholerną kałamarnicą, ale o takiej wersji zdarzeń nie śmiałby nawet pomyśleć.
  — Wydaje mi się, czy jest ich coraz więcej? — rzucił mrukliwie, gdy przekraczali bramę miejscowej świątyni. Palcami sięgnął w stronę mijanego filaru, na którym wspierało się potężne zadaszenie, opuszkami palca wskazującego i środkowego przesuwając po czarnym śladzie, by sprawdzić, czy był jeszcze świeży; później już w bezwarunkowym odruchu potarł nimi swój kciuk, zahaczając o materiał mitenki.

Rzut eventowy: 14 – porażka.
Ekwipunek: łuk bloczkowy; 10 x yanone + 10 do wyniku na broń miotającą (tylko 3 z nich są pod ręką w kołczanie, reszta została schowana w pudełku); 7 zwykłych strzał w kołczanie (zgarnięte z Minamoto).
Hattori Heizō
Seiwa-Genji Rainer

Sro 14 Gru - 23:29
Androgyniczne rysy Inari śledzą ich jak trzecioplanowa, czuła postać o oczach zasłoniętych matczynym przerażeniem. Dumna, rzeźbiona w marmurze sylwetka piętrzy się nad tymi mniejszymi, gdy mijają ją całkowicie zapomniawszy o miejscu, w którym się znaleźli. Krzywe łuki świątyni nikną w ciemności nocy a na jej fasadzie osiada zimno teraz skrzące się w jaśniejącej łunie księżyca. Przed budynkiem podłużne, stawiane na metalowych stelażach świece. Ich ogień niezmordowany; pali się niezależnie od wiatru jakby płomienie posiadły siłę woli. Trzymały się życia jak wszędobylska w Asakurze tradycja. Wpisana niejako w historię miejsca i jego mieszkańców, dumnego klanu Minamoto, ale i w rzędach opasającej dzielnicę flory i fauny. Naturalnie najczęstszym widokiem były drzewa wiśni — yama. Latem delikatnością płatków ugładzające ostre kształty rysującej się za nimi architektury, lecz zimą ziejące pustką, jakby z końcem roku świat rzeczywiście ulegał przeobrażeniu. Najpiękniej jednak wyglądały na przełomie lutego i marca, gdzie różowawe kwiaty zdobiły okruchy śniegu, okruszyny niemal, które opadłszy topiły się dnia następnego. Seiwa lubi tę okolicę. Jego serce skromnie skłania się ku spokoju świątyni, ku pogodnej fizjonomii Inari. Bóstwa, pod którego opiekę oddano tutejsze ziemie. Wie chłopiec, że i jego oddano, bo on z tym, co pod stopami i tym, co wokół, scalony w jedno. Bardziej niźli z centrum miasta, gdzie hałas ściskał ciało do malutkiej, poddenerwowanej drobinki, gdy ta zdolna była wybuchnąć w każdej chwili. Teraz jest jednak rozluźniony. Krokiem pewnym acz wolnym, z poszanowaniem ziemi, po której stąpa, idzie przed siebie. Nie do celu a z oczyma utkwionymi naprzeciw ich sylwetek, bo zło czai się nie tylko za plecami. Milczy dłuższą chwilę, jak nie on przecież. Spojrzenie ma odległe, cofnięte ku historii miejsca, ale teraźniejszości trzymające się przez słowa matki. Jej drżące w sylabach zaaferowanie spina mięśnie, ale nie w stresie, nie w panice zgarnia ciało ku bojowej gotowości. To poczucie odpowiedzialności za sprawę, za towarzysza, którego — być może niepotrzebnie — ciągnął za sobą. Nieprzyzwyczajony do pracy w grupie, nawet tak prostej i potencjalnie bezpiecznej, nie do końca wie podług jakich zachcianek działać: egoistycznych, które duszę popychają ku ciemniejszym, zdradliwym kątom dzielnicy; czy innych, jeszcze nienazwanych, karzących zostać w połaci światła ulicznych latarń i skromnych, kładzionych pod ich stopami świec.
  Jest na chwilę po północy.
— Ach, tak — wyrwany nagłym pytaniem wyzbywa się zamyślenia z zaszłych wilgocią oczu; to mróz podrażnia gałki, wkrada się i pod skórę, gdzie na policzkach zostawia krwawe maźnięcia wypieków, skórę na powiekach podkolorowując sinizną i na usta kładąc śliwkowe odcienie. Milczy chłopiec dłuższą chwilę, jakby ważąc słowa, ale spojrzenie nie śledzi zdań a rozgląda się wkoło przy smutku wpisanym w stoicki wyraz twarzy Rainera. Seiwa kuca na krótką chwilę, by na pozór przyjrzeć się dogasającemu płomieniowi, który rusza się zbyt uporczywie, jakby próbując wyswobodzić się z narzuconych nań kajdanów. — Może masz rację. Może wiedziała. Jeśli posłali po mnie to zapewne mieli ku temu powody. Nauczono mnie nie zadawać zbyt dużej ilości pytań, jeśli chodzi o odgórne polecenia, więc tego nie robię. — Wzrusza ramionami, ale delikatnie i niemal zbyt wolno, by był to ruch swobodny. Dłoń chłopca ciągnie ku płomieniowi, który w rozpaczliwym tańcu próbuje utrzymać się przy życiu. Dziwne. Palce naśladują jego ruchu tuż obok czarnego jak słoma knota świecy. Mimo to ogień wciąż chybocze się podług tylko przez niego słyszanej melodii. Chłopiec unosi ciało do pionu i poprawiając czapkę, którą mocniej zaciąga na uszy, dodaje: — Minamoto nie istnieją tylko po to, by istnieć. Czasami też chronią to, co jest im najbliższe. W tym Asakurę. — Głos ma poważny i skupiony w dźwięku zbliżający się do szeptu. — Przepraszam, jeśli poczułeś się… pominięty? Nie chcę cię na nic narażać, Heizō. Jeśli w którymkolwiek momencie będziesz chciał się wycofać, śmiało. To całe zamieszanie nie jest twoim.
Nikły uśmiech rysuje się w półmroku nocy. Rainer zapomina się. Spojrzenie padające z czarnych źrenic zbyt długo osiada na kościach jarzmowych drugiego z chłopców, stąd chłopiec po chwili szybko rozgląda się. Nie powinien tracić na skupieniu. Przy nadgryzieniu od wewnętrza lewego policzka marszczy brwi i na nowo sięga wzrokiem dalej, za najbliższe, ogołocone drzewa.
Ta świeca, pod nami… Jej płomień działa wbrew pogodzie. Coś jest nie tak. Być może to miała na myśli moja matka. — Choć nie ruszywszy się z miejsca, to ze wzrokiem wcześniej błądzącymi po okolicy, teraz wraca ku niego z podwojoną czujnością. — Czasami nie trzeba wiedzieć, by czuć.
Zostawia go na moment, krótką chwilę, by wolnym, przemyślanym slalomem minąć parę świec. Wszystkie inne ciągną ogień do góry; we wpisanym w choreograficzne dygnięcia spokoju przypominają dzisiejszą noc. Gdy wraca widzi jego wzrok skierowany ku dłoni, a zbliżywszy się jeden ze śladów, który nie wiedzieć kiedy znalazł się na chłopięcych palcach. Oczy, choć wcześniej zmęczone, teraz otwierają się w niemym przestrachu.
Och, nie — szepce cicho, ku sobie, ku sercu, które zabiło nagle i mocno. Podchodzi się do drugiej z sylwetek w dwóch szybkich susach i chwyta go za nadgarstek gwałtowniej, jakby wcześniejsza czułość niekontrolowanie uleciała. Nerwowo przygryza policzek. Ponownie, choć tym razem mocniej, boleśniej, byleby poczuć. Spogląda na maź znaczącą chłopięcą dłoń i kręci głową w cichym zastanowieniu. — Nie wiem, czy to dobrze, że ich dotknąłeś. Powinienem…
  Nie zdąży skończyć zdania.

Rzut na badanie śladów z Asakury (+20 za przeprowadzony rytuał): 98

@Hattori Heizō  @Mistrz Gry

Inari jinja OFYT8mg


Inari jinja Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Mistrz Gry

Pią 16 Gru - 5:07
No matter where you go or what century you’re in,
the past is laughing, right now, behind your back...

To nie był pierwszy raz, kiedy podobne tusze unikały pomiędzy drzewami w dzielnicy - choć nigdy nie stanowiło to tak ogromnego problemu; nigdy nie było tak wyraźne dla niewprawionego oka, ani tak ostentacyjne; nigdy nie było to wyzwaniem, z którym klan Minamoto sobie nie radził, doskonale znając i pielęgnując swoje dziedzictwo, które zdawało się jednak powoli wymykać z dłoni i zatracać, im bliżej początku zimy się znajdywali. Coś unosiło się silnie w powietrzu, podpowiadając różne wonie, a im bliżej świątyni się znajdywaliście, tym ciężej było wam oddychać. Chłodne, charakterystyczne powietrze, zaczynało nieco bardziej kuć wasze nozdrza, kiedy tylko je wdychaliście jakby miliony igiełek były wbijane w wasze błony śluzowe - jednak pośrodku tego zapachu zbliżającej się wielkimi krokami zimy, wyczuliście coś jeszcze. Zapach ziemisty i ciężki, dla niektórych przyjemny, kiedy innych odtrącał - sadzy lampowej wykorzystywanej od tysięcy lat do tworzenia tuszy kreślarskiej. To nie była kompozycja do kadzideł, które z pewnością były palone w świątynie w trakcie zachodu słońca.
Gdzieś w oddali usłyszeliście dzwonki wietrzne - wiatr wciąż był odczuwalny, choć teraz ten delikatny szum mieszał się z czymś jeszcze. Delikatny pluskot wody, szuranie przypominające moździerz, choć nie było tak ciężkie - jakby komponenty były znacznie kruchsze. Szur pędzla po papierze, po czym znów cichutki pluskot. Pisk, warkot, i znów pluskot, a po tym ponowne ucieranie, jakby twórca był wściekły na swoje dzieło - jakby coś było niewystarczająca w chłodzie nocy.
Heizō mógł poczuć, że plama była już zastygnięta - nic nie pozostało na jego rękawiczce, ale wystarczyło odczekać kilka chwil, kiedy dostrzegliście jak plama zaraz nabiera jakby większej ilości wymiarów - wklęsa do środka, w głąb drewna bramy, aby zaraz pojawiła się w niej okrąglutka kulka ze źrenicą. Ta jakby się rozejrzała, chodź tylko przez krótką chwilę, a po tym zamrugała kilkukrotnie, namierzając wasze sylwetki.
Pierw przyjrzała się Heizo. Żaden z twoich ruchów nie pozostał niezauważony, oko powolnie wodziło za każdym z nich, a jeśli spróbowałeś zwiększyć odległość między sobą, a stworzeniem, jego źrenica odpowiednio się dopasowała do tego ruchu - lub przesunęła na kolejny, najbliższy budynek lub donicę, przeskakując i przemykając po ziemi.
Jeśli spróbowaliście się rozejrzeć w trakcie oglądu waszych postaci, mogliście zauważyć, że wcale to nie jedyne ślepie, które bacznie się wam przygląda - choć cała reszta zatrzymywała odpowiednią odległość. Plam były dziesiątki, a przynajmniej tych które były w zasięgu waszego wzroku.
Po tym skupienie przeszło na Rainera. Z początku istota zachowywała się dokładnie tak jak przy twoim towarzyszu, ale prędko mogliście usłyszeć cichy warkot. Dziwna plama krwi przeskoczyła na ziemię, znów zamieniając się w dwuwymiarowy twór, szczerząc zaraz śnieżnobiałe kły na stopę członka klanu Minamoto.

| Witam serdecznie moi drodzy i dziękuję za wzięcie udziału w misji - a także gratuluję wyrzuconego sukcesu w śladach tuszu. Pozostanę z wami w wątku - regulaminowo więc wątek zmienia się na terminowy, choć aby nie było za mało czasu ze względu Keity na udział w wydarzeniu, postaramy się trzymać około 72h (jeśli odpisy pojawią się szybciej, mój post również pojawi się szybciej).

Termin na odpis upływa o 22:00 20 grudnia.

Rainer - możesz wykonać rzut na zręczność (lub dowolny inny jeśli chcesz wykonać inną akcję), aby uniknąć tuszowych ząbków. Jeśli unik okaże się porażką, czujesz krótki i silny ból, a istota zaraz po tym ucieka gdzieś wgłęb świątyni. Na stopie będziesz mógł chodzić bez większego dyskomfortu.


- Kyou


@Seiwa-Genji Rainer  @Hattori Heizō
Mistrz Gry
Hattori Heizō

Pią 16 Gru - 16:32
Wyczekujące spojrzenie spoczywało na przykucniętej, chłopięcej sylwetce, która pochylała się nad podrygującym niespokojnie płomieniem. Hattori, zbyt skupiony na twarzy Rainera, nie zwracał uwagi na dziwną anomalię, choć ciepły blask co chwilę zmieniał położenie cieni na jego policzkach, przy nosie i oczach; sprawiał, że w czarnych tęczówkach co rusz pojawiał się nowy błysk, który przyćmiewał poprzedni. Chociaż Seiwa milczał w nienaturalny dla siebie sposób, dał mu czas. Nie ponaglał, bo i on nie robił tego, gdy Heizo – czasem świadomie, czasem nie – szukał w głowie właściwej odpowiedzi.
  Uniósł brew, co tylko uwydatniło pytający wyraz na jego twarzy. Odpowiedź może i się pojawiła, ale w praktyce niczego nie wyjaśniała. Co najwyżej tyle, że Rainer też nie został dostatecznie dobrze zaznajomiony z tematem, a to na pewno nie sprzyjało polowaniu. Z początku zawsze dobrze było wiedzieć, na co się poluje – ułatwiało to zastawienie odpowiedniej pułapki. Tymczasem byli uzbrojeni jedynie w strzały i w pewność klanu Minamoto co do ich użyteczności. Hattori, choć nie zawsze ostentacyjnie dzielił się tym ze światem, zawsze nosił w sobie tę odrobinę sceptycyzmu, dzięki której w najgorszym wypadku mógł uniknąć rozczarowania, a w najlepszym – zostać mile zaskoczonym.
  — Nie zadałeś ani jednego pytania — zauważył, opuszczając wzrok niżej, ku świecy. — Nie robisz tego, nawet jeśli coś mogłoby ci zagrażać? — słowa, choć pozornie neutralne i oddarte z emocji, miały w sobie tę słabo dźwięczącą nutę przejęcia. Nie wydawał mu się bezmyślny, stąd trudno było się dziwić temu, że nie do końca wierzył w ślepe wypełnianie poleceń. Domyślał się za to, że nawet jeśli miał jakąś wiedzę na ten temat, zwyczajnie nie chciał się nią podzielić. Czarnowłosy z kolei, pokiwawszy głową, najwidoczniej zrezygnował z kontynuowania tematu, jakby dla zasady uznał, że ochrona dzielnicy leżała w zakresie jego obowiązków.
  Po chwili podążył spojrzeniem za podnoszącym się Rainerem. W srebrnych tęczówkach, oświetlanych płomieniem stojącej pomiędzy nimi świecy, pojawił się zacięty błysk.
Za późno. Poza tym lubię dowiadywać się nowych rzeczy. Myślałem, że będzie łatwiej, ale najwidoczniej muszę poskładać to wszystko na własną rękę — stwierdził, wzruszając przy tym ramionami. Nic nie wskazywało na to, żeby martwiło go ewentualne zagrożenie, chociaż to trwało zawieszone w powietrzu, zbyt ciężkim na zimowe standardy. — Powiedzmy, że mam swoje powody, żeby tu zostać.
  Powody, nad którymi wyraźnie nie zamierzał się rozwodzić. Jego spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na dłużej, choć wlepione w ciemne, chłopięce oczy, pod którymi niezmiennie malowały się cienie, jakby czuł się zobowiązany do tego, by na to dłuższe przyglądanie mu się odpowiedzieć dokładnie tym samym. Dopiero wiedziony jego głosem, raz jeszcze poświęcił uwagę świecy, która swoimi ruchami bez przerwy się o nią dopraszała.
  — Dziwne — przyznał, łapiąc się na tym, że zupełnie odruchowo naciągnął szalik mocniej na nos, jakby chciał się uchronić przed tym nieprzyjemnym ciężarem, który dostawał się do jego płuc wraz z oddechami. — Czujesz? — spytał, chcąc się upewnić, że z jego zmysłami było wszystko w porządku. Obrócił głowę w kierunku, z którego dobiegały przytłumione dźwięki, kompletnie nie pasujące do otoczenia – to dzięki temu natrafił na pierwszy wyraźniejszy ślad tuszu, który nie pozostawił na jego palcach wilgotnego uczucia.
  Ściągnął brwi, gdy Rainer w momencie znalazł się obok niego, ściskając jego nadgarstek mocniej niż było to konieczne, ale nie wyszarpnął się gwałtownie. Przez moment faktycznie żałował, że dotknął czarnego śladu, ale szybko uświadomił sobie, że nie poczuł się gorzej, a jego ręka była w jednym kawałku. Nic się nie działo.
  — Nie są świeże, Rai — odpowiedział spokojnym głosem, różnym od silnego, nerwowego wręcz, uścisku na nadgarstku. Rozprostował luźno palce, chcąc pokazać mu, że na opuszkach nie pozostała nawet drobna plamka tuszu; uznał, że to zmieniało postać rzeczy. Cokolwiek im zagrażało, raczej nie miało wiele wspólnego z roznoszeniem dziwnych infekcji. Pozostawiane ślady z początku wydawały się tylko wskazówką, która prowadziła do miejsca docelowego.
  Tak przynajmniej sądził.
  Filar – czy raczej jego część – nagle się poruszyła, a Heizo zastygł w miejscu, wpatrując się w ciemny punkt, który z niewyjaśnionych względów nagle ożył. Srebrne tęczówki znieruchomiały i poruszyły się dopiero, gdy przyszło im przesunąć się wraz z ruchem ciemnego kształtu. Nie rozumiał już ostatnich słów, nieświadomy tego, że Rainer sam z siebie zawiesił głos, nie kończąc zdania, bo najwidoczniej zdążył już zauważyć, że nie byli tu sami. Trudno było oprzeć się wrażeniu bycia obserwowanym z każdej strony.
  — Uważaj — wyrwało się z jego ust gwałtownie, gdy coś zawarczało ostrzegawczo. Był to tylko odruch – nie wątpił, że zasłyszany dźwięk dotarł także do uszu Seiwy – tak samo, jak odruchem było cofnięcie się o krok do tyłu, choć jego nadgarstek wciąż więziony był w kurczowym uścisku. Na szczęście nie był gwałtowny w swoich ruchach, jakby podświadomie zdawał sobie sprawę, że agresja może spotkać się z równie agresywnym odzewem.
  Co to, do jasnej cholery, było?

@Seiwa-Genji Rainer @Mistrz Gry
Hattori Heizō
Seiwa-Genji Rainer

Pią 16 Gru - 20:57
Nie wie, gdzie podziać słowa. Te jak żywe stworzenie pełzną po krtani, by myśli, wcale nie tak przyjemne, ubrać w coś ładniejszego niż zwykłe przekleństwa. Nie przepadał za rozmowami o rodzinie. Za wzmiankami o relacjach, które jego jako syna łączą z kimś, kto dał mu życie. Rodzice jego są surowi, oderwani od rzeczywistości. Jak te duchy będący bardziej majakami chłopca niż realnymi osobami. Egoistyczni jak cały klan, uparci i o apodyktycznych zapędach. Czyżby nie wiedział? Nie wiedział, jak ma się życie w hierarchii, w penetrującym każdy wycinek życia patriarchalizmie, d z i e d z i c t w i e. Kręci głową ku sobie, ale to nie złość a wyraźna niewygoda, którą chowa pod kośćmi, bo obleczone w skórzane rękawiczki dłonie nagle pocierają przeciwległe przedramiona. Tak wytworzone ciepło, z materiału wrzynającego się w delikatną skórę, ma za zadanie przywrócić myśli na właściwy tor, z pałętających się w głowie zdań wypruć każdą obelgę. Wzdycha. Powietrze ulatuje nosem, by zaraz wślizgnąć się przez nawilżone językiem usta. Przedłuża tę odpowiedź o sekundę, dwie za długo. Wie o tym, ale nie sposób nie pociągnąć tematu, zbyć go tak, jak robił to przy okazji innych konwersacji. Jebany Heizō. Nieruchomieje spoglądając na niego w tym parszywym zawieszeniu.
Nie zadałem żadnego pytania, bo nic by to nie zmieniło. Niezależnie od wskazówek, odpowiedzi i tak musiałbym przyjść. Zbadać całość od samego początku po sam koniec. Spojrzeć. A nie będę lepiej przygotowany niż jestem w tym momencie. — Uśmiecha się nikle, po czym uśmiech ten rozbuja i oczy. W nich drży pokusa na słowo za dużo, której naturalnie ulega: — Mam nawet dodatkową parę rąk. Te nie powinny się dzisiaj zmarnować.
Jego własne dłonie rozkładają się w teatralnym geście, gdy po źrenicach już nie rozbawienie a pędzą zadziorne kurwiki. Blakną one w przeciągu chwili, by w oczach zostawić jedynie odbicie jaśniejącego na niebie księżyca, w którym tonie mała, pojedyncza chmurka.
Klan od dawna zajmuje się tymi ziemiami i nie są one naszym naturalnym wrogiem. Nigdy też nie zdarzyło się, by zaistniało w Asakurze prawdziwe zagrożenie. Ufam, że moja matka nie posłała mnie na śmierć, chociaż kto wie? Biorąc pod uwagę ojca…
Nie kończy. Nie powinien.
To nie jest temat na teraz.
Wycofuje się w dwóch krokach i ponownie patrzy ku niebu. Nie wie, skąd w nim samym przekonanie, że w tafli nocy odbije się każdy świata niepokój. Pamięta jedynie, z wtedy, z tamtego dnia, że tonąc również patrzył ku górze, ale nie niebo a górowała nad nim zniekształcona przez wodę ciemność. Może dlatego tak ceni przejrzystość świata, jego fakturę, materiał, klarowność… Może a może to tylko wybujałe myślenie o przeszłości; kolorowanie jej jak źle naszkicowanych konturów.
  Nierytmiczny stukot dzwonków wietrznych paradoksalnie wprowadza w ciało potrzebne skupienie. Pozostałe dźwięki napinają je w mechanicznym odruchu gotowości do walki. Krótkie, zdenerwowane parsknięcie ulatuje z ust, gdy zbliża się do chłopaka. Nie powinien był go zabierać. Lawina myśli, chłód gryzący niewygodę pod żebrami i tylko słowa dziwnie spokojnie. Palce zbyt mocno chwytają drugie ciało jakby ich powinnością było zapewnienie tamtemu bezpieczeństwa.
— Nie są świeże, Rai — słyszy i mimowolnie uśmiecha się na to znienawidzone zdrobnienie, które przy tej barwie głosu staje się przyjemniejszym, niemal znośnym. Odczarowanie imienia nie idzie w zgodzie z igiełką przestrachu, która jak strzała pędzi od zauważonego oka.
  Cholera. Ślepie ni to kocie, ni człowiecze. I wtem zauważa ich ilość, całą watahę czarnych jak maźnięcia farbą plam, rozbitego na ziemi tuszu o białkach przyćmionych nocą. Palce rozluźniają się na obcym nadgarstku, gdy nogi wykonują krok w tył. Ostrożnie i wolno, by nie sprowokować przeciwnika. Zęby zaciskają się na lewym policzku; tym samym, które w radości zyskuje delikatne nakłucie. Plama skacze ku jego stopie, gdy on w zwinnym ruchu umyka jej rozdziawionym zębom. Jest…
Urocze — Mimowolnie rozbawienie wypływa na przekór paskudnym zamiarom dwuwymiarowej istoty. Uniknąwszy jej ataku Rainer zatrzymuje się i nie spuszczając ze stworzenia zaciekawionego spojrzenia, kuca ku niemu. — Dlaczego jesteś tak zły?
Pyta ze śmiechem, gdy plama na nowo spłaszcza się do linii chodnika. Istota — zdaje się — znika w głębi ziemi. Zastanawiające cmoknięcie uchodzi spomiędzy ust chłopca, gdy wciąż przykucnięty spogląda ku Heizō.
Proponuję pójść w głąb świątyni.



Inari jinja Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Mistrz Gry

Nie 18 Gru - 7:21
Po nieudanym ataku na stopę Rainera, stworzenie zaraz zachowało się jak nastroszony kot. Plama dziwnie się zatrzęsła, nieco odchylając od podłoża, tworząc górkę. Zdawała się być zupełnie nie zainteresowana Hattorim, ale trzymała się na dystans z Rainerem - dokładny dystans, bo kiedy spróbowałeś przesunąć stopę, stworzenie ruszyło w twoje ślady, jakby pilnowało. A może czekało na kolejną szansę do ataku.
- Zdrajca! Zdrajca! Zdrajca! - zaskrzeczało niewyraźnie, wręcz wysyczało, a może wycharkało - trudno było zidentyfikować ten krótki i przeszywający dźwięk, którym zdawało się, że stworzenie ostrzega? A może nawołuje?
Po tym usłyszeliście trzęsienie się setek innych dziwnych plam - usłyszeliście jak przelewa się w nich ciecz, a może jak oczy obijają się jedno o drugie. Byliście pewni, że coś się szykowało, im głębiej na terenie świątyni stawialiście swoje kroki.
Nie byliście pewni co się wydarzy, tym bardziej że odgłosy ucierania i obijania się ustały - jakby ktoś lub coś zaczynało nasłuchiwać bardziej tego dziwnego grzechotu wydawanego przez plamy stworzeń was otaczających. Kilka z nich wychyliło się za wami, kilka nieco bardziej przybliżyło, a jeszcze kolejne nawet zaczęły przeskakiwać nad waszymi głowami z dachu na dach, nie próbując jednak was sięgnąć. Bardziej się wydawało, że próbowały się zebrać.
A plama podążająca za Rainerem zdawała się być rzeczywiście odrobina większa - i wciąż równie czujna, powoli wyciągająca z siebie podłużne kształty bardziej przypominające nóżki, zupełnie jakby chciała unieść na nich swoje dziwnie innowymiarowe ciałko i podpiec, zamiast podpełznąć, podczas próby kolejnego ataku.
- Zdrrrrrajcaaa... - charkot był słyszalny za każdym razem, kiedy tylko spojrzeliście na tuszową, rosnącą plamę. Ta zdawała się wchłaniać - a może bardziej pożerać - sobie podobnych. Białe ząbki wbijały się w gromadzące dookoła inne cieniste plamy, zaraz po tym wypijając z nich cały tusz. Był to przedziwny proces, który trudno było opisać - jakby cień mieszał się z cieczą, a później był podany w stałej formie. Cień ni to kruszał, ni płynął pod zębami, ale też nie do końca się wchłaniał. Pozwalał się wysysać? A raczej rozciągał się cienką warstwą na drugiej istocie? Czerń nie barwiła jasnych ząbków, nie bryzgała też na otoczenie. Parowała, a jej obłogi ciasno łączyły się z pozostałymi, tworząc coraz to większą, żywo kształtującą się sylwetkę.
W mającej miejsce szopce pożerania tuszu przez tusz, przerwał wam jednak dziwny i donośny charkot, a później świst w powietrzu, kiedy w waszą stronę z jednego z budynków świątynnych, wyleciał około półmetrowy w wielkości zwój. Przez moment mogła pojawić się obawa, że ciężki przedmiot w was uderzy - jednak prędko okazała się być fałszywa, kiedy wylądował spokojnie na kilka kroków od was, rozpraszając nawet jedno z kłębowisk tuszowych istotek.

| Termin na odpis upływa o 22:00 21 grudnia.

- Kyou


@Seiwa-Genji Rainer  @Hattori Heizō
Mistrz Gry
Hattori Heizō

Nie 18 Gru - 15:07
Pokręcił głową i było w tym coś z rezygnacji. Nie do końca zgadzał się z Rainerem, ale nie posiadał też wiedzy, która dawała mu prawo do walki na argumenty. Poddał się, ale bez rozgoryczenia; po prostu pogodził się z jego stanowiskiem, choć z tyłu głowy był przekonany, że można było lepiej się do tego przygotować. Ale już obiecał, że na własną rękę rozezna się w temacie; oceni sytuację własnymi oczami i wyciągnie wnioski. Kącik jego ust – skrytych teraz pod grubym materiałem szalika – uniósł się w rozbawieniu, które na szczęście dosięgnęło oczu. Było lepiej, gdy Seiwa nie zakładał już, że będzie chciał się wycofać. Tkwili w tym razem, a tylko on miał przy sobie broń.
  Pogodny wyraz rozmył się nagle, gdy zastąpił je chwilowy przebłysk zdziwienia. Zawieszone nagle zdanie było jak szpilka przypadkiem skierowana w wypełniony farbą balon. Ostry koniec przebił się przez cienką błonę, a kiedy ta pękła, w jego głowie znów pojawiło się wspomnienie czerwieni. Nie tej żarliwej i pełnej pasji, bardziej gniewnej i drażniącej. Przechylił nieznacznie głowę – dziwnie powolnym i ostrożnym ruchem – jakby nadstawiał ucho, by usłyszeć coś więcej. O ojcu. O pieprzonej chlubie rodziny. Cała fala myśli ograniczona jedynie do gasnącego błysku w oczach, jakby na moment odpłynął gdzieś dalej. Gdzieś, dokąd nie chciał zabierać czarnowłosego, ściągając go tam falą rozgoryczenia. Ta uderzyła ciężko o grubą tamę świadomości, którą przecież budował przez lata nie po to, by upadła na jedno błahe wspomnienie. Nie o tym rozmawiali.
  „To nie jest temat na teraz.”
  Wciągnął powietrze nosem, a dźwięk głośnego oddechu zespolił się z szumem zimowego wiatru, który co jakiś czas rozdmuchiwał kosmyki czarnych włosów, zmieniając ich ułożenie na chłopięcym czole. Nie teraz.
Kiedyś mi opowiesz — odparł niezobowiązująco, z dźwięczącym w głosie zrozumieniem. Bo bez wyrzutu przyjąłby do siebie to, gdyby nigdy do tej rozmowy nie doszło, ale urwana informacja zapisała się w jego pamięci już na stałe, wyżłobiona tam głębokimi rysami. Ale to wszystko nie po to, by w przyszłości wypominać chłopakowi, że miał mu coś do powiedzenia, ale po to, by on sam był uważniejszy w swoich obserwacjach; by łatwiej łączył ze sobą fakty.
  Żeby lepiej go rozumiał, bo może wcale nie był aż tak inny i tak nieosiągalny, jak momentami mogłoby się to wydawać.
  Skupił się na teraźniejszości, choć kiedyś uznałby ją za nierealną. Miejsce tuszu znajdowało się w kałamarzu albo na powierzchni papieru, gdzie wiódł swoje życie w formie tekstu lub przedstawiających historie obrazów. Postacie z tych obrazów nie bez powodu trwały zaklęte w martwym bezruchu; nie dla nich było miejsce w rzeczywistości i Hattori zastanawiał się, jakim cudem wydostały się na wolność. Gdy pierwsza fala ataku minęła, dokładniej przyjrzał się niewielkiej istocie. Nie podzielał entuzjazmu Rainera, bo nie sądził, że coś tak małego było głównym powodem zamieszania.
  — Zdrajca? — pytanie skierował ku czarnowłosemu, mimo że jego spojrzenie już błąkało się po świątynnych ścianach, nie mogąc zdecydować się, której z plam powinno przyjrzeć się bliżej. W spokojnym otoczeniu świątyni wszystkie wydawały się być równie głośne. — Znacie się? — rzucił mimowolnie, choć już podejrzewał, że Rainer zaprzeczy. W przeciwnym nie obawiałby się, że coś mu się stanie.
  Kiwnął głową i ruszył głębiej ku świątyni. Wolną ręką sięgnął za siebie, na oślep chwytając w palce lotkę yanone. Pod opuszkami wyczuł różnicę wykonania strzały. Uchylił się odruchowo, gdy niedookreślony kształt śmignął nad jego głową. Na razie nie przygotował się do ataku, ale przynajmniej miał wszystko pod ręką – łuk, strzała i to czujne, przygotowane na wszystko spojrzenie. Na prawie wszystko, choć niezupełnie był zdziwiony, gdy dręcząca ich, agresywna istota zaczęła się powiększać, chłonąc te pozostałe, które z jakiegoś powodu nie były aż tak skore do ataku.
Nadal uważasz, że jest urocze? — wymruczał pod nosem, jakby chciał, żeby jego głos umknął uwadze smolistych kształtów. Może od komplementów rosło im ego. Dosłownie.
  Kiedy coś wystrzeliło z zaciemnionego wnętrza świątyni, niemalże odruchowo pokonał dwa kroki w bok, by nie oberwać… zwojem? Drewniane zakończenie uderzyło o świątynny podest, a Heizo przemknął wzrokiem po całej długości papieru, sunąc nim ku otwartym w niemym zaproszeniu drzwiom. Dopiero wtedy umieścił strzałę na łuku, ale jej grot nadal kierował ku ziemi, jakby tą postawą oznajmiał, że jeszcze nie zamierza wykonywać żadnych pochopnych ruchów. Nie mieli nawet pewności, czy w środku budynku czaił się wróg, ale gotów do uniesienia broni w bojowej postawie z pewnością zyskiwał kilka cennych sekund. W razie czego.
Nie obrzucił Rainera choćby jednym porozumiewawczym spojrzeniem, ale w dość oczywistym przekazie wysunął się naprzód, by wiedziony ścieżką wytyczoną przez zwój, wsunąć się do świątyni. Zatrzymał się po przekroczeniu jednego kroku za próg i rozejrzał w poszukiwaniu, być może, powodu tego zamieszania.

@Seiwa-Genji Rainer  @Mistrz Gry
Hattori Heizō
Seiwa-Genji Rainer

Pią 23 Gru - 18:32
Zdaje się, że i na historię Minamoto spadło parę czarnych jak noc kropel tuszu, które za zadanie miały wymazać z przeszłości zajścia. Te pełne brutalizmu, krwawe, gorzkie na tyle, by z trudem przechodziły przez gardło. Naturalnie, że większość dosłyszał, gdy nieuważne słowa kumulowano w kątach wielkiej i pustej jak klasztorne korytarze rezydencji. Pogłos nierozważnie rzucanych zdań wtapiał się w niego niczym woda w kartkę. Nawet teraz, gdy ich stopy brodziły w śniegu, wilgoć drapała nogawki spodni, pamiętał. Pamiętał, jak od dziecka wpajano jemu i rodzeństwu bajki. Legendy pieszczące kulturę i tradycję rodu, ich przynależność do ziem Asakury, ale i świata wyższego. Tego, który graniczył z tym realnym, ale był poniekąd piękniejszym, bo utkanym z dusz zmarłych. Jak utkana z koronki kalka materialności. Pamięta też, że pragnął go doświadczyć. Za sprawą śmierci wsiąknąć w niewidoczne; przeżyć coś, czego nie potrafili mu opisać. Nawet dusze, te pałętające się w ogrodzie, były skromne w słowach. Jakby zakazano im mówić a jeśli już to snuć historię podobną do sprzedawanych przez głowy rodu legend. Potrząsa głową. Nagłe wspomnienia jak tafla nakładają się na realne wydarzenia. Zdrajca.
  Po klatce piersiowej pełznie niewygodne uczucie, które zębiskami zakleszcza się na krtani. Automatyczny przestrach grzęźnie i w głowie. Naturalny odruch ciała, by uciec zlęknionym przed niebezpieczeństwem. Nie tym razem, gdy ubrany w doświadczenie oraz przekazaną wiedzę uskoczyłby w bok.
  — Znacie się?
  — Jedyny znajomy mi tusz to ten z pracowni matki — odpowiada cicho, zbyt cicho, jakby w obawie przed przebudzeniem groźniejszych mocy. Spojrzeniem czujnym rozgląda się po okolicy. Sytuacja absurdalna, ale czy nie absurdem rządziły się wszystkie legendy? Nad nimi skaczące plamy tuszu, szepczące cienie. Na barkach kładą się wyrzuty sumienia, które wzrok kierują go towarzyszowi. Nie powinien go zabierać. Gdy Heizō rusza z miejsca, ręka Seiwy mimowolnie zostaje położona na ramieniu chłopca. Za zadanie ma wstrzymać jego kolejne ruchy, które choć spokojne, w przemyśleniu chwytające yanone, to wciąż poddane nowej sytuacji. Rozbawiony uśmiech, towarzyszący wciąż skoncentrowanemu spojrzeniu, jest odpowiedzią na drugie z pytań Hattoriego.
  Nim dotrą do wnętrza świątyni, która jak gniazdo gromadzi skaczące wokół plamy, sięgnie telefonu. Palce w pośpiechu wystukują szybką wiadomość ku jednemu z dowódców Tsunami — Kojiro Asahury. Zwięzła informacja kończy się słowami: „Pospieszcie się”. Wie, że nie powinni bardziej się angażować, ale intuicja, być może prowadząca go wprost w szczęki nieznanego monstrum, podpowiada, że droga ucieczki właśnie została zatarta.
  Zwój ląduje pod ich stopami, by w ciemności przetoczył się kolejny pogłos niosący informację o zdradzie, o zdrajcy. Seiwa marszczy brwi i cmoka w niezadowoleniu, by ręce rozłożyć dalej od ciała, mięśnie spiąć i wzrokiem błądzić od Heizō ku gromadzącemu się niebezpieczeństwu. Słowa zbierają się na języku a ich wypowiedzenie stopuje drugiego chłopca spojrzenie ku pergaminowi. W nieświadomym poddenerwowaniu zagryza wnętrze lewego policzka i spogląda ku miejscu, z którego wypadł ku nim zwój.
  — O przynależeniu do rodziny decyduje tylko krew. Dlatego chcecie ją dzisiaj przelać? — Ton głosu ma spokojny, stanowczy. Kręgosłup prostuje się, gdy czuje, jak zmęczenie z dzisiejszego dnia próbuje zgiąć go ku ziemi. — Więzów krwi nie da się przeciąć. Uwierzcie, próbowałem.
  Rozsierdzony, ale w tym rozsierdzeniu rozczulający uśmiech rysuje się na twarzy przykrytej ciemnością nocy.



Inari jinja Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Mistrz Gry

Pon 26 Gru - 17:12
- Zdrajca, zdrajca! - potwierdziło stworzenie na pytanie, które nie padło nawet do niego, jakby próbowało przekonać Hattoriego o własnej racji tego co powtarzał, a co coraz bardziej się zatracało w tłumie powtarzających plam.
Szept i poruszenie nie ustępowało, a spomiędzy nich zaczęły dochodzić was dźwięki metalu odbijającego się o metal, wbijającego się w ziemię czy w drewno - jakby otaczały was setki żołnierzy stających w szranki i pogrążonych w boju. Chlupot tuszu się nasilał, mieszając z metalicznymi brzdękami.
Wiadomość zwrotna od dowódcy Tsunami jednak nie docierała, nie na samym początku.
Stukot, charakterystyczny jakby przy pracy z chińskim kamieniem pisarskim, ustał po słowach Rainera. Jakby dziwne stworzenie znajdujące się we wnętrzu świątyni na moment się zawahało.
- Och... próbowaliście... - wychrypiał głos zaraz wybuchając gwałtownym napadem śmiechu, który przypominał wręcz ten histeryczny i agresywny.
Dookoła was cienie zaszumiały, jakby na ścianach świątyni zbierała się woda - jakby ta przemieniła się w kostkę oceanu, a fale rozbijały się o siebie. - Należysz tak samo do nas... ta krew, TWOJA krew... - wyszeptał głos, artykułując głośniej powtórzenie z cichym śmiechem i ponownym szelestem zwojów. - Należy do nas...
Niewiele mogliście dostrzec w ciemnościach - za to zapach krwi był dla was wyczuwalny zaraz po przekroczeniu progu świątyni. Obecność yokai była niezaprzeczalna, a co gorsze, prawdopodobnie już dość wiekowego. Szelest pergaminów i zwojów znów się rozległ, przemieszczając ostrożnie.
W tym samym czasie w końcu rozległo się przychodzące połączenie.
- Świątynia Inari? Nie możecie się wycofać już? Jestem... poza miastem. Ale ktoś już powinien być w drodze - padło upewnienie się, po czym cisza i odchrząknięcie. Głos wskazywał na samego Kojiro. - Wiesz jak wygląda suzuri, prawda? Jeśli dacie radę to zlokalizować, to będzie kluczowe w poradzeniu sobie z yokai, z którym macie do czynienia... Jesteś z kimś doświadczonym w przeprowadzaniu egzorcyzmów? W walce? - kolejne pytania padły ze słuchawki, ciche skrobanie, a później odbijające się kroki na pustym korytarzu. - Ktoś już jest w drodze, jeden z moich egzorcystów znajduje się w Fukkatsu, na pewno białego munduru nie przeoczycie - kolejny stukot otwieranych ciężkich drzwi, a później świst powietrza. Prawdopodobnie znajdywał się gdzieś w bazie, skoro sam nie mógł się zjawić na miejscu.
- Jeszcze jedno. Wierzę, że dobrze rodzina zapoznała cię z twoją historią? - zapytał, nie dając jednak wiele czasu na odpowiedź. - Jeśli nie wiesz jak walczyć, staraj się trzymać z daleka. Widząc kogoś z klanu Minamoto, może zrobić się jeszcze bardziej nieciekawie... Jeśli ten opis, jeszcze to że to ma miejsce właśnie w Asakurze, mnie nie byli, możecie natrafić na onryō twoich przodków. Cóż, części przodków, i to już bardzo dalekich, bo większość potomków klanu Taira została wymordowana, kiedy... oh, wybacz, to nie czas na lekcję historii - rozległo się w słuchawce, a po tym krótkie przeczyszczenie gardła. - Znajdźcie w miarę możliwości studzienkę przy wejściu do świątyni. Wątpię, aby zadziałała silnie, ale oczyszczenie nigdy nie jest złym pomysłem. Macie przy sobie amulety? Chcesz zostać na linii? - padło pytanie, ale po chwili można było usłyszeć jak mikrofon komórki został przysłonięty, a głos dowódcy Shiroi Seifuku był zupełnie niewyraźny - jakby rozmawiał z kimś innym, kto był obok niego.
- Wybacz, jestem właśnie na posterunku. Widzicie coś jeszcze niepokojącego? Coś nietypowego? Suzuri no tamashii nie jest niebezpieczne samo w sobie, ale może takie się stać rozzłoszczone. Musicie zachować spokój przede wszystkim, i nie dotykajcie tuszu.

| Wszystkie terminy na razie wydłużam dla graczy do po nowym roku, więc wasz upływa o 22:00 3 stycznia na rozjazdy i wykurowanie kaca.

- Kyou


@Seiwa-Genji Rainer  @Hattori Heizō
Mistrz Gry
Seiwa-Genji Rainer

Wto 3 Sty - 23:12
Przekazywane przez przedstawiciela Tsunami informacje nakładają się na zadawane pytanie. Wkoło szelest pełznącego po ścianach tuszu, chlupot atramentu rozlewanego pod nogami i śmiech. Liżący kości, pełznący po sercu chichot przeszłości. Bardzo dalekiej przeszłości. Ciało Rainera zatrzymuje się, choć kocie oczy chłopca błądzą po wnętrzu. Wysokie, żłobione ściany niczym głęboka studnia niosą głos dusz. Szepty groźne, ale w swej surowości i piękne. Przelewa się do teraźniejszości płacz po dawnych zdradach ludzi na ludziach, ich rosnąca a schowana w cieniach świata nienawiść. Piękna rzecz obserwować, jak historia na nowo wyciąga miecz i jednym cięciem próbuje odebrać to, co jej. Chłopiec uśmiecha się. W absurdalności zaistniałej sytuacji czai się misterny teatralizm. Niczym przy ningyō-jōruri, japońskim teatrze lalkowym, na scenie obleczonej w świątynne motywy występują zdradzone niegdyś sylwetki. Karmione chęcią odwetu, który przyozdobiony zostaje świstem wyciąganych szabel.
  Seiwa nie sprzeciwia się zachrypłemu przez setki lat głosowi. Choć wyłapujący sens wysyczanych ku niemu zdań, to skupiony na ścieżce dźwiękowej skrytej pod pierwotnym dialogiem.
  — Wiesz jak wygląda suzuri, prawda? — słyszy przy naprędce wypowiadanych informacjach.
  — Suzuri no tamashii — Szept niknie w wybijającym się znikąd szumie przypominającym chlupot wody. Suzuri no tamashii. Kolejny oddech zamknięty zostaje w zaciskającym się gardle. Dlaczego akurat teraz? Ciche przekleństwo kotłuje się na końcu języka, ale nie ucieka spomiędzy przygryzionych ust. Nie pomagają pytania ze strony Kojiro. Nie pomaga zmęczone ciało, które lgnie do ziemi, jakby tamże na zawsze miało zostać złożonym. Głębszy wdech i wzrok niczym szpony wszczepiony w kark drugiego z chłopców. Rainer kręci przecząco głową, jakby to od niego zależało, jakby to jemu na barki przyszła odpowiedzialność za aktualne zdarzenia. Na pytajniki jedynie przytakuje, choć niewiele ze słów wynosi. Jedynie podszepty te najważniejsze.
  — Genpei-kassen — ulatuje spomiędzy ust, gdy poważne, czujne spojrzenie gna za śmiechem drżącym u podnóża świątyni. — Ale to wojna sprzed tysiąca lat. Nieważne, to teraz nieważne… Nie jestem sam. Nie będę go… nikogo spoza klanu angażował w walkę. — Z ciała ku ziemi spływa paraliż a Rainer w jednym, spokojnym geście zbliża się do Hattoriego. Dłoń zacieśnia na tamtego przedramieniu, by w pewnym, ale łagodnym geście rozluźnić chłopięcą sylwetkę. Tak, jak go uczył. Ruchy ma więc mocne i stanowcze. Paliczki natomiast chwytają ciało w geście niemalże medytacyjnym. — Asahura, przełączam cię na głośnomówiący. Kierujemy się ku studzience. — To powiedziawszy spojrzał i w stronę Heizō, by przez ruchu głową wskazać uchylone do świątyni drzwi; dodaje ciszej, już bezpośrednio do niego: — Tsunami się tym zajmie. To wszystko tutaj to bardzo stara historia. Nie twoja historia.
  Ciałem zwraca się do wyjścia, ale nie zwalnia ucisku z pochwyconego przedramienia, jakby w obawie, że to może zaraz utracić. Po karku pnie się zimno a pod czaszką zdrowy rozsądek mąci jedna, szalona i całkiem bezpodstawna, ale w swej irracjonalności cholernie podniecająca myśl. A może by spróbować? Palcami jak matka rozrysować na kafelkach wzory, szeptem godnym świątyni związać uwolnioną duszę węzłami rytuału. Kącik ust drga nieznacznie, ale kolejne słowa dowódcy przywracają Seiwę do aktualne dziejących się wydarzeń.
  — Nic szczególnego. Suzuri rzuca jedynie groźby. Nic fizycznego nie miało miejsca. Co logiczne, jeśli mamy do czynienia z iluzyjnością i fantomami. Heh, najwidoczniej ktoś próbuje nadpisać historię i tę przemalować w ładniejszych prawdach. Urzekające, Asahura, powinieneś tego doświadczyć. — Mimowolny uśmiech pnie się wraz z zafascynowanym spojrzeniem badającym sklepienie świątyni. — Gdyby tylko mój ojciec mógł to zobaczyć. Przytłaczającą czerń spisanej na kartach przeszłości. Zawsze się nią fascynował, wiesz, Asahura? Palcami matki spisywał własne życie, jakby w splocie istniało wespół z życiem samego Seiwa tennō; jakby był równie ważnym.
  Milknie na krótką chwilę.
  — Specjalizuję się w walce wręcz. Wątpię, by przy Suzuri jakkolwiek to pomogło. To yōkai zdaje się być wiekowym. Wychodzimy ze świątyni, tusze pełzną za nami. Całkiem urocze, choć zdają się mieć ostre kły.
  Rozbawiony pomruk grzęźnie w gardle, po czym równie śmiejące się, ale i dziwnie podjudzone spojrzenie ląduje na twarzy Heizō.
  — Hei, wszystko dobrze? — pyta lustrując mimikę chłopca, gdy zimno zewnętrza wdziera się przez szparę w masywnych, drewnianych wrotach.


Inari jinja Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Sro 4 Sty - 16:16
W całym tym przedstawieniu był biernym obserwatorem; trzecioplanową postacią, której rolą było przysłuchiwanie się rozmowie starych znajomych. Nieoczekiwane spotkanie przybrało bardziej personalny charakter, gdy zdał sobie sprawę, że na tę chwilę był jedynym jego uczestnikiem, który nie miał pojęcia o charakterze konfliktu. Mimo tego nawet na chwilę nie targnęła nim chęć wycofania się, bo dużo więcej było w nim potrzeby zrozumienia sytuacji. Gromki śmiech, który wypełnił wnętrze budynku, zmusił Hattoriego do wzmocnienia chwytu na rękojeści łuku. Napięte mięśnie jako jedyne dawały mu niezbite poczucie tego, że – przy pierwszej nadarzającej się okazji – zwyczajnie nie chybi.
  — O czym on mówi? — wymruczał pod nosem, gdy cała ta gra zaczęła przybierać drastyczniejszy wydźwięk, ale jego niski głos jedynie zmieszał się z narastającym we wnętrzu budynku szumem. Spojrzenie błądziło po otaczającej ich ciemności, jakby usiłowało się do niej przyzwyczaić, ale w końcu to rozświetlony ekran telefonu mimowolnie przyciągnął jego uwagę, ale jego czujność umknęła mu zaledwie na sekundę.
  Rainer mógł wyczuć pod palcami chwilowy opór, bo w sytuacji zagrożenia niełatwo było od razu zmusić kogoś do opuszczenia gardy. Rozluźnił się dopiero, gdy napotkał na chłopięce spojrzenie i w odpowiedzi na kolejną wskazówkę przytaknął krótko, choć nadal wyraźnie zdezorientowany. Opuścił łuk wzdłuż ciała, zsuwając z niego przygotowaną strzałę, której jednak nie ukrył z powrotem w kołczanie, jak gdyby stracił już wiarę w to, że za moment nie okaże się przydatna. Tsunami mogło być już w drodze, ale wciąż nie znaleźli się na miejscu – idąc za zdrowym rozsądkiem, najwięcej zależało teraz od nich.
  Tylko palce oplatające jego przedramię, na którym pod rękawami skrywały się rzędy znaków czarnych, jak otaczający ich tusz, zmusiły go do ruszenia się z miejsca.
  — Znałeś tę historię, jeszcze zanim mnie tu zabrałeś — stwierdził, ale w jego głosie nie było choćby najsłabiej wyczuwalnej nuty wyrzutu. Sam przecież podjął decyzję, by udać się tutaj razem z nim, mimo niewiedzy. Wziął pod uwagę ewentualne ryzyko, na które nawet nie mógł się przygotować; zaopatrzony w łuk przeciwko rzeczom nie z tego świata.
  Dotrzymując mu kroku, przysłuchiwał się rozmowie, chłonąc każde słowo, które zamiast rozjaśniać sytuację, zasnuwały jego umysł gęstą mgłą. W towarzyszącym mu skokowi adrenaliny nie odnajdował fascynacji, choć skłamałby, gdyby zaprzeczył towarzyszącemu mu uczuciu zaciekawienia. Bo wiedza o nieznanym nęciła, a kiedy znajdowała się na wyciągnięcie ręki, ta niepewność przy odsłanianiu kolejnych kart wywoływała przyjemne mrowienie w mięśniach. Spojrzenie miał jednak poważne, a twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu poza chłodnym skupieniem, kiedy to na przemian badał, czy znajdują się w bezpiecznej odległości od tuszu i zerkał ku Seiwie, który z entuzjazmem opowiadał o tym wszystkim osobie po drugiej stronie słuchawki. I chociaż warunki, w jakich się znaleźli, nie były zbyt sprzyjające, mimowolnie odnotowywał w głowie nowe informacje.
  „ Hei, wszystko dobrze?”
  — Mhm — z jego ust uleciał krótki pomruk, jakby niespodziewanie wyrwano go z zamyślenia. Na szczęście szybko zdał sobie sprawę, że brzmiało to raczej mało przekonująco. — Jest w porządku. Zresztą mniejsza o to. Bardziej zastanawia mnie, co powinniśmy zrobić, jeśli Tsunami będzie potrzebowało więcej czasu, żeby tu dotrzeć? Suzuri to yokai, tak? Naprawdę trzymanie się blisko studni wystarczy? — mówiąc to, mimowolnie skierował grot trzymanej strzały ku pobliskiej studzience. Nie miał okazji usłyszeć akurat tego fragmentu rozmowy z drugiej strony słuchawki, dlatego nie wiedział też, dlaczego kierowali się akurat w tamtą stronę, zwłaszcza że czarne plamy wciąż deptały im po piętach. Było ich za dużo. Jeśli miał strzelać, musiał mieć przynajmniej jeden konkretny cel, ale wszystko wskazywało na to, że ten wolał trzymać się w bezpiecznych ciemnościach świątyni.


Hattori Heizō
Mistrz Gry

Czw 5 Sty - 21:33
Tusze dookoła pełzły pomiędzy cieniami budynkami, między cieniami, a jeden z nich stawał się powoli większy i jakby głośniejszy - jakby dalej kontynuował pożeranie swoich pobratymców, żywiąc się na ich energii i ciele, mogąc stawać się większym, ale niekoniecznie było wiadome czy za jego obrazem szło cokolwiek więcej? Czy siła, czy inteligencja również wzrastała? Może prędkość? Choć zdawał się wcale nie reagować na waszą dwójkę - nawet kiedy oddalaliście się od drzwi świątyni, z której powoli dobiegały coraz głośniejsze odgłosy walki. Szczęk mieczy, cięcia drewna czy ciała, szum wody. Ale ta bitwa nie wylewała się poza same ściany świątyni. Choć cienki cień powoli za wami podążył za drzwi, kiedy już zupełnie nie spojrzeliście na budynek.
W słuchawce jednak trwała dość wymowna cisza, po czym słyszalne było przeczyszczenie gardła przez dowódcę Tsunami.
- Daleko jest mi do pochwalenia czy podzielenia twojej fascynacji tym yokai. Jest niebezpieczne, choć bardziej dla waszego klanu - odpowiedział w końcu mężczyzna. Spokojnie, może dosyć oschle, jednak nie można było się temu dziwić, skoro jak już wcześniej sam wspomniał, znajdywał się w pracy. - Nie zbliżajcie się do nich, w miarę możliwości. Trzymajcie dystans od wszystkiego, aby nasi na miejscu nie mieli niemiłych niespodzianek - powiedział, a do waszych uszu dotarł dziwny brzdęk korali, który tak silnie kojarzył się z modlitwami shintoistycznymi. Mimo szumów tworzonych przez yokai, dźwięk był bardziej charakterystyczny i wybijający się w nocnej, względnej, ciszy. Nie dochodził z samej świątyni, a gdzieś dalej - jakby ze ścieżki, jednak widok blokowały wszystkie tusze dookoła.
- Może nie wystarczyć, niestety. Przypuszczam, że nie macie przy sobie żadnej ofiary? Choć ta by mogła zostać pożarta przez Suzuri zamiast przyjęta przez Inari... Studzienka powinna być bezpieczna. Tak długo, jak nie zalęgły się pod nią tusze. Pod dachem powinniście znaleźć ofudy, w razie potrzeby zerwijcie je i... - rozległ się dziwny trzask po drugiej stronie i wiązanka niezadowolenia, cichych przekleństwa pod nosem, odsunięcia telefonu.
Dopiero po dłuższej chwili głos Kojiro na nowo rozległ się w słuchawce.
- Ofudy obronne lub oczyszczające powinny się znaleźć nad studzienką. Poza tym, jeśli rozlejecie dookoła wodę, powinno kupić wam to odrobinę czasu, a na pewno jest to warte podjęcia próby. Muszę was teraz zostawić, ale egzorcyści są w drodze - wyjaśnił mężczyzna, nie dając wam tak naprawdę wiele czasu nim się rozłączył.
Tusze wydawały się nieco bardziej poruszone, jakby rzeczywiście czegoś się wystraszyły. Im bliżej znajdywaliście się studzienki, te tym bardziej starały się zbliżyć do was - choć pod dach rzeczywiście nie ośmielały się wchodzić.
Gorzej, że zdecydowały się zacząć wspinać się po belach, na których ten dach stał - a później i na dachówki. Jeden z tuszy nawet zdecydował się skierować zęby na jedną ze zwisających ofud - ale prędko upadł z pluskiem na ziemię, rozpryskując się przy tym na swoje towarzystwo i wasze ubrania, zupełnie jakby był zwykłym balonem wypełnionym tuszem, a nie ożywioną dziwną mazią. Plamy wcale nie spróbowały się połączyć w jedno na nowo, zupełnie jakby stworzenie było całkiem uśmiercone.
Jednak mogliście dostrzec panikę pośród tych stworzeń. Jakby czegoś się bały, jakby próbowały was sięgnąć ząbkami, czy przegryźć liny, na których znajdywały się chroniące was w tej chwili ofudy. Wyraźnie coś w te stworzenia wstąpiło, mogliście wyraźnie w nich dostrzec panikę i pośpiech, którym nie wykazywały się jeszcze kilka minut wcześniej.

| Termin na odpis mija o godzinie 22:00 8 stycznia.

- Kyou


@Seiwa-Genji Rainer  @Hattori Heizō
Mistrz Gry
Hattori Heizō

Nie 15 Sty - 12:06
Wasi na miejscu – pomyślał przy upuszczeniu z ust krótkiego prychnięcia; zbyt cichego, by miało szansę dotrzeć do niesionego przez Rainera telefonu, ale wystarczająco głośnego, by sam czarnowłosy miał szansę go usłyszeć. Nie przypominał sobie, żeby po drodze do świątyni minęli żywą duszę – dookoła siebie mieli jedynie śnieg, drzewa i nadgryziony księżyc wiszący nad głowami, jak sennie przyglądające się wydarzeniom oko. Jak szybko reagowało Tsunami? Jak długo mieli „trzymać dystans”, gdy cienie pełzły za nimi, niezrażone tym, że oddalają się od świątyni? Póki co byli jedynymi osobami narażonymi na niemiłe niespodzianki i od tych kilku minut jedyne, co mogli zrobić, to zachowywać odległość. Niemoc bywała irytująca, ale Hattori powinien przyjąć tę niecodzienną szansę z otwartymi ramionami, bo nauka to nie tylko wyczytywana z książki teoria, ale też praktyka i popełniane podczas niej błędy do naprawienia. Problem polegał na tym, że nie dało się popełnić błędu, nie mając możliwości, żeby działać.
  Wskazówki mężczyzny były mało precyzyjne, a przebłysk zawodu czy też rezygnacji pojawił się w srebrnych tęczówkach, gdy na krótką chwilę skrzyżował spojrzenie z Seiwą. Wsunął trzymaną strzałę do kołczanu, a łuk zarzucił na ramię, gdy zbliżyli się do obwieszonego ochronnymi zaklęciami zadaszenia studzienki.
  — Na pewno powinniśmy je zrywać? — rzucił już jedynie do Rainera, gdy mężczyzna po drugiej stronie ucichł na dobre. Przyglądał się właśnie tuszom, które w niepodobnym do siebie poruszeniu kręciły się dookoła zadaszonej studni. Zawieszone na sznurkach zaklęcia zdawały się być jedynym, co jeszcze trzymało je na dystans. Gdy niedługo później jedna z goniących ich mar rozbryznęła się na śniegu, odruchowo cofnął się do tyłu o nieduży krok, bo zaraz zetknął się nogami ze studzienką, której chłód wyczuwał przez nogawki. Uderzył butem o nieośnieżony beton, by strząsnąć z niego i ze spodni przynajmniej część rozbryźniętego tuszu, ale wystarczyła chwila, by jego pozostałości wsiąknęły w materiał. Czymkolwiek była czarna substancja, nie wyglądała na iluzję.
  — Zostawmy je na razie. Wydaje mi się, że kupią nam trochę czasu — dodał, zauważywszy, że stworzenia przynajmniej na ten moment były bardziej zajęte ofudami niż ich obecnością. — Zacznijmy od wody, jeśli to nie zadziała, spróbujemy czegoś innego. Łap za wiadro — ostatnie słowa wyrzucił z ledwo słyszalnym rozbawieniem, jakby koniec końców w tej sytuacji krył się pewien absurd i dostrzegł go dopiero, gdy przynajmniej na chwilę byli bezpieczni.
  Potrząsnąwszy rękami, jakby chciał strzepnąć z nich nieprzyjemne uczucie odrętwienia – bo mróz nieustannie dawał się we znaki – chwycił zaczerwienionymi palcami za grube, drewniane wieko studni i zsunął je na bok na tyle, by zrobić miejsce na zawieszony na linie kubeł.  


Hattori Heizō
Seiwa-Genji Rainer

Nie 15 Sty - 21:23
Szelest poruszających się stworzeń, ich swoiste plumkanie nad głowami, jak rozlewanie tłustego i pędzącego po budynku atramentu, towarzyszy całej drodze. Rainer nie spieszy się, jakby nie chciał prowokować. Oczyma śledzi skaczące nad nim tusze i z widoczną w oczach fascynacją przygląda się dziwnemu, acz wciąż urzekającemu skoordynowaniu istot. Jak małe wojsko, kalka z przeszłości, przesiąknięty ku aktualnym wydarzeniom historyczny ślad. Wraz z nim dziwnie obojętny głos przedstawiciela Tsunami, którego słowa przerwane zostają parsknięciem jego towarzysza. Rainer uśmiecha się szeroko a jest to rozbawienie ironiczne, na twarzy Hattoriego pozostawiające porozumiewawcze spojrzenie. Chłopiec przytakuje mężczyźnie w słuchawce, pozwala wyłożyć mu całość swojej wiedzy, po czym przyjmuje nagłe rozłączenie się. Zastanawiające, czemu nie zajął się tym nikt inny z Minamoto. I chciałby wniknąć w to głębiej, posłać matce pytające wiadomości, ale zostawia ten gest na za moment. Chwilę, w której zostanie z członkinią klanu sam na sam.
  Nie może powstrzymać śmiechu grzęznącego w gardle. Wpierw więc jedynie parsknięcie ulatuje spomiędzy rozchylonych warg, ale wystarczy parę sekund, by roześmiał się żwawiej i głośniej. Ciepłe, niepasujące do Rainera rozbawienie, zdaje się rozpuszczać osiadły w powietrzu ziąb. Nie wiedzieć czemu, ale podirytowanie Heizō w połączeniu z dudniącym w oddali, ale wciąż odczuwalnym strachem, stworzyły dziwną masę wesołości. Absurd sytuacji, cholernie obecne już nie tylko w ciele, ale i w głowie zmęczenie, gną się pod nagłym chłopięcym rozbawieniem. Tak obcym, tak odstającym od jego zazwyczaj poważnej, odpowiednio wpisanej w sytuacji sylwetce. Śmiech, pomimo tego, że jest względnie cichy, i tak odbija się o ciszę nocy w wyjątkowo gryzący się ze wszystkim sposób. Seiwa mimowolnie przyciska telefon do podbrzusza, gnie się w tym nagłym rozbawieniu, by odetchnąć głębiej. Nerwowe wstrząśnięcie ramion, wciąż rozbawione oczy pędzące po zawieszonych przy studni ofudach.
  — Nie jestem specem w egzorcyzmach, więc się faceta posłucham — mówi szybko, wciąż wesoły, gdy przy dwóch skokach zrywa parę amuletów. Jeden zaczepia o swój długi, zdobiący lewe ucho kolczyk.
  — Daj rękę — Nie czekając na odpowiedź sięga lewego nadgarstka, by chwycić jeden z rzemyków uwieszonych na dłoni drugiego z chłopców. Pod palcami bada szorstkość materiału, by zaraz zawiązać przy nim zdobycz. Zanim jednak wsłucha się w kolejne polecenie, zamilknie na krótką chwilę, pozwoli wesołości ulecieć jak śnieg w locie zmieniający się w kroplę. Opuszka kciuka dotknie czerwonego kamyka z wygrawerowanym, choć w lichym świetle świec ledwie widocznym żłobieniem. Rainer pozwala ukłuciu w klatce piersiowej rozejść się niewygodnym ciepłem po szkielecie, po czym przełyka go głębszym wdechem.
  Ledwie mruknięcie daje znak o dosłyszanym poleceniu, gdy podążając za towarzyszem podaje mu pozostawione przy studni drewniane wiadro.
  — Woda będzie zamarznięta — mówi cicho opierając się o marmur studni; cicho, jakby budził się ze snu i z opóźnieniem odpowiadającym logice, która przy nagłym wylewie niewiadomych uczuć musiała odsunąć się na dłuższy plan. — Ale zobacz.
  Odwraca się ku ciemności nocy, która, szczególnie przy dźwiękach dochodzących ze świątyni, wydaje się specjalną. Oddycha ciężej i zagryza wnętrze lewego policzka. Rozbawienie, podobnie jak tusz w materiał, nie wiedzieć kiedy wsiąknęło w stoickie już oblicze chłopca.



Inari jinja Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku