Hotel Hakuchō
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

5/3/2023, 00:03
Hotel Hakuchō


Hakuchō to elegancki hotel w ścisłym centrum miasta, zarezerwowany jedynie dla ludzi o ciężkim portfelu. Nie dziwią nikogo rozbawione stwierdzenia, że lokal ten określany jest często "Rzymem" - lokalizacja rzeczywiście sprawia, że wszystkie drogi prowadzą do niego. To liczący aż 92 piętra (z wyłączeniem czwartego, które w naturalny dla Japończyków sposób zostało wykluczone) olbrzymi wieżowiec rzuca się w oczy w każdym punkcie Fukkatsu. Wynajęcie waha się średnio od 27600 jenów do nawet 42900 za dobę, ceny gwałtownie wzrastają w okresie sezonowym i dużą rolę odgrywa widzimisię gości co do sprzętów i udogodnień*, obszerność przestrzeni oraz ilość pomieszczeń. Ze względu na wybitną rangę tego miejsca, rezerwacje składane są nawet z miesięcznym wyprzedzeniem i często zdarza się sytuacja, w której z wystudiowaną już dykcją recepcjoniści uprzejmie informują o braku wolnych loków. Personel jest tu zresztą specjalnie wyszkolony, a ochrona odpowiednio zaangażowana. Hotel spełnia również standardy kierowców, oferując strzeżony, podziemny, trzypoziomowy parking.

Nie można przy tym zapomnieć, że dwa pierwsze piętra oraz czterdzieste drugie i trzecie przeznaczone są na restauracje, zapewniające przebywającym wewnątrz osobom pełen wachlarz profesjonalnie przyrządzanych dań. Nie zabraknie opieki medycznej, miejsca na parkiet czy nawet salę kinową.

*Możliwa jest rezerwacja pokojów z balkonem, jacuzzi itp.

Haraedo
Warui Shin'ya

5/3/2023, 01:33
28|01|2037
późny wieczór;
ok. godziny 23

Z jakichś powodów nie potrafił oderwać ręki od ust - palce wbijały się w twardą kość szczęki, paznokcie drażniły miękką tkankę, skóra wilgotniała od wciąż wyciekającej z nosa krwi, ale nie odsunął dłoni ani wtedy, gdy Ye Lian chwycił go pod łokciem, odciągając od podejrzliwej kobiety; ani gdy złapali taksówkę i wsiedli do jej ciepłego, wypełnionego zapachem świeżości wnętrza. Przesunął się sprawnie po tylnej kanapie na sam brzeg, nieco garbiąc ramiona, opuszczając brodę, starając się nie wejść w zakres lusterka. Nie patrzył w tamtym kierunku, jakby tylko to mogło sprawić, że kierowca nie zainteresuje się akurat nim. Oczy przeskakiwały wpierw po kolanach, na które sporadycznie, ale bez ustanku skapywały krople czerwieni, wsiąkając zaraz w materiał i tworząc na nim ciemniejsze plamki, a potem po szybie, za którą kryły się długie smugi rozmazanego prędkością miasta.
Nie wiedział gdzie jadą, ani tym bardziej po co. Przez głowę przewijały się scenariusze, które mógłby odegrać, ale - jak ostatnio ciągle się zdarzało - żaden nie spełniał wymagań. Logika? Rozbiła się prawdopodobnie w momencie, w którym ciężka pięść zderzyła się z jego nosem, roztrzaskując kość z głuchym chrupnięciem. To wciąż bolało, ale nie tak, jak dźwięk szeptu ułożonego w głoski jego imienia.
Shin'ya...
Czuł się wtedy, jakby dostał w twarz; o wiele mocniej niż gdy robili to agresorzy. To zresztą inny rodzaj ataku - nie będący fizycznym ciosem, zakrawający o stłuczenie czegoś wewnętrznego. Jednej z utworzonych barier, ściśle okrywających coś, czego nigdy nie chciał ukazać światu.
Tyle starczyło, by uświadomić sobie, że jeden incydent zmienił przebieg planu, którego trzymał się tak długo - z dobrymi efektami. Wciąż przywoływał obraz rozgorączkowanej postaci Ye Liana, jego zakopanej w pościeli sylwetki, zmarszczonych brwi; tego jak urywany był oddech i jak zaciskał palce na okryciu, walcząc z wizjami, których nie miał szans wygrać. Shin napawał się tym, w mroku swojego mieszkania parskając rozbawionym śmiechem; zadowolony i spełniony, bo mu się udało, bo raz jeszcze wdarł się w zakazane odmęty, dotknął czułych strun, zrywających się pod mocnym naciskiem z drgającym brzmieniem gitarowych odpowiedników. Podobnie się czuł, gdy sięgał po komórkę - starą i wysłużoną, potrzebną tylko do jednego celu. A teraz to wszystko trafił szlag. Cholera.
Z letargu wyrwał go głos siedzącego obok mężczyzny.
Oczywiście, że postanowił zadać pytanie.
Oczywiście, że wreszcie zmierzy się z rzeczywistością.
Oczywiście, nie dało się od tego uciec.
Wzrok Waruiego wciąż wbity był w projekcję otoczenie za oknem, gdy próbował odpowiedzieć. Co tu robił? W pierwszym odruchu jedyne, na co było go stać, to zaciśnięcie zębów; nawet przy trzymaniu dłoni w okolicy ust dało się dostrzec w świetle mijanych latarni, jak rysy chłopaka nabrały ostrości - jak wyeksponowała się linia żuchwy od zbytniego napięcia. Wreszcie jednak oderwał spojrzenie od trasy, przetoczył je po oparciu fotela tuż przed swoim nosem, i dotarł do twarzy Ye Liana.
- Przechodziłem - sprostował poddańczo, właściwie nijak wyjaśniając swój udział. - Musimy gadać o tym tutaj? Teraz?
Pożałował tego co powiedział niedługo później, gdy Ye Lian kazał kierowcy zatrzymać się w najbliższym możliwym do tego punkcie. Zapłacił, opuścił pojazd, a Warui jeszcze moment siedział, wbity plecami w skórzaną powierzchnię, bijąc się z pragnieniem, by kazać sędziwemu taksówkarzowi ruszyć dalej. Wysiadł, gdy tylko wzrok mężczyzny uniósł się, krzyżując przypadkiem z jego własnym.
Nie opuścił auta ze względu na swój portfel.
Jak miałby w końcu wyjaśnić rozbity nos? Jak zatuszować obecność charakterystycznej blizny? Wścibskość takich osób przekraczała pojęcie, więc co jeśli pewnego razu by go skojarzył? Gdyby postanowił za kilkaset jenów sprzedać go choćby szumowinom, które jak psy gończe, szukały tropu nawet w centrum Fukkatsu?
Nie wiedział, co było gorsze. Ewentualna konfrontacja z takim zdarzeniem, czy jednak obecność Ye Liana. Jego aura niemal przytłaczała, choć spokój bijący od jasnowłosego powinien być raczej kojący. Trudno się było zresztą doszukać w jego tonie oskarżeń, wściekłości albo choćby lekkich pretensji. Może tylko dlatego Shin poczekał przed apteką, gdy Ye zniknął za drzwiami całodobowej parceli, dając mu wyraźnie do zrozumienia, by nigdzie się stąd nie ruszał.
Kusiło.
Jednak miał też na uwadze psychiczny nacisk - wiedzę, że w ferworze walki stracił maskę i nie mógł po nią wrócić. Potrzebował jej. Chorobliwie, natrętnie. Nie wyobrażał sobie, by odsunąć rękę; nie w miejscu publicznym, gdy wokół tyle twarzy, oczu. Tyle zdegustowanie wykrzywionych warg, rozchylanych tylko po to, by cisnąć wyzwiskiem. Ohydztwo. Paranoja. Monstrum.
Zmarszczył brwi, napinając mięśnie - w reakcji na nagłe chrupnięcie śniegu. Obrócił się wtedy przodem do wyjścia z apteki i wyraźnie rozluźnił, gdy dostrzegł beżowy płaszcz. Może towarzystwo Ye Liana - cała jego osoba - jest czymś, co przyprawia go o mdłości nienawiści, ale to właśnie on był jedynym, przy którym...
Nie - nakazał sobie stanowczo, urywając myśl, zastępując ją nową: Musimy pogadać.
Naprostować to nieporozumienie. Pociągnąć projekt, bo nie mógł z niego zrezygnować przez tak głupi wypadek.
Kiedy więc Ye Lian skoncentrował na nim swoją uwagę, z gardła Waruiego wyrwało się tylko stanowcze:
- Nie tutaj. W pobliżu jest hotel.
Potrzebowali prywatności.
dwadzieścia minut później

Usteczka recepcjonistki delikatnie się zaokrągliły w dzióbek, gdy dumała nad kartą przyjęć. Wpatrywała się w ekran komputera z pieczołowitością i pełnym zaangażowaniem, jakby od tego zależało nie tylko dobre imię hotelu, ale również jej życie.
Warui trzymał się z tyłu, wciąż z ręką opartą o usta, jakby się nad czymś wybitnie mocno zastanawiał. Starał się przy tym nie wyglądać podejrzanie, ale im bardziej się w to angażował, tym bardziej ściągał na siebie uwagę ochroniarzy. Obejrzał już trzy rzeźby, paskudny obraz, sufit i paproć, w zniecierpliwieniu obracając się dookoła własnej osi, podczas gdy Ye Lian załatwiał pokój.
- Obawiam się - podjęła młodziutka dziewczyna, machinalnie poprawiając kosmyk włosów, który wypadł z jej zadbanego, profesjonalnie upiętego koka - że jedyne dostępne lokum, które aktualnie posiadamy, to bardzo niewielkie pomieszczenie.    - Przytaknęła, gdy usłyszała aprobatę. - To, naturalnie, elegancka opcja, sprawdzi się z całą pewnością doskonale, jeżeli pragnie pan wynajem na jedną noc dla dwóch osób.
Odczekała moment, przesuwając szczupłym palcem - z długim paznokciem harpii o bezbarwnej płytce - po dotykowym ekranie. Jej rzęsy rzucały cień na policzki; ten cień zniknął, gdy uniosła spojrzenie, kierując je wprost na Ye Liana.
- Pokój ma własną łazienkę, uroczy balkon, barek i pełen pakiet związany z telewizją oraz Internetem. Jest bardzo przytulny. - Uśmiechnęła się lekko. - Zapewnia sto procent prywatności, ściany są szczelne, nie ma problemu z włączeniem muzyki. - Kącik jej drobnych ust drgnął. - Dwuosobowe łoże spełnia wszystkie standardy wygody. Czy taki wariant odpowiada?
W tle Warui nie wytrzymał:
- CUDOWNIE, BIERZEMY - podniósł głos tylko o pół tonu, ale zwrócił uwagę recepcjonistki, która wydawała się teraz wybitnie rozbawiona.
- To będzie... - zerknęła ponownie w pulpit. - 33755 jenów... - przymrużyła figlarnie oczy - za osobę. - Wdusiła coś, ledwo przytykając opuszkę palca. - Razem 67511.

ubiór; bez maseczki na twarzy;
na dłoniach rękawiczki bez palców
 @Ye Lian


従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

5/3/2023, 23:04
Kiedy stał przy okienku w niewielkiej przydrożnej aptece, miał wrażenie, że śni. Tak jak podczas sennego majaku, doznawał dziwnego odczucia ambiwalencji, niezrozumienia sięgającego poza granicę wszelkiego racjonalizmu. W białym, przepełnionym zapachem dyfuzorów pomieszczeniu znajdował się tylko on. Jedyny klient. Młodziutka farmaceutka, która dotychczas zawzięcie przeszukiwała szuflady, zniknęła na zapleczu.

I choć trwał jak w mantrze, jego spojrzenie co parę chwil przedzierało się dyskretnie przez opadającą na twarz grzywkę; ogniskowało się na wielkiej szklanej witrynie, przy której rysowała się obrócona tyłem ciemna zakapturzona postać. To, co odkrył dzisiejszej nocy, sięgało zakazanej tajemnicy. Pojawiały się zawiłe myśli, a on słuchał ich wszystkich i nie wiedział, którym powinien zaufać. Od lat był skazany na popełnienie kardynalnych błędów. Przez to, że był zdystansowany do społeczeństwa, ciągle mylił się co do ludzi, na których mu zależało: nie byli tymi, za których ich brał i ciężko przychodziło mu odczytywanie mowy ich ciał. Życie było dla niego ciągiem zaskoczeń, najczęściej rozczarowań sobą i innymi, oraz wytłumaczeń, dlaczego inaczej się nie dało. Czy spisując te wszystkie pomyłki i szukając w nich porządku, mógł rozwikłać zagadkę czekającą na niego w chodnym wietrze?

Dzwonek zawieszony w przejściu zabrzęczał chwilę przed uderzeniem drzwi we framugę. Śnieg chrupnął pod ciemnym, matowym obuwiem, należącym do niepewnego kroku; chłodny odcień szarości zderzył się z przeszłością. Z własnymi pomyłkami, które odbijały się w złotych ślepiach, łypiących na niego ponad osłanianymi przed umorusaną dłoń ustami. Na dźwięk rzuconej w wirujący wokół nich drobny śnieg propozycji, nie odpowiedział nic. Zacisnął za to zmarzniętymi palcami delikatną jak jedwab, szeleszcząca siatkę. 

---

Słyszał jego kroki. Poruszał się za jego plecami jak cień. Ye Lian kilkukrotnie przyłapał się na tym, że się rozpraszał, że nie skupiał się w pełni na słowach należących do zakreślonych błyszczykiem miękkich warg. Nie podważał jej propozycji. Kobieta musiała być zachwycona. Wygadało na to, że trafił się jej niewymagający gość, który wyglądał niemal jak spóźniony człowiek trzymający pod pachą projekt, pragnący jedynie jak najszybciej dostać się do sali konferencyjnej. Profesjonalne rysy twarzy, brak zdenerwowania tłumiły jedynie paraliżujące jego wnętrze zniecierpliwienie. Wyciągając kartę płatniczą, czuł się jak ofiara; jakby ktoś przykładał mu lufę do potylicy, a każda kolejna podjęta przez niego decyzja miała mieć swoje nieodwracalne konsekwencje. Chciał zaoponować, gdy usłyszał o dwuosobowym łożu, jednak w momencie, kiedy jego usta się uchylały, wtrącił się Shin'ya, sprawiając, że się zawahał. Nim jednak plastik zetknął się z urządzeniem, kiedy na ułamek sekundy spojrzał na recepcjonistkę; kiedy przejrzał w głąb osłoniętych ciemną kurtyną rzęs, dostrzegł ten figlarny uśmiech, który prawdziwie wytrącił go z odgrywanej roli. Czy zdołała dostrzec, jak fragment skóry w okolicy odsłoniętej szyi, po której się podrapał, przybrał delikatny odcień karmazynu?

Jeśli nic nie powie, to dojdzie do niepoprawnych wniosków. Jeśli coś powie, to się wygłupi. W takim razie co powinien zrobić? Wybrał milczenie.

Kiedy terminal potwierdził płatność, ruszył żwawym krokiem do windy, słysząc rozciągający się za nimi kobiecy głos (tylko według niego przesiąknięty szyderstwem i rozbawieniem) życzący im miłego pobytu. Nie wiedział, czego aktualnie pragnął bardziej. Uciec, zaszyć się w najciemniejszym kącie czy może skonfrontować się ze swoimi koszmarami? Był gotów zapłacić każdą cenę za spokój.

---

Otworzył pokój za pomocą karty magnetycznej, którą uzyskał od recepcjonistki. Technologiczne rozwiązania, na które przyszło mu się dzisiejszej nocy natknąć, nie zaskakiwały go. Spotykał je wielokrotnie, gdy nocował poza domem. Dlatego też, gdy weszli do środka, bez zastanowienia wetknął kartę w czytnik, zasilając energią elektryczną bezpieczniki i kontakty. Już chwilę później przełącznik kliknął płynnie pod jego szczupłym palcem, rozświetlając przedpokój delikatnym mdłym światłem.

Ye Lian z wielką dbałością unikał kontaktu wzrokowego z Shin'yą. Jednakże nie wyglądał w tym zachowaniu na kogoś poległego i stłamszonego. Od zawsze nosił w sobie niepewność, bo zawsze był niegotowy na życie. Żył jako niegotowy, zawsze o jeden krok z tyłu. To dlatego zawsze musiał wszystko przemyśleć, wypróbować, sprawdzić, zanim zdecydował się tego doświadczyć. Dzisiaj nie miał wiele czasu do namysłu, co doskonale odbijało się w jego trudnych do ukrycia spiętych ruchach ciała.

W ciszy ściągnął buty, odwiązał szalik i zsunął z ramion beżowy płaszcz, odkrywając szczupłe ramiona odziane ciemnym, znanym Shinowi, golfem sięgającym delikatnie odstającej grdyki. Tknął drugiego przełącznika, rozświetlając niewielki pokój. Pomieszczenie naprawdę było małe, ale spełniało wszystkie punkty, o których został poinformowany na recepcji. Wzrok po natrafieniu na wielkie dwuosobowe łózko zmienił kurs, skupiając się na szklanym stoliku, na którym już chwile później położył reklamówkę z lekami.

Spojrzał w kierunku rudzielca. Szklany, nieodgadniony wzrok skupił się na jego postaci, a on nie miał pojęcia, od czego zacząć. Co powinien powiedzieć? Zdawało mu się, że jest tylko widzem tego spektaklu; że to wszystko dzieje się gdzieś obok niego. Widok Waruiego, zamiast przynosić ulgę, przynosił wyrzuty sumienia i tysiące pytań, na które nie znajdował odpowiedzi. Mało było na świecie rzeczy, które paraliżowały jego zdolności postrzegania tak bardzo, jak robiła to niepewność.

— Usiądź.

Sięgnął w głąb reklamówki — gest będący oparciem dla ludzi, którzy nie wiedzieli, co powinni zrobić z rękoma.

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

7/3/2023, 19:36
Bezsprzecznie (i z chorą satysfakcją) wiedział jak wyglądali - jak prezentowała się jego nieco przygarbiona sylwetka, pogniecione ubranie, padający na twarz cień rzucany przez daszek czapki; jak przedstawiała się dłoń oparta o usta, która, choć ubrana w rękawiczkę, splamiona była krwią - niemożliwą do ukrycia, gdy patrzyło się z bliska. Wiedział też jakie wrażenie sprawiał idący dwa kroki z przodu Ye Lian. Jaki wydźwięk miały jego nieco sztywne, proste plecy, zadbanie ułożone włosy, połyskujące w świetle nisko zwieszonych lamp; jak przyciągał wzrok, gdy przykładał kartę do terminala i ile szacunku wzbudzał bezwzględnym spokojem. Teraz zmąconym, ale to zmieszanie, jakiego doświadczał, było niewidoczne z zewnątrz - ludzie wciąż w pierwszej kolejności traktowali go jak wzór do naśladowania. Dźwięk słów recepcjonistki wydawał się więc Shinowi dziwnie nie na miejscu; jakby rozgryzła coś, co innym się nie udawało. Była ponad naturalną koleją rzeczy - widziała więcej, a przynajmniej taką aurą emanowała, więc kiedy Warui obok niej przechodził, kiedy skłoniła głowę z idealnie zaczesaną fryzurą, gdy uśmiechnęła się, wyginając drobne usteczka w wymownym łuku, gdy wreszcie życzyła im miłego pobytu, a zaraz potem, po sekundzie ciszy, dobrych snów, w odwecie usłyszała zaczepne: nie będziemy spać, ale nim zadarła brodę, postać, od której pochodziła aluzja, zdążyła zniknąć między zamykającymi się drzwiami windy.

To była jedna z tych najgorszych, mozolnych, melodyjnych muzyczek, podczas których liczby wskazujące mijane piętra właściwie się nie zmieniały, a człowiek nie wiedział już, co ze sobą zrobić. Warui jakimś cudem trzymał wzrok nieruchomo na przejściu, skrupulatnie utrzymując postawę - mimo cierpnącego karku, w którym mrowienie zmuszało go do ruchu, nie przekrzywił głowy, nie zerknął w kierunku olbrzymiego lustra. Nie chciał widzieć odbicia, stojącego w równoległym świecie w identyczny sposób. Zamiast tego scentralizował koncentrację na tym, jak powinny prezentować się jego wyjaśnienia. Którą wersję wydarzeń założyć? Która będzie najbardziej prawdopodobna i nie wzbudzi zbytnich podejrzeć?
Wychodząc z kabiny na hol miał już wstępny zarys, a gdy drzwi niewielkiego apartamentu uchyliły się, odsłaniając rzeczywiście przytulne wnętrze, zarys nabrał ostrości kształtów i początkowych kolorytów. Może nie tak intensywnych jak posoka, która wciąż spływała mu z nosa, a jej karmazynowe wstęgi zdążyły zachlapać usta, brodę i szyję aż do obojczyków i piersi - ale i to się wyklaruje.
Teraz jednak, w ślad za Ye Lianem, pochylił się, aby ściągnąć obuwie. Odsunął wtedy rękę, odsłonił paskudną bliznę, jak zastygłe pod skórą larwy szpecącą lewy policzek. Palce ślizgały mu się na sznurówkach, wysuwały się spomiędzy opuszek, powodując zirytowane zmarszczenie brwi; ale ustąpiły wreszcie i dwa głośne huknięcia rozbiły ciszę na kawałki, gdy ciężkie, wojskowe oficerki padły na deski.
Mniej wysiłku zajęło mu zdjęcie kurtki, a potem rozpięcie i pozbycie się bluzy, której kaptur zahaczył na dostępnym w środku wieszaku na ścianie. Starał się nie upaprać niczego - szczególnie ścian - ale ostrożność nigdy nie była jego mocną stroną. Cienka smuga została na białej farbie; otarł się knykciem, przypadkiem, gdy tylko poczuł na sobie wzrok i zbyt prędko uniósł spojrzenie, kierując je od razu na blondyna.
Wpierw rozpoznał golf; zbyt wiele godzin przypatrywał się tej czerni, za długo dopytywał o trwałość materiału, który dotykał pod ostrzałem przymilnej ekspedientki. Czuł się wtedy dziwnie; jakby na wszystko było go stać, jakby mógł serwować takie prezenty codziennie tylko po to, by wzbudzić podziw, przywiązać kogoś do siebie, szarpnąć za łańcuch. Ale to uczucie było niczym do tego, które oblało go w tym momencie.
Szkliste źrenice Ye Liana przypominały mu za bardzo oczy lalki. Choć nie. Nie były ogłupiałe; ale skrzyły się, gdy tylko zmienić kąt. To był niezdrowy blask kogoś, kto odciął się od rzeczywistości; wyszedł z ciała, aby bronić umysł, skryć wrażliwą jaźń, a hienom zostawić na pożarcie fizyczną powłokę.
- Usiądź.
Co za drewniany ton.
Usta Waruiego, na których jak sok świeżych truskawek malowała się gęstniejąca ciecz, lekko się poruszyły; na pół milisekundy, mogąc równie dobrze zostać uznanym za grę świateł. Prawie się uśmiechnął. Może to jedno słowo wyrzucone w przestrzeń nie było rozkazem, ale i tak bawiła go wizja własnego posłuszeństwa.
Gdy obydwoje żyli, nigdy nie chciał go słuchać.
Wiele widocznie musiało się wydarzyć, aby podejścia ich obojga zmieniły charakter.
- W łazience mniej nabrudzę. - Jeżeli grał, to wcielił się w rolę perfekcyjnie. Wchodząc do niewielkiego pomieszczenia, zatrzymał się w progu tylko na chwilę; sondując teren wyhaczył wyczyszczoną do wyglądu nowej umywalkę, dwie zapakowane szczoteczki do zębów w szklanym, czarnym kubku; zawieszone nad zlewem lustro, w którym dostrzegł pogniecioną koszulkę, wystającą, zabrudzoną, skórę szyi - i tyle, bo ślepia wbiły się w kabinę prysznicową, wykrzywiając mu wargi. Zakładał wannę, ale nie mógł marudzić zbyt szczególnie. Nim zdążył rozważyć, którą z opcji wybiera, był już przy zlewie, oparty o blat, wsparty o niego dłonią, tyłem do tafli, w której odbijała się postać Ye Liana.
Mógłby oczywiście zrobić wszystko sam; to tylko parę zadrapań, trochę puszczonej z nosa farby. Ale zamiast tego utrzymał nieruchomą uwagę na soczewkach tych szarych oczu i bezmyślnie, jakby w naturalnym biegu wydarzeń, pochylił się ku niemu, pytając:
- Pomożesz mi?
Przecież od zawsze nie znosił patrzeć w zwierciadła.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

8/3/2023, 22:39
Postać Ye Liana malowała się na tle wytwornego wnętrza niczym perłowa rzeźba. Wzorowe ruchy znajdowały harmonijne połączenie z jasną szarością mebli i doskonałą bielą ścian. Pokoik numer 53 swoim minimalizmem zmuszał do myślenia o apartamencie przy Chikyou, w którym Shin'ya już kiedyś był — a mimo to, w tym pomieszczeniu znajdowało się coś nowego; coś, co sprawiało, że sterylne wnętrze pulsowało ciepłem. Ozdoby. Na ścianach wisiały półki z wyszukiwanymi dekoracjami, w kącie znalazła się również wysoka ręcznie malowana waza, utrzymująca w pionie suche powykręcane włókna tropikalnej, uschniętej rośliny.

Towarzystwo Shin'yi było dla Ye Liana czymś niepokojącym. Czuł, jakby stojący pośrodku przedpokoju cień złapał za nóż i go odmłodził — jak drzewo. Ściął z niego złe wspomnienia, zeskrobał cały ból, wszelkie rozczarowania, których doświadczył, niczym martwą tkankę; poobcinał błędy, głupie decyzje i pomyłki. Cofnął w czasie. Nie potrafił powstrzymać wrażenia, że telefon niebawem zabrzęczy w kieszeni, że odbierając urządzenie, usłyszy w słuchawce beztroski głos Ichiru; poprosi go o odstawienie młodego do domu.

— W łazience mniej nabrudzę.

Kiedy pozostawił go z tą informacją, Ye Lian trzymał w dłoni wodę utlenioną. Wzrok snuł się powoli za znikającą ciemną marą, spoczywając ostatecznie na rozjaśnionym blaskiem przejściu. Przekroczenie progu łazienki poruszyło wentylację, która gotowa do pracy wydawała z siebie delikatne, acz wyraźne elektryczne burczenie.

Ye Lian pojawił się w otwartych na oścież drzwiach chwilę później. Kątem szarych oczu uchwycił jeszcze wałęsający się po łazience złoty wzrok. Mężczyzna obserwował Shin'ye w zagadkowej ciszy do momentu aż biodra chłopaka nie przywarły do jasnej szafki, a palce nie tknęły błyszczącego, kamiennego blatu. Wtedy skrzyżował z nim ślepia. Prześwietlająca tajemniczość tęczówek zapraszała zatrzymane w bezruchu ciało; zachęcała do poznania chłodu, kryjącego się w marmurowych kaflach. Było w tym coś mistycznego.

Ruszył, choć krok nie wydał dźwięku. Gdyby nie nagły ruch Shina, mężczyzna z pewnością by się nie zawahał. Teraz zatrzymał się w pewnej odległości, obserwując opanowanie na zakrwawionej twarzy. Za pozorami spokoju kryła się tłumiona nieokrzesana pewność. Czy dostrzegł tę frywolną, niepoprawną iskrę przewalającą się w miodowym odbiciu tęczówki, gdy zalana posoką brudna warga drgnęła, jak rażona prądem? Mimo upływu lat Ye Lian zachowywał się tak, jak Shin'ya z pewnością go zapamiętał: oszczędny w słowach, zdystansowany i zapobiegawczy — jakby bezustannie myślał do przodu.

— Pomożesz mi?

Pracująca w kącie wentylacja przypomniała o swojej obecności.

Przekonamy sięPrzecież z doświadczenia wiem, że pomoc nie jest moją mocną stroną.

Stanął przed umywalką; bokiem do Shin'yi. Wolne miejsce blatu zapełniły pakiet gazy, woda utleniona, nożyczki i maść — rzeczy, które ilością przekraczały skromny limit domowej apteczki. Elegancki, o regularnej kompleksji i harmonijnych ruchach. Nawet tak błahą czynność, jak odkręcanie wody i moczenie kompresu wykonywał z delikatnością, z iście wyższą godnością, jakby to, co robił, było co najmniej przebieraniem w precjozach albo graniem na pianinie. Była to ta sama choreografia. Precyzja i szczypta przesady. Ale było w tym coś sympatycznego, tchnęło przyjaznym powiewem, nawet jeśli osobliwy wzrok nieraz sprawiał wrażenie lodowatego szpikulca mrożącego krew w żyłach.

Poprosił go, aby pochylił głowę, tak by mógł wyraźniej przyjrzeć się ranie na nosie, która sprawiała wrażenie epicentrum całego zamieszania. Włókno gazy tknęło nasady, przesunęło się w bok, zbierając zabrudzoną krew. Oczy Ye Liana były spokojne — przeraźliwie nieruchome; skupiały się jedynie na kluczowych uszkodzeniach twarzy. Opuszki palców drugiej ręki odgarnęły niesforne rude kosmyki, pozostawiając na czole chłopaka, delikatne wspomnienie chłodnych palców. Teraz kiedy obmył część policzka, dostrzegł w końcu wyróżniające Shin'ye piegi. W ciemnej uliczce Yamura jego twarz zakołysała się na krawędzi pamięci, była dość zamglona. Teraz wiszące nad ich głowami światło odkrywało wszystko, co wcześniej było niewyraźne i zmętniałe. Był młody — taki jak go zapamiętał.

Jeszcze nie tak dawno myślałem, że rozcięta warga, to szczyt twoich możliwości. I jedyna konsekwencja za sprowokowaną bójkę to wpisana do zeszytu nagana oraz telefon do twojego brata — Na samo wspomnienie Ichiru poczuł, jakby został ukłuty szpilką z cukru. Kompres przesunął się niezauważenie pod lewą dziurkę nosową; gdzie przypadkowo jeden z palców Ye Liana zbadał śliską strukturę blizny. To zmusiło go, by na nią spojrzeć. — Shin'ya — Oderwał rękę od jego twarzy na drobne minimetry. — Nie umiem udawać, że nic się nie stało.— Wyszedł naprzeciw jego spojrzeniu, jakby zakopane srebro kolorytu potrafiło rozszyfrować kłamstwo. — Wyjaśnij mi.

Powiedz mi, że nie postradałem zmysłów.

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

12/3/2023, 18:41
Krew - kompozycja karmazynu, szkarłatu i soczystej wiśni - chlapała na podłogę z każdym oddechem, ściekała po milczących wargach, znacząc je barwą horroru. Broda, szyja, jeden z obojczyków, gdy głowa yurei przechyliła się na lewo, tocząc wzrokiem za spokojną postacią wchodzącą przez drzwi - to wszystko było brudne, skażone wspomnieniem bójki, szarpaniną rozpoczętą bez żadnego sensownego argumentu. Ten przesadny makabryzm dziwnie pasował do, na pozór, rozluźnionej postawy chłopaka. Do długich, szczupłych palców o paznokciach z werżniętą pod ich linią zeschłą juchą i do czujnego spojrzenia, którego nawet nie próbował opuścić na ziemię. Zniknęło gdzieś przerażone jagnię, torpedowane byle sprzedawczynią sklepu. Sarni wzrok wyostrzył się; ślepia, z tęczówką jak futro rdzawego likaona, chłonęły każdy ruch w łowczym skupieniu. Źrenice zmniejszyły się gwałtownie. Miał pochylić głowę. Żałosne.
Serwilizm nigdy nie był domeną jego charakteru. Reprezentował cechy bliskie nie tyle butności co wręcz buntowi. Na przekór nakazom działał tak, aby wejść pod skórę z mocą skorodowanego ostrza. Udowadniał, że zerwie każdą pętlę zadzierzgniętą na szyi; nie pozwoli udusić się ograniczeniom. Powinien był więc parsknąć ironicznym śmiechem na prośbę Ye Liana; odchylić czerep, pokręcić nim, rozbawiony wizją, w której go słucha. Ale prawda jest taka, że powinien mu się przeciwstawić już w chwili, gdy koła taksówki zatrzymały się raptownie na skraju chodnika. Jednak ani wtedy, ani teraz, nie podjął takiej inicjatywy. Pokornie ugiął kark, pochylając się w stronę mężczyzny. Rude kosmyki opadły na skronie i czoło, przysłoniły policzki, zaraz jednak odgarnięte przez eteryczny ruch. Dłoń Ye Liana była zimna. Koiła natrętne pulsowanie bólu, wybuchy gorąca owiewające skórę głęboko do mięśni. Zwinięty materiał w jego palcach ledwo dało się wyczuć. Ślizgał się po cerze, lekko trąc warstwy obscenicznych plam, z delikatnością nieznaną ludzkości. Już słowa były cięższe; głos Ye Liana padał oddechem na jego twarz; ciepłe, niewidzialne powietrze muskało usta Shina, które, zacisnąwszy szczęki, zwarły się w linię. Co on wiedział o szczycie jego możliwości?
- To było lata temu - przypomniał krytycznie; cztery długie lata temu. Nie był już dzieckiem. W jego życiu zabrakło miejsca na nagany wpisywane z chrobotem długopisu do kart dziennika. Nikt nie musiał trzymać nadzoru, nikt nie był wzywany do żadnej szkoły. Zniknęła niewygodna ławka i za niskie krzesło, i drobne wydawane w szkolnym bufecie. Lekko rozcięta warga zamieniła się na złamany nos; na chrupnięcie wykrzywiające oblicze w niesmaku i obawie. Ale Ye Lian musiał zdać sobie z tego sprawę; smukła dłoń zastopowała żmudną pracę, podnosząc tym zainteresowanie rudowłosego, który - minimalnie - ściągnął w pytaniu brwi. Nagle zniknęło to ledwie wyczuwalne tknięcie, ścisły dotyk między kompresem a posiniaczoną skórą.
Shin'ya.
Jak bat strzelony tuż nad uchem, dźwięk, który piorunem rozchodzi się wzdłuż organizmu, spinając po drodze każdą tkankę. Ścierpł mu nawet kark, stale pochylony w służalczym ukłonie. Nie dostrzegł momentu, w którym sam wykonał ruch, jakby między poprzednią pozycją a nową ściął się film. Zabrakło tej jednej, dwusekundowej klatki, podczas której włożył intencję w ramię, uniósł nadgarstek, oparł palce na dłoni drugiego mężczyzny, przytrzymując go przy sobie, nie pozwalając na zwiększenie dystansu, nawet jeżeli tylko na chwilę. Nie było w tym obawy; może nawet nie przyszło mu do głowy, że Ye może zrezygnować z dalszej pomocy. Lian pokusił się przecież o milimetry, ale choćby przerwa zakładała grubość papirusu, Shin nie miał zamiaru na to przystać. Bo rzeczywiście; wiele się stało.
- Znaleźli mnie w Yamurze, gdy tamtędy przechodziłem, skopali jak psa... - zawiesił zdanie; mówił niegłośno, powoli, tonem reprezentowanym przez znużonych monotonnością reporterów. - Ale nie to cię męczy. - Nie potrzeba było pytajnika; stwierdzenie zdawało się zbyt oczywiste. Łamało atmosferę jak krę; każda sylaba to nowe rozgałęzienie pęknięć, kruszące bryłę po samo centrum. - Chcesz znać szczegóły z dwudziestego pierwszego września. Z roku, w którym Ichiru nie odebrał od ciebie telefonu, Sue lada moment miała zostać szczęśliwą matką, ja zostałem zmuszony, aby pojechać do Sawy, na święto kobiety, którą ledwo znałem. - Żarówka nad ich głowami lśniła rażąco jasno; odganiała każdy cień prócz tego, który padł na twarz Ye Liana, gdy Warui uniósł się na nogi, robiąc krok w stronę mężczyzny. - A ty po prostu uciekłeś. Podkuliłeś ogon, z dnia na dzień rozmywając się w powietrzu. Wiesz jak ciężko było cię znaleźć? - Chwyt zwarł się na kostkach blondyna, zamienił w drżące emocją imadło. - Jak cholernie dużo czasu mi to zajęło?



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

12/3/2023, 20:40
Uścisk obezwładnił. Zatrzymał w bezruchu zawieszony nadgarstek, oplatając przegub o wiele cieplejszym dotykiem stanowczych palców. Gdyby ich spojrzenia się nie skrzyżowały, Shin'yi z pewnością umknąłby ten ledwie dostrzegalny blask w soczewce grafitu, dotychczas odbijający jedynie wiszące nad ich głowami jaskrawe światło. Teraz z pełną satysfakcją mógł dostrzec krótkie rozdarcie, moment niepokoju bliski mignięciu migawki; niewielki jaśniejszy cień przemykający po otoczonych wyraźną oprawą tęczówkach, niknącym wraz z mimowolnym zaciśnięciem cienkich warg. Sądził, że pomagając Waruiowi, że robiąc to, co należy, poczuje się lepiej, ale wcale tak nie było. Zamiast ulgi przyszedł niepokój. A na miejscu pewności pojawiła się wątpliwość. Tak jakby gra, w którą postanowił go wciągnąć, nie miała końca, bo gdy rozwiązał supeł na jednym krańcu nitki, pięć innych węzłów niespodziewanie powstało na drugim. Niesamowite, że od lat wznosił wokół siebie mury, budował je długo i mozolnie, i sądził, że są niezniszczalne. Jednak nagle zjawił się ktoś i obalił je zwykłym dotknięciem i tchnieniem oddechu. Wtargnął i rozpoznał, co krył pod maską, przejrzał jego myśli.

Nie chodziło mu wcale o Yamurę – Shin'ya doskonale o tym wiedział. Uświadomił mu o tym kiedy, przeniósł ciało w przód, a Ye Lian jak wiedzione instynktem zwierzę, wycofał się o pół kroku — na więcej nie pozwolił mu dotyk utrzymujący dłoń w górze. Alabastrowe palce wciąż ściskały przesączony krwią kompres, blisko rozmazanej plamy na policzku chłopaka. Uwięziony nadgarstek poruszył się żałośnie w chwilowej, bezowocnej próbie wyswobodzenia. Nie podobało mu się to, co robił; słowa powodowały, że mroczny cień wdrapywał się na wysokość klatki piersiowej i odbierał oddech. Wydawało się, że dotychczas ułożone schludnie życie rozsypuje się, jakby ktoś z impetem uderzył w regał, wyrzucając na ziemie wszystkie książki. Jedyne co wiedział, to to, że nie był w stanie ująć w słowa, tego, jak to było teraz znajdować się razem z okaleczonym cieniem przeszłości, świrującym go na wskroś — sprawiającym wrażeniem, że wie o najbardziej potarganym hafcie na płótnie jego życia.

Czekaj. — Usta wypuściły pierwsze słowo, obawiając się, że wykona o jeden krok za dużo; liczył, że magiczne słowo „czekaj” obezwładni go i przypieczętuje w miejscu, niczym rzucona plugawa klątwa. Był wstrząśnięty, ale pomijając ten zupełnie zrozumiały objaw, zachowywał (patrząc na pełne pewności złote tęczówki rozmówcy) pewien chłód i rzeczowość; płynęły one najprawdopodobniej z uświadamiania sobie, że jego odpowiedź zadecyduje o przebiegu tego spotkania. Warui miał rację. Uciekał. Ale czy miał wciąż siłę, by biec? — Zginęliście w wypadku. — Szept. Niechybny wyrok. Pomieszczenie, choć ogrzewane, sprawiało wrażenie objęte chłodną mgłą. — Gdzie byliście przez ten czas? Po prostu mi odpowiedz.

Cienka strużka szkarłatu popłynęła śmiało wzdłuż długiego palca wskazującego w kierunku łączącego ich uścisku.

Dwudziestego pierwszego września ich śmierć spa­dła na niego jak ude­rze­nie mło­tem. To był no­kaut. Kiedyś grze­bało się bliskiego na cmen­ta­rzu, mogło się mieć żal do ca­łe­go świa­ta, ale przy­naj­mniej świat nie za­mier­zał oszu­ki­wać; nie ży­ło się w niepewno­ści. Dra­mat Ye Liana po­le­gał na tym, że ten młot tra­fiał w niego co­dzien­nie, od­bie­ra­jąc reszt­ki sił. Był senkeshą, widział więcej od innych i nie­ustan­nie ka­tował się set­ka­mi pytań. Każ­de­go ranka za­sta­na­wiał się, czy za­miast udać się do sklepu, za­miast uda­wać, że nor­mal­nie eg­zy­stu­je, nie po­wi­nie­n wciąż ich szu­kać. Tyle tylko, że kiedy ledwo się do tego za­bie­rał, już za pro­giem kom­plet­nie zdez­o­rien­to­wa­ny nie wiedział, w którą stro­nę powinien pójść. Shin'ya nie miał o tym zielonego pojęcia; że cze­kał, nie wia­do­mo zresz­tą na co. W końcu, kiedy nie wiadomym było, co się stało z osobą, którą się wciąż kochało, po­zo­stawały jedynie wąt­pli­wo­ści. I nie opusz­cza­ły, do­pó­ki nie otrzy­mało się ja­kie­goś wy­ja­śnie­nia. Chciał w końcu jakieś usłyszeć.

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

12/3/2023, 22:26
"Zginęliście w wypadku" - ten lichy szept wdarł się w umysł mimo dudnienia w czaszce. Wpłynął jak wstęga soczystego zapachu wkradająca się pod wygłodniały pysk psa. Naprawdę nazywał to po prostu "wypadkiem"? Uszkodzony samochód, o który Ichiru dbał z przesadną dokładnością był przykrą ironią opatrzności? Określał "wypadkiem" coś, do czego przygotowywali się od tygodni, planując każdą fazę trasy, od kanapek owiniętych szeleszczącym sreberkiem, po książki ułożone na samym wierzchu bagażu? Uznał za "wypadek" chwilę, gdy podeszwa buta wgniatała pedał po samą podłogę, próbując zapanować nad pojazdem i to, jak w ogniu trawiło się ciało, wrzucone w płomienie niczym w brutalnie żrący kwas? Każdy dotyk w piekle oznaczał elektryczny wstrząs przepalanych tkanek, słabnący mimo nacisku ślizgających się palców. Plastik topniał pod opuszkami, dopasowywał do kształtu drapiących karoserię płytek spękanych paznokci. Swąd skwierczącej skóry i dym wdychany do płuc; dym przypominający powietrze spryskane aerozolem - dezodorantem albo lakierem do utrwalania fryzury; czymś ciężkim, wymuszającym dławiący krtań kaszel, niemający w sobie żadnej cząstki potrzebnego tlenu. I łzy w oczach. Łzy cholernego upokorzenia i bezsilności; które żłobiły mokre ścieżki po brudnych czernią policzkach, po cerze pod osadem czerwonej jak maki. To wszystko zmniejszył do roli wypadku. Jakby ktoś się potknął, bo nie zauważył wystającej płyty chodnikowej.
Chwyt na drobniejszej dłoni wzmógł się z siłą, której brakowało ofiarom ciepłego, wrześniowego wieczoru. Palce otaczające kruche kości zwarły się mocniej potęgą wilczych szczęk, gniotąc podatną na obrażenia rękę - jej smukłą objętość, wyczuwalne uwypuklenia knykci. Paznokcie - czerwone od krwi półksiężyce - werżnęły się w gładką, alabastrową powierzchnię, gdy twarz przybliżyła się jeszcze do drugiej twarzy, nie dając szans na ucieczkę.
- Sue zginęła - przerwał ciszę między nimi po zbyt długim milczeniu; oczy nieruchomo wpatrywały się w grafit odpowiedników, w miliardy rozbłysków i zaników mikroskopijnych światełek, jakby w głębię źrenicy Ye Liana dawien dawno upchnięto sypki diament. Spokój i klarowny urok przylegały cienką warstwą do srebrnego spojrzenia. Prawdziwy artyzm; piękno, które irytowało swoją doskonałością, nienachalną dojrzałością i rozwagą. Jednocześnie wabiło, obierając rolę kuszącej melodii, której dźwięk prowadzi prosto w morze pełne wygłodniałych syren. Chciał opuścić wzrok. Zerwać kontakt, jaki ich połączył, bo choć to Ye Lian był zapędzonym w zaułek zającem, choć to w nim dało się dostrzec ostrożność, prawie spłoszenie, to chłód akceptacji bijący od niego wyprowadzał Shina z równowagi. Zmuszał do przetasowania swoich myśli; przewertowania ich, wyodrębnienia tych, które były potrzebne teraz, mogących przysłużyć się planowi. Aby to zrobić, potrzebował czasu. Potrzebował spuścić wzrok, przegrać. Nie zrobił tego jednak, nie umiejąc usłuchać racjonalnej strony, nakazującej, by się wycofał, dał moment na analizę. Zdjęty gorączką uważnie śledził każdą cętkę w tęczówkach, każdą drobną żyłkę cienkości nici barw antracytu, stali, popieli, platyny. Odetchnął ciężej, zmuszając się niewiarygodną siłą woli, aby poluzować uścisk na dłoni mężczyzny. Nie zauważył, na którym etapie wewnętrznej walki zrobił kolejny krok w stronę blondyna, zmuszając go do przesunięcia stopy po gładkich, wypolerowanych pieczołowicie kafelkach. Łazienka zmalała w parametrach; nie miała odpowiednich gabarytów, by zmieścić to, co buzowało w atmosferze, gęstniejącej wokół dwóch zbyt niebezpiecznie zbliżonych do siebie sylwetek. Warui zdawał się niewzruszony ściskiem; napierał bezwzględnie, aż proste plecy Ye Liana nie dotknęły ściany, a jasne pasma ułożonej w idealnej harmonii fryzurze nie zgięły się pod naciskiem przywartej do płytek głowy. Wolna dłoń oparła się nad szczupłym ramieniem; zamknęła marnego pisarzynę w klatce, w której jedynym widokiem były złote ślepia, wściekła czerwień posoki, czerń rzęs - barwy ognia.
- My przeżyliśmy - naprostował; cicho, prawie szeptem, warkliwie jak pomruk silnika; jak akumulator pojazdu, po którym nikt nie spodziewa się szwanku. Wypadku ze śmiertelnym finiszem. Gdy mówił, spomiędzy warg błyskały zęby splamione szkarłatem. Jeszcze nie odpowiedział na pytanie; przeciągał to w nieskończoność, może samemu na coś czekając. Łowił z jego spojrzenia każdą emocję, uczucie, najlichsze drgnięcie świadczące o bólu i winie. W pewnym momencie, szorstki kciuk wsunął się w środek trzymanej wciąż dłoni, wytrącił z uchwytu zgnieciony, przesiąknięty juchą kompres. Serce Shin’yi biło spokojnie, metodycznie - tak jak całe życie działał Ye Lian. Miało jego niebywałą monotonię, rytm od razu możliwy do wyczucia, gdyby dotknąć piersi. Zmusił go do tego; do oparcia opuszek, przywarcia całą długością zgrabnych palców, do dosunięcia wnętrza ręki tak ściśle, że nie było tam miejsca na żadne wątpliwości. Przyparł go swoją - większą, bardziej nerwową w odruchach, gorącą od temperamentu - dłonią do lewej strony torsu. Na końcu języka miał wszystkie czerstwe pretensje, pełen kwaśnego jadu wyrzut, że gdyby nie pierdolona zazdrość, nigdy nie musiałby nikomu udowadniać, że wciąż żyje.
Ale przełknął gorycz wraz ze śliną, odetchnął dla rozluźnienia. Brwi przestały się marszczyć, wargi wykrzywiać w nienazwanej, negatywnej emocji. Nie odsunął się; jeszcze nie; jakby sam musiał wpierw dostać potwierdzenie, że znajdująca się przed nim postać jest prawdziwa. Że reaguje w żywy sposób, jakiego nigdy nie powielą maszyny.
- Byliśmy wszędzie, Ye. W każdym zakątku Fukkatsu, w przestrzeniach tworzonych jak najdalej od ciebie. W Karafurunie, przy ulicach, o których dawno zapomniano. Bogowie boją się brudu, więc nie zaglądają do takich miejsc, ignorują je, nam dając spokój. Mogliśmy robić wszystko po swojemu, nie szukano nas ani tam, ani w Haiiro, gdy hurtem zamykano fabryki, które nagle stały się naszymi nowymi domami. Zaszyliśmy się nawet w opuszczonym hotelu Nanashi, nim nie zalały go wylewające wody Tokegawy i szwendaliśmy się nocą po centrum, choć nigdy nie tak blisko twojego domu jak dziś. Ale dziś mogłem. Pozwolił mi. Właściwie nakazał. - Urwana historia zawisła między nimi jak ostrze noża nad cienką wstążką. Pozwolił mi - słowa, które nie pasowały; nie do dzieciaka z dawnych lat, nieposłusznego, nieskorego do przyjmowania rozkazów. A jednak odpowiedź była dobitna i prosta; jak wyrecytowane z podręcznika zdanie. - Wiedział od dawna, gdzie się znajdujesz. Ja nie. Po prostu szedłem za nim, pakowałem ubrania, laptop i aparat i przenosiłem się z lokum do lokum, czasami kilkanaście razy w roku. Teraz wiem, że zawsze kazał się przenieść, gdy zaczynałem węszyć; przypadkiem zbliżałem się do odnalezienia twojego eleganckiego mieszkania. Mimo kłótni jaka was poróżniła, dalej z oślim uporem myślał wpierw o tobie. - Usta wygięły się w litościwym uśmiechu; ale było w tym za dużo pogardy, by nadać minie lekkość pozytywu. Shin pokręcił nagle głową, drgnęły mu ramiona. - Niewiarygodne. Po tych wszystkich... - szukał dobrego określenia; żadne takie nie było, posiłkował się czymkolwiek zbliżonym. Ale wydawało się drętwe, więc skrzywił się, odczekał moment. Znów wciągnął powietrze; przez zwarte kły. - Po tych wszystkich wojnach, które was poróżniły, po śmierci Sue i dziecka, po tym, jak oszpecił go ogień, jak musiał uciekać odruchem rannego uchodźcy, po tym, jak wciągnął w to mnie, bo nie miał wyboru i ja też go nie otrzymałem... on dalej troszczył się o twoje bezpieczeństwo. Przede wszystkim o twoje. Nawet mnie nie otaczał taką protekcją. - Dla kogoś, kto był tak blisko Kajitaniego, jak blisko był Ye Lian, widok słaniającego się na nogach Ichiru nie był trudny do wykreowania. Z prostotą znaną profesjonalistom dało się zobaczyć wyraźny obraz, jak stopniała dłoń opada na ramię stojącego przed Ye Lianem chłopaka; wtedy zamroczonego. Jak ta sama dłoń zakleszcza się na barku z wymownością. Jak padają krótkie wyjaśnienia. Coś w stylu: "musimy uciekać. Wszystko ci opowiem. Ale nie teraz", które oszołomiony kraksą umysł od razu akceptuje, bo są jedyną tak silnie wybrzmiewającą rzeczą.
Drżący wydech padł na wargi Ye Liana w formie pełnego niewidzialnego rozdrażnienia gorąca.
- Ichiru uważał... - cofnął się w zeznaniach. - Nadal uważa, że to, co się stało we wrześniu, nie było przypadkiem. Że to kwestia zemsty, może czegoś związanego z zawodem, który wykonywał. Sądzi, że ktoś to zaplanował, ale ponieważ nie traktował mnie jak równego, nie znam szczegółów. Byłem powietrzem zaległym w kącie. Dostawałem szału za każdym razem, gdy chodził w tę i z powrotem po hali, ciągle zadając te same pytania. Zacięta płyta odtwarzająca tylko: "miałem wtedy nie jechać, ale pojechałem. Moja praca nagle się skończyła. Zbyt nagle. Czy to nie podejrzane? Czy to nie podejrzane?" - i łaził w kółko, gadał do siebie. Przestałem się wtrącać. We łbie mi szumiało, dzień w dzień ten sam scenariusz. Czy gdyby nie skończył treningów dla żółtodziobów o wiele szybciej niż zakładano, Sue dalej by żyła? Czy on sam ciągnąłby dawne życie niczego nieświadomy? Czy dwa dni później, gdy narzeczona siedziałaby bezpieczna w rodzinnym domu w Sawie, a on kończyłby zmianę jako koordynator, wreszcie wykręciłby twój numer? To też non stop powtarzał. Twierdził, że domyśla się, co chciałeś powiedzieć. Że to i tak nie miało znaczenia, bo między wami nic nigdy się nie zmieni. On jest taki... - znów sięgnął w głąb słownika, tracąc odpowiednie określenia. - Taki prostacko głupi - wycedził. - Odgrodził się od rodziny, od matki i siostry, które go opłakiwały. Od ciebie, od którego nie chciał słuchać wyjaśnień. A ja stałem tuż obok, wplątany w to sarkastycznym zrządzeniem losu... Nawet nie wiedziałem, że odciągał mnie, ilekroć się zbliżałem do miejsca, w którym mieszkasz, jakby w obawie, że wpadną na mój trop, że cały ten szajs przeleje się też na ciebie, bo zobaczą, że jesteś zbyt ważną częścią. Rodziną się nie interesowali, ponoć. Może z góry założyli, że nic nie wiedzą. Że są zbyt... normalni. I wiesz. Byłem setki razy w twoim dawnym lokum, ale zbyt szybko się ulotniłeś. Nie będę kłamał, że to nie wzbudza podejrzeń, Ye. Mam wrażenie, że wiesz coś ważnego. Byliście sobie tak bliscy... Wiele ci mówił. Wszystko. Co on niby takiego w tobie widział przez cały ten czas? - Pogarda nagle wplątana w ton; palce, które niedawno trzymały rękę, wsunęły się teraz pod długi kosmyk, rozbitymi w bójce knykciami ocierając o policzek Ye Liana. - Czemu tak mu zależy? Czemu uparł się na swój światły plan, jakby nie było na świecie innych prawd? - Potarł między kciukiem a zgięciem palca wskazującego pochwycone pasmo, ogniskując na nim łowcze spojrzenie. Trwał tak przez chwilę w milczeniu; aż nie zamarł, ze wzrokiem wbitym w karmazyn wsiąkany w platynę. Widok budził sprzeczne uczucia; tłamsił jego narwane cechy osobowości. Ale wreszcie pierś uniosła się od kolejnego wdechu; powietrze przeznaczył na ostatni akapit. - Koniec końców zawsze przegrywamy. - Nie sprecyzował "kto", ale nietrudno było to wywnioskować. Puścił zbrudzony pukiel, cofnął się; odrobinę, uchylając jednak furtkę w klatce, w jakiej dotychczas trzymał Ye Liana. - Dlatego tu jestem. Twój przyjaciel zarzeka się, że mimo jego starań i tak wpadli na trop. Że ciągnie się za tobą mroczne fatum, śmierć dyszy w kark. Moja obecność, być może, kupi ci trochę czasu, jeżeli to, co robi teraz Ichiru, zawiedzie. Lepiej jednak, by tak się nie stało. By okazało się, że miał rację. Jeżeli mu się uda, sam będę wolny. Tylko dlatego zobowiązałem się, by cię doglądać. Choć nie sądziłem, że będziemy mieć bezpośrednią styczność. Los bywa ironiczny, gdy najmniej się tego spodziewamy.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

14/3/2023, 00:20
— Sue zginęła.

Wieść — niczym śmiercionośny wirus — rozeszła się po zepsutym układzie krążenia; sparaliżowała mięśnie, otępiła, ale i na swój brzydki sposób przyniosła ulgę. Jedynym prawilnym odczuciem trzymającym Ye Liana w objęciach przytomności był bolesny dotyk miażdżący nadgarstek. Kilka zaciśniętych palców ugięło się w poddańczym geście. To było najczystsze upokorzenie. Miało początek w okrutnej prawdzie, którą przeżywał w swojej głowie raz po raz. Skóra na twarzy ścierpła, a usta ledwie powstrzymały cichy syk wymykający spomiędzy chwiejnie rozwartych warg. W kryształowych, sprawiających wrażenie, beznamiętnych oczach Warui mógł dostrzec wyraźne ostrzeżenie — dokładnie jakby w ostatniej chwilach swojego upadku, próbował zaprzeć się prowadzącej go ku przepaści demonicznej dłoni. Wyszeptał szorstko jego imię, czując jak siła, która dotąd w nim drzemała, ulotniła się jak powietrze z nadmuchanego balona. Shin'ya wymuszał na nim konkretne zachowanie, a on był zamrożony prawdą, jaką niosła jego obecność. Nic dziwnego, że stanowczość chłopaka go obezwładniła. Znał go od lat, a jednak nigdy nie zastanawiał się na ile go stać. Stopy przesuwały się po zimnej podsadzce, prowadzone zuchwałą pewnością, jakby sam dawno zapomniał, jak stawia się kroki. Rozsądne spojrzenie, pełne powierzchownej skromności, niewinności i elegancji przepadło w iskrzącym, toksycznym gotującym kotle pełnym złota. Pomimo reprezentującej oblicze dojrzałości wstąpił na nie niemy lęk; było w tym coś podłego.

Przyległ do ściany, ledwie bacząc na wspinający się po lędźwiach chłód. Patrzał oczami pełnymi sprzeczności — delikatnymi, ale jednocześnie zdającymi się kryć w sobie katastrofalne uczucia, mające moc burzenia murów, relacji oraz ludzkich żyć. Uniósł podbródek, nie był bowiem w stanie przeniknąć bardziej do przystawionego muru. Stojący przed nim chłopak był o parę centymetrów wyższy, rzucał podłużny mrok na eksponującą w cieniu jego sylwetki szyję; na lekko odkrytą przez golf odstająca grdykę.

— My przeżyliśmy.

Kiedy młodzieńcze pełne piegów policzki nabrały tak wyrazistych rysów? W którym momencie Warui tak dojrzał? Ye Lian pamiętał czasy, kiedy wchodząc do ich domu, mijał go w przejściu, a dzieciak sięgał mu ledwie ramion. Teraz wisiał nad nim jak senny, niepoprawny koszmar zbliżając się i zamykając w prywatnej klatce tortur. Jak powinien poradzić sobie z nerwowym kołataniem serca?

Kto by pomyślał, że cierpienie wtargnie pod zasłonę niedostępności, że subtelnie, acz pewnie wciśnie paliczki w zaciśniętą perłową pięść, rozwierając jej palce, jak płatki zamkniętego kwiecistego pąku? Ye Lian poczuł jak przesiąknięty krwią skrawek materiału, wypada mu z uścisku, a stawy zesztywniały na całej długości ręki. Niepewność przed dotykiem przypominała, strach malujący się na twarzach ludzi, który podczas pierwszej wizyty w lesie natrafiają na rosnące dzikie owoce i wahają się, czy oby na pewno nie są trujące i czy oby na pewno mogą je zjeść. I choć Ye Lian wyraźnie próbował zablokować ruch, Warui nie miał większych problemów z przytknięciem zimnych jak kawał lodu palców do piersi, rozprostowania tych niefachowych opuszków na ubraniu i okryciem skóry ciepłym dotykiem, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że stojący przed nim mężczyzna może skapitulować w każdej chwili.

Czuł dudnienie. Lekkie, frywolne — tak inne od własnego drżenia, przyprawiającego o nierówny oddech. Ciężar dotyku Ye Liana zdawał się dla chłopaka niewyczuwany, jakby nie sięgał go fizycznie, a jednak w jakiś dziwny niematerialny sposób się to działo. Na odsłoniętym wątłym przegubie pojawiały się pierwsze bordowe ślady pozostawione przez dotyk Shin'yi; zdobiły jego ciało niczym biżuteria.

Przez całą opowieść nie wtrącił się ani słowem, jego oczy były jak kamień — zamknięte w emocji całkowitego zamrożenia. Słowa nie były łatwe. Nie uwalniały go od meczących lat cierpień, a jedynie nakłuwały stare blizny. Wieść, że Kajitani został rany i nosił na sobie obrażenia jego idiotycznych decyzji, gniotły mu serce. Przez krótki moment pomyślał, że może to one były powodem, dla którego nie chciał się z nim widzieć — choć to do niego nie pasowało. Ichiru nigdy nie przykładał wagi do takich spraw, bo w pierwszej kolejności myślał o innych. Gdyby chciał się z nim zobaczyć, zrobiłby to, nawet jeśli Ye Lian musiałby spojrzeć w oszpeconą, nieznaną mu dotąd twarz.

— Nadal uważa, że to, co się stało we wrześniu, nie było przypadkiem. Że to kwestia zemsty, może czegoś związanego z zawodem, który wykonywał [...]

To nie był nikt inny, to byłem ja, szeptało sumienie — niesłyszalne dla nikogo ani dla Ye Liana, ani dla Shina. Jedyne co mógł, to patrzeć na niego tym ciężkim wzorkiem. Milczeć. Coś wciąż nie pozwalało mu się przyznać, nawet gdy usta uchylały się gotowe wyznać najgorsze grzechy. Wiedział, że wszystko, co łączyło go do tej pory z Ichiru runie. Nikt go nie podejrzewał. Wina spadła na pracę, którą się prawił, co nieco wybiło go z toru, ponieważ nie kojarzył, aby znajdował się czymś na boku. Czy chodziło o wojsko? Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo się od siebie oddalili.

Przesuwający się po gładkim policzku dotyk był niemym ostrzeżeniem. Muśnięciem powierzchownie dobrodusznym i delikatnym, a w rzeczywistości będącym przejawem podstępnego poniżenia i zbrukania. Ślady krwi pozostawione na pergaminowej skórze uwydatniały zbrodnie, jakiej niegdyś dokonał; wszystkie przelane cierpienia, które musieli przejść, gdy umierali. Ye Lian spoglądnął ostrożnie na bawiące się jego pasmem włosów bordowe od posoki palce. W odpowiedzi na wstępującą w niego niezręczność obrócił głowę, umykając i prezentując swojemu oprawcy, pięknie splamione krwią oblicze. Opadające na oczy pojedyncze kosmyki włosów dały mu częściowe schronienie.

— Wiele ci mówił. Wszystko. Co on niby takiego w tobie widział przez cały ten czas?

Przyjaciela — odparł, czując, jak głos zaszedł mu lekką chrypą. Odchrząknął. — Doskonale wiesz, że od początku naszej znajomości widział we mnie tylkoprzyjaciela. — Niespodziewanie myśli Ye Liana pognały w kierunku odległych lat; na ciemne korytarze szpitala, do sali na drugim pietrze. Do chwili, w której zamroczony wyrwał się ze snu. Do chwili, w której w drzwiach stanęli najbliżsi, a on ściskał dłoń Ichiru, jakby był jedyną dryfującą deską na wzburzonym morzu. A on rozbitkiem. Nikt się nie zorientował — nikt prócz niego. Ye Lian podejrzewał, że chłopak go podpuszcza, znów testuje jego granice, otwarcie z niego kpi. Starał się nie dawać mu powodów do przeciągania tej gry. Miał tylko nadzieję, że Shin nigdy nic nie zasugerował bratu. Zresztą nie mógł. Stary Ichiru z pewnością by to zweryfikował — był zbyt ciekawski. Ale czy zrobiłby to nowy Ichiru? — A pomimo to nie mogę być nawet pewny, że do ostatniego dnia traktował mnie jak równego sobie. Czy osoba, która postradała zmysły, powinna mieć prawo do protekcji?

Srebrne tęczówki stały się czujne, kiedy chłopak oddał mu część swobody. Jakie było jego zdziwienie, gdy zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas trzymał dłoń na jego piersi, bezustannie wyłapując rytm bijącego w nim życia. Zabrał rękę niemal od razu, szukając spojrzeniem ratunku w otaczającej ciasnej przestrzeni, lokując wzrok w okolicy otaczających ich luster, nie potrafiąc jednak rzucić wyzwania odbijającym się w nim sylwetkom. Dyskretnie ścierał obcy dotyk z dłoni.

Los, który łączy ludzi, nie jest sznurem tak łatwym do przecięcia — odpowiedział na jego słowa, w końcu na niego spoglądając. — Ile to może potrwać? Ile Ichiru potrzebuje czasu? — doprecyzował.

(fatum)

(śmierć dmuchająca w kark)

Shin'ya.

Nic nie wiesz o prawdziwym prześladującym mnie fatum.


Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

17/3/2023, 03:14
Zamarli obydwaj w zbyt niepasujących do natury ich relacji pozycjach; niekompatybilni jak nigdy wcześniej, choć Warui nie zastanawiał się teraz nad tym, jak dziwnie prezentowaliby się w wizji osoby trzeciej i ile można dostrzec tu niewygodnych podłoży pod zbyt śmiałe wnioski. Ciało pozostało blisko drugiego mężczyzny, ale umysł odpłynął daleko, umykając poza krawędź rzeczywistości równie nieopanowanie co ściekająca z brzegu blatu ciecz wylanego napoju. Świadomość yurei trawiła schrypnięte nuty zasłyszanego głosu; pożerała każdy wyraz umykający spomiędzy warg Ye Liana jak kęs ulubionej potrawy. Łapczywie i bezmyślnie, choć Shin’yi nie chciało się wierzyć, że można być aż tak naiwnym.
Bo nawet w takich momentach nie potrafił myśleć o sobie? W normalnych, zdrowych, egoistycznych kategoriach? Ta ciągła koncentracja na przyjacielu była może warta podziwu, ale jednocześnie, z szerszej perspektywy, tworzyła grunt pod szyderczy komizm. Zero instynktu samozachowawczego. Zero perspektyw. Każdą sylabą Ye zdradzał się coraz bardziej.
Warui musiał jednak przyznać, że miało to swój urok. Te jasne policzki pokryte lilią różu, ledwie widoczne w cieniu rzucanym przez opadnięte na czoło włosy. Spojrzenie, na pierwszy rzut bezwzględne i chłodne, po dokładniejszym przebadaniu straciło siłę jak wygasłe światło latarki. Uciekająca percepcja; wzrok prześlizgujący się na bok, spłoszony zbyt długą walką, na którą nie miał energii. I to drżenie dłoni, wyczuwalne pod dotykiem spięcie zestresowanych, nieprzywykłych do bliskości mięśni. Chciałoby się na to naprzeć, zmusić do rozciągnięcia i rozluźnienia w leniwym, choć mocnym masażu. Nadusić na sploty skłębionych nerwów, które pod impulsem bólu nagle miękłyby, dostarczając ciału upragnioną ulgę.
Zaczynał rozumieć.
Smukłe palce, wciąż przywarte do jego piersi w jakimś tajemniczym paraliżu, dały mu tylko dodatkowy argument dla narodzonej tezy. Nie mylił się. Tak nie zachowują się niewinni. Ye Lian ukrywał za kulisami swój faktyczny udział w w przedstawieniu. Oblicze Shina nabrało przez to marsowości; spochmurniała mina, usta zacisnęły się lekko pod natłokiem myśli. Opuszki znów zamrowiły, pragnąc wsunąć się pod ubrudzone czerwienią pasmo raz jeszcze, ale nie poddał się pokusie. Tylko skrzywił się bardziej.
- Nie wiem, ile mu to zajmie. - Wciąż opierał się o zimne kafelki ściany, z oddechem parzącym policzek drugiego mężczyzny i świdrującym wzrokiem krążącym po jego obróconym profilu.
Zabawne jak niewielkim problemem byłoby doprowadzenie Ye do upadku. Starczyło go lekko popchnąć, by stoczył się i sięgnął dna. Wpadł w czeluści morskich czerni, zmuszony, by z każdym wdechem zalewać płuca lodowatą wodą prawd. Ichiru nigdy na ciebie nie spojrzy - cisnęło się na mimo wszystko zamknięte usta Shina. Nigdy nie zwróciłby uwagi na coś takiego jak ty, Ye Lian.
Ostatnią resztką woli starał się nie wypaść z roli, choć bogowie mu świadkiem jak cholernie trudno zachować rozsądek, gdy mógłby poczuć satysfakcję już teraz. Wystarczyłoby otworzyć gębę; nie musiałby nawet nadwyrężać głosu. Sam szept, kładący się ciepłem na uchu Ye Liana, wystarczyłby w zupełności.
Masz rację. Nie traktował cię choćby jak przyjaciela, łajdacka kurwo. Nie miał ochoty na ciebie nawet splunąć. Wiesz czemu? Bo cały rejestr przysłaniała Sue, której nigdy nie byłbyś w stanie zastąpić. Nie miałeś jej delikatności. Niewinności. Jej absolutnej, zafajdanej lojalności. Nie chodzi nawet o twoją obleśną płeć, chory, pojebany, tchórzliwy pedale. Ona nie uszkodziłaby auta. Nie naderwałaby ścięgien pojazdu. Nie złamała hamulca. Nie wpadłaby nawet na taki plan, pojmujesz? Ona go kochała. Ale ty? Ty zrobiłbyś wszystko, aby go zdobyć, ale ponieważ nie mogłeś go mieć, uznałeś, że nikt nie będzie go miał. Potrafisz być bardziej żałosny czy osiągnąłeś już limit? Z zazdrości stałeś się mordercą. Sam powinieneś zdechnąć tamtego dnia.
Gardło ścisnęło się od słów, których nie mógł z siebie wydobyć. Musiał podążać za scenariuszem. Trzymać się konceptu, nie dodawać nieprzemyślanych idei. Musiał recytować tylko to, co zapisane w schemacie, ale, do licha, nikt nie zdawałby sobie sprawy, z jakim trudem ściągał wodze i jak cierpły mu wargi, jak niebezpiecznie w żyłach wrzała krew.
Skupił się więc na czasie.
Tykały wskazówki zegara - może jakiś wisiał w pokoju, który wynajęli.
Ciche "tk. tk. tk." ułożyło się w echo pytania, które wcześniej padło.
Ile to może potrwać?
- Oby jak najkrócej, bo nie chcę reszty życia stracić na protekcji, ale... - ścichł, znów łowiąc czujnie spojrzenie blondyna z intensywnością zakrawającą o obelżywość. Musiał nadłamać choć malutką część narzuconych na siebie ram; bo go rozsierdzi od wewnątrz. Miał więcej niż pewność, że niecierpliwość mogła go teraz zniszczyć; dał jej więc ujście. Skąpe, ale okraszone lisim jadem, którego słodycz rozlała się po podniebieniu. Miała metaliczny, znajomy smak, przez który wypowiadał się niemal szeptem; - Zaczynam rozumieć, dlaczego chce twojego bezpieczeństwa.
Może potrzebował rozłąki, aby wyodrębnić szczegóły umykające w monotonni codzienności. Od kiedy sięgał pamięcią, Ye Lian jawił mu się jako dorosły. Był wyższy i starszy, przeładowany doświadczeniem, zawsze krok przed nim. Niedościgniony. Mijając go dzień w dzień w holu mieszkania, przeciskając się w drzwiach do kuchni albo przepuszczając w przejściu do salonu nie zwracał uwagi na moment, w którym go przerósł, jakby wystarczyło jednorazowe skupienie się na obiekcie, by ten obiekt już nigdy nie uległ żadnej modyfikacji.
A jednak teraz dostrzegł, że ciało Ye struchlało; zapadło się w sobie, straciło szerokość barków i wysokość sylwetki. Nie było między nimi ogromnej różnicy - raptem tyle, by prostując plecy mógł odetchnąć w skroń mężczyzny - ale sam fakt zadecydował o poczuciu bezczelnego triumfu. Nigdy nie wychwycił też choćby tego, jak jasną cerą charakteryzował się Lian. Jak łatwo było zaznaczyć ją barwą czereśni - siniaki już oplotły nierównymi plamami szczupły przegub i Shin pomyślał, że to pierwszy krok, w którym go zdobył. Naznaczył. Zmusił do tego, by o nim pamiętał, choćby zaciągając rękaw po sam nadgarstek, jeżeli nie w smak mu było serwowanie wymyślonych bajeczek o uderzeniu się w kant mebla.
W jasnych ślepiach odbijały się nagle refleksy światła; jesteś już stracony, Ye. Przesądziła o tym chwila, w której odwróciłeś wzrok.
Przekrzywił głowę; tylko na tyle, aby znów spróbować zlustrować ładną, anatomiczną twarz. Po górnej linii zębów przesunął się język; zebrał ze szkliwa zaróżowioną krew, dając umysłowi dodatkową chwilę na milczenie.
- Schudłeś - padło wreszcie. To tylko inna forma do "zmizerniałeś", ale choć użył synonimu, dało się wyczuć pierwotny zamysł. Osłabłeś. Do niczego się nie nadajesz. Pauza, jaka nastąpiła, nie trwała długo. Z krtani yūrei wydobył się zamyślony pomruk; drżąca nuta, jak u kota zajętego interesowną pieszczotą. Bo rzeczywiście. Analiza, którą się teraz zajmował, sprawiała mu przyjemność; dało się to dostrzec w kąciku ust. Pozornie nieruchomych, ale gdyby przypatrzeć się skwapliwiej, czaił się tam uśmiech. - A może zawsze byłeś taki - wątły - zniewieściały - delikatny... - kruchy. Nic dziwnego, że uznał, że sobie nie poradzisz.
Opuszki wreszcie ześlizgnęły się ze ściany, zostawiając na niej prawie niewidoczne smugi. Sylwetka rudowłosego wyprostowała się, stopa przesunęła po zimnej podłodze o pół kroku, wpuszczając między siebie a Ye odpowiedni dystans.
Nagle elektryzujące połączenie, które wytworzyło się między nimi, drastycznie zmalało.
Nie wszystko naraz.
Bądź cierpliwy.
Powieki Shina nieco opadły, gdy przetaczał wzrokiem po niewielkiej łazience; inercyjnie dotarł do brzegu lustra, zobaczył tam nawet barwy składające się na Liana. Ale nie odważył się skupić spojrzenia na odbiciu, wyostrzyć konturów. Przypadkiem mógłby wychwycić też własną postać.
Na to nie mógł sobie pozwolić.
Nie kiedy stopniały śnieg wchłaniał się w materiał maski wiele kilometrów stąd; w otoczeniu rozbryzgów szkarłatu i chaotycznych odcisków butów. Jakby na samo wspomnienie zacisnął szczęki. Żuchwę miał zdrętwiałą od ciągłego zwierania zębów.
- Wyprowadzka dobrze ci zrobiła? - Pytanie brzmiało nieco przytłumienie, bo jednocześnie uniósł dłoń i jej wierzchem przetarł miejsce pod nosem. Zmarszczone raptownie brwi drgnęły pod tknięciem bólu. - Ładnie sobie ułożyłeś życie? - Pozornie luźny temat zahaczył o coś, co trudno zidentyfikować. Palce Waruiego osunęły się na koszulkę, chwyciły za jej tkaninę. Wydawało się, że ten krótki, lekki komentarz nie może zostać źle odebrany. A jednak brzmiał jak dobrze kryta pretensja.
Jakby równie dobrze zamiast tego mogło paść: lżej się czułeś, gdy byliśmy martwi?
Żółte tęczówki przemknęły w bok, ogniskując się na rozmówcy.
- Opatrzysz mnie do końca? Zaraz do reszty zachlapię ubranie.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

18/3/2023, 19:43
Słuchał rozbrzmiewających słów ze spokojem; miały moc błądzących oczekiwań, mknących w ciemnościach długiego na cztery lata tunelu. Ye Lian prezentował Shin'yi racjonalne, godne podziwu opanowane oblicze — krył się w nim jednak pierwiastek ostrożności; część niepewności tego, co może spotkać go w nadchodzącej — i niezbyt odległej — przyszłości. To właśnie z powodu tej nieufności zaklęte w krysztale tęczówki wodziły wzdłuż linii wyraźnych zarysów szczęki, po zbliznowaciałej skórze ulokowanej przy kąciku objętych cieniem rozbawienia warg. Przez resztę upływających chwil patrzał na rudowłosego kątem jasnego profilu — profilu skażonego krwią; profilu zapieczętowanym dłuższym kosmykiem jasnych blond włosów przyklejonym czerwienią na wysokości czarnego pieprzyka. Delikatnie wystające kości policzkowe i jasne oczy podkreślone zagadkową emocją tworzyły jedno z odbić skrywających nagość pragnień; cały pogmatwany umysł od lat otoczony wieżami strażniczymi.

„Schudłeś”

Ciężki kamień zmaterializował się w jego trzewiach. Wpatrywał się, jak usta chłopaka układają się pod kolejne tony oproszone szczyptą kpiny. Szept muskający okryte pojedynczymi pasmami włosów ucho paliło od smagającego je gorącego oddechu. Rosnący w nim wstyd był nie do zniesienia, a gdy jego świadkiem był ktoś pokroju Shin'yi, stawał się wręcz udręką. To stwierdzenie było jak potwarz, po którym potrzebował chwili na odzyskanie rezonu, akurat tej, w której na powrót oddał mu wolność.

To nie ja schudłem, a ty dorosłeś — zaoponował, w końcu się relaksując. — Jesteś prawie tak wysoki, jak on.

Kiedyś sądził, że był twardy, ale to jedno spotkanie, to przyparcie do muru, brak sił przeciwstawienia się osobie, której dojrzewanie oglądał od lat, uzmysłowiło mu, że to nieprawda. Sylwetka Ye Liana nie zmieniła się na przestrzeni tych kilku znaczących lat. Wciąż był tak samo szczupły, choć twarz może faktycznie nabrała bledszych tonów, a spojrzenie okrywał cień trawiącej trucizny. Shin'ya miał rację — był słaby. Od zawsze. Był słaby w dzieciństwie, był słaby w szkole średniej, był słaby w szkole wojskowej. W końcu dlatego odebrano mu możliwość kontynuowania nauki przeznaczonej dla głównej siły frontowej. Nikt nigdy nie mówił o tym głośno, ale wiedział o tym każdy: trafienie do jednostek wsparcia było równoznaczne z okrzyknięciem kogoś słabeuszem. Był słaby, dlatego okrywał się od zawsze grubym pancerzem, dystansował od siebie tych, którzy chcieli się zbliżyć, odsuwał ich, aby oni nie mogli zranić jego. Do pewnego etapu sądził, że na tym polega bycie silnym, ale się mylił. Wiedział, że się mylił. Oderwał się od ściany, wcale nie starając lokować spojrzenia w zatrzymanej przy umywalce sylwetce.

"Nic dziwnego, że uznał, że sobie nie poradzisz."

To przypuszczenie jest równie trafne co rozpisywane przez Ichiru plany oparte na geografii i tworzone na podstawie map. Wszystkie te plany były równie dobre, jak sama mapa. A ta, jak większość innych, okazywała się zawsze nieaktualna. To nie ja jestem w niebezpieczeństwie. To nie ja kryje się w cieniu. To nie mi należy się ochrona.

To nie były uszczypliwe słowa. Właściwie, kiedy je wypowiedział, poczuł ogarniające ciepło wspomnień. Uderzył w niego zapach zatłoczonej sali lekcyjnej przesiąkniętej spoconymi, męskimi ciałami; wykładów, na których spoglądał dyskretnie na Ichiru, podczas gdy ten opierając policzek na dłoni, przymykał oczy, oddając się krótkiej niewinnej drzemce. Z ich dwójki to zawsze Ye Lian  był lepszy z teorii, Ichiru pokonywał go kondycją fizyczną. Czemu Kajitani patrzał na Ye Liana przez ten pryzmat?

Pokonał dzieląca ich odległość. Wypowiadane przez Shin'ye słowa uderzały w niego jak pociski w tył głowy. Nie miał siły wydrapać zebranego wewnątrz śrutu. Przegryzł wnętrze policzka, przywdziewając marsową minę. Choć bardzo się starał, zmęczona walką, zdawała się inna niż zazwyczaj. Nadłamana. Niemożność bycia otwartym i szczerym było tak samo niszczycielskie, jak samo wypowiadane kłamstwo; tajemnice i oszustwo zręcznie burzyły wykreowaną stabilność. Podchodząc do pozostawionych przez siebie rzeczy, zauważył na nadgarstku odciśnięty ślad jego dotyku. Naciągnął rękaw ciemnego ubrania i sięgnął w kierunku umywalki. Ciche powietrze wydostające się spomiędzy warg mogło sprawiać wrażenie, iż po usłyszeniu tych wszystkich pytań, zwyczajnie parsknął, ale nie mógł — usta wciąż podkreślała stoicka linia, oczy były diamentowo spokojne.

Pewnie zastanawiasz się, czemu mój wybór padł na centrum Fukkatsu — zaczął niespodziewanie. W końcu, gdy się ucieka, ucieka się jak wilk, prawda? Nigdy po ścieżkach, którymi się kiedyś chodziło. Zrobiłem to, bo chciałem dać Japonii ostatnią szansę. Zagłuszyć opcję, która znajdowała się poza granicami państwa. A nic nie zagłusza tak dobrze, jak gwar wlewający się z tych ulic.

Zakręcił wodę. Palce odcisnęły z białego kompresu nadmiar płynu.

Dowiedziałeś się, gdzie mieszkam, więc może ty mi odpowiesz: co liczyłeś zobaczyć? Sądziłeś, że dorobiłem się domku z ogródkiem na peryferiach? Bo chyba o tym myślą ludzie, którzy używają określenia „ułożyć sobie życie”. Na rozjaśnionym namalowanym olejnymi farbami obrazku widzą śliczną kobietę pielęgnującą grządki, a na trawniku biegające roześmiane dzieci, bawiące się z wielkim włochatym psem — zamilkł. Trudno było mu być szczerym przed Waruiem, pomimo iż oboje doskonale wiedzieli, że przedstawiona wizja nigdy nie będzie do niego należeć. — Uporządkowałem je — skomentował z wyraźnym ociągnięciem. — Mam prawie trzydzieści lat, więc co mogło zmienić się przez ostatnie cztery lata? Prawie nic.

Zmusił się, aby na niego spojrzeć — wystarczyło, aby dostrzec, że zamierza ściągnąć bluzę. Nie wiedząc, jak powinien zareagować, mieląc w palcach mokrą gazę, powiedział jedynie:

Po prostu się nie ruszaj...

Słowa zawisły pomiędzy ich sylwetkami niczym wiatr niosący wspomnienia, podkreślone wewnętrznymi uczuciami: buchającym żarem, bijącym sercem, tęsknotą i drżeniem niekończącym się na ciele. Kiedy palce Ye Liana zacisnęły się na przedramieniu, Shin'ya mógł poczuć, że dotyk niósł znacznie więcej niż zaniechanie planowanej akcji. Tknięcie wraz ze wcześniej docierającym do jego uszu półszeptem, niematerialnie przesuwał się na klatkę piersiową i chwytał za mundur. Mundur Ichiru. Dokładnie jak wtedy — podczas snu, którym był świadkiem. W rzeczywistości Ye Lian stanął przed nim. Ze stanowczością, acz kryjącą się w ruchach miękkością, dotykał szyi po której toczyły się długie strużki krwi. Ścierał krople po kropli; czyścił fragmenty obitej twarzy.

Czy ci, którzy znaleźli cię w Yamurze, mieli coś wspólnego z tym, o czym mi powiedziałeś?

Przeczuwał, że umyka mu coś ważnego i że jeśli dalej będzie słuchał Shina, będzie kręcić się w kółko i stale przeżywać te same cierpienia. A jednak coś kazało mu podążać wytoczoną przez chłopaka niepewną ścieżką. Włóczyć się drogami prowadzącymi prosto do rozgrzanego piekła.

Dotyk pomknął po policzku; zmazał ostatni karmazyn osłaniający zadrapanie i bordowy siniak. Nachylił się po świeży okład. Palec wskazujący tknął naruszoną kość, wyczuwając nierówność. Choć wciąż miał beznamiętną twarz, to jego ruchy były ostrożne, oczy ostrzegały: „będzie boleć”.

Przytknął szczupły palec do skrzydełka lewej dziurki, drugi przesunął po uszkodzonej wypukłości. Jeden ruch, krótki trzask. Chwila podkreślona nieprzyjemnym przesuwaniem struktur i delikatne pulsowanie sięgające czoła. Ye Lian z uporem przytykał grubo zgniecioną gazę do jego nozdrzy, przytrzymując twarz w nieruchomej niepewności. Czuł, jak gaza przesiąka krwią, jak barwi jego palce, jak robią się od niej mokre. Przygotowany na tę ewentualność, podmienił kompres drugą dłonią.

Przytrzymaj opatrunek w ten sposób. Muszę umyć ręce.

Ye Lian

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

21/3/2023, 23:06
Barometr satysfakcji sięgał zenitu. Drżała niebezpiecznie cienka wskazówka, trzęsąc się na czerwonym polu samokontroli, na którą od razu zwraca się uwagę w normalnych okolicznościach, a jednak nie potrafił tego zrobić, jakby ciśnienie było zbyt wysokie i mąciło mu w głowie. "Euforyczna mgła" zakrywała stopniowo coraz bardziej zakres racjonalnego postępowania; rozmazywała kształty, jakie nadał planowi, kryła pod oparami zapomnienia wpajane mantry zasad. Nie spiesz się. Nie pozwól, aby emocje wzięły górę. Ma cierpieć. Dłużej i brutalniej. To nie tylko kara. To terror. Pamiętaj o tym. Musisz pamiętać.
Ale nie sądził, że nie będzie pamiętać o dyscyplinie z tak trywialnego powodu jak bezpośrednie spotkanie. Widział już Ye Liana wcześniej; wiele razy, w prywatnym lokum, do którego nie miał żadnego wstępu. Ale tam konfrontował się jedynie z pozbawioną przytomności skorupą zawiniętą w przepocone warstwy nakryć. Był niczym więcej jak graczem, który doświadcza dobrze skonstruowanej gry - tak czy inaczej były to doznania jedynie psychiczne.
W małej, obcej łazience odczucia się skompletowały. Zadowolenie sprawiało mu wszystko - nawet kontra mężczyzny; fakt, że rzeczywiście wydoroślał. W jednej chwili uzyskał potwierdzenie, że przestał być nieporadnym gówniarzem; małą, niemyślącą samodzielnie formą, pozbawioną mocy sprawczej.
Zachwyt zalęgł się w trzewiach, rosnąc w ich obrębie, rozpychając się na ścianki efektem tchniętej wydechem bańki. Powodował ścisk w żołądku. I skurcz tak potężny, że mimowolnie biegnący serią impulsów aż do twarzy - wymuszający na ustach kąśliwy uśmiech. Ta chęć potrafiła doprowadzić do szaleństwa, gdy z zewnątrz należało trzymać gardę. Wargi pozostały nieruchome, ale mrowiły przeklęcie setkami kujących odnóży, jakby wzdłuż spękanej tkanki przemykało robactwo o czubkach kończyn ostrych jak igły. Resztkami silnej woli palce nie dotknęły ponownie zbrudzonego krwią pasma, choć musiał je stulić w twarde pięści, aby do tego nie doszło. Jeszcze nad sobą panował; może przekroczyłby linię, zawiódł sam siebie, wybuchając śmiechem, który rozsierdzał krtań.
Był nawet bliski ulegnięcia pokusie, by wzrok utrzymywać tylko na nim; nieustannie, jak urządzenie śledzące, którego rolą jest podążenie za wyznaczonym celem. Nic nie mogło przecież umknąć ostrości umysłu; żadne przebicie czerwieni na płatku ucha, żadne niekontrolowane otarcie niespokojnych dłoni. Nie mógł pozwolić sobie na to, aby przegapić błysk w oczach barwy łuski naboju. Rozpierała go potrzeba przyciskania ofiary do ściany nie ze względu na fizyczne pobudki - ciało w żadnym razie nie chciało znajdować się tak blisko. Jednak tylko z tak ukróconego dystansu mógł wyłowić detale, które umknęłyby z oddali.
Ale nagle wszystko runęło; słowa Ye uformowały się w długą, cienką szpilę. Jej kraniec przebił balon wyczuwalny we wnętrznościach z głuchym echem porównania.
Prawie tak wysoki jak on.
Prawie mu dorównałeś. Prawie osiągnąłeś metę objętej trasy - odezwały się zniekształcone zawiedzeniem głosy. Składający się z nut jego własnych tonów Daimonion; bardziej jednak szyderczy. Nie chciał go słuchać, ale uciec od własnych myśli nie miał ani opcji, ani tym bardziej siły. Zacisnął tylko zęby, łowiąc z ciasnych ścian psychiki obleczone w jad reprymendy.
I prawie wszystko zniszczyłeś poddając się chwilowemu zadowoleniu. Głupocie, która przetrąciłaby kark genialności tworzonych, poprawianych i nadpisywanych założeń. Byłeś o krok, pojmujesz? O krok od władowania się na minę.
Cała arogancja gwałtownie uległa degradacji; w jednej chwili czuł, jakby wszystko w nim kazało działać. Palce świerzbiły, by werżnąć się w szczupłe ramiona stojącego pod ścianą blondyna. Potrząsnąć nim, wykrzykując w twarz, że to jego koniec. W drugiej był na siebie wściekły.
Nieomal schrzanił wszystko w imię czego? Paru dostrzeżonych przekrwień na nadgarstku cholernego mordercy? Zjebałby tylko dlatego, że był świadkiem, jak chłodny wzrok ucieka gdzieś w ścianę, spłoszony samą tylko obecnością? To miały być powody, dla których spartaczyłby lata ciągłego harowania, tony nieprzespanych nocy, setki tysięcy zagryzionych na wargach przekleństw?
Niedorzeczność. Wziąć się w garść to za mało, choć w pierwszej chwili i tak postanowił wziąć głębszy wdech; powietrze prześlizgnęło się przez zwarte zęby. Nie oczyściło to skłębionej gdzieś w kącie furii - słusznego niezadowolenia z samego siebie. Ale dało mu chwilę, aby rozrzedzić mgłę wypełniającą czaszkę. Przynajmniej na tyle, by wrócić do teraźniejszości.
By móc ponownie z pełną czujnością odszukać sylwetkę o szczupłych ramionach zakrytych ubraniem, które sam mu sprezentował. Ten widok, w niewielkim stopniu, pozwolił załagodzić dopiero co narodzony gniew. Sypnął garść piachu w buchnięcie pierwszych płomieni, tłumiąc je przynajmniej na tyle, aby Warui mógł być pewien, że odzywając się, nie zdradzi złości. Skupił się na tym, by zagłuszyć nachalny trajkot, wytłumić dźwięk powtarzających się schematów bycia gorszym nawet w oczach czegoś tak podrzędnego jak śmieć, który przed nim stał.
Żałował ulotności chwili, w której palce Ye machinalnie zaczepiły się o materiał rękawa, naciągając go na rozkwitające krwiaki. Słaby. Słaby. SŁABY. Zbyt dobrze się to oglądało.
Gdyby Shin miał pod ręką aparat, każdą z milisekund uwieczniłby na kadrach. Ta seria zdjęć byłaby jedną z jego ulubionych - nie wątpił w to. Co za ironia, że Lian zakrywał ślady stworzone przez kogoś, kto jednocześnie sprezentował mu kawałek szmaty, jakim je zasłaniał. Ciężko było wrócić po tym do porządku dziennego.
"Zrobiłem to, bo chciałem dać Japonii ostatnią szansę."
- Naprawdę? - podchwycił z zaintrygowaniem natychmiast, ruszając się z miejsca.
Ani teraz, ani nigdy wcześniej nie reprezentował swoim zachowaniem ideału wychowania. Potrafił zaskoczyć rodzinę ułożeniem i manierami - jak wtedy, gdy pierwszy raz zajechali do Sawy, odwiedzić babkę Sue - ale poza paroma wyjątkami próżno oczekiwano od niego łagodnej uprzejmości. Nie wątpił więc, że i tym razem wypadł nienaturalnie; ułożył pytanie w dźwięki urzekającej dobrotliwości, nagle stając się żywo zaciekawionym historią Ye Liana. I to do niego nie pasowało.
Oczy zdradzały zresztą wszystko; może bardziej naiwni zrzuciliby wrażenie na ich barwę, ale trudno oczekiwać, że ktoś, kto właściwie bezpośrednio uczestniczył w czyimś procesie dojrzewania, nie zrozumie wrogości spojrzenia. Pretensjonalnego wzroku o żarliwym wytknięciu: dlaczego nam więc nie dałeś żadnej szansy?
Pozwolił jednak, aby monolog płynął dalej. Nie zakłócał płynności wypowiedzi; nic ponadto, co zrobił dotychczas. Rozmowa z Ye to tylko pretekst. Musiał wypełnić jakoś czas, dać sobie żyzny grunt pod dalsze opcje.
Już mu się wszystko klarowało.
Nie wydając zbędnych dźwięków i nie wykonując niepotrzebnych ruchów znów pojawił się bliżej blondyna. Zakrwawiona dłoń oparła się o umywalkę chwilę po tym, jak padło, aby się nie ruszał.
Ten specyficzny...
Powieki yūrei przymrużyły się, jakby przez barierę próbowały przebić się pięści jakiegoś posłańca. Ignorował je skwapliwie, ogniskując spojrzenie na obliczu rozmówcy.
Zatem co liczył zobaczyć?
- Może coś sentymentalnego - podsunął, milknąc tylko na chwilę, gdy zimna gaza musnęła szyję po raz pierwszy. Musiał od razu przyzwyczaić się do tego uczucia; chłodnej, miarowej, delikatnej pomocy, a w efekcie zakomenderować ciału, by pozostało nieruchome i nie odsunęło się od znienawidzonego dotyku. Na usta wstąpił nikły uśmiech, gdy przesiąknięty wodą materiał cierpliwie tarł skrzep z kącika warg; warg, które w następnej chwili poruszyły się w stwierdzeniu zbyt wymownym.
- Na przykład zdjęcie. Ale raczej nie spodziewałem się na nim pięknej kobiety, dziecka i włochatego psa. - Mógłby to dalej pociągnąć, ale łapało się go przeświadczenie, że już przekracza jakąś linię; że zaraz może dojść do fazy, z której nie ma odwrotu. Pokazałby, że zbyt dużo wie. Mógł rzucać co jakiś czas aluzyjne teksty, których wydźwięk dawał wrażenie déjà vu. Ale należało uważać, by nie przesadzić. Dlatego od razu złapał się kolejnego tematu. Wolna dłoń wsunęła się za kosmyk rudych włosów, aby odsunąć je z twarzy; udostępnić Ye Lianowi fragment nakrapianej piegami cery. - Ich też się nie spodziewałem - podjął, w nawiązaniu do agresorów Yamiry. - Choć nie wydaje mi się, żeby to było związane bezpośrednio z Ichiru. To jakieś zmory Nanashi. Widziałeś ich ubrania?
Teraz mówił o tym jak o obleśnej konsystencji, ale obydwoje wiedzieli, że jedną nogą nigdy ze slumsów nie wyjdzie. Kpić z mieszkańców zbiedniałej dzielnicy to arogancja, ale kpić z niej, gdy dawniej samemu było się częścią tej wspólnoty - to zdrada.
Tragiczna reakcja obronna zmęczonej psychiki. Gdy człowiek wreszcie poczuje siłę, prędko zapomina momenty największej słabości. Blednie odczuwalny wtedy strach, przytłaczające emocje są umniejszane. Wspomnienia zdają się tak odległe, że tracą wymiar - są jak budowla, której wieże wystrzeliły w niebo aż po chmury, co przecież nie ma żadnego znaczenia, jeżeli odejdzie się na odpowiednią odległość. Znikając z horyzontu nic nie posiada odpowiedniej wielkości. Kurczy się z potęgi architektury do majaczących w dali zarysów równych dziecięcym klockom.
Za długo był dziś bezwstydnie pewny siebie, jakby wypadło mu z głowy, że nie jest nieśmiertelny.
Całe ściany łazienki pokrywały kwadraty białych kafelków. I nagle odbiło się od nich soczyste KURWA! - zaraz po tym jak dech zamarł w piersi, jakby odłączono od ciała zasilanie.
Na pół sekundy naprawdę go zamroczyło. Obrócił się i dostrzegł wieżę tuż przed sobą, jakby wcale się nie oddalił albo jakby jakimś niemożliwym sposobem podążyła za nim, gdy znajdował się do niej się plecami. Piorun bólu błyskawicą przebił sylwetkę, dostał się aż do kończyn, wymuszając bezwarunkowe odruchy. Dłoń sięgnęła do źródła pulsowanie - twarzy. Palce oparły się mocno na ręce trzymającej gazę, opuszki raz jeszcze przylgnęły płasko do skóry Ye Liana. Jednocześnie głowa opadła w przód, gdy z nosa buchnęła krew.
- Ostrzegaj! - warknął, uchylając zaciśnięte przez ten czas powieki. - Wymowniej! Jezu...
Gorąca wilgoć znów zalała mu nos; wypełniła go po brzegi, dotarła wrzątkiem do mózgu. Skrzywił się, nieporadnie przytrzymując opatrunek, gdy Ye wypowiedział rozkaz.
Trzask przeskakujących chrząstek dalej dudnił echem w przytkanych uszach; od skroni wibrowało natarczywym, szybko słabnącym bólem. Ten ból się stępił, ale pozostał bardziej miarowy. Ciągły. Jak swędzenie pod gipsem; coś nie tak potężnego, by nie móc wytrzymać, ale wystarczająco, żeby skupienie zostało złamane.
"Muszę umyć ręce".
- Nie krępuj się - oburzony oderwał palce od umywalki; zaschłe linie czerwieni, pełno zastygłego brudu Yamury. To wciąż go brukało. Powoli obrócił się bardziej przodem do lustra, ale brodę miał pochyloną, wzrok skierowany w porcelanową biel zlewu. Trzymając jedną z dłoni przy nosie, drugą wsunął nad dłonie Ye Liana, w ostry strumień przeźroczystej cieczy puszczonej z kranu. Woda nad rozbitymi knykciami była krystaliczna, ale w kontakcie z ranami barwiła się na rozrzedzony róż - ściekała na skórę Ye Liana wartkim wodospadem.
Obraz jak z ironicznej klasyki kinematografii. Kadr na umywalkę. Przekaz dla widzów.
Czyje ręce koniec końców splamione były krwią?
- Cholera... - wyrwało mu się, gdy pierwsze z kropel przebiły watę gazy, wpadając w wodny wir odpływu. Pochylił się bardziej, by nie zbrudzić posadzki, przypadkiem przy tym napierając barkiem na ramię stojącego obok mężczyzny. Dotyk był subtelny, prawie niewyczuwalny - ale wyjątkowo ciepły. Temperatura przebijała się przez napięte mięśnie i lichą warstwę ciemnego rękawa koszulki.
Znów znaleźli się blisko. Każdy ruch oznaczał lekkie otarcie; kość biodrowa Ye Liana wbijająca się w bok stojącego nieco za nim Shina, skóra przedramienia stykająca z cudzym przedramieniem, gdy chłopak zmienił ręce trzymające niepotrzebny już okład.
- Zaczyna kręcić mi się w głowie. - Nawet jego zaskoczyła leniwość, z jaką to zakomunikował. Jakby nic się nie działo; wcale nie oberwał w zaułku w centrum miasta. Nie rozkwaszono mu nosa. Nie stracił zbyt dużej ilości czegoś, o co nie mógłby prosić w szpitalu.
Bo w dokumentacji nie żył od czterech lat.
A martwym niepotrzebna pomoc.
- Jest tu jakiś lód? - mamrot wydobył się spomiędzy ścisku kłów; ugięty w ukłonie kark zaczynał mu cierpnąć. Choć przed kim niby pochylał się w służalczej postawie?
Przed lustrem, w którym dostrzegłby oczy żałosnego stworzenia walczącego o najpróżniejszą szansę dalszego istnienia?
Muszę umyć ręce.
Jego były znów szkarłatne. Upuścił gazę, przesuwając wierzchem dłoni pod nosem, zbierając z niej nadmiar juchy spływającej do ust. Zaraz przestanie ciec, ale można to przyspieszyć. Apartamenty tego pokroju zwykle miały te cholerne, taktycznie ulokowane lodóweczki z masą butelek z mineralną wodą, z degustacyjnym winem albo piwem. Tam zawsze upychano foliowe opakowania z kostkami lodu; chłód rzucony na jego kark byłby zbawieniem. Przyspieszyłby proces, spowolnił ruch w żyłach. Dał ulgę.
Warui poruszył się niespokojnie, nie chcąc zbyt wysoko zadzierać brody. Ale robiło się niewygodnie.
I to przemoczone ubranie klejące się do piersi i brzucha.
Nie pójdzie położyć się tak na łóżko.
Nie chodziło nawet o wstyd przed personelem, który sam dopowiadałby sobie historię dzisiejszej nocy na widok umazanej smugami pościeli; ale ciężko mówić o wygodzie, gdy byle ruch wytacza nadmiar płynu z ciuchów, w których aktualnie się jest.
Po prostu się nie ruszaj... - dwa nakładające się na siebie szepty.
Ten z dzisiaj, w pełni materialny.
I ten ze snu, gdy bliskość przedarła się przez bariery okryć, przebiła przestrzeń, wszystkie wymiary żywych i umarłych, docierając jak pocisk wymierzony w nieruchomą postać ducha. To było najgorsze. Dźwięk odkrywający to, co chciał zakopać zaraz po wyjściu z mieszkania mężczyzny w tę mroźną, październikową noc. O czym chciał, musiał i żądał zapomnieć. Nikt nigdy wcześniej nie garnął się do niego w równie dziecinnie niewinny sposób; pełen nadziei, ulgi, absolutnego uwielbienia i oddania. Wszystkich cech, które nie pasowały do obrazu beznamiętności i wyrafinowania Ye Liana. Stanowiły kontrast, kawałek brzydko dopasowanych kolorów do harmonijnie stworzonego na płótnie dzieła.
Próbował to zetrzeć. Albo ukryć pod warstwami nowych farb, ale który to już raz, gdy niespodziewanie przypominał sobie ambiwalencję z tamtego zdarzenia? To nawet nie były uczucia kierowanego bezpośrednio do niego. Był aktorem, który zbyt mocno wczuł się w rolę - przejął wrażenia odgrywanej postaci. Czemu wrażenie, że już to gdzieś słyszał, dotarło do niego dopiero teraz, gdy nasada nosa dudniła zamroczonym bólem, a on powinien myśleć wyłącznie o tym, by najszybciej dostać się pod ciepłą pierzynę?
Bokiem ręki naparł od dołu na uchwyt kranu; cieknąca woda nagle nabrała większego ciśnienia. Szum stał się głośniejszy. Shin nabrał trochę chłodu w dłonie, ochlapał twarz. Zimno wyostrzało percepcję.
Weź się w garść.
Odetchnął ciężko, palcami czyszcząc brzeg zlewu. Byle się czymś zająć.
Zaraz do reszty zachlapię ubranie.
Po prostu się nie ruszaj...

Brwi same się zmarszczyły.
Nie ruszać się?
Tkanina była sztywna tam, gdzie krew wyschła i niebywale irytująca w punktach, w których na nowo wchłonęła posokę. Zdawało się, że czerń koszulki nie może być ciemniejsza - a jednak była tam gdzie wilgoć. Na torsie, brzuchu, w załamaniach fałd.
Po prostu...
Znów odetchnął, nie chcąc słuchać powtórzeń. Nie chcąc podlegać prośbom i nakazom blondyna, nawet jeżeli prawdziwy Ye milczał; bo gdyby nie on, nie byłoby całego incydentu. Ponosił winę za wszystko.
Za fakt, że na plecach widniały świeże siniaki tam, gdzie twarde podeszwy butów wbijały się kopnięciami w napiętą powierzchnię, w łuk kręgów szkieletu, w nabrzmiewające od krwiaków punkty. Shinowi niełatwo było zadać cios, który zostawi ślad - w porównaniu do śniadej karnacji Liana, jego była ciemniejsza, zdominowana promieniami słońca, grzejącego dziesiątkami godzin spędzonych na budowie. Ale były tam otarcia i paskudna sieć pęknięć blisko karku -  gdzie oberwał łomem.
Wszystkie te nowe zadrapania, uszkodzenia naczyń krwionośnych, parę skaz i stłuczeń ukazało się niespodziewanie, gdy nagle sięgnął za siebie, złapał za t-shirt przy szyi, przeciągnął go ruchem znanym ciału jako coś mechanicznego. Ubranie rzucił na brzeg umywalki, częściowo w wodę; może z zamiarem sprania najgorszych plam, ale jeżeli taki był wstępny zamysł, szybko zastąpił go inny.
Zbyt się pospieszył podczas zdejmowania koszulki; gdy grudy zrolowanej tkaniny przesuwały się, mierzwiąc rude pasma, ocierały się o skronie - wtedy, przypadkiem, zahaczyły o nos. Ból znów wykrzywił mu usta, ręka, zamiast zabrać się za czyszczenie materiału, przywarła nad ustami. Chciał bluzgnąć raz jeszcze, bo to dawało chorą ulgę.
Ale metaliczny posmak zwarł wargi.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

24/3/2023, 23:23
Przez ostatnie lata żył w zawieszeniu. Powtarzał codzienności. Poddawał się monotonii. Barwy przemijających dni blakły, a te, które miały dopiero nadejść otulała szara chmura zniechęcenia. Doszło do momentu, w którym miał dość ludzi, książek, telewizji i piosenek w radiu. Opatrzyło mu się własne ubranie i włosy, ubrania innych ludzi i ich fryzury. Był znużony swoim pragnieniem, by życie miało w końcu jakiś sens. Znalazł się w punkcie, gdy nie ulegało już wątpliwości, że usłyszał w życiu wszystko, co inni mają do powiedzenia na dowolny temat, toteż miał nieodparte wrażenie, że przez całe dnie słuchał jedynie starych nagrań, które nie wydawały mu się odkrywcze nawet wtedy, gdy słuchał ich po raz pierwszy. Nic go nie zaskakiwało, bo trwając w bance, której nie pozwalał choćby nakłuć, nie wysforowywał się w niebezpieczeństwo. Nie zwracał uwagi na poruszające się ulicami mary. Ignorował ich szepty. Udawał, że ich obecność go nie dotyczy; że żyje na świecie sam. Tak samo było z dotykiem. Tym, który kiedyś przypadkiem przemykał po jego ramieniu, gdy Ichiru, ściskał kruchą skórę i gratulował zdania egzaminu z najlepszym wynikiem i tym, który obejmował go teraz. Bliskość była krępująca. Obnażała. Psuła wizerunek. Ograniczała. I choć dłoń Shina miała w gruncie rzeczy utrzymywać tylko gazę, zaciskała równocześnie chłodne, obce palce. Ciało Ye Liana — w naturalnym odruchu — pragnęło się wyrywać, ale tego nie zrobił. Nie przesądził o tym kiepski stan chłopaka, współczucie, a słowa, jakie niebawem otrzeźwiły zwężony umysł.

Zdrętwiała mu skóra, a po plecach przebiegł mroźny dreszcz. Życie bezustannie powtarzało tę samą scenerię, stawiało go w nieprześwietlającym oku prawdy: dlatego kropla jasnego spojrzenia była obrazem bezdennego morza. Miniony czas zamienił się w długi ostry szpikulec i przebił mu serce, sparaliżował, gdy w chwili tuż przed siarczystym przekleństwem spojrzał w młodą twarz — całkowicie nagi, odkryty ze wszelkich pozorów. Bez wierzchniej surowej powłoki przyklejonej do policzków.

Coś sentymentalnego.

Na przykład zdjęcie.

Patrzał na niego jak na obraz, który swoją brutalnością nie pasował do wykwintnej kolekcji pejzaży. Pojawiło się napięcie; usadowiło się gdzieś za mostkiem i stamtąd telepało całym ciałem. Delikatnie kuło, zabierało ślinę z gardła, zmiękczyło nogi. Nie wiedział, nawet kiedy i jak udało mu się wyplątać z tego uścisku. Stał przed umywalką. W bladym, opanowanym milczeniu próbował umyć dłonie; drżały. Wiedział o zdjęciu, mózg bezustannie katował go tą informacją, zmuszając do całkowitej uległości. Wie o nim. Zdjęcie. Bez kobiety, dzieci i kudłatego psa. Tylko on i Ichiru. To o nim mówił. Wiedział o zdjęciu trzymanym w portfelu. Wiedział o fotografii wysłanej w wiadomości. Poczuł się jak dziecko przyłapane na rzeczy niesamowicie wstydliwej, zakazanej, na takiej, za którą zaraz przywita go gromki śmiech.

Chłodny nurt wody nie był orzeźwieniem. Zamiast przynosić ukojenie, zamiast zmazywać z niego brud niepoprawnych wewnętrznych pragnień, za które tak bardzo się nienawidził, na swoich dłoniach dostrzegał jedynie nieczystości. Krew. Przemykała pomiędzy wolno rozsuwającymi się palcami, łaskotała brzeg skóry, wchodziła pod paznokcie. Sięgała ukrytych siniaków. Moczyła rękawy cienkiego golfa. Była na całym jego ciele.

Najpierw poczuł drobne trącenie w ramie, ale uparcie udawał, że Warui wcale na niego nie naparł — był jak ten człowiek, któremu podstawiono nogę, a po potknięciu się nie miał śmiałości nawet się odezwać. Później pojawiły się słowa:

— Kręci mi się w głowie.

Spoglądnął sucho na rudowłosego spod opadających jasnych pasem grzywki, nie angażując głowy w żaden ruch; poruszały się same źrenice. Skamieniały w jego towarzystwie Ye Lian, nie śmiał poruszyć nawet najmniejszym palcem, choć ten zdawał się już skostnieć od spływającego na niego chłodu. Do umywalki szybko wpadł przemoczony kompres, barwiąc wszystko na ponure szkarłatne tony; krople sięgnęły śnieżnobiałych blatów, niższych partii lustra i podłogi. Przyglądał się temu i wyraźnie się wahał. Czysta woda, którą Warui namoczył twarz, pociągnęła świeże krople w dół podbródka, zalały usta. Widok był paskudny — zwłaszcza gdy uświadomił sobie, że był wynikiem jego postępowania. Shin'ya pozostawiał wokół siebie masę brudu. Przypominał walczące o wolność zwierzę. Nie dało się na to patrzeć.

Shin'ya — Ręka uniosła się na marne centymetry, zderzając się z niewidzianą ścianą; blokadą. Powstrzymał się. Nie dokończył myśli. Zatrzymał go nagły ruch rudowłosego, który jak przypuszczał, tylko pogorszy sprawę. Zgadł. Wiedział, że jeśli nie przejmie inicjatywy, to nigdy się to nie skończy. Zacisnął wargi w cienką linię, by po chwili uchylić je i wypuścić zebrane w ustach powietrze. Teraz przynajmniej panował nad sobą.

Wilgotne, zimne palce tknęły rozgrzanego ubraniem nagiego ramienia, druga dłoń niemal w nieodczuwany sposób oplotła swoje palce wokół bicepsa — skóry naciągniętej na napięty mięsień. Ye Lian w swoich ruchach wydawał się niepewny, acz prowadzony osobliwą stanowczością — nie do końca wiedział, jak powinien obchodzić się z ludzkim ciałem, ale był pewny, jaki skutek chce uzyskać.

Musisz usiąść.

Zrobił krok, starając się pociągnąć za sobą oporne ciało; starał się oderwać obdrapane dłonie od brzegu umywalki — od zgniecionej w pięściach zamoczonej koszulki. Zakręcił wodę; szum w końcu ustał. Kolejny krok. Dotyk przytknięty do barku wydawał się na moment oderwać, jednak po chwili znów przylgnął delikatnym chłodnym odczuciem, jak gdyby trącał go samą końcówką palca.

Najpierw wyprowadził chłopaka z łazienki, później przeszli przez krótki przedpokój, wychodząc ostatecznie na pogrążony intymnym blaskiem niewielki, luksusowy pokój. Ye Lian zadbał o oświetlenie. Nie chciał, aby było zbyt jasno — w półmroku łatwiej było mu zatuszować emocje, ukryć mankamenty.

Krople spadające z nosa znaczyły ścieżkę. Nacisk na bark niespodziewanie się nasilił; otrzeźwił. Ye Lian pomógł mu usiąść na brzegu czystej pościeli.

Oddychaj przez usta. Poszukam lodu.

Gdyby Ichiru usłyszał, że coś stało się Shinowi w jego towarzystwie, kim stałby się w jego oczach? Kajitani od lat otaczał go niewyobrażalną opieką. Wspomnienia ponownie uderzyły. Znalazł się w dniu, w którym dzieciak zniknął; w którym zaoferował pomoc w poszukiwaniach. Kiedy przejeżdżał wąskimi uliczkami, czuł niepewność. W tamtym momencie przejął część obaw Ichiru i zaczął nią żyć. Dzisiaj czuł się identycznie. Był za niego odpowiedzialny. Co prawda nie wiązały ich więzy rodzinne, ale samo to, że znajdował się w pobliżu i najprawdopodobniej był jedyną osobą, która mogła mu jakkolwiek pomóc, wywierała pulsujący psychiczny nacisk.

Materac się zapadł, choć fizyczna obecność Ye Liana była wręcz niewyczuwalna. Emanowała z niego naturalna chęć dystansu. Nie zdecydował się usiąść zbyt blisko — przyjął przestrzeń, która nie miała w żaden sposób utrudniać pracy, ale nie miała tworzyć niepotrzebnych, niekomfortowych zbliżeń. Rzadko kiedy miał przyjemność przebywać w towarzystwie kogoś, kto wiedział o nim tak wiele. Nie chciał dawać mu powodów do pogłębiania myśli, jakie już pewnie wyrobił na jego temat. Nie sądził też, aby chłopak czuł się przez to swobodnie. A w końcu dzień nie dobiegł jeszcze końca.

Wyciągnął w kierunku piegowatego lica schłodzony opatrunek i uniósł spojrzenie. Ich postury oświetlało jedynie słabe światło lampki znajdującej się za ich plecami. Wzrok mężczyzny był niezwykle jasny, zdawał się niemal oprószony szronem; biło niego to samo zimno. Elegancką powłokę zdawała niszczyć jedynie rozmazana na policzku smuga krwi i nieestetyczny pieprzyk pod zaciskanymi cienkimi wargami.

Krew powoli krzepnie.

Przytknął do nasady nosa lód.

Obok położyłem świeżą gazę.

Gdybyś potrzebował — to już dopowiedział w myślach.

Cisza. Ta chwila oczekiwania ciągnęła się w nieskończoność. Przytrzymywał lód, czując się jak przestępca. Obrócił wzrok, nie bez powodu omijając odsłonięta klatkę piersiową. Skupił się na ciemnym kącie pokoju. Nie znajdowało się w nim nic ciekawego. Niespodziewanie pomyślał o tym, że zawsze podejrzewał, że ma czas. Mnóstwo czasu. Nieskończenie wiele czasu na słowa, które nigdy nie wypełzły z jego warg. Ale nagle okazało się, że jest już za późno. Na wszystko. Na skrywaną prawdę. Na wybaczenie również. A czasu zostało jedynie tyle, by wypuścić ze słabnącej ręki jasny kwitnący słonecznik. Życie, na które byli teraz skazani, zgotował im nie kto inny jak on sam. Ciężko było funkcjonować z tą prawdą. Jeszcze kilka lat temu Ye Lian był pewny, że nigdy nie spojrzy w ich twarze, nie poczuje ich obecności. To była druga szansa.

Przepraszam — uciął. Nadgryzł niespostrzeżenie dolną wargę; włosy osłaniały policzki. Cisza piętnowała, kurczyła ściany. Zacisnął palce na utrzymywanym chłodnym kompresie, dodając po chwili (zdawało się, że specjalnie, aby zmienić sens pierwotnego przekazu): — Nie jestem profesjonalistą. Choć wydaje się, że nie miało to dla ciebie większego znaczenia, kiedy do wyboru miałeś wyspecjalizowaną kardę lekarzy na ostrym dyżurze.

Ye Lian

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

2/4/2023, 22:36
Miał nadzieję, że wytrzyma dłużej, że organizm, trenowany ostatnimi latami dźwiganiem ciężkich bel i worów wypełnionych sypkim cementem, nie zawiedzie w kluczowym rozdziale. Nie dopuszczał do siebie ewentualności, w której traci czucie w kolanach, a przytomność umyka gdzieś w głąb czaszki, w cień umysłu, gdy on sam bez kontaktu wyłącza się ze świata - na bogowie wiedzą ile.
Nie oponował zatem, gdy poczuł dotyk pod ramieniem. Zimno wślizgnęło się na niego chłodem zimowych podmuchów wiatru; potrzebował tego, nawet jeżeli otrzeźwienie miało nadejść ze strony osoby, którą pogardzał, której nie był w stanie zaoferować choćby ułomnej dawki zaufania. Wmówił sobie jednak, że to chwilowe odegranie roli, bo wspierając się na Ye Lianie, pozwalając mu na poprowadzenie się do pokoju, na skierowanie ku łóżku, na asekurację podczas siadania na samym brzegu materaca - mógł podpiąć zabieg pod bazowy element własnej przecież gry. Tworzył im żyzny grunt pod nową relację - pokazując słabość, przyjmując pomoc.
Dawał, w swoim aroganckim mniemaniu, wiarygodne dowody, że stoją po jednej stronie barykady, gdy mężczyzna zajął się pulsującą raną, a on, wbrew igłom bólu przy każdym najlżejszym dotyku, cierpliwie znosił procedurę. Raz lub dwa drgnęły mu mocniej brwi, gdy okład natrafił na wrażliwszą tkankę - poza tym jednak milczał, kierując się ku jego dłoniom jak słonecznik zawsze obracający oblicze w stronę promieni.
Na długie minuty stał się jedynie personifikacją bierności albo, co bardziej do niego pasowało, łaknącym fizycznej uwagi szczenięciem, które pcha pysk pod czułą, ostrożną dłoń, prosząc o więcej. Przymilność nie pasowała jednak do ich wspólnej przeszłości - do trzaśnięć drzwiami i pomruków, do ignorowania albo beznamiętnie rzuconych przez ramię przywitań. Było więc jasne, że za intencjami dalej czaił się cień dawnych cech - że gdyby Ye Lian wykonał coś, co mu się nie spodoba, prędko straci uzyskaną tolerancję.
Ryzyko rozpychało się więc w swoim ogromie, bo chwiejność za bardzo ich symbolizowała, a jednak na horyzoncie koniec końców zamigotała meta. Zegar odliczający detonację bomby zatrzymał się; odpowiednie sznurki kabli przerwało profesjonalne opanowanie blondyna, bo tylko ono sprawiło, że wzburzenie Shina zelżało. Nie całkiem, nie był w stanie zdeptać płomienia niechęci i obrzydzenia, nie zapomniał - i nigdy nie zapomni - tego, jak niedobrze mu od wiedzy, że umożliwia dotknięcie się akurat Jemu. A jednak przetrzymał próbę; mógł wreszcie wyprostować plecy i kark, bo krew powoli krzepła.
I rzeczywiście tak było, choć nie czuł się lepiej. W skroniach rój pszczół zagłuszał jego trzeźwość; doprowadzał go niemal do szału. Najchętniej by się położył, wtulił szczękę w miękkość poduszki, na długość regeneracyjnego snu odsunął czekające go batalie. Ale Ye Lian był w niewielkiej odległości i każdy choćby szept docierał mimo osłabienia.
Przepraszam.
Stul pysk, kłamliwa szujo.
- Nie szkodzi - kordialny ton, lekkie wygięcie wcześniej zaciśniętych warg, ale tylko w pierwszej fazie uśmiechu, bo zaraz usta wróciły do wcześniejszego stanu niekompletnej neutralności, w której kącikach jawiły się niewypowiedziane myśli. Odrzucił maskę rozbawienia, gdy dotarła do niego dalsza część - że chodzi tu o zbyt gwałtowny ruch, nieprofesjonalne być może nastawienie wygiętych kości i oderwanych chrząstek. Powieki przymrużyły się odrobinę, jakby sprawdzał, czy rzeczywiście akurat to chciano powiedzieć, ale szybko opuścił wzrok na kolana. Krew przestała sączyć się gęstymi, tłustymi kroplami o konsystencji nierozcieńczonego wodą sosu. Pozostała wciąż wilgotną smugą, ale nie zbierała się na wierzchu przytkniętej do nosa dłoni nowymi dawkami. Ręka ostrożnie się odsunęła, zamierając milimetr od twarzy, gotowa na to, aby raz jeszcze zatamować uciążliwą mieszankę czerwieni, brązu i różu. Ale minęła sekunda, dwie, wreszcie pięć - i prosto już było uznać, że problem, przynajmniej chwilowo, został zażegnany.
Wiedział, że powinien zmyć z siebie resztki brudu i juchy, ale czas nie był jego towarzyszem. Poruszył się dla samego poruszenia, splatając palce i kciukiem trąc bok napiętej ręki, rozmazując tym samym plamy szkarłatu, jakby wcierał w skórę odżywczy balsam. Kręciło mu się w głowie, w której pustoszało od utraty zbyt dużej ilości płynu. Pozwolenie sobie na utratę przytomności albo na osłabienie nie wchodziło w grę. Tarcie opuszką zmieniło się w mechaniczne przeciąganie paznokciem tuż przy knykciu; mocniejsze werżnięcia orzeźwiały, każde gwałtowniejsze przeoranie podnosiło alarm, ale musiał przestać, bo nerwowe tiki zwróciłyby wkrótce uwagę Ye Liana - był zbyt czujny, zwłaszcza teraz, gdy zdawał sobie sprawę z zagrożenia.
Bo zdawał z całą pewnością. Nie wiedział wyłącznie tego, jak obszerne jest i jak potężne niesie konsekwencje, ale nie był głupi, odbierał więc aluzje, chował je jak porwane w locie zdjęcia najskrytszych sekretów, które ktoś złośliwy rzucił przez okno prosto na dziedziniec pełen ciekawskiego tłumu.
- Fakt - dodał po całej wieczności, nie wiedzieć czemu jednocześnie odtwarzając ulotne wspomnienie sprzed chwili. Zamilkł gwałtownie na irracjonalne przypomnienie, że dostrzegł byle gest kątem oka, zresztą, kompletnie przypadkiem. Ten akt wzmógł na nowo jego słabnącą uwagę, podniósł czujność, wyostrzając zmysł wzroku tylko na tyle, aby w detalach ujrzeć biel zębów zagryzających lekko dolną wargę w bezsilności, wstydzie albo, może, niepewności. Przypuszczalnie nie miał być tego świadkiem - nie bez przyczyny twarz siedzącego obok mężczyzny przysłoniły rzucające nań cień włosy. Ale najwidoczniej zbyt intensywnie przekładał swoją percepcję na Ye Liana; aż nadto obsesyjnie starał się ująć w ramy umysłu jego najmniej ważne odruchy, nawyki, głupie drgnięcie głosu, choćby losowe, skazy w płynności chodu, rysujące się pod skórą spięcia mięśni. Więc i to nie wymknęło się cienkim źrenicom, których zamglenie zniknęło dopiero po odepchnięciu idiotycznej wizji; musiał przyznać, że Ye Lian dobrze odgrywał skruszonego. Miał nieodparty urok kogoś, kto nie tyle nie chce, co wręcz nie potrafi dokonać zbrodni.
Przez to wydawał się doskonałym rywalem.
Niebezpiecznym.
Shin z ledwością oparł się pokusie, aby do tego nawiązać; skomentować w aluzyjny sposób. Kupił za to kilka sekund, wspierając czystą dłoń o brzeg materaca, przekładając ciężar ciała na ramię, przechylając, choć już niecelowo, sylwetkę w kierunku towarzysza.
- Szpital by nie wypalił - dokończył wreszcie wcześniej zatrzymany temat, wypuszczając powietrze z dokładną wymownością; niestety. - Ale jest nieźle. Wystarczająco. - Dotknął brudnymi krwią opuszkami miejsca pod nosem; sam nos z pewnością już puchł, choć nie tak drastycznie dzięki zimnym okładom zaserwowanym wcześniej. Z rana skóra na nim zrobi się fioletowa, wokół rozerwanej miazgi wytworzy się obrzęk, warstwa strupa obejmie najgłębsze fragmenty, chroniąc je nawet przed smagnięciem powietrza.
- Muszę... - zaplątał się, potykał o głoski, które nie chciały przejść przez gardło. Szczypało go w kącikach oczu; pragnął snu, nieprzerwanie i coraz silniej, ale - Muszę się doprowadzić do porządku zanim się położę. - Odchrząknął, opierając nadgarstek na kolanie, tocząc wzrokiem po oczach Ye Liana, szukając w nich ponownego kontaktu. - Ale to zaraz. Na razie po prostu - chciał momentu odpoczynku; bo nie dotrze do łazienki, nie magazynując paru garści spożytej już energii - mów mi coś. - Zajmij czymś, czymkolwiek. Tylko na kilka minut, żeby utrzymać na powietrzni świadomość, a dać szansę na odzyskanie procentu sił. - Wspomniałeś, że nie tobie należy się ochrona - uczepił się tego; język przemknął po wewnętrznej stronie zaciśniętych zębów. Wrócił do słów zasłyszanych, miał wrażenie, dawno temu - słów, o których powinien zapomnieć, bo należały do zamkniętej rozmowy, a on, zamiast pozwolić przewrócić stronę, zatrzymał ją gwałtownie z palcem typującym konkretne zdanie. - Więc komu? - nalegał. - Ichiru?
Znów wszystko krąży wokół niego, Ye?
Choć nawet nie masz odwagi, aby być z nim blisko.
Kłamstwa oddalają.
Wiesz o tym.



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

4/4/2023, 09:39
Trwał w nieruchomym widmie. Pomiędzy ich sztywno usadowionymi sylwetkami rozciągała się cisza. Nic poza nią. Umilkły silniki samochodów, które jeszcze chwilę temu pędziły ulicami, ustały odgłosy z pokoju obok, perliste chichoty niewiadomej przyczyny. Cisza — z każdą chwilą robiła się intensywniejsza, na tyle, by śmiało uznać, iż poza wyrzuconymi krótkimi odpowiedziami z ust Shin'yi, nie mieli sobie do powiedzenia nic więcej. Wnętrze nabierało różnych odcieni szarości jak rozmazujący się rysunek węglem. Dało się wyczuć wiszący nad ich głowami ciężki całun niezręczności. Minęło tyle lat, a zmieniło się ledwie garstkę. Sprzed lat rozciągnęli między sobą niewerbalną granicę — dzisiaj uparcie się jej trzymali, jakby śmierć nie zdołała strzępić rozciągniętej nici. Było dokładnie jak kiedyś, gdy Shin'ya chodził do szkoły, kłócił się z bratem i siedział całymi nocami na konsoli. Czy Ye Lian cokolwiek o nim wiedział? Nic. Uświadomiła go o tym chwila bliskości, moment, w którym odważnie spojrzał mu w twarz — tym nieznanym dotąd zepsutym, niezdrowo iskrzącym wzorkiem.

Odsunął chłodny kompres od piegowatej twarzy; Dłoń ześlizgnęła się po niewidzialnym żłobieniu. Wciąż uparcie wpatrywał się w ścianę, na której rozciągał się niewyraźny cień odpoczywających sylwetek. Jeden z nich zmniejszył dystans — obserwując ten ruch ze wbitym beznamiętnym spojrzeniem, odczuł wbijaną pod żebra cieniutką igłę niepokoju; naciągnięte obcisłym odzieniem ramię dyskretnie wycofało się w tył. Hotele miały w sobie jakąś anomalię, coś, co powodowało, że bezustannie czuł, jakby robił coś nieodpowiedniego, coś zakazanego. Jakby samo spędzanie czasu na skraju łóżka w towarzystwie drugiego mężczyzny, było przestępstwem. Padły kolejne słowa, ale marmurowa twarz Ye Liana nie uległa zmianie. Z perfekcyjnym opanowaniem kierowała się w mrok, oczy tkwiły nieruchomo. Nic nie odpowiedział, choć zębatki umysłu poruszały się wolno, próbując znaleźć ukryte wytłumaczenie.

— Muszę...

Tęczówka Ye Liana przesunęła się ostrożnie na twarz siedzącego obok chłopaka. Nie spodziewał się, że ich spojrzenia wyjdą sobie na przeciw.

— … mów mi coś.

(co chcesz ode mnie usłyszeć, Shin'ya?)

Zmizerniał. Przypatrywał się jego zmęczonej twarzy, skórze w okolicy oczu, na której z wolna wyróżniały się cienie; trwał w silnym samozaparciu, aby nie zbiec niżej, na ten niewielki poszarpany blizną skrawek ust, który zazwyczaj przed nim krył. W palcach Ye Liana przetoczył się zamrożony kompres. Dopiero teraz odczuł ból spowodowany chłodem, bo przez cały czas przytrzymywał i mielił go w uścisku. Odłożył opatrunek na złożoną w kostkę pościel, obok siebie, jakby miał się jeszcze przydać, a potem potarł o siebie dłonie, aby się ogrzać.

Nigdy nie spałeś w hotelowym pokoju? — zapytał ze spokojem; tonem zakrawającym o półszept. — Dopóki go opłacasz, opłacasz zrozumienie w spojrzeniach personelu. Idealny pokój nie powinien pamiętać żadnych poprzednich obecności. Łóżko ma zapomnieć poprzednie ciało, dlatego założą nowe prześcieradło, nie zastanawiając się nawet, co stało się z poprzednim.— Zakrapiane krwią łóżko w porównaniu do tego, co czaiło się w łazience, było najmniejszym problemem. Zabawne, że próbował przekonać go do swoich słów, podczas gdy sam odczuwał niepewność przed niechybnym ostrzałem spojrzeń — podejrzewał, że gdy Warui to wyczuje, nigdy się nie położy. A na tym mu zależało. Podjął już decyzję, że spędzi noc na doprowadzaniu pomieszczenia do czystości, kiedy Shin'ya tylko zamknie oczy. — Więc jeśli niepokoisz się, że przypadkowo splamisz łóżko, pomyśl najpierw, czy jest ono warte więcej od ciebie.

Nozdrza nabrały powietrza.

— Więc komu? Ichiru?

Coś wspięło się na wysokość serca i nie było to ciepłe uczucie wspomnień. W tym szeleście porywającym tkanki pod delikatne drżenie znajdowało się coś więcej. Prześwietlenie. Wstyd, bo Warui wiedział więcej, niż powinien. Wystawiał go podstępnie na świa­tło dzien­ne, bez żadnego płaszcza zdolnego chro­nić go przed prawdą. Tajemnice były szramami. Chronił je i troszczył się o nie w tym samym stopniu, w jakim ich nienawidził.

Doceniam, że o mnie pomyślał, że wyciągnął mnie ponad własny komfort, ponad... — Ramiona się obniżyły. — ...Twój komfort również, ale to nie ja wychodzę przed szereg, nie ja walczę. Domyślam się, że Ichiru myśli innymi kategoriami, ponieważ od zawsze był skłonny oddać zdrowie za byle personę w opałach. — Kącik warg napiął się nieznacznie na pewne wspomnienie. — Nic się nie zmieniło. Wciąż mam umiejętności, dzięki którym utrzymuję się na powierzchni. Dlatego powinien mi zaufać. — Wzrok odbił się od złota tęczówek. Wydawało się, że chce coś dodać, ale rozmyślił się w ostatniej chwili.

To było strasznie dziwne. Nigdy nie zwierzał się nikomu ze swoich spraw, zamiarów, myśli, przywiązań. Był szczery i prawdomówny, ale nie miał otwartego serca; dusza zawsze pragnęła zamknąć się w sobie; niczego nie dopowiadać do końca. Tak jak teraz po kilkunastu zdaniach nie mógł znieść dźwięku własnego głosu i zwyczajnie zamilkł. Ciało poruszyło z zamiarem podniesienia.

Przyniosę coś do picia.

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku