Asakuyama
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

8/4/2023, 18:10
Asakuyama


Niewielki park przecięty rzeką, gdzie drogi wyłożone są tak zwanymi kocimi łbami. Gdzieniegdzie widać kamienne ozdoby, w tym małe, omszałe pomniki, świadczące o tym, że miejsce ma swoje lata. Asakuyama całościowo ubarwiona jest drzewami wiśni i śliw. Pod ich rozłożystymi cieniami znajdują się ławki, dla tych pragnących, by spokojnie usiąść i odpocząć, oraz ulokowany nieco z boku mały staw z rybami koi, gdzie woda jest zawsze czyta, a zwierzęta dokarmione. Miejsce jak na centrum okazuje się iście magiczne, a w nocy, gdy zapalą się wszystkie lampy, nastrój nabiera nadnaturalnego piękna. Duże ilości zieleni, a podczas Hanami różu kwitnących sakur oraz ume, to zresztą prawdziwe ukojenie dla oczu. Tu łatwo przypomnieć sobie, że większość z mieszkańców na co dzień widzi głównie szare ulice.

Haraedo
Sasaki Hotaru

8/4/2023, 19:19
01/04/2037

Akurat miał upragnioną przerwę w pracy, więc wyszedł się przewietrzyć. Najbliżej miał do Asakuyamy. Parku, który był w pobliżu a, że właśnie trwało Hanami, wypadało coś z tym faktem zrobić a nie grzać dupę w biurze. Toteż wyszedł troszkę nazbyt szybko bo się poślizgnął i o mało nie przydzwonił w futrynę. Gdzie na straganie po drodze kupił ciepłą latte. Trzeba mu było też troszkę kawy. Dopiero wtedy był gotowy  na spacer po parku, jako iż Kai miał zajęcia, ponudzi się tam sam. Chociaż było Hanami i takie miejsca są odwiedzane tłumnie. Idąc spokojnie, drogą nie zwracał zbytnio uwagi na ludzi, zwłaszcza tych, co gruchali niczym gołąbeczki. Nigdy nie potrafił zrozumieć tego zjawiska zwanego miłością, toteż trzymał się z dala. Zawiał mocniejszy wiar więc uniósł głowę by spojrzeć na podniesione wiatrem płatki, te wyglądały niczym śnieg. Lekko się uśmiechnął mimo, że nie wzbudzało to w nim żadnych emocji.  W jednej dłoni trzymał kawę w zaś drugą łapał wirujące kwiatki.
Sprężystym krokiem podszedł do stawu, o którym wiedział, w końcu nie pierwszy raz tutaj był. Kucnął sobie by popatrzeć na rybki, które swoją drogą wyglądały na bardzo pulchne. Szybko upił trochę kawy i wsunął dłoń w kieszeń,  póki co się nie podnosząc. Został w tej pozycji i spoglądał w dal, na obsypane drzewa.  Ludzi, którzy go mijali dążąc w jakieś konkretne miejsca. Zastanawiał się jak długo, jego życie będzie wyglądało w ten właśnie sposób? Praca, dom, upijanie się i tak dalej, od czasu do czasu wyskoczy jakieś święto. W gazetach znajdzie nagłówki o ojcu i to tyle. A gdzie jakikolwiek cel? Nie miał go, to było najsmutniejsze. Westchnął głęboko. Miał kota, ale może pomyśli o psie? Przynajmniej będzie miał z kim chodzić na spacery.


Ubranko

                                                                                                                                                  @Shiba Ookami



-Voice-- Voice 2 (Tanjiro)
Asakuyama Jue4p3E
*1*2*3*4*
“What would an ocean be without a monster lurking in the dark? It would be like sleep without dreams.”
Sasaki Hotaru
Shiba Ookami

14/4/2023, 01:00
Swoje pierwsze Hanami jako duch miał okazję obchodzić chyba miesiąc po swojej śmierci i już wtedy było to nieco inne doświadczenie. Nie mógł już błogo łapać kwiatków na dłoń. Z drugiej strony plus był taki że jeśli zasnąłby pod drzewem to nie musiały zrzucać z siebie płatków wiśni i ściągać ich z włosów.
Tym razem jednak nie zbliżył się do drzew. Po prostu podszedł do stawu by popatrzeć jak opadające na taflę wody płatki tworzą delikatne, praktycznie niezauważalne fale na wodzie. Ciekawe czy jakaś ryba spróbuje wyskoczyć z wody i wpieprzyć płatek myląc go z robaczkiem. Nawet nie zauważył kiedy stanął obok jakiegoś cichego chłopaka siorbiącego kawkę. Raczej ten i tak go nie widział, więc Shiba mógł się po prostu jebnąć na ziemię i obserwować ludzi spacerujących po parku.
Hmm... powinien się niedługo spytać Eji czy chce już zawiązać ten kontrakt. Brak ciała naprawdę był wybitnie... Nużący. Chociaż najbardziej mu chyba brakowało jakiegoś dobrego jedzonka. Curry, kurczaczka, sałatek. Nie, było jednak coś za czym tęsknił bardziej. Za ćwiczeniem i dźwiganiem ciężarów. Obecnie nie mógł tego z oczywistych przyczyn tego robić.
Pozostało mu tylko siedzieć i obserwować płatki.

@Sasaki Hotaru


#a2006d
Shiba Ookami
Sasaki Hotaru

15/4/2023, 11:33
Chłopak żył w świecie gdzie ni było tego miejsca na duchowe sprawy. Toteż Sasan nigdy nie wierzył Yokai i inne duchowe sprawy. No może do momentu śmierci brata. Wszyscy gadali, że niby jest ta druga strona  a on chciał się też dowiedzieć czy taka jest prawda. Nie był też jakoś przesadnie wierzący, więc rzadko i bywał w świątyniach i skupiał tylko na rzeczach bardzo przyziemnych. Może gdyby tylko miał więcej wyczucia, zorientował  by się, że ktoś się przy nim znajduje. Nie mam tu na myśli tego tłumu ludzi, który ich mijał zmierzając do swoich spraw. Jego życie głównie skupiało się na pracy i "okazjonalnym" chlaniu. W tym momencie kawy, którą trzymał w dłoniach. Zaś wolną ręką starał się dotknąć jednej z rybek, najlepiej w pyszczek. Te nie były jakieś bojaźliwe, nawet chętnie przypływały licząc na coś do jedzenia, niestety nie miał ani chleba ani rybiej karmy, nie nosił takich rzeczy ze sobą.  spokojnie usiadł podkurczając kolana, teraz już tylko obserwując płatki  opadające z drzewa nad stawem, o dziwo było ono wyjątkowo obsypane, może dlatego, że  stało w pobliżu zbiornika wodnego.  Pobieżnie też przejrzał informacje w telefonie i rozejrzał dookoła, jakby się czegoś obawiał, leczy miał powód. Mimo, że tamten wyszedł to chyba tak łatwo go nie znajdzie, prawda? Z resztą czy nadal pragnął jego śmierci po tylu latach odsiadki, tego nie wiedział. Mógł tylko się domyślać.

/Ciężko jest napisać coś sensownego jak nie możesz się odezwać bo nie widzisz postaci z, którą aktualnie masz fabułę, zabawne to. ~

@Shiba Ookami



-Voice-- Voice 2 (Tanjiro)
Asakuyama Jue4p3E
*1*2*3*4*
“What would an ocean be without a monster lurking in the dark? It would be like sleep without dreams.”
Sasaki Hotaru
Shogo Tomomi

18/7/2023, 23:17
| 11 lipca około 19.00

Niemożliwe, że zdążył się wyspać. Prowadzony coraz częściej nocny tryb życia, wymusił zmianę nawyków. I chociaż koszmary i niecodzienne - nawet na żywot yurei - spotkanie ze Śmiercią, zdawały się powoli nie naciągać granic wytrzymałości, sen nie przychodził łatwo. W kalejdoskopie wydarzeń, wybiło się jednak coś, o co - jeśli nie zadba - przekreśli wszystko, co zdążył i nie zdążył dokonać. Gniew drgający niespokojnie pod skórą, skutecznie przez ostatnie miesiące tamowany, mieszała się z goryczą, przeciekał przez mimiczne grymasy, gdy nie pilnował się.
Znowu nie zdąży?.
Dała mu czas. Nie miał prawa wymagać więcej. To on, znowu jak tresowany w wojsku pies, musiał przyjąć do wiadomości decyzję o zerwaniu kontraktu. Nie nawalił. Ale wyjazd nie wchodził w grę, dopóki - nie skończy własnego śledztwa. I nie dotrze na ślad, który popchnie go dalej w prywatnym śledztwie. I znajdzie jej morderców. Tego trzymał się jak opętany. Wgryzł się zębami, trzymał szponami, niby zaszczuta w pułapkę bestia. Drugi raz nie da się zabić. Nie, zanim nie skończy. Zdąży.
Wilczy uśmiech odsłonił biel zębów. W zieleniejących jak u dzikich kotów źrenicach, próżno było szukać radości. Gula w żołądku zwinęła się równie mocno co zaciśnięta na obręczy kierownicy pięść. Dłoń, obita skórzana rękawiczką bez palców rozluźniła się oddech potem. Wybuchanie do przodu, chociaż dawniej, należało do gwoździ jego natury, stanowiło teraz wypracowaną część wojskowej musztry, której wciąż trzymał się mocno. Plan, nawet najlepszy ulegał zmianom, adaptując zastałe warunki. A szansę, znalazł w towarzyszu z przeszłości.
Kōri
Obiecywał sobie, że nie sięgnie nikogo, kto znaczył coś w jego przeszłości. Nie wciągać. Nie mieszać. Wykonać. A jednak łamał postanowienie. Zmrużył oczy, nadając spojrzeniu czysto łowczej maniery, gdy ścigał przez szybę sylwetki sunące poboczem. Nie zdziwiły go tradycyjne stroje. Miały w sobie swój specyficzny urok, nadając wydarzeniu klimatu, który wracał go do przeszłości. Czy wśród jasnowłosych postaci, był w stanie wyłuskać te w odcieniu popielatego blondu? Czy uchwyci wyprostowaną, chociaż lekką w chodzie personę, która odkąd pamiętał przypominała mu jednego z dawnych samurajów. Należał do tych zimowych. Chłodnych z pozoru. Twardych jak lód z zewnątrz. Kruchych wewnątrz, jak spękane szkło. Początkowo, Shogo nie rozumiał, skąd brała się wśród nich kompatybilność, jaka z czasem - stworzyła z nich rzeczywistych braci broni.
Zwolnione obroty silnika, gdy wjeżdżał w jedną z ciasnych alejek, przypomniała o teraźniejszości. Zjechał z najbardziej oczywistej drogi, wiedząc, że nie napotka potykających się o maskę przechodniów. Odchylił się w fotelu, zgarniając ze skroni wysunięte ze spięcia czarne nici włosów. I dokładnie w momencie, gdy zakręcał w boczną ulicę, dostrzegł znajomy profil mijającego przejście Ye Liana. Uderzenie serce potem, zrobił zryw, kierownica obróciła się mocno, a bmw  z piskiem kauczukowych opon zakręciło niemal o 180 stopni i zaparkować przed mężczyzną. Manewr niecodzienny, ale dało mu chwilę, by wysunąć łokieć i ramię obleczone w czarny materiał dopasowanego półgolfu. Wychylił się przez okno, częstując dawnego towarzysza uśmiechem równie zawadiackim co rozbawionym - Nie zapytam, czy może podwieźć, bo przyznałeś, że wsiądziesz - przechylił głowę gasząc wyszczerz zębów, mrużąc oczy w półmroku oświetlonym pojedynczymi latarniami. Cień przeskoczył przez jasne oblicze - Pościg zgubiony. Wskakuj - dodał bardziej rzeczowo, by wrócić spojrzeniem do środka, wskazując fotel pasażera obok.
- Dobrze cię widzieć. - ciszej.

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Ye Lian and Sullivan Black szaleją za tym postem.

Raikatsuji Yuzuha

27/7/2023, 22:04
Wygładził długimi palcami materiał ciemnej yukaty, by nie było nawet najmniejszego zagięcia. Jego pedantyzm przejawiał się praktycznie w każdej dziedzinie życia, co niekiedy mogło utrudniać życie. Choć nie dla niego, a bardziej dla otoczenia, w którym przebywał. Zwłaszcza wtedy, kiedy druga strona musiała odczekać kilka minut, bo Yuzuha akurat był zajęty polerowaniem ściereczką stolika, przy którym zasiadał. Albo przedmiotu, po którego sięgał.
Rozejrzał się dookoła, po ludzkich twarzach, które dla niego zlewały się w jedną, bezkształtną masę. Nie przepadał za tłumami, aczkolwiek właściwie nie pamiętał, kiedy ostatni raz brał udział w festiwalu. Wspomnienia z dzieciństwa, kiedy jeszcze żyła jego matka, rozmazywały się jak mokry ślad na szybie. Niczym para, która osiadała na śliskiej powierzchni, a po chwili znikała. Później, kiedy kolejne lata spędzał w zamknięciu, nigdy więcej nie miał okazji na wzięcie udziału w festiwalach. Nawet gdy wreszcie trafił do rodziny Raikatsuji. Nawet wtedy.
Ale dziś było inaczej.
Dziś był wolnym człowiekiem i mógł robić co chce. Iść gdzie chce. Żyć jak chce.
Co prawda szkoda, że Maura nie mogła się wyrwać i ostatecznie przyszedł tu sam, aczkolwiek zamierzał porobić wiele zdjęć i kupić jej coś dobrego. A może nawet uda mu się coś wygrać dla niej.
Wreszcie ruszył, kierując się przez parking w stronę parku, gdzie znajdowało się kilka budek otoczonych mnóstwem latarni. W tle było słychać śpiewy, muzykę i śmiechy, ale Yuzuha próbował odciąć się od natężenie dźwięków i skupić na jednym, obranym celu.
Ale jego uwagę przykuło coś innego. Znacznie mniejszego, trywialnego, nic nie znaczącego.
Ropucha.
Ropucha, która sobie siedziała na jedynym, wolnym miejscu parkingowym. Była paskudna. Obślizgła. Obrzydliwa.
Dlatego przykuła uwagę Yuzuhy, który już po krótkiej chwili kucał przed nią i przyglądał jej się z fascynacją, jednocześnie robiąc z dwadzieścia zdjęć, z każdej możliwej perspektywy. Będzie co wysłać Maurze. I może Kaname.
Już miał wykonać dwudzieste pierwsze zdjęcie, kiedy nagle oślepiło go światło samochodu. Niestety, przez nagłe pojawienie się pojazdu, ropucha spłoszyła się i odskoczyła w siną dal, pozostawiając Yuzuhę w pełnym niezadowoleniu.
Podniósł się z pozycji kucającej i posłał gniewne spojrzenie w stronę nadjeżdżającego samochodu, jednocześnie nie zamierzając się ruszyć z miejsca parkingowego.
Bo to było jego miejsce parkingowe.
Był tu pierwszy.
To co, że bez samochodu.
Jego to jego.

Raikatsuji Yuzuha

Ye Lian and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Ye Lian

28/7/2023, 22:39
Postanowił opuścić mieszkanie szybciej. Nie należał do osób nadgorliwych, jednakże regulaminowo podchodził do terminów umówionych spotkań. Przed wyjściem wsypał do miski Bai Ze odmierzoną porcję suchej karmy, a do drugiej nalał świeżej wody. Dopiął na ostatni guzik przewiewnej bawełnianej koszuli i zaciągnął sznurowadła wypolerowanych butów. O godzinie osiemnastej czterdzieści, słońce nie zalewało żarem ulic; wychylało się jedynie zza szarych konstrukcji, błyskając ostatnią jasnością w spoglądające przymrużone oczy.

Miasto tętniło życiem. Ye Lian mijał wielkie skupiska ludzi pędzące w zaangażowaniu na trwający festiwal, widział dzieci — ściskające w dłoniach drewniane zabawki — goniące się z szerokimi uśmiechami na twarzach, spotykał na swojej drodze obejmujące się wzajemnie czułe pary, karmiące usta kupionymi słodyczami. Obraz energii, infantylności i szczęścia, na które spoglądał z dystansu — ostrożnie. Oczywiście festiwal, na którym pojawiał się rok w rok, nie został przez niego zapomniany. Z każdymi mijanymi latami uroczystość zdawała się rozrastać; zakrywać wielkim cieniem swoje wybrakowane, ubiegłe wersje. Każdy wychwalał organizację przedsięwzięcia i bogaty wystrój powtarzając jak mantrę: „W tym roku, to prawdziwy popis!”. Dla Ye Liana jednak nie było ważne ile nowych dekoracji ozdobiło ulice miasta, nie interesowało go, jak wielkie tłumy ustawiały się przy stoiskach z przepięknym rękodziełem, ile nowych zabaw zostało zorganizowanych dla najmłodszych uczestników. Mężczyzna od lat poszukiwał powodu, który niegdyś zachęcił go do postawienia stopy w rozchichotanym, szczęśliwym gwarze. I pomimo jego namacalnego braku, z każdym rokiem pojawiał się na Natsukashii Matsuri sam, w nadziei, że nastąpi butem na ten zwinięty, stary skrawek mogący cofnąć go w przeszłość. Z każdym rokiem liczył, że być może dostrzeże go w tłumie.

Miał na to nadzieję również dzisiaj.

Na wysoki, gwałtowny pisk opon grupa przechodniów obejrzał się w zaciekawieniu. Niski pomruk sinika nie powinien w żaden sposób rozproszyć poruszającą się w spokoju sylwetkę Ye Liana, ale przeczucie kazało mu spojrzeć — przekierować stalowe tarcze tęczówek na ulicę, prosto na błyszczący i malujący się w znikających barwach słońca podrasowany pojazd.

W pierwszym odruchu wydawał się wtargnąć na niewidzialną szybę; stopa zatrzymała się w pół kroku. Stał na samym skraju przejścia, wpatrując się w wyłaniający zawadiacki uśmiech kompletnie pozbawiony taktu. Czuł, jak organy wewnętrzne zawiązuje brutalny supeł, a napięcie wypełnia go po czubki palców. Każde zderzenie z przeszłością wywoływało stres; przeraził go jego widok — powinien czuć euforię i poruszenie, a ciało oblazł zimniejszy strach. Tomomi wyglądał, jak go zapamiętał. Mężczyznę zdobiła zakazana uroda, jak gdyby czas się dla niego zatrzymał. Bez trudu rozpoznał szalejącą iskrę w prowokujących ślepiach, tą samą luźną pozycję, gdy siedząc w swoim wozie, wolał wychylić łeb, aniżeli wysiąść i rozprostować nogi. Z tej oszołamiającej konsternacji wyrwał go płacz dziecka, którego wózek pchała wyraźnie zdenerwowana matka — rzucała gniewne spojrzenia na siedzącego w samochodzie Shogo, jak i na Ye Liana, próbując jednocześnie uspokoić wystraszone dziecko.

Ye Lian przytknął pięść do ust i odchrząknął; czym prędzej wsiadł do pojazdu, zajmując miejsce po stronie pasażera. Przywitał go przyjemny zapach specyfików, którymi Tomomi z pewnością traktował wnętrze. Mieszały się z aromatem siedzącego mężczyzny, na którego skierował wzrok — zimny, szklany, wydający się nie należeć do człowieka, a do porcelanowej marionetki. Nie pozwolił sobie na zbyt długą obserwację. Ponaglony zamieszaniem, które mężczyzna wywołał na przejściu, odwrócił wzrok pod pretekstem zapięcia pasów bezpieczeństwa. A może zwyczajnie bał się, że Shogo dostrzeże w nim zmiany, których tak w sobie nie znosił? W końcu i jego dopadł czas.

Słyszałem kiedyś, że twoja odwaga i szaleństwo są rodzeństwem. Brakowało mi jedynie informacji, że preferują widownie składającą się z gęstego tłumu.

Plecy opadły swobodnie w oparcie. Szyby dawały schronienie pod nieprzyjemnym spojrzeniem — do którego nigdy chyba tak naprawdę nie przywyknął.

Nadal jesteś pewny, że dostaniemy się do centrum szybciej aniżeli na piechotę? — Oparta o zagłówek głowa przekrwiła się z poczuciem najmniejszego gestu, a wyróżniające na jasnej twarzy oczy zogniskowały na towarzyszu pełnie swojej uwagi.

Dobrze cię widzieć. Patrząc w te nieruchome oczy, Tomomi mógł dostrzec niemą powściągliwą odpowiedź, bo przecież Ye Liana nigdy nie było stać na otwarte wyzwania. Dobrze cię widzieć, Shogo, wyrażała iskra będąca ostatnim wspomnieniem zachodzącego słońca. Nawet nie zdajesz sobie sprawę, jak bardzo chciałem zasmakować przeszłości.

Ye Lian

Shogo Tomomi ubóstwia ten post.

Shogo Tomomi

5/8/2023, 01:51
Powroty nigdy nie były proste. Szczególnie, gdy sięgało się przeszłości. Ta, jarzyła się arogancką naturą kpiny, której być może stąd, nauczył się sam Shogo. Tyle, że w obliczu wspomnień, kark giął się pod ciężarem, niby gilotyną, zatrzymaną na twardej kości. Widmo jasnowłosej kobiety, jak cień przemykającej między rzeką ludzi, zdawał się ciągnąć spojrzenie Shogo daleko, poza rzeczywistość. Wystarczyło mrugniecie, uderzenie serca, a tłum przybierał właściwą sobie materię, wyrywając się z obrazu utkwionego w głowie yurei. Gorycz, szczególnie tego dnia, odbijała się szumem w uszach, chcąc poruszyć pustkę, która pozostała pod klatką piersiową, naciągnięta trupią powłoką przestrzelonego dwa razy serca.
To rocznica, wiesz?
Wilczy uśmiech.
Wiedział.
Być może dlatego, chciał wrócić dalej. Głębiej. Punktu, w którym wciąż mógł powiedzieć, że było w porządku. I jeszcze pamiętał, co znaczyło być lepszą wersją siebie. Czy to dlatego, tak bardzo nie chciał sięgać po Ye Liana? By nie wtłaczać cienia, który przecież niósł ze sobą, do jasnego fragmentu pamiętania. Nie zapaść się w goryczy i gniewie, jak bagnie, które drogą w dół prowadziło ku rozpaczy, a w jego stanie, do przywdziania paskudnej natury borei. Brzydki grymas przeciął twarz, wzorem mimicznej manifestacji walczących ze sobą refleksji. Nie miał prawa do tego dopuścić. Prawda?
Utrzymać granice. Te same z których kpił żywo.
Pęd powietrza, gdy uchylił okno i szum silnika, działały jak mocna kawa, ta dobra, budząca energię, smakująca goryczą inną niż wynikającą ze zwątpienia. Tak samo, wracając zmysły na tor daleki od znużenia teraźniejszością. Głodną życia, które wykradł, a być może - zostało mu podarowane. Analogia uwikła się w sploty wspomnień, równie szybko otwierających oczy, gdy z łatwością rozpoznał danego kompana, przyjmując obecność obok siebie, na siedzeniu pasażera tak naturalnie, jakby widzieli się zaledwie kilka dni wcześniej. Niewiele za to poświecił uwagi niepokojom przy przejściu. Wystarczająco znał własne możliwości prowadzenia, by nie mieć wątpliwości o zapewnionym przechodniom bezpieczeństwa.  Niedogodność efektów dźwiękowych, i pokaz zdolności, lokował bardziej w dodatkowej atrakcji, jaką dodatkowo oferował przyszłym lub obecnym uczestnikom festiwalu.
Z chwilą, gdy obleczone skórą siedzisko obok ugięło się nieco, pod ciężarem męskiej sylwetki, Shogo puścił sprzęgło, jednocześnie wciskając  gaz i płynnie zmieniając bieg, wrócił na wybrany wcześniej tor jazdy. Zwolnił lekko, słysząc pierwsze wypowiedziane ku niemu słowa, a kątem oka spoglądając na jasnowłosego, który przytomnie zapiął pasy i zakręcił jeszcze raz, w końcu wyrównując prędkość. Na dłużej skierował zielone ślepia na znajome jasne oblicze. Zdążył uchwycić sieć cieniutkich żyłek na odsłoniętej skroni i cienie, niby malowane znaczniki bezsenności, okalające przeźroczystą niemal w intensywności szarość tęczówek, pogrążonych w...
- Pewnie sam rozpowiadałem takie plotki - zaśmiał się, chociaż głos odbił się tylko na wargach krótkim liźnięciem i zniknął, nim sięgnął oczu. Bo to sposób, w jaki mówił bardziej go zainteresował, niż - sama treść wypowiedzi. Było w tym coś orzeźwiającego. Przypominając, jak precyzyjnie potrafił uchwycić istotę rzeczy, celnie
- A co słyszałeś o sobie? - odbił niemal rześko, opuszczając luźno dłoń na drążek biegów. Druga ręka, swobodnie obejmowała kierownicę. Rozprostował się w fotelu, wzrok ogarnął jezdnię, by zmierzyć się z czujnością szarych obręczy źrenic i tańczącej tam, gdzieś na granicy rozumienia - niepewności. Kusiło go, by pokonać dzielący ich relację dystans, ale tak, jak chciał to zrobić, tak wiedział, że przełamanie fasady lodu siłą, nie kończyło się dobrze dla żadnej ze stron.
- Nadal - potwierdził bez namysłu, by ruchem głowy, wskazać wąską alejkę, zblokowaną przy wylocie i prowadzącej gdzieś w ciemność drzew i otwartego ...boiska - Dokładnie tam jedziemy. Po drugiej stronie, jest już przejście pod uliczkę z parkingiem - zwolnił, nie chcąc już - nie na asfaltowej ścieżce - wyżłobić nierównych śladów, które znaczyłyby wyraźnie dowody jego wykroczenia.
- Poza tym. Mam coś dla Ciebie - nie do końca był sam pewien, co skłoniło go, by jednak zgarnąć pakunek, bezpiecznie ułożony w dwóch wersjach, z tyłu na siedzeniach - Właściwie, to dla nas - doprecyzował, na nowo chwytając i dając się pochwycić chłodnej aurze, która - przypomniał sobie, działała na niego w niecodzienny sposób, kojąco. Gasząc ogień, który potrafił przeskoczyć zbyt szybko na cudze spojrzenia, wywołując, nie zawsze potrzebną burzę. Igrał z ogniem, ale ten utrzymany w ryzach, zdążył uratować mu życie. Im. Uśmiech, jako preludium słów, tym razem przemknęło ścieżką aż do oczu. Zbliżali się do celu. I nawet przez zamknięte szyby, przeciskał się szum dudniącej w oddali melodii festiwalu.
- Chcesz zgadnąć?

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Warui Shin'ya, Ye Lian and Hecate Shirshu Black szaleją za tym postem.

Ye Lian

11/8/2023, 22:10
W momencie, gdy samochód szarpnął w przód, Ye Lian wyprostował się na miejscu pasażera jak naciągnięta struna — z wyraźną ostrożnością otaksował kłębiące się na chodnikach pary; zdawał się zarejestrować zduszone przez zamkniętą szybę niewyraźne rozmowy. Przynajmniej dopóki te nie zlały się z dźwiękiem pracującego silnika. Sposób prowadzenia samochodu przez Shogo najłagodniej można by nazwać twórczym. Dłonie mężczyzny korygowały kierownicę, przesuwały się płynnie, trąc o skórzane obicie — były w tym takie sprzeczne: giętkie, ale też sztywne, delikatne i stanowcze. Dźwięki tworzyły miraż wspomnień: popisowy pisk kół, żwir sypiący się spod rozpędzonej opony, unoszący kurz, gdy wielkie terenowe koła pokonywały gruntowe nierówności, ciążącą na ramieniu broń i skwar ogrzewający oblany potem kark. Widowisko niemal fantazyjne — surowe w swojej pewności i wymyślne, bo oprószone talentem, prawdziwym uczuciem do rozgrzanego silnika. Może tego nie rozumiał. Zawsze przyjmował marsową minę, gotowy dać mu reprymendę za tę roztropność. Samochód od zawsze służył Ye Lianowi do przenoszenia się z punktu A do punktu B. Nic ponadto. Od liczby koni mechanicznych i zaworów w cylindrach ważniejsze było radio z klawiszami przy kierownicy, żeby mógł nieustannie zmieniać monotonne stacje.

Pasażer wyprostował ramiona, wybierając dla ciała korzystniejszą pozycję. Dłonią wygładzi pas bezpieczeństwa, upewniając się, że wciąż opina tors.

— A co słyszałeś o sobie?

Poczuł na sobie świdrujący zielonkawy wzrok. Shogo musiał zauważyć tę niewielką wątpliwość kwitnącą na estetycznej twarzy. Podbródek uniósł się na wysokość paru dodatkowych minimetrów. Chrząknął cicho, nie pozwalając sobie zabrzmieć zbyt ofensywnie — przecież nigdy do tego nie dążył; to świat widział go niczym w krzywym zwierciadle.

Zamieszkał w centrum Fukkatsu i przestał działać. — Kąt srebrnego spojrzenia wysforował się w kierunku mężczyzny, pozwalającą skrzyżować wzrok. Przymknął oczy jako pierwszy; cień kształtujący się na wargach mógł przywodzić na myśl bezkształtny uśmiech, jednak tak naprawdę wcale go tam nie było. — To wielka różnica — to czy ktoś sam o sobie coś mówi, czy też słyszy to od innych osób. Można wiedzieć, jak coś naprawdę wygląda, lecz mieć trochę nadziei, że ludzie myślą inaczej. Nie wiem, czy jestem ciekawy, co mają do powiedzenia na mój temat.

Głos Ye Liana był spokojny — przypominał szept; wiatr przedostający się pomiędzy koronami drzew, ciche skwierczenie ogniska, gdy przyszło im spać pod gołym niebem. Zapach piżma i wiatru, który roztaczał wiozący go mężczyzna, szarpał za naczynia krwionośne wrażliwego serca. Ta woń przypominała wszystkie wspólne misje. Shogo Tomomi oraz Kajitani Ichiru. Spoglądnął za szybę. Dostrzegł, jak samochód wtoczył się w boczną alejkę. Ye Lian zaczynał poznawać okolice — miał dobrą pamięć przestrzenną. Miejsce, w którym się znaleźli, wyzwalało chęć do komentarza, jednak w ostatniej chwili powstrzymało go nagłe stwierdzenie i spojrzenie tak dogłębne, iż spowodowało w nim konsternację.

— Mam coś dla Ciebie.

Milczał, zwyczajnie na niego patrząc. W tej jednej chwili przypomniał sobie, za co go tak podziwiał. Za bezpośredniość. Walczył z sentymentem, żywym obrazem będącym kładką nad rozlanym smutkiem. Usta Ye Liana ściągnęły się w linie; oczy choć nieruchome, rozjaśniła delikatna pomarańczowa nitka odbijającego się od szyb zachodu słońca. Trzymał fason. Chciał pokazać się mu z najlepszej strony. Chciał udowodnić, że mimo tylu lat, nadal żył — że do czegoś doszedł; że udźwignął życie, które zdążył opłakać w samotności.

Podejrzewał, że gdy wsiądzie do tego samochodu, może nie poradzić sobie z nawracającą przeszłością. Stało się. Coś gruchnęło o ziemię. Może cały ten wielki zamysł składający się z lichej przykrywki, który nie miał prawa nigdy udźwignąć takiej wagi?

— Właściwie, to dla nas

Chcesz zgadnąć?

Tknął tkaninę koszulki; dokładnie w okolicy mostka, łapiąc przez materiał kanciasty przedmiot, aby zaraz później wyprostować odzienie, jak gdyby nigdy się nic pod nim nie znajdowało.

Chcesz, abym spróbował? — odpowiedział cicho na pytanie.

Dobiegła ich przytłumiona, dudniąca muzyka. Otwierała umysł. Przekrzywił głowę, a jasnopopielate pasma rozsypały się na zagłówku. Wystarczyło, aby odrobinę odgiął głowę i spojrzał na tylne siedzenia — może tyle wystarczyłoby, aby poznać odpowiedź na zagadkę, jednakże nie lubił prostych rozwiązań. Nigdy nie dorównywał siłą Shogo i Ichiru, ale zamiast tego miał tendencję do niekończących się analiz, rozświetlających drogę ku pomyślności. Teraz wystarczyło popatrzeć, jak mężczyzna prowadzi, by móc się o nim dowiedzieć wszystkiego, co trzeba. Taki już był.

Zwolniłeś, aby podkreślić wielkość słów. A więc to coś istotnego. Może nawet sentymentalnego — w innym wypadku nie zasłuchałbyś się w dobiegającej z oddali muzyce. Uśmiechnąłeś się w chwili, gdy oczy skierowałeś na prawo, a więc wtedy, gdy spoglądnąłeś na coś, co zdaje się zakopane w twoich wspomnieniach. — Silnik przyjemnie mruczał pod maską. — Są takie same jak wtedy?

Tomomi mógł usłyszeć, jak mężczyzna porusza się na siedzeniu, a chwilę potem zarejestrować jak spogląda dyskretnie zza zagłówek. Przez krótką chwilę nic nie mówił, poddając się mrowieniu, które objęło opuszki palców.

Dwa zapakowane komplety. Tylko dwa.

Mniej o dwa.

Ye Lian

Hecate Shirshu Black and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

18/8/2023, 13:42
Nieoczekiwane, było nietuzinkową metodą, na poznanie prawdy. Sprawdzało się tak w społecznych relacjach, w wojsku, nawet - na torturach. To, czego nie dało się przewidzieć, umykało manipulacji i ukrywanym tajemnicom. Otwierały drogę do zrozumienia, a przynajmniej odkrycia fragmentu cudzej obecności. Shogo, nigdy nie był tak wnikliwie spostrzegawczy, jak Ye Lian. Mógłby uczyć się, obserwować, a wciąż umykały mu wrażenia, które dla jasnowłosego, zdawały się być naturalnie odbierane, niczym wdychane powietrze, czasem tylko odrobinę spłycone, jakby smakowane refleksją. Dlatego, to nagłość przeciskała się impulsami przez ciało i charakter yurei. Auto w całej swej specyfikacji, było nie tylko odzwierciedleniem natury Shogo, ale i genialnym narzędziem, by bez przeszkód wprowadzać nieoczekiwanością. Bezczelna mieszanka premedytacji i naturalnych predyspozycji do brawury, dawała mu szansę na zebranie kilku dodatkowych informacji na temat pasażera, którego wiózł. Nagląca prędkość, odrywała skupienie ciała od napięcia, które wsuwało się jak zakładka zaraz potem. Ale pierwsze sekundy, zawsze były prawdziwe, przypominając odsłonięty na moment obraz, którego wrażliwą fakturę chroniła maska. Tą, za elegancką fasadą Ye Liana, widział dojmujący smutek i mieszającą się z nim gorycz. Tęsknotę? Ułamki, które umknęły równie szybko, jak się pojawiły, na powrót chowając się przed nim.
Nie naciskał bez potrzeby, pozostawił jednak uśpione zainteresowanie w granicy zasięgu, łaskocząc - to wiedział - jasne lico dawnego kompana. Bywały momenty, że łapał się na refleksji i próbie wykalkulowania, czy Ye Lian nie został wyrwany ze świata yokai czy kami, wcielając chłodną naturę nie tylko w charakterze, ale i w ciele, ukute lodową przejrzystością szlachetnych rysów. Nigdy nie podzielił się pomysłem, a jeśli tak, musieli być wystarczająco pijani, by tego nie zapamiętał.
- Myślałem, że ubarwili historię - cmoknął przez zęby, ale ciężko byłoby doszukiwać tam rzeczywistego zawodu, przy czym opadł zielenią na dłużej w szarości błękitu - cudza perspektywa bywa pomocna. Potrafi uzupełnić, to czego w swoim zaślepieniu, nie umiemy, bądź nie chcemy widzieć - gdzieś umknęło rozbawienie, które co jakiś czas kołysało usta - i daje szansę ocenić naturę lub zamiary rozmówcy - przechylił głowę z zawadiackim mrugnięciem i wrócił wzrokiem na drogę - pamiętam, jak kiedyś namówiliśmy cię, żebyś nam... opowiedział coś na temat niektórych rozmówców - odetchnął przez nos, zmrużył oczy, gdy odbite światło w oddali, rozlało się przez oczy i zniknęło na włosach - a potem sprawdzaliśmy co się zgadza... - chrząknął, a dłoń mimowolnie pognała do schowka z papierosami. palce ledwie prześlizgnęły się przez opakowanie, by wrócić na miejsce przy biegu - to nie było podczas festiwalu? - pamiętał wydarzenie, ale nie miejsce. Zalatywało mgłą, niekoniecznie związaną z alkoholem. Wyprostował się bardziej, czując chwilową spiekotę na języku, wlewającego się innego wspomnienia.
Powietrze przenikał spokój, ten osiadły w spojrzeniach i na słowach, z ulatującym gdzieś dystansem. Być może bliskość festiwalowych świateł, uderzającej o szyby melodii powinni to zawdzięczyć? - Wciąż nosisz? - ledwie zerknął, ale gest zdawał mu się tak oczywisty, że coś zgrzytnęło mu w umyśle. Nagląco. Pomyłka wchodziła w grę, a słowa padły szybciej, zanim zastanowił się nad konsekwencją. W końcu, to nie musiało być to.
Nie odpowiedział słowem, ale minimalne kiwnięcie głową i zwolnione tempo obrotów i większe skupienie na towarzyszu sprawiało wrażenie zgody. Czekał, w milczeniu chwytając słów, które tak łatwo wyłuskał z rzeczywistości jasnowłosy. Na koniec przymknął powieki, zwalniając jeszcze mocniej przed wzgórkiem, które dzieliło ich od granicy ulicy i wejścia na teren parkingu - Wnikliwy jak zawsze. A miałem proponować tę wnikliwość dziś, ale sprawdzając na innych - tym razem, wyszczerzył się szerokim uśmiechem, odsłaniając biel zębów, jak zadowolony z polowania wilk. W dodatku gotowym by ruszyć do szaleńczego biegu. Dosłownie - Wjadę. Trochę rzuci - zakomunikował lakonicznie, by gwałtownie wcisnąć gaz, zmienić bieg, i drąc kołami ziemię, wedrzeć się pod górę na szczyt. Silnik zawył głośniej, gdy przecięli pusty chodnik a Shogo zjechał na drogę. Kierownica potoczyła okręgiem w bok, gnając korpus maszyny w podobną wibrację zwrotu i finalnie zatrzymując się przy poboczu. Niekoniecznie dozwolonym dla postoju. Uśmiech nie zniknął nawet na sekundę, podczas całego manewru, chociaż w ślepiach biło czujne skupienie, jak gdyby pozwolił sobie na szybkie obliczenia w głowie.
Nie zgasił silnika, ale puścił sprzęgło, a sam pochylił się, prostując sylwetkę, na moment tylko unosząc wzrok, by chwycić profil wojskowego. Błysk zieleni umknął temu błękitnemu, gdy ramię wychyliło się między siedzenia. Palce wsunęły się pod gładki papier pakunku, przeciągając ku sobie. Całość ułożył wyjątkowo delikatnie na kolanach Ye Liana. Wierzchem dłoni, starł pasmo czerni, które opadło zza ucha - Nie są idealne, ale kolory zachowałem - wrócił na swoje miejsce, luźno zapierając ręce na skórzanym obiciu kierownicy. Głowę odchylił, i chociaż przez sufit nie był w stanie spojrzeć na niebo, utkwił wzrok w górze - Ona zawsze się tym zajmowała. Potrafiła je nam wpasować - wyprostował się oddychając bardziej płytko, a oczach zaszklił się szybko zduszony gniew - Przy parkingu się przebierzemy - ruszył ponownie, wolno wtaczając się na właściwą ścieżkę, mijając ścisk ustawionych w kilku rzędach, wygaszonych aut. Jedyne wolne, które zatrzymało go na parkingu i nie kazało zostawić auta gdzieś na przełaj - było aktualnie zajęte, przez jasnowłose stworzenie o oczach podkrążonych tak, ze widział nawet w panującym półmroku i bijących w oddali iskier. Zamruczał cicho pod nosem, zerkając na Ye Liana, po czym, opuścił szybę, wychylając się tak, by wesprzeć łokciem o brzeg. Ślepia utkwił czujnie w tych obcych - Bądź tak miły i zjeżdżaj młody - zawołał uprzejmie, wplatając żartobliwą nutę między wyrazy - chyba, że planujesz zostać garażem, ale nie polecam - potwierdzając prawdziwość słów, silnik warknął głośniej, ponaglająco.

@Ye Lian  @Raikatsuji Yuzuha


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Ye Lian ubóstwia ten post.

Raikatsuji Yuzuha

19/8/2023, 19:18
Istnieją trzy typy ludzi.
Ulegli, którzy zapomnieli ustawić się w kolejce po asertywność kiedy ją rozdawali.
Agresywni, którzy na każdą słowną zaczepkę, nawet utrzymaną w przyjaznym tonie i przyozdobioną żartem reagują nazbyt intensywnie.
I ci, którym wszystko jedno. A wszelakie słowa zazwyczaj obijają się o nich niczym fale o falochrony, nie robiąc przy tym jakiejkolwiek krzywdy.
Jest też inny typ, o którym się nie mówi. Jest niczym wiatr i otwarte morze. Nieprzewidywalny, chaotyczny, nieokiełznany. Jego nastroje zmieniają się tak gwałtownie i nagle, że ciężko przygotować jakikolwiek scenariusz na spotkanie z nimi.
A Yuzuha zdecydowanie należał do ostatniego typu.
Bywały dni, kiedy bezwiednie spoglądał przed siebie, skupiając całą swą ulotną uwagę na martwych, nic nie znaczących punktach. Albo umierający motyl, który z powodu swej nieuwagi stał się posiłkiem tłustego pająka, zdawał się być o wiele ciekawszy aniżeli rozmówca, który próbował podjąć jakąkolwiek konwersację z jasnowłosym. Jednakże bywały również i takie dni, w których wystarczyła mała iskra, błahostka, zapalnik, aby pokazał zęby. I pazury, którymi szarpał aż do bladej kości.
Wszystko miało swoje miejsce w chaotycznym świecie chłopaka.
I nic nie było na swoim miejscu.  
Myśli trzaskały o ściany czaszki.  
Ale też milczały.
Westchnął, wpatrując się beznamiętnie w samochód, a raczej w zarysowane sylwetki za szybą. Nie dostrzegał ich twarzy. Zlewały się ze sobą niczym kleista smoła.
Yuzuha prezentował się niczym marmurowa rzeźba. Bez ruchu. Jakby zapomniał jak się oddycha. Oświetlony reflektorami samochodu.
W końcu się odezwał, ale nawet nie drgnął, niezrażony  groźbami wydobywającymi się z silnika.
- Uciekłeś z domu spokojnej starości? Czy z oddziału geriatrycznego? - zapytał cicho, ale na tyle głośno, że mężczyzna z pewnością go dosłyszał.
- Gdybyś ładnie spytał, kto wie, może i bym się ruszył. Wiesz, musisz mnie ładnie poprosić. - kolejny krok do przodu. Przechylił się i oparł dłońmi o przednią maskę samochodu, przechylając głowę w bok, aby przyjrzeć się bliżej osobom w środku.
- Ach, jesteś z chłopakiem. Bawisz się w sugar daddiego? - zmrużył oczy niczym kot, na widok czającej się w zaroślach myszy.
- Obrzydliwe. - odepchnął się od maski i spojrzał na swoje dłonie, jakby rzeczywiście dotknął czegoś obrzydliwego. Jak na potwierdzenie swych słów, wyciągnął z kieszeni yukaty małą paczkę mokrych chusteczek.
Obrzydliwe.
Samochód?
A może perspektywa, że byli gejami?
Mokra chusteczka nawilżona środkiem antybakteryjnymi przesunęła się po bladej skórze dłoni.
Być może i jedno, i drugie.  
Albo żadne.

@Shogo Tomomi  @Ye Lian
Raikatsuji Yuzuha

Ye Lian and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Ye Lian

20/8/2023, 15:34
— Wciąż nosisz?

W pierwszej chwili nie zrozumiał, stąd w tęczówkach szklanych jak zamarznięta tafa wody odbiła się pierwsza wątpliwość. Jadeitowe spojrzenie — gnieżdżące się gdzieś w okolicy obojczyków — wywołało nieznośny skurcz. Chciał zignorować pytanie, bo tak byłoby dla niego łatwiej, ale na to było już za późno — o jedno dłuższe spojrzenie.

Zacząłem od jakiegoś czasu — odparł zgodnie z prawdą, ulegając pomrukom pracującego sinika. — Są na świecie rzeczy, które nigdy się nie zmienią.

Naturalnie. Shogo nie wiedział jednak, że nie mówią o nieśmiertelniku, który za dawnych czasów przyozdabiał szczupłą szyję, nadając jej wojskową powagę i niezdarty immunitet. Nie wiedział również, że tamten od lat leży zwinięty w ciemnej szufladzie wraz ze wszystkimi upoważnieniami, kartami i paszportami, które powinien zamknąć w kartonowym pudle i wepchnąć w kąt głębokiej szafy. Schowany pod tkaniną łańcuszek, należał do kogoś innego. Do osoby, którą znali, ale tylko dla jednego z nich była całkowicie i bezsprzecznie martwa.

Dzieląc się tą niepełną prawdą, przymknął oczy w krótkotrwałej relaksacji; kącik warg drgnął leciutko, gdy klimatyzacja uniosła opadające na oczy blade pasma włosów. Powroty do wspomnień potrafiły być przyjemne — zwłaszcza do tych upchniętych w granicach japońskiej wyspy; nieczęsto wychylał się na zachód — tam, gdzie niecałe trzydzieści lat temu wydał pierwszy niezadowolony krzyk, jakby już w chwili narodzin zapierał się przed czekającym go życiem.

To było podczas festiwalu — zgodził się, a półszept nadał spokojnego tła kolejnym tonom: — Wypiliście parę czarek za dużo. Było was słychać na drugim krańcu miasta. — Przed oczami rozciągnęła się noc pełna kolorowych iskier. — Zaczęło się od mężczyzny, który przygadał się nam od kilku minut. Bawił się zapalniczką, co chwila uwalniając ogień. Wyglądał na niespokojnego. Gdybyśmy tam zostali, któryś wróciłby do domu z wybitym zębem. — W tamtym momencie urwał i dotknął grzywki, przekładając kosmyki w odpowiednie miejsce. — Uznaliście to za umiejętność, a ja po prostu w odróżnieniu od was byłem trzeźwy — odchrząknął — zresztą. Dążenie do oddania podobieństwa jest zupełnie naturalnym procesem.

Dziesięć sekund. Dziesięć sekund po wypowiedzeniu tych słów poczuł szarpnięcie i gdyby Tomomi nie postanowił go ostrzec, zapewne zaparłby się w siedzeniu niczym kot, wbijający pazury w kanapę, ze strachu przed czekającą kąpielą. Teraz wygadał, choć o ćwierć przystępniej. Gwałtowne zatrzymanie spowodowało, że obróciwszy się do kierowcy, przez moment wbijał w niego wzrok —  pochylał się i uśmiechał w ten charakterystyczny bezwstydny, wilczy sposób zdolny wywołać onieśmielenie. Bez tych wygiętych kącików straciłby na uroku; byłby całkowicie inną osobą — absolutnie wcześniej Ye Lianowi nieznaną.


Ostatni odcinek drogi zaciskał wręczony cienki papier. Wyczuwał, jak się rozrywa. Tak samo, jak myśli poddane własnym konkluzjom. Ye Lian był przygotowany na jej nieobecność. Odpowiedzią były wymieniane wiadomości tekstowe, ale sedno pozostawało nieodgadnione. Teraz gdy w tonie pobrzmiewała niesprawiedliwość, pogrążył się w dziwnej nostalgii, a myśl, aby choć zahaczyć o temat, urwała się w momencie nadciągających słów:

— Bądź tak miły i zjeżdżaj młody.

Uniósł spojrzenie na przednią szybę. Dostrzegł go — zarys młodej sylwetki, tak przerażającej i upiornej, że równie dobrze mógł uchodzić za zjawę. Z tego też powodu spoglądnął dyskretnie na kompana, który bardziej niż przerażony, zdawał się rozdrażniony i chętny do dalszej prowokacji. Krótki hałas kazał mu spojrzeć w tajemnicze oczy, w iskrę, która niepozornie — acz pewnie nawet bez powodu — zaczepiła o jego jasną twarz; szarpnęła za skrywane pod skórą nerwy. Zamknął oczy i zastanowił się, czy nieszczęście naprawdę zaskakuje, czy też może w jakiś sposób — w formie niepokoju albo głębokiego przeczucia — daje wrażenie, że nadchodzi.

Proszę, Shogo, po prostu odpuśćmy.

— Ach, jesteś z chłopakiem. Bawisz się […]

— [...] Obrzydliwe.

Obrzydliwe.

Serce zaszemrało w piersi. Płuca zatrzasnęły powietrze. Chłód przebiegł przez całą nieruchomą twarz, sprawiając, że zbladł o dwa tony. To właśnie na to określenie wydawał się poruszyć. Gest z pewnością przykuł uwagę Shogo. Prawdopodobnie jak wszyscy inni, tak i Tomomi zdawał sobie sprawę, że Ye Lian zawsze panuje nad każdą swoją reakcją, a jego mowa ciała jest zazwyczaj dla rozmówców nieprzenikniona. Teraz skrępowanie sprawiło, że nie potrafił dobyć głosu; chciał zaprzeczyć, a przecież nie został na niczym przyłapany; chciał obrócić się w kierunku Shogo i... no właśnie, co Ye Lian? Naprawdę? Wytłumaczyć się?

Rozległ się nerwowy trzask. Nim Shogo zdał sobie sprawę, Ye Lian pchnął drzwi i wyszedł na parking. Spanikował nie tyle przez to, że chłopak to zasugerował, ile raczej przez sam fakt, że być może udało mu dostrzec piętno uchybienia skrywanego przed światem.

Obserwując ludzką naturę, człowiek przestaje spodziewać się po niej zbyt wiele. Śmiem powiedzieć, że czcza gadanina jest rzeczą niewłaściwą i nieprzyzwoitą i nieczęsto zawiera jakąkolwiek prawdę — urwał, a palce zaciskające klamkę, zadrżały, choć słowa wcale tego nie zdradzały. — Nie wyciągaj pochopnych wniosków, skoro nie jesteś ich pewny. Co próbujesz zyskać? Jeśli zainteresowanie, już je osiągnąłeś.

Ye Lian

Warui Shin'ya, Hecate Shirshu Black and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Raikatsuji Yuzuha

20/8/2023, 21:00
Emocje bywają skomplikowane i to właśnie one nadają pikanterii oraz nieprzewidywalności. Określają człowieka.
Jednakże ich brak zmusza jednostkę do czegoś innego - do ich wyuczenia się. Zapamiętania schematów. Ludzkich odruchów. Nawyków. Mimiki.
Zresztą, aby móc funkcjonować w społeczeństwie każdy czubek, tak jak w przypadku Yuzuhy, jest do tego wręcz zmuszony. Inaczej nie ma szans na opuszczenie zamkniętego zakładu psychiatrycznego. "To dla twojego dobra", mawiali. "Będzie lepiej ci się żyło, jak wpasujesz się w ramy społeczeństwa". I tak dalej, i tak dalej. Więc kłamstwa. Pustych obietnic. Zapewnień.
Oczywiście to wszystko zalicza się do pseudo gównianej prawdy.
Kłamstwa zawsze pozostaną kłamstwami. Tak samo, jak gówno posypane brokatem zawsze pozostanie gównem.
Wzrok jasnowłosego z ociąganiem, wręcz leniwą manierą przesunął się na drugiego z mężczyzn, który postanowił się z nim skonfrontować. Jego reakcja była wręcz namacalna.
No proszę.
Czyli jednak.
- Uderz w stół a nożyce się odezwą. - odparł Yuzuha, przechylając lekko głowę na bok, kiedy słuchał jego bełkotu.
- Gdyby tak było, jak mówisz, to świat pogrążyłby się w słodkiej ciszy a ty nie mieliłbyś teraz jęzorem. - usta chłopaka ugięły się delikatnie pod naporem fałszywie miłego uśmiechu, choć oczy pozostawały nieruchome, bez nawet blasku emocji.
- Przypomina mi to kobiety, które do nas trafiały. Próbowały różnych sposobów, ale zawsze kończyły tak samo. Jedne krzyczały. Inne płakały. Błagały. Jeszcze inne odgrażały się. Próbowały walczyć. Ale były też takie, które poddawały się. Chociaż pamiętam, że była jedna, której prawie się udało. Nie wiem jak, ale prawie owinęła go sobie w okół palca. Prawie jej uległ. Ale zdradziły ją oczy. Pełne pogardy i nienawiści. - uśmiech poszerzył się na wspomnienia, które choć zdawały się majaczyć za zamgloną ścianą, to paradoksalnie, były pełne barw, dźwięków i zapachów, które nie pozwalały mu o sobie zapomnieć.
Jakby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj, a nie piętnaście lat temu.
- Wiesz co was łączy? Te kobiety i ciebie? Emocje. Emocje, które pozwalają czytać z was jak z otwartej książki. Tak jak teraz. Trafiłem w czuły punkt, prawda? - zachichotał, a był to śmiech tak suchy, że chyba wszystkie jeziora dookoła nich wyschły.
Zapadła cisza, która była tak namacalna, że aż wręcz bolesna. Dopiero cichy odgłos ropuchy wznowił ruch świata i przywrócił życie do rzeczywistości. Yuzuha odwrócił momentalnie głowę i podążył za dźwiękiem zwierzęcia, które w tym momencie wydawało się o wiele ciekawsze aniżeli dwójka mężczyzn, zupełnie tracąc nimi swoje zainteresowanie.

zt

@Ye Lian  @Shogo Tomomi
Raikatsuji Yuzuha
Shogo Tomomi

24/8/2023, 01:08
Chciałby móc przyznać, że kształt przeszłości, który wciąż, jako jeden z niewielu nosił jeszcze jej obraz w pamięci. Że wersja rzeczywistości, którą pamiętał, nie była dzikim wymysłem wymieszanych snów i luki, która ziała mu w głowie, przypominając rozerwaną wybuchem wyrwę w ziemi. Krater, który coś miał znaczyć, a stanowił brzydki wyłom pamięciowej pustki szczerzącej się zawistnie. Co mu zostało? Nawet wspomniany nieśmiertelnik, prawdopodobnie rzucony do grobu, zdawał się kpić z jego dawnej tożsamości.
Są na świecie rzeczy, które nigdy się nie zmienią., wskazały na krater, jak celownik snajperskiego karabinu. Wiedział, że kryła się tam poszukiwana odpowiedź, ale nie miał pojęcia, jak się do niej dostać. Wyrywała mu się z palców, jak pustynny piasek, który niezatrzymany, wciskał się w oczy podczas pustynnej burzy, nawet gdy próbowali się zasłaniać. Niedopowiedzenie ziejące szyderczo, aż odwróci wzrok wypełniony piaskiem. Analogia znajoma, bo i przekradająca cieniem przez jasność rysów Liana. Zamknięta szczelnie w lodowej fakturze opanowania, trzymana na sztywnej smyczy, jak gdyby mogła szepnąć więcej, niż właściciel pozwalał. Nawet jeśli chciał.
Pamiętał.
Gładka natura słów - stonowanych, skrzących dystansem co szronił wypowiedzi - topniała, gdy wypełniał umykające Shogo luki przeszłości. Wspomnienie, rysowało się wyraźniej, wieńcząc prawdę, w której to tylko alkohol dmuchnął kurzem na pamięć. Im dłużej słuchał, tym szerszy był wciąż niestarty wilczy grymas wygiętych warg. Czuł nawet, jak pod okiem nici blizny, ściągają się za każdym razem, gdy mięśnie falowały napięciem.
- Nie ważne, jak się zaczyna. Ważne jak się kończy - niemal gwizdnął, szczerze, radośnie - To jest umiejętność, Kori. Żaden z nas nie potrafiłaby tego nawet na trzeźwo - poruszył barkiem, chcąc ściągnąć z brody zawinięty kosmyk włosów, które coraz gęściej umykały z upięcia rzemienia - ...poza tym, to na pewno nie byłyby nasz zęby - podsumował na wydechu zaraz przed tym, jak pokonali wertepowy wzgórek, serwując niecodzienny masaż, gdy koła rwały ziemię, sypiąc brudem piachu gdzieś w paszczę ciemność za nimi.
Nie minęło wiele, gdy mrok wypluł jedną ze swoich kreacji. Obleczona skórą sylwetka, zdawała się bardziej martwa, niż on sam od środka. Zgnilizna słów, chociaż wypowiadana z upiornym spokojem, zdawała się trafiać celnie, dręcząc tym samym struny charakteru, które dawniej, wybuchłyby ostrzej i gniewniej, niż nakazywała wtłaczana w wojsku dyscyplina.
- No - cmoknął szyderczo, szczerząc wargi w zimnym uśmiechu, już pozbawionym początkowego rozbawienia - wysłali mnie po twoje truchło, które zwiało z trumny - zmrużył ostrzegawczo oczy - spieprzaj szczeniaku, zanim wyjdę...
Ale to mrok, niepokój strachu zamarłym początkowo milczeniem, i witał w utkwionym spojrzeniu Ye. Chłód, który nosił, jak tarczę, przypominało teraz ostrze, które wniknęło ostro przez pierś jasnowłosego.
Słowa bywają zdradzieckie - przypomniał sobie - Bardziej niż wystrzelony w plecy pocisk.
Schował ramię wychylone przez okno i rozchylił wargi gotowy był odezwać się do dawnego wojskowego, zamiast szczekającego gnoja. Równie zaskoczony niebywałym refleksem pasażera, jak zniesmaczony obecnością upiornego chłopaka.
Z tyłu, minęło ich auto, gdy zdążył usłyszeć raźną wymianę słów i sam wystrzelił z kabiny, zostawiając otwarte drzwi, które zakołysały się jeszcze, gdy dotarł do odwracającego się gówniarza. Opanował się nim wpadł na pomysł by chwycić chłopaka za ramię, wgniatając palce w cienką tkankę i powalić na ziemię. Szkoda zachodu - spieprzaj szczeniaku, powiedziałem. I lepiej, żebyś się więcej na oczy nie pokazał, bo wtedy ja trafię w twój czuły punkt - rzucił zimno, gardłowo, jakby szykował się do wilczego ataku, gdy wróg przekroczył ostrzegawczy warkot.
Stał jeszcze przez moment, wbijając jadeit tęczówek w plecy odchodzącego, celując jak dwa gorejące ostrza. Zrobił zwrot, gdy szum adrenaliny wciąż pulsował w skroniach, szukając jasności znajomego spojrzenia. W jego własnym, ciemniejszym, wciąż drgał ogień, który sił dusił przed pożogą. Zmiął palce w pięści i rozluźnił, chowając gniew pod nowym rodzajem uśmiechu. Podchodząc bliżej, oddychając swobodniej - Widzisz, gdyby nie Ty, tu też czyjeś zęby uczyłyby się latać - wolno uniósł i oparł ramię na barku Ye Liana, ruszając do przodu - Chodź, widziałem wyjeżdzających. Mamy lepsze miejsce. Tam się przebierzemy - zaśmiał się krótko, bezdźwięcznie, gdy zatrzymał się przy aucie - Chyba przyda nam się czarka czegoś mocniejszego - uniósł dłoń, jak w negocjacji - I obiecuję, że drugi koniec miasta tym  razem nie będzie nas słyszał.
Chyba.

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

6/10/2023, 20:22
Miał wrażenie, że całe zdarzenie rozgrywało się gdzieś obok — że tak naprawdę wcale w nim nie uczestniczył; niewiele do niego docierało. Przede wszystkim był zaskoczony, że policzek smagnął dotyk kończącego dnia — ostatniego wspomnienia o wygasających godzinach przeistaczających się w górującą purpurę. Wszystkie wypowiedziane przez chłopaka słowa nie miały już dla niego większego znaczenia. To, co zaalarmowało umysł (a następnie ciało), miało dość informacji, aby wystosować wyrok — za wszelką cenę pragnął chronić swoich sekretów. Działał egoistycznie, bo słowa trącały przeszłością. Czuł wspinający się po karku oddech konsekwencji. Ton wydobywający się ze szczeniackich ust miał wagę werdyktu, który czekał na niego od lat na sądowym biurku. Widać wszystko na pierwszy rzut oka, Ye Lian. Ludzie czytają to z twojej twarzy. Myślisz, że się ukrywasz. Nie jesteś dostatecznie dobry.

Pomimo że — wciąż nieodgadniony i chłodny — koloryt oczu odprowadził chłopaka w stronę gęstych tłumów, to nieustannie zagryzał wnętrze policzka, zaciskał palce; co chwila, rozprostowując paliczki i zawijając je do środka. Jako dożywotni skazaniec własnej przeszłości, potrafił tuszować wewnętrzne cierpienie. Dopiero niespodziewany dotyk układający się na ramieniu wyrwał go z otępienia. Przekierował wyważony wzrok w kierunku męskiej, charakternej twarzy, ujawniając słabe, acz znane dystyngowanie spojrzenie. Było przepięknym dodatkiem do ostrości doskonałego wizerunku. Zdezorientowany jedynie w duszy, bo ciało jawiło się spokojem większym od bezczynnych połaci zamarzniętego śniegu. Ich spojrzenia były tak różne. Tomomi błyskał żarem, nie tylko tym gnieżdżącym się we wnętrzu temperamentnej osobowości. Iskry zachodzącego słońca odbijały się od przenikliwych oczu niczym wysypujące pyłki wyskakujące z rozgrzanego paleniska. Obraz pełen wigoru. Beztroski. I choć bulgotało w jadeitowym kolorycie niczym w kotle cwanej czarownicy, to spojrzenie miał czyste i klarowne, inne od wpatrującego się w nie logicznego odpowiednika, w którym nie było przejrzystości — nie dostrzegało się dna myśli, jakby wpatrywało się w pustą, nieumeblowaną przestrzeń. W Shogo dostrzegało się więcej. Przede wszystkim szczerość ruchów odpowiadała pierwszym krokom, które zaprowadziły go w stronę samochodu. Przez moment czuł się przy nim prawdziwie chory. Jakby obrzydlistwo, które w nim ciążyło, miało go zarazić. Skażone serce nigdy nie zabiłoby pewnym rytmem. Dudniłoby wstydliwie; ukryte w kącie. Niezdradzające pragnień.

Zacisnął wargi, a na jasnej powierzchni wyżłobiły się delikatne zmarszczenia. Niepodważalny dowód, że od wnętrza ust zagryzał skórę. Chciał coś dodać. Możliwe, że chciał zaprzeczyć, bo nie uważał, aby stał się jakąkolwiek zasługą w tym zajściu. Był sobą rozczarowany i zrobiło mu się słabo (chyba od emocji, które nie potrafiły wpełznąć w zesztywniałe stawy i dusiły umysł). Zapragnął tego cholernego alkoholu. Zwłaszcza, dlatego że tylko on mógł spłukać napływającą do ust gorycz i zapomnieć o szarpiącym za serce strachu.

***

Długie poły jasnoniebieskiego kimona muskały kamienisty chodnik. Noc zdążyła oblepić nieboskłon, a na czystym kobaltowym płaszczu zamigotały pierwsze gwiazdy. Wieczór nie okazał się chłodny. Długie materiałowe rękawy chroniły przed zziębnięciem. Poza tym — gwar otaczających zewsząd ludzi już dawno zaniknął. W zasięgu ich wzorku widoczne były jedynie dwie młode dziewczyny bawiące się sztucznymi ogniami. Większość mieszkańców piętrzyła się teraz gdzieś w centrum, gdzie nocne niebo nie było osłonięte liśćmi, gdzie można było podziwiać wybuchy jaskrawych fajerwerk. Ye Lian zatrzymał się tuż przy przecinającej ścieżkę rzeczce i obejrzał się za siebie zaalarmowany nagłym hałaśliwym grzmotem, a później dźwiękiem wysypujących się błyśnięć. Ze spokojem przyglądał się jak pierwsze kolory, pożarła czarność nieba.

Przepraszam. — Zainicjował, dając mężczyźnie czas na przetrawienie pierwszych, niepasujących do sytuacji słów. Męska twarz skierowała się na powrót w kierunku drogi. — Nie powinieneś być tego świadkiem.

Nie chciałem...

— Ach, jesteś z chłopakiem.

— Obrzydliwe.


Skręciło go na samą myśl, choć podbródek uniósł się odrobinę w stoickiej wytworności.

… żeby cię obrażał.

To musiało być dla ciebie niezręczne.

Dlaczego Ye Lian? Bo znasz o sobie prawdę? Przekierował wzrok na ledwie wyłaniające się w ciemnościach zarysy krzaków i pustych ławek. Uwagę przykuł pomost. Postąpił w jego kierunku, rzucając dyskretne spojrzenie na podtrzymywaną przez Shogo butelkę alkoholu. Jak mógłby odmówić nocy, za która bezustannie tęsknił?

Zanim tutaj przyjechałem, przez długi czas myślałem, że można wydostać się z labiryntu, udając, że on nie istnieje. Zbudować mały, samowystarczalny świat w odległym zakątku nieskończonej łamigłówki i udawać, że się w niej nie zagubiłem, że jestem u siebie. Ale od jakiegoś czasu miewam wrażenie, że przyjmując to rozwiązanie i tak powielam schematy. Jakby wpadali na mnie inni błądzący. Między innymi spotykam znów ciebie — proste słowa wymsknęły się wraz z krótkim, poległym wydechem. Szklane tęczówki otaksowały drewnianą barierkę, tuż nad poziomem płytkiej wody. — Przybyło nam lat. Trosk. Na niektóre zachowania już od dawien dawna nam nie przystoi.

I choć w słowach wybrzmiewała ostrożna uwaga, nawiązująca do swobodnego picia alkoholu w miejscu publicznym, daleko było jej do szorstkości. Nakreślały ją wyrozumiale tony, błyskotliwe tęczówki, co chwila ostrożnie wypatrujące nowych wystrzałów; w kanonadzie sypiących się iskier, stłumionych krzyków i grającej odległej muzyki.


Ye Lian

Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku