Asakuyama - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 8 Kwi - 18:10
First topic message reminder :

Asakuyama


Niewielki park przecięty rzeką, gdzie drogi wyłożone są tak zwanymi kocimi łbami. Gdzieniegdzie widać kamienne ozdoby, w tym małe, omszałe pomniki, świadczące o tym, że miejsce ma swoje lata. Asakuyama całościowo ubarwiona jest drzewami wiśni i śliw. Pod ich rozłożystymi cieniami znajdują się ławki, dla tych pragnących, by spokojnie usiąść i odpocząć, oraz ulokowany nieco z boku mały staw z rybami koi, gdzie woda jest zawsze czyta, a zwierzęta dokarmione. Miejsce jak na centrum okazuje się iście magiczne, a w nocy, gdy zapalą się wszystkie lampy, nastrój nabiera nadnaturalnego piękna. Duże ilości zieleni, a podczas Hanami różu kwitnących sakur oraz ume, to zresztą prawdziwe ukojenie dla oczu. Tu łatwo przypomnieć sobie, że większość z mieszkańców na co dzień widzi głównie szare ulice.

Haraedo

Shogo Tomomi

Pią 17 Lis - 23:22
Światło migotające w czaszce, dudniące nagłym wystrzałem adrenaliny, powoli - zmuszał do upadku. I tak szybko, jak emocja gniewu eskalowała, tak strzelając ostatnią iskrą źrenic, za odchodzącym gnojkiem, zwolnił napięcie mięśni i zaciśniętych pięści. Miał świadomość, że sytuacja nie wystarczyła, żeby odpalić tryb walki. Ale szczeniackie zachowanie, było zawistne, celujące bezmyślnie, niszcząco. Czy miało to jakikolwiek cel? Mimowolnie, prześledził wzrokiem otoczenie, gdy w końcu odwracał się do dawnego kompana. Przyjaciela? I chociaż lodowa sztywność, jak zawsze okalała ciało opanowaniem, nieczęsto miał okazję widzieć reakcję podobnej do zaistniałej. Coś, jak nieznany dotychczas, odsłonięty przypadkiem, ukryty fragment obrazu. Dokładnie pod tym artystycznie namalowanym, znanym każdemu i często prezentowanym. Tajemnica, co mignęła, gdy mrugnął. I chociaż zarejestrował - źródła nie trafił. Jeszcze. Nie zatrzymywał się nad refleksją długo. Tajemnice miał każdy. Szczelnie zamykane pod kruszącymi się maskami. Prędzej czy później, prawda, wypełzała do światła. Te najczarniejsze, rozpadały się jak popiół. Ile czasu wyszarpnąć mógł światu, przedłużając wypalającą go śmierć? I czy miał prawo, by brzęczące pytanie. Prośbę, wsunąć w jasne, wykrojone niemal z cienkiego szkła, dłonie Ye Liana?
Nie powinien.
Wiedział, że to zrobi.
Nie wspomniał słowem, ani gestem, że graniczące ze stalem napięcie, wywołało w nim jakiekolwiek wrażenie. Jadeity źrenic wciąż skrzyły się wypłowiała emocją, pozostawiając za sobą niemal poświatę, dokładnie tam, gdzie wcześnie wpatrywały się w ciemność lasu i znikającej postaci. Te same, włamywały się na mur chłodu, które toczyło się na dnie szklanej szarości, spoglądającej bardziej na wskroś, zapewne swój cel odnajdując w zupełnie innym miejscu. Dłoń na ramieniu, miała służyć za uziemienie, bezpiecznik, który pozwolić mógł wrócić do rzeczywistości. Im obu. A tam w oddali. I na przedzie auta, czekał ich zaczyn z przeszłości. Jego słodko-gorzki aromat, mieli dziś zapić alkoholem. A na pewno Shogo miał taki plan. I wierzył, że nie zostanie osamotniony.
Nie czuł rozbawienia, jakie towarzyszyło mu kiedyś, gdy z pomocą żony, wkładał kimono. Czerń i czerwień. Im pełniejszy strój miał na sobie, tym cierpkość ostro wpijała się w rozchylone wargi, przy kilku urwanych komentarzach. Nadając uśmiechom obcej wymowy. Obecność tuż obok, wydawała mu się nierealna. Wyrwana z obrazka, który pamiętał. Rozdarta na pół, ale nie zmieniało to tchnienia, jakie zebrał w płuca. Życie, jakie musnęło go opuszkami, wspomnienie, co popchnęło ich obu między tłum i migotliwy blask latarni, potem także uderzając granat nieba feerią kolorów, które po chwili chwały, gasły w ciemności. Nowe iskry zastępowały te umarłe i mimowolnie, przywodziły na myśl życie. Być może, tak widziane było w oczach bóstw. O tym, że istniały, miał bezpośrednie doświadczenie. W końcu... miał niepowtarzalną okazję zagrać w kości z samą Śmiercią. I wiedział też, że upomni się o niego, a kosa, spadnie na jego kark.
Jeszcze nie dziś.
Spojrzał na Kori spod przymrużonych zawadiacko powiek, dokładnie w momencie, gdy największa fala świateł wybuchła na niebie. Poruszył łokciem ukrytym w rękawie kimona. W drugim ręku obejmował szyjkę butelki, wspartej tymczasowo na wysuniętym biodrze, gdy przystanęli. Miał wielką ochotę podciągnąć długie rękawy materiału, wystawiając się na chłód wieczoru. Za to spięte nieco wyżej włosy sprawiały mu przyjemność. Nieco mniej, łaskoczący w kark, czerwony rzemyk, który związał czarne nici. Z perspektywy, jaką osiągnął, mógł bez skrupułów uchwycić szlachetny w rysach profil Liana. Jasne, opadające na czoło włosy, układały się miękko, jakby rozlane popielatym śniegiem. Być może dlatego drgnął, wyrwany nie samą treścią słów, a tonacją. Zmienioną. W końcu uwolnioną z więzionego w krtani zacisku.
- Świadkiem czego? - wyprostował ciało, przenosząc ciężar ciała na drugą stronę. Butelka powędrowała wyżej, sięgając ust i zalewając usta ognistą nutą alkoholu. Krótki łyk, wystarczył by przepłukać język, przed następującymi słowami.
— To musiało być dla ciebie niezręczne.
Przez czoło yurei potoczył się grzmot zmarszczek, sugerujące skupienie, kalkulację, która dopasowywała słowa, do układanki wspomnieniowych obrazów - Masz na myśli tego szczeniaka? - odchylił się mocniej, tak, by sięgnąć oczu Lodowego Księcia. Na ustach kołysał się poważnie rozbawiony uśmiech - No wiesz, powinienem się obrazić za takie insynuacje... naprawdę myślisz, że cokolwiek jest w stanie wprawić mnie w zakłopotanie? Wkurwił mnie tylko swoim zawistnym szczekaniem - czarne brwi uniosły się wyżej, bo tam, na wąskich wargach, kołysała się wina. Wstyd? Nie umiał dokładnie zgadnąć - Powiedziałbym, że ciebie poruszyło to bardziej - zakończył, gdy mężczyzna skierował się w jego stronę. Zanim dodał coś więcej, podsunął butelkę z nieco cięższą wersją sake, pod męskie palce. Ruszyli w stronę pomostu. I postępującej ku nim nocy.
- No, nie mów, że nie pasuję na Twojego chłopaka, bo dopiero wtedy będziesz miał za co przepraszać.

Słuchał w milczeniu, wzrokiem śledząc ciemną toń. Zastanawiał się mimowolnie, czy takiego koloru nie miały źrenice śmierci. Krzywy, bardziej odległy uśmiech zastał go, gdy odwracał się do kompana. Nim się odezwał, z westchnieniem zgiął kolana, by opaść na drewniany pomost. Kusiło go nawet, by ściągnąć wszystko buty, i zanurzyć w wodzie.
- W gruncie rzeczy, nie pomyliłeś się Ye - spojrzał wyżej - i siadaj, chyba, że chcesz przypadkiem fiknąć do tyłu. Kto ci właściwie powiedział, co wolno , a czego nie i w jakim wieku? - ostrzegł, wlewając zwyczajowe rozluźnienie żartu. To jednak zaparło się na krótkim milczeniu, prawdopodobnie czekając, aż Kori znajdzie się obok - Naprawdę jestem takim błądzącym duchem - usta rozchyliły się, prezentując nieco kwadratowy, przesiąknięty - niepodobną mu goryczą - śmiech - ...i nie mówię tego symbolicznie, ale zanim coś powiesz - urwał, oddychając głębiej zerkając w dół, na nogi, dopiero potem wracając uwagą do jasnowłosego- chciałbyś wiedzieć, co się z nią stało? - miał wrażenie, że wymówienie jej imienia teraz, byłoby świętokradczą obrazą. Z jego winy.
- I mam coś, co chciałbym, żebyś zobaczył. I jeśli zechcesz - przyjął - zakończył poważniej, manewrując wolną ręką, by odnaleźć wsunięty w jedną z kieszeni telefon. Jeden ze starszych, wciąż działających, ze śladami co najmniej wielokrotnego stłuczenia.

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Ye Lian, Raikatsuji Shiimaura, Satō Kisara and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Ye Lian

Nie 3 Gru - 16:10
Wbijał zatwardziale wzrok w pochłonięty nocą park; znosił ciężar słów, jakby był za nie odpowiedzialny. Bo z pewnością był. Gdyby nie jego towarzystwo, nikt nie splamiłby czystej tkaniny męskiej godności. Czuł się jak kleks po rozlanym atramencie. Niszczył płótno. Każdy, kto przyglądał się dziełu, odwracał głowę od prawdy na rzecz plamy; niewielkiej skazy. W pewnym momencie życia zaczął nawet podejrzewać, że ludzie nauczyli się go czytać i widzą znacznie więcej, niż sam chciałby im ujawniać. A kiedy w grę wchodził bezlitosny werdykt, czuł się zobowiązany do pochylenia głowy, nawet jeśli zaprzeczenia były całkowicie sprzeczne z jego myślami. Dlatego zdumienie poruszyło szklany wzrok, całkowicie nieświadomy, że otwartość alabastrowej twarzy zostanie wystawiona na zdanie, które nigdy wcześniej nie spodziewał się usłyszeć z żadnych ust. Źrenice drgnęły w okowach spętanego szronu, jak zamrożone zapatrywały się w prowokacyjną figlarność, jadeitowe niebezpieczeństwo, które niczym ostrzegawcza tabliczka informowało o wstępie wzbronionym i wejściu na własną odpowiedzialność. Przytłoczony odwrócił wzrok od sideł rozbawienia wkradającego się na krzywe kąciki ust.

Nie rób sobie z tego żartów.

Miał nadzieję, że odpowiedź wydała się na tyle konsekwentna i ostateczna, że nie zachęcił mężczyznę do dalszej próby penetracji niewygodnego tematu — jeszcze przypadkowo zauważyłby, że to, co właśnie obracało się wokół żartu, to najprawdziwsza racja. Zaciskał sztywno usta, obawiając się, że wyuczone schematy reakcji w końcu zawiodą, że pęknie mur, że wyleje się oczywistość, która nie zdoła zatkać wetkniętymi palcami. Żart Shogo miał rozluźnić atmosferę, ale mięśnie Ye Liana zdawały się napięte do granic autentycznego bólu. Zanim człowiek nie zderzył się z konsekwencjami własnych wypowiedzi, miał tendencję do słania w kierunku rozmówcy, wszystkiego, co przychodziło na język. Znienawidzona przypadłość, która uniemożliwiała mu zrozumienie obcych intecji.

Zaproponował, aby usiadł. Ye Lian wahał się, wciąż zapatrując w zarysy ciemnych drzew i znikających sylwetek spacerowiczów. Otaksował mężczyznę dopiero po chwili namysłu, skupił uwagę na tych zmierzwionych, spiętych, czarnych jak smoła włosach unoszonych co chwila w tańcu lekkiego powiewu wiatru. Trudno było odmówić szczerości wypływającej z zarysu ostrych kości policzkowych, z kanciastego kształtu żuchwy — tak niewiele mających wspólnego z zapatrującą się w nie delikatnością urody. Zebrał w końcu w dłoń poły długiej szaty i usiadł obok.

Kto ci właściwie powiedział, co wolno, a czego nie i w jakim wieku?

To z pewnością liczby widniejące w naszych dokumentach tożsamości — odpowiedział zwięźle, jednak nim zdążył usłyszeć od niego odpowiedź, dobiegły go inne dźwięki. Sprawiły, że zawieszone nad płytką tonią tęczówki zmartwiały, nie wyróżniły się w nich kolejne odblaski wysypywanych na niebie iskier; nawet powietrze zdawało się zatrzymać, zwolnić, zawiązać wokół gardła niewidzialną pętlę. Każde kolejne słowo wydobywające się z tych nakrapianych goryczą ust, sprawiło, że docierając w końcu do czaszki, puchło i uciskało na kości. Miał tendencję do nadgorliwego analizowania nasłuchiwanych intonacji, ale to, co zdawał się właśnie od niego otrzymać, sprawiło, że się wyciszył. I nawet jeśli Tomomi łowił w półmroku skuty lodem wzrok, pisarz nie reagował, jakby zamarzł na kość. Uparcie wpatrywał się w jasny blask migoczącego zwierciadła ujawniającego ciemne zarysy zgarbionych sylwetek. Jasne oblicze przekrzywiło się dopiero na dźwięk delikatnego szelestu sięgającego kieszeni. Spokojny — wyszczuty z emocji — wzrok przesunął najpierw w zapytaniu po twarzy Shogo, aby ostatecznie osiąść na palcach, na wyjmowanych potrzaskanym urządzeniu. Katalizatorze budzącym pewne wątpliwości.

Czekałem, aż sam mi wyjaśnisz. Nie wspominałeś o Lily ani kiedy odezwałeś się do mnie w pierwszej wiadomości, ani gdy zatrzymałeś przede mną samochód o pustych miejscach. To święto zawsze było dla niej ważne. Dla was — poprawił, czując, jak ścięgna wyróżniają owinięte wokół szklanej szyjki butelki palce. Nie potrafił jednak unieść jej do ust. Nie umiał zalać świadomości otępiającym trunkiem. Chciał być trzeźwy każdego słyszanego słowa, nawet jeśli od lat nie należał do części jego życia, tak żyjącej w nim przeszłości nie mógł się wyprzeć, bo ta towarzyszyła mu niestrudzenie intensywnie. — Gdzie jest Lily?

Usta mówiły szeptem — delikatnością, która nie potrafiła sięgnąć skamieniałych oczu; ciemnych jak dno studni źrenic domyślających się prawdy. Czekających tylko na przytaknięcie.


Ye Lian

Raikatsuji Shiimaura, Shogo Tomomi and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

Czw 28 Gru - 20:55
Ciemność rozlewała się jak atramentowy malunek, omijając tłuste plamy rozstawionych świateł. Czasem zerkał na nie w sposób, jakby fizycznie mógłby oprzeć skroń na świetlnych błyskach, zganiając cienie klejące się do myśli. Te pozostawały jednak nieruchome, gryząc koniuszki wspomnień, jak wygłodniałe, dzikie psy. Pozostawiał im dziś ledwie ochłapy, ogniem wypalając sobie drogę do upatrzonego (egoizmem? zemstą?) celu. Iskry syczały więc, gdy stykał się żar ze szklanym mrozem spojrzenia, w jakie łapał go Ye Lian. Budziło go to, zmuszało język do szybszych cięć, do liźnięć blizn, przypominających im obu - o własnych jestestwach. Być może było w tym zbyt wiele plecionej naprędce woali, zakrywającej tajemnice, o0 których - wielu wiedzieć nie powinno. A wiedział mężczyzna obok.
- Mogę nie robić, jeśli cię tym uraziłem - wzruszył ramieniem, sztywno, jakby strzepywał właśnie osiadły na barku pył rozsypanej niechcący spalenizny. Czuł nawet na języku zgrzyt kruszonego między zębami popiołu. Nie dając połknąć chrzęszczącego zlepku bez nagłego grymasu, czy... łamanego rozbawienia - ...ale jeszcze przed chwilą chciałeś przepraszać za to mnie. Komu więc ma być przykro? Tobie czy mi? I z czym? - głos zawiesił, ale oczy pozostały wpatrzone czujnie w jasność rysów dawnego towarzysza broni. Odpuścił i nie odpuścił jednocześnie, pozostawiając jadeitowe niedopowiedzenie, które błysnęło raz, ostrzegawczo i zanurzyło się z zapadającej wokół ciemni. Omijające błyszczące punkty sztucznie migających fajerwerkowych gwiazd. Dopiero alkohol i cierpki łyk, popchnął ciało do ruchu.
Opadł na drewno pod stopami miękko, szumiąc ledwie długim materiałem, zadziwiająco miękkim w dotyku. Pamiętał, jaką uwagę przykładała do tego ona, w jego nawyk wplatając poszukiwania materiału, który zgodny byłby z dawnymi wytycznymi. Między opuszki wcisnął brzeg rękawa, spoglądając na mieszaninę czerni i szkarłatu, która plotła się złotem nici wokół krawędzi. Nie patrzył w górę, nie próbował nawet ściągać przyjaciela ku siebie niczym więcej, niż słowami zaproszenia i własnym gestem usadzenia niżej. Mogło być w tym coś więcej. Czysta, mało werbalizowalna oferowanej przestrzeni. To, co miał z nią zrobić Kori - pozostawało poza zasięgiem jego wiedzy. I możliwości. Niby wstęp do prośby i decyzji, jaką miał złożyć w jasności rąk.
Szelest obok i owiane obecnością ciepło, zakołysało ulotnym uśmiechem Shogo. Zęby błysnęły jaśniej, gdy padła i odpowiedź - Aha. Liczby w dokumentach do ciebie mówią? Hm, nie znam się, ale to zazwyczaj niepokojący objaw, wymagający raczej porady medycznej... - chwila przerwy, na przełknięcie szczeknięcia śmiechu i zebranie odrobiny powagi. Kontynuował, niemal w teatralnym zamyśleniu - To nie nasz alkohol... jesteś pewien, że niczego podejrzanego nie paliłeś wcześniej? - potrzebował krótkiej przerwy, oddechu wezbranego, by trafić w końcu na wyważony spokój, pozbawiony płynnego żartu, co skakał po słowach jak płomień na drwach. Bo wysunięty z ukrycia, stary telefon, błysnął światłem spękanego ekranu.
- To był jej telefon - zaczął wolno i zdawało się, że wciąż daleko mu, do udzielenia właściwej odpowiedzi, tłumaczącej jej imienną nieobecność nawet w rozmowie. Była za to ona.Kciukiem przesunąć kilka razy po wyświetlaczu, trafiając w końcu na niewielką galerię zdjęć, otwierając jedno, które zamigotało powiększone. Wolno uniósł rękę z urządzeniem, podsuwając pod lodową szarość źrenic, właściwy widok - nie wiem dokładnie kiedy je zrobiła. I dlaczego, ale - zawsze miała jakiś powód. Plan. Była nieziemsko spostrzegawcza. Widziała to, co nam - umykało - w gardle zakipiała suchość, rzucając cień na dalej wypowiadane wyrazy - nie opowie już tego sama. Lily nie żyje - ton opadł nisko, dziwnie miękko, ale finalnie zimno osiadając na wyplutych ciszej głoskach - tak jak ja - dodał głucho, rozluźniając palce gwałtownie, gniewnie, wypuszczając z palców telefon, zupełnie jakby gładka faktura plastyku parzyła boleśnie - myślę, że chciałaby, żebyś to miał - przeskoczył przez słowa przewrotnie, jeszcze nie patrząc na jasnowłose oblicze, być może unikając jeszcze niechęci, litości? jaką mógł niespokojnie dostrzec i obrzucić własnym poczuciem winy - ale zrobisz z tym co chcesz.
Zwinięte w pięść palce, wołały o bunt, ale dłoń, zamiast po telefon, wysunęła się po butelkę alkoholu. Nie potrzebował zapominać, ale wiór osiadły na krtani, nie chciał rozluźnić, wracając głos właścicielowi, dopóki ciecz nie spłynęła na język i dalej, przez gardło, grzejąc napięte struny. Alkohol koił warkliwy pomruk ściśniętego oddechu. Gdy głos w końcu przeciął milczenie, źrenice błyszczały, jarzyły się wilczo, złowrogo, z celem wypatrywanym gdzieś w głębokiej ciemności. I w końcu przytomniejąc, powrócił do twarzy Ye Liana.
- Muszę znaleźć tych, co ją zagnali w zaświaty. Muszę.



You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Ye Lian and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Ye Lian

Sro 10 Sty - 20:41
Mógłby mu teraz opowiedzieć wszystko — począwszy od chwili, gdy zrozumiał swoje potrzeby, pojął preferencje. Opisać przerażający strach. Nie tylko przed samym sobą, ale i przed rodziną. Otoczeniem. Wychowywany w konserwatywnych murach nie miał prawa uważać ten przejaw za właściwy. Niszczona była więc w nim nie tylko nadzieja o życiu bez uprzedzeń, ale i do samego siebie. Czy gdyby zaczął opowiadać mu o tym, jak kiedyś zaplątał się w korzenie okrutnego żartu, utwierdzających o niezrozumieniu, nietolerancji i odmienności, zdołałby zrozumieć? Może gdybym mu wyjaśnił, ile nieprzychylnych spojrzeń otrzymał, ile komentarzy przeplotło się przez z jego uszy, jak wielką ilość smutku przelał w formujące się w kącikach oczu łzy, miałby pewność, że to przewrażliwienie nie wzięło się znikąd; że gdyby mógł, uchroniłby przez tym osądem każdego. Przed piętnem przybijanym jak hodowlanemu bydłu, bo wiedział, że taki znak zostaje z człowiekiem do końca życia.

Zamiast tego wysłuchiwał słów byłego pilota. Na powrót zabierał go w stronę frontu — do zdezelowanej ładowni. Tak jak kilka lat temu czuł płaszcz snu kładący się na szklanych, wyczerpanych tęczówkach. Shogo miał dar do wyszarpywania z zakamarków pamięci starych wspomnień, nawet tych najbardziej bolesnych; przywołania w ciało ponownego odrętwienia, pulsującego bólu prawej skroni, zapachu zakurzonego i przepoconego munduru, który zamiast odstraszać swą bliskością, zachęcał głowę do wygodniejszego podparcia. Jak w odległym śnie przypominał sobie odległe głosy. Wyróżniał kobiecy ton. Nie rozumiał go dokładnie, ale kiedy otępiały wpatrywał się w to naznaczone pęknięciem ekranu zdjęcie, zrozumiał, że w tym zlepku niesionych przez echo, znajdował się śmiech i drobną uszczypliwa uwaga mówiąca, że "blond pasuje do jego munduru”. Wtedy przypomniał sobie, że ramie — na którym się wsparł — zadrżało w rytm parsknięcia. Co oznaczało?

Przebiegły go obezwładniające dreszcze — miał wrażenie, że kąsały policzki. Oziębiły organizm. Shogo mógł dostrzec, jak oczy mężczyzny rozjaśniły się; jak odbiło się w tych okowach kilka kolorowych wystrzeliwanych w niebo iskier, ale zamiast tego drobnego gestu, Ye Lian nie zdołał zdradzić się w żaden sposób — zbyt powściągliwy i ostrożny, nauczył się sztuki najdokładniejszego kamuflażu. Zwłaszcza gdy serce łamało się na pół. Posiadał kilka zdjęć na telefonie. Znał doskonale kształt twarzy Ichiru, każde zagięcie rysów podkreślonych cieniem dnia. Ale to było nowe. Świeże. Jakby zobaczył go po tych wszystkich spędzonych w oczekiwaniach latach.

— Lilly nie żyje.

Poczuł, że żołądek kurczy się do rozmiaru małego orzecha. Zdawał się to przypuszczać, ale dlaczego napięcie między nimi wcale nie osłabło? Gdzieś pomiędzy kolejnym piskliwym wystrzałem oświetlającym niebo a brzękiem ułożonej pomiędzy nimi komórki (z odpalonym zdjęciem) w końcu zrozumiał.

— Tak jak ja.

Srebro tęczówek wpatrywało się niestrudzenie w swojego towarzysza, jakby miał na jego oczach przemienić się w potwora, ale zamiast tego, widział wyłaniającą się w mroku twarz mężczyzny — naznaczoną wiekiem, troskami i przede wszystkim równie nieszczęśliwą co jego własna. W milczeniu czekał, aż się zaśmieje, aż usta wykrzywi ten znany zadziorny haczykowaty uśmiech, aż spojrzy na niego, utwierdzając, że to kolejny z jego żartów. Słowa te jednak nie nadciągnęły, a sam Ye Lian zaczął poddawać wątpliwościom, że w ogóle kiedykolwiek miał je usłyszeć. Nie walczył z uściskiem oplatającym szyjkę butelki. Rozprostował skostniałe opuszki, pozwalając mężczyźnie zabrać trunek. Śmierć nie była Ye Lianowi obca, ale za każdym razem, gdy czuł jej obecność, cierpły mu opuszki palców. Od wielu lat zastanawiał się jak wielu ludzi (z którymi przyszło mu zamienić słowo) otrzymało drugą szansę. Nie był pewny jak interpretować to wyznanie. Odpowiedź Shogo mogła być zwykłą metaforą. Nie musiało oznaczać bezpośredniej śmierci, a jedynie tą, z którą męczył się on sam. Rozmowa na temat drugiej strony była dla Ye Liana niesamowicie krucha i ryzykowna. Na domiar obiekcji, nie chciał przyklejać na swoje czoło plakietki szaleńca. Wiedział, że odpowiedzi mógł dostarczyć mu jedynie Tomomi. Przez szczerą rozmowę. Grafitowy wzrok umykał dyskretnie na powoli gasnące na wyświetlaczu zdjęcie. Rozpalone serce pragnęło je na własność.

Od kiedy? — zaczął spokojnie, nie dzieląc się jeszcze swoimi spostrzeżeniami. Nie chciał snuć pochopnych wniosków, mówić zbyt wiele. — Hiasobi, chcę ci tylko powiedzieć, że zemsta zawsze prowadzi w dół grobu. Niezależnie od tego, co czujesz, jak bardzo pielęgnowana jest twoja złość, jak bardzo nie gniecie cię gorycz, zemsta jest jak trucizna. Szukając odwetu, możesz nie zniszczyć tylko drugiej strony, ale również samego siebie. Często na całe życie.

Dorastając czerpał mnóstwo informacji z książek. Nauczyły go większości tego, co wiedział o ludziach, o tym, jak się zachować. Były jego nauczycielami i doradcami. Teraz przyszedł czas, gdy mógł doradzać komuś innemu i wiedział, że może oscylować wyłącznie wokół własnych tajemnic, o których nie mógł wspomnieć słowem. Czując, jak wiatr szarpie kosmyki, rozmyślał, jak sam zachowałby się w takiej sytuacji; czy nie ruszyłby na pohybel śmierci? Szybko odnalazł odpowiedź, wzrok zawisł nad błyszczącą kolorami tonią.

Wiesz, kim byli ci ludzie? Czego od niej chcieli? — I bardziej ze zrozumieniem, miękko: — Opowiedz mi o tym.

Ye Lian

Shogo Tomomi ubóstwia ten post.

Shogo Tomomi

Sob 27 Sty - 22:06
Żart chwycony w okowy powagi, zdawał się drżeć. Potrafił, niemal bezbłędnie rozpoznać, kiedy ta - nosiła znamiona czystej przekory, ślady oburzenia, czy też prośby - o realny spokój. Ten ostatni, zawsze trącał delikatnych linii prawdy. Tej, o której wciąż nie miało się pojęcia, klejąc powieki ślepotą skrywanej tajemnicy. I strachu, co rozwarstwił się i wżarł trucizną tak głęboko, że trudno było rozpoznać naturalny kolor. I źródło. Nie pytał więcej, bo te odbijały się od lodowo szklanych ścian Lianowych oczu. Pozostawiając go, wciąż odsuniętego. Nie ten czas. Nie to miejsce. Być może nie on. Zdziwienia brakowało w pozostawionych skrzącą niewiedzą jadeitach. Pozostawił oczekiwanie.
I otwartą furtkę do wejścia ...nawet wtedy, kiedy temat przeskoczył na ciężkość słów, które wyciągał na wierzch z zatopionego wraku wspomnień. Drzazgi brudziły powierzchnię płynącej krótko toni opowieści, a Shogo wydobywał szczątki kiedyś pływającego statku. I nie on był kapitanem, chociaż tak często wyznaczał kierunek kursu. Cień grymasu, jeśli ścielił się na ostrości rysów, zawsze wizualizował drżeniem kącików warg, kołyszących się w takt, jak popychające je fale celu - Weź telefon. Oddasz mi potem - nie patrzył na plastik spękanego ekranu. I gasnącego widoku. Wydawało mu się, ze znał na pamięć każdą rysę, zgniecenie i otarcie na obudowie. Zawartość przeglądał tak wiele razy, że z pamięci potrafił odtworzyć treści pisanych wiadomości, nagrania i telefony.
Chciałby wierzyć, że było inne rozwiązanie. Że znajdzie wyjście szybciej, dorwie skurwysyństwo, które zalęgło się na jego rzeczywistości. A on w końcu zdąży. Bo tu na ziemi, nie śpieszyło mu się zostawać. Szarpały go dwie, równie skrajne siły. Okowy nałożone przez śmierć, łańcuchami spajały rzeczywistość - była nią zemsta. Ale była ta druga, jaśniejsza strona - tęsknota. Równie ulotna, co migotliwy blask rozbijających się się na niebie gwiazd. Dosłownie. Podobno przecież, światło widzieli nawet jeśli gwiazda już umarła. Ironia.
Palce wsparte na ocieplonym palcami szkle, poruszały się rytmicznie. Wybijana przypadkowo tonacja, nie miała właściwie znaczenia. Był za to ruch. Impuls wiercącego się pod skórą ognia. Niewykorzystanego. Nieujarzmionego. Gorącego. Pożoga zdolna dokonać zniszczeń równych spalonemu Mirai. Tony stopionych wspomnień, wylewały się magmą gniewu. Chłodziło je spojrzenie towarzysza. Nigdy nawet nie potrafił wskazać, co dokładnie sprawiało, że tak łatwo przychodziło mu ujarzmić buzujący ogień. Nadać mu kształtu. I tego - intuicyjnie, szukał u Ye Liana dziś. Obecność tak cicha przez moment, że wyraźnie słyszał szum płynącej w skroni krwi. I urwanego oddechu ulatującego z wąskich warg mężczyzny obok - Ona... we wrześniu będzie dwa lata - odpowiedział mechanicznie, jakby liczone dni, godziny nie zlewały się w kołtun bolesnej goryczy, gdy świętował rocznicę jej śmierci. "Bezniej" trwało nieznośnie zbyt długo. A on - zdawał się stać w miejscu, z tykającym sygnałem do wybuchu, który telepał miejscem, gdzie czerniło się jego serce. Imię, to, którym posługiwali się w wojsku, zaważyło na spojrzeniu, które uniósł ku jasnemu profilowi - Kori, posłuchaj mnie - uśmiech, który szarpnął kącikami ust, miał w sobie coś z boleśnie ponurego, tak innego od rozbawienia, jakie targało jego naturą - ...już jestem w grobie. Dorwali mnie miesiąc po niej  - grdyka poruszyła się, gdy przełknął zebraną w krtani gorzką suchość, ale palące zielenią tęczówki, nie umknęły w bok, więżąc w ujęciu te jaśniejsze, skrzące  szarością mrozu - Zemsta, jest jedynym, co mnie tutaj trzyma. To nie jest symbol. Ja wróciłem. Ona nie - ciężki oddech urwał zaciśnięciem zębów. Zgrzytnięci odchylił głowę. Wolna od butelki ręka powędrowała ku skroni, rozcierając pięścią pulsującą skórę. Paradoksalnie, czuł się wyjątkowo zmęczony, jakby odkryta tajemnica, torturą wydarła z niego siły, jak zdzieraną skórę.
- Na pewno związani z wojskiem. Wysłali profesjonalistów - nagły grymas ognia odsłonił zęby, wilczo, drapieżnie - musiała coś odkryć. Coś, czego nie powinna. Coś, czego ujawnienia się bali. A ja nie odpuściłem - odsłaniał się tak bardzo, że gdyby nie ręka, którą podsunął za siebie, dając ciału wsparcie, przechyliłby się do tyłu. Znikając w ciemności wody. Prawdopodobnie powinien. Zniknąć, nim otworzy wszystkie rany i pokaże je byłemu wojskowemu z bezczelną prośbą o pomoc. Trawiła go wewnętrzna gorączka. A im więcej mówił, tym płomień sięgał wyżej, liżąc sczerniałe fragmenty umysłu, rozbudzając iskry, rozsypując popiół, rozmazując grafitowe smugi wzdłuż linii stawianych wyrazów - Nie mogę tego zostawić - przechylił szyjkę butelki w stronę jasnowłosego. Odsunął rękę od szkła, pozostawiając po sobie nagrzane ślady zaciskanych wcześniej opuszków - Miało być inaczej. Nie chciałem cię w to mieszać, ale chciałbym... żebyś się nad czymś zastanowił - westchnienie zwiastowało decyzję, od której nie było odwrotu. Nie dla niego. Ye Lian miał jeszcze szansę na wyrwanie - Proponuję ci kontrakt - i rozpaczliwie boleśnie miał świadomość, że nie miał właściwie nic, co mógł zaoferować w zamian. Oprócz siebie.

| Koniec wątku.

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Ye Lian ubóstwia ten post.

Chishiya Yue

Sob 27 Kwi - 22:11
27.04.2038

Festiwal Hanabi na dobre osiadł się w Fukkatsu, barwiąc różem ulice. Większość osób zapominało o codziennych smutkach oraz troskach. Z uśmiechem na twarzy odwiedzali w głównej mierze park pełen kwitnących wiśni oraz małe uliczki, które w tym okresie były wypełnione małymi budkami z jedzeniem czy też kwiatami. Nawet samej Yue udzieliła się wiosenna atmosfera. Nie przepadała za zbyt tłocznymi miejscami, tak samo jak wychodzeniem z domu bez wyraźnej potrzeby, aczkolwiek w czasie rozkwitu słynnych na całym świecie wiśniowych drzew nie mogła oprzeć się pokusie, by zjeść dango w otoczeniu wirujących na wietrze płatków kwiatów.
Na całe szczęście dzisiejszego dnia to słońce górowało na niebie, a nie ciemne chmury, jak to było jeszcze wczorajszego dnia. W powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów zmieszanych z orzeźwiającą nutą deszczu. Promienie słońca odbijały się w kałużach wywołując iluzję mieniących się kryształów skrytych pod powierzchnią wody, które mimo wszystko przykuwały spojrzenie.
Jak można było się tego spodziewać - w parku znajdowało się naprawdę sporo ludzi. Większość z nich spacerowała ścieżkami, aczkolwiek wielu z nich zajęło miejsca na trawniku, gdzie uprzednio porozkładali koce. W głównej mierze była to młodzież, która w grupie znajomych (bądź w towarzystwie ukochanego albo ukochanej) podziwiali kwitnące wiśnie, chłonąc sielankową atmosferę, która panowała dookoła.
Yue stanowiła zatem wyraźny wyjątek. I nie dlatego, że poruszała się na wózku, co rzecz jasna przykuwało niechcianą uwagę mijających ją ludzi, ale też dlatego, że była sama. Początkowo rozważała możliwość wykonania telefonu do Arihyoshi'ego, albo nawet Seyi, ale po dłuższej chwili namysłu uznała, że byłyby to złe, żeby nie powiedzieć głupie, pomysły. Hotaru zapewne był zajęty rehabilitacją, to raz, a dwa - pewnie wolałby udać się do parku z rodzeństwem. I choć z wiadomych powodów nie pogardziłaby jego towarzystwem, tak była pełna zrozumienia dla jego wyborów. A Seiya.... Seiya był Seiyą. Pewnie koniec końców zgodziłby się, aby jej towarzyszyć, jednakże miałaby z tego powodu wyrzuty sumienia doskonale pamiętając jego podejście do tego typu miejsc.
Dlatego wybrała najbezpieczniejszą opcję - samotność.
Ale samotność nie była wcale taka zła. Przywykła do niej i lubiła sama spędzać czas. Nawet, jeżeli dookoła wszyscy byli w jakimś towarzystwie.
Zresztą, nie zamierzała zostać w parku zbyt długo. Natężenie wszechobecnego gwaru był na dłuższą metę męczący. Ugryzła kawałek dango, leniwie rozglądając się po otoczeniu. I już miała oderwać wzrok, by przekierować go na ekran telefonu, gdy dostrzegła znajomą sylwetkę. Co prawda z początku ciężko było go rozpoznać, bo jednak tym razem jego ciało w większej mierze było zakryte (a przynajmniej bardziej od skąpego ubrania króliczka), ale trudno było zapomnieć kogoś tak charakterystycznego, jak Sato.
Gdy ich spojrzenia spotkały się, na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Uniosła dłoń i pomachała do niego w geście powitania.
No proszę.
Kto by pomyślał, że Sato lubi takie miejsca. A to zaskoczenie.

Ubiór

@Sato Ji-hoon


Asakuyama - Page 2 Tumblr_nhjxhjQvpV1txt22yo1_500
Chishiya Yue

Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku