Wzgórze Takewaki
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Czw 4 Maj - 1:58
Wzgórze Takewaki


Jest jednym z charakterystycznych, choć osamotnionych miejsc - stanowi linię graniczną pomiędzy Nanashi a Asakurą. Zdaje się nawet, że mieszkańcy obydwu dzielnic celowo postanowili nie zajmować się tymi sporymi, dzikorosnącymi połaciami zieleni, być może po to, aby zachować od siebie wyraźny dystans.

Po stronie Asakury na wzniesienie prowadzą stare, kamienne stopnie, dawniej być może urzekające solidnością, obecnie popękane, przyprawiające o dreszcze niepewności przy każdym postawionym nań kroku. Choć na szczycie czeka pojedyncza brama, nikt tak naprawdę nie wie, ku jakim bóstwom miała prowadzić. Została zapomniana z równą łatwością co same tereny, istniejące już wyłącznie w formie kategorycznego muru.

Nanashi nie posiada z kolei wygód w postaci choćby prowizorycznych schodów. Aby dostać się na górę, należałoby wszcząć żmudną, kilkunastu minutową wspinaczkę, rzadko podejmowaną przez mieszkańców - za dużo zachodu dla zbyt niewielkich korzyści.

Haraedo
Warui Shin'ya

Czw 4 Maj - 2:54
02|04|2037
przed 17:00

Był człowiekiem wielu inicjatyw - płynnie przeszedł więc, bez większych trudności, z bombardowania recepcjonistki salwą głupawych tekstów po zapadnięcie się w miękkim fotelu konsystencji wodnego łóżka. Poczekalnia zdawała się wypełniona sterylnością w każdym kącie - nawet gdy rozsiadł się w niedorzecznej pozycji, z karkiem na jednym podłokietniku i nogami na drugim, z nienaturalnie wykręconą sylwetką i wzrokiem wbitym w sufit, dostrzegał wszędzie tylko nieskazitelną wręcz biel. Parę razy wspomniana w wiadomościach kobieta upomniała go w sposób dosadny, ale nie agresywny, aby się wyprostował, podnosił się wtedy do względnego pionu, zazwyczaj w towarzystwie wymownego, cierpiętniczego westchnienia człowieka na samej granicy sił fizycznych, by jednak lada moment ponownie upłynnić swoją formę i opaść na mebel w jakiejś wołającej o pomstę do nieba konfiguracji. Nie przyznałby się przed samym sobą - nie zrobiłby tego nawet pod ostrzałem tych trzepoczących rzęs rejestratorki, choć stale mrugał do niej flirciarsko, na przemian z mało subtelnym unoszeniem wolnej dłoni, specjalnie uformowanej na kształt słuchawki, gdzie tylko bezdźwięcznie poruszane wargi układały się na kolejne z rzędu: zadzwoń - ale, skoro o telefonach mowa, miał nerwicowe pragnienie, by co sekundę sprawdzać wiadomości. Od ostatniego wysłanego smsa Rimura się już nie odezwał. Dawało to cień nadziei, że rzeczywiście sili się na szybsze wyjście, zamykając ostatnie sprawy, odprowadzając pacjentów do izolatek wyłożonych z sześciu stron ochronnymi warstwami, zapodając im kolorowe cukierki albo wytrącając z rąk żyletki cholera jasna wie skąd wytrzaśnięte, ale to w żadnym stopniu nie potrafiło ugłaskać zniecierpliwienia Shina.
Dopiero, gdy usłyszał nadchodzącego Seana (poznałby odgłos jego kroków wszędzie, bo zbyt wiele razy wsłuchiwał się w ten dźwięk, zbyt wiele razy wmuszał w siebie, aby go zapamiętać, bo przecież tak robią przyjaciele - wiedzą o sobie wszystko), odgiął głowę i uśmiechnął się mimo skrywającej oblicze maseczki. Widział powoli zbliżającego się Rimurę do góry nogami - jego obecna pozycja nie pozwalała na żadną inną opcję - ale nie zmieniło to w żadnym stopniu poziomu entuzjazmu, z jakim go przywitał. Wyrzucone ku sufitowi (cholernie białemu, pamiętał) dłonie od razu zwróciły uwagę pracownika szpitala, a nawet jeżeli w pierwszej chwili to zignorował, to ich zapamiętałe poruszanie na prawo i lewo, najwidoczniej w jakiejś dzikiej choreografii przywitalczej, z pewnością nie mogły zostać zbagatelizowane.
- Rimura! - głośniejszy ton skupił na sobie wzrok nie tylko czekających w kolejce osób, ale - być może przede wszystkim - recepcjonistki.
Sprawnym ruchem środkowego i serdecznego palca poprawiła zsunięte na czubek nosa okulary i już nabierała tchu, aby wystosować dodatkową reprymendę, zapewne wypowiedzianą głosem automatycznej sekretarki (jak wszystkie poprzednie uwagi skierowane do Shina), gdyby nie zamknęła ust na nagły zryw chłopaka.
Rudowłosy nieomal wskoczył na podłogę, jednym sprawnym ruchem przenosząc się z fotela, na którym wyglądał jakby jego ciało nie znało pojęcia szkieletu, na podłogę, na której stanął wyprostowany, w pogniecionej od wylegiwania się kurtce i ze zmierzwioną fryzurą. Dłoń, jak zawsze skryta pod skórzanym materiałem rękawiczki, przesunęła się po powietrzu. Jak prezenter filmowy przemknęła gdzieś od ramienia Rimury aż po drzwi wyjściowe.
- Spóźnialscy przodem. Fantastyczni zaraz za nimi.

25 minut później

Jechał, jak raz, przepisowo. Z tyłu głowy zalegała ciężka myśl, że Sean nie pochlebiałby szalonej jazdy, a przynajmniej nie do czasu, gdy tak łatwo byłoby ich na tym przyłapać. Warui postarał się jednak, aby nie doprowadzić do żadnej niechęci czy choćby zawahania. Wychodząc z sektora szpitalnego na dziedziniec jeszcze moment zastanawiał się jak przedstawić Rimurze plan działania, by forma okazała się neutralna, przystępna i absolutnie nie-do-odmówienia. Nie przyszło mu jednak nic, więc jedyne, na co się zdecydował, to słowotok - zagłuszenie monologiczną torpedą ewentualnej odmowy albo nacisk na to, że przecież obiecał. Gdy Sean zdecydował się przełamać, nie mógł tego schrzanić. Zagwarantował mu jednak wszystko, co potrzebne, aby podczas jazdy poczuć się odpowiednio.
Choć kwiecień był ciepły, podał mu kurtkę, wspominając coś o przewianych stawach i konieczności zakrycia gardła, bo "chyba nie zamierzasz charczeć na pacjentów, co?", by zaraz potem przekazać mu kask. Na tę specjalną okoliczność wyczarował drugi - raz jeszcze nieznaną nikomu metodą - w miarę potrzeby sprawdzając, czy regulowany pasek odpowiednio utrzymuje nakrycie na czerepie towarzysza.
Obejmij mnie w pasie - instruował, zapewne niepotrzebnie, a jednak czując się w obowiązku, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Dopiero po tym przerzucił nogę przez grzbiet uśpionej bestii i poklepał miejsce za sobą.
Ostentacyjnie strzepując stamtąd kilka sprószonych różowych płatków.
Podróż nie trwała zresztą długo - koła pojazdu ślizgały się po jezdni zamieniając ich w (regulaminową, niestety) smugę kolorów, jednak szybko umknęli z ulic centrum, wjeżdżając na tereny wyłożone kocimi łbami. Asakura przywitała ich jeszcze większą ilością kwitnących drzew, roztaczając ponad nimi baldachimy bladych i intensywnych w kolorach sakur i ume. Obydwa te rodzaje wydawały się dominować nad dzielnicą do stopnia, w którym nadgarstek Shina gwałtownie przekręcił się w dół; wraz z tym ruchem motor zamruczał, a potem szarpnął naprzód.

5 minut później

Wpierw lewa, następnie prawa podeszwa buta opadła na podłoże; pojazd dzięki wyciągniętym nogom rudowłosego utrzymał pion, nim w ostatnich pomrukach nie umilkł, spoczywając pod dwójką pasażerów w usłużnym śnie. Coś kliknęło na granicy ciszy i dźwięku, a zaraz potem kask zsunął się z czaszki, wypuszczając na świeży powiew rozgrzane pasma pomarańczy.
- Teraz trochę wspinaczki - obrócił się, trzymając ciężkie nakrycie w palcach, stukając jedną z opuszek o porysowaną powierzchnię plastiku, jakby w oczekiwaniu na coś, ale jeżeli rzeczywiście walczył z dylematem, ostatecznie rzucił jedynie krótkie: - Masz siły?

ubiór + maseczka na twarzy;
skórzane rękawiczki na dłoniach;
bez zegarka, bo go kurwa nie stać;
 @Rimura Sean


従順な


Warui Shin'ya

Rimura Sean ubóstwia ten post.

Rimura Sean

Czw 4 Maj - 20:49
Możesz wykreślić go z listy. Tylko się zgrywa — rzucił już na samym wejściu do holu. Poruszał się w widocznym pośpiechu, przesuwając palcem po ekranie, by zapoznać się na szybko z ostatnimi wiadomościami od Waruiego. Włosy miał rozwichrzone, a szara bluza, którą przed chwilą na siebie narzucił, zsunęła się z jednego ramienia; musiał ubierać się w pośpiechu. Ale kto by tego nie zrobił w kryzysowej sytuacji? — To debiutujący komik w mieście. Może obiło ci się o uszy „Warui, żartów już daruj”. Ludzie rzadko wytrzymują do drugiej połowy występu, stąd nazwa. Przezabawna. — Gdy chciał, potrafił być przekonujący. Życie wśród pacjentów musiało nauczyć go zachowywania pokerowej twarzy, gdy zachodziła taka potrzeba. Ale recepcjonistka nie była pacjentką, więc wyczuła, że Rimura próbuje ratować sytuację. Odetchnęła ciężko i kilkoma kliknięciami myszki, anulowała zaplanowane dla Shin’yi spotkanie.
  Ciemnowłosy podziękował jej skinieniem głowy, wreszcie skupiając się na rozlanym na kanapie rudowłosym. Uniósł brew, jakby tym mimicznym gestem chciał uzyskać odpowiedź na niewypowiedziane pytanie, które jednak wymownie poruszało atomami atmosfery: co ty wyprawiasz? Ale nie był zły – bardziej zakłopotany. Nie dlatego, że z jego znajomym było coś nie tak – choć z tą maseczką na twarzy na pewno wzbudzał wiele podejrzeń – ale dlatego, że jeszcze nie wiedział, co odpowie na ewentualne pytania personelu.
  — Cześć, Warui — powitał chłopaka, ale zamiast równie energicznie zamachać ręką, poprawił bluzę na ramieniu z jakąś dziwną nerwowością, jakby ten odsłonięty kawałek białej koszulki, którą miał pod spodem sprawił, że za bardzo się obnażył. Nim się spostrzegł, chłopak już poganiał go w stronę wyjścia. — Nie jestem spóźniony. Napisałem ci, o której kończę pracę. Poza tym teraz, widząc cztery już nie będę mógł patrzeć na nią tak samo.
  Głos Seana niknął za stopniowo zamykającymi się za nimi drzwiami.


To nie na czwórce powinien być taki skupiony. Gdy biegł przez szpitalne korytarze ze wzrokiem utkwionym w wyświetlaczu telefonu, jakoś umknęła mu wzmianka o środku transportu, choć rudowłosy faktycznie wspominał coś o bagażniku. I o wywracaniu żołądka. Wszystko się zgadzało, ale widząc przed sobą motocykl, nie musiał zaglądać do bagażnika, by poczuć ścisk w brzuchu.
  — Wiesz — zaczął ze słyszalnym zawahaniem. Zawahaniem kogoś, kto nie wie, jak powinien grzecznie odmówić, gdy okazało się, że plany jednak mu nie odpowiadały. Spojrzenie utkwione w lśniącym motocyklu miał wyraźnie skonfundowane – na pewno dużo lepiej zareagowałby na widok samochodu. — Mogę podjechać autobusem — zaoferował na chwilę, zanim Shin wcisnął mu do rąk swoją kurtkę. Przez chwilę stał z nią w ręce, przypominając żywy wieszak, bo trzymana za kołnierz ramoneska zwisała luźno nad ziemią. Z nieco szerzej otwartymi oczami wyglądał, jak oślepiona reflektorami ciężarówki sarna na środku drogi, która zapomniała o tym, że nikt nie połamał jej nóg i wciąż ma szansę uciec. Ale od sarny różniły go bardziej złożone sposoby myślenia, dlatego w głowie ważył różne scenariusze, oceniając w jakiej sytuacji zrobi z siebie większego kretyna.
  Myślał trochę za długo, a z szaleńczego natłoku myśli – Chyba jednak mam coś do zrobienia. Czy to na pewno bezpieczne? Często wozisz innych na motorze? Możesz wyglądać głupio w moim towarzystwie, Shin. Czemu nie zaprosiłeś jakiejś dziewczyny? – wyrwał go nałożony na głowę kask. Prawie uwierzył w zapewnioną mu anonimowość, ale na plecach już czuł spojrzenia pojedynczych pracowników szpitala, którzy przyglądali się tej scenie zza szklanych ścian.
  „Obejmij mnie w pasie.”
  Właśnie tego się obawiał.
  Czemu się na to zgodził? Kiedyś usłyszał, że nie potrafi odmawiać – wtedy zapierał się, że to nieprawda, ale teraz nie był tego taki pewien. Wraz z ramionami opadającymi w nieco poddańczym geście, narzucił na siebie skórzaną kurtkę.


Zatrzymali się, a Sean natychmiast rozprostował palce, które wcześniej zaciskał na koszulce rudowłosego. Chociaż chłodne powietrze owiewało jego dłonie, czuł na nich lekką wilgoć. W trakcie tej krótkiej podróży czuł się co najmniej dziwnie, gdy torsem przylegał do pleców Waruiego. Gdy wcześniej wsiadał na motocykl, liczył na to, że gdzieś za sobą znajdzie stabilny uchwyt, by uniknąć bliskości. Bliskości, która z jakiegoś powodu nie robiła różnicy Shinowi.
  Ściągnąwszy kask z głowy, zmierzwił ciemne kosmyki włosów, by przynajmniej względnie ułożyć je na swoim miejscu. Jeśli po tej szalonej przejażdżce na chwilę starał się unikać kontaktu wzrokowego, to przynajmniej miał dobry powód, by błądzić spojrzeniem gdzieś indziej – podziwiał widoki.
  — Jasne. Nie wygląda strasznie — przytaknął, unosząc wzrok wyżej; tam, gdzie kończyło się wzgórze, a oczy natrafiały na barwne, popołudniowe niebo. — Ale nie wygląda też na miejsce, w którym znajdziesz coś na obiad — zauważył, odkładając kask na siedzenie motocykla. Dobrze pamiętał, że to od wzmianki o głodzie wszystko się zaczęło. Zmarszczywszy lekko piegowaty nos w zastanowieniu, wreszcie zerknął na Shin’yę, bo z ich dwójki tylko on wiedział, dlaczego się tu znaleźli. Więc?


Ubiór: szara, zapinana bluza
narzucona na zwykłą, białą koszulkę;
jasnoszare jeansowe spodnie (rurki);
czarno-białe trampki.

Hanami: 1/3
 @Warui Shin'ya
Rimura Sean

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Nie 7 Maj - 18:51
Zdjęcie kasku zawsze wydawało mu się w pewien sposób wyzwoleńcze - choć uwielbiał szybką jazdę, gdy cały świat koncentrował się tylko na tym, co miał przed nosem, podczas gdy droga uciekała pod przednim kołem, ślady przestrzeni po lewej i prawej zmieniały się zaś w długie smugi różnych barw, bez konturów, detali, żadnych twarzy, drzew i słupów, to moment, gdy palce opierały się o wychłodzone nakrycie, naciskiem zdejmowały ciężar spoczywający na czaszce i wreszcie chwila, gdy chłodny oddech wiatru wślizgiwał się pomiędzy zmierzwione rude pasma, była tą najulubieńszą. Dawała doskonałe podłoże, aby zaczerpnąć tchu po same głębiny płuc - aż pierś pod t-shirtem nie uniosła się, by opaść finalnie w bezgłośnym wydechu. Tak lepiej.
Domyślał się, że Rimura może mieć na ten temat inne zdanie, bo kiedy chwyt zakleszczony na materiale koszulki rozczepił się, do Waruiego dopiero dotarło jak silnie go ściskał podczas drogi. Normalna rzecz, zważając na to, jak specyficznym pojazdem się przemieszczali. Nie zapomniał, gdy sam pierwszy raz siadł na motor, w pewien sposób zupełnie niebezpieczny. Nie było tu przestrzeni jak w aucie, żadnych dodatkowych wersji ochrony w postaci dachu czy metalowych ścian, które mogłyby choć minimalnie pomóc zneutralizować uderzenie w wypadku. Brakowało tego charakterystycznego poczucia swobody; nie istniała wygoda, ta dziwnie bierna kontrola, bo w porównaniu do samochodu, człowiek z motorem właściwie się scalał. Sylwetka początkowo intuicyjnie pragnie przechylić się w stronę przeciwną do strony skrętu, zapewne świadoma tego, jak gwałtownie zbliża się ku chropowatej, nagrzanej słońcem jezdni. Jak niewiele teraz dzieli ją od zbyt mocnego obniżenia, po którym nie da się wrócić do pionu, bo przy takiej prędkości, gdyby dotknąć ziemi, skórzana kurtka podrze się, a chwilę po niej zerwą się skóra i pierwsze warstwy mięśni, których zetknięcie pociągnie długą plamę krwi za sobą.
Z jakichś powodów Shin rozumiał więc wyrażone mocnym objęciem obawy towarzysza - może dlatego nie skomentował tego w swojej niepojętej złośliwości, ani nie wyprostował zagięć koszulki, jakie wytworzyły się tuż nad paskiem do spodni. Pozwolił im wyrównać się o tyle, o ile naprężył ciało, gdy prostował plecy po zejściu z motocyklu.
Kask odwiesił na jedną z rączek kierownicy; za sczepione z powrotem paski. Obejrzał się wtedy na Seana, jakby w sprawdzeniu, czy pójdzie jego śladem. Wydawało się, że w okolicy nie ma żywego ducha (Warui uśmiechnął się na tę durną myśl), więc nawet gdyby ktoś postanowił go okraść - raczej ujrzeliby to ze szczytu wzgórza.
Nie wygląda strasznie.
- Fakt - przytaknął, biorąc się pod boki i spoglądając w górę; na samym czubku dało się wyłapać wyzierającą spomiędzy dzikich krzewów i drzew bramę torii. Zerkała na nich nieśmiało, ledwo widoczna przez zasłony z szumiących liści i poplątanych gałęzi. - Straszniejsze były moje podrywy Betti. I o wiele niższego poziomu. - Próżno zakładać, czy powiedział to, bo był świadom tekstów wątpliwych lotów, czy jednak liczył na zaprzeczenie Rimury. Podbicie męskiego ego nie wydawało się tu jednak potrzebne - ramiona Shina były mimo wszystko rozluźnione, gdy on sam przypatrywał się ich przyszłej drodze wspinaczkowej, nie dawało to więc argumentów, by czuł jakiekolwiek skrępowanie. Barki naprężyły się dopiero, gdy usłyszał, że to nie miejsce, w którym znajdzie się obiad.
Od razu oderwał wzrok od targanych wiatrem zieleni i skierował go na Seana. Gdy obracał głowę, tarcze złota wychwyciły słoneczny promień, odbijając się w źrenicach serią migotliwych poblasków.
- Bałem się, że nie zauważysz. Lokacja na uboczu, zero budek z żarciem, zero litościwie zagęszczanych sosów z kramów, ani jednej opcji, by zagłuszyć głód. Na szczęście jestem nie tylko szalenie atrakcyjny dla recepcjonistek, ale również nadzwyczaj inteligentny dla wszystkich pozostałych. - Odklejając dłonie od bioder, oparł je o swojego kociaka. Wzgórze Takewaki przeciął dźwięk bliski galopowi, gdy ręce zadudniły o bagażnik rytmem podnoszących napięcie werbli. Gdy wybrzmiało ostatnie uderzenie, klapa uchyliła się, zwalniając mechanizm dzięki płynnemu wciśnięciu odpowiedniego klawisza, odsłaniając po tym upchany na-słowo-honoru plecak. W środku nie został nawet piksel wolnej przestrzeni, całości nadając formę idealnego zagospodarowania miejsca - przynajmniej do czasu aż Shin nie wcisnął paznokcia pod uchwyt i nie wyszarpał do granic spłaszczonego ekwipunku.
Zatrzasnął bagażnik, zarzucając asortyment na jedno z ramion. Drugie i tak miał zajęte, bo w tym samym czasie opadło gwałtownie na karku Rimury, przyciągając go przyjacielskim uchwytem bliżej siebie.
- Pograjmy w Sensō. To gra, którą wymyślił mój brat. Właściwie niczym szczególnym nie różni się od norm przyjętych w "zadaj pytanie", zasady więc znasz. Nawet możesz zacząć, chyba że mam od razu zapytać, dlaczego tak bardzo nie chciałeś wsiąść na motocykl. - Bokiem nadgarstka otarł się przypadkiem o skroploną piegami żuchwę Rimury, gdy unosił dłoń, aby wskazać palcem punkt kulminacyjny ich przechadzki, zapominając najwidoczniej o nawiązaniu do siły, z jaką przedramiona Seana obejmowały go w pasie. - Zanim dotrzemy na górę, minie z kwadrans. Swoją drogą, jestem ciekaw, czy trafimy na... - kliknął językiem - kłodę. Była olbrzymia i moglibyśmy na niej usiąść jak ludzie. No, nie ociągaj się. - Ciężar na szyi stał się większy, gdy Warui postąpił pierwszy krok do przodu, zmuszając do tego samego swojego towarzysza; nie zamierzał jednak przez całą drogę opierać się na nim jak półprzytomny, zmroczony procentami pijaczyna, o czym świadczyło wpierw przesunięcie wagi ręki niżej, a potem lekkie, podwójne klepnięcie między łopatkami - po tym zachęcającym geście dotyk zniknął już całkowicie.



従順な


Warui Shin'ya

Rimura Sean ubóstwia ten post.

Rimura Sean

Pon 8 Maj - 16:59
Przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę – przemknęło przez jego głowę. Jakoś tak lżej było mu z myślą, że rudowłosy robił to wszystko zupełnie ironicznie. Darował sobie jednak skomentowanie tego na głos; tak na wszelki wypadek, gdyby Shin jednak podświadomie liczył na to, że z grzeczności zaprzeczy. Na pierwszy rzut oka zawsze to tego spodziewano się po Rimurze – roztaczał dookoła siebie aurę pomocnego chłopca, a jego łagodne rysy niejedną staruszkę zachęciły do poproszenia go o pomoc z zakupami. Oczywiście nigdy nie odmawiał, ale nie każdy miał przywilej starszej pani – rówieśnicy od czasu do czasu zacinali się na jego języku.
  Nie zawsze taki był.
  — I jakże skromny w oczach siedmiu i pół miliarda ludzi — dodał, by dopełnić jego listę zalet, ale w przeciwieństwie do Shin’yi nie brzmiał aż tak entuzjastycznie. Ton formował się w zrezygnowany pomruk, który idealnie zgrywał się z równie zrezygnowanym wyrazem twarzy i rękami założonymi na klatce piersiowej. Wszystko to tylko na pokaz, bo co czujniejsze oko bez trudu było w stanie wychwycić rzadki okaz rozbawionego błysku, który tlił się w niebieskoszarych tęczówkach, nieco je ożywiając. Głupio byłoby potraktować na poważnie tę przesadną pewność siebie u Waruiego. Rimura mógł tylko wyobrażać sobie, że była to cecha, której ludzie zwyczajnie mu zazdrościli – nie każdy potrafił bez cienia wstydu funkcjonować w społeczeństwie. Ale spodziewał się też, że jego wyszczekanie nieraz przysporzyło mu wiele kłopotów.
  Sunął za chłopakiem swoim nieco podejrzliwym spojrzeniem, gdy ten zbliżył się do niewielkiego bagażnika. Po tym wszystkim domyślał się, że Shin zabrał ze sobą jakiś prowiant, ale nie był przekonany co do tego, czy będzie zjadliwy. W końcu miał wykręcić mu żołądek, więc była to raczej marna reklama, jeśli chciał zachęcić go do obiadu.
  Ciemnowłosy przygarbił się nieznacznie, gdy ciężar ramienia osiadł na jego karku. Nie przywykł do takiej swobody w relacjach i wydawało mu się, że wyszarpnięcie się z uścisku lub wymowne odtrącenie chłopaka, byłoby nie na miejscu? Dlatego – jak szmaciana lalka – dał przyciągnąć się bliżej, bo gest rudowłosego nie był napiętnowany intymnością podobną wspólnej jeździe na motocyklu. Gdy teraz się nad tym zastanawiał, wciąż czując nieprzyjemne ciepło na swoich dłoniach, chyba właśnie to przeszkadzało mu najbardziej.
  „(…) chyba że mam od razu zapytać, dlaczego tak bardzo nie chciałeś wsiąść na motocykl.”
  Pokręcił głową na boki, ale nie w zaprzeczeniu, ale ta zatrzymała się gwałtownie, zahamowana przez dłoń Shin’yi. Mimowolnie zadarł podbródek wyżej, ale tylko częściowo umknął temu przypadkowemu dotykowi.
  — Odpowiedź na to pytanie nie jest wybitnie skomplikowana — zaczął powoli, jakby w ogóle nie wziął pod uwagę, że mógł zignorować tę kwestię. To pytanie i tak było lepsze niż inne, na które Warui mógł wpaść, bo przecież nie bez powodu proponował tę grę. Grę, w którą pewnie nie powinien był grać. — To po prostu niekomfortowe. I pewnie trochę niebezpieczne. Nie żebym wątpił w twoje umiejętności kierowcy, ale nawet nie byłem na to przygotowany — wyjaśnił pokrótce, nie rozwodząc się szczególnie nad tym, co miał na myśli, gdy stwierdzał, że czuł się niekomfortowo. — Jest jakaś pula pytań, które można zadać? Przynajmniej będziemy wiedzieć, że jedno już na mnie wykorzystałeś. — Uniósł brew pytająco, gdy po niby to zachęcającym klepnięciu w plecy ruszył się z miejsca. To, czy rzeczywiście planował się wycwanić w ten sposób pozostawało zagadką, bo Sean nie dał po sobie poznać, że jego cudowny plan go bawił; tak samo, jak nie dał po sobie poznać, że w tej kwestii zamierzał potraktować go ulgowo i nie liczyć głupiego pytania o jazdę na motocyklu. Mimo że jeszcze nie poznał wszystkich zasad gry, już uniósł wzrok ku niebu w zastanowieniu. Dopiero teraz w oddali dostrzegł gęstą chmurę, ale na razie wydawała się jeszcze zbyt odległa, by deszcz od tak mógł ich zaskoczyć. Zastanawiał się teraz nad odpowiednim pytaniem, a opcji miał wiele, bo o Waruim wiedział bardzo mało. Czy powinien to zmieniać?
  Przygryzł dolną wargę od wewnątrz w skupieniu. Palce oderwały się od ujmowanego przez siebie paska torby, gdy chłopak pstryknął odkrywczo.
  — Maska — wyrzucił z siebie słowo-klucz, zanim skierował zaintrygowane spojrzenie ku skrawkowi materiału, który przysłaniał twarz Shina. Gdyby nie jego rude włosy i dość charakterystyczne tęczówki, mógłby łatwo przegapić go na ulicy. — Dlaczego zawsze ją nosisz? Nie wydajesz się przewlekle chory. Niby dla niektórych to część outfitu, ale nie ściągnąłeś jej nawet wtedy, gdy siedzieliśmy w dusznej knajpie. Jesteś raczej ostatnią osobą, którą posądziłbym o bycie wstydliwą. — Wzruszył ramionami, opuszczając wzrok ku ziemi, by przekroczyć wybijający się ponad ziemię korzeń drzewa. — Zastanawiałem się nad tym już od jakiegoś czasu, ale nie chciałem być nachalny. Przynajmniej teraz sam dałeś mi do ręki broń — dodał niewielką nutą rozbawionego przekąsu w głosie. W słowach jednak wciąż pobrzmiewała ostrożność, bo – to przecież takie oczywiste – był gotów wycofać się, gdyby Warui nie chciał się z nim akurat tym dzielić.


Hanami: 2/3
 @Warui Shin'ya
Rimura Sean

Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Pon 8 Maj - 23:41
- Siedmiu i pół miliarda? - powtórzył wiernym echem, w zaskoczeniu zerkając na Rimurę. - Nigdy nie występowałem przed tak skromną publicznością. Dobrze wypadłem? Niezbyt arogancko? Nie lubię się przechwalać - powiedział, już łagodniejąc w swoim żarcie, posyłając Seanowi uśmiech znad linii maseczki jak noc odcinającej części jego twarzy - usta, kryjące parszywe tajemnice i oczy świetliste jak sam dzień. W ich rogówkach przemknął jednak cień, gdy dotarło, że towarzysz nie tylko podjął się gry, nie znając nawet konkretów w zasadach, ale już przystąpił do odpowiedzi. Na końcu języka zamarł cierpki posmak zaprzeczenia - wcięcia się, aby nie udzielał wywiadu na to byle jak rzucone pytanie, bo nie było jeszcze częścią ich małej, słownej wojny, ale jedno słowo skutecznie zatrzasnęło zęby, blokując szarżę dźwięków zrodzoną w krtani.
Niekomfortowe.
Dłoń, machinalnie, oparła się o brzuch, niby po to, aby wygładzić jakiś nagle wybitnie niewygodny skręt koszulki, jakąś fałdę za bardzo uwierającą podczas wspinaczki. Pod palcami wciąż czuł wspomnienie po mocnym objęciu - przedramiona wpinały się w niego z siłą pragnącą ochrony podczas jazdy; co wyjaśniało, dlaczego obok niekomfortowego zaraz potem pojawiło się niebezpieczne. Brew uniosła się ku zrudziałej grzywce, w niemej prośbie o więcej wyjaśnień; obawa, że teraz byle podjęcie tematu może zostać uznane za odebranie kolejki w Sensō skutecznie hamowała go przed ciągłymi wtrąceniami, ale nie zmieniało to faktu, że gestami starał się podjąć wątek i wycisnąć z niego jak najwięcej.
Prawie tak jakby nie dopuszczał do siebie scenariusza, w którym jazda na motocyklu może okazać się zagrożeniem dla zdrowia, choć jeszcze przed momentem był skory przyznać się Rimurze do tego, jak wyglądała jego pierwsza próba opanowania jednośladowca tego potężnego kalibru. Był wtedy równie znerwicowany, potniały mu zgięcia palców, błona łącząca wskazujący z kciukiem zaczerwieniła się do barwy śliwy od przesadnego ściskania kierownicy. Ale te wspomnienia były wyblaknięte i nie nosiły już choćby grama znaczenia w jego codzienności.
Bo przecież starczyło tyle, aby Sean się przełamał i zaakceptował propozycję wspólnej jazdy; by jednak przerzucił nogę nad wytartym siodłem i oplótł go, dodając sobie stabilności. Tyle tylko były warte wcześniejsze współczucia Shina i jego nad wyraz wielka wyrozumiałość dla ewentualnych "ale" jasnowłosego - gdy postanowił na swoim, automatycznie zapomniał jak to jest się bać, gdy ciało dopasowuje się do smukłości maszyny; gdy grzbiet nieco się pochyla, a pięta uderza w pedał gazu, który zawiłościami tchawic wyrywa z tylnej rury obłok siwego dymu. Może dlatego spoglądnął na Seana z wyraźnym pytaniem; ale nie drążył.
Jakaś niesforna gałąź wplątała się akurat w jego włosy; uporał się z nią bez problemu, odgarniając łamliwe patyki jednym ruchem nadgarstka, ale czas, jaki na to przeznaczył, najwidoczniej posłużył Seanowi.
Maska.
- Hm? - Przestępując ostrożniej nad powalonym przed laty drzewem, zmurszałym i pokrytym resztkami zeschłych liści w każdej możliwej wyrwie i dziupli, obrócił profil ku chłopakowi. Wraz z tym oderwał wzrok od trasy, ale na moment, tyle tylko, by skonfrontować się ze spojrzeniem stalowoniebieskich odpowiedników.
Nie ściągałeś jej nawet wtedy, gdy siedzieliśmy w dusznej knajpie.
Szum wiatru zastąpiło skwierczenie oleju.
Jesteś raczej ostatnią osobą, którą posądziłbym o bycie wstydliwą.
Palec uderzający w blat, krzyki i wygrażanie się - o głupie dwa zestawy podrzędnego żarcia.
... ale nie chciałem być nachalny.
Zelżały obrazy, zastąpione rzeczywistością; widokiem piegów jak garść piasku rozsypanych po jasnej powierzchni policzków i ostrożność wychwytywana z tonu, w jakiś sposób niemal drażniąca. To wycofanie podobne do łaniego systemu obronnego - był równie jak sarna gotowy uciec przy byle płoszącym trzasku.
A przecież byli...
- Akurat o to mogłeś zapytać i bez gry. - Puścił przytrzymywany dla wygody pasek plecaka; ciężar od razu werżnął się mocniej w ramię, ale rudowłosy zdawał się tego nie dostrzegać, zbyt zajęty operowaniem przy gumce od maseczki. Paznokieć wślizgnął się pod ściągacz, odginając go nad uchem, aby w efekcie sprawnie pozbyć się nakrycia; wśród świeżych podmuchów wiatru poczuł irracjonalne ciepło rozlewające się po nosie, jakby w żałośnie dziecięcym zawstydzeniu, które przeczyłoby przecież dopiero co wyrażonym stwierdzeniom Seana.
Prawda była taka, że nie należał do wstydliwych i to jedno nie podlegało żadnym dysputom.
Gniotąc materiał zakrycia w palcach wpierw spojrzał gdzieś na drogę, jakby w ostatnim upewnieniu się, że nie zahaczy butem o wystający korzeń, nie potknie się o zbyt duży kamień. Dopiero wtedy przekrzywił głowę - wystarczająco, by udostępnić widok nabrzmień szramy, jej nieregularności i kolorystycznego odcięcia od reszty cery.
- Ludzie w takich sytuacjach często zachowują się jak struci - zaczął lekceważąco, wsuwając maseczkę do kieszeni kurtki. Wolne opuszki musnęły zaraz bliznę, jakby w sprawdzeniu, czy dalej tam jest, czy nie zmniejszyła się i nie wchłonęła jakimś magicznym sposobem.
Była w całej swojej cholernej okazałości.
- Nie wiedzą co zrobić z oczami, więc patrzą na wszystko, tylko nie na ciebie, bojąc się, że wzrok im będzie zjeżdżać akurat na ten jeden punkt - bo ciekawość jest silniejsza niż dobre wychowanie, chociaż tak naprawdę omijanie - perfidne - akurat kluczowego miejsca jest dopiero oznaką, że tego wychowania nie ma. Zaczynają być ostrożniejsi, jak przy kalekach, przy których nie można powiedzieć, by "szybciej przebierali nogami", bo przecież są kurwa na wózkach, więc to straszny nietakt. Z oszpeceniami jest tak samo. Nagle im głupio, jakby sami się z tym użerali albo jakby byli święcie przekonani, że ty nie wiesz, że szkło pęka na twój widok i trzeba to utrzymać w tajemnicy, byś się nie popłakał przez skalę szoku. A nie każdy umie utrzymać sekret, więc czują się nieswojo, łapie ich jakaś idiotyczna trema i nie chcą już twojego towarzystwa, bo kiedy się od ciebie odsuwają, podenerwowanie znika. Uznają, że to z tobą jest coś nie tak. Maseczka generuje mniej pytań niż jej brak, więc ją noszę, bo jest wygodna. Wydaje się wtedy, że - to część outfitu - element ubioru, jak powiedziałeś. Albo etap, w którym jestem przeziębiony i ze szczerej dobroci nie chcę nikogo zarazić. Ogółem jednak - barki uniosły się i opadły; wraz z nimi plecak ciążący na ramieniu - nie mam problemu z tą blizną. Całkiem ją lubię. Tylko gadania o niej nie. Za długo schodzi. - Jak widać.
Przez moment szli więc w milczeniu; niekoniecznie krępującym, bo Warui nie stracił na energii podczas chodu, nie starał się też zakrywać dopiero co zademonstrowanego profilu. Mógłby czuć niepokój na myśl, że Rimura widzi go w gruncie rzeczy pierwszy raz, jednak w głowie rozlegała się inna walka.
Wygrała jedna ze zbyt wielu równie silnych opcji, ale sądził, że na pozostałe i tak przyjdzie pora.
Opierając więc krańce palców o mijaną korę drzewa, aby pomóc sobie przy zbyt pochyłej nawierzchni, rzucił w przestrzeń zaintrygowane:
- Praca - zaczął w podobnym tonie. - Dlaczego akurat taka? Masz setki tysięcy innych możliwości, a jednak gnijesz w miejscu, w których natężenie wariatów jest większe niż gdziekolwiek. To nie tylko rozpłakane nastolatki, zapisane po to, aby ktoś je poklepał po karku. To masa świrów i pomyleńców, i sadystów, i ludzi z nożami w kieszeniach. Śmiesz mówić, że jazda z przyjacielem jest niebezpieczna, ale twoje środowisko pracy to większe zagrożenie.



従順な


Warui Shin'ya

Rimura Sean ubóstwia ten post.

Rimura Sean

Sro 10 Maj - 20:39
Wydał z siebie ciche tsk, zanim przysłonił lekko usta ręką w krótkim, niemalże bezgłośnym śmiechu; ten zaledwie wstrząsnął chłopięcymi barkami, jakby w całym tym rozbawieniu żartem było coś niewłaściwego. Chociaż odsunąwszy dłoń już się nie śmiał, śladowe rozbawienie wciąż trzymało się hojnie obsypanej piegami twarzy.
  — Skąd. Na pewno dla wielu stałeś się wzorem do naśladowania. Lepiej nie mówić im, że przed przyjściem na świat po prostu wypchnąłeś ich z kolejki po tę cechę — odparł, na koniec faktycznie zniżając głos do bardziej mrukliwego i konspiracyjnego tonu. Przygody z pacjentami zdecydowanie nauczyły go przywdziewania różnych masek, choć daleko było mu do zdolności wybitnego autora. Na jego korzyść zapewne często działało to, że większość tych ludzi i tak była wystarczająco niepoczytalna, by nie zwracać uwagi na to, że chłopak tylko udawał. Teraz starał się dobrze bawić, chociaż pomiędzy łopatkami aż po sam kark czuł lekko napięte mięśnie. Nie grał dlatego, że uważał Shina za niepoczytalnego, a dlatego, że na pewno musiała być jakaś nuta szaleństwa w tym, że go tu zaprosił.
  No bo co innego?
  Uniesiona brew rudowłosego była na tyle wymowna, że już w pierwszej chwili zrozumiał, że się wkopał. Niezręczna cisza, która nastała pomiędzy ich dwójką, tylko utwierdziła go w tym przekonaniu, bo teraz wydawało mu się, że Warui pomyślał sobie coś bardzo złego.
  — Proszę, nie każ mi drążyć tego tematu — w głosie zadźwięczała silna nuta zażenowania, zanim ciężki, świszczący oddech uleciał przez jego usta. Choć ta reakcja mogła zostać uznana za teatralną, Rimura sprawiał wrażenie całkowicie naturalnego. Cokolwiek sobie na ten temat pomyślał, musiało go krępować i to do tego stopnia, że na moment zapalczywie wpatrywał się przed siebie, jakby starał się robić to, po co tu przyszli – podziwiać wiosenną scenerię. Na końcu języka Sean nie miał ani jednego słowa, które w jego odczuciu zabrzmiałoby dobrze. — To zresztą nic osobistego. Jakkolwiek bym tego nie ujął, będzie tylko gorzej. Tak myślę.
  Z głębokim westchnieniem, podrapał się paznokciem po grzbiecie piegowatego nosa. Gdy zorientował się, że nie wypadało aż tak obnosić się z nerwowymi gestami, na nowo chwycił w palce pasek swojej torby, by czymś je zająć.
  „Akurat o to mogłeś zapytać i bez gry.”
  Na swoją obronę wzruszył ramionami w wyrazie niewiedzy lub jakiejś niepewności. Jasne, bezpośredniość czasem popłacała, ale nie mógł przecież z góry założyć, że nie jest to dla Shin’yi drażliwy temat. Wtedy – to jest, gdy miał okazję spotykać się z nim wcześniej – wolał założyć, że jeśli rudowłosy uzna, że ma już dość chuchania sobie w twarz, sam pozbędzie się upierdliwego akcesoria, ale chłopak był w tym zaskakująco wytrwały. Teraz jednak dziwnie było usłyszeć, że przez ten cały czas wystarczyło go o to po prostu zapytać. Mimo że wszystko wskazywało na to, że wielka zagadka wcale nie była aż tak ogromna, Sean w napięciu śledził, jak Warui haczy palcem o ściągacz, jakby była to dla niego jakaś przełomowa chwila. Gdy jasnoszare tęczówki uchwyciły nierównomierną bliznę, pojawiło się w nich zaskoczenie – był jednak bardzo odległy od poczucia obrzydzenia czy skrępowania tym widokiem. Na co dzień widywał gorsze przypadki, a jako ktoś, kto szył już niejedną ranę – znał etapy procesu gojenia. Kaleczysz się, leje się krew – czasem masz szczęście i rana nie zostawia po sobie śladu; innym razem nosisz ślad do końca życia.
  Choć Shin ledwo zaczął swoje wyjaśnienia, Rimura już pokiwał głową w niemym zrozumieniu. Wsłuchując się w jego odpowiedź, na przemian patrzył to na drogę – bo nie chciał potknąć się na tej wyboistej drodze – to na rudowłosego. I gdy Shin umilkł, Sean też odczekał jeszcze chwilę, jakby dawał mu przestrzeń potrzebną dla jeszcze niewypowiedzianych niedopowiedzeń.
  — Wcale nie było takie długie. W każdym razie nie musisz martwić się, że nie będę wiedział, gdzie zawiesić wzrok. Jestem medykiem, pamiętasz? — upewnił się, przerywając ciszę i unosząc brew. — Tylko nie myśl, że to moje kolejne pytanie. Dobrze, że ci nie przeszkadza — zakończył już spokojniejszym tonem. Chciał dodać „twoja kolej”, ale z drugiej strony nie miałby nic przeciwko, gdyby Warui zapomniał o grze.
  Obawiał się zbyt osobistych pytań.
  „Praca.”
  Na przykład takich.
  Oczy skryły się na chwilę pod powiekami, gdy znów patrzył pod swoje nogi. Tym razem trochę dłużej – może w zastanowieniu.
  — Ktoś musi to robić. Może po prostu uznałem, że nadaję się do życia z wariatami? — Uniósł wzrok na chłopaka, na chwilę konfrontując się z jego spojrzeniem, jakby szukał potwierdzenia, że tak właśnie było. — Nie jest tam aż tak niebezpiecznie, jak sądzisz. Zresztą sam też przyczyniam się do bezpieczeństwa pacjentów i szpitala. Poza tym mam wrażenie, że większość tych ludzi jest po prostu nierozumiana, ale czasem zazdroszczę im tego, że żyją w swoim świecie i właściwie nie przejmują się tym, że reszta świata wychodzi im na przekór. Czasami zastanawiam się, czy to nie my jesteśmy tymi szaleńcami, ale na ten temat mógłbym się rozwodzić bardzo długo, a nie chcę, żebyś zgłosił mnie do zapisu u Betti — parsknął cicho. — Lubię to miejsce. Jest znacznie lepsze od tkwienia gdzieś za biurkiem i klepania w kółko tego samego. Wbrew pozorom może nie uważam, że mam masę innych możliwości, chociaż uznam to za komplement. Co jeszcze? Całkiem nieźle płacą za nocki. Poza tym mam naturalny talent do pacyfikowania innych. Rozbrajam ich swoją urzekającą osobowością — zakończył tę wyliczankę rozbawionym tonem, choć nawet jeśli uśmiech trzymał się jego ust, tym razem nie dosięgnął oczu. Jasne, nie minął się z prawdą, ale też nie była to cała prawda.
  — Może teraz coś luźniejszego. Imprezowego wręcz. Jaka była najgłupsza rzecz, którą zrobiłeś?


Hanami: 3/3
 @Warui Shin'ya
Rimura Sean

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Czw 11 Maj - 13:57
Oczywiście, mógł dalej drążyć, posługując się do tego choćby podjętą grą - dzięki niej czuł irracjonalną władzę, rozprzestrzeniającą się po organizmie przyjemnymi impulsami wtaczanej do żył energii. Nie zrobił tego, choć zdecydowanie nie przez wzgląd na dobre wychowanie; widząc jednak zakłopotanie Rimury, wolał, przynajmniej na razie, wycofać się z pozycji atakującego. Sensō dawało spore możliwości, ale wciąż było wyłącznie zabawą - Sean mógł w każdej chwili zrezygnować z jej udziału. Nie miał do zasad takiego przywiązania jak sam Warui, dla którego rozgrywka stała się pewnego rodzaju świętością. Nie można było łamać zasad, a nawet jeśli - płaciło się za to słoną cenę.
Pokiwał więc tylko głową, w bezwiednej akceptacji, sunąc spojrzeniem po kwitnących drzewach i rwanych podmuchami źdźbłach traw. Czekał przy okazji na jego odpowiedź - i nie zawiódł się. W pokrętny sposób to wszystko pasowało do Seana zdecydowanie bardziej niż potrafiłby przyznać. Doceniał nawet próby zażartowania, reagując na nie w podstawowy dla siebie sposób, jakby uśmiech był nieodłącznym elementem potwierdzającym.
- Może po prostu uznałem, że nadaję się do życia z wariatami?
- To jakiś ukryta aluzja? - aż do teraz nie wtrącił się ani razu, ale uniesiona wymownie brew i kryjące się w teatralnie poważnym skrzywieniu rozbawienie jasno sugerowały, że nie potrafił się powstrzymać przed wytykiem, prawie jakby Sean jawnie uznał, że zgodził się na relację z nim tylko ze względu na idealne dopasowanie do wariackich kryteriów.
Kusiło, aby drążyć temat, jednak musiał w głębi przyznać, że praca opiekuna medycznego naprawdę do niego pasowała. Skleiła się z nim podobnie do miodu, którego łyżeczka upadła w sypką grudę ziemi. Oddzielenie nie wchodziło w grę; można było wyrzucić cały produkt, zajmując się resztą (gdzie "reszta", najwidoczniej, oznaczała po prostu społeczeństwo), albo zaakceptować, że próbując posmakować słodycz, natrafi się też na chrzęszczący między zębami piach.
Podskórnie dało się zresztą wyczuć, że to nie do końca wszystko, co powinna zawierać odpowiedź - że są pewne rejony, na które nie padło światło, a w których czaiło się coś więcej niż pusty kąt. Shin wydawał się jednak kompletnie tego nie dostrzec; zamiast pociągnąć za język, uniósł na moment wzrok - ku niebu, zastanawiając się już nad zadanym pytaniem.
Najgłupsza rzecz, jaką zrobił?
- Tylko obiecaj - westchnął przeciągle, aż wyrobione budownictwem ramiona nie opadły pod natłokiem wagi przyszłej opowieści - że nie zawrócisz do Betti i nie cofniesz cofnięcia zapisu. Bo wtedy polezę w ślad za tobą i powiem jej wszystko na temat tego twojego filozoficznego gadania o niebyciu świrem przez świrów i byciu świrem przez nieświrów.
Jeszcze nie zdążył poczekać na akceptację - lub odmowę - wobec swoich założeń, a już własny głos sięgał przeszłości, wyciągając z niej dane, których nie używał latami.
- Nazywał się Kurofuji Shigeki i polubiłem go, bo też miał w imieniu "Shi", więc obydwoje krzywiliśmy się, gdy ktoś tak nas skracał, ale sami używaliśmy tego, gdy jeden wnerwił się na drugiego. Miałem sześć lat, on jakieś osiem - a w każdym razie nie więcej niż dziesięć, ale wyglądał, jakby był w moim wieku. Albo nawet młodszy, bo jakiś taki skarlały. Podobno był chory i to wszystko dlatego. Jakieś uczulenie na słońce, drzewa, na życie chyba, bo matka nigdy nie pozwalała mu wychodzić, ale był uparty jak cholera i to też powód, dla którego  przypadł mi do gustu.
Bo chciał chodzić do szkoły, nawet jeżeli szkoła oznaczała wieczne gnojenie, wytyki i wyzwiska. Był takim szablonowym popychadłem i wcale się nie dziwiłem, bo nawet wyglądał jak ktoś, komu można przyłożyć i świat jakoś by to tolerował.
Ponoć nikt nie zwracał na niego uwagi, chyba że chcieli się nad nim poznęcać. W sumie tak go właśnie poznałem. Siedziałem na kopule, wiesz, ogromnej konstrukcji metalowej, takich drabinkach na placu zabaw, i coś robiłem, nie wiem nawet co, może zwyczajnie próbowałem się czymś zająć, żeby odczekać popołudnie i móc pójść do domu. Miałem od kuzyna nóż sprężynowy i stale się nim bawiłem, po prostu otwierając i zamykając - i przez to dzieciaki ze szkoły myślały, że jestem groźny.
Nie byłem.
Ale trzymali się ode mnie z daleka, a mnie to oczywiście odpowiadało, bo przynajmniej nie byłem popychadłem jak Shigeki, którego stale łapali i kazali mu zjadać owady na przemian ze szczekaniem. Nie znosili go pewnie też przez to, że nie mógł albo nie chciał mówić. Ale raczej nie chciał. Jedyne dźwięki jakie z siebie wydawał to parsknięcia albo jęknięcia, wszędzie też łaził z mikroskopijnym, grubym, starym zeszytem, strasznie już brudnym, i świecowymi kredkami, bo twierdził, że ołówki i długopisy są niebezpieczne, że to jest jak nóż, którym się bawiłem.
W każdym razie poznałem go, bo pewnego dnia, gdy znów siedziałem na szczycie żelaznej kopuły, grupa starszaków go terroryzowała, bawili się w to, kto kopnie go mocniej i który go wreszcie przewróci. Przekopali go tak aż na plac zabaw, w końcu uderzył w barierki, jakoś tak tuż obok mnie, że widziałem tylko wielkie, owadzie oczy i tę bladą jak duch twarz. Nie prosił mnie o pomoc ani nic takiego. Napisał tylko na karteczce, czy mógłbym odejść, bo nie lubi, gdy ktoś patrzy, jak się go tłucze i że dziękuje za spełnienie prośby.
Na początku chciałem tak zrobić, bo nic mnie nie interesowała dająca się skopać fajtłapa, ale jeden ze starszych zapytał mnie, czy chcę pokopać z nimi, a ja patrzyłem w te przygaszone oczy świerszcza, zeskoczyłem z barierki i stanąłem przed nimi, kompletnie nie wiedząc co robię. Ani tym bardziej dlaczego.
Mam w genach jakieś norweskie gówno, linię całkiem silnych podstaw od ojca. To mi najwidoczniej pomogło, bo jako dzieciak byłem wyższy niż większość rówieśników, od tych starszaków też i cieszyłem się, że nic nie musiałem robić, a oni nie spróbowali swoich sił tylko dlatego, że mieli przewagę liczebną. Wpierw tylko pytali wściekli o co mi chodzi i dlaczego stanąłem za tym pedalskim niemową, ale sam nie wiedziałem, więc nie potrafiłem im odpowiedzieć. Może zrobiło mi się go żal, więc zareagowałem, a oni odpuścili, bo przerastałem ich o głowę.
I miałem nóż.
Gdyby mnie zaatakowali, na pewno bym przegrał. Na szczęście nie zrobili tego, a ja zostałem z Kurofujim, który napisał mi kolejną karteczkę, wydarł ją i podał i świecową kredką o jakimś melonowym odcieniu przeczytałem, że mi bardzo dziękuje, a potem na kolejnym skrawku papieru, że nie musiałem tego robić, ale jest mi wdzięczny tak czy inaczej, a potem znów coś wyrwał z notatnika i znów mi podał i ja to wszystko z jakiegoś idiotycznego powodu ładowałem do kieszeni.
W domu znalazłem w bluzie kulkę wielkości pomarańczy, z samych tych karteczek, porozwijałem to wszystko, powygładzałem, chociaż dalej wyglądało, jak psu z gardła, i czytałem w nieskończoność. I jakoś tak go polubiłem, chyba właśnie za to, że nie mówił, bo w ogóle mi nie przeszkadzał dzięki temu i ja też mu nie przeszkadzałem, chociaż bawiłem się nożem na metalowych pająkach na opuszczonym placu zabaw.
Na początku chodziliśmy do mnie, ale matka często mówiła, że mam wyjść i nie wracać przed zmierzchem, więc siłą rzeczy trafiło na to, że jednak łaziliśmy do Kurofujiego. Jego matka z kolei nigdy nas nie wygoniła, ale ciągle mówiła coś o jakichś głosach natury, aurach i była bardzo przerażona, gdy przyznałem, że nie jestem wierzący i że moja mama nie praktykuje żadnej religii. Pani Kurofuji nie zmuszała mnie do niczego, ale i tak było mi nieswojo, gdy razem z Shigekim zaczynali się modlić przed jedzeniem. Mogłem oczywiście wyjść, ale wolałem siedzieć z nimi, bo zawsze proponowano mi zimną lemoniadę, a pani Kurofuji ciągle głaskała mnie po ramieniu i mówiła, że jestem takim dobrym chłopcem, bo opiekuję się jej synem.
Potem ironizowałem, że trzeba się nim zajmować, ale mnie zbywał, więc szybko się znudziłem. Nie lubił się kłócić i może dlatego tak długo ze sobą wytrzymaliśmy. Opowiedział mi, że w szkole go stale zaczepiali, ale powiedziałem, że jeżeli pójdzie do tej samej szkoły, do której chodzę, to na pewno nie będą, bo mnie nikt nie zaczepia.
Łaził za mną jak cień i rzeczywiście nikt nie zwracał na niego uwagi, nawet jeżeli nie mógł być w tej samej klasie co ja.

Umilkł nagle, może zdjęty przeświadczeniem, że wstęp jest za długi, przede wszystkim jednak - za miałki, opowiadany jak przez sześciolatka, którym wtedy był. Mniej więcej tak się zresztą czuł; jakby tu i teraz cofnęło go do pierwszej klasy, gdy jako chuda, wysoka zmora prześlizgiwał się kątem szkolnych korytarzy, wyłapując szepty o byciu niebezpiecznym odszczepieńcem.
Trwał w tym zawieszeniu jakiś czas, kilkanaście sekund, wpatrując się uparcie w drogę, którą podążali. Dzikie strefy zmuszały do przedzierania się między krzewami i odganiania długich gałęzi, próbujących swoimi cienkimi, chłostającymi palcami sięgnąć skóry ich policzków i nosów.
Sam, pewnie po to, aby zająć czymś palce, schylił się w pół następnego kroku, między opuszki łapiąc jakiś szary, niekształtny kamień. Obracał go w dłoni, ścierając ziemisty osad.
- Po zajęciach non stop łaziłem do pani Kurofuji, a ona non stop robiła mi zimną lemoniadę i mówiła, że jestem takim dobrym dzieckiem, a ja potem jak ostatni idiota szeptałem Shigekiemu, że jak będę dorosły to jego matka za mnie wyjdzie i że będzie się musiał mnie słuchać, bo stanę się jego ojcem, a każdy słucha ojca.
O ile go ma, wiadomo.
Pewnie zacząłeś się już zastanawiać o co chodzi z Shige i jaki, do cholery, ma on związek z najgłupszą rzeczą jaką zrobiłem w życiu.
Chociaż nie wiem czy można to określić czymś takim, skoro miałem sześć lat i bardzo dużą potrzebę...
- zamrowiły go wargi, więc przemknął po nich językiem; ale to nie spierzchnięcie kwietniowym słońcem powodowało dyskomfort, tylko słowa, które ciskały mu się na usta. - Chodzi o to, że pani Kurofuji mieszkała na końcu ulicy i wszyscy się jej bali. Była nawiedzona. Wariatka i świruska. Przeszło czterdzieści lat wstecz straciła syna, pobiły go jakieś łobuzy na placu zabaw widocznym z okien, w którym mieszkali, raptem pięćdziesiąt metrów od domu. Ale chociaż syn zmarł w wyniku obrażeń, ona stale łaziła i go szukała, i szukała, i szukała, i pytała wszystkich, czy go widzieli, bo za nim tęskni, poza tym przygotowała lemoniadę, bo on musi dużo pić, jest przecież chory i strasznie, kurwa, słaby. I wszyscy wiedzieli o tym, że ona zaraz też umrze, bo była już stara i niedołężna, ale ja miałem sześć lat i usłyszałem jej historię od kogoś ze szkoły i pewnego wieczora, gdy czekałem, aż będę mógł wrócić, bo mama kazała mi wyjść i nie wracać przed zmierzchem, wyobraziłem sobie, że ratuję syna tej kobiety od bandy starszych chłopaków i że się mnie bali, bo byłem wyższy i miałem nóż, a potem, jakiś czas później, znów musiałem się szwendać i poszedłem do niej, w sensie, do pani Kurofuji, zapukałem do perfidnie zmurszałych drzwi, otworzyła mi - zdrewniała, zakaszlona, w czarnym całunie z pozszywanych ubrań - i powiedziałem jej dumnie, że uratowałem jej syna i czy możemy się pobawić u niej, bo u mnie nie za bardzo. A ona się zachowywała, jakby go nie widziała, więc wyciągnąłem z kieszeni plik pogniecionych kartek zapisanych kredkami świecowymi, zwłaszcza tę melonową kredką, i ona się rozpłakała i powiedziała, że no wreszcie, no wreszcie, i że jest mi wdzięczna, mówiła to tak, jakby czytała z papierka, który jej dałem i zaprosiła mnie do środka i stale częstowała lemoniadą, chociaż nie znosiłem już potem tej albo za słodkiej, albo za kwaśnej mikstury. Ale i tak to piłem, i dalej udawałem, że wszystkie liściki, które sam pisałem, trenując znaki do szkoły, są liścikami od jej syna, a ona w to wierzyła i chyba zmarła z tą myślą, ale długo jeszcze, nawet po tym, jak się wyprowadziłem, wysyłała mi listy. I wiesz, dom, w którym mieszkałem, stoi pusty od czasu, gdy wynajmowała go moja matka. Pewnie nikt nigdy tam nie zamieszka, a on w końcu się zawali. Ale gdy byłem tam długo po swojej wyprowadzce, w skrzynce pękało od kopert, wszystkie zaadresowane od niej do mnie i we wszystkich pisała, że Shige ciągle czeka aż znów przyjdę pospędzać z nim czas.
I teraz myślę, że to było strasznie głupie, bo choć na początku wszystko zmyśliłem, potem zacząłem wierzyć, że mam do kogo otworzyć gębę i naprzykrzałem się biednej, walniętej babeczce, gadając ze ścianą, jakby zamiast pustego krzesła obok naprawdę siedział słuchający mnie, ośmioletni chłopak, przed czterdziestu laty  skatowany właściwie tuż pod oknem własnego domu.
I...
- Cisnął nagle trzymanym kamieniem; wymknął się z umorusanych ziemią palców, gdy ramię raptownie odgięło się w tył, nadgarstek śmignął nad głową, by sekundę później ponownie przeciąć powietrze, tym razem luzując chwyt opuszek. Kawałek szarego głazu odbił się od niedalekiego drzewa i zniknął z szelestem w jednym z krzaków.
- Nazywam bezpańskie koty kombinacją swojego nazwiska i imienia, żeby nie wyszło idiotycznie, gdy gadam sam do siebie. Wiesz, ładuję się między zwierzyniec i pierdolę o tym jak minął mi dzień, coś tam gadam do tego czy tamtego i gdyby ktoś na mnie spojrzał, to zawsze mogę wytłumaczyć, że "Shi" to jeden z kocurów. Bo monolog z bezdomnym sierściuchem jest wciąż lepszy niż monolog z powietrzem, nie? Ale w sumie zdaję sobie sprawę, że jest tak jak z tym ożywionym przeze mnie dzieciakiem, zamordowanym z gówniarskiej głupoty, który powinien mieć lat prawie pięćdziesiąt, ale dla mnie miał niecałe osiem, bo sam miałem sześć i wskrzesiłem go, bo mógł mnie słuchać jedynie wytwór własnej wyobraźni. I jakaś wariatka z ostatniego domu na ulicy, zachowująca się, jakbym wcale nie był pomyleńcem.
Znów zapanowała cisza, podczas której jedynym odgłosem pozostał dźwięk deptanych patyków i zeszłorocznych, zeschłych do chrupkości liści; może tak brzmiały trzaśnięcia kości zbyt słabego na obronę szkieletu zakatowanego chłopca i jego szepty wydobyte z gardła nieznającego mowy.
Brakowało tylko ryknięć śmiechów jego oprawców, ale choć nie było ich tu w takiej ilości, rozległ choć jeden - bo powietrze przecięło raptowne parsknięcie, tak nagłe, że barki Shina drgnęły zbyt mocno, a jego dłoń, naturalnym dla siebie odruchem, wylądowała na plecach towarzysza, gdzieś nad prawą łopatką.
- Jezu, żartuję - zachichotał. - Chciałem zrobić jakiś wstęp do tego, że jak ostatni frajer nazywam koty cząstkami własnej godności. Ale pewnie ją właśnie straciłem, co? I następnym razem spacyfikujesz mnie, gdy tylko wlezę do ośrodka? - Podsunął zaczepnie, przechylając się ku Rimurze, omal nie tracąc przy tym równowagi przez jeden z niezauważonych korzeni. Stopa napotkała jednak glebę, a on jedynie bardziej oparł się o bark jasnowłosego, zaraz unosząc wolne ramię. Świst mocniejszego wiatru zdmuchnął z czoła grzywkę rudych włosów, szarpnął za spód koszulki i strząsnął ze spodni zaplątany w pasek kawałek płatka. Dopiero gdy dane mu było obniżyć poderwany do oczu nadgarstek i gdy nad przegubem ujrzał równiejszy teren, mięśnie sylwetki spięły się i ożyły;
- Jesteśmy - zawyrokował, podbiegając ostatnie kilka koślawych metrów na szczyt, zaraz obracając się na pięcie, jakby zapomniał, że ledwie chwilę temu omal nie runął jak długi między korzonki. Torba obiła się o jego plecy, gdy raptownie się zatrzymał - frontem do wspinającego Seana - jednocześnie rozciągając usta w uśmiechu. Właściwie drgnął jedynie jeden kącik - zabliźniony, poszarpany jak nogawka zużytych spodni - sięgający w rozbawieniu roziskrzonych słońcem oczu.
- Pytanie ode mnie brzmi: jaka jest - wtrącił bez ceregieli, uważnie śledząc ruchy Rimury - najlepsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyłeś?
Coś luźniejszego - mówiły jego źrenice, ale gdyby przypatrzeć się głębiej, dało się wychwycić dziwny poblask; jakby na samym ich obrębie majaczyły jeszcze ślady bolesnego wspomnienia, ale jeżeli Sean postanowiłby skoncentrować na tym uwagę, nie miał do tego czasu. Złoto zniknęło pod powiekami, a gdy ponownie wychynęło spomiędzy ciemnych rzęs, wzrok przybrał bardziej analityczną formę - gdy Shin przetaczał spojrzeniem wzdłuż okolicy, uśmiech zmienił na lekki grymas.
- Chyba gdzieś tędy do kłody - mruknął pod nosem, na tyle głośno, by dało się go usłyszeć i wystarczająco cicho, aby w porę móc zamilknąć, gdyby towarzysz podjął już własną opowieść. Ruszył jednak, wymownie kiwając brodą, w określonym przez intuicję kierunku.



従順な


Warui Shin'ya

Hattori Heizō, Ejiri Carei, Rimura Sean and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Rimura Sean

Sro 24 Maj - 21:48
Rimura machinalnie pokręcił głową w przeczącej odpowiedzi. Zdał sobie sprawę, że rzeczywiście mogło to zabrzmieć dwuznacznie, ale zamiast poczuć się zażenowanym, udzieliło mu się rozbawienie Waruiego, które teraz błąkało się w kącikach ust. Uśmiech był zdawkowy, jakby wewnątrz coś stale nie pozwalało mu na większą wylewność, ale jasnooki za nic nie zrzuciłby tego na złe samopoczucie. Właściwie zaczynał czuć się całkiem dobrze – chyba to martwiło go dużo bardziej. Czuł się tak, jakby podczas wspinaczki pod górę, zostawiał za sobą całe miasto i mieszkające w nim zmartwienia, ale zbyt przyzwyczajony do ich ciężaru, co jakiś czas znajdował chwilę, by obejrzeć się za siebie przez ramię – im dalej szli, tym rzadziej mu się to zdarzało.
  — Żadna aluzja — zaprzeczył, bynajmniej nie z grzeczności. Nie uważał Shin’yi za wariata. Nie uważał też, że był w pełni normalny, ale w porównaniu do pacjentów w szpitalu, wiele brakowałoby, żeby trafić na oddział. Zresztą to, w jaki sposób Sean go postrzegał wynikało tylko z ich drastycznie różniących się osobowości. Nie uważał się za wzór opanowania, ale na pewno jego mowa ciała była ograniczona. Zamiast wymachiwać rękami, trzymał się paska torby, jakby się asekurował – może przed uwolnieniem z siebie zbyt wielu emocji, ale przecież te stale znajdowały sobie jakieś ujście. W gruncie rzeczy aż tak nad nimi nie panował.
  „Tylko obiecaj”
  Przechylił głowę na bok, bo już nadstawiał uszu. Gdy ktoś zaczynał zdanie w taki sposób, było wręcz pewnym, że najgłupsza rzecz była naprawdę głupia. Tak rodziły się przyszłe tajemnice. Tylko nie mów nikomu.
  — Wiesz — zaczął z ustami krzywiącymi się w zrezygnowaniu, ale rudowłosy nie dał mu dokończyć, a raczej to Rimura nie chciał wtrącać się w rozpoczętą opowieść, mimo że z początku bardzo chciał mu zakomunikować, że nie musiał go szantażować, żeby trzymał język za zębami. Nie do niego należało diagnozowanie innych na podstawie błędów przeszłości. Nie do niego należało diagnozowanie w ogóle – nie był lekarzem.
  „Nazywał się Kurofuji Shigeki…”
  Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zamienić się w słuch. A słuchał uważnie – sam nie był pewien, dlaczego aż tak. Zazwyczaj, gdy ktoś mówił za długo i nie dawał dojść do słowa, na pewnym etapie tego monologu, myśli słuchacza szybowały gdzieś dalej. Zdarzało mu się, że się na tym łapał, bo w głowie miał mnóstwo spraw, które wymagały przemyślenia. Było jednak coś w sposobie opowiadania Waruiego, co sprawiało, że chciało się go słuchać. Ton głosu? Treść historii? Czuł się tak, jakby czytano mu wciągającą powieść i żywe obrazy, które rodziły się w jego głowie, sprawiały, że utożsamiał się z głównym bohaterem; przeżywał tę przygodę razem z nim. Nie obarczał Shina swoim spojrzeniem; było mu dobrze słuchać i patrzeć przed siebie, bo widocznie to tam – na horyzoncie wychylającym się spomiędzy kwiecistych drzew – zarysowywały mu się te wypowiadane sceny. Trochę mu zazdrościł; tego opowiadania z lekkością. Otwartości. Nie rozumiał, co głupiego było w pomocy dzieciakowi, nad którym się znęcano, ale domyślał się, że skoro rudowłosy miał w zanadrzu tyle słów, przygotował też puentę.
  Nie licząc tego, że z wysiłku robiło mu się ciepło, prawie nie czuł tego, że właśnie pokonywali trasę pod górę. Rozpiął kurtkę, zasłuchany nawet nie zwracając uwagi na to, że ma ją na sobie, choć dźwięk zamka wplótł się w rozbrzmiewające zdania.
  „Przeszło czterdzieści lat wstecz straciła syna, pobiły go jakieś łobuzy na placu zabaw…”
  W niedowierzaniu otworzył szerzej oczy i po raz pierwszy od rozpoczęcia historii, zwrócił twarz ku Waruiemu, bo na własne oczy musiał się upewnić, czy sobie nie żartuje. Ale czemu by miał? Włożył masę energii w sporządzenie tego rozbudowanego wstępu. Głupio było też twierdzić, że ktoś mógłby żartować sobie z brutalnej śmierci jakiegoś dzieciaka. Powoli zaczynał rozumieć; na wpół dlatego, że Shin’ya wszystko mu wytłumaczył, a na wpół dlatego, że pojmował to wszystko na zupełnie innym poziomie. Wydawało mu się nawet, że teraz patrzył na tę sprawę ze znacznie wyższego poziomu głupoty, na którym Sean sam się znajdował. Coś zakuło go w środku. Twarz znów zwróciła się ku trasie, ale spojrzenie uciekło gdzieś w bok, bo dotarło do niego, że ta najgłupsza rzecz nie bez powodu została mianowana najgłupszą; że może fałszywa nadzieja wcale nie była niczym dobrym. Koniec końców bywała przykra – tak, że aż jemu ścisnęło się gardło nie tylko na myśl o samotnej kobiecie przekonanej, że jej mały syn wciąż żyje i czeka na odwiedziny najlepszego kumpla, ale także na myśl o własnym rodzeństwie.
  Przygryzł dolną wargę od wewnątrz. Odrobinę za mocno, bo ból szybko sprowadził go z powrotem na ziemię. W obronnym geście uniósł ramiona wyżej, bo kątem oka zauważył, jak ramię Shina unosi się wyżej. Dopiero po chwili szaroniebieskie tęczówki wychwyciły kamyk w jego dłoni. Odetchnął głębiej, prostując postawę. Wcale nie było mu lepiej, ale przynajmniej już nie zachowywał się jak ktoś, kto został przyłapany na gorącym uczynku.
  Milczał do samego końca, starając się za wszelką cenę trzymać w ryzach to, co nagromadziło się wewnątrz i wewnątrz powinno pozostać. Milczał chyba zbyt długo, bo gdy dłoń chłopaka zderzyła się z jego plecami, mrugnął gwałtownie, jakby Warui właśnie wcisnął przycisk sprowadzający go na ziemię.
  „Jezu, żartuję.”
  Nie wiedział czemu, ale zupełnie mimowolnie utkwił wzrok w złotych tęczówkach chłopaka – na tyle, na ile pozwalała mu obecna perspektywa. Nie był rozbawiony, ale nie był też zły. Nie był nawet zrezygnowany. Patrzył tak, jakby czegoś szukał – może potwierdzenia, że to wszystko było zmyślone. Ale gdzieś tam z ciemnej otchłani źrenic ku Shinowi wyglądało powątpiewanie.
  — Zadałbyś sobie tyle trudu, żeby na poczekaniu wymyślić taką historię tylko po to, żebym nie skierował cię na badania z powodu kotów nazywanych twoim imieniem? — spytał, zupełnie ignorując pytanie o pacyfikację. Był tak skupiony na analizie sytuacji, że ledwo zwrócił uwagę na nagły ciężar, który opadł na jego bark. — Nie straciłeś. Zresztą twierdzi się, że mówienie do zwierząt świadczy o inteligencji. W każdym razie, nawet jeśli to wszystko prawda, miałeś sześć lat. Każdy dzieciak marzy o tym, żeby stać się bohaterem. Zwykle kończy się na odgrywaniu ról na placu zabaw, więc wcielenie bohaterstwa w życie to wyczyn. Są głupsze rzeczy.Na przykład ożywianie kogoś w wieku dwudziestu paru lat. Oczywiście nie zamierzał rozwijać tego tematu. Dokładnie w tym samym czasie znaleźli się na miejscu, więc łatwo było mu udać, że zaangażował się w podziwianie widoków i w to, by na chwilę odsapnąć, gdy znaleźli się na wzniesieniu.
  — Najlepsza? — ubrał słowo w taki ton, jakby nie widniało na kartach jego prywatnego słownika. Tak naprawdę wiedział, że o wiele trudniej jest mówić o dobrych rzeczach niż o tych złych. Z jego perspektywy było jeszcze gorzej – miał wrażenie, że życie przed teraz już do niego nie należało, ale sam nie potrafił wyjaśnić tego bez garści szaleństwa dosypanego do historii. Nie chciał w ogóle o tym rozmawiać, dlatego teraz wyglądał na zaledwie zamyślonego, gdy ze ściągniętymi brwiami, które uformowały płytką zmarszczkę nad jego nosem, wpatrywał się w ziemię.
  Przekroczył wystający kamień.
  — Ciężko było wybrać — odezwał się wreszcie, usprawiedliwiając swoje zdecydowanie za długie myślenie. — Chyba były to moje szesnaste urodziny. Ostatnie, jakie „obchodziłem”. Nie wydarzyło się nic specjalnego i nie mam dla ciebie żadnej rozbudowanej historii. Chodzi o to, że była to chyba ostatnia okoliczność, podczas której byliśmy wszyscy razem. Wiesz, ja, rodzice, rodzeństwo. No, poza najmłodszą siostrą, ale była już w drodze. Pamiętam, że trochę narzekałem na koncepcję pikniku w parku, zresztą ze względu na pochodzenie, w centrum miasta przyjmowali nas raczej niechętnie, ale dopiero później zrozumiałem, że nie poszliśmy tam dla ludzi. Nudne, co? Myślę, że wybrałem ten moment, bo kiedy wspominam moją mamę, w tej scenerii pamiętam ją najlepiej – w tych żywszych, wiosennych barwach, których ciężko uświadczyć w Nanashi. Czasami mam wrażenie, że chyba podświadomie czułem, że coś będzie nie tak, więc utrwaliłem sobie to wszystko w głowie. Pamiętam nawet zapach domowego dorayaki. Lepszego jeszcze nigdzie nie znalazłem. Podejrzewam, że nie istnieje — parsknął krótko, palcem wskazującym drapiąc się po piegowatym policzku. Było mu głupio, że nie miał więcej informacji do zaoferowania. — Czego się najbardziej boisz?
  Przez cały czas dotrzymywał mu kroku, niezrażony tym, że w tym momencie wewnętrzny GPS Waruiego mógł nieco szwankować. Gdyby okazało się, że żadna kłoda nie istniała, Rimura miał wrażenie, że dookoła mieli mnóstwo miejsca, w którym mogli się zatrzymać. To tylko kłoda.

Rimura Sean

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pon 5 Cze - 15:59
Każdy dzieciak marzy o tym, aby stać się bohaterem. Prawda.
Gdy na placu zabaw nie było nic prócz martwych, metalowych szkieletów, dawno zapomnianych huśtawek z każdym tchnieniem wiatru wydających przeraźliwy zgrzyt ocierających się o haki łańcuchów, gdy w piaskownicy można było jedynie mielić paskudnie brudny osad czubkiem buta i do znudzenia przypatrywać się jak z dnia na dzień otoczenie marnieje, bycie bohaterem to jedyna myśl, która ratowała od szaleństwa. Sześciolatki wpadają na głupie pomysły, a potem, w równie głupi sposób, natychmiast je realizują. Trzymając nóż sprezentowany przez starszego kuzyna nie wahał się przed odegraniem sceny ratunku zaatakowanego kozła ofiarnego, podobnie jak nie czuł wstydu, by stworzyć scenariusz, w którym banda niebezpiecznych, starszych od niego, dręczycieli kuli ogony i zwija się do ucieczki, jakby sam jeden był w stanie przeciwstawić się złu świata. Nie był, ale brak moralizowania, a tym bardziej wytykania mu bajkopisarstwa, nawet jeżeli był wtedy podlotkiem ledwo sięgającym głową stołu, odjęło z barków część ciężaru. Nie powinien czuć zażenowania tym co robił wieki temu. Z pewnością każdy małolat na pewnym etapie tworzył historie bez ładu i logiki, bo przecież nie było w tym nic dziwnego, podobnie jak nie ma nic dziwnego w fakcie, że wszystkie dzieciaki traktują dorosłych, szczególnie rodziców, jak najwyższy priorytet. Sam niejednokrotnie zastanawiał się czy jego relacja z matką, dla której w ogóle wrócił, nie była wyolbrzymiona przez wzgląd na jego wiek. Że może, gdyby dane mu było dorosnąć w jej towarzystwie, zacząłby dostrzegać jej małość, słabości i brak ambicji. Krzywiłby się na dłonie, które codziennie obmywała, zdrapując z nich zakrzepły brud, bo klienci nie przepadali za klejącą się, nieumytą skórą. Może zareagowałby na jej profesję, uderzył pięścią w stół, jedyną rzecz, jaka jednocześnie dzieliła ich i łączyła, zarzekając, że nie ma potrzeby, by dalej robiła to, do czego się zobowiązała, bo on sam jest wystarczająco zmężniały, aby podjąć się pracy. Wszystko to jednak było w obrębie spekulacji - nie do potwierdzenia. Pamięć o niej stwardniała jak zastygły bursztyn. Przypatrywanie się wszystkiemu, co znalazło się w gęstej masie dawało satysfakcje oczom, ale gdyby postanowił uderzyć narzędziem w zakrzepłą żywicę, aby dostać się do tego dosłownie, móc dotknąć, poznać strukturę, przecież zniszczyłby niechcący to, co zatrzymał w niej czas. Pamiętał zbyt doskonale jak wielka wydawała mu się matka, jak wiele znaczyło dla niego każde jej słowo. Ale potem dopadały go wątpliwości czy, przypadkiem, nie była w jego oczach tak ogromnym autorytetem, bo aby na nią spojrzeć, musiał wysoko zadzierać głowę. Teraz sięgałaby mu do piersi. Nie była wcale taka silna, podobnie jak sam nie był silny, wyobrażając sobie, że przewyższa nastoletnich oprawców Kurofujiego. Nie potrafił do końca odpowiedzieć więc na pytanie Rimury; dla podtrzymania dotychczasowej wersji jedynie wzruszył barkami. Po wargach błąkał się przytwierdzony na stałe uśmiech, ale w źrenicach rzeczywiście odbijało się coś, co nie pasowało do rozbawienia miny. Może dlatego odwrócił wzrok, niby po to, aby skorygować trasę.
Odetchnął zresztą zaraz później, gdy kolejne pytanie przyjaciela zmieniło bieg rozmowy. Najlepsza rzecz? Przytaknął machinalnie, odgarniając nadgarstkiem zbyt niską gałąź. Zaszeleściła, gdy odgiął jej wątłe palce, ale nie przypasował tego szelestu do dzikiego zalesienia, przez które się przedzierali, tylko do zadbanych, parkowych drzew, świszczących podczas pikniku. Wizja Rimury, w otoczeniu najbliższych, wydawała mu się dziwnie niewygodna; jakby dalej nie potrafił przyjąć do wiadomości, że chłopak nie jest na świecie zupełnie sam. Że w rzeczywistości wcale go nie potrzebuje, nie straci przecież nad sobą panowania w wyniku skrajnego osamotnienia. Zaskakujące zresztą jak ironicznie złożyły się ich opowieści i ile zrozumienia miał dla usłyszanej historii - o matce, kiedy ostatni raz była w tych żywszych barwach - podobnie jak Sean, choć Shin nie zdawał sobie z tego sprawy, pojmował jego psychiczne nagięcie. Kiedy więc dotarło do niego to niepewne: Nudne, co?, może zbyt gwałtownie obrócił się do towarzysza. Parę kroków przebył więc bokiem, korpusem skierowanym fontem ku Seanowi, poderwane w obronnym geście dłonie zawisły na wysokości ramion, a twarz, zwykle szczeniacko rozweselona, nabrała mieszaniny skrajnej powagi i nieudolności jej wyrażania.
- Nie, nie. - Zdecydowanie zbyt nadgorliwemu zapewnieniu asystowało chaotyczne wymachiwanie rękoma. - To fajne, serio. Całkiem miłe chyba. Zresztą, pikniki są świetne. Tak sądzę. Dziś sam mam pierwszy w życiu, więc dzięki najlepszym akcjom z przeszłości, będziesz mógł mnie instruować. Twoja mama na bank wyglądała zjawiskowo, nic dziwnego, że w centrum patrzyli na was spod byka. Ludzie chamsko wyrażają swoją zazdrość, nie ma co się przejmować, niech się pierdolą.
Wśród wyrzuconego monologu, nie wiedzieć dlaczego, przypomniał sobie nagle, jak cisnął kamień w drzewo. Jak podnosząc ramię do zamachnięcia się, kątem oka wyłapał drgnięcie barków Rimury. Przemilczał to wtedy, ale teraz, gdy znów wykonywał jakieś nieskoordynowane ruchy nadgarstków, przypomniała mu się ta reakcja i przestał. W gardle zaległo zbyt wiele niewyjaśnionych kwestii; ale ze względu na podjętą grę, nie mógł o nie jeszcze zaczepić. Odchrząknął więc, niby po to, żeby oczyścić krtań i nagle, chwilę po odbitej przez Seana piłeczce
(czego się najbardziej boisz?)
zatrzymał się raptownie i wskazał na odnalezioną kłodę
(że nie da się dotrzeć do swojego celu, sean, że to jest jakieś chore, jakbyś biegł po przesuwającej się taśmie bagażowej)
jednocześnie rzucając triumfalne:
- Widzisz? Jednak jest. Siadaj.
Zwalony przed laty pień był już zdecydowanie wysłużony. Nie tyle nie posiadał kory, obdarty do żywego łyka przez nastolatki nie wiedzące najwidoczniej, co innego zrobić z targanymi w kieszeniach scyzorykami, co widać było sporadyczną ingerencję człowieka. Ktoś, częściowo, bo obiekt miał dobre pięć metrów, ściął go po bokach i na górze, tworząc łódkowatą wersję. Dawało to przeświadczenie, że drzewo musiało być jeszcze większe, co wyjaśniałoby jego średnicę. Stanowiło idealne siedzisko dla każdego, kto tylko natknie się na zagrzebaną w jednej trzeciej pozostałość po obrabowanym z potęgi kolosie.
Warui oparł o płaską powierzchnię plecak, sięgając ku obciążonemu wcześniej barkowi. Rozmasował ramię bardziej dla zasady niż z rzeczywistego bólu. Albo może po to, aby dać czas Rimurze na zajęcie swojego miejsca; bo tak długo, jak długo nie postanowił umościć się na siedzisku tak długo Shin’ya udawał, że potrzebuje jeszcze rozciągnąć mięśnie. Dopiero po tym złapał za zamek plecaka i z głośnym wizgiem rozpiął ekwipunek. Sam zwalił się na kłodę prawie obok Seana, nie zwracając na niego uwagi podczas pełnego angażu w wydłubywanie rzeczy z wnętrza torby.
Zaszeleściło, podobnie jak wcześniej, gdy odgarniał gałąź pełną szumnych liści, podczas wyciągania pakunku. Z plastikowego worka wyjął wpierw jedno, później drugie śniadaniowe opakowanie, kładąc obydwa między sobą a towarzyszem. Zamykając plecak (wepchnął tam z powrotem reklamówkę jakoś zbyt agresywnie) już kompletnie się nim nie interesował; jego jedyna opcja, aby nie targał wszystkiego w rękach, zsunęła się żałośnie na ziemię, prosto w sypki piasek otaczający kłodę, ale Shin nie poświęcił temu nawet ukradkowego zerknięcia. Wsunął palce pod śniadaniówki i uniósł je, jednocześnie podnosząc wzrok na Rimurę.
Rozchylone we wdechu usta zdawały się jednak zamrzeć; jakby w ostatniej sekundzie zawahał się czy coś powiedzieć. Brwi zbiegły się mocniej ku sobie, tworząc zmarszczkę zastanowienia, ale nim zdążył przeanalizować ewentualne problemy, zaszurało ocierające się o drewno ubranie, gdy przesuwał się nieco na bok, a potem nagle na nogach Rimiry wylądował nowy ciężar. Rude pasma rozsypały się po ciemnych spodniach, potylica werżnęła się mocniej w miękkość uda. Operujące pojemnikami ręce Waruiego prawie wypuściły z uchwytu skryte pod pokrywkami jedzenie; złapał jednak mocniej za plastik, w ostatniej chwili nie powodując masakry.
- Wiesz, czego najbardziej się boję? - podjął temat, detonując zatrzaski i podnosząc pierwszą z osłon, podając ją zaraz Seanowi, jakby to było coś naturalnego; jakby codziennie otwierał im śniadanie, a potem oddawał jakąś nieważną rzecz - papierek, zużyte, jednorazowe pałeczki czy chwilowo nieistotną część opakowania, która jednak przyda się później, ale póki co trzeba ją gdzieś subtelnie odłożyć - właśnie w ręce szatyna. - Wpierw pomyślałem o czymś innym, ale jak teraz tak drążę... To chyba jednak zapomnienia. Nie przez kogoś. Czasami mam wrażenie ostrego déjà vu, ale znacznie częściej, gdy po prostu siedzę i nic nie robię, wpatruję się w okno albo leżę na kanapie, docierają do mnie obrazy cholernie zamazane, jakby umysł starał się mnie nakierować na strefę, którą się zbyt długo nie interesowałem. Wszystko obrósł kurz, a ja nie jestem w stanie rozpoznać pozostawionych tam przedmiotów, nawet jeżeli dawniej były dla mnie kurewsko istotne. Trochę tak, jakbyś całe dzieciństwo spędził z jakimś pluszakiem pod pachą, ale potem ten pluszak trafił do kartonu, karton na strych. Zabawkę zastąpiły technologiczne urządzenia, mózg wyparł coś, co dawniej było dla ciebie bardzo ważne. A później, nagle, gdzieś podczas imprezy czy na spacerze, ktoś zadaje ci pytanie: co lubiłeś najbardziej w dzieciństwie? I twój umysł zna odpowiedź, bo ona jest jasna, ale ty nie potrafisz tej odpowiedzi odnaleźć, bo to jest gdzieś w tych setkach zawilgoconych pudeł i wpierw musiałbyś wszystkie pootwierać, pogrzebać w śmieciach, odcedzić rupiecie od tej jednej, decydującej rzeczy. I kiedy właśnie ktoś zadaje pytanie, które zahacza jakoś o te... - wzruszył barkami, ocierając się mimowolnie o chłopaka - wiesz, o te konkretne punkty, te zakurzone i zaniedbane, to wtedy łapie mnie jakiś ścisk. Wkurwiam się, bo mam wrażenie, że szarpnięto za jakąś strunę, ale, do kurwy nędzy, jaką? Kiedy łapie mnie uczucie, że o czymś zapomniałem, a nie powinienem, zaczynam się zastanawiać, co to mogło być. Przed oczami kilka razy miałem jakby... strzępki takich obrazów czy coś. Kojarzysz jak na filmach pokazywane są sceny, gdy ktoś jest półprzytomny, gdzieś tam nad nim śmigają mijane lampy szpitalne, słychać urywki rozmów lekarzy, turkot kół i tak dalej, a potem pojawia się przeraźliwie jasne światło, od którego świadomość się wyłącza? No to to coś takiego. I na przykład widzę... - Znów nie znajdował określenia; widać to było po intensywnej próbie dobrania słów, po której ostatecznie westchnął poddańczo; żaden wyraz przecież nie pasował, ale chciał dać najlepsze wytłumaczenie. - Coś w stylu... połowy twarzy. Jakby ktoś się nade mną pochylał i ta część, gdzie znajdują się oczy i włosy i tak dalej, uciekała mi poza rejestr. Widzę tylko usta, poruszają się i pewnie coś mówią, ale wszystko zagłusza dźwięk odpalonego telewizora. I to jest strasznie irytujące, bo to mogą być tylko wytwory mojej wyobraźni, ale może jednak jest coś, o czym powinienem pamiętać. Rozumiesz? - Uniósł nieoczekiwanie wzrok, wcześniej krążący gdzieś w przestrzeni na wprost. Teraz dopiero dał gwarancję, że zdaje sobie sprawę z obecności Rimury i jakby na potwierdzenie, potrząsnął pierwszym z otworzonych opakowań. Po lewej stronie znajdowała się para metalowych pałeczek, częściowo przywarta do ścianki przez dominujące wnętrze stłoczone pyszczki. - Zrobiłem każdą z ewolucji, żebyś złapał je wszystkie. Jeżeli nie spróbujesz co do jednego, zaprzeczysz najważniejszym podstawom pokemonów. Tego młodsze rodzeństwo ci nie wybaczy.
Znów zamilkł; pamiętał o grze, pamiętał o tym, że wisiało nad nimi fatum odpowiedzialności za swoje historie - i określenia. Dlatego aż nazbyt sumiennie dobierał pytania. Kusiło go, aby zahaczyć o kolejny dobry moment, o coś, co byłoby w stanie wprowadzić w rozmowę przynajmniej iskrę rozbawienia, ale nim zdążył przegryźć język, usłyszał własny ton.
- Czego sam nie możesz sobie wybaczyć, Sean?



従順な


Warui Shin'ya

Rimura Sean and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Rimura Sean

Czw 6 Lip - 0:18
Parsknięcie poprzedziło niemożliwy do stłumienia, ale i życzliwy śmiech. Jego brzmienie zostało stłumione przysuniętą do ust ręką, jakby starał się nieudolnie ukryć swoje rozbawienie. To zabawne, że Shin’ya w ogóle próbował znaleźć jakiś bardziej przystępny argument dla tego, że mieszkańców Nanashi traktowano tak, a nie inaczej, choć wcale nie musiał. Były rzeczy, do których z czasem przyzwyczajano się, bo tak już po prostu było. Do niewygody przywykało się w równym stopniu, co do wygody – Rimura przegrał tę życiową loterię, ale godził się z tym, że wylądował po tej gorszej stronie społeczeństwa. Tak go nauczono; brał przykład z rodziców, chociaż prawdopodobnie wiedział, że udawali, że to, co mają, w zupełności im wystarcza, bo tak postępowali dobrzy rodzice.
  — Myślisz? — spytał przy ostatnich już podrygach wesołości, która wstrząsała ramionami, na których ciężko osiadała skórzana kurtka. — Naprawdę nie musisz mnie pocieszać. Wiem jak jest, chociaż to prawda, że wyglądała zjawiskowo — przyznał, przytakując głową, by dodatkowo podkreślić ten fakt. Zdawał sobie sprawę, że po latach jej obraz stawał się coraz bardziej mglisty, ale lubił od czasu do czasu podkreślać kontury wspomnień, by przynajmniej tam, w jego głowie, była wiecznie uśmiechnięta i pełna energii; zadowolona z życia, a nie pozbawiona go, blada i leżąca bez tchu. Odetchnął głębiej, trąc jedno z oczu, w którym nagromadziła się wilgoć wcześniejszego rozbawienia. Uspokoił się i wcisnąwszy ręce do kieszeni nieswojej kurtki, zwrócił twarz ku rudowłosemu. — Dzięki. To miłe — odezwał się po chwili, bo chociaż pokrzepienie nie było mu potrzebne, docenił zaangażowanie. Warui miał do wyboru to albo wypuszczenie drugim uchem tego, co właśnie usłyszał – z obu opcji wybrał tę, która zazwyczaj sprawiała ludziom więcej trudności.
  „Widzisz? Jednak jest. Siadaj.”
  Nie stało to obok odpowiedzi na jego pytanie, ale skutecznie odwróciło uwagę chłopaka. Szaroniebieskie tęczówki powoli przeciągnęły spojrzenie wzdłuż całkiem sporej kłody. Gdy przystanął na chwilę w ślad za rudowłosym, zdał sobie sprawę, że nawet cieszył się, że znaleźli się już na miejscu – od kilkunastominutowego marszu pod górkę pobolewały go łydki. Nie zrażało go nawet to, że na górze wiatr zawiewał mocniej, targając kosmykami włosów we wszystkie strony; czasem przydługa grzywka pchała mu się do oczu, które znów uniosły się ku niebu, oceniając, czy wcześniej dostrzeżona chmura deszczowa zdążyła zbliżyć się ku ich okolicy.
  Może się nie rozpada – pomyślał, gdy zajmował miejsce na wielkim pniu; zaparłszy się rękami o chropowatą powierzchnię kory, poprawił się wygodnie. Wydawało mu się, że wspomniał o deszczu na głos, nieświadomy tego, że głos ugrzązł mu w gardle w oczekiwaniu na to, co za moment usłyszy. Nie ponaglał go, bo rozumiał, że nie tak łatwo jest mówić o swoich lękach i gdy milczenie pomiędzy nimi dało mu czas na refleksję, pomyślał sobie, że te ponure pytania mogą odbić się rykoszetem i chyba powinien sięgnąć po weselszy zestaw pytań; narzucić swobodniejszy tryb rozmowy. Bo czy nie tak zaczynało się znajomości? Od ulubionego koloru? Poruszył bezgłośnie palcami, by ich opuszkami wystukać na pniu bezgłośny, nerwowy rytm. Wzrok zatrzymał na dwóch przygotowanych pudełkach, których widok sprawił, że ściągnął nieznacznie brwi. Nie wyglądały na zamówienie z restauracji, ale zawsze mógł przełożyć je do zwyczajnego lunch boxa. Ciekawość świerzbiła go w język i już chciał spytać, co ze sobą przy niósł, gdy rozchylone usta zamknęły się gwałtownie wraz z głową opadającą ja jego nogi. W pierwszym odruchu spiął się, bo wziął go z zaskoczenia tym nagłym robieniem sobie z niego poduszki. Nie było żadnym zaskoczeniem to, że Sean nie przywykł do koleżeńskiej bliskości – różniła się od kontaktu z pacjentami, którzy nie rozumieli pojęcia przestrzeni osobistej. W tym przypadku trudniej było mu reagować – również dlatego, że nie rozumiał takich odruchów. Jego postawa była dużo bardziej zamknięta niż postawa Shin’yi. Różnili się, ale ktoś z ich dwójki musiał być tym, który przebijał się przez mur. Przyłapał się na tym, że wcale mu to nie przeszkadzało, chociaż ciało wciąż miał spięte – już nie dlatego, że szok nie minął, ale dlatego, że wydawało mu się, że od teraz równowaga chłopaka zależała od niego. Odruchowo chwycił za podany mu przedmiot jedną ręką, a palce drugiej wbił mocniej w głębokie bruzdy w korze. Spojrzenie tylko przez chwilę wpatrywało się w skupioną twarz chłopaka, ale najwidoczniej trochę niezręcznie było mu patrzeć na niego z góry, więc kiedy zaczął swoją opowieść, wzrok Rimury ślizgał się po otoczeniu, jakby szukał sobie mniej krępującego punktu zaczepienia, co tylko żenowało go jeszcze bardziej. Co kilka zdań przytakiwał, w pełni skupiony na jego złożonej odpowiedzi i chyba tylko to uratowało go przed skonfundowaniem, które mogłoby odmalować się na twarzy charakterystycznym pąsem. Im dalej brnął w temat, tym Sean coraz mniej przejmował się ich wspólnym siedzeniem na gałęzi, bo skupianie się na tym nie było ważne – ważne było to, że Shin bał się zapomnienia i gdy opisywał je w tak obrazowy sposób, szatyn też zaczynał się tego obawiać.
  „Rozumiesz?”
  Mrugnął, wreszcie krzyżując spojrzenie ze złotymi tęczówkami.
  — Tak, chyba tak. Wydaje mi się, że jeśli coś tak mocno siedzi w twojej głowie, to musi mieć coś wspólnego ze wspo- — urwał niespodziewanie, gdy przed nosem zamajaczyło mu kolorowe wnętrze pudełka. Uniósł brwi w zdumieniu, zanim jeszcze Shin zdobył się na jakże zachęcający wstęp. Nie spodziewał się takiego obiadu i nie była to nawet ostatnia rzecz, którą spodziewał się zobaczyć w środku. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak barwną potrawą, nawet jeśli były to tylko kulki ryżowe. — Czekaj… ty je zrobiłeś? — spytał, ostrożnie ujmując pudełko, jakby bał się, że to kulinarne dzieło sztuki zaraz się rozpadnie. Nie był pewien, że się nie przesłyszał, bo trudno było mu wyobrazić sobie Shina, który przed spotkaniem spędził w kuchni długie godziny. — Tch, nie szantażuj mnie moim rodzeństwem. Powinieneś się domyślić, że będę miał problem z tym, żeby je zjeść. Wyglądają za dobrze. Nie wierzę, że lepiłeś je po to, żeby po godzinie zniknęły — rzucił ze zbolałym stęknięciem. Z drugiej strony walczył ze sobą, bo przecież nie wypadało odmówić posiłku, który ktoś dla ciebie przygotował. — Gdzie się tego nauczyłeś? — Z dziecięcą wręcz fascynacją skakał od jednej podobizny pokemona do kolejnej. Kąciki ust mimowolnie wygięły się w uśmiechu, bo jeszcze nigdy nie spotkał się z taką niespodzianką. Jeszcze przez sekundę albo dwie wydawał się całkiem beztroski. Kompletnie nieświadomy – Czego sam nie możesz sobie wybaczyć, Sean? – nadciągającej katastrofy.
  Wyglądało to tak, jakby ktoś trzasnął młotem o radosną powłokę, ale przecież i tak była z cienkiego szkła, więc wystarczył rzut byle kamieniem. Ale pytanie było jak cios wymierzony w brzuch, bo nawet poczuł, że żołądek ścisnął mu się, a wraz z tym ściskiem zniknął też uśmiech. Palce ujmujące pudełko zadrżały lekko, gdy impuls szarpnął za jego myśli ciągnąc je ku ciemniejszym zakamarkom umysłu – stamtąd mógł już jedynie niewidzącym wzrokiem wpatrywać się w wesołe pyszczki, które stopniowo zaczynały zlewać się w wielobarwną plamę. Mógł powiedzieć cokolwiek – byle pierdołę – ale uderzony tym nagłym pytaniem, nie potrafił znaleźć nic, czym mógłby podzielić się na poczekaniu. Potrzebował chwili w tej przejmującej ciemni; chwili, która obnażyła go bardziej niżby tego chciał, bo cokolwiek go trapiło, musiało być wyjątkowo ciężkie do przetrawienia. I miał rację – żałował jej – że w końcu ciężar pytań się na nim odbije.
  Kąciki ust drgnęły po chwili, gdy uśmiech stopniowo powracał na usta. Był łagodny, ale dziwnie wyuczony i sztuczny; nie dosięgał jasnych oczu szatyna.
  — Na pewno tego, że wcześniej nie miałem okazji spróbować takiego bento — rzucił żartobliwie, ale nie sposób było nie odczuć zdawkowości tonu. Sięgnął po pałeczki wetknięte do pudełka, choć zaczynał się obawiać, że kęsy z trudem przecisną się przez zaciśnięte gardło. Niepewnie tknął pierwszą podobiznę, upewniając się, czy rzeczywiście była stabilna. Potraktował go nie fair. Im dłużej zwlekał z pochwyceniem pierwszej podobizny w pałeczki, tym bardziej uderzała go ta świadomość. Zmrużył oczy; spoważniał. — Przepraszam. Nie mogę wybaczyć sobie tego, że czasem muszę kłamać, bo mam w głowie tysiące złych scenariuszy o tym, co stanie się, gdy powiem prawdę. Może zastanawiać cię, co w takim razie z tymi dobrymi scenariuszami, ale w tym przypadku nie mam żadnego. I chyba na tym skończę moją odpowiedź. Nie zaprosiłeś mnie tutaj, żebyśmy spędzili ten czas w ponurej atmosferze — uwieńczył odpowiedź znaczącym odchrząknięciem, bo jego głos zaczynał wybrzmiewać coraz słabiej, jakby niewidzialna pętla nie tylko zaciskała się na jego szyi, ale też ktoś zaczął brutalnie za nią szarpać.
  — Masz jeszcze jakieś zaskakujące umiejętności, o których powinienem wiedzieć w trosce o moją szczękę? — zmienił nagle tor rozmowy, choć bez swobody. Ostrożność tonu wskazywała na to, że nie był pewien, czy Waruiemu odpowiada taka kolej rzeczy i czy chce kontynuować tę grę. Pałeczkami ujął podobiznę Eevee’go, by w oczekiwaniu na odpowiedź, wsunąć przysmak do ust.

Rimura Sean

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku