Hanami | Rimura - Warui |
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Warui Shin'ya

Czw 17 Sie - 2:44

Widział zaangażowanie z jakim pochłaniano jego historię; choć nie powiedział tego na głos, zdecydowanie wydawał się zadowolony z odbioru, tego ślepego oddania opowieściom, które wcale Rimury nie dotyczyły i które równie dobrze mogły zostać uznane za płaskie. Normalne, że brak emocjonalnego ładunku dawał się we znaki; łatwo to było pojąć. Niejednokrotnie, gdy wreszcie przyznawał się do czegoś, ciężar dźwigany latami nagle okazywał się przesadzony. Wyrazy i określenia umniejszały takim rzeczom. Wspomnienia stawały się żenujące. Marzenia małe. Ostre słowa rozmazane jak tusz. Umysł zaczynał wtedy mrowić, jakby przez synapsy przechodziły spięcia, bo oczekiwanie było nie do zniesienia. Nawet bardziej niż kulminacyjny moment, gdy dostrzegało się w oczach słuchacza powątpienie, a na lekko wykrzywionych ustach z grzeczności przemilczane: "to wszystko?". U Seana nie dało się zobaczyć żadnej z tych reakcji. Jako pracownik w szpitalu psychiatrycznym miał pewnie do perfekcji wyszlifowaną zdolność przybierania różnych masek, ale nawet jeżeli faktycznie tak było, robił to wystarczająco naturalnie. Shinowi tyle wystarczało; namiastka ewentualnej, fałszywej uprzejmości, wyglądającej prawdziwie na tyle, aby móc w to uwierzyć. Moszcząc sobie więc miejsce na jego kolanach, przypatrywał się chłopakowi nawet mimo rażącego nieba. Słońce kuło w oczy, zmuszając powieki do mocniejszego przymknięcia, w kącikach szczypało od intensywności barw. Promienie były równie jasne jak nagły uśmiech wyginający wargi.
- Nie mów, że jesteś zaskoczony.
Zaszeleściło, kiedy unosił rękę, wystawiając jeden z palców. Zaraz potem dołączył do niego drugi w geście victorii, ale wygrana nie miała tu nic do rzeczy, zwłaszcza, gdy przypomniał zasady gry.
- To już drugie pytanie, które zadałeś w jednej turze - w ton głosu wplotło się rozbawienie, choć twarz próbował ściągnąć w nieoczekiwanej powadze. - Ale ponieważ grasz inauguracyjnie, odpuszczę ci. Tylko ten raz. W zamian po prostu zjesz, bez żadnego stękania. Będzie dobre. Obiecuję.
Może niewiele się różnił od tej wersji siebie, o której niedawno opowiadał. Zestrojenie obecnej postawy z dzieciakiem odgrywającym sceny na opuszczonym placu dawało efekt sporych podobieństw. Przede wszystkim nietrudno było sobie wyobrazić błysk w ślepiach sześciolatka wygrywającego z bandą starszych od siebie dzieciaków. Błysk podobny do tego, który przemknął wzdłuż źrenic Shina jak spadająca gwiazda; blask pełen infantylnej dumy za pochwałę. Krótką chwilę mógł się pławić w luksusach bycia docenionym, nawet jeżeli powodem były raptem dwa zdania na krzyż, zachwalające wygląd pospolitych ryżowych kulek.
Iskra zadufania przemknęła jednak równie prędko jak się pojawiła, gdy padły kolejne słowa towarzysza. Przez moment wydawało się, że nie powie nic więcej. Nie tylko nie rozwinie zdania, ale pominie je w tak oczywisty sposób. Gra, w przypadku złamania zasad, nie wiązała się z konsekwencjami na całe życie, jednak w jakiś niepojęty sposób działała na innym poziomie niż pozostałe zabawy. Miała w sobie coś, co powodowało napięcie; co zmuszało, aby mówić prawdę lub jawnie pokazać, że się kogoś okłamało. Myśl, że Rimura miałby wywinąć się od odpowiedzi w tak niedorzeczny sposób wywoływała spięcie, które ustąpiło dopiero na dźwięk roztargnionego "przepraszam". Tkanki rozluźniły się zaraz po tym, choć pewien rodzaj ściągnięcia wciąż im towarzyszył, jakby niepewność nie puściła do końca, zalegała w pamięci, gotowa ponownie złapać za linki.
Im jednak dalej w wyjaśnieniach brnął Sean, tym mniej prawdopodobne było, że tak się stanie. Słyszeć o kłamstwach, o czymś tak znajomym, to jak zawiązanie nowej nici porozumienia. Skupiony wzrok nieustannie sondował twarz drugiego chłopaka, nawet jeżeli kąt był niewygodny do odczytywania jego emocji - przynajmniej tak długo, jak długo nie kierował oblicza w dół. Nie przerywał mu, a żeby nie za bardzo rozpraszać, praktycznie się nie ruszał. Dusił w sobie nadmiar energii, upychał ją w odmęty samego siebie, byle nie naruszyć kruchej podstawy budowanej za pomocą durnej gierki.
- Zaprosiłem cię tutaj - wtrącił się niemal od razu; Rimura skończył i starczyło nabrać wdechu - żeby cię poznać. Atmosfera nie jest taka istotna. Gorsze tematy też zbliżają.
Czasami bardziej niż wiecznie pozytywne, choć Shin nie wydawał się szczególnie zły, kiedy jego rozmówca złapał za wajchę i pociągnąwszy za nią, zmienił tor jazdy ich rozpędzającego się pociągu.
- Pytasz czy umiem komuś przywalić, czy bardziej chcesz wiedzieć jak sobie radzę z całowaniem?
Rozbawieniu towarzyszył ruch głowy, gdy pokręcił nią w niedowierzaniu. Zanim jednak Sean zdążyłby zareagować, wraz z szelestem górującego nad nimi drzewa padło zaczepne:
- Żartuję. Nie mam żadnych wielkich zdolności. Właściwie gotowanie wychodzi mi znośnie, w bijatyce jestem raczej marny, w całowaniu pewnie też. Ale skoro o umiejętnościach mowa. Jaką i dlaczego chciałbyś posiąść?
Nadgarstek uniósł się raz jeszcze, rzucając cień na spoczywające na brzuchu rudowłosego, nietknięte bento - i to w jego intencji drgnęła zresztą dłoń.
Grzbiet ręki musnął pierś Rimury, jakby w ogóle istniała potrzeba, by zwrócić na siebie uwagę. Shin poklepał go tak dwukrotnie, zaraz rozchylając nieco usta. Nie dodał nic więcej, jakby przekaz, by go nakarmić, i bez słów był oczywisty.



従順な
Warui Shin'ya

Rimura Sean ubóstwia ten post.

Rimura Sean

Pią 25 Sie - 12:38
Nie mów, że jesteś zaskoczony. Ale był. Zaskoczony i pełen niewypowiedzianego na głos podziwu, choć ten z pewnością dało się wyczytać z jasnych tęczówek mieniących się czymś na skraju urzeczenia, z jakim przyglądał się temu dziełu.
  — To dość nieoczekiwane. Ale powinieneś pomyśleć nad założeniem swojej własnej restauracji — odparł nieironicznie, krzywiąc usta w zachęcającym uśmiechu. Takim, który pojawiał się, gdy miało się ochotę kogoś szczerze do czegoś zachęcić. Nie znali się dobrze, ale z jakiegoś powodu Sean już był pełen wiary w to, że Shin miał szansę odnieść niemały sukces. Zaraz parsknął, kręcąc głową w niedowierzaniu. — To było pytanie łączone, a do jedzenia nie musisz mnie dodatkowo motywować. Doceniam, że je zrobiłeś — przyznał szczerze, końcami pałeczek przysuwając jedną z podobizn do drugiej.
  „Zaprosiłem cię tutaj, żeby cię poznać.”
  Zaśmiał się pod nosem, unosząc nieznacznie ramiona, jakby nawet jego ciało wzbraniało się przed tak prostą i oczywistą odpowiedzią. Poznać. Oczywiście. Ale spojrzenie ulokowane w twarzy Waruiego szukało potwierdzenia, że były to szczere chęci.
  — To miłe. Mam nadzieję, żenie jesteś rozczarowanynie przynudzam — dobrał słowa bardziej neutralnie. W kącikach ust czaił się ledwo widoczny uśmiech, który nadawał jego słowom nieco więcej dystansu – tak potrzebnego, by nie wyjść na całkowicie niepewnego swojej wartości. Wiedział jednak, że prawdopodobnie nie tak wyobrażano sobie przebywanie w jego towarzystwie po tym, gdy na co dzień zakładał swoją uprzejmą maskę i sprawiał wrażenie złotego chłopca, który z zainteresowaniem mógł wysłuchać każdego.
  Czy teraz też udawał?
  Trochę. Trochę mniej.
  — Huh? — wyrwało mu się, gdy uniósł brwi nieco zbity z tropu niespodziewanym pytaniem. Czy jego wcześniejsze pytanie było na tyle dwuznaczne, że wydawało się, że chodziło mu właśnie o takie umiejętności? Miał nadzieję, że nie, gdy odruchowo potrząsnął głową na boki i zaraz przeciągnął palcami po niesfornej grzywce, zgarniając ją z czoła. Wyglądał na zakłopotanego, gdy przy tych wszystkich niekontrolowanych odruchach wydał z siebie ciężkie westchnienie. — Tak, trochę źle sformułowałem pytanie — wymruczał pod nosem. Po chwili namysłu dotarło do niego, skąd wziął się ten komentarz. — Nie o to mi chodziło. Ale skoro już o tym wspomniałeś, to nie dałbym sobie tak łatwo przywalić. Musiałbyś się bardzo postarać — ostrzegł, choć nie obyło się bez rozbawienia, chociaż to dopiero stopniowo rozluźniało nieco spięty ton Rimury. — Całować też się nie będziemy, ale może jakaś dziewczyna któregoś dnia wystawi ci pozytywną opinię. Ewentualnie chłopak. Jak wolisz — skomentował, jakby czuł się w obowiązku, żeby to wyjaśnić. Głos miał pełen zrozumienia, bo chciał mu uświadomić, że nie widzi w tym problemu. Nie zamierzał patrzeć na niego inaczej.
  Nie licząc momentu, w którym dłoń obiła się o jego klatkę piersiową, a chwilę później Sean ściągnął brwi na widok rozdziawionych ust. Wyglądał na skonsternowanego nie dlatego, że nie zrozumiał niemego polecenia, ale dlatego, że nie licząc młodszej siostry, nigdy nikogo nie karmił. Bo nikt o to nie prosił. Bo ludzie z reguły radzili sobie z tym sami i nie potrzebowali pomocy.
  — Obecnie chciałbym posiąść umiejętności społeczne. Nie wiedziałem, że znajomi tak robią — stwierdził, kończąc to wyznanie cichym odchrząknięciem. Przytrzymując pałeczki i bento w jednej ręce, w zakłopotaniu podrapał się paznokciem palca wskazującego po piegowatym policzku. Wszystko w chłopaku krzyczało, że rzadko spędzał czas z ludźmi poza pracą, więc teraz, gdy jego spojrzenie mimowolnie przeskoczyło ku porcji jedzenia Shin'yi, nie odważył się sięgnąć po jego pałeczki. Przełknąwszy ślinę, która z ciężkim ociąganiem spłynęła po gardle, zastanawiał się jednak, czy z wdzięczności za trud przygotowania obiadu wypadałoby spełnić jego prośbę. Nie chciał być przecież niewdzięcznym pasożytem, ale...
  Powietrze uleciało przez lekko rozchylone usta w niemalże bezgłośnym westchnięciu.
  — Usiądź. Udławisz się, jedząc na leżąco — polecił, uznając to za dość sensowny argument. To nie tak, że przeszkadzał mu ciężar głowy Waruiego na kolanach, ale na pewno miał rację co do tego, że nie powinien jeść w tej pozycji. Rimura nie brał pod uwagę tego, że jego wskazówka mogła zabrzmieć dwuznacznie – usiądź i wtedy to zrobię.
  — Chciałbym być bardziej asertywny. Czasem ciężko mi odmawiać i nawet jeśli zdaję sobie z tego sprawę i próbuję przekonać samego siebie, że następnym razem sobie na coś nie pozwolę, cóż — uciął, zataczając ręką niewidzialne koło w powietrzu, jakby ten gest miał moc dopełnienia zdania, symbolizując zataczającą się historię. Po chwili zmarszczył lekko nos, a na jego twarzy pojawiło się zastanowienie. — Jest coś, co cię krępuje? — rzucił nagle, korzystając ze swojej kolejki. — Wydajesz się bardzo otwarty w kontaktach z ludźmi, stąd to pytanie. Nie martw się, nie wykorzystam tego przeciwko tobie.

Rimura Sean

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Wto 19 Wrz - 21:24
- Powinieneś pomyśleć nad założeniem swojej własnej restauracji.
Szczęk obijających się o siebie talerzy, szum przelewanej przez zmywak na zapleczu wody; stukot butów przemykających wzdłuż parkietu i tac pełnych pobrzękujących kostek lodu wypełniających soczyście kolorowe napoje. Zapach jedzenia unoszący się wstęgami tak intensywnymi, że niemal widocznymi dla oka. Sensoryka wchodząca na zupełnie nowy poziom; oczy lśniące wilgotnym urzeczeniem i ślad głębokiego smaku na czubku języka. Skłamałby twierdząc, że o tym nie myślał; że czasami, gdy ciężar betonowych bloków łamał mu paznokcie do krwi i gdy kolejny strup zrywał się z tkanki pogłębiając tylko przyszłą bliznę, że właśnie wtedy przez głowę nie przedzierał się huragan frustracji; śmiała wizja, w której nie musi więcej kopać w brudnej ziemi, wracać o jedenastej w nocy od butów po włosy w białawym pyle albo grudach gleby. Wszystkie dania byłyby skrupulatnie przygotowywane, wpierw tylko przez niego, a później, gdy knajpa rozrosłaby się do przyjemnej restauracji, przez wprawionych kucharzy. Mrzonka była jednak równie ulotna co błysk w jasnych ślepiach. Musiał pogrzebać głupie marzenia z równą łatwością z jaką świat pogrzebał jego.
Ale w zamian szukał luk w systemie - i odnajdował je. Potrafił dzięki temu uszczknąć dla siebie odrobinę normalności, jak choćby teraz, gdy z gardła ciemnowłosego wyrywał się cichy śmiech, gdy jego szczupłe ramiona, wyrobione ciężką pracą w szpitalu, drgnęły nieznacznie, jakby próbował się nimi zasłonić przed własnym rozbawieniem. Sam się uśmiechnął, choć w kącikach pogłębiających krnąbrność czaiło się coś jeszcze. Coś mniej wesołego.
- Nie przynudzasz.
Przynajmniej zapewnienie nie ucierpiało na szczerości; Shin rzeczywiście był ciekaw, co jakiś czas, gdy Sean milknął, zaczynając się wiercić. Włosy ocierały się wtedy z ledwo słyszalnym szelestem o skryte pod materiałem spodni uda drugiego chłopaka, twarz obracała bardziej w kierunku jego brzucha albo centrowała ku niebu, poruszał się, gdy było zbyt spokojnie i zamierał jak posąg, gdy Rimura zaczynał mówić. Chłonął wtedy każdą głoskę, wysupływał tonację z hałasu otoczenia. Świst wiatru nie mógł zagłuszyć jego szeptu, a melodyjność górujących nad nimi gałęzi - mamrotu.
Trochę źle sformułowałem pytanie.
- Trochę specjalnie łapię cię za słówka, sztywniaku.
Wiedział przecież, że nie o to mu chodziło, choć tak poważna reakcja na żart wydawała mu się równie zabawna, co sam dowcip. Dla wielu Sean mógł okazać się zbyt zdystansowany; obleczony tak wielką i grupą warstwą ochronnej skorupy, że nikt nie dostrzegał co jest wewnątrz. Kopanie przez kilometry brudu tylko po to, by później, być może, rozczarować się zawartością, dla wielu oznaczało wykluczenie w przedbiegach. Nie chciało im się, skoro nie znali wartości nagrody i nie mogli porównać jej do ewentualnych strat. Shin był natomiast przyzwyczajony; może w pewien irracjonalny sposób właśnie dlatego los popchnął go ku łopatom, których sztych wydrążał rowy ciągnące się, czasami, całkiem głęboko. Dlatego palce, którymi ciągle muskał Rimurę, były czerwono-brunatne od zakrzepów i stąd silne barki, na których bez problemu niejednokrotnie dźwigał wagę ich rozmowy.
Nawet jeżeli musiałby się bardziej postarać.
- Czyżby? - krótki chichot i przymrużenie porażonych słońcem powiek. - Trzeba kiedyś spróbować swoich sił. Może nawet dałbym ci fory. Dla tej ładnej buźki należy się rabat. - Protekcjonalny wydźwięk, mimo wszystko, nie miał w sobie nic niestosownego. Używane przez Shina sformułowania, nawet jeżeli nadające rozmówcy pewnych zniewieściałych cech były jednocześnie zbyt zaczepne. Łatwo było przez to rozgryźć, że się droczył; że gdyby przyszło co do czego, a wokół pojawili się żądni opinii gapie, nigdy nie rzuciłby w tłum, że Sean ma ładną buźkę. Zastąpiłby to mniej figlarnym określeniem. Teraz jednak w widoczny sposób, jak gimnazjalny gówniarz, narzucał Rimurze widmo ciągnących się w nieskończoność przekomarzań. Nie pokwapił się nawet o to, czy nawiązał w rozmowie do prawego sierpowego, przy którym musiałby się postarać, czy jednak do drugiej części - błądzący po piegowatym obliczu spojrzenie Shina mogło równie dobrze zahaczać o jego usta, jak o policzek.
Przywołać go do porządku mogło już tylko Sensō. I lekkie, choć stłumione w porę zaskoczenie, że towarzysz nie posiadał społecznych umiejętności. Chciał mu przypomnieć, że nie bez powodu pracował, gdzie pracował. Warui właściwie nie miał pewności na ile Rimura sprawdzał się w swoim fachu, ale przynajmniej jeden incydent - z bezimiennym dzieciakiem znalezionym na terenie budowy - przekonał go co do tej empatycznej natury. Być może stanowiło to cegiełkę, na której budował swoje niegasnące zaintrygowanie. Umacniał fundamenty, niezrażony stale zachowanym dystansem. Nawet teraz, gdy znajdowali się tak blisko, gdy czuł woń jego ubrań za każdym podmuchem wiatru i gdy ciepło przyjemnie grzało kark, został sprowadzony do rangi ledwie znajomego.
- Usiądź.
Jęk jaki wyrwał mu się z gardła brzmiał kompletnie marnie. Dłoń, cały czas przytknięta do piersi Seana, zsunęła się po ocieplonej słońcem koszulce jakby nagle opadła z sił. Raz jeszcze przegrał bitwę; czuł to w mrowiących opuszkach, w wargach, które lekko zacisnął z niestosownej porcji frustracji, ale jednocześnie wiedział, że to jeszcze nie koniec całej wojny. Przepędzono go, bo stracił już wszystkie pociski, ale przecież mógł się wycofać i uzupełnić asortyment. Nie pokrzepiało to tak bardzo jak chciał, ale pomogło dźwignąć się do siadu bez dalszych dziecinnych protestów. Palcami poprawił spłaszczone od leżenia kosmyki; rude pasma od razu zaczęły posłusznie odginać się w różne strony, zawinięte jak liście kwiatów.
Drugą ręką przytrzymał swoje bentō, zaglądając w porcję z o wiele mniejszą chęcią niż wtedy, gdy w źrenicach Rimury wyłapał przyjemny dla jego pracy podziw. Sięgnął jednak po pałeczki i ułożył je w stabilnym chwycie, krańcami nadrywając powierzchnie ryżowych kulek, niszcząc słodkie pyszczki. Bardziej bawiąc się jedzeniem niż je konsumując.
- Mnóstwo rzeczy mnie krępuje. Komplementy, powaga... uzewnętrznianie się. - Przeciął czubkiem sam środek czoła umbreona, miażdżąc dekoracje i ogromne, migdałowe oczy. - Reaguję wtedy nerwowo. Wiesz. Śmiechem i durnymi żartami. Nigdy nie zauważyłeś? - Przyznanie się do tego miało w sobie coś, co zakrawało o zaskoczenie; jakby naprawdę nie dowierzał, że Sean ani razu nie dodał dwa do dwóch. Przyjrzał mu się dla pewności, nieco obracając w jego kierunku. Nie do końca pojmował skąd ta stała potrzeba znajdowała się blisko; i frontem. Wydawało mu się to naturalną koleją rzeczy, jakby lgnął do niego z intensywnością przeciwnych biegunów magnesu. - Moja dziewczyna uznała, że kiedy łapie mnie wstyd, zaczynam ironizować, żeby rozmówca poczuł się skrępowany bardziej ode mnie. Może rzeczywiście tak jest. - Wykrzywione wargi drgnęły. - Była kurewsko mądra, nie wiem nawet, dlaczego się ze mną spotykała.
Odłożył lunch jakby nagle stracił apetyt. Między lekko rozchylonymi w kolanach nogami dostrzegł świeże źdźbła trawy; jedno z nich zerwał, łokciami wspierając się na udach i skubiąc wydartą glebie wstążkę pełną żywych włókien.
- Chciałbyś coś zrobić? - pytanie padło po chwili, zmiął już górną część pochwyconej zieleni w cienki rulon. - Coś, czego chciałbyś doświadczyć, ale się boisz, nie masz funduszy albo nie wiesz jak za to się zabrać?



従順な
Warui Shin'ya

Rimura Sean ubóstwia ten post.

Rimura Sean

Czw 12 Paź - 16:45
Nie przynudzasz – zapewnienie nie obyło się bez pozostawienia po sobie przynajmniej śladu wątpliwości. Chociaż Shin’ya wydawał się bezpośredni w każdym tego słowa znaczeniu, Rimura znał ludzi aż za dobrze. Często, gdy przychodziło co do czego, wybierali uprzejmość – przynajmniej wobec tych nieszkodliwych osób. Sean z kolei był przekonany, że niczym Waruiemu nie zawinił, dlatego jakaś jego część – ta ziejąca niepewnością siebie – trzymała się przekonania, że nie był najlepszym towarzystwem. Ale pokiwał głową, jakby niemo chciał zakomunikować „to dobrze”; pozwolił też by cień uśmiechu na ułamek sekundy przeciął jego usta, formując się w coś na kształt ulgi. Nie było żadnego konkretnego powodu, dla którego miałby przejmować się tym, by dobrze wypaść w towarzystwie, ale nieprzyzwyczajony do zaproszeń i własnoręcznych niespodzianek, czuł się, jak pasożyt żerujący na czyjejś dobrej woli. Zaczynał zastanawiać się, czy w najbliższej przyszłości powinien się jakoś odwdzięczyć, ale nie miał żadnych talentów manualnych, ani też nie dysponował wystarczającą ilością środków, by od tak szarpnąć się na dziękczynny prezent.
  Wyprostował się nieznacznie, jakby jego ciało mimowolnie starało się dopasować do określenia sztywniaka. Nawet przez myśl nie przeszło mu, by poczuć się urażonym, bo teraz czuł, że jedynie pogorszył sprawę przez to, że nie zrozumiał głupiego żartu. Zacisnął palce mocniej na trzymanych pałeczkach i wciągnął powietrze nosem, by zaraz z cichym świstem wypuścić je przez lekko rozchylone usta.
  — Czyli jednak trochę przynudzam — stwierdził, gdy na własną rękę połączył ze sobą wszystkie kropki. Przechylił głowę na bok, tym razem przyglądając się Shinowi z nieco większą uwagą, jakby właśnie uruchamiał w swojej głowie wykrywacz kłamstw. — Teraz muszę bardziej uważać na to, co mówię. Kto wie jakie jeszcze podteksty ze mnie wyciągniesz — w głosie chłopaka nie było już wcześniejszej sztywności. Spięte barki rozluźniły się, osuwając się nieco niżej, o ledwo zauważalne milimetry. Wyglądało na to, że wbrew słowom wcale nie zamierzał pilnować się aż tak bardzo, jakby krok po kroku zaczynał rozumieć zasady funkcjonowania rudowłosego, choć diametralnie się od siebie różnili. Ale może tak było lepiej? Gdyby trafił na kogoś zbyt podobnego do siebie, prawdopodobnie nie siedziałby teraz na prawie bezludnym wzgórzu gdzieś na krańcu miasta, nie wdychałby świeżego powietrza, które swoimi słabymi powiewami czesało włosy, które raz po raz zmieniały swoje położenie na chłopięcym czole. W gruncie rzeczy ani jemu, ani jego sobowtórowi nie przyszłoby do głowy, by wybrać się w takie miejsce. Szkoda, bo było tu całkiem przyjemnie. Na pewno inaczej niż zwykle.
  „Dla tej ładnej buźki należy się rabat.”
  Rimura wywrócił oczami z ciężkim westchnięciem, ale to tylko potwierdzało fakt, że tym razem zrozumiał uszczypliwość skrywaną za maską komplementu.
  — Robisz to specjalnie, prawda? — spytał czysto retorycznie, celując pałeczkami w podobiznę Vaporeona. — I nie rozumiem, co cię tak bawi. Może nie wyglądam, ale całkiem dobrze radzę sobie z samoobroną, chociaż nazwałbym to raczej obezwładnianiem. Dlatego to ja dam ci fory i zwyczajnie odmówię konfrontacji — odpowiedział, krzyżując spojrzenie ze złotymi tęczówkami. Co uważniejszy wzrok dostrzegłby tę małą złośliwą iskrę, która zalśniła tuż nad linią wodną oka, ale spostrzegawczość nie była tu aż tak wymagana, skoro kąśliwość tonu nie była w stanie umknąć uszom chłopaka. Stopniowo na światło dzienne wychodziła zupełnie nowa cecha Seana – mimo że na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie złotego chłopca o niegroźnej aparycji golden retrievera, wciąż miał własne zdanie i świadomość własnych umiejętności. Ale jakby tego było mało, z góry założył, że próba sił dotyczyła wyłącznie walki. W końcu co do reszty Shin’ya jedynie żartował; łapał go za słowa. — Zakładam, że i tak nie jesteś bardziej nieobliczalny od pacjentów szpitala — spauzował, przez chwilę nad czymś się zastanawiając. Mimo że udało mu się pewnie pochwycić kolejną podobiznę pokemona, na razie odłożył pałeczki i odstawił bento na miejsce obok siebie. Wsunął palec wskazujący za rękaw skórzanej kurtki i bluzy pod spodem. Zawieszone nad Waruim przedramiona rzucały cień na jego twarz, gdy Rimura odsłonił naznaczone grubą, podłużną blizną przedramię. Gdyby nie to, że szrama znajdowała się bardziej na boku, ktoś mógłby uznać, że miał za sobą nieudaną próbę samobójczą. — Widzisz? — Postukał opuszką palca w blade zgrubienie na skórze. — Brak walki na ostre przedmioty to chyba jedyne fory, jakie jestem w stanie przyjąć.
  Nie dał rudowłosemu zbyt wiele czasu na przyjrzenie się szramie, bo zaraz na nowo naciągnął na nie materiał i sięgnął po pudełko z jedzeniem. Pierwszy kęs smakował na tyle dobrze, że w gruncie rzeczy miał ochotę sięgnąć po następny. Biorąc pod uwagę to, jak rzadko miewał apetyt, było to dość niecodzienne zjawisko.
  Słysząc zbolały jęk, pokręcił głową na boki, robiąc to i z dezaprobatą, i z niemą deklaracją, że nie zamierzał zmienić zdania w tej sprawie. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo mu na tym zależało, ale nie rozumiał też wielu innych rzeczy i był przekonany, że czekało na niego jeszcze więcej tego, czego nie będzie rozumiał, bo Warui był zagadką, nawet jeśli sprawiał wrażenie kogoś, kto nie ma problemu z mówieniem o samym sobie. Gdyby miał opisać go jednym słowem, wybrałby chaos. Czemu? Bo mimo wszystko z chaosu w końcu coś powstawało i nawet ta tona nieskładnych cech wreszcie nadawała czemuś lub komuś jakiś konkretny kształt.
  Kto by pomyślał, że pierwszym z tych kształtów będą kompleksy.
  Ciemnowłosy zmrużył lekko oczy w przejawie drobnej podejrzliwości, gdy z ust rudowłosego padła kompletnie niespodziewana odpowiedź. Milczał przez moment, jakby zastanawiał się, czy faktycznie tak było; jakby wracał pamięcią do momentów, w których chłopak zachowywał się w opisany sposób. Przez te kilkanaście sekund znów robił to, co go krępowało – był poważny.
  — Nie patrzyłem na to w ten sposób — przyznał wraz z łagodniejącym wyrazem twarzy. Przestał snuć w głowie konspiracyjne teorie. Najwidoczniej przestał też zwracać uwagę na notoryczne przysuwanie się do niego, jakby po kilkunastu minutach spędzonych z głową Shin’yi na kolanach, dziwniejsze byłoby to, gdyby usiadł na drugim końcu pnia. — Z drugiej strony to ty zaproponowałeś grę w pytania, a to z góry wiązało się z koniecznością uzewnętrzniania się. Nie miałem powodu, by twierdzić, że to dla ciebie niewygodne — zauważył i swoim zdaniem zrobił to całkiem słusznie. Gdy jednak wskazano mu palcem realny problem – nie wiem nawet, dlaczego się ze mną spotykała – zaczynał widzieć Waruiego w zupełnie nowym świetle. — Nie jesteś głupi — zaoponował praktycznie od razu. Nawet nie zorientował się, że zabrzmiało to bardziej zapalczywie niż by tego chciał. — Mam na myśli to, że nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś mądry się z tobą spotykał. Jasne, może czasem porywasz się do robienia kompletnie nieprzemyślanych rzeczy – jak z tym dzieciakiem – ale w gruncie rzeczy sam jesteś mądry. Wydaje mi się, że to, że twierdzisz, że jest inaczej już samo w sobie o tym świadczy. Mogłem nie zauważyć, że twoje żarty i śmiech to mechanizm obronny, ale na pewno zauważyłem, że jeśli porywasz się na coś… no, głupiego, to robisz to w dobrej wierze. — Wzruszył ramionami. W którymś momencie swojego pokrzepiającego wywodu, przyglądał się już wyłącznie zawartości pojemnika, jakby jego słabym punktem było samo komplementowanie. Za późno dotarło do niego, że zrobił coś całkowicie bezużytecznego, ale najwidoczniej poczuł się w obowiązku, by naprostować ten fakt.
  Wpakował sobie do ust kolejny kęs ozdobionego ryżu, choć było za późno na uciszanie samego siebie. Teraz tylko mógł zajeść własny wstyd.
  „Chciałbyś coś zrobić?”
  — Sam nie wiem — odpowiedział po kilku sekundach, gdy już przełknął kolejną podobiznę w całości. — Może wrócić do Kanady? Może trochę idealizuję jej obraz w swojej głowie, bo minęły wieki, odkąd ostatnio tam byłem, ale wydaje mi się, że życie tam byłoby prostsze niż w Nanashi. Nie twierdzę, że to coś niewykonalnego, ale na pewno zabieranie się za to to kwestia kilku lat — wyjaśnił, choć nie brzmiał na kogoś, kto robi sobie szczególne nadzieje. Na barkach dźwigał balast dużo większy, niż ten, który chciał odsłaniać przed światem. — A ty? Tak, to kolejne pytanie. — Zerknął na niego z ukosa.

Rimura Sean

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Sob 18 Lis - 2:46
Czyli jednak trochę przynudzam.
Pokręcił głową. - Nie. - Kategoryczność niemal wcięła się w słowa Seana jak nóż w rozmiękczoną słońcem kostkę masła. - Sztywniackość nie jest oznaką nudy. Można się dobrze bawić przy kimś kto ma prosty kręgosłup moralny i twardo trzyma się zasad. Zwłaszcza jeżeli tworzysz opozycję. Docieranie się to niezła zabawa. - Sądził, że to normalne. Logiczne. Gdyby negujące się charaktery nie stanowiły tak dobrych duetów, nikt nigdy nie brałby ślubu z własnym przeciwieństwem, nikt nie ciągnąłby przyjaźni przez dekady mijające jak minuty i nie żywiłby tak entuzjastycznego zainteresowania wobec obcości. Shin'ya takich osób był ciekaw jak dziecko, które pierwszy raz zobaczy nową bajkę. Po swoim sobowtórze wiedziałby czego się spodziewać, podobnie jak poznane zakończenie filmu nie wywołuje zaskoczenia, i dopiero to mogłoby prędko przerodzić się w mozolność i nieciekawość. Tymczasem Rimura, ze swoim stoickim, skrytym sposobem bycia, stanowił dla niego importowany zza granicy łakoć. Domyślał się, że będzie słodki, ale jaki dokładnie w smaku? Szeleszczący papierek nie zdradzał takich konkretów, a na pewno nie dawał potwierdzeń ewentualnym spekulacjom. Nic nie mówiły pozorne kontury, bo prawdziwa forma mogła okazać się zniekształcona przez opakowanie, a nazwa firmy przecież nic szczególnego nie sugerowała odnośnie cukierka. Krok po kroku mógł się jedynie przymierzać do tego, aby wyłuskać zawartość i położyć na języku, sprawdzając, czy smak przypadnie do gustu. Być może nie. Czasami wierzchnia czekolada okazywała się zbyt przecukrzona albo za gorzka, miała w sobie sztuczność lub dodano do niej szczyptę znienawidzonego ananasa, którego towarzystwo od razu obrzydzało całość. Relacje działały pod dyktandem podobnych zasad, choć były znacznie bardziej zróżnicowane niż oferta słodyczy jakiejś fabryki. Tak czy inaczej nie zawsze to, co cieszyło oko, zadowalało też resztę zmysłów. Shin wydawał się co do tego przekonany z niezłomnością woła, dlatego zdawał się gotowy do walki, gdyby Sean raz jeszcze uszczuplił potęgę swoich dobrych cech.
Mówił rzeczywiście o wiele mniej od niego; skąpy w gestach, słowach, nawet w uśmiechach, prezentował się jak ktoś przyprowadzony tutaj za karę. W kamiennej, nienagannej postawie przeżuwał kolejne kęsy przygotowanego posiłku, większość wyrazów w dialogu dobierając tak, aby wypaść w porządku. Niczym nie urazić. Nie wywołać zniesmaczenia. To pewnie cechy nabyte przez miejsce pracy, chociaż rudowłosy mógł tylko zgadywać, co było tego powodem. Podstawienie Rimury pod mur wydawało się równie trudne co zmuszenie go, aby opuścił tereny zakładu i przyszwendał się na jeden wieczór w lokację zapomnianą przez samych bogów.
Oczywiście więc, że robił to specjalnie. Wiele ze swoich planów dumnie wykonywał zaraz po ich skrystalizowaniu. Czaiły się jak rój much. Starczył gwałtowniejszy ruch, aby wyrwały się do lotu, swoim denerwującym bzyczeniem nie pozwalając skoncentrować się na niczym innym. Musiał zwrócić uwagę na nie; na pomysły. Czasami idiotyczne, wywołujące konsternacje i westchnienia dezaprobaty, ale bywało, jak dzisiaj, że dawały pewien rodzaj przyjemnej sielankowej otoczki. Uśmiechnął się więc jedynie w odpowiedzi, by lada moment parsknąć na otrzymanie forów. Nie skomentował tego; nie chciał albo uważał temat za zamknięty. Ile można się licytować? Był niemal pewien, że ich siła jest porównywalna, ale koniec końców: jego zdecydowanie większa. Domyślał się, że Rimura może nadrobić techniką, podczas gdy on szarpałby na oślep, instynktownie i barbarzyńsko, jednak koniec końców to nie byłaby pierwsza jego bójka, a z niektórych wychodził zwycięsko.
Lubił zresztą sposób, w jaki się o nim wypowiadał. Sean był kantem dłoni przytkniętym do zaparowanej szyby. Zamaszystymi, pracowitymi ruchami ścierał ze szkła mleczne opary, uzewnętrzniając to, co kryje zwierciadło. Starał się oczyścić wizerunek namolnego chłopaka, który uparł się i podążał za nim jak cień; wydawało się, że rzeczywiście wierzył w jego niewinność. Brak nieobliczalności, dziecinną łagodność. Nawet mógł mieć rację. W innych czasach, w świecie bez wypadków samochodowych spowodowanych zazdrością i bez złowieszczo skrzypiących, drewnianych stopni, na których zostaje krew z wybitego kręgu szyjnego samotnej kobiety, byłby dokładnie takim obrazem. Byłby delikatniejszy. Bardziej empatyczny. Byłby nawet zaskoczony blizną wyłaniającą się spod bluzy. Teraz też próbował pokazać szok, ale jedynie mocniej przymrużył oczy, trochę wykrzywił usta. Nie potrafił udawać, że widok jest dla niego nowy i niepojęty. Nie dał rady wykrzesać z siebie nic ponad przyjrzeniem się podłużnej szramie; bruździe, która nie pasowała do piegów na twarzy rozmówcy, do jego spokojnego tonu i jasnej karnacji. Rimura zasługiwał na więcej bezpieczeństwa i protekcji, na skórę, która nie będzie zmuszona przyjąć żadnych ciosów i na przyjaciela, który byłby tym wyznaniem szczerze zmartwiony.
Shin bywał rozdrażniony. Tym faktem, że nie sprostał banalnemu zadaniu. Że nawet teraz, gdy tak świetnie odgrywał najskrajniejsze role, w pół sekundy z płaczu przechodząc w wybuch śmiechu, nie znajdował skóry, którą mógłby na siebie naciągnąć w towarzystwie Seana. Chciał znaleźć odpowiedni balans, ale w gruncie rzeczy po co? Na to też nie znał odpowiedzi. Codziennie rano, gdy budzik przeszywał skacowany snem umysł i gdy próbował przeciągnąć palcem po ekranie, aby wyciszyć jazgot natrętnego dzwonka, jednocześnie starał się wyprzeć rozczarowanie, że poza powiadomieniem o dzisiejszej pogodzie, na wyświetlaczu nie widnieje nowa wiadomość. Żadnego "dzień dobry" ani "jak się czujesz?". Miesiące umacniania fundamentów tylko po to, aby ktoś przeszedł obok nich z lekceważącą bezwzględnością, czasami, gdy był za głośno, zaszczycając plac budowy krótkim zerknięciem, oceną potencjalnych przyszłych strat. Na nic zdawało się wyczekiwanie w recepcji pod zmęczonym okiem Betti, nie miały znaczenia wysyłane uśmiechy ani oczy skupione na celu. Koniec końców rzeczywiście to w jego geście leżało rozpoczynanie jakichkolwiek gier i to on wypadał na ich tle dziwnie. Pewnie nie było nic bardziej komicznego od kogoś, kto całe życie kłamał, by nagle przed obcą dla siebie osobą wyspowiadać się z najbanalniejszych słabości i grzechów.
Wbrew zapewnieniom musiał być więc głupi, skoro aż do teraz tak ochoczo przystępował do Sensō, biorąc w rozgrywce udział na zasadach fair play. Obracany w palcach kawałek trawy stał się w tym czasie tak zmaltretowany, że nie pozostało nic innego jak pstryknięcie go gdzieś w kłęby zarośli i sięgnięcie po nowe źdźbło. Lubił trzymać coś w rękach, kiedy nie mógł nimi dotykać rozmówcy. Mowa ciała była jedyną, którą rozumiał. Przy Seanie się nie sprawdzała. Przy nim przede wszystkim słuchał; słuchał jego sceptycznych próśb, słuchał skąpych wypowiedzi. Chłonął je z niezłomną cierpliwością, uwydatniając cechę, którą z pewnością niewielu by mu przypisało. A jednak potrafił czekać aż zasiana relacja wykiełkuje; nawet jeżeli ktoś, jak on smukłe zielsko, może ją jednym ruchem wyrwać i pozbawić dalszego wzrostu.
- Pewnie życie gdziekolwiek jest prostsze niż w Nanashi. W Kanadzie tym bardziej. - Kiedy wreszcie się odezwał, brzmiał mniej roztrzepanie; chwila na oddech i pozwolenie, by to Rimura zabrał głos, widocznie wygładziła jego chaotyczną naturę. Dalej przyglądał się ciemnowłosemu z tym samym, niesłabnącym zaintrygowaniem, ale ruchy miał mniej nabuzowane i tylko paznokieć odrywający skrawek trawy po skrawku zdradzał drzemiącą w nim nerwowość. - Powinieneś przenieść się poza slumsy. Nie rozumiem nawet co stanowi problem, a już tym bardziej, dlaczego miałbyś zostawać w tej dzielnicy, skoro nic cię z nią nie wiąże. I nie. Nie odpowiem na twoje pytanie. Odbijanie piłeczki to pójście na skróty, a na niektóre sukcesy trzeba zapracować. Pocieszę tym, że prościej wydobyć ze mnie odpowiedź niż wyjechać do Kanady. Na pewno zajmie ci to mniej czasu.



従順な
Warui Shin'ya

Rimura Sean ubóstwia ten post.

Rimura Sean

Pon 1 Sty - 21:49
Docieranie się to niezła zabawa. Rimura w widocznym zakłopotaniu potarł grzbiet nosa opuszką palca. Nie był pewien, czy przyznanie mu racji nie byłoby oznaką nietaktu albo postawienia pomiędzy nimi dość wyraźnej granicy. To jasne, że się od siebie różnili, ale ludzie mieli to do siebie, że nierzadko w różnicach doszukiwali się podziału na lepszych i gorszych. Nie było jednak wątpliwości, że w swojej wiecznej niepewności, to Sean czuł się tym gorszym, jakby do teraz wydawało mu się, że wcale nie powinno go tu być; że była to okoliczność, na którą Shin’ya powinien wybrać się z kimś innym. Z drugiej jednak strony musiał przyznać, że nie czuł się źle w towarzystwie rudowłosego, nawet jeśli od czasu do czasu krępował go swoim dwuznacznym zachowaniem – gdy kładł głowę na jego kolanach, gdy prosił o nakarmienie go pałeczkami. A to, że przyrządził dla niego jedzenie? Na usta aż samo cisnęło się pytanie, czego właściwie chce, bo ludzie rzadko zdobywają się na takie rzeczy bezinteresownie, ale wrodzona grzeczność powstrzymała go przed zagalopowaniem się za daleko. Jeśli będzie czegoś potrzebował, sam da mu znać, a on oczywiście się na to zgodzi, nie czując przy tym żadnego przymusu.
  — Pewnie masz rację. Ale ludzi zawsze musi coś łączyć. Jeśli nie charaktery, to przynajmniej jakieś wspólne zainteresowania albo poglądy. Nie wydaje ci się, że zbyt duża opozycja prowadziłaby do braku zrozumienia? — spytał nagle, mimowolnie przesuwając pałeczkami jedną z jedzeniowych podobizn. Przez chwilę wydawał się być pogrążony we własnych przemyśleniach, gdy szukał punktu zaczepienia pomiędzy nimi. Mógłby powiedzieć, że było nim to, że Warui lubił przyrządzać jedzenie, a on lubił je jeść, choć byłaby to jedynie półprawda. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jedzenie sprawiało mu przyjemność. Bento było smaczne, ale wiedział, że za moment kolejne kęsy z trudem przecisną się do skurczonego żołądka.
  Rozchylił usta, jakby olśniony nagłą, niespodziewaną myślą, ale spomiędzy warg uleciał jedynie niesłyszalny oddech, zanim te na nowo się zamknęły. Przypomniał sobie, że nie była to jego kolej na zadawanie pytań związanych z grą, ale z pewnością zamierzał zachować je na później. Choć właściwie, mimo że Sensō wciąż trwało, odczuwał coraz mniejszą presję związaną z przerzucaniem się pytaniami – nie licząc momentów, w których te stawały się mniej wygodne i musiał za wszelką cenę kombinować, co zrobić, by wypaść naturalnie i nie powiedzieć za wiele.
  Tylko dlaczego?
  Znał odpowiedź na to pytanie. Była całkiem prosta – nie ufał mu. Nie było to nic osobistego, bo na świecie nie było chyba nikogo, komu był w stanie zaufać. Już najbardziej nie ufał samemu sobie i wytrzymałości budowanej wewnątrz tamy, która – wiedział to – pękłaby, gdyby chociaż dał zerknąć komukolwiek na to, co kryło się za nią, a on wypłakiwałby z siebie całą bezsilność i nie mógłby przestać. Myśl o tym była wystarczająco silnym hamulcem, bo przecież to nie tak, że szukał litości czy choćby zrozumienia – i tak niczego by nie rozwiązały.
  „Powinieneś przenieść się poza slumsy. Nie rozumiem nawet co stanowi problem…”
  Pokiwał w milczeniu głową, wsuwając do ust kolejny kęs jedzenia, jakby wszystko było w porządku. Przeżuwał go dłużej niż pozostałe, ale oczywiście rozumiał to, że Shin nie rozumiał. Było wiele rzeczy, o których nie wiedział, więc godził się, że w przedstawionej mu wersji wydarzeń miał stać się po prostu kimś, kto nie mógł ruszyć z miejsca i marzeniom o wielkim świecie pozwalał jedynie rozwijać się w swojej głowie. Może kiedyś.

Oczywiście, że nie rozumiesz. Oprócz mnie są jeszcze trzy osoby. Nie stać mnie na to, by przenieść się poza slumsy. Nie stać mnie nawet na to, by sensownie wyjaśnić, dlaczego podjąłem taką decyzję i dlaczego nie czekam z tym do powrotu ojca. Pytasz gdzie jest? Sam się nad tym zastanawiam. Chciałbym, żeby istniało jakieś miejsce, w którym można znaleźć ludzką świadomość, która z jakiegoś powodu stwierdziła, że wybierze się na wakacje. Poszedłbym po nią od razu, bo wcale nie chciałem się przekonywać, jak ciężko jest być najstarszym bratem. Albo nawet ojcem. Każdego dnia mam dość, ale robię wszystko, bo wiem, że jeszcze bardziej nie zniósłbym myśli, że ktokolwiek mógłby ich zabrać. Oczywiście nie musisz tego rozumieć. Masz własne problemy, a te są moje. Może sam przywiązałem się nimi do tej dzielnicy, do rodzeństwa, do tego rozpadającego się mieszkania. Może tylko przesadzam, bo nadal robię za mało, a mógłbym więcej i wtedy wszyscy byliby szczęśliwsi. Jest jak jest.

  — Pewnie masz rację — skomentował jedynie, zdobywając się na krótkie parsknięcie, dzięki któremu łatwiej było mu wykrzywić usta w lekkim uśmiechu. Ten nie dosięgnął jednak jasnych oczu, w których zawsze tkwiło coś, co dawało do zrozumienia, że gdziekolwiek się nie pojawił, towarzyszyło mu jakieś utrapienie. — Któregoś dnia zadzwonię z informacją, że w moim nowym mieszkaniu trzeba pomalować ściany — dodał po chwili, starając się zabrzmieć przy tym tak, jakby Waruiemu faktycznie udało się zaszczepić w nim myśl, że ten cel był osiągalny. Może nie w najbliższej przyszłości, ale przecież nie mógł wykluczyć tej możliwości całkowicie. Kiedyś.Nie nazwałbym tego pójściem na skróty. Po prostu byłem ciekawy, czego sam chciałbyś doświadczyć. Opowiedziałem ci o czymś, czego chciałbym doświadczyć, a ty dałeś mi do zrozumienia, że może wcale nie jest to takie trudne, jak mi się wydaje. Może to samo mógłbym zrobić z twoim problemem. Gdyby mi się udało, mógłbym uznać to za dobrą rekompensatę za obiad — wyjaśnił, pałeczkami wskazując już w połowie opróżniony pojemnik. Zaraz jednak westchnął ciężko i pokręcił głową, jakby sam nie wierzył w swoją moc sprawczą ani w to, że byłby to odpowiedni rewanż. Niemniej poddał się szybko tylko dlatego, że na końcu języka wciąż miał pytanie, na które wpadł chwilę wcześniej. — Powiedziałeś, że docieranie się to niezła zabawa, ale nie zaczynasz jej, gdy już nie masz jakichś wstępnych wniosków. Jasne, może jesteś tym rzadkim typem osoby, która chce dać szansę każdemu, ale trudno mi w to uwierzyć. Możesz mnie poprawić. I wiem – to pytanie może zabrzmieć idiotycznie. Ale co właściwie zainteresowało cię we mnie albo – jak wolisz – czego dokładnie szukasz?
  Powinien spytać samego siebie, co właściwie chciał usłyszeć, ale nie miał pojęcia. Wiedział jednak, że jego głos wydawał mu się obcy, gdy rozbrzmiewała w nim lekka nuta zakłopotania, choć jeszcze przed momentem sam wypowiadał się o wnioskach wyciągniętych na temat Shin’yi. Było znacznie gorzej, gdy to siebie samego stawiało się w świetle reflektora.

Rimura Sean

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Czw 4 Sty - 21:31
Odrywał jedno włókno od drugiego. Były w swojej cienkości prawie niewidoczne, jak włosy, które trzeba ustawić pod światło, by w ogóle udało się dostrzec, że coś znajduje się pomiędzy opuszkami. Kiedy kompletnie wykańczał jedno źdźbło, automatycznie zrywał następne. Wkrótce pomiędzy butami znajdowało się już kilka martwych, oskalpowanych szczątków trawy, pod paznokcie wdarł się zielonkawy sok — krew roślin. Widząc to, Shin odrzucił ostatni maltretowany fragment fauny, i przetarł płytki, próbując je oczyścić. Słuchał Rimury. Potrafił to robić na swój szczeniacko infantylny sposób. Dzieciak wrzucony do szkolnej ławki, któremu zagwarantowano, że jeżeli zda egzamin, zda również życie. Dostanie kieszonkowe, pójdzie gdzie mu się zamarzy.
Śmiało mógł założyć, że każdy miał taki test. Jeżeli wyjdzie na plusie to przejdzie dalej. Do innych sal, innych poziomów nauczania. Pojawią się kolejne perspektywy, doktoraty będące synonimem doświadczeń, prezentacje jako udowodnienie czegoś przed kimś.
Być może naprawdę miał rację, tak jak skomentował wywód Rimura. Może wszystko było o wiele prostsze, jeżeli patrzyło się na to jak na uczelnię. Gdy wyrzucą cię z jednego kierunku, można spróbować raz jeszcze. Albo wybrać inny, podobnie jak wybiera się inną drogę, gdy poprzednie okazała się niemożliwa do przedarcia albo zakończona ślepym zaułkiem. Uśmiechnął się, ale tylko w formie naturalnej kolei rzeczy, bo dalsze słowa chłopaka wcale nie napawały go już rozbawieniem.
Powoli opuścił dłonie na szorstką korę drzewa. Czuł pod palcami chropowatość wżynającą w linie papilarne. Zignorował to, prostując ramiona i na powrót zadzierając głowę. Tylko po to, by przekrzywić głowę i zerknąć na siedzącego obok towarzysza. Jego nakrapianą piegami cerę, uciekające gdzieś stale spojrzenie. Zawsze zasnute mgłą za którą czaiło się coś ostrego — jak nóż wrzucony w opary bagnisk.
Potrafię też kłaść panele i wnosić meble — zaznaczył natychmiast, samemu starając się zabrzmieć tak, jakby ta wizja miała się ziścić lada moment. Na chwilę byli już umówieni; w tej krótkiej sekundzie wydawało się możliwym, by pewnego poranka telefon zadrżał od przychodzącego połączenia, by głos Rimury podał adres nowego lokalu. By dało się tam przyjechać w poplamionych poprzednimi remontami spodniach i w najzwyklejszym t-shircie, który również nabawi się nowych smug. Chciał poczuć intensywny, żrący zapach farb i dostrzec potężnie ogromne okno, prawie na całą ścianę, przez które do nagiego pomieszczenia przebijają słoneczne promienie.
Domyślał się jednak... nie, nie "domyślał". Wiedział to. Wiedział, że nie będzie takiej możliwości. Że przyjemne kadry stanowią mrzonki. Jedno kaszlnięcie było w stanie je rozbić w mak, jedno spojrzenie jak huragan zmiotłoby pył, nie pozostawiając śladu.
Wiesz... — odetchnął głębiej; powietrze wydawało się zaskakująco świeże, idealne do tego, aby nabierać haustów. Przesunął rękoma wzdłuż spodni, z cichym szurnięciem tarcia materiału. — Niedługo mnie tu nie będzie. — Brzmiało to tak prosto, a jednak każda głoska stawała kolczastym cierniem w gardle. Oderwał spojrzenie od chłopaka, przetaczając nim wzdłuż otaczającej ich zieleni. Ten świat pozostanie dokładnie taki sam kiedy zniknie. Te same drzewa, te same rośliny, odrośnie trawa, którą wyskubał. Będą chmury nad głowami — po prostu już nie ich tylko innych ludzi. Ktoś tutaj pewnego razu przysiądzie i otworzy własne bento. I może też zagra w swoją wersję Sensō. — Nie wiem ile mi to zajmie. Może tak naprawdę całe lata, bo za bardzo zawierzam swoim świetnym umiejętnościom i intuicji. — Wzruszył barkami. — Ale może uda się to zrobić już jutro i wtedy po prostu nie wrócę. Fukkatsu... właściwie Japonia...ten cholerny światogółem to co tutaj jest to nie miejsce dla mnie. Uparłem się, aby coś zrobić, coś dla mnie ważnego. Kiedy mi się powiedzie, nic mnie nie będzie trzymać. — Zawahał się, z lekko rozchylonymi ustami, nim wargi mu nie drgnęły w beznadziejnie niewesołym parsknięciu. — Jest... — poprawił się: była jedna dziewczyna, która uznała, że żywi do mnie jakieś mniej naciągane uczucia. To było w porządku, pewnie z wierzchu wydawaliśmy się parą świetnych przyjaciół. Ale nie mogę, i nie chcę, z nią być właśnie ze względu na to postanowienie. Może faktycznie trochę mi zajmie zanim dotrę do mety i może ten czas marnuję, bo mógłbym być z kimś, na kogo sympatię nie muszę pracować jak ostatni kretyn. Trzymam się jednak tego, że jest ta druga szansa. Po co miałaby się wiązać na tydzień albo dwa? Albo miesiąc? — Znów pokręcił głowa; jakby chciał z niej wyrzucić tak idiotyczną myśl. — I to w sumie moja odpowiedź. Wydawało mi się, że też masz coś, jakąś... — poruszył nadgarstkiem, szukając odpowiedniego określenia — ... jakąś misję, która cię tutaj trzyma. Coś, co za wszelką cenę starasz się zrealizować, ale nikomu nie możesz powiedzieć czym to jest. Prawdopodobnie przesadzam i nieźle teraz dramatyzuję, ale zwyczajnie nie chciałem, żeby ktoś taki był sam.
Połączył ich przypadek. Ale zbieg okoliczności zaczął odgrywać coraz rzadsze skrzypce. Drogi przecinały się, bo jeden z nich szukał wszystkich skrzyżowań, na których można się było spotkać. Sensowny argument nie miał racji bytu. Shin’ya koniec końców nie potrafiłby powiedzieć co dokładnie urzekło go w Rimurze. Nie była to wyszczególniona cecha albo akcja, która ich do siebie zbliżyła. Zamiast tego pewien rodzaj pulsującej, stale słabnącej aury, która działała jak zapach. Tracąca na intensywności woń, za którą trzeba było podążać — Shin właśnie tak robił. Znał ten aromat, sam nim w pewien sposób emanował. To było jak mimowolne przyciąganie się przeciwstawnych biegunów.
Poza tym — wtrącił, podnosząc się zamaszystym ruchem. Zastałe mięśnie poczuł w udach i ścierpniętych barkach. — Zawsze mogłeś mnie odesłać z kwitkiem. Nie zrobiłeś tego. Może powinienem zapytać o powód? — Szurnęło obuwie, odtrącając kopczyk pozrywanych źdźbeł, kiedy yūrei obracał się frontem do towarzysza. — Ale to następnym razem. Robi się późno. Powinniśmy wracać. Czemu zresztą nie założyć, że Sensō będzie trwało cały czas, wznawiane kiedy tylko będziemy mieć na to ochotę?

KONIEC SESJI


従順な
Warui Shin'ya

Rimura Sean ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku