Ejiri Carei | Warui Shin'ya
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Warui Shin'ya

Sob 20 Maj - 14:58


RZECZYWISTOŚĆ
21|03|2037

Przez niedociągnięte zasłony wdzierała się wiązka srebrnopalladowego światła księżyca. Jasny wachlarz odsłaniał płótno rozciągnięte na ziemi i poustawiane, poprzewracane gdzieniegdzie puszki z farbami, niektóre nadziewane pędzlami, inne wciąż szczelnie zamknięte. Wokół unosił się chemiczny zapach znany wyłącznie malarzom - rozpuszczalniki, błonotwórcze substancje, pigmenty o ostrej woni drażniącej nos. W całym pomieszczeniu wisiały, leżały, opierały się o coś obrazy. Niektóre dokończone, gotowe do sprzedaży lub podarunku, inne wciąż będące w trakcie, jeszcze niedopieszczone, nieznające szaleńczej gonitwy myśli napędzanych weną równą niemal amokowi.
Stał wśród tego chaosu, z głową opuszczoną, wzrokiem wbitym przed siebie - u czubków jego butów leżała drobna postać, skulona, zapewne przez wyjątkowo chłodną noc. Smuga błękitu na jej policzku rozciągała się od łuku gęstych rzęs aż po kość jarzmową - intensywna w swej barwie tak bardzo, że zdawała się jedynym kolorowym akcentem otoczenia.
Mógł i powinien odejść, ale przekraczając próg mieszkania i tak wiedział, że walka jest niepotrzebna, z góry skazana na porażkę. Nie zawahał się ani razu, gdy wciskał twarz w metal drzwi, które normalnie powinny stawić fizyczny opór, ale teraz, tutaj, w sytuacji z horroru, nie miał powodu do obaw. Nic nie stanowiło problemu, nie mogło go zatrzymać, nie dałoby rady odciąć od planu. Niemal się zaśmiał, gdy - wślizgując się do mieszkania, szukając jej po pomieszczeniach jak w furiackim entuzjazmie, duszonym jedynie zaciskiem spierzchniętych warg - przypadkiem nadepnął na czerń jej włosów. Pasma, splecione w luz warkocza, kontrastem odcinały się na bieli płótna, na którym leżały. Próbował się cofnąć, ale w porę przypomniał sobie,że nie miało to żadnego znaczenia. Nawet gdyby niecelowo opadł podeszwę o subtelnie związane kosmyki, pogrążona w śnie dziewczyna nie odczułaby żadnego nacisku. Nie miał dla niej wagi, nie posiadał zapachu, a być może, jeśli przyszłoby jej się wybudzić z głębin odpoczynku, nie dałaby rady go nawet dostrzec. W całkowitych ciemnościach zlewał się z mrokiem - spalona skóra miała ten sam węglowy odcień co otoczenie; kurtka, w której zginął i której materiał wżarł się w jego mięśnie jak druga skóra, była tej samej, kruczej barwy. Tylko jedno, ostałe ślepię, wyróżniało się w postaci zjawy - jarzyło złotem monety, która z niewprawnych palców wypadła, grzęznąc w błotnej masie.
To oko nieruchomo przypatrywało się sylwetce Ejiri; jej drobnym dłoniom ubrudzonym farbami i nadgarstkom cienkim jak kruche gałęzie. Sondował smukłość szyi, odsłoniętej przy lekkim poruszeniu. Wpatrywał się w swej perfidności jednocześnie zafascynowany małą, pozbawioną przytomności sylwetką i zirytowany sobą - za naruszanie jej przestrzeni. Prywatności. Pogwałcił wszystkie prawa rządzące światem tylko po to, by odnaleźć ją w artystycznie umorusanych ubraniach, na samym środku pracowni - pogrążoną w majakach sennych, z cichym, regularnym oddechem padającym na splot płótna, na którym przymknęła powieki, najwidoczniej pokonana zmęczeniem.
Kucnął tuż obok niej, dłonią sięgając ku policzkowi. Opuszki wsunęły się na gładką skórę, dotknęły zaplątanego, przecinającego rozchylone w tchnieniu usta pukla, ale ten nie poruszył się pod naporem palców. Przeniknął bezproblemowo, tworząc na twarzy ducha grymas.
Chciał jej dotknąć.


SEN
.

Dłoń na jej brzuchu była obca. Zimna i nieruchoma, opierała się luźno w okolicy blizny, nie sięgając do niej bezpośrednio, nie naruszając jej osobistej historii; wspomnienia czego? Bólu? Wstydu? Tylko właścicielka tej skazy wiedziała, co niosła ze sobą skrywana pieczołowicie szrama, ile nienawiści i bezradności się z nią wiązało, jak bardzo pragnęła o niej zapomnieć i ile byłaby skłonna oddać, by i rana na psychice przestała krwawić, zabliźniła się i dała święty spokój. Opuszki muskały mięśnie skostniałym chłodem, zostawiając za sobą wilgoć - ale nie dotykały blizny, były tylko drażliwie blisko.
Dziewczyna nie widziała tego, nie mogła, bo jej oczy były zasłonięte, ale klęcząc na podłodze, z własnymi rękoma wspartymi o ziemię, czuła gęstą masę wcieraną w skórę tuż nad linią krótkich spodenek. Farba. Przy pozbawieniu najważniejszego dla malarzy i rysowników wzroku, angażowały się w bodźce wszystkie pozostałe elementy percepcji. Umysł wchodził na wyższe rejestry, sięgał zmysłów zwykle uśpionych - sięgał intuicji i stąd też wiedziała, że smuga tworzona na brzuchu przez napór kogoś nieznajomego - długa i paskudna - miała odcień ebonitu; była czarny jak tajemnica.
Powoli docierał do niej; do dziewczyny skulonej na podłodze; ogrom pozostałych sygnałów docierających z otoczenia. Pod palcami czuć dało się sztywność tkaniny; siedziała więc na niej, z pewnością od dłuższego czasu, bo kolanami wżynała się w szorstki splot rozciągnięty pod nią jak królewski dywan. Cierpły stawy, bolała naga tkanka stykająca się z siateczką włókien. Płótno - zdawała sobie z tego sprawę - było przeraźliwie białe. Jasne jak emanujący własną aurą księżyc, w którego blasku usnęła.
Teraz też spała?
- Nieważne - odpowiedź padła chwilę po tym, jak zwątpienie skrystalizowało się w obrębie przytłoczonego umysłu. Głos dobiegał znad ucha; był ciepły, ale niski, warkliwy jak zostawiony na mrozie motocykl z wciąż włączonym silnikiem. Drżał, muskając skórę dziewczęcej szyi, sięgając tyłu jej płatka ucha, gdy szorstkie usta wymawiały wyrazy. - Maluj.
Z brzucha zniknęła męska dłoń; kontakt przeniósł się wyżej, tuż pod pierś, gdzie krańce palców oderwały się od skóry, wyplątując spod materiału cienkiej koszulki. Ta opadła na swoje miejsce, zasłoniła ciemne barwy rozmazów. Tknięcie pojawiło się zaraz tuż pod ramieniem, leniwie przemknęło po łokciu, sięgając nadgarstka i dłoni, i między palce ślepej malarki, by wsunąć się tam własnymi paliczkami - większymi i mniej delikatnymi niż jej własne.
Uniósł pochwyconą rękę, by dziewczyna sięgnęła za siebie, nad własny bark, gdzie dopiero teraz odczuła nacisk cudzego ciała. Naga pierś oparła się o jej plecy, przylgnęła do nich twardością napiętego torsu, gdy nakierowywana dłoń, pod naporem siły, wsunęła się wprost na żuchwę mężczyzny.
- Barwy masz wszędzie dookoła - szept niósł ze sobą oczywistości, które nagle stały się dla niej niemal naturalne.
Miała pełną świadomość, że odcienie znajdzie wszędzie. Nie w formie farb utkwionych w puszkach, zadekowanych pod metalowymi pokrywami. Nie zanurzy włosia pędzla w tłustej masie, nie zabrudzi opuszek grafitem ołówków.
Po czerń sięgnie, dotykając blizny na własnym ciele; po czerwień wściekłą jak sok żurawinowy, gdy dotknie rany w kąciku ust znajdującego się tuż za nią chłopaka. Czuła, bo ta wiedza pojawiła się w niej nagle i kategorycznie, że łzy ściekające po policzkach to barwa pięknego, wyblakłego błękitu. Że liście kwiatu, którego woń odczuwała po prawej stronie, są szmaragdowe jak drogocenne klejnoty, a gdyby przyszło jej zapragnąć użyć do malunku złota, musnęłaby jego powieki.
Był tuż obok, wciąż wtulając szczękę we wnętrze jej dłoni; jak wtedy, gdy spotkali się w jej mieszkaniu; pierwszy raz widząc się na prawdę, bez zmąceń otoczenia zakrzywiających obraz ich charakterów.

D r a ń.

Mogła wyczuć jego uśmiech - drażliwy w satysfakcji i swawolnej arogancji - rosnący u lewego zbiegu warg, dokładnie tam, gdzie ułożył smukłość ręki znającej artyzm we wszystkich jego możliwościach. Wypuścił ją z uchwytu powoli, niemal leniwie, pozwalając na to, by wyswobodziła się wedle własnego uznania.
- Nic cię nie ogranicza - przypomnienie niosło ze sobą coś więcej; prowokację, zachętę.
Pokaż swoje
myśli.




従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Wto 30 Maj - 0:44
Palec sunął wzdłuż czarnej (jak turmalin) nitki wysuniętego z warkocza włosa, gdy oparła skroń na bielącym się płótnie, który wcześniej rozłożyła na podłodze. Pozostawiona błękitem smuga na długość zawiniętego warkocza, wydawała się w cieniu zwijać sprężyną coraz cieńszej warstwy koloru. Przymknęła czarność rzęs, i poruszyła ciałem, podsuwając kolana bardziej pod siebie. Zmęczenie wodziło na pokuszenie, ale zbyt wiele wizji walczyło o uwagę, wylewając pod powieki barwność wcale nie kolorów, a historii, co opowiedzieć jej się chciały szybkością zgięć nadgarstka i kreśloną z rozpędu linią odtoczonego na bok, roztargnionego wieczorem pędzla. Senność, osiadała obok, opierała spojrzenie na barkach, ciążąc coraz mocniej, trąc piąstką zwiniętych palców, co muśnięciem, jak kolejnym naznaczeniem, wskazały drogę połyskującą błękitem, przez policzek, aż do oczu, w których ciemność zapadła na długo przed tym, nim zdążyła choćby dostrzec kłębiący się cień u jej progu.

Chłód. Ten zdradliwy. Boleśnie bliski, piekący, jak lodowa kostka przytknięta do suchej skóry, odrywający drobiny, dziurawiąc niewidzialną igłą. Ale ta, lokowała się dokładnie w obrzydzeniu, co mdliła za każdym razem, gdy wzrok nieopacznie sięgnął zakazanego. Lub gdy knykcie otarły się, odskakując oparzeniem, które nie istniało. Nierówność długiej blizny chowała głęboko, nie tylko materiałem ubrań zakładanych. Udawaniem. I to rozprysło się pod naciskiem wilgoci palców, sącząc paraliż spinający ciało w całość. Tak, jak spajająca ciemność, utkana z cudzego dotyku.
usta rozchyliły się, ale pętla wydusza z krtani ledwie tłumiony jęk rozpaczy. Tajemnicy.
- Nie -
Mdłość wypluwa łzami. Z dreszczami, te ścigały się o prędkość upadku, zgodnie z obietnicą, bladym błękitem kropląc się na nagim udzie, by smugą rozmazaną przeciec aż na malarskie płótno, co bielą wrzynało się pod skórę, czerwieniąc odciśnięte piętno naciągniętych nitek. Szlochu nie ma. Łkania brakowało, ale ścieżyny policzków graniczyły wyraźnie kształt strumienia, co rozwidlał się przy kąciku rozchylonych warg. A wystarczyło, by zimno oderwało pękniecie od skóry, lądując dotykiem pod ramię i wplatając szorstkość paliczków w jej własne by rozpacz zwiotczała, kapiąc jeszcze łzą ostania, na unoszony kciuk. Ciężkość opasła rozmywa się, jak rozwodniony w studni atrament, bo pamięć nadaje ciemności kształt i imię, chociaż nigdzie nie wymówione. I jeszcze tylko złość. I granica.
Wciągnęła powietrze ze świstem, gdy ciepło, a może chłód nacisku wsparł się na jej plecach. Cudze ciało. Jego. Odcisnęła jego kształt i granice przekroczone, że mogłaby - gdyby widziała - narysować go od nowa. To sen?
Nieważne.
- Ważne - nie dlatego, że ważne było naprawdę. Ciężar paliczka i szczęki zamkniętej w jej dłoni, kazał jej zaprzeczyć, jakby z przekory co buzowała - nawet nie słowem, a zapachem, czuciem - emanując z postaci, co zamknęła ją w klatce zaklęcia. Gorąc rozgrzał płatek ucha, gdy uniosła w napiętym dreszczu barki. Pochyliła głowę, w próbie ucieczki, ale było wystarczająco późno, by jeszcze chwilę, na kilka uderzeń serca - miał nad nią władzę. Bo był obok. I pozwoliła mu na to. Uwalniając ją z objęcia - oddał i panowanie.
Obróciła się na kolanach, rysując skórę szorstkim różem, tylko po to, by łapiąc równowagę, chwyciła ramion, które wcześniej zakleszczały ją w bezruchu. Oderwała się jednak, unosząc dłonie przed sobą, by w kolejnym geście oprała palce na męskiej piersi, rozcapierzając szeroko ich smukłość i zakrzywiając, jakby chciała przeźroczystością paznokci rysować ścieżkę różowiejącego dotyku. Wzmocniła nacisk na skórze, napierając własnym ciałem, chcąc zmusić go by opadł na plecy, samej zatrzymując się nad nim. Podsunęła się wyżej siadając na męskim brzuchu. Wsparła się na obu dłoniach, a kolanami oplatając talię. Nie widziała. Wstyd istniał tylko przy bliźnie, kreślony czernią krwawiącą - na niej, ale nie w niej. Nie tutaj. Nie teraz, rozmazany z wilgocią kolorów na skórze, niesionych oddechem barw, przestrzeni iskrzącej świtałem załamanym, w skupieniu najczystszym skrzydeł.
- Maluj?... - najpierw skupionym szeptem, wiercącym się na języku intensywnością wezbraną, pochyliła się, chociaż nie widząc do czego. Czując za to zmysłami, które zaplatały się na niej, jak nowa skóra, rozpylały echem, rysowały dźwiękiem kształt sylwetki tuż obok - Pomaluję, a ty smakuj - złością wysuniętego wskazującego paliczka, rozmazała szkarłat z kącika rozdartego na wargę. Potem skubiąc dłonią przez wilgoć policzków, rozmazała błękit na górnej wardze - też będziesz moim płótnem - odchyliła się z dłońmi uwieszonymi nad niewidzącą twarzą - wtedy się bałam - dokończyła, chociaż myśl brzmiała tylko w myśli, wyrzucając ledwie fragment przyznania winy, o której przecież Warui nie mógł wiedzieć. A sen, sen był rozmową z nią samą. Tym co dusiła i kryła. Mogła być bezwstydna i bezwstydność przecież, przepełzła dłońmi zimnymi przez jej własne, jako niewymowna kara, powtórzenie koszmaru i przeraźliwego bólu, który jak szpony rozdzierały kiedyś ciało. To było. Utopione w czerni, wciąż wiło się, szczerzyło, szarpało, ale we śnie już nie mogło być żywe. Nie, z jej palcami umazanymi farbą. Jej bronią i tarczą.
Drań.
Rozsunęła dłonie na strony, ścigając dwie barwne linie. Lewą, od szkarłatu smugi zaczynając, ciągnąc przez wyrazistość szczęki, szyję, wzgórek grdyki, do obojczyków i opuszkiem kreślarskim zakręcając gwałtownie na ramię. I niby nić prowadząc w końcu na biel płótna, tuż obok barku. Kciukiem drugiej ręki sięgnęła niewidząca brwi, opuszczając dotyk niżej, przez delikatność powieki, nad którą pochyliła się, dokładnie tak, gdy malowała szczegół ważny, wymagający niebywałej precyzji.
- Nie rozumiem, dlaczego to Ty.

@Warui Shin'ya


Ejiri Carei | Warui Shin'ya 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Sro 14 Cze - 0:59
Nieskończenie szeroki potencjał; wyobraźnia bez przykrości ciasnych norm, bez ścian tak klaustrofobicznych, że tamujących przepływ tlenu. Zastanawiał się, patrząc na nią, czy dokładnie to udało się wskrzesić w rozrywanym przez emocje dziewczęcym wnętrzu. Czy na dłoniach poczuła parzącą karmazynem farbę albo chłód, gdy knykciem prześlizgnęła się wzdłuż błękitu łez. Czy to wszystko, skumulowane, rozsierdziło ją, aż wreszcie nie wytrzymała. Wyłamała okowy z głuchym, metalicznym trzaskiem kruszonego tworzywa; wyślizgnęła się z jego objęć. Może zwyczajnie jej na to pozwolił; wiedziony nietłamszoną ciekawością. Każdą cząstką percepcji sięgał jej istoty; nie umknęły mu dłonie, których oparcie na piersi wyczuł dwakroć mocniej, ani szept jak daleki pogłos echa.
Rzadko odznaczał się spokojem zakorzenionym aż po kości; widzieć go w bezbronnie odsłaniającej gardło, brzuch i tors pozycji to niecodzienna możliwość, to ryzyko, którego nie podejmował z przyczyn podbijanych nieprzerwanie wspomnieniami przeszłych kadrów. Tym jednak razem uległ uszczknięciu niebezpieczeństwa, przytaknął na dotyk odbierający wolność filigranowością dłoni. Krańce opuszek sunęły w furiackiej wenie po szorstkich fragmentach skóry i po wybiciach tam, gdzie znajdowały się ściągające cerę szramy. Nie odepchnął jej, nie wyrwało się z piersi przekleństwo nakazujące, by przestała, choć zaprezentowana energia wywołała początkowy opór; znikomy, objawiony niepokaźnym użyciem siły, gdy pchnięty na podłogę, nie przywarł do chłodnej posadzki. Wsparty łokciem utrzymał się w półleżącej pozycji, z dłonią w machinalności opartą o odsłonięte, dziewczęce udo, ledwie krańcem palca wsuwając się pod materiał krótkiej nogawki spodenek. Dotyk, ciepły w porównaniu z jej dotykiem, przywodził na myśl wygrzaną kocią skórę, muśniętą wielogodzinną pracą słonecznych promieni. Kierowały nim automatyczne reakcje, gdy gładził ją w czułym, sarkastycznym geście, pozwalając na to, by sięgnęła granicznej bliskości; by jej twarz znalazła się w dystansie, w którym oddechy mieszają się ze sobą, a jedno ciepło reaguje na drugie. Smakuj. Komenderowała mu? Wysunięty spomiędzy umazanych barwami warg język musnął wnętrze jej dłoni, gdy w artystycznym szale, w furii niemal, tworzyła kolejne smugi; wilgoć ciągnąca się przez linię życia dotarła aż do łączenia palców, do cienkiej błony, której sięgnęłyby zęby, gdyby ręka w porę nie umknęła poza ich zasięg. - Czego się bałaś? - Pytanie prawie nie zagłuszyło szelestu ubrań, cichego wiatru hulającego za niedomkniętym oknem; stopiło się z tchnieniem płuc, zupełnie od siebie różnych. Łapczywość i wściekłość napełniające jego organ głębokimi haustami kłóciły się z jej spokojną, nierzadko strachliwą odsłoną tej samej, trywialnej czynności, uwypuklając sprzeczności temperamentów. A jednak teraz nie było miejsca na lęk. Wyczuwał w dziewczynie zmianę, której nieoczekiwana charyzma wpłynęła również na niego w nieuzasadniony sposób, bo przecież tutaj, w niematerialnym otoczeniu, był panem. Mimo tego, bardziej pod wpływem psychicznej przewagi niż fizycznej, ugiął się do jej wcześniejszego żądania. Łokciem powoli przesunął po deskach, plecy zmniejszyły kąt, aż wreszcie przylgnęły płasko do podłogi, do płótna rozpostartego pod nimi jak olbrzymi, biały dywan - sięgnął wtedy oswobodzoną ręką do jej biodra, zsuwają się na udo, w lustrzanym odbiciu do drugiej, wspartej na szczupłej nodze dłoni. Przez moment dawał jej wolną wolę, wyrażając zgodę na wszystkie zabiegi, na które miała ochotę. Złoto ślepi, mrużących się od zaintrygowania, sięgało jasnej twarzy, stale powracając do ślepych odpowiedników o ciemnej, mlecznej barwie. Słodkiej jak postać, którą zapamiętał - w tamtej nieznajomej nie było jednak miejsca na tyle zawziętości. Na gniew wylewający się przez żyły prosto do tkanek, do mięśni napędzanych malarską wizją, których efekty odczuwał pod naciskiem wprawionych palców.
Nie rozumiem.
Nachylona do etapu, w którym pół centymetra dzieliło ich od strefy kompletnie zakazanej, mogła wyczuć, jak się porusza, jak przechyla niego głowę w niewyrażonym nigdy głośno zwątpieniu. Czego nie rozumiała? Jeszcze nim zdążyła odpowiedzieć, nim spomiędzy głosowych strun wyplątały się ostatnie zgłoski, sięgnął rękoma niżej, w pół ud, nagłym naciskiem przyciągając ją do siebie; ciaśniej przytwierdzając do sylwetki, w prowokacyjnej zachęcie ścierających ze sobą ciał.
Dlaczego Ty?
- Ejiri. - Uciął ostro. W kategorycznym zakończeniu tematu zdawało się jednak rozbrzmiewać również rozbawienie. Dotyk znów się przemieścił, błądził zapalczywością ślepca, zelżał dopiero natrafiając na materiał krótkich spodenek, na ciasno zapięty pasek i wetkniętą zań koszulkę. Pozostał jednak na biodrach ciężarem, objęciem wystarczająco obecnym, by nie wkradły się wątpliwości, czy dalej naruszana była prywatna przestrzeń. - Zadam ci teraz pytanie, retoryczne. Nie oczekuję odpowiedzi. Nie masz mi jej udzielać. Wsłuchaj się tylko w treść. - Pauza zawisła nad nimi jak naelektryzowane burzą powietrze; jak ciemne, niskie chmury, wiszące nad miastem w paskudny poranek. Świst słów nie różnił się zresztą od zimna wiatru. - Wiesz, że łaciński rdzeń od słowa "decydować" to cis albo cid? - Bezczelnością przerwał jednocześnie jedyną barierę jaka odgradzała od nagiego ciała; kciuk prawej dłoni, zabliźniony, w poszarpanych, zagojonych przed wiekami rysach, wemknął się pod materiał, pod cienką bluzkę zbrudzoną plamami najszerszego wachlarza barw. Kość biodrową smagłym łukiem zarysował paznokieć - płynnie, naciskiem, choć wciąż bezboleśnie; jeszcze nie zależało mu, aby wywołać w niej impuls niewygody, by zniechęcić do siebie następnym wykonanym w arogancji błędem. Chwyt jednak wzmocnił bezmyślnie, w ostrzeżeniu; nie mogła uciec, jak miała już w zwyczaju. Wśród pobitych luster i karykaturalnie rozciągniętych odbić potrafiła odsunąć się i spłoszyć, ale w jego gestii należało, by więcej do tego nie dopuścić. Nie, kiedy sama doprowadziła do obecnej sytuacji. Znów nabrał powietrza; uniosła się pierś wraz zaczerpniętym tlenem. - Znaczy dosłownie "ciąć" - usłyszała jak się uśmiecha - lub "zabić". - Łapczywość zaintrygowania nie pozwalała spocząć; dalej, bez ustanku hamowanego dobrym wychowaniem, odrobiną chociaż dżentelmeństwa, drażnił miejsce niedaleko blizny, nie wiedząc jednak, że dokładnie tam jest. Nie mógł jej wykreować w śnie na jasnej, gładkiej cerze nie znając realiów, niewspomagany jej rzetelną myślą. W pamięci odbił się jednak obraz, gdy ochronnie osłoniła ten punkt - siedział wtedy półprzytomny, lecz rozmazanie na kilka chwil zelżało, wyostrzyły się drobne detale, dając szansę, by zarejestrować muśnięcie fałd ubrania, kiedy, na widok oszpecenia, jakie ujrzała, w naturalnej odezwie organizmu tknęła okolice brzucha. Autentyczność reakcji dawała więc podłoże pod opcje, ale samo istnienie skaz nie gwarantowało wiedzy. - Przyszedłem poznać twoje decyzje. - Leniwość zmieszana z agresją, oddech sięgający dolnej wargi. Ruch z jego strony; ubarwiony otarciem skóry o płachtę, dźwiękiem gniecionego płótna. Nos musnął jej policzek, jeszcze zanim mogła zdać sobie sprawę, że zniknęło ciepło spod ubrania i balast oparty na biodrze. Że zamiast tego znów musiał wesprzeć się na łokciu, dla równowagi i wygody, w nieobecności sięgając też jej karku, kamieniejącym chwytem utrzymując wciąż blisko siebie. Blisko wystarczająco, by każde słowo odpowiadało lekkiemu dotykowi ust na jej ustach, szorstkością kładąc się na zakazanej miękkości. - Dowiedzieć się, od czego pragniesz się odciąć, bo to przyjemne patrzeć na cudzy upadek, na chwilę zwątpienia i masę wrzasku, po którym nie zostaje nic prócz zdartego gardła i cholernej ulgi. Jako artystka znasz ten stan zbyt dobrze. Twórcza blokada, a potem bolesne przełamanie, potrzeba, by sięgnąć po pędzel, węgiel, ołówek zakończony grafitem. Chory amok, podczas którego pracujesz bez przerwy, nie nawadniasz się, nie spożywasz jedzenia, nie odbierasz telefonów. Znikasz ze świata, walcząc tak długo aż z pulsującym nadgarstkiem wyrywasz się ze stuporu. Ścierpnięta, niewyszykowana, ubrudzona atramentem i zaschłymi pręgami farb. Przed tobą jest obraz, wizualizacja tego, co nie dawało ci spokoju ostatnimi czasy. Koniec malunku oznacza apatyczne odprężenie. - U zbiegu jej warg załaskotał oddech. Dlaczego Ty? - Wolałabyś kogoś innego do dzielenia zadania? Wrażliwego ideała? Mężczyznę, który z czułością sięgnie twoich włosów, by porządniej je zapleść? - Dłonie między czarnymi pasmami tworzące splot. - Stoika, który stanie się oparciem, gdy najbardziej tego potrzebujesz? - Bluza subtelnie nasuwana na zziębnięte ramiona, ciężar materiału oddanego w przypływie chłodnej troski. - Obrońcy, czuwającego nad tobą nawet wtedy, gdy zdaje ci się, że nie ma w pobliżu znajomej twarzy? - Badawczość spojrzenia rosłej postaci; oddalonej, ale wciąż nadzorującej scenę, wypatrujący zagrożeń. - Mogę stać się, dla twojej wygody, każdym. Ale. - Ujął jej szyję; palce wsunęły się pod żuchwę aż do sięgnięcia płatku ucha; kciuk w nienatarczywej zachęcie spoczął na brodzie, tuż pod dolną wargą, naporem ją rozchylając. - Chcę w zamian ujrzeć obraz, z którym walczysz. Na jakie odcienie musisz się zdecydować?



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian, Ejiri Carei and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Czw 15 Cze - 14:45
Osiadła w umyśle przestrzeń była barwna. Jasna. Pozbawiona ciemności, zalegająca pod powiekami. I choćby zanurzony w niej zmysł, wiercił się tęsknotą, pozostałe wrażenie zdawały się bawić, chłonąć lepkość słodką kolejnych doświadczeń zapisując natchnieniem, tłoczonym pod skórę. Na później. Na czas, który otworzy oczy i biel płótna wyszczerzy się zapraszająco. Jak ta tutaj. Choć z chłodnym wrażeniem ziejącej pustki. Nazwanej bez niego, bo przecież tylko śniła.
- Jak mam malować, kiedy mnie rozpraszasz - cicho, niemal szeptem rozdrażnionym, co wynurzył się z ciepłej łagodności zmysłów, co kolorami układały warstwy, rozmazując kropelki czerwieni, błękitu i złota. To nie było wszystko czego chciała, by obraz, co zasiał się równo z rzuconym wyzwaniem, mógł wybrzmieć. Wołała ciężkość łapczywie oplatana przez nierówną linię, która brnęła od boku prawego, opadając na brzuch i głęboko niżej, znikając. Miała w końcu i po nią sięgnąć. Czy teraz?
Wyrwana z zamyślenia, czy też artystycznego amoku, w jakim ją widział. Oderwała palce od malunku, od nierówności skóry i faktury płótna, by odchylić się lekko do tyłu, sięgając dłonią męskiego nadgarstka. Tak, jakby chciała oderwać sunące przez udo palce. Zamiast tego, samej docisnęła dotyk, układając wilgotne od rozmazanej farby wnętrze, na wierzchu jego ręki - Twój dotyk. To przyjemne, ale niebezpieczne. Zakazane. Obce. - przyznała z trudem, bo ciężkość osiadła na piersi z równie płytkim oddechem, poganianym kiełkującym ciepłem gdzieś w środku. Instynktu, który niehamowany realnością nagromadzonego wstydu, próbował z nią sił - nie znam takiego - przechyliła głowę, w końcu rozluźniając ujęcie, którym sama zakleszczyła dotyk. Tylko jednak po to, by smugą opuszków, pociągnąć kolor wzdłuż przedramienia, kreśląc kształt mięśnia i kości przy łokciu, niby pęknięcia, co rozłamało skorupę, która kryła studnię - Nie znam innego niż... - zawahała się - tego co...ranił - poruszyła ustami, nisko wciąż, oddechem opierając na policzku, ale bez dźwięku. W tym była dziwność. Myśli osiadały na języku i nie połykała ich. Jeszcze.
Czego się bałaś?
- Ciebie. Mężczyzny - doprecyzowała a usta zwarły się wąsko, bo język przylgnął do podniebienia, w jakimś mimowolnym przestrachu, że nie powinna choćby o tym wspominać. Tak, jakby zdradzała tajemnicę. I zasługiwała na karę, sącząc skazą, w którą ją obleczono. Gorycz, zalała krtań chłodem, nieprzyjemnością, co echem dobijała się do głosu - ...i siebie w zetknięciu z nim. Z Tobą - same słowa wciąż zdawały się nie mówić wszystkiego. Nie, gdy kryła się za tym paskudna tajemnica, duszona pod blizną, jak dziecięcy koszmar pod łóżkiem. Ale każdy miał jakieś. Czemu miałaby otworzyć swoją? To niesprawiedliwe. I tę niesprawiedliwość utkała też kolejne pociągnięcia. Palce jak pędzle, ścigały się o pierwszeństwo, by uszczknąć koloru, który zmieniał się zgodnie z intencją. Niecierpliwie poruszała tylko kolanem, dociskając mocniej za każdym razem, gdy ciepło szorstkiego dotyku rysowało własne ślady obecności. Jakich kolorów on by użył? Spychała obecność dreszczy, jak maniak, skupiając się na malunku, który rozciągał się przez płótno skrywanej już bieli i gładkości cery, którą rozmazywała wedle uznania. To co początkowo zdawało się być ledwie rozrzuconą linią barw, nabierało kształtu. Głębokiej wody, co dnem spoglądała z jarzącą się na dnie czerwienią, po rozdarte pękniecie, ziemi które ją odsłaniało, malując się złotem dokładnie tam, gdzie ciągnęły się rysy załamań.
Natchnienie ulegało jej, pauzując dopiero, gdy ciało przylgnęło do ciała, pochwycona w dłonie, zdające się jej przez chwilę, z innej przestrzeni. Przywołał ją do siebie.
- Ejiri.
- Nie skończyłam... - rzuciła skargą, zakończoną nagłym, gwałtownym tchnieniem, gdy świadomość oddała jej rozumienie czucia, które wsunęło się pod koszulkę, sięgając i wspomnienia, które zbudziło ją do snu - nie rób tak - poprosiła, jednocześnie układając rękę, na tej ciążącej na biodrze - proszę - dodała, jakby echo realności tknęło umysłu. Boleśnie. Żałośnie - Nie tam- zamarła w pozycji tak we własnej próbie przełamania, jak i trzymając się prośby, która rozbrzmiała głosem monologu. Słuchała, próbując zdusić rozproszenie, idące z mieszkanką dreszczy, kumulujących się ze stykiem paznokci, które kreśliły się ogniem przy biodrze. Próba zatrzymania prowadziła tylko jej palce tam, gdzie chciał.
Odetchnęła, krótko, chociaż bez ulgi, bo nawet jeśli ciężar wysunął się spod materiału koszulki, znalazł nową przestrzeń do potrzasku - Przyszedłeś - Powtórzyła szybko, obracając twarz ku zmianie - A więc podjąłeś decyzję. Co zabiłeś? - ciało jak struna skrzypiec spięło się, gdy gorąc dotyku wsunął się pod włosy, zaparła na karku, tak jak jej duma, co przepięła przez zapauzowane natchnienie - I dlaczego przyszedłeś do mnie? Po co ci to? Co chcesz osiągnąć?... - słowa urwała, by bo bliskość, którą czuła wybiła z myśli, wyrwała oddech, który wstrzymywała za każdym razem, gdy muśnięcie łaskotało wargi, ogrzewało tchnieniem stawianych wyrazów, które rozchodziło się dalej i głębiej. Żywotnością, pociągając i zaśnięte wrażenia, co nieoczekiwanością zajrzały wtedy, w mieszkaniu.
- To nie do końca tak - mimowolnie odchylała się, dłonie wsparła na męskiej piersi, byle przypadkowością westchnienia, nie przekroczyć granicy, co stanęła przy niej niemożliwie za blisko - Nie mierzę się z blokadami. To nie to. Mierzę się z natchnieniem, z ciągłym jej parciem, z burzą, która niezatrzymana, przekształca wszystko... - poruszyła głową, a z każdym drganiem nici włosów rozsypywały się bardziej, wyplątując z luźnego warkocza - ...dalej się zgadza, ulga przychodzi, bo robi miejsce na kolejną falę. Inaczej, przestałaby się mieścić. To tak jak łzy - i byłby kontynuowała, ale przyszło jej się mierzyć z przypomnieniem. Uniosła się lekko, zrywając na krótko ciepło bijące od chłopaka, uda na nowo przylgnęły do ciała, nie miała gdzie uciec.  
- Nie możesz być po prostu sobą?  - ściągnęła lekko brwi w niezadowoleniu, może zmieszaniu i niezrozumieniu. Po co to było? - Chcę ciebie - brzmiało jak czyste wyznanie, ale była w tym prostota, której trzymała się w zamyśle, kołyszącym natchnienie. I sen. Wydęła wargi, bo przecież było to niemal oczywiste. To ich sen. On ku niej sięgnął. On nie dawał jej spokoju. On drażnił i prowokował, uwalniając zgaszone dawno temu emocje. Chociaż to ona naznaczyła go odbiciem piekącym na policzku. Nie byłoby tego snu i nie było emocji, którą przelała w artyzm. Inny ktoś byłby snem innym. Skoro przyszedł, musiał przyjąć konsekwencje swoich cięć. Inaczej, pomieścić wszystkiego nie umiała. Ani zrozumieć. Historia, którą chciała zabić, wypychając gniew, rozrosła się we śnie ścigając nowymi ścieżkami, jak wiotkimi odnogami cieniutkich żył - równie delikatnymi, gotowymi by się zerwać co życiodajnymi - Też miałabym być kimś innym? Chciałbyś? - była zawiedzona pytaniem, malując się zazdrością, gniewem, co iskrzył w oczach niewidzących rozsiewając i całą gamą ostrości emocji, które na co dzień gasiła, nim rozbujały się na skórze, poruszyły wargami. To nie tak, że ich nie miała. Każdy ich doświadczał, nie każdy chciał się z nimi kochać. Nawet jeśli mógł.
Uniosła nieco brodę, odsłaniając szyję, prowadzona dotykiem gdy palce chłopaka zsunęły się z karku, drażniąc znowu, zatrzymując wędrówkę przy ustach. Rozchyliła wargi, zgodnie z prośbą, ale jej własne dłonie nie chciały trwać w miejscu. Jedną, wciąż zapartą na piersi, jak w nikłej tarczy podciągnęła wyżej, smużąc opuszkami plamy kolorów, kreśląc paznokciami nowe linie. Ile już ich było? Drugą oderwała od męskiego barku, pozbawiając się wsparcia, przez co ciało opadło niżej, bliżej, ale rękę podniosła ku twarzy, ku oczom, by paliczkami sunąc od skroni, przysłonić mu widok, zgarniając we wnętrze całe złoto, które mrużyło się pod powiekami.
- Drań - ruch warg i szept, co melodyjnością dźwięku i ciepłego oddechu osiadł na tym drugim, tylko po to, by za nim przyszło złączenie. Kruche, niezręczne swym początkiem, ale delikatnością dotyku składając pierwszy pocałunek, opadając miękko na zapalczywości ust i drażniącej ją prowokacji, którą napierał tyle razy, ledwie muskając słowami. Być może kpiąc tylko z niej, żartem, który zagnał za daleko.

@Warui Shin'ya


Ejiri Carei | Warui Shin'ya 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Warui Shin'ya, Ye Lian and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Nie 25 Cze - 17:19
Sny nadzorowane przez yūrei, niezliczoną ilość razy przez niego samego, prowadziły do chorych analogii - wielokrotnie zastanawiał się na ile rzeczywiście są jedynie krótkimi fazami głębokiej nieświadomości, której pomaga nadać pewien kształt, a na ile naruszeniem wszelkich praw. Dotykał cudzej psychiki jak otwartej tkanki, wystawionej na ból, zimno, bodźce wywoływane brutalnością nacisku albo lekkością tknięcia. Połączenie jakie zostawało wtedy zawiązywane między nim a ofiarą w równym stopniu mieszało logikę. Nagle, rozszczepiony na dwa miejsca, czuł się jak odbiorca filmu. Częściowo siedział wygodnie w fotelu, ze wzrokiem wbitym w ekran, ale jego uwaga umykała poza ciało, wsysana przez wir kinematograficznych wydarzeń. Oddawał się im bez reszty. Włókna żył wypełniały emocje związane z tym, co dostrzegały oczy. Buzowała krew, zalewająca poczytalność cynobrem czerwieni; odrywał się od organizmu, odrzucał go bez zawahania, w pełni ulegając sile wrażeń.
Szeptom.
Jak mam malować, kiedy mnie rozpraszasz?
Znał takich co walczyli. Wyrywali mu z chwytu żyłki uczepione własnych kończyn; toczyli bój o wolność, o zmianę. Stawiając opór, wywoływali jedynie rozbawienie - nie spotkał jeszcze ani jednej ludzkiej psychiki, której nie udałoby się złamać paroma wizjami, kilkoma słowami, zaczerpniętymi z powieszonego w pokoju obrazu kadrem rodziny. Ukochanej. Zmarłego brata. Działało za każdym razem, różnicę stanowił wyłącznie czas, ilość energii, niekiedy pomysłowość.
Przy niej też musiał się wysilić. Nakazywał, aby uległa, wydała wraz z tchnieniem sekret, który stale trącał. Koniuszkami palców zahaczał o tę tajemnicę, jak o wysuniętą z szeregu książkę, paznokciem wciskał się w grzbiet; ale wtedy miękki dotyk opadał na nadgarstek i odsuwał go poza zasięg. Subtelnie, ale stanowczo. Nie.
Dlaczego? - poruszył wargami, nie zdobywając się jednak na słowa. Dawkowała mu odpowiedzi, jak wygłodniałemu zwierzęciu rzucając ochłapy, które i tak przygarnie z posłuszną beznamiętnością, bo instynkt podpowiada, że inaczej zdechnie strawiony głodem. Myśl, że dotyk był dla niej obcy, nie ścierała się szczególnie z wizją jaką w samolubności zdążył wykreować. Wprawdzie echo uderzenia, wciąż wybrzmiewające w cieniu obecnych sytuacji, kazało sądzić, że nie była bezbronną ofiarą; popychadłem losu, ale prezencją nie odbiegała od delikatnych waz, ustawionych w gablotach, otoczonych grubymi sznurami blokad.
Podziwiać. Nie ruszać.
Z niechęcią odsunął rękę; skrócił smycz pożądliwej ciekawości gwałtownym szarpnięciem. Trzymaj gardę - nakazywał wewnętrzny głos, gdy dłoń kładł, w zamian, na dziewczęcej szyi. Zewrzyj ryj, nie rób tak wiele wbrew woli.
Pilnował się. Miał wrażenie, że cały czas na coś uważa. Na to, aby nie złapać jej za mocno. Aby nie zostawić sinych pręg na jej chudych nadgarstkach. By nie przegiąć i nie złamać o jednej zasady za dużo. Zadowalał się cichym westchnieniem, raz za razem ulatującym z drobnych płuc, chłonął zapach wiśni wymieszany z wonią farb i kwiatów doniczkowych, dawał się ponieść atomom gestów, które mu serwowała. Temu, jak zacisnęła uda, jak wsparła się na jego piersi.
Złoto tęczówek, jak na komendę, poszybowało w górę. Co zabiłeś? Uśmiech zaległy w kącikach warg miał w sobie coś lisiego. Rekiniego. Za dużo zębów, za mało radości. Dlaczego przyszedłeś do mnie? Po co ci to? Co chciał osiągnąć? Trzymał odpowiedź za zaciśniętymi zębami; cierpką jak agrest, rozlewającą się po podniebieniu w toksycznej szczerości. Przełknął ją jednak wraz ze śliną, przytłoczony wagą następnej kwestii.
Spiął się na ten dźwięk, jakby zamiast mowy użyła bicza. Smagnięcie wywołało reakcję - mięśnie pod dziewczyną stężały, jedna z nóg mimowolnie się poruszyła, jakby szykował kończyny, aby wstać. Powietrze, wcześniej przyjemnie rześkie, świsnęło arktycznym tchnieniem. Nie możesz być po prostu sobą?
Nie.
- Mogę - odpowiedział zamiast tego, przywołując się do porządku, zgarniając w pięści resztki silnej woli, której rozproszenie zaczynało wybijać go z rytmu. Zwilżył dolną wargę językiem, ślizgając nim wzdłuż szorstkości powierzchni, w przygotowaniu sam do końca nie ustalił na co. Wzrok ogniskował się to na ślepych oczach figurującej tuż przed nim postaci, to na spąsowiałej cerze policzków, na wymykających z warkocza włosach, cienkich jak nici. Nie zawieszał się na niczym konkretnym dłużej niż na sekundę, dwie, chłonąc każdą część. Mógł stworzyć plener, zasady fizyki, gamę aromatów i suwak temperatury, ale jej nie mógł w żaden sposób nadpisać. Była plikiem, do którego zabroniono mu dostępu i choć zainstalowane programy dawały opcję pewnej modyfikacji, musiała wpierw dać mu zgodę.
Otrzymał ją wraz z wyznaniem. Chcę ciebie. Zadarł brodę, by wyciągnąwszy się, przysunąć jeszcze trochę. Łapał z każdym wdechem jej powietrze, palcami sunąc po szczupłej szyi, po ciepłej skórze, gładkiej niczym szkło. Też miałabym być kimś innym? Zatrzymał się, opuszką kciuka dotykając dziewczęcej, dolnej wargi; miękkiej i wilgotnej jak zroszone strony nowej książki. Chciałbyś? Nie odezwał się na to, ale nagła  nieruchliwość ciała miała w sobie coś, w pełnym paradoksie, agresywnego. Zadawała za dużo pytań; zbyt wiele chciała wiedzieć, zbyt małym kosztem. Gdy sam dotykał interesujących go punktów, odtrącała dłonie jak namolne roje owadów. Kazała nie dotykać. Prosiła, by pozwolił zachować arkany przeszłości nieodsłonięte. Włożone w szkatułkę, do której klucz trzymała blisko piersi, poza zasięgiem irytujących interesantów. A potem, w obrocie wydarzeń, nazywała go draniem; jakby naprawdę był jedynym prowokatorem. Nie mógł już patrzeć; rejestr przysłaniała drobna dłoń, co nie przeszkadzało w niczym. Tak jak ona, nie potrzebował wzroku. Jej prezencję znał na pamięć, jak wyryty słowo po słowie wiersz, linijka po linijce recytowany bez choćby zająknięcia - aż do wersu, który, ilekroć starał się go nauczyć, przy którym mówiono, by przestał.
Proszono, aby nie dotykać. Nie tam.
Usłuchał, wiedziony świadomością, że biorąc ją gwałtem, niczego by nie wskórał. Gdyby nie chciała, nie ukazałaby mu tego, co kryje cienki materiał koszulki; bliznę? Tatuaż? Znamię? W śnie nie mógł zmusić. Pozostało mu nakierowanie, subtelna propozycja. Muśnięcie jej warg na ułamek chwili wybiło go z równowagi, wyrzuciło poza granicę wersję, w której bez końca analizuje warianty. Delikatność i nieśmiałość niesione wraz z chwilą przypominały o innym zwierzeniu. Nie znam innego niż tego, co ranił.
Dźwignął plecy do pionu, siadając, napierając torsem na filigranową dłoń, gdy w motylim popłochu tknęła jego usta. Odetchnął, przyzwalając na więcej, wplątując palce w pasma czarnych włosów. Głaskał po karku, ale wiedziała, czuła przynajmniej, że gdyby się cofnęła, napotkałaby opór; silne ujęcie, trzymające blisko. W tej chwili arogancja zmieszała się w mężczyźnie z pragnieniem, gdy ciało reagowało samo i mózg przestawał się z nim łączyć. Mgliła się psychika, wzrok skrzył pod przymkniętymi powiekami jak upojony alkoholem. Entropiczny wyraz nałogowca.
- Dokończ - mówił o obrazie; wszystko kazało tak sądzić, gdy wokół zaczęło szumieć od napływających fal, tryskających spod tworzonego dzieła Ejiri. Czarne, mętne wody zalewały pracownię, sięgnęły listew, zimnem wsiąknęły w ubrania, obmyły chluśnięciem kolana zetknięte z płótnem. Przez onyks lśniącej tafli przebijała się rozedrgana czerwień dna. Szkarłat jak krew wtaczana do krystalicznej cieczy, barwiąca wszystko odcieniem zbrukania. A może chodziło o dokończenie tego, co zaczęła; o przełamanie granicy obcości i strachu. Język musnął dolną wargę senkenshy; wpierw badawczo, oczekując akceptacji, nim nie wślizgnął się lekkim rozchyleniem ku dziewczęcemu odpowiednikowi. Napierając koniuszkiem na wilgoć śliskiej powierzchni ośmielał do dalszego ciągu, do ruchu z jej strony, bo to wciąż jej sen, jej przestrzeń, jej wlewające się do wewnątrz pokoju tajemnice. Coś, między szmerem wzbierającej wody, trzasnęło jak rozłupywana deska, jak grunt załamujący się pod ciężarem. Kilka linii jarzącego się złota przebiło czerwień - cienkie kreski rozgałęzień zamigotały tam, gdzie prędzej stworzyła je Ejiri w artystycznym, pozornym nieładzie. Ciche cmoknięcie uwieńczyło pocałunek, gorącem oddechu kładąc się na brodzie malarki, ale nim zdążył coś powiedzieć, nim zastanowił się nad tym, co ta pragnie usłyszeć, a czego nie, dotyk spoczął na jej plecach, wąskim wcięciu tuż nad paskiem do spodenek; przyciągnął ją do siebie stanowczym ruchem, opierając ściślej o pierś, wtulając własne usta w łuk jej gardła. Pod sobą, u zbiegu ud przywierających do mężczyzny, czuła kontrastujące z oceanicznym zimnem pulsowanie ciepła; mrowienie pobudzenia, od którego z rozdrażnieniem niecierpliwości odetchnął przez nos. Świadomość, że walczył, by się powstrzymać, że zamiast gwałtownych czynności, zmuszał się, by czekać, była dla niej równie klarowna jak to, co czuła w opuszkach palców - dudnienie, potrzeba malowania. Mus tworzenia, ukończenia obrazu, pasja wiedziona natchnieniem, ciągnąca dłonie, teraz błądzące po jego sylwetce, ku ołówkom, akwarelom i węglom.
Dolne zęby mężczyzny otarły się nagląco o twardość wystającego obojczyka, gdy rozwarły się szczęki. Dłonią krążył wzdłuż jej pleców, lędźwi, bokiem ręki stale natrafiając na granicę spodenek, zaczepnie ocierających się o nadgarstek; przeszkadzały w oczywistościach, których nie wstydziło się rozgrzane, męskie podbrzusze. Obniżając głowę, przesunął włosami po nagiej fasadzie, wzdłuż szyjnej tętnicy, łaskocząc ją delikatnością, której nie znały kły.

... masz jeszcze ślad.
Stłumiony odgłos sprzed wielu dni; tygodni.
Malowałaś?
Smuga na szyi.
Malowałam.
Zazwyczaj maluję.

Zegar tykał; w klatce żeber dziewczęcia trzepotały skrzydła uwięzionego weń ptaka. Drobność kończyn odznaczana łamliwością zderzała się w ciasnej celi, w takt rozszalałego serca. Metaforyczność wróbla wydawała się jednak zbyt realna, jakby w piersi naprawdę ugrzęzło zlęknione stworzenie. Płoche, śmiertelne. Atramentowoczarna woda sięgnęła już linii bioder Ejiri; dopasowała się do ciemnych plam na jej brzuchu, rozsmarowanych wieczność temu; na samym początku, gdy wszystko leniwie się rozpoczynało.
Czas uciekał, uszczuplał się. Nie starczy na dwie z opcji; jedną z nich trzeba będzie odrzucić, przekreślić. Cel uświęca środki. Dokończ - rozbrzmiewało szeptem wzdłuż ścian pracowni.
Dokończ, co zaczęłaś.
Dokończ przełamanie, sięgnij po sprzączkę jego spodni, pozwól, aby fale zalały dwie sylwetki po czubki głów, unosząc wytrącone z warkocza kosmyki jak zwiewne wstęgi na wiosennym wietrze. Pozbądź się oporów, wykorzystaj go, aby udowodnić sobie, jemu, światu, że nie jesteś zepsuta jak nadłamana zabawka. Zasługujesz na to, by ktoś potraktował cię jak kobietę, jak cudowną postać wartą szacunku. Nie poniżenia. Pozwól, aby doprowadził cię do bezdechu szaleństwa. Zdejmij mu z przegubów krępujące swobodę kajdany; niech pozbawi cię ubrań, niech wygodniej na sobie usadzi. Niech między szczupłość ud wniknie mieszanka bólu i tętniąca wiernością pożądliwość. Niech czarny płyn dotrze do sufitu, pogrążając was w błyskach czerwieni; niech jego ręka sięgnie biodra, od którego stale była odpędzana.
Albo dokończ malunek. Udowodnij kim jesteś; kim zawsze byłaś. Artystką. Malarką. Autorytetem. Byłaś władczynią barw, faktur, płócien, wizji. Zsuń dotyk z niespokojnie unoszącej się i opadającej, męskiej piersi, odepchnij od siebie trywialność fizycznych potrzeb, zwierzęcość natury. Padnij na kolana, bo tylko przed obrazem - przed dziełem - powinnaś móc się kłaniać. Zamknij powieki, przesuń opuszką wzdłuż podłoża, nakreśl kolejne kształty, obrysy, tchnij detale w rozmazane plamy. Zatrzymaj tym wzrost wody, uchroń raz jeszcze fruwającego wewnątrz wróblika. Zachowaj go. Nie pozwól mu utonąć. On nigdy nie pozwolił, aby ktoś zranił cię kolejny raz.

Dwie szanse.
Czas starczy na jedną.
Którą?



従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian, Hecate Shirshu Black, Ejiri Carei and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Sob 1 Lip - 18:46
Nie tak łatwo było rozeznać, w którym momencie zaczynała śnić, i kończyła się realność doświadczanych zdarzeń. Zdecydowanie często miewała gości, niekoniecznie wiedzionych zaproszeniem. Osiadali w jej sennym umyśle, bawiąc się tkanymi obrazami, jak ona, gdy malowała je na płótnach. Nazywała ich artystami snów i na tej płaszczyźnie podziwiała ich wyobraźnię, obserwując rozwijający się kunszt lub jego uproszczone formy. Granicą, była jednak ona. Dzieliła się przecież swoimi snami, odbijając ich strukturę w niezliczonych szkicowanych scenach. Twory natchnienia wyrywane z ciemności odpoczynku, owijane szarością grafitu, czernią węgla, plamiąc pędzlowymi pociągnięciami, otwierały przejście do rzeczywistości tożsamościowej. W natchnieniowym odwecie chwytała nici tkające jak pająk, realność w całość i plotła własne historie. Te, nawiedzane, brać musiały pod uwagę cudzą wolę i nowy pędzel ciągnący kolor po swojemu i w sobie znanym tylko kierunku. Tych, które kazały jej malować, wciąż nie rozumiała, wyrywając się raz za razem z ram, które próbowała uchwycić, niby kadr filmowej klatki. Okazywało się wtedy, że znajduje się gdzieś dalej, drażniąc odsłoniętą nieumyślnie, najbardziej wrażliwą na kontakt strunę. Uczył nieprzewidywalności, wyzwania, w ramiona które popychał przyglądając się konsekwencjom.
Przychodząc po odpowiedzi. Kto pozwolił mu o nie pytać? Kto rozciągał uśmiech? Chciała wsunąć wierzch dłoni pod odsłonięte zęby, kryjąc niepokojące znaczenie, nie mające nic wspólnego z radością.
Raz odkrywszy tkniętej wrażliwości, krążył wokół, wyczuwając słabość, podobną do woni krwi u zranionej zwierzyny, co uparcie umykała schwytania. Pożarcia. Wiedziała przecież, jak los czekał, gdy obcość pazurów przebije ochronną tarczę, wgryzie się strachem, rozszarpie. Zaleje bólem. To znała. Przed tym się broniła. Uciekała, trzymając dystans za każdym razem, gdy potencjalność łowcy jawiła się na horyzoncie. Zamrażała wszystko to, co mogłoby w niej ulec. Nauczyła się nie czuć, z czasem zapominając i z ostrożnym zaskoczeniem obserwując je u innych. Stykała się jednak z nieznanym, czymś rozbudzonym, bardziej niepokornym i rozgniewanym, gdy w końcu znalazło pęknięte kraty, by wymknąć się spod jej woli. Zbyt łatwo oplatając ciało, wtłaczając w senną krew pragnienie budzące się żywiej za każdym razem, gdy męskie dłonie rysowały nową ścieżkę na skórze. Pozostawiał ślad podobny pociągnięciom pędzla, zanurzonego w żywej gorączce zmieszanych farb, które w zetknięciu z ciałem, jarzyło się ogniem, równy niemal intensywności płomieni jego włosów. Wszystko co robił, nosiło to samo znamię. Jak gdyby cały urodził się z ognia, tchnięty żywiołem, nadając postaci kształt.
- Jesteś niecierpliwy... - uderzenie serca i tchnienie, równające się z poruszeniem warg - ..we wszystkim? - paliczki oderwane od wrażliwej - od tajemnic - partii, przypominały o zadaniu. Nawet, gdy rozproszenie zaczepiało o tkliwą powierzchnię cery, sprawdzając jak daleko mogło jeszcze sięgnąć. Granice były cienkie, napinające się jak błona instrumentalnej membrany i tylko zagłuszane, wciąż ciche upominanie wierciło się na skraju rozumienia, jak wołający gość stojący u progu wejścia do pracowni, gdy ze słuchawkami na uszach poświęcała uwagę i zmysły malowaniu.
Wierzyła, że prawda lubiła kryć się w ciele, niezależnie od wypowiadanych słów. Tym żywsza, im większej presji poddany kłamca, próbował utrzymać ją na wodzy. Warui zbyt łatwo odwracał jej uwagę, karząc skupić się to na malowaniu, to na niepokorności palców, zaglądających wystarczająco głęboko, by podjęła reakcję, hamując coraz pewniej wymykające doznania. Czy pozwoliła na to? Niezręcznie przeciągała krańce blokad, za każdym razem gdy popychał wstyd do ewakuacji, odsłaniał więcej.
Echo słów szumiało, mieszając z krótkim oddechem, wilgocią ciepła osiadając na zwilżonych koniuszkiem języka wargach. Powietrze drżało, długo nie trącając melodią jego wyrazów. Odpowiadało za to ciało, spięte nagle uderzoną struną, która wygięła się pod nią grzmiącym od sprzeciwu brzmieniem.
Mogę
Kłamstwo.
Tylko dlaczego? Chciała się uczepić myśli, rozkołysać jej ton, jak zasłyszana przypadkiem melodię, która chciała powtórzyć. I zrozumieć niesioną treść. Odnaleźć źródło, tłumione i przykryte gniewem zupełnie innego pochodzenia. Zapamiętała. Szkicując rysę, co złotem zajarzyła się dokładnie tak, jak w kręgu śledzących ją źrenic. Czuła ich obecność na sobie tak wyraźnie jak wzmocniony dotyk, jak milczenie uwiedzione gorzkim pytaniem, za długo wiercącym się na języku. Przywołując w zwężonych płycizną oddechu rozdrażnienie i zniecierpliwienie, które wytknęła mu na początku. Ale z tym potrafiła sobie radzić, ugładzić czułością, muśnięciem, które płoszyło się zbyt szybko, wycofując za osłonę wstydu. Nie dał na to szansy. Z nadgarstkiem wspartym na karku, z wplecionymi we włosy palcami, z czułością dotyku - zmiękczając szarpiące ucieczką blizny starych ran. Błysnęła iskra paniki; osiadła na skórze, skropliła szyderczo na skórze i rozmazała, gdy znalazł się bliżej i przyciągnął ją ku sobie. Rozpoznawała znamiona lęku odkrycia. Krew burzyła się, wzbierając coraz wyżej rozgrzaną czerwień. Szumiała w skroniach, wystukując rytm niespokojnych uderzeń o klatkę piersi.
Dokończ
- Celem sztuki jest nadanie kształtu życiu - co chciałaby ożywić? Zdążyłaby odpowiedzieć, nim zmył z warg niepewność, nim podążyła za prośbą dotyku - jak uczennica wciąż niepewna wyniku; nim wilgoć języka rozgrzała się spleciona z tchnieniem pocałunku. Przyjęła i z cichością przyzwolenia oddała, przechylając głowę, odsłaniając jasność szyi, gdy ciepło rozgrzało się niżej. Uniosła się na kolanach, gdy chłód napływającej wody rozbił się o uda, łaskocząc nieoczekiwanym dreszczem, równemu wyrwanemu westchnieniu, gdy męskie dłonie przyciągnęły znowu bliżej, nie dając miejsca wzgardzonej niepewności. Drżenie umykało spod skóry, rosiło wilgocią inną, niż pękająca z ram malunku woda. Rozmazywało poczytalność ślepego spojrzenia, mieszało ze sobą skrajności oczekiwań, pragnień, obcości i bólu, który stykał się się z rysującym kość obojczyka kłem. Nie ranił. Wciąż i wciąż budził ze snu nie umysł, a zakopaną w przeszłości tajemnicę. Opuszki, umazane wciąż barwa ostatnich pociągnięć, pognały z jednej strony wyżej, paznokciami tnąc rozgrzaną fakturę od piersi, do barku, przez szyję, aż do kości szczęki. Kciuk zatrzymał się przy płatku ucha,  pozostałymi paliczkami wczepiając się we włosy. Druga ręka nieprzytomnie pognała bokiem, zsuwając pod ramię, by zamknąć ścieżkę przy kręgosłupie. Palce musnęły delikatnością linię pod łopatką, jakby szukała tam blizn, których fakturę chciała poznać i rozdrapać. Paznokcie wbiła mocniej, pozostawiaj wyraźny ślad, inny od farb, gdy zbiegła się z oczekiwaniem dwóch ciał. Rozgrzane ciepło łona potęgowało drżenie, gdy z tyłu głowy, wciąż słyszała rozpaczliwe łkanie, jej własne, to z przeszłości, zamglone, szarpiące paraliżem i łzami, które błękitem zbierały się pod półprzymkniętymi powiekami.
Dokończ
Serce trzepotało nieznośnie, zapominając o rytmie, grzmiąc w podwójnej skrajności, gdy uszu docierały pęknięcia i napierający szum wzbierające wyżej fali. W końcu dopadał ją strach. Dopadał i żałosny wstyd. Zalewający ich spieniony kryształ, kazał ciału szukać ciepła, tego w drugim, znajdującym się tuż obok. Być bliżej, chociaż na chwilę. Przytknąć skórę do żaru, które zdawało się być oporne na narastające wokół zimno. Zdążyła zapamiętać i utrwalić, że kojarzył jej się z ogniem, z gorącem, zaraźliwą gorączką. Dlatego przylgnęła bardziej, gładząc rozgorzałą pod paliczkami skórę, oplatając ciasno ramionami, głowę w końcu wtulając przy szyi, zapierając brodę za bark - Nie umiem - głos miała równie drżący, co nieuspokojone ciało, wciąż domagające się zamkniętej pieszczoty, by to bliskością, uspokoić łaknienie i szaleńczą już szamotaninę, uwięzionego na sercu ptaka - Nie mogę - wyszeptała, wyrywając ze skurczonej napięciem krtani, czując jak czerń wlewa się pomiędzy ciała, jak wnika w materiał koszulki, jak piekącym przypomnieniem, rozmazuje tajemnicę. Z wartkością płynu leciało wspomnienie. Cień pochylony, ostrze rozdarte, obrzydzenie klejące. Rozmywało i mieszało i ginęło na nowo.
- Nie chcę nic udowadniać - w końcu rozluźniła palce, nierównomiernie do dudnienia w skroniach i nadal rozbieganych emocji - Chciałabym tylko zmyć z siebie... - ton zwiotczał, gdy odwracała głowę, w końcu, dziwnie wolno, wysuwając się z objęcia. Uniosła się na kolanach po raz kolejny, by rozedrgane ciało, gniewnie sprzeciwiające się decyzji, przesunąć na bok, na zalane wodą płótno. Opadła na kolana - Chciałabym móc zapamiętać... - dotyk inny, niż ten co ranił - powtórzyła, pozostawiając znowu ciszę nieubranych jasnością wyrazów. Zanurzyła obie dłonie w płynącej toni, odnajdując chropowate dno, po którym roztarła dwie nowe linie, niby barwne wzmocnienie dla rozdarcia, przez które wciąż tętniła woda - Dokończę - głowę miała pochyloną, mocząc na wpół rozplecioną końcówkę warkocza, który przypominając pędzel, rozmazywał błękitne krople, rozjaśniające toń przejrzystością, niepodobną głębokiej czerni, po którą w końcu z drżeniem wahania sięgnęła, by nakreślić kształt obrazu i granice, za którymi próbowała narysować znajomy spokój. Ten sam, wypełniający, gdy natchnienie przejmowało jej kształt życia.

@Warui Shin'ya


Ejiri Carei | Warui Shin'ya 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Ye Lian and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Czw 3 Sie - 11:20
Łowił jej ślepe spojrzenie oczami błyszczącymi spod zmierzwionych włosów; włosów wyglądających jak sekunda po wybudzeniu się, gdy pasma odstają, zawijają się tam, gdzie skroń przygniotła je do poduszki wielogodzinnym odpoczynkiem. Przypatrywał się rozchylonym w płytkim oddechu ustom i smukłej szyi napiętej od niepewności; jej filigranowym dłoniom szukającym dla siebie pasującego miejsca, ostatecznie opartym o jego pierś w walce między odepchnięciem a podparciem się do nachylenia.
Wrażenie, że stali na granicy, wrażenie przypominające rausz człowieka próbującego przejść po wąskiej belce po zbyt upojnym wieczorze, atakowało nieprzerwanie, szemrało jak napływająca zewsząd czerń. Szum wzbierającej wody zdążył sięgnąć bioder, później górnych żeber, obmył barki jak chłodna, wstrętna tkanina lepiąca się do skóry.
Był rzeczywiście niecierpliwy; tak jak zapytała i choć nie odpowiedział jej słownie, wymowny ruch stał się potwierdzeniem samym w sobie. Nie ruszał jej i nie przejmował inicjatywy, pamiętając, że otrzymała wybór i to jej przyjdzie w udziale podjęcie jednej z decyzji. Spektakl należał do niej, ona tu królowała, ona ściągała wzrok publiczności, jak przystało na główną postać. Starał się nie wychodzić poza rolę, przyjętą z odpowiedzialnością, o którą próżno go podejrzewać, nie wychodził więc poza ograniczenia, nie dawał sobie szansy, aby przełamać nałożone bariery. Ściągnął cugle. Dopiero, gdy miękkość kobiecej dłoni musnęła szczękę, gdy opuszki wsunęły się głębiej, przemknęły po szorstkiej skórze, tknęły płatka ucha; gdy równocześnie z tym dało się odczuć dotyk pod ramieniem, opadający na łuk pleców, lekkie wbicie płytek paznokci, znaczących cerę chwilową czerwienią - wtedy dopiero krążące wzdłuż boków dłonie zatrzymały się, napierając gwałtowniej na dopiero co lekko uniesioną, dziewczęcą sylwetkę, sadzając ją ponownie, jeszcze mocniej, bliżej, przywierając wnętrza ud do siebie w szerszym dla niej rozkroku.  
Kość obojczyka ocieplił gwałtowny wydech, niemal równie nieoczekiwanie przerwany, gdy zwarł usta, przekręcił głowę. Nie miał jej zmuszać. Przeczyły temu napięte mięśnie, tkanki zbite w marmurowe bloki. Twarde palce wżynające się w biodra niby wąskie, metalowe pręty. Rozluźnił chwyt. Po wargach krążył uśmiech, przemykał z jednego kącika do drugiego, co chwila wykrzywiając je naprzemiennie w dziwnym, niepotrzebnym niezdecydowaniu, w minie między rozbawieniem a znużonym rozgniewaniem.
Nie mogę.
Fala wody obmyła mu grdykę. Poczuł słony, kwaśny smak napływający na zamarłe przy obojczyku usta. Oczywiście, nie mogła. Wymówka serwowana z najniższej szuflady - prosta i praktyczna. Dostępna dla każdego w formie perfekcyjnego wybronienia się. Nie mogę znaczyło, że coś ją blokowało, coś jak kij werżnęło się w zębatki mechanizmu i uniemożliwiło dalszą pracę. Nie mogę brzmiało jak szept dziewczynki skarconej przez matkę, odmawiającej koledze dalszej zabawy. Bo musiała wracać. Bo nie miała władzy nad życiem.
Wysunął się z jej objęć. Lodowata, atramentowa ciecz chlupnęła tuż pod brodą, igiełkami chłodu szczypiąc we wcześniej dotykaną w czułości żuchwę. Jasne spojrzenie od razu spoczęło na obliczu Ejiri; nie mogła w ślepocie dostrzec uważnych źrenic mknących meandrami tras po jej twarzy, ale z pewnością wyczuła oczekujące na odpowiedź pytanie. Na pewno? Jedna z dłoni zsunęła się z jej biodra, opadła na podłogę, na chropowatą powierzchnię płótna, aby przytrzymać sylwetkę. Ciało odchyliło się, wsparło na ramieniu, by poszerzyć perspektywę percepcji. Linia wody mokrym szumem otarła się o skórę tuż pod uchem. Poziom nabiegającej do pomieszczenia cieszy rósł w żwawszym tempie.
- Dokończę.
- Dobrze.
Schrypnięty od niemówienia ton. Płytki oddech zastąpiony na powrót naturalnym. Ręka opuszczająca się na udo, na kolano, a później pozwalająca, by ta drobna kończyna wymknęła się spod palców, by znalazła sobie inne oparcie - na podłodze.
Ucinała zdania, nie dając dojść do głosu szczerej spowiedzi - w pewien pokrętny sposób to rozumiał. Uzewnętrznienie się było ciężkie; trudne tak bardzo, że umysł nagle pustoszał i nie dało się znaleźć odpowiednich słów. Sam bardziej obawiał się tego, że gdy wreszcie przełamie własne fortyfikacje, odepchnie uprzedzenia i zwierzy się z koszmarów, te koszmary, od lat sekunda po sekundzie odbierające mu życie, okażą się niewarte wcześniejszych walk. Małe i żałosne, pozbawione grozy. Niebędące żadnym tak naprawdę wyzwaniem. Czy ją też to powstrzymywało?
Miała sztukę.
Przyglądając się ruchom dłoni, nowym barwom i wyrwom pękającym spod palców, wnękom, nad którymi tworzyły się już niewielkie wiry, bo woda znajdowała ujście i jej mętna, nieprzeniknięcie mroczna barwa ściekała kanałami, odsłaniając na nowo pomieszczenie, dostrzegając jak warkocz muska tkaninę niby dodatkowy pędzel, uznał, że była przynajmniej jedna rzecz łącząca go z Ejiri.
Obydwoje nadawali własnym życiom kształty.
Ona przez sztukę.
On...

WĄTEK ZAKOŃCZONY


@Ejiri Carei


従順な


Warui Shin'ya

Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku