15.06.2037, 22.30
so tell me I'm right
nie będę się oszukiwać, że zdążę z tym wątkiem przed końcem lipca, więc- here we go again, retrospekcje
Po śmierci wcale się nie zmienia; chociaż… nie, w jej zachowaniu zachodzi zmiana; jest bardziej sobą. Setsurō ma wrażenie, że przejście przez granicę, jaka dzieli ją teraz już od życia, pozbawiło ją tego sumienia, które jeszcze miała. Zagrała w grę, którą – w oczach przeciętnego śmiertelnika – przegrała, ale według niej samej pewnie wręcz przeciwnie. Jest bóg. Nie ma boga. Wieczność – lecz przecież spędzona w sposób, w jaki chciała – to nagroda, a nie kara.
Być może.
Nie wie kim jest.
Ma świadomość tego, że tylko mu się wydaje, że wie o niej cokolwiek, bo zna ją z rozmów z Sagą, niczego innego – ze słów, którymi maluje przed nim obraz o perspektywie zniekształconej swoim uczuciem. Artysta, co każde z wypowiedzianych przez siebie zdań chce odziać szatami poezji kosztem ich zgodności z, cóż, rzeczywistością. Dla Yōzeia, patrzącego na świat przez pryzmat wychowania ojca – bo buntem wobec niego zdążył już spalić się w dzieciństwie wraz z ciałem matki – jest ani nikim więcej, ani nikim mniej, niż własnością Shizuru. A ponieważ mężczyzna kazał sprowadzić ją z powrotem do siebie, to więc robi, z posłuszeństwem, które jego samego upodabnia do mienia Sagi. Nie powinno być w jego głowie miejsca na związane z kobietą myśli, a jednak je znajdują; na odtworzenie okoliczności, w jakich ostatnim razem ją widział, a które wciąż jeszcze jest w stanie zobaczyć pod powiekami, chociaż brakuje już wśród nich koniecznych dla całości szczegółów. Widzi tylko czarną spódnicę, białą koszulę – mokrą od wylanego na nią alkoholu – i szminkę, która na palcach szukających gardła dłoni rozlała się matową czerwienią na skórę.
Jak krew na białka oczu w pękniętych pod ciśnieniem naczynkach.
Zawieszona nad podłogą, w jego rękach przyjmuje pozę tancerki. Nie jest jej partnerem, ale to nic; wie, jak zakończyć taniec, którego ona zakończyć nie może, mimo że sama go zaczęła. Idąc z nią przez pokój, nie czuł jej ciężaru; a jednak to, co w chwili, w której ją niósł, zdawało mu się pozbawione wagi, teraz odznacza się pod skórą na ramionach pamięcią mięśniową. W tym byciu zdaną na jego łaskę – w bezwładzie jej ciała – zawarta była jakaś forma intymności, która zbliżyła go do niej w swojej abstrakcji, mimo że sam bardziej to czuje, aniżeli jest tego faktu w pełni świadom.
Oczywiście – jako że pochodzą z tego samego rodu – znają się już od dziecka. Z widzenia. Pamięta ją ze spotkań rodzinnych, to jest – z tych, na których byli razem, bo zdaje się, że i jemu, i jej, od lat nie było po drodze z tym, czego chciał od nich klan. Nie ma pewności co do tego, jaki ona miała powód dla swojego braku obecności; w jego przypadku oczywiście stała za tym – w drzwiach domu – sylwetka Ryomy, który zawsze miał dla niego gotową wymówkę. Ale on i ona nie zamienili na nich ani słowa. Nie łączyło ich więc od początku nic poza spojrzeniem nad stołem w trakcie jednego z wielu obiadów; odbiciem księżyca w źrenicach, kiedy nocami wspólnie, chociaż oddzielnie, szukali właściwej dla siebie ścieżki. Przestało i to, bo w przeciwieństwie do niej poddał się w końcu tresurze Minamoto. I podczas gdy Naksune pozostała w rodzinie tym, kim od zawsze w jej oczach była – czarną owcą – on odszedł od swojej roli buntownika na rzecz tej z pozoru bardziej wygodnej. Wytrenowanego komendami psa.
I tylko łańcuch przy niektórych wbija mu się już w szyję.
Teraz, patrząc za nią wśród ludzi w Mirai, nie może oprzeć się myśli, że rozgląda się nie za dziewczyną, a za jej zwłokami, bo to je ma jeszcze w głowie. Tym razem nie wybrała typowego dla siebie miejsca; uciekła przed innymi aż do Nanashi, ale przed nim uciec nie może. Nie na długo. Ucieczka zresztą tym bardziej prowokuje u niego tylko chęć gonienia za nią. Traktowania tego jak zabawę, którą może dla niej również jest, może nie; nie ma to znaczenia. Z poczucia obowiązku spojrzeniem przechodzi się między stolikami i krzesłami. Trwa to tak krótko, jak się da, bo wpisany w jego pracę instynkt łowiecki, który każdą potencjalną zwierzynę analizuje pod kątem jej słabości, mówi mu, że znajdzie ją przy barze. Tak też jest.
Nie siedzi sama; nie jest w stanie stwierdzić, z kim dokładnie rozmawia. Może z nimi wszystkimi. W dłoni oczywiście szklanka z alkoholem, a na szkle zaciśnięte paznokcie, którymi mogłaby zostawić ślad tak na plecach jak i na oczach. Ale oni nie zwracają na to uwagi; łaszą się do niej jak stado wilków, bo zdaje się im potulna jak łania, patrząc spod linii rzęs. Podchodzi do niej, nie wydając żadnego dźwięku, bezgłośnie jak kot, żeby pochylić się nad jej ramieniem, prawie że kładąc na nim głowę – prawie, bo ostatecznie nie narusza jej przestrzeni osobistej. Zabiera za to szklankę. Pozwala mu? Pozwala. Pije więc to, co zostało na dnie; słodycz kładzie się na języku, zanim zejdzie do gardła fałszem, bo gładko jak woda, z goryczą alkoholu zasłoniętą sokiem. Zwraca się do Yōzei z ustami przy jej uchu, głosem, który może usłyszeć tylko ze względu na tę bliskość. Ironicznie, w żarcie, którego brak powagi, ma nadzieję, zrozumie:
— Nie masz lepszego towarzystwa?
Siada obok bez zaproszenia, wzrokiem rzucając na ludzi po jej przeciwnej stronie, ale zajęci są – aż za bardzo – rozmową ze sobą. Czeka więc, aż alkohol uwolni ich spięte jeszcze myślami języki. Są w fazie oceniania kim jest, a przede wszystkim – kim jest dla niej. Oczami, w kącikach których tli się rozbawienie, wraca do Naksu. Jej spojrzenie, paradoksalnie, dopiero teraz, kiedy nie żyje, zdaje mu się być żywe.
— Postawię ci następnego — uspokaja ją, jeśli się zdenerwowała. Nie spieszy się, wręcz przeciwnie – ma zamiar zająć się nią powoli, z zachowaniem wszelkiej cierpliwości. Delikatne podejście, chociaż może nie leży w jego naturze, nie jest mu również obce dzięki spędzeniu czasu z Shizuru. Przekona ją do tego, żeby z nim poszła. To, że nie jest jej przyjacielem, nie czyni go przecież od razu wrogiem. Poza tym… nie może pozwolić sobie na robienie scen w Mirai. Owszem, w tej części miasta jest to codzienność, ale w tym konkretnie miejscu – nie. W drodze pieprzonego wyjątku. — Co chcesz?
Hecate Black, Amakasu Shey, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.
- No No. Yōzei-Genji Setsurō. Myślałam, że nie wyrobisz się przed północą - odparła stukając długimi paznokciami o fakturę blatu. Przyglądała mu się uważnie spod cienia długich wytuszowanych rzęs, jak gdyby oceniała jego prawdziwe intencje. I chociaż nie miała wątpliwości, że przyszedł tutaj z polecenia Shizuru, żeby zabrać ją z powrotem, nie zamierzała poddać się bez walki. W końcu nie byłaby sobą, gdyby chociaż nie spróbowała przekabacić go na swoją stronę. Przynajmniej na tę jedną noc. Odgarnęła płomienne włosy pozwalając im opadać kaskadami na szczupłe plecy. Miała na sobie czarną krótką sukienkę na dwóch cieniutkich ramiączkach i skórzane kozaki za kolano w tym samym kolorze na kurewsko wysokim obcasie. Niedomknięta mini kopertówka leżała na blacie baru przed nią czekając aż jakieś ścierwo z Nanashi ją sobie przywłaszczy. Zakładając nogę na nogę pochyliła się lekko w jego stronę, jak gdyby chciała mu pokazać, że zasłużył na całą jej uwagę. Uchodziła za piękną, jednak to nie jej wygląd powalał najbardziej, a płynne ruchy, delikatne gesty czy niewinne słowa, w których każdy szczegół wydawał się przemyślany. Ciężko było powiedzieć czy robiła to specjalni czy nieświadomie. To jej urok osobisty powalał z nóg nawet teraz, kiedy zdążyła wypić już cztery drinki. Dzisiejszej nocy narzuciła sobie zadziwiająco szybkie tempo wiedząc, że prędzej czy później ktoś się po nią zgłosi niczym po niesforne dziecko uciekające z przedszkola. Czasami zastanawiała się, czy nie byłoby łatwiej, gdyby pozwolił jej zapić się do nieprzytomności. W końcu nie mogła umrzeć już drugi raz.
- Był bardzo wkurwiony? - Zagadnęła niby od niechcenia, jednak odrobinę poważniejsza nuta w dziewczęcym tonie mogła być wyczuwalna. Wyciągnęła z kopertówki napoczętą paczkę fajek, która nie należała wcale do niej. Sposób w jaki trzymała papierosa między smukłymi palcami pozostawiał wiele do życzenia, bezproblemowo oświadczając całemu światu, że paliła tylko kiedy była wstawiona; bardziej z zachcianki niż nałogu. Wyciągnęła jednego papierosa częstując także Setsu, podając mu także zapalniczkę. Jej orzechowe tęczówki prześlizgnęły się po jego przystojnej twarzy badając ją dokładnie. Nie kryla zaciekawienia bezczelnie mu się przyglądając. Słysząc jego słowa uniosła brwi ku gorze, jednak od razu przytaknęła nagradzając go dziewczęcym śmiechem.
- Dwie kolejki i pijemy szoty. Zgaduję, że nie mamy zbyt wiele czasu - zdecydowała z zamysłem, że przecież Setsu nie zamierzał pozwolić jej bawić się do rana. Wiedziała jak bardzo cenił sobie rozkazy Shizuru. Ze zdecydowanie lepszym humorem zacierając zgrabne dłonie i wyciągnęła palec w stronę barmana. Ten, jak by wyczulony na jej osobę wyrósł przed nimi w kolejnej sekundzie ignorując resztę kotłujących się przy barze klientów. - Pięć szotów z limonką - zamówiła spoglądając na Setsu z zadowolonym z siebie uśmiechem. - Każdy po dwa i karny dla ciebie, bo przyszedłeś za wcześnie - zdecydowała przykładając na wpół wypalonego papierosa do idealnie pomalowanych ust i zaciągając się trującym dymem. Chociaż paliła tylko pod wpływem alkoholu, piła przecież zbyt często. I można było się spodziewać, że wydarzenia sprzed miesiąca ją zmienią; będą miały jakiś większy wpływ, a jednak niektórych przyzwyczajeń nie dało się tak łatwo wyplenić. Inaczej nie siedziałaby teraz przy barze w Nanashi próbując znieczulić się do takiego stanu, żeby nawet zawód i dezaprobata w oczach Shizuru były jej obojętne. Im bardziej ją kontrolowano tym bardziej pragnęła wolności, jednak to wolność była dla niej niebezpieczna, bo nie potrafiła sobie z nią poradzić.
@Yōzei-Genji Setsurō
Warui Shin'ya, Hecate Black, Kurō Satō and Satō Kisara szaleją za tym postem.
— Naksune — odpowiada oficjalnie – za oficjalnie – nie ze względu na kameralność tego miejsca, a dlatego, że tego nie lubiła, o czym zdaje się, że paradoksalnie zapomniał właśnie przez swoje wychowanie. Ale nie – jednak pamięta, bo po chwili milczenia zwraca się do niej w sposób, w jaki woli, żeby to robił — Naksu. — Imię od razu brzmi o wiele bardziej gładko w jego ustach, chociaż nie zmienia przy tym tonu głosu; utrzymuje się na języku płynnością sylab, w których jedna spływa w drugą jak woda w wodospadzie.
Przeciąga spojrzeniem po jej ciele – po sukience, butach na obcasie, skórze – z początku z założeniem, że będzie to trwać krótko, końcowo jednak przedłużając sobie tę przyjemność, dopóki nie zapyta go o reakcję Shizuru.
— Nie — mówi zgodnie z prawdą, chociaż może w tym przypadku powinien kłamać; z powrotem włożyć na jej barki ciężar poczucia winy, bo wygląda na to, że go z nich zdjęła, skoro tak lekko było jej biec. — Nie, w ogóle. — Co dziwne, bo przecież zawsze musiał mieć wszystko – i wszystkich – pod kontrolą. — Wiesz, mam wrażenie, że on ciebie… — zaczyna zdanie, jednak go nie kończąc, bo – właśnie. Ma wrażenie. Nie powinien z nią o tym rozmawiać. Przecież może jej to powiedzieć sam, jeśli już tego nie zrobił. Unika więc jej wzroku, swoim przechodząc do rzędu butelek za barem.
Z wdzięcznością bierze oferowanego mu papierosa, którego odpala płomieniem zapalniczki. Ma w kieszeni spodni swoją, ale nie oddaje tej, którą mu dała – zamiast tego bawi się nią w dłoni, przesuwając ją między palcami. Jeśli za cokolwiek lubił tę dzielnicę, to za to, że można tu było palić we właściwie każdym lokalu. Cóż, ściślej rzecz biorąc – nie można było, ale kogo to obchodziło w miejscu takim jak to?
— O ile nie chcesz, żebym musiał nieść cię do domu na rękach, to z twoim tempem nie. — Saga niczego nie mówił o tym, w jakim stanie ma ją do niego dostarczyć, więc… — A jeśli chcesz, to wystarczy powiedzieć.
Uśmiecha się – w połowie, bo twarz po drugiej stronie ma od lat po części sparaliżowaną. Ale widzi go od odpowiedniego profilu; usiadł przecież tak, żeby mógł ją usłyszeć, bo drugie ucho głuche jest na rozmowę osób obok.
— Myślę — uśmiech znika z jego ust, kiedy rzuca spojrzenie, z pozoru nie za bardzo uważne spod przymkniętych powiek, na mężczyznę, którego ręce leżą obok jej torebki — że jednak przyszedłem w dobrym momencie.
Bawi go zachowanie barmana wobec niej, bo przecież wcale nie jest mu do niego tak daleko; również ulega jej zachciankom. Ludzie od zawsze mieli do niej słabość, ale wyglądało na to, że teraz – kiedy znajdowała się pod inną, chociaż przecież taką samą postacią – jeszcze większą niż wcześniej. Rozumie ich. Sam jest jedną z osób, które, świadomie lub nie, nie mogą, nie chcą oprzeć się bliskości demonów. Niech jej będzie. Skoro zacznie pić później od niej, co się może stać? Jeden shot niczego nie zmieni. Uderza kieliszkiem o jej kieliszek, żeby później pochylić się z nim na chwilę nad barem. Łańcuszek na jego szyi unosi się w powietrzu, zanim opada z powrotem na koszulę, kiedy prostuje kręgosłup, żeby odchylić głowę do tyłu i przełknąć. Shot za shotem. Drugą rękę ma na blacie, z palcami na krawędzi popielniczki, na której kładzie palącego się papierosa. W końcu odkłada ostatni kieliszek; łokieć opiera na barze, głowę zaś na dłoni. Lustruje ją wzrokiem, wracając papierosem do warg, na których limonka odkłada się smakiem, od jakiego ma ochotę na tequilę, a więc–
— Tequila?
Musi wziąć udział w jej zabawie, jeśli ma mu uwierzyć w to, że nie ma wobec niej złych intencji… i dobrze, bo nie ma nic przeciwko temu. Jeśli cokolwiek ich łączyło – poza więzami krwi – to właśnie skłonność do ucieczek przed samym sobą. Nie czeka więc na jej zgodę. Zamawia.
Zdaje mu się, że zna odpowiedź na to pytanie, ale wie, że Shizuru mu je zada, jeśli ona nie będzie w stanie odpowiedzieć na nie sama, a pewnie nie będzie. Dlaczego więc nie mieć pewności? I chociaż jest proste – składa się z zaledwie jednego słowa – to odpowiedź na nie jest już pewnie znacznie bardziej skomplikowana:
— Czemu?
Hecate Black, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.
- Nie chce? Nie potrzebuje? - Rzuciła niby obojętnie, ale nuta przekonania w jej głosie świadczyła o tym, że rzeczywiście wierzyła w swoje słowa. Nie wyglądała na zgorzkniałą, ani przejętą. Ktoś tak bezwartościowy jak ona nie miał prawa wymagać niczego więcej. Prychnęła machając dłonią na znak, że ten temat w ogóle jej nie przeszkadzał. Wzruszyła lekko szczupłymi ramionami. - Nie można mu się specjalnie dziwić, nie uważasz? - Dopytała, chociaż jego odpowiedź i tak nie miała większego wpływu na sposób w jaki postrzegała siebie i Shizuru. W jej oczach nie była ani tą jedyną, ani wyjątkową. Jedną z wielu w życiu Sagi. Tą, która sprawiała mu kłopoty, kiedy tylko spuszczał ją z oka, jak gdyby w przypomnieniu, że musiał jej pilnować. Jej albo siebie. Relacja z Shizuru była specyficzna. Znali się od lat, byli ze sobą od lat, należała do niego od lat, co nie przeszkadzało jej w próbach uzmysłowienia mu, że mogło być inaczej. I chociaż praktycznie nigdy mu się nie przeciwstawiała ani fizycznie ani w słowach, czasami robiła wszystko odwrotnie niż by sobie tego zażyczył. Jak gdyby chciała mu pokazać, że jednak miała własną wolę, nawet jeśli obydwoje w to nie wierzyli. Rzeczywiście byli z Setsurō do siebie podobni. Obydwoje zależni od jednej i tej samej osoby, na skrajnie innych płaszczyznach. Łączyło ich znacznie więcej niż rodzina, a przecież tylko tyle o sobie wiedzieli. Może w końcu przyszedł ten moment, w którym mieli się poznać? Spóźniony a jednak nie niemożliwy.
Zaciągając się kilkukrotnie spaliła większość papierosa drapiącego zaschnięte gardło. Zgniotła jego niedopaloną cześć w popielniczce zapominając, że w ogóle tego wieczoru paliła. Opróżniając dwa kolejne kieliszki jej ciało rozluźniło się pod wpływem obrzydliwego gorąca nawilżającego przełyk. Szum w uszach i płynność w ruchach powoli wzbierała tak naprawdę zwiastując końcowy stan w jakim miała wrócić tej nocy do domu. Miała przynajmniej gwarancję, że spędzi noc we własnym łóżku - raczej - bo przecież był z nią Setsu. Mimo, że nie znali się specjalnie ufała mu bardziej niż sobie. Może tym razem nie będzie musiała wygrzebywać się spod nieznajomego męskiego cielska z rozmazanym makijażem, obolałym ciałem i obrzydzeniem do samej siebie. Była uratowana, a może całkiem stracona?
Chociaż jego zapał powinien ją dziwić, nic takiego się nie stało. Poznawała go powoli. Dopiero teraz zdawała sobie sprawę, że chyba nadawali na tej samej fali przynajmniej pod względem imprezowania, albo Yōzei chciał uśpić jej czujność. Nie musiał się jakoś specjalnie starać, bo przecież nigdy nie była czujna.
Tequila?
- Chyba serio chcesz mnie nosić na rękach, co? - Zapytała niby żartem, niby serio nachylając się lekko w jego stronę ze śmiechem przyjmując zimny kieliszek zamówionego trunku. - Mam słabą głowę - wytłumaczyła nagle, jak by sam sobie z tego nie zdawał sprawy. Nie wyglądał jednak na przejętego jej stanem, widocznie zostało mu zlecone dostarczenie jej. Nie pilnowanie. Słysząc kolejne pytanie spojrzała na niego zdawkowo długim paznokciem wodząc po krawędzi chłodnego kieliszka wciąż pełnego tequili. Milczała krótką chwilę chyba zastanawiając się nad odpowiedzią, która i tak nie mogła już nic zmienić.
- Czemu co? - Zaczęła opuszczając zgrabne nogi na podłogę, podnosząc się z barowego hokera i stając przed nim na wysokich szpilkach, które chociaż dodawały jej centymetrów wciąż nie mogły zniwelować tego, że była po prostu niewielka. Jej jedna dłoń wylądowała na jego ramieniu lekko się go przytrzymując; łapiąc równowagę, kiedy przybliżyła się do niego stając blisko, zbyt blisko. W końcu w Mirai było głośno, a on żądał od niej odpowiedzi. Nachylając się w jego stronę ulokowała drugą dłoń na jego karku, gładząc go delikatnie. Jej gorący oddech omiótł wrażliwą skórę odsłoniętego skrawka jego szyi. - Czemu tu jestem? Czemu uciekam? Czemu piję? Czemu się zabiłam? - Wyszeptała perfidnie wbijając paznokcie w jego kark, opierając na nim ciężar odrobinę zbyt wiotkiego od alkoholu ciała. - Bo nic nie ma znaczenia, Setsurō - wyjaśniła, odsuwając się w końcu z lekkim uśmiechem na ustach, jak gdyby rozmawiali o pogodzie. I jeśli nie zareagował w żaden sposób jej dłoń zsunęła się z umięśnionego ramienia na jego nadgarstek zaciskając wokół długie palce. - Chodźmy potańczyć.
@Yōzei-Genji Setsurō
Hecate Black, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
W reakcji na wypowiadane przez nią zdania przechyla głowę. Przy pierwszym w prawo, przy drugim zaś przeciwnie, w lewo, podobnie do zwierzęcia, które szuka źródła dźwięku, a w tym przypadku – podstaw do mówienia tego, co mu właśnie powiedziała. I chociaż wyraża w ten sposób zainteresowanie przynajmniej jej stanem psychicznym – bo fizycznym nie wydaje się póki co szczególnie przejmować – to w jego ekspresji nie da się znaleźć być może potrzebnej teraz kobiecie empatii. Pozwoli jej później na zbliżenie się do siebie, patrząc na nią jednak przy tym wciąż jak z tej samej odległości – z oddali. Dystans między nimi, który będzie chciała skrócić przez sekwencję ruchów, jaka powinna działać na większość mężczyzn, Setsurō zachowa na poziomie emocji. Bo jak na osobę, która robi wszystko, żeby wyglądać na łatwą do upolowania ofiarę, Naksune bardzo świadomie manipuluje otoczeniem przy użyciu swojego piękna. Trudno mu więc nie traktować jej jak kogoś, kto może potencjalnie stanowić zagrożenie. Przede wszystkim dla siebie samej, ale w związku z tym także i dla niego. W odbiciu w jego źrenicach jej obraz jawi się więc jako sekunda przed wypadkiem, od którego – chociaż chce – nie będzie mógł odwrócić wzroku.
— Biorąc pod uwagę staż waszego związku, jestem pod wrażeniem, że wciąż macie jeszcze tak wiele… tematów do rozmów.
Przez chwilę chciał odpowiedzieć co innego, jednak nie będzie wykonywać w tej grze żadnych ruchów za Shizuru. Zna swoje miejsce. Mówi więc tylko – chociaż według Sagi możliwe, że aż – to, a podczas milczenia zastanawia się nad tym, jak mało w istocie wie o ich relacji. Powinni być przecież ze sobą dużo bliżej. Każde z nich. Zanim odejdzie od niej myślami za daleko, Naksu przywołuje go do siebie z powrotem z właściwą sobie kokieterią:
„...chcesz mnie nosić na rękach, co?”
— Ja? — zwraca się do niej z uśmiechem, którego ciepło nie obejmuje jego zimnych oczu. — Ja tylko robię to, czego chcą ode mnie inni. Taki ze mnie people pleaser. A ty — robi przerwę na strzepanie żarzącego się popiołu do popielniczki, zanim zaciągnie się papierosem po raz ostatni przed zgaszeniem go o jej brzeg — musiałaś bardzo chcieć tego, żebym cię złapał, skoro uciekasz aż tak nieudolnie.
Dłoń przenosi na kieliszek tequili, którego zawartość wypija na raz, bo już po jej cenie wiedział, że nie pije niczego, czego smakiem można by się było delektować. Z rozczarowaniem uderza paznokciami o szkło po odstawieniu go na bar. Mimo wszystko alkohol działa – wzmacnia intensywność spojrzenia, w którym znudzenie pojawia się dla samej prowokacji. Znika, kiedy Naksune wstaje; odruchowo łapie ją za talię, żeby nie upadła na podłogę, bo zdaje się ledwo utrzymywać równowagę. Dotknięcie przez nią jego karku sprawia, że mimowolnie zaciska palce na jej ciele. Ale nie rusza się, bo oddech Yōzei na skórze jest właśnie tym, co może odciągnąć jego uwagę od miejsca, o wrażliwości którego nie mogła przecież wiedzieć. To nie jej wina.
— Jeśli nie chcesz powiedzieć mi prawdy, to przynajmniej mnie nie okłamuj. — Być może nie kłamała – bardzo możliwe wręcz, że pod wpływem emocji była przekonana, że jest właśnie tak, jak mówi. Ale nie takiej odpowiedzi oczekiwał, bo pytanie, które zadał, nie miało dotyczyć jej uczuć. — Jesteś tu, bo masz ku temu powód. A mówiąc tu — wskazuje głową na bar — nie mam na myśli tej…
Nie kończy, bo widzi wpatrzonego w nich barmana; nie udaje już, że ich rozmowa go nie obchodzi, bo wyciera do sucha szklankę, która nie jest mokra. Przewraca oczami. Jeśli miał tu ludziom dać pretekst do walki z nim, to mógł od razu zacząć od zabrania jej z Mirai siłą, zamiast się tak bawić. Tego chciał przecież uniknąć. Tego uniknie dzięki swojej… cierpliwości. Poza tym – dzielnica jest właściwie miejscem, w którym pracuje, zważając na to, jak wiele osób ucieka przed swoim przeznaczeniem właśnie do niej, więc to nie tak, że nie był przyzwyczajony do panujących w niej… warunków. Po prostu nic nie może w pełni wyprzeć z żył krwi Minamoto.
— Tutaj?
Kręci głową, żeby zaprzeczyć.
— Jeden raz — …ale zgadza się.
I idziemy.
Tę informację zostawia jednak dla siebie.
Daje jej się prowadzić, nie patrząc na nią, a na mężczyzn wokół – samotnych oraz nie, bo i ci w towarzystwie swoich kobiet uciekali ku niej spojrzeniem. Oczywiście. Tak jak do restauracji nie przychodzi się sytym, i oni przyszli tu głodni.
W połowie piosenki odbiera daną jej kontrolę nad tańcem, dłońmi obejmując ją w miejscu graniczącym już z kruchością żeber, pod którymi czuje jej przyjemnie szybki oddech. A po kilku taktach, kiedy muzyka zwalnia, przyciąga ją do siebie, dopóki plecami nie zetknie się z jego klatką piersiową.
— Tak mi przykro. — Ton jego głosu zdaje się jednak mówić coś przeciwnego. — Wygląda na to, że odstraszam wszystkie twoje… rozpraszacze. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Nie ma dla niego znaczenia, dlaczego na razie tak się dzieje – czy szanują jego obecność u jej boku, czy rzeczywiście boją się konfrontacji z nim, a może są zwyczajnie zniechęceni przeszkodą pod jego postacią, kiedy mają do wyboru inne dziewczyny, bez partnera i jeszcze bardziej otumanione alkoholem. Wszystko mu jedno. Liczy się to, że im mniej możliwości zabawy, tym większa szansa na to, że Naksu sama z siebie będzie mieć dość.
Hecate Black, Amakasu Shey and Satō Kisara szaleją za tym postem.
- Aranżowane związki mają to do siebie, że nie rozmawia się w nich zbyt wiele - wyjaśniła tonem, jak gdyby tłumaczyła coś małemu dziecku, wzruszając przy tym lekko ramionami. Zbywając powagę tematu, który wydał jej się naturalnej błahy, bo on and off z Shizuru już dawno stało się jej codziennością. Niczym wieczne przepychanki między tak pragnę, nie nie szanuje, a nie wiem czy warto. Każda część rodziny oczekiwała od nich czegoś innego. Setsurō skończył jako niewolnik tradycji Yōzei a ona co lepszego mogła zrobić niż zostać oddana w ręce kogoś wybranego przez nich? Saga był dobrą partią i czasami nie rozumiała czemu zgodził się na ich zaplanowany odgórnie związek. Mógł mierzyć wyżej, znacznie wyżej. Więc co go powstrzymywało?
Nie odtrącał ją jego połowiczny uśmiech tak daleki od rozbawienia, nie docierający do chłodnych tęczówek. Była przyzwyczajona do przeróżnego traktowania, od księżniczki po zwykłą kurwę czy śmiecia, i gdyby ją teraz odepchnął nie poczułaby się nawet urażona. Mimo to z ulgą przyjęła zalążek akceptacji, której tak zawsze szukała, kiedy pozwolił jej oprzeć się na swoim ramieniu. Zachichotała w ten typowy dziewczęcy sposób, który wychodził jej naturalnie. Nie był jednym z tych wymuszonych śmiechów kobiet chcących zwrócić na siebie uwagę. Był szczery i miał w sobie coś uroczego. Setsurō miał za pewne rację uważając ją za potencjalnie niebezpieczną. Lubiła kokietować, lubiła widzieć jak własne wdzięki i uroda wywoływały zamierzony efekt. Mimo to wystarczyło słowo, albo gest, żeby zrujnować całe jej przedstawienie, bo zdecydowanie zbyt często podporządkowywała się innym, nawet obcym. Była specyficzna, jak na osobę nie widząca w niczym sensu. Żywa i energiczna, w całkowitym przeciwieństwie do ukrytego braku chęci na cokolwiek innego niż obrzydzenie i próby niszczenia samej siebie. - Żadne z nas nie bawiłyby się dobrze, gdybyś mnie nie znalazł, prawda? - Dopytała patrząc na niego spod długich wytuszowanych rzęs - Teraz możemy bawić się dalej. Razem.
Mistrzyni w swoim fachu ściągania na siebie uwagę: zachęcania kłopotów i problemów, jak gdyby nigdy nie było ich wystarczająco. Stojący z boku barman na pewno myślał, że z nim flirtowała, ale czy rzeczywiście tak bardzo się pomylił? Odsuwając się spojrzała na niego ostatni raz. Trochę inaczej bez powściągliwości i wyuczonej kokieterii; bez otoczki pięknych kłamstw osoby pozornie wiecznie szczęśliwej, ciągnącej za sobą tłumy ludzi chcących również zasmakować jej radości. Spojrzeniem krótkim, ale znaczącym, odbijającym się czernią pustych źrenic jak od nieżyjącej lalki. Nie dokończył, a ona nie zamierzała się kłócić. Zbywając poważny temat zaledwie wzruszeniem smukłych ramion. Nie mógł wiedzieć jak to było, kiedy nie zasługiwało się na nic innego; na nic lepszego. Bez perspektyw, bez chęci i możliwości do zmian. A może wiedział wręcz doskonale, dlatego rzucił między nimi proste pytanie z wieloma możliwymi odpowiedziami. Z premedytacją przylgnęła do niego ciepłem kobiecej figury, układając policzek na jego ramieniu. Wzięła głębszy wdech - powoli wyszukanie - specjalnie próbując zapoznać się z jego zapachem. A pachniał czymś znajomym, mocnym i duszącym. - Wolałbyś być teraz gdzieś indziej?
Zasypując go ciągłymi pytaniami próbowała czegoś się o nim dowiedzieć. Szukać między wierszami tego co nim kierowało. Tego czegoś więcej niż bezmyślny Yōzei wykonujący rozkazy swoich przełożonych. Doskonale znała ten schemat, w końcu ona także się w nim wychowała. Nawet, jeśli był niebezpieczny nie potrafiła dostrzec w nim zagrożenia.
Słysząc jego nieszczere przeprosiny prychnęła szczerze rozbawiona, śmiejąc się wesoło. Zdecydowanie rozumiała, jego poczucie humoru. - Myślisz, że jestem tak łatwa? - Rzuciła z udawanym zdziwieniem, którym nie potrafiła nawet oszukać samej siebie, bo alkohol i używki nie robiły z niej łatwej, a raczej kompletnie bezsilną; pustą, bezwładną lalkę, z którą każdy bawiący się mógł robić, co chciał. Przede wszystkim dlatego, że była zbyt otumaniona, zbyt słaba i nieobecna, żeby być w stanie odmówić. Nie, żeby nawet na trzeźwo asertywność była jej atutem. Opierając się zgrabnym ciałem o jego tors z przyjemnością przyjęła zmianę melodii na wolniejszą. Nie rozglądała się na boki ignorując wszystko i wszystkich wokół. Jej uwaga była całkowicie i nieprzerwanie skoncentrowana na nim, jak gdyby świat przestał istnieć wraz z ostatnim kieliszkiem tequili, którego wyeksował. Chociaż wyglądała na pasożyta karmiącego się uwagą, tak naprawdę zdecydowanie lepiej wychodziło jej słuchanie. Miał przyjemny głos, niski i drażliwy dla ucha, ale w ten przyjemny mrukliwy sposób. Musiał podobać się wielu, zwłaszcza w czarnej koszuli z rozpiętym guzikiem. Jej się podobał, w końcu potrafiła docenić każdy rodzaj piękna. Z ulgą oddając w jego dłonie kontrolę, dała mu się prowadzić. I chociaż mogło się wydawać, ze chodziło tylko o taniec tak naprawdę podporządkowała się jego planowi na dzisiejszą noc wiedząc, że people pleaser był przecież w pracy i nie zamierzała mu nic utrudniać bardziej, niż to konieczne. Nie zdecydowała jednak jeszcze ile było koniecznością. On także komuś się podporządkowywał, ktoś inny miał nad nim kontrolę. Ciekawym było, że obydwoje należeli do jednej i tej samej osoby, a jednak w całkiem inny sposób.
- Kłamca - zarzuciła mu, kiedy ciężar jego dłoni na filigranowej talii odbił się przyjemnym dreszczem wzdłuż, zasłoniętego cienkim materiałem sukienki, kręgosłupa. Teraz jednak odsunęła się nieznacznie tylko po to, żeby okręcić się wokół własnej osi, stanąć do niego tyłem i oprzeć się krągłościami własnego ciała o jego osobę. Specjalnie wygięła plecy w delikatny łuk, napierając odrobinę za bardzo, niż wypadało. Wyrzucając ręce w górę, zaczepiając je o jego ramiona, przymykając powieki i opierając tył czaszki o jego obojczyk; kołysała biodrami na boki w rytm piosenki zagłuszającej szepty i rozmowy nic nie znaczących osób, które z zainteresowaniem im się przyglądały.
- Jeszcze jedna piosenka - poprosiła. - A potem porobimy co będziesz chciał.
@Yōzei-Genji Setsurō
Hecate Black, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Być może w ich rzeczywistości, wśród członków klanu, kobieta wygląda przeciętnie, ale tu — w miejscu, które śni codzienność – bardzo się wyróżnia. Tło Mirai kontrastem wyciąga na zewnątrz piękno, jakie w innych okolicznościach zobaczyć by mógł tylko w jej wnętrzu, jeśli w ogóle — nie ma przecież po co otwierać oczu na drzwi, które i tak są przed nim zamknięte. Ludzie patrzą na nią, bo dla nich jest nie z tego świata; jak dusza, co po drodze z nieba do piekła zgubiła się w limbo, gdzie spojrzenia męczenników zatrzymują się w biegu życia na tym, co jak przytulone do pleców skrzydła – te, które ta cudowna istota może w każdej chwili rozwinąć, lecz czego nie robi – drwi ze wszystkich pozbawionych możliwości ich użycia. I chociaż w przeciwieństwie do nich Setsurō ma świadomość tego, że jego droga Yōzei wcale już ich nie ma – że własnoręcznie, pióro za piórem, oderwała je od swoich kości – to czy to cokolwiek zmieniało w tym, jak była przez nich postrzegana? Istotne jest to, że je miała, a wzrok, który nocą ślepo dzieli ciało na części jak w skupie mięsa, za dnia widzi już fazę jego rozkładu.
— To żart — odpowiada, ale głos ginie w głębi krtani – w wibracji strun, która ociera się o ucho miękko jak mruczenie kota. — Nie musisz żyć w ten sposób — przeciąga się, kładąc piersią na blacie — ale jak umrzeć już wiesz. — Nie dlatego się zabiłaś. — Postawiłaś się rodzinie lata temu – teraz zapomniałaś, jak to się robi? — Głowę opiera na rękach. W świetle rzucanym przez lampę jego tęczówki zdają się być koloru miodu – i jak miód swoją słodyczą łagodzą ostrze spojrzenia opartego na jej gardle. — Odpowiada ci taki układ, ty moja jakże biedna księżniczko.
Trudno powiedzieć, czy w tym momencie przekonuje ją do tego, żeby zbliżyć się do Sagi, czy wręcz przeciwnie – do tego, żeby od niego uciec. Co do jednego można mieć jednak pewność – nie ma w nim wątpliwości, że to drugie jej się nie uda, póki ma jej trop. Prowokowanie jej jest dla niego przede wszystkim tworzeniem sobie okazji do zabawy.
Nie rusza się, kiedy ciepło jej oddechu skrapla się na zimnej skórze. Co czuje? Nie umie powiedzieć; przyzwyczaił się do własnego zapachu do tego stopnia, że nie jest już w stanie go określić. Jej woń za to – wciąż jeszcze świeża w jego głowie, świeża wspomnieniem ciężaru jej ciała w rękach – odcina się w nozdrzach aż za wyraźnie na tle innych, przytłumionych siłą jej sugestii, bo pachnie nie tylko sobą, ale też… nim.
“Wolałbyś być teraz gdzie indziej?”
Przez chwilę jego twarz wyraża… zdziwienie, które jednak – równie płynnie co dłonie przechodzące z kości żeber na brzuch – znika z niej, ustępując miejsca zrozumieniu. A może wcale nie? Przy niej każde zdanie zdaje się mieć drugie dno – ale może właśnie tylko zdaje, w rzeczywistości będąc, cóż, jednowymiarowe. Sprawdza to:
— Tak. Gdzie indziej.
Śmieje się w odpowiedzi na jej słowa, jednak kiedy mówi, w jego tonie słychać powagę, której nie powinno w nim być, jeśli tylko żartuje:
— Myślę — szepcze, bo są tak blisko siebie, że ustami może dotknąć jej ucha, kiedy ona opiera głowę na jego klatce piersiowej — że każdy mógłby zrobić z tobą cokolwiek. — Czuje jej ciało na swoim, ale… czuje też na niej Shizuru. Mimo wszystko utrzymuje wiec między nimi dystans. Oczywiście nie cieleśnie, bo nie ukraca tego, co już zaczęła, a wręcz to przedłuża, nie pozwalając się skończyć przyjemności, która jest w tym wszystkim obecna, mimo że istnieje tylko w zapowiedzi tego, co nie ma nastąpić. Bariera, na którą napiera Naksune, jest bardziej... psychiczna. Emocjonalna. — Nie mam racji, Naksu?
Zaprzecz – pojawia się w jego oczach jak wyzwanie, jakie jej rzuca, kiedy po zwróceniu jej przodem do siebie, a tyłem do pozostałych ludzi, na jakich przestaje już zwracać jakąkolwiek uwagę, dłońmi zapiera się o dziewczęce biodra w miejscu, gdzie kość układa się wdzięcznie pod palcami.
— Nie — odpowiada. Spełnił już jedno jej życzenie – jedno za dużo. Bardzo została przez Shizuru rozpieszczona, jeśli myślała, że jego kolej po prostu nie nadejdzie. Łapie ją za dłonie jedną ręką, bez problemu obejmując nią jej ściśnięte nadgarstki. Opiera kobietę plecami o ścianę, na moment się zapominając, bo jest w jej bezbronności coś, co odzywa się w żyłach przyśpieszonym tętnem. — Co będę chciał? — powtarza, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Myślisz, że czego chcę?
Jest jak ta róża za kloszem, który chwilami pragnie zbić tylko po to, żeby móc patrzeć, jak Naksune klei odłamki szkła z powrotem, na odlew, na ślinę i krew, bo przecież – mimo że sprawia wrażenie, jakby tak bardzo chciała spod niego uciec – wciąż siedzi pod nim, skulona jak zaszczute przez psa zwierzę.
Hecate Black, Bakin Ryoma and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Na biedną księżniczkę nie potrafiła pohamować uśmiechu. Zachichotała rozbawiona, bo przejrzał ją doskonale. Nie, żeby specjalnie się kryła. Każda pojedyncza emocja była zawsze idealnie wymalowana na jej twarzy, wystawiona w orzechowych tęczówkach. Nie potrafiła nic ukrywać, a jednak tanie „nic mi nie jest” wystarczyło, żeby odpuścił. Dał jej zaledwie jedno popołudnie na zakończenie własnego cierpienia. Szkoda tylko, że nawet odebranie sobie życia jej nie wyszło.
- Oczywiście - zgodziła się bez wahania. - Robię co chcę. Noszę co chcę. Prowadzę się jak chcę. Nawet umarłam na własnych warunkach - wyliczała na palcach z tym lekko szalonym uśmiechem. Z tym błyskiem w oku osoby nie do końca normalnej. Nie do końca poczytalnej. I nie byłoby w jej słowach drugiego dna, gdyby nie fakt że nie umarła przecież. Samowolnie powiesiła się przy suficie własnego mieszkania w swoje urodziny. Zgodziła się z nim, bo tak podpowiadał jej nie do końca zdrowy umysł. Coś było z nikim nie tak. Może został za bardzo sprany narkotykami, do których ją ciągnęło. A może już zawsze taki był. Setsurō miał rację. Wiedział lepiej.
Nie uraził jej. Nie dało się urazić kogoś, kto miał o sobie tak niskie mniemanie. Mógł uważać ją za brudną, zbrukaną i łatwą, a ona przyznałaby mu rację. W końcu wcale by się przy tym nie pomylił, a ona wcale by się nie przejęła. Była tym pięknym apetycznie wyglądającym owocem tak bardzo zepsutym w środku.
- Myślę - wyszeptała specjalnie go naśladując, bo przecież dzielący ich dystans był tak niewielki, że mógłby praktycznie nie istnieć. - Że będziesz musiał przekonać się sam.
I tutaj je miał. Upragnione wyzwanie odbijające się w orzechowych tęczówkach wpatrzonych tylko i wyłącznie w niego. Jak by był jedynym w jej życiu. Tym wyjątkowym. Piękny uśmiech wykrzywiający pełne wargi jedynie podkreślał jej nieczyste intencje. Bawiła się świetnie. Pytaniem pozostało czy Setsurō zamierzał bawić się razem z nią. Odwrócona z powrotem, przylgnęła do niego odrobinę szczelniej, kiedy duże dłonie zaparły się na wystających kościach biodrowych. Pasowała jej jego bliskość. Podobał się jej jego zapach. Tak zdecydowanie jej się podobał. Nie mogła nic poradzić. Alkohol jedynie roztapiał cieniutkie granice przyzwoitości pozwalając jej bezkarnie wsłuchiwać się w potrzeby i pragnienia własnego ciała. Szumiał w uszach, odbijał się karmazynem na policzkach i płynnością w ruchach. Nie zastanawiała się nad tym czy myśląc o niej myślał także o n i m. Jego relacja z Shizuru pozostawała dla niej zagadką. Czasami lepiej było po prostu nie wiedzieć.
Nie.
- Jaka szkoda - rzuciła nieszczerze niczym prawdziwa rozpieszczona dziewczynka, która chciała być ustawiona do porządku. Z uniesieniem brwi, z widocznym rozbawieniem przyglądała się jak zwinnie złapał obydwa jej nadgarstki. Nie protestowała, nie szarpała się. Wręcz przeciwnie ze śmiechem oparła plecy na chłodzie ściany za sobą niczym szmaciana lalka w jego dłoniach. Skora do zabawy. Może właśnie chciała nią być. Potrząsnęła lekko nadgarstkami, jak by próbowała mu się wyrwać. Obydwoje wiedzielI, że było to fizycznie niemożliwe, bo górował na nią w każdym aspekcie, ale chyba obydwoje chcieli, żeby chociaż spróbowała. Nikt nie lubił bawić się jednostronnie. Ciekawiło ją czy chciał tym zrobić Sadze na złość. A może w ogóle nie miało to z nim nic wspólnego.
- Mogłabym sama zobaczyć czego tak naprawę chcesz - mówiła cicho unosząc dumnie podbródek go górze. Blokując z nim chciwe spojrzenie, pełne wszystkiego. Z tym wciąż uroczym, trochę niewinnym, uśmiechem na ustach. Wraz ze śmiercią przyszła nowa umiejetność. Wraz z tym chaosem i gonitwą myśli, które stoczyły ją na samo dno; popychały do odebrania sobie życia, do zrezygnowania z egzystencji. Również przez nie powróciła. Nowe możliwości, których nienawidziła używać. Praktycznie nie potrafiła. Wymagało to od niej zbyt wiele, była zbyt słaba. Grała jednak zakładając, że o tym nie wiedział. - I wtedy nic byś przede mną nie ukrył, tygrysie.
Jego bliskość dodawała jej zaledwie odwagi. Potęgowała chęć brania udziału w tej przepychance, którą tak chętnie między sobą toczyli. Była to przecież niewinna, słowna zabawa. Nic więcej, prawda? Nie odrywając od niego wzroku szarpnęła nadgarstkami z całej siły ciągnąć go ku sobie. Wyszła mu na przeciw wspinając się na palce, niwelując różnicą ich wysokość; próbując się do niego zbliżyć, zgarnąć jego dotyk dla własnych uciech. W kontraście do rozbawionego, nieszczerego, a jednak zabarwionego powagą rozkazu:
- Odsuń się.
Spojrzenie błagało jednak, żeby tego nie robił. Zachęcało do dalszej gry, błądząc tęczówkami po konturze jego ust. Niby nieświadomie, niby przypadkowo przygryzając dolną wargę. Bo przecież nie chciała, żeby się odsuwał. A jednak zamierzała wypróbować czy jedynie Saga mógł mu rozkazywać czy Setsurō po prostu lubił słuchać się innych. I jeśli dzieliła ich jakaś niewidzialna bariera przyzwoitości ona wydawała się jej nie zauważać. Zbyt pochłonięta, topiąca się w tej upragnionej wolności, którą niszczyła sama siebie.
@Yōzei-Genji Setsurō
Hecate Black, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Tak jak cała ona, również i sposób, w jaki się śmieje – dlaczego zwraca na to uwagę? – nie pasuje do tego miejsca. Dzieląca ich przestrzeń staje się od niego pełna jak od muzyki, której nie powinien słyszeć. Nie tu, ale w ogóle – nigdzie; nie w okolicznościach, w jakich się znajdowali. Mimo tego pozwolił na to, żeby dźwięk sam ustąpił naturalnemu stanowi rzeczy, jakim jest cisza. Cisza, a przecież ludzie wokół nich wciąż rozmawiali. Przerwie ją dopiero po chwili, zaczynając od westchnienia, którym jednak przejdzie do uśmiechu, żeby móc skończyć… również śmiechem, chociaż tak innym w swojej gardłowości. Dlaczego nie.
— Nie musisz tego robić — powtarza tonem, jakiego użył wobec niej wcześniej, kiedy już to mówił. — Wiesz, jaki jest twój problem? — W oczach Setsurō, w których przed tym, jak powiedział to zdanie, zdawało się nie być – jak w lustrze – niczego poza jej odbiciem, pojawia się… coś jeszcze. — Nie umiesz niczego doprowadzić do końca. — W kontekście jej śmierci brzmi to, oczywiście, sadystycznie, ale Yōzei nie ma zamiaru uważać na słowa przy osobie, która sama z siebie już ma skłonność do masochizmu. Jeśli tego chce, to jej to da. Spełni jej życzenie, zanim jeszcze je wypowie. — Teraz też nie będziesz umiała, więc… — Ociera się policzkiem o jej policzek, bo – znowu – szepcze do jej ucha — …po co zaczynasz, Naksune? — To nic takiego; to tylko sylaba, którą dodaje do słowa, z którego ona je odjęła. Już to jednak musi wystarczyć, żeby dotarło do niej, że się bawi. Ale czy robi to z nią, czy sam – nią – tego nie może stwierdzić. — W przeciwieństwie do ciebie, ja nie umiem przestać. — To wciąż zabawa, bo przecież nie wynika z troski o jej bezpieczeństwo; wie, że ona zignoruje takie ostrzeżenie jak każde inne w jej życiu.
Będziesz musiał przekonać się sam.
Unosi w zdziwieniu brwi; więc podejmuje wyzwanie, jakie jej rzucił? Do tej chwili jeszcze mogło mu się wydawać, że nie przegra w grę, w którą grają, ale teraz nie ma już pewności, czy… w ogóle jest w stanie z nią wygrać. Myślał, że jeśli udowodni jej, że kłamie – że to wszystko, co ona robi, robi tylko dla odwrócenia jego uwagi – to zabierze jej tym jedyną broń, jaką posiadała. Nie wziął jednak pod uwagę tego, że mogła… po prostu zachowywać się zgodnie ze swoimi prawdziwymi intencjami wobec niego.
Pozwala kobiecie zbliżyć się do siebie bardziej, chociaż powinien – jeżeli nie udaje – już w tym momencie jej tego zakazać. Powinien zrobić to, o co ona sama będzie go „prosić” – odsunąć się. Ale… nie rusza się z miejsca, patrząc na nią ze spokojem spod na wpół zamkniętych powiek. Otwarcie sprawdza jej granice. Nie chce ich na razie przekraczać.
Nie puszcza jej, kiedy zaczyna grać następną ze scen w swoim przedstawieniu. Tym razem jest to scena zwierzyny, która tak bardzo! chce wyjść z pułapki, w którą… sama – z pełną świadomością tego, że ona tam jest – weszła. Reaguje przeciwnie – zaciśnięciem dłoni, którą trzyma ją w tym uścisku. Przecież oboje zdawali sobie sprawę z tego, że może z niego uciec, ale nie tak; nie dzięki swojej sile. Musiała więc wybrać ten sposób tylko po to, żeby niczego nie udało jej się za jego pomocą osiągnąć.
Jaka szkoda.
Zatrzymuje wzrok, którym chodził po ciele Yōzei, na jej twarzy, a ściślej ujmując – na ustach, które ona układa w uśmiech. Kładzie na nich kciuk i przesuwa nim po jej wardze, jak gdyby chciał go tak z nich zetrzeć.
— Nie wiem o czym mówisz.
Nie spodziewa się tego, że – zamiast go odepchnąć – teraz przyciągnie go do siebie, więc z zaskoczeniem ulega jej zachciance. Stanęła na palcach, zmniejszając różnicę w ich wzroście i… na kilka sekund zwiększając jego tętno. Podobała mu się – nie miał aż takiego wpływu na działanie swojego id, żeby temu zaprzeczyć – więc to wszystko, na co się przy niej zgadzał, zaczynało go stopniowo coraz bardziej drażnić. Obroża nałożona przez Shizuru, której na co dzień wcale na sobie nie czuł, teraz wbijała mu się w szyję.
Odsuń się.
Mówi to, robiąc coś przeciwnego.
— Jeśli się odsunę, to powiesz, że słucham ciebie jak pies – jeśli tego nie zrobię, rzeczywiście będę się ciebie słuchać. — Robi przerwę na westchnienie. — Postawiłaś mnie w sytuacji bez wyjścia…
Ironizuje, oczywiście; przestaje jednak, kiedy kątem oka dostrzega, jak jego rozmówczyni przygryza zaczepnie wargę.
— Niech będzie. — W jego głosie nie da się usłyszeć żadnej konkretnej emocji, chociaż z całą pewnością nie odzywa się do niej zupełnie beznamiętnie. — Ale nie ma niczego za darmo. Moja kolej.
Już bez ostrzeżenia bierze ją na ręce. Jeśli sama nie obejmie go dłońmi za szyję, pomoże jej w tym, dając jej do zrozumienia, że teraz nie jest moment na przeszkadzanie mu. Przed wyjściem z Mirai na zewnątrz, w noc, czuje na sobie ciężar wzroku kilku osób; odwzajemnia go, mając nadzieję, że lodem spojrzenia uda mu się skuć możliwość kłótni. Zatrzymuje się dopiero w alejce obok baru, gdzie opiera Naksune plecami o ścianę budynku, jej nogi opuszczając na swoje biodra.
— Doprowadź coś do końca, Naksu — mówi cicho w zagłębienie pod jej obojczykiem – być może nie wystarczająco głośno, żeby mogła go w ogóle usłyszeć. — Samochód jest na parkingu. Chodź ze mną do domu.
Jeszcze przez chwilę udaje mu się utrzymać milczenie, zanim przerywa je zbyt wieloznacznym stwierdzeniem:
— Shizuru wróci za kilka godzin.
Hecate Black, Satō Kisara, Naiya Kō and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Nie bawiła się nim. Prędzej bawili się wspólnie. Nie próbowała go manipulować czy podporządkowywać sobie. Dawała mu zaledwie wybór. Możliwość. Mógł wziąć to co teraz pragnął perfidnie wiedząc, jak Saga zareagowałby na jego poczynania. Prowokowała go. Chciała zobaczyć na ile by sobie pozwolił. Nikt nie lubił się dzielić. Zbliżyła się do niego z tym łobuzerskim uśmiechem, z którego zniknęła cała niewinność. Zblokowane z nim spojrzenie było już tylko i wyłącznie grzeszne. Zaróżowione od alkoholu policzki dodawały jej odwagi. Stapiały opory. Ciężar kciuka zahaczonego o dolną wargę rozpościerał na niej czerwień drogiej szminki.
- Przyszedłeś tutaj po mnie, więc pójdę z tobą wszędzie gdzie mnie zabierzesz - obiecała grzecznie. Oplotła chudymi ramionami jego szyję zachęcająco gładząc kark długimi paznokciami. Wtuliła nos w kołnierz jego koszuli. Czuła na plecach wścibskie spojrzenia nic nie znaczących drapieżników czających się po kątach. Wiedziała że przy nim nic jej się nie stanie. Wiedziała że mogła na nim polegać rzadziej niż na sobie. On pewnie też o tym wiedział. Była już zajęta. Wybrała tego jednego, ale czy mądrze? Ciekawość wzięła górę i już nie mogła się wycofać. Przecież wcale nie chciała.
Obydwoje w końcu wiedzieli, że nie potrafiła odmawiać, jak by nigdy nie nauczyła się asertywności. Z drugiej strony nawet jej się nie śniło, żeby teraz kazać mu przestać. Przynajmniej nie werbalnie. Pragnęła go od siebie odpychać tylko po to, żeby siłą przyciągnął ją do siebie bliżej. Słowa i czyny nie szły tutaj w parze i żadne z nich nie miało co do tego wątpliwości, gdy jej słodki niczym najniebezpieczniejsza trucizna śmiech odbił się echem po pustej alejce. Jednej z tych obskurnych i brudnych, ale nawet to jej nie zniechęciło. Orzechowe tęczówki sfiksowane na jego twarzy nie ośmielimy się od niego odkleić. Poświęcała mu całą swoją uwagę jak by był pierwszym i ostatnim mężczyzną na ziemi. Jak by był tym jedynym, bo właśnie taki miała dar. Potrafiła sprawić, że ktoś czuł się wyjątkowy w kontraście do tego, że sama była nikim. Bezwartościowym ścierwem.
- Spróbuj mnie i naucz mnie doprowadzić cokolwiek do końca, Setsu - odszepnęła nie kryjąc tej iskierki podniecenia pod zamglonym alkoholem wzrokiem. Oparła się wygodniej o chropowatą ścianę zaciskając mocniej uda na jego biodrach. Przyciągając go do siebie, jak by jakąkolwiek odległość między ich ciałami była zbędna. Oddychała płytko przekrzywiając lekko głowę na bok, żeby łatwiej było mu zbliżyć się do tych kościstych obojczyków. Dłonie z karku wplotła w jego miękkie włosy, gładząc je z matczyną troską, ciągnąc z niecierpliwością kochanki.
Shizuru.
Ktoś kogo chyba obydwoje kochali na swój własny pokręcony sposób. Co robił ich właściciel, gdy tak niesfornie zabawiali się pod jego nosem?
- Kilka godzin wystarczy ci żeby nacieszyć się czymś co należy do niego? - Prowokowała go tak jak i on prowokował ją. Sprawdzali swoją determinację. Ale może nie wiedział, że ona już dawno przepadła; że nie miała hamulców. Może jeszcze tego nie wiedział, a może specjalnie nie zauważał. - A co jeśli nie będziesz umiał przestać. Co wtedy? - Dopytała sięgając dłonią jego szczęki. Zacisnęła na niej mocniej długie paznokcie i uniosła jego podbródek ku górze. Wpatrywała się w niego z dziwną fascynacją, z uwielbieniem. Przysunęła się lekko muskając pomalowanymi na czerwono ustami ostrość jego żuchwy.
Kusiła, bo kusić potrafiła najlepiej.
@Yōzei-Genji Setsurō
Hecate Black, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.