it's never enough [ Setsurō – Naksu – Shizuru ] - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Yōzei-Genji Setsurō

Sro 5 Lip - 19:39
First topic message reminder :

@Yōzei-Genji Naksu

15.06.2037, 22.30
so tell me I'm right

nie będę się oszukiwać, że zdążę z tym wątkiem przed końcem lipca, więc- here we go again, retrospekcje

   Po śmierci wcale się nie zmienia; chociaż… nie, w jej zachowaniu zachodzi zmiana; jest bardziej sobą. Setsurō ma wrażenie, że przejście przez granicę, jaka dzieli ją teraz już od życia, pozbawiło ją tego sumienia, które jeszcze miała. Zagrała w grę, którą – w oczach przeciętnego śmiertelnika – przegrała, ale według niej samej pewnie wręcz przeciwnie. Jest bóg. Nie ma boga. Wieczność – lecz przecież spędzona w sposób, w jaki chciała – to nagroda, a nie kara.
   Być może.
   Nie wie kim jest.
   Ma świadomość tego, że tylko mu się wydaje, że wie o niej cokolwiek, bo zna ją z rozmów z Sagą, niczego innego – ze słów, którymi maluje przed nim obraz o perspektywie zniekształconej swoim uczuciem. Artysta, co każde z wypowiedzianych przez siebie zdań chce odziać szatami poezji kosztem ich zgodności z, cóż, rzeczywistością. Dla Yōzeia, patrzącego na świat przez pryzmat wychowania ojca – bo buntem wobec niego zdążył już spalić się w dzieciństwie wraz z ciałem matki  – jest ani nikim więcej, ani nikim mniej, niż własnością Shizuru. A ponieważ mężczyzna kazał sprowadzić ją z powrotem do siebie, to więc robi, z posłuszeństwem, które jego samego upodabnia do mienia Sagi. Nie powinno być w jego głowie miejsca na związane z kobietą myśli, a jednak je znajdują; na odtworzenie okoliczności, w jakich ostatnim razem ją widział, a które wciąż jeszcze jest w stanie zobaczyć pod powiekami, chociaż brakuje już wśród nich koniecznych dla całości szczegółów. Widzi tylko czarną spódnicę, białą koszulę – mokrą od wylanego na nią alkoholu – i szminkę, która na palcach szukających gardła dłoni rozlała się matową czerwienią na skórę.
   Jak krew na białka oczu w pękniętych pod ciśnieniem naczynkach.
   Zawieszona nad podłogą, w jego rękach przyjmuje pozę tancerki. Nie jest jej partnerem, ale to nic; wie, jak zakończyć taniec, którego ona zakończyć nie może, mimo że sama go zaczęła. Idąc z nią przez pokój, nie czuł jej ciężaru; a jednak to, co w chwili, w której ją niósł, zdawało mu się pozbawione wagi, teraz odznacza się pod skórą na ramionach pamięcią mięśniową. W tym byciu zdaną na jego łaskę – w bezwładzie jej ciała – zawarta była jakaś forma intymności, która zbliżyła go do niej w swojej abstrakcji, mimo że sam bardziej to czuje, aniżeli jest tego faktu w pełni świadom.
   Oczywiście – jako że pochodzą z tego samego rodu – znają się już od dziecka. Z widzenia. Pamięta ją ze spotkań rodzinnych, to jest – z tych, na których byli razem, bo zdaje się, że i jemu, i jej, od lat nie było po drodze z tym, czego chciał od nich klan. Nie ma pewności co do tego, jaki ona miała powód dla swojego braku obecności; w jego przypadku oczywiście stała za tym – w drzwiach domu – sylwetka Ryomy, który zawsze miał dla niego gotową wymówkę. Ale on i ona nie zamienili na nich ani słowa. Nie łączyło ich więc od początku nic poza spojrzeniem nad stołem w trakcie jednego z wielu obiadów; odbiciem księżyca w źrenicach, kiedy nocami wspólnie, chociaż oddzielnie, szukali właściwej dla siebie ścieżki. Przestało i to, bo w przeciwieństwie do niej poddał się w końcu tresurze Minamoto. I podczas gdy Naksune pozostała w rodzinie tym, kim od zawsze w jej oczach była – czarną owcą – on odszedł od swojej roli buntownika na rzecz tej z pozoru bardziej wygodnej. Wytrenowanego komendami psa.
   I tylko łańcuch przy niektórych wbija mu się już w szyję.
   Teraz, patrząc za nią wśród ludzi w Mirai, nie może oprzeć się myśli, że rozgląda się nie za dziewczyną, a za jej zwłokami, bo to je ma jeszcze w głowie. Tym razem nie wybrała typowego dla siebie miejsca; uciekła przed innymi aż do Nanashi, ale przed nim uciec nie może. Nie na długo. Ucieczka zresztą tym bardziej prowokuje u niego tylko chęć gonienia za nią. Traktowania tego jak zabawę, którą może dla niej również jest, może nie; nie ma to znaczenia. Z poczucia obowiązku spojrzeniem przechodzi się między stolikami i krzesłami. Trwa to tak krótko, jak się da, bo wpisany w jego pracę instynkt łowiecki, który każdą potencjalną zwierzynę analizuje pod kątem jej słabości, mówi mu, że znajdzie ją przy barze. Tak też jest.
   Nie siedzi sama; nie jest w stanie stwierdzić, z kim dokładnie rozmawia. Może z nimi wszystkimi. W dłoni oczywiście szklanka z alkoholem, a na szkle zaciśnięte paznokcie, którymi mogłaby zostawić ślad tak na plecach jak i na oczach. Ale oni nie zwracają na to uwagi; łaszą się do niej jak stado wilków, bo zdaje się im potulna jak łania, patrząc spod linii rzęs. Podchodzi do niej, nie wydając żadnego dźwięku, bezgłośnie jak kot, żeby pochylić się nad jej ramieniem, prawie że kładąc na nim głowę – prawie, bo ostatecznie nie narusza jej przestrzeni osobistej. Zabiera za to szklankę. Pozwala mu? Pozwala. Pije więc to, co zostało na dnie; słodycz kładzie się na języku, zanim zejdzie do gardła fałszem, bo gładko jak woda, z goryczą alkoholu zasłoniętą sokiem. Zwraca się do Yōzei z ustami przy jej uchu, głosem, który może usłyszeć tylko ze względu na tę bliskość. Ironicznie, w żarcie, którego brak powagi, ma nadzieję, zrozumie:
   — Nie masz lepszego towarzystwa?
   Siada obok bez zaproszenia, wzrokiem rzucając na ludzi po jej przeciwnej stronie, ale zajęci są – aż za bardzo – rozmową ze sobą. Czeka więc, aż alkohol uwolni ich spięte jeszcze myślami języki. Są w fazie oceniania kim jest, a przede wszystkim – kim jest dla niej. Oczami, w kącikach których tli się rozbawienie, wraca do Naksu. Jej spojrzenie, paradoksalnie, dopiero teraz, kiedy nie żyje, zdaje mu się być żywe.
   — Postawię ci następnego — uspokaja ją, jeśli się zdenerwowała. Nie spieszy się, wręcz przeciwnie – ma zamiar zająć się nią powoli, z zachowaniem wszelkiej cierpliwości. Delikatne podejście, chociaż może nie leży w jego naturze, nie jest mu również obce dzięki spędzeniu czasu z Shizuru. Przekona ją do tego, żeby z nim poszła. To, że nie jest jej przyjacielem, nie czyni go przecież od razu wrogiem. Poza tym… nie może pozwolić sobie na robienie scen w Mirai. Owszem, w tej części miasta jest to codzienność, ale w tym konkretnie miejscu – nie. W drodze pieprzonego wyjątku. — Co chcesz?


Ostatnio zmieniony przez Yōzei-Genji Setsurō dnia Sob 2 Mar - 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Yōzei-Genji Setsurō

Hecate Black, Amakasu Shey, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.


Yōzei-Genji Setsurō

Czw 29 Lut - 14:59

   „Przyszedłeś tutaj po mnie, więc pójdę z tobą wszędzie, gdzie mnie zabierzesz.”
   Śmiech wychodzi z jego gardła w reakcji na jej słowa; bawią go. Wie, że zrobi to, co mówi, ale przecież nie dla niego – zrobi to dla siebie. Ale czy ma to znaczenie? Nie ma – do czasu, aż przestaną chcieć tego samego, a przecież ledwo co zaczęli. Nie. To stało się już dawno temu – w chwili, w której zamieszkała w ich domu; w której, zgubiona w jego labiryncie, nie zdążyła znaleźć drogi ucieczki przed Setsurō, którego kroki musiała przecież słyszeć za sobą. Teraz nie wie już, czy w ogóle przed nim uciekała. Pamięta, w co była ubrana, kiedy ją zobaczył, bo nie mógł się oprzeć zachowaniu tego obrazu pod powiekami jak we własnej galerii sztuki – satynową bieliznę, którą musiała założyć z myślą o nim, i zapach, jaki tak bardzo drażnił nozdrza. Nie woń jej perfum, lecz jego. To była tak bardzo pozbawiona logiki myśl, że nie mógł, nie chciał wcielać jej w życie, ale przez moment, w którym trzymał ją w swoich ramionach po tym, jak trafiła na niego, wychodząc zza rogu korytarza

   chciał go zabić.

   — Tak do niego mówisz?
   Pogarda w tonie Setsurō znika w westchnieniu zadowolenia, które – mimo woli – ucieka mu z płuc. Jak ma myśleć, kiedy Yōzei schodzi paznokciami po jego skórze? Czuje, jak dzisiaj zostawiają za sobą ślad, którego pochodzenia nie będzie umiał jutro Sadze wytłumaczyć. To jedna z moich kobiet – czy będzie w stanie powiedzieć to, patrząc mu przy tym w oczy? Wydaje mu się, że nie; że brzmienie jego własnego głosu zdradzi, że nie jest… nie są mu wierni. Krew szumi mu w uszach. Mógł nie pić alkoholu od wczoraj, a jego trzeźwość teraz, kiedy znajdował się pod wpływem działania Naksune, i tak wciąż byłaby tak samo umowna.
   Wszystko, co teraz robią, to kłamstwo, ale to właśnie dzięki niemu kobieta znajduje prawdę o nim. Rzecz, jaką Setsurō uważa za największą słabość swojego charakteru; którą tak bardzo chciał schować przed światem w głębi siebie, a która przy niej wychodzi na jego twarz w wyrazie, jaki tylko ona może zrozumieć. Tęsknota za miłością, której nie dostał, lub która została mu odebrana. Tą, która nie stawiała żadnych warunków. Którą kochało się ludzi pomimo tego, kim są, a nie za to. Miłością ojca. Miłością matki. Podświadomie szuka spełnienia swoich pragnień i w Naksune, mimo że przecież – ze wszystkich ludzi – ona najbardziej nie może ich spełnić. Czy również tego w nim szukała? Czy ktokolwiek kochał ją w ten sposób – czy w ogóle da się tak kochać ludzi, których przeznaczenie jest znane już od ich urodzenia? Ona musiała związać się z wyznaczoną jej przez Minamoto osobą – on z żadną nie mógł, bo jego miłością miał być sam klan. Jak miałby być zawsze gotów za niego umrzeć, mając w głowie możliwość dalszego życia z ukochaną? Ich doświadczenia tak bardzo się od siebie różnią, a jednak z nikim jeszcze nie czuł takiego podobieństwa. Czy to dlatego są w stanie razem udawać, że to normalne; znaleźć w sobie coś, czego wzajemnie tak potrzebowali?
   Podoba mu się, jak wtula się w jego klatkę piersiową, wiedząc, że dopóki jest przy nim, nic jej nie grozi – przecież po to jest. Po to, żeby – paradoksalnie, bo przecież dopiero co zmusił ją do zrobienia czegoś wbrew jej woli – mogła robić co chce. Przez chwilę on może zrobić dla niej wszystko. Ale wcale nie jest przy nim bezpieczna. Shizuru wybrał sobie dobermana do chronienia swojej narzeczonej, a nikogo do chronienia jej przed nim. Tym bardziej, że rzeczona narzeczona, zamiast schodzić z drogi jego kłom, sama wręcz wchodziła mu do pyska. Jak miał jej w końcu nie ugryźć?
   Prowokuje go całą sobą – swoim ubiorem, głosem, spojrzeniem. Zniża głos do szeptu, żeby nie mogła go usłyszeć żadna osoba poza nim, bo przecież mówi tylko do niego. Patrzy na niego oczami, którymi zdaje się mówić: jestem twoja. Zwraca się do potrzeb, które są tak zwierzęce, że jako człowiek nie powinien na to zareagować, ale… reaguje, bo oboje mają świadomość, że wcale nie może jej mieć, i sama ta myśl doprowadza go na skraj pierdolonego szaleństwa. Wiedziała, że lubi krótkie sukienki i długie buty? Ubrała się tak tego dnia specjalnie, czy był to tylko jeden z wielu przypadków, przez które mogła teraz przyciągnąć go do siebie, obejmując nogami za biodra? Tak wielu przypadków.
   „Kilka godzin wystarczy ci, żeby nacieszyć się tym, co należy do niego?”
   Ty suko.
   Przez kilka sekund rzeczywiście zastanawia się, czy Naksu nie zasługuje na to, żeby zedrzeć z niej sukienkę już teraz i wziąć ją jak pierwszą lepszą kurwę w przejściu między blokami.
   „A co jeśli nie będziesz umiał przestać? Co wtedy?”
   — Wtedy umrę jeszcze raz.
   Już raz go przecież zabił.
   Ironia schodzi z jego języka ze śliną, którą zostawia na jej szyi, sunąc po niej językiem. Smakuje kobietę, nie pozwalając jednak sobie na zatopienie zębów w jej skórze. To tylko jeden raz; Shizuru nie może wiedzieć, że ktokolwiek – a zwłaszcza on – bawił się jego własnością.
   — Dobrze, że tobie nic nie grozi, hm?
   Nie czekając na odpowiedź, bierze ją na ręce jak żonę sprzed ołtarza, żeby zanieść ją do samochodu. Jej waga nie stanowi żadnego problemu; widać po mięśniach jego ramion, jak bardzo lekkim jest dla niego ciężarem. Stawia ją na ziemię dopiero przed limuzyną, żeby otworzyć przed nią drzwi. Przecież są dobrze wychowani. Wchodzi do środka, zamykając je za nimi z agresją, dzięki której – ma nadzieję – do ich szofera dotrze, że nie miał wyboru. Kazuhiro zdaje się to rozumieć, bo rusza w kierunku centrum miasta w milczeniu. Nie była to przecież pierwsza jej ucieczka. Musiał już przyzwyczaić się do tego, że z narzeczoną jego pana trzeba obchodzić się… szczególnie.
   Setsurō siedzi wygodnie na fotelu, w pozycji, która wydaje się być o wiele za komfortowa jak na fakt, że do ostatniej chwili nie wiedział, czy nie będzie musiał się wdać w awanturę z połową tego pieprzonego baru, żeby wyciągnąć z niego Naksu. Przecież był gotów to zrobić. Mimo wszystko. Adrenalina, której do tego nie wykorzystał, przechodzi przez jego żyły płynnym ogniem, a jej początek – jej koniec – znajduje się jednocześnie tak blisko i tak daleko od niego, bo przecież nie może ugasić swojego pragnienia przy osobie, która odpowiadała nie przed nią lub przed nim, lecz przed samym Sagą. Nie ma innego wyboru, niż dać budować się napięciu między nimi. Droga do domu nie jest wcale długa; wręcz przeciwnie, jest za krótka, żeby zdążył ochłonąć pod zimnem powietrza, jakie dostaje się do wnętrza samochodu przez uchyloną przez niego szybę.
   Samochód zatrzymuje się w centrum i wysiadają z niego oboje, kierując swoje kroki do jednego z mieszkań Shizuru. Setsurō puszcza kobietę przed sobą, kiedy stają przed windą, która od razu się przed nimi otwiera. Nie czeka, aż zamkną się za nimi drzwi; łapie ją ręką za gardło, zmuszając do oparcia się plecami o ścianę. Kto jest w tym wszystkim ofiarą? Zawsze to on czuł się łowcą w takich relacjach, ale teraz przecież nie może przeciwstawić się manipulacji Yōzei, mimo że jest jej świadom. Siła Naksu wcale nie polegała na jej pięknie, a na tym, że umiała znaleźć czułe miejsce każdego mężczyzny; wbić się w nie pazurami jak kot, sprawiając przy tym równie niewinne co on wrażenie. To tak wzniecała w nich pożądanie. Jej wygląd miał tylko odwrócić od tego uwagę.
   – O tym myślisz, kiedy jestem obok niego? Sądzisz, że nie widzę, jak na mnie patrzysz, kiedy go całujesz?
   Przegrał w grę, którą z nim prowadziła. Wygrałaś, Naksu. Dostaniesz to, czego chciałaś. Palce, zaciśnięte na jej szyi, która tak cudownie mieściła się w jego dłoni, zabierają jej kolor. Nie obchodzi go już, czy ulega jego pocałunkowi, czy nie; mogła z nim walczyć ile tylko chciała, a i tak ostatecznie musiała się złamać. Tak już było, gdy bawiło się z ludźmi znacznie silniejszymi od siebie. Pozwala metalowi kolczyka otrzeć się o jej język w momencie, w którym jeszcze sadystycznie kusi ją buntem… tylko po to, żeby go w niej zdusić, zabierając dany jej oddech. Czas na ostrzeżenia minął.


KILL ME WITH YOUR LOVE
I wanna die in the pain that we are.
Yōzei-Genji Setsurō

Hecate Black, Satō Kisara, Saga-Genji Shizuru, Yōzei-Genji Naksu and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Naksu

Sob 2 Mar - 19:19
Ponownie wyrwał jej się wesoły chichot. Niczym u zakochanej nastolatki. Takiej beztroskiej i głupiutkiej. Uniósł ją, jak by nie ważyła absolutnie nic. Jej nogi dyndały radośnie w powietrzu, gdy ponownie wtuliła się w jego silne ramiona. Niesiona. Tak lekka i delikatna. Przymiliła głowę do jego torsu pozwalając, żeby rozwiane włosy rozpostarły się na jego koszuli.

- Nie boję się ciebie - powiedziała mu, gdy zbliżali się do samochodu. I przez radosny ton dziewczyny, która wygrała; która dostała to czego chciała; przedarła się jedynie beznamiętna szczerość. Czy bała się Sagi?

Niezgrabnie wdrapała się na skórzany fotel nie spoglądając nawet w stronę kierowcy. Zrobiła miejsce Setsu naciągając lekko krótką sukienkę, którą zasłaniała ledwo połowę jej uda. Poczekała grzecznie, aż jej wspólnik (tej zabroni) wsiądzie do samochodu. Kiedy ruszyli przez noc, żołądek mimowolnie podszedł jej do gardła niezadowolony alkoholem, który w tak szybkim tempie w siebie wlała. Westchnęła teatralnie zrzucając ze zmęczonych stóp szpilki. Położyła się beztrosko na siedzeniu opierając potylicę o udo Setsu. Bose stopy uniosła ku górze kładąc je na chłodnym, skórzanym obiciu drzwi po drugiej stronie. Spoglądała ku górze nie odrywając wzroku od niego. Z dołu wyglądał jeszcze przystojniej. Mając nadzieję, że kierowca nie widział, sięgnęła dłonią kilka lśniących kosmków jego włosów, bawiąc się nimi między palcami. Przygryzła dolną wargę: - Nie dam ci umrzeć jeszcze raz - chociaż obydwoje wiedzieli, że nie miała takiej władzy. Niewielkie kłamstewka smakowały tak słodko.

Zamglone orzechowe tęczówki wpatrywały się w niego z czystym oddaniem. Bez woli do walki, bez chęci do ucieczki. Była ofiarą, która wcale nie bała się drapieżnika. Więc kto ta naprawdę był tutaj zwierzyną? Widziała w nim mężczyznę, który znał ją aż za dobrze. Który obserwował ją od dawna. Z daleka. Patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem. Może osądzał, może nią gardził. Nie miała mu tego za złe. Gardziła samą sobą i gdyby posiadała chociaż trochę rozumu nie dopuściłaby do tej sytuacji, nawet jeśli czasami o niej śniła. Nie dla siebie, w końcu była przeklęta. Ale dla niego. Dla jego dobra. Wyrzuty sumienia stłumił alkohol. Jak zawsze zresztą. Od dawna tłumiła głębsze emocje używkami, bo była pierdolonym tchórzem. Chowała się za nimi niczym za tarczą robiąc co jej się podobało. Dopóki Shizuru nie było obok. Dopóki nie wiedział robiła wszystko odwrotnie niż by tego chciał. Chciała, żeby ją ustawił do porządku. Niczym beztroski niesforny szczeniak naginając jego cierpliwość, próbując napiąć smycz na tyle na ile było to możliwe. Czy robiła to specjalnie? Niekoniecznie. Po prostu niczym prawdziwa egoistka nie myślała czy kogokolwiek tym zrani. Nie chciała oglądać zawodu w złotych tęczówkach. A jednak nie potrafiła sobie odmówić. Wolała zrobić mu na przekór, a potem po prostu umrzeć. Potrzebowała, żeby Saga się na nią gniewał; żeby jej nie chciał; żeby ją od siebie odrzucił. Dla swojego własnego dobra. Nie zasługiwała na niego, więc dlaczego nie mógł jej po prostu wyrzucić niczym zepsutej lalki? Zastąpić kimś nowszym, lepszym, więcej wartym.

Zakładając pospiesznie szpilki wyszła z samochodu. Wysokie obcasy klikały na marmurowej posadzce znajomego wnętrza. Czuła jego spojrzenie na swoim ciele, gdy niby przypadkiem kołysała przy każdym kroku biodrami. Mięśnie podbrzusza zaciskały się już w wyczekiwaniu. Kiedy on wpatrywał się w otwierające się drzwi windy, ona ciągle patrzyła na niego. Z tym chorym głodem, bo zakazany owoc smakował przecież najlepiej.

Jej śmiech odbił się echem po małym pomieszczeniu ciasnej windy. Pchnięta na ścianę, chociaż z pozoru delikatna, to właśnie tak lubiła być traktowana najbardziej. Nie spoważniała, gdy jej pełne usta wygięły się w łobuzerskim uśmiechu. Była pewna Setsu bardziej niż siebie. Pragnienia, które paliło gardło. Uniosła dłoń zaciskając ją na jego nadgarstku. Oddychała płytko, bo tak cholernie podobało jej się, że to właśnie on panował nad jej oddechem. Był delikatny jak na to, że potrafił tymi samymi dłońmi zabijać innych ludzi. Nie musiał się martwić. Nie dało się ponownie zabić chodzącego trupa. Niewystarczająca ilość tlenu przypominała pętlę wokół szyi, która odebrała jej niedawno życie. Którą sama zawiązała. Wspomnienia bolały; piekły łzami pod przymrużonymi powiekami. Smak porażki, jaką wtedy poniosła nie był jednak gorzki. Spłycony alkoholem i tym podnieceniem, które promieniowało do każdej z kończyn. Niewystarczająca ilość tlenu przyprawiała ją o zawroty głowy. Miękły jej nogi, gdy był tak blisko. Gdy pachniał tak samo jak wtedy, kiedy niby przypadkiem na niego wpadła w jednym z ciemnych korytarzy. Nie chciała, żeby przestawał, gdy przełknęła ślinę specjalnie pod naporem jego uścisku. Zacisnęła mocniej dłoń na jego nadgarstku, jednak wbrew pozorom wcale nie próbowała go od ciebie odciągnąć.

Sądzisz, że nie widzę, jak na mnie patrzysz, kiedy go całujesz?
- Przepraszam, że zauważyłeś - szepnęła jedynie, nie próbując nawet zaprzeczać. Był spostrzegawczy. I tak by jej nie uwierzył. Wiedział, że była zepsuta, więc nie musiała udawać. Nie musiała się chować. Nie próbowała zdobyć jego szacunku, bo nie było powodu żeby ją szanował. Uniosła obydwie dłonie całkowicie zdając się na jego łaskę. Oparła je o twardy tors napierając na niego z całej (niewielkiej) siły. Wpiła się w jego usta odwzajemniając każdy pojedynczy pocałunek. Pozwoliła żeby motylki w brzuchu szamotały się na nowo, gdy całowała go zachłannie, w kontraście próbowała odepchnąć go od siebie. Szumiało jej w uszach, gdy odruchowo wypchnęła biodra w jego stronę napierając na jego ciało. Nie było już miejsca na zbędne słowa; na zastanowienie czy zmianę zdania. Sprowadzili to na siebie obydwoje. Nie była to niczyja wina. Jedynie dwójka zagubionych, młodych ludzi szukająca przynależności i zrozumienia. Bezpieczeństwa w swoich ramionach, bo mogli myśleć o sobie najgorsze rzeczy, jednak ani jedno ani drugie nie osądzało. Obydwoje rozumieli na czym polegało ich życie, które od dzieciństwa wcale nie należało do nich. Dlatego tak cholernie potrzebowali wytchnienia i tej chwili pierdolonej wolności, wyswobodzenia się ze smyczy i kagańca chociażby na te kilka następnych godzin, kiedy właściciel wyszedł z domu, a niesforni podopieczni bawili się sobą. Wbrew jego woli. Ale czy wbrew swojej?

Wygrałam, Setsurō, więc czemu czuję się przegranym?
Czemu nikt nas nie powstrzymał, kiedy sami nie umieliśmy.


@Yōzei-Genji Setsurō  @Saga-Genji Shizuru
Yōzei-Genji Naksu

Hecate Black, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.

Saga-Genji Shizuru

Nie 3 Mar - 1:40
 Dostrzega swój samochód wjeżdżający do podziemnego parkingu jeszcze z okna taksówki. Co prawda przez zaciemnione szyby nie jest w stanie stwierdzić, czy ktoś znajdował się w aucie poza kierującym go Kazuhiro, ale wniosek i tak jest tylko jeden - Karma i Naksu niedawno przyjechali albo już byli w środku, a szofer jedynie z pewnym opóźnieniem jedzie właśnie podmienić pojazd Shizuru na swój - i niebawem wrócić do własnego domu. Jest zdziwiony, że udało się wyperswadować Naksu powrót tak wcześnie - nie spodziewał się, że przybędą tu przed nim, mimo że sam miał zjawić się kilka godzin później, a nie teraz. Plany jednak się zmieniły; wraz ze swoim towarzyszem - którym wyjątkowo był jego ojciec - mieli po późnej kolacji pojechać jeszcze do kasyna, ale jako że mężczyzna nie czuł się dobrze musieli skończyć wcześniej. Choć naciskał, że po prostu za dużo wypił, Shizuru domyślał się, iż to zwykła wymówka dla nieuchronnie pogarszającego się stanu zdrowia, o czym z jakiegoś powodu rodzice nie chcieli mu powiedzieć wprost. Powinien w końcu ich skonfrontować na ten temat… ale nie teraz. Nie jest to najlepszy moment na podjęcie się kolejnej sprawy; po pierwsze - jest już, mimo wszystko, późny wieczór, a na dodatek wkrótce ma zlecił Karmie specjalne zadanie, które z pewnością będzie bardzo zaprzątało jego myśli.
 Stawia kroki dość powoli - dzisiaj wszystko jest nie tak z jego ciałem, począwszy od powracającego bólu głowy i na wyjątkowo sporym dyskomforcie w nodze skończywszy, ale brnie do przodu. Jeszcze trochę i będzie w domu; nie wie, co go czeka w środku, ale brak rutyny z Naksu stał się sam swoistą rutyną. Garnitur w kolorze ciemnym bordo, w który jest ubrany, powoli staje się nie do zniesienia, więc stojąc za kilkoma osobami czekającymi na windę, zsuwa marynarkę z siebie. Słyszy najpierw dźwięk sygnalizujący przybycie windy, a potem… nagły szmer głosów. Ludzie pospiesznie rozchodzą się, czmychając do innej wolnej opcji. Shizuru nie od razu wie o co chodzi, ale jest też zbyt dociekliwy, by po prostu odejść bez zbadania sytuacji, więc zerka. Drzwi co prawda już zamykają się z powrotem, ale widok dwóch osób, które rozpoznałby wszędzie, sprawia, że jego ciało działa szybciej niż umysł - wciska dłoń tak, by wina otworzyła się przed nim, po czym wślizguje się cały do środka.
 Dopiero wtedy widzi ich w całej okazałości - bo nie pomylił się, to faktycznie Naksu i Setsurō - ale to, co dostrzega, całkiem mija się z jego oczekiwaniami. W uszach słyszy pisk i nic oprócz niego. Oddech grzęźnie głęboko w płucach. Przez sekundę nie wierzy własnym oczom, ale szybko przestaje się łudzić - to przecież nie w jego stylu, by ignorować wyraźne dowody podane mu praktycznie na tacy, pod sam nos. Przez parę sekund tylko patrzy - bo para jeszcze najwidoczniej go nie zauważyła - na fragmenty rzeczywistości, jakby przeglądał obrazy na kliszy fotograficznej: skrawek odsłoniętej kobiecej skóry; dłoń zakleszczona na szczupłej szyi; i wreszcie - zetknięte ze sobą usta. To, co czuje w wyniku tego, wcale nie jest takie proste. Owszem, to uraza i poczucie zdrady wypływa jako pierwsze - ale nie wie w związku z kim bardziej, ani w jakiej intensywności.
 Słyszy za sobą kliknięcie. Zostają sami, chwilowo odcięci od świata. A potem…
 Z jego gardła wydostaje się niski śmiech pozbawiony całkiem wesołości. Nie daje już więcej czasu Setsurō na reakcję - najwidoczniej gdy cała krew płynie w kierunku południowym, trudno oderwać uwagę od swojej zdobyczy i być uważnym na otoczenie. Mimo że w myślach rozbrzmiewa mu drwina, widać ją tylko w topazowych, zwężonych groźnie oczach - tak samo jak i nieuniknioną złość. Chwyta mężczyznę mocno za włosy tuż przy jego karku i z mocnym pociągnięciem odsuwa gwałtownie od kobiety - ale to nie wszystko. Gdy widzi jego twarz i jednak rozpoznaje w tej osobie Karmę - mimo że wiedział, nie było opcji, by go nie rozpoznał zawsze - zaciska zęby i w nowym, niespodziewanym przypływie gniewu pchnie jego twarz na duże lustro, na którym przed chwilą wpychali sobie języki do gardeł. Rozlega się trzask; na tafli pojawiają się pojedyncze pęknięcia… i plamy krwi, z rozciętego łuku brwiowego czy ust - nie wie jeszcze. Ma wrażenie, że nigdy nie czuł się taki silny, mimo że to przecież tylko złudzenie.
 - Nie za bardzo sobie pozwalasz, psie? - syczy jadowicie, boleśnie wykręcając pukle ciemnych włosów w dłoni. - Na tym etapie gdy wypuszczam smycz z dłoni, masz ją grzecznie w zębach podać z powrotem - już nie stara się nawet ściszać swojego głosu - a nie robić coś takiego! - Czuje ból w złej nodze, gdy staje na niej nieodpowiednio, ale nie może mniej się tym przejmować. Uderza jeszcze raz, smarując kolejne smugi krwi na lustrze, po czym puszcza go całkiem bez ostrzeżenia. Spojrzeniem przeskakuje wtem na Naksu i jej ogromne przerażone oczy. Tyle razy już go zdradziła. Tyle razy był nawet tego świadkiem, ale przyłapanie jej z Setsurō nie jest porównywalne do żadnych poprzednich przypadków.
 Muszą o tym wiedzieć. Mimo wszystko, ufał im. Powierzał Setsurō swoje życie.
 Po prostu uznali, że nie mogą zostać przyłapani.
 - Który to już raz? - zwraca się do mężczyzny zimno. - Który raz ją pieprzysz? - Może jeszcze pod samym nosem Shizuru, w Asakurze? Kto wie.
 Nie może zmusić się, by spojrzeć na kobietę - a raczej specjalnie tego nie robi. Szczerze wątpi, że inicjatywa wypłynęła tylko ze strony Karmy, a w zasadzie prędzej podejrzewałby, że pomysłodawczynią była właśnie dziewczyna. Ignoruje ją z pełną premedytacją, ponieważ wie, że najbardziej zaboli ją wtedy, kiedy nie poświęci jej nawet ułamka swojej uwagi. Teraz właśnie tego najbardziej pragnie; jest jak zranione, cierpiące zwierzę, które zadaje rany w odpowiedzi - a te przecież wcale nie muszą być fizyczne.



it's never enough [ Setsurō – Naksu – Shizuru ] - Page 2 ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru

Warui Shin'ya, Hecate Black, Yōzei-Genji Setsurō and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Setsurō

Nie 3 Mar - 16:20


   „Nie dam ci umrzeć jeszcze raz.”
   To kłamstwo, więc dlaczego brzmi w jej ustach tak dobrze? Bo nie ma w nim niczego złego? Przecież nie kłamie dlatego, że chce, tylko dlatego, że zmusza ją do tego rzeczywistość, w której jej władza jest ograniczona. Przez chwilę chce jej powiedzieć, że to, co mówił, nie jest wcale prawdą – że za to nie zginie – ale… czy śmierć nie była karą, jaką wciąż mógł mu wymierzyć? Kto by go przed tym powstrzymał? Minamoto? Jego życie należało do niego. To oni mu go oddali, kiedy ciało Sagi odmówiło posłuszeństwa. Podczas całowania jego narzeczonej, która wciąż broni się przed nim, jednocześnie chcąc, żeby zaatakował ją mocniej, nie może się jednak oprzeć myśli, że i tak

   było warto.

   Nie słyszy, jak otwiera się winda. Nie może. Do jego uszu dociera teraz przecież tylko jej oddech – to, jak przyspiesza pod jego palcami, kiedy przechodzi dłonią na jej pierś. Tak bardzo chce zmienić jego tempo; uzależnić je od siebie. Doprowadzić do tego, że jej serce – puls, jaki czuje w jej szyi – będzie reagować zgodnie z jego wolą. Wie, że póki co sprzeciwia mu się, bo tak lubi – i że lubi jeszcze bardziej, kiedy pozostaje się na ten sprzeciw głuchym.
   Za zamkniętymi drzwiami czas zwalnia, ale dla Shizuru – do Setsurō nie zdążyło jeszcze dotrzeć, że nie są wewnątrz sami, a panującą w środku ciszę przeszywa, aż po ciało, kości i krew, śmiech, od którego lodu cierpną mu mięśnie. Shizuru. Przecież miało go tu nie być. Oczywiście, robiąc to w jego mieszkaniu, a nie gdzie indziej, wciąż igrali z ogniem, ale na tym polegała zabawa.
   Która skończyła się, chociaż jeszcze się wcale nie zaczęła.
   Co za ironia.
   Czuje dłoń Sagi na swoich włosach i wie już, co się stanie. Pociągnął go za nie do siebie, żeby móc spojrzeć na jego twarz, zanim wydaje na niego sąd. W oczach Yōzeia nie ma już zdziwienia – przeszło mu, bo obecność Shizuru w tym miejscu nie jest dla niego aż taką niespodzianką – które zostało zastąpione… niemą prośbą? Nie rób tego.
   Nie słucha.
   Szkło wbija się mu w twarz, kiedy Saga uderza nią o jego taflę. Dźwięk tłuczonego lustra rozchodzi się po windzie, nie znajdując ucieczki, więc wraca z powrotem do nich. Przez chwilową utratę świadomości nie jest w stanie niczego zrobić, kiedy dostaje od Shizuru – w okazanym przez niego miłosierdziu – moment na to, żeby wziąć do płuc powietrze. Nie wykorzystuje łaski, która została mu dana. Dochodzi do niego każde słowo wypowiedziane przez mężczyznę – a jednocześnie żadne z nich poza

   „Psie.”

   Dłoń ciągnąca za czerń włosów nie zadaje bólu; mimo wszystko Setsurō jest w zbyt dużym szoku, żeby do niego dotarł, chociaż głównie w związku z jego reakcją na ich zachowanie, a nie to, że ich znalazł. Spodziewał się agresji, ale nie w takim wydaniu – nie gorącej jak wrząca w jego żyłach krew, lecz zimnej. Takiej, do jakiej przyzwyczaił go latami swoim charakterem. W tym, co działo się teraz, nie było czasu na myślenie. W życiu nie widział go jeszcze tak po ludzku… wściekłego. To miało dla niego aż takie znaczenie? Przecież nie byli dla niego nikim, kogo nie dało się zastąpić.
   Bierze oddech, kiedy czuje, jak mięśnie rąk Shizuru napinają się przed uderzeniem nim po raz kolejny, zanim puści go wolno. Upada na podłogę. Przez chwilę nie wie jeszcze, co się dzieje, mimo że przecież ma już wszystkie informacje, jakie są mu potrzebne do zrozumienia tego. Krew lepi się do jego gardła bardziej niż ślina. Smak metalu na języku – w połączeniu z alkoholem – powoduje, że ma ochotę zwymiotować. To nie mogła być tylko rozcięta szkłem warga; musiał się w niego ugryźć zębami. Dławi się swoją krwią, aż nie może już tego wytrzymać; daje jej spłynąć z rozchylonych jak w absurdalnej kokieterii ust na ziemię, o którą opiera się drżącymi rękami.
   Przechodzi mu przez głowę myśl, że skoro jeszcze nie zrobił niczego Naksune, to jest ona bezpieczna – przynajmniej fizycznie. Nie wie, jakie psychiczne konsekwencje tego wszystkiego ją czekają. Teraz jednak to on jest obiektem, na jakim mężczyzna ma zamiar odreagować. I dobrze. Jest w stanie wziąć winę na siebie – w przeciwieństwie do Naksu, która wydaje mu się na to za krucha. Może Shizuru uwierzy w to, że wcale tego nie chciała? Że ją do tego zmusił? Przecież umiała grać. Karma wyprostowuje się, odsłaniając twarz spod zlepionych czerwienią włosów.
   „Który to już raz?”
   Nie wie dlaczego właśnie przez to zdanie, ale coś pęka w nim jak to pieprzone lustro. Ściera kilka – kilkanaście – kilkadziesiąt? kryształowych okruchów z twarzy najpierw jednym, a później drugim rękawem koszuli, jednak są tak głęboko wbite w jego skórę, że nic to nie daje; zdejmuje w ten sposób tylko te, które miał na wierzchu. Pozostałe wciąż błyszczą się w ranie na jego policzku jak brokat.
   Zebrane w nim uczucia – przez samą ich ilość – zwyciężają w swojej walce nad logiką. Unosi głowę ku mężczyźnie i przez chwilę Shizuru może w jego oczach zobaczyć to, co widziała każda z jego ofiar przed jej śmiercią – ale nie tylko, bo w głębi źrenic, jak zwierzę w ciemności, czai się jeszcze wrogość, której do żadnej z nich przecież nie czuł. Myśl, która znowu atakuje jego głowę – przed jaką bronił się, odkąd po raz pierwszy zobaczył w Naksu kobietę – niszczy wszystkie inne.

   Zabiję cię, Shizuru.

   Zabiję.
   Zabiję.
   Zabiję.


   Przecież może. To, że adrenalina dała Sadze na moment siłę, która wykraczała poza jego doświadczenie, niczego nie zmieniało. Jego słabością – punktem, w jaki może uderzyć – wciąż jest noga, a właściwie jej brak. Zna tyle sposobów, w jakie może pozbawić go życia, a wszystkie własnymi rękami.
   Ale niczego nie robi.
   Jak zawsze.
   Nienawiść spala się w nim gwałtownie jak substancja chemiczna, a w jej popiołach zostają tylko pierwiastki, jakie się na nią składają. Czuł ją, bo go kocha. Uświadomienie sobie tego pociąga za sobą – jak kostka domina – następne uczucie; uczucie żalu, bo wydaje mu się, że dopiero teraz widzi w Shizuru pozbawione nałożonego przez niego filtra emocje. Czy musiał doprowadzić do czegoś takiego, żeby na to zasłużyć? Wstaje z podłogi, opierając się przy tym o ścianę. Krew kapie na ziemię. Nie umie sam wyjąć tego ciernia z własnego serca; musi dać mu samemu z niego wyjść – w buncie swojego spojrzenia i przez gardło, kiedy kłamie zachrypniętym głosem:
   — Nie liczyłem.
   Drzwi windy rozsuwają się na ostatnim piętrze, ale żadne z nich się nie rusza.


KILL ME WITH YOUR LOVE
I wanna die in the pain that we are.
Yōzei-Genji Setsurō

Warui Shin'ya, Hecate Black, Saga-Genji Shizuru, Yōzei-Genji Naksu and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Naksu

Nie 3 Mar - 19:22
- Kiedyś pożałujesz swojej głupoty, Naksune - mówiła stara matka Yōzei, której mąż zdradzał ją z każdą zatrudnioną sekretarką. - Przegniesz, a potem zostaniesz z niczym.

Kto wziąłby słowa tej starej purkawy na poważnie?

Brała z życia pełnymi garściami. Przynajmniej tak tłumaczyła sobie seks, imprezy i narkotyki. Niczego jej nie brakowało. Miała (nie)kochającą rodzinę, cudownego narzeczonego, piękne mieszkanie i nieswoje pieniądze. Wszystko co zostało dla niej zaplanowane. Wszystko dobrane i gotowe. Nikt nigdy nie wymagał od niej podejmowania decyzji. Nikt nie nauczył wyborów, więc może dlatego teraz, kiedy samodzielnie coś wybierała zawsze kończyło się to katastrofą?

Świat się nie zatrzymał. Nawet nie w jej umyśle. Niestety nie była główną bohaterką filmu. Nikt się nią nie przejął. Była tylko tą poboczną, która mogła przyglądać się całej scenie w niemym krzyku. Jeszcze chwilę wcześniej z taką chęcią przyjmowała każdą pieszczotę, którą oferował jej Setsuro. Odwzajemniała każdy jeden pocałunek. Tylko po to, żeby teraz zalała ją fala chłodu. Była pijana, ale widok Shizuru od razu ją otrzeźwił. Zrobiła dwa kroki w tył oddychając głęboko, kaszląc niezdrowo. Na nogach jak z waty oparła się o zimną ścianę windy, jak najdalej od dwójki mężczyzn, mrugając z niedowierzaniem. Pisnęła cicho zasłaniając dłońmi usta, gdy śliczny policzek kochanka uderzył o twarde lustro. Zaczęła się trząść. Ze strachu, z przerażenia. Nigdy nie wiedziała Shizuru w takim stanie. Nigdy nie dostrzegła tak silnych emocji, takiej złości. Orzechowe tęczówki odruchowo powędrowały do zatrzaśniętych drzwi windy. Chciała uciec, jak najdalej. Gęste powietrze w niewielkiej windzie odbierało jej oddech. Panika mydliła oczy. A ona przecież była tylko tchórzem, który od zawsze uciekał od problemów i konsekwencji. Kolejne uderzenie o lustro sprawiło, że podskoczyła w miejscu. Zblokowała przelotnie wystraszone spojrzenie z tym rozgniewanym, złotym, tak okrutnie zranionym. Wciąż wyglądał tak pięknie, kiedy się gniewał. Nie docierało do niej znaczenie jego słów.

Nie wiedziała, w którym momencie słone łzy zaczęły obficie spływać po jej policzkach rozmazując makijaż, zostawiając strugi maskary na pobladłej twarzy. Pociągnęła nosem nie tamując już szlochu, który od początku ugrzązł jej w gardle. W ostatnim momencie przeniosła spojrzenie na wstającego Setsu. Wystarczył ułamek sekundy, w którym dostrzegła chyba chęć walki. K u r w a nie.  Może się pomyliła. Tak, na pewno. Yōzei cenił życie Sagi bardziej niż swoje. Bardziej niż jej. Może mogliby zabić ją we dwójkę, żeby nie musiała tego więcej oglądać?

Zareagowała instynktownie. Idiotycznie, jak zawsze. Fizycznie nic nie mogła zrobić. Była słaba, niepewna. Oderwała zalane zimnym potem plecy od ściany rzucając się w stronę dwójki. Zgrabnym ruchem wdarła się między nich nie zważając na zagrożenie. Może tak naprawdę chciała oberwać rykoszetem. Krzywda byłaby najmniejszą formą odczuwalnego teraz bólu.

Zblokowała z Setsurō spojrzenie tylko na króciutką chwilę. Nie było w nim wyrzutów sumienia, nie było też poczucia winy. Tylko zwykła, najprostsza, matczyna troska. Bo ona nie żałowała pocałunku. Tylko tego co spowodował. Odwróciła się na pięcie w stronę - w swojej ocenie - groźniejszego przeciwnika. Większego zagrożenia. Nie fizycznie, a jednak pod każdym innym względem. Nie spojrzała Shizuru w oczu, nie potrafiła. Czuła napięte mięśnie Setsurō za plecami. Od razu spróbowała przylgnąć wciąż rozgrzanym od pocałunków ciałem do torsu narzeczonego. Próbowała wykorzystać element zaskoczenia. Swoją własną głupotę, jego roztargnienie i skupienie na swoim wrogu (?). Owinęła ramiona szczelnie wokół jego szyi przywierając do niego całą sobą.

- Nie liczyłem.
Do chuja pana dlaczego.


- Kochanie przepraszam. To moja wina. Przepraszam - skomlała gorączkowo stając na palcach, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. - Wiesz, że go sprowokowałam - prawda bolała bardziej niż kłamstwa. Zalewała łzami jego koszulę, gdy całowała niewielki skrawek skóry nad jej kołnierzem. Trzymała się go mocno i nie zamierzała dobrowolnie puścić. Winda się zatrzymała. - Proszę, gniewaj się na mnie. Zrobił tak jak chciałam. Przepraszam.

@Saga-Genji Shizuru  @Yōzei-Genji Setsurō
Yōzei-Genji Naksu

Warui Shin'ya, Hecate Black, Saga-Genji Shizuru, Yōzei-Genji Setsurō and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Saga-Genji Shizuru

Sro 6 Mar - 14:29
 Po niespodziewanym przez nich wszystkich wybuchu - okruchów lodu jego śmiechu, łoskotu rozsypującego się na kawałeczki szkła, kobiecego szlochu - nastała równie nagła cisza i groteskowy wręcz bezruch. W momencie, w którym Naksu wstrzymuje oddech, słychać nawet subtelne kapanie świeżej krwi na podłogę. Patrząc na pochylonego nad ziemią Setsurō, nie może sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek uderzył go w taki sposób - nie takie ma przecież sposoby tresury. Gdy światło odbija się od utkwionych w jego policzku szklanych opiłków, wyglądających trochę jak połyskujący w promieniach słonecznych szron, przelotnie zastanawia się, czy pozostawią one w delikatnej skórze twarzy blizny - i czy już zawsze będą mu przypominać o tej konkretnej chwili, wyrwanej prosto z wymiaru koszmarów.
 Z zadziwieniem zdaje sobie sprawę, że nawet nie bierze pod uwagę, by usunąć Setsurō ze swojego życia.
 Dłoń nadal mu wibruje, mimo że już go nie trzyma. W zasadzie drży cały - adrenalina wprawia w ruch jego ciało. Taka surowa, pierwotna złość jest jak pasożyt w jego umyślnie; jak coś, czego nie powinno tam być. Jest dziwna, powykrzywiana w karykaturalnych kształtach i jednocześnie wydaje się, jakby nie było jej końca; jakby nawarstwiły się w nim wszystkie te razy, w których mógł wybuchnąć w taki sposób, ale ostatecznie się powstrzymał. Czuje się trochę jakby był pijany, w tym jak świat raz oddala się i przybliża, pływa mu przed oczami. To musi się skończyć - to szaleństwo. Problem w tym, że nie do końca chce przestać, gdy złość tak obficie karmi mu duszę.
 Sam widok chęci mordu w bursztynowych oczach wcale go nie dziwi - fakt, że z taką intensywnością skierowana jest w niego już tak. Przez grzbiet przechodzą mu dreszcze; niby dobrze wie, że Karma w swoim żywiole jest przerażający - i przerażająco skuteczny - lecz to zupełnie niespotykane, by obrał sobie za cel Shizuru. Po jego ciele instynktownie rozprzestrzenia się strach i tylko swoją niezłomną siłą woli powstrzymuje się, by się nie cofnąć.
Jak śmiesz?
 Walczą nad nim te dwa dojmujące uczucia: tchórzliwy lęk i gorąca wściekłość. W głowie jednak słyszy tylko jedną myśl, w kółko.
Jak śmiesz? Jak śmiesz tak patrzeć na mnie?
 To ona ostatecznie jest ciężarem decydującym, w którą stronę się przechyla waga decydująca o jego poczynaniach. Twarz wykrzywia mu się w złości. Ma ochotę go kopnąć na dokładkę. Gdyby tylko był w stanie, to by to zrobił. W zasadzie powoli przestaje się przejmować, że sam prawdopodobnie przez to upadnie. Chce zobaczyć więcej krwi na twarzy Setsurō, więcej nienawiści w jego oczach - nieważne, że poraniony, sprowokowany kundel rzuciłby się na niego w odwecie. Pragnie ujrzeć więcej przekory, by potem ją zgnieść bezlitośnie w pięści.
 Być może tylko Naksu go przed tym ostatecznie powstrzymuje. Wciąż jest tak skupiony na swoim gniewie względem mężczyzny, że nawet nie zauważa wymiany spojrzeń między nimi - ale może to i lepiej. Nie ma potrzeby dolewać jeszcze więcej benzyny do już zajętego pożogą domu. Kobiece ciało wpada na niego z impetem, którego może ona sama nie do końca wyważyła; Shizuru musi gwałtownie wesprzeć się dłonią o ścianę za sobą, żeby nie upaść. To również temperuje nieco jego chęć do przemocy; co jego siła znaczy przy śmiercionośnej formie Setsurō, skoro nawet Naksune, gdyby tylko chciała i zagrała sprytnie bądź z zaskoczenia, mogłaby go powalić.
 Niestety jej bliskość mu nie pomaga. Jedyne, z czym teraz kojarzy mu się jej ciało, to zdrada, jakiej się dopuściło. Ogólnie przecież przez niego ukochane, niejednokrotnie czczone w sposób, którego nie przekładał na żadną inną osobę, teraz brzydzi go nieuchronnie. Nie chce na nią patrzeć, szczególnie że znowu tylko gra - by odwrócić jego uwagę od swojego partnera w tym oszustwie. Jej podstęp jest tak oczywisty, że chce mu się śmiać z żałości. Nie wie, czy przez rozemocjonowanie nie emanuje fizycznym ciepłem, ale z pewnością do niej czuje tylko chłód. Nie sądził do tej pory, że można jednocześnie doświadczać dwóch wariantów wściekłości naraz - a jednak.
 - Nie dotykaj mnie - warczy. Jest mu tak przykro. Czemu musiała zrobić to z nim? Czemu on zrobił to z nią? Nie było naprawdę żadnej granicy? Co chcieli tym osiągnąć?
Pewnie się zemścić, Shizuru. To wcale nie tak, że szczególnie dobrze ich traktujesz.
 Jest w trakcie uwalniania się z jej ramion, gdy Setsurō wreszcie postanawia mu odpowiedzieć. Słowa omal nie toną w potoku rzewnych przeprosin, które Naksu wraz z urywanym oddechem wyrzuca z prędkością wyścigówki w skórę na szyi blondyna. Jego mózg z kolei rozdziela wszystkie zdania na segmenty i analizuje je po kolei.
 „Nie liczyłem.”
 Mruga kilkukrotnie na wilgoć, która pojawia się wraz z nową złością i smutkiem. Kłamiesz, prawda? Prawda? Musiał kłamać. Nie może tak być. Zauważyłby. Nie było innej opcji. Nie jest w stanie stwierdzić, czy jego słowa to jedynie zastawianie pułapki na Shizuru, czy nie - ma za duży mętlik w głowie. Wbrew pozorom jednak ciąg sentencji, jakie wyrzucała z siebie jego narzeczona, rozjaśniają mu obraz.
 „Zrobił tak jak chciałam.”
 To nie brzmi jak coś, co powtarzało się wiele razy; bardziej jak coś, co wydarzyło się przed chwilą.
 „Wiesz, że go sprowokowałam.”
 Och, tak, w to mógłby uwierzyć, to przecież przypuszczał już wcześniej, ale… ileż razy można dać się sprowokować? Raz, może dwa. Potem staje się to łatwe do przewidzenia, aż przestaje działać.
 Wciąż niestety trudno mu zdecydować. Oboje mogli kłamać. Nie jest w stanie uwierzyć w cokolwiek, co mówią.
 - Tak? - odpowiada zachrypniętym głosem. Drzwi zaczynają się z powrotem zamykać, bo tkwią w miejscu, ale Shizuru z impetem wciska guzik, by znów się rozsunęły. Spogląda połyskującymi jak płynne złoto oczami najpierw na mężczyznę, a potem na kobietę. - To zapraszam. - Zamaszystym gestem wskazuje im swoje mieszkanie. Szyderczo pochyla nawet głowę. - Macie szansę na ostatni raz. Chętnie popatrzę..



it's never enough [ Setsurō – Naksu – Shizuru ] - Page 2 ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru

Warui Shin'ya, Hecate Black, Yōzei-Genji Setsurō and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Setsurō

Sob 9 Mar - 22:39

   Oblizuje usta, które – mimo że wilgotne od krwi – zdają mu się suche; chce mu się pić, a metaliczny smak tylko zwiększa pragnienie, jakie czuje w gardle. To, co się za to nie zmniejsza, to głód jej ciała, bo – na widok swojego partnera – kobieta od razu zostawia go, żeby do niego wrócić. Czy robi to, bo – według niej – to Saga jest teraz zagrożeniem dla jej (jego?) bezpieczeństwa? Nie. Przecież zna prawdziwą odpowiedź na to pytanie – więc po co to kłamstwo? W głębi siebie wiedział to od początku, a teraz w końcu nie ma jak uciec przed świadomością, która – mimo że związana z psychiczną, nie fizyczną stroną – przechodzi przez mięśnie zmęczeniem, jakie zupełnie odbiera mu siłę do walki. To nie tak, że jest mu cokolwiek winna, bo to, co zaszło między nimi, nie było niczym innym jak chwilą słabości, którą chcieli razem dzielić; ale w momencie, w którym ona przytula się do Shizuru, uderza w niego z impetem jego samotność. To nie dla ciebie. Pozwala jej oddzielić go od siebie, nie mogąc się przy tym oprzeć wrażeniu, że – skoro to robi – w jej oczach muszą wyglądać jak dzikie zwierzęta, dające sobie wzajemnie ostrzeżenia pod postacią obnażonych w warczeniu kłów. Czy rzeczywiście mógł go zaatakować? Rzucić się mu do gardła? Widzi w oczach Shizuru, że nie chce się przed nim bronić; że woli wyprowadzić kontratak.
   W milczeniu słucha Yōzei, która wybrała zupełnie przeciwną do niego metodę działania. Mówi do swojego narzeczonego w takim tempie, że dopiero przy przerwie, jaką bierze na oddech, Saga jest w stanie cokolwiek powiedzieć – a powiedział zdanie, które, chociaż nie było wymierzone w niego, i jemu zadało ból. Bo przecież to przez Setsurō te słowa w ogóle schodzą z jego warg z taką pogardą. Jeśli gardzi nią – kobietą, którą musiał kochać – to co czuje wobec niego? Jego przecież nic nie chroni; nie może schować się za żadną tarczą w formie robienia tego, co trzeba. To, że stali się parą, wynikało z ról, jakie pełnili w klanie; fakt służenia przez niego Sadze również, ale jego rolę może przejąć ktokolwiek, kto pochodzi z rodu Yōzei lub stojącego w hierarchii jeszcze niżej – w przeciwieństwie do rozwodu małżeństwa, które już jest ustawione, ta zmiana nie będzie obchodzić Minamoto. To prywatna sprawa Shizuru, a nie kwestia polityki prowadzonej na publiczną przecież skalę.
   „Macie szansę na ostatni raz.”
   W zdziwieniu otwiera szerzej powieki, bo – znowu – nie przewidział u niego takiego zachowania. Być może Naksune źle zrobiła, uniemożliwiając im walkę, podczas której Setsurō nie dałby mu czasu na zastanawianie się nad karą, jaką może im wymierzyć. Poza tym – dobrze by im to zrobiło. Przez chwilę Yōzei ma ochotę odmówić wykonania tego, co w ustach Sagi brzmiało jak rozkaz, ale… bunt ginie, ledwo się w nim rodzi, bo co zrobi później? Nie wróci do domu rodzinnego; nie po to z niego uciekł. Zamieszkanie samemu nie jest dla Yōzeia problemem, lecz wcale tego nie chce – i nie jest to kwestia wygodnego życia, ponieważ dzielenie mieszkania z parą nie jest szczytem komfortu. Nie o to chodzi. Mija Shizuru w przejściu, rzucając mu spojrzenie skrzące się jeszcze ogniem złości – ale paliło ono skórę znacznie mniej, niż ta lodowata furia. Naksu udało się, mimo wszystko, go uspokoić. Nie myśli logicznie, ale przynajmniej nie ulega w pełni swoim emocjom.
   — Tak? Udostępnisz w swojej łasce własne łóżko, Shizuru?
   …w pełni.
   Idzie ku drzwiom, czując na swoich plecach wzrok Sagi. Przechodzi mu przez myśl, że kobieta może uciec ograniczonemu brakiem nogi Shizuru; przecież nie będzie jej dla niego gonić. Ale nie ucieknie. Słucha się go tak samo jak on; Yōzei czuje to podświadomie. Wchodzi do środka i – wydając się nie przejmować tym, co się stało – zdejmuje z siebie wierzchnie ubranie. Po tym staje jednak bez ruchu przed drzwiami, z rękami złożonymi na plecach. Biorąc pod uwagę słowa, jakie pozwolił sobie wypowiedzieć w kierunku Sagi, jego posłuszeństwo wobec niego wygląda teraz na zupełnie ironiczne, mimo że takie nie jest, bo Setsurō nie ma już zamiaru niczego mu robić; czeka na karę jak dziecko złapane przez nauczyciela w szkole na robieniu czegoś wbrew regulaminowi. Karę z rodzaju: idź do domu. Śmieszna jak na poziom wyrafinowanego okrucieństwa, do jakiego był zdolny dla swoich wrogów. Karzesz mnie nagrodami?


KILL ME WITH YOUR LOVE
I wanna die in the pain that we are.
Yōzei-Genji Setsurō

Hecate Black, Satō Kisara, Saga-Genji Shizuru and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Naksu

Wto 12 Mar - 17:46
- Obiecuję do niczego nie -
- Nie dotykaj mnie.
- Doszło. Do niczego nie doszło.  To nie to co myślisz. My nigdy nie.
Ale czy na pewno?

Obsunęła się jak oparzona wykonując polecenie bez zająknięcia. Bo w tym momencie Saga może nie był w stanie fizycznie zdrapać ją przyklejoną do swojego ciała, ale szorstkie nie dotykaj mnie wystarczyło, żeby się posłuchała. W takich momentach przecież zawsze się słuchała. Przez burzliwe lata trzymania ją przy swoim boku powinien pewnie przyzwyczaić się do takich sytuacji. Dla niej każda wydawała się inna. Chociaż zawsze bolesna i pełna cierpienia, zazwyczaj jednak nie swojego. A ta była pewnie najgorsza. Nowa fala obrzydzenia do siebie zalała jej ciało spowodowana tą jedną, okrutnie złą myślą. Niewinne, krótkotrwałe szczęście, że nie była w tym sama; że był też Setsurō i miał tak samo przejebane. Uderzyła ją własna samolubność, więc przyłożyła drżącą dłoń do policzków ścierając jej wierzchem mokre pręgi rozmazanej maskary.

Nie dotykaj mnie. Brzydzę się tobą. Znikaj. Nienawidzę cię. Odpierdol się. Jesteś szmatą. Odsuń się. Powinnaś zdechnąć. Zdradziłaś mnie.

Pociągnęła nosem dusząc kolejną falę łez. Pętla na szyi wydała jej się nagle wciąż odczuwalna. Jak by ktoś zabrał jej wystarczającą ilość tlenu. Niczym wcześniej silne dłonie Setsurō panujące nad jej, rozszalałym wówczas podnieceniem, oddechem. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknąć. Od zawsze chciała zniknąć. Nie miała jednak prawa na ucieczkę. Zresztą nie chciała zostawiać ich samych. Była tarczą, gąbka chłonąca gniew niczym wodę. Pętla w panice zaciskała się jeszcze bardziej, wciąż świeża. W końcu umarła tak okrutnie niedawno. Szkoda, że nie na stałe - zdała sobie sprawę. Stawiając niepewne, niczym nowo narodzone źrebie, kroki zastanawiała się czy Yōzei wciąż ważył jej martwe ciało na własnych dłoniach. Czy wyrzucił je wtedy do śmieci, bo tam pasowało najlepiej? Idąc przed siebie skrzyżowała ręce pod biustem trzęsąc się z nerwów, z chłodu, który od ostatnich tygodni ciągle jej doskwierał. Jesteś martwa, Naksu. Czy to nie oczywiste?

Jak wcześniej wyrzucała z siebie słowa szybciej niż myśli, tak teraz nie mówiła już nic. Nie miała nic do dodania. Nic na swoje usprawiedliwienie. Zresztą w tym momencie nie było ani słowa ani gestu, który uśmierzyłby ból Shizuru.

Przekraczając próg mieszkania zrzuciła ze stóp niewygodne szpilki, które kupiła dzisiaj rano czyszcząc sporą sumkę na karcie Shizuru. Ściągnęła z ramion skórzaną kurtkę zostając w kusej, przylegającej sukience. Przeczesała drżącą dłonią splątane, świeżo zafarbowane na różowo włosy, które pod wpływem wilgoci kręciły się na końcach i falowały burzliwie na długości. Materiał kreacji eksponował jej idealną figurę, bo jedyne co miała do zaoferowania to swoje ciało. I chociaż ono jedno wyglądało nawet w takim momencie nieziemsko.

Poszła dzisiaj do klubu Mirai, żeby znaleźć spokój. Przyniosła ze sobą tylko chaos.

Z pustką w głowie stanęła obok Setsurō stając przed swoim właścicielem. Wyglądali pewnie niczym dwójka niesfornych psów, która coś przeskrobała pod nieobecność swojego pana. Dwójka skazańców czekających na karę. Yōzei jednak stał dumnie i prosto, kiedy ona słaniała się na nogach niczym kłębek nerwów. Czy pełna kontrola nad dwójką żyjących ludzi dawała Sadze poczucie bezpieczeństwa. Satysfakcji, bo mógł rozkazać im wszy ko co chciał. Widziała ból w jego oczach przysłonięty tarczą gniewu. Cierpliwy na swój sposób.

Nie pozostało już jej nic więcej, więc w końcu uniosła wystraszone spojrzenie przeskakując nim z jednego mężczyzny na drugiego. Skupiając się na tym co myśleli. Na ich uczuciach, na wszystkim co mogło jej jakoś pomóc. Szukała wskazówek doskonale zdając sobie sprawę, że wyczytane przez nią informacje były prywatne; że nie miała do nich prawa. Mogły ją skrzywdzić. Mogły boleć, ale nawet to jej nie powstrzymało przed zajrzeniem do ich umysłów.

moc yurei 1 post
Yōzei-Genji Naksu

Hecate Black, Saga-Genji Shizuru, Yōzei-Genji Setsurō and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku