01.12.2036r.
Nie wiedział, ile czasu spędził na staniu nieruchomo z ręką na kłódce z kluczem w środku, ale z pewnością było to przynajmniej kilkanaście długich sekund. Zamarł, wpatrując się w wysłużoną wycieraczkę i próbując przyswoić, na co takiego właśnie patrzył. Częściowo nie mógł wierzyć własnym oczom, częściowo w jakiś dziwny sposób się tego spodziewał, tylko może nie w takiej formie. Na wycieraczce zastał bowiem misternie ułożone serduszko z wypalonych zapałek. Serduszko. Z zapałek.
Wiedział, czyja to sprawka, nie musiał się nawet dwa razy zastanawiać, bo odpowiedź pojawiła się natychmiast. Zapałki zawsze były jego sprawką. Zostawiał zapałki, wysyłał smsy, raz nawet zadzwonił – zawsze ta sama osoba, zawsze on. Cichy prześladowca, stalker. Zagrożenie. Nieznajomy nie chciał przyznać się, kim był, a Sora bronił się przed tym, żeby jakoś go określać. Gdyby nadał mu imię, nazwałby ten strach, stałby się on realny, zyskał ciało. Teraz był jedynie anonimowym głosem, co prawda zostawiającym po sobie namacalne ślady, ale w dalszym ciągu w głowie Asagamiego jawił się jako cień, wiszący gdzieś na granicy mroku i światła słonecznego, nieuchwytny. Rzeczy, o których mówił, były niepokojące, jego zachowanie straszne i nieprzewidywalne, Sora na zmianę chodził wokoło niego na palcach, żeby go nie wkurzyć lub dawał upust swojej frustracji, zmęczony niepewnością. W dalszym ciągu jednak liczył, że cień w końcu zniknie, rozmyje się w ciemności, gdzie jego miejsce, i da mu spokój, zapomni o nim, odejdzie.
Na razie ewidentnie nie chciał odejść. Asagami poczuł, jak strach owija mu się wokół gardła, choć jednocześnie klatkę piersiową zaczynał rozpierać gniew. Wpadł do środka i od razu chwycił za zmiotkę i szufelkę, żeby jak najszybciej pozbyć się wszelkich śladów jegodziałalności. Rozejrzał się jeszcze pobieżnie po kwiaciarni, czy przypadkiem w środku nie znajdzie jakichś śladów bytności swojego prześladowcy, ale wszystko wskazywało na to, że poprzestał na serduszku. Chociaż tyle.
Przez resztę dnia Asagami miał poważne problemy ze skupieniem. Przerażenie i złość nie chciały go opuścić przez wiele godzin, sprawiając, że jak nigdy rozbił aż dwie doniczki podczas przesadzania, połamał goździka w bukiecie i co chwilę zapominał, gdzie kładł swoje narzędzia.
Miał trudności z tym, żeby dać się pochłonąć swoim małym rytuałom, właściwym dla pracy z kwiatami, co nigdy mu się nie zdarzało. Ale zapałki też nigdy nie miały żadnego kształtu, po prostu leżały tam, gdzie je zostawił właściciel, czasami powtykane w różne rzeczy, czasami leżące zwyczajnie w jednym miejscu, ale nigdy nie tworzyły razem jakiejś kompozycji. Dlaczego tym razem było inaczej? Czy to jakiś nowy poziom, rozwój sytuacji? Zapowiedź czegoś innego? Chyba po raz pierwszy zaczął żałować, że po każdej ich wspólnej rozmowie blokował numery, z których mężczyzna do niego pisał, bo teraz sam mógłby się odezwać i zapytać, co to za zmiana. I kazać mu przestać. I nazwać go kilkoma brzydkimi określeniami. A może to lepiej? Sora jednocześnie bał się tego, że zdenerwuje czymś swojego prześladowcę, że sprowokuje go do znacznie gorszych działań niż zostawienie zapałek, szczególnie, że nieznajomy sugerował, że znał jego miejsce zamieszkania. Przynajmniej tak twierdził.
Pokręcił głową, przycinając ostrymi nożyczkami łodygi kwiatów do bukietu, nad którym obecnie pracował. Może kłamał, może był tylko chorym psychicznie mieszkańcem slumsów, który wziął go sobie na cel. Może był kłamcą i oszustem i z jakiegoś powodu chciał się zabawić jego kosztem. Ale czy wtedy wiedziałby to wszystko? Nieważne. Mógłby. Go. Zostawić. W. Spokoju.
Chwilę później w lokalu rozległ się głośny syk bólu. Sora w jednej chwili rzucił zakrwawione nożyczki na podłogę, wpatrując się w ranę na dłoni, którą sam sobie zadał, zbyt agresywnie ścinając rośliny. Był za bardzo rozproszony. Zaklął pod nosem, choć nie wykonał żadnego ruchu, wpatrując się w strużkę krwi, która zaczęła mu spływać po nadgarstku. W tym samym momencie do jego uszu dobiegł dźwięk dzwonka, ogłaszający, że ma nowego klienta.
Asagami podniósł głowę, żeby powitać gościa i jednocześnie przeprosić go, że w tym momencie nie będzie w stanie go obsłużyć, bo musi opatrzeć swoją ranę, ale na widok zbliżającej się postaci głos ugrzązł mu w gardle.
Niemożliwe.
Tyle czasu się zbierał, żeby go odnaleźć, tylko po to, żeby otrzymać wiadomość, że zaginął, że pewnego dnia po prostu przepadł jak kamień w wodę i do tej pory się nie pojawił. Sora nie wierzył, sam go szukał, sam rozpytywał, ale nikt nic nie widział i nie wiedział. Policja nieszczególnie kwapiła się do większego śledztwa, co w Nanashi nie budziło większego zdziwienia, ale Sora starał się drążyć, nie odpuszczać, bo po straceniu rodziców nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Nie chciał stracić Jirō. I do tej pory wszystko wskazywało na to, że stracił.
Tylko Jirō stał przed nim jak gdyby nigdy nic, cały i zdrowy.
Na twarzy Asagamiego odmalował się najgłębszy szok, który najwyraźniej odebrał mu umiejętność mowy, bowiem Sora tylko otwierał i zamykał usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. W jednej chwili zarówno brudne nożyczki na podłodze, jak i krwawiąca rana zeszły na dalszy plan, bo jedyne, o czym mógł myśleć, to w kółko powtarzane zdanie: “Jak to jest możliwe?”
– Jirō? – wydukał słabo po dłuższej chwili, chcąc się upewnić, że to nie jest jedynie wytwór jego skołatanego umysłu, a wcale by się nie zdziwił, gdyby tak faktycznie było, bo Hasegawa wyglądał dokładnie tak samo, jak go zapamiętał.
@Hasegawa Jirō
Nie lubił tej uliczki odkąd zamknęła się tutejsza piekarnia. Im bardziej Nanashi rozciągało swoje macki po coraz to nowsze tereny, tym więcej biznesów zwyczajnie upadało bądź ewakuowało się dalej, w bardziej cywilizowane rejony miasta. Razaro mógłby przysiąc, że - być może z przyzwyczajenia - poczuł zapach chleba. Jeszcze bardziej pożałował, że piekarnia zniknęła, nie tylko dlatego, że mógłby zaraz spróbować podwędzić jakieś pieczywo.
Jako yurei najbardziej obawiał się zmian, że utknie tu już na zawsze, a wszystko dookoła w zastraszającym tempie, niemal w czasie jednego mrugnięcia, zacznie się zmieniać i znikać, ustępując miejsca nowemu, całkowicie obcemu. Już wystarczająco nie należał do tego świata, bał się co będzie, gdy odczuje to jeszcze bardziej.
Przesunął wzrokiem dalej, nie przerywając marszu, natykając się spojrzeniem na jedną z wystawionych donic z nierozpoznawalnym dla niego kwiatem. Zresztą nie było się co oszukiwać, jedyne kwiaty jakie rozpoznawał to kalafiory, bo dało się je zjeść. Coś go jednak nagle tknęło i zatrzymał się gwałtownie, podnosząc wzrok na szyld sklepu.
Kwiaciarnia. Jeszcze otwarta. Usta pod maseczką wykrzywiły mu się w złośliwym uśmieszku, którego nie powstydziłby się Grinch widzący płonącą choinkę. Jeżeli Shirshu znajdzie jeszcze jednego fikusa potraktowanego nożyczkami albo zwyczajnie wyrzuconego oknem wraz z doniczką, to najpewniej urwie mu łeb przy samej dupie. Ale jeżeli znalazłby coś, co pozabija te cholerne rośliny i nie pozostawi żadnych dowodów, że to jego sprawka, to może uda mu się w końcu wyplenić tę zarazę z jej domu.
Pchnął drzwi, zsuwając z głowy kaptur bluzy, gdy powitało go ciepło pomieszczenia. Skoro mieli tu rośliny to musieli mieć też coś przeciwko nim, prawda? Jakiś Fikusozol chociażby. Tak podpowiadała mu logika, a ta nie zawsze szła z nim w parze. Wzrok od razu utkwił w regale z jakimiś butelkami. Napisy-srapisy, nie umiał nic rozczytać, nawet nie dlatego, że znajdował się w znacznej odległości do celu. Nie mogły znajdować na tym obrazki? Fikus z przyłożonym do łodygi pistoletem? Fikus wiszący pod sufitem niekoniecznie w doniczce? Fikus bezcelowo błagający o litość?
Nawet nie zauważył, że jest obserwowany odkąd tylko przekroczył próg kwiaciarni.
– Słuchaj, potrzebuję... – powiedział, podchodząc w końcu do lady i dopiero teraz odwracając wzrok od specyfików w kierunku osoby, która miała mu dziś pomóc w znalezieniu najodpowiedniejszego mordercy dla fikusów.
Typowo, bez przywitania, bez żadnych grzeczności, jakby go dopiero z Nanashi wypuścili. Taki butny, taki pewny siebie, a mimo to od razu zamknął mordę, nie kończąc rozpoczętego zdania. Rozpoznanie było tym, co najtrudniej jest ukryć. Nie potrafiłby tego nawet Jiro, nawet jeżeli uznałby, że zaprzeczenie było tutaj najlepszym rozwiązaniem.
Odkąd umarł, coraz częściej trafiał na osoby, z którymi jego kontakt zatarł się na lata, jeszcze za jego życia. Jeżeli to miało być to pośmiertne pojednanie się z bliskimi w zaświatach to Razaro musiał wylosować jakąś piekielną wersję, bo to co odczuwał dalekie było od szczęścia. Kolejne rozdrapywanie ran, które już dawno powinny się zabliźnić i odejść w zapomnienie. Nie dlatego, że on tak chciał. Tak było lepiej dla żywych.
– Cześć Sora – odpowiedział w końcu, siląc się na w miarę neutralny ton głosu.
Założona na twarz czarna chirurgiczna maseczka pomagała mu ukryć większość emocji. Do opanowania został mu tylko głos i wzrok, ale przecież nie wydłubie sobie oczu żeby nie patrzeć na niego jak szczeniak, po którego jednak ktoś wrócił na autostradzie.
Przeniósł spojrzenie w bok jakby chciał je ukryć, na swoje i Sory nieszczęście prosto na skaleczenie na jego dłoni. Syknął ze współczuciem, przypominając sobie, że nie tak dawno temu sam rozciął sobie rękę, wywalając się po pijaku. Wtedy, gdy... Zmrużył gwałtownie oczy. Wtedy, gdy jak gdyby kurwa nic wrócił Kyou, by beztrosko oznajmić mu, że na dziesięć lat zapomniał o jego istnieniu.
Zgrzytnął kłami, mocno i słyszalnie.
– Bardzo dobry pomysł z tą ręką. Jak znowu spierdolisz to będzie cię łatwiej znaleźć. Wytropić po śladach jak tchórzliwego zająca.
Tyle wyszło z prób panowania nad sobą.
@Asagami Sora
Jako yurei najbardziej obawiał się zmian, że utknie tu już na zawsze, a wszystko dookoła w zastraszającym tempie, niemal w czasie jednego mrugnięcia, zacznie się zmieniać i znikać, ustępując miejsca nowemu, całkowicie obcemu. Już wystarczająco nie należał do tego świata, bał się co będzie, gdy odczuje to jeszcze bardziej.
Przesunął wzrokiem dalej, nie przerywając marszu, natykając się spojrzeniem na jedną z wystawionych donic z nierozpoznawalnym dla niego kwiatem. Zresztą nie było się co oszukiwać, jedyne kwiaty jakie rozpoznawał to kalafiory, bo dało się je zjeść. Coś go jednak nagle tknęło i zatrzymał się gwałtownie, podnosząc wzrok na szyld sklepu.
Kwiaciarnia. Jeszcze otwarta. Usta pod maseczką wykrzywiły mu się w złośliwym uśmieszku, którego nie powstydziłby się Grinch widzący płonącą choinkę. Jeżeli Shirshu znajdzie jeszcze jednego fikusa potraktowanego nożyczkami albo zwyczajnie wyrzuconego oknem wraz z doniczką, to najpewniej urwie mu łeb przy samej dupie. Ale jeżeli znalazłby coś, co pozabija te cholerne rośliny i nie pozostawi żadnych dowodów, że to jego sprawka, to może uda mu się w końcu wyplenić tę zarazę z jej domu.
Pchnął drzwi, zsuwając z głowy kaptur bluzy, gdy powitało go ciepło pomieszczenia. Skoro mieli tu rośliny to musieli mieć też coś przeciwko nim, prawda? Jakiś Fikusozol chociażby. Tak podpowiadała mu logika, a ta nie zawsze szła z nim w parze. Wzrok od razu utkwił w regale z jakimiś butelkami. Napisy-srapisy, nie umiał nic rozczytać, nawet nie dlatego, że znajdował się w znacznej odległości do celu. Nie mogły znajdować na tym obrazki? Fikus z przyłożonym do łodygi pistoletem? Fikus wiszący pod sufitem niekoniecznie w doniczce? Fikus bezcelowo błagający o litość?
Nawet nie zauważył, że jest obserwowany odkąd tylko przekroczył próg kwiaciarni.
– Słuchaj, potrzebuję... – powiedział, podchodząc w końcu do lady i dopiero teraz odwracając wzrok od specyfików w kierunku osoby, która miała mu dziś pomóc w znalezieniu najodpowiedniejszego mordercy dla fikusów.
Typowo, bez przywitania, bez żadnych grzeczności, jakby go dopiero z Nanashi wypuścili. Taki butny, taki pewny siebie, a mimo to od razu zamknął mordę, nie kończąc rozpoczętego zdania. Rozpoznanie było tym, co najtrudniej jest ukryć. Nie potrafiłby tego nawet Jiro, nawet jeżeli uznałby, że zaprzeczenie było tutaj najlepszym rozwiązaniem.
Odkąd umarł, coraz częściej trafiał na osoby, z którymi jego kontakt zatarł się na lata, jeszcze za jego życia. Jeżeli to miało być to pośmiertne pojednanie się z bliskimi w zaświatach to Razaro musiał wylosować jakąś piekielną wersję, bo to co odczuwał dalekie było od szczęścia. Kolejne rozdrapywanie ran, które już dawno powinny się zabliźnić i odejść w zapomnienie. Nie dlatego, że on tak chciał. Tak było lepiej dla żywych.
– Cześć Sora – odpowiedział w końcu, siląc się na w miarę neutralny ton głosu.
Założona na twarz czarna chirurgiczna maseczka pomagała mu ukryć większość emocji. Do opanowania został mu tylko głos i wzrok, ale przecież nie wydłubie sobie oczu żeby nie patrzeć na niego jak szczeniak, po którego jednak ktoś wrócił na autostradzie.
Przeniósł spojrzenie w bok jakby chciał je ukryć, na swoje i Sory nieszczęście prosto na skaleczenie na jego dłoni. Syknął ze współczuciem, przypominając sobie, że nie tak dawno temu sam rozciął sobie rękę, wywalając się po pijaku. Wtedy, gdy... Zmrużył gwałtownie oczy. Wtedy, gdy jak gdyby kurwa nic wrócił Kyou, by beztrosko oznajmić mu, że na dziesięć lat zapomniał o jego istnieniu.
Zgrzytnął kłami, mocno i słyszalnie.
– Bardzo dobry pomysł z tą ręką. Jak znowu spierdolisz to będzie cię łatwiej znaleźć. Wytropić po śladach jak tchórzliwego zająca.
Tyle wyszło z prób panowania nad sobą.
@Asagami Sora
Warui Shin'ya and Asagami Sora szaleją za tym postem.
Ból rozciętej dłoni rozmył nieco strach i gniew, jakie odczuwał przez cały dzień, ale nie sprawił, że zniknęły całkowicie: Sora wciąż czuł, jak uparcie tliły się wewnątrz niego, tylko czekając na moment, w którym będą mogły ponownie się rozognić. Nie chciał tego. Nie chciał tych emocji. Chciał ponownie odzyskać tę namiastkę równowagi, jaką zdołał wypracować przez ostatnie dwa lata, ten balans na krawędzi spokoju, bez tak silnych uczuć, jakie towarzyszyły mu przez kilka ostatnich miesięcy, a w których dzisiaj się zgubił.
Krew powoli kapała na podłogę.
Mimo wszystko czuł się nieco lepiej. Ból nieco oczyścił jego myśli, pozwolił się skupić na czymś innym, okazał się być ujściem, którego potrzebował. Nie było to najprzyjemniejsze doznanie, rozcięcie pewnie będzie mu towarzyszyć znacznie dłużej, niżby tego sobie życzył, szczególnie że znajdowało się we wnętrzu dłoni, ale w jakiś sposób cieszył się, że tak się stało. Jeśli zepchnie pulsujący ból na drugi plan albo nada mu cel, nagle to doświadczenie przestało być tak dotkliwe. Było to odkrycie, którego się nie spodziewał, ale którego nie miał szansę dalej eksplorować, bo dzwonek u drzwi przypomniał mu, że cały czas znajdował się w pracy i powinien pozostać skupiony. Powinien też zrobić coś z raną, najlepiej jak najszybciej ją opatrzyć, bo o zakażenie w kwiaciarni wcale nie było trudno. Dobrze, że miał zaplecze, które tylko powinno mu ułatwić nałożenie opatrunku.
Takie myśli krążyły mu po głowie dopóki nie zauważył, kto wszedł do środka. Wtedy wszystkie myśli uleciały mu z głowy i w jednej chwili zapomniał o ranie na dłoni.
Nagle to wcale nie było ważne.
Nie tak jak fakt, że Jirō się odnalazł. Tak po prostu, jak gdyby nigdy nic zjawił się w jego kwiaciarni. Tylko reakcja Hasegawy na widok Sory mówiła mu, że jego przyjaciel wcale nie planował się odnaleźć, nie wszedł tutaj dla niego, nie była to zaplanowana wizyta. Jirō w ogóle się go nie spodziewał.
Asagami zamarł z wyrazem szoku i niedowierzania na twarzy. Nie był w stanie wydukać nic więcej poza imieniem przyjaciela. Nie wiedział nawet, co miałby powiedzieć. Nagle jego głowę wypełniła gonitwa myśli i wszystkie skupiały się na stojącym przed nim mężczyźnie, ale ogrom emocji im towarzyszący sprawił, że Sora nie był w stanie wyłowić ani jednej, żeby się na niej skupić i w jakikolwiek sposób zacząć rozmowę. Zadać pytanie. Zrobić cokolwiek poza staniem w jednym miejscu jak kołek.
Krew dalej kapała na podłogę.
To Jirō pierwszy odzyskał zdolność mowy, a pełen gniewu ton jego głosu powiedział Sorze, że miał ku temu silną motywację. Na twarzy Asagamiego automatycznie pojawiło się poczucie winy. Zasługiwał na taką reakcję.
– Jirō, ja… – zaczął nieporadnie, po raz pierwszy odrywając od niego spojrzenie i patrząc gdzieś w bok. Co miał mu powiedzieć? Jakich słów użyć, żeby mu wytłumaczyć? Czy w tej sytuacji w ogóle można znaleźć odpowiednie słowa? – Ja przepraszam. Wiem, że teraz to pewnie dla ciebie nic nie znaczy, nie po takim czasie… Zasługuję na twój gniew, bo zawaliłem na całej linii… uciekłem, masz rację, po prostu uciekłem, bo nie mogłem znieść tego miasta, nie mogłem patrzeć na jego uliczki, cały czas miałem w głowie ten pożar, krzyki… nie potrafiłem tego wytrzymać, więc podkuliłem ogon i tak, spierdoliłem – mówił gorzko, cicho, głosem, który wskazywał na to, że w pełni zdawał sobie sprawę ze swojej winy. W dalszym ciągu nie odważył się spojrzeć na przyjaciela – Kiedy uświadomiłem sobie, że to głupie, że to niesprawiedliwe, kiedy wróciłem, kiedy poskładałem się mniej więcej do kupy… nie mogłem cię nigdzie znaleźć, nigdzie cię nie było, nikt mi nie potrafił powiedzieć, gdzie jesteś… Byłem z tym nawet na policji. Chciałem ci powiedzieć, chciałem przeprosić, zacząć spłacać pieniądze, bo nie chciałem… – urwał, przenosząc wzrok na Hasegawę po raz pierwszy, odkąd rozpoczął swój słowotok. Bo nie chciałem cię stracić. Bo nie chciałem stracić ostatniej bliskiej mi osoby. Zamilkł. Nie wiedział, czy w ogóle było mu wolno tak teraz powiedzieć, czy Jirō w ogóle mu uwierzy, czy chciałby słyszeć takie słowa. Miał pełne prawo do tego, żeby mu odmówić. Sora zastygł w bezruchu w poczuciu kompletnej beznadziei, z rękami spuszczonymi luźno wzdłuż ciała, niepomny tego, że krew wcale nie przestała kapać na podłogę, a teraz dodatkowo uwalił sobie nią nogawkę swoich beżowych spodni. – Przepraszam – wyszeptał jeszcze raz, spuszczając wzrok w dół i zawieszając głowę. Spodziewał się, że za chwilę usłyszy głośne trzaśnięcie drzwiami.
@Hasegawa Jirō
Krew powoli kapała na podłogę.
Mimo wszystko czuł się nieco lepiej. Ból nieco oczyścił jego myśli, pozwolił się skupić na czymś innym, okazał się być ujściem, którego potrzebował. Nie było to najprzyjemniejsze doznanie, rozcięcie pewnie będzie mu towarzyszyć znacznie dłużej, niżby tego sobie życzył, szczególnie że znajdowało się we wnętrzu dłoni, ale w jakiś sposób cieszył się, że tak się stało. Jeśli zepchnie pulsujący ból na drugi plan albo nada mu cel, nagle to doświadczenie przestało być tak dotkliwe. Było to odkrycie, którego się nie spodziewał, ale którego nie miał szansę dalej eksplorować, bo dzwonek u drzwi przypomniał mu, że cały czas znajdował się w pracy i powinien pozostać skupiony. Powinien też zrobić coś z raną, najlepiej jak najszybciej ją opatrzyć, bo o zakażenie w kwiaciarni wcale nie było trudno. Dobrze, że miał zaplecze, które tylko powinno mu ułatwić nałożenie opatrunku.
Takie myśli krążyły mu po głowie dopóki nie zauważył, kto wszedł do środka. Wtedy wszystkie myśli uleciały mu z głowy i w jednej chwili zapomniał o ranie na dłoni.
Nagle to wcale nie było ważne.
Nie tak jak fakt, że Jirō się odnalazł. Tak po prostu, jak gdyby nigdy nic zjawił się w jego kwiaciarni. Tylko reakcja Hasegawy na widok Sory mówiła mu, że jego przyjaciel wcale nie planował się odnaleźć, nie wszedł tutaj dla niego, nie była to zaplanowana wizyta. Jirō w ogóle się go nie spodziewał.
Asagami zamarł z wyrazem szoku i niedowierzania na twarzy. Nie był w stanie wydukać nic więcej poza imieniem przyjaciela. Nie wiedział nawet, co miałby powiedzieć. Nagle jego głowę wypełniła gonitwa myśli i wszystkie skupiały się na stojącym przed nim mężczyźnie, ale ogrom emocji im towarzyszący sprawił, że Sora nie był w stanie wyłowić ani jednej, żeby się na niej skupić i w jakikolwiek sposób zacząć rozmowę. Zadać pytanie. Zrobić cokolwiek poza staniem w jednym miejscu jak kołek.
Krew dalej kapała na podłogę.
To Jirō pierwszy odzyskał zdolność mowy, a pełen gniewu ton jego głosu powiedział Sorze, że miał ku temu silną motywację. Na twarzy Asagamiego automatycznie pojawiło się poczucie winy. Zasługiwał na taką reakcję.
– Jirō, ja… – zaczął nieporadnie, po raz pierwszy odrywając od niego spojrzenie i patrząc gdzieś w bok. Co miał mu powiedzieć? Jakich słów użyć, żeby mu wytłumaczyć? Czy w tej sytuacji w ogóle można znaleźć odpowiednie słowa? – Ja przepraszam. Wiem, że teraz to pewnie dla ciebie nic nie znaczy, nie po takim czasie… Zasługuję na twój gniew, bo zawaliłem na całej linii… uciekłem, masz rację, po prostu uciekłem, bo nie mogłem znieść tego miasta, nie mogłem patrzeć na jego uliczki, cały czas miałem w głowie ten pożar, krzyki… nie potrafiłem tego wytrzymać, więc podkuliłem ogon i tak, spierdoliłem – mówił gorzko, cicho, głosem, który wskazywał na to, że w pełni zdawał sobie sprawę ze swojej winy. W dalszym ciągu nie odważył się spojrzeć na przyjaciela – Kiedy uświadomiłem sobie, że to głupie, że to niesprawiedliwe, kiedy wróciłem, kiedy poskładałem się mniej więcej do kupy… nie mogłem cię nigdzie znaleźć, nigdzie cię nie było, nikt mi nie potrafił powiedzieć, gdzie jesteś… Byłem z tym nawet na policji. Chciałem ci powiedzieć, chciałem przeprosić, zacząć spłacać pieniądze, bo nie chciałem… – urwał, przenosząc wzrok na Hasegawę po raz pierwszy, odkąd rozpoczął swój słowotok. Bo nie chciałem cię stracić. Bo nie chciałem stracić ostatniej bliskiej mi osoby. Zamilkł. Nie wiedział, czy w ogóle było mu wolno tak teraz powiedzieć, czy Jirō w ogóle mu uwierzy, czy chciałby słyszeć takie słowa. Miał pełne prawo do tego, żeby mu odmówić. Sora zastygł w bezruchu w poczuciu kompletnej beznadziei, z rękami spuszczonymi luźno wzdłuż ciała, niepomny tego, że krew wcale nie przestała kapać na podłogę, a teraz dodatkowo uwalił sobie nią nogawkę swoich beżowych spodni. – Przepraszam – wyszeptał jeszcze raz, spuszczając wzrok w dół i zawieszając głowę. Spodziewał się, że za chwilę usłyszy głośne trzaśnięcie drzwiami.
@Hasegawa Jirō
Stał na tyle blisko lady, że jedna z dłoni, które oparł o jej kant, z cichym zgrzytem szorujących po drewnie paznokci powoli zacisnęła się w pięść. Mimowolnie uniósł ją nieco wyżej, powstrzymując się jednak od uderzenia - na szczęście powierzchni lady, a nie Sory. Choć gdyby jego wzrok mógł zabijać to chłopak i bez tego padłby martwy.
Próbował się hamować, choć nie do końca sam wiedział, co powinien zrobić. Wcale nie chciał słuchać wyjaśnień. Myśl, by go uciszyć jakimkolwiek sposobem była bardzo kusząca. Z drugiej strony chciał się przekonać czy to, co usłyszy, będzie pokrywało się z chociaż jednym ze scenariuszy, które przychodziły mu do głowy przez te wszystkie miesiące rozłąki.
Gdzieś w jego spojrzeniu zaplątał się ten błagalny błysk, by jednak Asagami powiedział coś innego. Coś, co go zaskoczy. Wybije z tego gniewu na tyle, by przywrócić jasność myślenia.
– Po prostu spierdoliłeś – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Głęboki wdech, który miał go uspokoić, mimo nagłej irytacji spowodowanej unoszącym się wszędzie zapachem kwiatów i wydech, który wcale nie pomógł, przerwany niemal w połowie, by zasilić kolejny z wybuchów gniewu.
– Kurwa mać. Nie mogłeś mi po prostu dać znać, że się wynosisz? Nawet nie musiałeś się ze mną żegnać, skoro najwidoczniej na to nie zasłużyłem. Mogłeś dać znać z tej swojej kryjówki, do której spierdoliłeś jak szczur, jeżeli wcześniej bałeś się, że cię zatrzymam. Mogłeś chociaż...
Coś do niego dotarło. Na tyle nagle i boleśnie, że nawet nie potrafił tego ukryć.
Przełknął ślinę, czując jak gardło gwałtownie się zaciska.
– Nie mogłeś dać znać. Nie mogłeś, bo spierdalałeś też przede mną.
Naiwna wiara, że chociaż chwilami był jak plaster na rozdrapanej ranie - nie dający nic poza chwilową poprawą samopoczucia, zyskała rysę jak pękające szkło. Rysę, która zyskiwała coraz więcej sobie podobnych, im bardziej Jiro zdawał sobie sprawę, że nie był niczym więcej niż kolejnym elementem przypominającym o koszmarze.
– Oczekiwałeś, że będę na ciebie czekać jak wierny pies? – mruknął, mimo że cała wściekłość w jego głosie wypłowiała do całkiem bezbarwnego zrezygnowania, nadal odczuwał potrzebę by jakkolwiek się wyżyć.
Nie odwrócił wzroku, gdy w końcu ich spojrzenia się spotkały. Nie szukał w jego oczach niczego, żadnego potwierdzenia, zaprzeczenia ani czegokolwiek, co dałoby jakiekolwiek ukojenie. Po prostu patrzył, żałując, że wszedł tu dzisiaj.
Przeklęta wiedźma musiała rzucić klątwę na te swoje fikusy, a to najwyraźniej była zemsta za zadzieranie z tymi chwastami.
– Nie jesteś mi nic winien – odparł od razu, niemal wchodząc mu w słowo – Jednorazowa zniżka wystarczy, bo mam mało hajsu, a czegoś potrzebuje. No, chyba że życzysz sobie żebym wypierdalał stąd od razu.
@Asagami Sora
Próbował się hamować, choć nie do końca sam wiedział, co powinien zrobić. Wcale nie chciał słuchać wyjaśnień. Myśl, by go uciszyć jakimkolwiek sposobem była bardzo kusząca. Z drugiej strony chciał się przekonać czy to, co usłyszy, będzie pokrywało się z chociaż jednym ze scenariuszy, które przychodziły mu do głowy przez te wszystkie miesiące rozłąki.
Gdzieś w jego spojrzeniu zaplątał się ten błagalny błysk, by jednak Asagami powiedział coś innego. Coś, co go zaskoczy. Wybije z tego gniewu na tyle, by przywrócić jasność myślenia.
– Po prostu spierdoliłeś – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Głęboki wdech, który miał go uspokoić, mimo nagłej irytacji spowodowanej unoszącym się wszędzie zapachem kwiatów i wydech, który wcale nie pomógł, przerwany niemal w połowie, by zasilić kolejny z wybuchów gniewu.
– Kurwa mać. Nie mogłeś mi po prostu dać znać, że się wynosisz? Nawet nie musiałeś się ze mną żegnać, skoro najwidoczniej na to nie zasłużyłem. Mogłeś dać znać z tej swojej kryjówki, do której spierdoliłeś jak szczur, jeżeli wcześniej bałeś się, że cię zatrzymam. Mogłeś chociaż...
Coś do niego dotarło. Na tyle nagle i boleśnie, że nawet nie potrafił tego ukryć.
Przełknął ślinę, czując jak gardło gwałtownie się zaciska.
– Nie mogłeś dać znać. Nie mogłeś, bo spierdalałeś też przede mną.
Naiwna wiara, że chociaż chwilami był jak plaster na rozdrapanej ranie - nie dający nic poza chwilową poprawą samopoczucia, zyskała rysę jak pękające szkło. Rysę, która zyskiwała coraz więcej sobie podobnych, im bardziej Jiro zdawał sobie sprawę, że nie był niczym więcej niż kolejnym elementem przypominającym o koszmarze.
– Oczekiwałeś, że będę na ciebie czekać jak wierny pies? – mruknął, mimo że cała wściekłość w jego głosie wypłowiała do całkiem bezbarwnego zrezygnowania, nadal odczuwał potrzebę by jakkolwiek się wyżyć.
Nie odwrócił wzroku, gdy w końcu ich spojrzenia się spotkały. Nie szukał w jego oczach niczego, żadnego potwierdzenia, zaprzeczenia ani czegokolwiek, co dałoby jakiekolwiek ukojenie. Po prostu patrzył, żałując, że wszedł tu dzisiaj.
Przeklęta wiedźma musiała rzucić klątwę na te swoje fikusy, a to najwyraźniej była zemsta za zadzieranie z tymi chwastami.
– Nie jesteś mi nic winien – odparł od razu, niemal wchodząc mu w słowo – Jednorazowa zniżka wystarczy, bo mam mało hajsu, a czegoś potrzebuje. No, chyba że życzysz sobie żebym wypierdalał stąd od razu.
@Asagami Sora
Warui Shin'ya and Asagami Sora szaleją za tym postem.
W jednej chwili ból ręki przestał być istotny, przestał być tak odczuwalny, zszedł zupełnie na drugi plan. Wydawał się błahy i nijaki w porównaniu z bólem, który zaczął rozdzierać jego klatkę piersiową, na nowo otwierając rany, wcześniej prowizorycznie zasklepione nadzieją. Nadzieja jednak w zupełności składała się z jego wyobraźni, jego wymysłów, nieśmiałych życzeń, że Jirō jest gdzieś tam cały i zdrowy, że jest gdzieś szczęśliwy, chociaż on. Była naiwnym wyobrażeniem, że kiedy już się wzajemnie odnajdą, wszystko będzie tak jak dawniej, wszystko będzie jak kiedyś, zupełnie jakby upływ czasu i ogrom wydarzeń od tamtego momentu nie miał żadnego znaczenia. Chciał wierzyć w to, że kiedy będzie mógł już go wyściskać, tak po prostu, z czystej radości, wybiorą się na jakiś wspólny posiłek albo gdzieś się napić, albo jedno i drugie, bo w końcu mieli powód do świętowania.
Jak zwykle jednak naiwność Sory mijała się z rzeczywistością, a nadzieja, działająca przez tyle miesięcy jak łagodzący okład, została brutalnie zerwana z rany, otwierając ją na nowo. Tym razem większą, głębszą, ziejącą czarną pustka i promieniującą bólem tak wielkim, że aż musiał oprzeć rękę o blat lady, żeby nie osunąć się na ziemię.
Nic nie było w porządku, bo nic nie miało prawa być w porządku, już od samego początku.
Głupi, głupi Sora. Zasługujesz na to, bo to wszystko twoja wina.
Wiedział, że to prawda. Jirō miał prawo do tego, by być wściekłym, by zdzielić go pięścią po twarzy, by trzasnąć drzwiami i już nigdy ponownie przez nie nie przejść, by przejść koło niego na ulicy tak, jak gdyby nigdy się nie poznali. Miał prawo do tego, by uciąć wszelki kontakt, tym razem ze swojej inicjatywy, tym razem już ostatecznie. Sora nie chciał go zatrzymywać, tym razem to w całości miała być decyzja Hasegawy. Nie zmieniało to faktu, że każde kolejne słowo przyjaciela (już byłego?) sprawiało, że pogrążał się w agonii, bo czuł, że właśnie go traci ostatecznie i nie mógł tego w żaden sposób zatrzymać, bo nic, co by powiedział, nie postawiłoby go w ani trochę lepszym świetle.
Słuchając kolejnych słów Jira, wisiał nad ladą prawie zgięty w pół, oddychając krótko i urywanie, jakby miał problem z nabraniem powietrza.
– Nie chciałem… nie chciałem, żebyś mnie zatrzymywał, bo… bo nie wiedziałem… czy w ogóle wrócę… – mówił urywanie, z trudem, bo to zdanie, choć krótkie, niosło ze sobą największy ładunek emocjonalny i szczerość, na jaką mógł się zdobyć. Było podszyte ukrytym znaczeniem, tym tragicznym, tym, do którego nie chciał się przyznać na głos nawet przed samym sobą. – Potem był już tylko wstyd. – Zacisnął oczy, oddychając już głęboko, bo czuł, jak do oczu napływają mu łzy, a nie chciał, żeby Jirō uznał, że próbuje nim emocjonalnie manipulować.
Oczekiwałeś, że będę na ciebie czekać jak wierny pies?
– Oczywiście, że nie. – Kłamstwo. Żałosne, być może trochę zbyt oczywiste, ale tak, wizja tego, że on, Sora, był warty tego, żeby ktoś by na niego czekał, ktoś o nim myślał przez taką ilość czasu było… miłe. Może samolubne, ale ściskała go taka samotność, że samo wyobrażenie, że ktoś się nim przejmował przez taki okres czasu było po prostu krzepiące, podnosiło na duchu i w dziwny sposób dawało siłę, żeby przetrwać nawet najgorsze dni. – Miałem tylko nadzieję przekonać się, czy wszystko u Ciebie w porządku – powiedział już zupełnie cicho, prawie szeptem, zrezygnowany i jakby pokonany. Zerknął na moment na Hasegawę, zanim znów odwrócił spojrzenie, nie chcąc go więzić swoim.
– Ja… – zaczął, zanim pokręcił głową, rezygnując ze swojej wypowiedzi. – Weź co tylko potrzebujesz, nie przejmuj się ceną – zakrwawioną dłonią, zapomnianą raną, wskazał na wnętrze kwiaciarni, półki z roślinami i półki z nawozami, cokolwiek Hasegawa uzna za przydatne.
– Naprawdę się cieszę, że widzę Cię całego i zdrowego. To Ty zawsze byłeś tym silniejszym z naszej dwójki. Nic się w tej kwestii nie zmieniło – smutny uśmiech na krótki moment zawitał na usta Sory. – Jirō, gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, nowego kwiatka w domu, usługi medycznej, miejsca do przenocowania, pieniędzy, czegokolwiek… to zawsze będzie miejsce, którego możesz przyjść. Zawsze – Sora powrócił do szeptania, bo głos znów zaczął mu się niebezpiecznie łamać. Nie śmiał jednak już spojrzeć na Hasegawę, zamiast tego wpatrując się w blat lady.
@Hasegawa Jirō
Jak zwykle jednak naiwność Sory mijała się z rzeczywistością, a nadzieja, działająca przez tyle miesięcy jak łagodzący okład, została brutalnie zerwana z rany, otwierając ją na nowo. Tym razem większą, głębszą, ziejącą czarną pustka i promieniującą bólem tak wielkim, że aż musiał oprzeć rękę o blat lady, żeby nie osunąć się na ziemię.
Nic nie było w porządku, bo nic nie miało prawa być w porządku, już od samego początku.
Głupi, głupi Sora. Zasługujesz na to, bo to wszystko twoja wina.
Wiedział, że to prawda. Jirō miał prawo do tego, by być wściekłym, by zdzielić go pięścią po twarzy, by trzasnąć drzwiami i już nigdy ponownie przez nie nie przejść, by przejść koło niego na ulicy tak, jak gdyby nigdy się nie poznali. Miał prawo do tego, by uciąć wszelki kontakt, tym razem ze swojej inicjatywy, tym razem już ostatecznie. Sora nie chciał go zatrzymywać, tym razem to w całości miała być decyzja Hasegawy. Nie zmieniało to faktu, że każde kolejne słowo przyjaciela (już byłego?) sprawiało, że pogrążał się w agonii, bo czuł, że właśnie go traci ostatecznie i nie mógł tego w żaden sposób zatrzymać, bo nic, co by powiedział, nie postawiłoby go w ani trochę lepszym świetle.
Słuchając kolejnych słów Jira, wisiał nad ladą prawie zgięty w pół, oddychając krótko i urywanie, jakby miał problem z nabraniem powietrza.
– Nie chciałem… nie chciałem, żebyś mnie zatrzymywał, bo… bo nie wiedziałem… czy w ogóle wrócę… – mówił urywanie, z trudem, bo to zdanie, choć krótkie, niosło ze sobą największy ładunek emocjonalny i szczerość, na jaką mógł się zdobyć. Było podszyte ukrytym znaczeniem, tym tragicznym, tym, do którego nie chciał się przyznać na głos nawet przed samym sobą. – Potem był już tylko wstyd. – Zacisnął oczy, oddychając już głęboko, bo czuł, jak do oczu napływają mu łzy, a nie chciał, żeby Jirō uznał, że próbuje nim emocjonalnie manipulować.
Oczekiwałeś, że będę na ciebie czekać jak wierny pies?
– Oczywiście, że nie. – Kłamstwo. Żałosne, być może trochę zbyt oczywiste, ale tak, wizja tego, że on, Sora, był warty tego, żeby ktoś by na niego czekał, ktoś o nim myślał przez taką ilość czasu było… miłe. Może samolubne, ale ściskała go taka samotność, że samo wyobrażenie, że ktoś się nim przejmował przez taki okres czasu było po prostu krzepiące, podnosiło na duchu i w dziwny sposób dawało siłę, żeby przetrwać nawet najgorsze dni. – Miałem tylko nadzieję przekonać się, czy wszystko u Ciebie w porządku – powiedział już zupełnie cicho, prawie szeptem, zrezygnowany i jakby pokonany. Zerknął na moment na Hasegawę, zanim znów odwrócił spojrzenie, nie chcąc go więzić swoim.
– Ja… – zaczął, zanim pokręcił głową, rezygnując ze swojej wypowiedzi. – Weź co tylko potrzebujesz, nie przejmuj się ceną – zakrwawioną dłonią, zapomnianą raną, wskazał na wnętrze kwiaciarni, półki z roślinami i półki z nawozami, cokolwiek Hasegawa uzna za przydatne.
– Naprawdę się cieszę, że widzę Cię całego i zdrowego. To Ty zawsze byłeś tym silniejszym z naszej dwójki. Nic się w tej kwestii nie zmieniło – smutny uśmiech na krótki moment zawitał na usta Sory. – Jirō, gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, nowego kwiatka w domu, usługi medycznej, miejsca do przenocowania, pieniędzy, czegokolwiek… to zawsze będzie miejsce, którego możesz przyjść. Zawsze – Sora powrócił do szeptania, bo głos znów zaczął mu się niebezpiecznie łamać. Nie śmiał jednak już spojrzeć na Hasegawę, zamiast tego wpatrując się w blat lady.
@Hasegawa Jirō
Warui Shin'ya and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.
Reakcja była niemal natychmiastowa. Wystarczył ten jeden, jedyny cień podejrzenia, że coś może być nie tak. Dłoń zacisnęła się na ramieniu Sory, może nawet trochę zbyt mocno, gdy Jiro starał się go utrzymać w pionie. Ucisk zelżał po chwili, gdy zorientował się, że przyjaciel wcale nie ma zamiaru spotkać się z posadzką - a przynajmniej nie w tej chwili. Jeszcze przez moment trzymał w palcach sam materiał rękawa, nie będąc do końca pewnym czy bezpiecznym byłoby go w końcu zostawić.
Oddzielająca ich lada jeszcze bardziej zwiększała te wątpliwości, opóźniając ewentualną, ponowną reakcję.
– Nie zemdlejesz, nie? – spytał z całą swoją niepewnością dotyczącą wszystkiego, co ze zdrowiem związane.
Nie mógł zemdleć, bo Jiro nie wiedziałby co zrobić. Spanikowałby i jeszcze bardziej niż właśnie w tej chwili, pokazałby, że obojętna postawa, niemal oczekująca, że Sora zwinie się w precel, a później kłębek wyrzutów sumienia, wcale nie była taka prawdziwa.
Choć może powinna utrzymać nieco dłużej, by pokazać, że Hasegawa jeszcze miał jakiś tam szacunek do siebie - niewiele, ale zawsze. Porzucenie, zwłaszcza takie, gdy w grę wchodziło zadręczanie się i ciągły niepokój o stan drugiej osoby, wyrzucanie sobie wszystkich tych rzeczy, które mogły do tego wszystkiego doprowadzić, powinno nieść jakiekolwiek konsekwencje. Nie mógł być jak zbity pies przywiązany do drzewa przy drodze, wyrzucony, bo przestał być już potrzebny, zdzielony prętem po grzbiecie, by mieć pewność, że na pewno nie pobiegnie za samochodem, który jedyne czego wypatrywał to świateł cofania. Nawet jeżeli miałoby to oznaczać rozjechanie go na mokrą plamę.
Głośne westchnięcie, pełne rezygnacji na siebie samego, któremu daleko było do ulgi przerwało w końcu ciszę z jego strony. Sytuacja, której nie mógł rozwiązać za pomocą siły lub tradycyjnego wpierdolu, zwyczajnie go przerastała.
– Wróciłeś tak po prostu? Nie dlatego, że znowu uciekałeś, tym razem stamtąd? – upewnił się.
Sprecyzowanie pytania, dodanie czy nie ucieka przed kimś lub nowymi problemami, nie przeszło mu już przez gardło. Nie wiedział nawet czy powinien pytać. Może już nie miał prawa wiedzieć.
Powiódł wzrokiem za dłonią Sory, choć wzrok bardziej niż na tym, co przyjaciel mu wskazywał, bardziej skupiony był na tej nieszczęsnej ranie. Nie umiał nawet powiedzieć na ile była poważna. Zresztą czy ktoś tak poharatany jak on kiedykolwiek zastanawiał się nad takimi rzeczami.
– W sumie to czegoś potrzebuję – zaczął powoli, zdając sobie nagle sprawę, że podobna prośba nigdy nie zostałaby przez niego wypowiedziana w żadnych innych warunkach – Usługi medycznej. Chyba że nie dasz rady sam opatrzyć tej ręki.
Wspomnienie, że widzi go całego i zdrowego, starał się puścić mimo uszu, choć to boleśnie wierciło mu legowisko w czaszce, by na dobre się tam zadomowić. Powinien zaprzeczyć, przyznać się, powiedzieć co się stało. Zwłaszcza Sorze, nie tylko jako przyjacielowi. Uśmiechnął się jednak blado, wymijająco, tak czy siak ukrywając to pod materiałem maski.
@Asagami Sora
Oddzielająca ich lada jeszcze bardziej zwiększała te wątpliwości, opóźniając ewentualną, ponowną reakcję.
– Nie zemdlejesz, nie? – spytał z całą swoją niepewnością dotyczącą wszystkiego, co ze zdrowiem związane.
Nie mógł zemdleć, bo Jiro nie wiedziałby co zrobić. Spanikowałby i jeszcze bardziej niż właśnie w tej chwili, pokazałby, że obojętna postawa, niemal oczekująca, że Sora zwinie się w precel, a później kłębek wyrzutów sumienia, wcale nie była taka prawdziwa.
Choć może powinna utrzymać nieco dłużej, by pokazać, że Hasegawa jeszcze miał jakiś tam szacunek do siebie - niewiele, ale zawsze. Porzucenie, zwłaszcza takie, gdy w grę wchodziło zadręczanie się i ciągły niepokój o stan drugiej osoby, wyrzucanie sobie wszystkich tych rzeczy, które mogły do tego wszystkiego doprowadzić, powinno nieść jakiekolwiek konsekwencje. Nie mógł być jak zbity pies przywiązany do drzewa przy drodze, wyrzucony, bo przestał być już potrzebny, zdzielony prętem po grzbiecie, by mieć pewność, że na pewno nie pobiegnie za samochodem, który jedyne czego wypatrywał to świateł cofania. Nawet jeżeli miałoby to oznaczać rozjechanie go na mokrą plamę.
Głośne westchnięcie, pełne rezygnacji na siebie samego, któremu daleko było do ulgi przerwało w końcu ciszę z jego strony. Sytuacja, której nie mógł rozwiązać za pomocą siły lub tradycyjnego wpierdolu, zwyczajnie go przerastała.
– Wróciłeś tak po prostu? Nie dlatego, że znowu uciekałeś, tym razem stamtąd? – upewnił się.
Sprecyzowanie pytania, dodanie czy nie ucieka przed kimś lub nowymi problemami, nie przeszło mu już przez gardło. Nie wiedział nawet czy powinien pytać. Może już nie miał prawa wiedzieć.
Powiódł wzrokiem za dłonią Sory, choć wzrok bardziej niż na tym, co przyjaciel mu wskazywał, bardziej skupiony był na tej nieszczęsnej ranie. Nie umiał nawet powiedzieć na ile była poważna. Zresztą czy ktoś tak poharatany jak on kiedykolwiek zastanawiał się nad takimi rzeczami.
– W sumie to czegoś potrzebuję – zaczął powoli, zdając sobie nagle sprawę, że podobna prośba nigdy nie zostałaby przez niego wypowiedziana w żadnych innych warunkach – Usługi medycznej. Chyba że nie dasz rady sam opatrzyć tej ręki.
Wspomnienie, że widzi go całego i zdrowego, starał się puścić mimo uszu, choć to boleśnie wierciło mu legowisko w czaszce, by na dobre się tam zadomowić. Powinien zaprzeczyć, przyznać się, powiedzieć co się stało. Zwłaszcza Sorze, nie tylko jako przyjacielowi. Uśmiechnął się jednak blado, wymijająco, tak czy siak ukrywając to pod materiałem maski.
@Asagami Sora
Warui Shin'ya and Asagami Sora szaleją za tym postem.
Dotyk Jira parzył. Nie było to jednak bolesne, bardziej niespodziewane – uścisk, który miał pomóc, a nie zranić, stał się nagle centrum uaktywnienia nerwów odwykłego od kontaktu z drugą osobą Sory. Ciepło, jakie niosła ze sobą skóra Hasegawy, rozeszło się falą po całym ciele Asagamiego, wywołując w nim niekontrolowany dreszcz. Nie nieprzyjemny, a będący raczej wynikiem niedowierzania, że w obecnej sytuacji Jirō zdecydował się okazać troskę. Sora na nią nie zasługiwał. Wiedział, że nie, chociaż ciepło zdążyło już objąć jego klatkę piersiową i owinąć się nieśmiało wokół serca.
Nadzieja. Znowu.
Być może nigdy się nie nauczy. Nawet na niego nie spojrzał, kręcąc tylko głową w odpowiedzi na jego pytanie. Ponownie przeszło mu przez myśl, że jest żałosny. Jak niewiele wystarczało mu, by na nowo rozpalił się w nim płomień ułudy podsuwającej mu myśl, że może jeszcze sytuacja między nimi złagodnieje, że jeszcze jest szansa na to, by było jak dawniej. Jak miła była ta wizja, jak toksyczna, jak pełna politowania. Wystarczyła jedynie drobna iskra albo przeświadczenie o niej, żeby serce Sory drgnęło i zaczęło żywić się wizją, która istniała jedynie w jego głowie i miała pewnie niewielkie pokrycie z rzeczywistością. Tonący chwyta się brzytwy. Z samotnością było podobnie.
– Znalezienie Ciebie było moją główną motywacją do powrotu – wymamrotał cichutko, jakby się bał, że jeśli powie to głośniej, to zabrzmi to jak kłamstwo. A przecież wcale nim nie było – po pożarze, Jirō stał się wszystkim, co mu pozostało z dawnego życia.
Sora utkwił w Hasegawie oczekujące spojrzenie, kiedy przyznał on, że jest coś czego potrzebuje. Niech mówi, pomoże mu we wszystkim. Przy tak potężnie zżerających go wyrzutach sumienia, chyba nie było rzeczy, której nie zgodziłby się dla niego teraz zrobić.
Rozchylił lekko usta z zaskoczenia, a jego brwi nieznacznie się uniosły, gdy usłyszał potrzebę Jira.
– Och… – zaczął, najwyraźniej nie spodziewając się podobnego zdania z ust Hasegawy. – Umm... – zerknął szybko na swoją dłoń, o której w wyniku wszystkich emocji, jakie się przez niego przelały odkąd tylko przyjaciel pojawił się w drzwiach kwiaciarni, zwyczajnie zapomniał. Co prawda prezentowała się mało atrakcyjnie, ale – myślę, że krwawienie już ustało. Nic mi nie będzie, nie musisz się przejmować – krótki, spięty uśmiech zawitał na wargach Sory, mając na celu rozwiać wszelkie wątpliwości na temat tego, czy tak bardzo potrzebował usługi medycznej. Było to jednak miłe, znowu poczuł rozchodzące się po klatce piersiowej ciepło. – Ale może faktycznie powinien to oczyścić. Pozwolisz za mną? Jeśli chcesz, oczywiście – Posłał mu krótkie pełne niepewności spojrzenie, po czym zniknął w znajdujących się w niewielkiej odległości od lady drzwiach prowadzących na zaplecze.
Po przekroczeniu progu oczom Hasegawy ukazało się stosunkowo nieduże pomieszczenie, całkowicie przystosowane jako gabinet zabiegowy, włącznie z wciśniętym pod ścianę łóżkiem i dużym stołem obok.
– Tutaj zazwyczaj przyjmuję rannych – wyjaśnił, otwierając znajdujące się na lewo drzwi od łazienki, gdzie od razu skierował się w stronę umywalki. Odkręcił wodę, ustawiając ją tak, żeby była letnia i leciała łagodnym strumieniem, po czym zaczął obmywać dłoń z krwi. – Ach, i jeszcze jeden nowy fakt na temat mnie – należę teraz do Kyōken. Przygarnęli mnie jak tego bezpańskiego psa – zaśmiał się, ale ten śmiech nie miał w sobie nic z wesołości. – Czasem składam kogoś dla nich, czasem jest to jakiś potrzebujący z Nanashi. I jakoś to idzie.
@Hasegawa Jirō
Nadzieja. Znowu.
Być może nigdy się nie nauczy. Nawet na niego nie spojrzał, kręcąc tylko głową w odpowiedzi na jego pytanie. Ponownie przeszło mu przez myśl, że jest żałosny. Jak niewiele wystarczało mu, by na nowo rozpalił się w nim płomień ułudy podsuwającej mu myśl, że może jeszcze sytuacja między nimi złagodnieje, że jeszcze jest szansa na to, by było jak dawniej. Jak miła była ta wizja, jak toksyczna, jak pełna politowania. Wystarczyła jedynie drobna iskra albo przeświadczenie o niej, żeby serce Sory drgnęło i zaczęło żywić się wizją, która istniała jedynie w jego głowie i miała pewnie niewielkie pokrycie z rzeczywistością. Tonący chwyta się brzytwy. Z samotnością było podobnie.
– Znalezienie Ciebie było moją główną motywacją do powrotu – wymamrotał cichutko, jakby się bał, że jeśli powie to głośniej, to zabrzmi to jak kłamstwo. A przecież wcale nim nie było – po pożarze, Jirō stał się wszystkim, co mu pozostało z dawnego życia.
Sora utkwił w Hasegawie oczekujące spojrzenie, kiedy przyznał on, że jest coś czego potrzebuje. Niech mówi, pomoże mu we wszystkim. Przy tak potężnie zżerających go wyrzutach sumienia, chyba nie było rzeczy, której nie zgodziłby się dla niego teraz zrobić.
Rozchylił lekko usta z zaskoczenia, a jego brwi nieznacznie się uniosły, gdy usłyszał potrzebę Jira.
– Och… – zaczął, najwyraźniej nie spodziewając się podobnego zdania z ust Hasegawy. – Umm... – zerknął szybko na swoją dłoń, o której w wyniku wszystkich emocji, jakie się przez niego przelały odkąd tylko przyjaciel pojawił się w drzwiach kwiaciarni, zwyczajnie zapomniał. Co prawda prezentowała się mało atrakcyjnie, ale – myślę, że krwawienie już ustało. Nic mi nie będzie, nie musisz się przejmować – krótki, spięty uśmiech zawitał na wargach Sory, mając na celu rozwiać wszelkie wątpliwości na temat tego, czy tak bardzo potrzebował usługi medycznej. Było to jednak miłe, znowu poczuł rozchodzące się po klatce piersiowej ciepło. – Ale może faktycznie powinien to oczyścić. Pozwolisz za mną? Jeśli chcesz, oczywiście – Posłał mu krótkie pełne niepewności spojrzenie, po czym zniknął w znajdujących się w niewielkiej odległości od lady drzwiach prowadzących na zaplecze.
Po przekroczeniu progu oczom Hasegawy ukazało się stosunkowo nieduże pomieszczenie, całkowicie przystosowane jako gabinet zabiegowy, włącznie z wciśniętym pod ścianę łóżkiem i dużym stołem obok.
– Tutaj zazwyczaj przyjmuję rannych – wyjaśnił, otwierając znajdujące się na lewo drzwi od łazienki, gdzie od razu skierował się w stronę umywalki. Odkręcił wodę, ustawiając ją tak, żeby była letnia i leciała łagodnym strumieniem, po czym zaczął obmywać dłoń z krwi. – Ach, i jeszcze jeden nowy fakt na temat mnie – należę teraz do Kyōken. Przygarnęli mnie jak tego bezpańskiego psa – zaśmiał się, ale ten śmiech nie miał w sobie nic z wesołości. – Czasem składam kogoś dla nich, czasem jest to jakiś potrzebujący z Nanashi. I jakoś to idzie.
@Hasegawa Jirō
Warui Shin'ya and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.
Kolejne słowa, równie ciche co poprzednie, krążyły jak sępy niebezpiecznie blisko tematu jego osoby. Irytował się, nie mogąc ani na moment się zdecydować. Desperacko chciał w nie wierzyć, jednocześnie równie mocno próbując odgonić je od siebie za wszelką cenę. Jakby wiedząc jak może to się skończyć, gdy pozwoli im zbyt długo zaprzątać mu myśli.
Urobić go słowami było zbyt łatwo.
– Raczej ładnie brzmiącą wymówką do powrotu na stare śmieci, a nie motywacją.
Niekoniecznie był świadomy, co właśnie urządza Sorze swoimi złośliwościami. Może byłoby inaczej, gdyby nie spotkali się całkowicie przypadkiem. Jiro mógłby dziś po prostu minąć to miejsce. Kwiaciarnie nie były raczej miejscami, do których chętnie zaglądał.
Zgrzytnął zębami, powstrzymując się jednak od nagłego zaprzeczenia, że wcale się nie przejął raną na jego dłoni. Czuł się jak przyłapany, nie chciał dodatkowo tak zabrzmieć. Przeszło mu przez myśl, że może powinien to ukryć pod kolejną niewinną złośliwością. Nie zdążył.
– Chcę – odparł niemal od razu, może nawet zbyt entuzjastycznie.
Nie spytał czy przejście na zaplecze jest na pewno dobrym pomysłem - byli przecież w Nanashi, miejscu w którym sąsiadowi można było powierzyć swoje życie, ale jenów ze sklepowej kasy już nie. Obejrzał się na drzwi wejściowe, przypominając sobie o dzwonku. Będzie wiadomo, gdy ktoś tu wejdzie.
Teraz już bez wahania mógł podążyć za przyjacielem, zapominając nawet o prawdziwym celu przyjścia do kwiaciarni.
– Straciłeś właśnie dobrą okazję żeby mnie stąd wywalić pod grzecznie brzmiącym pretekstem – powiedział, jeszcze kilka sekund temu przekonany, że tak właśnie będzie.
Nie chciał zostawiać dopiero co odzyskanego przyjaciela, nawet jeżeli próbował, naprawdę próbował, pokazać, że jest mu wszystko jedno. Właśnie to go zgubiło. Po przekroczeniu progu zaplecza, odprowadził Sorę wzrokiem do kolejnych drzwi i dopiero teraz spojrzał na wnętrze pomieszczenia. W pierwszym momencie zamarł gwałtownie, wpatrując się w nie szeroko otwartymi oczami, a później cofnął się nagle w tył, chcąc jak najszybciej wyjść z gabinetu. Uderzył plecami w ścianę, czując jak niewidzialna dłoń zaciska mu się na gardle. Gdyby spojrzał w bok, zauważyłby, że od wyjścia dzieli go dosłownie kilka centymetrów. Przerażenie jednak podpowiadało mu, że utknął. Nie było żadnego wyjścia, żadnej możliwości ucieczki.
Nawet nie wiedział, czy faktycznie zapach kwiatów całkowicie ustąpił miejsca charakterystycznej mieszance medykamentów i środka do odkażania, czy tylko sobie to wyobraził.
Ach, i jeszcze jeden nowy fakt na temat mnie...
Kroi ludzi i sprzedaje ich organy na czarnym rynku, a Jiro będzie następny.
To właśnie miał zamiar powiedzieć, niemal słyszał to wypowiedziane jego głosem. Nawet woda rozbijająca się o umywalkę przywodziła mu na myśl jedynie mycie dłoni przed operacją.
– Kyōken? – powtórzył po chwili milczenia, gdy dotarł do niego sens tych słów.
Westchnął z ulgą, choć dobrze wiedział jakie to irracjonalne. Zaskoczyła go nawet własna reakcja. Wcześniej omijał medyków szerokim łukiem, nie dając żadnej pożywki swojej fobii. Nie przewidział jednak takich niespodzianek.
– Przydasz im się, zdecydowanie – odezwał się, gdy poczuł, że jego głos odzyskał trochę barwy, w przeciwieństwie do bladej twarzy – Już obiecałem jednemu z nich, że go zrzucę z dachu, jak go jeszcze raz zobaczę na swoim terenie. Zrzucę go jakoś artystycznie żebyś miał te... no... puzzle.
Nadal wciśnięty w ścianę, wystraszony wzrok utkwił w szafce. Wyobraźnia podpowiadała, że właśnie tam znajduje się sprzęt medyczny, choć głęboko chciał wierzyć, że jedyne co tam by się znalazło to kilka opatrunków i cała kolekcja plastrów w zwierzątka, które notorycznie miała na zdartych kolanach Toshiko.
Urobić go słowami było zbyt łatwo.
– Raczej ładnie brzmiącą wymówką do powrotu na stare śmieci, a nie motywacją.
Niekoniecznie był świadomy, co właśnie urządza Sorze swoimi złośliwościami. Może byłoby inaczej, gdyby nie spotkali się całkowicie przypadkiem. Jiro mógłby dziś po prostu minąć to miejsce. Kwiaciarnie nie były raczej miejscami, do których chętnie zaglądał.
Zgrzytnął zębami, powstrzymując się jednak od nagłego zaprzeczenia, że wcale się nie przejął raną na jego dłoni. Czuł się jak przyłapany, nie chciał dodatkowo tak zabrzmieć. Przeszło mu przez myśl, że może powinien to ukryć pod kolejną niewinną złośliwością. Nie zdążył.
– Chcę – odparł niemal od razu, może nawet zbyt entuzjastycznie.
Nie spytał czy przejście na zaplecze jest na pewno dobrym pomysłem - byli przecież w Nanashi, miejscu w którym sąsiadowi można było powierzyć swoje życie, ale jenów ze sklepowej kasy już nie. Obejrzał się na drzwi wejściowe, przypominając sobie o dzwonku. Będzie wiadomo, gdy ktoś tu wejdzie.
Teraz już bez wahania mógł podążyć za przyjacielem, zapominając nawet o prawdziwym celu przyjścia do kwiaciarni.
– Straciłeś właśnie dobrą okazję żeby mnie stąd wywalić pod grzecznie brzmiącym pretekstem – powiedział, jeszcze kilka sekund temu przekonany, że tak właśnie będzie.
Nie chciał zostawiać dopiero co odzyskanego przyjaciela, nawet jeżeli próbował, naprawdę próbował, pokazać, że jest mu wszystko jedno. Właśnie to go zgubiło. Po przekroczeniu progu zaplecza, odprowadził Sorę wzrokiem do kolejnych drzwi i dopiero teraz spojrzał na wnętrze pomieszczenia. W pierwszym momencie zamarł gwałtownie, wpatrując się w nie szeroko otwartymi oczami, a później cofnął się nagle w tył, chcąc jak najszybciej wyjść z gabinetu. Uderzył plecami w ścianę, czując jak niewidzialna dłoń zaciska mu się na gardle. Gdyby spojrzał w bok, zauważyłby, że od wyjścia dzieli go dosłownie kilka centymetrów. Przerażenie jednak podpowiadało mu, że utknął. Nie było żadnego wyjścia, żadnej możliwości ucieczki.
Nawet nie wiedział, czy faktycznie zapach kwiatów całkowicie ustąpił miejsca charakterystycznej mieszance medykamentów i środka do odkażania, czy tylko sobie to wyobraził.
Ach, i jeszcze jeden nowy fakt na temat mnie...
Kroi ludzi i sprzedaje ich organy na czarnym rynku, a Jiro będzie następny.
To właśnie miał zamiar powiedzieć, niemal słyszał to wypowiedziane jego głosem. Nawet woda rozbijająca się o umywalkę przywodziła mu na myśl jedynie mycie dłoni przed operacją.
– Kyōken? – powtórzył po chwili milczenia, gdy dotarł do niego sens tych słów.
Westchnął z ulgą, choć dobrze wiedział jakie to irracjonalne. Zaskoczyła go nawet własna reakcja. Wcześniej omijał medyków szerokim łukiem, nie dając żadnej pożywki swojej fobii. Nie przewidział jednak takich niespodzianek.
– Przydasz im się, zdecydowanie – odezwał się, gdy poczuł, że jego głos odzyskał trochę barwy, w przeciwieństwie do bladej twarzy – Już obiecałem jednemu z nich, że go zrzucę z dachu, jak go jeszcze raz zobaczę na swoim terenie. Zrzucę go jakoś artystycznie żebyś miał te... no... puzzle.
Nadal wciśnięty w ścianę, wystraszony wzrok utkwił w szafce. Wyobraźnia podpowiadała, że właśnie tam znajduje się sprzęt medyczny, choć głęboko chciał wierzyć, że jedyne co tam by się znalazło to kilka opatrunków i cała kolekcja plastrów w zwierzątka, które notorycznie miała na zdartych kolanach Toshiko.
Warui Shin'ya and Asagami Sora szaleją za tym postem.
maj 2038 roku