Każdego wieczora kładzie się spać w łóżku równo o godzinie 22.30 – na ogół z żoną, ale jej zastępstwo mu nie przeszkadza – i zostaje w nim aż do rana. Wstaje z niego dopiero z dźwiękiem budzika, czyli po tym, jak minie równo 8 godzin. 6.30. Śni, ale nie ma snu, który może go obudzić – a przynajmniej jeszcze nie było, bo tego dnia budzi się, kiedy za oknem jest noc. W ciemnościach pomieszczenia, po przyzwyczajeniu do nich oczu, widzi, że jest otwarte na oścież obok żarzącego się w nich – jak świetlik nad jeziorem w lesie – ognika. Problem w tym, że mieszka w centrum miasta. Pamięta, że je zamknął. Nie mógł zapomnieć – bo Wen Feng jest jak maszyna zbudowana z jednego schematu, która wszystko robi zgodnie z planem, nie przeciwstawiając się mu bez względu na cokolwiek. Człowiek harmonii, jaka tego dnia zderza się z chaosem.
— Przepraszam za to — mężczyzna, który stoi przed jego łóżkiem, odejmuje papierosa od ust, unosząc go ku niemu — ale stwierdziłem, że nie będziesz się przejmować takimi rzeczami w bieżących okolicznościach.
Jest w jego grzeczności coś bardziej bezczelnego, niż mogłoby być w jej braku. Już charakter postaci mówi mu o jej tożsamości, lecz zna ją również z wyglądu – sama sylwetka na tle ścian własnego domu jest więc wystarczająca.
— Karma.
Ma wrażenie paraliżu sennego; chce zmienić pozycję, lecz mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa, unieruchamiając go w jednym miejscu.
— Znasz mnie — Yōzei reaguje zdziwieniem na tę informację, chociaż zdaje się, że równie fałszywym co prawda, w imię której się tu pojawił. — To dobrze. Siebie nie muszę ci przedstawiać – a co z powodem, dla którego tu jestem?
Śmieje się w odpowiedzi na pytanie, które mu zadał. Widział Setsurō lata temu, bo był przy swoim panu, kiedy z nim rozmawiał. Stał obok niego, jak pies przy nodze właściciela, z ręką Sagi opartą o jego bok. Już wówczas bawiła go buntowniczość, jaką zobaczył w jego spojrzeniu – bo skąd brała się u kogoś tak na wskroś uległego? Słyszał również o nim – o tym, jak to przed chartem Shizuru nie da się uciec, bo każdą zwierzynę ściga do śmierci. Swojej lub jej.
Ale Wen Feng nie ucieka.
— Ja wiem po co tu jesteś. A ty wiesz?
Mężczyzna przechodzi wzrokiem z niego na kobietę, która znajduje się obok, i która przytula do siebie kołdrę, co, pośród tego wszystkiego, nie zwraca w ogóle jego uwagi; wydaje mu się naturalnym sposobem na odzyskanie utraconego komfortu psychicznego. Przynajmniej jego części. Przez sekundę się waha, ale zdejmuje z niej spojrzenie; nie jest jego celem. Komentarz sam schodzi z jego warg po zaciągnięciu się papierosem:
— Żona nie będzie w żałobie, co?
Wen czuje, że z każdą sekundą coraz bardziej odzyskuje władzę nad własnym ciałem, którą stracił nie wiadomo dlaczego, bo przecież przygotował się na jego przyjście. To, że go znajdzie, było pewne; w końcu sam dał mu się znaleźć. Zbliża się do szafki, na której stoi wazon z kwiatami, wykorzystując chwilę, w której spojrzenie Yōzeia zajęte jest kobietą.
— Co ci powiedział? Aport?
Setsurō nie odpowiada. Wraca do niego wzrokiem, jednak jest za późno; Feng złapał w ręce wazon, który już wcześniej położył tam właśnie na ten wypadek. Szkło pęka dźwięcznie w dłoni, a odłamki ranią skórę. Z palców płynie więc krew, mieszając się z błyszczącymi w blasku księżyca fragmentami kryształu. Woda wylewa się na łóżko, pociągając za sobą deszcz kwiatów.
— Głupi pies. Teraz cię karmi, daje ci jeść z ręki, ale to nie będzie trwać wiecznie.
Yōzei patrzy na to przedstawienie z zainteresowaniem.
— Jeśli tak bardzo chcesz mi pomóc, czemu jeszcze siebie nie zabiłeś?
Karma uśmiecha się do niego, jednak jest w tym uśmiechu groźba, zawarta w błysku odsłoniętych jak u zwierzęcia kłów. Robi krok do przodu. Idzie powoli, bo przecież nie ma po co się spieszyć. Wen zaś… czeka. Setsurō nie jest jednak pod wrażeniem jego odwagi; wygląda wręcz na znudzonego faktem, że Feng umrze szybko. Ledwo jednak się do niego zbliża, ten przyciska kawałek szkła ze zbitego wazonu do szyi, aż pojawią się na niej czerwone krople. Yōzei cofa się więc, przechylając głowę. Nie rozumie.
— Jesteś mną, Karma. A ja jestem tobą. Musisz zobaczyć moje przeznaczenie, bo jest twoim przeznaczeniem, jeśli nie skończysz tego, co zacząłem. Więc patrz.
Po tych słowach jednym, płynnym ruchem podrzyna sobie gardło.
Przeznaczenie.
Dlaczego każdy myślał, że może je wybrać za niego?
— Zajmę się wszystkim. Odpocznij.
Nie chce znowu musieć współpracować z Tsunami w celu zabicia następnego demona, a w ten sposób ma zamiar przekonać duszę mężczyzny do zostawienia ziemi za sobą, zanim dostanie wybór wrócenia na nią pod tą postacią. Słowa nie mają aż takiego znaczenia jak ton, z jakim je wypowiada. Trzyma przy tym palce na jego szyi, dopóki nie przestanie czuć pulsu pod ich opuszkami. Dopiero wówczas zwraca się ku przedmiotowi, po który tu właściwie przyszedł – zbiorowi dokumentów, które znajduje na półce z książkami. Rzuca plik kartek na biurko, żeby sprawdzić, czy to te akta, na których zdobyciu mu zależało.
Wen Yan.
Zabiera je ze sobą. Gasząc papierosa o framugę drzwi, mija kobietę, która dopiero teraz rusza się z miejsca; zanim dotrze do niego, że zmieniła pozycję, ostrze noża wchodzi między jego żebra, wychodząc przez nie po drugiej stronie ciała. Działa według instynktu, jak zwierzę złapane w sidła, pragnąc za wszelką cenę zwiększyć odległość między sobą a myśliwym, więc odskakuje, ale w ten sposób szarpnięciem wyciąga też z siebie nóż, czego, cóż, nie powinien był zrobić. Posoka od razu podchodzi mu gardłem do ust; wypluwa ją na dłoń, którą nie odruchowo zasłania, jak gdyby było w tym, co robi, coś niewłaściwego. Ledwo skupia wzrok na postaci przed nim, bo obraz raz pojawia się, raz znika mu przed oczami.
— Jeśli coś dla niego znaczysz, nie pozwoli już więcej na to — zwraca się do niego. Ostrzem zmusza go do uniesienia głowy w górę, ku niej, i do skrzyżowania z nią spojrzeń.
Przesuwa nim po jego policzku, zostawiając ślad. Ale i ona go nie docenia; zapomina o adrenalinie, dzięki której może złapać ją w tym momencie za dłoń i skierować ją w jej stronę, a następnie przebić się przez opór jej mięśni i później przez skórę brzucha. Kobieta cofa się, łapiąc za rękojeść wbitego w nią noża, jednak, nauczona na jego przykładzie, powstrzymuje się od wyciągnięcia go z rany. Patrzy na niego z nienawiścią, zastanawiając się, czy warto jej podjąć ryzyko. W końcu musi dojść do wniosku, że nie wie, co mężczyzna ma w zanadrzu, bo z całą pewnością potrzebował broni, a żadnej nie pokazał; nie zdradził, gdzie ją trzyma. Setsurō udaje się utrzymać na niej przytomnie wzrok. Nieznajoma nie wie, że robi to ostatkiem sił, więc wybiega z mieszkania, po drodze upadając. Ale podnosi się. Yōzei za to nie jest w stanie zrobić ani jednego kroku.
Nie wie, dlaczego zostawiła go żywego. Może była pewna jego śmierci, a może nie miał wcale umierać, tylko zanieść swojemu panu wiadomość. Opiera się ścianę po to, żeby zsunąć się po niej na podłogę. Może nie miała pewności co do tego, czy z nim wygra, a jej życie było dla niej więcej warte niż jego. A może zabicie jej kochanka rozpaliło w niej zemstę, która zgasła w połowie, kiedy oprzytomniała w swoich uczuciach. Łapie w płuca powietrze, ale słyszy w nich świst; krew lepi się do jego przełyku jak miód.
Warui Shin'ya, Hecate Black, Arihyoshi Hotaru, Satō Kisara, Morrigan Sherwood, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.
Tej nocy kładzie się do łóżka ze złowrogim przeczuciem. Nic nie widać, oczywiście, po wyrazie jego twarzy malującej obraz czystego opanowania. Chciałby czuć taką kontrolę nieustannie; ta dawała mu spokój, jakiego nic innego nie było w stanie mu zapewnić. Czy ktokolwiek w ogóle wiedział, że pewna część tej stoickości to zwyczajna maska? Może — a może nie. Shizuru kłamał doskonale; łatwo było mu przekonać innych, że zna rozwiązanie na każdą możliwą niedogodność. W tej chwili przekonuje się do tego sam, lecz nie jest w tym szczególnie skuteczny — jednocześnie nabiera wątpliwości co do słuszności swojego podejścia. Powinien przekazać Setsurō więcej: więcej szczegółów, lepiej nakreślić sytuację. Mężczyzna był mu posłuszny już od tylu lat i Shizuru doskonale wiedział, że podczas jego pracy każdy strzęp informacji, najmniejszy nawet detal miał znaczenie dla powodzenia misji. Można zatem wyobrazić sobie, jaki impakt zatajanie kluczowych kwestii miało potencjał, by zaprzepaścić wszystko.
Czuje, że popełnił błąd. Z każdą minutą stawało się to niesamowicie jasne.
Łapie się na tym, że zaczyna poddawać się spirali myśli. Obraz zwisającego z żyrandola drobnego ciała, już nieruchomego i sinego, jest jednak zbyt wyraźny. Nie spodziewa się dokładnej powtórki wydarzeń, nie tego rodzaju śmierci, ale śmierci w jakimś wydaniu — owszem. Już raz zabił Setsurō — czemu znowu do tego zmierza?
Problem w tym, że już za późno. Wycofanie go z terenu nie jest już możliwe. Może gdyby posłuchał swojego szczątkowego sumienia dwie, trzy godziny wcześniej…
Bierze głęboki wdech. Leży już wśród bałaganu pościeli parę godzin bez zmrużenia oka. Naksune obok śpi głęboko, oddychając miarowo i spokojnie. Zasnęła początkowo wtulona w niego, ale z czasem, już daleko we śnie, odwróciła się i teraz trzyma się praktycznie na samym krańcu dużego łóżka. Waha się, czy ją budzić. Nie sądzi, że będzie w stanie go uspokoić; nie bez wyjaśnienia jej wszystkiego, a to nie wchodziło w grę. Zostaje w tym sam, sam, sam. Jak zawsze. I to z własnej woli.
To nic. To nic nowego. Niedługo Karma da znać o przebiegu misji i wtedy Shizuru… mu opowie.
Gdy przychodzi sms, ostry dźwięk powiadomienia wyciąga go z niewygodnego półsnu, w który był w stanie w końcu zapaść. W okamgnieniu odzyskuje przytomność; to specjalny alarm, specjalnie taki agresywny, by go nie pominąć pod żadnym pozorem. Podnosi się więc prędko i łapie za telefon leżący na małym drewnianym stoliku obok łóżka. Czuje zawroty głowy po odczytaniu wiadomości, i to bynajmniej nie z powodu zbyt szybkiej zmiany pozycji. Spełniały się jego najgorsze obawy, prawda?
— Co się stało? — Słyszy przytłumiony kobiecy głos. Spogląda na nią i odruchowo uśmiecha się uspokajająco.
— Wszystko… w porządku. — Po czym, nieco zaprzeczając poprzedniemu: Muszę na chwilę wyjść.
— Czemu? …i o tej porze? — pyta jeszcze. Nie może wiedzieć dokładnie, która jest godzina, ale z pewnością czuje, że nadal trwa noc, nagle wybudzona.
— Opowiem ci rano — zapewnia ją, mimo że nie wie, czy to na pewno zrobi. — Śpij, kochanie.
Na szczęście nie trzeba ją długo przekonywać. Po chwili układa się z powrotem w spoczynek, a Shizuru wstaje i w innym już pokoju rozpoczyna serię koniecznych telefonów.
Gdy docierają wreszcie do lokalizacji, którą wskazał nadajnik Setsurō, przez pierwsze kilkanaście minut pozostaje w samochodzie. W swoim kontuzjowanym stanie jest bezużyteczny do tego typu zadań i wszyscy korzystają na tym, gdy jedynie wydaje polecenia, choć chciałby teraz być już zaznajomiony ze stanem mężczyzny. Miejsce w tym czasie zostaje zabezpieczone, Karma odnaleziony ranny — ale żywy, uwaga potencjalnych świadków odwrócona lub ich portfele o pewną sumę pełniejsze. Ostatecznie dostaje znak, że może wyjść, z czego korzysta bez dalszej zwłoki.
Yōzei nadal leży na ziemi z tą różnicą, że zajmuje się nim wprawiony lekarz. Shizuru wyłapuje przesiąkniętą krwią kurtkę… ale jeszcze łatwiej jest mu dostrzec całkiem rozległą plamę krwi na ścianie, po której musiał zjechać w dół niedługo po tym, jak dostał. Gardło ścisnęło go na samą jej ilość.
— Co mu jest? — pyta cicho, gdy jest już pewny, że gula w krtani nie zniekształci jego głosu.
— Dźgnięty nożem. Samego noża brak — przynajmniej na razie. Jest przytomny… jeszcze. Ledwo.
Kiwa głową. Wie, że jeszcze za wcześnie na głębsze wnioski, więc odpuszcza dalsze wypytywanie. Po chwili klęka na zdrowe kolano, by pochylić się nad Setsurō.
— Setsu — mówi miękko, palcami przesuwając po jego policzku. Imię, nie biznesowy pseudonim, samo wydostaje się z jego ust. — Jesteś w stanie mówić?
Czuje, że popełnił błąd. Z każdą minutą stawało się to niesamowicie jasne.
Łapie się na tym, że zaczyna poddawać się spirali myśli. Obraz zwisającego z żyrandola drobnego ciała, już nieruchomego i sinego, jest jednak zbyt wyraźny. Nie spodziewa się dokładnej powtórki wydarzeń, nie tego rodzaju śmierci, ale śmierci w jakimś wydaniu — owszem. Już raz zabił Setsurō — czemu znowu do tego zmierza?
Problem w tym, że już za późno. Wycofanie go z terenu nie jest już możliwe. Może gdyby posłuchał swojego szczątkowego sumienia dwie, trzy godziny wcześniej…
Bierze głęboki wdech. Leży już wśród bałaganu pościeli parę godzin bez zmrużenia oka. Naksune obok śpi głęboko, oddychając miarowo i spokojnie. Zasnęła początkowo wtulona w niego, ale z czasem, już daleko we śnie, odwróciła się i teraz trzyma się praktycznie na samym krańcu dużego łóżka. Waha się, czy ją budzić. Nie sądzi, że będzie w stanie go uspokoić; nie bez wyjaśnienia jej wszystkiego, a to nie wchodziło w grę. Zostaje w tym sam, sam, sam. Jak zawsze. I to z własnej woli.
To nic. To nic nowego. Niedługo Karma da znać o przebiegu misji i wtedy Shizuru… mu opowie.
Gdy przychodzi sms, ostry dźwięk powiadomienia wyciąga go z niewygodnego półsnu, w który był w stanie w końcu zapaść. W okamgnieniu odzyskuje przytomność; to specjalny alarm, specjalnie taki agresywny, by go nie pominąć pod żadnym pozorem. Podnosi się więc prędko i łapie za telefon leżący na małym drewnianym stoliku obok łóżka. Czuje zawroty głowy po odczytaniu wiadomości, i to bynajmniej nie z powodu zbyt szybkiej zmiany pozycji. Spełniały się jego najgorsze obawy, prawda?
— Co się stało? — Słyszy przytłumiony kobiecy głos. Spogląda na nią i odruchowo uśmiecha się uspokajająco.
— Wszystko… w porządku. — Po czym, nieco zaprzeczając poprzedniemu: Muszę na chwilę wyjść.
— Czemu? …i o tej porze? — pyta jeszcze. Nie może wiedzieć dokładnie, która jest godzina, ale z pewnością czuje, że nadal trwa noc, nagle wybudzona.
— Opowiem ci rano — zapewnia ją, mimo że nie wie, czy to na pewno zrobi. — Śpij, kochanie.
Na szczęście nie trzeba ją długo przekonywać. Po chwili układa się z powrotem w spoczynek, a Shizuru wstaje i w innym już pokoju rozpoczyna serię koniecznych telefonów.
Gdy docierają wreszcie do lokalizacji, którą wskazał nadajnik Setsurō, przez pierwsze kilkanaście minut pozostaje w samochodzie. W swoim kontuzjowanym stanie jest bezużyteczny do tego typu zadań i wszyscy korzystają na tym, gdy jedynie wydaje polecenia, choć chciałby teraz być już zaznajomiony ze stanem mężczyzny. Miejsce w tym czasie zostaje zabezpieczone, Karma odnaleziony ranny — ale żywy, uwaga potencjalnych świadków odwrócona lub ich portfele o pewną sumę pełniejsze. Ostatecznie dostaje znak, że może wyjść, z czego korzysta bez dalszej zwłoki.
Yōzei nadal leży na ziemi z tą różnicą, że zajmuje się nim wprawiony lekarz. Shizuru wyłapuje przesiąkniętą krwią kurtkę… ale jeszcze łatwiej jest mu dostrzec całkiem rozległą plamę krwi na ścianie, po której musiał zjechać w dół niedługo po tym, jak dostał. Gardło ścisnęło go na samą jej ilość.
— Co mu jest? — pyta cicho, gdy jest już pewny, że gula w krtani nie zniekształci jego głosu.
— Dźgnięty nożem. Samego noża brak — przynajmniej na razie. Jest przytomny… jeszcze. Ledwo.
Kiwa głową. Wie, że jeszcze za wcześnie na głębsze wnioski, więc odpuszcza dalsze wypytywanie. Po chwili klęka na zdrowe kolano, by pochylić się nad Setsurō.
— Setsu — mówi miękko, palcami przesuwając po jego policzku. Imię, nie biznesowy pseudonim, samo wydostaje się z jego ust. — Jesteś w stanie mówić?
Warui Shin'ya, Hecate Black and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Imię, a właściwie część jego imienia, dociera do niego wcześniej… nie, później, niż powinna. Tak? Nie? Wydaje mu się, że czas zwalnia do tego stopnia, że nie zatrzymuje się, lecz wręcz zmienia swój bieg, odwracając wskazówki zegara. Ale to nie jest możliwe. Głos, który się do niego zwrócił… słyszał go już w ciągu swojego życia. Jak dawno temu to było? Wczoraj? Dzisiaj? Jutro? W uszach Yōzeia brzmi jak szum telewizora, który nie odbiera żadnego sygnału. Zakłócenia przechodzą z dźwięku na obraz; białe światło rozszczepia się przed jego oczami na siedem kolorów, i chociaż każda tęcza musi być przecież – będąc zależna od fizycznych zasad działania tego świata – z założenia naturalna, to ta jest dziwnie… sztuczna. Jak gdyby widział ją na ekranie, który chce dotknąć dłonią, żeby poczuć na skórze te wyładowania elektrostatyczne. Matryca pęknie jednak jeszcze zanim zetknie się z nią palcami; czerń rozejdzie się mgnieniu oka od środka aż do krawędzi, w którą Setsurō wbije się krwawiącymi wściekłością opuszkami. Wytrze o ubranie to, co jeszcze przed chwilą było pikselami wyświetlającymi obraz. Ale to zaraz. Teraz… Nie, to już się stało.
Co zrobiłeś?
Wszystko zniszczyłeś.
Nie chce biernie przyjmować rzeczywistości takiej, jaką jest; wciąż aktywnie szuka sposobów na to, żeby ją sobie wytłumaczyć, mimo że z każdą kolejną myślą jego umysł tylko się od niej oddala. Jak pociąg od stacji, na której powinien był wysiąść. I dokąd teraz jedzie? Przecież nie może zawrócić. To nie zależy od niego.
Palce kogoś, kogo zna – kogo? kogo? chce to wiedzieć, nie, musi to wiedzieć – miękko, bo bez paznokci na skórze, przesuwają się po jego policzku. Ta osoba głaszcze go, a więc – nie karci. Nie zrobił niczego złego, a jeśli zrobił, zostało mu to wybaczone.
Przyjaźnią się ze sobą.
Już się kochają?
Nie są jeszcze wrogami.
Jesteś dobrym psem, Setsurō. Ale człowiekiem…
W uldze mimowolnie rozszerza płuca za mocno; kiedy oddają pożyczony przez siebie oddech – w tym stanie przecież nie może, nie powinien już do nich należeć – z powrotem, kurcząc się, jego klatkę piersiową przecina ból. Zapłata. Czuje, że dłoń schodzi z jego ciała, a te – znowu wbrew jego woli – reaguje paniką. Nie odsuwaj się. Zostań. Już nie będę. Przepraszam.
Proszę.
— Tak.
Prawdę ubraną w kłamstwo obnaża dźwięk jego głosu, którego ledwo jest w tym momencie w stanie używać przez zniekształcającą go już w przełyku krew. Ale przecież mówi słowo w całości. Czy to za mało, żeby mu uwierzył? Chce powiedzieć coś więcej, tyle, ile tylko będzie trzeba, jednak nie jest w stanie. Mięśnie blokuje podświadomość, która ogranicza wysiłek zmęczonego walką o przetrwanie ciała do minimum.
— Kobieta — czy przechodzi mu to przez gardło z takim trudem, bo traci za dużo oddechu, czy przez coś innego? Wstyd, że przegrał jakąkolwiek walkę z kimś, kto nie powinien był wygrać żadnej? — Japonia. Czarne. Brązowe. Tatuaż. Orchidea. 16…5? — wyrzuca z siebie tę serię wyrazów jak naboje z karabinu maszynowego z przytomnością kogoś, komu krew nie kapie z ust na podłogę.
Tylko na tyle jest w stanie się zdobyć. Pojedyncze słowa. Ale czy zdołałby mu przekazać większą ilość informacji pełnymi zdaniami? Nie, więc czemu poświęca takim rzeczom myśli, którymi powinien uciec ku temu, co tak usilnie go teraz woła? Musi już wysiąść z pociągu, nie powinien przejeżdżać następnej stacji, bo będzie jeszcze dalej, niż powinien. Czy aż tak boi się jego niezadowolenia?
Boi się jego niezadowolenia.
— Shizu… — przełyka ślinę, a wraz z nią krew, żeby dokończyć zachrypniętym głosem, zbyt zadowolony z tego, że zdołał przypomnieć sobie jego imię – …ru.
Łapie jego dłoń w nadgarstku swoimi. Obiema, bo wygląda na to, że dwiema ma tyle siły co jedną. Dlaczego? Co się stało?
Ach. To. To nic, przecież…
— Naprawię… — mówi to z przekonaniem, którego nadmiar ma maskować jego brak — …ten… — Obiecuję. — …telewizor.
Warui Shin'ya, Hecate Black, Satō Kisara and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Żałość. Jeśli miałby wybrać dominujące w nim teraz uczucie, byłaby to z pewnością ona. Ścieka po jego twarzy w postaci gorzkich łez, których już dłużej nie jest w stanie zahamować, ale widzi ją także lepkiej, nadal ciepłej krwi, która nie chce pozostać wewnątrz organizmu Setsurō, tam, gdzie powinna być. Czasami czarnowłosy wydawał mu się niezniszczalny, a to wszystko przez jego zabójczą skuteczność i nieporównywalną z nikim mu znanym umiejętność przetrwania. Jak osobliwe jest zatem oglądać posokę, złowrogim strumieniem wypływającej z jego ust. Jest jej tyle, że spokojnie może się nią zadławić, gdyby mięśnie odmówiły mu całkiem posłuszeństwa. Łatwiej było traktować Karmę jako narzędzie, najostrzejsze w jego asortymencie, swoją własność; zdecydowanie trudniej było mu widzieć w nim człowieka. Z przyznaniem mu człowieczeństwa pojawiało się dużo więcej problematycznych kwestii, których poruszenie wywoływało w Shizuru same niestabilne, nieprzepracowane nigdy uczucia, wiecznie zamknięte w szufladzie pod kłódką. Teraz wydostają się na powierzchnię; budzą się z głębokiego snu, jak po długiej, ciężkiej zimie. Kim dla mnie jesteś? Czemu tak się mnie trzymasz? Czemu nigdy nie kwestionujesz? Kto dałby się traktować jak przedmiot z własnej woli? Niezastąpiony? Owszem. Ale nadal… Nadal…
Tym razem jednak nie sposób jest ominąć tego faktu. Jak żywa istota Yōzei próbuje walczyć o każdy oddech; utrzymać się jakoś przy świadomości, która próbuje uciec od niego dalej z każdą sekundą. Kiedy ból wykrzywia potwornie jego twarz, Shizuru czuje swój własny, ściskający go za serce w żelaznej pięści narastającej paniki. Chłód pochłania go jeszcze bardziej, gdy słyszy, jak ten wypluwa z siebie słowa, z pewnością opisujące wygląd jego zabójczyni- Niedoszłej! Niedoszłej zabójczyni. Och, Setsurō. Zawsze oddany swojej profesji, nawet, gdy ulatuje z niego życie. To owoc twojego traktowania, Shizuru, przyznaje w myślach i czuje, że jest to niepodważalna prawda. Jak zawsze to on zawodzi najbardziej, nie umiejąc oddać kawałka swojej duszy w zaufaniu, że najbliżsi nie zrobią jej krzywdy, a wręcz przeciwnie - pokochają ją i będą strzec. Myślał, że wyciągnął jakieś wnioski ze śmierci Naksune, ale tak naprawdę nie nauczył się nic. Nadal jest jak małe, skrzywdzone dziecko, któremu najlepiej - pozornie - jest w ciemnym kącie, w absolutnej samotności. Wystarczyło przecież zaufać odrobinę bardziej i powierzyć tę jedną tajemnicę więcej osobie, która przecież nigdy go nie zawiodła.
Przelotnie myśli, że te informacje są ważne; istotne, by złapać sprawczynię i dać jej nauczkę, ale jego doskonała pamięć zawodzi go teraz. Uświadamia sobie, że nie pamięta nic oprócz tego, że była to kobieta i że była Japonką. Unosi zagubione spojrzenie na człowieka, który klęczy obok nich - oprócz lekarza - i którego nawet nie zauważył aż do tej pory. Ten bez słowa kiwa głową, jakby czytał mu w myślach. Zapamiętał. Dobrze. Dobrze.
Czuje się wyprowadzony z równowagi jak nigdy wcześniej. Pierwsza śmierć (i jedyna, do cholery) tak diametralnie różniła się od teraźniejszej sytuacji. Wtedy Shizuru miał wszystko pod kontrolą, jak zwykle. Każdy krok był zaplanowany, omówiony milion razy - nic nie miało prawa się nie udać. Oprócz faktu, że… cóż, miało prawo. Igranie ze śmiercią w taki sposób równie dobrze mogło skończyć się tragedią. Był taki pewny, że Setsurō powróci do niego jako yūrei, gdy jednak nastąpi zwykła śmierć, a nie kliniczna? Czemu więc nie był tego taki pewien teraz?
Bo go zawiodłeś, a on o tym wie. Nie rozumie czemu przeczucie, że Setsurō dowiedział się czegoś znaczącego podczas tej misji, jest takie silne, lecz nie może się go pozbyć. Być może to fakt, że zabójczyni zostawiła go na wpół martwego, postanawiając nie kończyć swojej roboty, był taki podejrzany. W jego umyśle, przeważnie tak ułożonym, panuje tym razem bałagan i trudno mu wydedukować, co dokładnie się stało, zostawiając go tylko z domysłami.
Szloch rośnie mu w krtani i drażni nozdrza, wysłuchawszy bezsensownej paplaniny mężczyzny, ale dusi go w sobie stanowczo. Nie ma prawa płakać, gdy to wszystko jest jego cholerną winą. Teraz do niego należy cała reszta. Ściska mocno dłonie Setsurō, nawet teraz uwieszające się go jak ostatniej deski ratunku - jego, największego zdrajcy.
- Ciii - ucisza go. Mówienie pewnie sprawia mu jeszcze większy ból. Po co w ogóle kazał mu coś powiedzieć? - Dobrze. Później. Musisz odpocząć. Zaraz pojedziemy do domu... - Wtedy też widzi, że jego mięśnie wiotczeją, jakby ktoś podciął sznurki kukiełkowej lalce, a źrenice uciekają w tył głowy. Niemal jak na zawołanie. Shizuru przyszpila wzrokiem lekarza, który cały ten czas pracował nad zatamowaniem krwawienia rany na jego korpusie.
Medyk przytyka dwa palce do jego aorty i przybliża ucho do jego twarzy, szukając oznak życia. - Stracił przytomność - mówi z ulgą, którą odczuwa także Shizuru. - Musimy go szybko przewieźć i ustabilizować. Jedziemy do szpitala czy…
- Nie. Do Asakury - odpowiada zwięźle. Trudno mu od niego odejść, ale wie, że musi. Gdy podnosi się z ziemi, zdrowa noga całkiem mu ścierpła, a jego ubranie również przesiąkło krwią Yōzeia. - Przywieźcie wszystko, czego potrzebujecie.
Cena nie gra roli.
Tym razem jednak nie sposób jest ominąć tego faktu. Jak żywa istota Yōzei próbuje walczyć o każdy oddech; utrzymać się jakoś przy świadomości, która próbuje uciec od niego dalej z każdą sekundą. Kiedy ból wykrzywia potwornie jego twarz, Shizuru czuje swój własny, ściskający go za serce w żelaznej pięści narastającej paniki. Chłód pochłania go jeszcze bardziej, gdy słyszy, jak ten wypluwa z siebie słowa, z pewnością opisujące wygląd jego zabójczyni- Niedoszłej! Niedoszłej zabójczyni. Och, Setsurō. Zawsze oddany swojej profesji, nawet, gdy ulatuje z niego życie. To owoc twojego traktowania, Shizuru, przyznaje w myślach i czuje, że jest to niepodważalna prawda. Jak zawsze to on zawodzi najbardziej, nie umiejąc oddać kawałka swojej duszy w zaufaniu, że najbliżsi nie zrobią jej krzywdy, a wręcz przeciwnie - pokochają ją i będą strzec. Myślał, że wyciągnął jakieś wnioski ze śmierci Naksune, ale tak naprawdę nie nauczył się nic. Nadal jest jak małe, skrzywdzone dziecko, któremu najlepiej - pozornie - jest w ciemnym kącie, w absolutnej samotności. Wystarczyło przecież zaufać odrobinę bardziej i powierzyć tę jedną tajemnicę więcej osobie, która przecież nigdy go nie zawiodła.
Przelotnie myśli, że te informacje są ważne; istotne, by złapać sprawczynię i dać jej nauczkę, ale jego doskonała pamięć zawodzi go teraz. Uświadamia sobie, że nie pamięta nic oprócz tego, że była to kobieta i że była Japonką. Unosi zagubione spojrzenie na człowieka, który klęczy obok nich - oprócz lekarza - i którego nawet nie zauważył aż do tej pory. Ten bez słowa kiwa głową, jakby czytał mu w myślach. Zapamiętał. Dobrze. Dobrze.
Czuje się wyprowadzony z równowagi jak nigdy wcześniej. Pierwsza śmierć (i jedyna, do cholery) tak diametralnie różniła się od teraźniejszej sytuacji. Wtedy Shizuru miał wszystko pod kontrolą, jak zwykle. Każdy krok był zaplanowany, omówiony milion razy - nic nie miało prawa się nie udać. Oprócz faktu, że… cóż, miało prawo. Igranie ze śmiercią w taki sposób równie dobrze mogło skończyć się tragedią. Był taki pewny, że Setsurō powróci do niego jako yūrei, gdy jednak nastąpi zwykła śmierć, a nie kliniczna? Czemu więc nie był tego taki pewien teraz?
Bo go zawiodłeś, a on o tym wie. Nie rozumie czemu przeczucie, że Setsurō dowiedział się czegoś znaczącego podczas tej misji, jest takie silne, lecz nie może się go pozbyć. Być może to fakt, że zabójczyni zostawiła go na wpół martwego, postanawiając nie kończyć swojej roboty, był taki podejrzany. W jego umyśle, przeważnie tak ułożonym, panuje tym razem bałagan i trudno mu wydedukować, co dokładnie się stało, zostawiając go tylko z domysłami.
Szloch rośnie mu w krtani i drażni nozdrza, wysłuchawszy bezsensownej paplaniny mężczyzny, ale dusi go w sobie stanowczo. Nie ma prawa płakać, gdy to wszystko jest jego cholerną winą. Teraz do niego należy cała reszta. Ściska mocno dłonie Setsurō, nawet teraz uwieszające się go jak ostatniej deski ratunku - jego, największego zdrajcy.
- Ciii - ucisza go. Mówienie pewnie sprawia mu jeszcze większy ból. Po co w ogóle kazał mu coś powiedzieć? - Dobrze. Później. Musisz odpocząć. Zaraz pojedziemy do domu... - Wtedy też widzi, że jego mięśnie wiotczeją, jakby ktoś podciął sznurki kukiełkowej lalce, a źrenice uciekają w tył głowy. Niemal jak na zawołanie. Shizuru przyszpila wzrokiem lekarza, który cały ten czas pracował nad zatamowaniem krwawienia rany na jego korpusie.
Medyk przytyka dwa palce do jego aorty i przybliża ucho do jego twarzy, szukając oznak życia. - Stracił przytomność - mówi z ulgą, którą odczuwa także Shizuru. - Musimy go szybko przewieźć i ustabilizować. Jedziemy do szpitala czy…
- Nie. Do Asakury - odpowiada zwięźle. Trudno mu od niego odejść, ale wie, że musi. Gdy podnosi się z ziemi, zdrowa noga całkiem mu ścierpła, a jego ubranie również przesiąkło krwią Yōzeia. - Przywieźcie wszystko, czego potrzebujecie.
Cena nie gra roli.
Hecate Black and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Budzi się w miejscu, w którym mieszkał, odkąd lata temu uciekł z domu rodzinnego. Z perspektywy czasu ironia tego przebiegu zdarzeń wydaje mu się być bardzo zabawna, bo już nie jest w stanie robić niczego innego, jak się z tego śmiać – w końcu znalezienie się tu było jego przeznaczeniem od zawsze. Fakt, że Shizuru rozpiął nad nim swoje skrzydła, niczego w związku z tym nie zmienił, więc nie, nie był żadnym aniołem, robiąc to, mimo że na początku wiara Setsurō w jego pomoc była równie silna, jak ogniwa łańcucha, którym go do siebie przywiązał; nie dało się jej złamać. Mógł równie dobrze modlić się do tego człowieka, bo – w jego oczach – był dla niego zbawcą; tym, dzięki któremu mógł umrzeć, żeby zacząć swoje życie od nowa, bez grzechu. Wybaczył mu to, co sam ustanowił winą. Nie było dnia, w którym nie pokutował za sposób, w jaki o nim myślał.
Myśl w jego głowie znika, ustępując miejsca bólowi, który poczuł, kiedy zmienił pozycję, żeby usiąść na brzegu łóżka. Łapie się od razu, bez zastanowienia, za żebra – tak, to tam. Ucieka oczami w górę, ku czaszce, ale trwa to zaledwie jeden oddech; wraca nimi do dołu po wzięciu go do płuc. Nie mdlej. Pod palcami czuje skórę – jest w połowie nagi, bo ma na sobie bardzo wygodne, lniane spodnie, ale żadnej koszulki – dopóki nie trafi na ich drodze po swojej klatce piersiowej na materiał bandaża. Skąd…? Nie musi czekać na odpowiedź na to nie zadane przez siebie pytanie – dostaje ją wraz z falą cierpienia, które przechodzi przez jego ciało z siłą tsunami. Pamięta dłonie Shizuru w swoich dłoniach. Ich uścisk. Czy dawał w nim ujście swojej złości wobec niego? Nie… umie powiedzieć. Wciąż – mimo że znają się od dziecka – nie potrafi stwierdzić, jakie ma intencje. Przyzwyczaił się już do tego, że Shizuru zawsze będzie dla niego zagadką. Przecież nie musiał niczego o nim wiedzieć; wystarczyło, że wykonywał jego polecenia, a te Saga zawsze wydawał tak, żeby nie mógł mieć co do nich żadnych wątpliwości.
Drzwi balkonowe są odsłonięte, więc wpada nimi do środka światło, przed którym Setsurō musi zasłaniać się ręką, patrząc na słońce przez palce. Dzięki promieniom cień jego sylwetki widać na ścianie obok. Za oknem – jak zawsze – stoi stuletni już klon. Drzewo zdaje się obejmować swoimi gałęziami całość ogrodu, mimo że Yōzei wie, że to niemożliwe. Saga wiele mówił mu o jego historii – zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio, podczas rozmów z gośćmi – ale przestawał go słuchać za każdym razem, kiedy temat schodził na, cóż, z jego punktu widzenia po prostu drzewo. Teraz przechodzi mu przez myśl, jak dużo by dał, żeby Shizuru znowu mu o nim opowiedział. Uczucie samotności, jakiego doznaje, dziwi go, ale jednocześnie ma na nie od razu gotowe wyjaśnienie – to ze względu na swój stan czuje zwierzęcą wręcz potrzebę znalezienia się w bezpieczeństwie grupy. To wszystko. Nic więcej.
Pokój, w jakim się znajduje, jest jego własnością, ale w ogóle nie można odnieść takiego wrażenia, widząc go. Wygląda tak samo jak pozostała część domu, która należy do Shizuru. Być może Setsurō nie uczynił tego pomieszczenia swoim, bo… nie mieszkał u siebie. Mieszkał u niego. Czuje się tu jak gość.
Dostrzega wzrokiem herbatę na stoliku obok łóżka, bierze więc filiżankę w dłonie, żeby wypić jej zawartość. Płyn ścieka po gardle, zostawiając za sobą smak kwiatu jaśminu. Ulubiona herbata Shizuru. Czemu zbiera o nim takie informacje jak o celu swojego zlecenia? Herbata jest już zimna, więc Saga – lub jego służba – musiała zaparzyć ją dawno temu. Skąd wiedział, że obudzi się właśnie dzisiaj? Może nie wiedział; może przygotowywał mu ją codziennie. Bądź co bądź, każdego dnia pili razem herbatę. Myśl, że Shizuru chciał kontynuować tę ceremonię mimo jego stanu, doprowadziła do tego, że serce zabiło mu szybciej… zanim zwolniło do tego stopnia, że wręcz się na chwilę zatrzymało.
Wen Yan.
Imię pojawia się w jego głowie samo, wbrew jego woli. Odstawia filiżankę na stolik, robiąc to o wiele za brutalnie jak na jej delikatność; porcelana wydaje z siebie dźwięk, który ma być dla niego ostrzeżeniem, ale nie tłucze się. Jeszcze. Dlaczego właśnie to, ze wszystkich rzeczy, o jakich mógł teraz myśleć, stało się przedmiotem jego zainteresowania? Ach, no tak – zastanawia się, czy udało mu się wykonać pracę, jaka została mu powierzona. Czy dostarczył akta do rąk Shizuru.
Unosi głowę, słysząc, jak otwierają się drzwi do domu. Jak pies, który czekał na swojego pana. Czy to on? Pragnienie, żeby tak właśnie było, jest w nim tak intensywne, że aż odbiera mu mowę, więc się nie odzywa. W milczeniu czeka, aż Saga stanie w progu pomieszczenia – i tak rzeczywiście się dzieje, chociaż zajmuje to dłużej, niż by tego chciał. Powinno krócej. Co takiego robił, że nie przyszedł do niego od razu?
— Shizuru. — Rozszerza w zdziwieniu powieki, bo widzi na twarzy mężczyzny wyraz, którego nie spodziewał się na niej zobaczyć – ulgę. Aż tak mu zależało na jego zdrowiu? Cóż, właściwie to nic dziwnego; trudno przecież zastąpić takiego pracownika jak on, a bardzo łatwo go stracić. Opiera się kolczykiem w języku na kle, patrząc na niego już zmrużonymi oczami. — Wszystko w porządku?
Hecate Black and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Wchodzi do domu z ciężarem zmęczenia minionych godzin; normalnie nie wychodziłby z niego wcale, gdyby nie konieczność zapewniania rodziny Naksune, że ich córka ma się dobrze, mimo iż nie żyła od około tygodnia. Nie rozumie skąd nagłe zainteresowanie jej stanem, który był dla nich przez wiele lat poza bardzo wąskim zbiorem zmartwień. Skoro już z chwilą ogłoszeń ich zaręczyn zadecydowali wszelką odpowiedzialność za dziewczynę przelać na Shizuru, zrobiliby mu ogromną przysługę, gdyby pozostali wierni swojemu postanowieniu do samego końca. Jest bardzo zmęczony utrzymywaniem fasady - co jest złym znakiem, zważywszy na to, że tak proste kłamstwa nigdy nie były dla niego wyzwaniem. Coraz częściej wydaje mu się, że Naksu korzysta ze swoich mocy nadzwyczaj często, nie mówiąc mu o tym, przez co wysysa z niego, ze swojego naczynia, tę niewielką kroplę energii - więc i resztkę opanowania. Irytuje się, widząc rzeczy rozrzucone w korytarzu, które z pewnością nie należą do niego. Ten dom nigdy jeszcze nie był taki pełny. Zdążył przywyknąć do jego poprzedniego rytmu; jego służba pracuje niemal niewidoczna, Setsurō zaś mieszka tu już tak długo… i jest zdyscyplinowany na tyle - ach, nie „na tyle”; po prostu jest - że nawet gdyby Shizuru chciał, nie mógłby na niego narzekać. Teraz jednak rutyna jest systematycznie przerywana. Naksune nie może nawet patrzeć na swoje mieszkanie bez ataku paniki - i, prawdę mówiąc, on też nie. I choć nie żałuje decyzji o sprowadzenia jej tutaj, chociaż na jakiś czas, a tym bardziej nie żałuje ulokowania rannego Setsurō w swoim pokoju zamiast w szpitalu… są to kolejne aspekty, wisienki na torcie, sprawiające, że chciałby choć na chwilę przestać istnieć.
Mruży oczy i oddycha przez nos kilka sekund. Kręci mu się w głowie - znowu. Z pewnością używała mocy. Będzie musiał z nią porozmawiać, a to teraz takie… trudne. Nie tylko ze względu na jej niezrównoważoną psychikę, ale także przez dojmującą martwotę uczuć Shizuru, której zaczął doświadczać niedługo po ich eksplozji, gdy zobaczył parę nocy temu Karmę skąpanego w kałuży własnej krwi. Zdaje się na tym bowiem cierpieć i jego empatia poznawcza - czynnik, który czynił jego manipulację taką skuteczną; dzięki któremu wtapiał się w społeczeństwo jako jego normalny członek, a nie dewiant. Ostatnio brakuje mu delikatności i subtelności, co czyni jego wypowiedzi szorstkimi, nieprzystępnymi. Niewiele nimi osiąga. To z kolei frustruje go jeszcze bardziej.
Jest taki zmęczony.
Ostatecznie mija bałagan, starając się o nim zapomnieć. Niedługo służba go posprząta i będzie po krzyku, tak? Tak. Ma bardziej istotne rzeczy do zrobienia, skoro wreszcie udało mu się wrócić. Kieruje się prosto w stronę pokoju Setsurō, ale najpierw tylko lekko uchyla drzwi, by sprawdzić, czy wciąż śpi. Przez minione dni tylko spał - nie wybudził się nawet na chwilę. „To dobrze” - mówił mu lekarz - „Yōzei-sama i tak musi teraz przede wszystkim odpoczywać. Ruszać się jak najmniej. Najważniejsze, że jego stan jest stabilny. Jego napastnik musiał nie być zbyt dobry, bo pominął ważne organy...” I Shizuru uwierzył w pierwszą część tej wypowiedzi, ale jednocześnie nie mógł pozbyć się wrażenia, że przeżycie Setsurō nie było łutem szczęścia, a zamierzonym zabiegiem.
A to generowało wiele pytań.
Gdy widzi go siedzącego na łóżku, wchodzi, przyspieszając kroku. Rozpuszczone włosy, na wpół upięte z tyłu wstążką, falują od delikatnego podmuchu powietrza. Na pierwszy rzut oka nie wygląda na człowieka, który ciągle zamartwiał się stanem swojego najdroższego podopiecznego - żaden kosmyk nie ucieka mu z upięcia, a ubranie nosi eleganckie jak zwykle. Shizuru przypomina robota, który funkcjonuje na autopilocie. Szczególnie teraz, z wypranymi emocjami, wygląda na zimniejszego jak nigdy wcześniej; lodowatego monarchę. Najbardziej, co różni się teraz w jego aparycji, to sine plamy pod oczami - dowód deprywacji snu.
Brzmienie jego imienia z ust mężczyzny sprawia, że coś się w nim wybudza. Przez chwilę nie wie nawet, co robi jego twarz - zresztą to, co urosło w jego klatce piersiowej, z początku wydaje się obce, ale po kilku sekundach je rozpoznaje i wręcz czuje się jak idiota, że mógł nie wiedzieć. Ulga. Ulga. Żyje. Obudził się. Mówi.
To kwestia sekund - i wkrótce już nachyla się nad nim. Przelotnie myśli, że jedyne momenty, w których Setsurō nad nim nie góruje wzrostem, to te, w których dobrowolnie przed nim klęczy - tym samym służąc wiernie, lub jak obecne - gdy nie jest w stanie stać wyprostowany, bo jest ranny. Ogarnia go chciwym, złotym spojrzeniem. Obserwował go czasem podczas jego śpiączki, gdy wyjątkowo brakowało mu jego obecności, ale było coś bolesnego w tym, jak nieruchomo - niemal bez życia - leżał. Nie był w stanie się tym widokiem nasycić. Kładzie więc teraz dłoń na jego policzku, najpierw łagodnie. Potem niżej, śledzi kontur ostrej szczęki i podbródka; drgające niekontrolowanie mięśnie. Dopiero kiedy przenosi palce na jego szyję, zaciska je zdecydowanie mocniej. Tam znajduje to, czego szukał jak maniak - trzepoczący puls, ruch grdyki... To go zadowala. Unosi kąciki ust w aprobacie, spoglądając bezpośrednio w bystre oczy koloru sjeny. Posuwa się jeszcze dalej: luzuje ciasną obręcz z palców, dzięki czemu czarnowłosy może wreszcie odetchnąć, ale nie odrywa ich całkiem, badając krótko fakturę pobliźnionej skóry - szukając tego samego, czyli bicia serca. Niezbyt delikatnie dotyka również żeber, miejsca jego rany, i spija łapczywie odgłos bólu, który mężczyzna nieuchronnie wydaje.
Moje.
To wszystko jest jego. Jeszcze tego nie utracił.
Żyje. Gdyby mógł, kazałby mu żyć wiecznie. Gdyby mógł, Setsurō by posłuchał.
Jest w stanie się wreszcie rozluźnić. Łączy ich czoła ze sobą na kilka sekund, podczas których oddycha mu się lżej. Przez długi czas zastanawiał się, co powinien mu powiedzieć, gdy wreszcie się obudzi i zdecydował, że należą mu się przeprosiny. Planował w zasadzie od nich zacząć… powinien od nich zacząć, jednakże uczucie, które nagle pojawiło się z taką intensywności po dniach pustki, jest nie do opanowania nawet przez niego, mistrza stoicyzmu.
- Teraz tak - odpowiada wreszcie. Jest to, rzecz jasna, obiektywne kłamstwo - nadal jest tyle rzeczy do rozwiązania, nadal Naksu jest martwa i nadal nie została złapana kobieta, która zaatakowała Yōzeia, ale wierzy w nie na tyle w tym momencie, że brzmi szczerze. Jest lepiej. Siada na brzegu łóżka. - Jak się czujesz? - Napiera lekko na jego mostek, sugerując mu położenie się z powrotem. Teraz już z najwyższą delikatnością, nie chcąc sprawić mu bólu. Jakby kilka chwil temu nie powodował go z premedytacją. - To nie za wcześnie, żeby wstawać?
Hecate Black and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Saga wygląda tak samo, jak zawsze – czyli idealnie. Według Setsurō nie ma żadnego boga, lecz jego wiara w to — za każdym razem, kiedy widzi Shizuru — zostaje poddana próbie. Nie ma w nim bowiem niczego, co nie znajduje się na swoim miejscu, które musiało przecież zostać wybrane przez samego Stwórcę. Każda skaza w rzeźbie jego ciała zdaje się mieć przeznaczenie uczynienia go bardziej ludzkim – jak anioła, na którego inaczej, jako śmiertelnik, nie można by było spojrzeć. Piękno Shizuru nie jest pięknem człowieka – to piękno łanów zboża widziane oczami głodnego; nurtu rzeki oczami spragnionego. Piękno, któremu nie da się zaprzeczyć.
Yōzei z westchnieniem stwierdza, że ze wstążki Sagi nie ucieka żaden włos. Bardzo chce – w swojej wrodzonej przekorności – uwolnić je z jej objęć; pozwolić im zejść po plecach jak promieniom słońca, w którym skóra Shizuru zdaje się świecić, kiedy staje na tle okna, z sylwetką władczą jak u lwa.
Nie robi nic, kiedy kładzie dłoń na jego policzku, bo co ma zrobić, jak nie mu na to pozwolić? Przecież jest jego własnością. Może z nim robić co chce. Czuje, jak palce Shizuru przechodzą przez linię jego szczęki na szyję, na której zostają przez niego zaciśnięte w uścisku, na jaki w milczeniu czekał. Udaje mu się przełknąć pod nimi ślinę. Poza tym w ogóle się nie rusza – oddech więzi na czas duszenia go w klatce swoich żeber. To kara, na jaką zasługuje. Daje Sadze dotknąć miejsca, w jakim znajduje się jego rana, mimo że wie, że przyniesie mu to ból. Przyjmuje go bez słowa sprzeciwu. Tylko dźwięk, jaki wbrew niemu wydobywa się z jego gardła, przebija się przez ciszę, wyrażając cierpienie. Mimo tego zgadza się na to, bo tak bardzo łaknie kontaktu z nim – jakiegokolwiek. Ból czy przyjemność, jakie to ma znaczenie, kiedy może być obok niego? Wszystko, tylko mnie nie zostawiaj. Wszystko, tylko ze mną zostań.
Kiedy Shizuru opiera się czołem o jego czoło, Karma otwiera zamknięte powieki, żeby na niego spojrzeć. W złocie jego oczu – mimo ciepła ich koloru – widzi zimno, z jakim na niego patrzą. Są jak metal, który – zamiast przyjmować temperaturę otoczenia – przyjmuje temperaturę jego uczuć. Tylko tyle widać po nich na zewnątrz. Dla Setsurō, znającego go od tak dawna, to już wystarcza, żeby przeczytać z nich, co mężczyzna myśli… ale nie co konkretnie czuje. Po co mu jednak wiedza na ten temat? Ma tylko wiedzieć, jaka komenda zostanie mu wydana, żeby móc ją wykonać, zanim jeszcze będzie musiał. Kto rozmawia ze swoim psem o uczuciach?
W końcu – mimo że na początku zdawało się, że będzie go już słuchać – opiera się jego dłoniom. Wstaje z łóżka, zamiast się na nim położyć, i przez chwilę stoi, patrząc po pokoju, w którym niczego przecież nie ma. Nie może więc skupić wzroku na żadnym przedmiocie. Ma w głowie tak dużo myśli, które chcą jego uwagi; głos Sagi dochodzi do jego uszu jak przez zbudowaną z nich ścianę.
„Jak się czujesz?”
Jak…?
Nie ma pojęcia.
Nie zastanawiał się nad tym.
Nie wie, czy w ogóle chce, bo…
— Mogę już pracować — odpowiada beznamiętnie. Bo o to przecież chodzi, kiedy zadaje mu to pytanie, tak?
Idzie do drzwi od balkonu, żeby spojrzeć przez szybę na podwórko. Za oknem nie dzieje się nic – w ogrodzie nie dostrzega żadnego ruchu poza ruchem liści na wietrze. Kocha to miejsce i go nienawidzi. Pragnie takiego spokoju w swojej głowie, ale przecież nie jest w stanie go osiągnąć; to nie jego natura. To odzwierciedlenie Shizuru. Jeśli jego wnętrze jest takim piekłem jak jego, to jest to piekło, które zostało skute lodem. To właśnie ich różni. Duszą Setsurō jest ogień; płomienie, których nie da się zgasić. Każde jego zachowanie to iskra, która może rozniecić je na nowo, więc jak ma nad tym panować? Opiera się o szybę, bo nie daje rady już stać przez zmęczenie. Nie chce sam przed sobą tego przyznać, ale tak jest. Świadomość, że Shizuru może zobaczyć tę słabość jego ciała – że z pewnością to zrobi – jest dla niego tak cholernie poniżająca; nic nie może ugodzić w jego dumę bardziej niż to.
— Przyniosłem to co chciałeś? — Nie pamięta, co się działo po tym, jak dostał nożem. Walkę z kobietą widzi jak przez mgłę. Adrenalina odebrała mu zdolność myślenia w tamtej chwili, zastępując ją zwierzęcym instynktem przetrwania. — Akta — uściśla, mimo że wcale nie musi. Shizuru wiedział o co mu chodzi. A jednak to robi. Dlaczego? Dlaczego chce powiedzieć… — Wen Yan? — Nie umiał się powstrzymać, ale udał, że nie jest pewien tego, co mówi.
Musiał sprawdzić, do kogo należą, żeby wziąć te właściwe, więc nie zdradził się przecież jeszcze z tym, że zdołał przeczytać więcej, niż powinien. Podchodzi do siedzącego na łóżku mężczyzny i staje nad nim. O czym znowu myślisz, Shizuru? Fakt, że nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, wzbudza w nim agresję, którą jednak hamuje. Kładzie dłoń na jego głowie; zanurza palce we włosach.
Głaszcze go.
— Muszę znaleźć tę kobietę. Wiesz coś o niej? — mówi to tak, jak gdyby był gotów po dostaniu od niego informacji na jej temat zwyczajnie wyjść z mieszkania, znowu wchodząc w daną mu przez życie rolę.
Finalnie jednak siada przed nim na kolanach. Jego miejsce jest na ziemi; zdaje sobie sprawę z tego, że Shizuru i tak by go do niej sprowadził. Zna jego umiejętności, dzięki którym nie musi wcale polegać w walce z nim na swojej sile. Wciąż jednak nie chce mu zdradzić niczego, czego dowiedział się od celu swojego zlecenia, zanim ten uniemożliwił mu jego pełne wykonanie. To wszystko brzmiało jak tajemnica, którą nie powinien dzielić się z nikim, a zwłaszcza z osobą, której nie ufa. Ogranicza się więc do:
— Odniosłem wrażenie, że się znacie.
I wanna die in the pain that we are.
Hecate Black, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.
Gdy Setsurō poddaje się jego wyczynom, zostaje w nim zaspokojone coś, co od chwili w której pierwszy raz poczuł od niego zagrożenie - parę dni temu, gdy nakrył go z Naksune - tkwiło w obawie przed utraceniem nad nim kontroli. W tamtym momencie obecna była tylko wściekłość i naginająca jego opanowanie chęć zatopienia w nim kłów swojej desperacji do zadania ran - w ramach zemsty. Natomiast w następujących po tym wydarzeniu dniach dużo o tym myślał i wraz z tym procesem pojawiał się strach - tym razem nie przed Yōzeiem, a przed utraceniem go. Prawdę mówiąc, ogólnie dużo myślał o całej ich trójce - szczególnie że widział ich teraz codziennie, nawet jeżeli jedno z nich leżało aż do tej pory nieprzytomne. Zresztą to przez ten fakt Setsurō był obecny w jego głowie wyjątkowo często; niemal cały czas. Przez lata ich unia wydawała mu się nie do rozerwania, lecz w ostatnim okresie wydarzyło się tyle zagrażającym temu spraw, że już wcale nie może powtórzyć tego w teraźniejszości. Dlatego też jego posłuszeństwo teraz, jego potulność i pokora, w pewien sposób uspokajają go, choć czuje również, że Karmą dyktuje teraz przede wszystkim poczucie winy - a ono popycha człowieka do różnych ekstremum. Innymi słowy, nic tak naprawdę nie powróciło do wcześniejszego stanu rzeczy - i pewnie nigdy już nie powróci; z pewnością nie do identycznego.
Jeszcze nie wie, co o tym sądzić. To w końcu dla niego nowa sytuacja. Setsurō zawsze był pewnikiem, a teraz… już niekoniecznie. Jego własna złość też nadal tli się głęboko w nim z powodu tego, czego się względem Shizuru dopełnili; człowiek jednak ma tendencję na przebaczania wszystkiego bliskim, gdy śmierć pragnie wziąć ich w swoje ramiona - a Shizuru wciąż jest tylko człowiekiem. W chwili ujrzenia mężczyzny na miejscu wypadku był w stanie zapomnieć mu wszelkie winy i chociaż minęło kilka dni, a część żalu powróciła do niego, obecnie nie jest on tak dotkliwy, by miał znaczący impakt na jego zachowanie.
W każdym razie żal do niego. Nieco odmiennie wygląda to w stosunku do Naksu oraz… siebie samego, jako że pozwolił sobie na błąd, który mógł ich bardzo, bardzo dużo kosztować. Jego uczucia w danej chwili względem Karmy nie powinny wpływać w żaden sposób na to, co rozkazywał mu robić. Nie dość, że zagraża to bezpieczeństwu jego podopiecznego, to skazuje misję na niepowodzenie - a była to przecież istotna misja. Tym razem jednak wpłynęły - Shizuru ostatecznie nie zmusił się do powiedzenia mu całości, nadal zraniony zdradą, która też nadszarpnęła zaufanie Sagi - i sprowadziły na Setsurō karę, której wcale nie zamierzał mu wyznaczać.
Nie próbuje go więcej zatrzymywać na łóżku, mimo że wie, że nie powinien wstawać na długo. Obserwuje go badawczo - jak zwykle nie umie się powstrzymać - i zastanawia się, jakie myśli kiełkują w jego głowie. Gdy ostatecznie Karma odpowiada, Shizuru nie jest do końca zaskoczony. Takie zachowanie już się zdarzało. Mężczyzna źle znosił swoje porażki, traktując je jak personalną ujmę na swojej wartości jako człowieka. To nie Shizuru w nim taką myśl zasiał - co oczywiście nie ma żadnego znaczenia, zważywszy na to, jak często na niej żeruje.
- Wrócisz na stanowisko najszybciej, jak będziesz w stanie - mówi nawet teraz, wyczuwając od niego potrzebę usłyszenia tego; potrzebę zaspokojenia pragnienia bycia pożytecznym dla Shizuru. Nie sugeruje nawet, że przez ten czas zastępuje go ktoś inny - bo musi, niestety, choć sam blondyn nie jest z tego wcale zadowolony i nie jest to też szczyt komfortu. Taką informację Setsurō sam jest w stanie w końcu wydedukować, bo doskonale wiedział, jak to działało - ale kierowanie na nią jego uwagi nie będzie służyło jego samopoczuciu. - Tymczasem pozwól sobie się zregenerować. Nie ma powodu do przeprosin z tego tytułu, nie musisz mi też nic wynagradzać. Co najwyżej w ramach tego możesz obiecać, że teraz będziesz jedynie odpoczywać. - Opiera się dłońmi o miękki materac i odchyla się delikatnie. Blada skóra Setsurō jest złota w promykach późnego słońca, choć w kontraście z takim ciepłem wygląda na jeszcze bardziej chorobliwą. - W zasadzie to ja… - urywa, ale tylko dlatego, że mężczyzna odchodzi parę kroków w stronę okien. Woli rozmawiać z nim, gdy widzi jego twarz; poza tym, że Yōzei jest wtedy dla niego jak otwarta księga, teraz chce zwyczajnie na nią patrzeć - i chłonąć fakt, że nie jest już taka nieruchoma jak wcześniej, gdy spał, mimo że teraz wyraźnie nie targają nim pozytywne uczucia. Dostrzega dystans, jaki zabójca sam sobie wyznaczył od chwili ich starcia. W pewnym sensie jest za niego wdzięczny - emocji ostatnio im nie brakuje - ale jednocześnie go nienawidzi, a to wszystko dlatego, że to kolejny czynnik rujnujący dotychczasową rutynę. Yōzei zawsze testował jego granice - czy to swoim zachowaniem, czy rzucaną zmyślnie ironią w odpowiedziach - a Shizuru skrycie to lubił i dlatego tak chętnie na to zezwalał.
Wysłuchuje jego pytań. Są, rzecz jasna, nieuniknione. To dla nich - czy może raczej przez nie - prawie zginął. Rozważa w duchu, ile chce mu powiedzieć; ile powinien. To, że Setsurō od razu wypowiada imię zawarte w aktach, przynajmniej mówi mu, że w jakimś stopniu je widział. Może lepiej założyć, że przejrzał je w całości? W zasadzie nigdy mu tego nie zabronił. Co najwyżej wątpił, by miał na to wtedy czas. Ale skoro pyta… albo sprawdza Shizuru, albo naprawdę nie wie jeszcze wszystkiego.
Porusza się lekko, gdy ten go dotyka. Nie jest pewien do ostatniej chwili, czy nie złapie go zaraz za włosy, zupełnie jak on w windzie, i rozbije mu czaszkę o podłogę, czy…
Och. Mruży lekko oczy, zdziwiony. To również jest… nowość. Spogląda na jego twarz, chcąc dowiedzieć się z niej, co znaczy teraz ten gest, lecz wtem Setsurō klęka przed nim i musi siłą powstrzymać zadowolenie tym wywołane, którego obecnie nie chce wcale odczuwać. Powinien też zacząć wreszcie mówić - mężczyzna zadał wiele pytań i na odpowiedź na wszystkie zasługiwał. Przecież był taki dobry. Pomimo ich konfliktu poszedł wykonać niebezpieczne zlecenie, doprowadził je do skutku, zdobył to, co miał zdobyć... I przeżył.
Shizuru pochyla się nad nim. Kładzie dłonie na jego barkach, po obu stronach jego szyi - tym razem nie z zamiarem jej ściśnięcia - i krótko spogląda w bursztynowe oczy wyczekujące tego, co powie. Wkrótce zsuwa się z łóżka i, podpierając się na nim, sam klęka - jak zwykle musi zrobić to powoli, wpierw na dobrą nogę i dopiero potem drugą, a w zasadzie na zgięcie protezy. Nie jest to najwygodniejsze, ale chwilę przecież może wytrzymać. Są teraz na równi, jako że Shizuru wciąż pozostaje w pionie, a Setsurō bardziej siedzi.
Pochyla głowę. - Chciałbym cię przeprosić - mówi w końcu wyważonym, spokojnym tonem. Pozostaje chwilę w drobnym ukłonie, zanim całkiem nie puszcza ramion mężczyzny i sam nie przenosi ciężaru ciała z kolan na pięty. - Wierzę, że to przeze mnie zostałeś narażony na… zwiększone niebezpieczeństwo - w końcu zawsze jakieś się wiąże z jego specjalnością - ponieważ nie powiedziałem ci kilku kluczowych kwestii. - Wypuszcza z siebie westchnienie, ścisza głos. - Zacznę najpierw krótko. Później możesz zadać resztę swoich pytań. - Nie wątpi, że ma ich trochę. - Osoba, na którą dostałeś zlecenie, była - jak sama twierdziła, a czego wciąż nie jestem w stanie potwierdzić - moim bratem. Wen Feng. Wen Yan z kolei, kobieta, której akta zdobyłeś… prawdopodobnie była moją matką. - Następuje chwila ciszy, w której mają szansę przetrawić wypowiedziane zdania. Śledzi w tym krótkim czasie ruch jego źrenic. - Niestety nie mam pojęcia, kim może być kobieta, która cię zaatakowała. Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że może ty będziesz wiedział więcej na jej temat.
Wyczekiwał na odpowiedź zabójcy, podczas gdy gorąco, jakie spowodowane było ujawnianymi domysłami, wspinało się po jego szyi i piekło uciążliwie.
Jeszcze nie wie, co o tym sądzić. To w końcu dla niego nowa sytuacja. Setsurō zawsze był pewnikiem, a teraz… już niekoniecznie. Jego własna złość też nadal tli się głęboko w nim z powodu tego, czego się względem Shizuru dopełnili; człowiek jednak ma tendencję na przebaczania wszystkiego bliskim, gdy śmierć pragnie wziąć ich w swoje ramiona - a Shizuru wciąż jest tylko człowiekiem. W chwili ujrzenia mężczyzny na miejscu wypadku był w stanie zapomnieć mu wszelkie winy i chociaż minęło kilka dni, a część żalu powróciła do niego, obecnie nie jest on tak dotkliwy, by miał znaczący impakt na jego zachowanie.
W każdym razie żal do niego. Nieco odmiennie wygląda to w stosunku do Naksu oraz… siebie samego, jako że pozwolił sobie na błąd, który mógł ich bardzo, bardzo dużo kosztować. Jego uczucia w danej chwili względem Karmy nie powinny wpływać w żaden sposób na to, co rozkazywał mu robić. Nie dość, że zagraża to bezpieczeństwu jego podopiecznego, to skazuje misję na niepowodzenie - a była to przecież istotna misja. Tym razem jednak wpłynęły - Shizuru ostatecznie nie zmusił się do powiedzenia mu całości, nadal zraniony zdradą, która też nadszarpnęła zaufanie Sagi - i sprowadziły na Setsurō karę, której wcale nie zamierzał mu wyznaczać.
Nie próbuje go więcej zatrzymywać na łóżku, mimo że wie, że nie powinien wstawać na długo. Obserwuje go badawczo - jak zwykle nie umie się powstrzymać - i zastanawia się, jakie myśli kiełkują w jego głowie. Gdy ostatecznie Karma odpowiada, Shizuru nie jest do końca zaskoczony. Takie zachowanie już się zdarzało. Mężczyzna źle znosił swoje porażki, traktując je jak personalną ujmę na swojej wartości jako człowieka. To nie Shizuru w nim taką myśl zasiał - co oczywiście nie ma żadnego znaczenia, zważywszy na to, jak często na niej żeruje.
- Wrócisz na stanowisko najszybciej, jak będziesz w stanie - mówi nawet teraz, wyczuwając od niego potrzebę usłyszenia tego; potrzebę zaspokojenia pragnienia bycia pożytecznym dla Shizuru. Nie sugeruje nawet, że przez ten czas zastępuje go ktoś inny - bo musi, niestety, choć sam blondyn nie jest z tego wcale zadowolony i nie jest to też szczyt komfortu. Taką informację Setsurō sam jest w stanie w końcu wydedukować, bo doskonale wiedział, jak to działało - ale kierowanie na nią jego uwagi nie będzie służyło jego samopoczuciu. - Tymczasem pozwól sobie się zregenerować. Nie ma powodu do przeprosin z tego tytułu, nie musisz mi też nic wynagradzać. Co najwyżej w ramach tego możesz obiecać, że teraz będziesz jedynie odpoczywać. - Opiera się dłońmi o miękki materac i odchyla się delikatnie. Blada skóra Setsurō jest złota w promykach późnego słońca, choć w kontraście z takim ciepłem wygląda na jeszcze bardziej chorobliwą. - W zasadzie to ja… - urywa, ale tylko dlatego, że mężczyzna odchodzi parę kroków w stronę okien. Woli rozmawiać z nim, gdy widzi jego twarz; poza tym, że Yōzei jest wtedy dla niego jak otwarta księga, teraz chce zwyczajnie na nią patrzeć - i chłonąć fakt, że nie jest już taka nieruchoma jak wcześniej, gdy spał, mimo że teraz wyraźnie nie targają nim pozytywne uczucia. Dostrzega dystans, jaki zabójca sam sobie wyznaczył od chwili ich starcia. W pewnym sensie jest za niego wdzięczny - emocji ostatnio im nie brakuje - ale jednocześnie go nienawidzi, a to wszystko dlatego, że to kolejny czynnik rujnujący dotychczasową rutynę. Yōzei zawsze testował jego granice - czy to swoim zachowaniem, czy rzucaną zmyślnie ironią w odpowiedziach - a Shizuru skrycie to lubił i dlatego tak chętnie na to zezwalał.
Wysłuchuje jego pytań. Są, rzecz jasna, nieuniknione. To dla nich - czy może raczej przez nie - prawie zginął. Rozważa w duchu, ile chce mu powiedzieć; ile powinien. To, że Setsurō od razu wypowiada imię zawarte w aktach, przynajmniej mówi mu, że w jakimś stopniu je widział. Może lepiej założyć, że przejrzał je w całości? W zasadzie nigdy mu tego nie zabronił. Co najwyżej wątpił, by miał na to wtedy czas. Ale skoro pyta… albo sprawdza Shizuru, albo naprawdę nie wie jeszcze wszystkiego.
Porusza się lekko, gdy ten go dotyka. Nie jest pewien do ostatniej chwili, czy nie złapie go zaraz za włosy, zupełnie jak on w windzie, i rozbije mu czaszkę o podłogę, czy…
Och. Mruży lekko oczy, zdziwiony. To również jest… nowość. Spogląda na jego twarz, chcąc dowiedzieć się z niej, co znaczy teraz ten gest, lecz wtem Setsurō klęka przed nim i musi siłą powstrzymać zadowolenie tym wywołane, którego obecnie nie chce wcale odczuwać. Powinien też zacząć wreszcie mówić - mężczyzna zadał wiele pytań i na odpowiedź na wszystkie zasługiwał. Przecież był taki dobry. Pomimo ich konfliktu poszedł wykonać niebezpieczne zlecenie, doprowadził je do skutku, zdobył to, co miał zdobyć... I przeżył.
Shizuru pochyla się nad nim. Kładzie dłonie na jego barkach, po obu stronach jego szyi - tym razem nie z zamiarem jej ściśnięcia - i krótko spogląda w bursztynowe oczy wyczekujące tego, co powie. Wkrótce zsuwa się z łóżka i, podpierając się na nim, sam klęka - jak zwykle musi zrobić to powoli, wpierw na dobrą nogę i dopiero potem drugą, a w zasadzie na zgięcie protezy. Nie jest to najwygodniejsze, ale chwilę przecież może wytrzymać. Są teraz na równi, jako że Shizuru wciąż pozostaje w pionie, a Setsurō bardziej siedzi.
Pochyla głowę. - Chciałbym cię przeprosić - mówi w końcu wyważonym, spokojnym tonem. Pozostaje chwilę w drobnym ukłonie, zanim całkiem nie puszcza ramion mężczyzny i sam nie przenosi ciężaru ciała z kolan na pięty. - Wierzę, że to przeze mnie zostałeś narażony na… zwiększone niebezpieczeństwo - w końcu zawsze jakieś się wiąże z jego specjalnością - ponieważ nie powiedziałem ci kilku kluczowych kwestii. - Wypuszcza z siebie westchnienie, ścisza głos. - Zacznę najpierw krótko. Później możesz zadać resztę swoich pytań. - Nie wątpi, że ma ich trochę. - Osoba, na którą dostałeś zlecenie, była - jak sama twierdziła, a czego wciąż nie jestem w stanie potwierdzić - moim bratem. Wen Feng. Wen Yan z kolei, kobieta, której akta zdobyłeś… prawdopodobnie była moją matką. - Następuje chwila ciszy, w której mają szansę przetrawić wypowiedziane zdania. Śledzi w tym krótkim czasie ruch jego źrenic. - Niestety nie mam pojęcia, kim może być kobieta, która cię zaatakowała. Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że może ty będziesz wiedział więcej na jej temat.
Wyczekiwał na odpowiedź zabójcy, podczas gdy gorąco, jakie spowodowane było ujawnianymi domysłami, wspinało się po jego szyi i piekło uciążliwie.
Warui Shin'ya, Hecate Black and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
maj 2038 roku