Shinda Tsuru
Przed pięćdziesięciu laty starano się poddać jedną z ulic znacznym reformom. Dzięki nieoczekiwanemu dofinansowaniu ze strony władz rozpoczęto prace porządkowe, a wkrótce później wstępne roboty. Rozkopano ziemię, w betoniarkach mętnie przelewał się płynny wciąż cement, wokół słychać było nieznośny, niesłabnący turkot młotów pneumatycznych. Planowano powoli, ale metodycznie, podwyższać standardy Nanashi, aby stopniowo zmniejszać pojęcie "slumsów", w efekcie całkowicie bądź możliwie w jak największym stopniu niwelując ubóstwo.
Powód, dla którego raptownie przerwano budowę, wciąż nie jest jasny. Szepcze się po kątach, że miało to związek z brutalną śmiercią jednego z pracowników, wypchniętego poza rusztowanie w wyniku agresywnej kłótni z nadzorcą projektu. Wściekły duch nie tylko powrócił, aby zemścić się na oprawcy, ale zawładnął całym planem, ostatecznie doprowadzając do stałych, niewyjaśnionych zdarzeń - notorycznych zwarć sprzętów elektronicznych, wypadków mniej i bardziej poważnych, skaleczeń, przestrachów co wrażliwszych osób, wreszcie uwieńczając swoją misję wstrzymaniem reformy. Drogi pozostawiono wydrążone przez koparki, pojazdów nie zabrano. Miasto odwróciło wzrok od Nanashi, od pokrywających się rdzą szkieletów budynków i zapadających pod warstwą kurzu siedzeń uśpionych buldożerów. W nocy wciąż słychać zresztą tajemniczy dźwięk, przypominający jednocześnie twardy huk i miękkie uderzenie, przywodzący mimowolnie na myśl obraz spadającego na granit ziemi ciała.
Największym i najwyższym z pojazdów pozostał natomiast potężny czerwony żuraw, zwany przez mieszkańców Shinda Tsuru, Martwym Żurawiem. Sam jego czubek sięga wadliwego, jedynie prowizorycznego, poziomego schematu żelaznych żeber stawianego budynku. Co odważniejsi wciąż jednak wspinają się na szczyt Shinda Tsuru, aby stamtąd przenieść się na sam kraniec krzywego pomostu nigdy niedokończonej konstrukcji wieżowca. Z tej perspektywy, jak twierdzą, widać całe miasto, ale zwłaszcza, ironicznie, budynek rządu.
Powód, dla którego raptownie przerwano budowę, wciąż nie jest jasny. Szepcze się po kątach, że miało to związek z brutalną śmiercią jednego z pracowników, wypchniętego poza rusztowanie w wyniku agresywnej kłótni z nadzorcą projektu. Wściekły duch nie tylko powrócił, aby zemścić się na oprawcy, ale zawładnął całym planem, ostatecznie doprowadzając do stałych, niewyjaśnionych zdarzeń - notorycznych zwarć sprzętów elektronicznych, wypadków mniej i bardziej poważnych, skaleczeń, przestrachów co wrażliwszych osób, wreszcie uwieńczając swoją misję wstrzymaniem reformy. Drogi pozostawiono wydrążone przez koparki, pojazdów nie zabrano. Miasto odwróciło wzrok od Nanashi, od pokrywających się rdzą szkieletów budynków i zapadających pod warstwą kurzu siedzeń uśpionych buldożerów. W nocy wciąż słychać zresztą tajemniczy dźwięk, przypominający jednocześnie twardy huk i miękkie uderzenie, przywodzący mimowolnie na myśl obraz spadającego na granit ziemi ciała.
Największym i najwyższym z pojazdów pozostał natomiast potężny czerwony żuraw, zwany przez mieszkańców Shinda Tsuru, Martwym Żurawiem. Sam jego czubek sięga wadliwego, jedynie prowizorycznego, poziomego schematu żelaznych żeber stawianego budynku. Co odważniejsi wciąż jednak wspinają się na szczyt Shinda Tsuru, aby stamtąd przenieść się na sam kraniec krzywego pomostu nigdy niedokończonej konstrukcji wieżowca. Z tej perspektywy, jak twierdzą, widać całe miasto, ale zwłaszcza, ironicznie, budynek rządu.
but i miss you in the mornings when i see the sun
somethin' in the orange tells me we're not done| 27 kwietnia 2038 roku |
Przyćmione światła padające z okien oraz trzepotanie dziesiątek owadzich skrzydeł tłoczących się pod pojedynczymi wciąż działającymi ulicznymi latarniami, chłodny wiatr wkradający się między ciemne pasma włosów oraz głęboki oddech nabierany do płuc. Powietrze nie pachnie wiosną, słodkawa woń gnijących śmieci, kociej — optymistycznie — uryny oraz taniego alkoholu wnika w nozdrza, pomimo nasuniętej głęboko na nos materiałowej maseczki. Wieczorna pora nie koi zmysłów, nie rozluźnia mięśni, nie odciąża myśli. W Nanashi jest prędzej zapowiedzią kłopotów, niekończących się pytań o problemy oraz możliwością zaliczenia kosy pod żebra. Ktoś bardziej rozsądny, nie zapuściłby się tutaj wcale, ktoś, kto mieszka w tej dzielnicy z kolei puknąłby się kilka razy w czoło, nim splunąłby pod nogi, bo jakiś buntownik z wyboru próbuje swojego szczęścia, żeby pokazać, co to on nie jest prosząc się wręcz o kłopoty. Nakajima woli wierzyć, że nie jest żadną z tych opcji. Że to, co nim nie kieruje, nie jest żadną górnolotną brawurą ni skończoną głupotą, nawet jeśli łapie się czasem nad poczytalnością podejmowanych przez siebie decyzji. Bo nie powinno go tu być, jakiś natarczywy szept raz po raz powtarza to uparcie, nie powinno go tu być — ani w Nanashi, ani w Fukkatsu. Istnieje wiele lepszych miejsc, gdzie można pożegnać się z własnym życiem, a tutaj nie było nawet ł a d n i e. Ale było znajomo i przez jeden krótki, ulotny moment lewy kącik ust drga nieznacznie. Dłonie ma wsunięte w kieszenie cienkiej, czarnej kurtki, wyprostowana linia pleców oraz chmurne spojrzenie jest wystarczającą ochroną nim na żer wyjdą prawdziwe drapieżniki miejskiej dżungli. Nikt nie próbuje go zaczepiać. Jeszcze, coś złośliwie mu przypomina, choć fakt ten zostaje uprzejmie zignorowany. Brwi marszczą się delikatnie, kiedy z odmętów pamięci przywołuje wspomnienie czytanego przed wyjściem posta. Kolejny głęboki wdech, na kilka uderzeń serca próbuje wczuć się w — nader chujową zresztą — atmosferę opuszczonej ulicy.
...Masaki Ichiro ma dwadzieścia jeden lat, kilka nowych tatuaży na ramieniu oraz poczucie, że wreszcie stał się KIMŚ. Okoliczna szajka przyjęła go z otwartymi ramionami, ładna brunetka w barze uśmiechnęła się w jego stronę całe trzy razy, a sake wchodziło do krwi jak nigdy. Przyjemny szum krwi w uszach przyprawia go o pełen zadowolenia uśmiech, a zaczerwienione od alkoholu policzki nadają niemal zdrowego wyrazu nieznośnie pobladłej skórze. Nie spieszy mu się do domu, tej nocy jest królem i nikt ani nic nie jest w stanie zmienić jego zdania. Przechodząc przez Shinda Tsuru zatrzymuje się jedynie raz, tuż przy Martwym Żurawiu, żeby móc honorowo odlać się na nieużywany od lat kawał metalu. W ustach nadal ćmi papierosa, kiedy ręce zastygają w bezruchu na wysokości paska. Nie wie do końca co sprawia, że staje się czujny, co zmusza spojrzenie do przesunięcia się po okolicznych budynkach. Nikt nie stoi w oknie, nie słychać żadnych kroków, nawet trzeszczenia telewizora z któregoś z mieszkań. Jest cicho, jest spokojnie, kot nie miauknie, szczur przez puszki nie przeskoczy. A mimo to ma wrażenie, że nie jest sam. Zna to uczucie, bycia obserwowanym. W pewnym etapie życia w tej zasranej dziurze pierwsze co się wyczuwa, to czyiś wzrok na sobie, potem lokalizuje się nie swój portfel. Odwraca się, rozgląda, ale bez paniki, bo dzisiaj jest królem, a ci nie panikują. Nie do końca w zasadzie wie co oni robią, Masaki nigdy nie był dobry z zagranicznej historii, ale jest pewien, że na bank mniej niż Japońscy cesarzowie. Pusto. Krzywi się w niezadowoleniu, uznając, że szybkie zakończenie pęcherzowego interesu nie jest takim głupim pomysłem.
— Hej — słyszy w pewnym momencie. Krótkie hej, ciche jak westchnienie, Ichiro rozsądnie udaje, że tymczasowo ogłuchł. Zasady są proste, jak coś słyszysz to nic nie słyszysz, jak widzisz coś dziwnego, to nic nie widzisz. Łatwe, nie? — Hej — powtarza głos, gdzieś po jego prawej stronie. Niechętnie, z oporem odwraca się w tamtą stronę. I widzi postać, na wpół skrytą w mroku, między koparkami. Mężczyzna ma nasunięty na głowę kaptur i lekki zarost na ledwie widocznej szczęce. Nie uśmiecha się, jednak akurat to nie dziwi, nikt normalny się nie uśmiecha w pierdolonym Nanashi — Poczęstujesz mnie papierosem? — pyta nieznajomy, a Masaki jedyne czym może go poczęstować, to ostrzem noża sprężynowego tkwiącego w tylnej kieszeni. Ma jednak dobry dzień, nawet jeśli obcy typ stoi jakoś dziwnie, jedno ramię ułożone jest wyżej od drugiego, jakby ten zaraz miał wtulić w nie policzek. Zbliża się do niego o krok, potem drugi, wyciągając paczkę papierosów, kiedy zauważa jeden drobny szczegół. Stopy nieznajomego nie znajdują się na ziemi, a unoszą się ledwie kilka centymetrów nad nią. Przypomina to szmacianą lalkę, uświadamia sobie raptownie zamierając. Kiedy spojrzeniem sięga ponad marionetką — bo inaczej nie może tego określić — tak wydaje mu się
Haru nie wie, co dokładnie przyciągnęło jego uwagę w poście, w tej rzekomo prawdziwej historii użytkownika. Może to ten paranormalny wydźwięk, tak nieodłączny przez większość jego życia, a może to motyw zniknięcia — porwania? — zmusza nieświadomie nogi do ruchu, do porzucenia wciąż przepełnionego nierozpakowanymi pudłami mieszkania. Rozpoznaje jedynie pragnienie, wiecznie głodne, jak pasożyt zżerający wnętrze, nienasycony — pragnienie wiedzy, upewnienia się, że to tylko legenda, głupi tekst w internecie, że to nie jest prawda, a nawet jeśli, to nie ma to nic wspólnego z wydarzeniami w Tokio. Logika nie współpracuje jednak z sercem, ono zawsze było słabe, wrażliwe, niemożliwie głupie. Więcej teraz tu jest, w Shinda Tsuru, obok martwego żurawia, latarką świecąc w stronę opuszczonych koparek. Zamierza tam podejść, niespiesznie, nigdzie mu się już tak naprawdę nie spieszy, bez lęku, bo ten zostawił gdzieś za sobą. W oddali jednak słyszy głosy i to sprawia, że sam kryje się za masywnym urządzeniem. Czeka, obserwuje, p a t r z y.
here we are
i'm kneeling at your altar
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
Raikatsuji Shiimaura and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Nie liczyło się to, jak bardzo brakowało planowi logiki. Nie miało znaczenia, że zatarła się gdzieś jej racjonalna, zawsze doskonale utrzymania sztywniacka strona. Przywykła do analizowania otoczenia, rozbierania kadrów na atomy, umniejszania cudzym marzeniom. Sprowadzała do poziomu parteru każdy zbyt wybujały projekt, a nawet nie zorientowała się, kiedy podzieliła los wszystkich wariatów; tych bezmyślnych ryzykantów, którzy w chwilach euforii zapominają o fizyce i prostym systemie przyczyn i skutków. Wpierw działo się tak dla niego, więc miała wystarczające wytłumaczenie, by zagłuszyć wyrzuty sumienia, ale przecież nie mieli kontaktu od dawna. Do teraz nie odparła wrażenia, że ten czas rozciągnął się do dekad, nie raptem miesięcy. Zaszczepił w niej jednak coś, co jak trucizna rozlało się po żyłach, zwiększyło wartkość krwi, z tą krwią docierając do mózgu i coś tam psując, burząc perfekcyjne zestrojenie. Zaszwankowała półkula odpowiedzialna za dotychczasowe, rzetelne decyzje. Zanim się obejrzała, uzależniła studia od paranormalnych zagadnień. Mieszała to, co nieprawdopodobne, z najbardziej matematyczną dziedziną. Technicznie rzecz biorąc niewiele się u niej zmieniło; rozplątywała kable, znosiła do akademika tony blaszanych części, dokręcała śrubki, pochylała się nad zespolonymi fragmentami aż sztywniał jej kark; wszystko nabrało jednak dodatkowej, czerwonej barwy. Tam, gdzie wcześniej dostrzegała wyłącznie metaliczną szarość, pojawiły się blade plamy, których kolor nabierał intensywności, ilekroć wpadała na nowy wariant.
Niezliczoną ilość razy trzasnęła już drzwiami swojego pokoju. Odrobinę zagraconego, nienaturalnie zawalonego nieudanymi prototypami. Wargi na stałe krzywiła w niezadowoleniu, pozwalając minie złagodnieć wyłącznie podczas spotkań z Naną albo nabrać powagi, kiedy w obrębie spojrzenia pojawiał się Yakushimaru. Poza tym kompletnie przepadła. Dotykała lodowatej obudowy stworzonego robota, robiąc to z taką czułością, jakby ingerowała w kontakt z żywym stworzeniem. Zrekonstruowanie dostrzeżonych na ulicach autonomicznych jukai inu nie stanowiło większego wyzwania. Ważne, że RQ-1Y nadawały się idealnie jako środek transportu dla pozostałych funkcjonalnych urządzeń.
Bo chciała wiedzieć.
Dlaczego tak w to wierzył. Dlaczego wszyscy tak bardzo w to wierzyli. Dlaczego byli skorzy zaryzykować dla niewidzialnych bytów. Dlaczego była wściekła w ich zaangażowanie, pełnię pasji, w to jak odbywali swoje rytuały, najwidoczniej uznając ich prawdziwość i nie podważając bezsensu, jakie niosło ze sobą praktykowanie ich. Ci sami ludzie po prostu znikali. Zapadali się jak kamfora, rozmywali we mgle. Wspomnienia o nich tak samo się rozrzedzały. Wpierw niknęły kontury, później coś przetrącało kolorystykę. Ujmowało detali, przerabiając doskonale ostre ujęcia w stertę wyblurowanych fotografii. Łykała złość i rozczarowanie, ilekroć wracała do cichego punktu zamieszkania. W pomieszczeniu od początku było mało miejsca, ale wiele by dała, by raz jeszcze pchnąć drzwi i otworzyć przejście prosto w ramiona piszczącej, ekscytującej się cholera wie czym Tohan. Wtuliłaby nos w zagięcie jej kołnierza, pół nocy słuchała o chłopakach, o nieważnych sprawach. Chłonęłaby to ze spokojem, bo mimo wszystko tęskniła. Rojem rozsierdzonych os atakowały ją te przeświadczenia: była zdenerwowana, bo ją opuścili. Wpierw Herena, później Kai, Rainer, Ejiri, wreszcie Nakajima. Bo jako jedyna została w tym samym miejscu, pozbawiona ich obecności i wyrobionej rutyny. Klub nie miał znaczenia. Był stołem umieszczonym pod tanim, żenującym lokalem. Był pudłami z równie obcesowym wyposażeniem, zalegającymi pod zakurzoną płachtą. Był jej kilkoma tygodniami niemal codziennych oględzin, w wyczekiwaniu, od którego marniała. W pustej komorze siedziała na krześle, jak dawniej, rozglądając się po niezajętych miejscach. Zdrapywała lakier z paznokci i zastanawiała się, co się zmieniło. To pytanie prześladowało ją jak głodny pies. Gdziekolwiek się później nie znalazła, skomlało zza pleców. Czasami, kiedy miała na to wystarczająco dużo sił, biegła naprzód, zwiększając dystans. Nie docierały więc do niej żadne ujadania, popiskiwania, błagania o nasycenie głodu, którego nie potrafiła unormować, bo to było konanie z ciekawości. Emocji zbyt nachalnej, aby dłużej ją w sobie trzymać. Przenosiła więc uwagę na wszystko inne, ładowała koncentrację w pracę u starego Kajahary, zgłaszała się do kolejnych i jeszcze jednych, i następnych uczelnianych projektów, aż wreszcie wypełniły grafik po brzegi. Przeładowały umysł i może to było powodem, dla którego nie dostrzegła granicy. Musiała ją przekroczyć już dawno, jeszcze przed tym, zanim ktoś kopnął w cierpliwie układany obrazek, rozsypując na nowo wszystkie puzzle. Elementy rozbryzgały się dookoła jak deszcz, wiele z nich przepadło być może na zawsze, a ona oślepła kompletnie na to, co już udało jej się na tym stworzonym fragmencie dostrzec. Pozostały tylko mechaniczne nawyki, które ignorowała. Wmawiała sobie, że godziny spędzone na scrollowaniu wiadomości nie mają znaczenia. Nie miał znaczeniu kciuk przeciągający po ekranie komórki, gdy sczytywała kolejne posty. Nie miały znaczenia wyssane z palca historie o zjawach i potworach, na które trochę ponad rok temu tylko pokręciłaby głową z politowaniem. Ani to, że w mechaniczne ciało o smukłej budowie dobermana wmontowała urządzenie wykorzystywane do śledzenia zjawisk paranormalnych. Że docierała do najdalszych zakątków Fukkatsu, przechodząc się z robotycznym psiskiem, posyłając go we wnętrza opuszczonych budynków, nasłuchując pikania aparatury przymocowanej na karku. Sama. Sama, sama, SAMA, jakby naiwnie sądziła, że pewnego dnia znów zajmie wybrane siedzisko w tej zapadłej dziurze pod sklepem dla dorosłych; że raz jeszcze wysłucha nowej opowieści, wymawianej jego tonem. Głosem lidera, którym nigdy nie mógł, nie chciał i nigdy z pewnością nie potrafiłby się stać. Wchłaniali jednak jego ideologię jak wierni wyznawcy podrzędnego kultu. Stłoczona w piwniczym schowku banda dzieciaków, bawiąca się w operowanie kamerą i przeszukiwanie kolejnych opuszczonych budynków. To były nastoletnie, trywialne mrzonki i mimo tej świadomości, właśnie przekraczała kolejną linię.
Towarzyszący jej robot zachował pewne zwierzęce maniery. Pysk był nisko zwieszony, morda przy ziemi. Jakby węszył, choć metalowe nozdrza nie były do tego zdolne. Poruszał się względnie cicho; co jakiś czas jedynie zaskrzypiała jakaś zastawka, odezwała się zbyt rozciągnięta sprężyna. Raikatsuji przypatrywała się mu już bez wyraźnego powodu. Nie wiedziała, czy bardziej interesuje ją to ile robot wytrzyma na chodzie, nim ponownie nie zatrzyma się, pozbawiony energii, czy jednak liczyła, że tym razem kamera uchwyci jakiś anormalny ruch. Co właściwie zrobiłaby z takim nagraniem?
Obracając w dłoniach latarkę doszła do wniosku, że pewnie niewiele. Nawet gdyby udało jej się objąć w rejestrze jakiś dziwny ślad, plamę czy rozmaz, w pierwszym odruchu szukałaby realistycznego wyjaśnienia.
Jeżeli jednak nie brała na poważnie wszystkich tych historyjek,
jeżeli faktycznie pluła na relacje rzekomych świadków...
... to skąd w jej ustach znalazło się opakowanie używek, które przecież od dawna chciała rzucić? Po co trzasnęła zapalniczka, zaćmił się pomarańcz końcówki wsuniętego między pełnię warg papierosa?
Odetchnęła ciężko, wypuszczając obłok siwego dymu. Wzrokiem powiodła wzdłuż porzuconego pojazdu. Shinda Tsuru górował jakby nad wszystkim. Był potężną, zatrzymaną w jednej pozycji żyrafą. Pozostałe maszyny wpasowywały się w ten obraz doskonale, wywołując u dziewczyny mimowolne parsknięcie. Co za głupota. Było ciemno, dość chłodno, było przede wszystkim niebezpiecznie, a ona znów szlajała się po opuszczonych ulicach. Tym razem z pewną obstawą, ale postradałaby zmysły, jeżeli liczyłaby na pomoc wadliwego sprzętu. Już teraz Junkai inu zdawał się niedołężnieć. Spojrzała na niego, gdy raptownie przystanął, zadarł łeb ku górze.
- Co jest, Aki?
Zaciągnęła się papierosem, ale zatrzymała ustnik przy wargach, jakby niepewna, czy zdąży zasmakować raz jeszcze mentolu. Robot wykrzywił łeb, coś w nim strzyknęło pod nienaturalnym kątem, wywołując niezadowolone cmoknięcie. Nawet jeżeli chciała zobaczyć, czy model nie uległ jakiemuś uszkodzeniu, nie miała na to czasu. Sztywne łapy poniosły technologiczny okaz gdzieś naprzód, gdzieś w ciemność, od której przymrużyła powieki, sunąc snopem bladej latarki wzdłuż uśpionych pojazdów.
- Halo? - To głupie, wiedziała o tym, ale była sama.sama.sama, robiła tak od miesięcy, zatracała się w tym, poddawała temu, więc dzisiaj również, zanim zdążyła zagryźć język, usłyszała butne: poczęstuję cię papierosem. Przecież tego chcesz?
Niezliczoną ilość razy trzasnęła już drzwiami swojego pokoju. Odrobinę zagraconego, nienaturalnie zawalonego nieudanymi prototypami. Wargi na stałe krzywiła w niezadowoleniu, pozwalając minie złagodnieć wyłącznie podczas spotkań z Naną albo nabrać powagi, kiedy w obrębie spojrzenia pojawiał się Yakushimaru. Poza tym kompletnie przepadła. Dotykała lodowatej obudowy stworzonego robota, robiąc to z taką czułością, jakby ingerowała w kontakt z żywym stworzeniem. Zrekonstruowanie dostrzeżonych na ulicach autonomicznych jukai inu nie stanowiło większego wyzwania. Ważne, że RQ-1Y nadawały się idealnie jako środek transportu dla pozostałych funkcjonalnych urządzeń.
Bo chciała wiedzieć.
Dlaczego tak w to wierzył. Dlaczego wszyscy tak bardzo w to wierzyli. Dlaczego byli skorzy zaryzykować dla niewidzialnych bytów. Dlaczego była wściekła w ich zaangażowanie, pełnię pasji, w to jak odbywali swoje rytuały, najwidoczniej uznając ich prawdziwość i nie podważając bezsensu, jakie niosło ze sobą praktykowanie ich. Ci sami ludzie po prostu znikali. Zapadali się jak kamfora, rozmywali we mgle. Wspomnienia o nich tak samo się rozrzedzały. Wpierw niknęły kontury, później coś przetrącało kolorystykę. Ujmowało detali, przerabiając doskonale ostre ujęcia w stertę wyblurowanych fotografii. Łykała złość i rozczarowanie, ilekroć wracała do cichego punktu zamieszkania. W pomieszczeniu od początku było mało miejsca, ale wiele by dała, by raz jeszcze pchnąć drzwi i otworzyć przejście prosto w ramiona piszczącej, ekscytującej się cholera wie czym Tohan. Wtuliłaby nos w zagięcie jej kołnierza, pół nocy słuchała o chłopakach, o nieważnych sprawach. Chłonęłaby to ze spokojem, bo mimo wszystko tęskniła. Rojem rozsierdzonych os atakowały ją te przeświadczenia: była zdenerwowana, bo ją opuścili. Wpierw Herena, później Kai, Rainer, Ejiri, wreszcie Nakajima. Bo jako jedyna została w tym samym miejscu, pozbawiona ich obecności i wyrobionej rutyny. Klub nie miał znaczenia. Był stołem umieszczonym pod tanim, żenującym lokalem. Był pudłami z równie obcesowym wyposażeniem, zalegającymi pod zakurzoną płachtą. Był jej kilkoma tygodniami niemal codziennych oględzin, w wyczekiwaniu, od którego marniała. W pustej komorze siedziała na krześle, jak dawniej, rozglądając się po niezajętych miejscach. Zdrapywała lakier z paznokci i zastanawiała się, co się zmieniło. To pytanie prześladowało ją jak głodny pies. Gdziekolwiek się później nie znalazła, skomlało zza pleców. Czasami, kiedy miała na to wystarczająco dużo sił, biegła naprzód, zwiększając dystans. Nie docierały więc do niej żadne ujadania, popiskiwania, błagania o nasycenie głodu, którego nie potrafiła unormować, bo to było konanie z ciekawości. Emocji zbyt nachalnej, aby dłużej ją w sobie trzymać. Przenosiła więc uwagę na wszystko inne, ładowała koncentrację w pracę u starego Kajahary, zgłaszała się do kolejnych i jeszcze jednych, i następnych uczelnianych projektów, aż wreszcie wypełniły grafik po brzegi. Przeładowały umysł i może to było powodem, dla którego nie dostrzegła granicy. Musiała ją przekroczyć już dawno, jeszcze przed tym, zanim ktoś kopnął w cierpliwie układany obrazek, rozsypując na nowo wszystkie puzzle. Elementy rozbryzgały się dookoła jak deszcz, wiele z nich przepadło być może na zawsze, a ona oślepła kompletnie na to, co już udało jej się na tym stworzonym fragmencie dostrzec. Pozostały tylko mechaniczne nawyki, które ignorowała. Wmawiała sobie, że godziny spędzone na scrollowaniu wiadomości nie mają znaczenia. Nie miał znaczeniu kciuk przeciągający po ekranie komórki, gdy sczytywała kolejne posty. Nie miały znaczenia wyssane z palca historie o zjawach i potworach, na które trochę ponad rok temu tylko pokręciłaby głową z politowaniem. Ani to, że w mechaniczne ciało o smukłej budowie dobermana wmontowała urządzenie wykorzystywane do śledzenia zjawisk paranormalnych. Że docierała do najdalszych zakątków Fukkatsu, przechodząc się z robotycznym psiskiem, posyłając go we wnętrza opuszczonych budynków, nasłuchując pikania aparatury przymocowanej na karku. Sama. Sama, sama, SAMA, jakby naiwnie sądziła, że pewnego dnia znów zajmie wybrane siedzisko w tej zapadłej dziurze pod sklepem dla dorosłych; że raz jeszcze wysłucha nowej opowieści, wymawianej jego tonem. Głosem lidera, którym nigdy nie mógł, nie chciał i nigdy z pewnością nie potrafiłby się stać. Wchłaniali jednak jego ideologię jak wierni wyznawcy podrzędnego kultu. Stłoczona w piwniczym schowku banda dzieciaków, bawiąca się w operowanie kamerą i przeszukiwanie kolejnych opuszczonych budynków. To były nastoletnie, trywialne mrzonki i mimo tej świadomości, właśnie przekraczała kolejną linię.
Towarzyszący jej robot zachował pewne zwierzęce maniery. Pysk był nisko zwieszony, morda przy ziemi. Jakby węszył, choć metalowe nozdrza nie były do tego zdolne. Poruszał się względnie cicho; co jakiś czas jedynie zaskrzypiała jakaś zastawka, odezwała się zbyt rozciągnięta sprężyna. Raikatsuji przypatrywała się mu już bez wyraźnego powodu. Nie wiedziała, czy bardziej interesuje ją to ile robot wytrzyma na chodzie, nim ponownie nie zatrzyma się, pozbawiony energii, czy jednak liczyła, że tym razem kamera uchwyci jakiś anormalny ruch. Co właściwie zrobiłaby z takim nagraniem?
Obracając w dłoniach latarkę doszła do wniosku, że pewnie niewiele. Nawet gdyby udało jej się objąć w rejestrze jakiś dziwny ślad, plamę czy rozmaz, w pierwszym odruchu szukałaby realistycznego wyjaśnienia.
Jeżeli jednak nie brała na poważnie wszystkich tych historyjek,
jeżeli faktycznie pluła na relacje rzekomych świadków...
... to skąd w jej ustach znalazło się opakowanie używek, które przecież od dawna chciała rzucić? Po co trzasnęła zapalniczka, zaćmił się pomarańcz końcówki wsuniętego między pełnię warg papierosa?
Odetchnęła ciężko, wypuszczając obłok siwego dymu. Wzrokiem powiodła wzdłuż porzuconego pojazdu. Shinda Tsuru górował jakby nad wszystkim. Był potężną, zatrzymaną w jednej pozycji żyrafą. Pozostałe maszyny wpasowywały się w ten obraz doskonale, wywołując u dziewczyny mimowolne parsknięcie. Co za głupota. Było ciemno, dość chłodno, było przede wszystkim niebezpiecznie, a ona znów szlajała się po opuszczonych ulicach. Tym razem z pewną obstawą, ale postradałaby zmysły, jeżeli liczyłaby na pomoc wadliwego sprzętu. Już teraz Junkai inu zdawał się niedołężnieć. Spojrzała na niego, gdy raptownie przystanął, zadarł łeb ku górze.
- Co jest, Aki?
Zaciągnęła się papierosem, ale zatrzymała ustnik przy wargach, jakby niepewna, czy zdąży zasmakować raz jeszcze mentolu. Robot wykrzywił łeb, coś w nim strzyknęło pod nienaturalnym kątem, wywołując niezadowolone cmoknięcie. Nawet jeżeli chciała zobaczyć, czy model nie uległ jakiemuś uszkodzeniu, nie miała na to czasu. Sztywne łapy poniosły technologiczny okaz gdzieś naprzód, gdzieś w ciemność, od której przymrużyła powieki, sunąc snopem bladej latarki wzdłuż uśpionych pojazdów.
- Halo? - To głupie, wiedziała o tym, ale była sama.sama.sama, robiła tak od miesięcy, zatracała się w tym, poddawała temu, więc dzisiaj również, zanim zdążyła zagryźć język, usłyszała butne: poczęstuję cię papierosem. Przecież tego chcesz?
@Nakajima Haru
Inżynieria (115) - sukces; na zamysł stworzenia własnego Junkai inu.
ubranie; włosy rozpuszczone, trochę w nieładzie;
Inżynieria (115) - sukces; na zamysł stworzenia własnego Junkai inu.
ubranie; włosy rozpuszczone, trochę w nieładzie;
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Nakajima Haru and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
maj 2038 roku