18 lipca 2037, centrum Fukkatsu.
Powietrze na zewnątrz pachniało nocą, alkoholem i fajkami. Imprezy organizowane w środku lata nawet tu, w centrum, nie odbywały się jedynie za zamkniętymi drzwiami klubu, zza których słychać było przytłumione dudnienie muzyki. Rozstawione w ogrodzie głośniki sprawiały, że nie sposób było uciec od hałasu i gęstej atmosfery nawet na zewnątrz, ale po kilku porządnych kieliszkach, brak zacisznego kąta nie robił nikomu różnicy. Ci, których nie zaciągnięto tu siłą, wiedzieli, że miejsce to stworzono dla wielbicieli chaosu. Chaosu, w którym łatwo było zniknąć innym z oczu; wtopić się w tłum nadgorliwie poruszających się ciał. Zaginąć wśród brzdęków szkła, rozbawionych wrzasków i muzyki, która nie pozwalała na rozróżnianie poszczególnych słów. Na rozmowy miało się czas wtedy, gdy przychodziła pora na powrót do domu w środku nocy, gdy większość miasta pogrążała się we śnie. Ale jeszcze nie teraz. Na razie było za wcześnie.
— Do dna, jak taki kurwa mocny w gębie jesteś. — Wieczór dopiero się zaczynał, a Yakushimaru już zdążył trafić na jakiegoś cwanego frajera. Kojarzył go mgliście, bo nie miał w zwyczaju trzymać się z tępymi osiłkami, którzy uważali się za królów wszystkich imprez. Czarnowłosy gołym okiem widział, że drugi student miał się za lepszego, jakby już zwyciężył, nawet jeśli sam nie do końca rozumiał, co wspólnego z byciem lepszym było konkurowanie w wychylaniu puszki z piwem. Seiya dużo chętniej skasowałby mu zęby na widok tego zadowolonego uśmiechu, który błąkał się w kącikach jego ust, ale na razie nie narzekał na darmową puszkę z piwem, którą wciśnięto mu do ręki w geście przełamania pierwszych lodów. — Lepiej dobrze zapamiętaj stolik.
Uniósł ujmowaną w palcach puszkę, a liczne sygnety na palcach złapały błysk kolorowych świateł, odbijając go tuż przed oczami sportowca, który przysunął piwo do ust, chcąc ukryć fakt, że rozciągnęły się szerzej. Seiya nie musiał widzieć głupkowatego uśmieszku – wystarczył mu ten wyzywający błysk w oku, by z coraz większą niecierpliwością czekać aż przygaśnie, a później zniknie bezpowrotnie.
— Dobra. Gotowi? — spytał jeden ze znajomych osiłka, zerkając to na swojego kumpla, to na Yakushimaru. Oboje przytaknęli zdawkowo, co zakończyło się wymownym gestem ręki, który dał im przyzwolenie do wystartowania.
Puszki zostały przechylone, a alkohol przelewał się przez gardła spychany do żołądka łapczywymi haustami. Nie miał szansy nawet delektować się swoim pierwszym zimnym napojem na imprezie, ale czego nie robiło się dla zasady? Gaz nieprzyjemnie drażnił przełyk, ale nie zamierzał dać za wygraną, gdy dyskomfort miał trwać zaledwie kilkanaście sekund, bo tyle w zupełności wystarczyło, by wyzerować puszkę. Gdy oderwał ją od ust, pochylił się nieznacznie, biorąc głęboki oddech, który najwidoczniej wstrzymywał na rzecz swojej wygranej. Skąd brała się jego pewność siebie? Nie pierwszy raz brał udział w tak głupich zawodach. Nawet jeśli teraz oddychał ciężej, jak po biegu na długi dystans, przyciskając wierzch ręki do wilgotnych ust, wiedział, że drugi student nie był dla niego żadnym wyzwaniem. I nie pomylił się, gdy niemalże od razu skierował na niego spojrzenie, dostrzegając, że zostały mu jeszcze raptem dwa ostatnie łyki. Prostując sylwetkę, Seiya uniósł brew, obrzucając chłopaka na wpół triumfalnym, na wpół teatralnie zaskoczonym spojrzeniem. Przez ułamek sekundy widział nawet przebłysk niezadowolenia na jego twarzy, ale Yoshino – czy jakkolwiek mu było, bo może wcale tak dobrze go nie dosłyszał – musiał być mistrzem w odzyskiwaniu rezonu, bo zaraz roześmiał się na głos, tuszując to, że jednak nie do końca podobał mu się wcześniej zawarty układ.
— Dobra robota — przyznał, w naturalnym odruchu chcąc dosięgnąć ramienia czarnowłosego, by poklepać go z uznaniem. Gest był jednak na tyle oczywisty, że Yakushimaru zdążył się przed nim uchronić, w porę zaciskając palce na chłopięcym nadgarstku. Nie było to przyjazne upomnienie, biorąc pod uwagę siłę blokującego go ścisku. To, że nie podobała mu się taka forma spoufalania, było więcej niż oczywiste, bo triumf szybko został zastąpiony przez chłód i przebłyski poirytowania.
— Nie przypominam sobie kurwa, żebyśmy byli kolegami — rzucił, drugą ręką zgniatając opróżnioną puszkę, którą wcisnął mu w dłoń, nieprzerwalnie krzyżując z nim swoje spojrzenie. Zdawało się, że z każdą kolejną sekundą krótkiego pojedynku na spojrzenia, ścisk palców tylko się nasilał, przez co stawał się coraz bardziej nieznośny dla drugiego chłopaka. — Ma być zimne — przypomniał, wypuszczając jego nadgarstek. Na koniec pstryknął jednak palcami, jakby tym gestem chciał jeszcze przez chwilę utrzymać na sobie uwagę ciemnowłosego. Charakterystyczny dźwięk ocierających się o siebie opuszek utonął co prawda w kakofonii całej reszty dźwięków, ale nie przeszkodziło to Seiyi w wymownym wycelowaniu palcem w odpowiedni stolik, na którym chciał widzieć swoją nagrodę.
Wyglądało na to, że nie miał już nic więcej do powiedzenia i nie interesowało go, co cisnęło się na usta tamtym, choć odwróciwszy się na pewno do jego uszu dotarło siarczyste wyzwisko w postaci „kutasa”, od którego ramiona bruneta drgnęły w krótkim parsknięciu. Chwilę później wcześniejsze zawody były dla niego już jedynie wspomnieniem i choć bez wątpienia pamiętał o swoim zwycięstwie, teraz skupiał się już jedynie na odszukaniu znajomych twarzy. Źle się złożyło, że wypatrywał ich ze swojego poziomu, bo w pewnym momencie nie zauważył drobniejszej przeszkody na drodze. Zatrzymał się jednak na tyle szybko, by nie wytrącić z równowagi – jak zaraz się okazało – rudowłosej dziewczyny.
— Kurwa, sorry — wyrzucił z siebie prawdopodobnie tylko dla zasady. W tak zatłoczonym miejscu nietrudno było o podobne wypadki. Nic dziwnego, że nie był w stanie być szczerze skruszony, zwłaszcza że nie był taki nawet w gorszych przypadkach.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
maj 2038 roku