1:1 [Morrigan Sherwood - Warui Shin'ya]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Warui Shin'ya

Sob 16 Wrz - 0:52
okres letni; koniec lipca 2031 roku;

Odjeżdżający w tumanach kurzu autokar prawie wszystko zagłuszył. Shin'ya był zaskoczony jak cudzy głos może być jednocześnie tak pełen uznania i znudzenia, jakby Tyczkowaty Saji, o którym mówili, że stuknąłby czerepem w dno nieba, gdyby przestał garbić plecy, mieścił w sobie dwie różne istoty, mówiące w tym samym czasie, ale tak precyzyjnie, że te tony zlewały się ze sobą w fuzji mieszającej zmysły.
- Pan Narato cię nienawidzi - uznał w pewnym momencie.
Słowa niosły się przez gwar, ślizgały jak wiatr między oszałamiającym klikaniem cykad. Ktoś w tle wybuchnął śmiechem, prawie jakby usłyszał te skąpe w emocjach wyrazy i uznał je za dowcip. Z nieba prażyło do stopnia, w którym dziewczyny supłały krańce bluzek, podciągając je pod piersi, a chłopcy raz za razem wachlowali się t-shirtami, nie bez powodu zbyt mocno podciągając materiał. Odwieczna wojna - komu pierwszemu omsknie się wzrok, kto pierwszy zostanie przyłapany na przyglądaniu odsłoniętemu skrawkowi nagiego ciała.
Shina to nie dotyczyło.
Pod maską czuł zbierające się na szczęce krople potu, nieustannie wsiąkające w czarną tkaninę; łapał tlen z beznadziejnym uporem kogoś, kto jest w stanie oddychać choćby wewnątrz piekarnika. Pierś unosiła się i opadała powoli, to wygładzając, to tworząc fałdy na ciemnej koszulce, gdy on sam obracał w palcach niewielki kluczyk. Promienie słońca raziły w źrenice setkami ostrych igieł; iryzowały po powierzchni metalu, raz za razem podkreślając numer pokoju.
Cztery.
Stojący obok chłopak odetchnął głośniej, dramatycznie osuwając się po murku.
- Jest tak cholernie gorąco...
A piekło miało dopiero nadejść.

30 minut później; ok. godz. 18:00;

Narato Hibasa, opiekun na obozie i jeden z zagorzale wypełniających swoją trenerską misję nauczycieli wychowania fizycznego, rzeczywiście musiał go nienawidzić. Jak tytanowa bariera odbijał wszystkie argumenty, przewracał oczami w trybie odwirowania pralki, a na zakończenie nierównego starcia tylko machnął ręką, odtrącając go jak nachalnego insekta. Nie docierały wpierw spokojne, potem coraz bardziej rozdrażnione desperacją przypomnienia, że nie ma możliwości, aby oddzielić kogokolwiek od zespołu. Shin zaciskał szczęki, leząc za krępym mężczyzną, nadmiernie próbując go przekonać do swoich racji. Z każdym krokiem uderzała go ciężka, sportowa torba, ściągająca jedno z ramion nieco w dół - choć nie miało to żadnego znaczenia. Chciał wrócić do swoich. Klucz, który uzyskał, pasował do pomieszczenia ulokowanego w oddalonym o 10 minut drogi domku - tamten rewir zajęła zupełnie inna, obca klasa. Cała jego drużyna została tutaj. Macie za dużo rezerwowych, pomrukiwał belfer, wzrokiem obcinając jedną z instruktorek, znów machając ręką, znów odganiając go jak muchę. Nie pomieścicie się.
Od bezlitosnego żaru im obydwu kręciło się w głowie; Shin rozmasowywał stale kark, trener czoło. Jak wściekłe psy żarli się już przeszło kwadrans; żaden nie chciał odpuścić, ale to Narato wygrał wojnę. Wytoczył najcięższą artylerię. Groźbie towarzyszyło przede wszystkim zmęczenie. Musiał być nie tylko wyczerpany duchotą okolicznej atmosfery i jaskrawością rozpostartego nad nimi nieba, ale również bezsensowną sprzeczką. Uzyskał jednak efekt, gdy postawił ultimatum: albo cholerny pokój numer cztery we wschodnim domku, albo
- ... wracasz do domu następnym busem.
Poczucie porażki zalęgło się w gardle nastolatka jak rozrastająca, lepka masa ciasta. Przełykał ślinę z wściekłości, ale każdy zostawiony za sobą metr, zostawiał w oddali także natłok wydarzeń. Powoli przekonywał sam siebie, że nie będzie najgorzej; miał numer do Amagawy, kapitana drużyny siatkarskiej, więc będzie na bieżąco z porannymi apelami i późniejszymi treningami, nawet gdyby plany zmieniły się już po rozesłaniu ich do legowisk. Przecież o nim nie zapomną tylko dlatego, że nie przebywali pod wspólnym dachem. Większość czasu i tak spędzi na pobliskiej plaży albo boisku. Koniec końców klucz, który ściskał w pięści, nie zamykał mu perspektyw; jedynie drzwi do tymczasowego lokum.
Wciskając w psychikę głupie farmazony nie zdawał sobie jeszcze sprawy z ironii losu; z tego, jak łatwo zburzyć i tak chwiejne fundamenty, stawiane w próbach ubarwienia marnej sytuacji. Myśl, że został odcięty od reszty współzawodników to jedno. Świadomość, że znalazł się między sylwetkami bez twarzy, nieznajomymi, do których nie potrafił, nawet nie chciał, doklejać plakietek z nazwiskami, była zdecydowanie gorsza. Nie mógł przy tym zapomnieć, że zapisanie się na obóz było jednym z jego kół ratunkowych; modelował to wydarzenie w kartę przetargową, by ostatecznie cisnąć asem wprost na stół, uderzyć w blat ręką. Chciał Mu krzyknąć z pełną dumą, że dokonał niemożliwego; sycił się wizją, w której drażliwy, pełen politowania uśmieszek spełza z ust, gdy w ciemnych oczach brata pojawia się błysk zaskoczenia podszytego mimowolną aprobatą.
Odetchnął ciężej, nadgarstkiem napierając na klamkę. Domek był drewniany nawet w środku, skryty w cieniu leśnych koron klonów i dębów, dzięki czemu przynajmniej w środku zdawało się odrobinę chłodniej. Deski podłogowe ciągnęły się równo podłożem niskiego holu; korytarz prowadził do czterech par drzwi (po dwie na ścianę) i jednych naprzeciwko, zapewne działających jako wspólna łazienka. Te zignorował. Olbrzymia, metalowa czwórka przybita nad jedną z ram i tak skutecznie ściągała jego spojrzenie. Mięśnie mimowolnie napięły się jeszcze mocniej, żuchwa wyostrzyła od zacisku zębów. Mrowiły go nawet dziąsła; i może zbytnio się na tym skupił, na całym irytującym stanie otępiającego dyskomfortu, bo nie zauważył niczego niepokojącego, gdy przekroczył granicę pomieszczenia. Dopiero gdy znalazł się już jedną nogą w pokoju, gdy jasne spojrzenie przemknęło wzdłuż przestrzeni, zatrzymując się na cudzej sylwetce, gdy wpierw zębatki wewnątrz czaszki tylko szczęknęły w zardzewiałej próbie, ale zaraz po tym nabrały tempa, pchnąwszy w rytm mechanizmy łączące to co widział z tym co mógł wywnioskować... dopiero wtedy drgnął. Poruszyły się rude kosmyki wraz z gwałtownym cofnięciem. Zaszurała podeszwa sportowego buta, uderzając jednak w próg, zatrzymując go tym w miejscu, jakby coś czuwało, by nie wyszedł przed czasem.
- Chyba pomyliłaś pokoje - dźwięk własnego głosu wydawał mu się zbyt szorstki, choć w oczach zalegało szczere zaskoczenie. - Czwórka jest, niestety, moja.
Mylił się.
To on należał do czwórki; pech zawsze miał go we władaniu.

ubiór (bez kolanówek); maseczka na twarzy; @Morrigan Sherwood
Warui Shin'ya

Ye Lian and Morrigan Sherwood szaleją za tym postem.

Morrigan Sherwood

Czw 26 Paź - 15:15
 Od samego początku była niezadowolona. Czy zawsze wynajęty przez szkołę autokar musiał miał zepsutą klimatyzację? Obóz nie był nawet, cholera, darmowy, z pewnością jakaś część opłaty poszła na transport, więc czy nie dało się zadbać o taki, w którym z powodu temperatury wszyscy zbiorowo nie chcieli popełnić samobójstwa? Ponadto, nie zadbała o to, by załatwić sobie kogoś normalnego na kompana, który miał siedzieć obok niej w tej trzygodzinnej katordze na kółkach — nie miała jak, znowu spędzając cały tydzień w szpitalu i ledwo wyrywając z rąk lekarza pozwolenie na przyjazd tutaj — więc dosiadła się do niej nierównomiernie opalona na… pomarańczowo dziewczyna, której usta przez pierwsze dwadzieścia minut absolutnie nie chciały się zamknąć. Morrigan wydawało się, że zna ją skądś, ale nie sądziła także, że należy do jej drużyny pływackiej, chyba że zdążyła dołączyć do nich w trakcie jej tygodnia nieobecności. Morri milczała uparcie, próbując skupić się na podcaście o religijnych sektach rozbrzmiewającym w jej słuchawkach (kto normalny gada do ludzi z założonymi słuchawkami?), mając nadzieję, że jej opresorka zrozumie aluzję i się odczepi.
 Nie odczepiła się.
 — Naprawdę nie jestem zainteresowana rozmową z tobą — powiedziała ostatecznie. Po wstrząśniętej minie towarzyszki uświadomiła sobie od razu, że wyszło jak zwykle — czyli szorstko — mimo że chciała uprzejmie. Westchnęła w duchu, kiedy dziewczyna wreszcie zaczęła chociaż mrugać, gotowa na jej reakcję, jednak ta nie nadeszła; po prostu się odwróciła. Morrigan rozważała przez chwilę dodanie choćby paru słów — przepraszam, boli mnie głowa; przepraszam, chciałabym iśc po prostu spać — ale ostatecznie wzruszyła tylko mentalnie ramionami. Po chwili faktycznie przymknęła oczy i resztę podróży spędziła dryfując na granicy snu i historiach o mrocznych zgromadzeniach.

 Wkrótce Morrigan przekonała się, że kwestia niezapewnienia sobie odpowiedniej osoby wydłużyła się do współlokatorki. Podczas gdy większość jej koleżanek już dawno wniosła prośby o przydzielenie łóżek w tych samych pokojach, Sherwood pozostało liczyć na to, że nie trafi ponownie na dziewczynę z autokaru, którą z pewnością już zdążyła się do niej zniechęcić. Póki co w pokoju numer cztery nie było nikogo; wyselekcjonowała zatem to łóżko, której pasowało jej bardziej (pod oknem), tak samo jak szuflady (te wyższe) oraz zwędziła niewielki stolik nocny od przyszłego lokatora, jako że z jakiegoś powodu obok jej posłania żadnego nie było (a gdzieś musiała położyć swoje leki).
 Pierwsze sygnały, że ktoś kręcił się przy drzwiach, usłyszała w formie lekko skrzypiącej podłogi w korytarzu. Spięła się cała i pospiesznie usiadła na łóżku, jakby przybyła osoba miała ją przyłapać co najmniej na tańczeniu nago do disco polo, a nie na spokojnym rozpakowywaniu swoich rzeczy. Było to absurdalne, oczywiście, i sama nie była pewna, skąd wzięło się takie zachowanie. W większości miała przecież gdzieś ten obóz i z kim będzie go spędzać, z pominięciem samego pływania i brania udziału w zawodach, czego faktycznie nie mogła się doczekać. Tymczasem przyszło jej stresować się potencjalną współlokatorką…
 …której jeszcze nie pozna?
 Patrzyła w podobnym oniemieniu, co chłopak stojący w progu, ale szybko wróciły do niej zmysły. Zlustrowała wysoką sylwetkę, płomiennie rude kosmyki i, co ciekawe, maseczkę na twarzy; rozpoznała koszulkę, która wskazywała, że są z tej samej szkoły, jednakże nic poza tym nie podsuwało jej odpowiedzi, kim dokładnie jest.
 Usłyszawszy jego słowa, wstała niespiesznie i podeszła bliżej. Wsunęła dłonie do płytkich kieszonek spódniczko-spodenek i uniosła brwi, zdziwiona.
 — Nie sądzę — odparła spokojnie. — Głównie dlatego, że cały ten domek jest dla dziewczyn, wiesz? — Przynajmniej tak jej powiedziano. Pomylili się? Ona się pomyliła? Zmrużyła podejrzliwie oczy i przecisnęła się obok chłopaka, który zdawał się chwilowo zrosnąć z drewnianą podłogą, by rozejrzeć się po korytarzu za czymś, co mogło potwierdzić jej słowa. Słyszała co prawda inne kobiece głosy dobiegające z innych pokojów, ale to niekoniecznie świadczyło o prawdziwości tego, co powiedziała. Nie znalazłszy jednak nic konretnego, wróciła do środka. Spojrzała ponownie na „intruza” i wtedy też dostrzegła w jego dłoni klucz, oznaczony bardzo podobnie do tego, który sama dostała.
 Wzięła mu go.
 — No właśnie — mruknęła, obracając niewielki brelok przytwierdzony koluszkiem do metalowego klucza. Uniosła go na wysokość oczu chłopaka, gdzie mógł dojrzeć maleńki, ale nadal jak czarno na białym napis „dziewczęta”. — Musieli dać ci kompletnie zły klucz. Z tego co wiem, wasze domki są praktycznie po przeciwnej stronie. — Jeden kącik ust uniosła w nieco złośliwym uśmiechu. — No chyba że zwinąłeś to jakiejś biednej ofierze, która teraz będzie skazana na miejsce wśród ośmiu spoconych chłopaków?

Morrigan Sherwood

Haraedo and Warui Shin'ya szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pon 4 Gru - 16:37
Chciał jej się natychmiast odgryźć; czuł przedsmak wszystkich ironicznych wstawek, które spłynęły gęstą pecyną z mózgu aż na czubek języka. Z jakichś jednak powodów nie był w stanie tego zrobić. Jak w letargu przypatrywał się ruchom nieznajomej. Spokojnemu podniesieniu ciała, nonszalancko stawianym krokom, ciemni kosmyka, który wyślizgnął się zza ucha i opadł niewielkim kontrastem na policzek. Dał radę co najwyżej zmarszczyć brwi, wyrażając coś pomiędzy zaskoczeniem, fascynacją i buntem, ale wargi dalej pozostały nieruchome. Z ręką opartą o klamkę sam sobie wydawał się kretynem. Prezentował się pewnie nie lepiej od wszystkich dupków, którzy na imprezie za długo wgapiają się w blond-gwiazdeczkę przewodniczącą klubowi cheerleaderek, ale nawet jeżeli szkolna miss zdążyła przewrócić oczami na natarczywość, oni dalej po prostu się patrzyli nie potrafiąc nic na to zaradzić. Zwierzę zamknięte w blasku reflektorów walczyło pewnie z podobną mieszanką emocjonalną.
Słuchał zresztą jak przez grubą błonę, bardziej odbierając wzburzony szum własnej krwi w skroniach niż jej głos. Kontekst docierał, ale zamiast postarać się o wzniecenie jakiejkolwiek iskry poczytalności na gębie, która mogłaby dać dziewczynie przynajmniej minimalny argument co do tego, że nie trafiła na kolejnego sportowego dysmózga, dawał radę tylko centralizować wzrok skacząc nim gdzieś między jej oczami a ustami. Robiła co chciała bez kompletnie żadnej reakcji z jego strony. Przepchnęła się nawet obok z płynnością kogoś, kto nie dostrzega przeszkody i właśnie dzięki temu zdał sobie sprawę, że jeżeli miałby wywrzeć na niej dobre wrażenie, to musiałby wyjść i wejść jeszcze raz.
Z inną twarzą.
I innym życiem.
Może w alternatywnej rzeczywistości miałby w sobie wystarczająco dużo arogancji, aby jej odszczeknąć, jawnie wskazując role samca alfa i podległej omegi, ale w obecnej nie potrafił nawet dobrze utrzymać klucza w palcach. Ocieplony od dotyku pęk wyśliznął mu się z ręki, trafiając w garść nieznajomej. Skupił przez moment uwagę na tym, co wskazywała, rzeczywiście zauważając dopisek. Skrzywił się na to mechanicznie, odzyskując część motoryki - przynajmniej na tyle, aby wbić rozdrażnione spojrzenie w ciemnowłosą.
- Wśród siedmiu - poprawił, zrzucając gwałtownie torbę na podłogę. Buchnęła z łoskotem, wzbijając w górę drobinki kurzu. - Jeden spocony chłopak dostał zakaz wszczynania awantur z trenerem Hibasą za groźbą natychmiastowej eksmisji z tego pożal się boże obozu i oto wylądował w domku z siedmioma kąśliwymi żmijami. Aż mi się nie chce wierzyć we własną naiwność. Czaisz, że kiedy zapisywałem się na zawody myślałem, że chodzi o sportowe igrzyska, a nie bycie zawiedzionym? Świat nie przestanie mnie zaskakiwać. - Przepchnął butem ekwipunek w kierunku wolnego łóżka, jednocześnie rękoma sięgając do tyłu. Faktycznie czuł perlące się na karku kropelki potu i gorąco parzące w szyję, jakby zawisnął nad garem wrzącej wody. Domyślał się jak wygląda - z rudymi pasmami klejącymi do skroni, z zaczerwienioną linią skóry nad nagrzaną maseczką i z warstwą wilgoci na piersi, odsłoniętej wprawnym ruchem. Chociaż przeciągnął koszulkę przez głowę, pozbywając się tkaniny, nie odczuł ulgi. Umęczenie pogodą widać było nawet w jego mętnych źrenicach.
- Jeżeli ty mnie nie wykończysz, zrobi to za ciebie słońce - odetchnął, ciskając zmiętym materiałem w ramę posłania. Nawet ramiona miał pokraśniałe od zbyt wysokiej temperatury.  - Muszę wziąć lodowaty prysznic zanim wszystkie stadnie zblokujecie łazienkę na najbliższe dwadzieścia trzy godziny. Postaraj się do tego czasu nie wywalić moich rzeczy za okno, a ja w zamian zmyję z siebie bycie idiotą. - Wbrew wcześniejszym uszczypliwym tekstom uśmiechnął się na co wskazywały lekko przymrużone powieki. - Pewnie zrobiłem paskudne pierwsze wrażenie, ale po torturach smażenia się w autokarskiej puszce wszystkie styki w mózgu zdążyły się przepalić. Warui Shin'ya. Twój nowy najlepszy lokator, jeszcze faktycznie średnio reprezentatywny, ale od jutra będziesz mi klaskać na meczach siatkówki. - Wystawił do niej dłoń.

Warui Shin'ya

Ye Lian, Morrigan Sherwood and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Morrigan Sherwood

Sro 13 Gru - 16:43
 Kończąc swoje dociekanie, a nie doczekawszy się przez pewien czas żadnej odpowiedzi, przyglądała się chłopakowi obsydianowymi oczyma. Czuła się nieco rozbawiona brakiem responsywności, ale wątpiła, że coś z tego uczucia wyszło na zewnątrz, na jej twarz. W miejscu, w którym stała, była całkowicie spowita cieniem, więc jej tęczówka zupełnie zlewała się ze źrenicą, dając chłopakowi wrażenie, jakby spoglądał w dwie małe czarne dziury. Miał kiepski dzień czy zwyczajnie zero komórek mózgowych, że zapomniał, jak działa aparat mowy? Miała nadzieję, że jedynie to pierwsze, jeśli faktycznie mieliby utknąć ze sobą na cały czas trwania obozu - zły nastrój mógł zostać poprawiony dość szybko z użyciem dobrych narzędzi, a stworzenie połączeń neuronowych wymagało zdecydowanie więcej czasu i wysiłku.
 Zatrzymała się ponownie na maseczce, zastanawiając się przelotnie, czy chłopak się pod nią nie gotuje - i bez niej panował nieznośny ukrop, a w drewnianym domku niespecjalnie zadbano o najwyższej jakości klimatyzację. Czuła, jak pot zbiera się nieprzyjemnie na jej karku pomimo upiętych wysoko włosów, a nawet na odsłoniętym skrawku brzucha. Ze zdziwieniem zauważyła, że to właśnie maska zwróciła bardziej jej uwagę, a nie fakt, że jego włosy są takiego wyjątkowego koloru, niemal w ogóle niespotykanego wśród Japończyków - być może dlatego, że sama przecież pasowała do nich jak jedna czarna owca wobec całego jasnego stada. Odmienność nie robiła na niej tak wielkiego wrażenia.
 Drgnęła od nagłego dźwięku rzucanej na ziemię torby, nie spodziewając się tak… zdecydowanego gestu ze strony do tej pory raczej biernie stojącego chłopaka. Skrzywiła się na kurz, który w momencie zaczął połyskiwać w strugach światła. Naprawdę nie mogli lepiej posprzątać tego… przybytku przed ich przyjazdem? W łóżkach mają się spodziewać pluskiew? Rany, oby nie.
 - Żmijami? - powtórzyła za nim, zerkając w stronę otwartych drzwi. Nie była pewna na sto procent, ale miała wrażenie, że do tej pory podsłuchuje ich już połowa domku (być może i z jej winy, jako że wcześniej kręciła się po nim jak zagubiony pies). - Jak tak będziesz mówił tak często i to na głos, to będziesz żywym dowodem na to, że powtarzane do skutku życzenie staje się rzeczywistością. I to w zawrotnym tempie - odparła beznamiętnie, mając na myśli mniej więcej: „lepiej zamknij się dla własnego dobra”. Po chwili jednak to ona się zamknęła, widząc, jak bezceremonialnie zaczął się przy niej rozbierać.
 - Widzę, że już poczułeś się tu jak w domu - skomentowała sucho z uniesionymi brwiami niemal pod samą linię włosów. - Myślałam, że Japończycy są bardziej powściągliwi, ale najwidoczniej to tylko same plotki.
 Ruszyła się z miejsca, najpierw podchodząc do drzwi, by zamknąć je z trzaskiem - dość podsłuchiwania, wy małe, ciekawskie żmijki - a następnie z powrotem na swoje łóżko. Dalej wodziła za nim wzrokiem jak łucznik za swoją przyszłą ofiarą, obserwując, gdzie strzelić, by załatwić ją za pierwszym strzałem.
 - Do zmycia idiotyzmu może nie wystarczyć ci jeden prysznic, Shin’ya. Warui? Dalej nie mogę przekonać się do mówienia do was wszystkich nazwiskami - rzekła niewinnie. Ich łóżka były oddalone od siebie może o ledwo trzy kroki standardowego wzrostu dziewczyny lub dwa kroki Morrigan, więc już siedząc na materacu, nadal była w stanie uścisnąć jego rękę. - Jestem Morrigan Sherwood. - Po tym geście wsunęła się głębiej na materac i oparła plecami o drewnianą ścianę. - Czyli faktycznie masz zamiar zostać w tym pokoju? Mi jest to, prawdę mówiąc, wszystko jedno, jeśli tylko twoje rzeczy nie będą zalegać na mojej połowie. Ale skoro jesteś taki zawiedziony, to nie będziesz próbował dostać się do kabin chłopaków? - Przekrzywiła głowę w zastanowieniu. Starała się jednocześnie skupić spojrzenie na jego twarzy, ale jak już tak bardzo chciał zaprezentować swoją nagą (i umięśnioną; siatkarze wypadali pod tym względem zazwyczaj bardzo… solidnie) klatkę piersiową, to co miała zrobić? Pruderyjnie zakryć oczy dłonią? - Och, masz na myśli, że ta kwestia też zalicza się do „wszczynania awantur z trenerem Hibasą”?

Morrigan Sherwood

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pią 29 Gru - 0:03
Mógł tego nie potwierdzić słownie, ale sięgający oczu uśmiech na pewno przytaknął na jej niedowierzanie. Żmijami. Może źle postąpił ładując wszystkie uczestniczki obozu do jednego wora, ale czy jego nowa współlokatorka nie zrobiła przed momentem tego samego z nim i resztą chłopaków? Nie byli co najwyżej zwierzęcym gatunkiem społeczności, byle spoconymi facetami, których towarzystwo stanowiłoby taki problem dla biednej dziewczęcej ofiary niesprawiedliwości? Wyolbrzymianie ich słownych utarczek z jakiegoś powodu sprawiało mu satysfakcję. Był skory po prostu przerzucać się z nią sarkazmami tak długo jak długo mieliby na to ochotę - bo to dobrze zabijało czas. Bo normalnie już dawno wchodziłby pod zimny prysznic, a zamiast tego stał na środku pokoju, czując pulsowanie gorąca na ramionach, karku i piersi, słuchał zatrzaskujących się za plecami drzwi i wreszcie podawał dłoń do uścisku, w reakcji na ignorancję ciemnowłosej jedynie unosząc brew. - Warui - potwierdził, ale bez przesadnej, japońskiej dobitności. - Shin'ya byłoby tu zbyt prywatne. Jakbyśmy znali się od lat. - Znów to samo przymrużenie powiek; ten sam ukryty za maseczką grymas rozbawienia. - I lubili. - Aluzyjność wmieszana w ton dawała podstawy do jawnej prowokacji. Koniec końców nie był już przecież do niej bojowo nastawiony. Wstępna irytacja z którą tu przyszedł częściowo znalazła ujście. Nie przyznałby się do tego ani przed Sherwood, ani tym bardziej przed swoim obliczem odbitym w lustrze, ale częściowo było to spowodowane jej sposobem bycia; wyglądem i reakcjami. Brakiem równie negatywnej aury, bo fakt, że podeszła do opryskliwości względnie spokojnie, rozrzedziło atmosferę zamiast zagęszczać. Nieoczekiwanie coś przeskoczyło w mózgu, przestawiło się postrzeganie jej z drażniącej, pretensjonalnej jędzy, z czepiającej się o wszystko feministki podkreślającej podłość męskiej hałastry wobec niewinnych kobiet, na postać przeładowaną pewną dozą aroganckiej obojętności.
Była jak wyzwanie, mur do sforsowania. Na razie tylko oparł rękę o szorstką nawierzchnię ściany, sprawdzał jej jakość, by zorientować się, czy wyprowadzony cios zdołałby zburzyć konstrukcję. I był pełen podziwu dla stabilności jaką wyczuwał, już na tym etapie mogąc założyć, że rozbicie cegieł będzie wymagało od niego większego wysiłku niż początkowo założył.
- Oczywiście, że mam - zamiar cię przetestować. - Zostaję tutaj. W tym pokoju, i w tych kabinach prysznicowych. To chyba nie problem? - Pokręcił głową, krzyżując ramiona na nagiej piersi. Sam siebie grzał; emanował uporczywym ciepłem, od którego najchętniej wyłożyłby się rozgwiazdą na podłodze, odsunął kończyny jak najdalej od korpusu, odgiął głowę, byle pot nie zalęgał się w zgięciu szyi. Miał jednak na tyle sporo samozaparcia, aby nie podawać Sherwood kolejnych argumentów do tezy o prymitywności gorszej płci, choć, jednocześnie, kusiło przeklęcie, aby zachować się złośliwie i dziecinnie.
Bo to zawsze je denerwowało.
A zdenerwowane były zabawne.
- Bieganie do drugiego domku tylko po to, aby wziąć kąpiel, mijałoby się z celem. Zanim bym obrócił z powrotem byłbym znów do czyszczenia. - Ewidentnie serwował jej wymówkę i równie ewidentnie się z tym nie krył. Brzmiał może stosunkowo racjonalnie, ale szczeniackość jaką władował w brzmienie musiała dać Sherwood pełen obraz jego gotowości do dalszych utarczek. Jakby nagle chciał jej udowodnić, że zrobi wszystko
absolutnie wszystko
aby zostać w tym domku. Korzystać z tych łazienek.
I dzielić z nią jeden dach.
- Obawiam się, że wszystkie kwestie zaliczają się do wszczynania awantur z trenerem Hibasą. Jest żywym dowodem na to, że niektórzy przegrywają mecze - dla podkreślenia wyplątał dłoń spod ramienia i machnął nią gdzieś w okolicy rudych włosów - również w swojej głowie. Wam kto się trafił jako opiekun?
Miał iść pod strumień lodowatej wody, aby pozbyć się warstwy bycia idiotą, a zamiast tego ciągnął dalej rozmowę jakby naprawdę był zainteresowany. W złotych ślepiach zamknięto płynną lawę; szkliste tarcze odbijały słoneczne refleksy ilekroć się poruszył. Sam przyglądał się dziewczynie, lustrował jej opartą o ścianę sylwetkę, zahaczył o usta, zarejestrował niecodzienną karnację, skrzyżował spojrzenia. Oglądał wroga, aby go poznać jak najlepiej. Wojny inaczej nie byłby w stanie przechylić na szalę swojego zwycięstwa.
- I właściwie na jakiej dyscyplinie mam ci klaskać w rewanżu?

Warui Shin'ya

Ye Lian and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Morrigan Sherwood

Pon 26 Lut - 16:38
 „(...) Jakbyśmy się znali od lat. I lubili.”
 Wywróciła oczami, ale jednocześnie wymknął się jej uśmiech, gdy i ona wyczuła zmianę w tonie wypowiedzi, czy może raczej całej rozmowy. Chwyciła leżący na poduszce telefon, przelotnie sprawdzając godzinę. Co prawda na dzisiaj nie było już wiele zaplanowane w przebiegu obozu, ale wieczorem miała odbyć się pierwsza kolacja i zaraz po niej jakiś krótki apel kończący dzień i zapowiadający szyk następnego. Na szczęście mieli jeszcze trochę czasu na dalsze zaczepki.
 - Broń boże lubili, oczywiście - odparła z pozornie kamienną twarzą. Zaplotła ramiona pod biustem, obserwując, co teraz chłopak zamierza zrobić, skoro rozpoczął rozbieranie się jak do rosołu. Spodenek też się bezwstydnie pozbędzie? Chociaż może nie, jeśli nie chce narażać się na bezlitosne komentarze dotyczące jego budowy tam na dole - bo by się pewnie pojawiły niezależnie od rzeczywistej wielkości. - No dobra, Warui. Jak chcesz. Ale do mnie, z łaski swojej, mów Morrigan, bo Sherwood brzmi naprawdę dziwnie - powiedziała, choć na wpół i tak spodziewała się, że zignoruje jej prośbę z jakiegoś dziwnego powodu. Przyzwyczaiła się, co prawda, dzięki życiu w Japonii już wiele lat do tego, że ostatecznie mało kto zwracał się do niej po imieniu, nawet po bliższym poznaniu, albo do rzewnych przeprosin, gdy poprzez odmienną kolejność ludzie wybierali jednak „Morrigan” w drodze pomyłki. Gdyby miała wybierać, wolała już ten pierwszy przypadek z dwojga złego.
 - Dla mnie nie problem - powiedziała, wzruszając ramionami. Przynajmniej tak jej się wydawało. W gruncie rzeczy nie chciała dzielić pokoju z nikim nieznajomym, a skoro i tak była skazana na jakiegoś, równie dobrze mógł być nim chłopak. Gdyby próbował jakichś podejrzanych akcji, jest tutaj w zdecydowanej mniejszości, tak? Okej, wyglądał na silnego, ale nawet lew jest w stanie umrzeć, gdy jest zaatakowany przez stado hien. Uśmiechnęła się w myślach na fakt, że przyrównała swoje koleżanki do hien, chociaż jeszcze bardziej rozbawiło ją zestawienie lwa z Waruiem. No cóż… przynajmniej grzywa się zgadzała. Poniekąd. - Nie wiem, co ma do powiedzenia reszta dziewczyn, a też nie znam ich na tyle, żeby sprzedać ci jakąś wskazówkę. Z pewnością dobrym pomysłem będzie powstrzymanie się przed zwracaniem się do nich jak do gadów… ale co ja tam wiem.
 Zauważywszy na pościeli zeszyt z zieloną okładką, wzięła go do ręki i zaczęła się nim wachlować z pewną dozą nonszalancji. Kosmyki ciemnych włosów, które wydostały się z upięcia, umykały przed delikatnym powiewem powietrza. - Ależ oczywiście ma sens to, co mówisz. Zresztą nie wiem, o czym w ogóle dyskutujemy - przecież to twój domek. - Właściwie to, że Shin’ya tu z nimi ugrzązł, jakoś niesamowicie zaczęło ją bawić. Była ciekawa, jakie nastaną konsekwencje tego wszystkiego - bo chyba jakieś muszą? Równie dobrze mogą go stąd eksmitować następnego dnia, szczególnie jeżeli dziewczyna, która trafiła do dormitorium chłopców, zgłosi swoje zażalenie. O ile taka w ogóle była. Równie dobrze to jedynie rudowłosemu mogło tak się… poszczęścić i żadnej innej wybranki los nie wywyższył tak jak jego. Musiała przyznać, że byłaby chyba zawiedziona, gdyby teraz chłopaka stąd wyrzucili. Zaczynała się do niego przekonywać.
 To było całkiem słodkie, że ewidentnie chciał już iść pod ten prysznic, ochłodzić się wreszcie, a nadal podtrzymywał rozmowę.
 - Nasza trenerka, Minami Saori - odpowiedziała po chwili. - Na szczęście daleko jej od tego, o czym mówisz. Stwarza całkiem przyjazną atmosferę wokół się, choć może nieco zbyt kochaną jak na mój gust. - Morrigan zawsze była trochę bardziej szorstka i takie też osoby były bardziej komfortowe, by się z nimi zadawać. - Ale przynajmniej nie robi żadnych problemów, a z tego co widzę, to luksus.
 Przekrzywiła głowę, zauważając, że chłopak bacznie mierzy ją spojrzeniem. Ona z kolei nie uciekała wzrokiem, a wręcz przeciwnie - częstowała go tym samym. Dopiero po kilkunastu sekundach odpowiedziała na jego pytanie.
 - Pływanie. Ale wiesz co, Warui? Idź w końcu pod ten prysznic. - Następnie wykwitł na jej twarzy szeroki uśmiech, chyba pierwszy tak wesoły dzisiaj, ukazujący zęby całkowicie, ponieważ wkrótce też dodała: Bo trochę śmierdzisz.

Morrigan Sherwood

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Czw 21 Mar - 3:06
- Tak, właśnie - potwierdził. Broń boże lubili. Nie wydawało mu się, aby był skory do aż takiego poświęcenia (nawet jeżeli podskórnie już ją lubił), co wyraził odtworzoną reakcją. Podobnie, tak jak ona przed momentem, przewrócił oczami w wyrazie bezsilnej irytacji na najwyższym poziomie, dla lepszego efektu wzdychając z nutą cierpiętnika. Pod maseczką krył się jednak cień uśmiechu; nie wykrzywiał jego ust, bo nawet mimo materiału dostrzegłaby to dzięki przymrużonym ślepiom, ale ścięgna na szyi napięły się, gdy przegryzał dolną wargę, byle tylko powstrzymać się za wszelką cenę.

Spuścił z teatralnego tonu dopiero przy wymianach uprzejmości. Wzrok, który na moment utknął gdzieś w okolicy sufitu, opadł gwałtownie na twarz dziewczyny. Ale do mnie, z łaski swojej... Pokręcił głową. Rude pasma wiły się na krańcach od wszechobecnej wilgoci, nadając mu młodzieńczy, buntowniczy wygląd. - Nie jestem zbyt łaskawy - przyznanie się do tego uwieńczył wzruszeniem barków. Przez ułamek sekundy się jeszcze wahał. Można naiwnie założyć, że próbował powstrzymać naturalne odruchy, dyktowane normami rządzącymi światem. Gdzieś tam czaiła się opcja, że jak przystało na dobrego kolegę zamierzał ściągnąć wodze i odpuścić, bo przecież nie zawsze trzeba było stawać w szranki. Ale nawet jeżeli rzeczywiście podjął walkę to prędko został pokonany. Przechylając odrobinę głowę zdawało się, że ogląda ją pod nowym kątem; bardziej wnikliwie. - Sherwood brzmi naprawdę urokliwie - poprawił z naganą, jedną z dłoni opierając na biodrze, drugą dotykając podbródka. - To w sumie dość zabawne, ale część twojego nazwiska oznacza "drewno", a Mori, skrót od imienia, to las. Pewnie o tym wiedziałaś. - Powątpiewał, ale włożył pełnię wysiłku, aby zabrzmieć jednocześnie szczerze i arogancko. Jak ktoś, kto pragnie w tym samym czasie kogoś pochwalić i ośmieszyć. W źrenicach migotała jednak zaskakująca łagodność. To były oczy kogoś, kto ma ostre kły, kto przypadkiem może zadrasnąć zębami cudzą skórę aż do krwi, ale też kogoś, kto patrzy z dozą bezsensownego, bezpretensjonalnego uwielbienia. Wzrok szczeniaka łaknącego zabawy. - Znak, którym się to zapisuje, wygląda jak trzy choinki, co w sumie serio przypomina las i pewnie gadanie o sosnach jest ostatnią rzeczą, którą mogę cię zaintrygować.

Na krańcu języka miał jakiś głupi żart. Może o konarach. Może o tym, że aktualnie znajdowali się przecież w lesie, a skoro jest wariant, aby w nim być, to dlaczego musi chodzić o mori przez małe M, jeżeli mógłby być w środku opcji przez wielkie? Wszystkie idiotycznie męskie dowcipy przełknął wraz ze śliną, nagle opuszczając rękę i w zamian uderzając jej wierzchem o wnętrze drugiej. Rozległo się ciche plaśnięcie.

- Wiem. Cherry! - Brwi zmarszczyły się w wybitnie intensywnym łączeniu kropek. - Brzmi tak samo jak twoje imię i oznacza wiśnię, to też drzewo. - Odetchnął nagle. - Jestem genialny.

I jakby przypomniał sobie o ich wcześniejszym wątku machnął przegubem, zbywając podjętą kwestię.

- Jasne, nie będę się do nich zwracał jak do gadów. Przynajmniej tak długo, jak długo nie zamierzają zostawiać swoich warstwowych wylinek w każdym obszarze tego przybytku. Nie będę potem łaził i tego zbierał, nie ma też mowy, że to mnie przypadnie cotygodniowe randez vous z pralką. - Był sam, ich była siódemka, miał zatem ewidentną przewagę liczebną. Nie zakładał natomiast, że coś w jego mózgu zaszwankuje; że jedna z zastawek wyskoczy ze swojego miejsca, zacinając płynność myślowego procesu. To było rzeczywiście debilne, że gest tak oszczędny i absolutnie pozbawiony kokieterii podniósł temperaturę jego ciała o kolejne dwa stopnie. Zdał sobie przy okazji sprawę z tego, że bardziej debilną rzeczą musiało okazać się jego nachalnie wgapienie, bo przypatrywał się ze stuprocentową koncentracją zeszytowi z zieloną okładką. Albo raczej - barwionej na kawę z mlekiem dłoni, która się nim wachlowała. Czy może precyzyjniej - skrawkowi odsłoniętej szyi, z której umknęły ciemne kosmyki, zrzucone z ramienia wywołanymi podmuchami.

- Tak, cóż... - odchrząknął taktycznie, mrugając i odwracając spojrzenie gdzieś na ścianę, jakby chciał tylko percepcyjnie zrewidować otoczenie, bo tego od niego wymagano. - Właśnie. Mój domek. To już postanowione.

Sam nie wiedział czy jego dalej bawi sytuacja. Przyszedł tutaj rozwścieczony. Jasne, miał pojęcie, że część negatywizmu to efekt rozmowy z trenerem Hibasą. Frustracja podsycana bezradnością nie zdążyła po prostu zelżeć. Nawet numer wygrawerowany na zawieszce klucza zakorzenił się u brzegu jego podświadomości, spinając smukłą pierś i zbite od ćwiczeń ramiona, bo wydawało się to jakimś kaprysem losu, cholernie niezabawnym przytykiem i ironicznym aktem w spektaklu, w którym nie widziało mu się odgrywanie roli wszelkich nieszczęść. Później doszło całe to zawirowanie, zaraz potem krótka sprzeczka z utyskującą, przymusową współlokatorką, w końcu zdenerwowanie w wyniku problemów, które generowały tylko kolejne problemy, i następne, i jeszcze jedne, ale nagle Shin zdał sobie sprawę, że jego największym kłopotem stało się nie to, że utknął w domku oddalonym o dziesięć minut od kwatery, w której zatrzymała się cała jego drużyna. Nie chodziło nawet o fakt, że przegrał batalię z nauczycielem wychowania fizycznego, który był zawsze napompowany jak nowiutka piłka do siatkówki, ilekroć jakakolwiek istota płci przeciwnej raczyła zjawić się w promieniu jego wilczego, zasapanego jestestwa. Odpychał od siebie to, co atakowało go właśnie wewnętrznie, ale im bardziej próbował sobie zaprzeczyć, tym głębiej wchodziło pod skórę. Jak skarabeusz wpełzało głębiej, przeciskało się wzdłuż nitek żył, szukało najszybszego dojścia do czaszki, między płaty organu, byle tam się zagnieździć i wywołać w nim potworną chorobę.

Nieświadomie podrapał się po nadgarstku, bo właśnie mięśnie ręki pierwsze mu się naprężyły. Nie było tam jednak żadnego niebezpiecznego insekta, choć dreszcz zdążył przemknąć już do łokcia, a stamtąd kierował się dalej - na plecy aż do kręgosłupa i do spoconego karku, do...

- ... wiesz co, Warui?

Oprzytomniał, częściowo. Z lekko uniesioną brwią czekał na puentę, a gdy rozbrzmiała, prychnął głośno, wyrzucając dłonie, jakby wywracał jakiś mebel.

- Daj spokój, Cherry! - stęknął pretensjonalnie. - Dopiero co wspominałaś o byciu miłym i luksusach jakie się z tym wiążą, a teraz mówisz, że śmierdzę? Straszna rozbieżność kwestii. Może wrócimy jednak do stwarzania, no wiesz, przyjaznej atmosfery? - Kiedy ponownie się na niej skoncentrował, był już przynajmniej zaprawiony psychicznie. Przygotowany na ujęcie tego głębokiego spojrzenia i nieoczekiwanego uśmiechu. Na widok ciemniejszej karnacji - kompletnie wyróżniającej się na tle jasnoskórych Japonek. Na sarkazm wpleciony w głoski, szczujący go jak kraniec ostrego kija, ale wydawało mu się (dalej wbrew sobie), że na końcu uczepiono przynętę, na którą zerkał wygłodniale. Miał nieodparte wrażenie, że jeżeli sięgnie podstawionego wabika, poczuje na języku ogłupiającą słodycz. A nie tak działała trucizna żmij?

- Może tobie też przydałoby się zmyć z siebie bycie... - jędzą - terrorystką sympatycznego klimatu, żeby wspaniale nam się ze sobą pomieszkiwało? - Uśmiech znów sięgnął oczu i choć powinien ponownie ugryźć się w wargę, tym razem po to, aby zamknąć gębę dla własnego dobra, było już za późno. Dotarł do niego własny, rozbawiony głos uformowany w zaczepne: możemy to sprawdzić.

Warui Shin'ya

Satō Kisara ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku