koniec sierpnia, 2037 r., 12:05, Uniwersytet Fukkatsu
Studenci weterynarii imprezowali jak nikt inny — a przynajmniej tak sobie mówili, zupełnie jak wszyscy inni studenci z pozostałych kierunków i roczników. Taka przypadłość; trzeba było w jakiś sposób zaznaczyć swoją wyższość i jednym ze sposobów było zwyczajne przechwalanie się. Kto więcej wypił, kto więcej wytrzymał, kto ustał na nogach do samego rana… Można było wymienić kilka tego typu kryteriów oceny, a wszystkie będą absurdalne. Sanari jednak z czystym sumieniem musiał przyznać, że poprzedniego dnia mogli trochę przesadzić… a przynajmniej on mógł.
Na jego obronę — propozycja imprezy była nie do odrzucenia. Był to ostatni dzień wakacji; ostatki wolności przed ponownym podjęciem się tej okropnej harówki, zwanej też studiowaniem. Sani chciałby powiedzieć, że warto tak się męczyć, ale z czasem coraz ciężej przechodziło mu to przez gardło. Zależało mu na zostaniu weterynarzem jak na niewielu kwestiach w jego życiu, lecz nie wszystko układało mu się tak jak powinno. Przemknął z poprzedniego semestru na ten z ledwością, a przyczyniły się do tego dwa czynniki: fart, jako że z jednego testu prowadzący pomylił się przy ocenianiu jego arkusza, dzięki czemu zdał z najniższą możliwą oceną, ale zdał; a także — Seiga, który dołożył mu się do piekielnie drogiego wpisu warunkowego z drugiego przedmiotu, przy którym nie miał już żadnej opcji na zdanie w normalny (czy szczęśliwy) sposób. Studia zatem męczyły go i wysysały z niego resztki chęci do życia (dramatycznie, Sani, dramatycznie…), ale z pewnością nie mógł narzekać na znajomych, jakich poznał w trakcie. Z nimi faktycznie imprezowało się jak z nikim innym.
...wkurwiali też wyjątkowo skutecznie. Sanari siedział właśnie w ich towarzystwie w kafeterii, ściśnięty między ludźmi, bo próbowali zmieścić się w czwórkę na trzyosobowej ławce. Niewątpliwie każdy z nich miał kaca, o ile w ogóle zdążyli wytrzeźwieć, i wspominali głośno minioną noc. Yakushimaru był — zadziwiająco — względnie cicho, umierając sobie w spokoju, lecz otaczające go towarzystwo nie miało zamiaru mu tego ułatwiać.
— Ooo, a pamiętacie, jak do Saniego podeszły w pewnym momencie jakieś trzy laski? Najpierw chyba jedna chciała zacząć zarywać, ale jak go zobaczyły z bliska, to reszta się przyłączyła.
Stół się zaśmiał, a Sanari westchnął ciężko. Znowu to samo? Schował głowę w ramionach.
— I tak najlepsze było to, że Sanari wyglądał, jakby zapomniał swojego języka. Widzieliście jego minę?
— Taaak, biedny nie wiedział, co ze sobą zrobić kompletnie!
— Ej — burknął, podnosząc się ze swojej pozycji zwiniętej krewetki. Spojrzał po nich zirytowany, lecz to, naturalnie, wywołało jeszcze większą salwę śmiechu. — To nieprawda. Po prostu… nie dały mi dojść do słowa.
— Jasne — odpowiedział jeden z chłopaków, przedłużając samogłoski w nieskończoność — bo wcale nie masz zwyczaju wtryniać się ciągle w czyjeś zdanie.
Fair, ale to nie miało znaczenia.
— To nie ma żadnego znaczenia—
— Po prostu nie masz zielonego pojęcia o podrywaniu, nie? Gdyby ludzie sami się do ciebie nie kleili, to byś podpierał ściany na każdej imprezie.
Sanari wywrócił oczami tak bardzo, że aż go zabolały, ale, prawdę mówiąc, trochę się zestresował. Nie sądził, że nie umie, ale z drugiej strony faktycznie nie było to często konieczne. Wyprostował się i splótł ramiona na wysokości klatki piersiowej.
— Pierdolicie i tyle. A ty, Aoki, może po prostu zazdrościsz atencji, co? Możemy już o tym nie—
— To co, zakład? Że ci się nie uda? — Chłopak uśmiechnął się szeroko, dobrze wiedząc, że Sanari na to pójdzie, bo musiał dowieść swojej racji. Cholera, poznali go nieco za dobrze.
— Zakład! — odparł, a jakże, a następnie, wbijając jeszcze głębiej gwóźdź do swojej trumny, dodał: — Wybierz mi kogo tam sobie, kurwa, chcesz.
Nie trzeba chyba wspominać, że wcale nie zachowywali się cicho i dosłownie każdy na stołówce mógł ich usłyszeć? No, bo tak było.
Kimś, „kogo tam chciał” Aoki, okazała się Ejiri Carei. Sanari zestresował się tym faktem jeszcze bardziej, bo nie była mu całkowicie nieznajoma, a teraz już nie było opcji, żeby wycofać się z zakładu. Wydawało mu się, że byłoby łatwiej z kimś zupełnie obcym — nie musiałby się przejmować za bardzo, że jak spartaczy, to ucierpi jego reputacja w oczach tej osoby, albo że jakiś inny wspólny znajomy się o tym dowie. Z Ejiri był z kolei największy problem, bo był pewien, że przyjaźniła się z jego braćmi, którzy na milion procent nie zostawią na nim suchej nitki. Zatem — kompromitacja wśród znajomych czy rodzeństwa? Oczywiście, że nie wybierze w tym przypadku znajomych. Seiya wyśmieje go w każdej sytuacji, nieważne, co zrobi. Seiga zresztą pewnie też. Może troszkę łagodniej.
No nic. Nie wiadomo, ile jeszcze zabawi na tym uniwerku, więc równie dobrze może pójść na całość, prawda?
Wszedł więc pewnym krokiem na salę wykładową, w której wiedział, że dziewczyna będzie. Rzecz jasna — jego nie powinno tu być. To nie był jego kierunek, ani rok, ani nawet budynek, w jakim normalnie by bywał. Koledzy jednak bardzo chcieli zrobić z niego błazna, więc wybrali, że powinien rozpocząć swój podbój od jebanej sali wykładowej historii sztuki.
Zajęcia zaraz miały się zacząć. Gdy wypatrzył w auli znajomą dziewczęcą twarz i z ulgą dostrzegł, że po jednej jej stronie nadal jest miejsce, udał się właśnie tam. Zanim strach wygrałby grę z jego brawurą, zapytał szybko:
— Przepraszam, mógłbym się do ciebie dosiąść?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
- Ejiri Carei.
Tożsamość, wypowiedziana cudzym, nie do końca znanym tonem i gorzka kpina sącząca się z chłopięcych ust, zadziałała na artystkę, jak piekący policzek, wymierzony za przyłapany grzech. I proporcjonalnie równie do skojarzenia, lica czarnowłosej zalały się gorącem bolesnego wstydu. Smukłe, niemal zwyczajowo umazane grafitem ołówka, palce, zamarły nad stawianą kreską niedokończonego rysunku. Rysik zakołysał się nerwowo, finalnie wysuwając się z opuszków. Spadł na stolik i potoczył się niezatrzymany aż na kraniec blatu, by z cichym trzaskiem, uderzyć gdzieś na podłogę, obok butów Carei.
Dziewczyna, pochyliła się gwałtownie, zahaczając czołem o stół, by z tamowanym syknięciem, zgarnąć zgubę, potem szkicownik i torbę, by wysunąć się z miejsca i umknąć z kafeterii, nim ktokolwiek zrozumie, lub zauważy, że dziewczyna z zakładu, słyszała wszystko i właśnie, z cisnącymi się do oczu łzami, zniknąć z pola widzenia wszystkim zainteresowanym. I nie. Niosła za sobą wrażenie ciężaru, co płaszczem rozsypanej czerni, jak burza, sunęła cieniem za drobną sylwetką uciekającej artystki.
Zatrzymała się gdzieś na dziedzińcu, płytko oddychając dusznym powietrzem. W uszach wciąż brzmiało echo rozmowy, a jej z każdym wspomnianym wyrazem, robiło się bardziej słabo. Palce ściśnięte zbyt mocno na szkicowniku zbielały, ale spojrzenie w górę, zakończyło się ciężkim westchnieniem. Ławka, pod jednym z drzew, wyjątkowo pusta, stała się celem, by odetchnąć i dokończyć rysunek, który tak nagle przerwała. Z białej wcześniej kartki, spoglądała na nią znajoma para różnobarwnych źrenic i jasność zmęczonego uśmiechu, który uchwyciła, gdy niezauważona dla wybranego modela, pojawiła się w kafeterii. Na swoje szczęście i nieszczęście. Mogła mieć tylko niegasnącą nadzieję, że usłyszany plan, nie zostanie zrealizowany, odejmując plotkarskiej uwagi i własnego strachu.
- To... Yakushimaru z Weterynarii, tak? - zawstydzony, dziewczęcy głos kazał czarnowłosej unieść zaskoczone spojrzenie ku zarumienionym licom pierwszorocznej jasnowłosej - czy... jest szansa, że mogłaby wziąć ten szkic? - a Carei była na tyle rozkojarzona i wciąż poruszona, że na wargach utkał się lekki uśmiech pytania - Lubisz go... prawda? - rozlewający się na policzkach szkarłat, służył za pewną odpowiedź. Czy chłopak wiedział, jakie pole rażenia miał wśród uczelnianych dziewcząt? Być może, nawet nie tylko wśród dziewcząt.
Minęło sporo czasu, by krótki, zasłyszany epizod rozmył się nieco w pamięci wrażeń oddając artystce przestrzeń na zwyczajowe natchnienie. I tym zajęła się w auli wykładowej, znajdując sobie miejsce bezpieczna dla kilka kartek, zapełnionych szkicami na przyszłe zajęcia. Wykład z historii sztuki, zbierał wszystkie grupy i specjalizacje, dlatego - mogła czuć się bardziej anonimowa, nawet jeśli każdy zapewne z zebranych mógł ją już rozpoznawać. Z ciepłym, chociaż nieobecnym uśmiechem, witała grupę osób, która usiadła niedaleko, pozostawiając jej jednak przestrzeń, na rozłożone notatki i przyrządy, z którymi nikt z artystycznego raczej się nie rozstawał.
Spleciony w luźny warkocz włosy, opadły na ramię, gdy chyliła głowę nad kratką literek, 0oczekujacych wypełnienia, gdy na sali, pojawić się miał prowadzący zajęcia profesor. Miękka obecność nowego towarzysza na sali, nawet by jej nie zdziwiła, gdyby nie fakt, że to przy niej zatrzymała się męska sylwetka. Padający na wykładową ławkę cień i towarzyszący mu głos, na moment zamroził oddech, który wstrzymała dokładnie w momencie, gdy uniosła kawową czerń źrenic, na te chłopięce. Ciepło, pognało przez szyję, gdy wypuszczała skumulowaną emocje wraz z oddechem
- Nie mam tu żadnej rezerwacji - odezwała się po chwili, nieco ciszej i wciąż z łagodnością uśmiechu, który wierzył, ze Sanari pojawił się tu z zupełnie innego powodu, niż bijące wrzaskliwym alarmem - wspomnienie. Spięła ramiona, przesuwając się nieco w drugą stronę, jakby w ogóle mogą zrobić więcej miejsca. Nie mogła - Masz... dodatkowe zajęcia? Nie widziałam cię tutaj jeszcze - zapytała nieśmiało, dźwięcznie unikając nawet wymówienia nazwiska, bardziej przejęta, opadając w końcu wzrokiem na własne dłonie, potem w stronę ogromnego ekranu, na którym zazwyczaj wyświetlano im prezentacje, chociaż teraz, ziała pustką. Palce oplotły się wokół jednej z przewracanych niezręcznie stronicą szkicownika, być może w mimowolnej próbie założenia, że powinna była sobie - wyjątkowo - odpuścić kierunkowe zajęcia. I zniknąć z pola widzenia, zanim dowie się prawdy. A przynajmniej, tej prawdy przy wpatrzonych w nią z zainteresowaniem ślepi. Niekoniecznie chcianym.
Przymknęła powieki, w ciszy własnego oddechu czekając, aż wzbierający wstyd opuści język. I będzie mogła odetchnąć z ulgą, gdy czarny, chichoczący złośliwie scenariusz, spotka się z fiaskiem. Mimowolnie, wsunęła dłoń na ramię, w jednoczesnej próbie podciągnięcia materiału czarnej bluzki, co nieudanie "zakryć" się przed nieuchronną katastrofą. Podobno, nadzieja była matką głupich. Być może tez wytrwałych, podsuwając w bladych dłoniach jeszcze jedną szansę. Ostatnią. Potem, nie mogła ręczyć za nic. A na pewno nie za gniew, który niepostrzeżenie, czaił się tuż obok pieklącego się wstydu. I oczekiwania. I wydartego z warg szeptu.
- Nie powinno cię tu być.
Tożsamość, wypowiedziana cudzym, nie do końca znanym tonem i gorzka kpina sącząca się z chłopięcych ust, zadziałała na artystkę, jak piekący policzek, wymierzony za przyłapany grzech. I proporcjonalnie równie do skojarzenia, lica czarnowłosej zalały się gorącem bolesnego wstydu. Smukłe, niemal zwyczajowo umazane grafitem ołówka, palce, zamarły nad stawianą kreską niedokończonego rysunku. Rysik zakołysał się nerwowo, finalnie wysuwając się z opuszków. Spadł na stolik i potoczył się niezatrzymany aż na kraniec blatu, by z cichym trzaskiem, uderzyć gdzieś na podłogę, obok butów Carei.
Dziewczyna, pochyliła się gwałtownie, zahaczając czołem o stół, by z tamowanym syknięciem, zgarnąć zgubę, potem szkicownik i torbę, by wysunąć się z miejsca i umknąć z kafeterii, nim ktokolwiek zrozumie, lub zauważy, że dziewczyna z zakładu, słyszała wszystko i właśnie, z cisnącymi się do oczu łzami, zniknąć z pola widzenia wszystkim zainteresowanym. I nie. Niosła za sobą wrażenie ciężaru, co płaszczem rozsypanej czerni, jak burza, sunęła cieniem za drobną sylwetką uciekającej artystki.
Zatrzymała się gdzieś na dziedzińcu, płytko oddychając dusznym powietrzem. W uszach wciąż brzmiało echo rozmowy, a jej z każdym wspomnianym wyrazem, robiło się bardziej słabo. Palce ściśnięte zbyt mocno na szkicowniku zbielały, ale spojrzenie w górę, zakończyło się ciężkim westchnieniem. Ławka, pod jednym z drzew, wyjątkowo pusta, stała się celem, by odetchnąć i dokończyć rysunek, który tak nagle przerwała. Z białej wcześniej kartki, spoglądała na nią znajoma para różnobarwnych źrenic i jasność zmęczonego uśmiechu, który uchwyciła, gdy niezauważona dla wybranego modela, pojawiła się w kafeterii. Na swoje szczęście i nieszczęście. Mogła mieć tylko niegasnącą nadzieję, że usłyszany plan, nie zostanie zrealizowany, odejmując plotkarskiej uwagi i własnego strachu.
- To... Yakushimaru z Weterynarii, tak? - zawstydzony, dziewczęcy głos kazał czarnowłosej unieść zaskoczone spojrzenie ku zarumienionym licom pierwszorocznej jasnowłosej - czy... jest szansa, że mogłaby wziąć ten szkic? - a Carei była na tyle rozkojarzona i wciąż poruszona, że na wargach utkał się lekki uśmiech pytania - Lubisz go... prawda? - rozlewający się na policzkach szkarłat, służył za pewną odpowiedź. Czy chłopak wiedział, jakie pole rażenia miał wśród uczelnianych dziewcząt? Być może, nawet nie tylko wśród dziewcząt.
Minęło sporo czasu, by krótki, zasłyszany epizod rozmył się nieco w pamięci wrażeń oddając artystce przestrzeń na zwyczajowe natchnienie. I tym zajęła się w auli wykładowej, znajdując sobie miejsce bezpieczna dla kilka kartek, zapełnionych szkicami na przyszłe zajęcia. Wykład z historii sztuki, zbierał wszystkie grupy i specjalizacje, dlatego - mogła czuć się bardziej anonimowa, nawet jeśli każdy zapewne z zebranych mógł ją już rozpoznawać. Z ciepłym, chociaż nieobecnym uśmiechem, witała grupę osób, która usiadła niedaleko, pozostawiając jej jednak przestrzeń, na rozłożone notatki i przyrządy, z którymi nikt z artystycznego raczej się nie rozstawał.
Spleciony w luźny warkocz włosy, opadły na ramię, gdy chyliła głowę nad kratką literek, 0oczekujacych wypełnienia, gdy na sali, pojawić się miał prowadzący zajęcia profesor. Miękka obecność nowego towarzysza na sali, nawet by jej nie zdziwiła, gdyby nie fakt, że to przy niej zatrzymała się męska sylwetka. Padający na wykładową ławkę cień i towarzyszący mu głos, na moment zamroził oddech, który wstrzymała dokładnie w momencie, gdy uniosła kawową czerń źrenic, na te chłopięce. Ciepło, pognało przez szyję, gdy wypuszczała skumulowaną emocje wraz z oddechem
- Nie mam tu żadnej rezerwacji - odezwała się po chwili, nieco ciszej i wciąż z łagodnością uśmiechu, który wierzył, ze Sanari pojawił się tu z zupełnie innego powodu, niż bijące wrzaskliwym alarmem - wspomnienie. Spięła ramiona, przesuwając się nieco w drugą stronę, jakby w ogóle mogą zrobić więcej miejsca. Nie mogła - Masz... dodatkowe zajęcia? Nie widziałam cię tutaj jeszcze - zapytała nieśmiało, dźwięcznie unikając nawet wymówienia nazwiska, bardziej przejęta, opadając w końcu wzrokiem na własne dłonie, potem w stronę ogromnego ekranu, na którym zazwyczaj wyświetlano im prezentacje, chociaż teraz, ziała pustką. Palce oplotły się wokół jednej z przewracanych niezręcznie stronicą szkicownika, być może w mimowolnej próbie założenia, że powinna była sobie - wyjątkowo - odpuścić kierunkowe zajęcia. I zniknąć z pola widzenia, zanim dowie się prawdy. A przynajmniej, tej prawdy przy wpatrzonych w nią z zainteresowaniem ślepi. Niekoniecznie chcianym.
Przymknęła powieki, w ciszy własnego oddechu czekając, aż wzbierający wstyd opuści język. I będzie mogła odetchnąć z ulgą, gdy czarny, chichoczący złośliwie scenariusz, spotka się z fiaskiem. Mimowolnie, wsunęła dłoń na ramię, w jednoczesnej próbie podciągnięcia materiału czarnej bluzki, co nieudanie "zakryć" się przed nieuchronną katastrofą. Podobno, nadzieja była matką głupich. Być może tez wytrwałych, podsuwając w bladych dłoniach jeszcze jedną szansę. Ostatnią. Potem, nie mogła ręczyć za nic. A na pewno nie za gniew, który niepostrzeżenie, czaił się tuż obok pieklącego się wstydu. I oczekiwania. I wydartego z warg szeptu.
- Nie powinno cię tu być.
Blood beneath the snow
Yakushimaru Sanari ubóstwia ten post.
Uśmiechnął się do niej lekko, skupiając jedynie na jej cichych słowach. Czuł, że z każdą minutą wzbudza coraz większą uwagę - ludzie najwidoczniej powoli wychwytywali, że był tu intruzem. Uginał się trochę pod ciężarem ich spojrzeń, mimo że - w kontraście - wyprostował ramiona, jakby w przekornej odwadze. Rzucił kątem oka po raz ostatni, z niejako tęskną iskierką w oku, na drzwi sali, które już zamykały się za ostatnim studentem jakby w zwolnionym tempie. Absurdalnie odczuwał, że wraz z ich trzaskiem zapieczętowana została jego porażka. Westchnął wreszcie w duchu i po chwili rozłożył siedzisko (z obiciem, wow, tego w ich sali zdecydowanie nie było), aby wsunąć się na wolne miejsce obok dziewczyny.
- No wiesz, w teorii każdy może przyjść na wykład jako wolny słuchacz - odparł, dając sobie jeszcze chwilę, zanim konkretnie jej odpowie. Od czasu zapadnięcia zakładu myślał już milion razy o tym, co mogło się wydarzyć podczas ich konfrontacji oraz o tym, co miałby jej powiedzieć - jak to on, wiecznie analizujący w nadmiarze każdy aspekt swojego życia. Zdjął przewieszoną przez klatkę piersiową torbę wypełnioną książkami i zeszytami. Jako że siedział zaraz przy schodach, mógł zawiesić ją na swoim oparciu, a nie kłaść na ziemi. Gdy wreszcie się komfortowo ulokował, zerknął znowu na Ejiri. - Ale. Muszę niedługo wybrać kurs fakultatywny i pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie najpierw sprawdzić, czego mogę się spodziewać.
To nawet niespecjalnie było kłamstwo. Naprawdę miał zamiar w ten sposób odwiedzić parę wykładowców, ale nie mógł bez zmrużenia oka przyznać, że akurat historia sztuki była jego pierwszym wyborem. Czy nawet… dziesiątym. Tego jednak nie chciał mówić Carei, przynajmniej na razie. Choć z tyłu głowy był świadom, że zatajanie prawdy stało bardzo, bardzo blisko bezpośredniego kłamania, to była chyba najlepsza opcja, jaką mógł powiedzieć bez bezpośredniego przyznania się, że przyszedł tu z jej powodu.
Mimowolnie zaczęły narastać w nim dyskomfort i wyrzuty sumienia. A nawet nic jeszcze nie zrobił! Powinien był wykorzystać ten impuls do wycofania się - a jednak, niestety, zignorował go. Brnął dalej, całkowicie nieświadomy, że Carei spodziewała się po nim najgorszego.
Łokieć oparł na stoliku przed sobą, a na zwiniętej w pięść dłoni ułożył podbródek, ujmując ciemnowłosą wzrokiem w kontemplacji. Profesor jeszcze nie uraczył ich swoją obecnością, więc postanowił wykorzystać każdą chwilę na podłapanie kontaktu. - Mam wrażenie, że nigdy jeszcze ze sobą nie rozmawialiśmy, mimo że przecież się znamy - rzekł po chwili. Chociaż zdarzało się to dość sporadycznie, mógł przysiąc, że od kiedy zaczął studiować na Uniwersytecie Fukkatsu, widział Ejiri na paru imprezach, gdzie byli także jego bracia. Zawsze zdawała się przyciągać uwagę swoją obecnością, być może dlatego, że rzadko decydowała się uczęszczać na takie spotkania - przynajmniej to był w stanie wtedy wywnioskować. Teraz nie był już pewien, czy bezpośrednio ktoś ich sobie przedstawił, czy po prostu… zostało mu powiedziane, że to ona. - W każdym razie, tym razem oficjalnie, jestem Sanari.
Uśmiechnął się, nieco zakłopotany. Nie potrafił do końca ukryć - pomimo swojej powierzchownej pewności siebie - że nie za często w taki sposób zagadywał ludzi. W końcu przecież jego znajomi mieli rację - nie był najlepszy w celowym oczarowywaniu innych, czy się do tego chciał przyznać, czy nie. Przełamanie się, wyjście spoza swojej strefy komfortu kosztowało go całkiem sporo wysiłku.
- Jesteś w stanie coś mi powiedzieć o tych zajęciach? Ciekawe czy tylko znośne? Prowadzący to chodzący koszmar? - zagadnął wkrótce. Nie wykluczał nawet całkowicie opcji, że przedmiot może szczerze mu się spodobać. No bo kto wie? Jeśli tylko profesor nie będzie wymagał na zaliczenie nie wiadomo czego, to czemu nie?
W oczekiwaniu na jej opinię, zdecydował się przestudiować lepiej jej twarz. Kojarzył ją na tyle, że nie pomyliłby jej z żadną inną osobą, ale z pewnością nie miał sposobności, by dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Delikatną twarz otulały ciemne, proste włosy - mimo że spięte w warkocz, było widać, że są bardzo długie. Te, jak i oczy w kolorze ciemnej czekolady i niezwykle blada cera, sprawiały, że idealnie wręcz wpasowywała się w najbardziej pożądany tutaj kanon piękna, przypominając lalkę, którą na wystawie za szklaną gablotą chwalił się dumny lalkarz. Musiał przyznać, że była bardzo ładna; piękna wręcz, w delikatny i jednocześnie elegancki sposób. Gdyby nie kojarzył ją z ciepłym usposobieniem, przez opinię jego braci, uznałby, że piękność ta była raczej chłodna. Nie chciał jednak wgapiać się w nią tak natarczywie, więc spuścił wzrok. Wtedy też dostrzegł coś, przez co wrażenie „zimna” zmiękło jeszcze bardziej i na co uśmiechnął się, unosząc jeden kącik ust.
Szara, niewielka - ale wciąż dobrze dostrzegalna z powodu tak jasnego płótna - smuga grafitu, dumnie znacząca szczękę dziewczyny.
- No wiesz, w teorii każdy może przyjść na wykład jako wolny słuchacz - odparł, dając sobie jeszcze chwilę, zanim konkretnie jej odpowie. Od czasu zapadnięcia zakładu myślał już milion razy o tym, co mogło się wydarzyć podczas ich konfrontacji oraz o tym, co miałby jej powiedzieć - jak to on, wiecznie analizujący w nadmiarze każdy aspekt swojego życia. Zdjął przewieszoną przez klatkę piersiową torbę wypełnioną książkami i zeszytami. Jako że siedział zaraz przy schodach, mógł zawiesić ją na swoim oparciu, a nie kłaść na ziemi. Gdy wreszcie się komfortowo ulokował, zerknął znowu na Ejiri. - Ale. Muszę niedługo wybrać kurs fakultatywny i pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie najpierw sprawdzić, czego mogę się spodziewać.
To nawet niespecjalnie było kłamstwo. Naprawdę miał zamiar w ten sposób odwiedzić parę wykładowców, ale nie mógł bez zmrużenia oka przyznać, że akurat historia sztuki była jego pierwszym wyborem. Czy nawet… dziesiątym. Tego jednak nie chciał mówić Carei, przynajmniej na razie. Choć z tyłu głowy był świadom, że zatajanie prawdy stało bardzo, bardzo blisko bezpośredniego kłamania, to była chyba najlepsza opcja, jaką mógł powiedzieć bez bezpośredniego przyznania się, że przyszedł tu z jej powodu.
Mimowolnie zaczęły narastać w nim dyskomfort i wyrzuty sumienia. A nawet nic jeszcze nie zrobił! Powinien był wykorzystać ten impuls do wycofania się - a jednak, niestety, zignorował go. Brnął dalej, całkowicie nieświadomy, że Carei spodziewała się po nim najgorszego.
Łokieć oparł na stoliku przed sobą, a na zwiniętej w pięść dłoni ułożył podbródek, ujmując ciemnowłosą wzrokiem w kontemplacji. Profesor jeszcze nie uraczył ich swoją obecnością, więc postanowił wykorzystać każdą chwilę na podłapanie kontaktu. - Mam wrażenie, że nigdy jeszcze ze sobą nie rozmawialiśmy, mimo że przecież się znamy - rzekł po chwili. Chociaż zdarzało się to dość sporadycznie, mógł przysiąc, że od kiedy zaczął studiować na Uniwersytecie Fukkatsu, widział Ejiri na paru imprezach, gdzie byli także jego bracia. Zawsze zdawała się przyciągać uwagę swoją obecnością, być może dlatego, że rzadko decydowała się uczęszczać na takie spotkania - przynajmniej to był w stanie wtedy wywnioskować. Teraz nie był już pewien, czy bezpośrednio ktoś ich sobie przedstawił, czy po prostu… zostało mu powiedziane, że to ona. - W każdym razie, tym razem oficjalnie, jestem Sanari.
Uśmiechnął się, nieco zakłopotany. Nie potrafił do końca ukryć - pomimo swojej powierzchownej pewności siebie - że nie za często w taki sposób zagadywał ludzi. W końcu przecież jego znajomi mieli rację - nie był najlepszy w celowym oczarowywaniu innych, czy się do tego chciał przyznać, czy nie. Przełamanie się, wyjście spoza swojej strefy komfortu kosztowało go całkiem sporo wysiłku.
- Jesteś w stanie coś mi powiedzieć o tych zajęciach? Ciekawe czy tylko znośne? Prowadzący to chodzący koszmar? - zagadnął wkrótce. Nie wykluczał nawet całkowicie opcji, że przedmiot może szczerze mu się spodobać. No bo kto wie? Jeśli tylko profesor nie będzie wymagał na zaliczenie nie wiadomo czego, to czemu nie?
W oczekiwaniu na jej opinię, zdecydował się przestudiować lepiej jej twarz. Kojarzył ją na tyle, że nie pomyliłby jej z żadną inną osobą, ale z pewnością nie miał sposobności, by dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Delikatną twarz otulały ciemne, proste włosy - mimo że spięte w warkocz, było widać, że są bardzo długie. Te, jak i oczy w kolorze ciemnej czekolady i niezwykle blada cera, sprawiały, że idealnie wręcz wpasowywała się w najbardziej pożądany tutaj kanon piękna, przypominając lalkę, którą na wystawie za szklaną gablotą chwalił się dumny lalkarz. Musiał przyznać, że była bardzo ładna; piękna wręcz, w delikatny i jednocześnie elegancki sposób. Gdyby nie kojarzył ją z ciepłym usposobieniem, przez opinię jego braci, uznałby, że piękność ta była raczej chłodna. Nie chciał jednak wgapiać się w nią tak natarczywie, więc spuścił wzrok. Wtedy też dostrzegł coś, przez co wrażenie „zimna” zmiękło jeszcze bardziej i na co uśmiechnął się, unosząc jeden kącik ust.
Szara, niewielka - ale wciąż dobrze dostrzegalna z powodu tak jasnego płótna - smuga grafitu, dumnie znacząca szczękę dziewczyny.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Odwrotnie do otoczenia, i coraz większej liczby spojrzeń warzących nową obecność, Carei starała się unikać wzroku chłopaka. Spoglądała coraz bardziej spłoszona tylko wtedy, gdy angażował ją rozmową. Pozostałą część rozproszonej uwagi, rozpaczliwie wręcz starała się ulokować na przymkniętym szkicowniku, na zapisanych kartkach i nieco porysowanej (prawdopodobnie od całkiem zgrabnych ukłuć cyrkla) powierzchni bratu ławki. Dłonie, niespokojnie układała to bezpośrednio przed sobą, to na kolana, to sięgając odsłoniętego ramienia. Jakby cokolwiek z gestów miało ją jakoś osłonić. Coraz silniej odczuwała napięcie, rysujące się szumiącą pod skórą krwią i uporczywym pulsowaniu w skroniach.
Tak bardzo chciała się mylić. Ale wspomnienie wibrowało, jak bijące na alarm dzwony, nie dając szansy na wyparcie. Nawet uśmiech, któremu być może mogła zaufać, chylił się w nieodgadnionym, zakrytym przed nią znaczeniem. Być może, naprawdę powinna być bardziej naiwna, oszczędzając sobie niepotrzebnego strachu. Albo, bardziej pewną, by ukrócić scenerię, jeszcze zanim miała szansę się rozpocząć. Ale drzwi - rzeczywiście kliknęły zamknięciem, paradoksalnie, serwując obojgu podobne wrażenia straconej szansy.
- Ale mówimy o praktyce, prawda? - warzyła siły, by odpowiadać szybko, poświęcając minimalną ilość uwagi. Mimo to, kołatanie w piersi nie dawało ku temu szansy, nie, kiedy wciąż wciągał ją stawianymi pytaniami w odpowiedzi. Walczyła z próbą bycia nieuprzejmą, ale coś i tak burzyło się w niej, tamując skrzące się, wciąż cicho, emocje - i co sprawiło, że akurat ...ten kierunek był twoim pierwszym pomysłem? - zawahała się, ściszając głos, opuszczając wzrok. Nie czuła się dobrze w uwagą, jaką poświęcał jej nie tylko Sanari, ale spora już część obserwujących ich studentów - nie widzę większych powiązań... z weterynarią - odetchnęła cicho, przygryzające i skubiąc kącik malowanych błyszczykiem ust. przymknęła oczy, chcąc na moment oderwać obraz, od wierzgających niespokojnością myśli. Ta sama przystojna twarz, na którą zwróciła wcześniej uwagę, wołając o natchnieniową uwagę, o wydobycie kształtu ze szkicownikowej bieli, teraz sprawiała jej ból.
Uchyliła powieki, dopiero na powracający ku niej głos. Samą tonacją, tak przyjemną w brzmieniu, zdawał się łaskotać zmysły, wbrew podpowiedziom logiki, pociągając i jej odpowiedź oraz niespokojne spojrzenie ciemnych ślepi.
- Trochę łatwiej rozmawiać na przerwach - zaczęła czując jak w głosie narasta zaczepna iskra, jak odpalony granat z opóźnionym zapłonem, gotowy do wybuchu, gdy odliczy się kilka właściwych sekund - zazwyczaj towarzyszą ci znajomi - dodała, intuicyjnie, chcąc naprowadzi jasnowłosego na moralny trop uczynku, jaki chciał popełnić, ale znowu kontynuowała łagodniej, łapiąc się na własnym błędzie - a w towarzystwie braci rzadko cię widziałam - Uniosła ścierpniętą od zacisku dłoń, której drobną piąstkę zwijała na udzie. Rozprostowała jednak paliczki, chcąc uspokoić targającą nią nerwowość. Blady uśmiech, nieco jaśniejszy niż powinien, przysłonił na moment gęstość otulającej ich atmosfery. Artystka miała wrażenie, że powietrze robi się lepkie przy każdym wdechu, paradoksalnie, osiadając na języku suchością, której nie dało się przełknąć. W uszach szumiało jej odległe tykanie zegara i z jakimś utęsknieniem czekała na pojawienie się prowadzącego wykład profesora. Jak na złość, sala wciąż była go pozbawiona, przedłużając moment spotkania ze spokojem - Ejiri - nie czuła się na siłach, by oddać konwenansom zadość i przedstawić się imieniem. Chłód oplótł krtań, nadłamując jej pewność. Nawet teraz, rozdarta, potrafiła przyznać, jak urokliwy potrafił być chłopak. Z uśmiechem, który prawdopodobnie topił wahania rozanielonych dziewcząt, które na warsztat plotek wzięły właśnie najmłodszego z Yakusihimarów.
- W-wymagający - potknęła się w słowie, ten jeden raz pozostając w ujęciu dwubarwnych źrenic dłużej. Niepotrzebnie - profesor jest wymagający. I większość materiału to czysta pamięciówka. Nikt... dobrowolnie nie bierze z tego fakultetu - zdradziła zgodnie z prawdą. Znajdowali się amatorzy, ale każdy należał do wydziału artystycznego. I zazwyczaj, potrzebował zaliczyć przedmiot dla konkretnej specjalizacji - naprawdę, nie powinieneś tu być - wiedziała, że jej się przygląda. Nie musiała patrzeć. Czułą jak łaskotanie śledzącego ją wzroku, obejmuje jej lico. Skrada się, jakby chciało zajrzeć za wystawiane napiętą postawą granice. Niemal odetchnęła, orientując, że wstrzymała oddech, gdy w końcu opuścił wzrok. Znacząc finał kolejnym, zaczepnie szelmowskim uśmiechem. W roztargnieniu potarła nadgarstkiem ołówek, który przeturlał się bliżej Sanariego. Chcąc uchronić przed upadkiem i prawdopodobnie lądowania gdzieś na kolanach chłopaka, gwałtownie pochyliła się nad ławką, starając się chwycić niesforny rysik. Jednocześnie, niemal trącając łokcia, na którym wspierał się Yakushimaru. Na bladość policzków, zaczynając od szyi, wpełzało niebezpieczne gorąco wstydu, z którym zbyt często przychodziło jej się mierzyć.
Z jednego nieszczęścia, miała przeskoczyć w drugie, samej, naprowadzając nieuchronność losu, którego tak się obawiała.
Nie rób tego.
@Yakushimaru Sanari
Tak bardzo chciała się mylić. Ale wspomnienie wibrowało, jak bijące na alarm dzwony, nie dając szansy na wyparcie. Nawet uśmiech, któremu być może mogła zaufać, chylił się w nieodgadnionym, zakrytym przed nią znaczeniem. Być może, naprawdę powinna być bardziej naiwna, oszczędzając sobie niepotrzebnego strachu. Albo, bardziej pewną, by ukrócić scenerię, jeszcze zanim miała szansę się rozpocząć. Ale drzwi - rzeczywiście kliknęły zamknięciem, paradoksalnie, serwując obojgu podobne wrażenia straconej szansy.
- Ale mówimy o praktyce, prawda? - warzyła siły, by odpowiadać szybko, poświęcając minimalną ilość uwagi. Mimo to, kołatanie w piersi nie dawało ku temu szansy, nie, kiedy wciąż wciągał ją stawianymi pytaniami w odpowiedzi. Walczyła z próbą bycia nieuprzejmą, ale coś i tak burzyło się w niej, tamując skrzące się, wciąż cicho, emocje - i co sprawiło, że akurat ...ten kierunek był twoim pierwszym pomysłem? - zawahała się, ściszając głos, opuszczając wzrok. Nie czuła się dobrze w uwagą, jaką poświęcał jej nie tylko Sanari, ale spora już część obserwujących ich studentów - nie widzę większych powiązań... z weterynarią - odetchnęła cicho, przygryzające i skubiąc kącik malowanych błyszczykiem ust. przymknęła oczy, chcąc na moment oderwać obraz, od wierzgających niespokojnością myśli. Ta sama przystojna twarz, na którą zwróciła wcześniej uwagę, wołając o natchnieniową uwagę, o wydobycie kształtu ze szkicownikowej bieli, teraz sprawiała jej ból.
Uchyliła powieki, dopiero na powracający ku niej głos. Samą tonacją, tak przyjemną w brzmieniu, zdawał się łaskotać zmysły, wbrew podpowiedziom logiki, pociągając i jej odpowiedź oraz niespokojne spojrzenie ciemnych ślepi.
- Trochę łatwiej rozmawiać na przerwach - zaczęła czując jak w głosie narasta zaczepna iskra, jak odpalony granat z opóźnionym zapłonem, gotowy do wybuchu, gdy odliczy się kilka właściwych sekund - zazwyczaj towarzyszą ci znajomi - dodała, intuicyjnie, chcąc naprowadzi jasnowłosego na moralny trop uczynku, jaki chciał popełnić, ale znowu kontynuowała łagodniej, łapiąc się na własnym błędzie - a w towarzystwie braci rzadko cię widziałam - Uniosła ścierpniętą od zacisku dłoń, której drobną piąstkę zwijała na udzie. Rozprostowała jednak paliczki, chcąc uspokoić targającą nią nerwowość. Blady uśmiech, nieco jaśniejszy niż powinien, przysłonił na moment gęstość otulającej ich atmosfery. Artystka miała wrażenie, że powietrze robi się lepkie przy każdym wdechu, paradoksalnie, osiadając na języku suchością, której nie dało się przełknąć. W uszach szumiało jej odległe tykanie zegara i z jakimś utęsknieniem czekała na pojawienie się prowadzącego wykład profesora. Jak na złość, sala wciąż była go pozbawiona, przedłużając moment spotkania ze spokojem - Ejiri - nie czuła się na siłach, by oddać konwenansom zadość i przedstawić się imieniem. Chłód oplótł krtań, nadłamując jej pewność. Nawet teraz, rozdarta, potrafiła przyznać, jak urokliwy potrafił być chłopak. Z uśmiechem, który prawdopodobnie topił wahania rozanielonych dziewcząt, które na warsztat plotek wzięły właśnie najmłodszego z Yakusihimarów.
- W-wymagający - potknęła się w słowie, ten jeden raz pozostając w ujęciu dwubarwnych źrenic dłużej. Niepotrzebnie - profesor jest wymagający. I większość materiału to czysta pamięciówka. Nikt... dobrowolnie nie bierze z tego fakultetu - zdradziła zgodnie z prawdą. Znajdowali się amatorzy, ale każdy należał do wydziału artystycznego. I zazwyczaj, potrzebował zaliczyć przedmiot dla konkretnej specjalizacji - naprawdę, nie powinieneś tu być - wiedziała, że jej się przygląda. Nie musiała patrzeć. Czułą jak łaskotanie śledzącego ją wzroku, obejmuje jej lico. Skrada się, jakby chciało zajrzeć za wystawiane napiętą postawą granice. Niemal odetchnęła, orientując, że wstrzymała oddech, gdy w końcu opuścił wzrok. Znacząc finał kolejnym, zaczepnie szelmowskim uśmiechem. W roztargnieniu potarła nadgarstkiem ołówek, który przeturlał się bliżej Sanariego. Chcąc uchronić przed upadkiem i prawdopodobnie lądowania gdzieś na kolanach chłopaka, gwałtownie pochyliła się nad ławką, starając się chwycić niesforny rysik. Jednocześnie, niemal trącając łokcia, na którym wspierał się Yakushimaru. Na bladość policzków, zaczynając od szyi, wpełzało niebezpieczne gorąco wstydu, z którym zbyt często przychodziło jej się mierzyć.
Z jednego nieszczęścia, miała przeskoczyć w drugie, samej, naprowadzając nieuchronność losu, którego tak się obawiała.
Nie rób tego.
@Yakushimaru Sanari
Blood beneath the snow
Yakushimaru Sanari ubóstwia ten post.
maj 2038 roku