Ejiri Carei x Arihyoshi Hotaru
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Arihyoshi Hotaru

Czw 2 Lis - 22:59
- Przepraszam.
Słowa doszczętnie nikną w gardłowym charkocie puszczonym z licznych głośników; warkot przebija się do czaszki, torpedując ją jeszcze większym bólem. Hotaru ledwie rozumiał jak znalazł się w obecnej sytuacji; plecy wciąż pulsowały mu w miejscach, w których został popchnięty; oczy nie potrafiły przyzwyczaić się do egipskich ciemności; na domiar zaś złego - nie został wplątany w ten kłopot sam.
Świat robił sobie z niego żarty już od rana, gdy w pełnej werwie dzieciaki wbiegły do salonu, w którym usnął bogowie wiedzą o której godzinie, w roboczych ubraniach i przykryty kocem. Małe gnomy skoczyły w kierunku skulonej sylwetki, próbując siłą zerwać narzutę zakrywającą go aż po czubek czarnych włosów. Nawet Karai, zwykle apatyczny, wykazał śladowe ilości zainteresowania, choć w porównaniu do rezolutnej siostry, nie rzucił się na brata, aby torpedą drobnych dłoni wybudzić opiekuna z płytkiego snu. "Będziesz profesorem" - świergotała tymczasem Jun, palcami zaczesując skołtunione loki ze zmarszczonego czoła. "Ja będę najfajniejszą atomówką, a Karai będzie tą zieloną, bo ona też taka nagrymaszona".
Był zmęczony. Przeklęcie zrezygnowany.
Mięśnie wciąż rwały spiętymi impulsami od wczorajszego treningu, a na policzku dopiero zasklepiało się świeże otarcie, które najczęściej widzi się na kolanach dzieci chwilę po ich gwałtownym wywróceniu na szorstkich płytach chodnika. Nie miał ani energii, ani nawet pomysłu, aby przeciwstawić się młodszemu rodzeństwu. Nie zakładał jednak, że ulegnie ich pełnej tańców i rozbudowanych, irracjonalnych opowieści wybrykom, że założy strój dorwany w wypożyczalni pięć minut przed zamknięciem, wreszcie że kluczyki do auta znajdą się w stacyjce, a on przed siedemnastą zajedzie pod rezydencję oddaloną o dwie godziny drogi od ich miejsca zamieszkania. Przede wszystkim natomiast nie zakładał, że w pewnym momencie stanie się ciężarem dla swoich towarzyszy. Starczyło tyle, aby najstarsza z rodzeństwa dostrzegła jego chwilowe zawahanie (zwolnił krok, gdy dostrzegł znajomą twarz; przynajmniej zdawało mu się, że jest znajoma, że mógłby unieść dłoń ponad ramię, przywitać się).
Nie zdążył się nawet obrócić, by posłać siostrze zaskoczone spojrzenie. Na Ejiri niemal wpadł; motoryka wciąż była dla niego pewnym rodzajem codziennej walki o równowagę, nie przywykł do żelaznej protezy, nieludzko ciężkiej, pozbawionej łączności z nerwami żywej tkanki. Krzywo postawiony krok omal nie skończył się potrąceniem, kiedy w ostatniej sekundzie wsparł się nadgarstkiem o jedną ze starych meblościanek. Zadźwięczały poustawiane tam, sztucznie zakurzone i zapajęczone rekwizyty - dzbanki, stołowa zastawa, figurki. Z gardła wyrwało się ciche westchnienie, coś między zdławionym przekleństwem, a zapytaniem, ale nawet jeżeli chciał cokolwiek z siebie wyrzucić, przerwało mu stanowcze: "idź, na litość boską, zabaw się. Nikt nie ucierpi, jeżeli na pół sekundy stracisz nas z oka".
Była w tym niewygodna prawda, uwierająca drzazgą irytacji pod cienką skórą ciemienia. Chciał się zaprzeć, stanowczo odmówić, ale bezdennie ciemny wzrok padł wtedy na ucharakteryzowaną twarz i ta twarz nie tylko wydawała się, ale była znajoma, a on, zamiast poddać rodzeństwo reprymendzie (Jun chichotała aluzyjnie, zasłaniając usta dłonią, ale robiła to w swej beznadziejności mało subtelnie) rzucił jedynie lakoniczne - cześć - jakby gardło odmawiało posłuszeństwa, jakby między zębami przegryzał suchy piach. Warczał, nie mówił, słowa gubiły mu się w przełyku, bo chciał ją zaprosić, normalnie, tak jak wypadało, a zamiast tego pokazał tylko na drzwi, prostując plecy i nabierając tym samym brakujących centymetrów. Spoglądał na dziewczynę z góry, pod kątem pełnym złorzeczenia i niechęci, cienie jego powiek nie były jedynie stylistycznym zabiegiem dla założonego przebrania. Były jak najprawdziwsze, podkreślając ciemniejącą mgłę tęczówek.
Poszła z nim jednak do jednego z pomieszczeń z powodu, którego nie znał i o który nie miał zamiaru pytać. Ledwie wyszeptał wątpliwe w swoim wydźwięku "przepraszam", od którego wszystko się zaczęło. Może nawet planował dodać coś więcej; rozluźnić atmosferę, wspomnieć, że to u jego rodzeństwa naturalne, że wiecznie sprawiają kłopoty, dzieciaki takie przecież są. Czuł potrzebę usprawiedliwienia się i to też go w pewien sposób denerwowało, ale nawet jeżeli, to klimat tego miejsca powoli rozbijał wierzchnią warstwę apatycznej złości. Dostrzegł niewielki punkt ledwie parę kroków od nich. Rozległ się przeplot szurania jednej podeszwy buta ze zwalistym, metalowym uderzeniem protezy o podłogowe deski.
Bez trudu odnalazł latarki. - Jest jedna dla ciebie. - A zaraz po tym: i coś jeszcze. Identyfikator. - Podniósł go z ziemi, wierzchem ręki odgarniając kilka kolorowych papierków po cukierkach. W palcach plastikowa obudowa wydawała się dziwnie szorstka, zużyta. Obrócił ją, by - przyświecając snopem światła - rozczytać rolę. WOLONTARIAT. Przed oczami stanęła mu scena sprzed szpitala; bury kształt upchnięty gdzieś w cieniu ławki, kwiecista spódnica przykrywająca nagość ud i długość pasm zaplecionych w luźny warkocz, opadający na ramię jak czarny kłos. - Mam nadzieję, że nie jesteś zła. - W grobowym tonie znalazło się coś jeszcze; głos podszyty był minimalną szczyptą rozbawienia, zmieniając całkowicie ogólne brzmienie, bo choć z pozoru wszystko wydawało się na swoim miejscu (gdyby sięgnęła promieniem latarki do jego twarzy, dostrzegłaby ten sam marsowy wyraz co zawsze) nawet kilka ziaren przyprawy potrafi zmienić smak całego dania. - Przy smyczy jest kluczyk - wspomniał chwilę później, obracając błyszczący egzemplarz w poplamionych sztuczną krwią palcach. - Dostrzegasz do czego? - Sam się nawet nie rozglądał, odganiał tylko mrok z jej butów, w które wlepił spojrzenie.

rzut pierwszy (55) - sukces;
ubiór: poplamione krwią przebranie profesora;
(według zarzekań Hotaru - Atomusa)

@Ejiri Carei kisia
Arihyoshi Hotaru

Ye Lian, Ejiri Carei and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Sob 4 Lis - 13:03
Nie tak dziwną rzeczywistość się zdawała, wypełniona krwią, twarzami pełnymi zniekształceń, oblepionych czernią śmiertelnej materii, które wirowały raz za razem, przesuwając się w kawalkadzie tłumnych postaci. A wizja nie miała wiele wspólnego z koszmarami, sennymi zrywami karmiąca się ludzkim strachem. Ten, mógł być przypinką, rolą, której podejmował się teatralnie niemal każdy, kto uwiódł spojrzenie artystki, początkowo siedzącą bez ruchu, niby finezyjna rzeźba, na na jednym z murków przy wschodnim skrzydle rezydencji. Czerń włosów zwyczajowo spleciona w warkocz, teraz spływała wodospadem luźno, podczas gdy porcelanowo blade czoło, kryło się pod cieniutkim kapturem zdobionego czernią i czerwienią płaszcza. Widz mógł jednak dostrzec podkreślone czernią oczy, błyszczące za każdym razem, gdy blask latarni, czy migotliwe światła liznęło sylwetkę. Wargi malowane czerwienią, kreśliły symetryczny kształt, żywo kontrastujący z mleczną bielą gładkiego lica. I gdyby nie sieć pęknięć pnących się po skórze jak rozsiana winorośl, można byłoby przypuszczać, że ma się do czynienia z żywą lalką.  
Pozory rozsypywały się, gdy Carei obróciła wolno głowę, ścigając sobie odnaleziony cel i powitać nowy ulotnym uśmiechem zapraszając do swego boku. Wszystko po to, by wysunąć skrywany zestaw charakteryzacyjny i nadać ludzkim rysom gościa śladów koszmaru. Odnajdowała w zajęciu równą szkicowym intuicjom przyjemność. Od czasu do czasu rozpoznawała znajome rysy, ale chociaż wargi rozchylały się w niemym powitaniu, nawet ulotny dźwięk nie spływał po języku. Dopiero, gdy podniosła się z miejsca, chowając w kieszeniach płaszcza przybory, zdecydowała się przełamać wybraną tymczasowo profesję. Wmieszać się w tłum, pozwolić sobie popłynąć z szumem głosów, nastrojowej muzyki, czy plączących się w oddali krzyków. Dom strachów.
Nie spodziewała się po sobie, że naprawdę zdecyduje się na akurat taką atrakcję. Wahanie, zwolniło jej krok, gdy tłumek proporcjonalnie rozrzedzał się przy wejściu. Niewystarczająco jednak by nie znaleźć się gdzieś pomiędzy zamieszaniem. Ledwie wzrok prześlizgnął się przez głębię czarnych tarcz, równie zaskoczonego spojrzenia, by jednocześnie (i skrajnie) próbując cofnąć się przed zdarzeniem i wysunąć przed siebie dłoń, próbując uchwycić męskie ramię, zatrzymując upadek. Żadna z czynności nie zakończyła sukcesem, bo to samo męskie ramie zaparło się gdzieś nad jej głową, a ona wsparła plecy o drżący od nagłego poruszenia mebel - N-nic się... - zaczęła, uspokajając kołyszące się nerwowością serce, w końcu mając okazję dokładniej przyrzec się pochylonemu obliczu, rozsypanej fali włosów i cieniom zmeczonych powiek - nie malowanym. Te zdążyła zapamiętać szczegółowo, gdy została uchwycona w nieoczekiwanej kombinacji szpitalnej, gdzie rolę winowajcy odgrywał...kot. I był on.
Wspomnienie, mimowolnie przepędziło początkowe, zaniepokojone zaskoczenie, a przez wargi przemknął ulotny uśmiech, którym podążyła też za wskazanym kierunkiem. I chociaż dziecięcy śmiech obok (córka? siostra...?) zdawał się proponować jej zakłopotanie, potraktowała odwrotnie. Tym samym całkowicie przełamując początkowe wahanie i uczestnictwo w Halloweenowej atrakcji.
Miękkie - Cześć - zwieńczyło nieoczekiwane zaproszenie, impulsem pokonując finalną decyzję.
Ciemność, która ich witała, przyjęła z początkowym spokojem. Znała jej znajoma, w nieokreślony sposób, odpowiadała powitaniem. Niekoniecznie już spokojnie przyjmowała budzące się w mroku szurania, hamując intuicyjną potrzebę uchwycenia się towarzysza. Zaciskała wiec palce, tamując wzbierający lęk, którego źródłem w rzeczywistości była ona sama. I dopowiedzenia, jakie umysł kreował na bazie kołyszących w ciemności dźwięków. Charakterystyczny stukot obok, traktowała jak punkt odniesienia.
- Dziękuję - odezwała się po raz pierwszy, odkąd znaleźli się w ciemności. Przejęła latarkę, jakoś pewniej czując się ze smugą światła, rozganiającą mgłę nocy. Zerknęła na podświetlony identyfikator, pochylając się lekko w stronę chłopaka. Ale, promień światła  ścigał ścieżki wokół. I gdy błysk ślepi - kocich, rozpoznała od razu - odwróciła się lekko, zgarniając wiatr podążającego za nią płaszcza. Zatrzymała się jednak w półkroku, przekręcając ciało, gdy padło pytanie - Dlaczego zła?... - zawiesiła glos - ...właściwie, zastanawiałam się, czy jest odwrotnie - odetchnęła cicho, wracając latarką do omiatania pomieszczenia - ale... jestem wdzięczna. Nie wiem czy sama bym weszła - zakończyła.
- Kluczyk?... nie, ale tu jest...kot - zmarszczyła brwi, kierując światło dokładnie w stronę wygiętej czernią sylwetki. Dreszcze przemknęły, jak echo urwanego drgnienia głosu, gdy umknęła światłu spod nóg. Nie miała pewności, co tak bardzo kusiło ją w wodzących za nią gniewem ślepiach zwierzęcia. Kroki stawiała jednak miękko, ledwie rejestrując w oddali... dziecięcy tupot?
Pazury nie rozdarły wysuniętych palców, a opuszki trafiły na smukłą figurkę, ale wrażenie dygoczącego w klatce piersi serca, nie zwolniło - Możesz podejść? Tu jest notatnik pełen zdjęć - wysunęła znalezione materiały, unosząc latarkę tak, by całość nie umknęła cieniom. Druga dłoń musnęła męskiego rękawa, jeśli tylko znalazł się wystarczająco do tego blisko. Nie chciała być sama - ...nie notatnik. Dziennik? Pamiętnik? - doprecyzowała, gdy wzrok pobieżnie uchwycił sens treści. Zrobiło jej się zimno., zamarła nad kartkami, pytająco unosząc wzrok w stronę Atomusa, jakby smuga światła skierowana w dół, mogła odsłonić i jego myśli.

@Arihyoshi Hotaru uroczo


| Przebranie + malowane realistycznie pęknięcia na twarzy i odsłoniętej skórze.
| Rzut - sukces


Ejiri Carei x Arihyoshi Hotaru 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Arihyoshi Hotaru and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Arihyoshi Hotaru

Pon 13 Lis - 19:30
Czuł się nie na miejscu; zbyt poważny, sztywniacki w charakterze, jak wpuszczony między przedszkolaki styrany biegiem życia dorosły i przez to wrażenie nie był w stanie wyciszyć głośnika w swojej głowie, pełnego dystansu i rozdrażnienia tonu mówiącego: "zachowujesz się jak dziad", bo rzeczywiście tak się zachowywał i w jakiś nielogiczny sposób akurat teraz go to uwierało. Przyglądając się trzymanemu identyfikatorowi nie potrafił w pełni poddać się atmosferze tego miejsca. Z punktu widzenia osoby trzeciej uważał, że dobrze zaprojektowano pomieszczenie, dołożono wszelkich starań, aby zwykłemu pokojowi nadać odpowiedni klimat grozy i makabry, ale jakie to miało znaczenie w obliczu prawdziwych zagrożeń? Poznał już potwory, które nie stanowiły jedynie straszaka dla rozchichotanej młodzieży. A jednocześnie odrobina dreszczyku emocji nie była niczym nieodpowiednim, czemu więc miałby się gniewać?
- Nie jestem zły. - Zapewnienie, twarde i ucinające. Oczy w tym czasie wysondowały niedostatecznie zamaskowane drzwi. Szczęk w zamku udowodnił, że klucze pasowały. - Ale wiem jakie czasami są nieznośne. I naprzykrzające. - Nigdy imionami, nigdy konkretnie. One, jakby stanowiły jedność, choć przecież każde pojedyncze cechowała inna osobowość, wygląd, światopogląd. - Chociaż to dobre dzieciaki. - Nie dało się nie zaufać podobnym słowom, bo choć głęboko mogły okazać się demonami, teraz glina była jeszcze nieukształtowana. Miękka i podatna na bodźce, gdzie dopiero każdy mocniejszy nacisk nadawał konkretnej formy. Etap dorastania wkrótce przedstawi swoje plony i kto wie czy Jun nie nabierze ogłady, a Karai nie zostanie politycznym mówcą? Czy najmłodszy z nich wszystkich nie zyska statusu najrozsądniejszego, nawet jeżeli teraz wydaje się to niemożliwe i wręcz infantylne w swoich przypuszczeniach? Hotaru nie chciał wybiegać tak daleko w przyszłość. Zdecydowanie prościej było mu w obecnym etapie, kiedy młodsze rodzeństwo wciąż żyło głupimi marzeniami, a ich problemy dawało się rozwiązać krótką pogadanką, obejrzanym filmem albo wypadem do parku. Nie zauważył nawet kiedy dokładnie Jun przestała mu o wszystkim mówić, zwłaszcza o rzeczach bardziej dziewczęcych, które zdecydowanie bardziej wolała wyszeptać na ucho starszej z sióstr, kiedy Karai zapoznał przyjaciela, przed którym woli się zwierzać bardziej niż przed starszym bratem; wreszcie kiedy w umyśle Reiko zakorzeniła się pierwsza myśl, aby wyrwać się z okowy, uciec z rodzinnego domu, spod jego własnych skrzydeł. Zakładał, że protekcja jest niezbędna, nic jeszcze nie zmieniło jego zdania, ale kiedy stał i przypatrywał się krwistym plamom na suficie, nie potrafił odpędzić się od przekonania, że jego rodzina nie znała prawdy; że największe zło jawiło im się jako kradzież z konta bankowego przez oddalonego o kontynent crackera, odrzucenie przez szkolną miłość albo brak stażu w wymarzonej pracy. Nie bagatelizował takich kłopotów - też wydawały mu się stosunkowo ważne, aby trzymać tempo dzisiejszego życia. Tylko jakie znaczenie będzie mieć karta kredytowa, jeżeli cholerne demony wytępią ludzkość? Co komu po złamanym sercu, jeżeli umysł zajaśnieje od bólu łamanych kości? Nawet osoba obok niego... ile mogła wiedzieć? Wydawała się krucha; przebranie dobrze ją odwzorowywało. Porcelanowa lalka przy byle szturchnięciu roztłuczona na miliardy tnących kawałków.
Postąpił krok do tyłu; dźwięk napinających się mechanizmów przeciął ciszę, ale nie zagłuszył słów Ejiri, której obraz nagle wyparował mu sprzed oczu. O pełnej uwadze mówił też snop światła, który wydostał się z wnętrza mikroskopijnego schowka i rozganiając mrok wzdłuż usyfionych desek dotarł do dziewczęcej sylwetki.
- Znajdowanie kotów to jakieś twoje ukryte zainteresowanie?
Jasne, że mógł podejść; kilka niespiesznych kroków stanowiło na to niezbity dowód. Własne źródło światła przekierował w ziemię, żeby nie robić przesadnej dyskoteki, jednak palce wolnej dłoni, umorusane zaschłą, sztuczną krwią, uniosły się w kierunku notatnika. Paznokieć podważył jedno ze zdjęć, w opuszkach obrócił fotografię. Na stronach dziennika rzeczywiście znalazło się sporo kadrów, choć marnej jakości. Aby przyjrzeć się ich pomazanym obrazom, należało przymrużyć powieki.
- Litera jest wielka. - Schrypnięty ton brzmiał jak łyknięcie garści piachu; wypowiadanie się sprawiało mu widoczną trudność, ale zapewne nie tak poważną jak gesty. Zdążył raptem wystawić palec; być może chciał jego koniuszkiem dotknąć konkretny wyraz, zwrócić na niego koncentrację. Starczyło jednak tylko tyle, aby poczuć muśnięcie na rękawie prowizorycznie zbryzganego czerwienią kitla. Zamarł wtedy, parę centymetrów nad starym papierem. Nie odsunął się, nie do końca wiedząc, czy była to jej reakcja na zatrzymanie go przed dalszą bliskością, czy jednak szukała w nim oparcia. - W pomieszczeniu, które udało się otworzyć, litery "J" były wyszczególnione. Tutaj są "U".
Wszystko miało znaczenie. Rozmiar znaków zapisanych na stronach i suficie, tekst o klątwie. Znaczenie miało również to, że choć przemknął wzrokiem wzdłuż tekstów i powinien spróbować odnaleźć nową poszlakę, turmalin ślepi wbił w pęknięcia na policzku Ejiri, w korzenie stłuczeń nadłamujące gładkość twarzy. Wydawały się realne, że aż komentarza o tym nie zdążyły przegryźć zęby. Usłyszał głos, układający się w: wyglądają jak prawdziwe. Własny, nieco zaskoczony. Brzmienie kogoś, kto dopiero wychwycił coś istotnego, co dotychczas umykało percepcji. Nachylił się odrobinę niżej, ciepłem wydechu sięgając kości jarzmowej. - Ktoś się napracował.

rzut trzeci (18) - porażka;
@Ejiri Carei
Arihyoshi Hotaru

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Pon 20 Lis - 21:54
Zwykle, nie oglądała popularnych wśród studentów, horrorów. Nie do końca rozumiała ciągłego parcia, na kolejne, kinowe pozycje i maratony filmów o tematyce, która miała zapewnić widzom dawkę porządnego strachu. Byc może wpływ na to miał fakt, że wiele z tych o których słyszała, sprowadzały się do wymyślnej formy zabijania przez rozmaite formy nadnaturalnych istot. A Carei... bardziej bała się ludzi. I tego co potrafili uczynić innym. Chaotyczne usprawiedliwienie, ale popychało jej uwagę w stronę niewidzialnego świata, który z winy tragedii, otworzył jej przejście. I w końcu, dlatego pojawiła się na Nocy Duchów, wtapiając się w rozrywkowy tłum, w większości skupiony na zabawie. Artystka znalazła w tym własną formę odprężenia - korzystała z natchnienia, które jak widziała, sprawiało jej modelom sporo satysfakcji - nie do końca spodziewając się, że trafi w ciemność wraz z prawie-jeszcze-znajomym-nieznajomym. A mimo twardego ucięcia jej pytania, ukryty w półmroku profil mężczyzny, pogrążony w zastygłym, dziwnie gniewnym grymasie, zdawał się nie zgadzać z wypowiedzianymi słowami. Ale zgodnie z przekazem, nie kontynuowała dociekania, pozostawiając cienką nić niepewności utkaną tylko dla siebie. Zareagowała dopiero na wspomnienie małych winowajców ich spotkania - Nie nazwałabym tego nieznośnością - mówiła łagodnie, jakby to jej rolą było usprawiedliwienie maluchów. Czasem wydawało jej się, że przez wrażliwość przenikającą językiem artystycznych natchnień, łatwiej było jej komunikować się z najmłodszymi. Emocje, te kumulujące się w małych ciałkach, nie mając ujścia, kleiły się wokół, jak kokon. Finalnie zamykając w niewielkiej, dusznej przestrzeni. Albo atakowało serce, zalewając gromadzącą się od niezagojonych ran ropą. Malowanie, jak wiele innych sztuk, ofiarowało takie ujście - to nieograniczona jeszcze konwenansami szczerość. I nie ma złych "dzieciaków", mogą być zaniedbane... - urwała jednak, reflektując się, że właśnie daje rady komuś, kto zapewne doskonale sobie z tego zdawał sprawę - przepraszam, to... twoje dzieci, tak? - odwróciła głowę w stronę odszukiwanych wskazówek, zacisnęła usta próbując zwilżyć język, na którym czuła nagłą suchość, nie mając pewności, czemu właściwie zadała podobne pytanie. Odetchnęła głębiej. Mimo wszystko, otulająca ich ciemność oferowała jej znajome schronienie. I zgaszenie ciepła, które niefortunnie wspinało się po skórze. Za wysoko sięgając granic malowanych porcelaną policzków.
Obecność kogoś, o kim wciąż nie wiedziała wiele, wprawiał ją w mimowolne zakłopotanie. A pozbawiona swoich zwyczajowych artefaktów malarskich, przetykała częściej niezręczność między słowa i własne zachowanie. Musiała jednak przyznać, że czarnowłosy miał w sobie coś pociągającego. Siłę, charyzmę?, która podpowiadała, że mogłaby się na niej wesprzeć, gdyby zastała ich konieczność (tylko czy znowu, miałaby prawo na niej polegać?) A może była w tym wojskowa maniera, wpisująca się w wykonywaną profesję? Refleksja przemykała spiesznie, pozostawiając za sobą niewiadome, których próby odczytywania nie miały jeszcze wystarczających podstaw relacyjnych.
Podążyła ścieżką wskazówek, omiatając poplamione kurzem i czymś innym ściany, by w otwartym już schowku, odnaleźć komplet zdjęć. Te i wpatrująca się w nią nieruchomo, figurka kota, wystarczająco mocno skupiły jej uwagę, by zająć umysł dociekaniem ściśle wiążącym tajemnicę klątwy i kobiety, której rozmazana sylwetka pojawiała się na każdym zdjęciu. I tylko rzucone w przestrzeń, bardziej prawdopodobnie retoryczne pytanie, uniosło kąciki czerwonych warg. Charakterystyczny, męski krok wyraźnie odróżniał go od tupotu stóp, które co jakiś czas wpadało w kadr wrażeń słuchowych - Można tak powiedzieć - odpowiedziała dopiero, gdy owiała ją woń obecności, do której powoli - akceptowała w swoim otoczeniu. Wojskowy znalazł się obok, zaglądając między rozsypane zdjęcia. Sama dziewczyna skupiła się na treści dziennika, starając się odnaleźć dodatkowe wskazówki - Rzeczywiście - przypomniała sobie poprzednią notkę - pewnie będziemy mieli jakieś hasło... albo kod... - w skupieniu, odrywającym ją napływających niepokojem bodźców, wydęła lekko wargi, z cichym oddechem wsunęła kciuk między kartki, chcąc przymknąć dziennik - chyba musimy...
wyglądają jak prawdziwe
Znajome, intensywnie łaskotanie dreszczy, wskazało na intensywną obserwację. Wzięła oddech w zamiarze szybkiej odpowiedzi, ale ciepło oddechu, mierzącego się ze skrzącą perłowo, szczegółowo malowaną skórą, pozostawiło ją milczącą, maksymalnie spiętą i niezatrzymanym niczym gorącem, w końcu wieńczącym się na na szyi, policzkach i koniuszki uszu. W nagłym impulsie przechyliła głowę, odwracając się do pochylonego mężczyzny w jakimś zwolnieniu, by w urywku sekundy dać się uwięzić w turmalinie źrenic, gdy jej własne rozszerzyły się niemal całkowicie. Ale ruch był ledwie składową sekwencji, która w finale obróciła całym jej ciałem, wyrywając się z jakimś niezręcznym potknięciem poza zasięg zerwanej bliskości. Czuła się paskudnie głupio. Źle - ...dziękuję - wraz ze słowem wypuściła zatrzymane w płucach powietrze. Słyszała napływający szum w skroniach, który zmieszał się ze szmerami otoczenia i urwanym gdzieś jękiem. Palce, wciśnięte na rączce latarki wydawały się odbijać bielą. Światło zamigotało równie co oddech niespokojnie i wtedy, w zaśmieconym rogu, dostrzegła obły kształt i brudną wannę wannę wypełnioną czymś - tam, może coś być - głos wydawał się zafałszować chrypą, ściśniętej przez moment krtani. Poruszyła się bardziej sztywno, utrzymując jednak strumień światła na wciśniętym w kąt pomieszczenia obiekt. Nie była pewna, czy wolała szybciej znaleźć się w pobliżu wanny i zanurzyć się ciemności, czy zaczekać na towarzysza, by nie zostać samej. W konkluzji, zatrzymała się gdzieś w w trzech czwartych drogi, mając w zasięgu wzroku zawartość wanny. Zrobiło jej się niedobrze. To, co zalegało w środku, napłynęło strachem, który nie miał wiele wspólnego z samym pomieszczeniem. Brud. I przerażenie. Jedno i drugie oblepiające ciało zanurzone w wannie. Jej ciało. Wspomnienie, jak przebłysk szarpnęło spazmem, które proporcjonalnie odwrotnie do celu, popchnęło ją do gwałtownego i chwiejnego wycofywania.
- Nie. Nie chcę na to patrzeć.

| Rzut czwarty - porażka - 8

@Arihyoshi Hotaru


Ejiri Carei x Arihyoshi Hotaru 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Ye Lian and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.

Arihyoshi Hotaru

Sro 22 Lis - 19:34
Wydawało mu się, że będzie prościej, że jedynym dylematem okaże się wybór kaszki ze zbyt szerokiej oferty; że dni miną na paru zerknięciach w kierunku łóżka albo na treściwej dyskusji z opiekunką co do rozkładu doby. W miarę upływu czasu dzieciaki potrzebowały jednak więcej. Wszystkiego. Uwagi, energii, opcji na realizację dla swoich pomysłów, więcej wytłumaczeń. Jun bez przerwy torpedowała okolicznych dorosłych masą niewygodnych pytań - i stała się przez to nieznośna. Karai, opozycyjnie do siostry, zaciskał śniade wargi, spuszczał wzrok. Zasznurowane usta nie przepuszczały żadnych odpowiedzi, nigdy nie było wiadomo, czy jest w porządku, czy niezbyt - i to również było nieznośne. To bicie o mur. Próba zniszczenia grubej fortyfikacji, którą obwarował się siedmioletni chłopiec. Takich cegieł nie dało się skruszyć; a może jedynie on, Hotaru, nie miał w sobie tyle siły. Czuł tłuste krople krwi wypływające z popękanych pięści, a przez lata prób udało mu się ledwie nadwyrężyć parę cegieł. Nawet Yūdai, wcześniej nieproblematyczny, wszedł w etap wiecznych wrzasków, rozsmarowywania pierwszej lepszej półpłynnej substancji po ścianach, meblach i tkaninach, wybuchania płaczem w losowych sytuacjach, ciągnąc za nimi spojrzenia oburzonych kobiet, jakby działa się tu krzywda. Tego też nie dało się czasami znieść. Niespodziewanie urokliwość związana z wychowaniem odsłaniała prawdziwe oblicze - zwodniczość. Była różą, która pięknie pachnie, ale im dłużej wdycha się ten aromat, tym bardziej zaczyna on dusić. Świeże powietrze zdawało się niezbędne do dalszego funkcjonowania; byle tylko przestało tak wirować w głowie, byle zmniejszyć mdłości.
Rozumiał jednak punkt widzenia towarzyszki i odchrząknął, kiedy go poprawiła. - Masz rację. - Przyznanie się do tego przyszło mu gładko, a zdanie przemknęło o wiele swobodniej niż jakiekolwiek, które padło wcześniej. W tym wszystkim nie mógł, a przede wszystkim nie powinien, narzekać. W porównaniu do wielu innych jednostek w pełnej świadomości zdecydował się na ten dziwny rodzaj rodzicielstwa. Przygarnął dzieciaki pod protekcjonalne skrzydła i na własne życzenie pozwolił, aby Jun wypełniła salon różowymi maskotkami, a Karai grał na fortepianie zakupionym w antykwariacie za marne jeny do późnych godzin. Niczemu nie były winne. - Może powinienem o nie bardziej dbać. - Nie naprostował jej, nie próbował wyprowadzać z błędu. Nie przytaknął wprawdzie na pytanie, jedynie spojrzał jej w oczy, szukał przynajmniej tego ciepłego, obcego wzroku, jakby sprawdzał w nim wpierw grunt, badał, czy jest grząski, śliski, czy pęknie pod ciężarem, który ma do zaoferowania. Przywykł zresztą do podobnych wniosków. Miał swoje lata; nie takie, aby skomlić na upływ czasu, ale nikt nie skrzywiłby się na potwierdzenie, że grupka małych człowieczków biegająca chaotycznie po posesji jest w rzeczywistości jego.
Bo Jun miała jego kręcone włosy, lejące się po plecach długimi kaskadami, piękne pasma wyglądające jak upłynnione korzenie drzewa; Karaia cechowała ta sama negatywna, niemal wroga aura, miał coś butnego w zaciśniętych szczękach, w milczącej postawie, we wrogości jaka go symbolizowała; Yūdai z kolei charakteryzował się ciemnymi rogówkami barwy turmalinu, o wiele czarniejszymi niż oczy reszty, porównywalne jedynie z jego własnymi. Jakby każdemu z rodzeństwa oddał jakąś małą część siebie.
Może to zresztą dzięki ich towarzystwu wyszlifował w sobie nadwyżkę ostrożności. Nie był delikatny w tym co i jak robił, wykonywana praca przypominała raczej odgórnie zaprogramowane odruchy. Ale analizował. Stale sondował punkty, które wydawały mu się najwrażliwsze, aby w momencie potrzeby osłonić je ramieniem. Być może dlatego tak długo przyglądał się pęknięciom na gładkiej, dziewczęcej cerze. Choć stanowiły jedynie element makijażu, miały w sobie coś hipnotyzująco prawdziwego. Bawienie się w symbolikę nigdy mu dobrze nie wychodziło, teraz pewnie również mijał się z zamiarem, z jakim Ejiri zdecydowała się na akurat takie przebranie, ale tu nie chodziło o świadome zachowania. Instynktownie podążał krok za kimś, kto prezentował się słabiej od niego. Jak cień, wierny pies.
Kiedy więc dziewczyna wyrwała się ze stuporu, i przecięła kilka metrów w wybranym przez siebie kierunku, automatycznie ruszył za nią. Plamy światła, rzucane przez latarkę, przemykały wzdłuż zakurzonych desek. Wszędzie walały się papierki, śmieci, kartki. Gdyby był mniej zapracowany, a bardziej podatny na wspaniałość kinematografii, być może obejrzałby film, na podstawie którego ucharakteryzowano całe pomieszczenie. Wiedziałby wtedy, że puste opakowania po cukierkach i batonikach to nie przypadkowy zabieg; że kot nie był tylko rozbawionym uśmiechem od losu, bo żadni bogowie nie maczali palców w ich ponownym spotkaniu. Nie uważał właściwie, by było w pełni przypadkowe, ale nie sądził jednocześnie, że w pełni akceptowalne.
Po nerwowych reakcjach zaczynał zakładać, że jednak przesadzał. Że może była zła, mimo zaprzeczenia, a przynajmniej mniej zadowolona z jego obecności. Przeszło mu przez myśl, że trzyma się jej zbyt blisko. Jun też przestała to lubić. Opierała dłonie na jego ramionach i odpychała go od siebie. Jeszcze ze śmiechem, z dziecięcym wybuchem nonszalanckiej radości, niekrytej pod dłonią jak nakazuje netykieta. Ale mimo tego entuzjazmu mówiła, aby się odsunął, bo ona jest już dorosła.
Dorośli niewątpliwie mogli sobie tego nie życzyć.
Więc wbrew swoim początkowym odruchom cofnął się o krok, zwiększając dystans. Ciszę przeciął dźwięk napinających się mechanizmów implantu, ciężkie szurnięcie buta ubranego na mechaniczną replikę nogi. Zapominał jaki bywał niezgrabny. Fizycznie i psychicznie. Jak bardzo ciało po wypadku zaczęło pasować do jego mentalności; do ubogiej mimiki twarzy i emocjonalności. W uszach wciąż dźwięczało mu przy tym skrępowane "dziękuję" wydarte z krtani Ejiri wraz z wstrzymanym oddechem. Teraz sam zaczerpnął tchu, powoli wtaczając tlen do płuc. Jak rozładować atmosferę? - Potrzebowałbym podobnych wskazówek. - To było dopiero głupie; idiotyczne, zważywszy na ton, jakim to wypowiadał. Szorstki i lakoniczny. Jak rozkaz. - Jun całą drogę do Sawy płakała, że zrobiłem jej okropny makijaż. Lepszego nie... - urwał gwałtownie; i swój bezsensowny wywód, i cofanie się. Przystanął w miejscu, na skrzypiącym panelu, w smudze światła dostrzegając zarys dziewczęcej sylwetki.
Był kiepskim towarzyszem w rozgrywkach takich jak ta. Nigdy nie przeszedł żadnego escape roomu, nie decydował się na udział w planszówkach wymagających logicznych posunięć. Poza dzisiejszą, przypadkową, grą nie przypominał sobie żadnej innej podobnej, w której mógłby popisać się detektywistycznym umysłem, wyobraźnią i zdolnością do łączenia kropek. Praktycznie w pełni polegał na Ejiri; sam chciał stąd po prostu wyjść. Odhaczyć pomieszczenie, którego zasad nie pojmował i wymazać z pamięci, że kiedykolwiek został zmuszony do takiej dziecinady.
Ale wszystko to wyblakło, kiedy dostrzegł chwiejny odruch, w którym smukłe nogi wystające spod peleryny szukały dla siebie ucieczki. Machinalnie wyciągnął rękę, robiąc pół kroku naprzód, aby zatrzymać ją w miejscu. W ciemności wyczuł jedynie plecy przylegające do wystawionego przegubu. Palce oparły się o szczupły bark, gdy przygarniał do siebie ramię, a wraz z nim filigranową postać. Lekki obrót, jaki musiała przy tym wykonać, ustawił jej twarz frontem do poplamionego krwią kitla, do męskiej piersi naprężonej pod wełnianym swetrem.
Latarka natychmiast odnalazła wannę; w niej sztuczną wodę. Nie pojmował co było gorszego w paru taśmach gumy od całkiem bardziej realistycznych rozbryzgów czerwieni wokół; ale przecież nie zapytał. Nie naruszy jej przestrzeni osobistej bardziej niż to konieczne, nie po tym, jak zdążył się zreflektować i odsunąć. Minimalnie. - Sprawdzę. - Ze słowami, które, gdyby nie chrypa, może mieściłyby w sobie otuchę.
Faktycznie ruszył w wyznaczoną stronę; zdążył jednak pochylić się nad "taflą", oprzeć śródręcze o akryl. Wtedy też pierwszy raz zarejestrował tupot bosych stóp; wcześniej dźwięk musiał się od niego odbijać. Zaskakujące, skoro zazwyczaj zachowywał się jak zaszczute zwierzę z przesadnie podkręconymi receptorami - byle tylko nikt go nie zaatakował. Stracił gardę i nie rozumiał dlaczego, podobnie jak nie wiedział co się dzieje, gdy zamigotało światło, kompletnie go oślepiając. Odwrócił się od wanny, dłonią osłaniając czerń oczu. Epileptyczny zabieg wzbogacono o ten sam, dźwiękowy repertuar. Charczenie rezonowało aż w kościach, ale nie ono przyciągało uwagę. Robiły to kroki. Już nie jednego człowieka; dwóch? Czterech?
W napięciu uniósł latarkę akurat w chwili, w której ktoś nieoczekiwanie skoczył mu na bok. Powinien wrzasnąć w przestrachu, ale krzyk utknął w krtani. Nie był już zdolny do takich reakcji, do uzewnętrznienia napięcia. Prawdziwy lęk powodowały inne bodźce niż krótkie, klimatyczne "łaaa!" zaraz ubarwione wybuchem śmiechu aktora.
- Może następnym razem się uda.
Światło zamigotało ponownie, tym razem ostatecznie pozostając zapalone. Ładna, umalowana na jakąś zjawę (może na Kayako?) dziewczyna wskazała drzwi, którymi tu weszli dziękując za udział w wydarzeniu, ale on tylko przemknął po niej spojrzeniem, koniec końców odnajdując przy małym chłopcu (Toshio?) Ejiri, na której zatrzymał źrenice.
- Jeżeli będzie następny raz.

@Ejiri Carei
koniec fabuły z pokoju drugiego
Arihyoshi Hotaru

Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku