Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Świat o tej porze zatracił się już w ciemnościach; ostatnie strzępy światła zachodzącego słońca zniknęły wreszcie za horyzontem i rezydencja rodziny Aikiryu, chociaż zawsze wywołująca dreszcze wzdłuż grzbietu, teraz nabierała jeszcze bardziej niepokojącego wyrazu. Cóż, nie był to przecież zwykły wieczór. Wyraźnie zauważalna była aura „strachu”, którą organizatorzy uroczystości planowali wywołać w swoich gościach. Dopóki Sanari pozostawał świadom, że to wszystko było tylko maską, trzymał się dobrze. Ponadto dziedziniec, jak i dalsze obszary rezydencji były wypełnione ludźmi pewnie już od jakiegoś czasu, a zapowiadało się, że będzie ich jeszcze więcej. Obecność tylu osób, szmer ich rozmów, dźwięczność ich śmiechu — z czego niekoniecznie wszyscy ubrani byli w prawdziwie przerażające przebrania, a w takie, co miały prędzej wywołać uśmiech… — tym bardziej ujarzmiły potencjalny strach. Gdyby jednak miał być tu sam, kiedy brakowało tego całego klimatycznego oświetlenia w towarzystwie jedynie swojego paranoicznego umysłu… mogłoby być różnie.
Uśmiechnął się do kilku znajomych twarzy, choć póki co nie angażował się w wiele rozmów. Chciał najpierw samemu zrobić krótką wycieczkę po rezydencji — rok temu nie był w stanie przyjść, ku swojemu niezadowoleniu, i dlatego postanowił sobie, że tym razem z pewnością mu się uda. W zasadzie „niezadowolenie” to za mało powiedziane. Był nieziemsko zirytowany, bo przez następne dwa tygodnie każdy nawijał tylko o tym. Tylko. O tym. W takiej sytuacji najgorzej jest, gdy nie ma się o niczym zielonego pojęcia. A Sani naprawdę nie lubił być niepoinformowany. Lub czegoś nie wiedzieć ogólnie.
W tym roku nikomu jadaczka nie zamykała się konkretnie na temat domu strachów. Po przebojach pierwszego pokoju, do którego trafił przypadkiem — praktycznie wepchnięty siłą i to na wpół nieznajomą osobą — na widok Carei nie osunął się dramatycznie na ziemię z powodu ulgi, jakiej odczuł, ale było ku temu bardzo blisko. Dostrzegł ją stojącą lekko na uboczu i odwrócona była do niego tyłem. Z początku ominął ją wzrokiem, jako że jej przebranie dobrze ukrywało jej tożsamość na pierwszy rzut oka, lecz błysk bransoletki, z którą dziewczyna zdawała się nigdy nie rozstawać przykuł jego uwagę.
Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej powoli, uważnie i cicho stawiając kroki… by podkraść się niezauważonym od tyłu i powiedzieć cicho w okolicy jej ucha:
— Buuu.
31.10.2037 r.
Świat o tej porze zatracił się już w ciemnościach; ostatnie strzępy światła zachodzącego słońca zniknęły wreszcie za horyzontem i rezydencja rodziny Aikiryu, chociaż zawsze wywołująca dreszcze wzdłuż grzbietu, teraz nabierała jeszcze bardziej niepokojącego wyrazu. Cóż, nie był to przecież zwykły wieczór. Wyraźnie zauważalna była aura „strachu”, którą organizatorzy uroczystości planowali wywołać w swoich gościach. Dopóki Sanari pozostawał świadom, że to wszystko było tylko maską, trzymał się dobrze. Ponadto dziedziniec, jak i dalsze obszary rezydencji były wypełnione ludźmi pewnie już od jakiegoś czasu, a zapowiadało się, że będzie ich jeszcze więcej. Obecność tylu osób, szmer ich rozmów, dźwięczność ich śmiechu — z czego niekoniecznie wszyscy ubrani byli w prawdziwie przerażające przebrania, a w takie, co miały prędzej wywołać uśmiech… — tym bardziej ujarzmiły potencjalny strach. Gdyby jednak miał być tu sam, kiedy brakowało tego całego klimatycznego oświetlenia w towarzystwie jedynie swojego paranoicznego umysłu… mogłoby być różnie.
Uśmiechnął się do kilku znajomych twarzy, choć póki co nie angażował się w wiele rozmów. Chciał najpierw samemu zrobić krótką wycieczkę po rezydencji — rok temu nie był w stanie przyjść, ku swojemu niezadowoleniu, i dlatego postanowił sobie, że tym razem z pewnością mu się uda. W zasadzie „niezadowolenie” to za mało powiedziane. Był nieziemsko zirytowany, bo przez następne dwa tygodnie każdy nawijał tylko o tym. Tylko. O tym. W takiej sytuacji najgorzej jest, gdy nie ma się o niczym zielonego pojęcia. A Sani naprawdę nie lubił być niepoinformowany. Lub czegoś nie wiedzieć ogólnie.
W tym roku nikomu jadaczka nie zamykała się konkretnie na temat domu strachów. Po przebojach pierwszego pokoju, do którego trafił przypadkiem — praktycznie wepchnięty siłą i to na wpół nieznajomą osobą — na widok Carei nie osunął się dramatycznie na ziemię z powodu ulgi, jakiej odczuł, ale było ku temu bardzo blisko. Dostrzegł ją stojącą lekko na uboczu i odwrócona była do niego tyłem. Z początku ominął ją wzrokiem, jako że jej przebranie dobrze ukrywało jej tożsamość na pierwszy rzut oka, lecz błysk bransoletki, z którą dziewczyna zdawała się nigdy nie rozstawać przykuł jego uwagę.
Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej powoli, uważnie i cicho stawiając kroki… by podkraść się niezauważonym od tyłu i powiedzieć cicho w okolicy jej ucha:
— Buuu.
Raikatsuji Shiimaura and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
„Wyjątkowe?”
- Tak. To znaczy… nie jestem specjalistą, więc nie powiem ci tu eksperckiej opinii - gdyby nie rozmawiał z malarką we własnej osobie, zapewne próbowałby i taką wcisnąć komuś, kto się na tym zupełnie nie znał… - ale najbardziej zwróciło moją uwagę to, że oddają bardzo dużo emocji. Albo osoby, którą rysowałaś, albo może twoje, gdy rysowałaś - tego nie wiem. W każdym razie trudno przejść obok nich obojętnie - rzekł i wzruszył delikatnie ramionami. - Wydają się nie tylko ładnie namalowane, a że coś innego w nich jeszcze siedzi.
Wyprostował się lekko ze zdziwienia, zerkając na nią kątem oka. - Mnie? - Czy w takim razie znaczyło to, że… - Hmmm, zaintrygowała cię moja twarz? - Uśmiechnął się zaczepnie, niby już do lusterka, lecz nadal tak, że Ejiri z pewnością mogła go dostrzec. Następnie jednak spojrzał już na nią w pełni, kierując twarz w jej stronę. Zmarszczył brwi, jeszcze bardziej zdezorientowany. - Ale co masz na myśli - „koleżanki na roku już sobie mnie przywłaszczyły”? Rysują mnie ukradkiem? - To by było… ciekawe odkrycie. Nie był pewien, czy powinien cieszyć się z zainteresowania, czy może raczej zaniepokojony, że jego podobizna jest w czyimś szkicowniku - i to nawet więcej niż jednym? - Chyba też powinien mieć coś do gadania na ten temat… Chociaż akurat jestem ciekawy, jak ty mnie ujęłaś.
Nie mógł się powstrzymać - kącik ust znów uciekł mu ku górze, gdy zobaczył, że dziewczyna nieco się zmieszała. Jako że sam nadal odczuwał okruszki zdenerwowania, pokrzepiającym było widzieć, że nie tylko on przeżywa podobne uczucia. Nieoczekiwanie pojawiła się w jego głowie inna myśl, i to taka prosta - że Carei przedstawiała się w takiej odsłonie bardzo urokliwie i… atrakcyjnie. Tak rzadko myślał o kimkolwiek w tej kategorii, że potrzebował dobrych kilku sekund, by oswoić się z odkryciem. Chociaż - zastanawiając się głębiej, czy faktycznie było to takie nowe? Nie licząc już ich pierwszej interakcji - wtedy z pewnością zaiskrzył w nim ognik głębszego zainteresowania Carei i tego był świadomy (z opóźnieniem, ale wciąż) - przy kolejnych spotkaniach musiało się ono płynnie powiększać. Chyba był naprawdę kiepski w rozpoznawaniu u siebie oznak- zauroczenia, najwyraźniej.
Kurwa.
Lepiej może powrócić zwyczajnie do rozmowy. Cóż, nie mógł się nie zgodzić - wolał nie rozpowiadać byle komu pochodzenia swojej blizny, chociażby dlatego, że strzelanina nadal pozostawała tematem tabu nawet - a może nawet przede wszystkim - w gronie rodziny Yakushimaru. Jeżeli kiedykolwiek miałaby wyjść na jaw - nie powinna również w sposób przypadkowy ze względu na niepamiętającego nic z tego dnia Seigę. Sani wolał nie zastanawiać się długo nad tym, jak tragicznie wyglądałaby chwila, w której się dowiaduje - celowo czy nie. Mimo że nie powiedział Carei zbyt wiele, nadal było to więcej niż zazwyczaj, gdy ktoś ośmielił się zapytać. „(...) gdy komuś ufamy. Albo chcemy zaufać.” Spojrzał zatem na nią znacząco, jakby mówiąc: no właśnie.
Widząc jej uśmiech, jeszcze bardziej przybrał na wesołości. - Zadowolona ze swojego dzieła? - spytał jeszcze, ciekawy odpowiedzi. Jemu istotnie się podobało - ale też interesowało go zdanie samej artystki. Obserwował, jak chowa wprawnie używane dotąd malarskie przybory, aż nie odezwała się znowu.
- Nie. Chcę pójść z tobą - odparł krótko. Zastanawiające było dla niego, czemu Carei tak… dociekała. Wydawało mu się, że wcześniej dał jej jasno do zrozumienia swoje zamiary. Choć przeszło mu to przez myśl, odrzucił koncepcję, w której w rzeczywistości to ona nie chciałaby spędzać z nim już więcej czasu - uznał, że by zwyczajnie odmówiła. Mimo spokojnego usposobienia, na własnej skórze odczuł, że potrafiła być stanowcza, jeśli sytuacja tego wymagała. Co więc pozostawało? Zawstydzenie? Onieśmielenie? …niedowierzanie, że z nią akurat chce iść? Wydawało się mało prawdopodobne, lecz nawet jeśli - musiał rozwiać jej wątpliwości, nieważne jakie miały źródło. - Już wystarczająco czasu spędziłem z innymi. Mam dla ciebie całą resztę wieczoru - dodał zatem, wsuwając dłonie do kieszeni eleganckich spodni garniturowych. Uśmiechnął się. - W takim razie kierunek: dziedziniec.
„Obserwują nas”, dotarło do jego uszu, i wtedy też rozejrzał się sam. - To coś złego? - spytał wpierw, lecz głębszy sens jej zdania zrozumiał dopiero, gdy dziewczyna cofnęła się o krok w tył. Poczuł ostrą szpilkę zranienia i zawodu - ile to już razy ktoś zdecydował się zbudować między nim a sobą dystans, nie mógł zliczyć. Zbyt często najwidoczniej okazywał się dla innych po prostu ładnym pudełkiem, nie kryjącym w sobie nic godnego większej uwagi - może powinien do tego wreszcie przywyknąć? Nie próbował jednak zbliżyć się z powrotem, skoro taką wyznaczyła mu granicę. Postąpił pół kroku w stronę wyjścia.
- Chodźmy. Może tam nie będzie takiego tłumu.
- Tak. To znaczy… nie jestem specjalistą, więc nie powiem ci tu eksperckiej opinii - gdyby nie rozmawiał z malarką we własnej osobie, zapewne próbowałby i taką wcisnąć komuś, kto się na tym zupełnie nie znał… - ale najbardziej zwróciło moją uwagę to, że oddają bardzo dużo emocji. Albo osoby, którą rysowałaś, albo może twoje, gdy rysowałaś - tego nie wiem. W każdym razie trudno przejść obok nich obojętnie - rzekł i wzruszył delikatnie ramionami. - Wydają się nie tylko ładnie namalowane, a że coś innego w nich jeszcze siedzi.
Wyprostował się lekko ze zdziwienia, zerkając na nią kątem oka. - Mnie? - Czy w takim razie znaczyło to, że… - Hmmm, zaintrygowała cię moja twarz? - Uśmiechnął się zaczepnie, niby już do lusterka, lecz nadal tak, że Ejiri z pewnością mogła go dostrzec. Następnie jednak spojrzał już na nią w pełni, kierując twarz w jej stronę. Zmarszczył brwi, jeszcze bardziej zdezorientowany. - Ale co masz na myśli - „koleżanki na roku już sobie mnie przywłaszczyły”? Rysują mnie ukradkiem? - To by było… ciekawe odkrycie. Nie był pewien, czy powinien cieszyć się z zainteresowania, czy może raczej zaniepokojony, że jego podobizna jest w czyimś szkicowniku - i to nawet więcej niż jednym? - Chyba też powinien mieć coś do gadania na ten temat… Chociaż akurat jestem ciekawy, jak ty mnie ujęłaś.
Nie mógł się powstrzymać - kącik ust znów uciekł mu ku górze, gdy zobaczył, że dziewczyna nieco się zmieszała. Jako że sam nadal odczuwał okruszki zdenerwowania, pokrzepiającym było widzieć, że nie tylko on przeżywa podobne uczucia. Nieoczekiwanie pojawiła się w jego głowie inna myśl, i to taka prosta - że Carei przedstawiała się w takiej odsłonie bardzo urokliwie i… atrakcyjnie. Tak rzadko myślał o kimkolwiek w tej kategorii, że potrzebował dobrych kilku sekund, by oswoić się z odkryciem. Chociaż - zastanawiając się głębiej, czy faktycznie było to takie nowe? Nie licząc już ich pierwszej interakcji - wtedy z pewnością zaiskrzył w nim ognik głębszego zainteresowania Carei i tego był świadomy (z opóźnieniem, ale wciąż) - przy kolejnych spotkaniach musiało się ono płynnie powiększać. Chyba był naprawdę kiepski w rozpoznawaniu u siebie oznak- zauroczenia, najwyraźniej.
Kurwa.
Lepiej może powrócić zwyczajnie do rozmowy. Cóż, nie mógł się nie zgodzić - wolał nie rozpowiadać byle komu pochodzenia swojej blizny, chociażby dlatego, że strzelanina nadal pozostawała tematem tabu nawet - a może nawet przede wszystkim - w gronie rodziny Yakushimaru. Jeżeli kiedykolwiek miałaby wyjść na jaw - nie powinna również w sposób przypadkowy ze względu na niepamiętającego nic z tego dnia Seigę. Sani wolał nie zastanawiać się długo nad tym, jak tragicznie wyglądałaby chwila, w której się dowiaduje - celowo czy nie. Mimo że nie powiedział Carei zbyt wiele, nadal było to więcej niż zazwyczaj, gdy ktoś ośmielił się zapytać. „(...) gdy komuś ufamy. Albo chcemy zaufać.” Spojrzał zatem na nią znacząco, jakby mówiąc: no właśnie.
Widząc jej uśmiech, jeszcze bardziej przybrał na wesołości. - Zadowolona ze swojego dzieła? - spytał jeszcze, ciekawy odpowiedzi. Jemu istotnie się podobało - ale też interesowało go zdanie samej artystki. Obserwował, jak chowa wprawnie używane dotąd malarskie przybory, aż nie odezwała się znowu.
- Nie. Chcę pójść z tobą - odparł krótko. Zastanawiające było dla niego, czemu Carei tak… dociekała. Wydawało mu się, że wcześniej dał jej jasno do zrozumienia swoje zamiary. Choć przeszło mu to przez myśl, odrzucił koncepcję, w której w rzeczywistości to ona nie chciałaby spędzać z nim już więcej czasu - uznał, że by zwyczajnie odmówiła. Mimo spokojnego usposobienia, na własnej skórze odczuł, że potrafiła być stanowcza, jeśli sytuacja tego wymagała. Co więc pozostawało? Zawstydzenie? Onieśmielenie? …niedowierzanie, że z nią akurat chce iść? Wydawało się mało prawdopodobne, lecz nawet jeśli - musiał rozwiać jej wątpliwości, nieważne jakie miały źródło. - Już wystarczająco czasu spędziłem z innymi. Mam dla ciebie całą resztę wieczoru - dodał zatem, wsuwając dłonie do kieszeni eleganckich spodni garniturowych. Uśmiechnął się. - W takim razie kierunek: dziedziniec.
„Obserwują nas”, dotarło do jego uszu, i wtedy też rozejrzał się sam. - To coś złego? - spytał wpierw, lecz głębszy sens jej zdania zrozumiał dopiero, gdy dziewczyna cofnęła się o krok w tył. Poczuł ostrą szpilkę zranienia i zawodu - ile to już razy ktoś zdecydował się zbudować między nim a sobą dystans, nie mógł zliczyć. Zbyt często najwidoczniej okazywał się dla innych po prostu ładnym pudełkiem, nie kryjącym w sobie nic godnego większej uwagi - może powinien do tego wreszcie przywyknąć? Nie próbował jednak zbliżyć się z powrotem, skoro taką wyznaczyła mu granicę. Postąpił pół kroku w stronę wyjścia.
- Chodźmy. Może tam nie będzie takiego tłumu.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Czas wiercił się między słowami. Przeskakiwał, wydłużał, albo skracał - a wystarczyła do tego obecność chłopaka, którego wciąż nie umiała w pełni... przyjąć. Natura artystki wciąż podpowiadała znajome ciepło, to samo, które stało się przyczyną jej zguby. Nawet jeśli tyle razy podkreślała, że naiwną nie była, to wiara w ludzi - dawała jej się we znaki. Łatwiej było się wycofać. Osłonić dystansem, albo obecnością osób, które odciągały uwagę od niej. Ale wystarczyło, że ktoś przekradł się przez postawiony mur, a zalewała skumulowanym ciepłem i tęsknotą, której pokłady wzrastały od dawna, nie mając ukierunkowanego celu. Niebezpiecznie - Nie musisz być specjalistą - zweryfikowała nieco zbyt prędko - mów co myślisz... - zaczęła, urywając, gdy - już bez jej zachęty, podzielił się opinią. A to, wypchnęło jej artystyczną naturę wyżej w planie zachowań - to nie do końca tak, że ja coś tam dodaję - zawahała się - mój... znajomy kiedyś mi powiedział, że nadaję życia obrazom. Ale... ja tylko to życie odbijam. A emocje, są niezwykłym nośnikiem tego życia - przechyliła głowę - skoro dostrzegasz je na obrazach, znaczy że wyróżniasz się wrażliwością i potrafisz je dostrzec u ludzi - zwarła usta, urywając, pozostawiając na języku niedopowiedzenie, które sięgnąć miałoby przeszłości. Ale - tu miał rację. Ile razy miał ją jeszcze przepraszać? Ile razy ona do tego wracać? - Miło mi, że ci się podobają - dodała zamiast tego, finalizując ostatnie pociągnięcia swego dzieła.
Nie miała pojęcia, jak zachować się, gdy częstował ją zaczepnością. Przyznawała bez wahania, że miał w sobie coś intrygującego. I nie chodziło o ładną buzię, na którą tak łatwo zwracała uwagę większość. I tylko przez pryzmat takiego "opakowania" dopowiadano sobie resztę. Miała tego bezpośrednie doświadczenie. W końcu była tylko laleczką. Przełknęła ślinę i przygryzła język ważąc odpowiedź, czując częściej niż powinna była się spodziewać, wpełzający pod skórę wstyd. W końcu, sama zwracała na to uwagę, chociaż, patrząc na jej rysunki, potrafiła mieć szczególnie.... niedoskonałe postrzeganie, co była dla niej piękne. Rysunki yurei, tych bez ciała, z ogarniętych wszechmocą rządzących nimi uczuć, wywierały na niej ogromne wrażenie. Co w takim razie widziała Carei, oprócz przystojnej twarzy? - O tym, że jesteś przystojny - na pewno wiesz - zaczęła proporcjonalnie do gorąca wspominającego się po szyi - ...ale lubiłam patrzeć na zmiany, jakie działy się, gdy nie było z Tobą... znajomych - wzruszyła ramionami, chcąc zapewne tylko symbolicznie, zedrzeć z barków napierający ciężar przyznania - ...czasem mi się wydawało nawet, że twoje oczy - każde wyraża coś innego. Albo inną część emocji - nie tak łatwo było wytłumaczyć, co zazwyczaj skłaniało ją do rysunku. Czasem wystarczył drobny gest, uśmiech, czasem po prostu spojrzenie, płynny ruch. Coś, co sprawiało wrażenie harmonii w jej postrzeganiu. Odetchnęła, zrywając kontakt wzrokowy i skupiając się, na chowaniu przyborów. Działanie, wyrywało ją z kłopotliwego zamyślenia, ale - swojej wizji nie bała się. Taka była - ...dopóki nie są to prace dla publicznego wystawienia... raczej ciężko pytać każdego o pozwolenie - usprawiedliwienie czy nie - sama wielokrotnie poddawała się zrywom weny, czasem nie kontrolując nawet, kiedy i gdzie chwyciła rysik. Nawet, jeśli równie często, miała z tego tytułu jakieś problemy - taka natura piękna, że przyciąga artystów - usta wygięły się lekko, ciepło, być może nawet cicho przepraszająco - dosyć często potrzebujemy modeli... nikt cię jeszcze o to nie prosił? - cień zdziwienia zamigotał i opadł z ciemnych tęczówek.
Przerwa i milczenie, nie były nieznośne. Z przyjemnością zgarnęła pozostałe pędzelki, podziwiając finalny efekt, skupiając się na drobnych maźnięciach, na cieniowaniu, delikatnych liniach podkreślających ścieżkę płynącej malarsko krwi. To, pozwalało umknąć przejrzystości wzroku, jakim obdarzał ją chłopak - Tak - potwierdziła delikatnym kiwnięciem - wbrew pozorom, te prostsze charakteryzacje wymagają więcej ...pomysłu - ostatni raz, ledwie muśnięciem, wsunęła kciuk pod brodę jasnowłosego, jakby chciała unieść głowę wyżej, nim ruszą dalej. Nim perspektywa się zmieni.
- Dobrze - stwierdziła wolno, uważniej - idziesz na własne ryzyko - dodała znowu ciszej, speszona wcale nie nagłą bliskością. A własną świadomością faktu. I tego - czemu dopiero teraz - kim była właściwie. Bała się zdradliwego niepokoju i momentu, w którym Yakushimaru zrozumie, z kim właściwie ma do czynienie. Była przecież brudna. A zmiana, jaką dostrzegła, nagły chłód błyskiem migoczący w prawej źrenicy, położył się odległym bólem na wspomnieniu. Na pytanie więc - tylko niezręcznie pokręciła głową, rozsypując czerń spływających włosów, jak poruszone wiatrem wodospady - Dziś raczej trudno prywatność - odezwała się dopiero po chwili, gdy ścieżka oświetlonym lampionów, wędrowali w stronę dziedzińca. Coś brzydko kołatało się w piersi, wywołując mdłość. Wiedziała, że to minie, ale znowu - z kiełkującym niepokojem zastanawiała się, czy chłopak zauważył. Zamiast jednak pytań, poprosiła by usiedli przy fontannie - w tamtym roku ktoś mnie tu wrzucił - podwinęła długość spódnicy, zsuwając ze stóp czarne botki. Było chłodno, ale niewystarczająco, by woda zamarzła. Odwróciła się przodem do fontanny, siadając na murku i zginając kolana. Zamiast jednak nóg, zanurzyła w stojącej, chociaż czystej toni - lewą dłoń.
@Yakushimaru Sanari
Nie miała pojęcia, jak zachować się, gdy częstował ją zaczepnością. Przyznawała bez wahania, że miał w sobie coś intrygującego. I nie chodziło o ładną buzię, na którą tak łatwo zwracała uwagę większość. I tylko przez pryzmat takiego "opakowania" dopowiadano sobie resztę. Miała tego bezpośrednie doświadczenie. W końcu była tylko laleczką. Przełknęła ślinę i przygryzła język ważąc odpowiedź, czując częściej niż powinna była się spodziewać, wpełzający pod skórę wstyd. W końcu, sama zwracała na to uwagę, chociaż, patrząc na jej rysunki, potrafiła mieć szczególnie.... niedoskonałe postrzeganie, co była dla niej piękne. Rysunki yurei, tych bez ciała, z ogarniętych wszechmocą rządzących nimi uczuć, wywierały na niej ogromne wrażenie. Co w takim razie widziała Carei, oprócz przystojnej twarzy? - O tym, że jesteś przystojny - na pewno wiesz - zaczęła proporcjonalnie do gorąca wspominającego się po szyi - ...ale lubiłam patrzeć na zmiany, jakie działy się, gdy nie było z Tobą... znajomych - wzruszyła ramionami, chcąc zapewne tylko symbolicznie, zedrzeć z barków napierający ciężar przyznania - ...czasem mi się wydawało nawet, że twoje oczy - każde wyraża coś innego. Albo inną część emocji - nie tak łatwo było wytłumaczyć, co zazwyczaj skłaniało ją do rysunku. Czasem wystarczył drobny gest, uśmiech, czasem po prostu spojrzenie, płynny ruch. Coś, co sprawiało wrażenie harmonii w jej postrzeganiu. Odetchnęła, zrywając kontakt wzrokowy i skupiając się, na chowaniu przyborów. Działanie, wyrywało ją z kłopotliwego zamyślenia, ale - swojej wizji nie bała się. Taka była - ...dopóki nie są to prace dla publicznego wystawienia... raczej ciężko pytać każdego o pozwolenie - usprawiedliwienie czy nie - sama wielokrotnie poddawała się zrywom weny, czasem nie kontrolując nawet, kiedy i gdzie chwyciła rysik. Nawet, jeśli równie często, miała z tego tytułu jakieś problemy - taka natura piękna, że przyciąga artystów - usta wygięły się lekko, ciepło, być może nawet cicho przepraszająco - dosyć często potrzebujemy modeli... nikt cię jeszcze o to nie prosił? - cień zdziwienia zamigotał i opadł z ciemnych tęczówek.
Przerwa i milczenie, nie były nieznośne. Z przyjemnością zgarnęła pozostałe pędzelki, podziwiając finalny efekt, skupiając się na drobnych maźnięciach, na cieniowaniu, delikatnych liniach podkreślających ścieżkę płynącej malarsko krwi. To, pozwalało umknąć przejrzystości wzroku, jakim obdarzał ją chłopak - Tak - potwierdziła delikatnym kiwnięciem - wbrew pozorom, te prostsze charakteryzacje wymagają więcej ...pomysłu - ostatni raz, ledwie muśnięciem, wsunęła kciuk pod brodę jasnowłosego, jakby chciała unieść głowę wyżej, nim ruszą dalej. Nim perspektywa się zmieni.
- Dobrze - stwierdziła wolno, uważniej - idziesz na własne ryzyko - dodała znowu ciszej, speszona wcale nie nagłą bliskością. A własną świadomością faktu. I tego - czemu dopiero teraz - kim była właściwie. Bała się zdradliwego niepokoju i momentu, w którym Yakushimaru zrozumie, z kim właściwie ma do czynienie. Była przecież brudna. A zmiana, jaką dostrzegła, nagły chłód błyskiem migoczący w prawej źrenicy, położył się odległym bólem na wspomnieniu. Na pytanie więc - tylko niezręcznie pokręciła głową, rozsypując czerń spływających włosów, jak poruszone wiatrem wodospady - Dziś raczej trudno prywatność - odezwała się dopiero po chwili, gdy ścieżka oświetlonym lampionów, wędrowali w stronę dziedzińca. Coś brzydko kołatało się w piersi, wywołując mdłość. Wiedziała, że to minie, ale znowu - z kiełkującym niepokojem zastanawiała się, czy chłopak zauważył. Zamiast jednak pytań, poprosiła by usiedli przy fontannie - w tamtym roku ktoś mnie tu wrzucił - podwinęła długość spódnicy, zsuwając ze stóp czarne botki. Było chłodno, ale niewystarczająco, by woda zamarzła. Odwróciła się przodem do fontanny, siadając na murku i zginając kolana. Zamiast jednak nóg, zanurzyła w stojącej, chociaż czystej toni - lewą dłoń.
@Yakushimaru Sanari
Blood beneath the snow
Yakushimaru Sanari ubóstwia ten post.
Zdziwił się, gdy określiła go jako wrażliwego - może nawet nie dlatego, że się za takiego nie uważał, a raczej dlatego, że ludzie na ogół mówili mu zupełnie co innego. Samolubny. Nic nie rozumiesz. Przejmujesz się tylko sobą. Nie można było się spodziewać wiele więcej od swoich niezbyt bliskich znajomych - w końcu nie otwierał się przed nimi za bardzo - ale takie słowa bolały przede wszystkim od osób, które powinny go dobrze znać. Zawsze ostatecznie doganiały go konsekwencje faktu, że tak ciężko przychodziło mu kultywowanie głębszych kontaktów, prawdziwego powiązania z drugą istotą. Czasem wydawało mu się, że bliższego przyjaciela miał w postaci zwierząt, którymi się opiekował, niż w kimkolwiek innym. Sanari bardzo głęboko przeżywał wszystkie emocje, ale też wychowywał się w takim środowisku, w którym ich wyrażanie było luksusem. Nie wspominając już nawet o powszechnym przekonaniu dzieci, młodzieży, ale i dorosłych, że chłopcy nie powinni nawet płakać, żeby nie ujęło im to ich „męskości”. Miło było zatem porozmawiać na ten temat i nawet zostać pochwalony, a nie zwyzywany od łajz. Wow.
- Myślę, że określenie „odbijania życia” bardziej pasuje do zrobienia przeciętnego zdjęcia telefonem. Ty z kolei, albo nawet artyści ogółem, dodają do tego swoją interpretację - i to robi różnicę - dodał jeszcze swoje spostrzeżenie, choć mógł też bez problemu zrozumieć punkt widzenia Ejiri.
Uniósł brew. „… na pewno wiesz”? Złapał dolną wargę między zęby, mieląc w myślach jej słowa. Nim odezwał się znowu, najpierw postanowił wysłuchać ją do końca. Skrzywił się nawet trochę na wspomnienie o znajomych i nawet śmiejąc się cicho, bo swoimi spostrzeżeniami najwidoczniej potwierdziła to, o czym myślał jeszcze sekundy temu - że zachowywał się inaczej wśród innych ludzi, jak kameleon, a ona to dostrzegła. I to było całkiem przyjemne odczucie - bycie dostrzeżonym. - Ciekawe. To znaczy - to, że to zauważyłaś. Całkiem trafnie zresztą, bo czasem, gdy jestem już sam, czuję się jak inna osoba. - Cóż, może nie musiał wyjeżdżać aż z taką szczerością, ale słowa same wypłynęły z jego ust. Poruszył następny temat, by przykryć swoje małe speszenie. - W sumie… prosił, jak teraz o tym myślę. Dziewczyna, chyba pierwszoroczna. Nie zgodziłem się wtedy. - Zawahał się na chwilę. Warto było o tym mówić? W sumie… czemu nie. - Mam problem z tym całym byciem przystojnym. Wolę wcale nie reagować na te uwagi. Cokolwiek nie powiem, zawsze kogoś rozdrażnię moją odpowiedzią. Potwierdzę? Wychodzę na zadufanego w sobie. Zaprzeczę? Jeszcze gorzej, bo wychodzę na pruderyjnego. Stwierdziłaś, że na pewno wiem, że jestem… ale, w sumie, to dopiero od jakiegoś czasu to słyszę. Nie byłem ładnym dzieckiem i do tego przywykłem. - Spojrzał na drogę przed nimi, łagodnie zasnutą różnymi kolorami lampionów. - Dlatego do tej pory wydaje mi się czasem, że prędzej ktoś się ze mnie nabija, gdy tak mówi, a nie faktycznie komplementuje. Już lepiej w ogóle o tym nie słuchać. - Westchnął, pod wrażeniem samego siebie, że zdecydował się wygłosić cały cholerny elaborat na taki błahy temat. Ostatecznie skierował wzrok na Ejiri i uśmiechnął się. - W każdym razie schlebia mi, że zwróciłem twoją uwagę. To całkiem miłe. Szczególnie że to chyba nie tylko wygląd na to wpłynął.
Rozglądał się nieco na boki, próbując wypatrzyć w tłumie spotkane wcześniej rodzeństwo, ale nigdzie ich nie było, przynajmniej nie na zewnątrz. Być może dalej bawili się w domu strachu? Każde jednak przyszło tu z kimś, więc i on powinien się skupić w pełni na swojej towarzyszce. Nie mógł zresztą pozbyć się wrażenia, że to spotkanie było ważne w jakiś sposób, którego nie był w stanie dokładnie wyjaśnić.
Gdy wkroczyli wreszcie na obszar dziedzińca, poczuł się lepiej na otwartym terenie, tak bardzo kontrastującym teraz z ciasnymi pokojami domu strachów. Równo przystrzyżone krzewy, tujki, jak i rabaty kwiatów wyglądały pokaźnie nawet w półmroku, stwarzając unikalny klimat miejsca rodem wyjętego z minionych czasów. Tak jak Ejiri zauważyła, faktycznie trudno było o prywatność. Nawet tutaj byli jacyś ludzie - choć na szczęście o wiele mniej. Z całą pewnością, oprócz oczywistej atrakcji wewnątrz, rolę grał także chłód, który przybierał na intensywności z każdą godziną później w noc… a widział jak niektórzy byli ubrani. A raczej nie ubrani.
Przyglądał się przez chwilę, jak ściągała buty, nie spodziewając się takiej decyzji. Nie skomentował jednak, a zwyczajnie przysiadł obok niej na murku. Również zanurzył z ciekawości dłoń w wodnej tafli, ale szybko wycofał palce - była naprawdę zimna. - Serio? Jak to? Czemu? - Zadrżał lekko na myśl o zanurzeniu się teraz w lodowatej wodzie. Skrzywił się. - Też o tej porze roku?
- Myślę, że określenie „odbijania życia” bardziej pasuje do zrobienia przeciętnego zdjęcia telefonem. Ty z kolei, albo nawet artyści ogółem, dodają do tego swoją interpretację - i to robi różnicę - dodał jeszcze swoje spostrzeżenie, choć mógł też bez problemu zrozumieć punkt widzenia Ejiri.
Uniósł brew. „… na pewno wiesz”? Złapał dolną wargę między zęby, mieląc w myślach jej słowa. Nim odezwał się znowu, najpierw postanowił wysłuchać ją do końca. Skrzywił się nawet trochę na wspomnienie o znajomych i nawet śmiejąc się cicho, bo swoimi spostrzeżeniami najwidoczniej potwierdziła to, o czym myślał jeszcze sekundy temu - że zachowywał się inaczej wśród innych ludzi, jak kameleon, a ona to dostrzegła. I to było całkiem przyjemne odczucie - bycie dostrzeżonym. - Ciekawe. To znaczy - to, że to zauważyłaś. Całkiem trafnie zresztą, bo czasem, gdy jestem już sam, czuję się jak inna osoba. - Cóż, może nie musiał wyjeżdżać aż z taką szczerością, ale słowa same wypłynęły z jego ust. Poruszył następny temat, by przykryć swoje małe speszenie. - W sumie… prosił, jak teraz o tym myślę. Dziewczyna, chyba pierwszoroczna. Nie zgodziłem się wtedy. - Zawahał się na chwilę. Warto było o tym mówić? W sumie… czemu nie. - Mam problem z tym całym byciem przystojnym. Wolę wcale nie reagować na te uwagi. Cokolwiek nie powiem, zawsze kogoś rozdrażnię moją odpowiedzią. Potwierdzę? Wychodzę na zadufanego w sobie. Zaprzeczę? Jeszcze gorzej, bo wychodzę na pruderyjnego. Stwierdziłaś, że na pewno wiem, że jestem… ale, w sumie, to dopiero od jakiegoś czasu to słyszę. Nie byłem ładnym dzieckiem i do tego przywykłem. - Spojrzał na drogę przed nimi, łagodnie zasnutą różnymi kolorami lampionów. - Dlatego do tej pory wydaje mi się czasem, że prędzej ktoś się ze mnie nabija, gdy tak mówi, a nie faktycznie komplementuje. Już lepiej w ogóle o tym nie słuchać. - Westchnął, pod wrażeniem samego siebie, że zdecydował się wygłosić cały cholerny elaborat na taki błahy temat. Ostatecznie skierował wzrok na Ejiri i uśmiechnął się. - W każdym razie schlebia mi, że zwróciłem twoją uwagę. To całkiem miłe. Szczególnie że to chyba nie tylko wygląd na to wpłynął.
Rozglądał się nieco na boki, próbując wypatrzyć w tłumie spotkane wcześniej rodzeństwo, ale nigdzie ich nie było, przynajmniej nie na zewnątrz. Być może dalej bawili się w domu strachu? Każde jednak przyszło tu z kimś, więc i on powinien się skupić w pełni na swojej towarzyszce. Nie mógł zresztą pozbyć się wrażenia, że to spotkanie było ważne w jakiś sposób, którego nie był w stanie dokładnie wyjaśnić.
Gdy wkroczyli wreszcie na obszar dziedzińca, poczuł się lepiej na otwartym terenie, tak bardzo kontrastującym teraz z ciasnymi pokojami domu strachów. Równo przystrzyżone krzewy, tujki, jak i rabaty kwiatów wyglądały pokaźnie nawet w półmroku, stwarzając unikalny klimat miejsca rodem wyjętego z minionych czasów. Tak jak Ejiri zauważyła, faktycznie trudno było o prywatność. Nawet tutaj byli jacyś ludzie - choć na szczęście o wiele mniej. Z całą pewnością, oprócz oczywistej atrakcji wewnątrz, rolę grał także chłód, który przybierał na intensywności z każdą godziną później w noc… a widział jak niektórzy byli ubrani. A raczej nie ubrani.
Przyglądał się przez chwilę, jak ściągała buty, nie spodziewając się takiej decyzji. Nie skomentował jednak, a zwyczajnie przysiadł obok niej na murku. Również zanurzył z ciekawości dłoń w wodnej tafli, ale szybko wycofał palce - była naprawdę zimna. - Serio? Jak to? Czemu? - Zadrżał lekko na myśl o zanurzeniu się teraz w lodowatej wodzie. Skrzywił się. - Też o tej porze roku?
Być może, była to natura artysty. Zmysły, zdawały się bardziej wrażliwe na otoczenie. Wzrok spijał obrazy, słuch odczytywał dźwięki i szumy, dotyk i smak chłonęły bliskość, smakowały materię i spajały w całość. Chwytały rzeczywistość, by wyobraźnia odbiła niczym lustro, którym - artysta był. To w jaki sposób i co się na nie składało, definiowało i kształt tworu rodzącego się z talentu. Carei, na swój sposób chłonęła i odbijała wszystko na obrazach, w rysunkach i szkicach. Jeśli umieszczała wartość uczuć, dostrzegała je - jeśli nie w modelu, to u siebie samej. Moment zetknięcia z natchnieniem, zawsze przecież generował jakieś życie. Czy na to wskazywał Sanari, nie miała pewności. Czujność wciąż plątała się w jej odpowiedziach, skrzyła się w pytaniach, jak lodowe opiłki, co topniały, gdy zapadły się na oczach chłopaka.
- To trochę jak pryzmat - ujęła mielące się w głowie myśli - to co i jak zobaczysz, będzie zależało od wielu czynników. Od grubości szkła, jego faktury, koloru, wielkości... - wymieniała, starając się zebrać w całość dotychczasowe elementy wypowiedzi. A im bardziej jasnowłosy pozwalał jej brnąć w tematykę artystyczną, tym swobodniej się wyrażała, zapominając o łaskoczącym ją wstydzie - właściwie... można byłyby odnieść to po prostu do postrzegania rzeczywistości dla każdego, ale...chodzi mi o obrazy. To jakie są, zależy od artysty, przez to - ile i jak postrzega...rzeczywistość. I modeli. Jeśli widzi piękno - zostanie odbite lub ożywione - zakończyła, sięgając kciukiem do warg, ledwie widocznie odbijając na opuszki maźnięcie czerwieni. Oderwała paliczek, zerkając na towarzysza, doszukując się zrozumienia lub... czegoś zupełnie innego.
- Czy to źle, że jesteśmy inni? To znaczy, w towarzystwie, albo samotnie. Czy to źle, że nie wszystko, wszystkim odsłaniamy? - westchnęła, czując nici rozdrażnienia, które nie miały związku z samym studentem weterynarii - u ciebie... widziałam zmianę. Nie oceniałam tego, albo... wskazałam, co mi się w tym podobało - wciągnęła powietrze raz jeszcze, ale spieszniej, z zakłopotaniem - to znaczy... nie wszystko musi mi się podobać. Nieważne - zwarła usta, czując, że niepotrzebnie brnie w coś, co wymagałoby od niej dużo więcej tłumaczeń. Z ulgą przyjęła więc słowa chłopaka, skupiając bardziej - na nim. Pochyliła lekko głowę, nie komentując, bo - być może wiedziała kim była dziewczyna, o której wspomniał. Nie zapytała, dlaczego odmówił. To, o czym opowiadał do tej pory, wystarczyło za odpowiedź, a kolejne wyrazy, utwierdzały w pewności. Żyli w pozorach. Cudzych i swoich. I zbyt często, nie potrafili znaleźć pomiędzy nimi siebie - prawdziwych.
- Byłabym hipokrytką, gdybym powiedziała - nie przejmuj się cudza opinią - uśmiechnęła się, pozostając jednak wpatrzona w przestrzeń przed nimi, na ścieżkę prowadzącą do dziedzińca - ...bo i czasem trzeba się przejąć - dodała ciszej, tak do własnych, rozbieganych myśli, nie odnajdując jeszcze spokojności, jak i do towarzyszącego jej wampira - szczególnie, gdy nasze patrzenie jest czymś zburzone, zabrudzone jak w tym pryzmacie - odwróciła głowę, spoglądając bezpośrednio na twarz jasnowłosego, szukając mimowolnie, pary - dziś - czerwonych ślepi.
Chwyciła fragment długie rękawa płaszcza, zawijając materiał we wnętrzu dłoni, po czym, splotła ręce za sobą, niemal zsuwając przy okazji kaptur. Obróciła się, akurat gdy w zasięgu wzroku znalazła się pamiętna fontanna - Nie umiem patrzeć tylko na wygląd - zaśmiała się lekko, rozciągając czerwieniejące wargi szeroko, w rozbawieniu. Błyszczało w jej oczach coś zaczepnego, coś, co na co dzień nie budziło się często, jakby w obawie... przed czym? - chyba za dużo po prostu widzę, ale... potrafię wskazać, gdy ktoś jest, albo nie jest przystojny - oderwała czujną uwagę od Yakushimaru, zajmując miejsce na wilgotnym od chłodu murku. Palce musnęły fakturę, ale zajęła się ułożeniem i pozycją, by móc patrzeć - nie na otaczający ich splendor rezydencji, a samą wodą i finalnie, dwa w niej odbicia. Przez zanurzoną dłoń przeszedł dreszcz, ale nie odjęła palców od wgryzającego się wyżej zimna. Wtedy, rok wcześniej - toń była mniej przejmująca, bo nią samą zajmowało przejęcie i burzliwość emocji, w jakie wepchnął ją nieznajomy. Ale wspomnienie i pytanie, dawało szansę, na wyrwanie się ze szponów wiążących jej umysł przeszłości. I brzydkich naleciałości, które szarpały jej wstydem.
- Pomylił mnie... z kimś - zaczęła, chociaż, była w tym pół prawda tylko - dokładnie tutaj i dokładnie rok wcześniej, na tym wydarzeniu - wysunęła rękę z wody, przez kilka chwil obserwując, jak krople spływając między palcami i uderzając dźwięcznie w milczącą wilgocią tarczę szarości - Dużo się wtedy działo. To było niedawno po tym jak wróciłam... - urwała, mrugając i odsuwając ciało od odbicia. Dłoń zanurzała w materiale płaszcza, chcąc ogrzać zarumienioną od nagromadzonego chłodu skórę - Ciebie... nie było w tamtym roku, prawda? - wspominał o tym, a może sobie dopowiedziała, nie była pewna, bo szumiący na nowo strach, jak rzucona kotwica, zanurzył głowę w przeszłości. Ta, nachalnie próbowała wepchnąć się na piedestał jej uwagi. Kpiąc.
@Yakushimaru Sanari
- To trochę jak pryzmat - ujęła mielące się w głowie myśli - to co i jak zobaczysz, będzie zależało od wielu czynników. Od grubości szkła, jego faktury, koloru, wielkości... - wymieniała, starając się zebrać w całość dotychczasowe elementy wypowiedzi. A im bardziej jasnowłosy pozwalał jej brnąć w tematykę artystyczną, tym swobodniej się wyrażała, zapominając o łaskoczącym ją wstydzie - właściwie... można byłyby odnieść to po prostu do postrzegania rzeczywistości dla każdego, ale...chodzi mi o obrazy. To jakie są, zależy od artysty, przez to - ile i jak postrzega...rzeczywistość. I modeli. Jeśli widzi piękno - zostanie odbite lub ożywione - zakończyła, sięgając kciukiem do warg, ledwie widocznie odbijając na opuszki maźnięcie czerwieni. Oderwała paliczek, zerkając na towarzysza, doszukując się zrozumienia lub... czegoś zupełnie innego.
- Czy to źle, że jesteśmy inni? To znaczy, w towarzystwie, albo samotnie. Czy to źle, że nie wszystko, wszystkim odsłaniamy? - westchnęła, czując nici rozdrażnienia, które nie miały związku z samym studentem weterynarii - u ciebie... widziałam zmianę. Nie oceniałam tego, albo... wskazałam, co mi się w tym podobało - wciągnęła powietrze raz jeszcze, ale spieszniej, z zakłopotaniem - to znaczy... nie wszystko musi mi się podobać. Nieważne - zwarła usta, czując, że niepotrzebnie brnie w coś, co wymagałoby od niej dużo więcej tłumaczeń. Z ulgą przyjęła więc słowa chłopaka, skupiając bardziej - na nim. Pochyliła lekko głowę, nie komentując, bo - być może wiedziała kim była dziewczyna, o której wspomniał. Nie zapytała, dlaczego odmówił. To, o czym opowiadał do tej pory, wystarczyło za odpowiedź, a kolejne wyrazy, utwierdzały w pewności. Żyli w pozorach. Cudzych i swoich. I zbyt często, nie potrafili znaleźć pomiędzy nimi siebie - prawdziwych.
- Byłabym hipokrytką, gdybym powiedziała - nie przejmuj się cudza opinią - uśmiechnęła się, pozostając jednak wpatrzona w przestrzeń przed nimi, na ścieżkę prowadzącą do dziedzińca - ...bo i czasem trzeba się przejąć - dodała ciszej, tak do własnych, rozbieganych myśli, nie odnajdując jeszcze spokojności, jak i do towarzyszącego jej wampira - szczególnie, gdy nasze patrzenie jest czymś zburzone, zabrudzone jak w tym pryzmacie - odwróciła głowę, spoglądając bezpośrednio na twarz jasnowłosego, szukając mimowolnie, pary - dziś - czerwonych ślepi.
Chwyciła fragment długie rękawa płaszcza, zawijając materiał we wnętrzu dłoni, po czym, splotła ręce za sobą, niemal zsuwając przy okazji kaptur. Obróciła się, akurat gdy w zasięgu wzroku znalazła się pamiętna fontanna - Nie umiem patrzeć tylko na wygląd - zaśmiała się lekko, rozciągając czerwieniejące wargi szeroko, w rozbawieniu. Błyszczało w jej oczach coś zaczepnego, coś, co na co dzień nie budziło się często, jakby w obawie... przed czym? - chyba za dużo po prostu widzę, ale... potrafię wskazać, gdy ktoś jest, albo nie jest przystojny - oderwała czujną uwagę od Yakushimaru, zajmując miejsce na wilgotnym od chłodu murku. Palce musnęły fakturę, ale zajęła się ułożeniem i pozycją, by móc patrzeć - nie na otaczający ich splendor rezydencji, a samą wodą i finalnie, dwa w niej odbicia. Przez zanurzoną dłoń przeszedł dreszcz, ale nie odjęła palców od wgryzającego się wyżej zimna. Wtedy, rok wcześniej - toń była mniej przejmująca, bo nią samą zajmowało przejęcie i burzliwość emocji, w jakie wepchnął ją nieznajomy. Ale wspomnienie i pytanie, dawało szansę, na wyrwanie się ze szponów wiążących jej umysł przeszłości. I brzydkich naleciałości, które szarpały jej wstydem.
- Pomylił mnie... z kimś - zaczęła, chociaż, była w tym pół prawda tylko - dokładnie tutaj i dokładnie rok wcześniej, na tym wydarzeniu - wysunęła rękę z wody, przez kilka chwil obserwując, jak krople spływając między palcami i uderzając dźwięcznie w milczącą wilgocią tarczę szarości - Dużo się wtedy działo. To było niedawno po tym jak wróciłam... - urwała, mrugając i odsuwając ciało od odbicia. Dłoń zanurzała w materiale płaszcza, chcąc ogrzać zarumienioną od nagromadzonego chłodu skórę - Ciebie... nie było w tamtym roku, prawda? - wspominał o tym, a może sobie dopowiedziała, nie była pewna, bo szumiący na nowo strach, jak rzucona kotwica, zanurzył głowę w przeszłości. Ta, nachalnie próbowała wepchnąć się na piedestał jej uwagi. Kpiąc.
@Yakushimaru Sanari
Blood beneath the snow
Yakushimaru Sanari ubóstwia ten post.
Przyjemnie było zaobserwować subtelną zmianę w Carei, która zdawała się mówić najbardziej otwarcie właśnie o sztuce. Nie było to dla niego dziwne - w końcu była artystką, już nawet uznaną pomimo młodego wieku, co było niesamowitym osiągnięciem. Nie uważał się za żaden autorytet w tej dziedzinie; na ogół nie przeszkadzało mu to w przedstawiania swojego zdania tak czy siak, ale przy Ejiri, której zdanie o sobie chciał chociaż trochę odmienić, nieco się denerwował. Na szczęście jej słowa - jej zachęta do mówienia otwarcie swojej opinii - były wystarczająco kojące. Kiwnął głową, uznając przyrównanie do pryzmatu całkiem trafne. - To nawet widać na pierwszy rzut oka - przytaknął. - Pięciu malarzy może malować ten sam zachód słońca, a pewnie każdy zwróci uwagę na inne szczegóły, użyje innego medium albo innego stylu. W zasadzie nawet jak ktoś próbuje skopiować innego artystę, jego replika ostatecznie różni się od oryginału. - Były, oczywiście, wyjątki. Byli tacy, co w podrabianiu dzieł sztuki widzieli swój największy kunszt… aczkolwiek z drugiej strony - nadal istniały sposoby, by rozpoznać takie fałszerstwo. - Ostatecznie nie da się drugi raz stworzyć tego samego obrazu, jeżeli malować go całego od nowa. Mylę się?
Stawiał krok za krokiem po betonowym podłożu. Spoglądał to na Ejiri, to na eleganckie otoczenie, zastanawiając się, jak wygląda podczas cieplejszej pory roku. Drzewa zakwitają tutaj wiosną na różowo, jak na placu głównym w centrum, czy może dominują tu czerwono-złote, rozłożyste klony? Szkoda, że rodzina Aikiryu otwierała swoją posiadłość dla innych ludzi jedynie na jesień, mimo że rozumiał, dlaczego tak było. Kto chciałby, by obcy kręcili mu się wokół domu przez cały rok? Z pewnością nie Sanari.
- Dobrze, że jesteśmy inni - odpowiedział, choć zagryzł wargę. Mimo że to nie było celem dziewczyny, tknęła temat, który był mu bliższy niż się wydawało. Sanari niekiedy był zbyt inny; to znaczy, jego zachowanie za bardzo różniło się w stosunku do ludzi, nawet do tego stopnia, że nie był w stanie stwierdzić, które jego oblicze jest tym „prawdziwym”. Podobno wszystkie te różniące się od siebie wersje „nas” były prawdziwe, ale Sani odnosił wrażenie, że w jego przypadku każda była jakaś wymuszona. Być może tak bardzo chciał wpasować się w jakąś grupę, że przywdziewał taką osobowość, jaka akurat do danej z nich pasowała - tym samym sabotując swoją szansę na prawdziwą, szczerą relację z drugim człowiekiem, w której dodatkowo pewnie czuć się sobą, a nie jak aktor odgrywający swoją rolę.
Uśmiechnął się lekko, gdy wyrzuciła z siebie sfrustrowane „nieważne”. - Nie wydaje mi się takie nieważne. Jeżeli chcesz, to kontynuuj. - Zerknął na nią kątem oka. Powoli sam przyzwyczajał się do jej obecności, rytmu. Mimo że nalegał na ich spotkanie, inna jego cząstka chciała go uniknąć, głównie przez swoje tchórzostwo. Brak konfrontacji często był po prostu wygodny. Można było poczekać, aż sprawa rozejdzie się po kościach - i potem żałować tego lub nie. Może rozmowa z Carei nie była od początku prosta przez ich przeszłość, tak teraz płynęła zaskakująco spójnie. Gdyby… gdyby na starcie nie zrujnował im relacji, być może wcześniej rozmawialiby już w taki sposób.
Skrzyżował z nią spojrzenia. - Staram się nie przejmować, na ogół, ale te starania często są niewystarczające. Już nawet nie w kontekście tematu tego całego wyglądu… i może nawet nie widać po mnie na pierwszy rzut oka - dobrze wiedział w końcu, jaki aroganckiwiększość czasu nieraz był - ale wszystkim się bardzo przejmuję. Paranoicznie wręcz. To mój całkiem duży problem. - Nie wiedział skąd chęć podzielenia się czymś tak personalnym, ale słowa same wydostały mu się z gardła. Czy niepotrzebnie - będzie musiał się przekonać. Tak czy inaczej, westchnął lekko.
Na szczęście nie był zmuszony myśleć tylko o wypowiedzianych przed chwilą słowach. Uśmiech Carei podniósł go na duchu, a jeszcze bardziej iskierka zaczepności na jej twarzy - coś nowego, zdecydowanie, przez to też coś ekscytującego. Wyszczerzył się również, z cieniem śmiechu na ustach. - No dobrze, nie będę usilnie próbował zmieniać twojego zdania - powiedział, odgrywając zabawnie, jakby się poddawał po ciężkiej bitwie. Ułożył się wygodniej na murku; przyciągnął jedną nogę do siebie, by móc oprzeć się brodą o kolano. Garniturowe spodnie nie pozostawiały wiele swobody ruchu, ale był w stanie przez chwilę wytrwać w takiej pozycji. Był też ostrożny ze względu na artystyczny makijaż. Nawet jeśli nie miało go zobaczyć już wiele osób, chciał, by pozostał nienaruszony jak najdłużej. W dodatku był w stanie ujrzeć swoje odbicie w wodzie, gdy odpowiednio głęboko się pochylił nad jej taflą.
- Nie powiem - to całkiem przykra pomyłka - skomentował, parskając cicho. Sanari z pewnością by oddał takiemu napastnikowi w przypływie wściekłości, ale stawiał, że Ejiri była bardziej opanowana. Przekrzywił głowę mocniej, opierając na kolanie policzek. Wzrok z kolei uparcie trzymał na dziewczynie. - Jak… wróciłaś? - pochwycił. Potem zaś odpowiedział na jej ciekawość. - Nie było. Niedawno zacząłem wtedy studia i jakoś… nie wiem, trudno było mi się z kimś tu umówić. Uważałem, że to byłoby głupie, gdybym poszedł sam. - Jakby ktoś miał go wyśmiać, że jest samotny w miejsce, w które przychodzi się z przyjaciółmi, żeby się bawić. - Ominęło mnie coś?
Stawiał krok za krokiem po betonowym podłożu. Spoglądał to na Ejiri, to na eleganckie otoczenie, zastanawiając się, jak wygląda podczas cieplejszej pory roku. Drzewa zakwitają tutaj wiosną na różowo, jak na placu głównym w centrum, czy może dominują tu czerwono-złote, rozłożyste klony? Szkoda, że rodzina Aikiryu otwierała swoją posiadłość dla innych ludzi jedynie na jesień, mimo że rozumiał, dlaczego tak było. Kto chciałby, by obcy kręcili mu się wokół domu przez cały rok? Z pewnością nie Sanari.
- Dobrze, że jesteśmy inni - odpowiedział, choć zagryzł wargę. Mimo że to nie było celem dziewczyny, tknęła temat, który był mu bliższy niż się wydawało. Sanari niekiedy był zbyt inny; to znaczy, jego zachowanie za bardzo różniło się w stosunku do ludzi, nawet do tego stopnia, że nie był w stanie stwierdzić, które jego oblicze jest tym „prawdziwym”. Podobno wszystkie te różniące się od siebie wersje „nas” były prawdziwe, ale Sani odnosił wrażenie, że w jego przypadku każda była jakaś wymuszona. Być może tak bardzo chciał wpasować się w jakąś grupę, że przywdziewał taką osobowość, jaka akurat do danej z nich pasowała - tym samym sabotując swoją szansę na prawdziwą, szczerą relację z drugim człowiekiem, w której dodatkowo pewnie czuć się sobą, a nie jak aktor odgrywający swoją rolę.
Uśmiechnął się lekko, gdy wyrzuciła z siebie sfrustrowane „nieważne”. - Nie wydaje mi się takie nieważne. Jeżeli chcesz, to kontynuuj. - Zerknął na nią kątem oka. Powoli sam przyzwyczajał się do jej obecności, rytmu. Mimo że nalegał na ich spotkanie, inna jego cząstka chciała go uniknąć, głównie przez swoje tchórzostwo. Brak konfrontacji często był po prostu wygodny. Można było poczekać, aż sprawa rozejdzie się po kościach - i potem żałować tego lub nie. Może rozmowa z Carei nie była od początku prosta przez ich przeszłość, tak teraz płynęła zaskakująco spójnie. Gdyby… gdyby na starcie nie zrujnował im relacji, być może wcześniej rozmawialiby już w taki sposób.
Skrzyżował z nią spojrzenia. - Staram się nie przejmować, na ogół, ale te starania często są niewystarczające. Już nawet nie w kontekście tematu tego całego wyglądu… i może nawet nie widać po mnie na pierwszy rzut oka - dobrze wiedział w końcu, jaki arogancki
Na szczęście nie był zmuszony myśleć tylko o wypowiedzianych przed chwilą słowach. Uśmiech Carei podniósł go na duchu, a jeszcze bardziej iskierka zaczepności na jej twarzy - coś nowego, zdecydowanie, przez to też coś ekscytującego. Wyszczerzył się również, z cieniem śmiechu na ustach. - No dobrze, nie będę usilnie próbował zmieniać twojego zdania - powiedział, odgrywając zabawnie, jakby się poddawał po ciężkiej bitwie. Ułożył się wygodniej na murku; przyciągnął jedną nogę do siebie, by móc oprzeć się brodą o kolano. Garniturowe spodnie nie pozostawiały wiele swobody ruchu, ale był w stanie przez chwilę wytrwać w takiej pozycji. Był też ostrożny ze względu na artystyczny makijaż. Nawet jeśli nie miało go zobaczyć już wiele osób, chciał, by pozostał nienaruszony jak najdłużej. W dodatku był w stanie ujrzeć swoje odbicie w wodzie, gdy odpowiednio głęboko się pochylił nad jej taflą.
- Nie powiem - to całkiem przykra pomyłka - skomentował, parskając cicho. Sanari z pewnością by oddał takiemu napastnikowi w przypływie wściekłości, ale stawiał, że Ejiri była bardziej opanowana. Przekrzywił głowę mocniej, opierając na kolanie policzek. Wzrok z kolei uparcie trzymał na dziewczynie. - Jak… wróciłaś? - pochwycił. Potem zaś odpowiedział na jej ciekawość. - Nie było. Niedawno zacząłem wtedy studia i jakoś… nie wiem, trudno było mi się z kimś tu umówić. Uważałem, że to byłoby głupie, gdybym poszedł sam. - Jakby ktoś miał go wyśmiać, że jest samotny w miejsce, w które przychodzi się z przyjaciółmi, żeby się bawić. - Ominęło mnie coś?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Nie miała wiele okazji, by rozmawiać z młodszym Yakushimaru, bez bardziej zainteresowanej nimi obecności wokół - czy to jego braćmi, czy studentami na uczelni. Dlatego nawet sama propozycja spotkania, nieoczekiwana, zakrawała o jakąś nieodgadnioność, której uchwycić się nie umiała. Ani w pełnym zrozumieniu zdecydować - co kierowało chłopakiem. Niełatwo było jej zaufać, uwierzyć, że początki ich relacji nie miały znaczenia. Nawet w perspektywie czasu spędzonego w schronisku, który być może warzył się jako wyznacznik nowego startu. Serce, to zranione strachem zbyt wiele razy, szeptało nieznośnie głośno, że wystawiała się co najmniej na pośmiewisko. Z drugiej strony, nie umiała odmówić szczerości - nie tylko zapewnień. Słowa - wiedziała zbyt dobrze - często ciągnęły za sobą kłamstwo. Ciało, rzadko nadążało za nim. I chociaż istniały wyjątki, coraz łatwiej przychodziło jej chwytać prawdę. Tę rysującą się w mimice zmian i ukrywanych gestów.
Carei mimowolnie śledziła scenerię malującą się na obliczu rozmówcy, a mając równie nieoczekiwaną okazję, by przyjrzeć się z bliska temu należącemu do jasnowłosego wampira, spostrzegawczość zdawała się chwytać niuanse szybciej. To błąkający się cień smutku, przejęcia, czy zadziornej iskry - muskały zmysły, serwując wrażeniom uległość napływającej spokojności. To, i tematyka lawirująca gdzieś pomiędzy natchnieniem, a spotkaniem, wysuwała na piedestał jakąś naturalność. Ignorując pierwsze, napięta podrygi rozmowy. To sprawiało, że z przyjemnością słuchała opinii, jakoś prosto do niej trafiającej.
- Nie mylisz się, chociaż to wciąż subiektywna perspektywa - potwierdziła lekko. Źrenice musiały odbijać uśmiech, który kołysał wargi i wypowiadane wyrazy - wiesz więcej, niż pokazujesz - dodała, mrużąc ślepia z nieukrywaną ciekawością, wnikliwej - raz jeszcze - wpatrując się w znaczone czerwienią kolorówki na źrenicach, chcąc być może zachęcić do kontynuacji - to myślę jest też nasze piękno, tak ludzkie. Tylko maszyna odbiłaby obraz jeden do jednego. My... potrafimy coś dodać od siebie, albo... o czymś zapomnieć też - przechyliła głowę, przysłaniając lewą dłonią usta, czując, że zbyt często wkrada się tam rozbawienie.
Równała krok z tym męskim, ale nie potrzebowała przyspieszać specjalnie - widocznie, dziś oboje urywamy niektóre tematy - mówiła już w okolicy dziedzińca, gdy zajęli miejsce przy fontannie. Gdy niespokojność przechodzącego tłumu - ale nie ma w tym nic złego. Tak myślę - zerkała na chłopaka, ale większość uwagi poświęcała stojącej w fontannie wodzie i dwóm odbiciom, które pochylały się wystarczająco blisko, by chwycić ich cienie obok siebie - Czasem się zapominam. W natchnieniu, nie kontroluję do końca... siebie. Albo może jestem wtedy sobą bardziej? - pozwoliła sobie na wyznanie, w zgodzie z prośbą o kontynuację. Ale finalnie, czując na sobie wzrok, uniosła spojrzenie, mierząc się ponownie z jaskrawością dwóch ślepi - Może to dotyczy i Ciebie. To znaczy... można chyba być natchnionym nie tylko artystycznie - westchnęła cicho, nie mogąc zerwać się z uwięzi wzroku i poświęcanej jej uwagi. Wrażenie łaskotało, jednocześnie wypychając czujność do alarmu i kojąco oplatając. Jedno i drugie - zatrzymywało ją w miejscu. Przy nim - stąd to przejmowanie. I czasem odpuszczanie - kiwnęła głową, w końcu dając uwadze inne zajęcie i szansę dostrzeżenia zakłopotania, które nieszczęśliwie wlało się na policzki - próbować możesz - dodała ciszej, uspokajając nierówność oddechu, gdy Sanari uniósł pojednawczo dłonie. Przygryzła kącik ust, ulegając rozluźnieniu i okazji, by przyjrzeć się pochylonej sylwetce charakteryzacyjnego modela. Przesunęła obserwowaną scenerię, z profilu chłopaka, na bok szyi, potem ramię i napiętą linię pleców. W skupieniu, tym znajomym dla artystycznej natury, zapamiętywała krzywizny ciała, chcąc - już później, w mieszkaniu, móc odbić ich moc - na bieli pergaminu lub płótna. Nawet odpowiadając i opowiadając , chociaż zerkała w oblicze wody, wciąż odwrócona badała znajomy sobie świat łączących się linii.
- Byłam zaskoczona i...zła tylko na początku. Przeprosił mnie finalnie, oddał swój płaszcz i zamówił taksówkę - urwała na moment, unosząc dłoń, która zawisła nad ramieniem Yakushimaru - ...ale byłam przemoczona całkiem. Pasowało do upiora - pamiętała, bo wtedy, działo się wiele - hmmm... to źle, iść samemu? - tym razem, to ona podchwyciła, wciąż utrzymując rękę wyżej. Dopiero po chwili, wciąż mówiąc, zrozumiała - tak swój gest, jak i jego zdecydowaną widoczność dla jasnowłosego - oh - drgnęła, odrywając się od zawieszenia nieco zbyt szybko, przez co przechyliła się niebezpiecznie nad murkiem. Druga ręka w pośpiechu wsparła się - nieskutecznie - na tafli wody, by z płytkim pluśnięciem, zanurzyć ją aż po łokieć. Druga w zamieszaniu, wsunęła się pod materiał krawata, który pociągnęła ku sobie razem z właścicielem.
@Yakushimaru Sanari
Carei mimowolnie śledziła scenerię malującą się na obliczu rozmówcy, a mając równie nieoczekiwaną okazję, by przyjrzeć się z bliska temu należącemu do jasnowłosego wampira, spostrzegawczość zdawała się chwytać niuanse szybciej. To błąkający się cień smutku, przejęcia, czy zadziornej iskry - muskały zmysły, serwując wrażeniom uległość napływającej spokojności. To, i tematyka lawirująca gdzieś pomiędzy natchnieniem, a spotkaniem, wysuwała na piedestał jakąś naturalność. Ignorując pierwsze, napięta podrygi rozmowy. To sprawiało, że z przyjemnością słuchała opinii, jakoś prosto do niej trafiającej.
- Nie mylisz się, chociaż to wciąż subiektywna perspektywa - potwierdziła lekko. Źrenice musiały odbijać uśmiech, który kołysał wargi i wypowiadane wyrazy - wiesz więcej, niż pokazujesz - dodała, mrużąc ślepia z nieukrywaną ciekawością, wnikliwej - raz jeszcze - wpatrując się w znaczone czerwienią kolorówki na źrenicach, chcąc być może zachęcić do kontynuacji - to myślę jest też nasze piękno, tak ludzkie. Tylko maszyna odbiłaby obraz jeden do jednego. My... potrafimy coś dodać od siebie, albo... o czymś zapomnieć też - przechyliła głowę, przysłaniając lewą dłonią usta, czując, że zbyt często wkrada się tam rozbawienie.
Równała krok z tym męskim, ale nie potrzebowała przyspieszać specjalnie - widocznie, dziś oboje urywamy niektóre tematy - mówiła już w okolicy dziedzińca, gdy zajęli miejsce przy fontannie. Gdy niespokojność przechodzącego tłumu - ale nie ma w tym nic złego. Tak myślę - zerkała na chłopaka, ale większość uwagi poświęcała stojącej w fontannie wodzie i dwóm odbiciom, które pochylały się wystarczająco blisko, by chwycić ich cienie obok siebie - Czasem się zapominam. W natchnieniu, nie kontroluję do końca... siebie. Albo może jestem wtedy sobą bardziej? - pozwoliła sobie na wyznanie, w zgodzie z prośbą o kontynuację. Ale finalnie, czując na sobie wzrok, uniosła spojrzenie, mierząc się ponownie z jaskrawością dwóch ślepi - Może to dotyczy i Ciebie. To znaczy... można chyba być natchnionym nie tylko artystycznie - westchnęła cicho, nie mogąc zerwać się z uwięzi wzroku i poświęcanej jej uwagi. Wrażenie łaskotało, jednocześnie wypychając czujność do alarmu i kojąco oplatając. Jedno i drugie - zatrzymywało ją w miejscu. Przy nim - stąd to przejmowanie. I czasem odpuszczanie - kiwnęła głową, w końcu dając uwadze inne zajęcie i szansę dostrzeżenia zakłopotania, które nieszczęśliwie wlało się na policzki - próbować możesz - dodała ciszej, uspokajając nierówność oddechu, gdy Sanari uniósł pojednawczo dłonie. Przygryzła kącik ust, ulegając rozluźnieniu i okazji, by przyjrzeć się pochylonej sylwetce charakteryzacyjnego modela. Przesunęła obserwowaną scenerię, z profilu chłopaka, na bok szyi, potem ramię i napiętą linię pleców. W skupieniu, tym znajomym dla artystycznej natury, zapamiętywała krzywizny ciała, chcąc - już później, w mieszkaniu, móc odbić ich moc - na bieli pergaminu lub płótna. Nawet odpowiadając i opowiadając , chociaż zerkała w oblicze wody, wciąż odwrócona badała znajomy sobie świat łączących się linii.
- Byłam zaskoczona i...zła tylko na początku. Przeprosił mnie finalnie, oddał swój płaszcz i zamówił taksówkę - urwała na moment, unosząc dłoń, która zawisła nad ramieniem Yakushimaru - ...ale byłam przemoczona całkiem. Pasowało do upiora - pamiętała, bo wtedy, działo się wiele - hmmm... to źle, iść samemu? - tym razem, to ona podchwyciła, wciąż utrzymując rękę wyżej. Dopiero po chwili, wciąż mówiąc, zrozumiała - tak swój gest, jak i jego zdecydowaną widoczność dla jasnowłosego - oh - drgnęła, odrywając się od zawieszenia nieco zbyt szybko, przez co przechyliła się niebezpiecznie nad murkiem. Druga ręka w pośpiechu wsparła się - nieskutecznie - na tafli wody, by z płytkim pluśnięciem, zanurzyć ją aż po łokieć. Druga w zamieszaniu, wsunęła się pod materiał krawata, który pociągnęła ku sobie razem z właścicielem.
@Yakushimaru Sanari
Blood beneath the snow
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku