Wciąż czuła dotyk; palce, których obraz pamiętała w formie skulonych, krwawych pięści, ujmowały ją stanowczo, ale łagodnie, dotykały szyi, by wyżej zadarła brodę, naciskiem kciuka kazały przekrzywić głowę, opuścić ją, znów ustawić pod odrobinę innym kątem, by blask lampy dobrze rozświetlił kość jarzmową, usta albo bladą bliznę przykrywaną ciemnym makijażem.
Patrzyłaby mu prosto w oczy, gdyby nie był skupiony na swojej pracy, więc jedyne co jej pozostało to śledzenie mikroskopijnych drgnięć czarnych źrenic i chłonięcie wzrokiem ciasnych okręgów tęczówki niesamowitej, cętkowanej barwy. Nie powiedziałaby mu nigdy ile kosztowała ją ta bliskość; w pierwszym odruchu pragnęła się cofnąć, nie panowała nad zaciętą miną - naradzającym się w kącikach wyrazem niechęci i zaprzeczenia, a mrowiące w opuszkach dłonie odruchowo próbowały zamknąć się aż do wbicia paznokci we wnętrza rąk. Wbrew naturalnym, instynktownym obawom pozwoliła jednak na charakteryzację, na ruch miękkiego pędzla sunącego po powiekach. Mimo stale toczonych walk koniec końców z pewnością na wiele rzeczy byłaby skłonna się zgodzić i dzisiejsza decyzja była tego dowodem. Wybrał strój i kolor jaki przybrały jej wargi, lokal, do którego udali się dwugodzinną podróżą, wybrał jej numer o pierwszej w nocy, aby życzyć wszystkiego najlepszego, nie umieszczając w wiadomości, przynajmniej nie w tej, ani jednej kurwy i wreszcie, nim dało się nadążyć za biegiem wydarzeń, wybrał pokój.
Przekraczając próg pomieszczenia Raikatsuji nie wiedziała już, czy na policzku dalej czuje dotyk Yakushimaru, czy tknięcia muślinowego materiału zwisającego z sufitu długimi, poskręcanymi wstęgami. Gdyby wiedziała z góry, gdzie ją zabiera, może by się zawahała. Może rzuciłaby, aby wybrali inne miejsce, inny bal, po prostu nie ten, obojętnie czym to usprawiedliwiając. Zbyt długą trasą, słabymi recenzjami, kaprysem. Nie wiedziała jednak, ale z ulgą podążyła za towarzyszem w innym kierunku niż tym, który wyrył się żłobieniem w jej pamięci.
Dziś nie chciała pamiętać. Wolała, jak raz, spędzić urodziny w sposób, którego nie będzie później żałować. Bez dręczących nocy zbyt ciemnych, aby uznać je po prostu za nocny nastrój. Bez nieruchomego spojrzenia wbitego w sufit mimo trzeciej w nocy. Bez słów i przekleństw, których nie potrafiła wypowiedzieć na głos i które ciężkimi ołowianymi fragmentami spoczywały w żołądku, przyprawiając ją o mdłości i sfrustrowaną wściekłość. - Musisz być prawdziwym fanem takich rozrywek, skoro kolejny raz zabierasz mnie do escape roomu, Yakushimaru. - Właśnie tak, właśnie o to chodziło, aby stare fotografie przykryć nowymi, świeższymi, bardziej kolorowymi, bo niewybladłymi od czasu i ciągłego wyciągania. Starała się więc skupić na otoczeniu, rozejrzeć po nim czujnie, angażując w klimat, którego chłód już przesiąkał przez ubrania, przez pory i tkanki mięśni. Nie istniał w niej histeryczny strach, nie przypominała sobie zresztą, by kiedykolwiek wrzeszczała z lęku, w garści szarpiąc włosy. Wszystkie jej ruchy zdawały się zaprogramowane od początku do końca - to jak podeszła do ściany, jak ułożyła opuszki na jednym z przyczepionych kadrów, jak paznokciem zarysowała śliską powierzchnię - a mimo tego przyjemne łaskotanie przemknęło wzdłuż kręgosłupa. Wystarczył nastrój i klaustrofobiczność czterech ścian, niskiego sufitu i skrzypiącej podłogi.
Wszystkie osoby na ujęciach okazały się zamazane i niemrawe, przypominały bardziej rozmokłe plamy niż przypadkiem poruszone persony, które drgnęły akurat w sekundzie trzasku polaroidu. Nietrudno doszukać się w tym jakiejś makabryczności; specjalnego zabiegu podnoszącego poziom niepokoju. Skutecznie zresztą, bo choć ciężko mówić o tchórzostwie, nawet Raikatsuji zdawała się pogrążona w czujnej ostrożności, jakby gotowa na nieoczekiwany jumpscare.
- Wyglądają jak zjawy. - Jej głos ledwo przebijał się przez szum włączonego telewizora; ziarnisty ekran migotał chorym, błękitnawym blaskiem. Pomagał jednak w jako takim poruszaniu się, bo choć przestrzeń wydawała się niewielka, urządzenie przynajmniej w jakimś stopniu odganiało mroki. Tylko dzięki temu udało się jej dostrzec nie tak oczywiste ułożenie fotografii. Utykając na niedającą spokoju nogę przemierzyła drogę do zasłony, o krok od niej dostrzegając słabe przebicie innego źródła światła.
Latarka UV odsłoniła napisy, odkryciem dodając tonacji dziewczyny ekscytacji. - Kim była dziewczyna ze zdjęcia numer 3? - powtarzając pytanie, obróciła się frontem do Yakushimaru, łowiąc jego spojrzenie. Jej własne, szare rogówki, wydawały się szkliste i jasnoniebieskie. - Trójka jest zaznaczona. Chcesz przeczytać całość?
Patrzyłaby mu prosto w oczy, gdyby nie był skupiony na swojej pracy, więc jedyne co jej pozostało to śledzenie mikroskopijnych drgnięć czarnych źrenic i chłonięcie wzrokiem ciasnych okręgów tęczówki niesamowitej, cętkowanej barwy. Nie powiedziałaby mu nigdy ile kosztowała ją ta bliskość; w pierwszym odruchu pragnęła się cofnąć, nie panowała nad zaciętą miną - naradzającym się w kącikach wyrazem niechęci i zaprzeczenia, a mrowiące w opuszkach dłonie odruchowo próbowały zamknąć się aż do wbicia paznokci we wnętrza rąk. Wbrew naturalnym, instynktownym obawom pozwoliła jednak na charakteryzację, na ruch miękkiego pędzla sunącego po powiekach. Mimo stale toczonych walk koniec końców z pewnością na wiele rzeczy byłaby skłonna się zgodzić i dzisiejsza decyzja była tego dowodem. Wybrał strój i kolor jaki przybrały jej wargi, lokal, do którego udali się dwugodzinną podróżą, wybrał jej numer o pierwszej w nocy, aby życzyć wszystkiego najlepszego, nie umieszczając w wiadomości, przynajmniej nie w tej, ani jednej kurwy i wreszcie, nim dało się nadążyć za biegiem wydarzeń, wybrał pokój.
Przekraczając próg pomieszczenia Raikatsuji nie wiedziała już, czy na policzku dalej czuje dotyk Yakushimaru, czy tknięcia muślinowego materiału zwisającego z sufitu długimi, poskręcanymi wstęgami. Gdyby wiedziała z góry, gdzie ją zabiera, może by się zawahała. Może rzuciłaby, aby wybrali inne miejsce, inny bal, po prostu nie ten, obojętnie czym to usprawiedliwiając. Zbyt długą trasą, słabymi recenzjami, kaprysem. Nie wiedziała jednak, ale z ulgą podążyła za towarzyszem w innym kierunku niż tym, który wyrył się żłobieniem w jej pamięci.
Dziś nie chciała pamiętać. Wolała, jak raz, spędzić urodziny w sposób, którego nie będzie później żałować. Bez dręczących nocy zbyt ciemnych, aby uznać je po prostu za nocny nastrój. Bez nieruchomego spojrzenia wbitego w sufit mimo trzeciej w nocy. Bez słów i przekleństw, których nie potrafiła wypowiedzieć na głos i które ciężkimi ołowianymi fragmentami spoczywały w żołądku, przyprawiając ją o mdłości i sfrustrowaną wściekłość. - Musisz być prawdziwym fanem takich rozrywek, skoro kolejny raz zabierasz mnie do escape roomu, Yakushimaru. - Właśnie tak, właśnie o to chodziło, aby stare fotografie przykryć nowymi, świeższymi, bardziej kolorowymi, bo niewybladłymi od czasu i ciągłego wyciągania. Starała się więc skupić na otoczeniu, rozejrzeć po nim czujnie, angażując w klimat, którego chłód już przesiąkał przez ubrania, przez pory i tkanki mięśni. Nie istniał w niej histeryczny strach, nie przypominała sobie zresztą, by kiedykolwiek wrzeszczała z lęku, w garści szarpiąc włosy. Wszystkie jej ruchy zdawały się zaprogramowane od początku do końca - to jak podeszła do ściany, jak ułożyła opuszki na jednym z przyczepionych kadrów, jak paznokciem zarysowała śliską powierzchnię - a mimo tego przyjemne łaskotanie przemknęło wzdłuż kręgosłupa. Wystarczył nastrój i klaustrofobiczność czterech ścian, niskiego sufitu i skrzypiącej podłogi.
Wszystkie osoby na ujęciach okazały się zamazane i niemrawe, przypominały bardziej rozmokłe plamy niż przypadkiem poruszone persony, które drgnęły akurat w sekundzie trzasku polaroidu. Nietrudno doszukać się w tym jakiejś makabryczności; specjalnego zabiegu podnoszącego poziom niepokoju. Skutecznie zresztą, bo choć ciężko mówić o tchórzostwie, nawet Raikatsuji zdawała się pogrążona w czujnej ostrożności, jakby gotowa na nieoczekiwany jumpscare.
- Wyglądają jak zjawy. - Jej głos ledwo przebijał się przez szum włączonego telewizora; ziarnisty ekran migotał chorym, błękitnawym blaskiem. Pomagał jednak w jako takim poruszaniu się, bo choć przestrzeń wydawała się niewielka, urządzenie przynajmniej w jakimś stopniu odganiało mroki. Tylko dzięki temu udało się jej dostrzec nie tak oczywiste ułożenie fotografii. Utykając na niedającą spokoju nogę przemierzyła drogę do zasłony, o krok od niej dostrzegając słabe przebicie innego źródła światła.
Latarka UV odsłoniła napisy, odkryciem dodając tonacji dziewczyny ekscytacji. - Kim była dziewczyna ze zdjęcia numer 3? - powtarzając pytanie, obróciła się frontem do Yakushimaru, łowiąc jego spojrzenie. Jej własne, szare rogówki, wydawały się szkliste i jasnoniebieskie. - Trójka jest zaznaczona. Chcesz przeczytać całość?
@Yakushimaru Seiya
rzut pierwszy (99) - sukces;
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
Gdyby jeszcze kilka godzin wcześniej ktoś spytał go, czy rozważał karierę wizażysty, pewnie spotkałby się z sarkastycznym komentarzem. Mówiąc o pomocy, miał na myśli tylko dobór stroju na imprezę. Nie wiedział, skąd wzięło się jego przekonanie o tym, że Raikatsuji da sobie radę z makijażem, ale najwidoczniej żył w świecie, w którym każda dziewczyna wiedziała, jak posługiwać się eyelinerem i cieniem do powiek. Liczył na to, że dobiją handlu wymiennego – ostatecznie to na jego barki spadła rola, o którą w życiu by się nie posądzał. Wyposażony w najtańszy zestaw do makijażu, jaki udało im się dorwać – bo przecież robił to pierwszy i ostatni raz – w skupieniu podążał za wskazówkami z Internetu. Odwzorowywanie make-upu prezentowanego przez kobietę na ekranie szło mu dużo wolniej niż jej samej, ale tempo pracy zrzucał na karb ostrożności. Miękki pędzel ostrożnie muskał powieki dziewczyny, znacząc skórę ciemnym pigmentem. Gdyby nie uwaga, z jaką poświęcał się tej czynności, co jakiś czas w skupieniu przygryzając dolną wargę, inaczej postrzegałby tę wymuszoną na Shiimaurze bliskość. Teraz jednak była wyłącznie płótnem; niezarysowaną kartką papieru. Nie było to najtrafniejsze określenie, bo z kartką i ołówkiem radził sobie znacznie lepiej, ale jak na tak beznadziejne atrybuty radził sobie całkiem nieźle. Nie chciał zresztą ani jej rozczarować, ani zrobić z niej klauna, gdyby spieprzył tę robotę. To, że w ogóle zgodziła się na to, by przykładał cokolwiek do jej oczu, już samo w sobie stawiało go w pozycji kogoś, kto stąpał po kruchym lodzie. Czemu miałaby bez zająknięcia znosić te eksperymenty przy kimś, z kim nie miała prywatnego ani bliskiego kontaktu?
No właśnie.
— No kurwa całkiem nieźle — odezwał się, przerywając ciszę, którą wcześniej wypełniał wyłącznie płynący z głośnika kobiecy głos. Yakushimaru wyprostował się, łapiąc w zęby trzonek pędzla, zanim zwrócił w jej stronę małe lusterko wygodnie przymocowane do pudełka z cieniami. Uśmiech unoszący kąciki ust chłopaka wyżej zdradzał zadowolenie ze swojego pierwszego w życiu dzieła.
Słyszał o tym, że w zeszłym roku impreza odbywała się w tym samym miejscu, ale wybrał bezpieczniejszą opcję i zdecydował się zostać w mieście. Możliwe, że byłby w stanie spędzić Halloween w jednym z miejscowych klubów, ale wybrał nieznaną sobie opcję. Gdyby wiedział, że przebywanie w tym miejscu sprawiało czarnowłosej problem, nie targałby jej tutaj; już na pewno nie w jej urodziny.
Uniósł rękę na wysokość twarzy, odgarniając na bok łaskoczący materiał, który zwisał z sufitu. Muśnięcia na skórze przywodziły na myśl nieprzyjemne spotkanie pierwszego stopnia z gęsto utkaną pajęczyną, co już samo w sobie wprowadzało w klimat zapuszczonego miejsca. Seiya wodził spojrzeniem po niewielkim pokoju, wychwytując zarysy wszystkich znajdujących się wewnątrz rekwizytów, które był w stanie dostrzec w zimnym blasku śnieżącego telewizora. Nawiązania do znanej wszystkim klasyki horroru aż nazbyt rzucały się w oczy, ale czarnowłosy nie był zawiedziony – wręcz przeciwnie. Wyglądało na to, że odpowiadała mu ta ponura scenografia i choć w każdej chwili coś mogło wyskoczyć z bardziej zacienionych kątów pokoju, poruszał się po nim tak, jakby ta myśl w ogóle nie przeszła mu przez głowę.
Yakushimaru.
Przez chwilę nie odpowiadał, wpatrując się w obwieszoną zdjęciami ścianę, przez co milczenie dużo łatwiej było przypisać skupieniu. Być może bez zastanowienia zabrał się za rozwiązywanie zagadek, krzyżując ręce na piersi, jakby to miało ułatwić mu skupienie. Ciemność działała na jego korzyść, gdy wiedziona impulsem irytacji szczęka drgnęła ledwo widocznie, a opuszki palców mocniej wbiły się w ramię, nawet jeśli nie zdołały zanurzyć się w stwardniałym z napięcia mięśniu. Pisanie wiadomości było znacznie prostsze. Miał czas, by pięć razy wykreślić nieodpowiednie zdanie, modyfikować je tak długo aż wreszcie stało się mało wymownym „jasne”. Rozmowa w cztery oczy nie dawała takiego komfortu. Gdyby pod wpływem chwili nieprzyjemny komentarz wyrwał mu się z ust, nie byłoby odwrotu, a nie miał przecież żadnego powodu, by dopuszczać do takiej sytuacji.
— A może po prostu lubię przebywać z tobą w zamkniętych pomieszczeniach? — rzucił tym samym, irytująco zaczepnym tonem i półuśmiechem, który niknął pod warstwą trupiego makijażu, gdy przechylał głowę na bok, zerkając na nią z ukosa. Jakby po tysiącach wypowiedzianych „nie”, nadal nie dotarło do niego, że powinien sobie odpuścić. — Zresztą — dodał po chwili, znów przekierowując uwagę na galerię fotografii — to kurwa o wiele ciekawsza opcja. Może w domu strachów nie mają tu żarcia i alkoholu, ale nie sądziłem, że będzie tu tak wystawnie. Nie wydaje ci się, że to kurwa trochę zbyt sztywne? — Wskazał kciukiem za siebie, jakby chciał zwrócić jej uwagę na salę, która teraz była poza zasięgiem ich wzroku. — Jakiś bogaty zjeb chciał pochwalić się swoim dobytkiem. To wszystko — podsumował, przypieczętowując ten wniosek wzruszeniem ramion. Może powinien podejść do sprawy bardziej entuzjastycznie, biorąc pod uwagę, że skazał ją na spędzenie tutaj wieczoru, ale z drugiej strony nie owijał w bawełnę przez większość czasu. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
— Ta całkiem przypomina moja starą — stwierdził, mrużąc powieki. Nic w jego głosie nie zdradzało tego, że sobie żartuje, gdy podbródkiem kiwnął ku jednej z rozmazanych fotografii. Na szczęście fakt, że zjawa nie przypominała nikogo konkretnego, mówił sam za siebie, a on potrzebował czegoś, co skutecznie odwróci jego uwagę od irytującego ścisku w klatce piersiowej.
„Chcesz przeczytać całość?”
— Trójka — wymruczał pod nosem, dobiegając wzrokiem do fotografii oznaczonej odpowiednim numerem. Chwycił ją w palce i obrócił na drugą stronę, pozwalając na to, by światło latarki UV odkryło przed nimi nową informację. — Sadako Yamamura. Brutalnie zamordowana. W następstwie jej śmierci zrodziła się klątwa w postaci wideokasety. No nie jestem kurwa zaskoczony, ale oby ta mała szmata nie wypełzła za chwilę z ekranu. — Odłożył zdjęcie na miejsce, obracając się przodem w stronę wnętrza pokoju, skupiając wzrok na centralnym rekwizycie. — Może oszukamy system, gdy nie będziemy kurwa otwierać studni.
No właśnie.
— No kurwa całkiem nieźle — odezwał się, przerywając ciszę, którą wcześniej wypełniał wyłącznie płynący z głośnika kobiecy głos. Yakushimaru wyprostował się, łapiąc w zęby trzonek pędzla, zanim zwrócił w jej stronę małe lusterko wygodnie przymocowane do pudełka z cieniami. Uśmiech unoszący kąciki ust chłopaka wyżej zdradzał zadowolenie ze swojego pierwszego w życiu dzieła.
Słyszał o tym, że w zeszłym roku impreza odbywała się w tym samym miejscu, ale wybrał bezpieczniejszą opcję i zdecydował się zostać w mieście. Możliwe, że byłby w stanie spędzić Halloween w jednym z miejscowych klubów, ale wybrał nieznaną sobie opcję. Gdyby wiedział, że przebywanie w tym miejscu sprawiało czarnowłosej problem, nie targałby jej tutaj; już na pewno nie w jej urodziny.
Uniósł rękę na wysokość twarzy, odgarniając na bok łaskoczący materiał, który zwisał z sufitu. Muśnięcia na skórze przywodziły na myśl nieprzyjemne spotkanie pierwszego stopnia z gęsto utkaną pajęczyną, co już samo w sobie wprowadzało w klimat zapuszczonego miejsca. Seiya wodził spojrzeniem po niewielkim pokoju, wychwytując zarysy wszystkich znajdujących się wewnątrz rekwizytów, które był w stanie dostrzec w zimnym blasku śnieżącego telewizora. Nawiązania do znanej wszystkim klasyki horroru aż nazbyt rzucały się w oczy, ale czarnowłosy nie był zawiedziony – wręcz przeciwnie. Wyglądało na to, że odpowiadała mu ta ponura scenografia i choć w każdej chwili coś mogło wyskoczyć z bardziej zacienionych kątów pokoju, poruszał się po nim tak, jakby ta myśl w ogóle nie przeszła mu przez głowę.
Yakushimaru.
Przez chwilę nie odpowiadał, wpatrując się w obwieszoną zdjęciami ścianę, przez co milczenie dużo łatwiej było przypisać skupieniu. Być może bez zastanowienia zabrał się za rozwiązywanie zagadek, krzyżując ręce na piersi, jakby to miało ułatwić mu skupienie. Ciemność działała na jego korzyść, gdy wiedziona impulsem irytacji szczęka drgnęła ledwo widocznie, a opuszki palców mocniej wbiły się w ramię, nawet jeśli nie zdołały zanurzyć się w stwardniałym z napięcia mięśniu. Pisanie wiadomości było znacznie prostsze. Miał czas, by pięć razy wykreślić nieodpowiednie zdanie, modyfikować je tak długo aż wreszcie stało się mało wymownym „jasne”. Rozmowa w cztery oczy nie dawała takiego komfortu. Gdyby pod wpływem chwili nieprzyjemny komentarz wyrwał mu się z ust, nie byłoby odwrotu, a nie miał przecież żadnego powodu, by dopuszczać do takiej sytuacji.
— A może po prostu lubię przebywać z tobą w zamkniętych pomieszczeniach? — rzucił tym samym, irytująco zaczepnym tonem i półuśmiechem, który niknął pod warstwą trupiego makijażu, gdy przechylał głowę na bok, zerkając na nią z ukosa. Jakby po tysiącach wypowiedzianych „nie”, nadal nie dotarło do niego, że powinien sobie odpuścić. — Zresztą — dodał po chwili, znów przekierowując uwagę na galerię fotografii — to kurwa o wiele ciekawsza opcja. Może w domu strachów nie mają tu żarcia i alkoholu, ale nie sądziłem, że będzie tu tak wystawnie. Nie wydaje ci się, że to kurwa trochę zbyt sztywne? — Wskazał kciukiem za siebie, jakby chciał zwrócić jej uwagę na salę, która teraz była poza zasięgiem ich wzroku. — Jakiś bogaty zjeb chciał pochwalić się swoim dobytkiem. To wszystko — podsumował, przypieczętowując ten wniosek wzruszeniem ramion. Może powinien podejść do sprawy bardziej entuzjastycznie, biorąc pod uwagę, że skazał ją na spędzenie tutaj wieczoru, ale z drugiej strony nie owijał w bawełnę przez większość czasu. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
— Ta całkiem przypomina moja starą — stwierdził, mrużąc powieki. Nic w jego głosie nie zdradzało tego, że sobie żartuje, gdy podbródkiem kiwnął ku jednej z rozmazanych fotografii. Na szczęście fakt, że zjawa nie przypominała nikogo konkretnego, mówił sam za siebie, a on potrzebował czegoś, co skutecznie odwróci jego uwagę od irytującego ścisku w klatce piersiowej.
„Chcesz przeczytać całość?”
— Trójka — wymruczał pod nosem, dobiegając wzrokiem do fotografii oznaczonej odpowiednim numerem. Chwycił ją w palce i obrócił na drugą stronę, pozwalając na to, by światło latarki UV odkryło przed nimi nową informację. — Sadako Yamamura. Brutalnie zamordowana. W następstwie jej śmierci zrodziła się klątwa w postaci wideokasety. No nie jestem kurwa zaskoczony, ale oby ta mała szmata nie wypełzła za chwilę z ekranu. — Odłożył zdjęcie na miejsce, obracając się przodem w stronę wnętrza pokoju, skupiając wzrok na centralnym rekwizycie. — Może oszukamy system, gdy nie będziemy kurwa otwierać studni.
Raikatsuji Shiimaura and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
- Wszystko w porządku, póki te pomieszczenia nie staną się oddziałami.
Nie miała w sobie zaczepności charakterystycznej dla Yakushimaru. Nie wydawała się też rozumieć sygnałów, które wysłał w mało subtelny sposób. Czarował bez oporów, raz za razem natrafiając jednak na niewidzialną, zbyt szczelną barierę jej lekceważącej natury. W pozornym znudzeniu przypatrywała się zdjętej fotografii, obracając ją i sprawdzając tył śliskiej nawierzchni, kiedy przez pomieszczenie wypełnione trzaskami z telewizora przetaczał się prowokacyjny ton. Z perspektywy osoby postronnej obydwie role - jego i jej - wydawały się oczywiste, a jednak gdyby ktoś pokusił się, aby zapytać wprost, Raikatsuji tylko pokręciłaby głową. Wiedziała zbyt dobrze, że flirciarski styl bycia, z jakim obnosił się teraz towarzysz, koniec końców okazywał się efektem żartobliwego usposobienia. Lubił się z nią droczyć i robił to bezustannie - już nie tyle mając powody, co dla samej zasady. Ona z kolei mu na to pozwalała; może nie broniła się dla świętego spokoju, a może z biegiem czasu przestało ją to denerwować. Nie zauważyła kiedy dokładnie przywykła do jego obecności, przejścia granicy, gdy stał się dla niej naturalną koleją rzeczy, jakby świat został tak zaprojektowany, by zaraz po dłużących się wykładach sięgała po komórkę i pisała z pytaniem czy ma czas, bo niedaleko salonu gier Asaigawy otworzono nowy lokal z bubble tea, bo jest ładna pogoda, bo ma ochotę na drinka i może on również. Teraz także, gdy przyglądała się wycinkowi cudzej przeszłości - fałszywej wprawdzie, ale nacechowanej klimatem, więc na kilka chwil żywej i prawdopodobnej - świadomość tego, że ledwie pół metra dalej Yakushimaru starał się rozgrzebać inną zagadkę sprawiała, że wszystko było na swoim miejscu.
Nie mógł przecież wiedzieć, że rok temu to tutaj w pełnej niezręczności wsunęła rękę w czyjąś dłoń, pierwszy raz będąc trzymaną, a nie trzymając; że tutaj ktoś zrobił dla niej autorską fuzję alkoholową, której kropla wylała się na nagie udo, gdy omal nie przetrąciła temu komuś szczęki. Nie znał historii, w której uległa i pozwoliła wyciągnąć się na parkiet, ani tego, że ówczesna współlokatorka spędziła bite trzy godziny na doprowadzaniu jej paznokci do ładu, choć kilka miesięcy później obydwie straciły ze sobą kontakt i żadne więzy przeszłości nie były w stanie tego uratować.
Podobnie Raikatsuji nie mogła odgadnąć, że za niecałą godzinę parsknie pod nosem na tekst młodszego brata swojego nadgorliwego charakteryzatora, zaraz taktycznie odchrząkując. Przywołana do porządku przedstawi mu się (Raikatsuji. Shiimaura.) w podobny, urywany sposób, i doda po tym, że rzeczywiście w wielkim wyczerpaniu powinna się udać do sali, bo ile można się dobrze bawić? Pojawi się wtedy powaga w głosie okraszona dramatyzmem i lekki napór palców na tricepsie Yakushimaru; choć będzie patrzeć w twarz Sanariego, dotyk na mięśniach Seiyi stanie się o wiele wymowniejszy niż kierowane do blondyna słowa. "Idź" - wyraz przesłany naciskiem opuszek na tylną część ramienia, tuż nad łokciem, niewidoczny gest kogoś, kto nie dałby rady wpleść tego w rozmowę.
Wyglądało na to, że dzisiejszy dzień miał być jednym wielkim zbiegiem okoliczności, kłębkiem tajemnic, z którego wyskubuje się wystającą nitkę, chcąc rozplątać kołtun, aby wydziergać coś nowego ze starych zszyć. W duecie zaklepali zresztą określone role. On agresora, ona obrońcy. - Nie jest sztywnie i nikt nie chciał chwalić się swoim dobytkiem. To akcja charytatywna. Robią dobrą robotę, skoro takie tłumy przyjeżdżają z Fukkatsu, wpłacają pieniądze i przywożą potrzebne rzeczy. Dom strachów też jest z ich inicjatywy, a przecież ci się podoba. - Podała chłopakowi zdjęcie, samej wcielając się w syna ojca, który kurwa świeci sobie czy jemu? Fioletowo-różowawy poblask padł na klip z polaroidu dopiero, gdy nadgarstek Yakushimaru nieco się obniżył, a ona mogła w pełni władz monitorować czy dobrze używa źródła UV. Na białym tle ukazał się pochyły, ucharakteryzowany na straszny charakter pisma. Znaki, odczytane głosem ciemnowłosego, nabrały złowieszczej mocy; łatwo było stworzyć w umyśle sylwetkę dziewczyny w białej nocnej koszuli; łatwo wyobrazić sobie lejącą po śnieżnej tkaninie czerń włosów, długie pasma jak firanki odsłaniające jedynie zaciśnięte gniewnie wargi i to jedno, wypukłe ślepię.
- To, czy wypełźnie, pewnie zależy od tego, jak poradzimy sobie z klątwą. - Obróciła się ku pokojowi wraz z chłopakiem, przetaczając wzrokiem po otoczeniu; jej bezbarwne tęczówki pulsowały błękitem od migania ekranu, kiedy koncentrowała swoją uwagę. - I obawiam się, że otworzenie studni to wymóg. - Wychwycenie atrapy nie stanowiło żadnego wyzwania. Replika znajdowała się na samym środku pomieszczenia, jej ważności ustępował nawet kultowy telewizor. Raikatsuji wyłączyła latarkę i chwilowo odłożyła ją na jedną z wyższych powierzchni - skrzynię lub pudło - z narzuconą nań tkaniną, a potem wskazała dłonią w kierunku zamkniętego ujścia. - Po co oszukiwać, skoro bardziej zaboli wygrana w uczciwy sposób?
Pytanie, jakie powinno paść, ułożyłoby się raczej w inny problem - Czy obydwoje byli uczciwi wobec siebie? Gdyby tak było to czy nie zauważyłaby nienaturalnego dystansu z jego strony, płaskości wypowiedzi, krótszych, bardziej lakonicznych zdań, nie wychwyciłaby tego, jak mocniej zaciska zęby, jak woli krążyć wzrokiem po ścianach zamiast po niej? I czy on nie miałby pełnej świadomości, że rok temu ktoś inny zabrał ją do tej rezydencji, ktoś, czyje imię odbija się echem od czaszki niemal nieustannie, choć nigdy nie wybrzmiewa spomiędzy ust, nie wiedziałby, ile złości prowokują w niej te charakteryzacje i ile daje od siebie, aby zachować normalność, którą u niej poznał najlepiej?
Nie miała w sobie zaczepności charakterystycznej dla Yakushimaru. Nie wydawała się też rozumieć sygnałów, które wysłał w mało subtelny sposób. Czarował bez oporów, raz za razem natrafiając jednak na niewidzialną, zbyt szczelną barierę jej lekceważącej natury. W pozornym znudzeniu przypatrywała się zdjętej fotografii, obracając ją i sprawdzając tył śliskiej nawierzchni, kiedy przez pomieszczenie wypełnione trzaskami z telewizora przetaczał się prowokacyjny ton. Z perspektywy osoby postronnej obydwie role - jego i jej - wydawały się oczywiste, a jednak gdyby ktoś pokusił się, aby zapytać wprost, Raikatsuji tylko pokręciłaby głową. Wiedziała zbyt dobrze, że flirciarski styl bycia, z jakim obnosił się teraz towarzysz, koniec końców okazywał się efektem żartobliwego usposobienia. Lubił się z nią droczyć i robił to bezustannie - już nie tyle mając powody, co dla samej zasady. Ona z kolei mu na to pozwalała; może nie broniła się dla świętego spokoju, a może z biegiem czasu przestało ją to denerwować. Nie zauważyła kiedy dokładnie przywykła do jego obecności, przejścia granicy, gdy stał się dla niej naturalną koleją rzeczy, jakby świat został tak zaprojektowany, by zaraz po dłużących się wykładach sięgała po komórkę i pisała z pytaniem czy ma czas, bo niedaleko salonu gier Asaigawy otworzono nowy lokal z bubble tea, bo jest ładna pogoda, bo ma ochotę na drinka i może on również. Teraz także, gdy przyglądała się wycinkowi cudzej przeszłości - fałszywej wprawdzie, ale nacechowanej klimatem, więc na kilka chwil żywej i prawdopodobnej - świadomość tego, że ledwie pół metra dalej Yakushimaru starał się rozgrzebać inną zagadkę sprawiała, że wszystko było na swoim miejscu.
Nie mógł przecież wiedzieć, że rok temu to tutaj w pełnej niezręczności wsunęła rękę w czyjąś dłoń, pierwszy raz będąc trzymaną, a nie trzymając; że tutaj ktoś zrobił dla niej autorską fuzję alkoholową, której kropla wylała się na nagie udo, gdy omal nie przetrąciła temu komuś szczęki. Nie znał historii, w której uległa i pozwoliła wyciągnąć się na parkiet, ani tego, że ówczesna współlokatorka spędziła bite trzy godziny na doprowadzaniu jej paznokci do ładu, choć kilka miesięcy później obydwie straciły ze sobą kontakt i żadne więzy przeszłości nie były w stanie tego uratować.
Podobnie Raikatsuji nie mogła odgadnąć, że za niecałą godzinę parsknie pod nosem na tekst młodszego brata swojego nadgorliwego charakteryzatora, zaraz taktycznie odchrząkując. Przywołana do porządku przedstawi mu się (Raikatsuji. Shiimaura.) w podobny, urywany sposób, i doda po tym, że rzeczywiście w wielkim wyczerpaniu powinna się udać do sali, bo ile można się dobrze bawić? Pojawi się wtedy powaga w głosie okraszona dramatyzmem i lekki napór palców na tricepsie Yakushimaru; choć będzie patrzeć w twarz Sanariego, dotyk na mięśniach Seiyi stanie się o wiele wymowniejszy niż kierowane do blondyna słowa. "Idź" - wyraz przesłany naciskiem opuszek na tylną część ramienia, tuż nad łokciem, niewidoczny gest kogoś, kto nie dałby rady wpleść tego w rozmowę.
Wyglądało na to, że dzisiejszy dzień miał być jednym wielkim zbiegiem okoliczności, kłębkiem tajemnic, z którego wyskubuje się wystającą nitkę, chcąc rozplątać kołtun, aby wydziergać coś nowego ze starych zszyć. W duecie zaklepali zresztą określone role. On agresora, ona obrońcy. - Nie jest sztywnie i nikt nie chciał chwalić się swoim dobytkiem. To akcja charytatywna. Robią dobrą robotę, skoro takie tłumy przyjeżdżają z Fukkatsu, wpłacają pieniądze i przywożą potrzebne rzeczy. Dom strachów też jest z ich inicjatywy, a przecież ci się podoba. - Podała chłopakowi zdjęcie, samej wcielając się w syna ojca, który kurwa świeci sobie czy jemu? Fioletowo-różowawy poblask padł na klip z polaroidu dopiero, gdy nadgarstek Yakushimaru nieco się obniżył, a ona mogła w pełni władz monitorować czy dobrze używa źródła UV. Na białym tle ukazał się pochyły, ucharakteryzowany na straszny charakter pisma. Znaki, odczytane głosem ciemnowłosego, nabrały złowieszczej mocy; łatwo było stworzyć w umyśle sylwetkę dziewczyny w białej nocnej koszuli; łatwo wyobrazić sobie lejącą po śnieżnej tkaninie czerń włosów, długie pasma jak firanki odsłaniające jedynie zaciśnięte gniewnie wargi i to jedno, wypukłe ślepię.
- To, czy wypełźnie, pewnie zależy od tego, jak poradzimy sobie z klątwą. - Obróciła się ku pokojowi wraz z chłopakiem, przetaczając wzrokiem po otoczeniu; jej bezbarwne tęczówki pulsowały błękitem od migania ekranu, kiedy koncentrowała swoją uwagę. - I obawiam się, że otworzenie studni to wymóg. - Wychwycenie atrapy nie stanowiło żadnego wyzwania. Replika znajdowała się na samym środku pomieszczenia, jej ważności ustępował nawet kultowy telewizor. Raikatsuji wyłączyła latarkę i chwilowo odłożyła ją na jedną z wyższych powierzchni - skrzynię lub pudło - z narzuconą nań tkaniną, a potem wskazała dłonią w kierunku zamkniętego ujścia. - Po co oszukiwać, skoro bardziej zaboli wygrana w uczciwy sposób?
Pytanie, jakie powinno paść, ułożyłoby się raczej w inny problem - Czy obydwoje byli uczciwi wobec siebie? Gdyby tak było to czy nie zauważyłaby nienaturalnego dystansu z jego strony, płaskości wypowiedzi, krótszych, bardziej lakonicznych zdań, nie wychwyciłaby tego, jak mocniej zaciska zęby, jak woli krążyć wzrokiem po ścianach zamiast po niej? I czy on nie miałby pełnej świadomości, że rok temu ktoś inny zabrał ją do tej rezydencji, ktoś, czyje imię odbija się echem od czaszki niemal nieustannie, choć nigdy nie wybrzmiewa spomiędzy ust, nie wiedziałby, ile złości prowokują w niej te charakteryzacje i ile daje od siebie, aby zachować normalność, którą u niej poznał najlepiej?
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Parsknął krótko w odpowiedzi, pozwalając na to, by wymowna nuta sceptycyzmu wkradła się w wydany przez niego odgłos. Najwidoczniej nie sądził, że wylądowanie na jednym oddziale było dla nich możliwym scenariuszem. Nie był za to zaskoczony, że jego słowa znów były jedynie grochem rzuconym o ścianę. Nie rozpracował jeszcze tylko tego, czy Raikatsuji przyjmowała neutralną postawę z premedytacją, czy faktycznie nie rozumiała kryjących się za wymownym tonem – a czasem i za wymownymi słowami – sygnałów, które nieprzerwanie jej dawał. Czasami przyglądał się jej uważniej, by dostrzec choćby najdrobniejszy przebłysk emocji, ale w tak zaciemnionym pomieszczeniu nie zawracał sobie tym głowy. Pulsujące światło ekranu nie sprzyjało czytaniu ludzi, a czasem i światło dnia na niewiele zdawało się próbom interpretacji, których dokonywał Yakushimaru. Próbował wielokrotnie, ale za każdym razem wyglądało to tak, jakby przyglądał się jej zza matowego szkła, pozwalającego mu jedynie na to, by mógł śmiało stwierdzić, że miał do czynienia z osobą. Nie był lepszy, gdy większość jego negatywnych emocji przybierała maskę gniewu; gdy bez zastanowienia wyładowywał go na każdym, kto akurat znajdował się w pobliżu. Nie musiał atakować fizycznie, skoro gorzkie słowa tłukły wystarczająco mocno.
„Nie jest sztywnie…”
— No to kurwa musiała mi umknąć ta wzmianka. Cofam komentarz o bogatym zjebie. Sztywność i wystawność nadal aktualna — odpowiedział, jakby właśnie szedł na jakiś kompromis, gdy odbierał od niej zdjęcie z polaroidu. Na szczęście odpowiednio wycelowane światło latarki pozwoliło na to, by darował sobie ojcowski komentarz.
Odetchnął ciężko, jakby zmęczył się przytłaczającą wagą racjonalnego podejścia. Było w tym więcej teatralności niż faktycznego zrezygnowania tym, że zadanie wymagało tego, by ruszyć dalej. Seiya pokonał niewielką odległość w stronę studni, w blasku telewizora dostrzegając wypukły zarys kłódki. Wsparłszy się jedną ręką o rekwizyt, drugą chwycił w palce plombujący studnię przedmiot. Pociągnął za niego lekko, dźwięcząc cicho metalowym zatrzaskiem.
— Jest z szyfrem. Potrzeba trzech cyfr — oznajmił, rozluźniając palce. Kłódka opadła ciężko z powrotem na wieko. — Myślisz, że w akcie desperacji można użyć siły? Pewnie mają ich kurwa setki w zapasie — rzucił, tym samym dając Shiimaurze do zrozumienia, że był gotów posunąć się do wandalizmu, jeśli to miało ułatwić im zadanie. Czarnowłosy nie sądził zresztą, że był to jakiś niecodzienny pomysł – ktoś przed nim na pewno zdążył już tego spróbować. Musiał jednak założyć, że dziewczyna postanowi go powstrzymać, skoro minutę wcześniej wspominała coś o uczciwości, dlatego na początek przykucnął obok studni i zaczął badać palcami jej brzegi, gdy powoli obchodził ją dookoła. Szukanie rozwiązania w pobliżu wydawało mu się najbardziej racjonalne, ale szybko przekonał się, że zewnętrzne ściany nie skrywały przed nimi żadnych tajemnic. — Zastanawiałaś się nad tym kiedyś? — rzucił nagle, gdy krążył dookoła studni. — Czy coś w horrorach jest kurwa prawdziwe? Historia Sadako nie jest niczym nietypowym. Akcja z kasetą to może kurwa lekka przesada, bo po co zamordowany duch miałby mścić się na każdym, kto obejrzy jakiś chujowo nagrany film, zamiast na samym oprawcy? Ale musisz przyznać, że nie jest to aż tak nieprawdopodobne. Pomysły na książki skądś się biorą — głos chłopaka był dziwnie odległy, gdy dzielił się swoją myślą w zastanowieniu. Dobrze wiedział, o czym mówi, ale jednocześnie brzmiał tak, jakby całą tę historię wymyślił na poczekaniu, by nadać pokojowi, w którym się znaleźli, jeszcze bardziej mrożącego w żyłach krew klimatu. Pochylił się niżej, na moment znikając dziewczynie z oczu, gdy natrafił na coś wypukłego. Okazało się jednak, że była to tylko zwykła skaza. Cmoknął pod nosem. — Ale słuchaj. Gdyby kurwa ta cała klątwa istniała, to może właśnie bralibyśmy udział w jej kontynuacji. Wiesz. Halloween, tłumy przewijające się przez jeden pokój zmuszone do oglądania przeklętego nagrania i — pstryknął palcami — klątwa w bonusie dla ostatnich uczestników. Mam kurwa nadzieję, że nie jesteśmy ostatni.
Zatrzymał się i wsparł przedramię o wieko, o które zastukał palcem. Cichy dźwięk zawtórował dźwiękom szurania i kapania, które już od dłuższego czasu wypełniały pomieszczenie, sprawiając, że ciemne wnętrze wydawało się zimne i wilgotne, choć żaden skrawek tego miejsca nie był mokry.
— Nic — oznajmił, przebiegając wzrokiem po wieku, ale nawet ono nie odkrywało przed nimi żadnej tajemnicy. Podniósł się na równe nogi, odruchowo przesuwając dłonią po rękawie koszuli, który chciał oczyścić z niewidzialnego kurzu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak obcy wydawał mu się materiał, który czuł pod opuszkami. Sytuacje, w których był zmuszony ubrać się w coś bardziej eleganckiego, można było zliczyć na palcach jednej ręki. — Może do tego też potrzebujemy latarki? Albo cyfry poukrywane są w jakichś kurwa innych miejscach. Mamy już trójkę.
„Nie jest sztywnie…”
— No to kurwa musiała mi umknąć ta wzmianka. Cofam komentarz o bogatym zjebie. Sztywność i wystawność nadal aktualna — odpowiedział, jakby właśnie szedł na jakiś kompromis, gdy odbierał od niej zdjęcie z polaroidu. Na szczęście odpowiednio wycelowane światło latarki pozwoliło na to, by darował sobie ojcowski komentarz.
Odetchnął ciężko, jakby zmęczył się przytłaczającą wagą racjonalnego podejścia. Było w tym więcej teatralności niż faktycznego zrezygnowania tym, że zadanie wymagało tego, by ruszyć dalej. Seiya pokonał niewielką odległość w stronę studni, w blasku telewizora dostrzegając wypukły zarys kłódki. Wsparłszy się jedną ręką o rekwizyt, drugą chwycił w palce plombujący studnię przedmiot. Pociągnął za niego lekko, dźwięcząc cicho metalowym zatrzaskiem.
— Jest z szyfrem. Potrzeba trzech cyfr — oznajmił, rozluźniając palce. Kłódka opadła ciężko z powrotem na wieko. — Myślisz, że w akcie desperacji można użyć siły? Pewnie mają ich kurwa setki w zapasie — rzucił, tym samym dając Shiimaurze do zrozumienia, że był gotów posunąć się do wandalizmu, jeśli to miało ułatwić im zadanie. Czarnowłosy nie sądził zresztą, że był to jakiś niecodzienny pomysł – ktoś przed nim na pewno zdążył już tego spróbować. Musiał jednak założyć, że dziewczyna postanowi go powstrzymać, skoro minutę wcześniej wspominała coś o uczciwości, dlatego na początek przykucnął obok studni i zaczął badać palcami jej brzegi, gdy powoli obchodził ją dookoła. Szukanie rozwiązania w pobliżu wydawało mu się najbardziej racjonalne, ale szybko przekonał się, że zewnętrzne ściany nie skrywały przed nimi żadnych tajemnic. — Zastanawiałaś się nad tym kiedyś? — rzucił nagle, gdy krążył dookoła studni. — Czy coś w horrorach jest kurwa prawdziwe? Historia Sadako nie jest niczym nietypowym. Akcja z kasetą to może kurwa lekka przesada, bo po co zamordowany duch miałby mścić się na każdym, kto obejrzy jakiś chujowo nagrany film, zamiast na samym oprawcy? Ale musisz przyznać, że nie jest to aż tak nieprawdopodobne. Pomysły na książki skądś się biorą — głos chłopaka był dziwnie odległy, gdy dzielił się swoją myślą w zastanowieniu. Dobrze wiedział, o czym mówi, ale jednocześnie brzmiał tak, jakby całą tę historię wymyślił na poczekaniu, by nadać pokojowi, w którym się znaleźli, jeszcze bardziej mrożącego w żyłach krew klimatu. Pochylił się niżej, na moment znikając dziewczynie z oczu, gdy natrafił na coś wypukłego. Okazało się jednak, że była to tylko zwykła skaza. Cmoknął pod nosem. — Ale słuchaj. Gdyby kurwa ta cała klątwa istniała, to może właśnie bralibyśmy udział w jej kontynuacji. Wiesz. Halloween, tłumy przewijające się przez jeden pokój zmuszone do oglądania przeklętego nagrania i — pstryknął palcami — klątwa w bonusie dla ostatnich uczestników. Mam kurwa nadzieję, że nie jesteśmy ostatni.
Zatrzymał się i wsparł przedramię o wieko, o które zastukał palcem. Cichy dźwięk zawtórował dźwiękom szurania i kapania, które już od dłuższego czasu wypełniały pomieszczenie, sprawiając, że ciemne wnętrze wydawało się zimne i wilgotne, choć żaden skrawek tego miejsca nie był mokry.
— Nic — oznajmił, przebiegając wzrokiem po wieku, ale nawet ono nie odkrywało przed nimi żadnej tajemnicy. Podniósł się na równe nogi, odruchowo przesuwając dłonią po rękawie koszuli, który chciał oczyścić z niewidzialnego kurzu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak obcy wydawał mu się materiał, który czuł pod opuszkami. Sytuacje, w których był zmuszony ubrać się w coś bardziej eleganckiego, można było zliczyć na palcach jednej ręki. — Może do tego też potrzebujemy latarki? Albo cyfry poukrywane są w jakichś kurwa innych miejscach. Mamy już trójkę.
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
Gdyby wierzyła w coś ponad nauką i sztywną zasadą ustalonych prawnie norm, być może wierzyłaby także w wizję, w której Seiya jest kochany przez bogów. Zdawał się w swojej nieobliczalności niekaralny. Ostrość ironii już dawno powinna wybić mu zęby cudzym atakiem, tymczasem przypatrując się mu, dostrzegała jedynie błyskającą zza wykrzywionych warg biel; dynamiczność i oszczerstwa, rzucane przy byle okazji, jakby to on stanowił podłoże dla świata, jakby jego opinia miała znaczenie jako jedyna, to kolejne dowody infantylności, którą się odznaczał. Czasami wydawało jej się, że nie rozumie idei taktu. Miał do tego predyspozycje jak każdy, bo odpowiednie wyczucie jest jak dłoń - ta sama ręka przez jednych użyta będzie do muśnięcia czyjegoś policzka w geście czułości, przez niektórych dotknie skroni w zamaszystym zasalutowaniu, a u innych zwinie się w pięści. Z taktem było podobnie; trzeba było wyczuć, kiedy zamknąć palce w kułak, kiedy użyć delikatności, by nie nacisnąć i tak gorejącej rany. Problem polegał na tym, że znaczny procent społeczeństwa dawał radę manipulować między różnymi opcjami, w zależności od tego, czego było potrzeba. W przypadku Yakushimaru warianty były skąpe, żeby nie powiedzieć, że istniały jakiekolwiek. A i tak wszystko mu wybaczano.
Jak nie wplątać w to ingerencji siły wyższej?
- Pewnie mają ich setki w zapasie - powtórzyła za nim, przytakując. - Ale nie mam zamiaru być akurat w tej grupie, w której ktoś dopuścił się wandalizmu. - Nie sądziła, aby chciał źle, ale nie uważała również, by nie mógł nauczyć się pewnej ogłady. Przypatrywała mu się więc z natarczywością i gdyby nie przymrużone powieki, być może dałoby się wyłuskać z poblasku szarych oczu zaciekawienie. Ten uwielbiany przez los mężczyzna musiał mieć w sobie coś konkretnego. Cechę lub zdolność, dzięki której dalej tak żywo funkcjonował, choć nie pasował do otoczenia, ludzi i świata i mało było umysłów tolerujących tak niespożytą agresję. Nawet jej czasami wydawało się, że nad nim nie zapanuje. Dlaczego właściwie by miała? - pytała ilekroć dotykała jego nadgarstka, ślizgała się chwytem wzdłuż przegubów tłustych od krwi zarzynanej ofiary. A jednak jej właśnie słuchał; przy niej odpuszczał, w drżeniu rąk próbując rozprostować stawy paliczków, udowodnić, że jednak używał ich do różnych czynności. Starał się przynajmniej i kiedy zauważyła, że rezygnuje z szarpaniny z pokrywą repliki studni, sama zainteresowała się pozostałą częścią pokoju.
Był klaustrofobiczny. Pomieszczenie mieściło tylko kilka konkretnych poszlak, rozwiązanie nie mogło zatem czyhać gdzieś daleko. Kucając przy telewizorze i przebierając w niektórych kasetach (ostatecznie w pedantyczny sposób układając je tuż obok stolika w prostej wieży) zdecydowanie nie spodziewała się tematu podjętego przez towarzysza.
Wysłuchiwała go z należytą uwagą, w pewnym momencie przestając interesować się VHS-ami, a bardziej koncentrując na analizie niedorzeczności, o których wspominał Yakushimaru. Może powinna mu powiedzieć jak dziecinnie brzmiał i ile infantylności zawierały takie spekulacje, ale zanim zdążyła się ugryźć, usłyszała szorstkie: zastanawiałam - wypowiedziane własnymi ustami, z lodową igłą na krańcu języka. - Jako dziecko dostałam od matki sukienkę. Miała mieć barwę "płatków sakury", przechodziła ładnym gradientem z bieli aż do różu u dołu. Ale tak naprawdę była bardziej czerwona niż różowa i wyobrażałam sobie, że to krew. Że jestem duchem, kiedy tylko ją zakładam. Biegałam wtedy po lesie i wydawało mi się, że umarłam w tragicznym wypadku, który pochlapał moje nogi posoką i teraz szukam wśród śmiertelników tego, który mnie wybawi. Spotkałam nawet chłopca, któremu wmówiłam tę historię. Wpierw nie wierzył. - Rozległ się brzęczący dźwięk telefonu; rezonujący jazgot docierający do najdalszych konstrukcji umysłu. - Później przychodził do tego lasu i szukał ducha dziewczynki, któremu trzeba pomóc. - Smukłe palce odnalazły się na rączce słuchawki. Gładka powierzchnia była arktycznie zimna, ale słowa wydobywające się z drugiej strony połączenia zdecydowanie bardziej mroziły.
To idiotyzm, że akurat dzisiaj przypomniała sobie to wspomnienie. Świst wiatru we włosach, szorstkość korzeni, na których przysiadała, bose stopy wsunięte w grudy ziemi. Była lekka tak bardzo, że niemal nie zostawiała śladów. "Zobacz, naprawdę jestem tylko zjawą" - upierała się wtedy, krzywiąc na niedowierzanie chłopca. "Patrzysz, jakby to było coś nieprawdopodobnego". Teraz takie się wydawało, choć nie mogła udawać, że teoria Yakushimaru, jakkolwiek kłócąca się z naturą jej charakteru, nie szarpnęła za jakąś strunę. Nie poruszyła akurat tej linki, która okazała się odpowiedzialna za najskrupulatniej ukryte pragnienia. Czasami chciała, aby to wszystko okazało się prawdą. Bo jak to inaczej wyjaśnić? Jako pięciolatka znała najgłębsze cienie rzucane przez drzewa Saawy; dostała też sukienkę, od której uformowała zupełnie nową tożsamość, by ponad dziesięć lat później być ofiarą wypadku, który zostawił na niej swoje piętno. Również fizyczne; na nodze. Jak nazwać to przypadkiem, a nie ciążącym nad nią fatum? Zresztą. Im bardziej to odrzucała, tym mocniej na nią napierało. Zapisanie się na studia inżynierskie, ukierunkowane akurat na automatykę, był jej sposobem na udowodnienie, że nie ma nic bardziej prawdziwego od technologii. Chłodnej i obojętnej na spekulacje, będącej dokładnie tym, co widać. Tymczasem nie minęło dużo czasu jak zrządzeniem wydarzeń wylądowała w klubie zajmującym się sprawami paranormalnymi. A teraz, gdy przepadła w projekcie związanym z połączeniem robotyki z świata duchów, Yakushimaru zaczął ten niewygodny, irracjonalny temat. Być może zdawał się prawdopodobny ze względu na klimat niewielkiego pomieszczenia, ale tak czy inaczej Raikatsuji nie miała zamiaru, nie dzisiejszej nocy, zarzekać się, że nie ma to żadnego sensu.
- Nie obraziłabym się za kilka dowodów w tej sprawie - dodała - częściowo do towarzysza, częściowo do własnych myśli. - Kiedyś czytałam artykuł dotyczący funkcjonowania mózgu. Wyobraźni, dokładnie. Ponoć nie ma rzeczy, której nie bylibyśmy w stanie przełożyć z naszej... - Poruszyła nadgarstkiem, dopiero kodując, że podąża za spiralą. Sztywny kabel wplątał się w jej palce i potrzebowała chwili, aby sobie z nim poradzić. Odchrząknęła wtedy, przykucając przy starym pudle. - Przełożyć z naszych wymysłów do rzeczywistości. Oczywiście, nie wszystko od razu, ale bądźmy szczerzy: dobre sto lat temu ludzie nie śmieli zakładać, że stworzą szczepionkę na gruźlicę, a teraz, o proszę, istnieje. Więc kto wie? Może część opowieści o duchach i potworach jest w pewien sposób przekombinowana, ale ma sensowne podłoże, którego jeszcze nie jesteśmy w stanie dostrzec. A ty co o tym sądzisz? - Uniosła niespodziewanie jakiś przedmiot tuż nad swoim ramieniem. Wciąż nie podnosiła się z kucek, gdy obracała odrobinę głowę, ponad barkiem rzucając Yakushimaru długie spojrzenie. W ręce ujmowała stary telefon komórkowy; dawno już takich nie produkowano. - Znalazłam kolejną cyfrę. Tym razem sześć. Obawiam się tylko, że jeżeli nie rozgryziemy tych zagadek, to umrę za tydzień.
Jak nie wplątać w to ingerencji siły wyższej?
- Pewnie mają ich setki w zapasie - powtórzyła za nim, przytakując. - Ale nie mam zamiaru być akurat w tej grupie, w której ktoś dopuścił się wandalizmu. - Nie sądziła, aby chciał źle, ale nie uważała również, by nie mógł nauczyć się pewnej ogłady. Przypatrywała mu się więc z natarczywością i gdyby nie przymrużone powieki, być może dałoby się wyłuskać z poblasku szarych oczu zaciekawienie. Ten uwielbiany przez los mężczyzna musiał mieć w sobie coś konkretnego. Cechę lub zdolność, dzięki której dalej tak żywo funkcjonował, choć nie pasował do otoczenia, ludzi i świata i mało było umysłów tolerujących tak niespożytą agresję. Nawet jej czasami wydawało się, że nad nim nie zapanuje. Dlaczego właściwie by miała? - pytała ilekroć dotykała jego nadgarstka, ślizgała się chwytem wzdłuż przegubów tłustych od krwi zarzynanej ofiary. A jednak jej właśnie słuchał; przy niej odpuszczał, w drżeniu rąk próbując rozprostować stawy paliczków, udowodnić, że jednak używał ich do różnych czynności. Starał się przynajmniej i kiedy zauważyła, że rezygnuje z szarpaniny z pokrywą repliki studni, sama zainteresowała się pozostałą częścią pokoju.
Był klaustrofobiczny. Pomieszczenie mieściło tylko kilka konkretnych poszlak, rozwiązanie nie mogło zatem czyhać gdzieś daleko. Kucając przy telewizorze i przebierając w niektórych kasetach (ostatecznie w pedantyczny sposób układając je tuż obok stolika w prostej wieży) zdecydowanie nie spodziewała się tematu podjętego przez towarzysza.
Wysłuchiwała go z należytą uwagą, w pewnym momencie przestając interesować się VHS-ami, a bardziej koncentrując na analizie niedorzeczności, o których wspominał Yakushimaru. Może powinna mu powiedzieć jak dziecinnie brzmiał i ile infantylności zawierały takie spekulacje, ale zanim zdążyła się ugryźć, usłyszała szorstkie: zastanawiałam - wypowiedziane własnymi ustami, z lodową igłą na krańcu języka. - Jako dziecko dostałam od matki sukienkę. Miała mieć barwę "płatków sakury", przechodziła ładnym gradientem z bieli aż do różu u dołu. Ale tak naprawdę była bardziej czerwona niż różowa i wyobrażałam sobie, że to krew. Że jestem duchem, kiedy tylko ją zakładam. Biegałam wtedy po lesie i wydawało mi się, że umarłam w tragicznym wypadku, który pochlapał moje nogi posoką i teraz szukam wśród śmiertelników tego, który mnie wybawi. Spotkałam nawet chłopca, któremu wmówiłam tę historię. Wpierw nie wierzył. - Rozległ się brzęczący dźwięk telefonu; rezonujący jazgot docierający do najdalszych konstrukcji umysłu. - Później przychodził do tego lasu i szukał ducha dziewczynki, któremu trzeba pomóc. - Smukłe palce odnalazły się na rączce słuchawki. Gładka powierzchnia była arktycznie zimna, ale słowa wydobywające się z drugiej strony połączenia zdecydowanie bardziej mroziły.
To idiotyzm, że akurat dzisiaj przypomniała sobie to wspomnienie. Świst wiatru we włosach, szorstkość korzeni, na których przysiadała, bose stopy wsunięte w grudy ziemi. Była lekka tak bardzo, że niemal nie zostawiała śladów. "Zobacz, naprawdę jestem tylko zjawą" - upierała się wtedy, krzywiąc na niedowierzanie chłopca. "Patrzysz, jakby to było coś nieprawdopodobnego". Teraz takie się wydawało, choć nie mogła udawać, że teoria Yakushimaru, jakkolwiek kłócąca się z naturą jej charakteru, nie szarpnęła za jakąś strunę. Nie poruszyła akurat tej linki, która okazała się odpowiedzialna za najskrupulatniej ukryte pragnienia. Czasami chciała, aby to wszystko okazało się prawdą. Bo jak to inaczej wyjaśnić? Jako pięciolatka znała najgłębsze cienie rzucane przez drzewa Saawy; dostała też sukienkę, od której uformowała zupełnie nową tożsamość, by ponad dziesięć lat później być ofiarą wypadku, który zostawił na niej swoje piętno. Również fizyczne; na nodze. Jak nazwać to przypadkiem, a nie ciążącym nad nią fatum? Zresztą. Im bardziej to odrzucała, tym mocniej na nią napierało. Zapisanie się na studia inżynierskie, ukierunkowane akurat na automatykę, był jej sposobem na udowodnienie, że nie ma nic bardziej prawdziwego od technologii. Chłodnej i obojętnej na spekulacje, będącej dokładnie tym, co widać. Tymczasem nie minęło dużo czasu jak zrządzeniem wydarzeń wylądowała w klubie zajmującym się sprawami paranormalnymi. A teraz, gdy przepadła w projekcie związanym z połączeniem robotyki z świata duchów, Yakushimaru zaczął ten niewygodny, irracjonalny temat. Być może zdawał się prawdopodobny ze względu na klimat niewielkiego pomieszczenia, ale tak czy inaczej Raikatsuji nie miała zamiaru, nie dzisiejszej nocy, zarzekać się, że nie ma to żadnego sensu.
- Nie obraziłabym się za kilka dowodów w tej sprawie - dodała - częściowo do towarzysza, częściowo do własnych myśli. - Kiedyś czytałam artykuł dotyczący funkcjonowania mózgu. Wyobraźni, dokładnie. Ponoć nie ma rzeczy, której nie bylibyśmy w stanie przełożyć z naszej... - Poruszyła nadgarstkiem, dopiero kodując, że podąża za spiralą. Sztywny kabel wplątał się w jej palce i potrzebowała chwili, aby sobie z nim poradzić. Odchrząknęła wtedy, przykucając przy starym pudle. - Przełożyć z naszych wymysłów do rzeczywistości. Oczywiście, nie wszystko od razu, ale bądźmy szczerzy: dobre sto lat temu ludzie nie śmieli zakładać, że stworzą szczepionkę na gruźlicę, a teraz, o proszę, istnieje. Więc kto wie? Może część opowieści o duchach i potworach jest w pewien sposób przekombinowana, ale ma sensowne podłoże, którego jeszcze nie jesteśmy w stanie dostrzec. A ty co o tym sądzisz? - Uniosła niespodziewanie jakiś przedmiot tuż nad swoim ramieniem. Wciąż nie podnosiła się z kucek, gdy obracała odrobinę głowę, ponad barkiem rzucając Yakushimaru długie spojrzenie. W ręce ujmowała stary telefon komórkowy; dawno już takich nie produkowano. - Znalazłam kolejną cyfrę. Tym razem sześć. Obawiam się tylko, że jeżeli nie rozgryziemy tych zagadek, to umrę za tydzień.
@Yakushimaru Seiya
rzut trzeci (53) - sukces;
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
Nie zakładał niczego innego i głównie dlatego porzucił wcześniejszy plan dążenia do zwycięstwa siłą. Poza tym domyślał się, że przez jego lekkomyślne podejście, na pewno ucierpieliby oboje, a kłopoty były ostatnią rzeczą, w którą chciał ją za sobą wciągać. Pewnie sprawy miałyby się inaczej, gdyby był tu sam albo z kimś, kto podszedłby do jego pomysłu z większym entuzjazmem, bo zwyczajnie nie interesowałyby go późniejsze konsekwencje. Czy w towarzystwie Shiimaury nie czuł się zatem ograniczony? Jak pies uwiązany na krótkim łańcuchu? Nie. Wciąż mówił i zachowywał się z tą samą swobodą. Musiał po prostu obnosić się z tą swobodą w inny sposób; delikatniejszy. Nie było w tym jednak niczego wymuszonego i trudno było mu przyłapać siebie samego na tym, że odpuszczał rzeczy, które normalnie nie dawałyby mu spokoju, gdyby nie eksplodował, dając upust swojej frustracji. Nie zauważał tego, bo przychodziło to do niego naturalnie, jakby było w nim od zawsze – potrzebowało tylko odpowiedniego bodźca. Wystarczająco mocnego hamulca, którym Raikatsuji z całą pewnością była, choć trudno było uwierzyć, że jej krucha sylwetka była w stanie powstrzymać taran jego gabarytów. A jednak. Może cała siła tkwiła w jej stoicyzmie, choć czasem wydawało mu się, że opisując jej postawę używa złego słowa. Czasem – jak dziś – po prostu chciał przyznać, że była bezuczuciowa, ale odsuwał od siebie tę myśl. Może już sam jej głos barwiony błękitem niezapominajek działał cuda i w zupełności wystarczył, by ostudzić bulgoczącą wewnątrz lawę.
Więc odpuścił, wzruszeniem ramion dając jej do zrozumienia, że wszystko pójdzie po jej myśli; że wyjdą stąd wygrywając (lub przegrywając) uczciwie.
„Zastanawiałam.”
Yakushimaru przechylił głowę z lekkim niedowierzaniem, choć w gruncie rzeczy bardziej od samej deklaracji niejasny był ton jej wypowiedzi. Szorstkość tego stwierdzenia drapała w uszy, ale nie przerywał jej, gdy mówiła, bo była to jedna z nielicznych okazji, gdy opowiadała coś o sobie. Ale na pewno? Cała ta historia brzmiała dość absurdalnie, ale nikt nie urodził się dorosły, a dzieci często wymyślały rzeczy, którymi ubarwiały swoją rzeczywistość, więc słuchał, co miała mu do powiedzenia, nawet jeśli w tym czasie kontynuował poszukiwania nowej poszlaki. Wpatrywał się w odtwarzany na telewizorze film, a ekran oblewał jego sylwetkę zimnym światłem, które raz po raz zakrzywiało się pod innym kątem, czasem pogłębiając cienie na jego twarzy. Raz tylko rzucił spojrzenie w jej stronę, gdy z boku dobiegł sygnał starego telefonu.
— I co? Udało mu się? — spytał nagle, gdy uznał, że teraz będzie w stanie kontynuować historię. Może było to jedno z tych głupich pytań, biorąc pod uwagę, że czarnowłosa dała mu do zrozumienia, że wymyśliła całą tę historię, ale może było w tym jakieś drugie dno i może wcale nie chodziło tylko o to, by dla czystej frajdy zmuszać kogoś do szlajania się po lesie. — Pomóc — doprecyzował, gdy przykucnął nad porozrzucanymi kasetami. Brzmiał, jakby wyrzucał z siebie słowa w zamyśleniu, bo w tym czasie już kolejno podnosił jedną po drugiej, przyglądając się ich grzbietom. Zakładał, że nie mieli wystarczająco dużo czasu, by przejrzeć wszystkie na odtwarzaczu VHS – pozostało zatem znaleźć coś wyróżniającego się na tle reszty.
A ty co o tym sądzisz? – zatrzymał się z jedną kaset w ręce. W głowie czarnowłosego wciąż pobrzmiewało słabe echo jej wcześniejszych słów. Nie obraziłaby się za dowody w tej sprawie – dowody, które mógł jej dać, ale wszystko wskazywało na to, że nie miała o niczym pojęcia albo próbowała grać w tę samą grę; w subtelne badanie terenu. Cokolwiek to było, Seiya mimowolnie poczuł chęć wycofania się – nie było to zresztą nic trudnego. Już wcześniej nie brzmiał na kogoś, kto przywiązuje szczególną uwagę do tego, czy jego teoria miała jakiś głębszy sens.
— Myślę, że pewnie masz kurwa rację — rzucił, odkładając kasetę na podłogę. Gdy sięgał po kolejną, przyjrzał się jej ze znacznie większym zaangażowaniem. Przesunął kciukiem po nalepce z niedbałym napisem głoszącym „kopia”. To zdecydowanie było coś wyróżniającego się. — Idąc tym tokiem rozumowania, skoro ludzie są w stanie przełożyć wymysły na rzeczywistość, to tym sposobem mogliby kurwa stworzyć klątwę albo samą koncepcję ducha. — Pochylił się w stronę odtwarzacza i wcisnął jeden z dużych, wypukłych przycisków. Kaseta, którą wsadzono wcześniej do środka, wysunęła się z mechanicznym dźwiękiem. — Nie umrzesz — zaprzeczył z niezłomną pewnością. Był aż tak przekonany co do tego, że uda im się wyjść z pokoju zwycięsko? — Klątwa, nie klątwa – chyba nie sądzisz, że da sobie ze mną radę? — Wsuwając kopię do odtwarzacza, zerknął na dziewczynę przez ramię. Śnieżący ekran swoim blaskiem uwydatnił pewny siebie błysk w dwubarwnych tęczówkach. Przez moment wydawało się nawet, że uśmiechał się z dokładnie tą samą pewnością siebie, ale przez grubą warstwę czarnej farby ciężko było dostrzec ledwo uniesiony kącik ust, nie mówiąc już o lekkim wgłębieniu w policzku, które pojawiało się za każdym razem, gdy to robił. — Uratuje ją tylko zdolność szybkiego spierdalania — dodał, po chwili na nowo zwracając się w stronę ekranu, jakby ta głupia deklaracja udzielenia jej pomocy była równie naturalna, co fakt, że potrafił sobie przy niej odpuszczać.
Palcem wycelował w przycisk play i wsparł łokcie o uda, gdy przyglądał się nowemu nagraniu. Wydawało się, że kopia będzie jedynie powtórzeniem wcześniejszego filmu z niewielkim smaczkiem, który będzie musiał wyłapać. Organizatorzy pokoju postanowili jednak ułatwić im zadanie, podając odpowiedź na tacy.
— Cztery — podzielił się nowym odkryciem z Raikatsuji, wymownie wskazując podbródkiem na telewizor. Przynajmniej udało mu się odkryć jeszcze jedną cyfrę. — No to kurwa spróbujmy tych kombinacji.
Nie minęła chwila, a już stał obok studni, trzymając kłódkę, którą wcześniej planował zerwać siłą. Teraz kciukiem przesuwał kolejne pokrętła, tworząc różne kombinacje trzech cyfr, które udało im się znaleźć. Gdy żadna z nich nie zadziałała, ściągnął brwi, wracając spojrzeniem do czarnowłosej.
— No i chuj. To nie to. Widzisz coś jeszcze?
Więc odpuścił, wzruszeniem ramion dając jej do zrozumienia, że wszystko pójdzie po jej myśli; że wyjdą stąd wygrywając (lub przegrywając) uczciwie.
„Zastanawiałam.”
Yakushimaru przechylił głowę z lekkim niedowierzaniem, choć w gruncie rzeczy bardziej od samej deklaracji niejasny był ton jej wypowiedzi. Szorstkość tego stwierdzenia drapała w uszy, ale nie przerywał jej, gdy mówiła, bo była to jedna z nielicznych okazji, gdy opowiadała coś o sobie. Ale na pewno? Cała ta historia brzmiała dość absurdalnie, ale nikt nie urodził się dorosły, a dzieci często wymyślały rzeczy, którymi ubarwiały swoją rzeczywistość, więc słuchał, co miała mu do powiedzenia, nawet jeśli w tym czasie kontynuował poszukiwania nowej poszlaki. Wpatrywał się w odtwarzany na telewizorze film, a ekran oblewał jego sylwetkę zimnym światłem, które raz po raz zakrzywiało się pod innym kątem, czasem pogłębiając cienie na jego twarzy. Raz tylko rzucił spojrzenie w jej stronę, gdy z boku dobiegł sygnał starego telefonu.
— I co? Udało mu się? — spytał nagle, gdy uznał, że teraz będzie w stanie kontynuować historię. Może było to jedno z tych głupich pytań, biorąc pod uwagę, że czarnowłosa dała mu do zrozumienia, że wymyśliła całą tę historię, ale może było w tym jakieś drugie dno i może wcale nie chodziło tylko o to, by dla czystej frajdy zmuszać kogoś do szlajania się po lesie. — Pomóc — doprecyzował, gdy przykucnął nad porozrzucanymi kasetami. Brzmiał, jakby wyrzucał z siebie słowa w zamyśleniu, bo w tym czasie już kolejno podnosił jedną po drugiej, przyglądając się ich grzbietom. Zakładał, że nie mieli wystarczająco dużo czasu, by przejrzeć wszystkie na odtwarzaczu VHS – pozostało zatem znaleźć coś wyróżniającego się na tle reszty.
A ty co o tym sądzisz? – zatrzymał się z jedną kaset w ręce. W głowie czarnowłosego wciąż pobrzmiewało słabe echo jej wcześniejszych słów. Nie obraziłaby się za dowody w tej sprawie – dowody, które mógł jej dać, ale wszystko wskazywało na to, że nie miała o niczym pojęcia albo próbowała grać w tę samą grę; w subtelne badanie terenu. Cokolwiek to było, Seiya mimowolnie poczuł chęć wycofania się – nie było to zresztą nic trudnego. Już wcześniej nie brzmiał na kogoś, kto przywiązuje szczególną uwagę do tego, czy jego teoria miała jakiś głębszy sens.
— Myślę, że pewnie masz kurwa rację — rzucił, odkładając kasetę na podłogę. Gdy sięgał po kolejną, przyjrzał się jej ze znacznie większym zaangażowaniem. Przesunął kciukiem po nalepce z niedbałym napisem głoszącym „kopia”. To zdecydowanie było coś wyróżniającego się. — Idąc tym tokiem rozumowania, skoro ludzie są w stanie przełożyć wymysły na rzeczywistość, to tym sposobem mogliby kurwa stworzyć klątwę albo samą koncepcję ducha. — Pochylił się w stronę odtwarzacza i wcisnął jeden z dużych, wypukłych przycisków. Kaseta, którą wsadzono wcześniej do środka, wysunęła się z mechanicznym dźwiękiem. — Nie umrzesz — zaprzeczył z niezłomną pewnością. Był aż tak przekonany co do tego, że uda im się wyjść z pokoju zwycięsko? — Klątwa, nie klątwa – chyba nie sądzisz, że da sobie ze mną radę? — Wsuwając kopię do odtwarzacza, zerknął na dziewczynę przez ramię. Śnieżący ekran swoim blaskiem uwydatnił pewny siebie błysk w dwubarwnych tęczówkach. Przez moment wydawało się nawet, że uśmiechał się z dokładnie tą samą pewnością siebie, ale przez grubą warstwę czarnej farby ciężko było dostrzec ledwo uniesiony kącik ust, nie mówiąc już o lekkim wgłębieniu w policzku, które pojawiało się za każdym razem, gdy to robił. — Uratuje ją tylko zdolność szybkiego spierdalania — dodał, po chwili na nowo zwracając się w stronę ekranu, jakby ta głupia deklaracja udzielenia jej pomocy była równie naturalna, co fakt, że potrafił sobie przy niej odpuszczać.
Palcem wycelował w przycisk play i wsparł łokcie o uda, gdy przyglądał się nowemu nagraniu. Wydawało się, że kopia będzie jedynie powtórzeniem wcześniejszego filmu z niewielkim smaczkiem, który będzie musiał wyłapać. Organizatorzy pokoju postanowili jednak ułatwić im zadanie, podając odpowiedź na tacy.
— Cztery — podzielił się nowym odkryciem z Raikatsuji, wymownie wskazując podbródkiem na telewizor. Przynajmniej udało mu się odkryć jeszcze jedną cyfrę. — No to kurwa spróbujmy tych kombinacji.
Nie minęła chwila, a już stał obok studni, trzymając kłódkę, którą wcześniej planował zerwać siłą. Teraz kciukiem przesuwał kolejne pokrętła, tworząc różne kombinacje trzech cyfr, które udało im się znaleźć. Gdy żadna z nich nie zadziałała, ściągnął brwi, wracając spojrzeniem do czarnowłosej.
— No i chuj. To nie to. Widzisz coś jeszcze?
@Raikatsuji Shiimaura | rzut 4/4: 91 – sukces.
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
Uśmiechnęła się, ale tylko spojrzeniem, tylko krótkim mignięciem jasności w samym kąciku oka. Czy mu się udało? - Nie. - Pokręciła głową, podnosząc się powoli z kucek, obracając w ręce wciąż trzymany relikt dawnych wieków. Komórka w niczym nie przypominała dzisiejszych egzemplarzy; była obła, wymykała się z palców, nie pasowałaby przez swoją wypukłość do tylnej kieszeni spodni. Uwierałaby przy każdym kroku. Może z przeszłością było dokładnie tak samo i po jakimś czasie przestawała być kompatybilna z teraźniejszością. - Nie trzeba było pomagać. Byłam dzieckiem. Bawiłam się. - Nikt wtedy nie zranił jej nóg, nie zginęła w tragicznym wypadku. Śmiała się do chłopca o ogromnych, niepewnych oczach. Powtarzała mu, że jest zjawą; że nigdy jej nie dosięgnie. Wchodziła na drzewa, siadała na wysokich gałęziach. Doskonale wiedziała na których mogła, aby nie pękły pod jej ciężarem. I tak niewielkim, ale mniejsze naciski łamały - nie tylko drzewa, ludzką psychikę także. Wtedy nie sądziła, że ten niepozorny teatrzyk zmieni czyjeś życie. Że nienazwany, przestraszony chłopiec, który szukał jej między gęstwinami, chłostany cienkimi patykami jeżyn i potykający się o wygięte w łuk szorstkie konary, lata później rytm doby owinie wokół paranormalnych zjawisk. Chciała nawet wierzyć, że wtedy też była zjawiskowa - nieulepiona w konkretny kształt glina, plastyczna, ale niepodatna na wzorce sugerowane przez otoczenie. Sugerująca się kolorami ubrań, uważająca swoją sukienkę za krwistą, co w żadnej mierze nie napawało jej lękiem. Nie wydawała się sobie koszmarna. Raczej śmieszna. Zabawna. Z potworów potrafiła się śmiać, gdy była dzieckiem. Teraz rozbawiała ją dobroć. Z pewną formą dystansu przypatrywała się naiwnym dziewczynom jak z zaróżowionymi policzkami biegną do obiektów westchnień. Jak podkładają się im, pozwalają po sobie deptać. Obserwowała jak mężczyźni, przecież tacy wzorowi w dominacji, kajają się przed ukochanymi, jak one uderzają ich w twarz, by i tak zostało to wybaczone. Minęło dobre dziesięć lat, a ona bardziej bała się, że ktoś jest naprawdę serdeczny, bo ta serdeczność często oznaczała lekkomyślność, ogłupiającą wiarę w pozytywność cudzych intencji. A takie rzeczy niszczyły. Były jak głos matki wpierw pieszczący włosy oddechem - włosy gładzone delikatną dłonią, pajęczymi palcami smukle przesuwanymi wzdłuż czarnych pasm. Ten sam ton, który nie wiedzieć kiedy przeobraził się w tnące ciernie przekleństw, stał się paznokciami wbijanymi w szczękę, jadem spływającym po podbródku. Zaskakujące, że można udawać istotę chorą, wręcz martwą, mając w sobie tyle woli przetrwania, tyle nostalgicznej radości i pomysłów, by koniec końców wylądować jako coś nadwyrężonego, jako mechanizm z tnącymi się zębatkami. Historia opowiedziana Yakushimaru nigdy nie była dla niej bolesna, ale teraz taka się wydawała. Ukuła jak igła, raz i niezbyt mocno, ale to wystarczyło.
Odłożyła urządzenie na szczyt kopczyka z jemu podobnymi telefonami i obróciła się do towarzysza. Wydawał się taki nerwowy, agresywny. Jak gotująca się w garnku woda, od buchnięć pary telepiąca pokrywą. Czasami ogień jego rozdrażnienia nieco się zmniejszał, więc nie robił tyle hałasu. Nie syczał wnerwiony. Nie trzeba było biec do palnika, aby zapanować nad chaosem, wszystko w obawie, że jeżeli się spóźni to pewnego razu spowoduje to wybuch o ogromnym polu rażenia. Nawet kiedy się uspokajał, starała się nie tracić go z oczu. Chociaż może też lubiła na niego patrzeć. Na zmianę w mimice twarzy, na nieco mniej zmarszczone brwi. Na ręce, których używał nie po to, aby wkrótce spowodować u kogoś wstawianie implantów. Te same dłonie, które niejednemu przestawiły staw w żuchwie, potrafiły również przeglądać ostrożnie kasety wideo i malować dziewczęcą twarz, nie pozostawiając na niej ani jednego siniaka.
Z trudem odwróciła od niego spojrzenie. Słuchała go cały czas, miała doskonałą podzielność uwagi, kiedy jednocześnie chłonęła odpowiedzi i przypatrywała się ścianom, sufitowi, wreszcie migającej tabliczce z napisem "wyjście". Wyjście było zawsze, z każdej sytuacji. Czasami o wiele mniej logiczne niż można przypuszczać. A czasami ludzie odwracali wzrok, bo nie chcieli uwierzyć, że coś może być tak proste. Szukali podpuchy. Życie ich tego nauczyło i Raikatsuji też przyłapywała się na tym, że kiedyś mogłaby pociągnąć temat dłużej i bardziej entuzjastycznie. Być może dałaby od siebie więcej. Sprawiłaby rozmówcy przyjemność, zamiast prezentować mu chłodne tezy i okrojone wypowiedzi. Nie potrafiła inaczej. Im więcej mówiła, tym większa tworzyła się gula w jej gardle. Zdawała się zdolna, aby przeprowadzić dwugodzinny wykład na temat systemu syntezy i wizualizacji 3D danych ze skanera tomokomputerowego, ale nie potrafiła wykrztusić z siebie więcej niż paru zdań, kiedy chodziło o przeszłość, emocjonalność, własne zdanie w kwestiach prywatnych.
Przytaknęła jednak w zamian; zgadzała się, że być może człowiek pewnego dnia stworzy coś na podobieństwo ducha i klątwy. Coś, co zdominuje społeczeństwo pod zupełnie nowym kątem. Mogła z nim dyskutować, ale na własnych zasadach. - Już udajemy bogów. Naukowcom udało się wskrzesić mózg cztery godziny po jego śmierci. Wprawdzie eksperyment przeprowadzono na zwierzęciu, ale kto wie co przyniosą nowe próby. Oczywiście, doskonale orientujemy się, że pierwsze sekundy to tak naprawdę niebezpieczne odliczanie według tyknięć zegara. Po czterech czy pięciu minutach zaczynają obumierać komórki kory mózgowej. Na tym etapie przerwa w dostawie tlenu zaczyna oddziaływać na układ nerwowy, a to w efekcie może spowodować stan wegetatywny.
Tym razem prawie się uśmiechnęła. Usłyszała "nie umrzesz" - pewne i stabilne, jakby to od niego zależało. Nie wątpiła w jego charakterność i, w pewien dziwny sposób, bohaterski temperament. Nie taki się wydawał i z pewnością mało przed kim uchylał maskę aroganckiego gnojka, pod którą czaiło się znacznie mniej irytujące wnętrze. Sama nie do końca pojmowała, dlaczego dostąpiła tego zaszczytu. Wybrał ją spośród dziesiątek, jak nie setek innych jednostek kręcących się w pobliżu. Na pytanie dlaczego nigdy nie poznała odpowiedzi.
Pewnie nawet jej nie miał.
Ona też nie.
- W stanie hipotermii możemy być uśmierceni nawet 20 minut, bo metabolizm gwałtownie spada. Przepływ krwi, więc tlenu transportowanego przez krwioobieg, również. Nie ma więc takiego problemu z uszkodzeniem mózgu, zamrożony nie poddaje się tak prędko. - Podeszła do niego, aby pochylić się nad ekranem. Oglądała obrazy, mignięcia różnych kadrów, wreszcie czwórkę. Liczbę śmierci. - Ja będę nieśmiertelna - powiedziała z czymś co dałoby radę uznać za rozbawienie. Wiedziała, że on też, mimowolnie, uważał ją za chłodną. Była taka rzeczywiście. Oschła i lodowata, nieprzyjemna. Niezbyt zainteresowana, powierzchowna, zdająca się spoglądać na ludzi z góry pomimo nierzadko o wiele niższego wzrostu.
Jednak gdzieś w tym wszystkim zaczynała odtajać. Ze śmierci klinicznej powoli wynurzała się ponad wieloletnią stagnację. Nie była pewna czy to za sprawą Yakushimaru, zapytana pewnie zdobyłaby się na taktyczne milczenie. Tylko czy to samo w sobie nie było potwierdzeniem?
Jak uczepiony żyjącego cień podążyła w ślad za nim, zamarła tuż obok, nadzorując jego walkę z kłódką. Pąk pozostał bez zmian. Trzy liczby. 3, 6 i 4. To przypominało ich relację. Bez przerwy szukał klucza. Obchodził się z nią łagodniej, choć łatwiej byłoby mu użyć siły. Nie powinna tego tak analizować; nie miała gwarancji czy chce poznać jego motywy i to, jak sama by na nie zareagowała.
Z lekko zmarszczonymi brwiami rozejrzała się więc raz jeszcze.
Czy widziała coś dodatkowego?
- Może tam?
Głośny wizg obwieścił koniec i chociaż wskazała zamknięcie drzwi, tuż pod napisem "wyjście", czekającą na cztery cyfry kłódkę, nawet metoda prób i błędów nie była im pisana. W oczach Raikatsuji nie pojawiło się jednak rozczarowanie przegraną. - Są jeszcze inne pokoje. - Zasugerowała nieoczekiwanie.
Rzadko wychodziła z inicjatywą.
Ale może to ten klimatyczny nastrój. Dzień zmarłych.
Jej urodziny.
Może fakt, że jednak chciała spróbować czegoś nowego.
Odłożyła urządzenie na szczyt kopczyka z jemu podobnymi telefonami i obróciła się do towarzysza. Wydawał się taki nerwowy, agresywny. Jak gotująca się w garnku woda, od buchnięć pary telepiąca pokrywą. Czasami ogień jego rozdrażnienia nieco się zmniejszał, więc nie robił tyle hałasu. Nie syczał wnerwiony. Nie trzeba było biec do palnika, aby zapanować nad chaosem, wszystko w obawie, że jeżeli się spóźni to pewnego razu spowoduje to wybuch o ogromnym polu rażenia. Nawet kiedy się uspokajał, starała się nie tracić go z oczu. Chociaż może też lubiła na niego patrzeć. Na zmianę w mimice twarzy, na nieco mniej zmarszczone brwi. Na ręce, których używał nie po to, aby wkrótce spowodować u kogoś wstawianie implantów. Te same dłonie, które niejednemu przestawiły staw w żuchwie, potrafiły również przeglądać ostrożnie kasety wideo i malować dziewczęcą twarz, nie pozostawiając na niej ani jednego siniaka.
Z trudem odwróciła od niego spojrzenie. Słuchała go cały czas, miała doskonałą podzielność uwagi, kiedy jednocześnie chłonęła odpowiedzi i przypatrywała się ścianom, sufitowi, wreszcie migającej tabliczce z napisem "wyjście". Wyjście było zawsze, z każdej sytuacji. Czasami o wiele mniej logiczne niż można przypuszczać. A czasami ludzie odwracali wzrok, bo nie chcieli uwierzyć, że coś może być tak proste. Szukali podpuchy. Życie ich tego nauczyło i Raikatsuji też przyłapywała się na tym, że kiedyś mogłaby pociągnąć temat dłużej i bardziej entuzjastycznie. Być może dałaby od siebie więcej. Sprawiłaby rozmówcy przyjemność, zamiast prezentować mu chłodne tezy i okrojone wypowiedzi. Nie potrafiła inaczej. Im więcej mówiła, tym większa tworzyła się gula w jej gardle. Zdawała się zdolna, aby przeprowadzić dwugodzinny wykład na temat systemu syntezy i wizualizacji 3D danych ze skanera tomokomputerowego, ale nie potrafiła wykrztusić z siebie więcej niż paru zdań, kiedy chodziło o przeszłość, emocjonalność, własne zdanie w kwestiach prywatnych.
Przytaknęła jednak w zamian; zgadzała się, że być może człowiek pewnego dnia stworzy coś na podobieństwo ducha i klątwy. Coś, co zdominuje społeczeństwo pod zupełnie nowym kątem. Mogła z nim dyskutować, ale na własnych zasadach. - Już udajemy bogów. Naukowcom udało się wskrzesić mózg cztery godziny po jego śmierci. Wprawdzie eksperyment przeprowadzono na zwierzęciu, ale kto wie co przyniosą nowe próby. Oczywiście, doskonale orientujemy się, że pierwsze sekundy to tak naprawdę niebezpieczne odliczanie według tyknięć zegara. Po czterech czy pięciu minutach zaczynają obumierać komórki kory mózgowej. Na tym etapie przerwa w dostawie tlenu zaczyna oddziaływać na układ nerwowy, a to w efekcie może spowodować stan wegetatywny.
Tym razem prawie się uśmiechnęła. Usłyszała "nie umrzesz" - pewne i stabilne, jakby to od niego zależało. Nie wątpiła w jego charakterność i, w pewien dziwny sposób, bohaterski temperament. Nie taki się wydawał i z pewnością mało przed kim uchylał maskę aroganckiego gnojka, pod którą czaiło się znacznie mniej irytujące wnętrze. Sama nie do końca pojmowała, dlaczego dostąpiła tego zaszczytu. Wybrał ją spośród dziesiątek, jak nie setek innych jednostek kręcących się w pobliżu. Na pytanie dlaczego nigdy nie poznała odpowiedzi.
Pewnie nawet jej nie miał.
Ona też nie.
- W stanie hipotermii możemy być uśmierceni nawet 20 minut, bo metabolizm gwałtownie spada. Przepływ krwi, więc tlenu transportowanego przez krwioobieg, również. Nie ma więc takiego problemu z uszkodzeniem mózgu, zamrożony nie poddaje się tak prędko. - Podeszła do niego, aby pochylić się nad ekranem. Oglądała obrazy, mignięcia różnych kadrów, wreszcie czwórkę. Liczbę śmierci. - Ja będę nieśmiertelna - powiedziała z czymś co dałoby radę uznać za rozbawienie. Wiedziała, że on też, mimowolnie, uważał ją za chłodną. Była taka rzeczywiście. Oschła i lodowata, nieprzyjemna. Niezbyt zainteresowana, powierzchowna, zdająca się spoglądać na ludzi z góry pomimo nierzadko o wiele niższego wzrostu.
Jednak gdzieś w tym wszystkim zaczynała odtajać. Ze śmierci klinicznej powoli wynurzała się ponad wieloletnią stagnację. Nie była pewna czy to za sprawą Yakushimaru, zapytana pewnie zdobyłaby się na taktyczne milczenie. Tylko czy to samo w sobie nie było potwierdzeniem?
Jak uczepiony żyjącego cień podążyła w ślad za nim, zamarła tuż obok, nadzorując jego walkę z kłódką. Pąk pozostał bez zmian. Trzy liczby. 3, 6 i 4. To przypominało ich relację. Bez przerwy szukał klucza. Obchodził się z nią łagodniej, choć łatwiej byłoby mu użyć siły. Nie powinna tego tak analizować; nie miała gwarancji czy chce poznać jego motywy i to, jak sama by na nie zareagowała.
Z lekko zmarszczonymi brwiami rozejrzała się więc raz jeszcze.
Czy widziała coś dodatkowego?
- Może tam?
Głośny wizg obwieścił koniec i chociaż wskazała zamknięcie drzwi, tuż pod napisem "wyjście", czekającą na cztery cyfry kłódkę, nawet metoda prób i błędów nie była im pisana. W oczach Raikatsuji nie pojawiło się jednak rozczarowanie przegraną. - Są jeszcze inne pokoje. - Zasugerowała nieoczekiwanie.
Rzadko wychodziła z inicjatywą.
Ale może to ten klimatyczny nastrój. Dzień zmarłych.
Jej urodziny.
Może fakt, że jednak chciała spróbować czegoś nowego.
@Yakushimaru Seiya
koniec wątku z pokojem 1
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
maj 2038 roku