- Daj spokój. - Przez pomieszczenie przetoczył się śmiech - nerwowy i schrypnięty, jakby nie wiedział, czy powinien się rozpłakać, czy jednak bawi go sytuacja w której się znaleźli. - To żaden wstyd, że się boisz. - Palce o długich bliznach opierały się na smukłych, kobiecych ramionach, tors napierał na plecy, oddech pachnący słodkościami w krótkim parsknięciu ogrzał kark. Generalnie raczej nie był szczególnym fanem dotykania pierwszej lepszej osoby, nawet o aurze przyciągającej mocą przeciwnego magnesu i spojrzeniu, od którego nogi mu miękły - zdecydowanie nie ze strachu. Prawda była jednak taka, że wrażenie skonstruował po prędkości, bo na swoją nową towarzyszkę zdążył zerknąć tylko przelotnie. Na tyknięcie ściennego zegara stała się dla niego smugą barw i ostrym zarysem oczu o kompletnie nienaturalnej barwie akwamarynu - dokładnie tyle zdążył zakodować, kiedy w roztargnieniu walca drogowego przecinał hol. Aż do tego etapu rozglądał się za Enmą. Seiwa musiał gdzieś być, tego miał pewność, ale wyłowienie go z tłumu czarownic, zakrwawionych pielęgniarek, masy potworów Frankensteinów, przedzierając się przy tym przez zbite rzędy Myersów, Freddich Krugerów, przez żeńską wersję Jokera i męską Harley... jak miałby go właściwie odnaleźć? Pluł sobie w brodę, że pozwolił na pół chwili zainteresować się czymkolwiek poza nawigacją młodego dziedzica klanu - później zlokalizowanie go praktycznie zaczęło zakrawać o cud, a kiedy z lamentem dopadał do przypadkowej persony, nakreślając sytuację, większość zakładała aktorską grę. Oh, szukasz Wilka? - chichot przeciekał przez palce niby taktownie osłaniające usta. Od kiedy to Wilk ucieka przed Czerwonym Kapturkiem? Sondował więc teren na własną rękę, ale nie spodziewał się, że gdzieś w trakcie misji, zapewne z powodu roztargnienia i z kroku na krok wyższego poziomu rozdrażnienia, nie zauważy przed sobą rosłego jak kolumna typa. Odbił się od kamiennego grzbietu z lekkością targniętej o mur piłki, krzywo postawił piętę na podłodze, a potem pamiętał już tylko cień na swojej twarzy, niepojętą wściekłość wciśniętą w prosiacze oczka dryblasa i swój głos mówiący: TUTAJ JESTEŚ! - jakby pochwycona ramieniem osoba naprawdę na niego czekała. Pewnie mógł to rozegrać lepiej i bardziej wiarygodnie, ale zębatki w mózgu zaszwankowały, gdy tylko wyłapał ruch mięsistych warg tego gigantycznego, przewyższającego go o głowę kolosa. Tytan ewidentnie chciał go zatrzymać (paciorkowate ślepia monstrum z nadczynnością tarczycy przeskoczyły na Kisarę - i tylko dlatego się zawahał). Shin w tym czasie wyłapał dla siebie szansę; skorzystał z pochwyconej osoby, robiąc z niej kartą przetargową. Zdał sobie jednak szybko sprawę, że wpakował się z jednej przerażającej sytuacji w drugą, bo choć popchnął nieznajomą w głąb otwartego pomieszczenia, lada moment ogarnęła ich ciemność i nawet jeżeli odruchowo drgnął, aby obrócić się z powrotem do drzwi, ich huk był kategoryczny.
Wtedy właśnie przełknął ślinę.
Wtedy ze zdławionym śmiechem rzucił tępe: daj spokój... - jakby to nieznajoma spięła się ze strachu, a nie on. Oczyma wyobraźni dostrzegał makabryczne, mroczne odnóża sięgające w ich kierunku i właśnie dlatego dodał: to żaden wstyd, że się boisz. Dłoń, dotychczas leżąca na barku, zsunęła się wzdłuż ramienia aż po nadgarstek. - Możesz potrzymać mnie za r... - urwał raptownie, zagłuszony przeszywającym, drżącym dźwiękiem dzwonka.
Dopiero kakofonia wytrąciła go z letargu; omiótł skąpany w ciemności profil dziewczyny, rozpoznał zamysł makijażu, ale zaraz potem przetoczył uwagą po wnętrzu pokoju, na poły zaskoczony, na poły odzyskujący utracony rezon. Oświetlone od dołu blaty, czarne telefony, zabytkowe... Siedem dokładnie, naliczył, zaciskając lekko szczęki, przegryzając tym samym ostatnie paranoiczne teksty i chyba nie wiedząc już co ze sobą zrobić, dukając pod nosem niemrawe: wciągnąłem w nas to, odbiorę - sięgnął po jedną ze słuchawek, nawijając sprężynę kabla na palec wolnej dłoni, opierając się biodrem o najbliższy stolik jak nastolatka rozpoczynająca wieczorne pogaduszki z koleżankami.
- Przy telefonie Warui. - Uniósł wzrok; mimo słów w źrenicach wycelowanych w jasne spojrzenie naprzeciwko kryło się przywitanie kierowane bardziej do nieznajomej niż do ewentualnego odbiorcy.
Wtedy właśnie przełknął ślinę.
Wtedy ze zdławionym śmiechem rzucił tępe: daj spokój... - jakby to nieznajoma spięła się ze strachu, a nie on. Oczyma wyobraźni dostrzegał makabryczne, mroczne odnóża sięgające w ich kierunku i właśnie dlatego dodał: to żaden wstyd, że się boisz. Dłoń, dotychczas leżąca na barku, zsunęła się wzdłuż ramienia aż po nadgarstek. - Możesz potrzymać mnie za r... - urwał raptownie, zagłuszony przeszywającym, drżącym dźwiękiem dzwonka.
Dopiero kakofonia wytrąciła go z letargu; omiótł skąpany w ciemności profil dziewczyny, rozpoznał zamysł makijażu, ale zaraz potem przetoczył uwagą po wnętrzu pokoju, na poły zaskoczony, na poły odzyskujący utracony rezon. Oświetlone od dołu blaty, czarne telefony, zabytkowe... Siedem dokładnie, naliczył, zaciskając lekko szczęki, przegryzając tym samym ostatnie paranoiczne teksty i chyba nie wiedząc już co ze sobą zrobić, dukając pod nosem niemrawe: wciągnąłem w nas to, odbiorę - sięgnął po jedną ze słuchawek, nawijając sprężynę kabla na palec wolnej dłoni, opierając się biodrem o najbliższy stolik jak nastolatka rozpoczynająca wieczorne pogaduszki z koleżankami.
- Przy telefonie Warui. - Uniósł wzrok; mimo słów w źrenicach wycelowanych w jasne spojrzenie naprzeciwko kryło się przywitanie kierowane bardziej do nieznajomej niż do ewentualnego odbiorcy.
@Satō Kisara
UBIÓR: na umyślnie poplamioną ziemią i krwią białą koszulę zarzucona została intensywnie czerwona peleryna z głębokim kapturem; myśliwskie spodnie podtrzymane na biodrach starym, skórzanym paskiem, za który wetknięto pokrowiec z atrapą noża; na dłoniach rękawiczki bez palców; podeszwa sznurowanych do połowy łydki butów zostawia w ziemi ślady wilczych łap;
rzut pierwszy (12) - porażka;
UBIÓR: na umyślnie poplamioną ziemią i krwią białą koszulę zarzucona została intensywnie czerwona peleryna z głębokim kapturem; myśliwskie spodnie podtrzymane na biodrach starym, skórzanym paskiem, za który wetknięto pokrowiec z atrapą noża; na dłoniach rękawiczki bez palców; podeszwa sznurowanych do połowy łydki butów zostawia w ziemi ślady wilczych łap;
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Boże, jak nudno - pomyślał, stojąc w kolejce już ponad dziesięć minut. Kto by to widział, żeby tyle to trwało? Wiedział, że to będzie błąd, żeby przychodzić samemu, właśnie z takiego powodu jak ten: nie będzie z kim przegadać czekania na swoją kolej. Początkowo chciał iść z Ichigo, lecz ta niemal w ostatniej chwili się rozchorowała, a to znaczyło, że było za późno już na zaproszenie kogoś innego. Liczył, że skoro do rezydencji przybyły takie tłumy, prędzej czy później wypatrzy w nim znajomego lub najzwyczajniej pozna nową osobę. Obie wersje były dobre dla Kisary, mimo że żadna do tej pory nie została odwzorowana w rzeczywistości. Ale - to nic. Satou był cierpliwy. Czasem. Teraz… przestawał być. Dziesięć minut to może nie tak długo obiektywnie mówiąc, ale wegetować tak samemu, jedynie w rozmowie z własnymi myślami? Wieczność.
Gdy więc jakiś nieznajomy pochwycił ją za ramię, praktycznie wrzasnął prosto w ucho (auć) i zacząć gdzieś ciągnąć, Kisara była zachwycona. To właśnie był chaos, której jej brakowało! Akcja! Znudzony mózg wszedł w obroty z prędkością światła; wychwyciła wysokiego jak brama torii typka, któremu oczy niemal wychodziły na zewnątrz, a policzki się złowieszczo zaczerwieniły (stawiała, że za dużo sobie dziś wypił; albo ogólnie w tym tygodniu), a potem przelotnie twarz właściciela ręki po nią sięgającej. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, co tu się święciło.
- No wreszcie przyszedłeś! - zawołała z podobnym aktorskich entuzjazmem. Była ciekawa, czy dwunożne zagrożenie kupiło ich przedstawienie, ale… nie dane jej było się przekonać. Chłopak musiał być zakłopotany na tyle, że nie podzielał jej zainteresowania rozwojem akcji, bowiem prędko potem ogarnęła ich ciemność. Przez ułamek sekundy była trochę zdezorientowana, lecz rozpoznanie przyszło szybko - pokój. W kolejce do którego stała. Oczywiście.
Kisara uwielbiał ciemność. Wyciszała cudnie wszystkie jego zmysły, którym często zdarzało się przegrzewać i powodować różnego rodzaju niedogodności. Ból głowy także był bardziej znośny, gdy nie świeciła się żadna lampka. Ponadto, kojarzyła mu się z nocą, którą zdecydowanie bardziej lubił i jakby mógł, to żyłby jedynie pod jej osłoną. Zdawało się jednak, że jego nowy kolega miał odmienne zdanie na ten temat, zważywszy na to, jak jego palce zaciskały się na ramionach Kisary. Dumał przez moment, czy zabawniej będzie zgodzić się z jego słowami i udać, że to on się boi, mimo że oczywiste było, iż jest na odwrót…
Lecz rozbrzmiał telefon. Skrzywił się mocno i wolną dłonią zasłonił jedno ucho jakby w obronie przed dźwiękiem. Okropne, najgorsze. Komórka Kisary była permanentnie w cichym trybie nie bez cholernego powodu. Nie mógł jednak zignorować uroczej wręcz, ekhm, propozycji chłopaka, więc gdy się już przyzwyczaił do odgłosu, odparł:
- Awww. Oczywiście, że potrzymam cię za rękę. - Cóż. Jednak wygrała chęć podrażnienia go trochę. - Nic ci ze mną nie grozi. - I faktycznie złapał go za dłoń. W końcu nie było żadnych przeszkód, by tego nie robić.
Takim sposobem szła pół kroku za (jak zdążyła zauważyć w półmroku) Czerwonym Kapturkiem, nim ten nie złapał za torturujące ich urządzenie. Musieli się rozdzielić (tragedia), by jej towarzysz mógł odebrać. Na jego zachowanie i słowa zaśmiała się trochę, splatając ramiona na klatce piersiowej i przechylając trochę głowę w bok. Następnie, chcąc być częścią tego żartu, podeszła do innego telefonu, mimo że już żaden nie dzwonił, i uniosła jego słuchawkę do ucha. Rozbrzmiewał w niej tylko szum, ale i tak nie miało to żadnego znaczenia.
- Warui? Świetnie. Dzwoni Kisara - powiedziała. - Koniecznie musisz mi pomóc. Utknęłam w jakimś pokoju z nieznajomym! W dodatku nie mam pojęcia, gdzie jest wyjście, wyobrażasz sobie? I co mam teraz zrobić?
Można się było domyślić, że tak zaabsorbowana, nie znalazła żadnych innych poszlak. Whatever.
Gdy więc jakiś nieznajomy pochwycił ją za ramię, praktycznie wrzasnął prosto w ucho (auć) i zacząć gdzieś ciągnąć, Kisara była zachwycona. To właśnie był chaos, której jej brakowało! Akcja! Znudzony mózg wszedł w obroty z prędkością światła; wychwyciła wysokiego jak brama torii typka, któremu oczy niemal wychodziły na zewnątrz, a policzki się złowieszczo zaczerwieniły (stawiała, że za dużo sobie dziś wypił; albo ogólnie w tym tygodniu), a potem przelotnie twarz właściciela ręki po nią sięgającej. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, co tu się święciło.
- No wreszcie przyszedłeś! - zawołała z podobnym aktorskich entuzjazmem. Była ciekawa, czy dwunożne zagrożenie kupiło ich przedstawienie, ale… nie dane jej było się przekonać. Chłopak musiał być zakłopotany na tyle, że nie podzielał jej zainteresowania rozwojem akcji, bowiem prędko potem ogarnęła ich ciemność. Przez ułamek sekundy była trochę zdezorientowana, lecz rozpoznanie przyszło szybko - pokój. W kolejce do którego stała. Oczywiście.
Kisara uwielbiał ciemność. Wyciszała cudnie wszystkie jego zmysły, którym często zdarzało się przegrzewać i powodować różnego rodzaju niedogodności. Ból głowy także był bardziej znośny, gdy nie świeciła się żadna lampka. Ponadto, kojarzyła mu się z nocą, którą zdecydowanie bardziej lubił i jakby mógł, to żyłby jedynie pod jej osłoną. Zdawało się jednak, że jego nowy kolega miał odmienne zdanie na ten temat, zważywszy na to, jak jego palce zaciskały się na ramionach Kisary. Dumał przez moment, czy zabawniej będzie zgodzić się z jego słowami i udać, że to on się boi, mimo że oczywiste było, iż jest na odwrót…
Lecz rozbrzmiał telefon. Skrzywił się mocno i wolną dłonią zasłonił jedno ucho jakby w obronie przed dźwiękiem. Okropne, najgorsze. Komórka Kisary była permanentnie w cichym trybie nie bez cholernego powodu. Nie mógł jednak zignorować uroczej wręcz, ekhm, propozycji chłopaka, więc gdy się już przyzwyczaił do odgłosu, odparł:
- Awww. Oczywiście, że potrzymam cię za rękę. - Cóż. Jednak wygrała chęć podrażnienia go trochę. - Nic ci ze mną nie grozi. - I faktycznie złapał go za dłoń. W końcu nie było żadnych przeszkód, by tego nie robić.
Takim sposobem szła pół kroku za (jak zdążyła zauważyć w półmroku) Czerwonym Kapturkiem, nim ten nie złapał za torturujące ich urządzenie. Musieli się rozdzielić (tragedia), by jej towarzysz mógł odebrać. Na jego zachowanie i słowa zaśmiała się trochę, splatając ramiona na klatce piersiowej i przechylając trochę głowę w bok. Następnie, chcąc być częścią tego żartu, podeszła do innego telefonu, mimo że już żaden nie dzwonił, i uniosła jego słuchawkę do ucha. Rozbrzmiewał w niej tylko szum, ale i tak nie miało to żadnego znaczenia.
- Warui? Świetnie. Dzwoni Kisara - powiedziała. - Koniecznie musisz mi pomóc. Utknęłam w jakimś pokoju z nieznajomym! W dodatku nie mam pojęcia, gdzie jest wyjście, wyobrażasz sobie? I co mam teraz zrobić?
Można się było domyślić, że tak zaabsorbowana, nie znalazła żadnych innych poszlak. Whatever.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Hamowano go. Zawsze ten sam pełen dezaprobaty wzrok i usta wykrzywione do westchnienia. "Przestań się wygłupiać, Warui" - codzienna mantra, odbicie dźwięku słyszane tuż po uchyleniu powiek, odbite w umyśle jak oznakowanie bydła, zawsze czerwone, jątrzące się, zwracające uwagę i bolesne jak diabli. Towarzyszące przy zwykłych czynnościach, przy szorowaniu zębów nad szumem puszczonej z kranu wody, przy szczęku maszyn na placu budowy, podczas nocnego terkotania ledwo żyjącego busa. Formuła przebijała się przez bodźce otoczenia jakby je wytłumiała, a siebie wyszczególniała w brzmieniu. Przywykł więc, że - praktycznie czegokolwiek by nie zrobił - lada moment padnie reprymenda. Już nie tyle się przed tym bronił, co wyczekiwał, by mieć to za sobą; dla świętego spokoju. Z palcami obejmującymi ciężką słuchawkę telefonu przypatrywał się więc nowej towarzyszce; śledził ruch bioder, gdy wykonywała pierwszy krok, wchodząc w słabe światło z jednego ze stolików. Mdły poblask kładł się na jej podbródku, rozgonił trochę mroku ze szczęki i policzka, chociaż najbardziej widoczne były oczy. Na nich Shin się skupił, zamykając mocniej rękę na pochwyconym urządzeniu, prawie wstrzymując powietrze, gdy wyrwał się śmiech.
Warui?
W czerni złoto ślepi miało odcień topazu, gdy pochylał głowę. Czekał jeszcze, ale przecież nie na takie słowa, nie na podjęcie gry. Nie ukrył zdziwienia, chociaż pewnie egipskie ciemności zrobiły to za niego. Potrzebował dodatkowej chwili, aby zrozumieć, że tym razem koło fortuny wylosowało mu nieszablonowość. Wyłamanie ram w schemacie, który wrył się w mózg jak ściśnięte żyłki oplatające mięsistą, rosnącą wraz z wiekiem masę. Jedną z tych nitek właśnie przerwano i choć w psychice została tkliwa, naga tkanka, to nagle wydawało się, że jest trochę więcej miejsca. Minimalnie większa szansa, by głębiej odetchnąć.
- Z nieznajomym? - powtórzył, na krańcu języka czując posmak jej imienia. Kisara. - To naprawdę oburzające i nawet nie chcę myśleć jak doszło do takiej sytuacji. Jako twój przyjaciel czuję się w obowiązku, by wybawić z opresji. Daj mi chwilę, dobra? - Stuknięcie słuchawki o widełki i ciche szurnięcie ocierających się o brzeg stolika ubrań - te dwa odgłosy towarzyszyły zmianie pozycji. Shin'ya postąpił krok od telefonu, w palcach przeczesując rude, jakby pokryte rdzą, włosy. Rozłożył nagle ramiona, błyskając uśmiechem; na pozór cwaniackim, ale drgnięcie kącika zdradzało zdenerwowanie. - Oto jestem, Kisara. I nawet nie musiałaś zdmuchiwać żadnej ze świeczek, żeby spełnić to życzenie. - Jak przy odgrywaniu scenariusza zamaszyście obrócił się bokiem do towarzyszki otwartą dłonią wskazując przejście. Migotliwe płomienie wskazywały wąski przesmyk między pomieszczeniami. - Panie przodem. - Nie wiedział. Oczywiście, że nie. Sokoli wzrok ciągle uciekał mu do jasnych tarcz jej rogówki, szukał w nich prześmiewczego błysku, znanego rozczarowania i wstydu, nie miał czasu, aby przebić się przez zasłony ebonitu, przez ten brak cholernego oświetlenia. Zresztą, nie czuł potrzeby. Był pewien; nawet wtedy, gdy przeszła mu praktycznie tuż przed nosem, gdy wemknęła do ciasnego korytarza, a on w ślad za nią. I gdy dostrzegł wymalowany znak na podłodze wywołujący w nim dziwny skurcz żołądka. Nie mogła wiedzieć, że pentagramy kojarzyły mu się z egzorcyzmami i że pewnego razu omal jeden z rytuałów nie roztrzaskał jego duszy w szklany proch. Wielu rzeczy nie miała prawa wiedzieć, podobnie jak on i może na tym polegało ich dzisiejsze spotkanie.
- Nie trzymasz mnie za rękę - westchnął teatralnie. - Mam nadzieję, że to z powodu trzymania jakiegoś arcyważnego klucza do tego zamka. - Mówiąc to znajdował się już przy jednej ze słuchawek, oglądając ją dokładnie, przypatrując zwłaszcza bokowi z charakterystyczną wyrwą. - Może powinienem to po prostu rozwalić? Plastik łatwo pęknie.
Warui?
W czerni złoto ślepi miało odcień topazu, gdy pochylał głowę. Czekał jeszcze, ale przecież nie na takie słowa, nie na podjęcie gry. Nie ukrył zdziwienia, chociaż pewnie egipskie ciemności zrobiły to za niego. Potrzebował dodatkowej chwili, aby zrozumieć, że tym razem koło fortuny wylosowało mu nieszablonowość. Wyłamanie ram w schemacie, który wrył się w mózg jak ściśnięte żyłki oplatające mięsistą, rosnącą wraz z wiekiem masę. Jedną z tych nitek właśnie przerwano i choć w psychice została tkliwa, naga tkanka, to nagle wydawało się, że jest trochę więcej miejsca. Minimalnie większa szansa, by głębiej odetchnąć.
- Z nieznajomym? - powtórzył, na krańcu języka czując posmak jej imienia. Kisara. - To naprawdę oburzające i nawet nie chcę myśleć jak doszło do takiej sytuacji. Jako twój przyjaciel czuję się w obowiązku, by wybawić z opresji. Daj mi chwilę, dobra? - Stuknięcie słuchawki o widełki i ciche szurnięcie ocierających się o brzeg stolika ubrań - te dwa odgłosy towarzyszyły zmianie pozycji. Shin'ya postąpił krok od telefonu, w palcach przeczesując rude, jakby pokryte rdzą, włosy. Rozłożył nagle ramiona, błyskając uśmiechem; na pozór cwaniackim, ale drgnięcie kącika zdradzało zdenerwowanie. - Oto jestem, Kisara. I nawet nie musiałaś zdmuchiwać żadnej ze świeczek, żeby spełnić to życzenie. - Jak przy odgrywaniu scenariusza zamaszyście obrócił się bokiem do towarzyszki otwartą dłonią wskazując przejście. Migotliwe płomienie wskazywały wąski przesmyk między pomieszczeniami. - Panie przodem. - Nie wiedział. Oczywiście, że nie. Sokoli wzrok ciągle uciekał mu do jasnych tarcz jej rogówki, szukał w nich prześmiewczego błysku, znanego rozczarowania i wstydu, nie miał czasu, aby przebić się przez zasłony ebonitu, przez ten brak cholernego oświetlenia. Zresztą, nie czuł potrzeby. Był pewien; nawet wtedy, gdy przeszła mu praktycznie tuż przed nosem, gdy wemknęła do ciasnego korytarza, a on w ślad za nią. I gdy dostrzegł wymalowany znak na podłodze wywołujący w nim dziwny skurcz żołądka. Nie mogła wiedzieć, że pentagramy kojarzyły mu się z egzorcyzmami i że pewnego razu omal jeden z rytuałów nie roztrzaskał jego duszy w szklany proch. Wielu rzeczy nie miała prawa wiedzieć, podobnie jak on i może na tym polegało ich dzisiejsze spotkanie.
- Nie trzymasz mnie za rękę - westchnął teatralnie. - Mam nadzieję, że to z powodu trzymania jakiegoś arcyważnego klucza do tego zamka. - Mówiąc to znajdował się już przy jednej ze słuchawek, oglądając ją dokładnie, przypatrując zwłaszcza bokowi z charakterystyczną wyrwą. - Może powinienem to po prostu rozwalić? Plastik łatwo pęknie.
@Satō Kisara
rzut trzeci (57) - sukces;
Ye Lian, Satō Kisara and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Krew w żyłach Kisary pulsowała w rytm zabawy; było to wręcz ogólne stwierdzenie. Choć ciąg tegorocznych wydarzeń zniekształcał tę rytmiczność i wprowadzał zakłócenia, nie można było zaprzeczyć słuszności tego zdania. Radość sprawiała mu wszelkiego rodzaju rozrywka, ale szczególnie przyjemna była, gdy z kimś mógł ją dzielić. Mimo że nie był w stanie dobrze zobaczyć twarzy swojego towarzysza, energia, jaką teraz emanował, zdecydowanie należała do tej kategorii, co Kisary. Było to pokrzepiające; i w jego przypadku nieraz usłyszał karcące słowa - „przestań wreszcie” i „nie wypada”, a im więcej lat mijało, im stawał się starszy dochodziło jeszcze: „ile ty masz lat?!”, jakby magicznie po przekroczeniu trzydziestki miała zniknąć cała wesołość człowieka i ustąpić miejsca powadze. Powaga była w większości przypadków tak nudna jak najdłuższe, najbardziej nużące wykłady prowadzone przez osiemdziesięcioletniego profesora, który przygotował jedną prezentację dwadzieścia lat temu i od tamtej pory nie zmienił w niej ani zdania. I w dodatku z niej czyta, a nie opowiada. Niektóre sytuacje naturalnie wymagały ogłady, ale żeby wszystkie? Na pewno nie. Kisara odmawiał takiej filozofii.
Łatwo było jej zatem wejść w żartobliwy ton i rolę „przyjaciółki w opałach”. - No dobra… Ale musisz się pospieszyć, ok? - rzuciła jeszcze, zanim sama nie odłożyła słuchawki. Oparła dłonie o biodra, jakby czekała z niecierpliwością, i kiedy chłopak zaczął się „prezentował”, uśmiechnęła się szeroko. Teatralnie położyła tył dłoni na swoim czole i zmrużyła oczy.
- Ach, całe szczęście. Kto wie, co by mi się stało?! - zawtórowała dramatycznie. Czy wpadnięcie mu w ramiona byłoby przesadą nawet w tych okolicznościach? Cóż, pewnie było. Niestety zdecydowana większość społeczeństwa przy dotyku większym niż trzymanie się za ręce wyznaczała twardą granicę, jakby dotyk Kisary miał zamienić ich w kamienny posąg. Po chwili dygnęła więc tylko w odpowiedzi na zaproszenie do pójścia przodem i faktycznie skierowała się do wąskiego korytarzyka.
Tknęła go kolejna myśl. - Warui, tchórzysz? Mam iść przodem, żeby to najpierw mnie coś dopadło? - spytał żartobliwie, na krótką chwilę obracając szyję do tyłu, twarzą w stronę chłopaka. Puścił mu oczko i wyszczerzył jeszcze zęby w uśmiechu, i nie dając wiele szans na zrewanżowanie się, przeszedł przez przesmyk. Ogarnął wzrokiem wpierw pentagram, a następnie resztę pomieszczenia.
„Nie trzymasz mnie za rękę”. Westchnęła ze smutkiem. - I to faktycznie straszna tragedia - zaczęła, podchodząc bliżej. Obróciła słuchawkę do siebie, dostrzegając dziurkę na klucz. - Nie mam klucza, ani arcyważnego, ani żadnego. Wiesz, normalnie powiedziałabym: droga wolna, ale może się to nie spodobać organizatorom, jeśli coś rozwalisz. - Mówiąc to, ponownie chwyciła go za dłoń, chcąc i tym razem zobaczyć to urocze zdziwienie, które wcześniej wcale jej nie umknęło. - Chodź, poszukamy.
Przemierzając pokój ramię w ramię, Kisara dostrzegł wreszcie, że na jednej ze ścian znajdował się rząd zdjęć przedstawiających ludzi - wszyscy z nich rozmawiali przez telefon i mieli przekreślone czerwonym flamastrem oczy. Czy to tutaj była wskazówka co do lokalizacji klucza? Wydawało się, że nie, ale z drugiej strony… wszystko było możliwe. Zbliżył twarz, by dokładnie przyjrzeć się fotografiom, dzięki czemu zauważył, że osoba na jednej z nich miała dodatkowo oczy przekłute, jakby pinezką albo igłą. Zerwał ją zdecydowanym ruchem i zaczął obracać.
- Och, patrz - powiedział, by zwrócić uwagę chłopaka na drugą stronę zdjęcia, gdzie znajdowała się kartka z nabazgranym tekstem. - Podobne kartki były na ramionach pentagramu, dobrze mówię? - Pociągnął ich w tamtą stronę, by potwierdzić swoje przypuszczenia. - Nie wiem, czy kolejność ma jakieś znaczenie… - myślał na głos. Po chwili zdecydował się położyć kartkę przy dowolnym szpicu gwiazdy. - Jeżeli dobrze myślę, to brakuje nam jeszcze dwóch. Pewnie kolejna była w tej słuchawce, do której nie mamy klucza…
Niestety, nie dostali więcej czasu na jego znalezienie. W pomieszczeniu wkrótce zostało włączone światło, nieprzyjemnie rażąc ich po oczach. Mrugając wielokrotnie, ruszyli w stronę wyjścia. Dopiero wtedy, gdy przyzwyczaił się z powrotem do jasności, mógł dobrze przyjrzeć się twarzy Waruia. Rozszerzył powieki w zdziwieniu, gdy pojawiła się iskra rozpoznania.
- Ja cię widziałam przy naszym apartamentowcu! - powiedziała. Mówiąc „naszych” miała na myśli siebie i Ye Liana, choć Warui niekoniecznie mógł być tego świadom. Na jej twarzy zaczął rozkwitać jak kwiat w trakcie słonecznego dnia zadziorny uśmiech.
Łatwo było jej zatem wejść w żartobliwy ton i rolę „przyjaciółki w opałach”. - No dobra… Ale musisz się pospieszyć, ok? - rzuciła jeszcze, zanim sama nie odłożyła słuchawki. Oparła dłonie o biodra, jakby czekała z niecierpliwością, i kiedy chłopak zaczął się „prezentował”, uśmiechnęła się szeroko. Teatralnie położyła tył dłoni na swoim czole i zmrużyła oczy.
- Ach, całe szczęście. Kto wie, co by mi się stało?! - zawtórowała dramatycznie. Czy wpadnięcie mu w ramiona byłoby przesadą nawet w tych okolicznościach? Cóż, pewnie było. Niestety zdecydowana większość społeczeństwa przy dotyku większym niż trzymanie się za ręce wyznaczała twardą granicę, jakby dotyk Kisary miał zamienić ich w kamienny posąg. Po chwili dygnęła więc tylko w odpowiedzi na zaproszenie do pójścia przodem i faktycznie skierowała się do wąskiego korytarzyka.
Tknęła go kolejna myśl. - Warui, tchórzysz? Mam iść przodem, żeby to najpierw mnie coś dopadło? - spytał żartobliwie, na krótką chwilę obracając szyję do tyłu, twarzą w stronę chłopaka. Puścił mu oczko i wyszczerzył jeszcze zęby w uśmiechu, i nie dając wiele szans na zrewanżowanie się, przeszedł przez przesmyk. Ogarnął wzrokiem wpierw pentagram, a następnie resztę pomieszczenia.
„Nie trzymasz mnie za rękę”. Westchnęła ze smutkiem. - I to faktycznie straszna tragedia - zaczęła, podchodząc bliżej. Obróciła słuchawkę do siebie, dostrzegając dziurkę na klucz. - Nie mam klucza, ani arcyważnego, ani żadnego. Wiesz, normalnie powiedziałabym: droga wolna, ale może się to nie spodobać organizatorom, jeśli coś rozwalisz. - Mówiąc to, ponownie chwyciła go za dłoń, chcąc i tym razem zobaczyć to urocze zdziwienie, które wcześniej wcale jej nie umknęło. - Chodź, poszukamy.
Przemierzając pokój ramię w ramię, Kisara dostrzegł wreszcie, że na jednej ze ścian znajdował się rząd zdjęć przedstawiających ludzi - wszyscy z nich rozmawiali przez telefon i mieli przekreślone czerwonym flamastrem oczy. Czy to tutaj była wskazówka co do lokalizacji klucza? Wydawało się, że nie, ale z drugiej strony… wszystko było możliwe. Zbliżył twarz, by dokładnie przyjrzeć się fotografiom, dzięki czemu zauważył, że osoba na jednej z nich miała dodatkowo oczy przekłute, jakby pinezką albo igłą. Zerwał ją zdecydowanym ruchem i zaczął obracać.
- Och, patrz - powiedział, by zwrócić uwagę chłopaka na drugą stronę zdjęcia, gdzie znajdowała się kartka z nabazgranym tekstem. - Podobne kartki były na ramionach pentagramu, dobrze mówię? - Pociągnął ich w tamtą stronę, by potwierdzić swoje przypuszczenia. - Nie wiem, czy kolejność ma jakieś znaczenie… - myślał na głos. Po chwili zdecydował się położyć kartkę przy dowolnym szpicu gwiazdy. - Jeżeli dobrze myślę, to brakuje nam jeszcze dwóch. Pewnie kolejna była w tej słuchawce, do której nie mamy klucza…
Niestety, nie dostali więcej czasu na jego znalezienie. W pomieszczeniu wkrótce zostało włączone światło, nieprzyjemnie rażąc ich po oczach. Mrugając wielokrotnie, ruszyli w stronę wyjścia. Dopiero wtedy, gdy przyzwyczaił się z powrotem do jasności, mógł dobrze przyjrzeć się twarzy Waruia. Rozszerzył powieki w zdziwieniu, gdy pojawiła się iskra rozpoznania.
- Ja cię widziałam przy naszym apartamentowcu! - powiedziała. Mówiąc „naszych” miała na myśli siebie i Ye Liana, choć Warui niekoniecznie mógł być tego świadom. Na jej twarzy zaczął rozkwitać jak kwiat w trakcie słonecznego dnia zadziorny uśmiech.
rzut 4/4: wygrana (67); @Warui Shin'ya
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
- Ja cię widziałam przy naszym apartamentowcu!
Mrugał dalej z prędkością wystrzałów karabinu maszynowego, z opuszkami luźno opartymi o twarz, jakby starał się tym bezsensownym zabiegiem osłonić wrażliwe oczy przed jaskrawością lamp, nawet jeżeli przerażająca biel przebijała się między palcami, koniec końców i tak go nokautując. Jej słowa skomentował więc nerwowym śmiechem, stłamszonym przez niepewność. - Jestem pełen podziwu, że w ogóle cokolwiek przy czymkolwiek widziałaś. - Po omacku trafił na drzwi i wolną ręką przytrzymał się framugi, by wymierzyć odległość między ścianą a wyrwą pełen nadziei celując w to drugie. Ewidentnie nie wydawał się fanem nieoczekiwanej zmiany kontrastu i porażony walczył z odzyskaniem przynajmniej minimalnej widoczności - raczej na darmo. Pod powiekami zdążyły zebrać się szczypiące łzy, a ciepła wilgoć zniekształciła okolicę do formy rozedrganych plam.
Poza tym jedną nogą wciąż był w pokoju numer trzy - dalej przyglądał się rekwizytom, szukał wskazówek doczepionych do zwieszonych z sufitu słuchawek. Analizował, a przynajmniej starał się analizować, zdjęcia doklejone do szorstkiej powierzchni tapety. Jakaś część jego uwagi stała niedaleko pentagramu, gdzie jedynym co odganiało mrok było kilka świeczek wyznaczających trasę wąskiego korytarzyka. I dalej czuł pewny dotyk we wnętrzu swojej ręki, nawet jeżeli w rzeczywistości wspierał się tą ręką o chłodny parapet okna w korytarzu.
Odetchnął gwałtownie, unosząc nieco twarz. I spojrzenie. Gdzieś słyszał, że to pomaga przed rozbeczeniem się. Wprawdzie jego powód był zdecydowanie mniej uwłaczający niż reakcja na wytyk czy rzewnie smutną historię, ale wziął sobie na ambit, żeby nie pokazać się przed dopiero poznaną towarzyszką od strony tak wrażliwej. Choćby chodziło o wrażliwość na światło.
- Poza tym... - zaczął, kiedy miał już pewność, że może opuścić wzrok i skonfrontować go z błękitnymi odpowiednikami. - Jeżeli to była próba podrywu, by widzieć mnie nie przy, a w twoim mieszkaniu, to nawet ja ją uważam za kiepską. - Mimo podrażnienia dał radę stwierdzić, że nigdy wcześniej jej nie spotkał. Z natury dostrzegał losowe detale i przyswajał je automatycznie; szufladkował w odmętach pamięci, dzięki czemu, nie kojarząc całości, dopasowywał plakietki do szczegółów i umieszczał je w odpowiednim czasie i miejscu. Tutaj nic mu nie pasowało; ani brzmienie jej głosu, ani charakterystyka wyglądu.
Nagle usta wygięły się w rozbawionym uśmiechu; ich kącik uniósł się wyżej na wizję podprogowych zagrywek.
- Może się tak nie prezentuję, ale rocznie przechodzę obok całkiem sporej sumy apartamentowców, niektórym z nich nawet kładłem fundamenty stabilniejsze niż rozmowa, którą prowadzimy. Chyba zresztą nie chcę wiedzieć ilu łącznie was jest w tym waszym budynku. Jestem dość monotematyczny i wolę się nie dzielić na dwadzieścia trzy piętra i sto osiem lokali. Ale - dodał zaraz, zsuwając palce z chłodnego, zakurzonego nieco parapetu i opierając je na piersi; jak ktoś, kogo sekundy dzielą od nonszalanckiego ukłonu. - Możesz mnie za to na pewniku zobaczyć idącego holem w kierunku głównej sali. W twoim towarzystwie, jeżeli wybuch śmiechu na ten równie idiotyczny tekst pozwoli ci się ruszyć.
Mrugał dalej z prędkością wystrzałów karabinu maszynowego, z opuszkami luźno opartymi o twarz, jakby starał się tym bezsensownym zabiegiem osłonić wrażliwe oczy przed jaskrawością lamp, nawet jeżeli przerażająca biel przebijała się między palcami, koniec końców i tak go nokautując. Jej słowa skomentował więc nerwowym śmiechem, stłamszonym przez niepewność. - Jestem pełen podziwu, że w ogóle cokolwiek przy czymkolwiek widziałaś. - Po omacku trafił na drzwi i wolną ręką przytrzymał się framugi, by wymierzyć odległość między ścianą a wyrwą pełen nadziei celując w to drugie. Ewidentnie nie wydawał się fanem nieoczekiwanej zmiany kontrastu i porażony walczył z odzyskaniem przynajmniej minimalnej widoczności - raczej na darmo. Pod powiekami zdążyły zebrać się szczypiące łzy, a ciepła wilgoć zniekształciła okolicę do formy rozedrganych plam.
Poza tym jedną nogą wciąż był w pokoju numer trzy - dalej przyglądał się rekwizytom, szukał wskazówek doczepionych do zwieszonych z sufitu słuchawek. Analizował, a przynajmniej starał się analizować, zdjęcia doklejone do szorstkiej powierzchni tapety. Jakaś część jego uwagi stała niedaleko pentagramu, gdzie jedynym co odganiało mrok było kilka świeczek wyznaczających trasę wąskiego korytarzyka. I dalej czuł pewny dotyk we wnętrzu swojej ręki, nawet jeżeli w rzeczywistości wspierał się tą ręką o chłodny parapet okna w korytarzu.
Odetchnął gwałtownie, unosząc nieco twarz. I spojrzenie. Gdzieś słyszał, że to pomaga przed rozbeczeniem się. Wprawdzie jego powód był zdecydowanie mniej uwłaczający niż reakcja na wytyk czy rzewnie smutną historię, ale wziął sobie na ambit, żeby nie pokazać się przed dopiero poznaną towarzyszką od strony tak wrażliwej. Choćby chodziło o wrażliwość na światło.
- Poza tym... - zaczął, kiedy miał już pewność, że może opuścić wzrok i skonfrontować go z błękitnymi odpowiednikami. - Jeżeli to była próba podrywu, by widzieć mnie nie przy, a w twoim mieszkaniu, to nawet ja ją uważam za kiepską. - Mimo podrażnienia dał radę stwierdzić, że nigdy wcześniej jej nie spotkał. Z natury dostrzegał losowe detale i przyswajał je automatycznie; szufladkował w odmętach pamięci, dzięki czemu, nie kojarząc całości, dopasowywał plakietki do szczegółów i umieszczał je w odpowiednim czasie i miejscu. Tutaj nic mu nie pasowało; ani brzmienie jej głosu, ani charakterystyka wyglądu.
Nagle usta wygięły się w rozbawionym uśmiechu; ich kącik uniósł się wyżej na wizję podprogowych zagrywek.
- Może się tak nie prezentuję, ale rocznie przechodzę obok całkiem sporej sumy apartamentowców, niektórym z nich nawet kładłem fundamenty stabilniejsze niż rozmowa, którą prowadzimy. Chyba zresztą nie chcę wiedzieć ilu łącznie was jest w tym waszym budynku. Jestem dość monotematyczny i wolę się nie dzielić na dwadzieścia trzy piętra i sto osiem lokali. Ale - dodał zaraz, zsuwając palce z chłodnego, zakurzonego nieco parapetu i opierając je na piersi; jak ktoś, kogo sekundy dzielą od nonszalanckiego ukłonu. - Możesz mnie za to na pewniku zobaczyć idącego holem w kierunku głównej sali. W twoim towarzystwie, jeżeli wybuch śmiechu na ten równie idiotyczny tekst pozwoli ci się ruszyć.
Ye Lian, Satō Kisara and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Przyglądał mu się z cierpliwością, zaplatając ramiona na klatce piersiowej w pełnym nonszalancji geście. Uśmiechnął się kątem ust, z właściwą sobie bezczelnością korzystając z okazji, że ten jeszcze walczy ze skutkami porażenia światłem i tym samym taksując go spojrzeniem od stóp do wściekle rudej głowy. Ogniste kosmyki zdawały się niemal płonąć w pomarańczowej poświacie promieniującej z lampy ściennej wiszącej zaraz za Waruiem.
- Cóż, wcześniej nic nie widziałam - odparła, wywracając lekko oczami. W pokoju było ciemno, tak samo jak wtedy, gdy mignął mu przy Chikyou 6-5. Prawdopodobnie w przeciętnych okolicznościach nie zwróciłaby na niego większej uwagi - w końcu obok apartamentowca z taką ilością mieszkań kręciło się ciągle mnóstwo ludzi i to o każdej możliwej porze; ot, jakiś przechodzień albo inny mieszkaniec - lecz gdy tylko dostrzegła, jak chłopak wybiera na ekranie domofonu mieszkanie numer cztery, Kisara zaczęła uważać. Musiała od razu wybadać, czy koleś jest tylko dostawcą pizzy, hydraulikiem, faktycznie lokatorem czy kimś… zupełnie innym. Niestety wtedy wychodziła z budynku, a nie wracała do mieszkania, i w dodatku się spieszyła, więc szybko musiała iść dalej, do czekającej już kilkanaście minut taksówki. I, jak to często bywało w jej przypadku, po zajęciu się czymś innym kompletnie zapomniała o całym zdarzeniu.
To jest - dopóki podejrzany obiekt znowu nie pojawił się w zasięgu jego wzroku. Prychnął na następne słowa z rozbawieniem. Wypchnął dolną wargę do przodu w teatralnie smutnym wyrazie, by wyrazić swoje głębokie niezadowolenie. Zetknął spojrzenie z drugim, złotym; w tym lazurowym tańczyły nadal śnieżynki śmiechu. - Warui, ranisz mnie, jeśli uważasz, że brzmię kiepsko. - Westchnął i spuścił ramiona, wkładając dłonie w płytkie kieszenie marynarki. Jej poły rozsunęły się nieco, ukazując skrawek nagiej skóry dekoltu, tak samo pokrytej plamkami o jaśniejszym odcieniu jak na jego dłoniach i szczęce. Nie kwapił się, by sprostować, czy była to „próba”, czy podryw, czy nic z tych rzeczy. Na ogół lubił obserwować czyjeś zdezorientowanie i tym razem nie było inaczej - szczególnie że w repertuarze dzisiejszego wieczoru figurowało dumne zadanie sprowadzenie na niego jeszcze większego zakłopotania.
- Budowlaniec? No proszę, solidna i bardzo potrzebna społeczeństwu robota. Na szczęście nie musisz, a może nawet nie powinieneś dzielić się na sto osiem lokali, a zostać przy jednym, do którego przysięgam, że chciałeś się pewnego wieczoru dostać. Czwóreczka? Rezyduje tam taki uroczy blondyn z przekochanym kocurkiem. - Uśmiechnął się promiennie. - Ye Lian. - Przekrzywił głowę, przywołując niezwykle niewinny wyraz twarzy, kontrastujący z jego podstępnymi słowami. Kosmyk ciemnych włosów opadł mu przez to na policzek, lecz zręcznie umiejscowił go z powrotem za ucho. - Ale z pewnością nie muszę mówić ci już nic więcej, bo pewnie znacie się… lepiej. - Nie musiał przecież na razie wiedzieć, co łączyło Kisarę i wspomnianego mężczyznę, prawda? Satou był ciekawy, co usłyszy w tak zaaranżowanych okolicznościach.
Złączył dłonie na moment w bezgłośnym klaśnięciu, nagle podekscytowany. Znów wszedł w jego orbitę, zakotwiczył swój łokieć o jego łokieć, gotowy do spaceru.
- Ależ oczywiście. Ja jestem na tyle miła, że nie wytknę ci, jak kiepski był twój tekst. Prowadź do głównej sali. Porozmawiamy.
- Cóż, wcześniej nic nie widziałam - odparła, wywracając lekko oczami. W pokoju było ciemno, tak samo jak wtedy, gdy mignął mu przy Chikyou 6-5. Prawdopodobnie w przeciętnych okolicznościach nie zwróciłaby na niego większej uwagi - w końcu obok apartamentowca z taką ilością mieszkań kręciło się ciągle mnóstwo ludzi i to o każdej możliwej porze; ot, jakiś przechodzień albo inny mieszkaniec - lecz gdy tylko dostrzegła, jak chłopak wybiera na ekranie domofonu mieszkanie numer cztery, Kisara zaczęła uważać. Musiała od razu wybadać, czy koleś jest tylko dostawcą pizzy, hydraulikiem, faktycznie lokatorem czy kimś… zupełnie innym. Niestety wtedy wychodziła z budynku, a nie wracała do mieszkania, i w dodatku się spieszyła, więc szybko musiała iść dalej, do czekającej już kilkanaście minut taksówki. I, jak to często bywało w jej przypadku, po zajęciu się czymś innym kompletnie zapomniała o całym zdarzeniu.
To jest - dopóki podejrzany obiekt znowu nie pojawił się w zasięgu jego wzroku. Prychnął na następne słowa z rozbawieniem. Wypchnął dolną wargę do przodu w teatralnie smutnym wyrazie, by wyrazić swoje głębokie niezadowolenie. Zetknął spojrzenie z drugim, złotym; w tym lazurowym tańczyły nadal śnieżynki śmiechu. - Warui, ranisz mnie, jeśli uważasz, że brzmię kiepsko. - Westchnął i spuścił ramiona, wkładając dłonie w płytkie kieszenie marynarki. Jej poły rozsunęły się nieco, ukazując skrawek nagiej skóry dekoltu, tak samo pokrytej plamkami o jaśniejszym odcieniu jak na jego dłoniach i szczęce. Nie kwapił się, by sprostować, czy była to „próba”, czy podryw, czy nic z tych rzeczy. Na ogół lubił obserwować czyjeś zdezorientowanie i tym razem nie było inaczej - szczególnie że w repertuarze dzisiejszego wieczoru figurowało dumne zadanie sprowadzenie na niego jeszcze większego zakłopotania.
- Budowlaniec? No proszę, solidna i bardzo potrzebna społeczeństwu robota. Na szczęście nie musisz, a może nawet nie powinieneś dzielić się na sto osiem lokali, a zostać przy jednym, do którego przysięgam, że chciałeś się pewnego wieczoru dostać. Czwóreczka? Rezyduje tam taki uroczy blondyn z przekochanym kocurkiem. - Uśmiechnął się promiennie. - Ye Lian. - Przekrzywił głowę, przywołując niezwykle niewinny wyraz twarzy, kontrastujący z jego podstępnymi słowami. Kosmyk ciemnych włosów opadł mu przez to na policzek, lecz zręcznie umiejscowił go z powrotem za ucho. - Ale z pewnością nie muszę mówić ci już nic więcej, bo pewnie znacie się… lepiej. - Nie musiał przecież na razie wiedzieć, co łączyło Kisarę i wspomnianego mężczyznę, prawda? Satou był ciekawy, co usłyszy w tak zaaranżowanych okolicznościach.
Złączył dłonie na moment w bezgłośnym klaśnięciu, nagle podekscytowany. Znów wszedł w jego orbitę, zakotwiczył swój łokieć o jego łokieć, gotowy do spaceru.
- Ależ oczywiście. Ja jestem na tyle miła, że nie wytknę ci, jak kiepski był twój tekst. Prowadź do głównej sali. Porozmawiamy.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya, Ye Lian and Raikatsuji Yuzuha szaleją za tym postem.
Był dumny; dało się odgadnąć po uniesieniu brody, po wyprężeniu piersi. Pod koszulą poplamioną ziemią i sztuczną krwią kryło się spuchnięte z samozadowolenia serca. W końcu to on był adresatem niepodważalnego faktu, że wykonuje bardzo potrzebną społeczeństwu robotę. - Z grzeczności nie zaprzeczę. - Całe powietrze zmagazynowane w płucach uleciało jednak w następnej sekundzie; przebity balon, z którego pozostał jedynie syk przeciskający przez zatrzaśnięte kły. W jasnych oczach zamigotało zaintrygowanie, zmieszane z gęstym, złotym sosem niepewności. Ta druga emocja prędko wyblakła; być może rozpuściła się w roztworze ciekawości, której błyszczące cętki pokryły szklaną powierzchnię ślepi. Najwidoczniej nawiązanie do takiego uroczego blondyna z przekochanym kocurkiem naduszało klawisz w środku czaszki włączający wewnętrzne oświetlenie.
- Mieszkacie w jednym apartamentowcu? Kojarzysz Ye Liana? - podjął płynnie, niemal natarczywie, nieoczekiwanie unosząc zwiniętą w pięść dłoń. Kciukiem wycelował prosto w siebie, jakby w ogóle podlegało wątpliwościom o kim ma zamiar mówić. - Umawia się ze mną. - Przekaz opuścił jego krtań z taką prostotą, że brzmiał niemal niewinnie. Standardowo jak osoba, która wspomina o wczorajszej pogodzie ("Tak, rzeczywiście padało.") albo potwierdza promocyjną cenę na batony w pobliskim sklepie. Stał się kimś, kto centralizuje rozchwiane opcje, rozwiewając wątpliwości i stukając opuszką w jeden, konkretny punkt: tutaj. I przez "tutaj" miał na myśli siebie, Ye Liana i mieszkanie numer cztery w dokładnie takiej wersji, jaką podsuwała aluzyjność rozmówczyni.
- W wybiórcze dni jesteśmy więc sąsiadami, Kisara - podjął entuzjastycznie, przepuszczając ją pierwszą holem. Miał w sobie coś z aktorskiego dżentelmena, kiedy ruszył dopiero krok za kobietą, roztaczając wokół siebie aurę rottweilera gotowego do ochrony tyłów. - Jeżeli więc będziesz potrzebowała, by odświeżyć mieszkanie, przebudować je albo... - wzruszeniem barków zmarginalizował wagę zadania - przestawić meblościankę to wiesz do kogo uderzać. Jestem pewien, że Ye Lian chętnie dotrzyma ci towarzystwa na czas moich remontowo-fizycznych podbojów. Zna się nawet na tych wszystkich babskich tematach lepiej niż połowa żeńskiej reprezentacji globu. Dasz wiarę, że ostatnim razem w jego łazience znalazłem butelkę z tonikiem?
W wymownym westchnieniu skryły się wszystkie męskie problemy; niezrozumienie, szok, kompletna dezorientacja.
- Zapytałem czy pija gin w wannie, ale tylko zerknął na mnie z tym swoim spojrzeniem pana Lepiej Nie Mów Nic Więcej. Skąd miałem wiedzieć, że to jakiś... - machnął nadgarstkiem ewidentnie szukając odpowiedniego określenia - kosmetyk? Pewnie jest masa takich rzeczy, na które powinienem uważać, a nawet nie zdaję sobie sprawy. Właściwie... - Skręcając za róg przetoczył ślepiami po ścianach, po wyblakłych tapetach oklejających ich powierzchnię, po starodawnych portretach ludzi, którzy być może kiedyś tu mieszkali; rządzili w ogromnej rezydencji jak arystokraci z filmów. Shin'ya jakby się zawahał, ale odklejając wzrok od oceniającego go brodatego hrabiego markiza barona III z prostej linii familii i zatrzymując uwagę na Kisarze nie potrafił powstrzymać parsknięcia rozładowującego wewnętrzne napięcie. - Właściwie, gdybyś mogła dać mi kilka rad, byłbym wdzięczny. Ostatnim razem - zaczął wylewnie opowieść - wyrzucił mnie z wyra z samego rana i to tylko dlatego, że przestawiłem w nocy obraz znad łóżka, a później...
- Mieszkacie w jednym apartamentowcu? Kojarzysz Ye Liana? - podjął płynnie, niemal natarczywie, nieoczekiwanie unosząc zwiniętą w pięść dłoń. Kciukiem wycelował prosto w siebie, jakby w ogóle podlegało wątpliwościom o kim ma zamiar mówić. - Umawia się ze mną. - Przekaz opuścił jego krtań z taką prostotą, że brzmiał niemal niewinnie. Standardowo jak osoba, która wspomina o wczorajszej pogodzie ("Tak, rzeczywiście padało.") albo potwierdza promocyjną cenę na batony w pobliskim sklepie. Stał się kimś, kto centralizuje rozchwiane opcje, rozwiewając wątpliwości i stukając opuszką w jeden, konkretny punkt: tutaj. I przez "tutaj" miał na myśli siebie, Ye Liana i mieszkanie numer cztery w dokładnie takiej wersji, jaką podsuwała aluzyjność rozmówczyni.
- W wybiórcze dni jesteśmy więc sąsiadami, Kisara - podjął entuzjastycznie, przepuszczając ją pierwszą holem. Miał w sobie coś z aktorskiego dżentelmena, kiedy ruszył dopiero krok za kobietą, roztaczając wokół siebie aurę rottweilera gotowego do ochrony tyłów. - Jeżeli więc będziesz potrzebowała, by odświeżyć mieszkanie, przebudować je albo... - wzruszeniem barków zmarginalizował wagę zadania - przestawić meblościankę to wiesz do kogo uderzać. Jestem pewien, że Ye Lian chętnie dotrzyma ci towarzystwa na czas moich remontowo-fizycznych podbojów. Zna się nawet na tych wszystkich babskich tematach lepiej niż połowa żeńskiej reprezentacji globu. Dasz wiarę, że ostatnim razem w jego łazience znalazłem butelkę z tonikiem?
W wymownym westchnieniu skryły się wszystkie męskie problemy; niezrozumienie, szok, kompletna dezorientacja.
- Zapytałem czy pija gin w wannie, ale tylko zerknął na mnie z tym swoim spojrzeniem pana Lepiej Nie Mów Nic Więcej. Skąd miałem wiedzieć, że to jakiś... - machnął nadgarstkiem ewidentnie szukając odpowiedniego określenia - kosmetyk? Pewnie jest masa takich rzeczy, na które powinienem uważać, a nawet nie zdaję sobie sprawy. Właściwie... - Skręcając za róg przetoczył ślepiami po ścianach, po wyblakłych tapetach oklejających ich powierzchnię, po starodawnych portretach ludzi, którzy być może kiedyś tu mieszkali; rządzili w ogromnej rezydencji jak arystokraci z filmów. Shin'ya jakby się zawahał, ale odklejając wzrok od oceniającego go brodatego hrabiego markiza barona III z prostej linii familii i zatrzymując uwagę na Kisarze nie potrafił powstrzymać parsknięcia rozładowującego wewnętrzne napięcie. - Właściwie, gdybyś mogła dać mi kilka rad, byłbym wdzięczny. Ostatnim razem - zaczął wylewnie opowieść - wyrzucił mnie z wyra z samego rana i to tylko dlatego, że przestawiłem w nocy obraz znad łóżka, a później...
Ye Lian, Satō Kisara and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Zezowała przez chwilę na uniesioną pięść, potem na kciuka wskazującego mu rudego delikwenta, stopniowo podnosząc brwi w oczekiwaniu. Pomimo sugestywnych komentarzy, nadal była zdziwiona, jak szybko okazało się, że faktycznie stojący przed nią mężczyzna może umawiać się z Ye Lianem. Pojawiły się w nim dwa konfliktujące uczucia: radość („Znalazł sobie kogoś, to świetnie! Ye Lian zasługuje na wszystko, co najlepsze.”), ale też zawód („Nie mógł mi… powiedzieć?”), który pojawia się czasem w chwili, gdy wydawało ci się, że jesteś z kimś na tyle blisko, że podzieli się z tobą ważnymi wydarzeniami ze swojego życia. Znajomość zdawała się wtedy okrutnie jednostronna, co było, rzecz jasna, raniące. Nie chciał jednak wyciągać wniosków na podstawie słów nieznajomego, który równie dobrze mógł, cóż, pierdolić głupoty.
- A to ciekawe - odparł, uśmiechając się, jakby nic się nie stało. - Owszem, kojarzę Ye Liana całkiem dobrze. Może nie będzie miał nic przeciwko temu, by wypożyczyć cię na chwilę. W zasadzie to jest potrzebny mi remont, bo od wieków nic w tym mieszkaniu ciekawego się nie dzieje… No widzisz, jak dobrze, że cię tu dzisiaj spotkałam.
Prychnął na jego następne słowa; czyli to jeszcze ten mężczyzna, który nie zaznał potęgi pielęgnacji skóry. Czy to przez zwykłą niewiedzę, ignorancję czy - najgorsze z tych trzech - męską męskość, której najwidoczniej zagrażał każdy inny żel oprócz tego 8w1… Kisara mógł tylko mu współczuć. Albo liczyć, że podłapie coś od swojego blond chłopaka(!).
- Lepiej nie pij toniku z łazienki, Warui - odparła z kamienną miną, ale śmiejącymi się oczami, powoli stawiając kroki przed siebie. …a może powinna go trochę przekonywać? W sumie czemu nie. Póki co i tak nie chciała zawracać głowy Ye Lianowi i przy okazji przyjemnie spędzić czas, a ten zapowiadał się całkiem zabawnie. - Śmiejesz się, ale na pewno miałeś okazję dotknąć jego policzka albo chociaż dłoni, co? Myślisz, że taka gładka skóra to tylko dobre geny? Bo, niestety muszę cię zmartwić, mylisz się…
- A to ciekawe - odparł, uśmiechając się, jakby nic się nie stało. - Owszem, kojarzę Ye Liana całkiem dobrze. Może nie będzie miał nic przeciwko temu, by wypożyczyć cię na chwilę. W zasadzie to jest potrzebny mi remont, bo od wieków nic w tym mieszkaniu ciekawego się nie dzieje… No widzisz, jak dobrze, że cię tu dzisiaj spotkałam.
Prychnął na jego następne słowa; czyli to jeszcze ten mężczyzna, który nie zaznał potęgi pielęgnacji skóry. Czy to przez zwykłą niewiedzę, ignorancję czy - najgorsze z tych trzech - męską męskość, której najwidoczniej zagrażał każdy inny żel oprócz tego 8w1… Kisara mógł tylko mu współczuć. Albo liczyć, że podłapie coś od swojego blond chłopaka(!).
- Lepiej nie pij toniku z łazienki, Warui - odparła z kamienną miną, ale śmiejącymi się oczami, powoli stawiając kroki przed siebie. …a może powinna go trochę przekonywać? W sumie czemu nie. Póki co i tak nie chciała zawracać głowy Ye Lianowi i przy okazji przyjemnie spędzić czas, a ten zapowiadał się całkiem zabawnie. - Śmiejesz się, ale na pewno miałeś okazję dotknąć jego policzka albo chociaż dłoni, co? Myślisz, że taka gładka skóra to tylko dobre geny? Bo, niestety muszę cię zmartwić, mylisz się…
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
maj 2038 roku