MORITOU "Gōman" KŌYA
29/05/2006 — 18/03/2033
Miejsce urodzenia
FukkatsuMiejsce zamieszkania
Nanashi Grupa
- (dawniej Kyoken)Stanowisko
-Zawód
złodziej, włamywacz, dealer, mechanik okrętowyKolor włosów
czerńKolor oczu
ciemny fiołekWzrost
181Waga
86Znaki szczególne
Właściciel dwóch uroczych dołeczków w policzkach.Wytatuowany od szyi po same kostki. Głównym motywem są czerwone i różowe lilie. Przy sercu gotyką wypisane na skórze imię "Aiya". Równie liczny piercing; trzy kolczyki w dolnej wardze, przekłute sutki, niezliczona ilość kolczyków w obu małżowinach.
Pachnie mieszanką nut soli morskiej i marihuany, przez które przebija się woń tytoniu.
Bardzo często na materiale ubrań Moritou da się zauważyć zaschnięte smugi farby w spreju i odbarwienia od wybielacza.
Wyszczekany cwaniak, który postawą nosi się tak, jakby cały świat należał do niego. Narcyz.
Typowa sroka; jeżeli masz coś, co wpadnie mu w oko... zapewne już tego nie masz.
Przyciągające spojrzenia fiołkowe tęczówki, które wiecznie są roziskrzone skrajnymi emocjami. Trudno nie zauważyć, że jego spojrzenie jest zazwyczaj zaczerwienione, a obwoluta oczu subtelnie opuchnięta.
Ciało umięśnione w przyjemny dla oka sposób; mięśnie smukłe i suche, świadczące o fizycznej pracy i znajdowaniu się w ciągłym ruchu. Sylwetka ukształtowana latami parkouru i ucieczkami.
Nieschodzący z warg uśmiech. Od cierpkiej drwiny po wyzywający półuśmieszek.
Ciało pokryte w różnych miejscach wąskimi bliznami; tymi od upadków, jak i od spotkań ze scyzorykami.
Wiecznie "strzela" palcami, nadgarstkami, łokciami i każdym możliwym innym stawem, wliczając w to również kark.
Obwieszony srebrną biżuterią; łańcuchami na szyi, ciężkimi bransoletami na nadgarstkach oraz szerokimi pierścieniami na palcach.
Przez cały rok jeździ na swoim motorze. Jeżeli warunki pogodowe stają się skrajne, na opony zakłada łańcuchy.
Ich śliskość przyprawia o mdłości. Nie wie jednak, czy to obrazy obrzydzają bardziej, czy odczucia. Palce oblepione śliską, jak smar, gorącą krwią, wciskane w udo, w sam głąb pulsującej rany. Macki liżące czyjeś, kompletnie obce i odległe ciało, te na zbyt jasnym rozedrganym w zamroczeniu ekranie. Powidoki pornograficznej nachalności wżerające się wulgarnie w rozszerzoną źrenicę; pożerając ją kęs za kęsem, pozostawiając po sobie wyłącznie taflę zachodzącego mlekiem fioletu. Słabnie, ale uśmiecha się tak szeroko, jak nigdy wcześniej, widząc nad sobą zacienioną sylwetkę. Słabnie, słysząc kobiecy skowyt z trzeszczących, tanich głośników, próbując wyszarpać pocisk tkwiący przy kości udowej. Za głęboko. Żałosne. Wszystko jest żałosne; to jak żył i to jak zdycha. Tylko miłość nigdy nie była żałosna. Tylko on nigdy nie był żałosny. Ale w tym myśleniu również zaczyna kiełkować żałosność (czy może już rozżalenie?) — wycelowana w surowych liniach pistoletu na wysokość serca. Tam już nie sięgnie palcami. Nie wbije się w ciało po raz kolejny. Nie przez brak woli walki, nie przez brak chęci życia — tego trzyma się w rozszaleniu dopiero co narodzonego dziecka, bo ma przecież dla kogo pędzić ten skurwiały żywot. Zęby za mocno zacisną się na języku, miażdżąc jego koniuszek, kiedy śmiech nabiera na sile i wbija się w rzężącą krtań.
— Żałosne... Morri. Ty oślizgła suko.
Wie (bo nie widzi już), że między kafelkami, w szarej fudze, nie tylko obłupane jej tworzywo, ale i jego posoka wypełnia każdy ubytek. I czuje to, że sam zatraca się w szczelinach, w szparach własnych decyzji. Szczeniackich, nieidealnych, ale jak słodkich przez większość czasu.
You are my only one.
You are my lonely one.
You are my lonely one.
Włosy przesypują się między palcami. Kaskada kontrastujących ze sobą kosmyków łaskocze wspomnieniem opuszki. Te jednak chłodne i stwardniałe we własnym poznaniu. Te już wyłącznie nieczułe, choć między strunami wspomnień, między siecią wydarzeń, nawiniętych na wrzeciono; nadal rozkrwawiają. Nadają rytmu, statycznego, wypełnionego kineskopowym szumem, opadającym przez piksele czarno-białym śniegiem. Zostawił ich. Wszystkich. Jak dawno? Nie wie. Gdzieś pomiędzy tygodniem a trzema latami. Może w trakcie trwania wieczności, a może tylko w minutowym bezdechu. Szuka bezskutecznie, bo kroki znaczą tę samą trasę; ten sam dzień powielając w żarłoczności nocy, tkwiąc w jej gardle jak ostry zadzior kości.
We wspomnieniu jednak nadal przeszłość żywą barwą maluje się przed spojrzeniem. Pamięta, jak Jona pluł w blade dłonie krwią, jak ukrywał zamglone boleściami spojrzenie. Jak chłopięcy kark perlił się potem, przylepiając do skóry czarne kosmyki włosów. Pamięta zgrzyt żwiru pod oponami motocyklu, zakręcając pod chwiejną melinę, pamięta Kyoken o wiele za dobrze, pamięta wszystkie te szczeniackie mordy. Pamięta swoje własne oddanie. Pamięta bezsenne noce, które wypełnione kokainą przyśpieszały rytm serca i osadzały się goryczą na dziąsłach. Byleby im pomóc. Byleby ponieść wszystkich na nogi. Byleby być — dla nich, nie dla siebie. Jeżeli zdechnie to z wycieńczenia. Jeżeli zdechnie to dla nich. Nie wie nawet, kiedy dla nich zmienia się dla niego.
Bo on jeszcze maźnięciem, chwiejną kreską między podobnymi sylwetkami. Zakrzywionym konturem w kącie pomieszczenia. Jest taki sam, ale odstający nieprzyjemnie od wilgoci ściany. Od pleśni, która lepi się w strukturę betonu, w surową chropowatość, kiedy on miękko oddziela się od przestrzeni. Ale to nie jest istotne, bo należy do wszystkiego, jest wszystkim. Jest masą, a masę należy ukształtować, obrobić w cieple między palcami. Nadać jej formę i sens.
“Na chuja się gapisz?”
Nie jest to łatwe. Przecież rozpierdoloną ma banię przez to życie, które wjechało jak kwas, więc nie przestaje. Napędzony wszystkim i niczym. Sztucznie i naturalnie. Kiedy przez nagi grzbiet przebiega chłód wiatru, którego już teraz nie czuje. Którego już nie rozpoznaje.
Pamięta też, że w ramionach zdycha brat. Jak pies. Jak każde z nich. Ma swoją kolej. Bo leków jest tyle, co nic. A teraz jest ich jeszcze mniej. I serca nie rozbudzi nadmiar kokainy, serca nie pobudzi żaden ucisk pięści, żadne uderzenie i nawet krzyk nad wiotkim ciałem. Jony nie ma. Jona niknie. Jak wszyscy. Więc źrenice stają się tylko węższe, jeszcze bardziej skupione na innych. Na tych, którzy pozostali. Jebane szczenięta. Jebane pluskwy. Takie jak on. Karmić się innymi, póki nikt nie zauważy. Póki przez skórę nie przebiegnie bolesny świąd. Póki nie zostaną zgniecionymi, znów, pod paznokciem systemu. Czym są winni? Urodzeniem? Boleścią wpisaną wokół wymęczonego spojrzenia? Wolą walki, która przeradza się w gniew i rozgrzany Mołotow w zaciśniętych placach? Pamięć niknie. Zatraca się w odurzającym wirze. Bo nos szczypie nieprzyjemnie, kiedy brzeg dłoni zgarnia gęste krople krwi. Rozdrobnione szkło trze śluzówkę razem z miałkim proszkiem koksu. Oszukany gram. Nie pierwszy, nie ostatni raz.
Wokół talii zaciskają się przedramiona kobiece. Te same, które jeszcze kilka minut wcześniej puszczone w eter uderzają na oślep w tors. Te same, których nadgarstki uwięzione między palcami. Z ust sączy się jadowitość, która jemu obojętna. Ta nijaka, pusta, istniejąca dźwiękiem podobnym do paznokcia drącego przez tablicę. Mdląca. Denerwująca. Rozdzierająca nerwy. Nie wie, kiedy to się skończy, chociaż los już kreśli śmieszny wykręt. Ten, kiedy razem lądują w pustej wannie, kiedy z głowicy prysznica leje się zimno wody, kiedy tkaniny przylegają do skóry, nieprzyjemnie rozciągając się na splotach rozgrzanych mięśni, które obłapiają obce ciało. Choć może i swoje. Już własne. Zespolone przeznaczeniem. W poczuciu prawdy i sensu.
Bo od tej chwili wystarczy ułamek zdarzenia; a z fascynacji rodzi się gniew. Z narkotycznego uniesienia i imaginacji kreuje się rzeczywistość, od której ucieka. Której nie chce i którą odrzuca. Jeszcze. Zanim zacznie się nią karmić. Wszystko jednak zjednoczone w słodyczy wpisanej między linię jego warg. Między zaciśniętymi na przemokłym materiale palcami, między westchnieniem, kiedy udo zapiera się w miękkości ciała i jego zagłębieniach. I tego chce słuchać, melodii wymuskanej w uniesieniu, a nie z przymusu przynależności do której przywykł. Kiedy czerwona nić mniej napięta, a przylegająca do rozgrzanych ciał. Odnalezieni. Na ułamek tylko sekund, nim tragiczność w srebrzącej się kuli rozedrze ich losy. Ale pomimo śmierci, pomimo rozdarcia w całunie przeznaczenia, Ci nadal przy sobie. Po raz setny. Po raz tysięczny. I aż do zachwiania się świata, do jego kompletnej destrukcji i anihilacji — razem.
But I must be cruel to be kind...
Deep within my head of stone.
Could I be - of stone - could I be - of stone - could I be...
Deep within my head of stone.
Could I be - of stone - could I be - of stone - could I be...
Nienawiść. Dla przeszłości, której się nie pamięta. Dla tej, która naznaczona zapachem rdzy portowych kontenerów i pokrzykiem mewy. Dla tej, która perli się śmiechem matki, która miękka w zapachu mlecznej owsianki. Dla tej, która w ojcowskich dłoniach ułożonymi pod pachami, ciągnie dziecięce ciało do samego nieba; szczytem czaszki szurając w chabrze sklepienia. I dłonie, własne już, które brną w zwojach kabli i tłoki silników, nie przypomną radości dziecięcej. Ta wytarta jak wysłużona wycieraczka przed domem. Tego też nie posiada, bo jak szczur między kanałami, między strzelistymi pustostanami zalega w śpiworach i na stęchłych kanapach, wije się na tylnych siedzeniach kradzionych samochodów. Dopóki nie nazwie jednej przestrzeni własną, z nim, między aneksem kuchennym a materacem rozciągniętym na podłodze. Ich, ale tylko w powrotach, nie w trwałości. Bo nawet kontrakt nie jest przecież niczym pewnym. Wiedzą o tym oboje.
Nad grobem ojca nie roni łzy. Bywa tam dla zabicia czasu. Dla rozmowy. Choć monologu bardziej, kiedy niska butelka trzęsie się nad językiem swoją szyjką, aby ostatnie krople, tak cenne, zebrać na wiotki mięsień. Bo zaraz obok grób mniejszy, skromniejszy, ten należący do brata. Ku niemu nie zwróci spojrzenia fioletu tęczówek. Przez wstyd i żal, że zawiódł. Jeszcze tylko matka trwa gdzieś wciśnięta w kąt, pod ciepłym kocem, otulona łagodnością demencji. Zbyt wczesnej. Tylko jego policzek przylegający do uda, tylko własne paliczki przeczesujące pukle czarno białych włosów trzymają w pionie. Tylko to smutne spojrzenie i linia wąskich ust uziemiają. Gdyby nie one, gdyby nie ciepło jego ciała, wszystko zagryzłoby się w goryczy (zagryzie się). I nawet kiedy wyszarpani, pozbawieni siebie na moment, na lat kilka... nie ważne, w którą stronę wypchnie ich paranoiczność losu; odnajdą drogę, odnajdą własne tchnienie, te które kilka lat temu gwałtownie wepchnięte językiem i wpisane w podniebienie.
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Yūrei
MORITOU KŌYA
Keiyaku Suru
-Poziom kontraktu
0Umi no fuka-sa 海の深さ
Pasywne: macki mogą zostać przywołane w dowolnej sytuacji przez MG lub nieświadomie przez postać; reakcja na trigger - w warunkach skrajnie stresujących (zagrażających życiu, zdrowiu postaci, lub/i jej bliskich, wysoki stres/zaskoczenie) lub kiedy emocje postaci stają się zbyt intensywne, ujawniają się samoistnie, poza kontrolą yurei.[0] Dekishi 溺死 - Z pleców (na wysokości ich połowy) osoby używającej mocy wyrastają dwie dwumetrowe, fioletowe macki ośmiornicy. Potrafią przebić się przez kilka warstw tkanin lub przecisnąć się pod powłokami odzieży, aby wydostać się na powierzchnię. Macki znajdują się pod kontrolą yurei, są jego integralną częścią, podlegając takiej samej władzy jak jego ręce czy nogi. Oczy yurei nabierają bioluminescencyjnego blasku w odcieniach fioletu, kiedy tylko dochodzi do manifestacji mocy. Macki są biegłe w chwytaniu przedmiotów (do 10 kg), jednakże działają bardziej jako forma podpory dla ciała, przez swoją kapryśność w ruchach nie nadając się do atakowania, a jedynie do opcjonalnego blokowania ataków.
Początkowo w ciele posiadacza mocy pojawia się mrowienie na linii całego kręgosłupa i układu nerwowego, kolejno skupiającego się boleśniej na odcinku, z którego wyrastają macki. Bóle mięśni stają się nieprzyjemne, ale nadal znośne. Przerwanie skóry, kiedy macki wydostają się na powierzchnię, bardziej przypomina uczucie jej naciągnięcie niż zerwanie.
Cel
Własnoręczne roztrzaskanie czaszek wszystkim handlarzom narkotykami w Fukkatsu i dopilnowanie, aby zostać jedynym zbywcą w mieście. Odnalezienie Morrigan Sherwood i wyznanie jej przebaczenia. Odnalezienie i rozkochanie w sobie na nowo Kuroki Aii; zrobienie wszystkiego, aby pozostał wyłącznie jego.Forma yūrei
Biały t-shirt na krótki rękaw przesiąknięty krwią; z klatki piersiowej sączą się nieustannie dwie krwawe rany postrzałowe, będąc akompaniamentem dla kuli utkwionej na wysokości przepony. Ciemny materiał spranych, dawniej czarnych jeansów, lepiący się do ciała na wysokości ud oraz kolan, zajęty krwawymi plamami; kolejne kule wbite w lewe udo i prawe kolano. Dłonie umazane krwią. W kącikach uśmiechniętych w drwinie ust krwawa zawiesina spływająca ku szyi. Przekrwione do granic możliwości spojówki, spękane żyłki naczyń krwionośnych na tafli gałek ocznych.Kondycja
Stan fizyczny
W normie.Stan psychiczny
W normie.Umiejętności
— PARKOUR — podstawowy — 200 PF
— BROŃ BIAŁA — podstawowy — 200 PF
— GIBKOŚĆ — podstawowy — 100 PF
— PRAWO JAZDY (MOTORY) — podstawowy — 100 PF
— ZRĘCZNOŚĆ — podstawowy — 200 PF
— CICHOŚĆ — podstawowy — 100 PF
— PŁYWANIE — podstawowy — 100 PF
...
Wady
PODSTAWA
— URAZA (policja) — znaczący
— UROJENIA (osobowość narcystyczna) — znaczący
— ZABURZENIA AGRESYWNE — niewielki
— LUKA (dzieciństwo, czas sprzed przeprowadzki do Nanashi) — niewielki
DODATKOWE
— UZALEŻNIENIE (papierosy) — znaczący
— UZALEŻNIENIE (adrenalina) — ciężki (200)
— UZALEŻNIENIE (pornografia) — niewielki
— UZALEŻNIENIE (kleptomania) — niewielki (100)
— UZALEŻNIENIE (kokaina) — niewielki
— UZALEŻNIENIE (marihuana) — znaczący
— UZALEŻNIENIE (alkohol) — niewielki
— UZALEŻNIENIE (ekshibicjonizm połączony z wojeryzmem) — niewielki
— UZALEŻNIENIE (władza) — znaczący
— OBSESJA (Kuroki Aiya) — ciężki (200)
— ZŁA SŁAWA (policja, środowisko handlarzy narkotykami) — znaczący
...
W posiadaniu
Mityczne przedmioty
WYPISZ MITYCZNE PRZEDMIOTYShikigami
WYPISZ SHIKIGAMITechnologia
WYPISZ TECHNOLOGIĘInne
metalowy, czarny w macie, kij baseballowy. MotocyklHistoria zmian
[+] 500 PF na start
[+] 500 PF za dodatkowe wady (x1 niewielkie, x2 ciężkie)
[−] 1000 PF - Karta Postaci
OBECNY STAN PF: 0
Postać sprawdzona przez: Enma.
Satō Kisara ubóstwia ten post.
maj 2038 roku