Niegdyś miejsce częstych spotkań młodzieży, pełne życia, muzyki, odgłosów trzaskającego w ognisku drewna, piekących się nad płomieniem przekąsek, brzdękania na gitarze. Niestety czasy świetności tego miejsca przeminęły. Zapomniano o nim, a gdy w głowie zrodziła się myśl o powrocie, było już za późno – ściany altanki omszały, ławki przegniły doszczętnie, kolorowe szyby zniknęły z framug. Miejsce paleniska ktoś rozwalił, więc stało się niezdatne do użytku, a po dobrej zabawie zostały jedynie wspomnienia. Jak na razie nie znalazł się żaden chętny do próby odratowania tego miejsca, budyneczek stoi więc nietknięty i stale marnieje w oczach, stając się miejscem postoju dla wielu przechadzających się tymi szlakami zwierząt. Nietrudno dostrzec skaczące przez próg lisy, sarny pijące wodę z wiadra, które kiedyś prawdopodobnie służyło noszeniu chrustu do ogniska, czy ptaki robiące sobie przerwę na pełnym mchu, liści i brudu dachu.
Czuła się dziwnie, tak nie ludzko. Nadal miewała koszmary, budziła się zlana potem, ciężko oddychając i w panice szukając jakiegokolwiek punktu, który pozwoli jej określić, że jest bezpieczna. Chociaż po przebudzaniu swojej świadomości zapominała, czego koszmary dotyczyły, pozostawiały liczne rysy na jej psychice. Świadomość, że jeszcze do niedawna była po drugiej stronie, kroczyła wręcz ścieżkami umarłych, był kolejnym bodźcem, który musiał wpływać na to, że nawiedzały ją koszmary. Zamkniecie, nie wpływało na nią zbyt dobrze, czuła się osaczona, stłamszona i przytłumiona. Musiała wyjść, chociaż na chwilę, aby zaczerpnąć nawet odrobinę świeżego powietrza. Nie czuła przyciągania do ludzi, nie chciała się z nikim spotykać. Nie czułą się odpowiednio w tym ciele, by pokazać się komukolwiek z bliskich. Niejednokrotnie widziała w lustrze swoje zmasakrowane odbicie, by po mrugnięciu pokazać jej, że to jedynie ułuda jej umysłu, który sprawia jej chore figle. Miała od groma obaw co do spotkania kogokolwiek; dlatego postanowiła udać się w najbardziej odosobnione miejsce, które mogła znać z czasu, gdy jeszcze była dawną sobą.
Stara, podniszczona altanka, która popadła w niepamięć; porzucona przez ludzi, pozostawiona sama sobie, aż do samoistnego wyniszczenia. Prawie jak ona, gdy umarła. Całkiem sama, porzucona w tamtym mrocznym miejscu, które do dziś robi za jej grobowiec. W pierwszych dniach starała się wyszukać informacji, czy ktoś może odnalazł jej ciało, lecz nikt, nigdzie o tym nie pisał. Nadal więc tam leżała, a może była zwyczajnie zbyt mało ważna, by wspominać o niej w wiadomościach, czy gazetach. Kto przejmowałby się śmiercią zwykłej prostytutki, która umarła praktycznie na swoje własne życzenie. Ona i ten stary twór człowieczy mieli wiele wspólnego; przejechała delikatnie dłonią po starych, podpróchniałych deskach altanki, by następnie przykucnąć lekko nad wiadrem z wodą, przy którym jeszcze chwilę temu znajdowało się jakieś małe zwierzątko. Pojawienie się jednak aktualnego wroga publicznego w świecie zwierzęcym, jakim była Amaya, skutecznie wystraszyło każdą możliwą zwierzynę w okolicy.
Chciała pustki, ciszy i spokoju, ale nie oznaczało to, że pojawienie się jakiegoś zwierzątka, byłoby oznaką, zabrania jej tego, czego tak błogo sobie życzyła. Zamoczyła jedynie swoją dłoń w brudnej wodzie i gdy dostrzegła swoje oblicze, cofnęła się ponownie, unosząc się do góry. Rozglądnęła się w celu zlokalizowania najbardziej zdatnej do siedzenia ławeczki pośród tych wszystkich ledwo się trzymających w całości. Ta najbardziej w głąb, pokryta lekką roślinnością, która zdążyła się już wzbić ku górze, by pokryć częściowo deski robiące za miejsce do siedzenia, próbując piąć się jeszcze wyżej, byle złapać jak najwięcej słońca w tym ponurym miejscu. Usiadła delikatnie, próbując nie uszkodzić dzikiej roślinności po tym, gdy rozciągnęła swoje zmęczone nogi. Podróż może i nie była jedną z tych najdłuższych, lecz po okresie, gdzie dane jej było tylko zmieniać pomieszczenia w mieszkaniu, nawet taki drobny spacerek zdawał się dla niej wyniszczającym maratonem.
Mimo odczuwanego zmęczenia czuła się przyjemnie. Nie było gorąco ani zbyt zimno, a przyjemny wietrzyk, co jakiś czas muskał jej twarz. Rozluźnienie sprawiło, że przymknęła na moment swoje oczy. Nie czuła w tym miejscu niebezpieczeństwa. Po stanie tego miejsca mogła śmiało stwierdzić, że mało kto o nim wie albo celowo jest omijane, by nie patrzeć na jego ohydny stan. To miejsce nadal mogło mieć sporo uroku, gdyby ktoś zechciał o nie zadbać i się nim zaopiekować. Tak samo, jak i nią, czy dzięki takiej pomocy mogłaby być nadal starą Chō; właściwie, czy ona nadal miała prawo nią być, a może była już całkiem inną osobą, korzystającą jedynie z dobrze znanego jej wyglądu i zapisanych wspomnień.
Przy ilość licznych zagwozdek, zachodzących o filozofię, dziewczyna zdała się i tak rozluźnić na tyle, że powoli odpływała w objęcia morfeusza, który zapraszał ją do siebie, by otulić ją, jakby co najmniej była dla niego kimś bliskim. Tym razem jednak gram rozsądku, jak i szelest dochodzący z pobliskich krzaków, przerwał ich wspólne bratanie się. Miejsce przestało być tak puste i bezpieczne, jak jeszcze chwilę temu. Otwarła powoli oczy, rozciągnęła się i odwróciła wzrok w stronę krzaków, z których jeszcze chwilę temu dochodził szelest liści. - miej świadomość, że cisza nie jest twoją mocną stroną. Jeśli jesteś jakimś podglądaczem, to lepiej odejdź – nie czuła się na siłach, by użerać się z natrętnym podglądaczem, który może liczył na coś więcej. Poczeka jednak na reakcję skrytej osoby. Wyglądała może na bezbronną, ale trzymała nowego asa w rękawie; coś, co dostała jako swoisty prezent za przekroczenie bram tej drugiej strony. Miała jednak nadzieję, że to tylko jej wyobraźnia ponownie bawi się z nią i wcale tam nikogo nie ma, a jedynie jakieś biedne zwierzątko, które zaznajomione z wodopojem w tym miejscu, postanowiło przyjść, ugasić swoje pragnienie. - a więc jaka będzie twoja decyzja?
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Nie rozumiała co się z nią działo. I czemu ta rozdrażniona chwiejność wrażeń, spajała w niej poczucie, że cofała się. Że wraca do mętnych głębokości, z których tyle lat próbowała się wymknąć. Naprawdę wierzyła, że pokonała dławiącą wtedy toń. Czym więc była ciemność napływających chmur? I czy wszystko, nie zaczęło się od koszmaru? Było ich kiedyś wiele. Pojawiały się wciąż. Powtórzona przeszłość głośniej wygrywała szarpiący się ton wrzasku. Tym razem, nie było bohatera, który miał ją ocalić. Albo zgubić.
Chrzęściło pod wiązanymi botkami, gdy pokonywała zacienioną ścieżkę Kinigami. Nie zwracała uwagi, że zaczepiała co raz krańcem długiej, ciemnobłękitnej spódnicy, o wyciągnięta ramiona gałęzi. Tych płasko położonych, ułamanych, przypominających sterczące pazury. Tak, jak zapominała oderwać dłonie splecione na przytkniętym ciasno do piersi szkicowniku. ten, w oprawie miał zieleń, dziwnie wyraziście odbijając się od bieli prostej koszuli. Nie wydawała się być ubrana stosownie do pogody. A dawno rozpuszczone, czerniące się promieniami włosy, nadawały jej postaci czegoś, co podsuwano w skojarzeniu - leśnym wróżkom. Przynajmniej dziś, teraz? - nie musiała być porcelanową laleczką.
Niepewność kroków zmieniła w zatrzymanie, gdy dotarła w końcu do czegoś, co przypominało zapomniana altanę. Budynek, który las wchłaniał, znacząc liźnięciem mchów, kruszejąc kamień i wołając żyjątka, które snuły się przez deptane miękko ścieżki. Pierwszy raz, gdy rozluźniła zwijane w pięści ręce, pozwalając by zniknęła bladość, rysując żywiej cieniutkie linie poruszonej w żyłach krwi. oddech, tez spotkał się z wiatrem, gdy zagrał do płuc, kołysał rozpuszczonymi pasmami, jak ruchomymi wodospadami morionu. Ciepłota zapadniętych w brązie tęczówek, osiadła na jednej z ławek. tej, przysłoniętej cieniem krzewów pełnej rozkwitających paków czegoś, czego nie rozpoznawała. I tak, jak zawieszona w bezruchu trwała, tak pokonała dzieląca ją od celu odległość, z westchnieniem zajmując kraniec zmurszałej ławki. Z ulgą zauważyła, ze krył ją cień budynku i wysokość wżerającej się w miejsce roślinności. Mogłaby nawet przymknąć powieki, osłonić widok wachlarzem rzęs, zapominając - kim była.
Czy las wchłonąłby i ją, gdyby została dłużej?
Ani odpowiedzi, ani czasu na nią nie otrzymała, bo coś, co wieściło jej samotność - tę ludzką - raptem wypełniło się. Przestrzeń niosła miękki ruch i zmęczone - tak jej się wydawało - kroki.
Wstrzymała oddech, śledząc z ukrycia szelest, a potem i smukłość kobiecej sylwetki, której nie rozmyło mruganie, ani wypuszczone przez nos powietrze. Naprawdę nie była sama. Nie umiała powstrzymać się przed wrażeniem, ze miała przed sobą jedno z stepujących kami, albo piękne, lisie yokai. Nim zrozumiała własna intencję, dłonie już ścigały biel rozłożonej kartki szkicownika, a grafit ołówka gnał kreską, ścieląc szczegółami uchwycony urzeczeniem, kobiecy profil. Pochłonęła ją wizja, dając prowadzić się utęsknionemu natchnieniu, jak melodii skrzypiec, którą znać powinna, a przez moment wydawało się, ze umknęła zmysłom. Zamaszystość kreśleń wyrwała jednak i płynność ruchu, łamiąc w końcu końcówkę ołówka i wyrzucając skruszoną połówkę gdzieś do przodu. Uniosła się zwinnie, dając jednak oprawie trzymanego boku kartem, by upadł pod nogi, kleszcząc między cieniutkie gałęzie. Wtedy też, usłyszała głos, który zamroził połowiczne pochylenie. Drgnęła płochliwie, w końcu wracając do zmysłów, z których wymknęła się wena. Pozostawanie w milczeniu napawało wstydem. Dlatego zgarniając rozrzucone kartki, wysunęła się na widok istoty.
- Nie było moją intencją zakłócać Twojego pani spokoju - odezwała się cicho z szacunkiem, z manierą dla kogoś, kto naprawdę mógł rozmawiać z bóstwem - a cisza, nie jest domeną tylko uciekającego natchnienia - dodała, najpierw lekko pochylając się, potem prostując, by spojrzeć na jasne oblicze, potem okręcić się w obręczy miodowego złota tęczówek. Wytrwała nieruchomo, ani nie skracając dystansu, ani nie próbując wycofać się lub... uciec - byłam tu wcześniej - usprawiedliwienie, które tłoczyło się rozlaną na policzkach niewinnością różu.
@Amaya Chō
Poprawiła swoje włosy, które lekko opadły zakrywając jej twarz, by następnie wyciągnąć dłoń ku nieznajomej dziewczynie - czy mogę prosić, bardzo bym chciała spojrzeć na twoje rysunki. O ile nie masz nic przeciwko temu, że ktoś je ogląda – chciała spojrzeć na jej pracę oraz to, co właściwie się znajdowało na kartce, gdzie dostrzegła zarys swojej postaci. To pierwsza taka sytuacja w jej życiu, gdy ktoś postanowił ją narysować. Nie musiała się jednak z tym kryć, wystarczyło zapytać, czy może ją narysować. Amaya nie była przecież na nią o to zła. Chociaż zakradanie się do kogoś i podglądanie w taki sposób kogoś może zostać uznane za uprawianie stalkingu, nie patrząc, jakie ktoś może mieć faktycznie zamiary. – I nie musisz mówić do mnie Pani, możesz mi mówić Chō, byle nie pani. A do mojej małej uroczej stalkerki, jak powinnam się zwracać? – barwa tonu jej głosu, jak i sam uśmiech na jej ustach, mógł dawać jej sygnały, że słowa wypowiedziane przez kobietę, były formą żartu, czy nawet delikatnego droczenia się z nowo poznaną istotką.
Po otrzymaniu kratek ze szkicami dziewczyny ponownie skierowała się w stronę miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu sobie spokojnie spoczywała. Zaczęła powoli przeglądać dzieła artystki, klepiąc dostępne miejsce obok siebie. Dając tym znać, że może usiąść obok, jeśli oczywiście będzie miała na to ochotę. Nie chce jej zmuszać, a jeśli z tego powodu ma się czuć speszona lub niepewnie to lepiej niech sobie stoi tam, gdzie będzie jej wygodnie. – pewnie wiele razy już słyszałaś, że masz talent, ale to naprawdę piękne rysunki. Masz talent skarbie. – po tym, gdy skończyła je przeglądać, grzecznie je oddała tak, jak jej obiecała. Chociaż ten swój chętnie by zatrzymała z wielu powodów i to nie całkiem tych artystycznych. Nie chciała jednak jej ranić i zabierać coś, nad czym się trudziła. Zaryzykuje, bo nie może wiecznie się wszystkiego obawiać, a i sama dziewczyna nie wygląda na taką, która mogłaby wykorzystać ten obraz w jakiś zły sposób. -często ci się zdarza tak rysować nieznajomych ludzi? Powinnaś bardziej uważać, bo nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. – nie chciała jej straszyć, ani pouczać, jednak tak jak ona zareagowała na to całkiem dobrze, tak ktoś inny może być o to zły lub co gorszę, może ona narysować coś, czego nie powinna nawet widzieć. Zdaje się, że z dwóch obecnych tu kobiet, tylko ona widzi takie możliwości i zakończenia takich spotkań w najgorszych możliwych wariantach. Trochę ją to speszyło, zirytowało, co poskutkowało wzięciem kilku głębszych oddechów i próbę, chociaż lekkie rozluźnienia swoich napiętych mięśni. – pięknie tu i tak spokojnie, prawda? Takie miejsca nabierają uroku, gdy stają się puste, samotne i zapomniane przez ludzkie społeczeństwo.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
- To grzecznościowy zwrot. Nie znam... y się - urwała niezręcznie, by pozbyć się pierwotnej naleciałości, usuwając Panią z obiegu konwersacji. Ale jak miała w zwyczaju przy obcych. Tych, z którymi weszła w kontakt (z własnej bądź niekoniecznie intencji), pozostawała w czujnej ocenie, śledząc ruch nieznajomej tak, jak to robią dzikie stworzenia. Widziała, jak sama została poddana chłonnej uwadze. Jak wyglądała w oczach zbliżającej się kobiety? Kogo przypominała?
Ciało naprężyło się, gotowe cofnąć się gwałtownie, gdy przed nią pojawiła się ręka. Ale miękkość z jaką towarzyszka to zrobiła, miał w sobie coś przyjemnie kojącego. Niepokój zgasł, osiadając na skórze jak łaskoczący do interakcji zew instynktu. Postawione przed nią pytanie, rozmyło nawet jego smugę.
- Nie, w porządku - odetchnęła, uśmiechając się nieśmiało - proszę - podsunęła kartki pod wyciągnięte dłonie - byłoby nieładne, gdybym broniła tego nawet modelce - uśmiech poszerzył się, pozostawiając na wargach rozjaśnioną tłumaczeniem niewinność - i raczej w naturze artysty jest dzielenie się efektami natchnienia. Jeśli ktoś chce patrzeć w ogóle - dodała łagodniej, by spleść swoje dłonie przed sobą, potem pochylić się, zgarniając pozostałą, rozsypaną zawartość szkicownika. Z boku, ktoś mógłby powiedzieć, że właśnie się kłaniała przed kobietą, albo odprawiła dziwną formę podziękowań.
- Nie robię tego specjalnie - podniosła się, robiąc krok w tył, jakby ofiarując przestrzeń - nieznajomej albo sobie - prowadzi mnie wena. Nie zawsze jest czas, ani miejsce by zapytać. Ale - bez cudzej zgody nigdy nie wystawiam na widok publiczny - podkreśliła znacząco. Nie każdy rozumiał, że wena bywała jak druga osobowość. Wbrew czasem bezpośrednim podrygom artyzmu, ceniła wyjątkowo cudza prywatność. Zgarniając dla siebie dostrzeżone piękno. Na wielu płaszczyznach. Nie każdy zrozumiałby zresztą fascynację cienistymi sylwetkami duchów, które dostrzegała. W mieszkaniu pełno miała wypełnionych po brzegi szkicowników, porysowanych kartek, serwetek i obcych, spoglądających z nich - na nią twarzy. Tylko niektóre znalazły swoje odzwierciedlenie na płótnach, które później gnały na wystawy, albo ocenę zajęć, czy sprzedaż.
- Cho...? To... nie jest japońskie imię, prawda?
...A do mojej małej uroczej stalkerki, jak powinnam się zwracać?
Wciągnęła powietrze nieco zbyt szybko, przez sekundę mierząc się z próbą tłumaczenia, ale zamiast tego poczuła, jak zawstydzenie sięga policzków i sięga koniuszków uszu. Mogła się cieszyć, ze długie włosy były w stanie przysłonić chociaż część wyrazów jej winy. Rozpoznała znajome symptomy żartobliwej igraszki, jaką niektórzy z nią pogrywali. Była na nie wrażliwa na swój sposób. Być może jednak za przyczyną jednej, konkretnej sylwetki, której krąg złotych obręczy i ogień włosów, wciąż rzeźbił jej pamięć bardzo żywo.
- Ejiri - zgięła kark w zwyczajowym konwenansom powitaniu - miło mi w takim razie poznać. I naprawdę nie chciałam zakłócać Twojego spokoju - mówiła, podążając za gestem kobiety. Usiadła obok, na brzegu ławki, cierpliwie przyglądając się opadającym miękko palcom i muskającym brzegi pergaminu opuszkom. Podobało jej się z jakim wyczuciem Cho potrafiła ich dotykać - Dziękuję - nim otrzymała plik kartek, wsunęła paliczki między stertę, zatrzymując w miejscu, gdzie znajdował się szkic już nie-nieznajomej - jeśli dasz mi chwilę... dokończę. I będę mogła ci go podarować. Mam dobra pamięć. Kolejny zrobię z pamięci - przechylił głowę w bok, nieco śmielej jak do tej pory, zaglądając w kobiecy profil. Z bliska, miała szansę uchwycić szczegóły, które wcześniej chroniła odległość.
- To nie pierwszy raz, gdy słyszę podobny komentarz - ułożyła kartki na kolanach, potem chowając większość między okładkę. Na wierzchu pozostawiła tylko portret Cho. Między palcami pojawił się rysik. Mówiła dalej, stawiając kolejne kreski. Obecność tuż obok wcale jej nie rozpraszała. Wręcz odwrotnie. W jakiś sposób - odprężała - nie do końca nad tym panuję - odpowiedziała ciszej, trochę bardziej smutno, jakby emocja budząca się obok, odbiła się w refleksach spojrzenia artystki - to prawda. Nabierają uroku, pozwalają odpocząć od zgiełku. Wyciszyć myśli. Są piękne, ale obecność ludzka potrafi je wyodrębnić, podkreślić. Docenić i przy tym nie zburzyć. Przesyt w każdą ze stron jest niebezpieczny - słowa wypowiadała lekko, pozbawione początkowej nieśmiałości, jakby znalazła się w obszarze całkiem dla siebie znanym. Lubianym. Urwała słowa równo ze stawianą grafitem kreską - Chciałaś... tu odpocząć? - odsunęła od rysunku zmazany szarością nadgarstek. Poprawiła włosy, które dwiema falami rozsypały się na ramionach - mogę sobie już pójść. Chyba, ze mogę jakoś pomóc? - obróciła w opuszkach pergamin z gotowym portretem - proszę.
@Amaya Chō