04.09.2037
Bełkotliwy gwar rozmów i niekontrolowane wybuchy śmiechu mężczyzn o wątpliwej trzeźwości zalewał niewielki bar na obrzeżach miasta. Japończycy, choć na co dzień niezwykle grzeczni i przykładni, zdawali się zrzucać swój płaszczyk konwenansów i poddawali się swoim prymitywnym instynktom, gdy tylko przekraczali próg tego miejsca. Ktoś bez przerwy się kłócił, ktoś nieustannie się śmiał, ktoś migdalił się bezwstydnie przy stoliku w kącie na oczach wszystkich obecnych.
I nie, to wcale nie Nanashi.
Hiroshi siedział apatycznie przy barze i tylko gęsty, siwy, tytoniowy dym, który zataczał wokół niego finezyjne wzory, zdradzał że pomimo prawie całkowitego bezruchu, nie znajdował się w zapauzowanym filmie. Zdawał się nie reagować na wszystko, co działo się wokół niego, choć w istocie żywił się tym chaosem, który oddziaływał na niemal każdy jego zmysł, a przede wszystkim zagłuszał każdą z najmniejszych myśli, nie pozwalając tym samym dojść do głosu jego demonom przeszłości, które zaczęły szeptać i osądzać, ilekroć robiło się cicho.
Zaciągnął się papierosem i niemal natychmiast zaniósł się nieestetycznym kaszlem, gdy ponownie piekący dym podrażnił jego gardło i płuca. Nie palił, nie zdarzało mu się nawet popalać, ale i tak nie miał co zrobić z papierosem, którego trzymał niedbale w swoich długich palcach. Poczęstował go jego klient, który wcześniej zaprosił go w to parszywe miejsce, by obgadać szczegóły zamówienia. Klient już dawno odszedł w swoją stronę, pozostawiając za sobą hałaśliwy zamęt i Matsumoto, którego umysł zaciemniała kolejna porcja przeźroczystego drinka. Lubił gin, miał w sobie tę nieobojętną i cierpką gorycz, która niczym nieustająca gorzkość towarzyszyła mu przez całe jego życie.
Dla zasady starał się unikać alkoholu, pamiętając jak bardzo uwydatniał wady jego ojca, nasilając agresję, despotyzm i wszystko to, czego w nim nienawidził. Dzisiaj jednak utrata świadomości czy godności w wyniku nadprogramowej ilości tej zdradliwej używki była mu zupełnie obojętna.
Urzędowe pismo, na które czekał tak długo, w istocie okazało się jedynie przedłużeniem pozwolenia na pracę i pobytu tymczasowego, powodując nasilające się w nim zirytowanie. Brak stabilności i bezsilność wobec przeciwności losu towarzyszyło mu odkąd pojawił się na tym świecie, odbierając radość, beztroskę i zwyczajne prawo, by BYĆ.
Dzisiaj idiotyczna chęć skończenia się i bezmyślny gwar reszty, żałosnych, podobnych mu osobników było jego wybawieniem. A tak przynajmniej mu się wydawało. Nie dbał o to ile drinków zdołał już wypić, a że był wyższy od przeciętnego Japończyka, potrzebował też wlać w siebie znacznie więcej by cokolwiek poczuć. Choć paradoksalnie pił by się znieczulić.
Dwie kostki lodu uderzyły dźwięcznie o dno szkła, kiedy odstawił na ladę pustą już literatkę, którą opróżnił szybciej niż lód zdążył schłodzić jej zawartość. Znajomy dźwięk kryształowego naczynia kładzionego bezrefleksyjnie na lakierowanej ladzie skupił na sobie atencję barmana, który tylko pytająco zerknął w kierunku Koreańczyka. Hiroshi nawet nie spoglądając w jego stronę, smętnym ruchem dłoni odsunął w jego kierunku drinkówkę, która już w chwilę potem napełniła się magicznie cierpkim trunkiem, czekając aż brunet, ponownie zamoczy w nim usta.
- Arigatō. - wymamrotał pod nosem zupełnie jakby barman, który zdążył się już oddalić, miał go usłyszeć. Cóż, chociaż pozory pozwalały mu wierzyć, że wciąż był kulturalny. I trzeźwy...
Nieustający, głośny chaos nieoczekiwanie zaburzyła cisza, tak bardzo niepasująca do tego miejsca. Cisza, która automatycznie niemalże otrzeźwiła zajętych sobą i swoim pijactwem ludzi.
Nietrzeźwa grupa mężczyzn siedząca nieopodal Hiroshiego jak na wezwanie przeniosła wzrok w kierunku drzwi wejściowych, a kącik ust części z nich krzywo uniósł w drwiącym uśmiechu. Ktoś zaczął gwizdać, a ktoś inny szeptać ledwie zrozumiały bełkot. Do uszu Matsumoto napłynął stukot wysokich obcasów, nieuchronnie zbliżających się do lady barowej przy której siedział. Nie odwrócił się. Słodki zapach kokosa, który pojawił się wraz z nadejściem nieznajomej, właśnie zmieszał się z ciężkim tytoniowym smrodem i stworzył mdlącą woń, która zdominowała jego receptory węchu, powodując tym samym reakcję w której zmarszczył nos.
Kątem oka dostrzegł jak czyjaś wyjątkowo zadbana dłoń z absurdalnie długim, kolorowym manicurem kładzie banknot na ladzie, a szczupłość nadgarstków podkreśla niezliczona ilość bransoletek i świecidełek odbijających każde możliwe źródło światła. Tajemnicza postać zamówiła drinka, której nazwy nawet nie zarejestrował, skupiając się na czymś zupełnie innym.
Głos nieznajomej wybrzmiał w jego umyśle dość groteskowo. Był stanowczo za niski jak na kobietę, a jednocześnie za wysoki by należał do mężczyzny.
Upił spory łyk przeźroczystego drinka i badawczo zerknął w kierunku kobiety (?), a alkoholowy trunek, który właśnie eksplorował tylną ścianę jego gardła, uświadomił mu, że proporcję tej cieczy zostały wyraźnie zaburzone, gdy moc przeważającego w niej alkoholu agresywnie potraktowała jego przełyk. Na twarzy Matsumoto mimowolnie pojawił się grymas, jakby przełknął właśnie coś nieświeżego i to dokładnie w tej samej chwili, gdy toń jego czarnych tęczówek skrzyżowała się z oliwkowym spojrzeniem JEDNAK mężczyzny. Wysokiego, ale jednocześnie szczupłego niczym drzazga. W pełnym makijażu i damskich ciuchach. Hiroshi niemal natychmiast odwrócił wzrok, czując że niczego już nie rozumie.
Zielonowłosy facet w przebraniu kobiety zajął miejsce dwa hokery dalej. Brunet wciąż czuł na sobie spojrzenie niecodziennego przybysza, a szumiący mu w głowie alkohol tylko potęgował irytację i zniecierpliwienie. Czyżby niezachęcający wyraz jego twarzy i ubiór w kolorze bliżej nieokreślonym nie były wystarczającym sygnałem, że nie chce być dostrzeżony? A już tym bardziej tak wnikliwie obserwowanym? Przez parę zielonkawych tęczówek, które zdawały się niemal wywiercać mu dziurę w brzuchu.
Nie wytrzymał. Wiedział, że cokolwiek dzisiaj powie, jutro nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Jego z pozoru łagodny głos nieoczekiwanie nabrał decybeli, gdy wycedził przez zęby:
- I na co się tak gapisz?!
@Naiya Kō
Mamoritai Akari, Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
- Spoiler:
Zrzucił spodnie. Założył. Zdjął.
Nic nie pasuje.
Jeszcze raz.
Wsunął słuchawkę do ucha. Potem drugą, przez przypadek hacząc paznokciem o metal zwisających, długich kolczyków.
It's been in my head for so long after
They told me these words I can remember
It keeps coming on and on
They told me these words I can remember
It keeps coming on and on
Naciagnął ostrożnie delikatny materiał zakolanówki. Wciąż nie był pewien, czy to dobry pomysł, gdyż wiedział jakie budził emocje szczególnie wtedy, gdy wychodził sam. Jednak nie chciał się temu poddać. Przecież nigdy się nie poddawał. Czy tego wieczoru było inaczej? Skarcił się w głowie za tą niepewność. Bitch, otrząśnij się i leć.
Ściągnął kulkę że swetra. Nie za opinający... moment.
Plama. Oh, shiet. Zdjął.
Schylił się opierając dłoń na kolanie, drugą zaś wertując głośno obijające się o siebie stosy wieszaków. Zakładając na siebie swój ostateczny wybór pomyślał, że wygląda jak jeden z nich.
They kept beating on and on my face.
Dalej coś nie pasowało... Spojrzal w dół. Obok wsuwki pokrytej zaschniętą juchą odnalazł całe opakowanie nowych, jeszcze nietkniętych. Zielony włos owinął wokół palca i starannie spiął.
Spojrzał na odbicie swoich zjawiskowych dwóch metrów w lustrze. Sięgnął do różowej kosmetyczki zaradnym ruchem dłoni, jakby wyciągał z niej coś, czym mógłby raz na zawsze zamalować to uczucie. Zabić w sobie resztki niepewności. Iść na całość, albo wcale. Tak trzeba żyć, babe.
Naciągnął lekko powiekę, delikatnymi a zarazem szalenie precyzyjnymi ruchami nakładając pędzlem warstwę make up'u.
If they keep telling I'm a liar
Babe, it's not my fault I built these layers
I can't meet myself
Babe, it's not my fault I built these layers
I can't meet myself
Ciche westchnienie. Niemal niesłyszalne w toni kropli uderzających o asfalt. W rytmie ukrywających się wśród nich obcasów, który komponował się z intensywnie przyspieszonym biciem serca. Ogień, który zapragnął ugasić. Uderzyć się w kolano, by nerwy bolały mniej. Zmęczony umysł powtarzał jak mantrę "Zatrzymaj się. Pozwól odpocząć. Zniszcz się. Zatop w rzece pożerającej zmysły. Pomóż. Teraz. Chociaż na chwilę."
Paranoiczne myśli.
Sangria.
Szminka.
Cień do powiek.
One wszystkie przywodziły na myśl kolor czerwony.
Who gives you the right to run the rules?
Who gives you the right to run the rules?
What's wrong with you?
Who gives you the right to run the rules?
What's wrong with you?
Nie pamiętał, czy alkohol cokolwiek zmieniał w jego przeszłości. Chyba nie chciał o tym myśleć, bo jeszcze doszedłby do wizji w której przypominał swojego największego nemezis, a to właśnie dzięki procentom mógł kontynuować ten idiotyczny rytuał ochronny od nałogowej potrzeby sięgnięcia po leki. Zastępował jeden problem innym. Tak było łatwiej.
Wiedział za to doskonale, co alkohol może zrobić z jego najbliższą przyszłością.
Wymazać jej fragment, tak jakby jakkolwiek pomagało mu, że chociaż nad tym mógł mieć satysfakcjonującą kontrolę. Czuł dziś tą samą potrzebę, przez którą lądował regularnie w niemal każdym barze. Nie miał zbyt mocnej głowy z natury, nawet mimo dwóch metrów wychudzonej masy które i tak przywodziły na myśl stereotyp, że wysoki może więcej. Nie Naiya, choć jego nieco anemiczna sylwetka była jasnym drogowskazem, czemu tak jest.
Ostatnio chyba znowu schudł, jakby uznał że będzie karmił się tylko energią wszechświata. Spojrzał ukradkiem na swój nadgarstek, gdy usłyszał brzdęk zawieszonych na nim świecideł, składając parasol przy wejściu do lokalu. Chwilę zastanawiał się, czy na pewno chce przekraczać ten próg.
Ale wiedział, że już się nie wycofa. Nie znosił się cofać. Tak jakby w poprzednim życiu był łososiem, niemal zawsze brnął pod prąd, nie zważając na wygłodniałe niedźwiedzie pragnące go dorwać za sam fakt istnienia.
Stanął tak i nagle zebrał wszystkie siły, prostując się i podnosząc głowę do góry.
Tell me baby, baby
Do I walk like a boy?
Do I speak like a boy?
Do I stand like a boy?
Sorry babe, you keep asking
Do I kiss like a boy?
Should I spit like a boy?
May I fuck other boys?
Tell me baby, baby...
Do I walk like a boy?
Do I speak like a boy?
Do I stand like a boy?
Sorry babe, you keep asking
Do I kiss like a boy?
Should I spit like a boy?
May I fuck other boys?
Tell me baby, baby...
To ostatnie kilka lat wyrobiło w nim tolerancję na procenty. Dużo łatwiej było tolerować cierpki smak samoupodlenia, niż powody, dlaczego nigdy nie odmawiał następnej kolejki. Miał dużo znajomych i tak to sobie tłumaczył, że to przez nich nie było miesiąca, w którym nie odleciałby nie pamiętając nazajutrz drogi do domu. Nawet nie wiedział skąd mógł mieć na sobie niektóre ślady, ale tym się nikt w jego otoczeniu specjalnie nie przejmował, więc sam zainteresowany również. Przynajmniej zawsze wracał, więc chyba nie było tak źle, prawda?
A jego znajomi? Też mieli dobre wytłumaczenie. Kou rzeczywiście niemal nigdy nie wyglądał, jakby było z nim naprawdę źle. Był niezwykle czujny i świetnie sprawiał pozory nawet wtedy, kiedy tak jak dziś przychodził do baru by złamać ograniczenia własnego ciała. Aż do kości wypisaną miał w sobie instrukcję jak postępować, żeby każdy wierzył, że jest okej.
My flesh to jail my soul
I just feel like I can fall
My muscles aren't sharp enough
And my hair is way to long
I just feel like I can fall
My muscles aren't sharp enough
And my hair is way to long
Wzrok dwumetrowej drzazgi miał już tą swoją sposobność, że w wielu ludziach budził dyskomfort. Wciąż pytał samego siebie stając przed lustrem, czy to przez niego jego siostra odeszła. Dla innych był najczęściej po prostu nahalny i tworzący napięcie; a sam miał gdzieś głęboko w sobie to poczucie, że miał oczy potwora co tylko on i siostra mogli naprawdę wiedzieć, choć ostatecznie pozostał z tym zupełnie sam. Bo on jedyny na całym świecie, je odziedziczył.
Prześladujące go od urodzenia oliwkowe tęczówki zakrywał wciąż nowymi soczewkami, odwracał uwagę mocnym makijażem i charakteryzacją, ale nawet to nie pomagało. Kou zdawał się mieć w oczach mur, oddzielający jego prawdziwe uczucia od widoku świata zewnętrznego. Ten sam mur był zaledwie częścią ogromnej twierdzy, którą budował od lat niestrudzenie w swoim umyśle. Na zewnątrz niego było widać tylko oczy jadowitego węża, syna wilczura, zostawiające po sobie domysł, że za ścianą nie kryje się zupełnie nic poza ostrymi zębami oblizywanymi w poczuciu jakiegoś niewypowiedzianego, dzikiego głodu.
Tymczasem za tą ceglaną kurtyną schował się conajwyżej przerażony szczeniak.
Te same oczy widywał w snach. Ten sam wzrok miał rekin, wilk czy niedźwiedź brunatny i wysoki mężczyzna o nazwisku Naiya. Okrucieństwo natury powyższych stworzeń od winowajcy nocnych koszmarów dzieliło tylko jedno - one przynajmniej używały przemocy, by przeżyć.
Dziś nie przyszedł tu aby się ukrywać, ale by zapomnieć jak brzmiał podniesiony głos, który do dziś krzyczał w głowie "jesteś samotnym żałosnym kurwiem i zawsze nim będziesz."
Ćwiczył to już miliony razy. Daj sobie miłość i czas. Jest dobrze. Tylko spokojnie. Siły w tym odwiecznym sporze z tym co nieuknione były wciąż nierówne. Czuł się, jakby walczył z bronią na zające, z wiedzą, że wilk kryje się że najbliższym drzewem. Co gorsza, to drzewo i wszystko co za nim także było częścią niego, choć za wszelką cenę chciał się z tego pola wydziedziczyć. Nie przyznawać się, że z niego pochodzi. Cały ten świat stworzony z myślą o zabiciu swojego cienia legł momentalnie w gruzach, gdy musiał spojrzeć za siebie i zobaczyć, że słońce którym non stop się zaślepiał choć może zmniejszyć widoczność cienia gdy tylko zegar wybije punkt dwunasta, to nigdy, przenigdy go nie wymaże.
Kamera, akcja. Światło otuliło jego sensacyjną sylwetkę niby reflektor. Nawet nie spojrzał w stronę motłochu świszczącego na jego widok, ale uznał to za wspaniały gest, że jego wystarany ubiór został doceniony uwagą. Przyjazny uśmiech do barmana pozwalał dostać wzamian to samo. Okłamać się chociaż przez chwilę, nim znajdzie się za nim odbierający myśli trunek i może zaniedługo ten sam wyraz twarzy stanie się prawdziwy. Czyż prawda nie jest warta tych pieniędzy? Skoro nie przychodziła sama, najwyraźniej trzeba było ją kupić. Życie to suka. Nic dziwnego, że leci na hajs.
- Sangria. Proszę, darling. -
And what about my voice?
Hmm?
What about my voice?
Do you think I sound
Like the other boys?
Hmm?
What about my voice?
Do you think I sound
Like the other boys?
Zdążył ledwie wypowiedzieć prośbę w stronę swojego wybawcy, który wycofał się by stworzyć dla niego czerwony trunek. Wyczekująco wsparł się łokciem o blat, by uraczyć otoczenie swoim spojrzeniem. I wtedy... Oho, a co to za wyraz twarzy? Mina którą zobaczył zadziałała na przewrażliwionego drag queen jak drobna fala, która koniec końców była zdolna nawet wywołać tsunami.
Poczuł jak coś jeży mu się na karku pod wpływem grymasu mężczyzny. Wręcz automatycznie podniósł brwi i też nieco się skrzywił, oplatając go oceniającym spojrzeniem. Długie, czarne rzęsy zatrzepotały w dół. Ostatnim razem podobna sytuacja skończyła się w szpitalu. Najwyraźniej niczego się nie nauczył, gdyż wspinające się wzdłuż kręgów ukłucie lęku wymieszanego z irytacją, które do wystrzału potrzebowały ledwie iskry, nie pozwalało mu odwrócić wzroku.
Z resztą chyba nawet nie chciałby go teraz zwiesić. I to wbrew pozorom nie dlatego, że nieznajomy po dłuższej chwili przenikliwego, wręcz skanującego wpatrywania pod tym całym nieprzyjaznym wyrazem wydał mu się przystojny. Kou nigdy nie był na sto procent pewien, czy jeżeli zostawi swoją dumę za sobą, to czy ona wówczas nie wbije mu noża w plecy.
Nawet jeśli stając przed nim nie stanowiła żadnej pomocy. Wręcz przeciwnie.
Wsparł twarz na zewnętrznej stronie dłoni. Zastanawiał się, skąd pochodzą jego obce jak na Japonię rysy i czy wszystkich tam witają tego rodzaju miną. Jadowicie żółtawy wzrok zmierzył nieznajomego od góry do dołu. Wygladał, jakby chciał go nim zdusić, przyprzeć do muru. Jakby mówił "no co ci nie pasuje? No powiedz, jak masz odwagę, ja posłucham".
I na co się tak gapisz. Oh, więc to tak. Znowu...?
What about my masculinity?
What the fuck is wrong with my body?
Am I not enough?
Or even too much?
What the fuck is wrong with my body?
Am I not enough?
Or even too much?
Przełknął slinę jakby chciał nią ugasić wzmagający kryzys. Tego felernego dnia zachowanie spokoju szło mu ciężej, niż zwykle, ale odnosił wrażenie że od paru miesięcy takie dni jak dzisiaj zdarzały mu się częściej niż kiedyś. Słysząc podniesioną melodię wibracji nietrzeźwego głosu poczuł, jak na jego murze dochodzi do spękań i prędzej czy później jego kryjówka może ulec dewastacji. Myśl co wtedy sprawiała, że grunt osuwał mu się spod nóg. Był tym faktem podwójnie zdenerwowany. Nie zdążył do końca psychicznie pozbierać się od czasu, kiedy w Shuryoubie cała jego twierdza została uszkodzona i połowa marnego poczucia bezpieczeństwa wylała się z niej jak ze zbitej szklanki, do której siłą rzeczy nie mógł już dolać więcej.
Przewrócił oczami. Próbował zablokować cień irytacji który cisnął mu się na język. Całym sobą podtrzymywał mur, udając, że jest całkowicie opanowany, choć czuł drogą wyobraźni, jak nieprzyjazny mężczyzna z papierosem rzuca niewidzialne iskry w jego stronę. Bezmyślnie postanowił zrobić to samo, jednak idąc o krok dalej, wyprzedzić i odstraszyć potencjalnego przeciwnika pokazując, że potrafi dolać oliwy do ognia.
Chyba przez to coś za bardzo w nim strzeliło. Ups.
- Ooo nie kochanie, to ja pytam, na co się gapisz. - Powiedział upiornie sensualnym tonem czując, jak głos zaraz złamie mu się pod ciężarem ciśnienia. - No na co mogę patrzeć? Hm? - Przekrzywił nieco głowę. Podniósł dłoń agresywnie szybko gestykulując i wskazując ignoranckim ruchem wprost na nieznajomego.
- Masz. Proszę. - Błyskotki na nadgarstkach zachrzęściły w rytm swojej pokaźnej ilości, wyciągając z torby którą miał ze sobą futerał... na okulary.
- Czegoś tu chyba nie rozumiem, krzywisz tą piękną buźkę jakbyś nigdy człowieka na oczy nie widział, może ci pomóc? Potrzebujesz tego? - Dodał po chwili wysuwając rękę z zawartością przed siebie i udając przesadnie zatroskany głos, choć jego oczy wyraźnie kipiały arogancją. W głębi duszy też pluł sobie w brodę, że dzień był ponury i nie miał ze sobą okularów przeciwsłonecznych. W takiej sytuacji mógłby rzucić słowami, że skoro przybysza tak bardzo razi blask dwumetrowej gwiazdy to ona ma sposób, jak to rozwiązać. No cóż, tak w życiu bywa, skarbie.
Nie da się ukryć, że oceniał przez pryzmat własnych doświadczeń i był z góry źle nastawiony. Ton mężczyzny przywiódł mu na myśl te wszystkie sytuacje, kiedy... a z resztą. Choć uparcie twierdził że są bez znaczenia, emocjonalnie nie umiał się na dobre od nich odciąć. Bo wciąż się powtarzały. Nie umiał także zawiesić głowy i sobie pójść, nie znał słowa pokora. W jakiś sposób czuł, że nawet nie powinien, że tylko karmił by w ten sposób ludzi myślących, że mogą go gnębić tylko i wyłącznie za to, kim był.
It would be shortsighted to try
Is it coming through your mind
That I don't care
To be a man
Is it coming through your mind
That I don't care
To be a man
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Niewielki bar, w którym się znajdował, wyglądał smutno - idealnie współgrając z jego podłym nastrojem. Nastawił się na reset. Miejsce wciąż było parszywe, lecz wszystko, co proponowało w swej parszywości, dzisiaj pasowało mu idealnie. Powolność reakcji pijanych ludzi, bezbarwność i nijakość, która sprawiała, że sam mógł poczuć się częścią tego bezimiennego motłochu.
Wszystko szło zgodnie z planem, już niebawem miał przestać odbierać wszelkie bodźce z otoczenia, zapomnieć co tutaj robi i po co tu przyszedł. Zapaść w długo oczekiwany sen. Złudnie głęboki, nawet za cenę nieuchronnie zbliżającego się bólu głowy, który już wkrótce miał rozsadzać jego czaszkę od środka.
Wszystko szło zgodnie z planem, póki nie pojawił się ON. Choć w pierwszej chwili zwątpił czy nie jest to ONA. Ten jeden niepasujący element, tak agresywnie wyróżniający się na tle tych poszarzałych od tytoniu sklepień i pożółkłych biegiem czasu, zapomnianych zasłon, które nie przepuszczały choćby strużki światła z zewnątrz. Wystarczyło jedno badawcze spojrzenie, by wiedzieć, że ten wieczór nie skończy się dobrze.
Choć Fukkatsu było zbieraniną ludzi różnych nacji, a cała Japonia już dawno stała się bardziej otwarta na OBCYCH, wciąż zdarzały się pojedyncze jednostki, które pragnęły zaznaczyć tę różnicę, rosnącą między nimi przepaść. Doskonale znał to spojrzenie kwestionujące jego przynależność do tego kraju. Był Azjatą, zupełnie jak oni, lecz subtelne różnice były dostrzegalne dla bardziej wprawnego oka. Choć jego skóra była znacznie jaśniejsza od większości jego rodaków, wciąż nosiła w sobie tę ciepłą, obcą dla Japonii nutę ochry. Nawet rysy jego twarzy były znacznie ostrzejsze, a nos zdecydowanie mniej płaski. Nawet oczy, mimo że skośne niemal identycznie jak japońskie, nadawały jego oczom nieco innego kształtu. I w końcu niewielka fałdka na dolnej powiece, która mogła ostatecznie zdradzić jego pochodzenie.
To tylko kilka powodów, dla których ostro przyłożył się do nauki języka japońskiego. Codziennie przybierał maskę złożoną z przygnębienia i nieprzystępności, która miała stanowić odstraszanie, a jego ubiór w kolorach ziemi miał sprawiać, że stawał się niemal niewidoczną zlewającą się z otoczeniem plamą. Nawet nazwisko, jakie przybrał, gdy porzucił własne, było nijakie. Wybrane spośród tych najbardziej pospolitych. Wszystko, byleby się nie wyróżniać.
Czas mijał, a powietrze wewnątrz pomieszczenia zdawało się gęstnieć podobnie jak kłęby papierosowego dymu, który unosił się wokół nich. Zajadłe spojrzenie oliwkowych tęczówek podkręconych mocnym makijażem zdawało się nie ustępować. Osądzało, jak wiele innych spojrzeń przed nim, które niemal na głos mówiły:
Nie jesteś Japończykiem. Kim jesteś?
A chuj cię to obchodzi - słowa które wypowiedział w myślach, w rzeczywistości okazały się inne, jakby prowadzone resztkami zdrowego rozsądku. Może to i lepiej. A może nie.
Może się odczepi?
Nie?
Szkoda.
Kątem oka dostrzegł jak mężczyzna w makijażu szkaradnie wręcz wywraca oczami.
- Ooo nie kochanie, to ja pytam, na co się gapisz.
Kochanie?!
Ton głosu, który napłynął do jego uszu, polany nieznaną mu, dziwaczną kobieco brzmiącą mianierą, spowodował że po jego plecach przebiegło stado osobliwych dreszczy.
Zmarszczył brwi jeszcze bardziej, nieznacznie skierował twarz w prawą stronę, pozwalając sobie w końcu spojrzeć spod ukosa na przybysza, skoro ten i tak bezczelnie go o to podejrzewał.
Pierwsza impresja. Zieleń jego włosów i czerwień jego ust. Malutka wyhaftowana pszczoła na miękkim materiale swetra. Co za koszmarne połączenie.
Kolor czerwony, choć dla większości kojarzony z pasją czy szeroko pojętą miłością jemu przywodził na myśl coś nieobliczalnego i agresywnego. Czerwień była przemocą.
Nienawidził koloru czerwonego, działał na niego dosłownie jak płachta na byka.
I miał ku temu tysiące powodów.
Nienawidził czerwieni.
Nienawidził czerwieni krwiaków, jakie pozostawiały na skórze pięści jego ojca.
Nienawidził czerwieni pokrywającej większość flagi jego ojczystego kraju.
Nienawidził czerwieni placu, którego bruk nasiąknął krwią tak bardzo, że nie sposób było go domyć.
Nienawidził czerwieni plakietki na mundurze plutonu egzekucyjnego, który ubierał każdego kolejnego dnia by zabijać pod własnym nazwiskiem.
Nienawidził czerwieni spływającej ciurkiem z ciał skazańców, których zmuszony był dziurawić ołowiem.
Nienawidził czerwieni dojrzałych jabłek, które stanowiły towar luksusowy w jego kraju.
Aż w końcu nienawidził czerwieni, bo jego ojciec tak ją uwielbiał.
Doskonale pamiętał co oznaczały dni, w które jego matka wkładała czerwoną sukienkę. Ojciec wracał z delegacji, pijany, wściekły, cuchnący alkoholem i perfumami innych kobiet. Matka ubierała ją by choć trochę udobruchać ojca, choć w istocie była bezpieczna, bo zawsze była mu posłuszna.
- No na co mogę patrzeć? Hm? - usłyszał ponownie ten dziwny do określenia głos.
W bladym świetle baru oczy zielonowłosego zdawały się niemal żółte, a wylewająca się z nich frustracja sprawiała, że przypominał w tej chwili jadowitego węża. Jeden z kryształków zawieszonych na delikatnym łańcuszku zdobiącym zgrabne nadgarstki zniewieściałego mężczyzny błysnął odbitym światłem, gdy wskazał dłonią na Matsumoto.
Oczy Hiroshiego jakby instynktownie pokierowały się za wskazaniem ręki by spocząć na własnym ubraniu.
W rzeczy samej. Nie było na co patrzeć.
- A jednak to robisz. - zauważył. Jego głos mógłby być nawet przyjemny, gdyby nie jad spływający po każdym ze słów, które uwalniał z gardła.
- Masz. Proszę.
PROOSZĘ. To słowo wypowiedziane w innej tonacji, gdy człowiek wciąż chce zachować resztki kultury, siląc się na uprzejmości, spod której wyraźnie wybrzmiewa protekcjonalność.
- Czegoś tu chyba nie rozumiem, krzywisz tą piękną buźkę jakbyś nigdy człowieka na oczy nie widział, może ci pomóc? Potrzebujesz tego?
Piękna buźka?
- Jesteś stuknięty. - powiedział i spostrzegł jak barman stawia przed drzazgą CZERWONEGO drinka, ozdobionego plasterkiem pomarańczy.
Jakie to babskie!
Jego długie palce ponownie chwyciły za literatkę, by unieść ją do ust. Znowu się skrzywił, gdy mocny alkohol pokonywał drogę do żołądka, by ostatecznie w krwiobiegu znieczulić go jeszcze bardziej. Choć przeźroczysta ciecz jego drinka okrutnie paliła jego przełyk, z każdym kolejnym łykiem miał wrażenie, że przeszkadza mu to coraz mniej.
- Ty nawet nie potrafisz pić jak facet! - zaznaczył dobitnie, gdy odstawił niemal pustą już drinkówkę na ladę.
- Barman! Zapomniałeś o słomce dla tej panienki! - krzyknął za bufetowym i aż sam się zdziwił, gdy ten pokornie przyniósł plastikową rurkę, którą bez słowa wsunął w czerwony napój zniewieściałego mężczyzny.
Zaśmiał się sztucznie, w rytm nietrzeźwego rechotu reszty obecnych w barze, którzy najwyraźniej śledzili cały ten teatrzyk.
- Nie potrzebuję twoich okularów. - jego głos spoważniał, kiedy jednym ruchem dłoni wprawił malutki futerał w ruch, by ten w chwilę potem znalazł się tuż przed jego właścicielem.
- Widzę cię doskonale bez nich. PSZCZÓŁKO.
Pszczółko? Ha, dobre.
Choć patrząc na zielonowłosego być może powinien był powiedzieć królowa pszczół.
Sprawdźmy, czy ta pszczółka potrafi żądlić...
Zaciągnął się papierosem po raz ostatni, by zaraz wypuścić siwy dym z płuc przez zaciśnięte zęby i niedbale silnym ruchem dłoni zgasił papierosa w brudnej, pasującej do tego posępnego miejsca popielniczce. Pet pod wpływem nieokiełznanej siły jego palców ugiął się, by ostatecznie złamać się wpół, zupełnie jak miało to się stać wkrótce z jego własnym kręgosłupem moralnym, spękanym w tak wielu miejscach.
Obrócił się całym swoim ciężarem w kierunku drzazgi, patrząc prosto w zielonkawe oczy, których wyraźna irytacja nie umknęła uwadze grupki mężczyzn rzucających w stronę niecodziennego przybysza złośliwych spojrzeń. Ktoś krzyknął:
- Te! Ślicznota! Złość piękności szkodzi!
I kolejny niezduszony śmiech, który odbił się echem gdzieś za plecami Koreańczyka.
Skłamałby, gdyby przyznał, że to górnolotne poczucie humoru na niego działało, ale zrobiłby wszystko by tak wyglądało, byleby zniechęcić do siebie zielonowłosego. Przez jego usta przebiegł krzywy uśmiech, który jednak prawie nie różnił się od jego grymasu, który niemal nieustannie zniekształcał jego rysy twarzy.
- Lubisz to. Lubisz, kiedy na ciebie patrzą. - powiedział, gdy siedział już na wprost niego, w szerokim, typowo męskim rozkroku.
Oczy Hiroshiego także stanowiły mur, ciemna otchłań jego spojrzenia nie wyrażała nic, sprawiając, że jego oczy momentami zdawały się zupełnie puste. Teraz z największą starannością rzucił swojemu rozmówcy pełne osądu spojrzenie.
Co my tutaj mamy?
Twarz pokryta mocnym makijażem nie pozwalała określić czy rysy twarzy Pszczółki miały bardziej kobiecy, czy męski charakter. Dostrzegał wysokie kości policzkowe. Zielone włosy, spięte w dziwaczny, niezrozumiały dla niego sposób, których krótsze kosmyki opadały na policzki, długą szyję i... w zasadzie to bardzo ładną linię ramion z wyraźnie zaznaczonymi obojczykami. Ubiór typowo babski. Miękki sweterek, który lekko opadał na jednym ramieniu, krótka spódniczka, która do spółki z zakolanówkami i wysokimi butami miała podkreślać jego długie niczym szczudły nogi. Całkiem zgrabne nogi...
- Twoje włosy mają kolor leśnego mchu, poobwieszałeś się jakimiś świecidełkami nie wiadomo po co. Ubrałeś się jak baba, siedzisz jak baba, a nawet pijesz jak baba, a przecież wszyscy widzą, że jesteś facetem. Moje pytanie brzmi. Tak bardzo chcesz być dostrzeżonym? A może tak bardzo chcesz się schować...? - pochylił się do przodu, opierając łokcie o kolana i przeszył go do cna swoim ciemnym spojrzeniem.
- Na co ta cała szopka?
Słowa miały potężną moc. Doskonale wiedział co powiedzieć i gdzie nacisnąć, by zabolało. Ot, mała rodzinna pamiątka, odziedziczona po ojcu, przypominająca mu boleśnie, że z genami nie wygra. Jego rodzice zawsze mieli wytłumaczenie na wszelkie niepowodzenia ludzi uciśniętych przez tyranię władzy, nie rozumieli, dlaczego ich syn rozumiał je wyłącznie przez pryzmat własnej rodziny.
Słowa potrafiły ranić niczym ostrza, nie pozostawiając za sobą śladów na jasnej skórze. Raniły jednak duszę, a ta już na zawsze nosiła blizny, które już nigdy nie chciały blednąć.
- Wiesz, musisz być potwornie zakompleksiony, skoro robisz sobie coś takiego. A te buty muszą być koszmarnie niewygodne, a mimo to zakładasz je jakbyś na siłę chciał budować swoją pewność siebie. Nie widzę innego powodu, dla którego robiłbyś z siebie karykaturę mężczyzny.
Słowa, które spłynęły z jego ust niczym jad, uderzyły w niego podobnie jak gromki śmiech mężczyzn siedzących niezmiennie gdzieś za jego plecami. Słowa przesiąknięte taką nienawiścią, że niemal słyszał w nich głos własnego ojca.
Czyżby trafił w sedno?
Kiedy stał się aż taki podły?
@Naiya Kō
Wszystko szło zgodnie z planem, już niebawem miał przestać odbierać wszelkie bodźce z otoczenia, zapomnieć co tutaj robi i po co tu przyszedł. Zapaść w długo oczekiwany sen. Złudnie głęboki, nawet za cenę nieuchronnie zbliżającego się bólu głowy, który już wkrótce miał rozsadzać jego czaszkę od środka.
Wszystko szło zgodnie z planem, póki nie pojawił się ON. Choć w pierwszej chwili zwątpił czy nie jest to ONA. Ten jeden niepasujący element, tak agresywnie wyróżniający się na tle tych poszarzałych od tytoniu sklepień i pożółkłych biegiem czasu, zapomnianych zasłon, które nie przepuszczały choćby strużki światła z zewnątrz. Wystarczyło jedno badawcze spojrzenie, by wiedzieć, że ten wieczór nie skończy się dobrze.
Choć Fukkatsu było zbieraniną ludzi różnych nacji, a cała Japonia już dawno stała się bardziej otwarta na OBCYCH, wciąż zdarzały się pojedyncze jednostki, które pragnęły zaznaczyć tę różnicę, rosnącą między nimi przepaść. Doskonale znał to spojrzenie kwestionujące jego przynależność do tego kraju. Był Azjatą, zupełnie jak oni, lecz subtelne różnice były dostrzegalne dla bardziej wprawnego oka. Choć jego skóra była znacznie jaśniejsza od większości jego rodaków, wciąż nosiła w sobie tę ciepłą, obcą dla Japonii nutę ochry. Nawet rysy jego twarzy były znacznie ostrzejsze, a nos zdecydowanie mniej płaski. Nawet oczy, mimo że skośne niemal identycznie jak japońskie, nadawały jego oczom nieco innego kształtu. I w końcu niewielka fałdka na dolnej powiece, która mogła ostatecznie zdradzić jego pochodzenie.
To tylko kilka powodów, dla których ostro przyłożył się do nauki języka japońskiego. Codziennie przybierał maskę złożoną z przygnębienia i nieprzystępności, która miała stanowić odstraszanie, a jego ubiór w kolorach ziemi miał sprawiać, że stawał się niemal niewidoczną zlewającą się z otoczeniem plamą. Nawet nazwisko, jakie przybrał, gdy porzucił własne, było nijakie. Wybrane spośród tych najbardziej pospolitych. Wszystko, byleby się nie wyróżniać.
Czas mijał, a powietrze wewnątrz pomieszczenia zdawało się gęstnieć podobnie jak kłęby papierosowego dymu, który unosił się wokół nich. Zajadłe spojrzenie oliwkowych tęczówek podkręconych mocnym makijażem zdawało się nie ustępować. Osądzało, jak wiele innych spojrzeń przed nim, które niemal na głos mówiły:
Nie jesteś Japończykiem. Kim jesteś?
A chuj cię to obchodzi - słowa które wypowiedział w myślach, w rzeczywistości okazały się inne, jakby prowadzone resztkami zdrowego rozsądku. Może to i lepiej. A może nie.
Może się odczepi?
Nie?
Szkoda.
Kątem oka dostrzegł jak mężczyzna w makijażu szkaradnie wręcz wywraca oczami.
- Ooo nie kochanie, to ja pytam, na co się gapisz.
Kochanie?!
Ton głosu, który napłynął do jego uszu, polany nieznaną mu, dziwaczną kobieco brzmiącą mianierą, spowodował że po jego plecach przebiegło stado osobliwych dreszczy.
Zmarszczył brwi jeszcze bardziej, nieznacznie skierował twarz w prawą stronę, pozwalając sobie w końcu spojrzeć spod ukosa na przybysza, skoro ten i tak bezczelnie go o to podejrzewał.
Pierwsza impresja. Zieleń jego włosów i czerwień jego ust. Malutka wyhaftowana pszczoła na miękkim materiale swetra. Co za koszmarne połączenie.
Kolor czerwony, choć dla większości kojarzony z pasją czy szeroko pojętą miłością jemu przywodził na myśl coś nieobliczalnego i agresywnego. Czerwień była przemocą.
Nienawidził koloru czerwonego, działał na niego dosłownie jak płachta na byka.
I miał ku temu tysiące powodów.
Nienawidził czerwieni.
Nienawidził czerwieni krwiaków, jakie pozostawiały na skórze pięści jego ojca.
Nienawidził czerwieni pokrywającej większość flagi jego ojczystego kraju.
Nienawidził czerwieni placu, którego bruk nasiąknął krwią tak bardzo, że nie sposób było go domyć.
Nienawidził czerwieni plakietki na mundurze plutonu egzekucyjnego, który ubierał każdego kolejnego dnia by zabijać pod własnym nazwiskiem.
Nienawidził czerwieni spływającej ciurkiem z ciał skazańców, których zmuszony był dziurawić ołowiem.
Nienawidził czerwieni dojrzałych jabłek, które stanowiły towar luksusowy w jego kraju.
Aż w końcu nienawidził czerwieni, bo jego ojciec tak ją uwielbiał.
Doskonale pamiętał co oznaczały dni, w które jego matka wkładała czerwoną sukienkę. Ojciec wracał z delegacji, pijany, wściekły, cuchnący alkoholem i perfumami innych kobiet. Matka ubierała ją by choć trochę udobruchać ojca, choć w istocie była bezpieczna, bo zawsze była mu posłuszna.
- No na co mogę patrzeć? Hm? - usłyszał ponownie ten dziwny do określenia głos.
W bladym świetle baru oczy zielonowłosego zdawały się niemal żółte, a wylewająca się z nich frustracja sprawiała, że przypominał w tej chwili jadowitego węża. Jeden z kryształków zawieszonych na delikatnym łańcuszku zdobiącym zgrabne nadgarstki zniewieściałego mężczyzny błysnął odbitym światłem, gdy wskazał dłonią na Matsumoto.
Oczy Hiroshiego jakby instynktownie pokierowały się za wskazaniem ręki by spocząć na własnym ubraniu.
W rzeczy samej. Nie było na co patrzeć.
- A jednak to robisz. - zauważył. Jego głos mógłby być nawet przyjemny, gdyby nie jad spływający po każdym ze słów, które uwalniał z gardła.
- Masz. Proszę.
PROOSZĘ. To słowo wypowiedziane w innej tonacji, gdy człowiek wciąż chce zachować resztki kultury, siląc się na uprzejmości, spod której wyraźnie wybrzmiewa protekcjonalność.
- Czegoś tu chyba nie rozumiem, krzywisz tą piękną buźkę jakbyś nigdy człowieka na oczy nie widział, może ci pomóc? Potrzebujesz tego?
Piękna buźka?
- Jesteś stuknięty. - powiedział i spostrzegł jak barman stawia przed drzazgą CZERWONEGO drinka, ozdobionego plasterkiem pomarańczy.
Jakie to babskie!
Jego długie palce ponownie chwyciły za literatkę, by unieść ją do ust. Znowu się skrzywił, gdy mocny alkohol pokonywał drogę do żołądka, by ostatecznie w krwiobiegu znieczulić go jeszcze bardziej. Choć przeźroczysta ciecz jego drinka okrutnie paliła jego przełyk, z każdym kolejnym łykiem miał wrażenie, że przeszkadza mu to coraz mniej.
- Ty nawet nie potrafisz pić jak facet! - zaznaczył dobitnie, gdy odstawił niemal pustą już drinkówkę na ladę.
- Barman! Zapomniałeś o słomce dla tej panienki! - krzyknął za bufetowym i aż sam się zdziwił, gdy ten pokornie przyniósł plastikową rurkę, którą bez słowa wsunął w czerwony napój zniewieściałego mężczyzny.
Zaśmiał się sztucznie, w rytm nietrzeźwego rechotu reszty obecnych w barze, którzy najwyraźniej śledzili cały ten teatrzyk.
- Nie potrzebuję twoich okularów. - jego głos spoważniał, kiedy jednym ruchem dłoni wprawił malutki futerał w ruch, by ten w chwilę potem znalazł się tuż przed jego właścicielem.
- Widzę cię doskonale bez nich. PSZCZÓŁKO.
Pszczółko? Ha, dobre.
Choć patrząc na zielonowłosego być może powinien był powiedzieć królowa pszczół.
Sprawdźmy, czy ta pszczółka potrafi żądlić...
Zaciągnął się papierosem po raz ostatni, by zaraz wypuścić siwy dym z płuc przez zaciśnięte zęby i niedbale silnym ruchem dłoni zgasił papierosa w brudnej, pasującej do tego posępnego miejsca popielniczce. Pet pod wpływem nieokiełznanej siły jego palców ugiął się, by ostatecznie złamać się wpół, zupełnie jak miało to się stać wkrótce z jego własnym kręgosłupem moralnym, spękanym w tak wielu miejscach.
Obrócił się całym swoim ciężarem w kierunku drzazgi, patrząc prosto w zielonkawe oczy, których wyraźna irytacja nie umknęła uwadze grupki mężczyzn rzucających w stronę niecodziennego przybysza złośliwych spojrzeń. Ktoś krzyknął:
- Te! Ślicznota! Złość piękności szkodzi!
I kolejny niezduszony śmiech, który odbił się echem gdzieś za plecami Koreańczyka.
Skłamałby, gdyby przyznał, że to górnolotne poczucie humoru na niego działało, ale zrobiłby wszystko by tak wyglądało, byleby zniechęcić do siebie zielonowłosego. Przez jego usta przebiegł krzywy uśmiech, który jednak prawie nie różnił się od jego grymasu, który niemal nieustannie zniekształcał jego rysy twarzy.
- Lubisz to. Lubisz, kiedy na ciebie patrzą. - powiedział, gdy siedział już na wprost niego, w szerokim, typowo męskim rozkroku.
Oczy Hiroshiego także stanowiły mur, ciemna otchłań jego spojrzenia nie wyrażała nic, sprawiając, że jego oczy momentami zdawały się zupełnie puste. Teraz z największą starannością rzucił swojemu rozmówcy pełne osądu spojrzenie.
Co my tutaj mamy?
Twarz pokryta mocnym makijażem nie pozwalała określić czy rysy twarzy Pszczółki miały bardziej kobiecy, czy męski charakter. Dostrzegał wysokie kości policzkowe. Zielone włosy, spięte w dziwaczny, niezrozumiały dla niego sposób, których krótsze kosmyki opadały na policzki, długą szyję i... w zasadzie to bardzo ładną linię ramion z wyraźnie zaznaczonymi obojczykami. Ubiór typowo babski. Miękki sweterek, który lekko opadał na jednym ramieniu, krótka spódniczka, która do spółki z zakolanówkami i wysokimi butami miała podkreślać jego długie niczym szczudły nogi. Całkiem zgrabne nogi...
- Twoje włosy mają kolor leśnego mchu, poobwieszałeś się jakimiś świecidełkami nie wiadomo po co. Ubrałeś się jak baba, siedzisz jak baba, a nawet pijesz jak baba, a przecież wszyscy widzą, że jesteś facetem. Moje pytanie brzmi. Tak bardzo chcesz być dostrzeżonym? A może tak bardzo chcesz się schować...? - pochylił się do przodu, opierając łokcie o kolana i przeszył go do cna swoim ciemnym spojrzeniem.
- Na co ta cała szopka?
Słowa miały potężną moc. Doskonale wiedział co powiedzieć i gdzie nacisnąć, by zabolało. Ot, mała rodzinna pamiątka, odziedziczona po ojcu, przypominająca mu boleśnie, że z genami nie wygra. Jego rodzice zawsze mieli wytłumaczenie na wszelkie niepowodzenia ludzi uciśniętych przez tyranię władzy, nie rozumieli, dlaczego ich syn rozumiał je wyłącznie przez pryzmat własnej rodziny.
Słowa potrafiły ranić niczym ostrza, nie pozostawiając za sobą śladów na jasnej skórze. Raniły jednak duszę, a ta już na zawsze nosiła blizny, które już nigdy nie chciały blednąć.
- Wiesz, musisz być potwornie zakompleksiony, skoro robisz sobie coś takiego. A te buty muszą być koszmarnie niewygodne, a mimo to zakładasz je jakbyś na siłę chciał budować swoją pewność siebie. Nie widzę innego powodu, dla którego robiłbyś z siebie karykaturę mężczyzny.
Słowa, które spłynęły z jego ust niczym jad, uderzyły w niego podobnie jak gromki śmiech mężczyzn siedzących niezmiennie gdzieś za jego plecami. Słowa przesiąknięte taką nienawiścią, że niemal słyszał w nich głos własnego ojca.
Czyżby trafił w sedno?
Kiedy stał się aż taki podły?
@Naiya Kō
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
— A jednak to robisz. -
Fuknął pod nosem w odpowiedzi, dumnie jak paw podnosząc głowę lekko zwróconą w bok. I co, co z tego? Ścisnął wargi.
- A może po prostu lubię indywidua. -
— Jesteś stuknięty. —
Zaśmiał się nieszczególnie ucieszony na tą informację, unosząc fałszywie kąciki warg zaledwie przez sekundę, jakby próbował razem z tym zdmuchnąć te słowa ze swojej pamięci. Niepostrzeżenie kolejne zakłucie irytacji zakręciło się w jego brzuchu, dając wrażenie, że te niby proste dwa słowa, które same w sobie nie stanowiły wcale silnego pocisku, w ustach tego mężczyzny nabierały tempa. Były nad wyraz oceniające, okazujące odrazę, a wrażliwy na uczucia innych Kou chcąc nie chcąc zaczął sobie wyobrażać, co może w tym momencie myśleć.
Obserwował jak nieznajomy wlewał w siebie alkohol. Zapewne, nawet dla świetnie zapoznanego z jego smakiem wysokiego draga nie był to widok obcy ani gorszący, lecz w połączeniu z tym tonem i utrzymującym się nieprzyjaznym wyrazem twarzy, zdawał się dość nieprzyjemnie bić na alarm. Już wiedział, że to co wyjdzie z ust sączących mocny trunek nie zmieni się prędko w wiązankę poezji. Chyba, że dramaturgicznej. No dobra. Pokaż, co potrafisz skarbie.
- Ty nawet nie potrafisz pić jak facet! — Oho? Skąd pomysł, że ma mnie to urazić? Postaraj się bardziej.
- Ah, Ty niby potrafisz? Spójrz na siebie, biedny chłopczyku. - Zgrabnie odwrócił kota ogonem, zaczynając rozumieć, o co owemu samcowi tak w zasadzie chodzi. Znał ten schemat, którym niejeden mężczyzna się na tym świecie kierował. A wręcz można by powiedzieć, że większość z nich miała do tego predyspozycje, wychowana w myśl, że muszą zabić w sobie i innych wszelką żeńskość, bo społeczeństwo od nich tego wymagało. Po Kou takie rozterki spływały jak po kaczce - nigdy wcześniej nie był skłonny do okłamania się aż tak bardzo, taki się urodził, wrażliwy i uparty do granic zarazem. Za to po jego ciele spłynął już niejeden siniak i niejedno westchnięcie bólu, będące tego skutkiem. Przed tym żyć w strachu już musiał, czy tego chciał, czy nie - a nawet z tym faktem wydawał się przeraźliwie wręcz pogodzony.
Drogą dedukcji uznał, że ta obelga nie została nawet skierowana do niego. Bo co miała mu zrobić? Przecież nie przyszedł tu w damskich fatałaszkach, by wmawiać wszystkim, jaki jest męski. Dokładnie to zobaczył w czarnookim, który chyba musiał zobaczyć w nim coś, czego sam w sobie nie chciałby widzieć. Typowe.
— Barman! Zapomniałeś o słomce dla tej panienki! —
- Ah, Racja! Poproszę słomkę. Dziękuję, kochany. - Zareagował z niemalże odruchowo rzuconą dygresją i złapał za rurkę. Bez oporów napił się z niej, subtelnie układając na niej pomalowane usta, jednocześnie wyzywająco patrząc prosto w oczy mężczyzny spod przymrużonych, długich rzęs. Taki stuknięty, hm? Mogę ci dopiero pokazać co to znaczy, misiu.
Pszczółko... pszczółko... pszczółko...
Odruchowo spojrzał w dół na początek swetra, wyłaniający się spod ostro zarysowanych obojczyków.
Nie wiedział czemu, ta pszczółka utknęła mu w głowie, tak samo gdy zabierał rękę z powrotem, jak i gdy powoli zwrócił zirytowany wzrok znad niedużego, zmarszczonego w nosa.
- Brawo! - Zaklaskał nagle podniesionymi dłońmi, w momencie zmieniając wyraz twarzy o równe sto osiemdziesiąt stopni. Wyglądał przez sekundę, jakby doprawdy gratulował mu niesamowitego odkrycia. - Widzisz całkiem dobrze, jak na muchę. -
- Lubisz to. Lubisz, kiedy na ciebie patrzą. -
Przeszedł go dreszcz, który zmusił go by otworzyć oczy szerzej. Szok, który wymalował się wtedy na bladej twarzy miał swoją genezę - zielonowłosy w końcu byłby hipokrytą gdyby powiedział, że wcale tak nie jest, ale jednak... Coś w tych słowach, być może odebrane nad wyraz między wierszami, spowodowało że zrobiło mu się wręcz niedobrze.
Widział oczami wyobraźni jak zdaniem mężczyzny cieszył go ich obmierzły, śliniąco-drwiący męski wzrok. Jak prostytutka, która stereotypowo nie cieszy się nadmiernym szacunkiem w społeczeństwie, a jeżeli dodatkowo jest płci męskiej to jest poniżej wszelkiego męskiego wyobrażenia. Jak w jego głowie prawdopodobnie roi się epitet obrzydliwy zboczeniec.
Od tego krótkiego, zwodniczego momentu patrzył na mężczyznę z równie szczerym grymasem zmieszanym ze smutkiem i gniewem naraz, co gulą podchodzącą mu do gardła. Znowu zmarszczył nos, próbując nie wylać z siebie tego całego obrzydzenia, które przelało szalę goryczy. Żarty się skończyły.
- Lubię? Uwielbiam to. Kocham. Marzę o tym dniami i nocami, szczególnie nocami, jebany palancie... - Wyrzucił z siebie dalej próbując zachować resztki ironicznosci i wyższości, które były jego główną tarczą, pozwalającą zamaskować uczucia.
Pewność siebie Kou nie wychodziła z głupoty czy nieświadomości. Wręcz przeciwnie; wiedział bardzo dobitnie, co siedzi w głowach ludzi na jego widok, po tym jak przez lata wtłaczano mu to do głowy za pomocą bólu. W przeciwieństwie jednak do nieznajomego, czego jednak nie mógł wiedzieć, u Kou nigdy nie było w tym dużo dodatkowej merytoryki. On po prostu dostawał za to, że żyje, nawet jeśli było to opatrzone dodatkowymi oskarżeniami, jego ojciec nie tłumacząc się zbyt logicznie jedynie wyładowywał swoje frustracje, bo był pozbawionym wszelkiej moralności sadystą. Mężczyzna naprzeciw Kou sprawiał zupełnie inne wrażenie, wręcz arogancko i boleśnie elokwentne, nawet pomimo pijanego głosu przebijającego się ponad to wszystko. To chyba szczególnie go uderzyło. Fakt, że nieznajomy nie wydawał się jak pierwszy lepszy dresiarz który wyzwie go od części od roweru i rzuci się do niego z łapami dla czystej satysfakcji. Dlaczego? Dlaczego nie mógł po prostu tak zrobić? Dlaczego był tak wydawałoby się normalny, nawet jak na pijanego zdawał się inteligentnie podchodzić do obrażenia go, a jednocześnie był tak przepełniony nienawiścią? W głowie Kou się to wszystko razem nie mieściło. Spotykał się doprawdy z różnymi reakcjami na swój widok, ale do tego typu osobowości atakującej go od wewnątrz nie był przyzwyczajony, przez co poczuł się jeszcze bardziej zagrożony. W końcu nic tak nie przeraża jak niewiedza, czuć było coś dziwnie obcego nie tylko po jego twarzy ale i po wypowiedziach, po oczach wypełnionych smolistą substancją, która jak ruchome piaski zdawała się wciągać część niego w własne sidła. Jakby kiedyś wywiercono w czerni zwierciadeł dziurę, która dziś była już studnią bez dna - a jeśli nawet miała dno, to strach przechodził człowieka na samą myśl, co się w nim znajduje.
Strach nigdy nie był jego sprzymierzeńcem, a już szczególnie w ostatnim czasie. Stan podniesionego pulsu imał się go na każdym kroku, ustępując tylko w momentach, kiedy zasypiał w końcu na kanapie wykończony całymi dniami tej męczarni, o której mocy tylko on jeden wiedział. Powiew tego niewyjaśnionego napięcia krążył za nim zmieniając go znacznie, zabierając część własnego ja, zamykając w klatce złożonej z lęków. Mógł tylko obserwować świat zza tej kotary, za którą gdy pojawiało się choćby minimalne zagrożenie lub niepewność, dochodziło do spięcia mogącego wywołać ogień. Ten cichy podpalacz, szept lęku który nigdy na długo nie opuszczał ciała Kou, puszczał teraz oczko w stronę nieznajomego pijącego mężczyzny, dając mu znać że zagadując w ten sposób do jego dwumetrowej nakręconej zabawki otwiera puszkę pandory.
On, ten lęk był tak silny, że niemal przybierał znamiona żywej istoty. Hiroshi mógł to zobaczyć w jego rozchwianych oczach. Usłyszeć w nieco bardziej gardłowym a zarazem podniesionyn tonie głosu. W sztywności specionych przez niego długich kończyn. Co więc różniło lęk od bycia personą? Myśl także imała się go, żyjąc własnym życiem w ciele zielonowłosego, nie dając szans na nawrócenie się w kierunku logiki. Irytacja spadała falami tak, jak fale tsunami wymywały do reszty najważniejsze wartości należące do mieszkańców wybrzeża.
A to wszystko dlatego, że w nieznajomym nie widział nieuzasadnionej chęci wyżycia się na najsłabszym widzialnym ogniwie, z czym już walczyć umiał doskonale. Pokazać swoją wewnętrzną siłę, ośmieszyć przeciwnika o prostym umyśle i przewidywalności w każdym ruchu, to prosta rzecz. Ale ta wypowiedź dała mu do zrozumienia, że to nie był rodzaj osoby, przy której wystarczało schować się za murem, bo ten wyraźnie próbował go przeskoczyć.
Nie wierzył. Mężczyzna tak pozornie prostym narzędziem jak słowa wprawił wyobraźnię Kou w ruch i sprawił, że nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Nie dlatego, że się zestresował czy zapomniał języka w gębie. Po prostu... było to wszystko tak dobitne, tak... osobiste, że pewne napięcie skotłowało mu się brzuchu, blokując drogę ujścia. Nawet mimo alkoholu, coś w nim nagle się zatrzęsło. Ktoś próbował sforsować jego kryjówkę, wydrzeć z niej tak, jak on robił to innym. Jego ogień zwalczał inny ogień, Na tego typu słowa nie ża bardzo był zdolny odwrócić sytuacji podobnie krzywym, groteskowym tekstem jak to miał w zwyczaju.
"Bardzo chcesz się schować...?" Te słowa utkwiły w jego umyśle. Sprawiły, że odruchowo zacisnął wargi, po czym odwrócił głowę wciąż patrząc na mężczyznę, zatapiając jednocześnie zęby w swojej szklance. Potrzebował tego łyka jak nigdy wcześniej. Potrzebował czegoś, co odblokuje jego zaciśnięte gardło, za blokadą słów pomoże mu się scho...
Naprawdę było aż tak widać, że chciał?
Ta myśl nie dawała mu spokoju.
Gdy mówił, Naiya tylko milczał, wewnętrznie wsłuchując się w głos swoich obaw. Patrzył na przemian na swoje elementy które wymieniał, czując całym sobą każde kolejne zdanie. Przyglądał się również Matsumoto, próbując znaleźć w tej czarnej pustce jakiekolwiek drogowskazy.
Widział w nim pogardę. Niemożliwy na tamtą chwilę do odczytania z czarnego spojrzenia powód takiego zachowania przywodził na myśl koło fortuny, losujące co Kou uzna sobie za prawdę. Wygrał w nim jak na złość nagrodę główną, jedną z najgorszych możliwych rzeczy jakie mógłby pomyśleć. Nie mógł znieść swojej niewiedzy. Paranoiczne wyobrażenie, że facet odgadł jego myśli i zamiary godziło prosto w Naiyę, jak odbicie najskrytszych obaw. Zapewne przerzucił na obcego za dużo. Tu trochę dodał, tam trochę odjął, wymyślając całą historię jak duże obrzydzenie musi czuć do niego, tak jakby myślał że go znał i przejrzał. Ten zdaje się przewiercał go do cna, gdy wpartywał się nań jak w lustro które widział na końcu ciemnego korytarza czarnych jak noc tęczówek.
- A co sprawia że ty chcesz być dostrzeżony jako facet, co? - Wreszcie wyrzucił z siebie. Chyba chciał zabrzmieć groteskowo i jakoś go obrazić, ale po chwili zdał sobie sprawę, że chyba mu nie wyszło. Że tylko w rozproszonej wszystkim naokoło głowie ta sentencja brzmiała jakoś lepiej. Nawet jego głos zabrzmiał jakby coś się w nim lekko złamało i nagle straciło życiodajne siły.Nie wiedział, czy to jego stan, czy to rzeczywiście niewidzialna szpila wbiła się mu między żebra. Słowa, które uslyszał kłuły niemiłosiernie i zgniatały przyciskając do dna, z którym właśnie został zmieszany.
Zakompleksiony?
Ooo nie. Co to, to nie.
Połowiczny uśmiech wpadł na bladą twarz.
Wyrwał się wnet z zamyślenia, w które wprowadziło go rozdrażnienie.
- O czym ty do mnie mówisz, słońce? To tacy jak ty kryją się za prostym, wybklakłym przebraniem i to jeszcze każdy z was gra jedną i tą samą, kurwa, rolę. -
Przerwał na moment, wpatrując się w męską pozycję nieznajomego.
- A ty? Ty czasem nie kryjesz się za tym swoim łamanym językiem? Myślisz, że nikt nie zauważy że jesteś zwykłym gaikokujin i prujesz się do miejscowych, jakbyś nie był im czegoś winny? SZACUNKU CHOCIAŻ? JAK CIĘ NIE STAĆ NA WIĘCEJ. -
A cóż to? Czyż to nie paskudnie krzywe zagranie? Jak najbardziej. Chcąc odpowiedzieć cokolwiek żeby oddać obcemu pięknym za nadobne, wpadł na pomysł który zdał mu się pójściem po najmniejszej linii oporu. Prawda była taka, że Kou wcale nie wyczuwał ze strony ciemnowłosego problemów językowych, zdradzał go jedynie delikatny akcent. Ale kłamał. Kłamał w żywe oczy chcąc się odegrać.
Ton zwykle delikatnego głosu uniósł się, dając odczuć, jak wraz ze słowami tnącymi niczym brzytwa stawał się coraz bardziej gardłowy. Choć nie można było go nazwać niskim, wybrzmiewał w stuprocentowym, dźwięcznym akcencie rodowitego japończyka, w którym wyraźnie obudził się jakiś rodzaj nacjonalizmu, którego sam się po sobie nie spodziewał, bo... nigdy przedtem nie był żadnego rodzaju faszystą, choć słowo "ale" miało tutaj wiele do życzenia. Tym "ale", było określenie, czy człowiek z którym rozmawia był dla niego w porządku, czy też nie. Słowa, które wypowiedział wcześniej koreańczyk a które ukąsiły Kou prosto w czuły punkt spowodowały, że próbował wymyślić cokolwiek, żeby mu oddać, co wcale nie wiązało się z jego prywatnymi poglądami. Chciał tylko zrobić to samo. Znaleźć czuły punkt i spróbować go nacisnąć.
- Wiesz kotku czemu ludzie tak bardzo lubią towarzystwo dzieci? Już ci wyjaśniam, z tego samego powodu, dla którego nie lubią ciebie. Zanim zaczniesz krytykować, musisz w ogóle nauczyć się mówić, mój drogi. -
Sam nie wiedział, skąd brało się to wzmagające uczucie pchające mu takie słowa na język, ale chyba powoli poczuwał się zbyt słaby, by dalej z nimi walczyć.
Wziął szklankę do ręki ustawiając słomkę ostrożnie jak najbliżej ust. Ignorując przez chwilę całkowicie ciemnookiego upił kilka głębokich łyków, pozostawiając od razu niespełna połowę jej zawartości. Zrobił to szybko, czując jak jego ręka nieubłaganie zaczyna się trząść. Energiczne trzaśnięcie jej spodem o blat sugerowało, że w tym stanie była o krok, aby wypaść mu z ręki, choć wydawało się jakby uderzył nią celowo. Ścisnął wargi przez ledwie moment. Widać barman i jemu nie poskąpił dodając wysokoprocentowego alkoholu do tak niepozornie wyglądającego napoju. Nie minęło długo, nim zaszumiało mu w głowie.
- Wiem, że pewnie niewiele rozumiesz, ale nie masz pojęcia jak to jest... - Wyrzucił z siebie sporo ciszej, jednak nie dając nieznajomemu szansy na wtrącenie się. Kontynuował niemalże na jednym wdechu.
- Słuchaj. Przyjechałeś z chuj wie kąd, super że żyłeś tam tak świetnie, że mogłeś się po prostu przeprowadzić tutaj, do Japonii i poczuć się jak Bóg, ale tutaj jesteś tylko OBCYM, skarbie. Rozumiesz? -
- Westchnął z charkliwą dozą irytacji. Wpadł w histerię, której nie potrafił już dłużej kontrolować, żądląc wciąż tym samym jadem. Jego nerwica stojąca na posterunku wyraźnie dawała o sobie znać. Może i nigdy nie był aż tak agresywny jak jego ojciec, ale... trzeba było przyznać, że podniósł jego osobista poprzeczkę. Do tej delikatnej i subtelnej aparycji zupełnie nie pasował wzrok otumanionego, wściekłego zwierza, który w czasie całego wywodu się na nim pojawił, bo nie był dla wrażliwego chłopaka naturalny. Patrzył Hiroshiemu prosto w oczy, a jednak wyglądał jakby duszą już go tam nie było. Poziom agresji, który miał nieprzyjemność zobaczyć, był zjawiskiem którego ze strony Kou nie każdy miał okazję doznać. Tak bardzo nie chciał tego pokazywać światu.
Oczywiście sama chodząca karykatura mężczyzny była jednak hipokrytą. Sam też przecież nie mógł wiedzieć o czarnowłosym zupełnie nic, dopowiadając sobie całą historię tak, jakby wiedział wszystko. To jednak w tym momencie do niego nie docierało. Nie o to mu nawet chodziło, czy ma rację czy też nie. Sam nie wiedział już do czego pije i z czym walczy, ale czuł się, jakby musiał. Jakby nie było innej drogi.
- Nic nie wiesz. Ani o mnie, ani o tych tam, ani jak wszyscy się tu kurwa wychowaliśmy. Więc przestań proszę ciebie pierdolić o moich kompleksach. PO PROSTU SKOŃCZ, JEŚLI NIE WIESZ JAK TO JEST ŻYĆ W SPOŁECZEŃSTWIE W KTÓRYM NIE MA ŻADNEGO WSPARCIA, ŻADNEGO MIEJSCA NA BYCIE INNYM. KTOS TU NIE PASUJE? MOŻE SKOCZYĆ OD RAZU DO AOKIGAHARA, NIKOMU NIE BĘDZIE ŻAL, NIKOMU. BO SIĘ NIE NADAJE. NIE WIESZ JAK TO JEST KIEDY NA KAŻDYM KROKU ZA BYCIE SOBĄ RYZYKUJESZ, ŻE STRACISZ WSZYSTKO CO MASZ. I TO, TWOIM ZDANIEM ZNACZY, ŻE ROBIĘ TO BO MAM KOMPLEKSY, TAK? -
Przypomnienie sobie tych wszystkich druzgocących wspomnień sporo go kosztowało.
Nie wiedział, czy to jego stan, czy to rzeczywiście niewidzialna szpila wbiła się mu między żebra. Słowa, które usłyszał nadal kłuły niemiłosiernie i zgniatały przyciskając do dna, z którym właśnie został zmieszany.
Próbował uspokoić drgające kąciki warg. Naprawdę próbował... ale wyglądał chwilę jakby dysocjował. Jakby patrzył na mężczyznę z rozżaleniem, ale nie był to nawet rodzaj żalu skierowany do niego, to z samego Kou wychodziła ta mina. Zupełnie jakby postawiono przed nim lustro i nie widział już spod przeszklonych oczu źródła wypowiadającego bolesne słowa, a jedynie obraz, który tworzyły.
Łza która chwilę temu zmiękczyła na powrót oliwkowe spojrzenie, spłynęła nagle po zapudrowanym policzku. Potem kolejna. I kolejna, tworząc pewien impakt na twarzy coraz bardziej słabnącej pszczółki, która wydawała się zacząć już umierać po tym, jak właśnie przed chwilą zatopiła swoje żądło nie tam gdzie trzeba było.
Chyba przez własną wściekłość zabrakło mu powietrza, bo oddychał głęboko jakby właśnie przebiegł maraton. Westchnął ciężko i nagle dopił resztę drinka, czując jak nieuchronnie schodzi z niego ciśnienie, pozostawiając po sobie tylko coraz głębiej postępujący smutek.
- Jakbym je miał, niczym bym się nie wyróżniał, tak jak wy wszyscy, hipokryci... - Tonął we własnej truciźnie a jego głos łagodniał z każdą sekundą. Odwrócił głowę nieco w przeciwną stronę wspierając ją na opartej o blat ręce i zakrył dłonią oczy i część twarzy. Uległ swojej słabości, choć tej także bardzo nie chciał nikomu pokazywać, to ona wypływała teraz spod rzęs, sama, niczym niekontrolowana zalewając go falą wstydu. Śmiech i drwiny, którymi normalnie by się nie przejął a które rozeszły się nagle wokół baru były akompaniamentem przelewającym szalę goryczy dla tego przedstawienia, w którym co gorsza wcale nie chciał już grać. Spod dłoni pod którą nieudolnie próbował się schować czerwone wargi zatrzęsły się w grymasie załamania, które zmiękczało mięśnie i przyspieszało rytm serca, co tylko potęgował płynący we krwi alkohol.
- Jeśli tego nie rozumiesz, to po prostu daj mi spokój... - Wydał z siebie cichym świstem i przełknął ślinę, próbując nieudolnie zablokować łkanie. Po odruchowo zaciśniętych wargach dalej jednak leciała struga za strugą, spadając wzdłuż podbródka prosto na blat.
Zaczynał powoli rozumieć, że przesadził, a te zrozumienie kłuło bardziej niż stado wściekłych os. Mimo tego nadal był zły na nieznajomego. Nie chciał dopuszczać do wiadomości, że to nie on doprowadził go do tego stanu, tylko sam zielonowłosy dał się ponieść emocjom.
Spasował. Wstał ukrywając twarz we włosach spuszczonej głowy, w momencie szukając swojego papierosa i udając się do wyjścia. Zdaje się, że zapomniał zupełnie o pojemniku na okulary, beżowym z namalowaną gałązką wiśni. Zostawił go na barowym blacie, tuż koło pozostawionej pustej szklanki.
Stając w ciemnej uliczce tuż za barem dalej był roztrzęsiony.
Rozdygotanymi dłońmi próbował podpalić fajka, z całych sił walcząc z wciąż odmawiającą współpracy zapalniczką gaszoną przez wiatr.
Oparł się o ścianę zaułka. Gasł razem z każdym płomieniem.
Dalej kręciło mu się w głowie. Od kiedy po jednej szklance czuł się tak mocno wstawiony? Czy to przez ten cały wybuch?
W oliwkowych oczach, brudnych od rozmytej maskary, zaczynała świecić już tylko pustka.
Którą szybko przysłonił dźwięk zbliżających się kroków.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
— A może po prostu lubię indywidua. -
Pokręcił głową słysząc te słowa. Niech sobie lubi, kogo chce. Ale beze mnie!
Odwrócił wzrok, jego ciemne oczy tępo wpatrywały się w przeźroczystego drinka, a grymas malujący się na jego twarzy wyrażał tylko jeden komunikat - ostatnie ostrzeżenie, zostaw mnie w spokoju.
Woń papierosowego dymu, zmieszana z zapachem ginu i słodkiego kokosa bez przerwy atakowała jego nozdrza. Wcześniej byłby wdzięczny za tyle bodźców, lecz teraz cały ten chaos zdawał się niczym, gdy całą nieproszoną uwagę, prawie każdego zmysłu zbierała Drzazga. Niemal agresywnie, bez pytania. Samym byciem. Bardzo irytującym byciem.
Skomentowanie zdrowia psychicznego nieproszonego kompana, najwyraźniej nie przyniosło żadnego skutku, bo wciąż czuł na sobie wzrok Drzazgi. Czuł woń wrzechobecnego mocnego alkoholu, który niemal wylewał się ze szklanek, ilekroć stukały o siebie wzniesione w bełkotliwych toastach mężczyzn siedzących gdzieś przy rozsianych w barze stolikach. Odstawił swoją, pozostawiając mniej więcej jedną trzecią przeźroczystej cieczy.
- (...) biedny chłopczyku.
- Widzisz, przynamniej po mnie widać, że nim jestem i nie robię z siebie dziewczynki... - w ciepłym głosie wyraźnie wybrzmiała kpina, a ciemne oczy nie uniosły się nawet na moment. Nadal nie docierało do niego, że być może prymitywna i bezkompromisowa chęć zakwestionowania męskości nie robi na Pszczółce najmniejszego wrażenia. Znowu skupił na nim swe spojrzenie, dostrzegłszy sangrię, w tym cholernym, agresywnym kolorze.
— Ah, Racja! Poproszę słomkę. Dziękuję, kochany.
Kąśliwa uwaga zdała się spłynąć po Drzazdze jak po kaczce, gdy opuszki niemalże kobieco zgrabnych palców chwyciły plastikową słomkę, by przemieszać nią czerwonego drinka. Było w tym coś niebywale eterycznego. Coś w ruchu szczupłego nadgarstka, na którym zagrała cała orkiestra zawieszonych na niemalże perłowej skórze bransoletek, gdy wprawił w ruch czerwoną ciecz uwięzioną w przeźroczystym szkle. Czar delikatności prysł, gdy zielonowłosy nachylił się nad swoim babskim drinkiem, a subtelność niesubtelnie czerwonych ust objęła słomkę. W samym geście nie było niczego bezpruderyjnego lecz delikatność ustąpiła miejsca wulgarności, gdy tylko Koreańczyk dostrzegł to bezprecedensowo wyzywające spojrzenie oliwkowych tęczówek. Mógł być głuchy na dwuznaczności, ale zmysł wzroku nigdy go nie zawodził.
Drzazga ewidentnie z nim pogrywała. Hiroshiemu zrzedła mina, poczuł jak zielonkawy wzrok spod długich rzęs rzuca mu wyzwanie. Na pojedynek spojrzeń.
Chcesz mnie zmusić bym odwrócił wzrok? Nic z tego!
Odwrócił się w jego kierunku całym ciałem i z całą siłą wbił swoje ciemne spojrzenie wprost w oczy nieznajomego, pochylając się nieznacznie do przodu, zmniejszając tym samym dzielącą ich odległość. I obserwował go.
Ich krótką a jednocześnie stanowczo za długą wymianę spojrzeń, przerwał znajomo brzmiący głos jednego z mężczyzn, który już wcześniej pozwolił sobie wtrącić swoje trzy grosze.
- Przypierdol mu!
Przez krótką chwilę mógł dostrzec jak żółtawe tęczówki Pszczółki z trwogą przenoszą wzrok na źródło hałasu. Zdaje się, że ktoś już kiedyś obił tę przypudrowaną twarzyczkę. Ciemnowłosy był wstawiony ale wystarczająco trzeźwy, by móc dostrzegać te niuanse.
- Oh, zamknij się! - warknął Matsumoto gdy mężczyzna gdzieś za jego plecami nie odpuszczał.
Wykończę go po swojemu.
Postanowił wytoczyć cięższą artylerię.
Skoro drzazga zachowuje się jak pierwsza lepsza dama do towarzystwa, to może właśnie w taki sposób należało go potraktować? Samcza pozycja w jakiej pozostał snycerz nie była przypadkowa, tak samo jak wyraźnie zaakcentowane LUBISZ TO, które wyszło z jego ust zaraz potem.
Prawda była taka, że był gentelmanem i nie potraktowałby w ten sposób kobiety, nawet takiej lekkich obyczajów. Nie chciał przypominać swojego ojca jeszcze bardziej, bo nawet podobieństwa fizyczne zdawały mu się zbyt ciężkie do przełknięcia. Gdzieś w jego świadomości tlił się jednak fakt, że ma do czynienia z innym mężczyzną. Nie było więc taryfy ulgowej.
Na jego twarz wkradł się przelotny, ledwie zauważalny uśmiech triumfu, gdy obserwował jak oliwkowe oczy mężczyzny siedzącego na przeciwko robią się coraz większe.
No co? Już nie podoba ci się gra, którą sam rozpocząłeś?
Oh, pszczółka chyba się zdenerwowała, bo właśnie awansował z biednego chłopczyka na znacznie poważniejszego - Jebanego palanta...
Gdyby tylko potrafił się zaśmiać tak, by nie uciszyły go własne demony przeszłości, zrobiłby to na cały głos. Zwyczajnie wyśmiałby go by zagłuszyć ten cyrk w jakim się znaleźli. Ale kto był klaunem w tym przedstawieniu? Fakt posiadania maski nie był tożsamy z makijażem pokrywającym twarz. Przyznanie prawdy nie było możliwe, gdy poszukiwał jej na dnie szklanki, którą właśnie dokończył. Wyraźnie z siebie zadowolony. gdyby mógł sam zacząłby sobie klaskać.
Podniesiony ton głosu zniewieściałego mężczyzny nie był jedynym zwiastunem wzbierającej fali. Mógł ją dostrzec w zielonkawych tęczówkach, które odbijały właśnie całą gamę emocji. Od smutku do gniewu po... niepokój?
Wzrok Hiroshiego nie pierwszy raz powodował u innych nieuzasadniony lęk, a jego właściciela chronił przed wścibskimi ludźmi, gdy ci zdawali się przekraczać stawianą przez niego granicę. Także teraz miał to puste spojrzenie lalki. Beznamiętne i nieodgadnione - takie jakiego nauczył się patrząc na własnego ojca, świadomy, że odbijające się w nich emocje, czy błyszczące łzy nie robią na nim najmniejszego wrażenia. Tak by za wszelką cenę pokazać, że wcale go to nie rani. Że nic nie jest w stanie zaburzyć jego stoickiego spokoju.
Ojciec paradoksalnie cenił je wtedy bardziej, gdy te niewzruszone przyjmowały każdy cios bez zająknięcia. Zdarzało się, że po wymierzeniu ciosów, ciężka dłoń ojca chwytała jego szczękę zmuszając go, by podniósł na niego głębie niepokojącej czerni swojego spojrzenia. Powtarzał mu, że te oczy zostały stworzone, by zabijać. Wbrew temu co w istocie za sobą kryły.
- O co ci właściwie chodzi? Czemu to robisz? - pytał wpatrując się jak Drzazga pomimo napięcia całego ciała nadal siedzi w ten sam dziwaczny, ostentacyjnie kobiecy sposób. Jego szczęka była bardziej zarysowana, a wykrzywiona w grymasie twarz powodowała, że jego mały, zgrabny nosek pozostał zmarszczony. Matsumoto nie był do końca pewny czy to kwestia starannego makijażu, czy biżuterii zwisających z uszu srebrnych elementów, ale pomimo tego całego grymasu proporcje twarzy zielonowłosego wydały mu się nader interesujące. Zupełnie jakby... ktoś je wyrzeźbił?
Nieznacznie zmrużył powieki i oparł łokieć o ladę baru. Zaczął się zastanawiać, co właściwie kryło się pod tym całym babskim make-up'em.
- Twoja fryzura, twój makijaż, twój ubiór. Wszystko zdaje się aż krzyczeć "spójrz na mnie!", więc patrzę i wiesz co? Nie odnajduje odpowiedzi. Wytłumacz mi, po co to robisz? -
Czemu tak bardzo chcesz się schować?
Zadał to pytanie, ale już wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Pszczółka zacisnęła wargi i jakby kompletnie ignorując fakt posiadania słomki, upiła całkiem spory łyk drinka zatapiając czerwień swoich ust, w czerwieni sangri.
- Patrzcie zaczyna pić jak facet! - irytujący nietrzeźwy głos gdzieś z głębi pomieszczenia wywołał kolejną salwę śmiechu.
Hiroshi przetoczył wzrokiem po poszarzałym suficie, o ile posiadanie publiczności wcześniej nawet go bawiło, tak teraz irytowało go ilekroć usłyszał ten pijacki, obrzydliwy śmiech.
Słowa zdawały się coraz bardziej uderzać w Drzazgę, która w dosyć nerwowej reakcji, poruszyła się niespokojnie na siedzisku, by wyjąć z torby malutkie lustereczko i dzieło szatana w postaci czerwonej szminki.
W pierwszej chwili pomyślałby, że to kolejny teatrzyk i kolejna próba wyprowadzenia go z równowagi, jednak gesty jakie wychodziły spod wyraźnie spiętego ciała zielonowłosego pozwalało mu wysnuć inny wniosek. To nie przedstawienie, a rozpaczliwa próba zatuszowania... właściwie sam nie wiedział czego. Wciąż nie otworzył zamka drzwi twierdzy tajemnic oliwkowego spojrzenia, choć zdaje się, że na siłę próbował go sforsować. Jeszcze przez chwilę patrzył jak wargi zniewieściałego mężczyzny układają się zalotnie, kiedy nakładał na nie czerwień szminki. Jeszcze kilka poprawek, subtelnych pociągnięć, zaciśnięcie ust i wydęcie ich w buziaka wprost w odbicie malutkiego lustereczka.
- Zaraz mu przyjebie! - usłyszał charakterystyczny głos bohatera trzeciego planu, który darł się z widowni najwyraźniej błędnie odczytując intencje zielonowłosego.
Koreańczyk nawet nie zarejestrował, kiedy jego dłoń w reakcji na głos pijaka zacisnęła się w pięść, gotowa bronić honoru kobiety, kurwa, to znaczy słabszego.
— A co sprawia że ty chcesz być dostrzeżony jako facet, co? — usłyszał dość kuriozalne pytanie. I za chwilę odpowiedź z ust samej drzazgi - To tacy jak ty kryją się za prostym, wyblakłym przebraniem i to jeszcze każdy z was gra jedną i tą samą, kurwa, rolę. -
podążył wzrokiem za twarzą Pszczółki która omiotła spojrzeniem cały bar.
Być może powinien był odpuścić, już wtedy kiedy niemal poczuł w ustach smak zwycięstwa w momencie, gdy twarz Pszczółki tak znacząco się zmieniła. Coś jednak nie pozwalało mu przestać. Ciekawość, co kryło się za drzwiami twierdzy wzniesionej z damskich ciuszków i makijażu była silniejsza od wszystkiego innego.
No, dalej, powiedz coś więcej.
- jesteś zwykłym gaikokujin -
Zabolało. Ale był już tak wyuczony, by nie dać tego po sobie poznać, że nawet nie drgnął. Zmarszczył brwi jakby z zdziwieniu i delikatnie uniósł brodę wpatrując się jak załamanie nerwowe pszczółki nabierało więcej barw.
- Na szacunek trzeba sobie zapracować, a ty pierwszy potraktowałeś mnie z góry - zauważył snycerz, nie pozwalając sobie jednak ponieść się emocjom. Głos drzazgi z każdym kolejnym słowem, które spływało jadem traciło charakterystyczną dla siebie manierę i stawał się coraz to bardziej gardłowy i męski, choć bliżej zdecydowanie mu było do tonu nastolatka.
- (...) Zanim zaczniesz krytykować, musisz w ogóle nauczyć się mówić, mój drogi.
- Zabawne, bo zdaje się, że rozumiesz wszystko, co do ciebie mówię. - wchodził mu w słowo choć ciepło jego głosu nie zadrżało kiedy ze stoickim spokojem pozwolił się ignorować przez Drzazgę, który znowu korzystając ze słomki niemal zeruje czerwień cieczy własnego drinka, który omal nie wypadł mu ze zgrabnej dłoni, która pomimo drżenia wciąż zachowała tą dziwną do opisania damską grację.
— Wiem, że pewnie niewiele rozumiesz, ale nie masz pojęcia jak to jest...
Jak?
Pszczółka szła w zaparte choć można było dostrzec jak coraz bardziej opanowują ją emocję. Z tym agresywnym spojrzeniem nie było mu w tych długich, sztucznych rzęsach do twarzy. Hiroshi wsłuchiwał się w zraniony ton i spoglądał w pełen bólu wzrok, które razem powodowały, że robiło mu się słabo. Stanowczo dzisiaj przesadził, a przesada objawiła się we wrogości, która niczym łzy wzbierała się w oliwkowych oczach, dając mu poniekąd do zrozumienia, że drzazga - gdyby tylko mógł dorównać mu siłą już dawno broniłby się ostatecznością - przemocą. Za którą była już tylko ściana. Nie było innej drogi. Widział to setki razy, gdy pięść sfrustrowanego ojca stawała się jedynym, słusznym kontrargumentem.
- Przyjechałeś z chuj wie kąd.
- Z samego dna piekła, skarbie - wbił mu się w zdanie, jakby chciał się usprawiedliwić, choć jego spokój sprawił, że słowa te wybrzmiały jak czysty sarkazm.
Jesteś tylko OBCYM i znów bolesne ukłucie żądła, które tak perfekcyjnie ukrył w zwierciadle nieodgadnionych, czarnych tęczówek.
- JEŚLI NIE WIESZ JAK TO JEST ŻYĆ W SPOŁECZEŃSTWIE W KTÓRYM NIE MA ŻADNEGO WSPARCIA, ŻADNEGO MIEJSCA NA BYCIE INNYM. KTOS TU NIE PASUJE?
Łza, która spłynęła po bladym policzku przypieczętowała ból, który już wkrótce miał wylewać się niemal wiadrami.
Hiroshi mógł udawać jak bardzo był spokojny i opanowany, ale ta jedna cecha, którą miał za własną słabość nie pozwalała mu podnieść już wzroku. Nawet jego sylwetka, wciąż zniewolona w chamskiej, samczej pozycji straciła nagle poczucie własnej władzy, gdy barki ciemnowłosego opadły w zrezygnowaniu, nie mogąc znieść ciężaru słów, które spadły na niego z taką siłą, że niemal utrudniała mu oddychanie. Mimo że wcześniej bezustannie spoglądał na Pszczółkę osądzająco, teraz nie potrafił popatrzeć w jego oczy. Słuchanie jego w tej chwili monologu także nie należało do najłatwiejszych. Coś, co wspinało się tchawicą w gardłowym tonie głosu zielonowłosego, by wypłynąć nagle czerwienią jego drżących ust skutecznie go zmroziło. Nie odezwał się słowem, bo te, które wcześniej wybrzmiały z ust zniewieściałego mężczyzny, okazały się równie czerwone jak szminka tak starannie nałożona na jego wargach. Słowa tak boleśnie prawdziwe, czerwone w swej agresywnej szczerości.
- MOŻE SKOCZYĆ OD RAZU DO AOKIGAHARA, NIKOMU NIE BĘDZIE ŻAL, NIKOMU. BO SIĘ NIE NADAJE. NIE WIESZ JAK TO JEST KIEDY NA KAŻDYM KROKU ZA BYCIE SOBĄ RYZYKUJESZ, ŻE STRACISZ WSZYSTKO CO MASZ.
Wiedział. Wiedział, kurwa aż za dobrze. Zbyt wiele odcieni czerwieni mieniło się dzisiejszym wieczorem. Kąsało nieznośnie, raz po raz, nie pozwalając na chwilę wytchnienia.
Do Matsumoto nie docierały już żadne inne słowa zniekształcone płaczem, który tak cholernie ranił jego duszę. Jakim okropnym człowiekiem musiał być, by doprowadzić drugą osobę do takiego stanu? Kątem oka widział jak Pszczółka, która już coraz bardziej przypominała mu kobietę, odwraca głowę rozpaczliwie próbując walczyć o oddech, rozedrgany napadem obezwładniającego płaczu, który wokół zamiast zrozumienia napotykał drwinę i obrzydliwy śmiech nietrzeźwych upitych brakiem empatii skurwysynów. Mógł niemal usłyszeć jak łzy zielonowłosego opadają na lakierowany blad barowej lady.
Minęło kilka krótkich minut odkąd Drzazga wyszedł z baru, pozostawiając za sobą wyrzuty sumienia Hiroshiego i szyderczy śmiech pozostałych.
- Poproszę rachunek. - powiedział do barmana Koreańczyk, gdy ten już przechylając butelkę z ginem i odkrył jak dłoń snycerza przykrywa pustą szklankę. Wyciągnął z kieszeni telefon, by wezwać taksówkę i przeklnął siarczyście pod nosem, gdy wiedział, że przyjdzie mu na nią czekać co najmniej dwadzieścia minut. Wstał, zapłacił, czując że słowa, które wciąż odbijały się echem w jego głowie skutecznie go otrzeźwiają.
Jakby instynktownie zerknął w prawą stronę jakby liczył, że ujrzy tam wysoką sylwetkę Pszczółki. Dostrzegł pojemnik na okulary. Jego wzrok spoczął na namalowanej gałązce wiśni, a toczona traumą wyobraźnia podpowiadała mu inne obrazy. Czym staną się te kwiaty w przyszłości? Czym innym jak nie soczystą i intensywną czerwienią niewielkich owoców. Wspomnienia wyświetlały się w jego głowie jak klatki filmu. Północnokoreańskie defilady, koncerty zapalające do pracy, chusty mundurków szkolnych i papierowe gwiazdki za dobre sprawowanie. WSZYSTKO CZERWONE.
Bez namysłu chwycił beżowy przedmiot, by niemal wybiec z baru. Skrupulatnie rozejrzał się w jedną i drugą stronę, nie napotykając jednak wzrokiem nikogo. Wnet do jego uszu napłynęły niepokojące dźwięki, dobiegające z ciemnego zaułka za barem. Scena, która namalowała się właśnie przed jego oczami, spowodowała niekontrolowany napływ gniewu. Ujrzał bohatera planu trzeciego, który musiał wyjść za zielonowłosym, którego sylwetka znajdowała się teraz na mokrej ziemi, niemal w pozycji embrionalnej. Pijany awanturnik właśnie łamał na własnym kolanie parasolkę, najpewniej należącą do bezbronnej, pozbawionej żądła Pszczółki.
Przemoc była czymś, czego Hiroshi nienawidził ponad wszystko. Szczególnie, gdy ta kierowana była w stronę dużo słabszej jednostki. Kobiety, dziecka, albo jak w tym przypadku mężczyzny, który sam nie zdołałby się obronić. Zdawał sobie sprawę z faktu, że przemoc musiała być zwalczana przemocą, ale przecież nie zostawiłby człowieka na pastwę losu, bez względu na to, jak bardzo człowiek ten go irytował.
Niewiele myśląc ruszył w kierunku awanturnika, który nie dość, że chciał wykorzystać swoją przewagę w sile, najwyraźniej nie chciał sobie odmówić przyjemności płynącej z kopania leżącego.
Japończyk otumaniony alkoholem i nienawiścią nie zdążył jednak wymierzyć choćby jednego kopniaka, bo tuż przed nim, jakby zupełnie znikąd wyrosła wysoka sylwetka Koreańczyka.
- Zostaw go. Ma już dość. - powiedział stanowczo Hiroshi, gdy tylko jego wściekły wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Japończyka - identycznym.
- Co?! Przepuść mnie! - zrobił kilka dużych kroków kiedy odkrył, że ciało snycerza nie poruszyło się nawet o milimetr, gdy ten zbliżył się na niebezpieczną odległość. - Przepuść mnie, albo...
- Albo, co? - wysyczał przez zęby ciemnowłosy czując mrowienie w prawej ręce. Jego dłoń pozostała ściśnięte w pięści tak mocno, że stawy już dawno zdążyły mu zblednąć, jeszcze bardziej uwypuklając ścieżkę widocznych żył. Japończyk stał przez dłuższą chwilę wpatrując się, jak Koreańczyk arogancko przechyla głowę w bok, jakby chciał się z nim zrównać. Oczy awanturnika jeszcze raz przeskoczyły z ciemnych oczu Hiroshiego na jasne Drzazgi, gdy wycofując się, darł się na całą okolicę:
- A BIERZ GO!!! BIERZ GO SOBIE!!! To jebany pedał!!! Znajdziesz niespodziankę pod tą spódniczką!!!
Głos nietrzeźwego Azjaty jeszcze przez chwilę niósł się po murach okolicznych budynków, zagłuszany dochodzącym z różnych stron szczekaniem psów.
Wściekły wzrok Matsumoto spoczął na tym obrazie nędzy i rozpaczy, wciąż pozostającej na zimnym, mokrym asfalcie, z upiornymi smugami makijażu, spływającego po jasnych policzkach.
- Pojebało cię? Rozum straciłeś? Po cholerę kręcisz się tutaj, guza szukasz?!
- Uparty jak osioł, co? - skomentował widząc jak zielonowłosy zupełnie ignoruje wyciągniętą w jego kierunku dłoń i samodzielnie próbuje podnieść się z ziemi. Długie nogi na wysokim obcasie z platformą, zadrżały gdy starał się złapać równowagę, a te jakby złośliwie, nagle nie chciały nieść jego ciężaru.
- Czy ty najebałeś się właśnie jednym drinkiem? - spojrzał na niego wzrokiem pełnym politowania. I wręczył mu niemal siłą znajomo wyglądające beżowe etui na okulary.
Pszczółka, która jeszcze przez chwilę zdawała się być wściekła niczym osa, teraz nieoczekiwanie wyciągnęła w jego kierunku szczupłą rękę, w której trzymał otwarte opakowanie fajek.
- Dzięki. - wymamrotał biorąc z opakowania jednego papierosa, którego następnie włożył do ust i przygryzł zębami. Nie palił, ale i tak był skazany by czekać na taksówkę.
Jago ciemny wzrok skupił się na wciąż trzęsących się dłoniach Drzazgi, który nieudolnie starał się odpalić zapalniczkę, spoczywającą w zadbanych, niemal kobiecych dłoniach. Koreańczyk parsknął bezgłośnie i bez słowa odebrał mu niewielki przedmiot i bez problemu, ze znanym sobie stoickim spokojem odpalił papierosa. Zerknął mu prosto w oczy, kiedy zbliżył zapalniczkę do papierosa zielonowłosego, a jego czarne tęczówki utkwiły w oliwkowym spojrzeniu odrobinę dłużej niż powinny.
Odsunął się nagle, zwiększając dystans i obserwował jak zielone kosmyki falują bezwładnie na wietrze, a część z nich przykleja się do jego mokrego policzka. Nieporadność pszczółki, który właśnie długimi paznokciami, starał się z tym walczyć, niemal bawiła snycerza. I tym razem ciekawość wzięła górę, gdy z pełną świadomością tego, że ich drogi się rozejdą, zapytał:
- Co to znaczy "jebany pedał"?
@Naiya Kō
Pokręcił głową słysząc te słowa. Niech sobie lubi, kogo chce. Ale beze mnie!
Odwrócił wzrok, jego ciemne oczy tępo wpatrywały się w przeźroczystego drinka, a grymas malujący się na jego twarzy wyrażał tylko jeden komunikat - ostatnie ostrzeżenie, zostaw mnie w spokoju.
Woń papierosowego dymu, zmieszana z zapachem ginu i słodkiego kokosa bez przerwy atakowała jego nozdrza. Wcześniej byłby wdzięczny za tyle bodźców, lecz teraz cały ten chaos zdawał się niczym, gdy całą nieproszoną uwagę, prawie każdego zmysłu zbierała Drzazga. Niemal agresywnie, bez pytania. Samym byciem. Bardzo irytującym byciem.
Skomentowanie zdrowia psychicznego nieproszonego kompana, najwyraźniej nie przyniosło żadnego skutku, bo wciąż czuł na sobie wzrok Drzazgi. Czuł woń wrzechobecnego mocnego alkoholu, który niemal wylewał się ze szklanek, ilekroć stukały o siebie wzniesione w bełkotliwych toastach mężczyzn siedzących gdzieś przy rozsianych w barze stolikach. Odstawił swoją, pozostawiając mniej więcej jedną trzecią przeźroczystej cieczy.
- (...) biedny chłopczyku.
- Widzisz, przynamniej po mnie widać, że nim jestem i nie robię z siebie dziewczynki... - w ciepłym głosie wyraźnie wybrzmiała kpina, a ciemne oczy nie uniosły się nawet na moment. Nadal nie docierało do niego, że być może prymitywna i bezkompromisowa chęć zakwestionowania męskości nie robi na Pszczółce najmniejszego wrażenia. Znowu skupił na nim swe spojrzenie, dostrzegłszy sangrię, w tym cholernym, agresywnym kolorze.
— Ah, Racja! Poproszę słomkę. Dziękuję, kochany.
Kąśliwa uwaga zdała się spłynąć po Drzazdze jak po kaczce, gdy opuszki niemalże kobieco zgrabnych palców chwyciły plastikową słomkę, by przemieszać nią czerwonego drinka. Było w tym coś niebywale eterycznego. Coś w ruchu szczupłego nadgarstka, na którym zagrała cała orkiestra zawieszonych na niemalże perłowej skórze bransoletek, gdy wprawił w ruch czerwoną ciecz uwięzioną w przeźroczystym szkle. Czar delikatności prysł, gdy zielonowłosy nachylił się nad swoim babskim drinkiem, a subtelność niesubtelnie czerwonych ust objęła słomkę. W samym geście nie było niczego bezpruderyjnego lecz delikatność ustąpiła miejsca wulgarności, gdy tylko Koreańczyk dostrzegł to bezprecedensowo wyzywające spojrzenie oliwkowych tęczówek. Mógł być głuchy na dwuznaczności, ale zmysł wzroku nigdy go nie zawodził.
Drzazga ewidentnie z nim pogrywała. Hiroshiemu zrzedła mina, poczuł jak zielonkawy wzrok spod długich rzęs rzuca mu wyzwanie. Na pojedynek spojrzeń.
Chcesz mnie zmusić bym odwrócił wzrok? Nic z tego!
Odwrócił się w jego kierunku całym ciałem i z całą siłą wbił swoje ciemne spojrzenie wprost w oczy nieznajomego, pochylając się nieznacznie do przodu, zmniejszając tym samym dzielącą ich odległość. I obserwował go.
Ich krótką a jednocześnie stanowczo za długą wymianę spojrzeń, przerwał znajomo brzmiący głos jednego z mężczyzn, który już wcześniej pozwolił sobie wtrącić swoje trzy grosze.
- Przypierdol mu!
Przez krótką chwilę mógł dostrzec jak żółtawe tęczówki Pszczółki z trwogą przenoszą wzrok na źródło hałasu. Zdaje się, że ktoś już kiedyś obił tę przypudrowaną twarzyczkę. Ciemnowłosy był wstawiony ale wystarczająco trzeźwy, by móc dostrzegać te niuanse.
- Oh, zamknij się! - warknął Matsumoto gdy mężczyzna gdzieś za jego plecami nie odpuszczał.
Wykończę go po swojemu.
Postanowił wytoczyć cięższą artylerię.
Skoro drzazga zachowuje się jak pierwsza lepsza dama do towarzystwa, to może właśnie w taki sposób należało go potraktować? Samcza pozycja w jakiej pozostał snycerz nie była przypadkowa, tak samo jak wyraźnie zaakcentowane LUBISZ TO, które wyszło z jego ust zaraz potem.
Prawda była taka, że był gentelmanem i nie potraktowałby w ten sposób kobiety, nawet takiej lekkich obyczajów. Nie chciał przypominać swojego ojca jeszcze bardziej, bo nawet podobieństwa fizyczne zdawały mu się zbyt ciężkie do przełknięcia. Gdzieś w jego świadomości tlił się jednak fakt, że ma do czynienia z innym mężczyzną. Nie było więc taryfy ulgowej.
Na jego twarz wkradł się przelotny, ledwie zauważalny uśmiech triumfu, gdy obserwował jak oliwkowe oczy mężczyzny siedzącego na przeciwko robią się coraz większe.
No co? Już nie podoba ci się gra, którą sam rozpocząłeś?
Oh, pszczółka chyba się zdenerwowała, bo właśnie awansował z biednego chłopczyka na znacznie poważniejszego - Jebanego palanta...
Gdyby tylko potrafił się zaśmiać tak, by nie uciszyły go własne demony przeszłości, zrobiłby to na cały głos. Zwyczajnie wyśmiałby go by zagłuszyć ten cyrk w jakim się znaleźli. Ale kto był klaunem w tym przedstawieniu? Fakt posiadania maski nie był tożsamy z makijażem pokrywającym twarz. Przyznanie prawdy nie było możliwe, gdy poszukiwał jej na dnie szklanki, którą właśnie dokończył. Wyraźnie z siebie zadowolony. gdyby mógł sam zacząłby sobie klaskać.
Podniesiony ton głosu zniewieściałego mężczyzny nie był jedynym zwiastunem wzbierającej fali. Mógł ją dostrzec w zielonkawych tęczówkach, które odbijały właśnie całą gamę emocji. Od smutku do gniewu po... niepokój?
Wzrok Hiroshiego nie pierwszy raz powodował u innych nieuzasadniony lęk, a jego właściciela chronił przed wścibskimi ludźmi, gdy ci zdawali się przekraczać stawianą przez niego granicę. Także teraz miał to puste spojrzenie lalki. Beznamiętne i nieodgadnione - takie jakiego nauczył się patrząc na własnego ojca, świadomy, że odbijające się w nich emocje, czy błyszczące łzy nie robią na nim najmniejszego wrażenia. Tak by za wszelką cenę pokazać, że wcale go to nie rani. Że nic nie jest w stanie zaburzyć jego stoickiego spokoju.
Ojciec paradoksalnie cenił je wtedy bardziej, gdy te niewzruszone przyjmowały każdy cios bez zająknięcia. Zdarzało się, że po wymierzeniu ciosów, ciężka dłoń ojca chwytała jego szczękę zmuszając go, by podniósł na niego głębie niepokojącej czerni swojego spojrzenia. Powtarzał mu, że te oczy zostały stworzone, by zabijać. Wbrew temu co w istocie za sobą kryły.
- O co ci właściwie chodzi? Czemu to robisz? - pytał wpatrując się jak Drzazga pomimo napięcia całego ciała nadal siedzi w ten sam dziwaczny, ostentacyjnie kobiecy sposób. Jego szczęka była bardziej zarysowana, a wykrzywiona w grymasie twarz powodowała, że jego mały, zgrabny nosek pozostał zmarszczony. Matsumoto nie był do końca pewny czy to kwestia starannego makijażu, czy biżuterii zwisających z uszu srebrnych elementów, ale pomimo tego całego grymasu proporcje twarzy zielonowłosego wydały mu się nader interesujące. Zupełnie jakby... ktoś je wyrzeźbił?
Nieznacznie zmrużył powieki i oparł łokieć o ladę baru. Zaczął się zastanawiać, co właściwie kryło się pod tym całym babskim make-up'em.
- Twoja fryzura, twój makijaż, twój ubiór. Wszystko zdaje się aż krzyczeć "spójrz na mnie!", więc patrzę i wiesz co? Nie odnajduje odpowiedzi. Wytłumacz mi, po co to robisz? -
Czemu tak bardzo chcesz się schować?
Zadał to pytanie, ale już wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Pszczółka zacisnęła wargi i jakby kompletnie ignorując fakt posiadania słomki, upiła całkiem spory łyk drinka zatapiając czerwień swoich ust, w czerwieni sangri.
- Patrzcie zaczyna pić jak facet! - irytujący nietrzeźwy głos gdzieś z głębi pomieszczenia wywołał kolejną salwę śmiechu.
Hiroshi przetoczył wzrokiem po poszarzałym suficie, o ile posiadanie publiczności wcześniej nawet go bawiło, tak teraz irytowało go ilekroć usłyszał ten pijacki, obrzydliwy śmiech.
Słowa zdawały się coraz bardziej uderzać w Drzazgę, która w dosyć nerwowej reakcji, poruszyła się niespokojnie na siedzisku, by wyjąć z torby malutkie lustereczko i dzieło szatana w postaci czerwonej szminki.
W pierwszej chwili pomyślałby, że to kolejny teatrzyk i kolejna próba wyprowadzenia go z równowagi, jednak gesty jakie wychodziły spod wyraźnie spiętego ciała zielonowłosego pozwalało mu wysnuć inny wniosek. To nie przedstawienie, a rozpaczliwa próba zatuszowania... właściwie sam nie wiedział czego. Wciąż nie otworzył zamka drzwi twierdzy tajemnic oliwkowego spojrzenia, choć zdaje się, że na siłę próbował go sforsować. Jeszcze przez chwilę patrzył jak wargi zniewieściałego mężczyzny układają się zalotnie, kiedy nakładał na nie czerwień szminki. Jeszcze kilka poprawek, subtelnych pociągnięć, zaciśnięcie ust i wydęcie ich w buziaka wprost w odbicie malutkiego lustereczka.
- Zaraz mu przyjebie! - usłyszał charakterystyczny głos bohatera trzeciego planu, który darł się z widowni najwyraźniej błędnie odczytując intencje zielonowłosego.
Koreańczyk nawet nie zarejestrował, kiedy jego dłoń w reakcji na głos pijaka zacisnęła się w pięść, gotowa bronić honoru kobiety, kurwa, to znaczy słabszego.
— A co sprawia że ty chcesz być dostrzeżony jako facet, co? — usłyszał dość kuriozalne pytanie. I za chwilę odpowiedź z ust samej drzazgi - To tacy jak ty kryją się za prostym, wyblakłym przebraniem i to jeszcze każdy z was gra jedną i tą samą, kurwa, rolę. -
podążył wzrokiem za twarzą Pszczółki która omiotła spojrzeniem cały bar.
Być może powinien był odpuścić, już wtedy kiedy niemal poczuł w ustach smak zwycięstwa w momencie, gdy twarz Pszczółki tak znacząco się zmieniła. Coś jednak nie pozwalało mu przestać. Ciekawość, co kryło się za drzwiami twierdzy wzniesionej z damskich ciuszków i makijażu była silniejsza od wszystkiego innego.
No, dalej, powiedz coś więcej.
- jesteś zwykłym gaikokujin -
Zabolało. Ale był już tak wyuczony, by nie dać tego po sobie poznać, że nawet nie drgnął. Zmarszczył brwi jakby z zdziwieniu i delikatnie uniósł brodę wpatrując się jak załamanie nerwowe pszczółki nabierało więcej barw.
- Na szacunek trzeba sobie zapracować, a ty pierwszy potraktowałeś mnie z góry - zauważył snycerz, nie pozwalając sobie jednak ponieść się emocjom. Głos drzazgi z każdym kolejnym słowem, które spływało jadem traciło charakterystyczną dla siebie manierę i stawał się coraz to bardziej gardłowy i męski, choć bliżej zdecydowanie mu było do tonu nastolatka.
- (...) Zanim zaczniesz krytykować, musisz w ogóle nauczyć się mówić, mój drogi.
- Zabawne, bo zdaje się, że rozumiesz wszystko, co do ciebie mówię. - wchodził mu w słowo choć ciepło jego głosu nie zadrżało kiedy ze stoickim spokojem pozwolił się ignorować przez Drzazgę, który znowu korzystając ze słomki niemal zeruje czerwień cieczy własnego drinka, który omal nie wypadł mu ze zgrabnej dłoni, która pomimo drżenia wciąż zachowała tą dziwną do opisania damską grację.
— Wiem, że pewnie niewiele rozumiesz, ale nie masz pojęcia jak to jest...
Jak?
Pszczółka szła w zaparte choć można było dostrzec jak coraz bardziej opanowują ją emocję. Z tym agresywnym spojrzeniem nie było mu w tych długich, sztucznych rzęsach do twarzy. Hiroshi wsłuchiwał się w zraniony ton i spoglądał w pełen bólu wzrok, które razem powodowały, że robiło mu się słabo. Stanowczo dzisiaj przesadził, a przesada objawiła się we wrogości, która niczym łzy wzbierała się w oliwkowych oczach, dając mu poniekąd do zrozumienia, że drzazga - gdyby tylko mógł dorównać mu siłą już dawno broniłby się ostatecznością - przemocą. Za którą była już tylko ściana. Nie było innej drogi. Widział to setki razy, gdy pięść sfrustrowanego ojca stawała się jedynym, słusznym kontrargumentem.
- Przyjechałeś z chuj wie kąd.
- Z samego dna piekła, skarbie - wbił mu się w zdanie, jakby chciał się usprawiedliwić, choć jego spokój sprawił, że słowa te wybrzmiały jak czysty sarkazm.
Jesteś tylko OBCYM i znów bolesne ukłucie żądła, które tak perfekcyjnie ukrył w zwierciadle nieodgadnionych, czarnych tęczówek.
- JEŚLI NIE WIESZ JAK TO JEST ŻYĆ W SPOŁECZEŃSTWIE W KTÓRYM NIE MA ŻADNEGO WSPARCIA, ŻADNEGO MIEJSCA NA BYCIE INNYM. KTOS TU NIE PASUJE?
Łza, która spłynęła po bladym policzku przypieczętowała ból, który już wkrótce miał wylewać się niemal wiadrami.
Hiroshi mógł udawać jak bardzo był spokojny i opanowany, ale ta jedna cecha, którą miał za własną słabość nie pozwalała mu podnieść już wzroku. Nawet jego sylwetka, wciąż zniewolona w chamskiej, samczej pozycji straciła nagle poczucie własnej władzy, gdy barki ciemnowłosego opadły w zrezygnowaniu, nie mogąc znieść ciężaru słów, które spadły na niego z taką siłą, że niemal utrudniała mu oddychanie. Mimo że wcześniej bezustannie spoglądał na Pszczółkę osądzająco, teraz nie potrafił popatrzeć w jego oczy. Słuchanie jego w tej chwili monologu także nie należało do najłatwiejszych. Coś, co wspinało się tchawicą w gardłowym tonie głosu zielonowłosego, by wypłynąć nagle czerwienią jego drżących ust skutecznie go zmroziło. Nie odezwał się słowem, bo te, które wcześniej wybrzmiały z ust zniewieściałego mężczyzny, okazały się równie czerwone jak szminka tak starannie nałożona na jego wargach. Słowa tak boleśnie prawdziwe, czerwone w swej agresywnej szczerości.
- MOŻE SKOCZYĆ OD RAZU DO AOKIGAHARA, NIKOMU NIE BĘDZIE ŻAL, NIKOMU. BO SIĘ NIE NADAJE. NIE WIESZ JAK TO JEST KIEDY NA KAŻDYM KROKU ZA BYCIE SOBĄ RYZYKUJESZ, ŻE STRACISZ WSZYSTKO CO MASZ.
Wiedział. Wiedział, kurwa aż za dobrze. Zbyt wiele odcieni czerwieni mieniło się dzisiejszym wieczorem. Kąsało nieznośnie, raz po raz, nie pozwalając na chwilę wytchnienia.
Do Matsumoto nie docierały już żadne inne słowa zniekształcone płaczem, który tak cholernie ranił jego duszę. Jakim okropnym człowiekiem musiał być, by doprowadzić drugą osobę do takiego stanu? Kątem oka widział jak Pszczółka, która już coraz bardziej przypominała mu kobietę, odwraca głowę rozpaczliwie próbując walczyć o oddech, rozedrgany napadem obezwładniającego płaczu, który wokół zamiast zrozumienia napotykał drwinę i obrzydliwy śmiech nietrzeźwych upitych brakiem empatii skurwysynów. Mógł niemal usłyszeć jak łzy zielonowłosego opadają na lakierowany blad barowej lady.
Minęło kilka krótkich minut odkąd Drzazga wyszedł z baru, pozostawiając za sobą wyrzuty sumienia Hiroshiego i szyderczy śmiech pozostałych.
- Poproszę rachunek. - powiedział do barmana Koreańczyk, gdy ten już przechylając butelkę z ginem i odkrył jak dłoń snycerza przykrywa pustą szklankę. Wyciągnął z kieszeni telefon, by wezwać taksówkę i przeklnął siarczyście pod nosem, gdy wiedział, że przyjdzie mu na nią czekać co najmniej dwadzieścia minut. Wstał, zapłacił, czując że słowa, które wciąż odbijały się echem w jego głowie skutecznie go otrzeźwiają.
Jakby instynktownie zerknął w prawą stronę jakby liczył, że ujrzy tam wysoką sylwetkę Pszczółki. Dostrzegł pojemnik na okulary. Jego wzrok spoczął na namalowanej gałązce wiśni, a toczona traumą wyobraźnia podpowiadała mu inne obrazy. Czym staną się te kwiaty w przyszłości? Czym innym jak nie soczystą i intensywną czerwienią niewielkich owoców. Wspomnienia wyświetlały się w jego głowie jak klatki filmu. Północnokoreańskie defilady, koncerty zapalające do pracy, chusty mundurków szkolnych i papierowe gwiazdki za dobre sprawowanie. WSZYSTKO CZERWONE.
Bez namysłu chwycił beżowy przedmiot, by niemal wybiec z baru. Skrupulatnie rozejrzał się w jedną i drugą stronę, nie napotykając jednak wzrokiem nikogo. Wnet do jego uszu napłynęły niepokojące dźwięki, dobiegające z ciemnego zaułka za barem. Scena, która namalowała się właśnie przed jego oczami, spowodowała niekontrolowany napływ gniewu. Ujrzał bohatera planu trzeciego, który musiał wyjść za zielonowłosym, którego sylwetka znajdowała się teraz na mokrej ziemi, niemal w pozycji embrionalnej. Pijany awanturnik właśnie łamał na własnym kolanie parasolkę, najpewniej należącą do bezbronnej, pozbawionej żądła Pszczółki.
Przemoc była czymś, czego Hiroshi nienawidził ponad wszystko. Szczególnie, gdy ta kierowana była w stronę dużo słabszej jednostki. Kobiety, dziecka, albo jak w tym przypadku mężczyzny, który sam nie zdołałby się obronić. Zdawał sobie sprawę z faktu, że przemoc musiała być zwalczana przemocą, ale przecież nie zostawiłby człowieka na pastwę losu, bez względu na to, jak bardzo człowiek ten go irytował.
Niewiele myśląc ruszył w kierunku awanturnika, który nie dość, że chciał wykorzystać swoją przewagę w sile, najwyraźniej nie chciał sobie odmówić przyjemności płynącej z kopania leżącego.
Japończyk otumaniony alkoholem i nienawiścią nie zdążył jednak wymierzyć choćby jednego kopniaka, bo tuż przed nim, jakby zupełnie znikąd wyrosła wysoka sylwetka Koreańczyka.
- Zostaw go. Ma już dość. - powiedział stanowczo Hiroshi, gdy tylko jego wściekły wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Japończyka - identycznym.
- Co?! Przepuść mnie! - zrobił kilka dużych kroków kiedy odkrył, że ciało snycerza nie poruszyło się nawet o milimetr, gdy ten zbliżył się na niebezpieczną odległość. - Przepuść mnie, albo...
- Albo, co? - wysyczał przez zęby ciemnowłosy czując mrowienie w prawej ręce. Jego dłoń pozostała ściśnięte w pięści tak mocno, że stawy już dawno zdążyły mu zblednąć, jeszcze bardziej uwypuklając ścieżkę widocznych żył. Japończyk stał przez dłuższą chwilę wpatrując się, jak Koreańczyk arogancko przechyla głowę w bok, jakby chciał się z nim zrównać. Oczy awanturnika jeszcze raz przeskoczyły z ciemnych oczu Hiroshiego na jasne Drzazgi, gdy wycofując się, darł się na całą okolicę:
- A BIERZ GO!!! BIERZ GO SOBIE!!! To jebany pedał!!! Znajdziesz niespodziankę pod tą spódniczką!!!
Głos nietrzeźwego Azjaty jeszcze przez chwilę niósł się po murach okolicznych budynków, zagłuszany dochodzącym z różnych stron szczekaniem psów.
Wściekły wzrok Matsumoto spoczął na tym obrazie nędzy i rozpaczy, wciąż pozostającej na zimnym, mokrym asfalcie, z upiornymi smugami makijażu, spływającego po jasnych policzkach.
- Pojebało cię? Rozum straciłeś? Po cholerę kręcisz się tutaj, guza szukasz?!
- Uparty jak osioł, co? - skomentował widząc jak zielonowłosy zupełnie ignoruje wyciągniętą w jego kierunku dłoń i samodzielnie próbuje podnieść się z ziemi. Długie nogi na wysokim obcasie z platformą, zadrżały gdy starał się złapać równowagę, a te jakby złośliwie, nagle nie chciały nieść jego ciężaru.
- Czy ty najebałeś się właśnie jednym drinkiem? - spojrzał na niego wzrokiem pełnym politowania. I wręczył mu niemal siłą znajomo wyglądające beżowe etui na okulary.
Pszczółka, która jeszcze przez chwilę zdawała się być wściekła niczym osa, teraz nieoczekiwanie wyciągnęła w jego kierunku szczupłą rękę, w której trzymał otwarte opakowanie fajek.
- Dzięki. - wymamrotał biorąc z opakowania jednego papierosa, którego następnie włożył do ust i przygryzł zębami. Nie palił, ale i tak był skazany by czekać na taksówkę.
Jago ciemny wzrok skupił się na wciąż trzęsących się dłoniach Drzazgi, który nieudolnie starał się odpalić zapalniczkę, spoczywającą w zadbanych, niemal kobiecych dłoniach. Koreańczyk parsknął bezgłośnie i bez słowa odebrał mu niewielki przedmiot i bez problemu, ze znanym sobie stoickim spokojem odpalił papierosa. Zerknął mu prosto w oczy, kiedy zbliżył zapalniczkę do papierosa zielonowłosego, a jego czarne tęczówki utkwiły w oliwkowym spojrzeniu odrobinę dłużej niż powinny.
Odsunął się nagle, zwiększając dystans i obserwował jak zielone kosmyki falują bezwładnie na wietrze, a część z nich przykleja się do jego mokrego policzka. Nieporadność pszczółki, który właśnie długimi paznokciami, starał się z tym walczyć, niemal bawiła snycerza. I tym razem ciekawość wzięła górę, gdy z pełną świadomością tego, że ich drogi się rozejdą, zapytał:
- Co to znaczy "jebany pedał"?
@Naiya Kō
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Śmiech przeplatany mdłą wonią papierosowego dymu w pomieszczeniu kotłował się wciąż od nosa po sam żołądek, rażąc w tej gęstej atmosferze całą gamę zmysłów. W takich warunkach wymalowane na podłużnej twarzy ostrzeżenie zdecydowanie nie trafiało w umyśle Kou tam, gdzie powinno. Może winno było go odstraszyć, może dać do zrozumienia, że człowiek ten nie chce niepotrzebnej uwagi. Dla kolorowej drzazgi jednak ciężkim było zrozumienie samej istoty niechęci do jej zwracania, tak samo jak jaskółce ciężko zrozumieć niechęć kosa do wzbicia się w powietrze, skoro obie równie opierzone istoty posiadają skrzydła. Skoro czarny ptak o melodyjnym głosie, zatrzepotał raz swoimi atrybutami, to nawet jeśli był to gest obronny, dla Kou oznaczało że jednak tej uwagi chciał. Mało tego, chciał jej, ale kosztem Kou; wyśmiać jego połyskliwe upierzenie, znieść na ziemię która nie była dlań czymś naturalnym, podciąć mu skrzydła. Naiya był na tamten moment zbyt równie zamroczony własnym złym stanem, by choć przez chwilę pomyśleć, jak bardzo był w błędzie.
— Widzisz, przynamniej po mnie widać, że nim jestem i nie robię z siebie dziewczynki... —
- Oh, chcesz za to medal? Przykro mi. - Odgryzł się pobłażliwie. Jak zwykle dążył, by móc mieć to ostatnie słowo. Choćby jedno, małe, nic nie znaczące - ale ostatnie.
Intensywny wzrok mężczyzny skracającego dystans między nimi nie potrzebował wiele, by wywołać w Kou niepokój. Ręka ustawiona bliżej nieznajomego wzdrygnęła się, jakby oddzielona od reszty ciała, po chwili spokojnie przenosząc się na kolana. Pozycja obronna. Ciało instynktownie kazało mu bliżyć kończynę do brzucha. Twarz jednak ani drgnęła, a wpatrywanie się w mrożącą krew w żyłach czerń było jak mus przed którym nie pozwalał mu uciec jego własny upór. Nie mógł sobie pozwolić na przegranie tak prostego pojedynku na spojrzenia, dlatego przyjmował na siebie całą moc z niego bijącą, przewiercającą na wskroś. Maskarada spojrzeń, tak podobnie zawziętych a tak różnych od siebie trwała tak długo, aż po sali rozniosło się jazgotliwe "Przypierdol mu!", wstrząsając wyraźnie całym polem bitwy. Wtedy już właściciel jasnych pól na szachownicy wzdrygnął się cały, prostując całą swą wątłą sylwetkę. Automatycznie wręcz wzrok wetknięty tłum ludzi z którego dobiegał ten przerażający głos zaczął szaleć szukając źródła zagrożenia. Skończył na Matsumoto, którego słowa były dlań jak wiadro zimnej wody, rześkiej wody, która pozwoliła mu w miarę szybko uspokoić oddech. Wyraźnie mimo ostentacyjnego aplauzu nie chciał dopuścić trzeciego gracza do głosu. Kou to nie uspokoiło. Dało jednak ten jeden mały procent ulgi dla zbitego z tropu białego pionka, zaciskającego do bólu dłoń na skórzanym materiale krzesła jakby licząc, że wyładuje na nim swe napięcie zanim jego gargantuiczny poziom zostanie zauważony.
Przymknął oczy na moment, wciąż zdenerwowany powstrzymując kotłujące się pragnienie, by wydać z siebie choć jedno rozładowujące emocje westchnienie. Fala niekontrolowanej wyobraźni jeszcze chwilę temu przetoczyła mu ledwie migawkę, jak nieznajomy nieuchronnie podąża za głosem tłumu, nie dając szans na ucieczkę. Dokładnie tak samo, jak stało się w innym barze kilka miesięcy temu. Pewna słabość na to wspomnienie przeszła od serca po wszystkie kończyny, mrożąc je w zupełnym bezruchu, spod którego wyglądał już tylko obraz głębokiego lęku. Nie było go widać na twarzy ani w wyprostowanej sylwetce, którą siłą przywrócił do pozycji pozbawionej stresu, jak zardzewiałą marionetkę. Tylko przez zwierciadła zranionej duszy wciąż wyglądał lęk.
- O co ci właściwie chodzi? Czemu to robisz? - Nie odpowiedział. Dalej kręciła się w nim zbyt duża niepewność i plątanina nielogicznych myśli, by przemyśleć o co został w ogóle zapytany. Hm? Czemu co robię? O co Tobie chodzi? Pytanie stało gdzieś z tyłu zamglonej głowy, lecz wcale nie chciał słyszeć odpowiedzi, dlatego nawet nie wypowiedział go na głos. Mimo wszystko ją dostał.
— Twoja fryzura, twój makijaż, twój ubiór. Wszystko zdaje się aż krzyczeć "spójrz na mnie!", więc patrzę i wiesz co? Nie odnajduję odpowiedzi. Wytłumacz mi, po co to robisz? —
Przełknął ślinę. - - Zgadnij, detektywie. - - Tylko tyle udało mu się odpowiedzieć, wciąż udając pozorną pewność siebie. No bo w sumie... to pytanie w tej sytuacji nie mogło mu zabrzmieć inaczej niż tak, jakby Hiroshi wymagał od niego, by się z czegoś tłumaczył. Nie zamierzał tego robić. Pokazywać, że robi coś złego swoim wyglądem, że musi się z tego tłumaczyć. - Może ci to wyjaśnię, ale nie ma nic za darmo, skarbie. - Wypowiedział z subtelną dozą pasywnej agresji wykazując się coraz wyższym poziomem wulgarności, machając głową w udawanie intencjonalnym geście w stronę wyjścia, po czym z powrotem spojrzał prosto w oczy mężczyzny, rzucając spode łba iskry w jego stronę.
Hiroshi miał rację. Oboje to wiedzieli. Wygrał tą walkę zanim się na dobre zaczęła. To jego dominująca pozycja pozostawała bez zmian, gdy Kou rozkręcał się nie mogąc znieść jego spokoju. Bronił się przed nim, co już z góry znaczyło, że sam wychodził z pozycji przegranej, demonstrując swój lęk pod przykrywką złości. Nie umiał w tej chwili jednak postąpić inaczej. Plątanina traum zaciskała się na chudej szyi, dając wrażenie że jeżeli nie wyleje jej w słowach, to wybuchnie szlą goryczy w najmniej spodziewanym momencie.
Tak też się stało. Świadomy jak kolejne krople jadu uciekają z jego wnętrza nie wytrzymał, zatapiając w czerwieni swój zmącony spokój. Nim się zorientował, oblizując delikatnie wargi, poczuł jak faktura jego makijażu została uszkodzona. To było nie do przyjęcia. W tej napiętej sytuacji - drażniło wręcz nie do zniesienia, nawet bardziej niż każdy szorstki śmiech. Zdawał się być głuchy na te wszystkie dzikie krzyki z zewnątrz w ramach przyzwyczajenia, choć niestety, słyszał je aż za dobrze.
Zamykając się w swojej twierdzy przepełnionej ignorancją postanowił dać upust swojej desperacji. Wyciągnął lusterko, wciąż czując na sobie więcej niż jedną parę oczu, przed którą jakby próbował ukryć swoją prawdziwą tożsamość, której wyśmianie naprawdę mogłoby go uderzyć. Tylko dwa szybkie maznięcia i po sprawie...
— Zaraz mu przyjebie! — Odwrócił na moment wzrok, szukając w sobie nowych pokładów siły, by nie uderzyć z całą swoją mocą poza arenę na której był tylko on i mężczyzna... ściskający dłoń w pięść? Ukradkiem to zauważył i na sekundę delikatnie zmarszczył brwi, próbując zrozumieć o co chodzi. Nie otrzymał odpowiedzi.
Nie musiał. Potok trujących słów i tak wyszedł z jego wnętrza nim się obejrzał.
Kiedy rzucał oszczerstwami jak gromem, przyjrzał się ukradkiem powolnemu ruchowi szyi, w chwili gdy mężczyzna podniósł lekko brodę do góry. Nie do końca rozumiał, co dla niego w tej sytuacji znaczył ten komunikat; czyżby w końcu poruszył jego wykutą z kamienia figurą? Nawet jeśli, nie czuł się z tego powodu usatysfakcjonowany. Jego uwaga nieumyślnie pokierowana została w inną stronę. Nieznajomy wyglądał tak... wyniośle, zdawał się wciąż nie spadać z konia i trzymać całą sytuację w garści. Przez ciało zniewieściałego przeszła fala odczuć zupełnie sprzecznych, wstrząsając jeszcze bardziej zarówno jego pewnością siebie, jak i najwyraźniej zaufaniem do własnych emocji. Przeszedł wzrokiem po wyraźnej linii żuchwy. Pozornie nieznaczny ruch, tak prosty i zuchwały, a jednocześnie tak... dziwnie spektakularny i pełen władzy. Nad czym? Nad samym sobą, nad sytuacją i jakby się wydawało w ostateczności najwyraźniej nad Kou również. Bo to, co było tak bardzo sprzeczne, to fala zaciekawienia, lęku i frustracji które jednocześnie wywołał ten jeden prosty gest. Choć Kou wiedział o sobie dostatecznie dużo, by poznać że był to swego rodzaju automat, któremu nigdy nie towarzyszyła logiczna myśl, to sam fakt jego autouruchomienia mu się w tej chwili nie podobał.
Wszystkie te rzeczy skotłowały się w kolejne dziwne, nieokreślone napięcie, które jeszcze bardziej zapragnął odreagować agresją by wyrzucić je na zewnątrz, ukryć przed światem pod przykrywką gniewu, nim straci do siebie szacunek i uzna samego siebie za wariata. Nawet kosztem odebrania sobie kilkudziesięciu punktów IQ w dyskusji, w której już z góry pozbawiony był spokoju i w przeciwieństwie do czarnookiego, również panowania nad sobą.
Naiya już wtedy nie mógł dłużej na siebie wpłynąć.
— Na szacunek trzeba sobie zapracować, a ty pierwszy potraktowałeś mnie z góry —
Prawda, potraktował. Jednak choć lubił rywalizować, w tym zestawieniu nawet w jednym procencie nie czuł i nie chciał czuć się pierwszy. Nie miał pojęcia o co chodzi Matsumoto, sugestie że to on sam zaczął całą wojnę odbijały się od pederasty jak od ściany. Ponadto twierdzenie to ugodziło go cichym nerwobólem między żebrami.
- ZAPRACOWAĆ? A co, może mam paść przed tobą na kolana, hm? Nie tak ostro, bo jeszcze mi się spodoba. - Wysyczał wręcz, ironicznym tonem.
Zdawało się, że każdy z nich otworzył własny prowokacyjny list, który ostatecznie tak naprawdę nie miał nawet nadawcy, lecz spośród ich dwóch nawet nie podejrzewali samych siebie o ich napisanie. Kou nie czuł już za wiele poza płachtą stworzoną z irytacji, przykrywającą oczy i serce, pod którą resztki rozumu powoli obracały się w popiół. W końcu był spod ognistego znaku, i to tego który słynął ze swej impulsywności. Wszystko musiało spłonąć, wybuchnąć żywym ogniem i zgnieść pozostałość do cna, by na zgliszczach dopiero wyrosnąć mógł nowy spokój.
Wszystkie mosty także już za sobą spalił. Nie było odwrotu.
- Zabawne, bo zdaje się, że rozumiesz wszystko, co do ciebie mówię. —
Nie przerywał sobie, mówiąc dalej swoją kwestię, jednak uwaga ta zapadła mu w pamięć. Nie tylko dlatego, że zirytowała go podwójnie swoją trafnością. Nadal przerażał go jego spokój zmieszany z przejrzystością umysłu przeciwnika, przy którym sam kopał sobie dół.
Obcy nadal był spokojny. Wciąż i wciąż, nie do zniesienia, nie do zdarcia. Kou mając wrażenie, że nie drga mu nawet powieka gasł w środku za każdym kolejnym wylewającym się z wnętrza słowem, które boleśnie odbijały się od niewzruszonej, onyksowej ściany.
Gdy wreszcie spostrzegł, jak coś w tym murze pęka, obniżając poziom dumnie postawionych ramion, sam nie miał już sił, by go dalej podważać. Ledwie przez wzbierające łzy dostrzegał dokąd właściwie zbiegła linia ciemnego spojrzenia. Może i nią wstrząsnął, ale co z tego, skoro rozbił się o jej twardość i pozornie bezgraniczny chłód, ostatecznie pozostając z niczym. W tej bitwie nie było wygranych, ale na jej polu niczym niewzruszona figura, Matsumoto pozostał sam.
Dźwięk kroków rósł i wzbijał się coraz ostrzej do zakolczykowanych uszu, rażąc je swoim nierównomiernym rytmem. Zignorował go tak samo jak te wszystkie głosy, przed którymi zniknął zaszywając się za plecami baru. Widać ten jeden, najgłośniejszy z nich, nie dał szans o sobie zapomnieć. Szemrał coś swym obrzydliwym tonem, za którym skruszony chudzielec ledwie podążył wzrokiem. Zebrał to, co zasiał. Tym razem to jego spokój wywołał falę gniewu.
Papieros nagle wypadł, koziołkując kilka razy po ziemi nim pochłonęła go mokra powierzchnia.
Nawet się nie bronił. Nie wydusił ani słowa, ani wołania o pomoc innego niż zduszony jęk bólu, gdy pięść wpijająca się niemiłosiernie w brzuch przygwoździła go do ściany, zmuszając do odruchowego schylenia, choć na ratunek i tak było już za późno. Długie nogi ugięły się pod ciężarem postępującej słabości.
Lawina oszczerstw nie docierała już do jego umysłu, gdy jak trzęsienie ziemii agresor wyrwał go z równowagi, chwytając za materiał swetra i rzucając nim w bok. Wylądował na ziemii, podejmując ostatnie liche próby obrony, skulając się na twardym asfalcie do granic możliwości. Jakby aż za dobrze dobrze już wiedział, co się za chwilę wydarzy.
Czemu to znowu się dzieje? Czemu mimo wszystko ból chodził za nim krok w krok? O tym myślał tylko wtedy, gdy dysocjował próbując od niego uciec. Dokładnie tak samo jak wówczas, gdy ojciec po raz już niepoliczalny chwytał go za szyję i kazał przepraszać za wszelką cenę, choć nie dawał nawet wypowiedzieć cichego "spierdalaj" cisnącego się na cięty jak brzytwa język chłopaka. Wychudzone ciało usiane siniakami pragnęło zniknąć jak nic innego. Pragnęło wypowiedzieć pusto choćby jeszcze jedno ostre, prowokacyjne zdanie, licząc że kolejne uderzenie zakończy ten cały dramat. Traciło zmysły tak jak jego właściciel, odcinający się myślami od miejsca, czasu i wszystkiego, byle tylko zachować jakkolwiek zgliszcza zniszczonego bólem rozumu.
Gdy już pogrążył się w tym rozmarzeniu tak mocno, że nie był w stanie z niego wyjść, wzrok ze skrajnie przerażonego zmieniał się w równie martwy i zrezygnowany, jak teraz - sprawiając, że wściekły zwierz zakończył polowanie. Ofiara udająca martwego stawała się dlań nudna. Zostawiał wówczas jasnooką zabawkę wyzutą ze wszelkiej siły tam gdzie ją zniszczył, pławiąc się w satysfakcji gdzieś indziej.
Choć dziś nie miał już tak wysokiej chęci, żeby umrzeć, wciąż pozostał mu pewien nawyk; na różne sposoby prowokował ludzi. Wciąż żył w tej niekończącej się spirali, w której doprowadzał się do cierpienia. Autodestrukcja trwała w najlepsze, sprawiając, że choć sam się w tą całą sytuację wpakował, czuł się równie bezbronnie, jakby nie mógł się przed tym w żaden sposób uchronić. Jakby taki był już jego los, ciągle wracać pod dach schematu z którego sączyła się trucizna niszcząca jego duszę i ciało. Jednak, tym razem... w czerni zaułka pojawiły się równie czarne tęczówki pełne nieokiełznanej, mrocznej energii, które zdawały się w tej owianej ciemnością nocy materii poruszać doskonale. Podszedł doń nieznajomy, niby upadły anioł który swoimi czarnymi skrzydłami niczym kosą wyciął wszelkie zło. Wystarczył wzrok. Tylko spojrzał i wszystko na powrót stało się jasne.
To co zobaczył sprawiło, że na ironię zechciał jednak być odrobinę... bliżej, choćby przez sekundę. Wykazać choćby minimum wdzięczności czy aprobaty, na tyle ile był w stanie. Ale nie wiedział, jak. Ledwie obrócił ku niemu głowę owładnięty strachem, obserwując jak atakuje przebrzydłego agresora całą swoją postawą, od lekko rozstawionych nóg, przez zaciśniętą pięść aż po każdy milimetr nachylonej sylwetki. Zdaje się, że pośród nieskrywanego szoku, nad ciemnymi zmazami rozpłyniętej maskary coś zaświeciło jakby w nadziei, gdy wątła dłoń podniosła się, z nie do końca wiadomego powodu kierując w stronę całego zdarzenia niemal jakby chciała je dotknąć. Sprawdzić, czy było prawdziwe.
— A BIERZ GO!!! BIERZ GO SOBIE!!! To jebany pedał!!! Znajdziesz niespodziankę pod tą spódniczką!!! -
Zaraz po ostatnich słowach mistrza planu trzeciego rozniosło się po ścianach zaułka echo drażniącego brzdęku. Kou marnie uderzył pięścią w asfalt, rozbryzgując krople z zastygłej na nim kałuży. Gest ten był pozbawionym siły, ostatnim wołaniem iskry gniewu, która migiem zgasła w kontakcie z brudną wodą. Twarz Kou smutna i zrezygnowana, nie zdradzała ani grama siły więcej wpatrując się w rozmazane odbicie w kałuży, nawet wtedy, gdy opierając ciężar na dygoczących dłoniach nagle zaczął się podnosić.
— Pojebało cię? Rozum straciłeś? Po cholerę kręcisz się tutaj, guza szukasz?! - Dobre pytanie. Spojrzał na niego tępo, jak szczeniak któremu właściciel kazał zrobić sztuczki której wcześniej nie uczył. Po jaką cholerę kręcisz się tutaj... słowa kręciły się w już i tak przeciążonym umyśle. Pytanie wydawało mu się wręcz absurdalne, choć gdyby było skierowane do kogoś innego zapewne uznałby je w tej sytuacji za logiczne. W końcu nikt do tej pory za bardzo się nim nie interesował, więc on sam nie miał dla siebie więcej ostrożności. Działania ludzi z przeszłości utwierdzały go w przekonaniu, że niczego takiego nie jest wart. Pokręcił głową.
- Nie wiem. - Odpowiedział cicho, nie bawiąc się w szczegóły. Nawet nie wiedział, co mu powiedzieć. Czy miał jakieś lepsze wytłumaczenie? We wciąż zaszumionej nadmiarem bodźców i odrobiną procentów głowie nie mógł go odnaleźć.
Z transu wyrwał go dopiero widok w odcieniach ochry i jaśniejszych smug szeregu blizn. Dopiero teraz je zauwazył; dopiero, gdy żądło odpadło wraz z uderzeniem, pozostawiając po sobie tylko ślad zrezygnowania i pewien ogień desperackiego sprzeciwu w smutnie przymkniętych, żółtawych tęczówkach.
Co kryło się między zauważalnymi żyłami i kształtnymi sylwetkami ścięgien, w śladach które nie wyglądały jak po przypadkowym zacięciu się kartką papieru? Przykuły jego uwagę na dłuższą chwilę, ale słowa "Lubisz to. Musisz być strasznie zakompleksiony." wciąż siedzące w jego umyśle pomiędzy śmiechami i gwizdami były jak rozkaz, mający tylko jedno przesłanie - "Kou, nie." Przez lekko uniesioną twarz przeleciał sekundowy cień gorzkiego uśmiechu.
Ostatkami sił osłonił się ręką przed dłonią wyciągniętą w jego kierunku. Nie rozumiał. Dlaczego teraz, po tym wszystkim ją wyciągał? Co się stało...
Przetarł twarz zmoczonym rękawem. Wciąż pozwalał ostatnim drobnym łzom spływać po policzkach, jakby na ten moment odpuścił sobie wszystkie bariery, albo wierzył że wśród bałaganu na całej twarzy nie będzie tego widać. Jego mur był naruszony. Czuł się zrównany z ziemią. Nie miał teraz siły, by z powrotem go wznieść, choć krył się wciąż za blokadą ciszy. Nie umiał wyjść z tego kołowrotu emocji, który znacząco utrudniał mu wstanie. Nie chciał pomocy, całe ciało krzyczało by uciec, ale nie było dokąd, nie było jak. A jednak, mimo wszystko... Po tym całym incydencie czuł się wręcz jakoś dziwnie bezpieczniej w towarzystwie czarnowłosego niż bez niego, choć na ironię i jego też się bał. Bał się, że wypowie jeszcze jedno miażdżące słowo, po czym już więcej się nie pozbiera.
- Uparty jak osioł, co? - Ściągnął brwi jak obrażona księżniczka, zyskując nagle nieco więcej siły by opierając się o ścianę i dygocząc, mozolnie spróbować się podnieść.
- Daj sobie spokój... - Odtrącił go. Wciąż był zdziwiony jego propozycją, gdyż jeszcze chwilę temu był przekonany, że jego ratownik za chwilę sam stanie się katem. Że wygna mniej znaczącego agresora tylko po to, by móc własnymi rękami wyrównać rachunki.
A jednak... chyba chciał mu pomóc. Gdy tylko do szumiącego umysłu Kou docierła ta myśl, ostatecznie powstrzymał się od bardziej zgryźliwego komentarza, choć coś z tyłu głowy wciąż kazało mu nie ufać.
— Czy ty najebałeś się właśnie jednym drinkiem? —
Słucham?!
Rzucił w niego ostry, oliwkowo zabarwiony grom. - O co ci cho... - Wyraźnie otworzył już usta i miał coś powiedzieć, gdy niespodziewanie zablokowało je wciśnięcie w trzęsące ręce niedużego przedmiotu. Zdawał się odwrócić jego uwagę na tyle, by zapomniał o odpowiedzi. Co ono tu robiło? Skąd je miał? Patrzył na nie przez dłuższą chwilę z niedowierzaniem, po czym obserwując mężczyznę ukradkiem wyciągnął długą rękę po swoją torbę.
Dopiero wtedy, gdy brakło w powietrzu gwaru pijanych mężczyzn poczuł niemalże fizycznie ciepło bijące z tego głosu, będące miłym kontrastem dla przechodzącego po całym ciele dreszczu zimna, dlatego wszelkie niezadowolenia odruchowo wręcz zaczęły znikać z pomazanej twarzy. Odsunął się wciąż trzymając dystans, ale chyba tylko ten kojący dźwięk sprawił, że królowa pszczół postanowiła okazać mu swoją łaskę, skierowując ku niemu paczkę z papierosami, odwracając wzrok gdzieś w bok.
Wyciągnął zapalniczkę. Irytująca niemożność w delikatnych dłoniach znowu zaowocowała walką z gasnącym płomieniem, który tym razem, gdy był w towarzystwie czarnowłosego, próbował odpalić z o wiele większą desperacją. Nim się obejrzał, nie miał jej już w dłoniach, co wywołało odruchowy przypływ irytacji, przez który prawdopodobnie gdyby miał jakiekolwiek siły impulsywnie zacząłby o nią walczyć. Zamiast tego ręce mu opadły w wyraźnym geście zrezygnowania, jak wtedy, kiedy cały świat wali się i pokazuje człowiekowi środkowy palec. Zdziwił się, gdy małe światełko pojawiło się tuż przed nim. W stabilnej, silnej dłoni która miała je w swym panowaniu, było równie spokojne, jakby w poczuciu bezpieczeństwa nie miało potrzeby więcej gasnąć.
Schylił się i podsunął jak prostytutka podpierając dłoń na kolanie do zataczającego się w nieodgadnionyn tańcu ognia zapalniczki. Nie myślał o tym, że tak to wygląda, zapewne mając już taki odruch w swoim zestawie. Sekundę później zetknął się z nim wzrokiem i otworzył oczy szerzej, lekko skonfundowany zdając sobie sprawę że nieznajomy patrzy na niego odrobinę za długo. Również patrzył na niego badawczo, nic nie mówiąc.
Szybko prostując się z powrotem zesztywniały tą przerażającą ciszą uniósł głowę i wciągnął absurdalnie głębokiego bucha, a gdy całą pojemność płuc wypełnił siwy dym, zamknął oczy i westchnął ciężko. - Czemu tu przyszedłeś...? - Zapytał cicho, jakby do siebie, gdyż uznał z góry że pewnie nie dostanie przyjemnej odpowiedzi. Zamachał frywolnie papierosem w powietrzu jakby bawił się smugami siwego dymu, czując jak wypełniająca ciało niewidzialna substancja rozlewa się po nim jak wartka rzeka, pomagając nieco uspokoić dreszcz zimna przy każdym odczuwalnym w zaułku podmuchu wiatru.
Z cierpliwością odgarniał każdy nadarzający się na wilgotnej twarzy włos, lecz nieskutecznie. W trakcie tej zawziętej walki sweterek, który nieco przemoczony zdradzał teraz pełny kształt jego wątłych ramion, skapitulował całkowicie odkrywając jedno z nich, czego zniewieściała pszczółka nawet nie zauważyła. Po dłuższej chwili zielonowłosy chłopak wreszcie zdecydował się na drastyczny krok - skoro już i tak wyglądał jakby urwał się z balu na halloween - i delikatnie przejechał długimi paznokciami wzdłuż bladego policzka, zaraz pod linią na której znajdował się drobny pieprzyk, zostawiając większość spadających włosów za uchem obwieszonym świecidełkami. Nieświadomie odsłonił w ten sposób rozchodzący się zza karku w stronę szyi i pleców tatuaż, artystycznie zawoalowany kwiat lotosu. Symbol delikatności. Wciąż pozornie świeży, po mistrzowsku wykonany. Agresywnie czerwony.
- Ah, wiem. Chciałeś... -
Nie dokończył. Niecodzienne pytanie, które padło w tym samym czasie z ust koreańczyka do reszty wytrąciło go z równowagi. Nie zamierzał wracać do tego, co wcześniej próbował powiedzieć.
Znowu zmierzył mężczyznę od dołu do góry, z czymś pomiędzy szokiem, zmartwieniem a skrywaną nadzieją, że się przesłyszał. Może to pod wpływem nikotyny lekko uspokojone szare komórki zaczęły na powrót przesadnie analizować, ale opcja wedle której naprawdę został zapytany o przetłumaczenie czegoś takiego stała na tym samym podium co poczucie, że ten jawnie z niego kpi. Że jednak chce się poznęcać, zanim pójdzie. "No pokaż mi, powiedz co to znaczy, jebany pedale." Zatrzymując się na oczach z których próbował odczytać cokolwiek czuł się, jakby zgubił zasięg w ciemnym tunelu. Tak właśnie się czuł, zagubiony, gdy nadal nic nie mógł z nich zrozumieć.
Odwrócił wzrok krusząc się jeszcze bardziej.
- Cz-część od roweru... Masz dwie takie same, które pcha... -
Nie zniósł jednak kłującego poczucia upokorzenia, które słychać było nawet w tonie rozbitego głosu, gdy z pewną ciężkością wypowiadał te słowa.
- KURWA. WYSTARCZY. Skończ się bawić JAK BABA i skoro tak bardzo chcesz być jak facet to po prostu mi wyjeb już... - W głosie wybrzmiała pewna desperacja i jednocześnie marazm. - Ty się wyżyjesz, a ja pójdę do domu k o c h a a a n i e, dobrze? - Znów wrócił do swojej maniery upłynniająco opierając się bokiem o ścianę, jakby wręcz próbował mu pomóc w zirytowaniu się, by szybciej to wszystko zakończyć. Przyłożył dłoń do twarzy, przejeżdżając po niej, kończąc na włosach i przeczesując je leniwie długimi paznokciami. Drugą ręką podsunął sobie papierosa, zawieszając na nim swą uwagę, jakby czekał.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Warui Shin'ya, Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Gęstniejąca atmosfera i zajadłość dwóch mężczyzn siedzących przy barze zaczynało przywodzić na myśl pojedynek szachowy.
Ta seria prowokacyjnych ruchów, z którą przyszedł Naiya, mógł finalnie zdecydować o przebiegu całej rozgrywki. Hiroshi bardzo dobrze o tym wiedział.
Gambit Hetmana.
Biała KRÓLOWA spektakularnie otwierająca partię podkładała białego pionka do bicia, jakby to ryzyko było zapisane w jej naturze. Jakby potrzebowała tej przestrzeni, by móc swobodnie przemieszczać się po białoczarnej planszy. Pozostawić sobie manewr, mieć nieograniczony dostęp do centrum szachownicy, niczym gwiazda wieczoru, silna i jaśniejąca na scenie, a jednocześnie słaba i gasnąca, gdy przetrzymywano ją siłą, zduszoną na swojej części planszy.
KRÓLOWA, zdecydowanie najsilniejsza figura w grze, której nie trzymają się niemal żadne z zasad. Mogąca poruszać się w każdym możliwym kierunku, mająca we krwi atakowanie pierwszej napotkanej przeszkody; miała w sobie tę słabość, że nie potrafiła nagle zmieniać drogi - tak jakby jej własny upór i duma nie pozwalały jej zboczyć nagle z toru, każąc niestrudzenie podążać w wyznaczonym przez siebie kierunku, nie bacząc na żadne konsekwencje.
Ta sama KRÓLOWA odkrywała się właśnie gambitem, próbując prowokować Matsumoto do podjęcia ryzykownego ruchu.
Niedoczekanie.
Nie będzie tak, jak chcesz.
Stanowcza i jednocześnie wycofana odpowiedź. Fianchetto. Czarna figura wciąż miała w panowaniu centrum szachownicy, znacznie osłabiając pozycję Białej Królowej.
— Oh, chcesz za to medal? Przykro mi. - charakterystyczny głos polany teatralną wręcz manierą odezwał się po raz kolejny.
Snycerz pokręcił głową w odpowiedzi. Fakt posiadania ostatniego słowa nie był tożsamy z wygraniem dyskusji. Dyskusji, której nawet nie chciał. Jeszcze przez chwilę ignorował Pszczółkę, ale już wkrótce sam miał się przekonać, jak bardzo naiwny był myśląc, że ten zwyczajnie odpuści. Bo to nie leżało w naturze Kou, który najwyraźniej uwielbiał dolewać oliwy do ognia, nawet jeśli sam miałby się tym ogniem poparzyć.
Nieustające z jego strony podszczypywanie i prowokowanie aż samo prosiło się o odpowiedzi. Brunet nie wiedział, kiedy wpadł w tą matnię i za nic nie potrafił dostrzec, jak sam bardzo przypominał w tym momencie zniewieściałego mężczyznę siedzącego obok.
Obaj zupełnie od siebie różni, a jednak tak samo uparci, tak samo niezdolni do kompromisu, rzucający wyzwaniami w nadziei, że ten drugi w końcu się wycofa.
Niedoczekanie.
Gra toczyła się dalej.
Spoglądał na pełną sprzeczności Drzazgę. Coś kryło się pod tą sztywną sylwetką trzymającą plecy nienaturalnie prosto, we wciąż niezmiennie zgrabnie splecionych z sobą długich nogach. Pomimo tego całego napięcia, dostrzegalności gry drżących gdzieniegdzie w emocjach zniewieściałych ścięgien, wyczuwał gniew i irytację, które z kolei stanowiły kolejną fortyfikację, za którą kryło się coś dzikiego i nieokiełznanego.
Żadne z pytań nie przynosiło satysfakcjonującej odpowiedzi. Zupełnie jak ta, która intensywnie wybrzmiała niczym grom z intensywnie czerwonych ust:
— Zgadnij, detektywie. — Może ci to wyjaśnię... - teatralna przerwa miała na celu przetrzymanie przeciwnika w niepewności i skupienie całej jego uwagi na sobie. - ale nie ma nic za darmo, skarbie. —
sugestywność słów, nie mniej sugestywne gesty aż w końcu równie sugestywny wzrok miał sprowokować Matsumoto i przez krótką, ulotną chwilę wydawać się mogło, że właśnie się udało, gdy nozdrza snycerza rozszerzyły się w niewypowiedzianej furii, która... nieoczekiwanie odeszła, gdy ten głośno wypuścił powietrze z ust. Zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
Wiem, że chciałeś mnie sprowokować.
Niedoczekanie.
- JESTEŚ TOTALNIE STUKNIĘTY. - powtórzył to, co powiedział już wcześniej, z pełną świadomością, że i tym razem, słowa te prawdopodobnie nie zrobią na nim najmniejszego wrażenia. Ale musiał na to odpowiedzieć, musiał choć spróbować zrobić z niego wariata, co wcale nie było takie trudne, zważywszy na publiczność, która już dawno podejrzewała Białą Królową o obłęd.
Zbliżający się pat był jedynie kwestią czasu, gdy obaj z graczy zaczęli popełniać te same błędy, idąc jakby za regułą dotkniętej figury, wykonywali nieprzemyślane posunięcia, nie mogąc się już wycofać.
— ZAPRACOWAĆ? A co, może mam paść przed tobą na kolana, hm? Nie tak ostro, bo jeszcze mi się spodoba. - ironia wybijająca się spod tych słów jedynie powierzchownie zakrywała gniew, który niczym ogień zaczął płonąć w zajadłym żółtawym spojrzeniu, które wciąż i wciąż starało się go prowokować. Jedyną odpowiedzią mógł być jego spokój. Równie przeszywający, tak bardzo niezrozumiały dla tego Feniksa.
- Lecz się. - krótka i banalna odpowiedź, tak niepozornie spokojna zdawała trafić w samo sedno, gdy Biały Hetman rozpędził się niczym machina - raz wprawiona w ruch, której nikt nie potrafił już zatrzymać.
Natura wodnego znaku zodiaku Hiroshiego, nie potrafiła zrozumieć tego ognistego. Choć w istocie sama woda umiała być równie niszczycielskim żywiołem, co ogień. Nie potrzebowała do tego jednak iskry. Jej niezmącony spokój zaburzyć mogło tylko spektakularne trzęsienie ziemi, albo wybuch wulkanu, które zmuszało ją do wycofania się, tylko po to, by za chwilę uderzyć kilkumetrowymi falami Tsunami, wdzierającymi się gwałtownie w głąb lądu. Niszczącymi wszystko, co napotkają na swojej drodze. Ten sam ocean, niesprowokowany potrafił raczyć swoim spokojem, kojącym szumem niewielkich fal. A jednocześnie przerażać niemal bezdenną czernią swoich głębin, gotową zgubić każdego nieproszonego śmiałka, który tylko odważył się wypłynąć na te otwarte wody. Ta głębia wciąż odbijała się w oczach snycerza, choć w tej chwili zadawał się częstować otoczenie jedynie jego kroplą. Hiroshi, jego spokój i cierpliwość. Jak kropla wody, ostatecznie umiejąca drążyć skały. Miał cierpliwość, ale nie miał czasu.
Rozgrywka niczym partia szachów zakończyła się patem, gdy Zielonowłosy nagle odpuścił, nie oddawszy jednak Walkowera. Już wtedy Czarna figura nie miała żadnego pola manewru, a mimo to wciąż pozornie niewzruszona chroniła króla. W końcu nieatakowana, ale pozbawiona jakiegokolwiek ruchu sama musiała odpuścić.
REMIS.
W tej bitwie nie było wygranych.
***
Z nieprawdopodobną ulgą przyjął widok oddalającego się awanturnika, który jeszcze przed chwilą niemal przyjął rzucone przez niego wyzwanie. Wprawdzie Japończyk nie miałby szans w starciu ze znacznie silniejszym i (pomimo wypitego alkoholu) trzeźwiejszym Koreańczykiem, lecz mimo to powodował u snycerza wszechogarniające uczucie niepokoju.
W końcu to Hiroshi był tylko przyjezdnym. OBCYM. Gaikokujin. Z marnym, tymczasowym pozwoleniem na to, by w ogóle móc tutaj żyć. Słowa zdrowego rozsądku odbijające się gdzieś w jego głowie, powtarzające jak mantrę, by nie pakował się w kłopoty, zdawały się blednąć, gdy do głosu dopuszczał własne serce. To (słabe) wrażliwe, które przez lata tak uparcie i bezskutecznie starał się stłamsić.
Brzdęk bransoletek zawieszonych na szczupłej dłoni tak nienaturalnie dla siebie ściśniętej w pięść, skupił na sobie uwagę Matsumoto, na nowo wzniecając w nim jakąś dziwną i niewypowiedzianą złość.
- Nie wiem. - Ta błaha odpowiedź na zadane w (niezrozumiałych) emocjach pytanie, sprawiła że ciemne oczy Hiroshiego wymownie skierowały się do góry.
- No tak. Instynkt samozachowawczy to ty straciłeś przychodząc do tego baru. - Skwitował kiedy jego ręce opadły bezsilnie. Dostrzegł jak Pszczółka równie bezsilnie próbuje się podnieść.
Bez słowa zrobił kilka kroków po mokrym od deszczu asfalcie i wyciągnął w jego kierunku otwartą dłoń.
Zielonkawy wzrok był równie smutny, co zdezorientowany, lecz po ładnej twarzy przeszedł cień dziwnego uśmiechu, który miał być wyrazem uporu Białej Królowej, która unosząc się dumą (z równie dumnymi ściągniętymi ku sobie brwiami) zignorowała wyciągniętą w jej kierunku rękę.
Światło księżyca padające na twarz Drzazgi, demaskowało rozedrgane rysy twarzy, wychudzoną klatkę piersiową unoszącą się w spazmatycznym oddechu i pojedyncze łzy spływające po wysokich kościach policzkowych, które właśnie ocierał brudnym i mokrym rękawem swetra. Widok ten sprawił, że coś nieprzyjemnie ścisnęło Hiroshiego w środku i spotkało się z natychmiastową reakcją.
- Przestań wyć...
...JAK BABA. - słowa Koreańczyka wybrzmiały dość stanowczo, ale nie dokończył myśli. Nie wiedział, co w tej sytuacji uderzało go bardziej - widok płaczącego mężczyzny, czy może to, że czuł się za to odpowiedzialny. Sam już zgłupiał i nie potrafił określić, co było większą słabością. Męskie łzy, czy fakt, że jego empatyczna natura nie potrafiła ich znieść.
Wciąż uparcie wyciągnięta ku Pszczółce dłoń, gotowa by go wesprzeć, była równie nieustępliwa, co upór samej Pszczółki, który wspierając się ściany nieudolnie starał się podnieść na wciąż drżących nogach.
- Próbuję ci pomóc... - ciepła barwa głosu Czarnowłosego złagodniała wyraźnie, ale i to nie było w stanie przekonać Zielonowłosego, by pozwolił sobie pomóc.
— Daj sobie spokój...
- Jesteś cały? - spytał w końcu, a troska która wybrzmiała z tego pytania była chyba najbardziej naturalną rzeczą znaną tej barwie głosu. Dopiero teraz, kiedy obaj stali obok siebie spojrzał w górę wyraźnie zaskoczony, dostrzegając rzeczywisty wzrost Drzazgi, choć ten podkreślał go jeszcze bardziej, nosząc te niebotycznie wysokie obcasy.
Rysy twarzy snycerza zniekształciły się w zdziwieniu, gdy zobaczył jak zniewieściały mężczyzna wyciąga w jego kierunku otwartą paczkę mentolowych fajek. Kąciki ust Matsumoto uniosły się nieświadomie w rozbawieniu, gdy dostrzegł posturę dumnej Królowej dramatu, która w niezwykle ostentacyjny sposób odwróciła głowę w przeciwnym kierunku, jakby samym iście królewskim gestem chciała mu powiedzieć "ZNAJ MOJĄ ŁASKĘ".
Po chwili podsunął mu odpaloną ze spokojem zapalniczkę, ale jakby instynktownie jego dłoń zatrzymała się na znanej mu wysokości, sprawiając że jego rozmówca musiał się pochylić. I zrobił to...
Brwi Hiroshiego jakby automatycznie poszybowały do góry, a przymknięte wcześniej w mimowolnym, znanym mu grymasie usta, rozchyliły się bezwiednie i na sekundę zastygły w zupełnym bezruchu, kiedy obserwował, jak linia pleców Kou wygina się kokieteryjnie w istną parabolę, a cała jego sylwetka schyla się nad niewielkim płomieniem. Zgrabna dłoń, która zatrzymała się właśnie na kolanie, spowodowała że wyglądał jakby występował w reklamie rajstop czy innych pończoch.
Matsumoto wciąż nie rozumiał, dlaczego to robił i dlaczego gesty te wychodziły spod jego ciała zupełnie naturalnie. Nie mieściło mu się to w głowie.
Postura snycerza pozostała nieruchoma kiedy przejechał oczami po twarzy Pszczółki, od ust, po mały, niemal wyrzeźbiony nos, aż po oliwkowe (ładnie rozmazane) spojrzenie, utkwione w czarnych tęczówkach z których chyba nadal Drzazga starał się coś odczytać. Pomimo, że ich rozmowa znacznie zmieniła tor, onyksowa ściana Hiroshiego pozostała niewzruszona, wciąż tak samo niepokojąco ciemna i zimna, że na próżno szukać w nich jakiegokolwiek drogowskazu.
Nagle jak na komendę obaj odsunęli się od siebie odwracając spojrzenia.
— Czemu tu przyszedłeś...? - ciche pytanie pośród ciszy zaskoczyło Hiroshiego, a w chwilę potem ukłuło, choć tego nie pokazał.
Ludzie z reguły podejrzewali go o złe intencje, co miało swoją genezę w jego ciemnych niczym otchłań oczach, bez krztyny ciepłej barwy, która mogłaby choć odrobinę zmienić ich lodowaty wyraz.
- Miałem zostawić cię samego? - spytał ironicznie jakby ratowanie jego tyłka było czymś normalnym dla każdego i nie dokończył, gdy jego spojrzenie podążyło, jakby mimowolnie za urzekającym ruchem dłoni zniewieściałego mężczyzny, który nawinął na palec zielone strąki posklejanych wilgotnych włosów, by w chwile potem założyć je za ucho, obwieszone niezliczoną liczbą kolczyków, które odbiły światło. Ciemny wzrok snycerza bezwiednie zjechał z (uroczych) znamion na twarzy, po szyję ozdobioną agresywnie czerwonym tatuażem, na odkrytym ramieniu kończąc. Wilgotne, częściowo przemoczone ubranie sprawiało, że wydawał mu się jeszcze smuklejszy.
Powiew wiatru przynosił ulgę, a chłód jaki ze sobą niósł orzeźwiająco drażnił jego policzki, kiedy zadał to nieoczywiste pytanie.
Reakcja z jaką się spotkał, wyzwoliła w nim jakieś uczucie niepokoju, jakby powiedział coś bardzo złego. Obserwował jak Pszczółka, choć wiecznie prowokująca i bezwstydna nagle odwraca wzrok i dość nieporadnie stara się tłumaczyć.
— Cz-część od roweru...
Tyle to sam zrozumiał. To, czego nie rozumiał, to fakt nazywania człowieka w ten sposób.
Kou też nie mógł rozumieć, dlaczego takie pytanie w ogóle padło, ale nawet gdyby znał język koreański, nie znalazłby w jego słowniku odpowiedniego słowa - gdyż w Korei Północnej zwyczajnie ono nie istniało.
- Masz dwie takie same, które pcha... - delikatny jak dotąd głos Zielonowłosego nieoczekiwanie nabrał decybeli.
— KURWA. WYSTARCZY. Skończ się bawić JAK BABA i skoro tak bardzo chcesz być jak facet to po prostu mi wyjeb już...
Ty się wyżyjesz, a ja pójdę do domu k o c h a a a n i e, dobrze?
Dziwna maniera w głosie powróciła w zaakcentowanym słowie.
Hiroshi nie zrozumiał tego wybuchu i spojrzał na niego nieco zranionym wzrokiem, zupełnie jakby nagle w tej zimnej toni zaczęły pojawiać się emocje. Tak długo skrywane w tym mroku.
- Dlaczego niby miałbym to zrobić...? Naprawdę myślisz, że ratowałbym twój tyłek, tylko po to, by cię teraz pobić? NIE JESTEM TAKI.
Jak mój ojciec.
Sam nie wiedział, dlaczego akurat posądzenie go o takie intencje, aż tak wyprowadzi go z równowagi.
- To dla ciebie znaczy bycie facetem?! To dlatego nosisz te babskie ciuszki? - znów zmierzył go wzrokiem z góry na dół. Wyraźnie zdenerwowany. - Przemoc to słabość.
@Naiya Kō
Ta seria prowokacyjnych ruchów, z którą przyszedł Naiya, mógł finalnie zdecydować o przebiegu całej rozgrywki. Hiroshi bardzo dobrze o tym wiedział.
Gambit Hetmana.
Biała KRÓLOWA spektakularnie otwierająca partię podkładała białego pionka do bicia, jakby to ryzyko było zapisane w jej naturze. Jakby potrzebowała tej przestrzeni, by móc swobodnie przemieszczać się po białoczarnej planszy. Pozostawić sobie manewr, mieć nieograniczony dostęp do centrum szachownicy, niczym gwiazda wieczoru, silna i jaśniejąca na scenie, a jednocześnie słaba i gasnąca, gdy przetrzymywano ją siłą, zduszoną na swojej części planszy.
KRÓLOWA, zdecydowanie najsilniejsza figura w grze, której nie trzymają się niemal żadne z zasad. Mogąca poruszać się w każdym możliwym kierunku, mająca we krwi atakowanie pierwszej napotkanej przeszkody; miała w sobie tę słabość, że nie potrafiła nagle zmieniać drogi - tak jakby jej własny upór i duma nie pozwalały jej zboczyć nagle z toru, każąc niestrudzenie podążać w wyznaczonym przez siebie kierunku, nie bacząc na żadne konsekwencje.
Ta sama KRÓLOWA odkrywała się właśnie gambitem, próbując prowokować Matsumoto do podjęcia ryzykownego ruchu.
Niedoczekanie.
Nie będzie tak, jak chcesz.
Stanowcza i jednocześnie wycofana odpowiedź. Fianchetto. Czarna figura wciąż miała w panowaniu centrum szachownicy, znacznie osłabiając pozycję Białej Królowej.
— Oh, chcesz za to medal? Przykro mi. - charakterystyczny głos polany teatralną wręcz manierą odezwał się po raz kolejny.
Snycerz pokręcił głową w odpowiedzi. Fakt posiadania ostatniego słowa nie był tożsamy z wygraniem dyskusji. Dyskusji, której nawet nie chciał. Jeszcze przez chwilę ignorował Pszczółkę, ale już wkrótce sam miał się przekonać, jak bardzo naiwny był myśląc, że ten zwyczajnie odpuści. Bo to nie leżało w naturze Kou, który najwyraźniej uwielbiał dolewać oliwy do ognia, nawet jeśli sam miałby się tym ogniem poparzyć.
Nieustające z jego strony podszczypywanie i prowokowanie aż samo prosiło się o odpowiedzi. Brunet nie wiedział, kiedy wpadł w tą matnię i za nic nie potrafił dostrzec, jak sam bardzo przypominał w tym momencie zniewieściałego mężczyznę siedzącego obok.
Obaj zupełnie od siebie różni, a jednak tak samo uparci, tak samo niezdolni do kompromisu, rzucający wyzwaniami w nadziei, że ten drugi w końcu się wycofa.
Niedoczekanie.
Gra toczyła się dalej.
Spoglądał na pełną sprzeczności Drzazgę. Coś kryło się pod tą sztywną sylwetką trzymającą plecy nienaturalnie prosto, we wciąż niezmiennie zgrabnie splecionych z sobą długich nogach. Pomimo tego całego napięcia, dostrzegalności gry drżących gdzieniegdzie w emocjach zniewieściałych ścięgien, wyczuwał gniew i irytację, które z kolei stanowiły kolejną fortyfikację, za którą kryło się coś dzikiego i nieokiełznanego.
Żadne z pytań nie przynosiło satysfakcjonującej odpowiedzi. Zupełnie jak ta, która intensywnie wybrzmiała niczym grom z intensywnie czerwonych ust:
— Zgadnij, detektywie. — Może ci to wyjaśnię... - teatralna przerwa miała na celu przetrzymanie przeciwnika w niepewności i skupienie całej jego uwagi na sobie. - ale nie ma nic za darmo, skarbie. —
sugestywność słów, nie mniej sugestywne gesty aż w końcu równie sugestywny wzrok miał sprowokować Matsumoto i przez krótką, ulotną chwilę wydawać się mogło, że właśnie się udało, gdy nozdrza snycerza rozszerzyły się w niewypowiedzianej furii, która... nieoczekiwanie odeszła, gdy ten głośno wypuścił powietrze z ust. Zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
Wiem, że chciałeś mnie sprowokować.
Niedoczekanie.
- JESTEŚ TOTALNIE STUKNIĘTY. - powtórzył to, co powiedział już wcześniej, z pełną świadomością, że i tym razem, słowa te prawdopodobnie nie zrobią na nim najmniejszego wrażenia. Ale musiał na to odpowiedzieć, musiał choć spróbować zrobić z niego wariata, co wcale nie było takie trudne, zważywszy na publiczność, która już dawno podejrzewała Białą Królową o obłęd.
Zbliżający się pat był jedynie kwestią czasu, gdy obaj z graczy zaczęli popełniać te same błędy, idąc jakby za regułą dotkniętej figury, wykonywali nieprzemyślane posunięcia, nie mogąc się już wycofać.
— ZAPRACOWAĆ? A co, może mam paść przed tobą na kolana, hm? Nie tak ostro, bo jeszcze mi się spodoba. - ironia wybijająca się spod tych słów jedynie powierzchownie zakrywała gniew, który niczym ogień zaczął płonąć w zajadłym żółtawym spojrzeniu, które wciąż i wciąż starało się go prowokować. Jedyną odpowiedzią mógł być jego spokój. Równie przeszywający, tak bardzo niezrozumiały dla tego Feniksa.
- Lecz się. - krótka i banalna odpowiedź, tak niepozornie spokojna zdawała trafić w samo sedno, gdy Biały Hetman rozpędził się niczym machina - raz wprawiona w ruch, której nikt nie potrafił już zatrzymać.
Natura wodnego znaku zodiaku Hiroshiego, nie potrafiła zrozumieć tego ognistego. Choć w istocie sama woda umiała być równie niszczycielskim żywiołem, co ogień. Nie potrzebowała do tego jednak iskry. Jej niezmącony spokój zaburzyć mogło tylko spektakularne trzęsienie ziemi, albo wybuch wulkanu, które zmuszało ją do wycofania się, tylko po to, by za chwilę uderzyć kilkumetrowymi falami Tsunami, wdzierającymi się gwałtownie w głąb lądu. Niszczącymi wszystko, co napotkają na swojej drodze. Ten sam ocean, niesprowokowany potrafił raczyć swoim spokojem, kojącym szumem niewielkich fal. A jednocześnie przerażać niemal bezdenną czernią swoich głębin, gotową zgubić każdego nieproszonego śmiałka, który tylko odważył się wypłynąć na te otwarte wody. Ta głębia wciąż odbijała się w oczach snycerza, choć w tej chwili zadawał się częstować otoczenie jedynie jego kroplą. Hiroshi, jego spokój i cierpliwość. Jak kropla wody, ostatecznie umiejąca drążyć skały. Miał cierpliwość, ale nie miał czasu.
Rozgrywka niczym partia szachów zakończyła się patem, gdy Zielonowłosy nagle odpuścił, nie oddawszy jednak Walkowera. Już wtedy Czarna figura nie miała żadnego pola manewru, a mimo to wciąż pozornie niewzruszona chroniła króla. W końcu nieatakowana, ale pozbawiona jakiegokolwiek ruchu sama musiała odpuścić.
REMIS.
W tej bitwie nie było wygranych.
***
Z nieprawdopodobną ulgą przyjął widok oddalającego się awanturnika, który jeszcze przed chwilą niemal przyjął rzucone przez niego wyzwanie. Wprawdzie Japończyk nie miałby szans w starciu ze znacznie silniejszym i (pomimo wypitego alkoholu) trzeźwiejszym Koreańczykiem, lecz mimo to powodował u snycerza wszechogarniające uczucie niepokoju.
W końcu to Hiroshi był tylko przyjezdnym. OBCYM. Gaikokujin. Z marnym, tymczasowym pozwoleniem na to, by w ogóle móc tutaj żyć. Słowa zdrowego rozsądku odbijające się gdzieś w jego głowie, powtarzające jak mantrę, by nie pakował się w kłopoty, zdawały się blednąć, gdy do głosu dopuszczał własne serce. To (słabe) wrażliwe, które przez lata tak uparcie i bezskutecznie starał się stłamsić.
Brzdęk bransoletek zawieszonych na szczupłej dłoni tak nienaturalnie dla siebie ściśniętej w pięść, skupił na sobie uwagę Matsumoto, na nowo wzniecając w nim jakąś dziwną i niewypowiedzianą złość.
- Nie wiem. - Ta błaha odpowiedź na zadane w (niezrozumiałych) emocjach pytanie, sprawiła że ciemne oczy Hiroshiego wymownie skierowały się do góry.
- No tak. Instynkt samozachowawczy to ty straciłeś przychodząc do tego baru. - Skwitował kiedy jego ręce opadły bezsilnie. Dostrzegł jak Pszczółka równie bezsilnie próbuje się podnieść.
Bez słowa zrobił kilka kroków po mokrym od deszczu asfalcie i wyciągnął w jego kierunku otwartą dłoń.
Zielonkawy wzrok był równie smutny, co zdezorientowany, lecz po ładnej twarzy przeszedł cień dziwnego uśmiechu, który miał być wyrazem uporu Białej Królowej, która unosząc się dumą (z równie dumnymi ściągniętymi ku sobie brwiami) zignorowała wyciągniętą w jej kierunku rękę.
Światło księżyca padające na twarz Drzazgi, demaskowało rozedrgane rysy twarzy, wychudzoną klatkę piersiową unoszącą się w spazmatycznym oddechu i pojedyncze łzy spływające po wysokich kościach policzkowych, które właśnie ocierał brudnym i mokrym rękawem swetra. Widok ten sprawił, że coś nieprzyjemnie ścisnęło Hiroshiego w środku i spotkało się z natychmiastową reakcją.
- Przestań wyć...
...JAK BABA. - słowa Koreańczyka wybrzmiały dość stanowczo, ale nie dokończył myśli. Nie wiedział, co w tej sytuacji uderzało go bardziej - widok płaczącego mężczyzny, czy może to, że czuł się za to odpowiedzialny. Sam już zgłupiał i nie potrafił określić, co było większą słabością. Męskie łzy, czy fakt, że jego empatyczna natura nie potrafiła ich znieść.
Wciąż uparcie wyciągnięta ku Pszczółce dłoń, gotowa by go wesprzeć, była równie nieustępliwa, co upór samej Pszczółki, który wspierając się ściany nieudolnie starał się podnieść na wciąż drżących nogach.
- Próbuję ci pomóc... - ciepła barwa głosu Czarnowłosego złagodniała wyraźnie, ale i to nie było w stanie przekonać Zielonowłosego, by pozwolił sobie pomóc.
— Daj sobie spokój...
- Jesteś cały? - spytał w końcu, a troska która wybrzmiała z tego pytania była chyba najbardziej naturalną rzeczą znaną tej barwie głosu. Dopiero teraz, kiedy obaj stali obok siebie spojrzał w górę wyraźnie zaskoczony, dostrzegając rzeczywisty wzrost Drzazgi, choć ten podkreślał go jeszcze bardziej, nosząc te niebotycznie wysokie obcasy.
Rysy twarzy snycerza zniekształciły się w zdziwieniu, gdy zobaczył jak zniewieściały mężczyzna wyciąga w jego kierunku otwartą paczkę mentolowych fajek. Kąciki ust Matsumoto uniosły się nieświadomie w rozbawieniu, gdy dostrzegł posturę dumnej Królowej dramatu, która w niezwykle ostentacyjny sposób odwróciła głowę w przeciwnym kierunku, jakby samym iście królewskim gestem chciała mu powiedzieć "ZNAJ MOJĄ ŁASKĘ".
Po chwili podsunął mu odpaloną ze spokojem zapalniczkę, ale jakby instynktownie jego dłoń zatrzymała się na znanej mu wysokości, sprawiając że jego rozmówca musiał się pochylić. I zrobił to...
Brwi Hiroshiego jakby automatycznie poszybowały do góry, a przymknięte wcześniej w mimowolnym, znanym mu grymasie usta, rozchyliły się bezwiednie i na sekundę zastygły w zupełnym bezruchu, kiedy obserwował, jak linia pleców Kou wygina się kokieteryjnie w istną parabolę, a cała jego sylwetka schyla się nad niewielkim płomieniem. Zgrabna dłoń, która zatrzymała się właśnie na kolanie, spowodowała że wyglądał jakby występował w reklamie rajstop czy innych pończoch.
Matsumoto wciąż nie rozumiał, dlaczego to robił i dlaczego gesty te wychodziły spod jego ciała zupełnie naturalnie. Nie mieściło mu się to w głowie.
Postura snycerza pozostała nieruchoma kiedy przejechał oczami po twarzy Pszczółki, od ust, po mały, niemal wyrzeźbiony nos, aż po oliwkowe (ładnie rozmazane) spojrzenie, utkwione w czarnych tęczówkach z których chyba nadal Drzazga starał się coś odczytać. Pomimo, że ich rozmowa znacznie zmieniła tor, onyksowa ściana Hiroshiego pozostała niewzruszona, wciąż tak samo niepokojąco ciemna i zimna, że na próżno szukać w nich jakiegokolwiek drogowskazu.
Nagle jak na komendę obaj odsunęli się od siebie odwracając spojrzenia.
— Czemu tu przyszedłeś...? - ciche pytanie pośród ciszy zaskoczyło Hiroshiego, a w chwilę potem ukłuło, choć tego nie pokazał.
Ludzie z reguły podejrzewali go o złe intencje, co miało swoją genezę w jego ciemnych niczym otchłań oczach, bez krztyny ciepłej barwy, która mogłaby choć odrobinę zmienić ich lodowaty wyraz.
- Miałem zostawić cię samego? - spytał ironicznie jakby ratowanie jego tyłka było czymś normalnym dla każdego i nie dokończył, gdy jego spojrzenie podążyło, jakby mimowolnie za urzekającym ruchem dłoni zniewieściałego mężczyzny, który nawinął na palec zielone strąki posklejanych wilgotnych włosów, by w chwile potem założyć je za ucho, obwieszone niezliczoną liczbą kolczyków, które odbiły światło. Ciemny wzrok snycerza bezwiednie zjechał z (uroczych) znamion na twarzy, po szyję ozdobioną agresywnie czerwonym tatuażem, na odkrytym ramieniu kończąc. Wilgotne, częściowo przemoczone ubranie sprawiało, że wydawał mu się jeszcze smuklejszy.
Powiew wiatru przynosił ulgę, a chłód jaki ze sobą niósł orzeźwiająco drażnił jego policzki, kiedy zadał to nieoczywiste pytanie.
Reakcja z jaką się spotkał, wyzwoliła w nim jakieś uczucie niepokoju, jakby powiedział coś bardzo złego. Obserwował jak Pszczółka, choć wiecznie prowokująca i bezwstydna nagle odwraca wzrok i dość nieporadnie stara się tłumaczyć.
— Cz-część od roweru...
Tyle to sam zrozumiał. To, czego nie rozumiał, to fakt nazywania człowieka w ten sposób.
Kou też nie mógł rozumieć, dlaczego takie pytanie w ogóle padło, ale nawet gdyby znał język koreański, nie znalazłby w jego słowniku odpowiedniego słowa - gdyż w Korei Północnej zwyczajnie ono nie istniało.
- Masz dwie takie same, które pcha... - delikatny jak dotąd głos Zielonowłosego nieoczekiwanie nabrał decybeli.
— KURWA. WYSTARCZY. Skończ się bawić JAK BABA i skoro tak bardzo chcesz być jak facet to po prostu mi wyjeb już...
Ty się wyżyjesz, a ja pójdę do domu k o c h a a a n i e, dobrze?
Dziwna maniera w głosie powróciła w zaakcentowanym słowie.
Hiroshi nie zrozumiał tego wybuchu i spojrzał na niego nieco zranionym wzrokiem, zupełnie jakby nagle w tej zimnej toni zaczęły pojawiać się emocje. Tak długo skrywane w tym mroku.
- Dlaczego niby miałbym to zrobić...? Naprawdę myślisz, że ratowałbym twój tyłek, tylko po to, by cię teraz pobić? NIE JESTEM TAKI.
Jak mój ojciec.
Sam nie wiedział, dlaczego akurat posądzenie go o takie intencje, aż tak wyprowadzi go z równowagi.
- To dla ciebie znaczy bycie facetem?! To dlatego nosisz te babskie ciuszki? - znów zmierzył go wzrokiem z góry na dół. Wyraźnie zdenerwowany. - Przemoc to słabość.
@Naiya Kō
Warui Shin'ya, Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Byli jak ogień i woda. Dwójka zawziętych, przeciwstawnych żywiołów pogrążonych w walce jak w niszczącym tańcu, w której jeden gasił drugiego wywołując gwałtowny syk irytacji, buchającej kłębami rozgrzanej pary. Kou był ledwie płonącym statkiem, który w swej samozagładzie niknął coraz głębiej w toni wzburzonych fal.
Blue are the words I say and what I think
Blue are the feelings that live inside me
Błękit niezmąconego spokoju pochłaniał go coraz bardziej. Bar zniknął sprzed oczu pogrążających się w czerniejącej toni, dna do którego nie docierało żadne światło. Wszystko znikło. I on zniknął, niknąć w samotności, ostatni lichy płomień zgaszony niezmierzoną siłą oceanu.
Wymowne spojrzenie wodnej istoty ku niebiosom, jakby miały dać mu odpowiedź za jakie grzechy musi obserwować ten wyczerpujący obrazek ludzkiego upadku, odbił się tępym i niechętnym wyrazem na rozmazanej twarzy.
- No tak. Instynkt samozachowawczy to ty straciłeś przychodząc do tego baru. — Stracił więcej. Godność, czas, również ten poświęcony na makijaż... A instynkt samozachowawczy? Niewiele znacząca w jego życiu pierdoła. Pytanie, czy kiedykolwiek go miał. Gdy wszyscy stali w kolejce po zdrowy rozsądek, Kou prawdopodobnie podawał akurat matce matchę i pilnował jej rytmu serca gdy zasypiała na siedząco, po tym jak znowu zobaczył na stoliku wyzerowaną saszetkę małych, białych tabletek. Nie miał czasu nawet, by sprawdzić czy nie zostawił na widoku w domu czegoś, za co ojciec mógł zapragnąć się na nim wyżyć. Wiedząc, że musi być dla niej tu i teraz nie miał czasu, by pomyśleć o sobie.
- Przestań wyć... -
Ostry ton niby gwóźdź przebił się przez wciąź obolałe trzewia. Wręcz odruchowo, na udry zastopował pracę niekontrolowanie poruszającej się klatki piersiowej, czując jak przepływa przez nie słabość nieuchronnie związana z odbieraniem sobie zdrowego przepływu powietrza. Walka naturalnego odruchu oddychania z odruchem lękowym była niezrównanie ciężka, ale znał ją bardzo dobrze, aż za dobrze. Ten specyficzny smak trudnych wyborów. Albo poczucie ryzyka jeśli wyda choćby dźwięk, albo niedobór tlenu.
Słowa wybrzmiały głębokim echem w umyśle Kou, trafiając rykoszetem aż do serca, które nieoczekiwanie zmieniło swój ton. Ściskające duszę słowa zdusiły łzy może na chwilę, gdy otwierając oczy szeroko spojrzał znów na podłużną linię twarzy i przytulił się jeszcze bardziej do ściany. Zaraz potem rękaw poszedł w ruch zamazując bladą twarz jeszcze bardziej, gdy delikatny deszcz łez zamienił się przez dosłownie sekundę w istny potop. Ścisnął powieki jakby próbował wycisnąć z nich wszystko na raz, ale ogromna fala wzburzona przez nieznajomego jak na złość nie chciała zbyt łatwo się zakończyć. Czuł słony smak na swoich wargach. Specyficzny smak bólu i strachu przed słoną wodą, zza której rozkaz teraz wydała mu męska syrena, kusząca swoim głosem by wpaść razem z nim do tej ciemnej otchłani ponownie.
Przestań wyć. Nieznajomy nieświadomie trafił w czuły punkt, gdyż słony smak tych słów towarzyszył mu przy niemal każdym szarpnięciu za włosy, przy niemal każdym miażdżacym uścisku ręki, każdym przedmiocie rozbitym na jego wątłym ciele. A teraz z ust czarnookiego mężczyzny popłynęły niby struga jadu, w której zatopione jadowite tęczówki wyglądały tak, jak gdyby tylko czekały na powrót do tamtej historii. Nie wyj. Nie rycz. Nie krzycz. Nie oddychaj. Nie żyj.
"Próbuję ci pomóc. Jesteś cały?" Niemal przemknęło przez uszy, gdy jeszcze bardziej zaczęło się kręcić mu w głowie. Pewien ból wezbrał w górnej części brzucha, nie chcąc go opuścić, kręcąc się wokół, nie chcąc puścić. Czuł jednak, jak musi walczyć ze sobą w tym momencie, zignorować osłabiające odczucie jak ciężkie by ono nie było.
- A wyglądam jakbym był? - Zduszony głos prawie zapiszczał. Przełknął ślinę powoli przełykając do reszty swój grymas. Nie rozumiał o co chodzi Koreańczykowi, który najpierw go zganił, a teraz zabrzmiał tak bardzo troskliwie. Kou nie mieściło się to w głowie, poczuł się jak wyrzucony z rollercoasteru, dystansując się by nie trafić znowu na jego pokład. Czy w tak cudnym głosie mogło mieszkać zło?
- Miałem zostawić cię samego? -
- Widać, że nie jesteś Japończykiem. - Odparł, kręcąc lekko głową. - Tu nie ma dużo ludzi, których by to interesowało, białorycerzyku. -
Cóż to? Spostrzegł po swoim wybuchu nagłą przemianę w oczach obcego, lecz było to coś zupełnie innego niż oczekiwana przezeń agresja. A więc się pomylił?
Zaczął się nad tym zastanawiać, co w zaszumionej głowie nie przychodziło lekko. Zostawił ten temat na później, czując na nowo rozsnącą ciekawość wraz ze spadającym poziomem lęku. Jednak dało się nim ruszyć. Nie był wykuty z kamienia, tylko krył się za świetnie wyrzeźbioną tarczą. Dobrze to wiedzieć, jednak co takiego spowodowało to światło wyłaniające się w czarnej otchłani? Nie rozumiał. Jego niewyżyta dociekliwość chciała zrozumieć, dała mu więc kolejny pokład energii, by choć raz jeszcze spróbować dokręcić śrubę.
— Dlaczego niby miałbym to zrobić...? Naprawdę myślisz, że ratowałbym twój tyłek, tylko po to, by cię teraz pobić? NIE JESTEM TAKI. - Z pewnym zdziwieniem przyjął przekaz - "Dlaczego zakładasz że taki jestem?"
To świetnie się składa, jeśli nie jesteś. Naiya zdecydowanie szedł drogą pochopnych przekonań którą wskazywały mu jego własne doświadczenia, ale był też pierwszą osobą do przetestowania, czy to prawda.
- Skąd niby mam to wiedzieć?! A może ratowałeś go bo ci się spodobał? Nie masz tego wymalowanego na twarzy. A szkoda. Mógłbyś ją trochę rozjaśnić. - Prychnął nieco zuchwale. - Nie moja wina że patrzysz tak, jakbyś chciał wypieprzyć cały świat bez wazeliny. -
— To dla ciebie znaczy bycie facetem?! To dlatego nosisz te babskie ciuszki? —
- Nie, skąd. Noszę je specjalnie dla Ciebie, skarbie. -
— Przemoc to słabość. — Nie mógł zaprzeczyć.
- Tak, racja. I co z tego? To piękne słowa kochanie, ale nie wystarczą żeby się przed nią obronić. -
- Nigdy nie wystarczą. A z resztą...- Nie kończąc swojej wypowiedzi poderwał się nagle od ściany, chwiejnie łapiąc równowagę na swych platformach, gdyż kręciło mu się we wciąż nieco wstawionej głowie.
Może to przez tych kilka motywujących procentów zdecydował się na ten krok, a może to jego własna niesplamiona niczym inwencja? Przy królowej nigdy nie było tego do końca wiadomo.
Zbliżył się niebezpiecznie blisko. Teraz to on nachylił się nad Matsumoto, jednak nie stawiając się w żadnej z istniejących agresywnych pozycji. Ręce miał splecione z tyłu, jak baba, jakby udowadniały jego niewinność i pewność siebie zarazem, choć ramiona miał nieco ściągnięte, jakby ciągle gotowe do przyjęcia ataku po tym, co zaraz powie.
I jak powie.
- Tak bardzo chcesz wiedzieć, co dla mnie znaczy męskość? Będę z tobą szczery. - Ten jeden raz. Skoro i tak pewnie nie spotkamy się ponownie.
Nagle sciszył swój niezbyt niski głos, wprawiając go w drobne drganie. Mimo wciąż narastającej w tle prowokacyjności, co eskalowało u zielonowłosego wręcz naturalnie, tym razem nie wyglądał jakby próbował zdenerwować nieznajomego a raczej mu coś pokazać, wyciągnąć z wnętrza siebie.
Instynkt samozachowawczy to ty straciłeś już dawno. Tak? To patrz teraz.
- Kiedy jest dwóch mężczyzn i jedno łóżko. - zaczął intencjonalnie mówić wolniej i choć patrzył mu prosto w oczy, przymknął delikatnie powieki, jakby postawił sobie za cel skupić całą swoją marną energię na jak najbardziej obrazowym wyartykułowaniu tego wyobrażenia, wciśnięciu go czarnowłosemu wbrew jego woli, tak, by je zapamiętał. Wywierając presję każdą częścią siebie. - Wyobraź to sobie. Pragną tylko siebie nawzajem. Pod pościelą robi się coraz cieplej aż oboje kończą w swoich objęciach. I czy to któremuś z nich coś odejmuje? Nic. Dalej są takimi samymi mężczyznami. Są tak silni, że słuchanie serca nie sprawia że są nimi mniej. Walczą z całym światem o to, by być wolni tacy, jakimi są, nie zabijają samych siebie słuchając ślepo rozkazów. To właśnie jest dla mnie męskość, darling. - Wciągnął kolejnego głębokiego bucha. Kończąc zdanie nie dał się nawet do końca odnieść mężczyźnie, blokując go zasłoną szokową z chmury arogancko wydmuchanego z ust zabarwionego mentolem dymu prosto w stronę koreańskiej twarzy.
Pozwolił sobie na to nie bacząc na żadną inną konsekwencję, niż zobaczenie, jaki będzie ruch czarnej figury. Mimo, że jeszcze chwilę trząsł się w duszy ze strachu, mimo złości wymalowanej w wyprowadzonej z równowagi postawie czarnowłosego. Tym razem to jego zachwianie pozwoliło Kou się uspokoić, rozumiejąc, że jednak nie jest całkowicie pozbawiony ludzkich odruchów. A więc to tak. Czyżbyś tylko świetnie je ukrywał?
Wyprostował się nagle, wciąż bezczelnie łamiąc granicę przestrzeni osobistej. Spojrzał na niego chłodno. Oceniająco. - Właśnie dlatego tak się ubieram. - Zrobił krótką przerwę.
- Ciągle paplasz o tej męskości, a jak tak na ciebie patrzę, nie widzę tego. Nie znam cię, ale ślepy by zauważył, że zachowujesz się jakby ktoś podyktował ci jaki masz być. Skąd do cholery mam wiedzieć czy "nie jesteś taki", czy może ten ktoś kazał ci zabijać własnymi rękoma takich jak ja? Stawiam milion na to, że gdyby to był ten sam autorytet, który kazał ci myśleć że niektóre ubrania są złe, to byś posłuchał. Taka uległość wobec sztucznych norm jest twoim zdaniem męska? Błagam cię. -
Wziął głęboki oddech, jak gdyby pewne przeciążenie weszło na jego barki po tym jak wykorzystał całe zasoby swojej energii. Nagle poczuł jak coś łaskocze go w żołądku. Coś nie grało. Coś było nie tak. Musiał wrócić do swojej ściany, opierając się znów o nią całą długością ręki.
Ból który towarzyszył mu przez cały czas nie wiedzieć czemu nagle zakłuł mocniej, jakby opuszczająca go adrenalina jednocześnie przestawała znieczulać to miejsce. Utrudniała ponownie utrzymanie się na nogach, na obcasach zmieniających ułożenie wszystkich mięśni, w wyniku czego tylko pogłębiały problem. Odwrócił się jakby próbował to ukryć, można rzecz że gdyby nie autonomiczna niemożność w zgarbionej sylwetce wyraźnie potrzebującej podparcia, nic nie byłoby po nim widać. Szczupła dłoń po wyrzuceniu papierosa którego nie dał rady palić dłużej poszybowała w okolice epicentrum pulsującego bólu. Kuso.
- Muszę iść. O-tsukare-sama. - Rzekł w pewnym pośpiechu, jakby chciał stąd uciekać nim rozleci się na oczach mężczyzny. Nie był teraz jednak w stanie odbiec, nie ważne jak dobrze potrafił utrzymać równowagę na wysokich butach. Postąpił krok do przodu, potem kolejny, uparcie próbując ulotnić się z zaułka, choć jedyne co ulatniało się doprawdy skutecznie to jego własne siły.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Nie miał złych intencji, kiedy nieco zbyt nakazujący ton głosu niósł się po ścianach zaułka, jakby sam chciał mu przypomnieć echo czerwonych od krwiaków dni, gdy słuchał ich niemal nieustannie. Był stanowczy, choć zdecydowanie delikatniejszy od tego, jakiego słuchał przez całe swoje życie z ust ojca, kiedy tylko zdarzało mu się w jego towarzystwie uronić łzę. Bo mężczyzna nie może płakać.
Bo to takie słabe, niemęskie, BABSKIE.
To wyobrażenie męskości wbitej mu do głowy ciężką i silną pięścią ojca zdawało się wciąż szeptać mu jedne i te same stereotypy.
Hiroshi nie potrzebował zostawiać czegokolwiek na widoku, by zdenerwować ojca, bo wystarczył tylko JEDEN sprzeciw, JEDNO "nie." wyrażone kiedyś w nadmiernej i wrażliwej reakcji dziecka, by już zawsze znajdować się na celowniku.
Nieustępliwość jego ojca, była jedną z odziedziczonych w "spadku", tuż obok cech fizycznych, które sprawiały, że ciężko było mu spoglądać na własne odbicie w lustrze.
Tylko jego oczy były zdecydowanie ciemniejsze, zupełnie jakby od zawsze i na zawsze były skazane na czyhający w nich mrok.
Nauczył się zdławić własne łzy, wiedząc że jeśli tego nie zrobi, ciosy ojca staną się o wiele mocniejsze. Bezsilność wobec przemocy, której nie można było powstrzymać, wymusiła na nim uległość.
Patrzył na siebie z jeszcze większym pokładem wstrętu, demony zaszyte gdzieś w podświadomości osądzały, a jego usta bezwiednie układały się jakby chciały wymówić 살인자 sal-inja. ilekroć przychodziło mu zmierzyć się z taflą lustra. Sam nie wiedział, co było gorsze.
Słowa, które wypowiedział w kierunku Drzazgi przyniosły odwrotny skutek do zamierzonego, choć widział jak ten bardzo starał się z tym walczyć. Po wysokich, przypudrowanych kościach policzkowych, pomiędzy strąkami zielonych włosów spływały uparcie duże, męskie, słone łzy. Nie mogły być inne, kiedy wypływały tłumnie z zielonkawych oczu równie upartej do granic możliwości Pszczółki.
Nie chciał by płakał, nie chciał tej odpowiedzialności, czuł że powinien przeprosić, ale agresywnie urażona męska duma wybijająca się gdzieś ponad, zachęcona procentami wciąż płynącymi wraz z agresywną czerwienią jego krwi, nie chciała mu na to pozwolić. Echa słów: Gaikokujin, OBCY odtwarzające się w jego głowie wciąż i wciąż bez końca, szczypały nieznośnie w miejscu ukłucia żądła, którym spłynął jad, pozostawiając za sobą jątrzącą się ranę. W zasadzie nie powinien wściekać się na prawdę. Przecież był Gaikokujin i żadna jego złość nie powodowała, że przestawał nim być. Jednak to poczucie niedopasowania i obcość, towarzysząca mu gdziekolwiek by się nie udał wciąż bolało. Pamiętał te słowa wypowiedziane wcześniej w jadowicie nacjonalistyczny sposób, przypominały mu jak bardzo niemile był tu widziany. Czasem miał wrażenie, że nigdzie nie poczuje się "jak w domu", choć paradoksalnie jego "dom"- jego ojczyzna, była ostatnim miejscem, jakim mógłby określić mianem "domu".
Mimo to, coś co odbijało się w tych jasnych tęczówkach zakłuło jeszcze mocniej niż uprzednio wbite żądło, mocniej niż mogłoby żądlić nawet stado wściekłych os. Bał się go.
Matsumoto odwrócił nagle głowę jakby nie chciał oglądać tej trwogi, więc w akcie kapitulacji, zapytał z troską czy jest cały. Ten fakt dbania o los nieznanych, zupełnie mu obcych ludzi, dziwił samego snycerza, ale przecież nie potrafił zmienić tego, kim był.
— A wyglądam jakbym był? - dość piskliwy ton pytania zawisnął wśród kolejnego podmuchu wiatru.
Pytania retorycznego, na które nie znalazłby sensownej odpowiedzi. Spoglądał na niego z niejakim smutkiem z wciąż niezmiennie wyciągniętą ku niemu dłonią, choć przecież wiedział, że ten nie pozwoli sobie pomóc. Chyba tylko naiwność pozwalała mu nie zmieniać tej pozycji do ostatniej chwili, choć może on sam lepiej poczułby się czekając do samego końca.
— Widać, że nie jesteś Japończykiem.
Znowu to samo...? Przymknął oczy w geście zrezygnowania, miał już dość tych pytających, osądzających i wywyższających się spojrzeń. Był przekonany, że ponownie zobaczy to w oczach swojego rozmówcy więc jego oczy pozostały przymknięte. Do czasu kolejnej wypowiedzi, która wypłynęła z ust Pszczółki.
Skrzywił się wyraźnie na określenie "białorycerzyka", ale dużo bardziej uderzało go to, co wybrzmiało z tych słów wcześniej. Pokręcił głową jakby w akcie dezaprobaty, chciał mu pokazać jak bardzo się myli.
- Nie. Gdziekolwiek się nie udasz, ludzie będą tak samo źli, choć w niektórych miejscach są jeszcze gorsi niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić. - Nie chciał się tak uzewnętrzniać, ale właściwie nie miało to znaczenia, skoro ich drogi i tak się rozejdą.
Dlaczego, dlaczego zakładasz, że taki jestem?
Właśnie tak brzmiał przekaz, kiedy dotarło do niego, dlaczego to takie idiotyczne. Wielu przed nim zakładało tak z góry widząc ten nieprzyjemny wyraz gęby, który mimowolnie wkradał mu się na twarz, nawet kiedy nie robił tego intencjonalnie. A biorąc pod uwagę formę ich wcześniejszej rozmowy, wniosek nasuwał się sam. Choć bolało.
— Skąd niby mam to wiedzieć?! A może ratowałeś go bo ci się spodobał?
— O czym ty bredzisz?! - jego brwi ściągnęły się w ostrym wyrazie, który miał odzwierciedlać zdziwienie, ale jak zwykle wyszło, jak wyszło. Agresywnie.
— Nie moja wina że patrzysz tak, jakbyś chciał wypieprzyć cały świat bez wazeliny.
Zaśmiał się nerwowo, w zasadzie każdy posądzał go z góry o złe intencję, ale to?
Nie. Nie chciał. I NIE MÓGŁ. Czego Pszczółka nie mogła wiedzieć.
Nie mogła, prawda?
— Nie, skąd. Noszę je specjalnie dla Ciebie, skarbie. —
niewymuszona i kąśliwa uwaga, wyszła z tych agresywnie czerwonych ust zaraz po jego nieuzasadnionym wybuchu. Zupełnie naturalnie, polana tą samą niezwykle drażniącą w tej chwili manierą, która ponownie zmusiła go, by wbił swoje ciemne tęczówki w spowite czernią niebo. Pszczółka na nowo starała się go zirytować, a on jak nigdy tego zirytowania nie miał już siły ukrywać.
- Posłuchaj mnie, SKARBIE. - wycedził przez zęby, kładąc nacisk protekcjonalności na to słowo. - Bardzo mi przykro, że zepsułem ci wieczór, bo najwyraźniej LUBISZ, kiedy ktoś spuszcza ci manto, ale możesz próbować WSZYSTKIEGO, a i tak nie podniosę na ciebie ręki. - wiedziony męskim honorem nawet nie zauważył jak zielonkawe tęczówki błysnęły światłem w reakcji na te słowa, gotowe i zmobilizowane, by zacząć go testować. Na nowo.
Jak dogorywający żar, który otrzymał nagle upragniony podmuch wiatru, na nowo wzniecając płomienie, których ten Feniks nie da tak łatwo zagasić.
Zaciemniony procentami umysł snycerza do spółki z pijaną męską dumą kazał mu wierzyć, że Zielonowłosy, właśnie dlatego, chce go sprowokować. Jakby chciał mu za wszelką cenę pokazać, udowodnić, że niczym nie różni się od własnego ojca. Że niczym nie różni się od japońskiego agresora, który zaledwie kilka minut temu, dosłownie - zrównał go z ziemią.
- Jesteś wkurwiający, przyznaję, ale to nie znaczy, że na to zasłużyłeś.
Przemoc to słabość.
- (...) To piękne słowa kochanie, ale nie wystarczą żeby się przed nią obronić.
- Może gdybyś przerzucił się na MĘSKIE ciuszki to inni mieliby więcej oporów, żeby jej użyć? - ironiczna uwaga, rzucona mimo wszystko w dobrej wierze - ponownie nie spotkała się z aprobatą, a okazała się w rzeczywistości rękawicą rzuconą bezwiednie na wyzwanie, które Drzazga przyjął w tej samej chwili, bez zawahania.
Hiroshi ściągnął brwi jeszcze bardziej mierząc go zdzwionym wzrokiem z góry na dół, kiedy obserwował jak Zielonowłosy zbliżał się w jego kierunku, nie zatrzymując kroku. Ciało snycerza jakby w mimowolnej reakcji zaczęło się cofać, gdy po wykonaniu zaledwie dwóch kroków w tył, jego barki spotkały się z zimną tudzież twardą ścianą. Jego czarne oczy o równie ciemnej oprawie rzęs otworzyły się szeroko, proporcjonalnie do rozchylonych bezwiednie ust, gdy Pszczółka, z całą tą swoją gracją nachyliła się nad nim, by zatrzymać się zaledwie kilka milimetrów przed jego twarzą. Znowu poczuł zapach kokosa i deszczu, niezmąconego przez zaduch parszywego baru, który znajdował się dokładnie za jego plecami.
— Tak bardzo chcesz wiedzieć, co dla mnie znaczy męskość?
Pokręciłby głową przecząco, gdyby tylko mógł tym cokolwiek wskórać. W efekcie, tylko jego wyraźna grdyka, przesunęła się gwałtownie z góry na dół, gdy z trudem przełknął gęstą ślinę, czując jak ciepły oddech Pszczółki omiata jego usta.
Końcówki pasma zielonych włosów, musnęły jego skroń, kiedy nieoczekiwanie uwolniły się zza zakolczykowanego ucha, co sprowokowało go do wycofania głowy jeszcze bardziej w tył, która w sekundę potem, w dość nerwowym ruchu, uderzyła potylicą o czerwień ceglanej ściany.
— Kiedy jest dwóch mężczyzn i jedno łóżko. - ściszony i nieco zniżony głos drgał równie delikatnie co struna jego poczucia komfortu, którą przed chwilą Drzazga wprawił w nieprzyjemny ruch. Słowa uderzyły w niego tak samo, jak ledwie chwilę przedtem jego czaszka o ścianę zaułka. Drzazga napierał na niego swoim ciałem, swoim głosem i swoim żółtawym spojrzeniem, kiedy ciemne oczy Koreańczyka przenosiły się w przerażeniu z jednej jego tęczówki na drugą.
— Wyobraź to sobie. Pragną tylko siebie nawzajem.
Czy coś innego mogłoby go bardziej przerazić niż świadomość, że Pszczółka go przejrzał? Jakby z tych czarnych, pozornie nieodgadnionych tęczówek mógł wyczytać to, co najbardziej uderzało w jego męskość?
Fakt, jak bardzo wybrakowany był, nie mogąc, nie czując, nie potrafiąc odczuwać pożądania ani względem kobiet, ani mężczyzn? Nie czuł absolutnie NIC, poza pustką, jakby ktoś wyciął ten jeden, brakujący element.
Jego niewiedza mogłaby bawić, ale niezrozumiałość pragnienia podświadomie pozwalała mu na tą niewiedzę.
Co stanowiło o sile samej Królowej? Mogła nią być od początku, albo STAĆ się nią - zwyczajny z pozoru pionek, który w swej nieustępliwości zdołał dotrzeć na skraj szachownicy wroga, by skończyć jako najsilniejsza figura w grze.
Biała królowa napierała na czarnego króla, który nie miał już gdzie się wycofać, a wytrącony mu z dłoni argument siły, powodował, że nie było już żadnego innego, czarnego pionka, który mógłby go obronić.
Szach mat.
W akcie dojmującej desperacji odwrócił głowę w bok, nie mogąc już znieść jego świdrującego, zielonkawego spojrzenia. Naiya nie przejął się tym zbytnio i wciąż bezczelnie łamał granicę jego komfortu, kiedy bez ogródek chwycił jego szczękę w swoją smukłą dłoń, nakierowując ją na siebie - zmuszając go, by ponownie na niego spojrzał.
Ten dotyk, choć zdecydowanie delikatniejszy niż ten w jego wspomnieniach, na nowo uruchomił lęk podsycany doświadczeniami z przeszłości. Przed oczami snycerza momentalnie stanęły jego traumy, jego ojciec, Korea Północna, a cała wypowiedź Zielonowłosego zdała się zatracić swój sens, gdy na wierzch, gwałtownie wybiły tylko te słowa, na które mimowolnie zareagowała jego poruszona traumą głowa.
WOLNOŚĆ
ZABIJAĆ
ŚLEPE ROZKAZY
Gdzieś do jego nozdrzy dotarła mentolowa woń dymu, której nawet by nie zarejestrował, gdy jego oczy z powrotem zalała smolista substancja, nieprzepuszczalna czerń, będąca ostatnim aktem samoobrony Matsumoto, który mimowolnie uruchomił się wraz dotykiem Pszczółki. Jad zaczął działać, skutecznie go unieruchamiając.
Królowa jakby zrezygnowana jego niemocą, uległością wyprostowała się nagle patrząc na niego równie osądzająco jak wcześniej. W barze.
— Właśnie dlatego tak się ubieram.
Dlaczego?
Prawie nic nie dotarło do jego głowy, gdy podniósł na niego spojrzenie po jakimś kosmicznie długim czasie. Milczał. Nic nie mówił i tylko słuchał starając się złożyć ze słuchu te słowa w jakąś sensowną całość.
"jakby ktoś podyktował ci jaki masz być"
"kazał ci zabijać takich jak ja"
Ścisnął w bólu własne powieki, kiedy wspomnienia odtwarzające się w jego głowie, raniły go na nowo, a dźwięk przeładowania broni w jego pamięci był niemal namacalny.
Znowu.
Kilka głębokich wdechów, by się uspokoić.
— Taka uległość wobec sztucznych norm jest twoim zdaniem męska?
Ten ogień, którego nie można było zamknąć w żadne formy, powstrzymać żadną tamą, znów zdawał się nie rozumieć istoty wody. Wody, która nieustępliwą wolą przetrwania za wszelką cenę, potrafiła zaadaptować się w niemal każdej sytuacji. Przyjąć dowolny kształt naczynia, do którego została wlana, dając pozory trzymania się w całości, wówczas gdy jej cząsteczki niczym emocje pozostawały w nieustającym ruchu i chaosie. Ale zawsze trwała, jakby własnym uporem tylko zmieniając stan swojego skupienia. Rzucając się do ucieczki, by wyparować jak para wodna. Lub zastygnąć w zupełnym bezruchu. Ta woda, potraktowana mrozem, zmieniała się w niewzruszoną bryłę lodu, jakby w defensywie znacznie zwiększała swoją objętość, zupełnie jak pierś Hiroshiego, która jeszcze chwilę temu uniosła się w głębokim wdechu, tylko po to by zamrzeć w bezruchu. Głęboki wdech, który musiał wstrzymać, gdy tonął we własnych głębinach mroku, splecionego z traum i doświadczeń.
Zniewieściały mężczyzna nie mógł wiedzieć, że snycerz w przeciwieństwie do niego, przyjmował ciosy ojca ze spokojem. Bezsilność wymuszona życiem w totalitarnym państwie powodowała niemoc. Walka nie miała najmniejszego sensu, a jedyna walka jaką mógł stoczyć - była walką o przetrwanie.
— Uległości? - powtórzył nagle patrząc na niego wzrokiem, z którego na nowo wylewał się nieopisany ból. Już mu nawet nie zależało, czy nieznajomy go zdemaskuje. Nie miał już siły by walczyć. Został zmatowany. — Wszystko się zmienia, gdy na szali jest twoje życie, a ktoś celuje do ciebie z broni. Powiedz mi, miałbyś dylemat czy ulec...?
Ten Feniks, ten ogień, który trawił wszystko na swojej drodze, pozostawiając po sobie pogorzelisko, nagle zatracił swoją niszczycielską energię, by samemu się wypalić. Z braku tlenu. Braku tchu.
Hiroshi nie zdążył nawet odpowiedzieć na jego pożegnanie, gdy ten zwyczajnie wypuścił go spod swojej natarczywości, by dłonią w jakimś niezrozumiałym, desperackim ruchu zacisnąć materiał miękkiego swetra, dokładnie na wysokości wyhaftowanej pszczółki i oddalić się w innym kierunku.
Każdy z kolejnych kroków odkrywał słabnącą bezustannie siłę mięśni zgrabnych nóg Drzazgi, które wyglądały tak, jakby miały się zaraz załamać pod ciężarem jego wątłego ciała.
Mogła minąć ledwie chwila, gdy niespodziewanie potknął się o własne platformy, na dobre tracąc równowagę.
Reakcja czarnowłosego była natychmiastowa - znowu biegł na ratunek, jakby sensem jego istnienia było ratowanie ludzi, którzy niewiele powinni go obchodzić. W ostatniej chwili złapał chłopaka w pasie, a jego silna sylwetka ugięła się pod tym ciężarem. Choć Drzazga zdawał się lekki niczym piórko, jego ciężar wyraźnie dało się odczuć, szczególnie gdy to wątłe ciało tak nagle stało się bezwładne. Zacisnął zęby, by z trudem postawić go do pionu, udaremniając jego upadek. Nie bacząc nawet na jego sprzeciw, wsparł go własnym ramieniem i zaczął prowadzić jak rannego żołnierza.
Jego oczom ukazała się taksówka, która właśnie podjechała, zatrzymując się obok przejścia do zaułka.
— Moja taksówka. Bierz... ja złapię kolejną. - troskliwy ton znowu wkradł się naturalnie do jego głosu. Nawet nie chciał słyszeć żadnych wymówek.
— Wolisz tutaj zostać i poczekać, aż tamten Japończyk wróci?
Wsiadaj.
— Wsiadaj, albo wsadzę cię do niej siłą...
Uwaga Hiroshiego utkwiła na agresywnym kolorze taksówki, której wcześniej nie potrafił określić w tym mroku.
— Patrz, pasuje do twojej szminki...
When you feel my heat,
look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close,
it's dark inside...
@Naiya Kō
Bo to takie słabe, niemęskie, BABSKIE.
To wyobrażenie męskości wbitej mu do głowy ciężką i silną pięścią ojca zdawało się wciąż szeptać mu jedne i te same stereotypy.
Hiroshi nie potrzebował zostawiać czegokolwiek na widoku, by zdenerwować ojca, bo wystarczył tylko JEDEN sprzeciw, JEDNO "nie." wyrażone kiedyś w nadmiernej i wrażliwej reakcji dziecka, by już zawsze znajdować się na celowniku.
Nieustępliwość jego ojca, była jedną z odziedziczonych w "spadku", tuż obok cech fizycznych, które sprawiały, że ciężko było mu spoglądać na własne odbicie w lustrze.
Tylko jego oczy były zdecydowanie ciemniejsze, zupełnie jakby od zawsze i na zawsze były skazane na czyhający w nich mrok.
Nauczył się zdławić własne łzy, wiedząc że jeśli tego nie zrobi, ciosy ojca staną się o wiele mocniejsze. Bezsilność wobec przemocy, której nie można było powstrzymać, wymusiła na nim uległość.
Patrzył na siebie z jeszcze większym pokładem wstrętu, demony zaszyte gdzieś w podświadomości osądzały, a jego usta bezwiednie układały się jakby chciały wymówić 살인자 sal-inja. ilekroć przychodziło mu zmierzyć się z taflą lustra. Sam nie wiedział, co było gorsze.
Słowa, które wypowiedział w kierunku Drzazgi przyniosły odwrotny skutek do zamierzonego, choć widział jak ten bardzo starał się z tym walczyć. Po wysokich, przypudrowanych kościach policzkowych, pomiędzy strąkami zielonych włosów spływały uparcie duże, męskie, słone łzy. Nie mogły być inne, kiedy wypływały tłumnie z zielonkawych oczu równie upartej do granic możliwości Pszczółki.
Nie chciał by płakał, nie chciał tej odpowiedzialności, czuł że powinien przeprosić, ale agresywnie urażona męska duma wybijająca się gdzieś ponad, zachęcona procentami wciąż płynącymi wraz z agresywną czerwienią jego krwi, nie chciała mu na to pozwolić. Echa słów: Gaikokujin, OBCY odtwarzające się w jego głowie wciąż i wciąż bez końca, szczypały nieznośnie w miejscu ukłucia żądła, którym spłynął jad, pozostawiając za sobą jątrzącą się ranę. W zasadzie nie powinien wściekać się na prawdę. Przecież był Gaikokujin i żadna jego złość nie powodowała, że przestawał nim być. Jednak to poczucie niedopasowania i obcość, towarzysząca mu gdziekolwiek by się nie udał wciąż bolało. Pamiętał te słowa wypowiedziane wcześniej w jadowicie nacjonalistyczny sposób, przypominały mu jak bardzo niemile był tu widziany. Czasem miał wrażenie, że nigdzie nie poczuje się "jak w domu", choć paradoksalnie jego "dom"- jego ojczyzna, była ostatnim miejscem, jakim mógłby określić mianem "domu".
Mimo to, coś co odbijało się w tych jasnych tęczówkach zakłuło jeszcze mocniej niż uprzednio wbite żądło, mocniej niż mogłoby żądlić nawet stado wściekłych os. Bał się go.
Matsumoto odwrócił nagle głowę jakby nie chciał oglądać tej trwogi, więc w akcie kapitulacji, zapytał z troską czy jest cały. Ten fakt dbania o los nieznanych, zupełnie mu obcych ludzi, dziwił samego snycerza, ale przecież nie potrafił zmienić tego, kim był.
— A wyglądam jakbym był? - dość piskliwy ton pytania zawisnął wśród kolejnego podmuchu wiatru.
Pytania retorycznego, na które nie znalazłby sensownej odpowiedzi. Spoglądał na niego z niejakim smutkiem z wciąż niezmiennie wyciągniętą ku niemu dłonią, choć przecież wiedział, że ten nie pozwoli sobie pomóc. Chyba tylko naiwność pozwalała mu nie zmieniać tej pozycji do ostatniej chwili, choć może on sam lepiej poczułby się czekając do samego końca.
— Widać, że nie jesteś Japończykiem.
Znowu to samo...? Przymknął oczy w geście zrezygnowania, miał już dość tych pytających, osądzających i wywyższających się spojrzeń. Był przekonany, że ponownie zobaczy to w oczach swojego rozmówcy więc jego oczy pozostały przymknięte. Do czasu kolejnej wypowiedzi, która wypłynęła z ust Pszczółki.
Skrzywił się wyraźnie na określenie "białorycerzyka", ale dużo bardziej uderzało go to, co wybrzmiało z tych słów wcześniej. Pokręcił głową jakby w akcie dezaprobaty, chciał mu pokazać jak bardzo się myli.
- Nie. Gdziekolwiek się nie udasz, ludzie będą tak samo źli, choć w niektórych miejscach są jeszcze gorsi niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić. - Nie chciał się tak uzewnętrzniać, ale właściwie nie miało to znaczenia, skoro ich drogi i tak się rozejdą.
Dlaczego, dlaczego zakładasz, że taki jestem?
Właśnie tak brzmiał przekaz, kiedy dotarło do niego, dlaczego to takie idiotyczne. Wielu przed nim zakładało tak z góry widząc ten nieprzyjemny wyraz gęby, który mimowolnie wkradał mu się na twarz, nawet kiedy nie robił tego intencjonalnie. A biorąc pod uwagę formę ich wcześniejszej rozmowy, wniosek nasuwał się sam. Choć bolało.
— Skąd niby mam to wiedzieć?! A może ratowałeś go bo ci się spodobał?
— O czym ty bredzisz?! - jego brwi ściągnęły się w ostrym wyrazie, który miał odzwierciedlać zdziwienie, ale jak zwykle wyszło, jak wyszło. Agresywnie.
— Nie moja wina że patrzysz tak, jakbyś chciał wypieprzyć cały świat bez wazeliny.
Zaśmiał się nerwowo, w zasadzie każdy posądzał go z góry o złe intencję, ale to?
Nie. Nie chciał. I NIE MÓGŁ. Czego Pszczółka nie mogła wiedzieć.
Nie mogła, prawda?
— Nie, skąd. Noszę je specjalnie dla Ciebie, skarbie. —
niewymuszona i kąśliwa uwaga, wyszła z tych agresywnie czerwonych ust zaraz po jego nieuzasadnionym wybuchu. Zupełnie naturalnie, polana tą samą niezwykle drażniącą w tej chwili manierą, która ponownie zmusiła go, by wbił swoje ciemne tęczówki w spowite czernią niebo. Pszczółka na nowo starała się go zirytować, a on jak nigdy tego zirytowania nie miał już siły ukrywać.
- Posłuchaj mnie, SKARBIE. - wycedził przez zęby, kładąc nacisk protekcjonalności na to słowo. - Bardzo mi przykro, że zepsułem ci wieczór, bo najwyraźniej LUBISZ, kiedy ktoś spuszcza ci manto, ale możesz próbować WSZYSTKIEGO, a i tak nie podniosę na ciebie ręki. - wiedziony męskim honorem nawet nie zauważył jak zielonkawe tęczówki błysnęły światłem w reakcji na te słowa, gotowe i zmobilizowane, by zacząć go testować. Na nowo.
Jak dogorywający żar, który otrzymał nagle upragniony podmuch wiatru, na nowo wzniecając płomienie, których ten Feniks nie da tak łatwo zagasić.
Zaciemniony procentami umysł snycerza do spółki z pijaną męską dumą kazał mu wierzyć, że Zielonowłosy, właśnie dlatego, chce go sprowokować. Jakby chciał mu za wszelką cenę pokazać, udowodnić, że niczym nie różni się od własnego ojca. Że niczym nie różni się od japońskiego agresora, który zaledwie kilka minut temu, dosłownie - zrównał go z ziemią.
- Jesteś wkurwiający, przyznaję, ale to nie znaczy, że na to zasłużyłeś.
Przemoc to słabość.
- (...) To piękne słowa kochanie, ale nie wystarczą żeby się przed nią obronić.
- Może gdybyś przerzucił się na MĘSKIE ciuszki to inni mieliby więcej oporów, żeby jej użyć? - ironiczna uwaga, rzucona mimo wszystko w dobrej wierze - ponownie nie spotkała się z aprobatą, a okazała się w rzeczywistości rękawicą rzuconą bezwiednie na wyzwanie, które Drzazga przyjął w tej samej chwili, bez zawahania.
Hiroshi ściągnął brwi jeszcze bardziej mierząc go zdzwionym wzrokiem z góry na dół, kiedy obserwował jak Zielonowłosy zbliżał się w jego kierunku, nie zatrzymując kroku. Ciało snycerza jakby w mimowolnej reakcji zaczęło się cofać, gdy po wykonaniu zaledwie dwóch kroków w tył, jego barki spotkały się z zimną tudzież twardą ścianą. Jego czarne oczy o równie ciemnej oprawie rzęs otworzyły się szeroko, proporcjonalnie do rozchylonych bezwiednie ust, gdy Pszczółka, z całą tą swoją gracją nachyliła się nad nim, by zatrzymać się zaledwie kilka milimetrów przed jego twarzą. Znowu poczuł zapach kokosa i deszczu, niezmąconego przez zaduch parszywego baru, który znajdował się dokładnie za jego plecami.
— Tak bardzo chcesz wiedzieć, co dla mnie znaczy męskość?
Pokręciłby głową przecząco, gdyby tylko mógł tym cokolwiek wskórać. W efekcie, tylko jego wyraźna grdyka, przesunęła się gwałtownie z góry na dół, gdy z trudem przełknął gęstą ślinę, czując jak ciepły oddech Pszczółki omiata jego usta.
Końcówki pasma zielonych włosów, musnęły jego skroń, kiedy nieoczekiwanie uwolniły się zza zakolczykowanego ucha, co sprowokowało go do wycofania głowy jeszcze bardziej w tył, która w sekundę potem, w dość nerwowym ruchu, uderzyła potylicą o czerwień ceglanej ściany.
— Kiedy jest dwóch mężczyzn i jedno łóżko. - ściszony i nieco zniżony głos drgał równie delikatnie co struna jego poczucia komfortu, którą przed chwilą Drzazga wprawił w nieprzyjemny ruch. Słowa uderzyły w niego tak samo, jak ledwie chwilę przedtem jego czaszka o ścianę zaułka. Drzazga napierał na niego swoim ciałem, swoim głosem i swoim żółtawym spojrzeniem, kiedy ciemne oczy Koreańczyka przenosiły się w przerażeniu z jednej jego tęczówki na drugą.
— Wyobraź to sobie. Pragną tylko siebie nawzajem.
Czy coś innego mogłoby go bardziej przerazić niż świadomość, że Pszczółka go przejrzał? Jakby z tych czarnych, pozornie nieodgadnionych tęczówek mógł wyczytać to, co najbardziej uderzało w jego męskość?
Fakt, jak bardzo wybrakowany był, nie mogąc, nie czując, nie potrafiąc odczuwać pożądania ani względem kobiet, ani mężczyzn? Nie czuł absolutnie NIC, poza pustką, jakby ktoś wyciął ten jeden, brakujący element.
Jego niewiedza mogłaby bawić, ale niezrozumiałość pragnienia podświadomie pozwalała mu na tą niewiedzę.
Co stanowiło o sile samej Królowej? Mogła nią być od początku, albo STAĆ się nią - zwyczajny z pozoru pionek, który w swej nieustępliwości zdołał dotrzeć na skraj szachownicy wroga, by skończyć jako najsilniejsza figura w grze.
Biała królowa napierała na czarnego króla, który nie miał już gdzie się wycofać, a wytrącony mu z dłoni argument siły, powodował, że nie było już żadnego innego, czarnego pionka, który mógłby go obronić.
Szach mat.
W akcie dojmującej desperacji odwrócił głowę w bok, nie mogąc już znieść jego świdrującego, zielonkawego spojrzenia. Naiya nie przejął się tym zbytnio i wciąż bezczelnie łamał granicę jego komfortu, kiedy bez ogródek chwycił jego szczękę w swoją smukłą dłoń, nakierowując ją na siebie - zmuszając go, by ponownie na niego spojrzał.
Ten dotyk, choć zdecydowanie delikatniejszy niż ten w jego wspomnieniach, na nowo uruchomił lęk podsycany doświadczeniami z przeszłości. Przed oczami snycerza momentalnie stanęły jego traumy, jego ojciec, Korea Północna, a cała wypowiedź Zielonowłosego zdała się zatracić swój sens, gdy na wierzch, gwałtownie wybiły tylko te słowa, na które mimowolnie zareagowała jego poruszona traumą głowa.
WOLNOŚĆ
ZABIJAĆ
ŚLEPE ROZKAZY
Gdzieś do jego nozdrzy dotarła mentolowa woń dymu, której nawet by nie zarejestrował, gdy jego oczy z powrotem zalała smolista substancja, nieprzepuszczalna czerń, będąca ostatnim aktem samoobrony Matsumoto, który mimowolnie uruchomił się wraz dotykiem Pszczółki. Jad zaczął działać, skutecznie go unieruchamiając.
Królowa jakby zrezygnowana jego niemocą, uległością wyprostowała się nagle patrząc na niego równie osądzająco jak wcześniej. W barze.
— Właśnie dlatego tak się ubieram.
Dlaczego?
Prawie nic nie dotarło do jego głowy, gdy podniósł na niego spojrzenie po jakimś kosmicznie długim czasie. Milczał. Nic nie mówił i tylko słuchał starając się złożyć ze słuchu te słowa w jakąś sensowną całość.
"jakby ktoś podyktował ci jaki masz być"
"kazał ci zabijać takich jak ja"
Ścisnął w bólu własne powieki, kiedy wspomnienia odtwarzające się w jego głowie, raniły go na nowo, a dźwięk przeładowania broni w jego pamięci był niemal namacalny.
Znowu.
Kilka głębokich wdechów, by się uspokoić.
— Taka uległość wobec sztucznych norm jest twoim zdaniem męska?
Ten ogień, którego nie można było zamknąć w żadne formy, powstrzymać żadną tamą, znów zdawał się nie rozumieć istoty wody. Wody, która nieustępliwą wolą przetrwania za wszelką cenę, potrafiła zaadaptować się w niemal każdej sytuacji. Przyjąć dowolny kształt naczynia, do którego została wlana, dając pozory trzymania się w całości, wówczas gdy jej cząsteczki niczym emocje pozostawały w nieustającym ruchu i chaosie. Ale zawsze trwała, jakby własnym uporem tylko zmieniając stan swojego skupienia. Rzucając się do ucieczki, by wyparować jak para wodna. Lub zastygnąć w zupełnym bezruchu. Ta woda, potraktowana mrozem, zmieniała się w niewzruszoną bryłę lodu, jakby w defensywie znacznie zwiększała swoją objętość, zupełnie jak pierś Hiroshiego, która jeszcze chwilę temu uniosła się w głębokim wdechu, tylko po to by zamrzeć w bezruchu. Głęboki wdech, który musiał wstrzymać, gdy tonął we własnych głębinach mroku, splecionego z traum i doświadczeń.
Zniewieściały mężczyzna nie mógł wiedzieć, że snycerz w przeciwieństwie do niego, przyjmował ciosy ojca ze spokojem. Bezsilność wymuszona życiem w totalitarnym państwie powodowała niemoc. Walka nie miała najmniejszego sensu, a jedyna walka jaką mógł stoczyć - była walką o przetrwanie.
— Uległości? - powtórzył nagle patrząc na niego wzrokiem, z którego na nowo wylewał się nieopisany ból. Już mu nawet nie zależało, czy nieznajomy go zdemaskuje. Nie miał już siły by walczyć. Został zmatowany. — Wszystko się zmienia, gdy na szali jest twoje życie, a ktoś celuje do ciebie z broni. Powiedz mi, miałbyś dylemat czy ulec...?
Ten Feniks, ten ogień, który trawił wszystko na swojej drodze, pozostawiając po sobie pogorzelisko, nagle zatracił swoją niszczycielską energię, by samemu się wypalić. Z braku tlenu. Braku tchu.
Hiroshi nie zdążył nawet odpowiedzieć na jego pożegnanie, gdy ten zwyczajnie wypuścił go spod swojej natarczywości, by dłonią w jakimś niezrozumiałym, desperackim ruchu zacisnąć materiał miękkiego swetra, dokładnie na wysokości wyhaftowanej pszczółki i oddalić się w innym kierunku.
Każdy z kolejnych kroków odkrywał słabnącą bezustannie siłę mięśni zgrabnych nóg Drzazgi, które wyglądały tak, jakby miały się zaraz załamać pod ciężarem jego wątłego ciała.
Mogła minąć ledwie chwila, gdy niespodziewanie potknął się o własne platformy, na dobre tracąc równowagę.
Reakcja czarnowłosego była natychmiastowa - znowu biegł na ratunek, jakby sensem jego istnienia było ratowanie ludzi, którzy niewiele powinni go obchodzić. W ostatniej chwili złapał chłopaka w pasie, a jego silna sylwetka ugięła się pod tym ciężarem. Choć Drzazga zdawał się lekki niczym piórko, jego ciężar wyraźnie dało się odczuć, szczególnie gdy to wątłe ciało tak nagle stało się bezwładne. Zacisnął zęby, by z trudem postawić go do pionu, udaremniając jego upadek. Nie bacząc nawet na jego sprzeciw, wsparł go własnym ramieniem i zaczął prowadzić jak rannego żołnierza.
Jego oczom ukazała się taksówka, która właśnie podjechała, zatrzymując się obok przejścia do zaułka.
— Moja taksówka. Bierz... ja złapię kolejną. - troskliwy ton znowu wkradł się naturalnie do jego głosu. Nawet nie chciał słyszeć żadnych wymówek.
— Wolisz tutaj zostać i poczekać, aż tamten Japończyk wróci?
Wsiadaj.
— Wsiadaj, albo wsadzę cię do niej siłą...
Uwaga Hiroshiego utkwiła na agresywnym kolorze taksówki, której wcześniej nie potrafił określić w tym mroku.
— Patrz, pasuje do twojej szminki...
When you feel my heat,
look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close,
it's dark inside...
@Naiya Kō
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Brak złych intencji jest rzeczą szlachetną, jednak jak wszystko posiadał w zamian jedną, znaczącą wadę - nie mógł zostać łatwo odczytany nawet jeśli wręcz wojskowy, podniesiony ton sugerował coś innego. W tym przypadku było nie inaczej, nawet jeśli brzmienie to było zaledwie ziarenkiem piasku przy całej pustyni traumatycznych wydarzeń, jakie spotkały Hiroshiego. Dla Kou ten piasek był już może nawet kamyczkiem, ale za to wystarczającym, by przypomnieć sobie jaki ból taki niewielki kamyczek potrafił wywołać, gdy z odpowiednią siłą wymierzony został w jego stronę. Wszyscy jesteśmy nieświadomi kolei losu, jaki wiecznie spotyka innych, nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunku wszyscy gdzieś wewnętrznie pragnęliśmy tego samego - zdobyć schronienie od największych życiowych burz, by czuć się po prostu wystarczająco dobrze. Zarówno Kos jak i Jaskółka, stworzenia wyrwane z dwóch absolutnie różnych przestrzeni, walczyły tak naprawdę z tym samym. Z faktem, że nikt nigdy nie zbudował dla nich bezpiecznego gniazda. Tu, tam czy gdzieś indziej. Nie ważne skąd pochodzili. Oboje byli obwarowani tysiącem warstw, mającymi osłonić ich przed wszystkim tym, co od najmłodszych lat przycinało im skrzydła.
— Nie. Gdziekolwiek się nie udasz, ludzie będą tak samo źli, choć w niektórych miejscach są jeszcze gorsi niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić. —
Spojrzał w jego kierunku nieco urażony. Co ty możesz wiedzieć... Myśl przemknęła niemal znajdując w pomazanych ustach swoje ujście, lecz wiedział, jak żałośnie zabrzmi znowu odzywając się tym płaczliwym głosem. W jego własnym mniemaniu znał jednego z najgorszych ludzi na tej ziemi, choć nie miał na to żadnej statystyki potwierdzającej takową tezę. We własnej głowie jednak niczego nie był tak bardzo przekonany, jak tego, że jego własna poprzeczka znajduje się wysoko, a prawienie takich oczywistości jak ludzie "wszędzie są źli" zwyczajnie ugodziło jego ego, które schowało się za smakiem papierosa z jednego, prostego powodu - by udowodnić, ile może sobie wyobrazić, musiałby otworzyć katakumby twierdzy, za którą się krył. Nie miał takiego zamiaru, nie czuł się dość silny by choćby o tym pomyśleć.
— Posłuchaj mnie, SKARBIE. Bardzo mi przykro, że zepsułem ci wieczór, bo najwyraźniej LUBISZ, kiedy ktoś spuszcza ci manto, ale możesz próbować WSZYSTKIEGO, a i tak nie podniosę na ciebie ręki. —
- Mhm, jak miło... - Zaskakująco jak na swoje standardy olał te wszystkie sugestywne dygresje, uczepiając wnet się jednej, kluczowej zdawałoby się informacji. Informacji której nie powinien ufać, jednak wystarczającej, by wyciszyć jego i tak niemal przezroczysty instynkt samozachowawczy. Tego właśnie potrzebował.
Nie podniesiesz?
Dziękuję za tą informację. Zobaczymy...
Koreańczyk nie mógł być świadomy, że jego słowa wcale nie zaowocują zakończeniem intencjonalnych słownych ataków, a jedynie zmianą taktyki. Dzięki niemu. Dzięki niemu intuicyjnie przewidział, co robił źle, i jaki może wykonać następny ruch. Szach mat.
Potem już poszło z górki. Nie zatrzymał się nawet na sekundę, widząc jak ucieka. Prosto na ścianę. Uderzająca o asfalt platforma była jak taran.
Zarejestrował nagły ruch krtani. Uderzenie o ceglany mur. Paraliż postępujący w lepiej zbudowanym ciele, gdy przekraczał jego granice. Otwarte usta i istne tornado które musiało zaistnieć w jego głowie, by tak panicznie przerzucać po nim wzrokiem. Bingo. Siła, której na pierwszy rzut oka obcy musiał mieć więcej, w tym momencie zdawała się mu potrzebna jak dziura w moście. Naiya wydawał się zupełnie pozbawiony tego, co w tej chwili kazało mężczyźnie zastygnąć, czymkolwiek to dla niego było. To w tej chwili nieistotne. Istotny był fakt, że dzięki temu tym łatwiejsze było dla drzazgi nagłe wejście z powrotem na podium i przejęcie kontroli, gdy perfidnie wykorzystał swoją przewagę.
Z pewną dezaprobatą zaobserwował jak wahania cudzoziemca przeobraziły się w czyn. Cichy objaw buntu, gdy szybki ruch szyi mężczyzny odebrał im obu ten wzrokowy kontakt.
Napierał wciąż na czarnego króla, nie pozwalając na przegraną, doprowadzając do momentu aż jego figura sama zgniecie się pod ciężarem rosnącego napięcia.
O nie kotek, nie ma mowy. Możesz złamać swoje słowa, możesz mnie uderzyć, możesz krzyczeć, ale nie pozwolę ci mnie zignorować. Sam zacząłeś, to teraz słuchaj, co mówi królowa.
Miał tak bliski widok na jego twarz. Na oczy żarzące się jak węgielki w świetle księżyca, drżące w kącie w który je zapędził. Estetyczne, kształtne, z lekka egzotyczne, nie miały dokąd uciec - bo gdy tylko spróbowały, szczupła dłoń bez choćby sekundy zawahania wysunęła się jak strzała zza pleców i nakazała im wrócić na wyznaczone miejsce. Prosto w dziki, płonący żółty grom tęczówek, momentalnie zaślepionych na wszelkie niewerbalne sygnały płynące z twarzy mężczyzny, nabierającej coraz większego przerażenia.
A wtedy...
- Wszystko się zmienia, gdy na szali jest twoje życie, a ktoś celuje do ciebie z broni. Powiedz mi, miałbyś dylemat czy ulec...? -
Spojrzenie, którym przekazywał mu nagle całą masę emocji i ukrytych informacji nie do odczytania dla Japończyka, nagle wylały wiadro zimnej wody na ten żar. Zgasiły i uderzyły go na tyle, że w zupełności odebrały mu mowę. Wyrwały z transu i potoku słów. Stanął jak wryty z lekko otwartą buzią, pod którą rozmazana czerwień zadrżała nim poważniejący wyraz twarzy zaburzyło zamyślone nagryzienie wargi.
...Z broni?!
Nie miał zielonego równie co jego zmoczone kłaki pojęcia, o czym nieznajomy mówił. Spojrzał na niego podejrzanie, choć wzrok ten niezaprzeczalnie bolał go, rozpuszczał wszelkie logiczne przypuszczenia że ciemnowłosy w tym momencie zwyczajnie manipuluje, by podeprzeć swoje racje. Ale to wszystko było dla Kou bez sensu. Kto, gdzie i po co groziłby mu z broni, aby zmusić do ulegnięcia normom odnośnie płci? Czy takie coś jest w ogóle możliwe, czy mężczyzna zwyczajnie bredzi?
Nie puszczał jego szczęki, choć umyślnie zwolnił uścisk. Poczuł jak coś pod jego mostkiem nakłuwa na roztapiające się pod wpływem tego widoku serce. Rozpostarł powieki, ostrożnie wysuwając drugą rękę która spoczęła na czerwonej cegle kawałek od splatających się z nią czarnych kosmyków. Ciężko powiedzieć, czy gest ten był bardziej kolejnym niewerbalnym atakiem, wężem oplatającym przestającą się motać zwierzynę, czy zwyczajnie Kou zabrakło zabrakło w tym momencie pary by podtrzymać swoją nomen omen niemałą sylwetkę prosto.
Znów przychylił głowę, wpatrując się w mężczyznę z niemałą konsternacją, aczkolwiek tym razem już o wiele, wiele poważniej. Zdawało się, jakby ostrożnie go skanował. W duchu jednak drżał, nawet nie do końca wiedząc, dlaczego. Z powodów do wyboru był widok, który w niewyjaśniony sposób niesamowicie łamał serce, drażniąca niewiedza co do niezrozumiałych słów, czy wreszcie kłujące przeczucie, że coś tu jest bardzo, bardzo nie tak. Dlaczego miałby pytać go o coś takiego?
- Ja... - Próbował wycedzić z siebie choćby słowo, ale nie mógł skupić się na odpowiedzi wodzony nagle przyspieszonym rytmem serca. Wścibskim nosem czuł, że coś w powietrzu wisieć musi, ale nie był w stanie odpowiedzieć na takie pytanie. Był już zupełnie zbity z tropu. W głowie wirowało wciąż bardzo wyraźne pytanie, tnące jak brzytwa poczucie normalności. Miałbyś dylemat, czy ulec...?
Zapragnął jak nic innego od tego uciec od tego pytania, ten raz odwrócić uwagę od siebie, gdy sytuacja zaczynała być dlań coraz bardziej niewygodna.
- Kto ci groził...? - Z broni? Nie przeszło mu przez gardło. Powiedział pytanie delikatnym tonem, zupełnie innym niż wcześniej, choć wciąż nie znoszącym sprzeciwu. Mężczyzna wydawał się jednak ten cichy nakaz ukryty w przenikliwych zwierciadłach Kou zupełnie zignorować, lub wręcz bać się postąpić inaczej, patrząc na niego niemal jak pobite dziecko. Zdawało się to tak bardzo nie pasować do reszty aparycji mężczyzny i twarzy nie zdradzającej żadnych emocji, poza ciągłym wyrazem niezadowolenia. Ten impakt był dobijający, uderzający, miażdżący na tyle, że Kou popadł w konflikt wewnętrzny co powinien w tej chwili zrobić. Nie chciał już go męczyć, a jednocześnie tak bardzo kusiło by wycisnąć z niego odpowiedź póki jest w tym stanie. Z drugiej zaś strony wydawało się, że z niewiadomych powodów nie ma zamiaru współpracować. To tylko potwierdziło myśl, że coś się za tym kryje. Cholera... czemu był taki teraz? Chwilę temu zdawał się absolutnie nie spadać z konia, a teraz sprawiał, że nawet niepomierny przez wszelkie znane miary upór Kou malał, gdy widział pod sobą studnię skrywającą tak głęboką krzywdę. Wcześniej chciał go postraszyć, coś przekazać, lekko zemścić, to prawda - ale nie tak, by samemu poczuć się jak kat.
Stali tak przez dłuższą chwilę spleceni w milczeniu i niezrozumiałym dla zielonowłosego napięciu. Żaden nie chciał się odezwać, oboje chcieli odpowiedzi. Teraz to już jednak nie był pojedynek, jak wcześniej. Nie. Wymiana spojrzeń przywodziła na myśl wspólne trwanie w tym ciężkim stanie, w którym mężczyzna świadomie lub nie dzielił się swoim bólem nieokreślonym przez słowa, obciążającym klatkę piersiową i zmęczone życiem powieki. Szczupła dłoń jakby w geście kapitulacji powoli spłynęła w dół, wyswabadzając go z narzuconych wcześniej więzów opresji. Chciał wygrać, ustać ponad nim i wypowiedzieć do końca ostatnie słowo, ale wygląda na to że naprawdę go zmiażdżył, czemu więc czuł się tym faktem tak bardzo poruszony? Patrząc na skąpane w całkowitym poddaniu czarne tęczówki, zdawało mu się, że nacisnął na coś, o czego istnieniu nie miał prawa wiedzieć. Że zza twarzy sparaliżowanej emocjonalnie wylewała rzeka czegoś tak ciężkiego, że musiał zbudować tamę ze stali, by za wszelką cenę powstrzymać ten potok. Dlaczego?
Zastanawiał się czy powinien się w ogóle w to mieszać, w końcu wewnętrznie wciąż był zły na niego pomimo wszystko, a ponadto w gruncie rzeczy dalej był mu obcy i ten wieczór pełen ataków na ekscentryczną wizję siebie pszczółki nie sugerował, że się coś w tym temacie zmieni...
Nie musiał rozważać długo, gdy słabość własnego ciała podjęła decyzję za Nayię. Fizycznie nie mógł już dłużej tego ciągnąć.
Pożegnał się, pragnąc jak najszybciej oddalić.
Ledwie świadomy czuł już zbliżający się upadek. Każdy ruch, każdy kolejny krok sprawiał mu niemałą trudność, którą dzielnie pokonywał próbując za wszelką cenę ze sobą walczyć. Ból zdawał się jednak eskalować z każdą sekundą, z każdym westchnieniem w które włożył ogromny wymiar siły, by było jak najmniej słyszalne.
Ten nieuchronny swąd nadchodzącego końca, poczucie zupełnie jak wtedy kiedy wiesz już że nie dasz rady, a tuż za progiem przegranej czeka cię kara. Kiedy we śnie drzwi oddalają się tym bardziej, im bardziej desperacko do nich biegniesz. Gdy toniesz, skaczesz łapiąc drobne hausty powietrza, nabierając wody do gardła aż bezsiła ta odbierze ci ostatni dech. Gdy każdy możliwy ruch nieuchronnie prowadzi do porażki.
Kou to wiedział, a mimo to szedł dalej, licząc że zniknie przynajmniej mężczyźnie z oczu. Przeleży ból pod jakąś ścianą w nadziei że nikt się nie przypałęta a potem będzie znów człapał się powoli w bezpieczne miejsce, będące jego trofeum.
To był ostatni krok. Czuł już nieuchronnie wyładowujące się baterie.
Ból zakłuł paraliżując coraz bardziej. Noga posunęła się nie dając rady go utrzymać. Krótkie, niepozorne potknięcie miało zakończyć jego zmagania.
To miał być koniec. Zdawało się że już prawie poczuł to nadchodzące uderzenie o ziemię, zdarcie kolan i resztek nadziei.
Ale nagle coś silnego, a jednocześnie łagodnego powstrzymało go przed upadkiem. Nie sprzeciwiał się tej sile, nawet czuł, że nie miał jak, ale zdziwił się mocno rozumiejąc że mężczyzna musiał rzucić się za nim by go podtrzymać. Ale dlaczego? Tylko tyle wyrażała jego zdziwiona mina, choć wykrzywiona w lekkim grymasie bólu który powoli odbierał mu panowanie nad swoimi kończynami. Nie miał sił go pytać, ale dla Nai było to zjawisko tak obce, tak niepojęte, że niemal z przestrachem zauważył, jak bardzo to odczucie ulgi wbudzone przez łapiącą go w pasie rękę było jednocześnie... miłe.
Nie przywykł do bycia obiektem takich poświęceń, tym bardziej czując jak silne ręce napinają się - po co? Dla NIEGO? - desperacko wykorzystując wszelkie swoje możliwości, by pomóc mu się wyprostować. Pokornie przyjął próbę pomocy, jednak w momencie podniesienia się zdezerterował. Jak to on. Tak już musiał. - Dam radę. - Wydusił z siebie nie wyglądając wcale, jakby tak było. Ból był nieubłagany, wyciskając z niego zduszony syk gdy próbował odsunąć się od mężczyzny by iść dalej samemu. Nic to jednak nie dało, gdyż ten nie tolerując żadnego oporu uparcie sprowadził go na ziemię - lub raczej, na swoje barki.
- Po-poczekaj. Mówię, że dam radę, cholera... - Mimo tych słów zdawał się skapitulować, czując jak wielkim darem dla odmawiających posłuszeństwa kończyn była w tym momencie możliwość skorzystania z jego siły. Jednocześnie zacisnął zęby, zawstydzony faktem, że i Matsumoto, i jego własne ciało zwracało się przeciw niemu szepcząc cicho, niemal niesłyszalnie w toni uderzających kropli o asfalt - "nie masz nic do powiedzenia. Tak będzie lepiej". Nieznoszący pokory gasnący płomień westchnął, pozwalając sobie wtopić się w jego ubranie.
Po chwili od zrozumienia że nie ma nawet pojęcia gdzie czarnowłosy go prowadzi, taksówka w czerwonym kolorze zjawiła się na kilka metrów przed sylwetkami ich obojga. Prawie jak w filmie wyrosła niby z nikąd, nieproszona, a jednocześnie wydawałoby się tak przydatna w tym momencie. Spojrzał na Matsumoto, jakby był conajmniej magiem, nie mając już w głowie wystarczająco dużo spokoju by myśleć nad tym jak do tego doszło.
— Moja taksówka. Bierz... ja złapię kolejną. — Wciąż nie mieściło mu się to w głowie, dlaczego głos który ledwie chwilę temu wybrzmiał w ostrym rozkazie - "PRZESTAŃ WYĆ", teraz był tak troskliwy, jakby głaskał go każdym jednym słowem.
- Darling, ej. No bez jaj proszę. Jedź już, ja tu poczekam. -
- Wolisz tutaj zostać i poczekać, aż tamten Japończyk wróci? Wsiadaj. - Zamknął gwałtownie usta nie wiedząc w pierwszej chwili co powiedzieć. Rzeczywiście wizja ta nie należała do przyjemnych, ale jego wewnętrzny upór nawet nie chciał o tym myśleć.
- Powiedziałem N I E. -
- Wsiadaj, albo wsadzę cię do niej siłą... -
- Ah, tak? Ależ proszę, tylko mocn... - Próbował odciąć się kolejną dwuznaczną kontrą, licząc że może jakimś cudem jednak tym razem zadziała i zbrzydzi mu ten pomysł. Tak się jednak nie stało. Nie zdołał nawet wypowiedzieć do końca swojej sentencji, gdyż Koreańczyk zdawał się więcej z nim nie patyczkować. Przerażenie i momentalny paraliż nagle odruchowo powróciły, gdy poczuł zdecydowany ucisk dłoni na swoim ramieniu. Ledwie zamknął oczy ze względu na strach, nie wiedząc co się z nim dzieje. Z jeszcze większym zwątpieniem otworzył je zza przykulonych do twarzy dłoni, będąc już na siedzeniu taksówki i odkrywając wówczas, że pewny chwyt okazał się dość delikatny, by nie wyrządzić mu żadnej krzywdy.
Ostatni raz zamanifestował swój bezgraniczny upór. Z pełnym impetem wysunął pokaźnie wysoki but do przodu aby powstać mimo wszystko, kiedy równie błyskawicznie tuż przed nim wyrosła bojowo postawiona sylwetka Matsumoto, zatrzymując go w drzwiach. Jasne oczy zaświeciły w świetle księżyca podnosząc się na mężczyznę ostatni raz. Jego ciemne brwi ściągnęły się surowo, na co Kou zareagował wreszcie grzecznie upadając na siedzenie. Zrozumiał, że nie ma już odwrotu.
- Patrz, pasuje do twojej szminki... -
Pokiwał na tak, niepewnie zwieszając głowę na te słowa i ostrożnie wciągając jedną z absurdalnie długich nóg do środka.
- Karafuruna Chiku... - Powiedział w eter z dedykacją dla kierowcy, który ze zniecierpliwieniem patrzył na zaistniały obrazek, o mały włos odpuszczając sobie wszelkie komentarze. Kou zdawał się tym nie przejmować, choć zalany przez nieznajomego falą sprzecznych emocji w tym momencie, rozbity już do reszty trwał tak jeszcze przez chwilę patrząc na mężczyznę i myśląc, co mu w tej chwili powiedzieć. Drugi raz się pożegnać? Zwykłe "Dziękuję" też nie przechodziło przez gardło pszczółce utopionej w swojej urażonej dumie. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale usłyszał zza siebie znierpliwiony głos. Druga noga wystawiona za uchylone drzwi samochodu powoli uniosła się, gdy zaczął zamykać drzwi.
Nagle je zatrzymał. Nieświadomy niczego, niewinnie acz uderzająco nietaktownie, podniósł tą nieszczęsną cienką dłoń na wysokość czoła. Zasalutował mu. Oczywiście na swój, wypaczony, androgyniczny sposób. Chwilę później drzwi zatrzasnęły się ostatecznie.
Koniec wątku.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
maj 2038 roku