Asakura, 05.03.2038
Dzisiejsze spotkanie o nietypowej, późnej porze z klientem stanowiło konieczność, wiedział doskonale, jak miało wyglądać. Obrzydliwie bogaci Japończycy mieli w sobie tę sposobność, by niemalże niewidocznie traktować z góry każdego, kto nie należał do ich warstwy społecznej. Godziny otwarcia kawiarni, pracy snycerza czy kogokolwiek innego, kto oferował szeroko pojęte usługi, nigdy ich nie dotyczyły. Atmosfera spotkań z nimi zawsze balansowała na granicy wzajemnego szacunku - wymuszonego konwenansem. Zarówno Hiroshi jak i jego klient doskonale zdawali sobie sprawę, że gdyby Matsumoto nie był jedynym snycerzem w okolicy, obrzydliwie bogaty Japończyk nigdy nie kalałby sobie reputacji, by pokazywać się w miejscu publicznym z kimś, kto już na pierwszy rzut oka, zdawał mu się OBCY.
Z zewnątrz.
Co niejednokrotnie podkreślał, niby niewinnymi pytaniami na temat pochodzenia rodziny Hiroshiego, zupełnie jakby miało go to obchodzić.
Też coś.
Jeszcze przez chwilę obserwował jak ciemny, elegancki samochód znika za zakrętem. Wraz z upiornie irytującym klientem ze snobizmem wymalowanym na twarzy, który naznaczał każdy najmniejszy gest. Boleśnie przypominał mu jego własną rodzinę - z wyższych sfer, uprzywilejowaną pod każdym możliwym względem, wzorową - jak z obrazka, a jednocześnie zepsutą do szpiku kości, gdy tylko opadała kurtyna nieprzepuszczająca wzroku nikogo z zewnątrz.
Z głębokiego zamyślenia wyrwało go mocny trzask drewnianych drzwi za jego plecami, a w chwilę potem szczęk zamykanego zamka. Właściciel kawiarni mógł odetchnąć z ulgą, Hiroshiego natomiast czekała podróż na drugi koniec miasta. Postanowił, że weźmie taksówkę, ale przecież nie odmówi sobie przyjemności, by dzielnicę Asakury pokonać pieszo.
Niebo spowiła już ciemność. Brukowaną uliczkę z tradycyjną, japońską zabudową oświetlały jedynie pojedyncze latarnie, rzucające ciepłe światło na pobliskie budynki i bujną w tej okolicy roślinność. Pogoda charakterystyczna dla marca nie rozpieszczała, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Topniejące śniegi, błotne kałuże i (nie)przyjemny, mocny wiatr, który momentami pchał tył jego sylwetki, sprawiając że nieświadomie przyspieszał kroku. W przeciwieństwie do większości ludzi lubił wiatr. Bez względu na porę roku, zimą jak atakował mroźnym powietrzem, czy latem, kiedy dawał chwilową ulgę i ochłodę, gdy miasto zalewał upał. Nawet teraz i chyba szczególnie teraz - w okresach przejściowych, kiedy był bardziej porywisty i nieobliczalny, a jednocześnie wciąż wolny i nieuchwytny. Wiatr niezmiennie od lat kojarzył mu się z wolnością.
Poza nieuchwytnością zefiru było zupełnie cicho i choć cisza od czasu przywdziania ciemnego munduru z czerwoną plakietką, nie była jego sprzymierzeńcem, tak teraz, zakłócaną podmuchami porywistego wiatru, zdawała się przychylniejsza jak nigdy wcześniej. Mącona uderzeniami bezlistnych gałęzi uderzających o szkła szyb okolicznych domów.
Przystanął nagle słysząc niepasujące dźwięki dobiegające z uliczki po jego lewej stronie. Kilka metrów dalej dostrzegł dwójkę chłopców. Nie mogli mieć więcej niż dwanaście, trzynaście lat. I przez chwilę w półmroku wydawało mu się, że grają w piłkę. Choć ta zdecydowanie przestała przypominać piłkę gdy tylko na dłużej utkwił w niej swoim spojrzeniem. Zatrzymał się gwałtownie, gdy ujrzał, że nieopodal nich na mokrym bruku siedzi skulony chłopiec. Coś nieprzyjemnie poruszyło Hiroshim od środka i skierował się w ich stronę, by upewnić się, czy z pozoru niewinnie wyglądająca zabawa, w istocie nią jest.
Jeden z chłopców dostrzegając zbliżającego się wysokiego mężczyznę z ewidentnie nieprzyjaznym wyrazem twarzy, wypuścił z rąk niebieski, dziecięcy plecak, który w chwilę potem upadł bezwładnie na brukowaną uliczkę.
- Chodu! - krzyknął do kolegi i nie czekając ani sekundy, rzucił się do ucieczki w przeciwległym kierunku. Snycerz przez krótką chwilę podążył za nimi wzrokiem, obserwując jak nastolatkowie niemal potykają się o własne nogi w ferworze ewakuacji.
Bez sensu. Przecież nawet nie zamierzał ich gonić.
Jego ciemny wzrok spoczął na chłopcu pozostającym w tej samej skulonej pozycji, skrywając twarz w małych, dziecięcych dłoniach. Płakał.
Hiroshi stał, zastanawiając się, co ze sobą zrobić. Nie zostawi przecież samotnego, łkającego dzieciaka na ulicy o tak późnej porze.
Nie miał podejścia do dzieci. Z bardzo prostej przyczyny. Nigdy żadnym się nie opiekował. Nie miał dzieci, rodzeństwa, ani kuzynostwa. Jako dziecko sam nigdy nie dbał też o nawiązywanie przyjaźni z innymi dzieciakami, skoro wszyscy wokół jedynie patrzyli sobie na ręce, by móc donieść na drugiego. Dzisiaj w dorosłym życiu, tym bardziej nie miał pojęcia jak się przy dzieciach zachować, szczególnie że te widząc ponury grymas na jego twarzy też wcale nie szukały kontaktu. Mimo wszystko jego stosunek do tych małych ludzi był zupełnie neutralny. Nie rozpływał się na widok maluchów, ale też nie irytowały go. Zwyczajnie je akceptował.
Niewiele myśląc, przyklęknął przed chłopcem i z wahaniem wyciągnął ku niemu rękę, by delikatnie i przyjaźnie zmierzwić jego czekoladową czuprynę.
- Hej mały, wszystko w porządku? Jesteś cały? - zapytał z troską obserwując jak dziecko podnosi głowę i spogląda na niego badawczo.
W jego smutnych, błękitnych oczach, z których skapywały, duże, dziecięce łzy, zobaczył więcej niż by chciał. Sięgnął do kieszeni płaszcza, wyciągnął opakowanie chusteczek higienicznych, by po chwili jedną z nich otrzeć delikatnie jego mokre od łez policzki. Tak samo, jak robiła to w przeszłości jego matka - w tych nielicznych, pojedynczych momentach, kiedy bywała dla niego dobra.
- No już. Wszystko jest w porządku. - mówił do niego ciepłym tonem i chyba nawet próbował się uśmiechnąć, choć czasem miał wrażenie, że jego opadające w dół kąciki ust były zbyt skamieniałe, by móc unieść się do góry.
- To twoi koledzy? Dokuczali ci? - wypytywał, wracając myślami do dwójki chuliganów, którzy uciekli w popłochu zaledwie kilka minut temu.
- Chłopaki nie płaczą. - dodał z otuchą tekst, którego słuchał przez całe swoje dzieciństwo. Nigdy nie pomagało, ale może temu chłopcu pomoże...?
Chłopczyk nieoczekiwanie podniósł się do pionu, choć jego szczęka nadal drżała. Matsumoto był pewien, że to kwestia wszechogarniających emocji, które targały malcem, dopóki nie dostrzegł, że chłopiec kurczowo ściska własne ramiona okryte jedynie cienką bluzą.
- Gdzie twoja kurtka, mały? - spytał i podążył za wskazaniem dłoni chłopca, by dostrzec dziecięce ubranie wierzchnie spoczywające bezładnie w kałuży błota.
- Nie wrócisz tak do domu. - powiedział pod nosem i nie czekając chwili dłużej, zdjął z siebie zimowy płaszcz, by zarzucić go chłopcu na ramiona. Nie rozumiał, dlaczego błękitne oczy dziecka z żywym zainteresowaniem lustrowały jego lniany materiał koszuli. Nie poświęcił temu więcej uwagi, skupiając się na czymś innym. Chłopiec wyglądał zabawnie w przydużym płaszczu, który sięgał mu niemal do kostek. Hiroshi uśmiechnął się z rozbawieniem, kiedy uświadomił sobie, o co powinien był zapytać na samym początku.
- Gdzie twoi rodzice?
@Mamoritai Akari
Mamoritai Akari, Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Rzadko zdarzały się chwile, w których mógł wyjść na zewnątrz bez stosowanej opieki. Choć zdecydowanie bliżej było "właściwie nigdy" aniżeli "rzadko", dlatego też nic dziwnego, że dzisiejszego dnia chłopiec wymknął się, unikając wnikliwego spojrzenia swej opiekunki. Biegł szybko, na ile krótkie nóżki mu pozwoliły, jakby sam diabeł go gonił. Jak się nad tym zastanowić, to daleki nie był od prawdy. Pani Kitaka w jego oczach była prawdziwą wiedźmą, która zagrażała swym marnym żywotem nie tylko jemu czy też Orvillowi, ale całemu miastu. W dziecięcych oczach była prawdziwym potworem, który chowa się w nocy pod łóżkiem bądź w szafie, i tylko czeka na odpowiedni moment by móc wypełznąć ze swej kryjówki niczym obślizgły wąż. I zaatakować.
Nienawidził jej. Całym swym naiwnym serduszkiem.
Powiew świeżego, wczesnowiosennego powietrza był rześki. I choć chłodny, to jednak niósł ze sobą nutę wolności, której tak bardzo pragnął teraz Akari. Byle jak najdalej od tej okropnej baby. Miał tylko nadzieję, że Orville nie dowie się o jego małym "występku". Bo ze wszystkich ludzi w całym mieście, a trzeba pamiętać, że w jego oczach miasto było porównywalnie wielkie co wszechświat, to właśnie jego nie chciał denerwować. I nie dlatego, że się go bał. Pomimo dystansu oraz surowości, jaką reprezentował sobą francuz, Akari nigdy nie odczuwał strachu przed jego osobą.
Bał się, że ujrzy w jego oczach dezaprobatę i rozczarowanie.
Z drugiej strony pragnął, by jego opiekun, który z każdym kolejnym dniem stawał mu się coraz bliższy i którego Akari zaczynał postrzegać jak własnego ojca, wreszcie dojrzał prawdziwe oblicze jego opiekunki. I posłał ją daleko, za kratki. Albo na wygnanie. Bo tam było jej miejsce.
Zupełnie zatraciwszy poczucie czasu, ale również orientacji w terenie, nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Był tak zaaferowany iluzyjną wolnością, że nim zdołał się zastanowić nad swoim położeniem (a przecież czytał bardzo dużo książek o geografii. Wiedział czym są góry, a nawet znał różnicę między jeziorem a rzeką! I nawet morzem!), wreszcie przystanął dostrzegając niewielki plac zabaw. Jego błękitne oczy rozbłysły ognikiem ekscytacji, gdy palce dotknęły jednej z dwóch huśtawek.
Kolejne zatracenie w czasie, który spędził na huśtaniu się, jakby dzień nigdy nie miał się skończyć. Jednakże już po jakimś czasie niebo leniwie zaczął pokrywać całun nocy przyozdobionych małymi, migającymi gwiazdami, a chłód wkradał się pod materiał kurtki, wywołując niekontrolowane dreszcze oraz gęsią skórkę.
Czas wracać.
Niechętnie zsunął się z huśtawki i sięgnął po plecak, który zaczął pieczołowicie otrzepywać. Przecież nie chciał zabrudzić jednego z nielicznych prezentów, które otrzymał osobiście od Orville'a. To był mały skarb Akariego, choć jego opiekun pewnie nawet nie zdawał sobie z tego faktu sprawy. Chłopiec westchnął, ruszając w stronę powrotną z wyraźnym ociągnięciem.
-
To ona. To ta wiedźma musiała ich nasłać na niego w ramach zemsty. Nie miał pojęcia jak go znalazła, ale to na pewno jej sprawka! Skulił się jeszcze bardziej, jakby chciał stać się niewidoczny i przeczekać nagły atak małych pomocników Kitaki. Może zaraz sobie pójdą? I go zostawią w spokoju?
Chciał do domu.
I chciał, aby Orville przybył go uratować. Nawet, jeżeli był zajęty. Nawet, jeżeli było to bardzo samolubne z jego strony.
Po prostu chciał, by ktokolwiek go uratował.
Nie zauważył, kiedy napastnicy wyparowali. Ani też nie dosłyszał jak pospiesznie czmychają przed nieznajomym, niczym spłoszone myszy próbujące skryć się w wysokich źdźbłach trawy z dala od spojrzenia drapieżnika.
Drgnął, słysząc nowy głos, którego nie potrafiły przypasować do żadnej twarzy jakie były mu znane. Od pierwszego zdania, jakie wypowiedział ciemnowłosy, minęło sporo czasu; dłużące się sekundy wydawały się wiecznością, gdy chłopiec odnalazł w sobie na tyle odwagi, by wreszcie poruszyć się i ze zrozumiałym dystansem spojrzeć na swojego rozmówcę.
Uniósł jedną dłoń i jej wierzchem zaczął ścierać z czerwonych policzków łzy wielkości grochów. Chciał rozpłakać się jeszcze bardziej, ale głos Hecate "jesteś dużym chłopcem" działał na niego otrzeźwiająco.
A on przecież właśnie taki był!
Pokręcił niepewnie głową i już otwierał usta aby coś powiedzieć, kiedy kątem oka dostrzegł zbliżającą się w jego stronę dłoń uzbrojoną w chusteczkę. Momentalnie odsunął się dalej od nieznajomego, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie chce, aby ten go dotykał.
Nie znał go. A przecież już w przedszkolu ostrzega się dzieci przed nieznajomymi, ich piwnicami pełnymi szczeniaków, kotków, cukierków i lizaków.
- S-są od niej... - wyszeptał na tyle cicho, że trzeba było wytężyć słuch, aby dosłyszeć całe zdanie. Zdanie, którego sens i tak wydawał się zlepioną formą bełkotu.
Na pytanie odnośnie kurtki, jego wzrok bezwiednie podążył w tamtą stronę, gdzie materiał ubrania zdołał już na dobre przesiąknąć wodą.
Westchnął nieszczęśliwie, ale zdawać się mogło, że już nie płakał. Łzy pozostawiły po sobie jedynie zaczerwienione spojówki, nos oraz policzki.
- Ale ja chcę do domu... - dodał po chwili, nawet bez zastanowienia. O niczym innym nie marzył, jak o swoim pokoju i o swoim ciepłym łóżeczku. Drgnął niespokojnie, gdy padło zapytanie o rodziców. Nie mógł mu przecież powiedzieć. Bo wtedy zadzwoniłby po Orville'a. A tego Akari nie chciał. Pokręcił gwałtownie głową, jednocześnie zamykając się w sobie, nakreślając wyraźną linię pomiędzy nimi i stawiając na niej mur, przez który nie zamierzał przepuścić nieznajomego.
@Matsumoto Hiroshi
Nienawidził jej. Całym swym naiwnym serduszkiem.
Powiew świeżego, wczesnowiosennego powietrza był rześki. I choć chłodny, to jednak niósł ze sobą nutę wolności, której tak bardzo pragnął teraz Akari. Byle jak najdalej od tej okropnej baby. Miał tylko nadzieję, że Orville nie dowie się o jego małym "występku". Bo ze wszystkich ludzi w całym mieście, a trzeba pamiętać, że w jego oczach miasto było porównywalnie wielkie co wszechświat, to właśnie jego nie chciał denerwować. I nie dlatego, że się go bał. Pomimo dystansu oraz surowości, jaką reprezentował sobą francuz, Akari nigdy nie odczuwał strachu przed jego osobą.
Bał się, że ujrzy w jego oczach dezaprobatę i rozczarowanie.
Z drugiej strony pragnął, by jego opiekun, który z każdym kolejnym dniem stawał mu się coraz bliższy i którego Akari zaczynał postrzegać jak własnego ojca, wreszcie dojrzał prawdziwe oblicze jego opiekunki. I posłał ją daleko, za kratki. Albo na wygnanie. Bo tam było jej miejsce.
Zupełnie zatraciwszy poczucie czasu, ale również orientacji w terenie, nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Był tak zaaferowany iluzyjną wolnością, że nim zdołał się zastanowić nad swoim położeniem (a przecież czytał bardzo dużo książek o geografii. Wiedział czym są góry, a nawet znał różnicę między jeziorem a rzeką! I nawet morzem!), wreszcie przystanął dostrzegając niewielki plac zabaw. Jego błękitne oczy rozbłysły ognikiem ekscytacji, gdy palce dotknęły jednej z dwóch huśtawek.
Kolejne zatracenie w czasie, który spędził na huśtaniu się, jakby dzień nigdy nie miał się skończyć. Jednakże już po jakimś czasie niebo leniwie zaczął pokrywać całun nocy przyozdobionych małymi, migającymi gwiazdami, a chłód wkradał się pod materiał kurtki, wywołując niekontrolowane dreszcze oraz gęsią skórkę.
Czas wracać.
Niechętnie zsunął się z huśtawki i sięgnął po plecak, który zaczął pieczołowicie otrzepywać. Przecież nie chciał zabrudzić jednego z nielicznych prezentów, które otrzymał osobiście od Orville'a. To był mały skarb Akariego, choć jego opiekun pewnie nawet nie zdawał sobie z tego faktu sprawy. Chłopiec westchnął, ruszając w stronę powrotną z wyraźnym ociągnięciem.
-
To ona. To ta wiedźma musiała ich nasłać na niego w ramach zemsty. Nie miał pojęcia jak go znalazła, ale to na pewno jej sprawka! Skulił się jeszcze bardziej, jakby chciał stać się niewidoczny i przeczekać nagły atak małych pomocników Kitaki. Może zaraz sobie pójdą? I go zostawią w spokoju?
Chciał do domu.
I chciał, aby Orville przybył go uratować. Nawet, jeżeli był zajęty. Nawet, jeżeli było to bardzo samolubne z jego strony.
Po prostu chciał, by ktokolwiek go uratował.
Nie zauważył, kiedy napastnicy wyparowali. Ani też nie dosłyszał jak pospiesznie czmychają przed nieznajomym, niczym spłoszone myszy próbujące skryć się w wysokich źdźbłach trawy z dala od spojrzenia drapieżnika.
Drgnął, słysząc nowy głos, którego nie potrafiły przypasować do żadnej twarzy jakie były mu znane. Od pierwszego zdania, jakie wypowiedział ciemnowłosy, minęło sporo czasu; dłużące się sekundy wydawały się wiecznością, gdy chłopiec odnalazł w sobie na tyle odwagi, by wreszcie poruszyć się i ze zrozumiałym dystansem spojrzeć na swojego rozmówcę.
Uniósł jedną dłoń i jej wierzchem zaczął ścierać z czerwonych policzków łzy wielkości grochów. Chciał rozpłakać się jeszcze bardziej, ale głos Hecate "jesteś dużym chłopcem" działał na niego otrzeźwiająco.
A on przecież właśnie taki był!
Pokręcił niepewnie głową i już otwierał usta aby coś powiedzieć, kiedy kątem oka dostrzegł zbliżającą się w jego stronę dłoń uzbrojoną w chusteczkę. Momentalnie odsunął się dalej od nieznajomego, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie chce, aby ten go dotykał.
Nie znał go. A przecież już w przedszkolu ostrzega się dzieci przed nieznajomymi, ich piwnicami pełnymi szczeniaków, kotków, cukierków i lizaków.
- S-są od niej... - wyszeptał na tyle cicho, że trzeba było wytężyć słuch, aby dosłyszeć całe zdanie. Zdanie, którego sens i tak wydawał się zlepioną formą bełkotu.
Na pytanie odnośnie kurtki, jego wzrok bezwiednie podążył w tamtą stronę, gdzie materiał ubrania zdołał już na dobre przesiąknąć wodą.
Westchnął nieszczęśliwie, ale zdawać się mogło, że już nie płakał. Łzy pozostawiły po sobie jedynie zaczerwienione spojówki, nos oraz policzki.
- Ale ja chcę do domu... - dodał po chwili, nawet bez zastanowienia. O niczym innym nie marzył, jak o swoim pokoju i o swoim ciepłym łóżeczku. Drgnął niespokojnie, gdy padło zapytanie o rodziców. Nie mógł mu przecież powiedzieć. Bo wtedy zadzwoniłby po Orville'a. A tego Akari nie chciał. Pokręcił gwałtownie głową, jednocześnie zamykając się w sobie, nakreślając wyraźną linię pomiędzy nimi i stawiając na niej mur, przez który nie zamierzał przepuścić nieznajomego.
@Matsumoto Hiroshi
Itou Alaesha, Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Przez dłuższy czas czuł się, jakby mówił do ściany. Jakby nic do dziecka nie docierało. Jakby samo chciało wierzyć w swojej małej, dziecięcej główce, że skoro ma zakryte oczy i nie widzi niczego, to nikt inny i jego nie może dostrzec.
Hiroshi czuł się głupio, klęcząc przy chłopcu jak ten słup soli, oczekując jakiejkolwiek reakcji, która uparcie nie nadchodziła.
Minęło sporo czasu, zanim dziecko podniosło na niego swoje czerwone od płaczu spojrzenie błękitnych, bardzo smutnych tęczówek, z których wciąż spływały łzy.
Wyciągnięta w kierunku chłopca dłoń z chusteczką zatrzymała się w pół drogi, gdy spostrzegł jak chłopiec momentalnie wycofuje się w tył. Ręka snycerza na moment zastygła w bezruchu, by w chwilę potem smutno opaść, podobnie jak jego głowa.
Znowu to samo.
Znowu jego dobre intencje spotkały się ze ścianą, będącą reakcją na jego wyraz twarzy, a może jego niejapońskie rysy?
Sam już nie wiedział, co bardziej wpływało na taki odbiór jego osoby. Owszem, nieprzyjemny wyraz twarzy z reguły stanowił mur obronny, który miał go chronić przed życiem towarzyskim, ale coraz częściej miał wrażenie, że maska, którą przywdziewał każdego dnia, jakby bardziej wtapiała się w jego skórę i odstraszała, nawet jeśli nie taka była jego intencja.
A może to faktycznie obcość bijąca z jego twarzy i niecodzienny dla Japonii, choć wciąż jasny koloryt skóry były odpowiedzialne za taki obrót sprawy? Akurat tego zmienić nie potrafił. Choć bardzo by chciał.
Wiedziony jakimś przeświadczeniem, nie dostrzegał naturalności i właściwie to prawidłowości reakcji ze strony chłopca.
Choć chłopiec wyglądał tak, jakby zaraz ponownie miał wybuchnąć płaczem, nieoczekiwanie zaczął się uspokajać, jakby siłą własnej woli, jakby za wszelką cenę chciał coś udowodnić światu.
- Jesteś bardzo dzielny, wiesz o tym? - spytał, patrząc jak dziecko samo otarło ostatnią, spływającą po bladym policzku łzę.
Mówił do niego swoim ciepłym głosem. Akurat tutaj nie musiał się wysilać. Ton jego głosu od zawsze stał w jakiejś sprzeczności do jego aparycji. Zupełnie jakby nosił go kompletnie inny człowiek.
- Jak ci na imię? Ja nazywam się Hiroshi. - odezwał się ze szczerą chęcią zmiany dotychczasowej ścieżki konwersacji, bo gdzieś podświadomie czuł jak między nim a chłopcem rośnie przepaść nieufności i dystansu.
Głowa Hiroshiego poruszyła się lekko w jedną stronę, jakby chciał maksymalnie wytężyć słuch, kiedy do jego uszu napłynął niewyraźny głos dziecka.
- Od niej? To znaczy od kogo? - zapytał z troską widząc w oczach małego dziwną do odgadnięcia trwogę, związaną najwyraźniej z "nią". Kimkolwiek "ona" była.
Podniósł z ziemi ubrudzoną i mokrą kurtkę chłopca. Złożył ją starannie, zupełnie jakby ta czynność miała w jakikolwiek sposób naprawić stan, w jakim się znalazła.
- Jak się tutaj znalazłeś? Mieszkasz gdzieś w okolicy? Zgubiłeś się albo szedłeś do kogoś? - pytał, próbując zebrać choć część informacji, które mogłyby go jakoś naprowadzić, ułatwić udzielenie pomocy chłopcu.
- Wrócisz do domu. Obiecuję.
@Mamoritai Akari
Hiroshi czuł się głupio, klęcząc przy chłopcu jak ten słup soli, oczekując jakiejkolwiek reakcji, która uparcie nie nadchodziła.
Minęło sporo czasu, zanim dziecko podniosło na niego swoje czerwone od płaczu spojrzenie błękitnych, bardzo smutnych tęczówek, z których wciąż spływały łzy.
Wyciągnięta w kierunku chłopca dłoń z chusteczką zatrzymała się w pół drogi, gdy spostrzegł jak chłopiec momentalnie wycofuje się w tył. Ręka snycerza na moment zastygła w bezruchu, by w chwilę potem smutno opaść, podobnie jak jego głowa.
Znowu to samo.
Znowu jego dobre intencje spotkały się ze ścianą, będącą reakcją na jego wyraz twarzy, a może jego niejapońskie rysy?
Sam już nie wiedział, co bardziej wpływało na taki odbiór jego osoby. Owszem, nieprzyjemny wyraz twarzy z reguły stanowił mur obronny, który miał go chronić przed życiem towarzyskim, ale coraz częściej miał wrażenie, że maska, którą przywdziewał każdego dnia, jakby bardziej wtapiała się w jego skórę i odstraszała, nawet jeśli nie taka była jego intencja.
A może to faktycznie obcość bijąca z jego twarzy i niecodzienny dla Japonii, choć wciąż jasny koloryt skóry były odpowiedzialne za taki obrót sprawy? Akurat tego zmienić nie potrafił. Choć bardzo by chciał.
Wiedziony jakimś przeświadczeniem, nie dostrzegał naturalności i właściwie to prawidłowości reakcji ze strony chłopca.
Choć chłopiec wyglądał tak, jakby zaraz ponownie miał wybuchnąć płaczem, nieoczekiwanie zaczął się uspokajać, jakby siłą własnej woli, jakby za wszelką cenę chciał coś udowodnić światu.
- Jesteś bardzo dzielny, wiesz o tym? - spytał, patrząc jak dziecko samo otarło ostatnią, spływającą po bladym policzku łzę.
Mówił do niego swoim ciepłym głosem. Akurat tutaj nie musiał się wysilać. Ton jego głosu od zawsze stał w jakiejś sprzeczności do jego aparycji. Zupełnie jakby nosił go kompletnie inny człowiek.
- Jak ci na imię? Ja nazywam się Hiroshi. - odezwał się ze szczerą chęcią zmiany dotychczasowej ścieżki konwersacji, bo gdzieś podświadomie czuł jak między nim a chłopcem rośnie przepaść nieufności i dystansu.
Głowa Hiroshiego poruszyła się lekko w jedną stronę, jakby chciał maksymalnie wytężyć słuch, kiedy do jego uszu napłynął niewyraźny głos dziecka.
- Od niej? To znaczy od kogo? - zapytał z troską widząc w oczach małego dziwną do odgadnięcia trwogę, związaną najwyraźniej z "nią". Kimkolwiek "ona" była.
Podniósł z ziemi ubrudzoną i mokrą kurtkę chłopca. Złożył ją starannie, zupełnie jakby ta czynność miała w jakikolwiek sposób naprawić stan, w jakim się znalazła.
- Jak się tutaj znalazłeś? Mieszkasz gdzieś w okolicy? Zgubiłeś się albo szedłeś do kogoś? - pytał, próbując zebrać choć część informacji, które mogłyby go jakoś naprowadzić, ułatwić udzielenie pomocy chłopcu.
- Wrócisz do domu. Obiecuję.
@Mamoritai Akari
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Dolna warga od czasu do czasu drgała niebezpiecznie, niczym tykająca bomba, gotowa do wybuchu lada moment. A mimo to Akari próbował być dzielny, i walczył sam ze sobą. Bo był dużym chłopcem. Przecież Hecate i Itou często mu to powtarzały, więc musiała to być prawdą. A on obiecał, że jak podrośnie to będzie je obie bronił przed złymi ludźmi i zwierzątkami! Dokonać tego mogli tylko najodważniejsi. To była najprawdziwsza prawda, o której wszyscy wiedzieli!
Po raz kolejny pociągnął głośno nosem i przetarł oczy rękawem ubrania, choć opuchlizna i czerwień wciąż pozostawały wyraźnie widoczne na jego twarzy.
- N-nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi... - powiedział cicho, zerkając ukradkiem na mężczyznę. Co prawda ciemnowłosy nie wyglądał na kogoś niebezpiecznego, ale każdy go ostrzegał przed takimi sytuacjami. Niepewność wkradła się do młodego umysłu, jednakże czy może być coś bardziej strasznego od pani Kitaki? Od tej paskudnej kobiety? Szczerze wątpił. Ponadto Itou również była nieznajomą dla niego, a przynajmniej na samym początku. I co? I ostatecznie okazała się bardzo miła, a nawet pozwoliła mu porysować! W sumie to razem rysowali, a na domiar tego wszystkiego bardzo polubiła jego obrazki, więc w dziecięcych oczach na pewno nie mogla być złym człowiekiem!
Akari ponownie spojrzał na niego.
Dziwne, ale przebywając w jego towarzystwie chłopak czuł coś znajomego. Nie wiedział czemu, ale mężczyzna w pewien dziwny, pokrętny sposób przypominał mu Aleshe.
Tak samo na niego spoglądali; emanowali tą samą aurą. Była to przyjemna aura.
Być może właśnie dlatego ostatecznie nie czul zbyt wielkich oporów, aby zdradzić mu swoje imię. Nie żeby to była jakaś wielce ważna tajemnica.
- Akari... - odparł równie cicho, co kilka chwil wcześniej, jednakże tylko przez moment sprawiając wrażenie nieśmiałego, albo co gorsza - wystraszonego. Im dłużej przypatrywał się Hiroshi'emu, tym bardziej znikała z jego głosu odległa nuta, a zastępowała go ciekawość i zainteresowanie.
Kiedy tylko padło pytanie odnośnie kobiety, w błękitnym spojrzeniu chłopca zamigotało nagłe poruszenie, a być może nawet i iskra podekscytowania. Zwłaszcza, że nie czuł najmniejszych oporów przed tym, aby zdradzić prawdziwe tajemnice skrywane przez tę okrutną babę!
- To wiedźma! Ale taka najprawdziwsza! Nie taka udawana w telewizji, wiesz? - raptownie zadał wyżej głowę, na tę jedną, choć zbyt szybko ulotną, chwilę, czując niespodziewany przypływ energii. - To byli jej wysłannicy! Bardzo mnie nie lubi bo znam jej tajemnice, wiesz? Przybyła tutaj za elfim księciem i chce odebrać jego prawa do tronu! Udaje zwykłego człowieka, ale ja znam prawdę! Na pewno chce mnie wrzucić do wielkiego kotła, a potem ugotować. Tak robią wiedźmy, wiesz? - pokiwał energicznie głową, jakby ten jeden, niewinny gest miał załatwić całą sprawę.
- Hiyoshi-ni.... a kiedy pójdziemy do domu? Orville jest w pracy i nie wie, że nie ma mnie w domu. A ja nie chcę, aby Orville się o tym dowiedział.... - zawiesił lekko głowę, wpatrując się w swoje ubłocone trampki w małe dinozaury.
- N-nie powiesz mu o tym, prawda? - w miękką tonację wkradła się niewypowiedziana prośba podsycana obawą reakcji ze strony Francuza.
Z jednej strony chciał wrócić już do domu, jak najszybciej znaleźć się w swoim wygodnym i ciepłym łóżku, z drugiej zaś.... była tam ta kobieta. A to przecież przed nią uciekał.
Westchnął, wyciągając małą dłoń w stronę mężczyzny i złapać go za serdeczny palec.
Nie mógł przecież pozwolić, aby Hiroshi się zgubił!
- Zaprowadzisz mnie?
@Matsumoto Hiroshi
Po raz kolejny pociągnął głośno nosem i przetarł oczy rękawem ubrania, choć opuchlizna i czerwień wciąż pozostawały wyraźnie widoczne na jego twarzy.
- N-nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi... - powiedział cicho, zerkając ukradkiem na mężczyznę. Co prawda ciemnowłosy nie wyglądał na kogoś niebezpiecznego, ale każdy go ostrzegał przed takimi sytuacjami. Niepewność wkradła się do młodego umysłu, jednakże czy może być coś bardziej strasznego od pani Kitaki? Od tej paskudnej kobiety? Szczerze wątpił. Ponadto Itou również była nieznajomą dla niego, a przynajmniej na samym początku. I co? I ostatecznie okazała się bardzo miła, a nawet pozwoliła mu porysować! W sumie to razem rysowali, a na domiar tego wszystkiego bardzo polubiła jego obrazki, więc w dziecięcych oczach na pewno nie mogla być złym człowiekiem!
Akari ponownie spojrzał na niego.
Dziwne, ale przebywając w jego towarzystwie chłopak czuł coś znajomego. Nie wiedział czemu, ale mężczyzna w pewien dziwny, pokrętny sposób przypominał mu Aleshe.
Tak samo na niego spoglądali; emanowali tą samą aurą. Była to przyjemna aura.
Być może właśnie dlatego ostatecznie nie czul zbyt wielkich oporów, aby zdradzić mu swoje imię. Nie żeby to była jakaś wielce ważna tajemnica.
- Akari... - odparł równie cicho, co kilka chwil wcześniej, jednakże tylko przez moment sprawiając wrażenie nieśmiałego, albo co gorsza - wystraszonego. Im dłużej przypatrywał się Hiroshi'emu, tym bardziej znikała z jego głosu odległa nuta, a zastępowała go ciekawość i zainteresowanie.
Kiedy tylko padło pytanie odnośnie kobiety, w błękitnym spojrzeniu chłopca zamigotało nagłe poruszenie, a być może nawet i iskra podekscytowania. Zwłaszcza, że nie czuł najmniejszych oporów przed tym, aby zdradzić prawdziwe tajemnice skrywane przez tę okrutną babę!
- To wiedźma! Ale taka najprawdziwsza! Nie taka udawana w telewizji, wiesz? - raptownie zadał wyżej głowę, na tę jedną, choć zbyt szybko ulotną, chwilę, czując niespodziewany przypływ energii. - To byli jej wysłannicy! Bardzo mnie nie lubi bo znam jej tajemnice, wiesz? Przybyła tutaj za elfim księciem i chce odebrać jego prawa do tronu! Udaje zwykłego człowieka, ale ja znam prawdę! Na pewno chce mnie wrzucić do wielkiego kotła, a potem ugotować. Tak robią wiedźmy, wiesz? - pokiwał energicznie głową, jakby ten jeden, niewinny gest miał załatwić całą sprawę.
- Hiyoshi-ni.... a kiedy pójdziemy do domu? Orville jest w pracy i nie wie, że nie ma mnie w domu. A ja nie chcę, aby Orville się o tym dowiedział.... - zawiesił lekko głowę, wpatrując się w swoje ubłocone trampki w małe dinozaury.
- N-nie powiesz mu o tym, prawda? - w miękką tonację wkradła się niewypowiedziana prośba podsycana obawą reakcji ze strony Francuza.
Z jednej strony chciał wrócić już do domu, jak najszybciej znaleźć się w swoim wygodnym i ciepłym łóżku, z drugiej zaś.... była tam ta kobieta. A to przecież przed nią uciekał.
Westchnął, wyciągając małą dłoń w stronę mężczyzny i złapać go za serdeczny palec.
Nie mógł przecież pozwolić, aby Hiroshi się zgubił!
- Zaprowadzisz mnie?
@Matsumoto Hiroshi
Itou Alaesha, Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Widział ile odwagi i samozaparcia kosztowało chłopca, kiedy wnikliwe obserwował jego reakcję. Rozedrgane w emocjach usta i oczy wciąż zaczerwienione od potoku słonych łez, z którymi tak uparcie walczył. Był tutaj zupełnie sam, zagubiony i jeszcze chwilę przedtem atakowany przez dwójkę chuliganów.
Nieznajomymi...
Hiroshi uniósł brwi, słuchając słów chłopca i aż sam się zdziwił swoim własnym nietaktem. W rzeczy samej. Przecież nawet się nie przedstawił! Postanowił natychmiast naprawić swój błąd i przedstawił się imieniem, pytając o nie i chłopca. Ta z pozoru prosta czynność zdawała zmniejszać dzielącą ich przepaść, choć snycerz nie mógł być pewien, na ile zmieniło to podejście do jego osoby.
Chłopiec przez dłuższą chwilę przypatrywał mu się i choć z jego małej twarzyczki częściowo znikała zasłona dystansu, Hiroshi nie mógł wiedzieć gdzie wędrowały jego myśli. Ani jaką impresję wywołał w dziecięcej głowie, bo być może już wtedy miałby lepszy pomysł na rozwiązanie tej sytuacji.
— Dobrze Akari, miło mi Cię poznać. — uśmiechnął się do niego delikatnie. Na tyle przyjaźnie, na ile pozwalały mu na to nieco skamieniałe kąciki ust, nieprzyzwyczajone do tego rodzaju ekspresji. Ale zupełnie szczerze.
Kiedy zapytał o tajemniczą ją, zauważył znaczne ożywienie nie tylko w dziecięcym głosie, ale i w całej sylwetce chłopca, która na moment uniosła się dumnie we wdechu, gdy zaczął opowiadać o wiedźmie i elfim księciu.
— Wiedźma? — powtórzył za nim Mastsumoto, gdy słuchając wyjątkowo długiej jak na chłopca wypowiedzi, a jego ciemne oczy robiły się coraz większe. — Najprawdziwsza wiedźma, na prawdę? —
Odpowiadał na jego słowa też skinieniem głowy, gdy Akari samą gestykulacją podpierał niepodważalność swojej racji.
Hiroshi nie miał najmniejszego zamiaru, sprowadzać chłopca na ziemię. Nie widział sensu w tym, by wmawiać mu, że wiedźmy przecież nie istnieją. Jak z resztą miałby mu to udowodnić? Sam w nie niespecjalnie wierzył, tak samo, jak nie wierzył w bajeczki wpajane mu siłą, kiedy sam był dzieckiem. Wiedział natomiast, że dziecięca wyobraźnia nie znała granic i tychże nie należało stawiać. Szczególnie gdy ta pomagała młodemu zrozumieć niezrozumiały dla niego świat, pełen zła i okrucieństwa. Chłopiec z pełnym przekonaniem mówił o istnieniu wiedźmy, czy ktoś twierdzi, że było inaczej?
— To okropne. — skomentował i zasłonił usta dłonią na wieść, że rzeczona wiedźma miałaby ugotować chłopca w kotle.
— Nie wiedziałem, że wiedźmy mają swoich wysłanników. — nadmienił z miną pełną podziwu. — A kto jest tym elfim księciem? —zapytał z ciekawością. A nóż dowie się czegoś więcej.
Na twarz Hiroshiego wkradł się nieco szerszy uśmiech rozbawienia, gdy usłyszał własne imię, nieco zniekształcone wymową dziecka, zdrobniale.
— Orville? — powtórzył za nim. Nazwisko niewiele mu mówiło, zdziwiło go jednak z pewnością niejapońskie brzmienie. Szczególnie, że chłopiec wyglądał na rodowitego Japończyka.
— Nie powiem. — obiecał, patrząc chłopcu prosto w oczy.
Moment, w którym mała dziecięca dłoń złapała jego serdeczny palec, do końca przekonała Hiroshiego, że udało się zażegnać ciemne chmury dystansu, które zebrały się nad nimi na samym początku.
— Oczywiście, że Cię zaprowadzę
— Tylko nadal nie wiem gdzie mieszkasz...
Spojrzał w górę, spostrzegając ciemne chmury, które właśnie rozpoczęły zsyłać na ziemię krople marznącego deszczu. Odczuł to nagłe ochłodzenie, przy kolejnym podmuchu wiatru, który wprawił w delikatny ruch jego lnianą koszulę, pozbawioną płaszcza. Tego samego, jakim okrył wcześniej chłopca.
— Musimy się pospieszyć zanim całkiem nie zmokniemy. —powiedział trochę bardziej do samego siebie niż do chłopca. Stanie na ulicy i wypytywanie chłopca o miejsce zamieszkania zdawało mu się w tym momencie bezcelowe. Nie było na to czasu ani gwarancji, że dziecko poda mu tę informację. Szczególnie że wcześniej wiele pytań ze strony snycerza pozostało bez odpowiedzi.
— Wiesz co? Mam pomysł! Niedaleko mieszka moja przyjaciółka Alaesha. Jest bardzo znaną malarką, może przeczekamy ten deszcz u niej?
@Mamoritai Akari
Nieznajomymi...
Hiroshi uniósł brwi, słuchając słów chłopca i aż sam się zdziwił swoim własnym nietaktem. W rzeczy samej. Przecież nawet się nie przedstawił! Postanowił natychmiast naprawić swój błąd i przedstawił się imieniem, pytając o nie i chłopca. Ta z pozoru prosta czynność zdawała zmniejszać dzielącą ich przepaść, choć snycerz nie mógł być pewien, na ile zmieniło to podejście do jego osoby.
Chłopiec przez dłuższą chwilę przypatrywał mu się i choć z jego małej twarzyczki częściowo znikała zasłona dystansu, Hiroshi nie mógł wiedzieć gdzie wędrowały jego myśli. Ani jaką impresję wywołał w dziecięcej głowie, bo być może już wtedy miałby lepszy pomysł na rozwiązanie tej sytuacji.
— Dobrze Akari, miło mi Cię poznać. — uśmiechnął się do niego delikatnie. Na tyle przyjaźnie, na ile pozwalały mu na to nieco skamieniałe kąciki ust, nieprzyzwyczajone do tego rodzaju ekspresji. Ale zupełnie szczerze.
Kiedy zapytał o tajemniczą ją, zauważył znaczne ożywienie nie tylko w dziecięcym głosie, ale i w całej sylwetce chłopca, która na moment uniosła się dumnie we wdechu, gdy zaczął opowiadać o wiedźmie i elfim księciu.
— Wiedźma? — powtórzył za nim Mastsumoto, gdy słuchając wyjątkowo długiej jak na chłopca wypowiedzi, a jego ciemne oczy robiły się coraz większe. — Najprawdziwsza wiedźma, na prawdę? —
Odpowiadał na jego słowa też skinieniem głowy, gdy Akari samą gestykulacją podpierał niepodważalność swojej racji.
Hiroshi nie miał najmniejszego zamiaru, sprowadzać chłopca na ziemię. Nie widział sensu w tym, by wmawiać mu, że wiedźmy przecież nie istnieją. Jak z resztą miałby mu to udowodnić? Sam w nie niespecjalnie wierzył, tak samo, jak nie wierzył w bajeczki wpajane mu siłą, kiedy sam był dzieckiem. Wiedział natomiast, że dziecięca wyobraźnia nie znała granic i tychże nie należało stawiać. Szczególnie gdy ta pomagała młodemu zrozumieć niezrozumiały dla niego świat, pełen zła i okrucieństwa. Chłopiec z pełnym przekonaniem mówił o istnieniu wiedźmy, czy ktoś twierdzi, że było inaczej?
— To okropne. — skomentował i zasłonił usta dłonią na wieść, że rzeczona wiedźma miałaby ugotować chłopca w kotle.
— Nie wiedziałem, że wiedźmy mają swoich wysłanników. — nadmienił z miną pełną podziwu. — A kto jest tym elfim księciem? —zapytał z ciekawością. A nóż dowie się czegoś więcej.
Na twarz Hiroshiego wkradł się nieco szerszy uśmiech rozbawienia, gdy usłyszał własne imię, nieco zniekształcone wymową dziecka, zdrobniale.
— Orville? — powtórzył za nim. Nazwisko niewiele mu mówiło, zdziwiło go jednak z pewnością niejapońskie brzmienie. Szczególnie, że chłopiec wyglądał na rodowitego Japończyka.
— Nie powiem. — obiecał, patrząc chłopcu prosto w oczy.
Moment, w którym mała dziecięca dłoń złapała jego serdeczny palec, do końca przekonała Hiroshiego, że udało się zażegnać ciemne chmury dystansu, które zebrały się nad nimi na samym początku.
— Oczywiście, że Cię zaprowadzę
— Tylko nadal nie wiem gdzie mieszkasz...
Spojrzał w górę, spostrzegając ciemne chmury, które właśnie rozpoczęły zsyłać na ziemię krople marznącego deszczu. Odczuł to nagłe ochłodzenie, przy kolejnym podmuchu wiatru, który wprawił w delikatny ruch jego lnianą koszulę, pozbawioną płaszcza. Tego samego, jakim okrył wcześniej chłopca.
— Musimy się pospieszyć zanim całkiem nie zmokniemy. —powiedział trochę bardziej do samego siebie niż do chłopca. Stanie na ulicy i wypytywanie chłopca o miejsce zamieszkania zdawało mu się w tym momencie bezcelowe. Nie było na to czasu ani gwarancji, że dziecko poda mu tę informację. Szczególnie że wcześniej wiele pytań ze strony snycerza pozostało bez odpowiedzi.
— Wiesz co? Mam pomysł! Niedaleko mieszka moja przyjaciółka Alaesha. Jest bardzo znaną malarką, może przeczekamy ten deszcz u niej?
@Mamoritai Akari
Mamoritai Akari, Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Ponownie pociągnął głośno nosem i przetarł policzki uniesionymi piąstkami, choć na całe szczęście nie zapowiadało się na kolejny wybuch płaczu. A przynajmniej nie w tym momencie. Późna godzina, przemęczenie oraz spadek adrenaliny zaczynały odciskać swoje piętno na ogólnym samopoczuciu dziecka. Chciał wrócić do domu. Do swojego łóżka i się położyć spać wtulając w ulubioną maskotkę pana Dinusia. Nie mógł jednak tego zrobić, bo nie wiedział jak wrócić do domu. A nie mógł znowu zadzwonić do Orville'a. Wszystko, tylko nie to.....
- Tak! Wiedźma! Taka prawdziwa. Ona jest prawdziwa i jest bardzo niedobra! I zła! I okropna! - dopowiedział do zadanego pytania. Miał nadzieję, że mężczyzna mu uwierzy, bo co jak co, ale Akari przecież nie kłamał. Był grzecznym chłopcem. Oczywiście czasami zdarzyło mu się ukryć prawdę, czy nagiąć niektóre fakty, ale w tak ważnej sprawie jak wiedźma Kitaka z pewnością nie kłamał. O czym świadczyło jego spojrzenie pełne determinacji.
Ale chyba mu uwierzył! Akari widział to po nim. Nawet zapytał o jej wysłanników, a to oznaczało, że naprawdę mu uwierzył.
- Tak! Ma ich mnóstwo. Niektóre wyglądają jak pajojoki, a niektóre jak nietorze! I one latają i wysysają krew z ludzi, a potem zanoszą ją do niej. Bo ona lubi ją pić albo robić z niej magiczne wywary, które dodają jej sił. Ale też zamienia ludzi w myszy i żaby. Jeszcze tego nie widziałem, ale na pewno tak jest. Kiedyś ją przyłapię na tym i jak będę mieć dowód, to elfi książę wreszcie będzie mógł ją wrzucić do pieca! - w jego błękitnym acz zmęczonym spojrzeniu zamigotały iskry. Oczywiście że marzyło mu się, żeby samemu pokonać tę przebrzydłą wiedźmę. Ale wiedział też, że jest jeszcze za mały i sam dużo nie zdziała. Jednakże jeżeli udałoby mu się znaleźć dowód, a potem dostarczyć go Orville'owi to on na pewno zrobiłby z nią porządek.
- Tak, elfi książę to O- - wpierw skinął głową, ale bardzo szybko zamknął usta, uświadamiając sobie, że przecież nie może zdradzić tak bardzo ważnego sekretu. Mężczyznę poznał dopiero teraz, a co jeżeli dobrze się ukrywa, a tak naprawdę też jest wysłannikiem wiedźmy? Nigdy nie wiadomo! Akari musiał być wyjątkowo ostrożny. Nie mógł narazić Orville'a na niebezpieczeństwo i przysporzyć mu więcej problemów, aniżeli do tej pory.
- N-nie mogę powiedzieć... - powiedział cicho, spuszczając lekko głowę w dół spoglądając na swoje zielone kalosze z namalowanymi żabkami. Temat dla dziecka wydawał się zakończony i raczej nie zamierzał już więcej do niego nawiązywać. Na tę krótką chwilę na powrót zamknął się w swoim małym świecie, ale na całe szczęście mężczyzna nie zamierzał ciągnąć go dalej za język, i nastąpiła niezwykle zgrabna zmiana tematu. Akari przyjął to z wyraźną ulgą, tym bardziej, że ciemnowłosy obiecał zaprowadzić go do domu. Nadzieja na powrót wypełniła jego drobne serduszko, ale nic nie równało się jego radości, gdy padło znajome imię: Alaesha.
- Ala-nee! - krzyknął radośnie, przeskakując z nogi na nogę. -Znam Ala-nee! Chcę do Ala-nee! - niemal pisnął podekscytowany, zaciskając palce jeszcze mocniej na dłoni mężczyzny, wyraźnie nie zamierzając go wypuścić ze swojego dziecięcego objęcia.
- Już raz u niej byłem! I dała mi kartki i kredki i mogłem rysować, wiesz? Narysowałem lewy, żyfary i pieski! Ala-nee powiedziała nawet, że lubi moje rysunki i zostawiła je dla siebie! - mówił szybko, z wyraźnym przejęciem.
Akari zdecydowanie nie mógł się doczekać, aż ponownie ujrzy kobietę, za którą zdążył się już stęsknić.
- Chodźmy! Chodźmy! Szybko! Do Ali-nee!
@Matsumoto Hiroshi
- Tak! Wiedźma! Taka prawdziwa. Ona jest prawdziwa i jest bardzo niedobra! I zła! I okropna! - dopowiedział do zadanego pytania. Miał nadzieję, że mężczyzna mu uwierzy, bo co jak co, ale Akari przecież nie kłamał. Był grzecznym chłopcem. Oczywiście czasami zdarzyło mu się ukryć prawdę, czy nagiąć niektóre fakty, ale w tak ważnej sprawie jak wiedźma Kitaka z pewnością nie kłamał. O czym świadczyło jego spojrzenie pełne determinacji.
Ale chyba mu uwierzył! Akari widział to po nim. Nawet zapytał o jej wysłanników, a to oznaczało, że naprawdę mu uwierzył.
- Tak! Ma ich mnóstwo. Niektóre wyglądają jak pajojoki, a niektóre jak nietorze! I one latają i wysysają krew z ludzi, a potem zanoszą ją do niej. Bo ona lubi ją pić albo robić z niej magiczne wywary, które dodają jej sił. Ale też zamienia ludzi w myszy i żaby. Jeszcze tego nie widziałem, ale na pewno tak jest. Kiedyś ją przyłapię na tym i jak będę mieć dowód, to elfi książę wreszcie będzie mógł ją wrzucić do pieca! - w jego błękitnym acz zmęczonym spojrzeniu zamigotały iskry. Oczywiście że marzyło mu się, żeby samemu pokonać tę przebrzydłą wiedźmę. Ale wiedział też, że jest jeszcze za mały i sam dużo nie zdziała. Jednakże jeżeli udałoby mu się znaleźć dowód, a potem dostarczyć go Orville'owi to on na pewno zrobiłby z nią porządek.
- Tak, elfi książę to O- - wpierw skinął głową, ale bardzo szybko zamknął usta, uświadamiając sobie, że przecież nie może zdradzić tak bardzo ważnego sekretu. Mężczyznę poznał dopiero teraz, a co jeżeli dobrze się ukrywa, a tak naprawdę też jest wysłannikiem wiedźmy? Nigdy nie wiadomo! Akari musiał być wyjątkowo ostrożny. Nie mógł narazić Orville'a na niebezpieczeństwo i przysporzyć mu więcej problemów, aniżeli do tej pory.
- N-nie mogę powiedzieć... - powiedział cicho, spuszczając lekko głowę w dół spoglądając na swoje zielone kalosze z namalowanymi żabkami. Temat dla dziecka wydawał się zakończony i raczej nie zamierzał już więcej do niego nawiązywać. Na tę krótką chwilę na powrót zamknął się w swoim małym świecie, ale na całe szczęście mężczyzna nie zamierzał ciągnąć go dalej za język, i nastąpiła niezwykle zgrabna zmiana tematu. Akari przyjął to z wyraźną ulgą, tym bardziej, że ciemnowłosy obiecał zaprowadzić go do domu. Nadzieja na powrót wypełniła jego drobne serduszko, ale nic nie równało się jego radości, gdy padło znajome imię: Alaesha.
- Ala-nee! - krzyknął radośnie, przeskakując z nogi na nogę. -Znam Ala-nee! Chcę do Ala-nee! - niemal pisnął podekscytowany, zaciskając palce jeszcze mocniej na dłoni mężczyzny, wyraźnie nie zamierzając go wypuścić ze swojego dziecięcego objęcia.
- Już raz u niej byłem! I dała mi kartki i kredki i mogłem rysować, wiesz? Narysowałem lewy, żyfary i pieski! Ala-nee powiedziała nawet, że lubi moje rysunki i zostawiła je dla siebie! - mówił szybko, z wyraźnym przejęciem.
Akari zdecydowanie nie mógł się doczekać, aż ponownie ujrzy kobietę, za którą zdążył się już stęsknić.
- Chodźmy! Chodźmy! Szybko! Do Ali-nee!
@Matsumoto Hiroshi
Itou Alaesha, Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Z każdą mijającą minutą widział w dziecięcej twarzy postępujące zmęczenie. Niewielkie, ale zdecydowanie zaciśnięte piąstki przecierały błękitne oczy i różowe policzki.
Hiroshi miał wrażenie, że temat wiedźmy zdecydowanie kupuje mu niezbędny czas na pomoc dziecku, lecz te wraz z jego upływem może stać się markotne. Nie mógł pozwolić, by szala rozmowy znowu przekrzywiła się na jego niekorzyść. Robiło się coraz później i coraz zimniej, a przed nim stało dziecko w wilgotnych od siedzenia na mokrym asfalcie ubraniach. Jego zimowy płaszcz z pewnością poprawił komfort chłopca, ale wiejący silnie wiatr z pewnością dawał mu się we znaki, szczególnie że ubranie wierzchnie snycerza w żadnym stopniu nie było dopasowane, by mogło je nosić dziecko. Odsapnął z ulgą, że chłopiec miał na sobie kaloszki, a to oznaczało, że chociaż jego stopy nie marzły. Hiroshi również odczuwał ten chłód, jego ramiona okalała jedynie lniana koszula, a spodnie, zdążyły nabrać wilgoci od mokrej dziecięcej kurteczki, którą trzymał na kolanach.
Kiwnął głową na znak zgody, kiedy Akari użył do określenia trzech, właściwie bliskoznacznych epitetów, a mogło to oznaczać tyle, że w oczach chłopca była *potrójnie skreślona. Nie było więc żartów!
— Pająki? — skrzywił się w naturalnym odruchu — nie bał się ich, jednak powodowały u niego dziwną do opisania niechęć. — Nietoperze. — powtarzał za chłopcem, kręcąc głową jakby w niedowierzaniu.
— Nic dziwnego, że są takie okropne, skoro należą do Wiedźmy! — wtórował mu — Jesteś bardzo dzielny, że chcesz pomóc elfiemu księciu i uratować świat przed tą okropną czarownicą — dodał z przejęciem i podziwem jednocześnie.
Zarejestrował nagłą zmianę płyty, gdy głos Akariego stracił na decybelach, a w błękitnych oczach odbiła się ostrożność, w chwili, gdy spuścił głowę, nie chcąc zdradzić, kim był tajemniczy książę z jego opowieści.
— Rozumiem, to na pewno wielka tajemnica. — powiedział z pełną powagą, lustrując ostrożną reakcję chłopca. — To bardzo odpowiedzialne z twojej strony, że chronisz jego tożsamość. - wyraził z pełnym przekonaniem, po chwili zastanawiając się jednak, czy Akari zna już tak poważne słowa, jak „tożsamość", by je rozumieć. Tutaj wychodziła właśnie jego niewiedza względem zachowania wobec dzieci.
Niekontrolowany uśmiech wkradł się na twarz Matsumoto, gdy Akari tak pozytywnie zareagował na propozycję udania się do Alaeshy, co więcej był tym faktem wyraźnie podekscytowany.
— Na prawdę? To niesamowite! Rysowałeś te wszystkie zwierzątka u niej? Jest bardzo miła, prawda? Ja też bardzo ją lubię. — w jego głosie wyraźnie wybrzmiewała szczerość i zadowolenie. — Jeśli lubi twoje rysunki to znaczy, że musisz mieć wielki talent. Narysujesz mi kiedyś coś?
Zaskoczył go fakt, że chłopiec zna kobietę, natomiast jego sympatia względem malarki zupełnie go nie dziwiła — nie można było jej nie lubić. Emanowała pozytywną energią, zarażała swoim niecodziennym jak na Japonię, otwartym uśmiechem, a dusza dziecka, którą dostrzegał niejednokrotnie w jej zachowaniu, sprawiała, że musiała mieć świetne podejście do takich maluchów. Wiedział, że udanie się do niej będzie świętym pomysłem.
Nie mógł jednak ot, tak zabrać tam chłopca bez uprzedzenia swojej dobrej znajomej.
— Już pójdziemy, ale najpierw muszę ją uprzedzić. Wiem, że to może wydawać się dziwne, ale w świecie dorosłych istnieją dziwne zasady, których należy się trzymać... — wytłumaczył na spokojnie dziecku i szybko wybrał jeden z pierwszych wybieranych numerów.
Błagam, odbierz...
Myśl odbijała się w jego umyśle, ilekroć zamiast głosu Itou, słyszał jedynie dźwięk połączenia. Nie przerwał go do ostatniej chwili, w której telefon polecił pozostawienie wiadomości głosowej po sygnale. Zrezygnowany włożył Smartfona do kieszeni, na poczekaniu wymyślając to, co ledwie kilka sekund później wypłynęło z jego ust.
— Wiesz, co? Chodź! Zrobimy jej niespodziankę!
Wstał jedną wolną rękę trzymając kurtkę chłopca, druga dłoń wciąż pozostawała w uścisku dziecięcych palców. - Tędy. - wskazał ruchem głowy, by poprowadzić młodego.
Nie dał tego po sobie poznać, ale w głębi ducha modlił się, by Alaesha się na niego nie pogniewała. Wprawdzie była osobą, która zawsze łamała znane mu zasady w tym kraju, jednakże późna pora i niezapowiedziana wizyta, przywodziła mu na myśl brak manier, a nie swobodę, która mu się z nią kojarzyła.
@Mamoritai Akari
Hiroshi miał wrażenie, że temat wiedźmy zdecydowanie kupuje mu niezbędny czas na pomoc dziecku, lecz te wraz z jego upływem może stać się markotne. Nie mógł pozwolić, by szala rozmowy znowu przekrzywiła się na jego niekorzyść. Robiło się coraz później i coraz zimniej, a przed nim stało dziecko w wilgotnych od siedzenia na mokrym asfalcie ubraniach. Jego zimowy płaszcz z pewnością poprawił komfort chłopca, ale wiejący silnie wiatr z pewnością dawał mu się we znaki, szczególnie że ubranie wierzchnie snycerza w żadnym stopniu nie było dopasowane, by mogło je nosić dziecko. Odsapnął z ulgą, że chłopiec miał na sobie kaloszki, a to oznaczało, że chociaż jego stopy nie marzły. Hiroshi również odczuwał ten chłód, jego ramiona okalała jedynie lniana koszula, a spodnie, zdążyły nabrać wilgoci od mokrej dziecięcej kurteczki, którą trzymał na kolanach.
Kiwnął głową na znak zgody, kiedy Akari użył do określenia trzech, właściwie bliskoznacznych epitetów, a mogło to oznaczać tyle, że w oczach chłopca była *potrójnie skreślona. Nie było więc żartów!
— Pająki? — skrzywił się w naturalnym odruchu — nie bał się ich, jednak powodowały u niego dziwną do opisania niechęć. — Nietoperze. — powtarzał za chłopcem, kręcąc głową jakby w niedowierzaniu.
— Nic dziwnego, że są takie okropne, skoro należą do Wiedźmy! — wtórował mu — Jesteś bardzo dzielny, że chcesz pomóc elfiemu księciu i uratować świat przed tą okropną czarownicą — dodał z przejęciem i podziwem jednocześnie.
Zarejestrował nagłą zmianę płyty, gdy głos Akariego stracił na decybelach, a w błękitnych oczach odbiła się ostrożność, w chwili, gdy spuścił głowę, nie chcąc zdradzić, kim był tajemniczy książę z jego opowieści.
— Rozumiem, to na pewno wielka tajemnica. — powiedział z pełną powagą, lustrując ostrożną reakcję chłopca. — To bardzo odpowiedzialne z twojej strony, że chronisz jego tożsamość. - wyraził z pełnym przekonaniem, po chwili zastanawiając się jednak, czy Akari zna już tak poważne słowa, jak „tożsamość", by je rozumieć. Tutaj wychodziła właśnie jego niewiedza względem zachowania wobec dzieci.
Niekontrolowany uśmiech wkradł się na twarz Matsumoto, gdy Akari tak pozytywnie zareagował na propozycję udania się do Alaeshy, co więcej był tym faktem wyraźnie podekscytowany.
— Na prawdę? To niesamowite! Rysowałeś te wszystkie zwierzątka u niej? Jest bardzo miła, prawda? Ja też bardzo ją lubię. — w jego głosie wyraźnie wybrzmiewała szczerość i zadowolenie. — Jeśli lubi twoje rysunki to znaczy, że musisz mieć wielki talent. Narysujesz mi kiedyś coś?
Zaskoczył go fakt, że chłopiec zna kobietę, natomiast jego sympatia względem malarki zupełnie go nie dziwiła — nie można było jej nie lubić. Emanowała pozytywną energią, zarażała swoim niecodziennym jak na Japonię, otwartym uśmiechem, a dusza dziecka, którą dostrzegał niejednokrotnie w jej zachowaniu, sprawiała, że musiała mieć świetne podejście do takich maluchów. Wiedział, że udanie się do niej będzie świętym pomysłem.
Nie mógł jednak ot, tak zabrać tam chłopca bez uprzedzenia swojej dobrej znajomej.
— Już pójdziemy, ale najpierw muszę ją uprzedzić. Wiem, że to może wydawać się dziwne, ale w świecie dorosłych istnieją dziwne zasady, których należy się trzymać... — wytłumaczył na spokojnie dziecku i szybko wybrał jeden z pierwszych wybieranych numerów.
Błagam, odbierz...
Myśl odbijała się w jego umyśle, ilekroć zamiast głosu Itou, słyszał jedynie dźwięk połączenia. Nie przerwał go do ostatniej chwili, w której telefon polecił pozostawienie wiadomości głosowej po sygnale. Zrezygnowany włożył Smartfona do kieszeni, na poczekaniu wymyślając to, co ledwie kilka sekund później wypłynęło z jego ust.
— Wiesz, co? Chodź! Zrobimy jej niespodziankę!
Wstał jedną wolną rękę trzymając kurtkę chłopca, druga dłoń wciąż pozostawała w uścisku dziecięcych palców. - Tędy. - wskazał ruchem głowy, by poprowadzić młodego.
Nie dał tego po sobie poznać, ale w głębi ducha modlił się, by Alaesha się na niego nie pogniewała. Wprawdzie była osobą, która zawsze łamała znane mu zasady w tym kraju, jednakże późna pora i niezapowiedziana wizyta, przywodziła mu na myśl brak manier, a nie swobodę, która mu się z nią kojarzyła.
@Mamoritai Akari
Seiwa-Genji Enma, Itou Alaesha, Naiya Kō and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.
Trudno opisać ile radości sprawił chłopcu fakt, że mężczyzna naprawdę wierzył temu, co mówił. Zazwyczaj dorośli kiwali z politowaniem głową, niekiedy posłali mu dobrotliwy uśmiech bądź szeptali między sobą, by koniec końców roześmiać się nad wybujałą wyobraźnią Akari'ego. Prawda była jednak taka, że chłopiec nie kłamał i to, co mówił, było najbardziej prawdziwą prawdą jaka mogła kiedykolwiek istnieć! Widząc w mężczyźnie sojusznika, zaufanie w stosunku do niego przybrało na sile, a z każdym kolejnym wypowiadanym słowem przez Hiroshi'ego, w błękitnych oczach chłopca migotały coraz większe ogniki ekscytacji.
- Tak... nie mogę tego powiedzieć, ale wiesz, może kiedyś go sam poznasz! I zobaczysz go w akcji! - odpowiedział radośnie. Logiczne myślenie nie odnalazło tu miejsca, bowiem od zawsze ostrzegano dzieci przed nieznajomymi. Ileż to było przypadków, gdzie ktoś podający się za znajomego matki albo ojca z łatwością wzbudzał zaufanie w dziecku, by potem je porwać i skrzywdzić w najbardziej okrutny sposób? Bez względu na to, jak bardzo przyjaźnie prezentował się Hiroshi, Akari nie powinien mu zaufać.
A jednak to zrobił.
- Tak. Rysowałem caaaałą masę zwierzątek! I jak będziesz chciał, to ci coś narysuję. Co byś chciał? Lewa? Lubię rysować lewy, chociaż nigdy ich nie widziałem na żywo. Ale Or-, znaczy, ktoś zabierze mnie kiedyś do zoo! I wtedy je zobaczę. W telewizji mówili, że lewy są bardzo niebezpieczne, ale wiesz co? Ja się ich walce nie boję, o! Nic a nic! - wypiął dumnie pierś do przodu dla podkreślenia swojej dziecięcej odwagi. Jak na dzielnego chłopca przystało, rzecz jasna.
Pewnie, bał się potworów spod łóżka i tych zamieszkujących szafy, ale lewy go nie przerażały. Ani inne małe stworzonka, przed którymi niejedno dziecko uciekało z piskiem.
- A ty czegoś się boisz? - zapytał, gdy w końcu postanowili ruszyć w kierunku domu kobiety. Akari był tylko raz u Ali, i trafił do niej zupełnym przypadkiem. Zresztą, nawet jakby odwiedził ją kilka razy, to zapewne nie zapamiętałby trasy, więc był w pełni zdany na mężczyznę. Zacisnął mocniej palce małej dłoni dookoła ręki ciemnowłosego mężczyzny i powoli szedł za nim, z wysoko zadartą głową, uważnie wpatrując się w jego oblicze.
- Or-, znaczy, pewna osoba, którą znam na pewno niczego się nie boi! Jest najbardziej odważny ze wszystkim bohaterów jakich znam! Kiedyś do domu wleciała ciema i on ją złapał! O tak! - wyciągnął przed sobą drugą dłoń i zacisnął pięść w powietrzu, inscenizując to, co uczynił jego opiekun. - I się nie bał! Znaczy, ja też bym się nie bał! Ciemy nie są straszne, chociaż nie lubię tych dużych. Ale kiedyś, jak byłem u Shirshu-nee, to znalazłem żuka i go podniosłem. Był taaaaki duży! I też się nie bałem! - podekscytowany, chłopięcy głos odbijał się echem, kiedy szli niemal pustą uliczką. Zdawało się, że miasto zaczyna być pogrążone w głębokim śnie albo dopiero zaczyna się kłaść. Ciężkie, pojedyncze krople zaczynały skapywać z ciemnego nieba, sugerując, że lada moment spadnie siarczysty deszcz, mocząc doszczętnie ich ubrania. Musieli się spieszyć, jeżeli chcieli uniknąć nieprzyjemnego, mokrego spotkania. Małe nogi chłopca mimowolnie przyspieszyły, niemal biegnąć, gdyż Hiroshi robił coraz to większe kroki, a Akari nie potrafił za nim nadążyć. Ale nie marudził. I nic nie mówił, jakby był w pełni przyzwyczajony do tego typu poruszania się i spacerowania.
Uniósł dłoń i położył ją na swoim brzuchu, z którego dotarło głośne burczenie przypominające stłamszone, burzowe grzmoty.
- Głodny jestem.... chcę frytki. - odezwał się, pozwalając pierwszej nucie niezadowolenia na wkradnięcie się pomiędzy jego słowa.
@Matsumoto Hiroshi
- Tak... nie mogę tego powiedzieć, ale wiesz, może kiedyś go sam poznasz! I zobaczysz go w akcji! - odpowiedział radośnie. Logiczne myślenie nie odnalazło tu miejsca, bowiem od zawsze ostrzegano dzieci przed nieznajomymi. Ileż to było przypadków, gdzie ktoś podający się za znajomego matki albo ojca z łatwością wzbudzał zaufanie w dziecku, by potem je porwać i skrzywdzić w najbardziej okrutny sposób? Bez względu na to, jak bardzo przyjaźnie prezentował się Hiroshi, Akari nie powinien mu zaufać.
A jednak to zrobił.
- Tak. Rysowałem caaaałą masę zwierzątek! I jak będziesz chciał, to ci coś narysuję. Co byś chciał? Lewa? Lubię rysować lewy, chociaż nigdy ich nie widziałem na żywo. Ale Or-, znaczy, ktoś zabierze mnie kiedyś do zoo! I wtedy je zobaczę. W telewizji mówili, że lewy są bardzo niebezpieczne, ale wiesz co? Ja się ich walce nie boję, o! Nic a nic! - wypiął dumnie pierś do przodu dla podkreślenia swojej dziecięcej odwagi. Jak na dzielnego chłopca przystało, rzecz jasna.
Pewnie, bał się potworów spod łóżka i tych zamieszkujących szafy, ale lewy go nie przerażały. Ani inne małe stworzonka, przed którymi niejedno dziecko uciekało z piskiem.
- A ty czegoś się boisz? - zapytał, gdy w końcu postanowili ruszyć w kierunku domu kobiety. Akari był tylko raz u Ali, i trafił do niej zupełnym przypadkiem. Zresztą, nawet jakby odwiedził ją kilka razy, to zapewne nie zapamiętałby trasy, więc był w pełni zdany na mężczyznę. Zacisnął mocniej palce małej dłoni dookoła ręki ciemnowłosego mężczyzny i powoli szedł za nim, z wysoko zadartą głową, uważnie wpatrując się w jego oblicze.
- Or-, znaczy, pewna osoba, którą znam na pewno niczego się nie boi! Jest najbardziej odważny ze wszystkim bohaterów jakich znam! Kiedyś do domu wleciała ciema i on ją złapał! O tak! - wyciągnął przed sobą drugą dłoń i zacisnął pięść w powietrzu, inscenizując to, co uczynił jego opiekun. - I się nie bał! Znaczy, ja też bym się nie bał! Ciemy nie są straszne, chociaż nie lubię tych dużych. Ale kiedyś, jak byłem u Shirshu-nee, to znalazłem żuka i go podniosłem. Był taaaaki duży! I też się nie bałem! - podekscytowany, chłopięcy głos odbijał się echem, kiedy szli niemal pustą uliczką. Zdawało się, że miasto zaczyna być pogrążone w głębokim śnie albo dopiero zaczyna się kłaść. Ciężkie, pojedyncze krople zaczynały skapywać z ciemnego nieba, sugerując, że lada moment spadnie siarczysty deszcz, mocząc doszczętnie ich ubrania. Musieli się spieszyć, jeżeli chcieli uniknąć nieprzyjemnego, mokrego spotkania. Małe nogi chłopca mimowolnie przyspieszyły, niemal biegnąć, gdyż Hiroshi robił coraz to większe kroki, a Akari nie potrafił za nim nadążyć. Ale nie marudził. I nic nie mówił, jakby był w pełni przyzwyczajony do tego typu poruszania się i spacerowania.
Uniósł dłoń i położył ją na swoim brzuchu, z którego dotarło głośne burczenie przypominające stłamszone, burzowe grzmoty.
- Głodny jestem.... chcę frytki. - odezwał się, pozwalając pierwszej nucie niezadowolenia na wkradnięcie się pomiędzy jego słowa.
@Matsumoto Hiroshi
zt x2
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
maj 2038 roku