ARE YOU LOST, KID? - AKARI & HIROSHI
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Matsumoto Hiroshi

Nie 7 Kwi - 21:22
Asakura, 05.03.2038

Dzisiejsze spotkanie o nietypowej, późnej porze z klientem stanowiło konieczność, wiedział doskonale, jak miało wyglądać. Obrzydliwie bogaci Japończycy mieli w sobie tę sposobność, by niemalże niewidocznie traktować z góry każdego, kto nie należał do ich warstwy społecznej. Godziny otwarcia kawiarni, pracy snycerza czy kogokolwiek innego, kto oferował szeroko pojęte usługi, nigdy ich nie dotyczyły. Atmosfera spotkań z nimi zawsze balansowała na granicy wzajemnego szacunku - wymuszonego konwenansem. Zarówno Hiroshi jak i jego klient doskonale zdawali sobie sprawę, że gdyby Matsumoto nie był jedynym snycerzem w okolicy, obrzydliwie bogaty Japończyk nigdy nie kalałby sobie reputacji, by pokazywać się w miejscu publicznym z kimś, kto już na pierwszy rzut oka, zdawał mu się OBCY.
Z zewnątrz.
Co niejednokrotnie podkreślał, niby niewinnymi pytaniami na temat pochodzenia rodziny Hiroshiego, zupełnie jakby miało go to obchodzić.
Też coś.

Jeszcze przez chwilę obserwował jak ciemny, elegancki samochód znika za zakrętem. Wraz z upiornie irytującym klientem ze snobizmem wymalowanym na twarzy, który naznaczał każdy najmniejszy gest. Boleśnie przypominał mu jego własną rodzinę - z wyższych sfer, uprzywilejowaną pod każdym możliwym względem, wzorową - jak z obrazka, a jednocześnie zepsutą do szpiku kości, gdy tylko opadała kurtyna nieprzepuszczająca wzroku nikogo z zewnątrz.
Z głębokiego zamyślenia wyrwało go mocny trzask drewnianych drzwi za jego plecami, a w chwilę potem szczęk zamykanego zamka. Właściciel kawiarni mógł odetchnąć z ulgą, Hiroshiego natomiast czekała podróż na drugi koniec miasta. Postanowił, że weźmie taksówkę, ale przecież nie odmówi sobie przyjemności, by dzielnicę Asakury pokonać pieszo.

Niebo spowiła już ciemność. Brukowaną uliczkę z tradycyjną, japońską zabudową oświetlały jedynie pojedyncze latarnie, rzucające ciepłe światło na pobliskie budynki i bujną w tej okolicy roślinność. Pogoda charakterystyczna dla marca nie rozpieszczała, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Topniejące śniegi, błotne kałuże i (nie)przyjemny, mocny wiatr, który momentami pchał tył jego sylwetki, sprawiając że nieświadomie przyspieszał kroku. W przeciwieństwie do większości ludzi lubił wiatr. Bez względu na porę roku, zimą jak atakował mroźnym powietrzem, czy latem, kiedy dawał chwilową ulgę i ochłodę, gdy miasto zalewał upał. Nawet teraz i chyba szczególnie teraz - w okresach przejściowych, kiedy był bardziej porywisty i nieobliczalny, a jednocześnie  wciąż wolny i nieuchwytny. Wiatr niezmiennie od lat kojarzył mu się z wolnością.

Poza nieuchwytnością zefiru było zupełnie cicho i choć cisza od czasu przywdziania ciemnego munduru z czerwoną plakietką, nie była jego sprzymierzeńcem, tak teraz, zakłócaną podmuchami porywistego wiatru, zdawała się przychylniejsza jak nigdy wcześniej. Mącona uderzeniami bezlistnych gałęzi uderzających o szkła szyb okolicznych domów.
Przystanął nagle słysząc niepasujące dźwięki dobiegające z uliczki po jego lewej stronie. Kilka metrów dalej dostrzegł dwójkę chłopców. Nie mogli mieć więcej niż dwanaście, trzynaście lat. I przez chwilę w półmroku wydawało mu się, że grają w piłkę. Choć ta zdecydowanie przestała przypominać piłkę gdy tylko na dłużej utkwił w niej swoim spojrzeniem. Zatrzymał się gwałtownie, gdy ujrzał, że nieopodal nich na mokrym bruku siedzi skulony chłopiec. Coś nieprzyjemnie poruszyło Hiroshim od środka i skierował się w ich stronę, by upewnić się, czy z pozoru niewinnie wyglądająca zabawa, w istocie nią jest.
Jeden z chłopców dostrzegając zbliżającego się wysokiego mężczyznę z ewidentnie nieprzyjaznym wyrazem twarzy, wypuścił z rąk niebieski, dziecięcy plecak, który w chwilę potem upadł bezwładnie na brukowaną uliczkę.
- Chodu! - krzyknął do kolegi i nie czekając ani sekundy, rzucił się do ucieczki w przeciwległym kierunku. Snycerz przez krótką chwilę podążył za nimi wzrokiem, obserwując jak nastolatkowie niemal potykają się o własne nogi w ferworze ewakuacji.
Bez sensu. Przecież nawet nie zamierzał ich gonić.
Jego ciemny wzrok spoczął na chłopcu pozostającym w tej samej skulonej pozycji, skrywając twarz w małych, dziecięcych dłoniach. Płakał.
Hiroshi stał, zastanawiając się, co ze sobą zrobić. Nie zostawi przecież samotnego, łkającego dzieciaka na ulicy o tak późnej porze.
Nie miał podejścia do dzieci. Z bardzo prostej przyczyny. Nigdy żadnym się nie opiekował. Nie miał dzieci, rodzeństwa, ani kuzynostwa. Jako dziecko sam nigdy nie dbał też o nawiązywanie przyjaźni z innymi dzieciakami, skoro wszyscy wokół jedynie patrzyli sobie na ręce, by móc donieść na drugiego. Dzisiaj w dorosłym życiu, tym bardziej nie miał pojęcia jak się przy dzieciach zachować, szczególnie że te widząc ponury grymas na jego twarzy też wcale nie szukały kontaktu. Mimo wszystko jego stosunek do tych małych ludzi był zupełnie neutralny. Nie rozpływał się na widok maluchów, ale też nie irytowały go. Zwyczajnie je akceptował.

Niewiele myśląc, przyklęknął przed chłopcem i z wahaniem wyciągnął ku niemu rękę, by delikatnie i przyjaźnie zmierzwić jego czekoladową czuprynę.
- Hej mały, wszystko w porządku? Jesteś cały? - zapytał z troską obserwując jak dziecko podnosi głowę i spogląda na niego badawczo.
W jego smutnych, błękitnych oczach, z których skapywały, duże, dziecięce łzy, zobaczył więcej niż by chciał. Sięgnął do kieszeni płaszcza, wyciągnął opakowanie chusteczek higienicznych, by po chwili jedną z nich otrzeć delikatnie jego mokre od łez policzki. Tak samo, jak robiła to w przeszłości jego matka - w tych nielicznych, pojedynczych momentach, kiedy bywała dla niego dobra.
- No już. Wszystko jest w porządku. - mówił do niego ciepłym tonem i chyba nawet próbował się uśmiechnąć, choć czasem miał wrażenie, że jego opadające w dół kąciki ust były zbyt skamieniałe, by móc unieść się do góry.
- To twoi koledzy? Dokuczali ci? - wypytywał, wracając myślami do dwójki chuliganów, którzy uciekli w popłochu zaledwie kilka minut temu.
- Chłopaki nie płaczą. - dodał z otuchą tekst, którego słuchał przez całe swoje dzieciństwo. Nigdy nie pomagało, ale może temu chłopcu pomoże...?
Chłopczyk nieoczekiwanie podniósł się do pionu, choć jego szczęka nadal drżała. Matsumoto był pewien, że to kwestia wszechogarniających emocji, które targały malcem, dopóki nie dostrzegł, że chłopiec kurczowo ściska własne ramiona okryte jedynie cienką bluzą.
- Gdzie twoja kurtka, mały? - spytał i podążył za wskazaniem dłoni chłopca, by dostrzec dziecięce ubranie wierzchnie spoczywające bezładnie w kałuży błota.
- Nie wrócisz tak do domu. - powiedział pod nosem i nie czekając chwili dłużej, zdjął z siebie zimowy płaszcz, by zarzucić go chłopcu na ramiona. Nie rozumiał, dlaczego błękitne oczy dziecka z żywym zainteresowaniem lustrowały jego lniany materiał koszuli. Nie poświęcił temu więcej uwagi, skupiając się na czymś innym. Chłopiec wyglądał zabawnie w przydużym płaszczu, który sięgał mu niemal do kostek. Hiroshi uśmiechnął się z rozbawieniem, kiedy uświadomił sobie, o co powinien był zapytać na samym początku.
- Gdzie twoi rodzice?

@Mamoritai Akari
Matsumoto Hiroshi

Mamoritai Akari, Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Mamoritai Akari

Wto 23 Kwi - 2:06
Rzadko zdarzały się chwile, w których mógł wyjść na zewnątrz bez stosowanej opieki. Choć zdecydowanie bliżej było "właściwie nigdy" aniżeli "rzadko", dlatego też nic dziwnego, że dzisiejszego dnia chłopiec wymknął się, unikając wnikliwego spojrzenia swej opiekunki. Biegł szybko, na ile krótkie nóżki mu pozwoliły, jakby sam diabeł go gonił. Jak się nad tym zastanowić, to daleki nie był od prawdy. Pani Kitaka w jego oczach była prawdziwą wiedźmą, która zagrażała swym marnym żywotem nie tylko jemu czy też Orvillowi, ale całemu miastu. W dziecięcych oczach była prawdziwym potworem, który chowa się w nocy pod łóżkiem bądź w szafie, i tylko czeka na odpowiedni moment by móc wypełznąć ze swej kryjówki niczym obślizgły wąż. I zaatakować.
Nienawidził jej. Całym swym naiwnym serduszkiem.
Powiew świeżego, wczesnowiosennego powietrza był rześki. I choć chłodny, to jednak niósł ze sobą nutę wolności, której tak bardzo pragnął teraz Akari. Byle jak najdalej od tej okropnej baby. Miał tylko nadzieję, że Orville nie dowie się o jego małym "występku". Bo ze wszystkich ludzi w całym mieście, a trzeba pamiętać, że w jego oczach miasto było porównywalnie wielkie co wszechświat, to właśnie jego nie chciał denerwować. I nie dlatego, że się go bał. Pomimo dystansu oraz surowości, jaką reprezentował sobą francuz, Akari nigdy nie odczuwał strachu przed jego osobą.
Bał się, że ujrzy w jego oczach dezaprobatę i rozczarowanie.
Z drugiej strony pragnął, by jego opiekun, który z każdym kolejnym dniem stawał mu się coraz bliższy i którego Akari zaczynał postrzegać jak własnego ojca, wreszcie dojrzał prawdziwe oblicze jego opiekunki. I posłał ją daleko, za kratki. Albo na wygnanie. Bo tam było jej miejsce.
Zupełnie zatraciwszy poczucie czasu, ale również orientacji w terenie, nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Był tak zaaferowany iluzyjną wolnością, że nim zdołał się zastanowić nad swoim położeniem (a przecież czytał bardzo dużo książek o geografii. Wiedział czym są góry, a nawet znał różnicę między jeziorem a rzeką! I nawet morzem!), wreszcie przystanął dostrzegając niewielki plac zabaw. Jego błękitne oczy rozbłysły ognikiem ekscytacji, gdy palce dotknęły jednej z dwóch huśtawek.
Kolejne zatracenie w czasie, który spędził na huśtaniu się, jakby dzień nigdy nie miał się skończyć. Jednakże już po jakimś czasie niebo leniwie zaczął pokrywać całun nocy przyozdobionych małymi, migającymi gwiazdami, a chłód wkradał się pod materiał kurtki, wywołując niekontrolowane dreszcze oraz gęsią skórkę.
Czas wracać.
Niechętnie zsunął się z huśtawki i sięgnął po plecak, który zaczął pieczołowicie otrzepywać. Przecież nie chciał zabrudzić jednego z nielicznych prezentów, które otrzymał osobiście od Orville'a. To był mały skarb Akariego, choć jego opiekun pewnie nawet nie zdawał sobie z tego faktu sprawy. Chłopiec westchnął, ruszając w stronę powrotną z wyraźnym ociągnięciem.

-

To ona. To ta wiedźma musiała ich nasłać na niego w ramach zemsty. Nie miał pojęcia jak go znalazła, ale to na pewno jej sprawka! Skulił się jeszcze bardziej, jakby chciał stać się niewidoczny i przeczekać nagły atak małych pomocników Kitaki. Może zaraz sobie pójdą? I go zostawią w spokoju?
Chciał do domu.
I chciał, aby Orville przybył go uratować. Nawet, jeżeli był zajęty. Nawet, jeżeli było to bardzo samolubne z jego strony.
Po prostu chciał, by ktokolwiek go uratował.
Nie zauważył, kiedy napastnicy wyparowali. Ani też nie dosłyszał jak pospiesznie czmychają przed nieznajomym, niczym spłoszone myszy próbujące skryć się w wysokich źdźbłach trawy z dala od spojrzenia drapieżnika.
Drgnął, słysząc nowy głos, którego nie potrafiły przypasować do żadnej twarzy jakie były mu znane. Od pierwszego zdania, jakie wypowiedział ciemnowłosy, minęło sporo czasu; dłużące się sekundy wydawały się wiecznością, gdy chłopiec odnalazł w sobie na tyle odwagi, by wreszcie poruszyć się i ze zrozumiałym dystansem spojrzeć na swojego rozmówcę.
Uniósł jedną dłoń i jej wierzchem zaczął ścierać z czerwonych policzków łzy wielkości grochów. Chciał rozpłakać się jeszcze bardziej, ale głos Hecate "jesteś dużym chłopcem" działał na niego otrzeźwiająco.
A on przecież właśnie taki był!
Pokręcił niepewnie głową i już otwierał usta aby coś powiedzieć, kiedy kątem oka dostrzegł zbliżającą się w jego stronę dłoń uzbrojoną w chusteczkę. Momentalnie odsunął się dalej od nieznajomego, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie chce, aby ten go dotykał.
Nie znał go. A przecież już w przedszkolu ostrzega się dzieci przed nieznajomymi, ich piwnicami pełnymi szczeniaków, kotków, cukierków i lizaków.
- S-są od niej... - wyszeptał na tyle cicho, że trzeba było wytężyć słuch, aby dosłyszeć całe zdanie. Zdanie, którego sens i tak wydawał się zlepioną formą bełkotu.
Na pytanie odnośnie kurtki, jego wzrok bezwiednie podążył w tamtą stronę, gdzie materiał ubrania zdołał już na dobre przesiąknąć wodą.
Westchnął nieszczęśliwie, ale zdawać się mogło, że już nie płakał. Łzy pozostawiły po sobie jedynie zaczerwienione spojówki, nos oraz policzki.
- Ale ja chcę do domu... - dodał po chwili, nawet bez zastanowienia. O niczym innym nie marzył, jak o swoim pokoju i o swoim ciepłym łóżeczku. Drgnął niespokojnie, gdy padło zapytanie o rodziców. Nie mógł mu przecież powiedzieć. Bo wtedy zadzwoniłby po Orville'a. A tego Akari nie chciał. Pokręcił gwałtownie głową, jednocześnie zamykając się w sobie, nakreślając wyraźną linię pomiędzy nimi i stawiając na niej mur, przez który nie zamierzał przepuścić nieznajomego.

@Matsumoto Hiroshi


ARE YOU LOST, KID? -  AKARI & HIROSHI OxEBLvR
Mamoritai Akari

Itou Alaesha, Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

marzec-kwiecień 2038 roku